Po kilku minutach otworzył bramę. Był jednak blady jak prześcieradło. W forcie nie było nikogo. Cała załoga zniknęła. Musiało się to stać bardzo krótko przed przybyciem kompanii gdyż na stole w kantynie stały jeszcze ciepłe posiłki. Niektóre pomieszczenia w forcie były zamknięte od... środka. Natychmiast powiadomiono o dezercji wywiad wojskowy. Ostatni zapis w księdze dyżurów pochodził z godziny 10.50. Nie było żadnych śladów walki czy uprowadzenia żołnierzy. Wywiad wojskowy zaczął natychmiast działać. Agnci obstawili domy rodzinne żołnierzy którzy zginęli. Było niemal pewne że któryś z nich skontaktuje się prędzej czy później ze swoją rodziną. Nic takiego się jednak nie stało. Jedyną osobą która feralnego dnia była widziana był żołnierz który poszedł po papierosy do sklepu w Kryspinowie. Śledztwo i obserwacja oraz poszukiwania zaginionych żołnierzy były prowadzone aż do wybuchu I wojny światowej. Nikt nigdy nie wpadł na żaden ślad zaginionych.
Ta historia przypomina mi historię którą opowiedziałmi mój ojciec, a którą zasłyszał od swych dziadków- awięc moich pradziadków .Obaj pradziadowie moi (ale to brzmi )służyli obaj w tym samym pułku i w tej samej kompanii.W Cesarsko-Królewskmi pułku i C.K .kompanii...
W kazdym razie na początku wojny (albo tuz przed) skierowano ich do służby strażniczo0garnizonowej w jakiejś tam fortecy.Tata był raczej przekonany, że było to raczej na pograniczu słowackim czy wręcz w na pogrniczu rumuńskim(Transylwania i te klimaty), ale tą opowieść słyszał jako paroletni dzieciak zaś przekazał mi 30 lat później.Mógł gdzieś ktoś coś przekręcić.W każdym razie od starszych "stażem: wartowników róznych stopniem dowiedzieli się praktycznie od razu, że do pewnych części fortecy lepiej samemu (ani nawet we dwójke) chodzić, bo od pewnego czasu znikają tam ludzie. Na początku myśleli że to jakaś ściema dla "kotów". A ale strach widoczny na twarzach starszych żołnierzy gdy ci musieli patrolować pewne rejony twierdzy dość szybko przekonał ich, że coś w tym musi być. Patrole chodziły po twierdzy bardzo wzmocnione jak na realia pustego korytarza.Pewnie doczekali by końca wojny w spokoju w tej twierdzy gdyby jeden z kolegów nie zniknął gdy poszedł do latryny . Latryna była w strefie "bezpiecznej" więc nikt tam nie chodził grupami. Było blisko tam do sali sypialnej , kuchni itp. Dziesiątki ludzi przewijało się tam cały czas. Po zaginieciu żołnierza przeszukano całą fortecę. Wysłano również wzmocniony, silny oddział do strefy korytarzy" niebezpiecznych". W niebezpiecznej strefie znaleziono kupke dziwnej śmierdzącej masy w której były fragmenty metalowe munduru , sprzeczki od pasa itp . Żadne materiały organiczne nie były widoczne. Oddział przywlókł te resztki na jakijś szmacie i "zaczeło" się przedstawienie. Oficerowie twierdzili, że zaginieni żołnierze padli ofiarami szczurów. Zwykli żołnierze twierdzili że w podziemiach żyje jakaś bestia. Doszło wręcz do formalnego buntu. Po stłumieniu przez ck.żandarmerię buntu zaczęto szukać... prowodyrów buntu. W większość załogi fortecy to byli Niemcy i Czesi i troche Słowaków. Jedynymi Polakami byli moi pradziadkowie.Więc dość oczywiste, że nagle wyrośli na znakomite kozły ofiarne.Ukarano ich patrolami poza kolejnością w "złej" strefie". Moi przodkowie przetrwali kilka patroli przez te korytarze i musieli rozkładać trutkę na szczury ale za którymś razem zobaczyli jakieś :dużego węza czy też gada" w podziemiach. W cywilu obaj byli górnikami z dużym doświadczeniem z posługiwaniem się ładunkiem wybuchowym szybko wykoncypowali genialny plan. Z kuchni zwineli cielaka czekającego na swą kolej pod rzeźnicki nóż.
Przyczepili mu kilka granatów ( zwineli je z zbrojowni)i wlekli go za sobą na dwóch postronkach . Krótszy to taka "smycz" ,a dłuższy biegł do zaleczek granatów. W razie czego potwór sam wyrwie im z smyczy ofiarę to sam uzbroi granaty. Granat wybuchnie po kilku sekundach więc będą mieli czas wykonać : komendę"padnij " i zakryć uszy chroniąc się przed podmuchem i głuchotą.Przystawali na dłuższe przystanki w co bardziej podejrzanie pachnących zaułkach korytarzy.
