"Reżim władcy marionetek"
Czy słyszeliście kiedyś o musicalu „Reżim władcy marionetek”? Podejrzewam, że nie. Prawdę mówiąc, nawet najbardziej zagorzali fani musicali mogą nie kojarzyć tej małej produkcji. Była to sztuka stworzona w 1934 roku przez nieznanych autorów. Brało w niej udział wielu aktorów, w tym Timmy „Ciacho” Wright, Sally Wilkes czy Henry Gregory. Było to najdroższe przedstawienie tamtych czasów. Mówiono o nim jako największym, najbardziej spektakularnym widowisku.
Z zeznań Tylera Warwicka (1901-1983)
„Poszedłem na przedstawienie tuż po skończeniu 33 lat. Bilet był prezentem od siostry, która wiedziała, jak bardzo kocham musicale. Pamiętam nawet neony, były olbrzymie. Kojarzę też plakaty, przedstawiały duży, czerwony okrąg, a w nim znajdowała się lalkowata twarz. Nie miało to dla mnie wielkiego sensu, ale nie obeszło mnie to, ponieważ miałem obejrzeć wielkie show Broadwayu.”
Z zeznań Georginy Long (1911-1984)
„… wszyscy aktorzy byli świeżymi twarzami. Pamiętam, jak bardzo dziwne to było… wszyscy aktorzy i scenarzyści, cała obsada była anonimowa, i ten plakat… mała, czerwona kropka, a w niej ta osobliwa twarz. Nie miał nawet tytułu, tylko ta kropka. Odwiedziłam Nowy York, aby pocieszyć rodzinę po śmierci mojej babci… musical na Broadwayu wydawał się być balsamem na moją duszę…”
Z zeznań Carla Hannigana (1920-1993)
„…Pamiętam pierwszy akt, zresztą- kto mógłby zapomnieć? Fabuła na początku wydawała się być skomplikowana.
Był sobie mały chłopiec, który mieszkał w sklepie z marionetkami, a może mieszkał na przedmieściach? Nie, nie, on PRACOWAŁ w sklepie z marionetka, ale był bezdomny, więc zapewniono mu dach nad głową. Było mu na imię Mori… Mortim… jakoś tak dziwnie… ah tak, Morietum… nie, Morietur. Morietur, tak. W każdym bądź razie, pracodawcą Morietur był starszy mężczyzna zwany Mr Obcisor. Pamiętam to nazwisko, bo było niepokojące. Myślę, że był pedofilem. Śpiewali dziwną piosenkę o marionetkach… to nie była normalna piosenka… cóż, myślę, że to przez tą muzykę. Słowa były jak zaczarowane, a muzyka sprawiała dziwne wrażenie, jakby wysokie i niskie tony były ze sobą pomieszane; naprawdę wprowadzało to dziwny nastrój. Ale nikt się tym specjalnie nie przejął i przedstawienie trwało dalej…”
Z zeznań Gabriela Johnstona (1919-1976)
„Ten mały dzieciak, Mori- Morietur, czy jakoś tak, miał dziewczynę o imieniu Trahunt, a jego przyjaciel Adolebit. Rozmawiali, jak bardzo kochają marionetki i śpiewali tą małą, uroczą pioseneczkę o zdobywaniu pieniędzy na otwarcie własnego sklepu z lalkami. A potem… coś naprawdę niepokojącego się wydarzyło…
… Cała trójka poszła do szkoły i mieli taką prawdziwą jędzę nauczycielkę, Madame Reperio… albo coś w tym stylu. Znów śpiewali ten utwór, a ona go usłyszała… na początku naśmiewała się z ambitnych planów dzieci… ale potem reflektor skupił się na niej, a ona zaśpiewała wzruszającą pieśń o… cóż, tutaj są różne interpretacje. To było coś o miłości, ale miało jakieś dziwaczne porównania do marionetek. Potem, przeszła coś w stylu lekkiego załamania nerwowego, uznaliśmy to za niecodzienną cechę charakteru. Zaczęła śpiewać ponownie i podeszła do dzieci, by je uderzyć.
