Zjawy, stoły i pierwsze medium, czyli okultyzm w XIX-wiecznej Polsce
Zanim ukuto określenie „spirytyzm”, dziwne zjawiska o nadprzyrodzonym charakterze nazywano stołomancją - pisze w książce „Magiczne dwudziestolecie” Przemysław Semczuk.
Seanse spirytystyczne stały się atrakcją salonów i inspiracją dla artystów. Główny bohater filmu Fritza Langa „Doktor Mabuse” z 1922 r. był hipnotyzerem i hazardzistą / fot. ULLSTEINBILD/NEWSPIX.PL
Pod zaborami praktyki okultystyczne na terenach należących dawniej do Polski były zakazane. Tak jak i w innych przejawach życia, najtrudniej było w zaborze rosyjskim. W salonach warszawskiej arystokracji o zjawach mówiono tylko szeptem. Największa swoboda panowała na terenie AustroWęgier. Zapewne dlatego krakowski „Czas” był pierwszą gazetą, która informowała, że w Ameryce duchy zmarłych rozmawiają z żyjącymi za pośrednictwem stołów: „Jak zaświadczają różne sprawozdania, pukanie daje się słyszeć jakby wychodziło z wnętrza stołu”.
Eksperymenty w salonie
Moda na komunikację z zaświatami dotarła także do Europy. Wszystkie niemieckie dzienniki donosiły o zagadkowych eksperymentach. Seanse spirytystyczne urządzano niemal wszędzie. W domach bogatych i biednych. W miastach i na wsi. Stoły, wprawiane w ruch jakąś nieznaną siłą, podskakiwały, stukały nogami, kręciły się, a nawet unosiły w powietrzu. Zdarzało się też, że wystukiwały odpowiedzi na zadawane im pytania. Często bywało i tak, że stołowe harce kończyły się łamaniem nóg. Z tego akurat najbardziej cieszyli się stolarze.
Zainteresowanie doniesieniami „Czasu” o wirujących stolikach było duże. Artykuł z 14 kwietnia 1853 r. zainspirował prof. Antoniego Sławikowskiego, szanowanego okulistę, wykładowcę Uniwersytetu Jagiellońskiego. Sławikowski sprosił do siebie grono znamienitych gości, uczonych akademickich wraz z żonami i osoby z towarzystwa.
Atmosfera w mieszkaniu państwa Sławikowskich była wesoła, a wszelkie próby wprawienia w ruch stołu w salonie spełzły na niczym. Śmiechu było przy tym co niemiara, więc goście i tak wybornie się bawili. Ale w towarzystwie nie brakowało naukowców, którym nie wystarczyły salonowe igraszki.
Około piątej po południu trochę dla żartu, a trochę z chęci przeprowadzenia eksperymentu fizyk, profesor Stefan Kuczyński, poprosił kilka osób do mniejszego pokoju. Przy owalnym orzechowym stole zasiedli żona gospodarza, pani Sławikowska, dwie panienki, córki znanego krakowskiego księgarza Józefa Czecha, oraz dwaj profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego: chemik Emilian Czyrniański i dziekan wydziału prawa Edward Fierich. Zebrani położyli dłonie na blacie w taki sposób, że ich małe palce się stykały. Stworzyli zatem zamknięty krąg.
Po 10 minutach Kuczyński poczuł powiew powietrza idący od pleców do dłoni, a później ciepło wypełniające jego ręce. Doszło do tego delikatne drżenie mięśni. Słabe początkowo ciepło i drżenia stały się wyraźne. Raz nasilały się, a raz słabły. Inni uczestnicy także poczuli podobne objawy i szeptem poczęli wymieniać uwagi. Minęło 15 minut, po których stół drgnął. Jedna z jego nóg z głośnym trzaskiem przesunęła się o cal.
