Skocz do zawartości


Zdjęcie

Okultyzm i spirytyzm w XIX-wiecznej Polsce

okultyzm spirytyzm XIX wieczna Polska Magiczne Dwudziestolecie Przemysław Semczuk

  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
5 odpowiedzi w tym temacie

#1

Alis.

    "Zielony" uspokaja ;)

  • Postów: 690
  • Tematów: 171
  • Płeć:Kobieta
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Zjawy, stoły i pierwsze medium, czyli okultyzm w XIX-wiecznej Polsce

 

 

Zanim ukuto określenie „spirytyzm”, dziwne zjawiska o nadprzyrodzonym charakterze nazywano stołomancją - pisze w książce „Magiczne dwudziestolecie” Przemysław Semczuk.

 

 

1.png


Seanse spirytystyczne stały się atrakcją salonów i inspiracją dla artystów. Główny bohater filmu Fritza Langa „Doktor Mabuse” z 1922 r. był hipnotyzerem i hazardzistą  /  fot. ULLSTEINBILD/NEWSPIX.PL

 

 

 

Pod zaborami praktyki okultystyczne na terenach należących dawniej do Polski były zakazane. Tak jak i w innych przejawach życia, najtrudniej było w zaborze rosyjskim. W salonach warszawskiej arystokracji o zjawach mówiono tylko szeptem. Największa swoboda panowała na terenie AustroWęgier. Zapewne dlatego krakowski „Czas” był pierwszą gazetą, która informowała, że w Ameryce duchy zmarłych rozmawiają z żyjącymi za pośrednictwem stołów: „Jak zaświadczają różne sprawozdania, pukanie daje się słyszeć jakby wychodziło z wnętrza stołu”.

 

 

Eksperymenty w salonie

 

Moda na komunikację z zaświatami dotarła także do Europy. Wszystkie niemieckie dzienniki donosiły o zagadkowych eksperymentach. Seanse spirytystyczne urządzano niemal wszędzie. W domach bogatych i biednych. W miastach i na wsi. Stoły, wprawiane w ruch jakąś nieznaną siłą, podskakiwały, stukały nogami, kręciły się, a nawet unosiły w powietrzu. Zdarzało się też, że wystukiwały odpowiedzi na zadawane im pytania. Często bywało i tak, że stołowe harce kończyły się łamaniem nóg. Z tego akurat najbardziej cieszyli się stolarze.
Zainteresowanie doniesieniami „Czasu” o wirujących stolikach było duże. Artykuł z 14 kwietnia 1853 r. zainspirował prof. Antoniego Sławikowskiego, szanowanego okulistę, wykładowcę Uniwersytetu Jagiellońskiego. Sławikowski sprosił do siebie grono znamienitych gości, uczonych akademickich wraz z żonami i osoby z towarzystwa.

 

Atmosfera w mieszkaniu państwa Sławikowskich była wesoła, a wszelkie próby wprawienia w ruch stołu w salonie spełzły na niczym. Śmiechu było przy tym co niemiara, więc goście i tak wybornie się bawili. Ale w towarzystwie nie brakowało naukowców, którym nie wystarczyły salonowe igraszki.

 

Około piątej po południu trochę dla żartu, a trochę z chęci przeprowadzenia eksperymentu fizyk, profesor Stefan Kuczyński, poprosił kilka osób do mniejszego pokoju. Przy owalnym orzechowym stole zasiedli żona gospodarza, pani Sławikowska, dwie panienki, córki znanego krakowskiego księgarza Józefa Czecha, oraz dwaj profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego: chemik Emilian Czyrniański i dziekan wydziału prawa Edward Fierich. Zebrani położyli dłonie na blacie w taki sposób, że ich małe palce się stykały. Stworzyli zatem zamknięty krąg.

 

 

Po 10 minutach Kuczyński poczuł powiew powietrza idący od pleców do dłoni, a później ciepło wypełniające jego ręce. Doszło do tego delikatne drżenie mięśni. Słabe początkowo ciepło i drżenia stały się wyraźne. Raz nasilały się, a raz słabły. Inni uczestnicy także poczuli podobne objawy i szeptem poczęli wymieniać uwagi. Minęło 15 minut, po których stół drgnął. Jedna z jego nóg z głośnym trzaskiem przesunęła się o cal.

