Skocz do zawartości


Zdjęcie

Creepypasty(urban legends)

Creepypasta Opowiadania Telewizja

  • Please log in to reply
1611 replies to this topic

#1546

Kondziq.
  • Postów: 1
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Moja pierwsza creepypasta, luźno oparta na moim prawdziwym przeżyciu.

 

Bezsenność

 

          Ciemność spowijała pokój. Nie mógł zasnąć, ale też nie mógł się ruszyć. Pozostali domownicy pogrążeni byli we śnie, lecz pomimo tego czuł, że ktoś jest z nim w pokoju. Słyszał ciche stękanie, ciężki oddech. Wiedział, że nie jest tam sam. Sprawdził czy może poruszyć dłonią. Mógł. Nie był to paraliż senny.

          Chciał zerwać się, włączyć światło, rozejrzeć się po pokoju. Ale zbyt się bał. Bał się kogoś lub czegoś, co mogło siedzieć na fotelu zaraz naprzeciw jego łóżka. „Przecież nie może tu nikogo być” – pomyślał. I faktycznie – nikogo, oprócz niego nie mogło być w tym pokoju. W domu, oprócz niego, byli tylko rodzice – a ich słyszał. Lekkie chrapanie ojca i delikatny oddech matki. Nie mogło z nim być nikogo, a jednak słyszał ten oddech, nie tak daleko niego.
          Nagle usłyszał lekkie szuranie. Jakby ten ktoś lub coś poruszyło się na fotelu. Tego było za wiele. Zerwał się, najszybciej jak potrafił włączył światło. Spojrzał na fotel – nic. Nikt tam nie siedział, czyhając na jego życie. Ulga, którą poczuł nie mogła się równać z żadnym innym uczuciem. Położył się z powrotem. Zasnął od razu, zostawiając włączone światło.
          Minęło kilka tygodni. Kilka bezsennych nocy. Sytuacja taka jak tamtej nocy już nigdy więcej się nie powtórzyła. Ale pewnego dnia zadzwonił telefon. Nie zdążył odebrać. „Pewnie ktoś z sieci z nową ofertą” – pomyślał. Ale po paru chwilach usłyszał dźwięk przychodzącego sms-a. Nowa wiadomość nagrana na jego poczcie głosowej. Nieznany numer. On nigdy nie odsłuchiwał wiadomości głosowych. Ale tym razem to zrobił. „Masz nową wiadomość” – poinformował go automat. Wcisnął 1 – „Nowa wiadomość”.
Chwila ciszy.
Bardzo długa chwila ciszy, która została przerwana chrypiącym, grubym głosem.
To co powiedział głos sprawiło, że telefon wysunął mu się z ręki, upadając na podłogę. Ekran pękł. On stał sparaliżowany. Powtarzał szeptem słowa, które usłyszał z głośnika swojego smartfona. Słowa, które sprawiły, że całe swoje życie nie będzie mógł już spokojnie zasnąć.
Słowa, przez które nigdy nie będzie czuł się bezpiecznie w nocy.

 

„Nie spałeś wtedy. Wiem to”


  • 1

#1547

Chlebełek.
  • Postów: 6
  • Tematów: 0
Reputacja Nieszczególna
Reputacja

Napisano

kasacja.gif

 

prowokacja2.gif

 

Jeśli chciałeś być śmieszny, to Ci nie wyszło. Następne takie dzieło skończy się banem.

 

Kronikarz


  • 0

#1548

Chlebełek.
  • Postów: 6
  • Tematów: 0
Reputacja Nieszczególna
Reputacja

Napisano

kasacja.gif

 

prowokacja2.gif

 

Ostrzegałem.

 

Kronikarz


  • 0

#1549

Moltenlair.
  • Postów: 423
  • Tematów: 8
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

Będziesz moim aniołem stróżem, Cheryl?

 

Witam reddit. Zanim przejdę do głównej części mojej historii musicie wiedzieć, że ten gnojek zasługiwał na śmierć. Zapewne wielu z was będzie chciało zawiadomić policję, jednak miałem dużo czasu by przygotować się do całego przedsięwzięcia i schowałem się tchórzliwie pod płaszczem sieci TOR. Wielu z was będzie mną gardzić, nazwie mnie potworem, bestią, zwykłym mordercą. Jednak potrzebowałem ukojenia, potrzebowałem sprawiedliwości i potrzebowałem światła, które mnie dalej poprowadzi po wszystkim co mnie spotkało. Żaden potwór nie rodzi się od razu z kłami i pazurami, a wiele z nich oddałoby wszystko by znów żyć szczęśliwie. Tak jest i w moim przypadku.

Pochodzę z Europy Wschodniej, jednak na potrzeby tej strony jak i ochrony mojej tożsamości przyjąłem imię Richard. Więc teraz oficjalnie: Jestem Richard i moje życie zaczęło zamieniać się w piekło dwa lata temu.

Będzie równo trzydzieści miesięcy jak otrzymałem wizę do stanów. Radości mojej i mej narzeczonej – Cheryl nie było końca. Nie narzekaliśmy na brak pieniędzy, mogliśmy sobie spokojnie od czasu do czasu pozwolić na małe szaleństwo zakupów. Jednak byliśmy zauroczeni stanami, a zwłaszcza Alaską. Plan był prosty, zarobić trochę pieniędzy, ściągnąć Cheryl do stanów i postawić dom na północy, gdzie moglibyśmy żyć spokojnie pośród niedźwiedzi, łososi i wydobywaczy złota. Nie musiałem się długo przygotowywać, jednak bardzo bałem się o mój angielski, o jego gramatykę i akcent. Język znałem tylko teoretycznie, nie wyjeżdżałem wcześniej za granicę i nie miałem okazji przetestować go w praktyce. Cheryl przekonywała mnie, że w przeciągu kilku miesięcy nabiorę odpowiedniej wprawy, a mój akcent jest całkiem seksowny.

Seks. Oczywiście, że uprawialiśmy seks na pożegnanie. Był długi i namiętny, nasze ciała przyciągały się jak magnes i nie miały zamiaru się rozstawać. Na szczęście (lub raczej nieszczęście) mózg znów okazał się górować nad sercem i zanim się obejrzałem siedziałem w samolocie obok jakiegoś samozwańczego rapera, któremu paszcza się nie zamykała. Odwróciłem się więc na bok, zamknąłem oczy i przypominałem sobie długie, brązowe włosy Cheryl, jej wielkie, szare, ufne ale i lekko smutne oczy, które zawsze mnie rozczulały i jej bladą, aksamitną skórę. Niestety jej głosu nie byłem w stanie przywołać przez potomka 50centa, który w co drugi wers wplatał przekleństwa gdy brakowało mu rymu.

Nie będę was zanudzał szczegółami mojego życia w Ameryce. Z łatwością znalazłem zatrudnienie w informatyce, jednak nie miałem zbytnio czasu na szlifowanie swojego angielskiego i spotkania towarzyskie będąc zawalonym robotą. Moją karierę przerwał telefon z Europy, to była Cheryl, oznajmiła mi, że jest w ciąży głosem podekscytowanym lecz z nutką niepewności, jakby obawiając się jak zareaguję. Nigdy nie rozmawialiśmy o dzieciach, raczej nawet ich nie lubiliśmy, ale własne to co innego, prawda? Wydukałem tylko w słuchawkę, że ją kocham i będę w domu jak najszybciej się da. Zabawiłem więc w Ameryce tylko pięć miesięcy.

Czekała na mnie na lotnisku. Spod czarnego swetra można było zauważyć, że się lekko zaokrągliła i przefarbowała się na czerwono. Przywitał mnie jej promienny uśmiech i mocny uścisk. Dotknąłem jej brzucha a ona powiedziała, że będę mieć syna.
Mój pierworodny… Wciąż byłem oszołomiony informacją, więc to ona wyciągała ze mnie wszystkie informacje o moim pobycie w USA jak i opowiadała co u niej. Czułem, że okazja jest idealna, zaoszczędziłem trochę pieniędzy i postanowiłem zabrać ją do najdroższej restauracji w mieście by wszystko omówić w romantycznej atmosferze. Założyłem swój najlepszy garnitur a Cheryl przywdziała zieloną suknię pasująca do jej nowego koloru włosów. Przypominała teraz Poison Ivy z komiksów o Batmanie. Nie bawiła się w żadne wymyślne fryzury, wiedziała, że najbardziej lubię jak ma rozpuszczone włosy, więc tylko leciutko je pofalowała na tyle, że odsłaniały zakryte zazwyczaj przez nie pośladki.

Padał leciutki deszczyk, restauracja była zaledwie trzysta metrów od naszego domu więc mimo wszystko udaliśmy się tam na piechotę. Wciąż żałuję tej decyzji.
Staliśmy na przejściu dla pieszych czekając aż zapali się zielone światło, w międzyczasie zadzwonił do mnie telefon. Kiedy sprawdzałem numer dzwoniącego usłyszałem dźwięk zielonego światła, ale nie ruszyłem od razu nie chcąc potknąć się o krawężnik. Cheryl, moja słodka Cheryl zapłaciła najwyższą cenę za swój refleks.

Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Usłyszałem rozdzierający uszy pisk, następnie zauważyłem miłość mojego życia przelatującą nad czarnym samochodem marki BMW. Wylądowała z głuchym łoskotem kilka metrów dalej. Upuściłem telefon i rzuciłem się biegiem w stronę Cheryl. Przygryzłem brutalnie wargę gdy zobaczyłem liczne kości, które przebiły jej bladą, aksamitną skórę. Padłem na kolana gdy zobaczyłem jej długie, czerwone włosy, które zmieniły się w chaotyczną pajęczynę do której przykleiło się błoto i krew. Zawyłem gdy zobaczyłem jej twarz w agonii. Oszalałem jak zmarła na moich rękach a jej wielkie, szare, ufne oczy ślepo wpatrywały się we mnie.
W objęciach szaleństwa przeżyłem pogrzeb Cheryl i proces jej zabójcy. 16 letni chłopak bez prawa jazdy, był pod wpływem narkotyków gdy prowadził skradziony swojemu ojcu samochód. Ojcem okazał się prokurator i sprawę narkotyków zatuszowano a on sam został z powodu wieku wypuszczony na wolność. Gdy się o tym dowiedziałem wszystkie emocje wróciły do mnie ze zdwojoną siłą, moje ciało i dusza nie wytrzymały. Porzuciłem pracę, całe dnie wpatrywałem się w ścianę, płakałem albo samookaleczałem się w nadziei, że posunę się o krok za daleko i skończę swoje życie. Przy życiu trzymała mnie tylko chęć zemsty. Gdy nie mogłem już płakać mój mózg był zajęty tylko myśleniem o niej. Od zawsze interesowałem się średniowieczem i metodami tortur, wyobrażałem sobie to wszystko co zrobię gówniarzowi jak go dorwę. Zwierzęca żądza przeszła w obsesyjne, lecz inteligentne planowanie całej akcji. Miałem całe dnie i noce by obserwować zachowania i zwyczaje chłopaka. Wiedziałem z kim się pieprzy, gdzie kupuje alkohol i narkotyki, wiedziałem kiedy sra.

Dowiedziałem się również najważniejszego. Dzieciak bawił się w jakieś okultyzmy po narkotycznych szaleństwach, co tydzień chodził samotnie do lasu oddalonego od zabudowań o kilkanaście kilometrów. Jak tygrys podążałem za swoją ofiarą, poznałem każdy mech po którym stąpa i gdzie oddaje się „medytacji”.

27 sierpnia 2014 roku. Jestem w lesie na 3 dni przed jego przybyciem. Odnawiam pseudosatanistyczne symbole i napisy, przygotowuję również sidła. Płaczę.

28 sierpnia. Ostrzę myśliwskie noże. Robię pompki i przysiady. Nakręcam się. Płaczę.

29 sierpnia. Waham się. Rozmawiam z Cheryl. Nie odpowiada. Płaczę.

30 sierpnia. Płaczę.

