Trafiłem na ciekawy, choć kontrowersyjny artykuł, zwłaszcza w kontekście niedawnych wypowiedzi Stephena Hawkinga, że nie wykorzystaliśmy naszej szansy by siedzieć cicho, bo kto wie, co kryje się w mroku...
Czyli Hawking kontra Sagan. Oceńcie sami.
Latem na plaży nikt nie powinien czuć się sam... (Fot. 123RF)
Wyobraźmy sobie, że naszą planetę zamieszkuje inteligentna rasa kotów. Albo jakiś inny indywidualistyczny gatunek. Czy wydawałby krocie na poszukiwania życia we wszechświecie? Czy miałby potrzebę odnalezienia innych braci w rozumie? Jakoś wątpię.
Traf jednak chciał, że Ziemię zaludnił Homo sapiens, gatunek stadny i społeczny, dla którego samotność to największa kara. Wiele badań pokazuje, że dla ludzi izolacja społeczna, brak kontaktu z innymi, wiąże się z poważnym ryzykiem zdrowotnym. Ba! Nawet skraca życie. Ma dla naszego dobrostanu dwa razy gorsze skutki od otyłości i prawie tak fatalne jak palenie tytoniu. Dlaczego?
Poczucie izolacji to nie tylko smutek i samotność, to dla przedstawiciela gatunku stadnego sygnał o niebezpieczeństwie. Samotnemu zawsze zagrażał głód, chłód, drapieżniki. Dlatego samotność włącza nam w mózgach tryb "przetrwanie". Wiąże się on z wydzielaniem specyficznych neuroprzekaźników, hormonów, które wprowadzają nas w podwyższony poziom stresu. Ten zaś zaburza nasze funkcjonowanie, obniża odporność organizmu, skraca życie. Widoczne skutki to zmęczenie, lęk, kłopoty ze snem, depresja, podwyższone ciśnienie krwi, zwiększone ryzyko demencji. W mózgu wzrasta poziom dwóch neuroprzekaźników: dopaminy i noradrenaliny. To wywołuje alarm, który stymuluje do poszukiwania towarzyszy. Ich znalezienie oznacza przeżycie. Jednocześnie zmniejsza się ilość serotoniny - "hormonu zadowolenia". Układ nerwowy protestuje: "chcę, żeby było mi przyjemnie!" - woła. Wzrasta panika. Pojawia się rozdrażnienie i nienawiść. Kiedy przechodzi złość, a sytuacja się nie zmienia, nadchodzi melancholia.
Na jakim jesteśmy etapie?
Na razie wciąż szukamy. Przeczesujemy ten niewielki, dostępny naszym instrumentom skrawek nieba, wypatrując i nasłuchując sygnału z kosmosu. Powołujemy do życia projekty takie jak SETI (Search for Extraterrestrial Intelligence), wieloletni projekt naukowy, który poszukuje sygnałów radiowych i optycznych mogących pochodzić od obcych cywilizacji, czy niedziałający już MOP (Microwave Observing Program). Pomimo braku powodzenia w naszych poszukiwaniach wciąż trwamy w przekonaniu, że nie jesteśmy sami w kosmosie. Bo, prawdę mówiąc, nasza psychologiczna konstrukcja nie jest w ogóle gotowa na to, że nikogo poza nami tu nie ma. Wyobrażacie sobie tę bezmierną samotność?! Dlatego wysyłamy tu i ówdzie informacje do hipotetycznych istot rozumnych, tworząc dla nich wymyślne kalambury.
Przykład?
Choćby metalowa plakietka, którą przyczepiono do sond Pioneer 10 i 11 wystrzelonych ku rubieżom Układu Słonecznego. Umieściliśmy na niej informacje o położeniu Słońca na Drodze Mlecznej, o naszym Układzie, a także o człowieku. Część z nich zakodowaliśmy w systemie dwójkowym.
W 1977 r. NASA wystrzeliła kolejne sondy, które miały opuścić granice Układu Słonecznego: Voyagera 1 i 2. Na ich pokładzie umieściliśmy tzw. złote płyty - gramofonowe krążki z pozłacanej miedzi. Płytę naznaczono śladowymi ilościami uranu 238. Połowiczny okres rozpadu tego pierwiastka promieniotwórczego wynosi blisko 4,5 mld lat (to także przybliżony wiek Ziemi). Dzięki temu, ktokolwiek ją kiedyś otrzyma, będzie mógł odczytać, kiedy została wyprodukowana.