 

 

Na następne trzaski dobywające się z wnętrza mebla nie trzeba było długo czekać. Ruszyły też pozostałe nogi. Blat drżał, a wraz z nim ręce zebranych. Wyglądało to, jakby stół chciał się oderwać od nóg i napierał, by wykonać obrót. Co zresztą z wolna następowało. Wreszcie, po pięciu kwadransach od rozpoczęcia seansu, stół z dużą siłą ruszył do obrotu. Towarzystwo poderwało się z krzeseł, ale kręgu nie przerwano. Stół obracał się, a wraz z nim i zaskoczeni goście.

 

Ruch zrobił się tak wielki, że do pokoju wbiegła reszta towarzystwa. Wszyscy patrzyli na zadziwiające przedstawienie. Stół zdawał się tańczyć, a jeden z obserwatorów wykrzyknął, że obraca się, stojąc tylko na jednej nodze.

 

Pokój był wąski i przy tych obrotach stół zepchnął jednego z panów na sofę, która go zatrzymała. Nogi zaczęły trzeszczeć i jeszcze chwila – a połamałyby się. Ale odepchnięty nogą mebel uwolnił mężczyznę i na powrót ruszył w swój taniec. Po kolejnych trzech pełnych obrotach jedna z nóg pękła w końcu, a koło zostało przerwane. Taniec ustał, a uczestnicy, nie mogąc opanować emocji, opadli na krzesła.

Trzy dni później „Czas” zamieścił list profesora Kuczyńskiego, który opisał całe zdarzenie. Nie miał wątpliwości, że nie było w tym żadnych sztuczek ani manipulacji. Relację z eksperymentu potwierdzili także pozostali goście, których tytuły naukowe ponad wszelką wątpliwość wykluczały to, że mogło dojść do cyrkowej sztuki.

 

 

Ale jeszcze zanim list Kuczyńskiego ukazał się w gazecie, wieść o sensacyjnym tańcu stołu obiegła pocztą pantoflową cały Kraków. Już następnego dnia w mieście mówiono niemal wyłącznie o tym, co stało się w domu profesora Sławikowskiego. Następne próby podjęto natychmiast. W dziale „Kronika miejscowa i zagraniczna” pisano: „Nie ma tak małego zebrania, gdzie by nie próbowano ciekawego eksperymentu, który tyle robi w Ameryce i Niemczech hałasu. Wczoraj, o jednej prawie godzinie, wzięto się do doświadczeń w obu resursach tutejszych. W starej resursie eksperyment nie powiódł się wcale, czy dlatego, że stara i nie dość posiada w sobie owego tajemniczego fluidu, tego nie wiemy, zgoła że stolik stał nieporuszony jak za dobrych czasów, gdy tymczasem w powszechnej resursie wybrany do tańca stół okrągły tak się rozhulał, że aż nogę złamał. Podobnie stać się miało na zebraniu w pewnym prywatnym domu. Biedne stołowe nogi!”.

 

 

Pierwsze polskie medium

 

Wydawca „Czasu” natychmiast zauważył, że sensacyjne doniesienia są doskonałym sposobem na podwyższenie sprzedaży. O stole pisano: „I my więc otwieramy dla niego stałą rubrykę w Kronice naszej i nie omieszkamy sumiennie zawiadamiać czytelników naszych o postępach stołów i stolików w sztuce choreograficznej”. Choć nie zawsze publikowano w niej wiadomości prawdziwe, to i tak przyciągały uwagę czytelników.

 

Na temat stolikowych harców zaczęły się nawet ukazywać broszury i książki. Sprawę począł badać pijar ksiądz Adam Jakubowski. Po wnikliwym przyjrzeniu się zjawiskom utworzył teorię „płynu sił” uzależnionego od woli ludzkiej. Jego zdaniem w stolikach nie było duchów, a ich ruch był zjawiskiem takim samym jak marzenia senne, przeczucia czy rzekome wizje przyszłości.

