Dobry wieczór.
Dłuższy czas zbierałem się do opisania tej historii, w pisaniu nie jestem najlepszy także wybaczcie mi ewentualne błędy. Temat kieruję głównie do osób wtajemniczonych, nie zależy mi na udowadnianiu czegokolwiek. Lata spędzone na tym forum, może chociaż w minimalny sposób utwierdzą moja wiarygodność.
Może zacznę od krótkiego opisu miejsca w którym działy się opisywane zjawiska. Ziemie odzyskane, mała poniemiecka wieś z kilkoma majątkami, trzema pałacami które dzisiaj są w runie i raczej spokojną historia ponieważ na przestrzeni 700 lat działania wojenne w znacznym stopniu nie dotknęły miejscowości. Prababcia jako repatriantka ze wschodu otrzymała pole uprawne w sąsiedztwie XIX wiecznego pałacu, pole znajdowało się pomiędzy dwoma lasami. W jednym z nich, tym mniejszym na początku 45 rozmieszczone zostały stanowiska artylerii przeciwlotniczej, jednak obyło się tam bez jakichkolwiek walk.
Wracając do tematu, gdy byłem jeszcze uczniem szkoły podstawowej babcia zabrała mnie do lasu na grzyby. Nie mieliśmy iść daleko, dlatego ja zostałem przed laskiem i bawiłem się przy strumyku budując małą tamę z kamyków a babcia weszła w głąb. Nie minęło wiele czasu a mnie tam dosłownie sparaliżowało, spojrzałem na zbocze jednej z łąk jakieś 100 metrów przede mną i zobaczyłem postać wysokiego mężczyzny w czarnym długim płaszczu a co była najdziwniejsze miał on założony worek na głowę. Nie był to współczesny plastikowy wór, tylko taki brązowawy materiałowy. W ułamku sekundy pomyślałem, że ktoś może sobie żartować, przebrał się i chce nas postraszyć, ale co było najbardziej przerażające ta zjawa nie stawiała kroków tylko się sunęła. Ciężko opisać tak nienaturalne zjawisko, nie wiem czy widziałem coś podobnego na jakimkolwiek filmie. Zacząłem wrzeszczeć i płakać jednocześnie biegnąc do babci która już mnie słyszała i wracała, kiedy wróciliśmy w to miejsce zjawa znikła, a ostatni raz widziałem ją w szczerym polu gdzie dookoła w promieniu kilkuset metrów nie było dosłownie nic. Dopiero po kilkunastu latach, dowiedziałem się, że mina babci znaczyła, że wiedziała o czym jej mówię, ale to jeszcze nie koniec.
O sprawie całkowicie zapomniałem, nikt ze mną o tym nie rozmawiał przez kilka lat. Dopiero jakiś czas temu babcię wzięło na wspomnienia i opowiedziała, jak w latach powojennych jej matka sama pracowała w polu i nie dużo dalej zobaczyła jak jakiś facet obserwuje ją zza drzew w lesie obok. Zaczęła wołać dla zmyłki swojego męża, żeby go wystraszyć jednocześnie uciekając w stronę domu.
Wypytywałem również o to miejsce wujka, on też dolał oliwy do ognia. Mieli kiedyś z bratem pójść w to miejsce przebić pal z łańcuchem krowy w inne miejsce żeby mogła się paść. A, ze zapomnieli to ojciec wysłał ich w nocy jak wrócił z pracy. Księżyc świecił tak jasno, że wszystko było widać z daleko. Zobaczyli, że z ugoru ktoś schodzi, więc położyli się za kępą trawy. Swego czasu to nie był dziwny widok, bo zdarzało się, że w nocy kradli nawet snopki zboża z pól. Kiedy zorientowali się, że to nie jest człowiek tylko sunąca się postać zaczeli biec przed siebie, nie patrzyli po czym biegną. Wujek ciągnął młodszego za rękę po jeżynach tak, że cali wrócili pocięci i zalani krwią.
Nie pisałbym o tym wszystkim gdybym na własne oczy tego nie widział, pomyślałbym sobie, że to kolejna naciągana historia. Ludzie kiedyś lubili ubarwiać sobie życie, ale tutaj opisy wszystkich osób idealnie przedstawiają obraz tej postaci którą mam w głowie i widziałem ją dokładnie, bo był piękny słoneczny dzień. Mam do Was jedynie pytanie, dlaczego ta dusza mogła na przestrzeni przynajmniej 50 lat błąkać się w tym miejscu? Co ją tutaj mogło trzymać i czy ewentualnie jeżeli nie odeszła, można jej jakoś pomóc? Jeżeli są jakieś nieścisłości w tekście chętnie je sprostuję.
Poniżej wstawiam zdjęcie worka, dokładnie takiego jaki ta postać miała na głowie.