Autor: Magdalena Drozdek
Dokładnie w 10 minut dowiedziałam się, że moje czerwone krwinki pożerają demony. Znachor rozstawił swój stoliczek na jednych z targów medycyny naturalnej w Trójmieście. Choć z medycyną miało to niewiele wspólnego. – Powiem pani, dlaczego nie ma pani energii – powiedział. Leczył anoreksję, AIDS, a nawet ebolę. Te moje demony były najłatwiejsze do przegonienia.
- Normalnie to ludzi nie zaczepiam, ale pani to powiem, dlaczego nie ma pani energii – zaczął znachor. – To aż tak widać? – zapytałam. Usiadłam przy niewielkim, prowizorycznym stoliku. Na nim rozłożone były suszone zioła. Część spakowana w foliowe torebki, część w papierki, na których widać było jeszcze napis "Frytki". Każde opakowanie odpowiednio wycenione. Od 30 do 50 złotych. Tuż obok sterta ulotek ze szczegółowym wykazem umiejętności znachora.
"Wyleczę: grypę X, AIDS, sepsę, e.coli, pneumokoki, sars, raka, candidę, ADHD, prostatę, pasożyty, tasiemca, kiłą, Alzheimera, żółtaczkę A,B,C,X, jaskrę, zaćmę, stwardnienie rozsiane, hiszpankę, czerwonkę, gruźlicę, trąd, zanik mięśni, anoreksję" – a dalej: "zdejmę klątwy i inne złe energie. Diabły, demony, wampiry itp. Uzdrowię za darmo dla tych, co mają 50 praw rytu oraz dla dzieci do lat 13, które mają 10 praw. Zwrócę klątwę bezzasadną, duchy, chipy. Diagnoza bezpłatna".
- Anoreksja? To jak to pan leczy? – pytam. – To akurat jest nic. Są ważniejsze problemy niż tam jakieś anoreksje. Miałem kiedyś taką pacjentkę. Raka kości miała. Od kostki aż po biodro. Przyszła do mnie. Mówiła, że operację będzie miała. Ja na to: no jaka operacja znowu? Pomodliłem się, dałem jej zioła do picia. Kilka tygodni później spotkałem ją przez przypadek. Po raku śladu nie było. Rzuciła mi się na szyję. O, takie są nawet historie – opowiada.
Znachor zaczął diagnozować. Wahadełkiem zrobionym z kawałka sznurka i podłużnego diamenciku zakreślał przede mną niewielkie kółka. – Klątw nie ma. Duchów? Nie ma. Chipy są. To jest jak taki adres do pani. Diabły wiedzą, jak trafić. Jest kotwica chemiczna i harpun chemiczny. To rozpuszcza stawy i powoduje ich ból. Diabła nie ma. Demona nie ma. Wampir jest. Smok jest. Norka jest. I to wszystko żre czerwone krwinki, dlatego nie ma energii. Widziałem te diabły, które pasą się na pani ciele. Jak przychodzi taki diabeł, to może przynieść wszystkie wirusy – powiedział, wyliczając chwilę później przeróżne choroby od jaskry po ebolę. Nic takiego u mnie nie wykrył. Może poza pasożytem w oku.
Znachor Klemens pracuje na tym rynku od lat. Ma nawet swoją stronę internetową. Czy rzeczywiście ma dar? Trudno powiedzieć. Kilka osób przede mną odesłał z paczuszkami mandragory i modlitwą do "Fszechśwjata Fszechśwjatów". Cytując klasyka Ferdynanda Kiepskiego: są przecież rzeczy na świecie, które się fizjonomom nie śniły.
- Miałam przyjemność być analizowana przez tego znachora i wszystko było w 100 proc. trafne. Sesji uzdrowienia, jaką utrzymałam, nie jestem w stanie z niczym porównać. To jest moc – tak jakby piorun strzelisty przeszedł przez całe ciało. Niesamowite. Niech dobro, które pan Klemens ofiarował, wróci do niego 4-krotnie – pisze Marzena.
- Jest wspaniałą osobą o wielkim sercu. Przykro, jak wiele osób nie ma pojęcia o świecie, jaki nas otacza i z braku niewiedzy dyskredytuje jego działania. Dostałam bardzo dużą pomoc i jestem za to bardzo wdzięczna, wyleczył mnie z drożdżycy, z którą walczyłam od lat. Jednocześnie pomógł zrozumieć świat, w jakim żyjemy. Polecam z czystym sercem – pisze inna kobieta.
