Foto: Shutterstock
Cywilizowani ludzie się nie złoszczą. To współczesne tabu pozwala nam pielęgnować obraz potulnych owieczek, którymi rzekomo jesteśmy. Tyle że tłamszony gniew i tak musi znaleźć ujście, a wtedy każda owieczka może się zmienić w zbrodniarza.
Dr Bruce Banner jest na co dzień nieśmiałym, wycofanym fizykiem, pochłoniętym badaniami nad promieniowaniem gamma. W tłumie nie zwrócilibyśmy na niego uwagi, ot – przeciętny, przestrzegający prawa i konwenansów obywatel. To jednak tylko pozory, bo dr Banner, podobnie jak wielu z nas, tłumi w sobie potężne pokłady złości. Rozmaite są jej powody: jednym z nas uprzykrzają życie niekompetentni szefowie, inni stracili pracę i płynność kredytową z powodu kryzysu, a jeszcze inni od nadmiaru godzin spędzonych na oglądaniu telewizji informacyjnych pałają dziką nienawiścią do muzułmanów, gejów, księży albo polityków.
Choć każdy z nas podpisałby się przynajmniej pod jednym z tych przypadków, to w większości pokornie przeżywamy narastający gniew i frustrację. Dr Banner nie ma jednak takich zahamowań i pozwala sobie na oczyszczający wybuch niekontrolowanej złości. W jego przypadku oznacza to metamorfozę z nieśmiałego mola książkowego w przerośniętego zielonego potwora o nadnaturalnej sile. Uczony szczególną niechęcią pała do wojskowych, dlatego gdy zzielenieje ze złości, z dzikim rykiem rzuca się na czołgi, miotając nimi jak zabawkami i demolując przy okazji połowę miasta.
Siła tabu
Oczywiście dr Bruce Banner nie istnieje naprawdę. Jest wytworem wyobraźni twórców komiksowej serii o przygodach Hulka, mutanta, w którego potulny uczony zmienia się w przypływie niekontrolowanego gniewu. Absurdalna z pozoru historia cieszy się niesłabnącą popularnością od lat 60. Hulk doczekał się też kilku ekranizacji, zastępując w masowej wyobraźni XIX-wieczną opowieść Roberta Louisa Stevensona o kulturalnym dr Jekyllu zmieniającym się pod wpływem medycznych eksperymentów w prymitywnego brutala o nazwisku Hyde.
Z opowieściami o dwoistości ludzkiej natury utożsamiają się kolejne pokolenia – przecież nam, porządnym obywatelom, powodów do złości nigdy nie brakuje. Z jej wyładowaniem jest już jednak gorzej, bo zgodnie z obowiązującymi normami ktoś, kto czuje złość, dla większości z nas jest po prostu zły, czyli moralnie co najmniej podejrzany. Okazywanie złości stało się takim tabu, jakim w drugiej połowie XIX wieku było odczuwanie i publiczne okazywanie pożądania.
Zdaniem wielu socjologów tamto mieszczańskie tabu utorowało drogę totalitaryzmom pierwszej połowy XX wieku, która upłynęła pod znakiem zbrodni popełnianych przez reżimy nazistowskie i stalinowskie przy udziale tzw. porządnych obywateli.
Był wśród nich Walter Mattner, uprzejmy wiedeński policjant, który 5 października 1943 roku tak pisał do swojej żony: „gdy przyjechał pierwszy samochód, podczas strzelania drżała mi nieco ręka, ale można się do tego przyzwyczaić. Gdy przyjechała dziesiąta ciężarówka, celowałem już spokojnie i strzelałem pewnie do tych wielu kobiet, dzieci i niemowląt, pamiętając o tym, że mam w domu także dwoje. (...) Niemowlęta leciały wielkim łukiem w powietrzu, a my strzelaliśmy do nich w locie, zanim spadły do dołu lub w wodę”. Mattner był jednym z setek tysięcy niemieckich żołnierzy, którzy dokonywali rzezi na ludności żydowskiej i beznamiętnie relacjonowali szczegóły swoich zbrodni w listach do rodzin.
