W związku z 15-tą rocznicą zamachów z 11 września 2001 r., postanowiłem nieco odgrzebać ten (zapomniany już trochę) temat, mając przy tym świadomość, że pewnie jestem jedną z niewielu osób na tym forum, które on nadal jakoś tam interesuje
Od czasu, kiedy pojawiłem się tutaj (będzie już ponad 4 lata) i ja trochę zbastowałem w kwestii tych zamachów i moi zaciekli "wrogowie" (tu pozdrawiam głównie Mariusha ) również co nieco odpuścili w tej kwestii - że nie wspomnę o moich "sojusznikach" sprzed lat (tu pozdrowienia głównie dla Robakatorianina , który dzielnie towarzyszył mi w moich rozważaniach, nie tylko na forum ale również na PW), którzy w ogóle opuścili to forum (nad czym okrutnie boleję)
Przyjmijmy więc, że temat ten jest nieco "lajtowy", bez dawnych napięć i zgrzytów - ot, w sam raz taki, żeby na luzie, po latach zmagań, powymieniać opinie.
Do rzeczy więc.
Chciałbym zadać pytanie, które chyba w związku z wydarzeniami 9/11 jeszcze nie padło (przynajmniej na tym forum - ja go nie kojarzę), a które wydaje mi się szalenie ciekawe.
Tak po prostu - czysto poznawczo.
Wczoraj na Canal+ Discovery miała miejsce premiera filmu Dobry Amerykanin (A Good American)
Nie oglądnąłem go całego, więc nie bardzo chcę się wgłębiać w szczegóły, napiszę tylko, że opowiada on o jednym z najzdolniejszych analityków NSA - amerykańskiej agencji wywiadu elektronicznego, który wraz z kilkuosobowym zespołem opracował program służący zapobieganiu potencjalnym zamachom terrorystycznym poprzez inwigilację elektroniczną i który to program, gdyby nie został "wyrzucony do kosza" w (sic!) sierpniu 2001 r. najprawdopodobniej pozwoliłby na uniknięcie tragedii z 11 września (oczywiście, przy założeniu, że jej sprawcami było tych 19 zamachowców o nieco bardziej śniadej cerze - o których opowiada wersja oficjalna).
Tak czy siak, film sobie nagrałem i mam zamiar go obejrzeć do końca, więc może będzie okazja jeszcze o nim podyskutować (choć jak usłyszałem, że wspomniany analityk, czekając, rankiem, 11 września na swojego teścia w poczekalni u stomatologa, oglądał na ekranie telewizora jak PIERWSZY Boeing wbija się w Wieżę Północną, to pomyślałem sobie, że był chyba drugą i jedyną, po prezydencie Bush'u osobą w USA, która tego dnia miała okazję to oglądnąć w telewizji - i to mnie jakoś na dystans ustawiło do całego filmu).
Mniejsza, bo zbytnio się rozgadałem - wracam więc do meritum.
W filmie tym puszczono nagranie z jednego ze śmigłowców latających nad Manhattanem - już po zaatakowaniu obu wież.
W śmigłowcu tym siedziała reporterka / dziennikarka, relacjonująca dziejące się na ziemi wydarzenia z jego pokładu.
I w trakcie tej relacji (chyba jednej z najbardziej dramatycznych jakie kojarzę z tego dnia), była uprzejma wyrazić zdziwienie, że (cytuję z pamięci) tylko śmigłowcom "reporterskim", czyli telewizyjnym, z poszczególnych stacji, pozwolono w tym czasie latać nad późniejszą Strefą Zero.
Oczywiście, wiemy, że to nieprawda, bo nad obiema wieżami latał wtedy (co najmniej jeden) śmigłowiec policyjny (a pewnie też jakieś z nowojorskiej straży pożarnej, również były tam obecne) z którego przecież też mamy nagrania z tamtych wydarzeń.
Tym niemniej, sam fakt, że w tak dramatycznym momencie, kiedy płonęły obie wieże i nikt nie miał już wątpliwości, że jest to najbardziej spektakularny atak terrorystyczny XX wieku nawet ona zwróciła na to uwagę, świadczyć może, że było to dość dziwne.
Warto to więc zapamiętać.
Musimy też pamiętać, że tuż po zaatakowaniu Wieży Południowej, kiedy wiadomo już było, że nie ma mowy o przypadkowej katastrofie (co podejrzewano jeszcze w przypadku ataku na Wieżę Północną), cały ruch lotniczy na terenie USA został uziemiony.
Służyło to oczywiście próbie wyłuskania spośród setek, czy nawet tysięcy samolotów rejsowych, tych, które ewentualnie mogłyby jeszcze nie zostać rozpoznane jako porwane i stanowiłby potencjalne zagrożenie dla innych obiektów w USA.
Nie zmienia to jednak faktu (i tak naprawdę zdałem sobie z tego sprawę dopiero teraz właśnie), że co najmniej dziwnym jest to, że nad miejscem tak spektakularnego zamachu terrorystycznego, mogły bez przeszkód latać sobie śmigłowce stacji telewizyjnych.
Dlaczego dziwne? Z kilku co najmniej powodów.
Powód pierwszy - kwestie bezpieczeństwa.
Skoro terrorystom udało się bez przeszkód porwać samoloty rejsowe, to nikt nie mógł dać nikomu gwarancji, że nie porwą oni na przykład śmigłowców (z natury rzeczy dużo słabiej chronionych , łatwiej dostępnych i wymagających niepomiernie mniejszych umiejętności w pilotażu niż Boeingi) i nie będą z nich na przykład zrzucać na nowojorczyków ładunków wybuchowych chociażby. Albo próbować je rozbijać o co pomniejsze cele.
