Pyrzowice, 26 sierpnia 1970 roku, Rudolf Olma próbował porwać samolot An-24. ©arc.
Ten proces toczył się przed katowickim sądem, był pokazowy, a sama historia skazanego później porywacza samolotu - niesamowita i straszna. Na ławie oskarżonych siedział Rudolf Olma z Bielska-Białej. Bez oka, lewej dłoni, ze śladami poparzeń po wybuchu bomby, którą wniósł na pokład samolotu lecącego z Katowic do Warszawy. Gdy An-24 wzbił się na wysokość 1500 m, zażądał lądowania w Wiedniu.
Trotyl ukrył w waflach
W sądzie wzbudzał litość. Powtarzał, że czuł się Niemcem, ale ilekroć starał się o paszport, by wyjechać do Niemiec, to zawsze dostawał odmowę.
Dlatego zaplanował porwanie samolotu. Kostkę trotylu o wadze 400 gram ukrył w waflach, oblał czekoladą i zapakował w przeźroczystą folię. Bomba wyglądała jak torcik. Włożył ją do siatki z pomarańczami i słodyczami, by nie wzbudzała podejrzeń. Samolot jeszcze wznosił się w górę, gdy stanął tyłem do kabiny pilotów. W jednej ręce trzymał kostkę trotylu, a w drugiej zawleczkę połączoną z bombą sznurkiem - tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś chciał do niego strzelić. Wybuch "tortu" byłby wówczas nieunikniony. Mówił głośno, by przekrzyczeć ryk silników, że to porwanie. Słyszał, jak drugi pilot mówi przez radiotelefon: "Uprowadzenie! Uprowadzenie!".
Pasażerowie zachowywali zadziwiający spokój. Porwań samolotów z Polski było wtedy wiele i wszystkie kończyły się happy endem. Dlaczego 26 sierpnia 1970 roku miałoby być inaczej? Na pokładzie było 27 pasażerów.
An-24 nagle wykonał gwałtowny manewr i Rudolf Olma stracił równowagę. Szarpnął rękami i kostka trotylu wypadła. Na szczęście zdążył ją złapać lewą ręką i ładunek eksplodował w powietrzu. Wtedy Olma stracił lewą dłoń. Działo się to zaledwie 2 minuty po starcie, na wysokości ok. 1500 m. Gdyby trotyl wybuchnął na podłodze, mógłby uszkodzić przewody paliwowe.
25 lat więzienia
Szybko, bo już w trzynastym dniu procesu, sąd ogłosił wyrok. Rudolfa Olmę skazał na 25 lat więzienia. Dla uciekinierów z Polski Ludowej nie było litości. Sędziemu najbardziej przeszkadzało to, że oskarżony ciągle podkreśla swoje niemieckie pochodzenie.
Ojciec Rudolfa był Niemcem. Olmowie szykowali się do wyjazdu zaraz po drugiej wojnie, ale ojciec ciężko zachorował i nie był w stanie pokonać takiej drogi. Potem na wyjazd było już za późno, bo granice zostały szczelnie zamknięte.
Wprawdzie piloci An-24 zdołali bezpiecznie wylądować w Pyrzowicach, ale Rudolf Olma, poza wszelką wątpliwością, naraził ludzi na ogromne niebezpieczeństwo. Do samolotu wsiadł z narzeczoną brata, która przekonywała, że z zamachem nie ma nic wspólnego. Sąd pierwszej instancji nie dał jej wiary, ale w procesie odwoławczym została uniewinniona. Olma twierdził, że sam przygotował uprowadzenie samolotu.
Ciekawe w tej sprawie jest też to, że wiceprokurator wojewódzki Paweł Bednarek, który groził Olmie - wrogowi ludu - karą śmierci, kilka lat po tym procesie sam uciekł z Polski do Niemiec w trakcie wycieczki do Austrii. Legitymację partyjną zostawił w służbowym biurku.
Uciec za wszelką cenę
Zdumiewające jest również to, że zaginęły akta z procesu sądowego Rudolfa Olmy. Olma wyszedł na skutek amnestii po 17 latach. Był rok 1988. Kilka miesięcy później wykupił w "Orbisie" wycieczkę do Hamburga, wysiadł w Niemczech i już nie wrócił do Polski.