Czytając o tych okropieństwach, zastanawiamy się, jak nieludzkimi bestiami musieli być niemieccy żołnierze. A przecież sprawcami tych masowych mordów stawali się zwykli ludzie: spokojni ojcowie rodzin, ciężko pracujący na ich utrzymanie, Jekyll i Banner zmieniający się w jednej chwili w brutali Hyde’a i Hulka. W tym wypadku obserwacje pisarzy potwierdzają badania psychologów. W latach 70. XX wieku psycholog Molly Harrower przeanalizowała zgromadzony po wojnie bogaty materiał dotyczący psychiki oskarżonych w Norymberdze zbrodniarzy wojennych, m.in. testy osobowości, testy inteligencji, wyniki obserwacji psychiatrycznych. Eksperci, których poprosiła o analizę tych materiałów, nie byli świadomi tożsamości pacjentów. Orzekli, że mają do czynienia z obrońcami praw człowieka lub osobami niezwykle inteligentnymi, pełnymi energii i fantazji. Zbrodniarze byli nie do odróżnienia od zwykłych ludzi! Nie trzeba zresztą wcale sięgać po tak stare przykłady. Pamiętajmy, że to zwykli obywatele dokonywali zbrodni wojennych w Jugosławii, Rwandzie i dokonują ich ciągle w Syrii, wyładowując w sprzyjających wojennych okolicznościach tłumioną latami złość i frustrację.
Wielu psychologów dostrzega niebezpieczeństwo z powodu tabu, jakim we współczesnym świecie stało się okazywanie złości. „Współczesna cywilizacja złość wypiera. Odmawiamy jej prawa do istnienia” – mówił „Focusowi” dr Stephen Diamond, psycholog sądowy. „Złość to jedna z najtrudniejszych emocji i jesteśmy z nią pozostawieni sami sobie, bez wsparcia”. W tym kulturowym mechanizmie wypierania złości Diamond widzi korzenie takich zbrodni jak ataki terrorystyczne.
Anders Breivik, który w 2011 roku w Oslo i na wyspie Utøya zabił 77 osób, był spokojnym Norwegiem, wychowanym w jednym z najbardziej liberalnych i tolerancyjnych społeczeństw świata. Ta otwartość szczególnie go irytowała. Dorastał z tą złością i ją pielęgnował, będąc na co dzień przykładnym obywatelem. Mimo doświadczeń historycznych wolimy uznać Andersa Breivika za odosobniony przypadek szaleńca, który wystąpił przeciwko fundamentom zachodniej cywilizacji, niż przyznać, że w każdym z nas mogą się czaić zbrodnicze instynkty. Breivik nie był ani pierwszym, ani ostatnim spokojnym obywatelem, który uwolnił ukrytą w nim bestię.
Ted Kaczynski, genialny amerykański matematyk, pod pseudonimem Unabomber rozsyłający bomby pocztą, i Timothy McVeigh, który zabił 168 osób, wysadzając w powietrze budynek w Oklahoma City, to byli ludzie, którzy inspirowali Breivika. On sam stał się już wzorem do naśladowania w Finlandii, Czechach i USA, a nawet w Polsce. Brunon K., wykładowca akademicki z Krakowa, też wydawał się spokojnym, przestrzegającym prawa człowiekiem, dopóki nie okazało się, że planował zamach na Sejm.
