Był gorący sierpniowy dzień. Turyści cieszyli się wakacjami, podziwiając krajobrazy Gór Stołowych. Nagle gęste powietrze, szum drzew i śpiew ptaków przerwały trzy strzały, oddzielone od siebie przeraźliwym krzykiem kobiety. Dziesięć dni później znaleziono ciała Ani i Roberta – pary studentów, pasjonatów przyrody. Chociaż od tej makabrycznej zbrodni minęło już osiemnaście lat (materiał powstał w 2015 roku), to do tej pory nie udało się ustalić, kto i dlaczego ich zabił.
Zamordowani Robert Odżga i Anna Kambrowska
O kulisach śledztwa opowiedział Reporterowi Janusz Bartkiewicz – oficer dowodzący sprawą tego zabójstwa, ówczesny Naczelnik Wydziału Kryminalnego w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Wałbrzychu. Poruszony historią pary młodych ludzi, postanowił napisać książkę, w której odtwarza swoje wspomnienia z czasów śledztwa.
Anna Kembrowska i Robert Odżga byli studentami Akademii Rolniczej we Wrocławiu. Pasjonowały ich góry, wycieczki, przyroda, mieli wiele wspólnych zainteresowań. Lato 1997 roku zapowiadało się pełne wrażeń. Tym bardziej, że Robert kończył właśnie pisanie pracy magisterskiej, więc odpoczynek na łonie natury bardzo by mu się przydał.
Strzały między oczy
Na początku sierpnia wyjechali na Podlasie do rodziny Roberta, a następnie spotkali się w Augustowie ze swoimi przyjaciółmi na spływie kajakowym. Kilka dni później Ania przyjechała do Międzylesia – rodzinnej miejscowości swojego chłopaka. Stąd 15 sierpnia wyszli na szlak. Była to ich ostania w życiu wycieczka. Planowali dojść pieszo na obóz naukowy, którego Anna była organizatorką. Mieli na to trzy dni. Obóz rozpoczynał się bowiem 18 sierpnia.
– Nie udało się ustalić, gdzie spędzili pierwszą noc. Szli niebieskim szlakiem. Mieli ze sobą dwuosobowy namiot, a dla nich noc pod gołym niebem to nie było nic nowego – wspomina Janusz Bartkiewicz.
Wiadomo natomiast, że kolejną noc spędzili w Dusznikach. To właśnie stąd, 17 sierpnia o godzinie 10 Ania dzwoniła z budki telefonicznej do rodziców i mówiła, że wyruszają zaraz do Karłowa, gdzie miał odbyć się obóz. Za około 4 godziny powinni dojść na miejsce. Ten telefon był ostatnim sygnałem świadczącym o tym, że żyją. Dwie godziny później byli jeszcze widziani w barze, w małej wiosce na szlaku. Później ślad po nich zaginął.
Gdy następnego dnia nie zgłosili się na obóz, jego uczestnicy zaczęli się niepokoić. Jeden z nich wyjechał po kilku dniach w sprawach rodzinnych i zadzwonił z miasta do rodziców Anny, zapytać co się stało i czemu para nie pojawiła się na obozie. Ci, zaniepokojeni zaginięciem córki, spotkali się z rodzicami Roberta. Oni niestety też nic nie wiedzieli. Zaczęła się panika, zgłoszenia na policję. Ta jednak na poczatku bagatelizowała sprawę, tłumacząc to tym, że młodzi mieli paszporty, więc może pojechali do Czech lub po prostu gdzieś się zatrzymali. Bezradni rodzice, widząc postawę policji, zgłosili się do ratowników GOPR. Oni od razu zorganizowali akcję poszukiwawczą. Brały w niej udział trzy ekipy po cztery osoby, oraz trzy psy. Dziesięć dni od zaginięcia, znaleziono ich zwłoki.
– Ratowników doprowadził pies. Zresztą, zbliżając się do tego miejsca, było już wyraźnie czuć zapach rozkładającego się ciała. Anię i Roberta odnaleziono w Górach Stołowych, na polance obok ściany lasu przy szczycie zwanym Narożnik. Od Karłowa – miejsca zbiórki – dzieliło ich około 800 metrów. Tyle im zabrakło, aby dotrzeć do celu. Najpierw znaleziono ciało Roberta, a około 10 metrów niżej ciało Anny. Chłopak leżał przy drzewie na plecach. Miał ściągnięte do kolan spodnie i bieliznę, Anna tak samo. Przypuszczam, że w ten sposób sprawcy chcieli upozorować motyw seksualny – opowiada pan Janusz.