 

Kolejne seanse urządzane w domu państwa Sławikowskich potwierdziły przypuszczenia księdza Jakubowskiego, że stół sam w sobie mocy nie ma. Szybko zauważono, że zjawiska zachodzą, gdy w kręgu zasiada Maria Czechówna, jedna z panien biorąca udział w udanym eksperymencie u doktora Sławikowskiego. Prędko okrzyknięto ją pierwszym krakowskim, a nawet pierwszym polskim medium. Pisano o niej w gazetach, dowodząc, że jest bogata w „płyn magnetyczny”, który nie tylko wprowadza w pląsy ciężkie stoły, lecz także „przestawia z miejsca na miejsce ciężką żelazną kasę, napełnioną kruszcem”.

 

 

2.png

 

RUE DES ARCHIVES/COLLECTION RDA/FORUM
Seans spirytystyczny z udziałem Eusapii Palladino. Włoszka była najpopularniejszym medium początku XX wieku, Paryż, ok. 1910 r.

 

 

Panna Czechówna zaczęła więc seansować w towarzystwie, przestawiając biblioteki pełne książek, kręcąc stołami i odsuwając lustra. A łamy „Czasu” zapełniły się doniesieniami z kolejnych stolikowych posiedzeń. Nie na długo jednak. W grudniu 1853 r. rubrykę potocznie nazywaną stolikową zamknięto. Stało się to z powodu protestów hierarchii kościelnej, która od początku dopatrywała się w tym udziału mocy nieczystych, a niewątpliwie samego diabła.

 

Stolikowego szaleństwa nie dało się jednak zatrzymać. Po Krakowie przyszła kolej na Lwów. I tu w towarzystwie rozpoczęto eksperymentować ze stołami. Jedni wierzyli, że są one medium, czyli pośrednikiem pomiędzy światem umarłych i żywych, a inni drwili. Tak jak Jan Dobrzański, wydawca lwowskich „Nowin”, który ogłosił, że wynalazł nowy rodzaj stołu. Podczas seansu położył na blacie tabakierę, a stolik miał kichnąć.

 

W Warszawie, która przez lata uzurpowała sobie prawo pierwszeństwa, dowodząc tego, że to w okupowanej stolicy odkryto sensacyjną właściwość stołów, nowe zjawiska nazwano stołomancją.

 

Przy stolikach zasiedli poeci. Zygmunt Krasiński uczestniczył w seansach w Pałacu Ordynackim w Warszawie, a po wyjeździe do Paryża począł spotykać się ze słynnym medium Danielem Dunglasem Home’em. Ten jednak uciekał przed nim, bo Krasiński uznał go za antychrysta i próbował nawracać. W listach pisał: „Przekonałem się, że kształt objawów tych, które istotnie z zaświatów pochodzą – lichy”.
Do stolika zasiadał także Adam Mickiewicz, co wzbudziło oburzenie Andrzeja Towiańskiego, który pisał: „To wszystko płynie z ciekawości dowiedzenia się, co się tam w piekle dzieje”. Podobnie uważał Antoni Odyniec, który w wierszu „Szatańskie zakusy” zgromił stolikowe seanse. Natomiast Władysław Syrokomla i Józef Ignacy Kraszewski podchodzili do sprawy z humorem.

 

 

Stoły wciąż zwracały uwagę Kościoła. Księża grzmieli z ambony, strasząc diabłem. A ksiądz Piotr Semeneńko, założyciel i generał Zgromadzenia Zmartwychwstania Pańskiego w Rzymie, odesłał amatorów stołowych posiedzeń „na dno piekła”.

 

Udział szatana został jednak szybko wykluczony. Tak samo jak popularne teorie tłumaczące ruch stolików elektrycznością, magnetyzmem, a nawet fluidem nerwowym człowieka lub jego siłą psychiczną. Najwięcej było jednak osób przekonanych o tym, że to duchy osób zmarłych przemawiają przez stoły, pragnąc skomunikować się z żyjącymi.