Dr Jekyll idzie na wojnę
Jak to się dzieje, że zwykli ludzie ujawniają ciemne strony swojej natury i zmieniają się w morderców? Na wojnie i w warunkach totalitarnych jest o to stosunkowo łatwo. Zdaniem Haralda Welzera, autora książki „Sprawcy” (to z niej pochodzi cytat o zabijaniu dzieci przez Niemców z początku tego tekstu), ważny jest mechanizm stopniowego oswajania się ze złem: „ludzie potrafią dostosować swój obraz moralności do zmieniających się okoliczności. Najpierw obserwuje się, jak z zakładu pracy wyprowadza się kolegę, który następnego dnia, wprawdzie pobity, ale znów zjawia się na swoim stanowisku. (...) Następnym razem ktoś zostaje pobity na naszych oczach, a ponieważ już przezwyciężyliśmy własną odrazę, teraz łatwiej sobie wytłumaczyć, że musi tak być albo że gorzej już nie będzie. Kiedy dwa lata później ktoś na naszych oczach zostanie zabity, wytłumaczymy sobie, że pewnie czymś zawinił” – pisze Welzer.
Zmianie moralności towarzyszy zmiana emocjonalna. „Ludzie instynktownie wzbraniają się przed zabijaniem innych ludzi” – dowodzi w książce „O zabijaniu” amerykański oficer Dave Grossman. Według przytaczanych przez niego badań, jedynie nieznaczna część żołnierzy oddaje strzały w kierunku wroga! Aby nakłonić jednego człowieka do zabicia drugiego, należy wyeliminować współczucie. Najlepiej wroga odczłowieczyć: nazwać go zwierzęciem, a jeszcze lepiej pasożytem. Nazistowska propaganda nazywała Żydów „wszami”, w obozach koncentracyjnych odebrano im nawet to. Dostali tylko numery. Breivik strzelał do nastolatków z socjalistycznej młodzieżówki, widząc w nich wrogów zachodniej cywilizacji, gotowych oddać Europę bez walki muzułmańskimnajeźdźcom. Hulk w napadach szału rozdawał razy na prawo i lewo, uważając za wroga każdego, kto stanął na jego drodze.
„Jeśli wrogowie są nieludźmi, żadne zahamowania nie przeszkadzają już w ich zabijaniu – skoro to nie człowiek, pozbycie się go przestaje się zbytnio różnić od zatłuczenia komara, wytrucia szczurów czy nabicia robaka na haczyk” – pisze David Livingstone Smith w książce „Najbardziej niebezpieczne ze zwierząt”. Wielki wpływ na zwiększenie brutalności wojen ma ich mechanizacja: dzięki wykorzystaniu do zabijania celowników snajperskich, kamer termowizyjnych i innych mechanicznych buforów, zabójcy łatwiej wyprzeć ze świadomości człowieczeństwo ofiary. A kiedy ma się już wroga, który nie jest człowiekiem, i narzędzie, które czysto i szybko pozwala się go pozbyć, to trzeba jeszcze podsycić w żołnierzach emocje, źródło energii potrzebnej do działania.
Wśród żołnierzy są rzecz jasna częstsze przypadki cywilnej agresji, ale większość żyje normalnie, tak jak my. Grossman cytuje amerykańskiego weterana, który większość populacji świata uważa za owieczki: łagodne, przyzwoite, miłe stworzenia niezdolne do prawdziwej agresji. „Był przekonany, że sam należy do innego podgatunku ludzi, podobnych do psów pasterskich: wiernych, czujnych stworzeń zdolnych do agresji, gdy wymagają tego okoliczności” – pisze Grossman. W społeczeństwie widział jeszcze wilki (socjopatów) i sfory dzikich psów (gangi przestępcze i wojska podejmujące działania zaczepne). Według niego owczarki (żołnierze i policja całego świata) są biologicznie i środowiskowo przystosowane do tego, by stawić czoło drapieżnikom.
Więzienie dr. Zło
Wojna to zjawisko ekstremalne, w którym pewnie większość z nas na szczęście nie będzie uczestniczyć. Niestety, jak pokazują rozliczne eksperymenty, nie jest to jedyna sytuacja, w której wychodzi z nas przerażający Mr Hyde. W każdym z nas tkwią głęboko zakorzenione skłonności do agresji. Wcale nie trzeba stawiać nas w ekstremalnych sytuacjach wojennych, by w porządnych, łagodnych obywatelach obudzić bestie. Dowiódł tego prof. Philip Zimbardo, czym zasłużył sobie na przydomek dr Zło.