Zwłoki pary były w znacznym stanie rozkładu. Gorący sierpień oraz temperatury około 30 stopni, zrobiły swoje.
Janusz Bartkiewicz – oficer, dowodzący sprawą zabójstw w miejscu zbrodni
Podczas sekcji zwłok okazało się, że oboje mają przestrzelone głowy. U Roberta stwierdzono dwa postrzały – jeden z bliskiej odległości, z prawej strony przy podstawie czaszki. Ta kula poszła ukosem do góry i wyszła lewym oczodołem. Drugi strzał wymierzono mu w czoło – między oczy. Ania zginęła od jednego strzału, również prosto między oczy. Od razu zorganizowano poszukiwania łusek i pocisków. Ten, z którego została zastrzelona Anna, trafił w kamień i nie nadawał się do badań, był znacznie zniszczony. Obydwa pociski, którymi został zastrzelony Robert, zostały odnalezione. Mimo wielokrotnie ponawianych prób przy użyciu specjalistycznego sprzętu, udało się natomiast odszukać tylko jedną łuskę. Pierwsza ekspertyza z badań w Centralnym Laboratorium w Warszawie wskazywała, że odnaleziona łuska pochodzi z pistoletu CZ wzór 28, czyli produkowanego od 1928 roku w Czechosłowacji, przeznaczonego głównie dla Straży Granicznej. Sam pocisk nie nadawał się do badań, ponieważ był bardzo mocno skorodowany. Później przyszła kolejna ekspertyza. W niej wytypowano jeszcze około pięciu innych typów broni o kalibrze 9 mm. Jeden nich, walter PPK był pistoletem niemieckiej policji kryminalnej.
– Szukaliśmy wtedy pistoletów CZ, ale też pozostałych. Jednak do prasy podaliśmy tylko „cezetkę”. To była celowa praca operacyjno-śledcza – zdradza Bartkiewicz.
Hipotez było wiele
W wyniku penetracji terenu, w odległości około kilometra, w kierunku z którego studenci przyszli, w lesie znaleziono ich plecaki. Były rozcięte, a zawartość została wyrzucona na ziemię. Obok plecaków leżała plastikowa butelka z wodą mineralną – nawet było w niej jeszcze trochę płynu. Z plecaków zginęły: zegarek z napisem „25 lat ZNP” – własność mamy Anny, aparat fotograficzny Zenit, i co wydawałoby się dziwne dziennik – notatnik dziewczyny, w którym opisywała, to co spotkała na szlaku. Rośliny, drzewa, przyrodę.
– Młodzi mieli hopla na punkcie ochrony środowiska. Prawdopodobnie sprawcy zabrali dziennik i aparat w obawie przed tym, że mogłyby tam też być opisane jakieś wydarzenia z ostatnich dni, wspólne zdjęcia ze sprawcami i temu podobne – dedukuje pan Janusz. – Zginął też namiot, karimaty, dokumenty oraz około 200 złotych.
Powstało kilkanaście wersji wydarzeń, które sukcesywnie wykluczano. Na początku przyjęto hipotezę, że para wplątała się w jakieś kłopoty. W tamtym czasie w środowisku studenckim bardzo modna zaczęła być amfetamina. Policja miała wtedy sporo kłopotów z handlarzami. Podejrzewano, że ktoś po prostu chciał ich zlikwidować. Sposób zastrzelenia Roberta i Anny, wskazywał bowiem na egzekucję. Nie było to zabójstwo przypadkowe, ze strachu czy ze złości. To było typowe wykonanie wyroku – strzały w tył głowy, oraz między oczy. Ktoś to zrobił z pełną świadomością.
– Bardzo mocno weszliśmy w ich środowisko i sprawdzaliśmy wszystkie tego typu wersje, że powodem mogły być jakieś motywy kryminalne. Zostało to całkowicie wyeliminowane. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości do dzisiaj. Nie mieli oni żadnego związku z jakimkolwiek tego typu środowiskiem – podsumowuje Bartkiewicz.
Drugi wątek miał związek z przeszłością Ani. Zanim zaczęła spotykać się z Robertem, utrzymywała bowiem kontakt z pewnym leśniczym spod Warszawy. Też był zapalonym przyrodoznawcą. Spotykali się, pisali listy. On liczył na coś więcej. Pojawiła się informacja, że Ania spotkała się z nim jakiś czas temu, żeby zakończyć znajomość. Ustalono tego mężczyznę, ekipa pojechała do Warszawy. Ten wątek również udało się wykluczyć.
