Witajcie, jestem tu nowy i z racji obchodzonego święta postanowiłem a raczej zmotywowałem się w końcu do opisania tego, czego kiedyś doświadczyłem. Już od dawna miałem zamiar to opisać w internetach, żeby ta historyjka nie odeszła w zapomnienie. Otóż kilkanaście lat temu gdy byłem w gimnazjum, do sąsiedztwa wprowadził się rówieśnik, który też trafił do mojej klasy, jako że miałem do niego najbliżej zakolegowaliśmy się i często u niego przesiadywałem. Dzieciak miał jednak bardzo wybujałą wyobraźnię i szybko zyskał miano bajkopisarza, opowiadał czego to on nie robił gdzie nie był i czego nie widział, ogólnie był spoko ale fantazja go ponosiła.
Pewnego razu wypalił do mnie z tekstem że u niego chyba straszy, oczywiście już mi się banan w gębie zrobił, bo co oczywiste uznałem to za kolejny kit w jego stylu, no ale rzecz jasna zapytałem czemu tak sądzi.
Odpowiedział że w nocy słychać było do drzwi stukanie, jego matka ponoć wstała otworzyć, ale jak tylko nacisnęła klamkę to ogromny przeciąg pchnął drzwiami z taką siłą że ją odepchnęło a wiatru ponoć tej nocy prawie nie było...
Kopę czasu minęło więc nie wiem czy mówił mi to na osobności, czy w towarzystwie, nie pamiętam jak na to zareagowałem, czy go wyśmiałem czy udawałem że wierzę.
Życie się kręciło dalej, prawie codziennie siedziało u niego towarzystwo a ja nieraz prosto ze szkoły tam szedłem, np jednego razu nie zastałem nikogo w domu a na zewnątrz wietrzyło się jego łóżko, obok w akwarium pływały zdechłe karasie, bo myślał że złowione w stawie mu w akwarium przeżyją. Wziąłem kilka i mu pod materac wrzuciłem ( wiem, miałem / mam [wulg] w głowie ), a ten po kilku dniach gdy zaczęło to ostro walić, zaczął przeszukiwać pokój i je znalazł.
Ale wracając do tematu, innym razem gdy poszedłem do niego, podszedłem pod drzwi i zadzwoniłem dzwonkiem albo zapukałem, usłyszałem że ktoś schodzi po schodach, które były na wprost drzwi, więc już chwytam za klamkę czekając na przekręcenie zamka a tu nic. Zaglądnąłem przez mleczną szybkę, przez którą obraz było widać jak przez mgłę i nikogo nie widzę. Zacząłem walić w drzwi i wołać żeby otworzył i nie robił sobie jaj, ani się nie chował bo go słyszałem. Kilka minut tak koczowałem aż mi otworzy ale dupa, odchodząc zobaczyłem że okno w jego pokoju jest otwarte wszerz, bo była piękna słoneczna pogoda, to pod oknem mu wrzasnąłem coś w stylu, że go słyszałem, że nie musi się chować i jak nie ma czasu to niech mi to zwyczajnie powie i nie będę zawracał głowy, dokładnie w momencie kiedy stałem pod oknem przyjechało auto z całą jego rodziną w komplecie, on także był. To ja złapałem buraka że może ktoś domu pilnuje a ja takiej siary narobiłem, więc od razu powiedziałem że chciałem wejść, ale ktoś zszedł tylko nie otworzył więc pokrzyczałem. Zobaczyłem w ich twarzach zdziwienie, powiedzieli że nikogo w domu nie ma, nawet się wystraszyli, bo pierwsi powoli weszli rodzice i zaczęli sprawdzać wszystkie pomieszczenia, przeszukali dom i nic, a ja zupełnie się zmieszałem, już nie wiedziałem co o tym myśleć, chociaż teraz po upływie tylu lat ciężko mi powiedzieć co słyszałem, czy były to kroki czy mi się przesłyszało albo usłyszałem coś innego, jednak pamiętam że wtedy byłem swojego pewny i trochę przerażony.
Ale przy tym co wydarzyło się innego dnia to nic. Ten moment pamiętam jakby to było kilka dni temu. Poza nami była w domu jego mama. Siedzieliśmy i graliśmy na pegazusie w pokoju dziennym na parterze, jego starsza zawołała nas na obiad, było to leczo, tylko kiepskie leczo. Nie jestem wybredny i uwielbiam leczo ale to mi strasznie nie smakowało i tak męcząc i żując każdy kęs żeby to zjeść i nie robić siary usłyszałem...
...gwizdanie...
Nie na zewnątrz, tylko w domu. Popatrzyłem na kolegę a ten mina jakby srał też się w to wsłuchuje, jego matka coś tam w garach się tłukła więc do niej żeby była cicho i słuchała czy coś słyszy. Po chwili znowu gwizdanie, o ile dobrze pamiętam po 2 - 4 gwizdnięcia, ale nie takie zwykłe fi fi fi, tylko lekko zmieniające tony, bardziej rytmiczne i brzmiące jak gwizdanie dzióbkiem.
Dźwięk dobiegał z piętra, od schodów na piętro dzielił kuchnię w której byliśmy kilkumetrowy korytarz, siedząc tak usłyszeliśmy takie gwizdanie kilka razy aż w końcu wstaliśmy i poszliśmy na schody za dźwiękiem, stanęliśmy na nich, mniej więcej na środku, usłyszeliśmy to znowu, jednak wtedy już nie z piętra, wtedy już nie mogliśmy określić pochodzenia, tak jakby dochodziło zewsząd albo nawet z dołu ! Staliśmy tam chwilkę i wróciliśmy do kuchni, nie pamiętam kiedy i po ilu razach ustało, ale było ich sporo.
Niedługo po tej akcji nasz kontakt zaczął się urywać, bo jego matka rozstała się z facetem co skutkowało wyprowadzką. W domu natomiast został ojczym z córką. Od tego czasu nie miałem już okazji tam być. Mógłbym teraz do jego przybranej wtedy siostry napisać czy dalej coś tam się działo, bo mam ją na fb, ale głupio mi pisać po tylu latach w takim temacie, jeszcze by pomyślała że to ja nawiedzony jestem :-/
Co do samego domu, zanim go wyremontowali wyglądał jak nadający się do rozbiórki, podłoga na piętrze była zawalona, ogólnie ruina, teraz wygląda jak zwykła chata, stare budownictwo typu kwadrat i nic więcej.
Zdaję sobie sprawę że w czasach głupich past, trudno żeby ktoś brał taką opowieść za prawdziwą, ja też mam dystans do tego co piszą w internecie, także rozumiem jeśli ktoś to odbierze jako na prędce wymyśloną bajeczkę.
Na forum obowiązuje bezwzględny zakaz używania wulgarnego słownictwa, proszę o tym pamiętać.
TheToxic