Ile więc kosztuje przegonienie demonów? 100 złotych, choć i za 50 da się coś zrobić. Nie zapłaciłam. Znachor zainteresowanie stracił. Podeszła zaraz matka z dwójką małych dzieci. – Do 13 lat diagnozuję za darmo! Pani podejdzie, bo ja tu widzę demony. Tak, w dzieciach są – zaczął znachor ku przerażeniu 6-latka stojącego przy mamie.
Fot/PAP
Niezwykła moc uzdrowicielki
W całej Polsce mamy ponad 150 tys. uzdrowicieli różnej maści. Nie wszyscy wpisani są do oficjalnych stowarzyszeń. Wielu z nich działa w pojedynkę. Jedni niosą pomoc, inni stanowią śmiertelne zagrożenie. Do jednego worka wszystkich nie można wrzucić. Dzięki swoim zdolnościom oferują ulgę w bólu, poprawiają zdrowie. W większości przypadków najzwyczajniej wyciągają od nas pieniądze. Targi medycyny naturalnej (organizowane w Gdańsku, Warszawie i innych miastach Polski) to dla nich prawdziwe żniwa. Rzadko kiedy pojawiają się tam bowiem ludzie z przypadku. Większość odwiedzających głęboko wierzy, że znachorzy to ich ostatnia deska ratunku.
Tuż obok stolika zajmowanego przez znachora Klemensa swój kramik rozstawiła bioenergoterapeutka Zdzisława. Plakaty, ulotki, strona internetowa, krótka biografia wydrukowana w formie książeczki – wszystko wygląda profesjonalnie. O sobie samej pisze: "opatrzność obdarzyła mnie talentem i siłą uzdrowicielską. Posiadam ogromną energię, którą wykorzystuję dla dobra ciężko chorych". Dyplomowana Uzdrowicielka Dysponująca Potężną Siłą Uzdrawiającej Bioenergii.
- Pani ma bardzo piękną aurę – zagaja. Demonów, które widział u mnie znachor, nie zarejestrowała. Ale za odpowiednią sumę była w stanie mnie uleczyć, choć nie wiadomo z czego. Moc przekazywała dotykiem. Powoli kładła dłonie na poszczególnych częściach ciała – od czoła do kolan. Wszystko powtarzała kilkanaście razy. Na koniec tej uzdrawiającej sesji zaoferowała dar. Ze stolika zarzuconego ulotkami wzięła swoją wizytówkę.
Fot/wp.pl
- Uzdrowicielka daje ci tę oto kartkę. Ta kartka ma wielką moc. Jeśli będziesz mieć jakieś problemy, np. ze zdrowiem, przyłóż ją delikatnie do butelki z napojem. Koniecznie niegazowanym. Przytrzymaj chwilę, po czym wypij wszystko do dna. Daję ci na to gwarancję na 100 lat. Tak, na 100. Możesz powtarzać tę czynność wielokrotnie. Zachowaj ją w bezpiecznym miejscu – powiedziała, trzymając z namaszczeniem wizytówkę z wydrukowanym kontaktem do niej.
Zdzisława znana jest nie tylko na Pomorzu. Pojawia się na wielu targach medycyny naturalnej. W swoim bogatym portfolio ma już uzdrowienie sparaliżowanej kobiety w 1997 roku, uleczenie dziewczyny z guzem mózgu i jeszcze innej z guzem piersi.
Sesja u bioenergoterapeuty to koszt kilkuset złotych. Trudno się dziwić, że Polacy tak chętnie korzystają z ich usług. Oferują swój czas, wkładają w to uczucie, opiekują się swoim klientem, uważnie słuchają – dają to, co nie każdy lekarz w przychodni jest w stanie zaoferować pacjentowi.
Jak pozbyć się raka w kilku prostych krokach?
Leczenie nowotworów u uzdrowicieli to zdecydowanie najdramatyczniejsze przypadki. Rocznie wykrywa się raka u stu tysięcy Polaków. Część z nich przyciąga medycyna naturalna, która często obiecuje, że pomoże „bez cierpienia i noża”. Kiedy chemia nie pomaga, dotyk uzdrowiciela wydaje się jedynym wyjściem.
W ciągu ostatnich lat głośno było o kilku znachorach, którzy przekonywali, że są w stanie leczyć nowotwory. Jedną z najbardziej kontrowersyjnych postaci jest dziś Jerzy Zięba, autor książki "Ukryte terapie – czego ci lekarz nie powie", która sprzedała się w milionowym nakładzie. Twierdzi, że bez środków farmakologicznych można wyleczyć m.in. osteoporozę, cukrzycę, choroby tarczycy, można wstrzymać rozwój stwardnienia rozsianego. Nowotwory? Na to potrzeba dożylnych wlewów z witaminy C.