31 sierpnia. Czekam w lesie na swoją ofiarę. Czuję jak przez ubranie przesiąka mi poranna rosa zebrana na trawach, zastygam bez ruchu oddychając może trzy, cztery razy na minutę. Jestem cierpliwy i gotowy. Słyszę zbliżające się kroki. Węchem wyczuwam słodki zapach krwi, który zaraz wypełni świeże, letnie jeszcze powietrze. Słyszę kroki mordercy mojej narzeczonej i dźwięk liny zaciśniętej na jego kostce.
Nie słyszę już nic, porzucam noże i jak zwykły drapieżnik rzucam się na moją ofiarę wydrapując jej oczy i gryząc gdzie popadnie. Drapię i kąsam i krzyczę. Otoczenie paruje krwią. Gdy mięśnie ofiary pod moimi zębami przestają się napinać przychodzi opamiętanie.
Zabiłem. Podziwiam obraz, który stworzyłem, a za płótno posłużył mi człowiek. Podziwiam rzeźbę którą stworzyłem, a za kamień posłużył mi człowiek. Nie płaczę.

1 Września. Siedzę spokojny przed telewizorem oglądając jakiś teleturniej. Wspominam poprzedni dzień popijając wytrawne wino. Oczywiście nie zapomniałem o zatarciu śladów. Ciało dokładnie spaliłem, poćwiartowałem, zapakowałem do plastikowych pojemników, które zalałem kwasem a następnie zakopałem w kilkunastu miejscach. Na pamiątkę mojego artyzmu pozostawiłem tylko głowę po upewnieniu się, że nie znajdą się na niej żadne moje ślady biologiczne.

Pozostawiłem głowę na pamiątkę… Cheryl, tak bardzo cię kocham, tak bardzo tęsknię. Zapominam jak wyglądasz mimo, że widziałem cię tyle lat. Chcę żyć, ale życie bez Ciebie jest tak puste. Zapominam jak wyglądasz. Pozostawiłem głowę na pamiątkę.

2 września. Loguję się na reddit po raz pierwszy. W czasie pisania mojej historii słuchałem soundtracku z gier Silent Hill. Zawsze kochałem horrory I znalazłem w nich ukojenie po tym jak wszystko straciłem. Oczami wyobraźni już widzę te nagłówki “Chory psychicznie gracz morduje ludzi”. “Silent Hill – Cradle of forest” leci w głośnikach. Waham się przed wysłaniem wszystkiego do sieci. Co jeśli mnie złapią? Czy jestem gotowy spędzić resztę życia w więzieniu? “Silent Hill – Waiting for you” w głośnikach. Czekasz na mnie Cheryl? A może to ja czekam na Ciebie?

Zostawiłem sobie głowę na pamiątkę. Zamówiłem głowę manekina na ebayu I upodobnię ją do Cheryl. Kochanie moje, już nigdy nie zapomnę twojej twarzy. Zawsze będę przy tobie.

Nie mogę się doczekać listonosza.

“Silent Hill – Room of Angel” w głośnikach. Będziesz moim aniołem stróżem Cheryl?


Użytkownik Moltenlair edytował ten post 07.03.2015 - 15:48

  • 3

#1550

Veno.
  • Postów: 1
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

CZERWONY BARSZCZ 

 

Otworzyłam oczy. Od razu na mojej twarzy pojawił się uśmiech. W końcu nadszedł mój dzień - dziś zostanę

adoptowana. Wszystko miałam już przygotowane. Spakowałam ostatnie kilka drobiazgów i pożegnałam się z paroma

osobami. Byłam tak bardzo podekscytowana, że w końcu nie będę samotna.
Stali przy wejściu. Odwiedzali mnie już wcześniej wiec bez problemu rozpoznałam moich nowych rodziców, Vanesse -

kobietę o długich rudych włosach, brązowych oczach, szczupłej budowie i śniadej cerze oraz Toma - wysokiego, dobrze

zbudowanego, zielonookiego mężczyznę o czarnych, kręconych włosach. Zarówno oni jak i ja, byliśmy bardzo

szczęśliwi, że wreszcie możemy być rodziną. Prosto z sierocińca pojechaliśmy do mojego nowego domu. Mieścił się on

na obrzeżach miasta, nieopodal lasu. Gdy tylko go zobaczyłam, moja ekscytacja jeszcze bardziej wzrosła. Był piękny,

ogromny, otoczony drzewami wiśni i białymi różami.
- Lucy. Mamy nadzieje, że szybko się zaklimatyzujesz. leży nam, żebyś czuła się tu jak u siebie - powtarzała co

chwilę Vanessa.
- Wiem, Van. Już czuje się tu wspaniale - uśmiechnęłam się do mamy - Mogę zobaczyć swój pokój?
- Mamy nadzieje, ze spodoba ci się wystrój, chodź za mną - odparł Tom, po czym wziął mnie za ręke i we trójkę

weszliśmy na drugie piętro. Mój pokój mieścił się pomiędzy sypialnią i pokoju dla gości, a jescze za nim stały

kręcone schody na strych. Jego wnętrze jednak nieco mnie zaskoczyło. Wyglądał jakby kiedyś już ktoś tu mieszkał i to

w dodatku mała dziewczynka. ściany były jasno różowe, pościel z falbanami, mnóstwo porcelanowych lalek i wszelkiego

rodzaju typowo dziewczęcych zabawek typu plastikowe korony i różdżki. Chyba dobrze wiedzieli, ze nie bawię się już

takimi rzeczami. W końcu mam 13 lat. Jednak nie przejmowałam się tym, pokój można odnowić, a zabawki kupić inne.
Dzień był pełen wrażeń, przez większość dnia zwiedzałam z rodzicami dom i okolice. Wszystko było idealne, jak w

najpiękniejszym śnie. Dom jest cudowny, a okolica jeszcze lepsza. Piękne lasy i łąki. Zdala od cywilizacji. Czuję,

że odnajdę tu spokój. Czułam się taka wolna. W sierocińcu jedyne co miałam dla siebie to drewiane łóżko i małą

szafkę obok, natomiast tutaj mam cały ogromny dom i podwórko. W zasadzie poza strychem. Vanessa i Tom powiedzieli,

że nie chcą abym tam wchodziła, gdyż trzymają tam dużo starych gratów i boją się, że mogę się o coś potknąć, albo

coś na mnie spadnie. Oczywiście to uszanowałam.
Minął tydzień odkąd się wprowadziłam. Każdy dzień czyni mnie coraz bardziej szczęśliwą. Van gotuje pyszne obiady i

okazuje mi tyle miłości ile mogłabym zapragnąć, a Tom zabiera mnie na długie spacery, gdy tylko wraca z pracy.

Jednak jest jedna rzecz, która bardzo mnie intryguje - strych, na który nie wolno mi wchodzić. Zauwarzyłam, że

rodzice odwidzają go pare razy dziennie. Wydaje mi się to lekko dziwne. Mówią, że idą po coś, ale zawsze wychodzą z

pustymi rękami. Jedynie raz widziałam w nocy, podczas gdy szłam do łazienki, że mama niesie na strych parę owoców i

talerz, chyba z czerwonym barszczem. Nie rozumiem tego. Czemu zamierzała jeśc akurat na strychu i o takiej porze?

Nie wiem, może kiedyś zapytam.
Dziś pomagałam myć Tomowi samochód. Było bardzo śmiesznie, oblewaliśmy się wodą i głośno śmialiśmy. Jednak znów

zauwazyłam coś dziwnego. Mianowicie w garażu stał zabawkowy, różowy wózek dla lalek. Odkryłam go przypadkiem. Był

złożony za stosem zapasowych opon. Po co dorosłym ludziom taki wózek? Nie sądze, aby mieli mi go wręczyć. Zapytam

się przy okazji.
Kolejne dni mijały, czułam sie coraz swobodniej, ale ciągle trafiałam na jakieś dziwne rzeczy. Wczoraj wieczorem

usłyszałam głosy na strychu. To byli moi rodzice. Tylko po co poszli ze sobą rozmawiać aż na strych? Mam ochotę tam

zajrzeć, ale nie chcę ich rozczarować. Kolejną rzeczą były miseczki z barszczem w lodówce. Van nie podawała go na

obiad, a gdy spytałam czy będziemy go jeść, odparła, że to na potem. Przecież w końcu zupa się zepsuje. To było bez

sensu. usłyszeli
Dziś pojechałam z Tomem obejrzeć swoją nową szkołę. Już od nowego tygodnia będę do niej chodzić. Bardzo mi się

spodobała. Pani dyrektor była bardzo miła, a za szkołą jest ogromne boisko. Dobrze się składa, bo zawsze lubiłam

grać w piłkę. Po powrócie czekał na nas obiad. Jednak Van nie było przy stole. Tom powiedział, że pewnie jest na

strychu. Poprosił abym poczekała, a on w tym czasie pójdzie po nią.
Czuję się dziwnie, mam wrażenie, że oni cos przede mną ukrywają. Coraz częściej przesiadują na strychu. Czasami

słyszę wieczorem jak rozmawiają tam, śmieją się. Mam wrażenie jakby mówili do kogoś.
Wczoraj pod wieczór potrzebowałam pomocy w lekcjach. Rozejrzałam sie po domu, ale rodziców nie było. Usłyszałam

rozmowy na strychu. Chciałam tylko zapukać, ale usłyszeli i moje kroki po schodach. Vanessa szybko wybiegła, zamykając  sierocińca

za sobą gwałtownie drzwi w taki sposób, że nie mogłam dostrzeć co sie za nimi kryło. Była lekko podenerwowana.

Pociągnęła mnie do pokoju i powiedziała, że zaraz przyjdzie. Przyznam, że przestraszyłam się.
Tu się dzieje coś dziwnego. W koszu na pranie przypadkiem zauważyłam dziecięcą sukienkę. Nie należała do mnie, do

żadnej z lalek tymbardziej. Poza tym od pewnego czasu Van i Tom poświęcają mi coraz mniej czasu. Głównie rozmawiąją

między sobą, a wieczory spędzają na strychu. Czuję się samotna i chwilami trochę się boje. Czy oni mnie już nie

kochają? A może idą na strych, żeby porozmawiać o oddaniu mnie z powrotem do sierocińca?
Słyszę coś, coś dziwnego. Chyba ktoś chodzi po domu. Jest godzina piąta rano, Van i Tom na pewno śpią. Wychylę się

tylko dla pewności. Ubrałam szlafrok i uchyliłam drzwi. Na przeciwko mojego pokoju jest strych. Drzwi są lekko

uchylone. Chyba wstali wcześniej, aby iść porozmawiać o mnie... Ale nie, chwila. Ten głos dobiega z dołu. Może już

się obudzili. Z jednej storny mam idealną okazję, aby zajrzeć na strych. Jednak mogą mnie przyłapać. Zejdę lepiej na

dół i zapytam co się dzieje. Nagle zrobiło się cicho, w całym domu panuje półmrok. Szłam powoli po korytarzu w

kierunku schodów na parter. Znowu coś usłyszałam. To z kuchni. Wychyliłam się zza rogu i ujrzałam to... Przypominało

dziecko. Ale chyba nim nie było. Czołgało się po ziemi. Jego głowa była zniekształcona i łysa. Tył był znacznie

większy i siny, a zamiast nosa była jedynie czarna dziura z której coś wypływało. Oczy napuchnięte, nie było ich

wcale widać. Usta miało otwarte i w dziwnym grymasie, przypominającym uśmiech. Po pozostałościach po zębach spływał

zielony śluz. Nie miało palców, a nogi były bezwładne. Krzyknęłam najgłośniej jak tylko mogłam. To chyba koszmar,

ale tak bardzo realistyczny. Stałam nieruchomo, trzęsąc się. To coś zaczęło cząłgać sie w moją stronę. Zemdlałam.
Obudziłam się... Wszystko wirowało mi przed oczami, a gdy powoli ustawało ujrzałam Van i Toma. Leżałam przywiązana

do pożółkłego materaca poplamionego czymś czerwonym. Van coś do mnie mówiła, ale zrozumiałam tylko "Przepraszam, ale

to jedyne wyjście by uratować Sophie, powinnaś być dumna, że to właśnie dla niej się poświęcisz". Zaczęłam krzyczeć,

ale Tom mnie uspokoił. Rozejrzałam się po pokoju w którym się znajdowałam. Na przeciwko mnie stała klatka wyłożona

jakimiś szmatami. W niej leżało to coś. Dookoła stały puste regały, a na nich jakieś słoiki. Nie wiedziałam co się

dzieje, zaczęłam płakać. Nagle Van i Tom zacisnęli sznurek na moich rękach, kazali mi milczeć.
- Wybacz Lucy, ale Sophie jak bardzo chora. Musimy karmić ją krwią by przeżyła. Dzięki niej od momentu zachorowania

przeżyła już rok. Bądź dumna, że oddasz swoje życie dla takiej cudownej istotki - uśmiechał się Tom.
- Być może będziesz już ostatnią ofiarą, Sophie nabrała już sporo sił. Nawet udało się jej wyjść dzisiaj w nocy.