Kurtyna opadła, słychać było przytłumioną szarpaninę na scenie. Po części to przeoczyliśmy. Jednak, gdy tylko kurtyna się uniosła, wróciliśmy do sklepiku…”
Z zeznań Louis Roberts (1905-1967)
„Morietur i jego przyjaciele poszli do miasta, śpiewając utwór o sprzedawaniu… lalek, jak mniemam. Mała dziewczynka tworzyła lalki przez całe życie i się z tego utrzymywała. Pamiętam, te niepokojące postacie drugoplanowe. Całe towarzystwo zdawało się strasznie monotonne… wszyscy nosili ciemne ubrania i byli bardzo, bardzo wysocy. Przypominam sobie, że twarze mieli zakryte włosami, czapkami lub welonami… żaden z nich nie mówił. Nawet nie śpiewali, nic. Chodzili równo wzdłuż sceny, tak jakby nawet nie byli częścią spektaklu. W każdym razie, ta dziwna piosenka o dręczeniu lalek… nie miała w sobie ani krzty życia. Ale z jakiejś przyczyny te dzieci bardzo się w nią wczuwały. Widziałam na ich twarzach cierpienie, kiedy uderzały w wysokie tony. I coś jeszcze… kiedy pojawiły się słowa… wydawały się… być… trochę… bardzo trudno to wyjaśnić. Wyglądało to tak, jakby one… trochę umierały, tam w środku. Były bardzo blade i zestresowane… spowodowało to u mnie jakiś lekki niepokój…”
Z zeznań Carrie Laurie (1920-1995)
„Dzieci otrzymały pieniądze od dziwnego mężczyzny w płaszczu, który śpiewał prostą piosenkę… nadal pamiętam tekst:
Nieistotny ulewny deszcz, małe dzieciaczki
Każdy potrzebuje pioseneczkę małą
Laleczki dadzą ból i dreszcz, małe dzieciaczki
Już, małe dzieciaczki, uciekajcie, śmiało
Jego postać nie została nigdy do końca wyjaśniona. Ale pamiętam, jak prawdziwie upiorna była melodia… taka nawiedzająca, trafiała w samo sedno. Nawet mali aktorzy byli lekko zaniepokojeni tym zwrotem akcji. Ciągle zapominały kwestii, kiedy mówiły czy śpiewały, i wciąż pamiętam emocje, gdy przepaliła się żarówka od reflektora. Wszyscy zamarli, a jeden mężczyzna nawet się zaśmiał. Hałas przestraszył małą dziewczynkę, odtwórczynię roli przyjaciółki głównego bohatera. Wszystkie imiona były bardzo dziwne. Wiem tylko, że reflektor padł, a aktorzy niespokojnie podeszli naprzeciwko widowni i ta cała szopka wydała się jedną, wielką klapą.”
Z zeznań Marcusa Edgera (1918-1968)
„… Kiedy żarówka się przepaliła, wszystko zaczęło się rozpadać. My, jako widownia, staraliśmy się ze wszystkich sił to ignorować. Wydawało się to jednak prawie niemożliwe. Kawałek ściany z marionetkowego sklepu opadł na scenę, a w oddali widzieliśmy zapadającą się tapetę nieba. Światła przygasły, co podejrzewam, było zamaskowaniem usterek technicznych dekoracji. Dzieci wraz z dziwnym Mr Obcisor, stworzyli lalkę… i zaśpiewali tą dziwną piosenkę. Do dzisiejszego dnia, nie wiem, jakie były jej słowa. Brzmiało jak łacina, ale po roku uczyłem się łaciny w college i wiedziałem, że to niemożliwe by śpiewali w tym języku. Pamiętam, jak mnie oczarowała. Zresztą, oczarowała nas wszystkich. Zaczęliśmy czuć to… coś… jak przez nas przechodzi. Kojarzę też parę osób, które zaczęło nucić po swojemu, żeby tylko pozbyć się tej melodii z głowy, a w pierwszych rzędach wydawało się, jakby ludzie płakali z bólu.
Sami aktorzy zdawali się być bliscy omdlenia, śpiewając ten utwór. Odprawiali też jakiś dziwaczny rodzaj baletu, przewracali się o siebie; pamiętam, że w międzyczasie parę świateł zamigotało i zgasło. Siedzieliśmy i czekaliśmy na koniec utworu, kiedy… kiedy… przepraszam.
(pauza) bardzo przepraszam… nie potrafię…”
Z zeznań Georga Franka (1899- 1999)
„… Światła migotały w chaosie, wszyscy modliliśmy się, żeby skończyła się ta przeklęta muzyka. Miała tą siłę… zasysała nas. Czuliśmy to. Dzieci i władca marionetek tańczyli wkoło, kiedy… cóż, widzisz… (pauza)… naprawdę myślałem, że potrafię. Myślałem, że potrafię… ale nie potrafię…”
Z zeznań Carolyn Mark (1901-1949)
„… światła kompletnie zwariowały. Był wielki bałagan. I ta piosenka… to było coś okropnego. Ale było w niej coś… coś potężnego. Wpatrywałam się intensywnie, jak tancerze biegają po scenie i… i … my… myślałam, że byli… te światła…”
Prawdziwe wydarzenia podczas finałowej sceny pierwszego aktu „Reżimu władcy marionetek” są tematem dyskusji od wielu lat. Niewiele osób zgadza się opowiedzieć, co wydarzyło się na scenie w tym kluczowym momencie. Wielu sądzi, że nie ma prawdziwego nagrania wywiadu przeprowadzonego z kimś, kto widział to na własne oczy… to jednak nieprawda, istnieje takie zapis od Billego Prescotta, który miał zaledwie 6 lat, kiedy poszedł na to przedstawienie. Ze względu na tak młody wiek, niektórzy podejrzewają, że chłopiec nie traktował tego jako coś realnego, to co się stało później nie wpłynęło na niego tak silnie:
„… nie pamiętam za wiele, bo byłem wtedy jeszcze dzieckiem. To, co dobrze pamiętam, to utwór… powodowała ból głowy. Zwróciłem się do ojca, żeby zapytać, czy możemy wyjść, kiedy nagle scenę zalało czerwone światło reflektorów. Muzyka ustała, jeden instrument po drugim zamierał, i mógłbym przysiąc, że słyszałem łomotanie pod sceną. Wszyscy zadawali pytanie, co się stało… nawet aktorzy. Pamiętam, że aktorka nauczycielka została popchnięta na drzwi sklepu… jakiś człowiek z widowni wbiegł na scenę z jakiegoś powodu i nagle stanął jak wryty. Wspominam kilka osób, które rozpłakało się na scenie, kiedy nagle ta… kurtyna… weszła w ruch.