Na następne trzaski dobywające się z wnętrza mebla nie trzeba było długo czekać. Ruszyły też pozostałe nogi. Blat drżał, a wraz z nim ręce zebranych. Wyglądało to, jakby stół chciał się oderwać od nóg i napierał, by wykonać obrót. Co zresztą z wolna następowało. Wreszcie, po pięciu kwadransach od rozpoczęcia seansu, stół z dużą siłą ruszył do obrotu. Towarzystwo poderwało się z krzeseł, ale kręgu nie przerwano. Stół obracał się, a wraz z nim i zaskoczeni goście.
Ruch zrobił się tak wielki, że do pokoju wbiegła reszta towarzystwa. Wszyscy patrzyli na zadziwiające przedstawienie. Stół zdawał się tańczyć, a jeden z obserwatorów wykrzyknął, że obraca się, stojąc tylko na jednej nodze.
Pokój był wąski i przy tych obrotach stół zepchnął jednego z panów na sofę, która go zatrzymała. Nogi zaczęły trzeszczeć i jeszcze chwila – a połamałyby się. Ale odepchnięty nogą mebel uwolnił mężczyznę i na powrót ruszył w swój taniec. Po kolejnych trzech pełnych obrotach jedna z nóg pękła w końcu, a koło zostało przerwane. Taniec ustał, a uczestnicy, nie mogąc opanować emocji, opadli na krzesła.
Trzy dni później „Czas” zamieścił list profesora Kuczyńskiego, który opisał całe zdarzenie. Nie miał wątpliwości, że nie było w tym żadnych sztuczek ani manipulacji. Relację z eksperymentu potwierdzili także pozostali goście, których tytuły naukowe ponad wszelką wątpliwość wykluczały to, że mogło dojść do cyrkowej sztuki.
Ale jeszcze zanim list Kuczyńskiego ukazał się w gazecie, wieść o sensacyjnym tańcu stołu obiegła pocztą pantoflową cały Kraków. Już następnego dnia w mieście mówiono niemal wyłącznie o tym, co stało się w domu profesora Sławikowskiego. Następne próby podjęto natychmiast. W dziale „Kronika miejscowa i zagraniczna” pisano: „Nie ma tak małego zebrania, gdzie by nie próbowano ciekawego eksperymentu, który tyle robi w Ameryce i Niemczech hałasu. Wczoraj, o jednej prawie godzinie, wzięto się do doświadczeń w obu resursach tutejszych. W starej resursie eksperyment nie powiódł się wcale, czy dlatego, że stara i nie dość posiada w sobie owego tajemniczego fluidu, tego nie wiemy, zgoła że stolik stał nieporuszony jak za dobrych czasów, gdy tymczasem w powszechnej resursie wybrany do tańca stół okrągły tak się rozhulał, że aż nogę złamał. Podobnie stać się miało na zebraniu w pewnym prywatnym domu. Biedne stołowe nogi!”.
Pierwsze polskie medium
Wydawca „Czasu” natychmiast zauważył, że sensacyjne doniesienia są doskonałym sposobem na podwyższenie sprzedaży. O stole pisano: „I my więc otwieramy dla niego stałą rubrykę w Kronice naszej i nie omieszkamy sumiennie zawiadamiać czytelników naszych o postępach stołów i stolików w sztuce choreograficznej”. Choć nie zawsze publikowano w niej wiadomości prawdziwe, to i tak przyciągały uwagę czytelników.
Na temat stolikowych harców zaczęły się nawet ukazywać broszury i książki. Sprawę począł badać pijar ksiądz Adam Jakubowski. Po wnikliwym przyjrzeniu się zjawiskom utworzył teorię „płynu sił” uzależnionego od woli ludzkiej. Jego zdaniem w stolikach nie było duchów, a ich ruch był zjawiskiem takim samym jak marzenia senne, przeczucia czy rzekome wizje przyszłości.