Bardzo mnie to cieszy! - powiedziała Vanessa - zrobimy tylko parę nacięć aby spuścić krew. Potrzebujemy jej dużo,

zanim znajdziemy kolejne dziecko do adopcji. No chyba, że już nie będzie potrzebne - spojrzała z uśmiechem na

wijącego się potwora w klatce.
To wszystko wydawało się snem, złym snem. Mówiłam do siebie, że to się nie dzieje. Nagle Tom przyniósł dosyć sporą

strzykawkę i skalpel. Wołałam o pomoc, zalana łzami. Boże, proszę nie pozwól im. Vannesa włożyła mi materiał w usta

przez co umilkłam. Cały czas modliłam się w głowie o pomoc.
- Lucy bądź dumna! - Tom naciął mi kawałek uda. A następnie wbił w to miejsce strzykawkę. Vanessa podała mu dosyć

spore naczynie. Tom nabierał tyle krwi ile się mieściło i wlewał do naczynia. Po ósmym razie, czułam jak wypływa ze

mnie życie. Wszystko stawało mi się obojętne, bladłam z minuty na minute, a naczynie zapełniało się "barszczem".

Wszystko widziałam rozmyte, w oddali ledwo dostrzegłam Vanesse trzymającą na rękach to coś. Głośno się śmiała,

całując potwora w czoło. Na jej ustach zostawały kawałki jego odchodzącej skóry. Oblizała się... Chyba. Słabo widze.

Może to już halucynacje?
- Pięknie, Lucy jesteś cudowna! Tyle pokarmu dla Sophie. Nasza córeczka będzie ci wdzięczna. Dasz jej tyle siły -

mówił z zapałem Tom, opróżniając kolejną strzykawkę do naczynia. Materac na którym leżałam zabarwiał się na

czerwono, gdyż Tom wykonywał pare nacięć aby zmienić miejsce, z którego pobierał moją krew. "Trzeba unikać skrzepów"

- usłyszałam. Moje życie dobiegało końca, zrobiłam się niemalże tak blada jak śnieg. Nie miałam siły nawet otworzyć

oczu. Nagle poczułam jak coś mnie przygniata. To chyba ono. Chyba zlizywało krew, sama nie wiem. Nie czuje już nic.

Otworzyłam oczy poraz ostatni. Dostrzegłam tylko naczynie pełne barszczu...


Użytkownik Veno edytował ten post 16.03.2015 - 22:07

  • 0

#1551

Matsurika.
  • Postów: 14
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Mówiłem ci.

- Jak tam w twojej pracy? - spytała mnie Maggie gdy byliśmy w kawiarni. Właśnie donieśli nam ogromne filiżanki z parującą kawą. Wyjąłem notes.
- Nie pytam o twoje „badania” - powiedziała – Pytam ogólnie.
- Ale jest ktoś o kim chciałbym ci opowiedzieć – odparłem.
Wiem że nie powinienem opowiadać o pacjentach. Aczkolwiek nie składałem żadnej przysięgi, nie jestem nawet lekarzem tylko pielęgniarzem. I nawet nie pracuje w szpitalu, tylko w Ośrodku Terapeutycznym, przez duże O. Stykam się w szpitalu z różnymi ludźmi – lubię ich obserwować i zastanawiać się czemu tu trafili.
- O kim? - spytała niecierpliwie wywijając krótkimi nogami.
- Nie mogę ci powiedzieć jak się nazywa – odparłem i znalazłem stronę – Nazwijmy go S.
- Dlaczego S?
- Bez powodu.
Nieprawda. Tylu miałem pacjentów do obserwowania i zaznaczałem je literami alfabetu. Niedługo mi go zabraknie.
- No dobra, mów wreszcie.
- Zobaczyłem go pierwszy raz dwunastego sierpnia – zacząłem – Kiedy go przywieźli nie było mnie w pracy. Kiedy przyszedłem zajmował pokój dawnej pani A. Nie musiałem obok niego zbyt wiele robić. Wiesz, ten facet po prostu ma depresje.
- To jakim cudem jest dla ciebie interesujący? - zdziwiła się Maggie upijając łyka z filiżanki i próbując zajrzeć mi w notatki. Przysłoniłem ręką moje bazgroły.
- To co zauważyłem jak tylko go zobaczyłem. Ma siwe włosy.
- O, jest stary?
- Nie. Niedługo skończy trzydzieści lat – uśmiechnąłem się – Nie mogłem tego pojąć. Jedynym wytłumaczeniem jest to że osiwiał ze strachu.
- To jest w ogóle możliwe?
- Nie jestem pewien, ale słyszałem takie historie. Nie ma wszystkich siwych włosów ale jakąś część. To nie jest farba ani nic. Widziałem.
- Wiesz dlaczego wysiwiał?
- Tak – uśmiechnąłem się triumfalnie – Ale do tego dojdziemy. Daj mi stopniować napięcie.
Zrobiła skrzywioną minę. Odczekałem jeszcze chwilę by podjąć wątek patrząc na moje notatki.
- Jak go pierwszy raz zobaczyłem to siedział na swoim łóżku. Ściskał w ręce gazetę, wyblakłą od słońca i rozlanej herbaty. Nie pozwolił jej sobie zabrać. Nawet z nią spał. Raz udało mi się spojrzeć na stronę która, myślę, jest dla niego ważna. Wiesz co to było?
- Dział sportowy?
- To takie urocze, kiedy próbujesz być zabawna. Nie, nie dział sportowy. Nekrologi.
- Och tak, w sumie to takie oczywiste.
- Jeszcze coś innego zauważyłem. Facet miał na palcu obrączkę.
- A więc był żonaty – uśmiechnęła się – Przecież to takie dziwne być żonatym.
- Potem wysłano mnie do papierkowej roboty i jakoś tak przejrzałem kartę pacjenta. Okazało się że odwieźli go kilka tygodni po tym, jak znalazł swoją żonę martwą w swoim mieszkaniu. Popełniła samobójstwo. Kasa na leczenie idzie bezpośrednio z jej ubezpieczenia.
- To straszne – mruknęła jakoś bez przekonania – Ty byś się załamał gdybym popełniła samobójstwo?
Zlustrowałem ją wzrokiem. Nie wiem czemu pytała. Nie byliśmy nawet parą.
- Nie wiem, Maggie – powiedziałem – Pewnie tak. Czemu pytasz?
- Nie ważne. Opowiadaj dalej.
- No dobrze, w każdym razie – od razu przeszedłem do wątku, ciesząc się że odpuściła temat – Stwierdziłem że jego samego należy przepytać. Zacząłem więc zdobywać jego zaufanie.
- Przepraszam cię, jak? Myślałam że osoby z depresją...
- Całe społeczeństwo myśli że osoby z depresją coś, lub coś innego. No niekoniecznie. Wszystko jest zależne od osoby. - wyjaśniłem – Mogłabyś mi nie przerywać.
- Przepraszam – mruknęła.
- Przychodziłem do niego i mówiłem mu jaki piękny dzień. Powiedziałem mu gdzie ma zostawiać gazetę by inne pielęgniarki mu nie wyniosły. W pewnym momencie zaczynałem pytać. Co tam u ciebie stary? Jak się trzymasz?
- To okropne z twojej strony...
- Czy ja wiem? Myślisz że ktoś oprócz mnie się odzywał? Rodzina go nie odwiedzała, ani przyjaciele, nikt. Nie miał do kogo gęby otworzyć. Pewnie dlatego w końcu zaczął mówić.
- I o czym rozmawialiście?
- O niczym szczególnym. Przytakiwał że jest ładna pogoda. Dziękował mi za drobne przyjemności. Stwierdzał że dawno nie padało. Takie tam. Aż w końcu powiedział „on lubił deszcz”. Spytałem się kto a on powiedział „ten, który zabił moją żonę”. Potem musieliśmy mu podać valium.
- A podobno jego żona popełniła samobójstwo?
- Tak. Powiesiła się. Popytałem jego sąsiadów.
- Jezu, człowieku, jesteś chory – powiedziała nagle.
- Dla dobra śledztwa – uśmiechnąłem się tajemniczo – Zostaw moją kondycję psychiczną w spokoju. W każdym razie powiedzieli mi że to była normalna rodzina. Pobrali się jeszcze jak ona była studentką a on szukał pracy. Przez pewien czas, tuż po wprowadzce żyli na kocią łapę i się często kłócili ale nagle przestali. I stali się idealnym małżeństwem. Dziwna sprawa, nie?
- Może się kłócili ale nikt nie słyszał...
- Właśnie o to chodzi że oni zauważyli zmianę. Robił awantury. Ale nagle przestał. Na długi czas aż do feralnego dnia, kiedy się powiesiła.
- Może to on ją zabił?
- Nie wydaje mi się. Pewnie by go skazali a tak trafił do mnie z depresją. No w każdym razie kilka dni później, specjalnie odczekałem i znowu zacząłem rozmawiać o deszczu. No wiesz, wiosna, dużo deszczy i tak dalej. Tym razem nie powiedział nic o mordercy swojej żony. Czułem się doprawdy zawiedziony. Ale moje czekanie się opłaciło, wiesz? Bo on naprawdę zaczął mi ufać. Poprosił mnie bym sprawdził lustro w łazience.
- Po co?
- Nie wiem. Pytał czy jest normalne. Powiedziałem że tak. Oddychał z ulgą. Potem doszły też inne rzeczy. Pytał czy wszystko jest nie ruszone. Czy ktoś chodzi po korytarzu nocami. Spytałem go czego się boi. Wiesz co odpowiedział?
- Tego co zabił moją żonę?
- Dokładnie. Widzisz, potrafisz być mądra jak tylko spróbujesz.
- Dobra, dobra, gadaj dalej bo wkręciłam się.
- Okej, spytałem go, ale tak szczerze: stary, co to za koleś co zabił twoją żonę? On powiedział że mu nie uwierzę. A ja na to że dużo rzeczy już słyszałem. On popatrzył na mnie smutnym wzrokiem i powiedział że zobaczył ducha.
- Ducha? Czyli żadnego mordercy nie ma? Łeee... - mruknęła.
- Czekaj, czekaj! Daj mi dokończyć. Musiałem go zapewnić że mu wierzę. Wtedy całkowicie mi zaufał. I powiedział mi o swoim życiu. Powiedział że skończył szkołę zawodową i poznał dziewczynę ze studiów, bardzo ładną i bardzo inteligentną, świata poza nią nie widział, normalnie miód malina. Przy okazji poznał paru przyjaciół, bo była także towarzyska. Z jedym z nich mocno się zakumplował. Nazwijmy go...
- T?
- No dobrze, może być T – stwierdziłem czując ukłucie niepokoju przez szybko kurczący się alfabet. Odetchnąłem i zacząłem mówić znowu – W pewnym momencie nasz pan S miał problemy w domu. Harował na mieszkanie, patologiczna rodzina kradła mu pieniądze. Wiesz, nie chciał żeby rodzina jego córki kojarzyła go z kimś, kto nie umie sobie poradzić w życiu. Stał się wyjątkowo nerwowy. Nawet kiedy w końcu udało mu się przeprowadzić nadal się złościł. Wyładowywał się na swojej dziewczynie, T., i znajomych. Odsuwali się od niego. Mimo to T., wraz z jego dziewczyną zaciągnęli go na jakąś imprezę. Był alkohol, pewnie jakaś trawa, to się dobrze skończyć nie mogło.
- Pobił kogoś?
- I po co te przekleństwa, skarbie – uśmiechnąłem się – Tak. A właściwie zaczęło się tak że T. zauważył że S. szarpie swoją dziewczynę. Dał mu w twarz i pobili się. Podobno S. wykrzyczał T. że sypia z jego kobietą. Dziewczyna uciekła do domu T. a on sam został z S. w jego mieszkaniu, oporządził go jakoś i tak dalej. Kiedy S. wrócił do siebie to zaczęli rozmawiać normalnie. T. stwierdził że to była ostatnia przysługa. Że nie chce już z nim więcej rozmawiać. I że nie spał z jego kobietą. Ale...
- Ale...?
- Tutaj S. stał się wyjątkowo nerwowy kiedy mi to opowiadał. T. do niego powiedział: „nie spałem z twoją dziewczyną ale ją lubię i wiedz że ona mnie też. Odbiję ci ją jeśli będziesz ją źle traktować, poruszę niebo i ziemię. Zobaczysz”. I wtedy S. przestał się kłócić z dziewczyną. Oświadczył jej się. Wzięli ślub. Odzyskał przyjaciół.
- Ale nie było happy endu. Dlaczego?
- Z prostej przyczyny – powiedziałem – Pokazał mi swoją gazetę. Oczywiście nazwisko było wytarte, nie umiałem go odczytać bo ciągle tarł papier palcem ale powiedział że tam było nazwisko T.
- Umarł?
- Tak. Około siedem lat po tym jak zapowiedział że odbije S. kobietę. Wypadek samochodowy.  W każdym razie kiedy S. pierwszy raz to przeczytał to się roześmiał. Uszło z niego całe napięcie. Mówił że przez tyle lat się kontrolował żeby nie stracić żony, by tamten mu jej nie odbił. Nie kłócił się, zgadzał na wszystko. Zrezygnował z siebie by tylko się jej trzymać bo czuł że bez niej znaczył tyle co nic. Ale kiedy on umarł, już nie musiał się o to martwić. „Sama by nie odeszła” mówił „To T. był problemem”. Jak jego żona tylko wróciła do domu, a on był wcześniej bo akurat chorobowe, nakrzyczał na nią o wszystko co kiedykolwiek był zły. Podobno awantura trwała parę godzin. S. nadal tego żałuje, wiesz? Powiedział że gdyby mógł cofnąć czas... W każdym razie nawrzeszczał i... Wyszedł z domu. Poszedł sobie na spacer, na piwko, podzwonił po kolegach żeby umówić się na pogrzeb. „Chciałem zatańczyć na jego grobie!” powiedział ze zgrozą do mnie ostatnio. A potem wrócił do domu.
- I zastał ją...
- CZEKAJ – powiedziałem – Nie psuj mi mojego budowania napięcia! Wszedł do domu. Od razu poczuł jakieś napięcie. Wołał żonę po imieniu. Nie było jej w pokoju. Ani w kuchni. W końcu wszedł do łazienki. Tak właśnie znalazł swoją żonę.
- Co za różnica, które z nas to powiedziało? - spytałam.
- Duża. Bo jeszcze nie skończyłem. Sama śmierć żony może nie załamałaby go tak. Załamało go co innego. Mianowicie lustro, a raczej napis na lustrze.
- Jaki napis na lustrze?
- Napisany szminką na całej powierzchni lustra, dwa powtarzające się słowa. Powiesz że mogła to napisać jego żona ale na szmince nie było jej odcisków palców. Nie zobaczył ducha, raczej to, co po sobie zostawił. - uśmiechnąłem się – Martwe ciało żony. I napis na lustrze „Mówiłem ci”.