 

Rozwiązaniem zagadki niewytłumaczalnych zjawisk zajęli się twórca teorii hipnotyzmu James Briard, fizjolog William Carpenter oraz fizyk Michael Faraday. Wszyscy trzej doszli niezależnie od siebie do podobnych wniosków. W ruchu stołów nie było żadnej siły nadprzyrodzonej. Carpenter opracował raport naukowy już w roku 1852, a więc zanim doszło do wydarzeń w mieszkaniu profesora Sławikowskiego. Stwierdził w nim, że dziwne zachowanie stołów powodują niezależne od woli ruchy i skurcze mięśni, nazwane przez niego ideomotorycznymi.

Tego samego zdania był Briard. Według niego to sami uczestnicy seansów, oczekując na ukazanie się zjawisk, mimowolnie powodowali drobne ruchy, a po ich wystąpieniu tylko je nasilali. Faraday zaś wykluczył udział magnetyzmu i elektryczności. Za pomocą prostych przyrządów stwierdził to samo co Carpenter. Za ruch stołu odpowiadały mimowolne ruchy ludzkich mięśni.

 

 

W Polsce nikt nie zawracał sobie głowy naukowym tłumaczeniem zjawisk. Jedni z nich szydzili, inni wierzyli w nadprzyrodzony charakter. Jednocześnie wciąż docierały wieści zza oceanu, gdzie stołomancja przybrała już formę religii nazwanej spirytyzmem. Jej twórcą był francuski naukowiec Allan Kardec, a właściwie Hippolyte Rivail.

 

 

Miliony wyznawców spirytyzmu

 

Kardec głosił pogląd istnienia w każdym człowieku czynnika myślącego. Mówiąc najprościej, chodziło o duszę, która po śmierci oddziela się od ciała, by poprzez reinkarnację wcielić się w kolejną istotę. Zanim jednak doszło do połączenia z nowym ciałem, dusza mogła komunikować się z żywymi. Do tego potrzebowała medium. Pogląd ten szybko zyskał ogromną liczbę wyznawców. W 1878 r. w Stanach Zjednoczonych było 14 mln spirytystów. Liczbę mediów oceniano na 35 tysięcy.

 

Do badań angielskich naukowców odnoszono się sceptycznie nawet w ich ojczyźnie. W 1867 roku w Londynie powołano Towarzystwo Dialektyczne, którego celem miało być ponowne przeanalizowanie wszelkich niewytłumaczalnych zjawisk, w tym także seansów ze stołami. Stosowano przy tym ściśle metodologię badań naukowych. Doświadczenia prowadzono w kontrolowanych warunkach, sporządzano notatki i porównania.

 

Szybko zauważono, że wnioski Briarda, Carpentera i Faradaya nie tłumaczą wszystkiego. Choćby tego, w jaki sposób młodziutka panna Czechówna przesuwa ciężkie meble. Owszem, w wielu wypadkach tańce stołów były wywołane przez samych uczestników seansu. Okazało się, że naukowcy pominęli obserwacje, których nie mogli wyjaśnić w teoriach.

 

Jednym z takich fenomenów był seans urządzony w Londynie, podczas którego uczestnicy stali w kręgu, ale nie dotykali stołu. Byli o metr od niego oddzieleni rzędem krzeseł. Mimo to stół się ruszył. Nikt nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, co powodowało zachodzące zjawiska. Tego nie ustalono, ale nie dało się zaprzeczyć, że dzieje się coś, czego nie wyjaśniały teorie naukowe.

 

Po niemal dwóch latach badań komisja przedstawiła raport kierownictwu Towarzystwa Dialektycznego. Ale i on spotkał się z krytyką sceptyków. Spora część świata naukowego wciąż drwiła ze zjawisk, których nie dało się wytłumaczyć. Nic więc dziwnego, że niewielu badaczy odważyło się poświęcić uwagę nowej dziedzinie.