Kolejne seanse urządzane w domu państwa Sławikowskich potwierdziły przypuszczenia księdza Jakubowskiego, że stół sam w sobie mocy nie ma. Szybko zauważono, że zjawiska zachodzą, gdy w kręgu zasiada Maria Czechówna, jedna z panien biorąca udział w udanym eksperymencie u doktora Sławikowskiego. Prędko okrzyknięto ją pierwszym krakowskim, a nawet pierwszym polskim medium. Pisano o niej w gazetach, dowodząc, że jest bogata w „płyn magnetyczny”, który nie tylko wprowadza w pląsy ciężkie stoły, lecz także „przestawia z miejsca na miejsce ciężką żelazną kasę, napełnioną kruszcem”.
RUE DES ARCHIVES/COLLECTION RDA/FORUM
Seans spirytystyczny z udziałem Eusapii Palladino. Włoszka była najpopularniejszym medium początku XX wieku, Paryż, ok. 1910 r.
Panna Czechówna zaczęła więc seansować w towarzystwie, przestawiając biblioteki pełne książek, kręcąc stołami i odsuwając lustra. A łamy „Czasu” zapełniły się doniesieniami z kolejnych stolikowych posiedzeń. Nie na długo jednak. W grudniu 1853 r. rubrykę potocznie nazywaną stolikową zamknięto. Stało się to z powodu protestów hierarchii kościelnej, która od początku dopatrywała się w tym udziału mocy nieczystych, a niewątpliwie samego diabła.
Stolikowego szaleństwa nie dało się jednak zatrzymać. Po Krakowie przyszła kolej na Lwów. I tu w towarzystwie rozpoczęto eksperymentować ze stołami. Jedni wierzyli, że są one medium, czyli pośrednikiem pomiędzy światem umarłych i żywych, a inni drwili. Tak jak Jan Dobrzański, wydawca lwowskich „Nowin”, który ogłosił, że wynalazł nowy rodzaj stołu. Podczas seansu położył na blacie tabakierę, a stolik miał kichnąć.
W Warszawie, która przez lata uzurpowała sobie prawo pierwszeństwa, dowodząc tego, że to w okupowanej stolicy odkryto sensacyjną właściwość stołów, nowe zjawiska nazwano stołomancją.
Przy stolikach zasiedli poeci. Zygmunt Krasiński uczestniczył w seansach w Pałacu Ordynackim w Warszawie, a po wyjeździe do Paryża począł spotykać się ze słynnym medium Danielem Dunglasem Home’em. Ten jednak uciekał przed nim, bo Krasiński uznał go za antychrysta i próbował nawracać. W listach pisał: „Przekonałem się, że kształt objawów tych, które istotnie z zaświatów pochodzą – lichy”.
Do stolika zasiadał także Adam Mickiewicz, co wzbudziło oburzenie Andrzeja Towiańskiego, który pisał: „To wszystko płynie z ciekawości dowiedzenia się, co się tam w piekle dzieje”. Podobnie uważał Antoni Odyniec, który w wierszu „Szatańskie zakusy” zgromił stolikowe seanse. Natomiast Władysław Syrokomla i Józef Ignacy Kraszewski podchodzili do sprawy z humorem.
Stoły wciąż zwracały uwagę Kościoła. Księża grzmieli z ambony, strasząc diabłem. A ksiądz Piotr Semeneńko, założyciel i generał Zgromadzenia Zmartwychwstania Pańskiego w Rzymie, odesłał amatorów stołowych posiedzeń „na dno piekła”.
Udział szatana został jednak szybko wykluczony. Tak samo jak popularne teorie tłumaczące ruch stolików elektrycznością, magnetyzmem, a nawet fluidem nerwowym człowieka lub jego siłą psychiczną. Najwięcej było jednak osób przekonanych o tym, że to duchy osób zmarłych przemawiają przez stoły, pragnąc skomunikować się z żyjącymi.