Użytkownik Matsurika edytował ten post 23.03.2015 - 22:16

  • 1

#1552

Tomacxjo.
  • Postów: 11
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Historia pochodzi ze strony http://strangeandsec...es.blogspot.com
 
OSTATNI
--------------------------
 
Gdy wyszedłem na zewnątrz, oślepiło mnie jasne słońce. Dziwne uczucie - niebo było czyste i słońce świeciło podczas gdy świat był całkiem zniszczony. Gdziekolwiek bym nie spojrzał leżały wyblakłe szkielety zmarłych i gruzy zburzonych domów. Budynek w pobliżu spłonął, przybrał czarno-szary kolor. Kilka chwil temu był po prostu czerwony. Naprawdę kilka chwil. Wszedłem, żeby naprawić parę rzeczy w naszym schronie, zamknąłem drzwi. Usłyszałem głos mojej żony, otworzyłem drzwi i wyszedłem, ujrzawszy krajobraz, który opisałem. Może straciłem przytomność? Na jak długo? Z pewnością nie dłużej, niż kilka minut. To miejsce wygląda, jakby minęło kilka lat. Mój dom nie uległ dużym zniszczeniom, zaraz się w nim rozejrzę. Raczej nie będzie to przyjemne doświadczenie, ale muszę się dowiedzieć, co stało się z moją rodziną. Może dowiem się też, co stało się z całym światem.
 
Wnętrze domy było w zadziwiająco dobrym stanie. Ciała, niestety, też. Znalazłem ich. Moją żonę i dzieci. Ich ciała leżały razem w kuchni, pomiędzy spróchniałymi kawałkami drewna, pewnie resztkami stołu. A więc umarli. Spodziewałem się tego. Być może dlatego nie rozstroiło mnie to tak bardzo. Można by pomyśleć, że będę rozpaczał - ale czuję się raczej zdrętwiały uczuciowo. Być może za dużo doświadczeń w zbyt krótkim czasie. Wszyscy nie żyją. Swiat został zniszczony. Co mam dalej robić? Mam jedzenie na jakiś czas, ale nie wystarczy mi na zawsze.
 
Może po prostu skończyć ze sobą? Raczej nie przeżyję zbyt długo tak czy siak.
 
Steven Larse
 

DZIEŃ 32
Poszedłem na zwiady. Wziąłem ze sobą trochę jedzenia i wody. Przeszukałem całe osiedle, potem rozszerzyłem strefę i przeszukałem obszar... właściwie to nie wiem, jak wielki. Chyba powinienem był to jakoś zmierzyć. Wiem, że na jakiś czas opuściłem miasto... Właściwie, to nie jestem pewien, jak udało mi się wrócić.
 
Zdecydowałem nie odbierać sobie życia. Bez żadnego konkretnego powodu. Po prostu nie mogłem się na to zdobyć. Dwunastego dnia wziąłem nóz. Przyłożyłem go sobie do szyi. Naciąłem, zacząłem krwawić... ale nie byłem w stanie posunąć się dalej.
 
Będę tu, dopóki nie umrę naturalnie... albo coś mnie nie zabije. Spróbuję dowiedzieć się ile tylko mogę o tym, co się wydarzyło i co się stało ze światem. Może są inni ocaleni, jakaś nowa cywilizacja żyjąca w ruinach. Może to będą mutanci czy inne potwory, które zakończą moje cierpienia. Mam nadzieję.
 
Steven Larsen
 
 
DZIEŃ 119
 
Nie mogę stąd uciec. Nie ważne, jak daleko wyjdę na pustkowie, zawsze tu wracam. Chciałem się znowu zabić, wychodząc na pustkowie bez jedzenia i wody. Po dwóch dniach znalazłem się z powrotem w moim mieście i nie mogłem oprzeć się jedzeniu i piciu. Spróbowałem jeszcze dwa razy, z podobnym skutkiem. Moja podświadomość chce chyba utrzymać mnie przy życiu. Niech najlepiej przestanie, nie chcę żyć w tym opustoszałym świecie.
 
Oczywiście, nadzieja na znalezienie innych ocalałych okazała się płonna. Nie żebym spodziewał się czegoś innego. Nie mogę umrzeć... Nie mam po co żyć... Pozostało mi tylko wieczne istnienie...
 
Steven Larse
 
 
DZIEŃ 274
 
Nie wiem, co robię. Nie wiem, dla kogo to piszę. Nie mam po co, nikt przecież tego nie przeczyta. Więc czemu nie mogę przestać? Za każdym razem, kiedy próbuję odejść i wracam, znowu piszę w tym pamiętniku. Jakbym czuł jakiś przymus. Może znowu moja podświadomość. Może pisaniem próbuję utrzymać się przy zdrowych zmysłach? A może piszę, bo już je straciłem? Bezsensowna rutyna, której przymus wżarł się głęboko w moj schorowany mózg.
 
Czasem wyobrażam sobie, że słyszę śmiech dzieci i głos mojej żony, jak za tamtych pięknych dni.
 
Steven Larse
 
 
DZIEŃ 4469
 
Minęły całe lata... Nie wiem ile, na pewnie więcej, niż dziesięć. Rankiem skończyły mi się ostatnie zapasy jedzenia i wody... Zanim minęło południe natknąłem się na supermarket w pobliżu, jakimś cudem był wypełniony świeżym jedzeniem. Nawet niezakonserwowane produkty nadawały się do jedzenia. Na tych zapasach mógłbym przeżyć nawet sto lat. Czuję, jakby wszechświat stroił sobie ze mnie żarty. Za nic nie pozwala mi umrzeć.
 
Niedługo będą moje urodziny... Ciekawe, ile będę miał lat.
 
Steven Larse
 

DZIEŃ 7056
 
Nie jestem dobry w liczeniu. Ile to już lat minęło? Nawet nie wiem, w jaki sposób wiem, jaki jest dzień. Po prostu to wiem. Moje wpisy są coraz bardziej sporadyczne. Lata mijają jak dni. Wszystko zlewa się w jedno. Tylko noce i dnie w jakiś sposób ukazuje upływ czasu. Muszę zacząć robić coś, żeby przestać się nudzić.
 
 
DZIEŃ 16146
 
Przeszedłem z jednej strony świata na drugą. Kilka razy. Nie brałem ze sobą jedzenia ani wody. Po prostu znajdowałem po drodze tyle, ile mi było potrzeba. Wróciłem, bo moje stare stawy zaczynają odmawiać poszłuszeństwa. Nie wiem jak długo mi jeszcze posłużą. Muszę mieć jakieś osiemdziesiąt lat. Muszę zebrać zapasy jedzenia i wody, w razie gdybym nie mógł już dłużej chodzić...
 
Steven Larse
 
 
DZIEŃ 16644 - Dzień Śmierci
 
Czuję to. Nie ruszałem się stąd od jakiegoś czasu. Słabszy z każdym dniem. Jestem tego pewien... Dzisiaj umrę. Samotny w tym zapomnianym świecie, w końcu spełni się moje marzenie.
 
Żegnajcie, Marlo, Eryku i Stello. Żegnajcie i witajcie, wkrótce znów was zobaczę. Pozostała mi już tylko jedna podróż. Chcę umrzeć tam, gdzie się obudziłem. Czuję, że tak powinno być. Wracam do schronu. Po raz ostatni.
 
Steven Larse
 
 
Marla Larse, woławszy swojego mężą i nie uzyskawszy odpowiedzi przez ponad 10 minut otworzyła drzwi schronu, gdzie pracował jej mąż, żeby sprawdzić czy wszystko z nim w porządku. W środku znalazła tylko ciało starego, schorowanego męczyżny, trzymającego w rękach dziennik.


  • 1

#1553

Kochana..
  • Postów: 5
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Łódka na środku jeziora

Byłem w stanie prześcignąć ich bez problemu. To nie tylko moja rodzina.

Wygląda na to, że to całe miasteczko. Wciąż stoją wzdłuż brzegu, otaczając jezioro.

Gapią się na mnie. Zadzwoniłem na policję. Mieli przyjechać wiele godzin temu. Wciąż mam nadzieję, że ktoś przybędzie. Wygląda na to, że oni nie potrafią pływać. Jezioro nie jest głębokie. Mogliby dojść do mojej łódki, nie mocząc sobie nawet ramion.

Mam nadzieję, że nie zdają sobie z tego sprawy...


Czy creepypasta jest zdolna zabić ze strachu? 

Wielu się pewnie zastanawia czy istnieje creepypasta zdolna do przestraszenia czytającego na śmierć. I to w sensie całkowicie dosłownym.

 

Sam jako twórca portalu o creepypastach więc zacząłem się nad tym szerzej zastanawiać po obejrzeniu pewnego horroru gdzie grupa ludzi znajduje informację o utworze muzycznym, który odsłuchany, prowadzi do głębokich urazów mózgu i śmierci.

 

Czy taki sam efekt może spowodować układ linijek tekstu, zwany powszechnie "creepypastą"?

 

Zacząłem tego dociekać i oczywiście wpisałem w google hasło "creepypasta scary for death" by móc się tego dowiedzieć. Niestety nic nie znalazłem, tylko jakieś popłuczyny typu "Jeff the killer" i inne wynalazki. Owszem, te historyjki są niepokojące i straszne, ale niewystarczająco. Mi tu chodziło o uzyskanie efektu głębokiej niepewności, tego niepokoju... Wiecie... gdy czytający czytając ma niejasne podejrzenia, że to może być coś co go śmiertelnie przerazi. A gdy już dobrnie do końca... W jego oczach pojawi się paniczny strach, we wnętrzu duszności a mózg zacznie mieć nadzieję, że to tylko cholerny sen i wkrótce będzie pobudka.