 

 

 

Powyższy fragment pochodzi z książki Przemysława Semczuka „Magiczne dwudziestolecie” wydanej przez PWN. Tytuł, lead i śródtytuły od redakcji. Po raz pierwszy został opublikowany w „Newsweeku Historia” 1/2015

 

 

źródło


  • 0



#2

maruda23.
  • Postów: 9
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Bardzo ciekawy artykuł. Aczkolwiek ja bym się bała wziąć udział w senasie spirytystycznym, bo wierze, że jednak można cos wywołac i to wcale nie coś dobrego.


  • 0

#3

Wszystko.
  • Postów: 10021
  • Tematów: 74
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 1
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Jednym z takich fenomenów był seans urządzony w Londynie, podczas którego uczestnicy stali w kręgu, ale nie dotykali stołu. Byli o metr od niego oddzieleni rzędem krzeseł. Mimo to stół się ruszył. Nikt nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, co powodowało zachodzące zjawiska. Tego nie ustalono, ale nie dało się zaprzeczyć, że dzieje się coś, czego nie wyjaśniały teorie naukowe.

 

Taa jasne. Bez dotykania czy innych trików takie przesuwanie nie jest możliwe. A jak przesuwano ciężkie meble to też wyjaśniono. Tylko ten Semczuk do tych wyjaśnień nie dotarł, a ja tak.


Użytkownik Wszystko edytował ten post 06.01.2017 - 11:33

  • 0



#4

TheToxic.

    Faber est quisque suae fortunae

  • Postów: 1654
  • Tematów: 59
  • Płeć:Kobieta
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Polskie historie o duchach - co straszy w naszym kraju?

 

Jak Polacy zmagają się z duchami? Zwykle dyskretnie i bez rozgłosu. W kraju jest zaskakująco wiele miejsc uznawanych za nawiedzone. Od kościoła koło Jeleniej Góry, po podczęstochowską szkołę, gospodarstwo na Kujawach, market na Mazurach i pensjonat nad Wigrami - wszędzie tam gnieżdżą się ponoć nadprzyrodzone moce.

 

Pan M. z Częstochowy nie wierzył, że jego mieszkanie jest nawiedzone. Do czasu, aż kilkuletnia córka wspomniała, że widuje "duszka". Sam wcześniej odniósł wrażenie, jakby nocami ktoś tułał się po jego gabinecie, a czasem nawet przysiadał się do niego na tapczanie. Jak zachować się w takim przypadku? Specjaliści od duchów mówią, że w Polsce nawiedzenia rozgrywają się zwykle w zaciszu czterech ścian. Ludzie często nie chcą o tym mówić, nie mogąc równocześnie pozwolić sobie na wyprowadzkę z lokum, w którym "straszy". Decydując się zostać pod jednym dachem z niewidzialną siłą, skazują się często na życie w stresie.

 

2llbuc9.jpg

 

Duchy nad Wisłą

 

W Polsce - w przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii - o nawiedzonych miejscach nie mówi się głośno. Na Wyspach duch w pubie czy hotelu to dodatkowa atrakcja. Choć zjawy i upiory to głównie bohaterowie legend, wsłuchując się w echa "Polski lokalnej" odkryjemy, że miejsc, gdzie straszy (i to nie na żarty) jest sporo. Nie chodzi tu tylko o pustostany i niszczejące domy, ale nawet o… budynki użyteczności publicznej.

 

- Odnoszę wrażenie, że w Polsce najbardziej popularne są tzw. nawiedzenia historyczne, związane z konkretną osobą lub miejscem (np. dworem lub zamkiem) - mówi Wojciech Chudziński - dziennikarz i pisarz, autor książki "Goście z zaświatów". - Jest też druga grupa nawiedzeń, o których dobrze wiedzą najbliżsi sąsiedzi, ludzie miejscowi - tzw. swojacy. Te informacje na ogół nie wypływają szerzej. I ostatnia grupa - nagłaśniane przez tabloidy "pseudonawiedzenia", nie mające nic wspólnego z prawdą, za to spektakularne medialnie.