Czy wszystkie te ekipy telewizyjne były sprawdzane przez odpowiednie służby zanim się wzbiły w niebo? Wątpię. czy w związku z tym istniało ryzyko, że na pokładach śmigłowców wcale nie muszą znajdować się dziennikarze? Jak najbardziej.
Czy w związku z tym, coś z tym zrobiono? Z relacji tej reporterki wynika, że nie - bo nagranie z jej śmigłowca trwa co najmniej godzinę (jak nie lepiej - i to wiem już materiałów dostępnych na YT), i miała ona czas podczas jego trwania, nie tylko opowiadac o pożarach ale też komentować upadek obu wież.
Powód drugi - akcja ratunkowa.
Wiemy (bo dowiedzieliśmy się o tym już po atakach), że ewakuacja pracowników obu wież z ich dachów była niemożliwa.
Jako główny argument podaje się dwa zasadnicze powody - zadymienie tych dachów i cała masa 'infrastruktury technicznej" znajdująca się na nich, która połączona ze wspomnianym zadymieniem, mogła stanowić przeszkodę przy próbach podejmowania z tych dachów ludzi.
Jest jednak jeszcze jeden, zasadniczy powód, który uniemożliwiał ewakuację ludzi uwięzionych powyżej stref uderzenia samolotów, a mianowicie taki, że w obu wieżach, dostęp do dachów był zamknięty. Inaczej mówiąc, nikt, kto znalazł się na piętrach powyżej stref, w które uderzyły samoloty, nie miał szans na dach się wydostać - ergo, nie miał szans z nich być śmigłowcami ewakuowany.
Tego dowiedzieliśmy się już PO zamachach.
Pytanie brzmi - na ile ta wiedza była powszechna w trakcie rozgrywania się tragedii?
Tak, wiem. Uwięzieni pracownicy kontaktowali się telefonicznie z dyspozytorami (policji, straży, czy ochrony budynków), więc pewnie przekazywali też informację, że wyjścia na dachy są zamknięte.
Pamiętać jednak należy, że panował wtedy STRASZLIWY chaos informacyjny - tak duży, że nawet działania strażaków, trudno było skoordynować z działaniami policjantów (pisałem o tym w jednym z tematów tym dziale pt "Wstydliwa tajemnica" 9/11 ?)
Podejrzewam, że min. innymi z tego powodu było tak wiele ofiar wśród ratowników, bo informacje o zawaleniu się Wieży Południowej, zbyt późno dotarły to tych, którzy próbowali ratować ludzi w Wieży Północnej.
Można więc chyba przyjąć, że na tamtą chwilę (kiedy obie wieże jeszcze stały) KAŻDY śmigłowiec, który znajdował się w powietrzu w ich bezpośredniej okolicy, a którego celem nie było ratować uwięzionych w wieżach pracowników, stanowił tylko i wyłącznie przeszkodę dla służb ratowniczych.
A pomimo tego, latało ich tam (co najmniej) kilka.
Powód trzeci - obserwacja.
Ten powód łączy się z powodem drugim, bo sprowadza się do problemu przeszkody, który musiały generować śmigłowce latające wokół obu wież, a które w ten sposób, przeszkadzały służbom ratowniczym tak w ocenie sytuacji, jak i próbach działań mających na celu zminimalizowania skutków tych zamachów.
Tu sprawa jest bardzo prosta, bo ze względu na wysokość obu budynków oraz na miejsce uderzenia obu samolotów, miarodajna ocena sytuacji z ziemi była po prostu niemożliwa. Jedynym więc racjonalnym działaniem było wysłanie obserwatorów służb ratowniczych śmigłowcami "na poziom" pożarów i przekazanie tych obserwacji do sztabu działań, który na ich podstawie mógł spróbować je "ocenić'' i odpowiednio zareagować.
Swoją drogą, i to jest też dość ciekawe, nie natknąłem się na tego typu relacje - jedyne, które znalazłem pochodzą od strażaków, którzy NA PIECHOTĘ dotarli kilkadziesiąt pięter nad poziom chodnika i dopiero wtedy relacjonowali o tym, jak zachowują się pożary, jaki jest stan budynku i ilu ludzi czeka na ewakuację.
Ale mniejsza.
Tak czy siak, przyjmując, że "działania obserwacyjne" miałyby sens, trudno chyba zaprzeczyć, że wszelkie jednostki latające (czyli śmigłowce "reporterskie"), które nie brałyby w nich udziału, stanowiłby w nich przeszkodę.
Czy więc zrobiono coś, żeby ta przeszkodę usunąć - czytaj, zabronić lotów "reporterskich"? Moim zdaniem - nie.
Stawiam więc pytanie.
Skoro loty śmigłowców stacji telewizyjnych wokół palących się wież nie przynosiły żadnego pożytku, a służyły TYLKO I WYŁĄCZNIE dokumentacji całej tragedii, to kto i dlaczego podjął decyzję o zezwoleniu na nie?
Bo gdybym chciał być jakimś strasznym spiskowcem w przypadku 9/11 (a wszyscy, którzy czytali moje wpisy w tym temacie, wiedzą, że tak przecież nie jest ), to postawiłbym śmiałą tezę, że JEDYNYM ich powodem był fakt, żeby relacja z tych dramatycznych wydarzeń, które rozegrały się 11 września miała na celu tylko podbicie bębenka tragedii narodowej - pokazania z bliska, jak dramatyczne są skutki pobłażania islamskim terrorystom.
Z czym oczywiście nie ma obowiązku się zgadzać, bo tylko i wyłącznie moje zdanie.
Z okazji 15 rocznicy 11 września.
Dziękuję za uwagę.