 

Nie poddałem się! Skoro nie ma takiej creepypasty to trzeba coś takiego stworzyć. Zabrałem się więc do roboty. Zacząłem studiować ludzką psychikę, to czego nasz mózg(a tym samym i my sami) się najbardziej obawia i po jakich bodźcach wytwarza substancje zdolne zamroczyć czytelnika strachem. Zamroczyć na tyle by ten "utopił" się w niepokoju i przerażeniu.

 

Zadanie to nie jest łatwe, gdyż każdy z nas boi się czegoś innego. Poza tym nie wszyscy są w ten sam sposób "strachliwi". Więc trzeba napisać coś co przestraszy jak największą liczbę osób...

 

Czego najbardziej się boimy?
Chyba tego czego nie możemy wyjaśnić, nieznanego.

źródło: upiorne.pl


  • 0

#1554

Tomacxjo.
  • Postów: 11
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Jeszcze jedna historia z http://strangeandsec...s.blogspot.com/

 

CZERWONA PRAWA RĘKA
----------------------------------------------------------------

 

Powiedział, że nazywa się Jack. Grał w pokera kilka godzin, stopniowo przegrywając żetony. Na prawej ręce miał czerwoną rękawiczkę. Sącząc swoje Mai Tai wyjaśnił nam czemu. Podobno pracował kiedyś w fabryce. Pewnego dnia zdarzył się wypadek z jedną z maszyn, która zmiażdżyła mu dłoń.

 

"Na początku inni się nade mną litowali" powiedział. "Ale potem się do tego wszyscy przyzwyczaili. Nazywali mnie Złotą Rączką albo Ręcznym Jackiem, albo Jackiem Ręką. To ostatnie podobało mi się najbardziej. Po pewnym czasie kłuli mnie w dłoń, szczypali and

nawet gasili na niej papierosy, bo całkiem straciłem w niej czucie."

 

Nikt go nie uciszał. Przegrywał pieniądze, więc jak dla reszty graczy mógł gadać co chciał przez całą noc.

 

Około drugiej w nocy jeden z innych graczy, stały bywalec o imieniu Philby, zadrżał z zimna i powiedział "Chłodno tu. Zawsze ustawiacie klimatyzację tak mocno, że można by zamarznąć". Żaden z innych graczy nie skarżył się na to, więc myślę że po prostu marudził, bo nie szła mu gra.

 

"Wiem co nieco o chłodzie" uśmiechnął się Jack. "Moi starzy kumple w fabryce..."

 

"Gdzieś mam twoich kumpli" odpowiedział Philby. "Po prostu chciałbym, żeby nie było tu tak zimno."

 

Wtedy Jack zrobił coś. Podniósł prawą dłoń i pstryknął palcami.

 

"Podobno nie możesz jej używać?" powiedział Philby. "Kłamałeś?"

 

"O nie, nie kłamałem" stwierdził Jack. "Nigdy nie kłamię. Powiedziałem tylko, że nie mam w niej czucia a nie że nie mogę nią ruszać. Tak czy siak wygląda, że dosyć już przegrałem, prawda? Powinienem już sobie pójść." Inni gracze nie byli zadowoleni, ale nie powstrzymało to Jacka przed opróżnieniem swojego kieliszka i wyjściem przez podwójne drzwi.

 

Po chwili pokój zaczął się stawać coraz cieplejszy z każdą minutą. Gracze zaczęli się pocić. Philby przetarł czoło rękawem i zdjął marynarkę. "Co z waszą klimatyzacją? To jakieś wasze sztuczki?"

 

Wzruszyłem ramionami. Byłem tylko krupierem, nie miałem pojęcia, co kasyno robiło z klimatyzacją. Ale nim minęła godzina, było jasne, że nie tylko przestała pracować, ale też że ktoś włączył ogrzewanie.

 

"Wyłącz to piekielne grzanie!" rozkazał Philby, a inni zgodzili się z nim.

 

Podszedłem do drzwi i spróbowałem je otworzyć, ale ani drgnęły. Spróbowałem jeszcze raz, z podobnym rezultatem.

 

"Co do licha?" Philby stanął za mną. "Pokaż no, ja spróbuję." Naparł na nie, a po kilku minutach każdy po kolei próbował otworzyć drzwi. Nikt jednak nic nie wskórał. "Ktoś je zamknął" powiedział Philby.

 

"Nie możliwe" odpowiedziałem. "To drzwi wewnętrzne, nie mają zamków."

 

A jednak wyglądały na zamknięte. Ktoś musiał je zablokować od zewnątrz. Gracze powyjmowali swoje telefony i próbowali dodzwonić się, czy to na policję czy to do kasyna, żeby złożyć skargę.

 

Żaden z telefonów nie działał. W kasynie nie było zasięgu.

 

Telefon wewnętrzny kasyna też nie działał. Zespół się w zeszłym tygodniu i nikt nie przyszedł go jeszcze naprawić.

 

Musieliśmy więc czekać. Czekaliśmy, aż ktoś otworzy drzwi, aż ktoś zda sobie sprawę, że tu jesteśmy. Ale kasyno było dosyć duże. Było w nim wiele sal do pokera, z wieloma graczami. W naszym pokoju było już strasznie gorąco. A temperatura rosła i rosła.

 

Philby padł pierwszy. Po prostu zemdlał. Po nim przyszła kolej na innych graczy, upadali jeden po drugim. Po krótkim czasie zostałem tylko ja.

 

Nacisnąłem słabo na drzwi i zacząłem błagać, żeby ktoś mnie wypuścił. "Proszę..." wyszeptałem.

 

Wtedy drzwi się otworzyły i poczułem chłodne powietrze napływające do pokoj. "Boże, dzięki..." powiedziałem.

 

"Wolę imię Jack."

 

Spojrzałem na niego i przypomniałem sobie, jak pstryknął palcami, jak wyszedł tuż po tym, jak Philby wypowiedział swoje życzenie. "Kim ty jesteś?"

 

Jack uśmiechnął się. "Nazywali mnie Jack Ręka." powiedział, poprawiając swoją rękawiczkę. "Ale mam wiele imion."

 

Złapał mnie prawą ręką i podniósł. Kiedy mnie dotkął, miałem wrażenie, że pod rękawiczką nie było dłoni, ale coś innego. "Wróciłem, żeby zobaczyć swoje rękodzieło" powiedział. "I pożegnać się." Pomachał do ciał graczy. "Sayonara!" Wyszedł z pokoju kłaniając się, jakby to był tylko występ, jakby zaraz miała zapaść kurtyna a ciała powrócić do życia. Jakby to wszystko nie miało znaczenia.

 

I wtedy zrozumiałem: nie mieliśmy żadnego znaczenia. Nie dla Jacka Ręki.

 

Niech Bóg ma nas w swojej opiece.


Użytkownik Tomacxjo edytował ten post 07.04.2015 - 15:48

  • 0

#1555

Kochana..
  • Postów: 5
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Vailly

Vailly Evans była piętnastoletnią dziewczyną, odpowiedzialną, zawsze pilną i miłą dla wszystkich. Dziewczyna, która chciała przeżyć długie życie i miała wiele marzeń do spełnienia. Była piękna, miała ciemne włosy, bardzo długie, które zasłaniały jej całe plecy i skórę tak bladą jak porcelana... Ale to, co zwracało najwięcej uwagi, był niecodzienny kolor jej oczu. Miała różnobarwność tęczówek. Jej prawe oko było ciemnobrązowe, prawie czarne, podczas gdy jej drugie oko było jasnoniebieskie. Wszyscy, którzy ją widzieli po raz pierwszy, zostali oczarowani jej pięknymi oczami.

Tak jak miała to w zwyczaju, Vailly obudziła się, witając nowy dzień pięknym uśmiechem. Ubrała się w swój mundurek szkolny, zjadła śniadanie i ruszyła w stronę gimnazjum. Tam czekały już na nią przyjaciółki, więc podbiegła do nich, witając się energicznie. Pierwsze lekcje okazały się być tymi najnudniejszymi, jednak Vailly zawsze podchodziła do tego z powagą i uśmiechem na twarzy, pomagała swoim kolegom albo po prostu ich dopingowała.

W końcu nadszedł czas przerwy. Uwagę Vailly przez kilka ostatnich dni zajmował nowy chłopak, który około dwóch tygodni temu zapisał się do szkoły, i który zawsze siedział sam w ławce. Ona pomyślała, że może jest nieśmiały i nie przychodziło mu łatwo rozmawianie z ludźmi, więc postanowiła podejść i zagadać.

- Zaraz przyjdę... idę zagadać do tego chłopaka - powiedziała swoim przyjaciółkom.

- Tego chłopaka? Jest nowy... i trochę dziwny... ja bym do niego nie podchodziła - powiedziała jedna z nich.

- No dalej, nie wygadujcie bzdur! Na pewno jest miły.

Vailly oddaliła się od swoich przyjaciółek i podeszła do chłopaka.

- Cześć - powiedziała słodko Vailly. Chłopak podskoczył w miejscu zaskoczony, po czym uniósł wzrok, by na nią spojrzeć. Cicho przywitał się z dziewczyną.

- Cz... cześć...

- Wybacz, jeśli cię przestraszyłam... Po prostu zobaczyłam, że siedzisz sam i chciałam się przedstawić... Jestem Vailly, a ty?

- Nazywam się David.

- Miło mi cię poznać, David! - dziewczyna podała mu dłoń, a on ją uścisnął delikatnie.

- Też miło mi cię poznać... Vailly.

Zadzwonił dzwonek, a uczniowie zaczęli wracać do klas.

- Cóż, to była przyjemność, David. Pogadamy kiedy indziej, a jeśli potrzebujesz pomocy, nie wahaj się mnie zapytać... Mam nadzieję, że zostaniemy dobrymi przyjaciółmi.

Od tego dnia Vailly spędzała chwilę przerwy z Davidem, opowiadając mu różne rzeczy, a on po prostu ją obserwował. Jak na razie wydawało się, że była jego jedyną przyjaciółką.

Po długim, meczącym dniu, Vailly opadła na łóżko kompletnie wyczerpana nauką i od razu zasnęła. Zwykle spała jak kamień i nic jej nie budziło, jednak tej nocy... zdawało jej się, że ktoś ją obserwował. Spojrzała na zegarek. Była 3 w nocy. Wstała i podeszła do okna, po czym otworzyła je i rozejrzała się po okolicy. Nic dziwnego nie zaobserwowała.

"To musiał być tylko sen..." pomyślała.

Zamknęła okno i zasłoniła firanki, po czym wróciła do łóżka, znowu zasypiając.

Następnego dnia Vailly podeszła do miejsca, gdzie zwykle spotykała się z Davidem, jednak jego tam nie było. Później tego dnia ktoś zadzwonił do Vailly i okazało się, że to David.

- Vailly... wybacz, że dzisiaj mnie nie było... po prostu jestem trochę chory... - wydawał się zmęczony.

- Co się dzieje? - spytała zaniepokojona.

- Nic... po prostu jestem trochę zmęczony... mogłabyś... mogłabyś przyjść i się ze mną spotkać? Bardzo by mnie ucieszyło...

- Oczywiście! O której przyjść?

- Mogłabyś przyjść dziś wieczorem?

- Zwykle nie wychodzę z domu w nocy, ale... czego się nie robi dla przyjaciół!

- Świetnie...

Około 21 Vailly ubrała swój ulubiony szary sweter w paski, niebieską spódniczkę i szare buty converse. Wzięła torbę z jedzeniem, które przygotowała i wyszła z domu, kierując się w stronę domu Davida. Musiała wziąć autobus, ponieważ chłopak mieszkał trochę daleko. W końcu dotarła i zapukała do drzwi, poczekała trochę, aż w końcu otworzył drzwi. Wyglądał na zmęczonego i trochę chorego.

- Oh... biedaku, źle wyglądasz... Jakbyś nie spał tej nocy...

- Prawda jest taka, że tak... jestem trochę chory - uśmiechnął się słabo i zaprosił ją do środka.

- Twoich rodziców nie ma? - powiedziała, podczas gdy się rozglądała.

- Nie... oni pracują.

Usiedli w kuchni, a Vailly zaproponowała mu jedzenie, które ze sobą przyniosła. David jej podziękował, jednak nie był teraz zbyt głodny. Zaczęli rozmawiać i jak zawsze Vailly była tą, co najwięcej gadała, a on tylko patrzył jej w oczy. Czasami zastanawiała się, czy rzeczywiście ją słuchał, czy tylko na nią patrzył.