Wersji było kilkanaście. Po kolei każda z nich odpadała. W 1998 roku latem, ekipa śledczych pojechała w Bieszczady: – Wróciliśmy do jednego zdarzenia, które miało miejsce na początku lat siedemdziesiątych. W Bieszczadach, na szlaku, zostało zastrzelone młode małżeństwo. Zabójca w 1995 roku, czyli dwa lata przed morderstwem Ani i Roberta, wyszedł na wolność. Zostało sprawdzone jego alibi, został wyeliminowany, ale ja nie wierzyłem tym ustaleniom. Wyłapałem pewne luki, które mi się nie podobały i były podejrzane. Komendant uznał, że czepiam się szczegółów i ten wątek też został odstawiony na bok. Ja kierowałem tą całą grupą operacyjną, i jak przeczytałem te ustalenia, to coś mi tam nie pasowało. To co według mnie było istotne, według szefostwa nie było. Do dzisiaj mam wątpliwości co do tego, czy wszystko zostało dobrze sprawdzone – powątpiewa Janusz Bartkiewicz.
Widziała śmierć Roberta
W sumie przesłuchano kilkaset osób z różnych miejsc Polski. Tylko w ciągu pierwszych dwóch tygodni ustalono około 100 świadków. Także tych, którzy feralnego dnia słyszeli zabójcze strzały. Był to 13-letni chłopiec z Warszawy i dwie inne osoby, które znajdowały się w pobliżu. Według ich zeznań, do zabójstwa doszło między godziną 12.00 a 13.00. Zeznania były zbieżne, więc nie ma wątpliwości, co do przebiegu zdarzenia. Padł strzał, później słychać było przeraźliwy krzyk kobiety, po dwóch – trzech sekundach kolejny strzał i kolejny krzyk kobiety. Następnie kilka sekund ciszy i trzeci strzał. Anna widziała, jak Robert był zabijany.
– W pierwszych dniach na miejscu było około 30 osób z ekipy śledczej, którymi ja dowodziłem, a oprócz tego jeszcze miejscowa policja. Każda możliwa hipoteza była bardzo mocno weryfikowana. Ustaliliśmy osoby, które przebywały w okolicy. Został też sporządzony portret psychologiczny sprawców. Na jego podstawie przeprowadzaliśmy typowania przy pomocy bazy numerów PESEL, biorąc pod uwagę wiek, płeć i inne kryteria przyjęte przez profilera. Typowaliśmy osoby i później sprawdzaliśmy, gdzie w danym czasie były. To było kilkadziesiąt tysięcy ludzi do sprawdzenia. Dosłownie krecia robota. Nie wiem, czy w Polsce jeszcze kiedyś później zdarzyło się, żeby ktoś w ten sposób szukał sprawców – relacjonuje Bartkiewicz.
Odnaleziono również małżeństwo lekarzy z Oleśnicy, które nocowało w hotelu Traper w Dusznikach. Właśnie w tym budynku mieli widzieć Anię i Roberta dzień przed ich śmiercią. Z relacji małżeństwa wynika, że w pewnym momencie do hotelu przyszły trzy osoby – dwóch mężczyzn i kobieta. Opisali ich. Robert był bardzo charakterystyczny, wszystko się zgadzało. Małżeństwo w pierwszym momencie wzięło Roberta za syna swoich przyjaciół. Był niesamowicie do nich podobny i byli przekonani, że to właśnie on. Kobieta podeszła do niego i dopiero wtedy zorientowała się, że to ktoś inny. Usłyszała jednak rozmowę. Pytali o nocleg, ale stwierdzili, że jest zbyt drogo i wyszli. Był z nimi mężczyzna – blondyn z włosami do ramion. Kobieta odniosła wrażenie, jakby on był dominującą osobą w tej trójce, tak jakby miał decydujące zdanie. Miał koszulę w czerwono – czarną kratę i wojskowy plecak.