Na początku tego roku przed sądem stanął z kolei znachor Marek H. Przez jego rady rodzice zagłodzili półroczną Magdę. Dziecko karmione było tylko kozim mlekiem i rozwodnionymi kaszkami. W chwili śmierci ważyło 3,5 kg. 3,5 roku spędzi teraz znachor za kratami. Według ustaleń śledczych z jego usług mogło skorzystać nawet 60 osób.
Na targach trafiłam na wyjątkowe stoisko. Certyfikowany uzdrowiciel sprzedawał figurki bożków, miecze na demony i specjalne kadzidła. Ale nie one były najważniejsze. Uzdrowiciel wykonywał jantry.
– Mąż uczył się u samego bramina. Wyleczył tymi jantrami chyba już z sześć nowotworów. Jest ponad sto jantr i one naprawdę pomagają – opowiada.
– To na czym to polega? – dopytuję.
– Ja mam np. jantrę ochronną. Na papierze ryżowym spisuje się układ liczb. Taki papier się składa i nosi przy sobie. Na każdy problem jest inny układ liczb – mówi.
Średni koszt to 100 złotych. Można je zamówić przez telefon. Za leczenie nowotworów nie biorą nic. Tylko grosz, żeby, jak mówi kobieta, było połączenie z chorym. – Bo nie wiadomo, czy pomoże. Jeden pan miał nowotwora i nic nie pomagało. Mąż stosował jantrę ochronną i nic. Musiał ktoś rzucić na tego człowieka jakąś klątwę. Trzeba było zastosować jeszcze jedną jantrę. I się wyleczył, po nowotworze ani śladu – tłumaczy mi.
– To naprawdę chroni. Na poziomie wody, ziemi i powietrza. Gdyby wtedy świętej pamięci Kaczyński miał przy sobie jantrę, to by przeżył. To jest nauka znana od tysięcy lat. Dałam jedną swojemu tacie, u którego zdiagnozowano nowotwór skóry. Nie ma już nic.
Fot/wp.pl - M.Drozdek
Magiczny rytuał na lepsze życie
Na targach medycyny naturalnej reklamują się nie tylko uzdrowiciele. Są sprzedawcy książek o medytacji i ci handlujący ekologiczną żywnością, kadzidłami, przyprawami, maściami na stawy, są i specjalne pierścienie ochronne (tu dla przykładu: pierścień Atalantów ma tworzyć wokół ciała energetyczną tarczę ochronną, a osoby noszące ten pierścień są mniej wrażliwe na choroby i czują się znacznie lepiej).
Szamanka znad Bajkału pomoże w problemach rodzinnych, uwolni od niepowodzeń, zwolni z uroków. Jasnowidzka najpierw postawi tarota, potem zdejmie urok i klątwę za pomocą jajka. Nie brakuje też takich osób, które bez ogródek powtarzają: zaufaj mi, nie potrzebujesz lekarza. I tu pojawia się największy problem. Większość ziół oferowanych przez znachorów i handlarzy "naturalnymi lekami" nie powinna być stosowana bez konsultacji z lekarzem. Mandragora, którą oferował znachor, od średniowiecza wykorzystywana była przez szeptuchy i lekarzy-amatorów. Ma własności narkotyzujące – to nie wiedza tajemna. Wystarczy zajrzeć do Wikipedii. Jako roślina lecznicza jest już przez przemysł farmaceutyczny praktycznie zapomniana, choć używa się jej sporadycznie przy produkcji środków przeciwbólowych, zwłaszcza w chorobach reumatycznych.
- Nie wolno tego łączyć z lekiem chemicznym. Trzeba brać tylko to i nic, co zapisał lekarz – opowiada właścicielka stoiska z chińskimi tabletkami. Reklamuje właśnie leki na ciśnienie.
– A co, jak mi się to skończy – pyta jedna z zainteresowanych kobiet.
– Daję do siebie numer, dzwoni pani, ja robię paczkę i wysyłam. To są zioła. To szybko nie działa. Proces wolny, ale skuteczny. To nie rośnie na polach, nie można sobie tego tak narwać. Mam tyle klientów i jeszcze nikt się nie skarżył. 20 lat się tym zajmuję – opowiada.