Dwudziestu czterech uczestników jednego z najsłynniejszych eksperymentów w psychologii, zwanego dziś stanfordzkim eksperymentem więziennym, uważało się za normalnych, wrażliwych członków społeczeństwa. Odpowiedzieli na ogłoszenie: „Studenci – tylko mężczyźni – poszukiwani do udziału w studium życia więziennego. Płatne 15 dolarów dziennie przez okres 1–2 tygodni”. Szef eksperymentu, 38-letni wówczas prof. Philip Zimbardo, podzielił ochotników losowo na dwie grupy: więźniów i strażników. Eksperyment rozpoczął się 17 sierpnia 1971 roku w podziemiach uniwersyteckiego budynku Jordan Hall, gdzie za pomocą desek, krat i zamków stworzono prowizoryczne cele. Strażnicy w koszulach w kolorze khaki i czarnych okularach, uzbrojeni w pałki, mieli surowo zakazane zadawanie więźniom fizycznego bólu. Podstawowym celem Zimbardo było sprawdzenie, czy ludzie zdrowi psychicznie wcielą się w role oprawców i ofiar.
Eksperymentator był zaskoczony skalą okrucieństwa „strażników”. Pod pozorem zaprowadzenia dyscypliny torturowali więźniów, zmuszając ich do paradowania nago w papierowych torbach na głowie i robienia pompek. Odmawiali im też dostępu do toalety (musieli korzystać z nieregularnie opróżnianego wiadra) i prysznica, zmniejszali racje żywnościowe. Zaplanowany na dwa tygodnie eksperyment został przerwany po sześciu dniach ze względu na eskalację brutalnego zachowania strażników (którzy pod koniec zmuszali więźniów m.in. do pozorowanego seksu) i pogarszający się stan psychiczny więźniów.
Co wykazał eksperyment? Prof. Zimbardo w rozmowie z „Focusem” tłumaczy: „Na ludzkie zachowanie sytuacja społeczna wpływa w znacznie większym stopniu, niż to się wydaje większości ludzi. Mamy tendencję do wierzenia, że motywacja naszych działań pochodzi z wnętrza naszej osobowości, naszych skłonności, genów, cech charakteru i usposobienia, a jednocześnie ignorujemy kontekst, w którym żyjemy”.
W dodatku szukamy korzeni zła w złości, tymczasem paradoksalnie więcej zła może wynikać z tłumienia tej emocji.
Motor dziejów napędzany gniewem
„Według Zygmunta Freuda naszą nieświadomością rządzą dwa przeciwstawne popędy: popęd życia i popęd śmierci. Popędy miłosne i destrukcyjne tkwią w każdym z nas” – tłumaczy Krzysztof Srebrny, psychoanalityk, członek Polskiego Towarzystwa Psychoanalitycznego.
Mroczną stronę naszego „ja” opisał także uczeń Freuda, szwajcarski psychoanalityk Carl Jung, nazywając twarz, którą prezentujemy światu, publiczną fasadą, a cieniem wszystko, co pragniemy ukryć, także przed samym sobą. Ciemna strona osobowości składa się z prymitywnych, postrzeganych negatywnie przez społeczeństwo emocji, takich jak seksualne pożądanie, egoizm, zazdrość, gniew. Boimy się i wstydzimy złości, uważając ją przede wszystkim za siłę destrukcyjną. Obawiamy się, że pozwalając sobie na odczuwanie złości, staniemy się bestiami, jak Breivik na wyspie Utøya, zbrodniarze wojenni, rozstrzeliwujący żydowskie dzieci w Babim Jarze czy pacyfikujący wioski Tutsi w Rwandzie.
Tymczasem „złość jest silnym, naturalnym i pozytywnym uczuciem, istniejącym po to, aby nas chronić. Nie musi nikomu wyrządzać krzywdy i nie musi prowadzić do agresji” – przekonuje William Gray DeFoore, psychoterapeuta, prezes Institute for Personal and Professional Development w Dallas. W książce „Złość” tłumaczy: „to energia emocjonalna, której możemy używać do budowania i podtrzymywania zdrowych granic”. Złość ostrzega nas przed zagrożeniem: jest sygnałem, że jakieś nasze ważne potrzeby nie są zaspokajane i że trzeba o nie zawalczyć.