– Ustaliliśmy dane syna znajomych tych lekarzy i przeżyłem szok, bo myślałem, że przede mną stoi Robert. Autentycznie! Łącznie z włosami, okularami, twarzą, dosłownie brat bliźniak. Nawet chciałem go później wykorzystać do rekonstrukcji. To potwierdzało, że para lekarzy faktycznie widziała Roberta. Został sporządzony portret blondyna, który towarzyszył studentom. Był opublikowany w prasie, w telewizji, także w Czechach, a przez Interpol również w krajach ościennych. Wpływały różne informacje, że ktoś go gdzieś widział, że go rozpoznał, ale żadna z nich się nie potwierdziła. Gdyby ta osoba nie miała związku z zabójstwem, to powinien zgłosić się sam jako świadek. Przyjęliśmy zatem z dużym prawdopodobieństwem, że może mieć udział w tej sprawie.
Podejrzane mundury
Były też informacje o bezdomnym, który kręcił się w okolicy. Zachowywał się dziwnie, na widok samochodów policyjnych uciekał do lasu. Chodził brudny, głodny, prosił ludzi o jedzenie. Powstała plotka, że w Górach Stołowych ukrywa się czeski przestępca. Udało się nawiązać kontakt z ludźmi, których zaczepiał. Umówili się z nim, że za żywność przyniesie im grzyby. Wtedy zorganizowano obławę, obstawiono teren. Tak o tym wątku opowiada pan Janusz: – Nadaliśmy mu pseudonim „Rumun”, bo bełkotał coś w dziwnym języku. Zostawiliśmy mu wolny praktycznie tylko kierunek, z którego szedł. Gdyby przyszedł, mieliśmy go otoczyć. Na nieszczęście, kiedy pojawił się w polu widzenia, zaszczekał jeden z psów. Facet się zawinął, poszedł w las. Ruszył za nim pościg, psy, cały dzień go szukano, jednak nie udało się go znaleźć. Przepadł jak kamfora. Później przez kolejne dwa tygodnie robiliśmy różne zasadzki, jednak bez skutku. To, co na jego temat zebraliśmy, przekazaliśmy policji czeskiej. Oni jednak, po jego ustaleniu i zatrzymaniu, nie chcieli nas do niego dopuścić, stwierdzili, że to miejscowy włóczęga i przechodzi sobie przez granicę w poszukiwaniu jedzenia i noclegu. Nie pozwolili nam go przesłuchać. Ja i moich dwóch kolegów, byliśmy od samego początku zdania, że to jest bzdura. Bo, jeżeli ktoś dokonał zabójstwa w taki sposób – dopuścił się praktycznie egzekucji, to nie może być jakiś prymitywny włóczęga, który po zbrodni jeszcze regularnie wraca na ten sam teren i dalej tu krąży. Po jakimś czasie okazało się, że ten człowiek w końcu zamarzł.
Portret pamięciowy „Blondyna”, z którym widziano Anię i Roberta w hotelu w Dusznikach
Grupa operacyjna pod dowództwem Janusza Bartkiewicza, działała na tym terenie do końca października 1997 roku. Przez ten czas nocowali w Domu Wczasowym Straży Granicznej w Dusznikach. Gdy grupa została rozwiązana, policjanci wrócili do Wałbrzycha, a w sprawie toczyły się już tylko czynności rutynowe. 31 grudnia 1998 roku Komenda Wojewódzka Policji w Wałbrzychu została zlikwidowana. Sprawa Ani i Roberta została przekazana do Wydziału Kryminalnego we Wrocławiu w stanie niedokończonym. Chociażby z wątkiem „Blondyna”, oraz z nieskończoną analizą bazy danych numerów PESEL.
– Ja i dwóch moich kolegów, przeszliśmy do pracy w Wydziale Ochrony Świadka Koronnego Biura CBŚ KGP w Warszawie. W 2000 roku zaproponowano mi powrót do Wydziału Kryminalnego KWP we Wrocławiu, przede wszystkim po to, żeby dokończyć sprawę zabójstwa Anny i Roberta. Zgodziłem się – opowiada o roszadach w strukturach Bartkiewicz. – Została powołana grupa czterech osób i wzięliśmy tę sprawę od nowa na tapetę. Okazało się, że przez te półtora roku leżała ona we Wrocławiu na półce i nikt jej nawet nie ruszył. Zaczęliśmy ponowną analizę materiałów. Nazbierało się już kilkadziesiąt tomów akt – dodaje oficer.
Do tego czasu nadal jednak nie był znany motyw zabójstwa. Nic nie układało się w całość. Nie było wiadomo, dlaczego Ania i Robert zostali zabici i to było podstawowe pytanie, oraz główny problem.