Rozwiązaniem zagadki niewytłumaczalnych zjawisk zajęli się twórca teorii hipnotyzmu James Briard, fizjolog William Carpenter oraz fizyk Michael Faraday. Wszyscy trzej doszli niezależnie od siebie do podobnych wniosków. W ruchu stołów nie było żadnej siły nadprzyrodzonej. Carpenter opracował raport naukowy już w roku 1852, a więc zanim doszło do wydarzeń w mieszkaniu profesora Sławikowskiego. Stwierdził w nim, że dziwne zachowanie stołów powodują niezależne od woli ruchy i skurcze mięśni, nazwane przez niego ideomotorycznymi.
Tego samego zdania był Briard. Według niego to sami uczestnicy seansów, oczekując na ukazanie się zjawisk, mimowolnie powodowali drobne ruchy, a po ich wystąpieniu tylko je nasilali. Faraday zaś wykluczył udział magnetyzmu i elektryczności. Za pomocą prostych przyrządów stwierdził to samo co Carpenter. Za ruch stołu odpowiadały mimowolne ruchy ludzkich mięśni.
W Polsce nikt nie zawracał sobie głowy naukowym tłumaczeniem zjawisk. Jedni z nich szydzili, inni wierzyli w nadprzyrodzony charakter. Jednocześnie wciąż docierały wieści zza oceanu, gdzie stołomancja przybrała już formę religii nazwanej spirytyzmem. Jej twórcą był francuski naukowiec Allan Kardec, a właściwie Hippolyte Rivail.
Miliony wyznawców spirytyzmu
Kardec głosił pogląd istnienia w każdym człowieku czynnika myślącego. Mówiąc najprościej, chodziło o duszę, która po śmierci oddziela się od ciała, by poprzez reinkarnację wcielić się w kolejną istotę. Zanim jednak doszło do połączenia z nowym ciałem, dusza mogła komunikować się z żywymi. Do tego potrzebowała medium. Pogląd ten szybko zyskał ogromną liczbę wyznawców. W 1878 r. w Stanach Zjednoczonych było 14 mln spirytystów. Liczbę mediów oceniano na 35 tysięcy.
Do badań angielskich naukowców odnoszono się sceptycznie nawet w ich ojczyźnie. W 1867 roku w Londynie powołano Towarzystwo Dialektyczne, którego celem miało być ponowne przeanalizowanie wszelkich niewytłumaczalnych zjawisk, w tym także seansów ze stołami. Stosowano przy tym ściśle metodologię badań naukowych. Doświadczenia prowadzono w kontrolowanych warunkach, sporządzano notatki i porównania.
Szybko zauważono, że wnioski Briarda, Carpentera i Faradaya nie tłumaczą wszystkiego. Choćby tego, w jaki sposób młodziutka panna Czechówna przesuwa ciężkie meble. Owszem, w wielu wypadkach tańce stołów były wywołane przez samych uczestników seansu. Okazało się, że naukowcy pominęli obserwacje, których nie mogli wyjaśnić w teoriach.
Jednym z takich fenomenów był seans urządzony w Londynie, podczas którego uczestnicy stali w kręgu, ale nie dotykali stołu. Byli o metr od niego oddzieleni rzędem krzeseł. Mimo to stół się ruszył. Nikt nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, co powodowało zachodzące zjawiska. Tego nie ustalono, ale nie dało się zaprzeczyć, że dzieje się coś, czego nie wyjaśniały teorie naukowe.
Po niemal dwóch latach badań komisja przedstawiła raport kierownictwu Towarzystwa Dialektycznego. Ale i on spotkał się z krytyką sceptyków. Spora część świata naukowego wciąż drwiła ze zjawisk, których nie dało się wytłumaczyć. Nic więc dziwnego, że niewielu badaczy odważyło się poświęcić uwagę nowej dziedzinie.
Powyższy fragment pochodzi z książki Przemysława Semczuka „Magiczne dwudziestolecie” wydanej przez PWN. Tytuł, lead i śródtytuły od redakcji. Po raz pierwszy został opublikowany w „Newsweeku Historia” 1/2015