Vailly spojrzała na zegarek. Była już 11, dziewczyna zagadała się i straciła poczucie czasu.

- Już późno, rodzice mnie zabiją! Muszę już iść! - dziewczyna wstała i wtedy David złapał ją za ramię, powstrzymując ją.

- Nie... nie chcę byś odchodziła...

- A-ale... David... nie mogę zostać, już jest późno... wybacz, ale muszę...

- Powiedziałem, żebyś została! - wykrzyknął nagle chłopak, nie pozwalając jej skończyć i strasząc ją.

- W-w porządku... - powiedziała drżącym głosem, wracając na swoje miejsce na krześle, dalej lekko zaskoczona i przestraszona jego nagłym krzykiem.

- Przygotuję kawę - wstał, by przygotować kawę.

Vailly była przerażona, chciała uciec, ale bała się, że David znowu na nią nakrzyczy... jej kolana zaczęły się trząść, nie wiedziała co właśnie zrobić. Patrzyła tylko dookoła, szukając jakiegoś sposobu na ucieczkę.

Gdy David skończył robić kawę, postawił filiżankę na stole, a drugą postawił przed Vailly.

- Wypij kawę, zrobiłem ją dla ciebie. Jest pyszna - powiedział grzecznym, a jednocześnie rozkazującym tonem.

Dziewczyna, cała się trzęsąc, wzięła filiżankę i zaczęła pić. Błagała w myślach, by ktoś ją uratował i  żeby zabrał ją do domu, z dala od niego.

- Co się dzieje? Już nic mi nie opowiesz? - spytał, patrząc prosto w jej oczy.

- N-nie... nie wiem, co ci opowiedzieć... - dziewczyna czuła się coraz bardziej niewygodnie.

- Więc... wiesz, że nie mówię za dużo, ale... chcę ci coś powiedzieć. Od tego dnia... od tego dnia, kiedy przyszłaś się ze mną przywitać... te oczy... zwłaszcza twoje lewe oko, te niebieskie... jest moim ulubionym... nie mogłem przestać o nim myśleć... zawsze chciałem na ciebie patrzeć... każdego dnia, gdy do mnie przychodziłaś, chciałem coraz bardziej cię zobaczyć, gdy ciebie nie było... nie mogłem wytrzymać ani chwili bez twojej anielskiej buźki... Dlatego przyszedłem do ciebie do domu, wspiąłem się na balkon... obserwowałem cię dzień za dniem, godziny za godzinami... ale wtedy ty się obudziłaś i musiałaś zasłonić tą cholerną zasłonę... i już nie mogłem cię widzieć... a musiałem cię zobaczyć...

Vailly nie wiedziała co powiedzieć, była bardzo przestraszona. Zaczęła płakać, błagając, by pozwolił jej odejść. Powoli zaczęła zasypiać, aż w końcu usnęła, opierając głowę o stół. To wszystko dlatego, że David dosypał jej środków nasennych do kawy.

Po pewnym czasie otworzyła oczy, na początku wszystko było zamazane, ale czuła uścisk lin przywiązujących ją do krzesła i knebel w ustach, który nie pozwalał jej się odezwać. Po pewnym czasie pierwszą osobą, którą zobaczyła, był David, który siedział przed nią, obserwując ją, a pokój, w którym się znajdowali, zdawał się być jego pokojem. To, co najbardziej ją przeraziło w tym momencie, był błysk noża, który trzymał.

- Tak jak ci mówiłem zanim zasnęłaś... zakochałem się w twojej twarzy... chcę ją widzieć już zawsze... zostaniesz ze mną na zawsze... prawda? - podszedł do biednej dziewczyny i pogłaskał ją po policzku. Na jego dłoń opadały łzy dziewczyny. - Oh proszę, nie płacz. Powinnaś być szczęśliwa... jak zawsze... Nie podoba ci się pomysł zostania tu ze mną? Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi... i że zawsze będziesz przy mnie, kiedy będę tego potrzebować... I to właśnie ty jesteś tą osobą, której potrzebuję... Vailly... chcę móc się widzieć zawsze... twój uśmiech... twoje piękne niebieskie oko...

Dziewczyna w ataku desperacji zaczęła kręcić głową na boki, podczas gdy próbowała się uwolnić.

- Widzę, że nie podoba ci się ten pomysł... cóż... skoro ja nie mogę cię mieć na zawsze... będę musiał cię zabić - powiedział ze strasznym psychopatycznym uśmiechem, łapiąc dziewczynę za włosy i wbijając jej nóż w lewe oko, które tak bardzo kochał... a ona wygięła się z bólu na krześle, jęcząc z bólu, ponieważ knebel nie pozwalał jej krzyczeć. Krew z jej lewego oka zaczęła spływać po jej policzku, podczas gdy chłopak wyrywał jej oko. Dziewczyna w końcu przestała się ruszać.

David rzucił oko dziewczyny na ziemię, po czym mocno na nie nadepnął, miażdżąc je. Zdjął knebel z jej ust, odwiązał dziewczynę i zostawił ją pod ścianą.

- Idę spać Vailly, dobranoc, kocham cię - delikatnie ucałował jej czoło, zgasił światło i poszedł spać, bez żadnych wyrzutów po tym, co zrobił niewinnej dziewczynie.

David obudził się około 3 w nocy, ponieważ zdawało mu się, że coś usłyszał. Rozejrzał się dookoła po ciemnym pokoju. Pomyślał sobie, że to tylko jego wyobraźnia i spróbował zasnąć. Ale znowu usłyszał ten sam szept, znowu się rozejrzał i wtedy zobaczył małe światełko w ciemności, w miejscu gdzie zostawił ciało Vailly.

Zapalił światło i mógł zobaczyć coś, co kiedyś było piękną dziewczyną... dziura, w której powinno znajdować się oko wyrwane przez niego emanowało delikatnym, niebieskim światełkiem, tym samym, którego koloru było jej oko, a z niej spływała krew. Usta dziewczyny, które wcześniej się nie ruszały, powoli zaczęły uśmiechać się psychopatycznie, za każdym razem coraz szerzej, aż w końcu uśmiechała się od ucha do ucha, ukazując naostrzone kły. David tylko na nią patrzył, zbyt przerażony, by cokolwiek zrobić... a ona... pomiędzy straszliwym uśmiechem... chłodnym i przeraźliwym głosem, który mroził krew w żyłach wyszeptała:

"Widzę cię...".

Źródło: http://pl.creepypast...reepypasta_Wiki


Jeśli ta Creepepasta się gdzieś pojawiła to przepraszam.

Crazy Night

W żadnym domu nie zostaję dłużej niż jedną noc, ale to wystarcza. Jedna noc wystarcza by zasiać w tobie strach na długie tygodnie.

Chociaż nie robię niczego specjalnego. Czasami przysiądę przy łóżeczku twojego, jeszcze niemówiącego dziecka i nakręcę pozytywkę. Słodki dźwięk rozbrzmiewa w pokoju, a ty nie wiesz o co chodzi. Zwalasz winę na wadliwy mechanizm, ale gdzieś z tyłu głowy pojawia ci się obraz sceny z dawno obejrzanego horroru. Nie martw się, nie musisz bać się spojrzeć w kąt pokoju, nie będzie mnie tam. Wolę stać obok ciebie, niż chować się w cieniu. Przechodzi cię dreszcz, dostajesz gęsiej skórki? Właśnie trzymam dłoń na twoim ramieniu i pożyczam sobie trochę ciepła. Nie masz mi chyba tego za złe, prawda?

Zgłodniałeś i idziesz do kuchni? Idę za tobą. Stoję pod ścianą i patrzę jak szperasz po szafkach, jak otwierasz lodówkę, tylko po to, żeby za chwilę ją zamknąć.

Kiedy zaczyna mi się nudzić przesuwam jakąś drobną rzecz, żebyś zastanawiał się, gdzie ją zostawiłeś albo otwieram okno; ty i tak stwierdzisz, że najwyraźniej zapomniałeś go zamknąć. „Przecież duchów nie ma” – zwykle tak mówią. Ty też wmawiasz sobie, że wszystko jest jak zwykle, chociaż uczucie niepokoju nie chce dać ci spokoju.

Nie ingeruję jakoś znacząco w twoje życie, po prostu jestem. Stoję tuż przy tobie i patrzę jak przeglądasz strony w internecie. Jestem tutaj teraz. Tuż obok ciebie. Czujesz moją obecność? Dziwne uczucie, kiedy wiesz, że ktoś ci się przygląda? Nie bój się, nie skrzywdzę cię. Jedynie patrzę. Będę cię tylko obserwować, więc rób to. co zwykle, dobrze? Nie rozpraszaj się, bo wszystko popsujesz. Nie musisz być nerwowy, ja chcę tylko trochę cię poznać. Chcę cię poznać, więc na ciebie patrzę. Ja zawsze tylko obserwuje. W ciszy, bez słowa, żeby przypadkiem cię nie wystraszyć. Nie boisz się, co nie? W końcu nie masz czego. Przecież ja tylko stoję obok ciebie i patrzę co robisz.

Gdy leżysz już w łóżku z zamiarem pójścia spać, również ci się przyglądam. Długo zasypiasz. Owinięty kołdrą, jak jakimś kokonem, przewracasz się z boku na bok, wmawiając sobie, że w pokoju nie ma nikogo poza tobą. Że w ciemności nikt się nie czai. Cóż, w jednym masz rację. Przecież ja się nie kryję. Siedzę, albo leżę obok i z lekkim uśmiechem śledzę kropelki potu spływające ci po twarzy i szyi. Po co się tak stresować? Czemu się boisz? Boisz się, bo mnie nie widzisz? Bo nie wiesz gdzie dokładnie jestem? Bo nie wiesz, w który kąt się odsunąć? A może boisz się, że mnie zobaczysz? Jak mnie sobie wyobrażasz? Pewnie w twojej głowie jestem przerażająca, ale powiem ci, że na tym świecie są rzeczy gorsze ode mnie. Przynajmniej tak mi się wydaje. Mogę nie mieć racji. Ale możemy to sprawdzić! Mogę ci się pokazać i za moment zniknąć. Wtedy będziesz wiedział gdzie jestem, będziesz pewien, że tutaj jestem. Chcesz mnie zobaczyć? Nie bądź taki przerażony. Przecież nawet cię nie dotykam. Przecież tylko patrzę. Patrzę ci prosto w oczy.

Zastanawiasz się czy jutro też tutaj będę? Odpowiedź brzmi: Nie. Nasza szalona noc już się nie

15232-boxxy-creepy.jpg
Ja tylko się tobie przyglądam...
powtórzy, chociaż ty będziesz myślał inaczej. Każdy szmer, każde migotanie przepalającej się żarówki, melodyjka z pozytywki – przypomni ci o mnie. Ale mnie już z tobą nie będzie. Mnie nie... za innych nie ręczę. Bo wiesz... nie tylko ja jestem martwa. Nie tylko ja patrzę.