– Wróciliśmy do pewnych wątków i skojarzyliśmy, że wielu ludzi mówiło nam, iż w czasie przed zabójstwem i w dniu zabójstwa widywali w tej okolicy jakichś ludzi w mundurach moro i tego typu strojach. Zachowywali się podejrzanie, bo starali się nie rzucać w oczy, chowali się. Jednemu z nas przypomniało się, że oglądał kiedyś w telewizji reportaż o grupie najemników, którzy trenowali przed wyjazdem do Serbii, Bośni, czy Chorwacji i ten materiał był kręcony na terenie właśnie tego Parku Narodowego, w którym przebywali Anna i Robert – wspomina pan Janusz. Udało się znaleźć ten reportaż i faktycznie to wszystko działo się w okolicy „Narożnika”. Zaczęto szukać tych ludzi, dotarto do autorki reportażu. Po namowach, dała dane instruktora tego ekstremalnego survivalu. Przy jego pomocy, ekipa pana Janusza ustaliła bohaterów tego nagrania. Okazało się, że to wszystko jest inscenizowane. Nie miało to nic wspólnego z zabójstwem. Jednak w trakcie analizowania tej wersji, pojawiły się inne informacje, które mogłyby wskazywać na motyw. Udało się uzyskać informację, że z tą sprawą może mieć związek inna grupa survivalu ekstremalnego. Była normalnie zarejestrowana, funkcjonuje do dzisiaj, jednak miała lukę w działaniu.
– Zaczęliśmy ustalać członków tej grupy, poprzez działania operacyjne w kilku miastach. Jednak przez naczelnika wydziału ta akcja spaliła na panewce. Zawalił bowiem sprawy papierkowe odnośnie kontroli rozmów telefonicznych. Nie skierował zgody prokuratury do sądu – mówi z zawodem w głosie Bartkiewicz.
Wiedza zaczęła się jednak zagęszczać. Okazało się, że ta grupa to skrajni neonaziści. To pozwoliło ustalić, że w Dusznikach organizowane były w przeszłości międzynarodowe zloty neonazistów i nikt tego nie kontrolował. Zdecydowano się obserwować taki obóz, który odbył się w 2000 roku. Byli tam ludzie z Polski, Anglii, Niemiec, Słowacji, Czech, Rosji, Szwecji, Ukrainy, Francji.
Na tropie neonazistów
Ustalono, że w 1997 roku nie było tam zlotu, ale przyjęto, że takiego międzynarodowego przedsięwzięcia nie organizuje się z dnia na dzień. Mogli być tam wtedy emisariusze, którzy załatwiali sprawy organizacyjne. Nadal jednak szukano motywu.
– Grzebiąc w historii neonazizmu, ustaliliśmy, że 17 sierpnia 1987 roku w berlińskim więzieniu Spandau popełnił samobójstwo Rudolf Hess – ostatni więzień hitlerowski, który stał się ikoną współczesnych neonazistów. Pojawił się motyw zabójstwa. Ustalono, że neonaziści w Polsce atakują Cyganów i hipisów. Zwłaszcza Robert był typowym hipisem, długie włosy, opaska na głowie – opowiada Janusz Bartkiewicz – Wszystko zaczęło się łączyć: obozy, „Blondyn” z portretu, ludzie w moro, dziesiąta rocznica śmierci Hessa. Wyszliśmy wtedy z założenia, że najprawdopodobniejszym motywem była zbrodnia, mająca na celu oddanie hołdu w dziesiątą rocznicę śmierci Hessa. Była to pewnego rodzaju zbrodnia rytualna.
Dodatkowo, w 2001 roku w programie Michała Fajbusiewicza „997″ pojawił się kolejny materiał o sprawie Ani i Roberta. Przedstawiono w nim wersję z neonazistami: – Po tym programie zadzwonił do mnie były milicjant, którego znałem. Spotkaliśmy się i opowiedział mi o grupie surwiwalowej o poglądach neonazistowskich, którzy zajmowali się odszukiwaniem na terenie Gór Stołowych skrytek Wehrmachtu dla grup Werwolfu, operujących w 1945 roku na tym terenie. Mieli mapy i poszukiwali tych skrzynek. Były w nich mundury, żywność, broń – kontynuuje Bartkiewicz. Ci ludzie nie wiedzieli, że dzierżawcą tego ośrodka, w którym urządzili sobie bazę wypadową, jest były milicjant. Byli tam już trzy razy, więc nie krępowali się przy nim, znali go już dobrze z poprzednich wizyt. Pokazywali mu mapy, widział, jak przywozili skrzynie z bronią. Wtedy myślał po prostu, że to eksplorerzy i że robią to wszystko legalnie. Okazało się, że w 1997 roku też tam byli. Co dziwne, rok później już nie przyjechali, pojawili się dopiero w 2001 roku. Kiedy dzierżawca ośrodka – były milicjant – zobaczył program w telewizji, skojarzył dopiero fakty.