 

Na początku 2009 r. głośno zrobiło się o przypadku pasującym do wszystkich trzech kategorii. W nowo pobudowanym kościele we wsi Sędzisław (dolnośląskie, dawne jeleniogórskie) kilkoro ludzi widziało półprzezroczystą postać mężczyzny w jednej z ławek przy ołtarzu. Duch podzielił miejscowych: jedni, zgodnie z dyrektywą księdza, zdecydowali się na milczenie; inni komentowali sprawę jako wytwór wyobraźni sąsiadów. Wydaje się, że coś było na rzeczy, ale taktyka przemilczenia problemu przyniosła skutek i media przestały się tym interesować.

 

Takich historii jest dużo więcej, choć jeszcze kilkanaście lat temu ludzie mówili o tym chętniej. Dziś boją się najazdu natarczywych "reporterów", którzy obiecując dyskrecję i anonimowość, zrobią z nich "wariatów" na oczach całego kraju - przyznaje Grzegorz Tarczyński - częstochowski kolekcjoner opowieści o spotkaniach z duchami. W swoim archiwum zgromadził ich niemało. Nie są to bajki, którymi straszy się niegrzeczne dzieci, ale sprawy zgłaszane przez ludzi, którzy nie mieli pojęcia, jak radzić sobie w konfrontacji z przybyszem z zaświatów.

 

- Najciekawszy przypadek dostałem z ul. Ludowej w Częstochowie, gdzie zmarły mąż nawiedzał swoją byłą żonę - mówi Grzegorz, który prowadzi internetowe słuchowisko "Poltergeist" poświęcone zagadce duchów. - Przemieszczały się tam przedmioty, czasami kobieta widywała zjawę. Za życia był to człowiek, który "lubił wypić" i nie zawsze postępował, jak należy. Mieszkanie odwiedził ksiądz, ale nic nie był w stanie poradzić…

 

Inni, bojąc się duchów, rzucali pracę - tak jak dwaj strażnicy z firmy, której siedziba mieściła się na częstochowskim Starym Rynku. Nocami w miejscu, którego pilnowali słychać było szepty oraz kwilenie dziecka. Można było to jeszcze znieść, a "płacz" zrzucić na walczące kocury. Problem pojawił się, gdy niemal "napadła" na nich eteryczna zjawa. Niedługo potem mężczyźni zwolnili się z pracy i jeszcze przez jakiś czas nie mogli dojść do siebie.

 

Duch z bloku i z marketu

 

Rejon częstochowski nie jest wyjątkiem na polskiej mapie nawiedzeń. Wiele ciekawych relacji pochodzi też z województwa warmińsko-mazurskiego. Latem 2012 r. zrobiło się głośno o nawiedzonym markecie w Mrągowie, gdzie po zamknięciu słychać było ponoć płacz dziecka, towar sam spadał z półek, a jeden z pracowników widział zjawę dziewczynki. Sprawa dość szybko ewoluowała w "miejską legendę" i została podchwycona przez prasę.

 

W opowieściach o duchach zawsze należy liczyć się z różnymi scenariuszami i pamiętać, że za ich pomocą ludzie często ubarwiają sobie monotonną egzystencję. Ale czasami prawda bywa dziwniejsza od fikcji.

 

Organizacja WMGU zajmująca się doniesieniami o zjawiskach paranormalnych z terenu województwa warmińsko-mazurskiego zbadała przedziwny przypadek z jesieni 2000 r.

 

Pewien Polak mieszkający w Londynie, który odwiedzał rodzinę w Olsztynie, wracając ze spaceru z psem zauważył dwóch mężczyzn stojących przy windzie na parterze bloku przy ul. Pana Tadeusza. Wyglądali jak normalni ludzie, poza jednym wyjątkiem - byli… na wpół przezroczyści: "Rozmawiali bezdźwięcznie - dźwięk żaden od nich nie dochodził, żadne szuranie butów […] Wystawali [z podłogi] od kolan do góry - raz w jednym miejscu, raz w drugim. Widać było jak przestępowali z nogi na nogę" - mówił świadek w rozmowie z olsztyńskimi badaczami. Dziwne postacie zauważył też pies, który zaczął skamleć. Wydawało się, że "zjawy" po chwili zdały sobie sprawę z obecności przerażonego mężczyzny i "skryły się" wchodząc w ściany.