hjjj


Bóg

Sobota zapowiadała się tak jak zawsze. Ja siedzący przed komputerem, zastanawiający się nad tematem na nową creepypastę.
- Zawsze mogę napisać kolejną podróbę Jeffa.– mówiłem do siebie. – Ludziom i tak się spodoba…
Wysiliłem swoją głowę, żeby wreszcie znaleźć temat na kolejną creepypastę. Bezskutecznie. Może się wypaliłem? Może zarówno wena jak i chęć tworzenia zanikły z upływem czasu? Odrzuciłem te myśli. Po prostu… większość pomysłów jest już wykorzystana przez innych. Wyłączyłem komputer. Wstałem z fotelu, po czym usiadłem na swoim łóżku.
- Czy ja żądam tak wiele? – myślałem na głos.– tylko jednego dobrego tematu!
Nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Nawet nie wiem czemu! Byłem bardzo wyspany. Obudziłem się na moim łóżku. Spojrzałem na zegarek elektroniczny. Liczby układały się w godzinę 12:30.
- Coś tu nie gra… - powiedziałem do siebie.
Pamiętałem, że kiedy wyłączyłem komputer, zegarek wskazywał tą samą godzinę. Czyżbym przespał całą dobę? Albo w ogóle nie spałem, tylko mi się wydawało. Podniosłem ze stolika swoją komórkę. Była na niej ta sama data co poprzednio. Przyjąłem logiczne wytłumaczenie. Po prostu nie spałem. Tylko mi się wydawało. Nie zastanawiałem się nad tym długo. Wyszedłem z domu i pomaszerowałem w stronę lasu. Włożyłem do uszu słuchawki. Zawsze mi się lepiej myślało słuchając muzyki. Spacerowałem sobie. Nagle usłyszałem za sobą głos. Wyjąłem słuchawki z uszu.
- Przepraszam, pan do mnie mówił? – spytałem się, po czym się odwróciłem.
Przede mną stał sędziwy człowiek w garniturze.
- Chyba powinieneś ze mną iść. – powiedział spokojnym i beznamiętnym głosem.
- Co? – spytałem się.
Brak odpowiedzi.
Nie wiem co mnie wtedy do tego skłoniło, ale powiedziałem staremu człowiekowi, że pójdę. Przecież nawet nie wiedziałem o co mu chodzi! Ten nie odpowiedział. Nagle moje oczy same się zamknęły. Chciałem je otworzyć, ale straciłem wolną wolę. Nic nie mogłem. Padłem na kolana składając ręce, jakby do modlitwy. Zacząłem wymawiać jakieś słowa w języku, którego nawet nie rozumiałem. Chyba była to łacina. Nie miałem pojęcia co się dzieje. Poczułem jak ktoś dotyka mojego czoła i palcami wykonuje na nim znak krzyża i tuż przy mojej głowie usłyszałem szept:
- Witaj w królestwie bożym…
Poczułem, że wolna wola do mnie wróciła. Otworzyłem oczy. Leżałem na kamiennych schodkach prowadzących do pięknej posiadłości. Podniosłem się, po czym spojrzałem się za siebie. Za mną rozciągało się nieskończone pustkowie. Nie było tam drzew, trawy, zwierząt, cywilizacji. Ten widok był dla mnie przerażający i smutny zarazem. Pomyślałem, że nie mam wyboru i wchodziłem po schodach, by dotrzeć do posiadłości. Stopień za stopniem, krok za krokiem. Kiedy byłem tuż przy drzwiach, chwyciłem kołatkę i zapukałem. Jeden, drugi, trzeci raz. Nikt nie otworzył. Położyłem rękę na klamce. Zastanowiłem się, czy na pewno otworzyć. Ale przecież drzwi i tak mogły być zamknięte, czyż nie? Po chwili zbędnego namysłu przekręciłem klamkę. Wtedy niemal oślepiło mnie oszałamiające światło, które wydobywało się ze środka. Zasłoniłem oczy ręką i po chwili namysłu wkroczyłem do tajemniczego budynku. Jego wnętrze było równie oszałamiające. Piękne malowidła wisiały na pokrytych złotem ścianach. Żyrandole były wysadzane drogimi klejnotami. Nigdy nie widziałem tak bogato wystrojonego wnętrza. Szedłem przed siebie. Mijałem coraz piękniejsze sale. Po długim marszu ujrzałem przed sobą drzwi. Nie różniły się zbytnio od innych. Złota, wysadzana klejnotami klamka. Same drzwi były drewniane. Sądząc po wystroju reszty pomieszczenia drewno nie było tanie. Powoli podszedłem do drzwi. Położyłem rękę na klamce. Zastanowiłem się.
- Mogę się jeszcze wycofać. – pomyślałem.
Wtedy za sobą usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi. Nie zastanawiając się szybko do nich podbiegłem i spróbowałem otworzyć. Bezskutecznie. Drzwi były zamknięte. Byłem w pułapce. Zakląłem pod nosem. Miałem tylko jedno wyjście – tajemnicze drzwi. Powoli i ostrożnie zbliżyłem się do nich. Najostrożniej jak tylko mogłem położyłem rękę na klamce i powolutku ją przekręciłem. Otworzyły się. Pchnąłem je do przodu. Pokój wyglądał jak salon. Była tam kanapa, telewizor, sprzęt grający i takie tam. Rozglądałem się i nagle dostrzegłem siedzącego na kanapie człowieka z lampką wina. Jak mogłem go wcześniej nie zauważyć?! Był to młody, dobrze zbudowany mężczyzna w garniturze.
- Usiądź. – polecił.
Posłusznie wykonałem jego prośbę. Usiadłem na fotelu. Teraz dostrzegłem jego twarz. Jak mogłem nie widzieć podobieństwa. Był to ten sam mężczyzna co w lesie. Tyle, że trochę młodszy.
- Tak, to byłem ja. – powiedział wolno nieznajomy.
Nie miałem pojęcia skąd on wie o czym ja myślałem. Chciałem go o to zapytać, ale on mnie uprzedził:
- Ja umiem wszystko. Jestem wszechwiedzący, wszechmogący i wszechwidzący.
- Jesteś…
- Tak, jestem Bogiem.
- Czy to znaczy…
- Nie, nie umarłeś – uprzedził moje pytanie Bóg.
- Możesz przestać czytać mi w myślach?! – spytałem się zdenerwowany zapominając z kim mam do czynienia.
- Jak sobie życzysz. – odpowiedział Stworzyciel spokojnym jak zwykle głosem.
- Co ja tu robię? – spytałem się.
- Zapomniałeś? – spytał się mnie Bóg – szukasz tematu na kolejne opowiadanie.
- Fatygowałeś się osobiście, żeby…
- Jestem wszechmogący. – powiedział Bóg .– mogę robić parędziesiąt rzeczy naraz.
- Czemu na ziemi byłeś starszy? – spytałem się.
- Widzisz… - zaczął stworzyciel. - Za dużo grzechu.
- Grzechy cię postarzają?
- Bynajmniej. – odparł Wszechmogący.
- To jest niebo?
- Tak. – potwierdził Bóg.
Chciałem coś powiedzieć, ale Stworzyciel mi przerwał:
- Czego się spodziewałeś? – spytał się mnie. – Chóru aniołów grających na harfach? – Czy raczej bastionu strzeżonego przez uzbrojone w miecze, wyszkolone anioły?
- Ja…
- Dobra… - powiedział Bóg. – miałem ci coś pokazać. – ciągnął. – Uklęknij.
W tym momencie znowu straciłem kontrolę nad ciałem i padłem na kolana.
- Pokażę ci coś naprawdę przerażającego. – powiedział.
Znowu nie z własnej woli zamknąłem oczy. Wreszcie mogłem je otworzyć. Byłem w obskurnym pomieszczeniu. Obok mnie stał Bóg. Nie odzywał się. Patrzył się tylko pusto na kąt pokoju. Za jego przykładem spojrzałem się tamto miejsce. Siedziała tam kobieta przytulająca małe dziecko. Na oko miało ono 7 lat. Zarówno jak po twarzy matki, jak i dziecka spływały łzy. W ich oczach malował się strach, jakby czekały na wyrok śmierci. Chciałem do nich podejść, pocieszyć, ale nie mogłem. Mogłem tylko stać i obserwować jak potoczy się akcja, co się stanie dalej. Byłem tylko obserwatorem. Po chwili do pomieszczenia wszedł dobrze zbudowany, zarośnięty, pijany mężczyzna. Podszedł do matki oraz dziecka. Matkę chwycił za włosy i wywlókł z pomieszczenia. Dziecko zostało same. Łzy napłynęły mi do oczu. Słyszałem jęki tej kobiety. Najprawdopodobniej mężczyzna wyżywał się na niej seksualnie. Po chwili jęki ustały. Mężczyzna znowu wszedł do pomieszczenia, w którym się znajdowałem. Chwycił małą dziewczynkę za włosy i zaczął ją bezlitośnie katować. Bił ją. Nie znałem przyczyny, ale wiedziałem, że ten człowiek nie zasługiwał na życie. Ale nie mogłem nic robić. Spojrzałem się jakby błagalnie na Boga. Ten tylko się patrzył na scenę. Jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć, jakby nie obchodziło go cierpienie tego dziecka.
- Zrób coś!!! - krzyczałem do Stworzyciela.
Ten z tym samym wyrazem twarzy ciągle się patrzył na cierpienie dziewczynki. Po chwili dziecko padło nieżywe na podłogę. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Znowu napełniło mnie to samo uczucie. Ponownie straciłem panowanie nad swym ciałem. Zacisnąłem swe powieki i padłem na kolana. Tak jak zawsze wolna wola do mnie wróciła. Otworzyłem swoje oczy. Stałem przed zakładem fryzjerskim. Obok mnie stał Bóg. Zdziwiło mnie to, iż ta scena nie była raczej smutna. Po chwili z zakładu wyszła kobieta ubrana w drogie, markowe ubrania. Nie ze swojej woli ruszyłem za nią. Bóg razem ze mną. Zatrzymała się przed zakładem kosmetycznym. Wydawało mi się, że minęło zaledwie kilka minut, ale wiem, że tylko mi się wydawało. Wiem, że była tam o wiele dłużej. Ruszyła w głąb miasta. Ja z Bogiem podążyliśmy za nią. Weszła do pięciogwiazdkowego hotelu. Wynajęła pokój z balkonem na samej górze. Wkroczyła do hotelowego baru. Cały czas za nią podążałem. Wypiła dwie lampki najdroższego wina, po czym skierowała się do swojego pokoju. Zobaczyłem, że płacze. Łzy ciekły jej powoli po policzkach, rozmazując makijaż. Wkroczyła do swojego pokoju. Wszedłem za nią. Wyszła na balkon. Już wiedziałem co zamierza. Już nie próbowałem błagać o pomoc Boga. Wiedziałem, że nic z tego. Stanęła na poręczy i zachwiała się, jakby jeszcze się zastanawiała. Nie trwało to długo. Skoczyła. Odebrała sobie życie. Do moich oczu ponownie napłynęły łzy. Słowa pretensji do Boga same cisnęły się na język. Znowu padłem na kolana i znowu niedobrowolnie zamknąłem oczy. Następnie stało się to co zawsze. Wolna wola wróciła do mnie. Otworzyłem oczy i podniosłem się z kolan. Byłem w dziwnym pomieszczeniu. Jak zawsze koło mnie stał, jakby nieobecny Bóg. Rozejrzałem się wokół siebie. Ujrzałem masę narzędzi tortur typu żelazna dziewica. Był tam też stół z narzędziami. Dostrzegłem tam noże, skalpele, sierpy, maczety i temu podobne. Wiedziałem, że ta akcja będzie bardziej przerażająca od pozostałych. Po chwili usłyszałem kroki. Byłem już przygotowany na najgorsze. Do pomieszczenia wszedł zamaskowany mężczyzna. Miał on zarzuconą na plecy, jakąś młodą kobietę. Przykuł ją do kamiennego stołu znajdującego się na samym środku pomieszczenia. Tego widoku nigdy nie zapomnę. Chwycił ze stołu nóż i wbił go kobiecie w krocze, po czym zaczął nim kręcić. Chciałem spuścić wzrok, ale nie mogłem. Musiałem się na to patrzeć. Kobieta darła się wniebogłosy, kiedy on zaczął kawałek po kawałku odkrajać jej części ciała. Czułem, że zaraz zwymiotuje. Przypomniałem sobie, że to tylko wizja. Że nic takiego nie ma miejsca. Nie zmieniało to faktu, że nie mogłem się na to patrzeć. Chwycił ze stołu obcęgi.
- Pobawmy się w dentystę! – zaśmiał się psychopata.
Z trudem otworzył kobiecie szczękę i zaczął obcęgami wyrywać jej zęby w bardzo brutalny sposób. Kobieta ciągle krzyczała. Już nie błagała o litość. Nie dlatego, że na nią nie liczyła. Po prostu nie mogła z powodu braku zębów. Nie wiedziałem, czemu ten człowiek ją tak torturuje. Co on może z tego mieć? Dobrą zabawę? Najwidoczniej tak, gdyż ten się ciągle śmiał. Mimo, iż ciągle przypominałem sobie, że to wizja, płakałem. Płakałem, bo uświadomiłem sobie jacy są ludzie. Jaka jest przyszłość tego świata. Po chwil krzyki kobiety ustały. Wykończył ją. Psychopata chwycił skalpel i zaczął rozcinać kobiecie brzuch. Po wykonaniu roboty, mężczyzna zaczął wyjmować organy z ciała kobiety. Zdjął maskę. Dostrzegłem jego twarz. Wydawała mi się znajoma. Wtedy sobie coś uświadomiłem. Coś co zmieniło moje życie. To byłem ja! Najgorszą jak dotąd zbrodnię popełniłem ja! Drugi ja zaczął zjadać jej organy. Znów zebrało mi się na wymioty. Wtedy stało się to co zwykle. Nie z własnej woli zacisnąłem powieki i padłem na kolana. Po paru sekundach moja własna wola do mnie wróciła. Nie chciałem otwierać oczu. Nie miałem takiego zamiaru. Po paru minutach usłyszałem głos:
- Powstań.
Był to głos Boga. Tym razem z własnej woli wstałem z kolan i otworzyłem oczy. Byłem w tym samym budynku, gdzie po raz drugi spotkałem Boga.
- To byłem ja…
- Pokazałem ci przyszłość. – powiedział Stworzyciel.
- Będę takim chorym człowiekiem? – spytałem się ze smutkiem w głosie.
- Coś ci pokażę. – powiedział.
Znowu zamknąłem oczy i padłem na kolana. Po chwili kiedy własna wola do mnie wróciła, podniosłem się i otworzyłem oczy. Znajdowałem się w jakiejś biednej dzielnicy. Wokół mnie było całe mnóstwo bezdomnych ludzi, proszących o drobne.
- Czy to jest przyszłość? – spytałem się Boga zaniepokojony.
- Nie, – odrzekł. – nigdy do tego nie dojdzie.
- To czemu mi to pokazałeś? – spytałem się.
- Widzisz… - zaczął. – Tak by wyglądał świat bez takich jak ty – ciągnął. – zabijających.
- Myślałem, że uważasz każde życie za święte…
- To wymyślił ten skorumpowany kościół. – powiedział. – Podobnie jak to, że jest on wspólnotą założoną przez Chrystusa.
- Co?! – spytałem się z niedowierzaniem. – Kościół naprawdę przez te wszystkie lata ogłupiał ludzi?
- Tak. – odrzekł Stworzyciel – Wracając do tematu…- Gdyby ludzie się nie zabijali, do tego by doszło.
- Do biedy?
- Dokładniej do przeludnienia. – uśmiechnął się Stworzyciel. –
- W niebie nie widziałem żadnych dusz czy aniołów. – powiedziałem. – Co się dzieje po śmierci?
- Głupie pytanie. – parsknął Bóg. – wszyscy trafiają do piekła.
- Co?! – spytałem się z niedowierzaniem
- Rozejrzyj się wokół – powiedział. – człowiek jest zły.
- Czyli nieważne, czy będę grzeszyć, czy nie i tak pójdę do piekła? – spytałem się.
- Owszem. – potwierdził.
- Czemu mi to mówisz? – spytałem się ze smutkiem w głosie.
- Domyśl się. – uśmiechnął się Wszechmogący.
Wtedy z niewiadomych przyczyn zemdlałem. Obudziłem się na swoim łóżku.
- Wszyscy trafią do piekła? – pomyślałem i moją głowę napadła masa zabójczych myśli i chorych pomysłów.
Spojrzałem się na zegarek. Ciągle wskazywał on godzinę 12:30.