Wszystko przebiegało wg planu : coś mocno szapneło smyczą i granaty się uzbroiły . Dziadkowie wykonali "pad na ziemię" kryjąc pod płaszczami lampy górniczym i zakryli dłońmi uszy .Po wybuchu dziadki otrzepały się z pyłu postawili prosto lampy i wycelowali w ciemność broń... . poczekali kilkanaście sekund (aż wróci słuch) i z odbezpieczoną bronią w ręce i poszli szukać trupa potwora i cielaka. I... nic nie znaleźli.Były owszem ślady po wybuchu ,ślady od uderzeń odłamków o ściany, kilka dziwnych fragmentów i nieco futra cielaka. ale żadnych większych śladów. Na nieszczęście, potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Hałas ściągnął inne patrole patrole,oficerow i moi dziadkowie z marszu przyznali sie co widzieli i zrobili . Zostali aresztowani. Jak okazało sę tuż obok była komora z jakąś utajniona zawartością. Brak zwłok cielaka czy potwora podważał ich wersję o polowaniu. Prokurator na sądzie polowym zażądał kary śmierci dla obu za zamach na ta komorę i ponowny bunt. Byli recydywistami(buntownikami) więc już szykowali sie na szubienicę czy też pluton egzekucujny. Na szczęście dowódca garnizonu w ostatniej chwili zmienił im karę na służbę w karnej kompanii. Byli fuksiarzami, bo przetrwali w tej kompanii walki na froncie z Serbią a potem w Karpatach .Ale to już inna historia.Nigdy się też nie dowiedzieli nic więcej o tej sprawie z "potworem".
Wejście do nich prowadzi przez małe kwadratowe otwory w przyziemiu. Korytarze te, w przeciwieństwie do wychodzących z tej komory potern, prowadzących do kaponier barkowych, są bardzo wysokie; w miarę postępowania w głąb ich szerokość się zmniejsza (do ok. 50 cm i mniej), a są też częściowo zasypane gruzem ceglanym i betonowym oraz grubą warstwą pyłu; są też łukowato pozałamywane, a ich zróżnicowanie długości sięga kilkunastu metrów. Takie korytarze nie występują w żadnym innym forcie.
To są tak zwane korytarze dylatacyjne. Mają przejąć część siły wybuchjąchu bomby czy pocisku i ochronić umieszczone za nimi wazne obiekty.Tylko, że korytarzy dylatacyjnych rzeczywiście żadne ówczesne forty nie posiadają. Nie było bowiem broni mogącej wywołać takie małe, lokalne trzesienie ziemi. Taką broń wynaleziono dopiero w czasie drugiej wojny światowej. Korytarz dylatacyjny czy przestrzeń dylatacyną nie zadziała gdyby obok takiego fortu ekspoldowała by np najcięższa konwencjonalna bomba typu Tallboy.Takie coś za to jest całkiem przydatne gdy obok wybuchnie współczesny pocisk rakietowy z małym ładunkiem atomowym. Tak są skonstruowane (z przestrzeniami dylatacyjnymi ) między innymi : Schron NORAD czy schron pod Pentagonem.
Dzisiaj zamiast gruzu wypełnia się je albo specjalnymi chłoniącymi fale uderzeniowa kształtkami albo po prostu potężnymi sprężynami.
Sam fort jest niezwykle ciekawy. Praktycznie niema naświecie drugiego takiego . Wpuszczony w wapienna krystaliczna skałę,o małych rozmiarach jak na inne podobne konstrukcje został przykryty w wiekszości stalowymi pokrywami z stopu żelaza o niezwykłej nawet na dzisiejsze czasy twardości.
Zewnętrzna część skorupy pancerrz była z innego rodzaju żeliwa niż ta wewnętrzna a był to jeden odlew! To ewenement na skalę światową i był dokładnie badany po drugiej wojnie światowej.
Przekrój pancerza
Struktura płyty żeliwnej wytwarzanej nową metodą.
Zewnętrzna warstwa żeliwa białego płynne przechodzi we zmocnione żeliwo szare. Płyta grubości 25 cm.
W soim czasie fort broniły najnowocześniejsze działa na swiecie Kanone M 80.Zasięg na owe czasy był nieprawdopodobny 8 a nawet 16 km . Czyli 4 razy większy niz ówczesne działa.
W czasie okupacji niemieckiej fort służył z początku jako punkt zaopatrzeniowy, a później urządzono w nim więzienie dla jeńców sowieckich. O surowości niemieckich komendantów wobec jeńców krążyły opowieści między okolicznymi mieszkańcami. Nawet w Forcie widniał kiedyś napis po niemiecku: "Kanibalizm będzie karany śmiercią".
Dzisiaj to jest obserwatorium astronomiczne z radioteleskopem do badania Słóńca i przeprowadzane sa badania nad grawitacją.
trochę fotek :