Trudno opisać, jak to wyglądało. Była to przezroczysta ściana, jakby z pleksiglasu i opadła z góry. Kilka lat później widziałem „Carrie: The Musical” na Broadwayu… to coś, co spadło na uczestników promu, kiedy Carrie używała laserowych świateł do zabicia wszystkich? To było coś w tym guście. Całe mnóstwo elementów dekoracji z poprzednich scen okrążyło i uwięziło wszystkich aktorów na środku sceny. I wtedy zaczął się chaos.
Aktorzy bili pięściami w plastikowo podobną ścianę, kiedy nagle opadła czerwona kurtyna i zostawiła nas w ciemnościach. W tym czasie, widownia miała wrażenie, że to naprawdę pokręcony koniec makabrycznego musicalu.
Mieliśmy już wstawać, gdy kurtyna znów się uniosła, ukazując pojedyncze światło padające na małego chłopca, Morietura. Rozszarpał plastikową ścianę od wewnątrz… dostrzegliśmy na jego rękach krew… nigdy nie zapomnę, jak wyglądał.
Do każdej części jego ciała doczepione były sznurki… jak u marionetki. Nie tylko to, wszyscy widzieliśmy jego brzuch...a raczej jego resztki. To wyglądało, jakby ktoś wypatroszył go łyżką do formowania gałek lodów. Płakał i przemieszczał się po scenie, wszyscy przyglądali mu się w milczeniu, nie wiedząc, co robić… i wtedy przemówił…
“Pomóżcie mi… proszę… pomóżcie mi...” tylko tyle usłyszałem, potem zwymiotował i upadł na scenę. Światła rozbłysły i ujrzeliśmy całą obsadę.
Wszyscy byli martwi. Każdy z nich wyglądał tak samo jak ten mały chłopiec. Do każdego podoczepiane były linki… i patrzyliśmy, jak całą obsadą i małym chłopcem… ktoś poruszał za pomocą sznurków. Ich martwe ciała unosiły się nad sceną i dygotały.”
Jednakże, nie możemy być pewni co do autentyczności tej historii… niestety, to jedyny trop w tej sprawie. “Reżim władcy marionetek” wywołał olbrzymią dyskusję między wytwórniami teatralnymi. Niektórzy świadkowie z widowni musieli leczyć się psychiatrycznie przez lata… a spektakl został zatuszowany przez policję. Przez lata zarówno wytwórnia jak i departament policji, który nie był w stanie rozwikłać zagadki tej okropnej rzezi na obsadzie sztuki, zaprzeczało, jakoby spektakl kiedykolwiek istniał. Jednakże, niedawno to wydarzenie powróciło w umysłach ludzi...wzniecając kolejne dyskusje na ten temat.
Dyrektor teatru, w którym odbyła się sztuka odmawia komentarzy na temat spektaklu, twierdząc, że nie istniał i większość historyków teatru nic nie wie na temat tego przedstawienia. Do dziś, tożsamość anonimowych scenarzystów, twórców muzyki jest nieznana, a wszelkie kopie nagrań utworów i policyjne raporty zostały zniszczone.
Pierwsze prace nad sztuką rozpoczęły się w Londynie w roku 1928. Jedną z piosenek “Zdobądź kukiełkę” nagrano z głosem 12-letniego Garrisa Creelyego. Nagranie zaginęło, jest dostępne jedynie na czarnym rynku przez internet. Co więcej, żadne oficjalne nagranie (o których wiemy) nie zostało stworzone. Nieliczne starsze przesłanki mówią o istnieniu nielegalnej kopii filmu przedstawiającego finałową scenę Aktu I. Film miał być rzekomo kręcony zza kulis, ale nie możemy stwierdzić, czy jest w tym więcej prawdy niż w zwykłej plotce.
Jeśli chodzi o oficjalną reklamę, było ich tak niewiele, że trudno, by ktoś jeszcze je pamiętał. Co dziwne, show nigdy nie było reklamowane, ale jakimś sposobem było na tyle znane, żeby rezerwować bilety z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Plakaty z premiery zniknęły. Większość widowni zniszczyła je po obejrzeniu sztuki… krążą pogłoski, że 10 do 12 plakatów przetrwało.
Przez wiele lat przedstawienie doczekało się małego klubu fanów, działających na zasadzie kultu i niedawno, ogłoszono wznowienie spektaklu już niedługo.
Plakat przedstawienia
http://creepypasta.w...le=Playbill.jpg
Użytkownik Nicole-collie edytował ten post 18.07.2014 - 16:42