Niestety, dyskusje o wpływie człowieka na środowisko i wzajemnych relacjach na linii człowiek - przyroda należą do tych najcięższych. Człowiek niewątpliwie częścią przyrody jest, tak więc błędem jest uznawanie naszych działań za nienaturalne. Niesamowicie ciężko jest rozmawiać o konkretach w sytuacji, w której klasyczne argumenty poprzez analogię nie zdają egzaminu - vide bóbr zalewa łąkę - ok; człowiek zalewa łąkę - nie ok.
Rodzi się podstawowe pytanie, które zresztą już zadałeś - czym jest szkoda dla środowiska? I czy w ogólnym rozrachunku szkody można uznać za złe? (a jeżeli tak, to dla kogo?)
Otóż działanie szkodliwe, z definicji, to działanie na niekorzyść danego organizmu / układu. Czy człowiek szkodzi środowisku? Oczywiście, na wiele sposobów.. Ale na tej samej zasadzie - czy bóbr szkodzi środowisku? Z punktu widzenia układu (ekosystem łąkowy), który zaburza - jak najbardziej.
Idąc dalej, rodzi się kolejne, odwieczne pytanie - o miejsce człowieka w przyrodzie. Mamy ten przywilej (ale i odpowiedzialność), że potrafimy niemal dowolnie kształtować środowisko naszego życia. Ty twierdzisz, że powinniśmy to robić praktycznie bez ograniczeń, bo takie nasze (jako silniejszego gatunku) święte prawo. Ok - jest w tym ewolucyjna logika. Problem w tym, że takie działania bardzo łatwo potrafią zaszkodzić nam samym (tak jak z tym głodem w chinach).
Tak jak mówiłem - mamy ten przywilej, że potrafimy przewidywać konsekwencje naszych działań Z tego powodu, moim zdaniem, powinniśmy pełnić rolę swego rodzaju "starszego brata" wobec pozostałych elementów świata, w którym żyjemy. Na przykładzie:
Bobrza rodzina buduje sobie tamę by stworzyć dla siebie dogodne miejsce do życia. Rzeczka wylewa na pobliską łąkę i zabija dziesiątki zwierząt, a także niszczy dotychczasowy łąkowy ekosystem. Oczywiście bobry nie potrzebują aż całej zatopionej łąki, ale nie potrafią wybudować tamy w taki sposób, aby zatopić tylko potrzebną sobie część. Czy bobry postąpiły źle? Nie. Ale człowiek potrafi przewidzieć konsekwencje swoich działań i ma możliwości, by im zapobiegać. Dlatego moim zdaniem, gdybyśmy byli w takiej sytuacji jak te bobry, to o ile byłoby to możliwe, część łąki powinni byśmy byli uratować. Z prostego powodu - bo nie musimy jej niszczyć.
Dlaczego uważasz, że te przemiany były złe? Dlatego, że wymarł jakiś gatunek? Zginęli ludzie? Z perspektywy planety może tak miało być, gdyby historia potoczyła się inaczej to byłoby gorzej w ostatecznym rozrachunku?
Uważam tak, bo istnieje na ziemi bardzo sprawny system autoregulacji życia biologicznego - jest nim dobór naturalny i jego konsekwencja - ewolucja. Problemem tego systemu jest to, że działa powoli (acz bardzo konsekwentnie). Choć to problem tylko pozorny - wszystkie zmiany na ziemi również zachodzą bardzo powoli, z nielicznymi wyjątkami w małych skalach (jak np. nagłe osuwiska zupełnie zmieniające lokalną rzeźbę terenu itp). Z tego powodu, wszelkie nagłe, wielkoskalowe zmiany są złe, bo godzą w ten system. A jak tu zdefiniować owo dobro i zło? Otóż pewnym globalnym miernikiem może być różnorodność biologiczna. Na prostym przykładzie - gdy w kraju dużo ludzi jest szczęśliwych i znajduje dogodne warunki do życia, to uważamy (oczywiście w uproszczeniu), że ten kraj jest "dobry". Gdy w kraju niewielu ludzi znajduje dogodne warunku do życia, to poprzez porównanie wychodzi na to, że z dwojga to on musi być tym złym. Podobnie jest w przyrodzie - naturalne, dopracowywane tysiącami lat ekosystemy z reguły cechuje bardzo wysoka bioróżnorodność. I teraz, jeżeli jakikolwiek proces tę bioróżnorodność zmniejsza, to oznacza to, że w szerszym rozrachunku jest to proces negatywny (bo pogarsza warunki bytowe), a więc zły. Jasne, niektóre organizmy będą wtedy miały może lepiej (bo np. braknie drapieżników), ale mimo wszystko tego typu zagadnienia należy rozpatrywać globalnie.
Druga sprawa to to, że potrafimy przewidywać konsekwencje swoich działań jedynie w krótkich odcinkach czasu. Można powiedzieć, że to problem "efektu motyla" - bo kto w chinach mógł przewidzieć, że wybicie wróbli (czyli niby jednego, nic nie znaczącego gatunku w skali świata) spowoduje gradację szarańczy niespotykanych rozmiarów i w efekcie głodową śmierć milionów ludzi? Bilans tych działań jest jednoznacznie negatywny:
Na początku byli ludzie, były wróble, było zboże, była szarańcza ( w "rozsądnych" ilościach). Czyli w sumie nikt na tym jakoś specjalnie nie wygrywał, ale zachowana była jako taka równowaga i te 4 człony koegzystowały, dając nam "sporą" bioróżnorodność.
W momencie, gdy ludzie postanowili wybić wróble, które rzekomo wyjadały zboże, okazało się, że wróble w istocie wyjadały szarańczę, która to dopiero była łasa na zboże. Efekt był taki, że pozbyto się wróbli, przez co pozbyto się zboża (zjedzonego przez pokarm wróbli), przez co pozbyto się znacznej liczby ludzi (pozbawionej pokarmu) i jedynym wygranym okazała się być szarańcza, której liczebność populacji eksplodowała. Czyli bioróżnorodność wyraźnie zmalała i zamiast równowagi dostaliśmy 3 przegranych i 1 wygranego.
Do czego cały czas zmierzam - ponieważ człowiek potrafi się kontrolować, to moim zdaniem powinien to robić i nie brać więcej, niż potrzebuje. Wszelkie "nadużywanie" władzy i decydowanie o tym, który gatunek ma żyć, a który umrzeć (bo praktycznie jako jedyne zwierze na ziemi posiadamy taką świadomą możliwość), w konsekwencji, za ileś tam set czy tysięcy lat, może doprowadzić po prostu do katastrofy, która w końcu zaszkodzi i nam. W małej skali - spójrz na Rapa Nui, na której zniknęły drzewa najprawdopodobniej na skutek przypadkowego sprowadzenia tam... szczurów.
Wybaczcie bardzo przydługawy post, ale to nie są kwestie, które da się wyłożyć w kilku zdaniach (choć zdaję sobie sprawę z tego, że i tak ledwo "ugryzłem" temat).
Użytkownik skittles edytował ten post 25.12.2015 - 22:00