„Silna emocja, np. gniew, ma funkcję alarmującą, pomaga nam skoncentrować się na konkretnym problemie” – tłumaczy psycholog Howard Kassinove, który przyglądał się kłócącym się parom: 55 proc. z nich przyznało, że kłótnia doprowadziła do pozytywnego rozwiązania sytuacji. Jedna trzecia badanych dodała, że właśnie gwałtowny wybuch emocji pomógł im dostrzec, gdzie popełniali błąd.
Niestety, naszego wewnętrznego Hulka i jego złość uczymy się zagłuszać już od dzieciństwa. Robimy z własnych dzieci wycofanych dr. Bannerów, powtarzając im: nie krzycz, nie bij się, przestań się wściekać. Ciągłe tłumienie emocji nie tylko nie rozwiązuje problemu, ale go potęguje. „Jeśli nie pozwolimy od czasu do czasu wypuścić trochę pary, ciśnienie w nas będzie tak wysokie, że spowoduje eksplozję, np. napad szału” – mówi William Gray DeFoore. Latami skrywana złość objawia się w postaci chorób układu krążenia, depresji, fobii, urojeń, a nawet psychozy.
Tłumiona złość często kierowana jest ku destrukcyjnym celom, na przykład dlatego, że ślepo ufamy fałszywym autorytetom. Ten sam mechanizm spowodował, że wychowany w programowo tolerancyjnym społeczeństwie skandynawskim Anders Breivik dokonał masowego mordu w ramach krucjaty prowadzonej w imieniu wyimaginowanych templariuszy. Można oczywiście dyskutować, jak postąpiłby terrorysta, gdyby skorzystał z innych możliwości kanalizowania złości. Istotne jest jednak, żeby tej emocji nie tłumić, tylko ją okiełznać. „Panowanie nad własną złością polega – tak jak w aikido – nie na jej hamowaniu, walczeniu z nią, lecz na świadomym przekierowaniu wzbudzonej, często jakże silnej energii, ku konstruktywnemu celowi” – mówi dr Lidia Czarkowska, psycholog i coach.
Złość i jej silniejsza forma, czyli gniew, wcale nie muszą być destrukcyjną siłą. W wielu przypadkach motywują ludzi do podjęcia kroków, które zmieniają życie na lepsze. „Nasz kontrolowany gniew może być przetworzony w energię, która zmieni świat” – pisał w 1920 roku Mahatma Gandhi, człowiek, który przez całe życie propagował niestosowanie przemocy. Nie należy jednak zapominać, że impulsem, który pchnął go do działalności politycznej, był gniew, jaki wzbudzało w nim traktowanie Hindusów przez brytyjskich kolonizatorów. Podobny mechanizm zadziałał w życiu Martina Luthera Kinga, polityka, który doprowadził do zniesienia segregacji rasowej w USA. Kto wie, jak potoczyłyby się jego losy, gdyby jako 14-latek nie wściekł się, będąc zmuszony ustąpić w autobusie miejsca białym.
Ze swoją złością oswajają się i korzystają z niej także sportowcy. „Sport sam w sobie jest rywalizacyjny, dlatego jego uprawianie wyzwala także negatywne emocje, takie jak złość, zawiść, agresja, strach. W tej dziedzinie są bardzo wysokie oczekiwania, presja na wynik, na wygrywanie, a wygrać może tylko jedna osoba” – mówi Aleksandra Pogorzelska, psycholog. „Oczywiście wszystko zależy też od dyscypliny. W sportach walki pewien poziom agresji jest pożądany, a w tenisie agresja jest niedozwolona i społecznie napiętnowana”. O tym, jak ważna jest praca z psychologiem dla osiągnięcia dobrego wyniku, mówili Adam Małysz czy Otylia Jędrzejczak, a grupa psychologów towarzyszących na ważnych wyjazdach sportowcom już nikogo nie dziwi.