Dzierżawca ośrodka widział też skrzynie z bronią. Mieli tam broń krótką, maszynową i amunicję: – Powiedział mi, że ta amunicja była skorodowana. A mnie się od razu zapaliła lampka. Przecież na miejscu zbrodni znaleźliśmy taką skorodowaną amunicję. Tę, która nie nadawała się do badań – dodaje pan Janusz.
Zaczęto ustalać uczestników obozu, niestety w marcu 2003 roku Janusz Bartkiewicz dostał polecenie, żeby sprawę zamknąć. Było to polecenie od tego samego naczelnika, który wtedy zawalił sprawę z pozwoleniami na kontrolę rozmów telefonicznych: – Strasznie się wkurzyłem, ale on powiedział, że sprawa trwa już piąty rok i psuje statystyki wydziału. Odwołałem się do komendanta wojewódzkiego, ale nic to nie dało. Zdążyliśmy ustalić już personalia pewnych osób z tej grupy, już można by było do nich docierać i bezpośrednio ich sprawdzać. Jednak nikt jakoś nie dawał wiary w tę naszą wersję i byłem zmuszony sprawę zamknąć. Później, w lipcu 2003 roku przeszedłem na emeryturę. Dwukrotnie próbowałem coś ruszyć, pisałem do komendanta. Dwa lata temu sprawą zajęło się wrocławskie Archiwum X. Dwa razy się z nimi spotkałem, ale oni te nasze wszystkie ustalenia wrzucili praktycznie do kosza. Poszli w inne kierunki. Nasza współpraca się zakończyła. Minęły ponad dwa lata i nie słyszałem, żeby oni coś wykryli. Co robią dalej? Nie wiem, po dwóch spotkaniach przestaliśmy się kontaktować – kończy opowieść Janusz Bartkiewicz.
O sprawie nie zapomniano
Zapytaliśmy w Prokuraturze Okręgowej w Świdnicy o to, na jakim etapie jest obecnie sprawa. Ewa Ścierzyńska, rzecznik prasowa odpowiedziała: – Śledztwo w sprawie zabójstwa Roberta Odżgi i Anny Kembrowskiej, zostało umorzone postanowieniem prokuratora z dnia 30 września 1998 roku, wobec niewykrycia sprawcy przestępstwa. Zarówno w toku śledztwa, jak już po jego formalnym umorzeniu, zakładanych i weryfikowanych było kilka wersji i motywów działania sprawcy. W tym: zabójstwo na tle rabunkowym przez osobę ukrywającą się w lesie, zabójstwo w celu pozbycia się ofiar jako świadków zdarzenia o charakterze kryminalnym, zabójstwo przez pomyłkę, zabójstwo na tle rozliczeń lub zazdrości, zabójstwo jako element procesu werbowania do udziału w grupie lub związku przestępczym – jak jednak zapewnia prokurator Ścierzyńska – Pomimo umorzenia śledztwa, do chwili obecnej podejmowane są czynności wykrywcze, zarówno przez prokuratorów, jak i funkcjonariuszy różnych formacji policji. Sprawdzane są też na bieżąco wszystkie sygnały docierające do organów ścigania. Podejmowane są także odpowiednie badania, które wcześniej, z uwagi na stan wiedzy kryminalistycznej, nie były możliwe do wykonania w trakcie trwania śledztwa. Z uwagi na fakt, że sprawca (sprawcy) zbrodni nie zostali ustaleni, nie można wykluczyć żadnej z założonych hipotez i wersji śledczych. Można jedynie klasyfikować je według stopnia prawdopodobieństwa.
Być może pasja i upór byłego oficera oraz książka, którą pisze, pozwolą na odświeżenie tej sprawy. Wydaje się bowiem, że rozwiązanie jest bliżej, niż można sądzić. Rodziny Ani i Roberta czekają na ten finał od 18 lat. Niestety, jak przyznaje pan Janusz, forsowana przez niego wersja wydaje się nie być traktowana poważnie.
Użytkownik Agnieszka81 edytował ten post 28.03.2018 - 16:46