 

Latem 2010 r. pracownik jednego z pensjonatów nad Jeziorem Wigry przeżył przygodę z "upiornym apartamentem". Personel zastanawiał się od pewnego czasu, dlaczego goście wynajmujący jeden z droższych pokoi rezygnowali z niego już po pierwszej nocy. Świadek - student, który pracował tam sezonowo jako barman i recepcjonista, zajmował kwaterę dla personelu, która graniczyła przez ścianę z feralnym lokum. Według niego działy się tam bardzo tajemnicze rzeczy:

 

- Najgorsze były noce, bo było słychać tak, jakby ktoś tam był za ścianą. Wiedziałem, że nikogo tam nie ma, nikt nie mieszka, a słyszałem, jak ktoś chodzi, jak przesuwają się meble - mówił.

 

Inni pracownicy również zaczęli doświadczać dziwnych rzeczy i zorientowali się, że ich "eksplozja" nastąpiła po wizycie pewnej "dziwnej" rodziny z Krakowa (przypuszczano, że być może jej członkowie próbowali wywoływać duchy). Pod koniec sierpnia świadek zyskał dowód na to, że w "apartamencie numer 1" rzeczywiście mieszka niezameldowany gość. Przebywając na zewnątrz mężczyzna zauważył, że w oknie pokoju stoi postać "szara, szarobiała - jakby z dymu; nierzeczywista, a istniejąca…".

 

Pistoletem w upiora i inne historie

 

Wojciech Chudziński zapytany, czy zetknął się z jakąś szczególnie dziwną historią, wspomina o nawiedzeniu, które rozpoczęło się w 1999 r. w pewnej podbydgoskiej wsi. Rodzina, która nabyła gospodarstwo po zmarłym właścicielu była "maltretowana" przez złośliwego ducha dopuszczającego się ataków na domowników. Był na tyle uciążliwy, że ukazywał się nawet za dnia w postaci bezgłowej cienistej sylwetki:

 

- Opisaliśmy tę historię w naszym zbiorze reportaży "Niewyjaśnione zjawiska w Polsce". Zaskakujące w niej było to, iż bohater publikacji, Tadeusz Matłosz ze wsi Niewieścin, nie przestraszył się "ducha", lecz wygarnął do niego z… pistoletu. Wychodził z założenia, że "bać należy się żywych, nie zmarłych". Nawiedzenie domu trwało dwa lata. Ostatecznie pomogła świecka egzorcystka, która ponoć odesłała nieproszonego gościa w zaświaty...

 

Historii o duchach pełne są też internetowe fora. Największą popularnością cieszy się na nich opowieść o nawiedzonym domu w Myszkowie - mieście na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, gdzie dziwne rzeczy mają ponoć związek z tragicznymi epizodami z przeszłości:

 

- Jedni mówią, że mieszkało tam dwóch psychicznie chorych braci, którzy popełnili samobójstwo - mówi pani Ania z Myszkowa. - Według drugiej wersji (tej bardziej realnej) ponury dom na ul. Krasickiego nigdy nie był zamieszkany, zaś ludzie bardziej niż duchów bali się tamtejszych "meliniarzy". Z obaw przed "złą energią" domu, miejscowi zaczęli ustawiać tam nawet brzozowe krzyże, ale tak naprawdę nikt nie wie… czy kiedykolwiek zdarzyło się tam coś dziwnego.

 

Podobnie wygląda sprawa opuszczonego szpitala w Oleśnie (opolskie), która również została "miejską legendą". Według niej, placówkę ewakuowano w wielkim pośpiechu, rzekomo pod presją nieziemskiej siły. Prawda była taka, że pacjentów przeniesiono do nowocześniejszego budynku, a większość miejscowych o "nawiedzeniu" dowiedziała się z internetu. Jeśli jednak mowa o duchach w budynkach użyteczności publicznej, warto wspomnieć ciekawy przypadek z początku lat 90., do którego doszło w jednej z wiejskich szkół w gminie Janów (pow. częstochowski).