Jak z panem żyć, panie Hyde?
Złość warto akceptować. Bycie „zbyt miłym” nie wróży dobrze na przyszłość. „Bardzo wyraźna manifestacja tych »dobrych« popędów może się błyskawicznie przerodzić w manifestację popędów destrukcyjnych” – ostrzega Krzysztof Srebrny. „Wyraźne rozdzielenie popędów »dobrych« i »złych«, jednostronne reakcje emocjonalne powinny być dla specjalisty sygnałem alarmowym” – dodaje.
Czy da się żyć jednocześnie z dr. Jekyllem i Mr. Hyde’em albo z dr. Bannerem i Hulkiem? „Nie ma prostej recepty, by sobie poradzić z równowagą między libido a popędem śmierci. Z moimi pacjentami pracuję nad samoobserwacją – polepszeniem świadomości tego, co się ze mną dzieje” – mówi psychoanalityk. Na pocieszenie dodaje, że problemy z równowagą między „dobrymi” a „złymi” popędami dotyczą prawdopodobnie wszystkich. „Praktycznie każdy z nas ma z tym do czynienia” – mówi Srebrny.
W przypadku bohaterów opowiadania Roberta Louisa Stevensona zachowanie równowagi się nie udaje: dr Jekyll popełnia samobójstwo, nie mogąc znieść zbrodni pana Hyde’a. Ale już komiksowy Hulk radzi sobie znacznie lepiej. Uczy się kontrolować swój gniew, wykorzystując moce, zdobyte dzięki wywołanej wściekłością metamorfozie, do obrony ludzkości. Zupełnie jak Gandhi, pastor King czy amerykański działacz gejowski Harvey Milk, który mawiał: „za strach i niemoc, za brak zorganizowanego gniewu płacimy nie tylko tym, że nic się nie zmienia. Płacimy często własnym życiem”.
Były to prorocze słowa. W 1978 roku wybrany do rady miejskiej San Francisco Milk został zastrzelony przez innego radnego, Dana White’a, który zabił także burmistrza San Francisco. White nie był wynaturzonym socjopatą i sadystą, tylko porządnym obywatelem, strażakiem i głową wielodzietnej rodziny. Bestia tkwiła w nim równie głęboko jak w każdym z nas. I tylko od nas samych zależy, czy pozwolimy ją w sobie obudzić.
Krótki kurs BHP, czyli jak bezpiecznie wyładować złość
1. Stwórz w wyobraźni obraz złości – np. jako chmury, ognia, pięści. Wdychaj powietrze głęboko do brzucha i wydychaj powoli, wyobrażając sobie, jak obraz złości rośnie, aż wyjdzie poza granice twojego ciała. Nie przestawaj do momentu, gdy wyobrażenie stanie się tak wielkie, że zniknie.
2. Stwórz w wyobraźni przerysowany obraz kogoś lub czegoś odzwierciedlającego twoją złość. To może być tornado pustoszące pola, gigantyczny stwór łapiący pioruny z nieba i miotający nimi lub cokolwiek, co pobudzi twoją wyobraźnię. Pamiętaj, aby fantazja nie zawierała przemocy!
3. Kiedy twoja złość się ujawni, zapisz w notesie swoje uczucia. Nie cenzuruj i nie redaguj pisanego tekstu, bo nie osiągniesz pełnego wyładowania złości. Wyładowanie na papierze pozwoli ci potem przyjrzeć się swoim uczuciom chłodnym i racjonalnym umysłem.
4. Jeśli czujesz, że zaraz wybuchniesz, a jedziesz samochodem, zatrzymaj się, zamknij okna i głośno wykrzycz swoją frustrację.
5. Powieś w gabinecie lub w garażu gruszkę bokserską lub worek treningowy wypełniony piaskiem. Działa na złość jak piorunochron.
źródło