@Bloodsucker69
A jednak!
To był jeden z najbardziej niewiarygodnych incydentów w historii lotnictwa. W wielkim Boeingu 747 z 263 osobami na pokładzie wyłączyły się wszystkie silniki, bo samolot wleciał w chmurę pyłu wulkanicznego.
Ten lot zaczął się jak wszystkie inne. Piękna pogoda, bezchmurne niebo, meteorolodzy nie dostrzegają żadnych groźnych zjawisk mereologicznych w promieniu 500 kilometrów. Samolot linii British Airways z 263 osobami na pokładzie leci w kierunku Australii.
Nagle, nad oceanem Indyjskim, na wysokości 11 kilometrów nad głowami pasażerów samolotu pojawiła się mgła. Mimo że na pokładzie samolotu można było wtedy palić, załoga obawiała się, że to wynik pożaru.
Zapach siarki na pokładzie
Tymczasem piloci samolotu na przedniej szybie zauważyli drobne błyski. Podejrzewali, że są to tzw. ognie św. Elma, które pojawiają się, kiedy samolot przelatuje przez naładowane elektrycznie chmury burzowe. Jednak urządzanie wskazywały, że na trasie nie ma i nie powinno być chmur. Piloci zauważyli też, że samolot otacza lekka niebieskawa łuna, jakby warstwa chmur, których nie wykrył radar.
- Pachniało siarką, zwarciem elektrycznym. Wracałem do kabiny pilota pewny, że usłyszę o zadymieniu instalacji elektrycznej - mówi Eric Moody, kapitan lotu.
Wtedy piloci zauważyli, że wszystkie cztery silniki najpierw rozświetliły się mocnym białym światłem, a później zapaliły się, ciągnąc za sobą kilkumetrowe płomienie. Mimo że wskaźniki nie wskazywały pożaru, z silników wydobywały się płomienie. Kilka chwil później wszystkie cztery wyłączyły się.
"Nie działają wszystkie silniki"
Pozbawiony mocy samolot bardzo szybko tracił wysokość. - Nie działają wszystkie cztery silniki. Powtarzam wszystkie cztery silniki - mówił do kontrolera lotów pilot samolotu. - Nie działają wszystkie silniki? - dopytywał kontroler. - Ten idiota nie rozumie. Tak, nie działają wszystkie cztery - mówił zdenerwowany pilot.
W samolocie zaczęło brakować tlenu. Żeby dolecieć do lotniska musieli oszczędzać wysokość, żeby przeżyć - musieli obniżyć wysokość lotu.
- Nie wiem, ile razy próbowaliśmy uruchomić silniki. Myślę, że było to ok. 50 razy - relacjonuje Eric Moody. - Postanowiliśmy, że jeżeli nie uda nam się ich włączyć, to zawrócimy i spróbujemy wylądować na morzu - dodaje.
Nagle, zupełnie nieoczekiwanie silniki włączyły się. - Silnik Rolls-Royce, uruchamiając się, wydaje bardzo niski dźwięk. Cudownie było go usłyszeć - mówi pilot samolotu.
Kilkanaście minut później samolot szczęśliwie wylądował na lotnisku w Jukarcie (Indonezja).
Pył wulkaniczny jak papier ścierny
Dopiero po wyladowowaniu okazało się co było przyczyną tego typu wydarzeń. - Kadłub stracił połysk, wyglądał jakby był wypiaskowany. Starła się farba i napisy. Niewiele można było zobaczyć dopóki nie rozebrano silników - wspomina Eric Moody.
Po rozebraniu silników na części pierwsze okazało się, że były one mocno podrapane i porysowane. Zostały pokryte pyłem i drobnymi odpadami skał i piachu. Po zbadaniu okazało się, że jest to popiół wulkaniczny.
Kilka dni po locie okazało się, że tamtej nocy nastąpiła duża erupcja wulkanu niedaleko Jakarty, a samolot wleciał w chmurę pyłu wulkanicznego. Dokładnie takiego, z jakim mamy do czynienia teraz, po wybuchu wulkanu w Islandii.
Suchy pył o ostrych krawędziach
- W przeciwieństwie do pyłu, jaki znamy z ogniska lub kominka, ten materiał nie jest miękki. To drobne kawałki litej skały i minerałów, które mają właściwości ścierne, a drobinki są kanciaste - wyjaśnia w filmie Tom Casadev, amerykański geolog.
Dopiero po tym feralnym locie okazało się, jak bardzo niebezpieczny dla samolotów jest pył wulkaniczny. Dziś lotnicy już wiedzą jak reagować w takich sytuacjach i jak go rozpoznać. Mimo to loty w przestrzeniach powietrznych, w których pojawia się chmura takiego pyłu są wstrzymywane, bo jest on niewidoczny dla radarów meteorologicznych, które wykrywają tylko wodę. Natomiast chmury popiołów są suche.
Źródło:
Klik!