Na stoliku obok tabletek na potencję, reumatyzm i nadciśnienie są i herbatki odchudzające. – Bardzo fajna mieszaninka. Ja pani powiem, co tam jest. Lotos, głóg chiński, nigmen, troszeczkę selenu. I to jest taka herbata. W środku jest 40 saszetek. Rozpuścić pół saszetki w szklance wody. Wypić przed południem. Potem resztę wypić w drugiej części dnia. Dlaczego? Bo jak pani wysiusia te zioła, to nic z kuracji. Chodzi o to, żeby one cały czas były w organizmie. To poprawia przemianę materii, spala 6 kg wagi ciała, oczyszcza organizm z toksyn. W pierwszym tygodniu może być częstsze wypróżnianie, no bo tam się to wszystko nagromadziło. Będzie bulgotać. Przy tym dużo pijemy, żeby wypłukać te toksyny. Tak się niweluje pragnienie – opowiada.
Większość dietetyków w tej chwili miałaby pewnie zawał. Sprzedawczyni ciągnie dalej o 40 dniach regularnego picia przeczyszczających ziół. – Za smaczne to nie jest. Ja sobie kupiłam w sklepie owocowy raj i sobie do tego zaparzam – mówi. Koszt? 50 złotych. Pytam, czy nie powinno się tego skonsultować ze specjalistą. – Nic nie trzeba do żadnego dietetyka! Ja pani mówię, można jeść wszystko w normalnych ilościach. To niweluje łaknienie, nie ma efektu jojo. Ja pani to bardzo polecam, bo rzecz naprawdę dobra. 30 lat to sprowadzam. Mam kolegę Chińczyka, on to przywozi. Wszystko oryginalnie zapakowane.
Fot/wp.pl - M.Drozdek
Kto z tego korzysta?
Dla jednych takie opowieści to żart, ale dla wielu to ważna część życia. Znachorom, handlarzom i uzdrowicielom wierzą bardziej niż własnej matce.
- To nie są lekarze, a często prości ludzie, którzy uznali się za wyjątkowych. Oczywiście uzdrowiciele mają bardzo dobrą retorykę, przez co poprawia się stan psychiczny pacjentów. Ale nie możemy zapominać o lekarzach - mówi socjolog Marian Konopka. - Czasami ciężko jest zrozumieć chorobę, ale jeszcze trudniej zrozumieć leczenie czarami - dodaje.
Pani Ania na targi w Gdańsku przychodzi od 20 lat. – Co roku oferują coś nowego. Przychodzę, bo wiem, że mówią tu wiele ważnych rzeczy. Ja wiem, co mi dolega i potrafię wybrać dla siebie rozwiązanie dzięki nim. Ale powiem pani, tak się dzisiaj zdenerwowałam, że musiałam coś zjeść, bo było mi już słabo. Jeden specjalista powiedział mi tutaj o problemach, które wykrył w mojej krwi. To się potwierdziło o drugiego. Taki miły był ten pan. Godzinę mi poświęcił. No i chyba dlatego czułam się zobowiązana i kupiłam te suplementy, które mi polecił. 300 złotych wydałam. Ja wiem, że one mi się przydadzą, ale nie jestem pewna, czy były warte tych pieniędzy – opowiada.
Z usług uzdrowicieli korzystają nie tylko seniorzy. – Moja mama trafiła do uzdrowicielki dzięki koledze. Miał wrzód żołądka. Po kilku wizytach poszedł na prześwietlenie i było po problemie. Lekarz w karcie napisał: „ślad po zagojonym wrzodzie”. Więc poszła i moja mama – opowiada 25-letnia Ania z Gdyni.
– Uzdrowicielka kazała przychodzić ze słoikiem z wodą. Otwierała go, gmerała w nim ręką, niby oddawała swoją moc, po czym kazała pić tę wodę. Tłumy ustawiały się do niej w kolejkach. Czasem trzeba było czekać po kilka godzin. Innym razem kazała przynieść chusteczkę. Ta nasiąkała złą energią, potem mama musiała pójść o świcie do lasu, wykopać dołek, wsadzić tam chusteczkę i zakopać. Mama opowiadała, jak podczas wizyt uzdrowicielka brała ją znienacka za włosy, szarpała i rzucała ją do tyłu. Albo jak brała chaust wody do ust i pluła nią na mamę. Taka niby jej uzdrawiająca moc – wspomina.
Nie obyło się także bez rytuału z jajkiem. – Kazała przynieść jedno, jeździła nim po całym ciele mamy. Kazała zabrać je nad morze, wejść do wody i rzucić przez lewe ramię. Razem z tatą pojechała. Stwierdzili, że skoro wydali już tyle pieniędzy... Czasem ludzie cierpią i wszystkie metody konwencjonalne zawodzą. Łapią się ostatnich resztek nadziei, żeby sobie ulżyć. Czasem efekt placebo robi cuda – opowiada Ania.