Słynny astrofizyk Carl Sagan, pomysłodawca i jeden z autorów owego przesłania, nazwał je "wiadomością w butelce wrzuconą do kosmicznego oceanu". Zarejestrowano na niej zdjęcia Ziemi, przyrody, wytworów ludzkiej cywilizacji, pocałunku. Na płycie nagrano także pozdrowienia w kilkudziesięciu językach (po polsku - "Witajcie, istoty z zaświatów"), a także zestaw dźwięków z Ziemi. Był wśród nich także wybór muzyki - od Beethovena przez Chucka Berry'ego po muzykę folkową - oraz zapis fal mózgowych przetworzony na dźwięk.
Czy ktoś nas usłyszy? Czy to jedynie wołanie na pustyni? By ktokolwiek zechciał na nie odpowiedzieć, musiałby być jak my - gatunkiem stadnym i społecznym. Z potrzebą posiadania innych członków stada - choćby mieli się znajdować na drugim końcu galaktyki. Ale niechby byli! Tymczasem wszystko wskazuje na to, że kosmos jest pełen samotności. A my, z powodu naszych ewolucyjnych zaszłości, bardzo nie jesteśmy na nią gotowi. Chyba czeka nas kosmiczna choroba sieroca.
Ogrom pustki
Gdyby mógł pan zmienić prawa fizyki, zabawić się w Boga i jeszcze raz zdefiniować Wszechświat - zapytano kiedyś prof. Marka Abramowicza, znakomitego polskiego astrofizyka - co by pan poprawił? - Zwiększyłbym czas kosztem przestrzeni - odpowiedział bez wahania. Przestrzeni jest zbyt wiele. Nigdy jej nie wykorzystamy. Ale czasu ciągle wszyscy mają za mało.
Nie jest łatwo wyobrazić sobie ogrom Wszechświata dostępnego naszemu poznaniu. Słońce oddalone jest od nas o 150 mln km, i to już jest dystans, który wymyka się intuicji. Gdyby nasza gwiazda zgasła, dowiedzielibyśmy się o tym dopiero po 8 min i 18 s, bo tyle potrzebuje jej światło, by dotrzeć na Ziemię. A to dopiero próg bezmiaru kosmicznych przestrzeni. Kolejna najbliższa nam gwiazda, Proxima Centauri, jest o ponad 4 lata świetlne dalej. Nasza najszybsza sonda międzyplanetarna, New Horizons, pędzi w stronę Plutona z prędkością 58 tys. 536 km na godzinę. Żeby się dostać do Proxima Centauri, potrzebowałaby 1820 lat. Najbliższa duża galaktyka Andromedy leży 2,52 mln lat świetlnych stąd. Odległość do najbliższej gromady galaktyk wynosi 59 mln lat świetlnych, a odległość do aktualnej krawędzi widzialnego Wszechświata - 46 mld lat świetlnych.
Gdyby wykonać model naszej Galaktyki w takiej skali, by odległość Ziemi od Słońca wyniosła jeden milimetr, wówczas kolejna najbliższa nam gwiazda znalazłaby się w odległości aż 300 m. Nasza galaktyka - Droga Mleczna - jest w tej skali dyskiem o średnicy 6 km. Na przebycie drogi od krańca do krańca Galaktyki światło potrzebuje 100 tys. lat. A reszta Wszechświata jest jeszcze dużo, dużo większa.
Gdyby ścisnąć naszą Galaktykę do kuli o średnicy centymetra (odległość Ziemi od Słońca nie przekraczałaby teraz rozmiaru atomu), cały widzialny kosmos miałby rozmiary kuli o średnicy 3 km. W tej kuli (fachowo zwanej objętością Hubble'a) mieści się dziś blisko 100 mld galaktyk - mniejszych i większych zespołów gwiazd. A każda galaktyka składa się z miliardów, a nawet bilionów gwiazd.
źródło