 

Była noc. Ówczesny dyrektor, po długiej pracy nad "papierami" zbierał się do wyjścia, chcąc zdążyć na ostatni PKS. Kiedy szykował klucze do zamknięcia głównych drzwi zorientował się, że korytarzem idzie postać… zakapturzonego mnicha. Strój zjawy wydawał się uszyty z grubego brązowego materiału. Zorientowawszy się, że to nie przewidzenie, dyrektor (któremu włosy stanęły dęba) zauważył, jak zakonnik skręca w stronę schodów i tam znika mu z oczu. (Co ciekawe, postać nie była bez związku z historią miejscowości - od połowy XVIII w. przez kilkadziesiąt lat stanowiła ona własność klasztorną i stale przebywali w niej zakonni rezydenci).

 

- Zajmując się takimi tematami od lat, staram się zachować podejście racjonalne - dodaje Wojciech Chudziński, który jest też zastępcą redaktora naczelnego słynnego pisma "Nieznany Świat". - Nie wykluczam więc, że do nawiedzeń (tych prawdziwych) faktycznie dochodzi. Wpierw jednak staram się wyeliminować wszystkie inne możliwości. To jedyna sensowna droga. Zjawiska paranormalne są według mnie faktem niepodważalnym, lecz nie zdarzają się aż tak często, jak chcieliby ich bezkrytyczni entuzjaści.

 

Wniosek z tego jeden: kto nie zobaczy ducha, ten nie uwierzy.

 

źródło





#5

Naaveth.
  • Postów: 55
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Bać się żywych a nie martwych. To są słowa, które wbijała mi do głowy koleżanka z pracy po tym, jak zobaczyłam "ducha" na nocnym dyżurze :D Po dzień dzisiejszy nie wiem czy to faktycznie był duch, czy złośliwy żart by mi się dobrze pracowało. Coś w tym jednak jest, że Polacy jakoś tak spokojniej podchodzą do tematu nawiedzeń czy duchów. Ja zaraz po felernej nocy ,w której widziałam rzekomego ducha poleciałam do przyjaciółki, która pracowała na innym oddziale i opowiedziałam jej wszystko mając nadzieję, że i jej napędzę stracha a ta tylko spojrzała na mnie zdumiona " To czemu nie zawołałyście księdza Stanisława?" zapytała " U nas taka jedna staruszka po śmierci troche dokazywała więc ksiądz raz dwa się z nią rozprawił: - dodała a mi szczęka opadła aż po samą ziemię. Teraz mając za sobą prawie dziesięć lat pracy w zawodzie powiem wam, że trochę się tych historii o duchach w szpitalach nasłuchałam - a co zabawniejsze, nie spotkałam nikogo, kto by opowiadał o nich z lękiem. Ot, zwykłe wydarzenie jak każde inne. Ja już więcej swojego nie spotkałam - i dzięki Bogu, bo ten jeden raz wystarczył, bym na nocnych zmianach pracowała bez pomocy kofeiny :D 


  • 0

#6

hansel.
  • Postów: 104
  • Tematów: 29
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

 

Tylko ten Semczuk do tych wyjaśnień nie dotarł, a ja tak.

 
 
Też raczej tej księżyki nie polecam. Znajduję się tam cała masa nieprawdziwych stereotypów  gdyby chociaż  jeszcze autor miał większe niż przeciętne pojęcie o spirytyzmie i nie stawiał znaku równości pomiędzy mediami spirytystycznymi a mediami płatnymi..
  • 0




Inne tematy z jednym lub większą liczbą słów kluczowych: okultyzm, spirytyzm, XIX wieczna Polska, Magiczne Dwudziestolecie, Przemysław Semczuk

Użytkownicy przeglądający ten temat: 2

0 użytkowników, 2 gości oraz 0 użytkowników anonimowych