  • 2

#1556

Kochana..
  • Postów: 5
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Moja krew

Był piątek, w popłochu szykowałam się do szkoły, ponieważ zostało tylko 15 minut do rozpoczęcia lekcji. Nie zdążyłam zjeść śniadania ani nawet się umyć, ale w tej sytuacji to nie miało dla mnie znaczenia. Wybiegłam z domu niczym petarda. Udało mi się zdążyć na czas, ledwo, ale jakoś. Na lekcji dostałam karteczkę od mojej kumpeli Sary:

Livio, słyszałaś już o krwi?

Odpisałam:

No tak, płynie ona w każdym z nas.

Nie chodzi o ludzką krew. Chodzi o krew dziedziczną.

Hm, nigdy o takowej nie słyszałam.

Dzisiaj o 5 nad ranem zginęła znana arystokratka, ponoć miała 10 lat. Nie chciała żyć w królewskich progach, co wyjaśniał jej ostatni list. Ponoć jej krew nazywana była dziedziczną, ponieważ po każdym jej przodku, każdym lokaju czy pokojówce miała coś odziedziczone. Np. kolor włosów po sprzątaczce Suzan, nos po lokaju Ronaldzie i tak dalej. Więc jej krew przelano do buteleczki, która znajduje się w podziemiach pałacu.

I co z tego?

Około 7:30 skradziono ją, gdy przygotowywano pogrzeb. A jej krew w niepowołanych rękach może zrzucić klątwe na nas wszystkich.

Wierzysz w to?

Tak...Dlatego boję się.

Daj spokój. To wkręt.

Sara nic nie zdążyła odpisać, bo zadzwonił dzwonek. Na przerwie musiała iść czyścić klasę, więc nie miałyśmy szansy, by o tym pomówić, a wszyscy w klasie unikali tego tematu. 3 dni po tym jako jedyna przyszłam na lekcje...Wychowawczyni powiedziała, że mogę iść do domu, ponieważ nic z 1 osobą nie zrobi. W domu też nikogo nie było...Przecież moi rodzice są bezrobotni, a gdy wychodzą zostawiają ZAWSZE jakąś kartkę... Nagle usłyszałam szloch z piwnicy. Była tam moja mama a nad nią stał mężczyzna z buteleczką, w której była KREW. Wrzasnął:

-Teraz jest moja! Jestem wielki! - po czym zabił moją matkę. Uciekałam w popłochu, ale on...dorwał mnie. To były ostatnie chwile mojego życia...Pewnie nikt nie przyszedł do szkoły ze względu na tę historię...Pewnie ten chciwy człowiek, uważał się za lepszego i dlatego zabijał... Może ona rzeczywiście przeniosła klątwę...może prawda jest zupełnie inna, ale to i tak nie ma znaczenia, bo odeszłam...


Użytkownik Kochana. edytował ten post 10.04.2015 - 15:47

  • -2

#1557

Tomacxjo.
  • Postów: 11
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Kolejna historia z http://strangeandsec...s.blogspot.com/

 

Wizje na wpół zapomnianych snów
---------------------------------------------------

 

Nigdy nie pamiętasz swoich snów. Za każdym razem, kiedy się obudzisz znikają, jakby ich nigdy nie było.

 

Mimo to pamiętasz koszmary. Wszystkie te okazje, kiedy obudziłeś się zlany zimnym potem, z trudnością przypominając sobie, gdzie i kim jesteś - koszmar nadal jest w tobie, w twoim umyśle, nadal jest twoją rzeczywistością.

 

Czasem, gdy tak się dzieje, masz wrażenie, że nadal je widzisz - swoje koszmary - przeciekające przez krawędzie świata, gdziekolwiek byś nie spojrzał. Widzisz te cienkie, lśniące srebrne promienie. Na początku myślisz, że to dlatego, że zbyt mocno tarłeś oczy po obudzeniu, ale one nie znikają. Po chwili stają się większe, jakby dziury, przez które możesz zobaczyć świat ze swoich snów.

 

Jeśli kiedykolwiek coś takiego się zdarzy, po prostu zamknij oczy i spróbuj zasnąć. Jeśli ci się nie uda, jeśli spojrzysz prze te dziury, jeśli obejrzysz swoje sny nie śpiąc, nigdy nie wiesz, co się stanie.

 

Być może jest bardzo dobry powód, dla którego nie pamiętasz swoich snów.


  • 0

#1558

chrupek14.
  • Postów: 14
  • Tematów: 4
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

KOMPUTER JASNOWIDZA

 

To zdarzyło się w zimie. Podczas ferii zimowych postanowiłem wyjść
z mieszkania. Przechodząc obok kontenera stojącego pod moim blokiem, zobaczyłem
wyrzucony zestaw komputerowy: stary monitor kineskopowy, mysz,
złamaną klawiaturę i jednostkę centralną. Postanowiłem zabrać komputer do domu.
   Po przyjściu do mieszkania dokładnie obejrzałem obudowę komputera. Znajdowała
się na niej naklejka z logo Windows XP i napis: Doktor Janusz Pawłowski, jasnowidz.
Postanowiłem uruchomić peceta. Podłączyłem do niego monitor i klawiaturę.
Nacisnąłem przycisk "Power". Kiedy OS się uruchomił, zobaczyłem psychodeliczną tapetę.
Na pulpicie znajdowała się przeglądarka Firefox i folder o nazwie Materiały filmowe.
Otworzyłem plik hypno.avi i zobaczyłem dziwny obraz. Była to obracająca się spirala
w kolorach RGB. Po kilku sekundach wpatrywania się w ekran rozbolała mnie głowa
i wyłączyłem odtwarzacz. Podejrzewałem, że jasnowidz używał tego pliku - i najprawdopodobniej
substancji psychoaktywnych - do wprowadzenia się w trans. Kilknąłem na plik smok.avi.
Na ekranie pojawił się stary dziadek, prawdopodobnie właściciel komputera. Coś bełkotał.
"Czerwony smok rzuci się na miasto, które padnie pod jego naporem. Wszystko zostanie
zniszczone. Z wody wyłoni się gigantyczny jaszczur i dokończy dzieła. Smierć zbierze żniwo
zwłaszcza wśród kobiet i dzieci. A wtedy..." - i w tym momencie jakość
dźwięku stała się fatalna. Zaciekawiony postanowiłem skopiować film na pendrive, podłączyć nośnik
do mojego laptopa i polepszyć jakość dźwięku za pomocą specjalnego programu. Skopiowałem
plik na mój notebook i wpisałem w google frazę: sony vegas torrenty. Rozpocząłem pobieranie.
Ściągnięcie trwało dłużej niż zwykle. "Duży dziś ruch na torentach" - pomyślałem.
Po kilku godzinach mogłem zainstalować i uruchomić program. Rozpocząłem poprawianie
dźwięku filmu. Kiedy program zakończył pracę, otworzyłem plik i słuchałem dalej.
"A wtedy jądro Ziemii eksploduje, zabijając miliardy". - powiedział jasnowidz, płacząc.
"Moi wyznawcy, to już jest koniec. Nasi wrogowie nas prześladują zawsze i wszędzie. Niedługo
przyjedzie policja, by mnie zabrać do psychiatryka. Dlatego jestem zmuszony... ech...
popełnić samobójstwo." Po chwili dziadek zastrzelił się. Film się skończył. Pomyślałem, że to
jakiś świr. Nagle grupa ludzi ubranych na czerwono weszła do mojego mieszkania.
-Przywłaszczyłeś sobie komputer naszego mistrza! - krzyknął jeden z nich.
-To twój koniec! - powiedział drugi.
-Nie wiedziałem! - próbowałem się bronić.
Sekciarze mnie skopali i zabrali komputer, myśląc, że straciłem przytomność.
-Ten plik da nam władzę nad światem! - krzyknął jeden z wariatów.
-Pomscimy śmierć naszego mistrza!
-A może złożymy tego niewiernego w ofierze guru?
-Nie jest godzien.
Kiedy świry wyszły z mieszkania, wstałem cały obolały. Widziałem przez okno, jak pakują komputer
do bagażnika swojego samochodu i odjeżdżają.
    Ta przygoda nauczyła mnie, że nie warto zabierać komputerów ze śmietniska. Dalej zastanawiam się,
do czego przydał im się ten filmik.

 

Napisane: 9 kwietnia 2015


  • 0

#1559

creepy.
  • Postów: 2
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Witajcie,
zapraszam Was wszystkich do posłuchania i obejrzenia moich creepypast :) Na razie mam tylko 4, ale zamierzam się dalej rozwijać :D Poniżej wklejam linki do moich opowiadań. Acha, będzie mi miło, jeśli zostawicie jakieś komentarze- dowiem się wtedy, co jest fajne, a co należy poprawić :)

 

 

 

 


  • 1

#1560

demoriehl.
  • Postów: 3
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Najlepsza przyjaciółka

 

Stacy poznałam w przedszkolu. Przyjaźniliśmy się przez lata i często się kłóciliśmy, raz nawet po jednej z naszych kłótni nie zostałam zaproszona na jej trzynaste urodziny. Była jeszcze sprzeczka w szóstej klasie, gdy obie podkochiwałyśmy się w tym samym chłopaku(który odrzucił nas obie, aby spotykać się z Annie, więc skończyło się na tym, że mieliśmy wspólnego wroga). Ale wydaje mi się, że to właśnie dzięki temu nasza przyjaźń była tak silna. Stacy powiedziała kiedyś, że może mi ufać, bo pomimo wielu kłótni, nigdy nie wyjawiłam żadnego jej sekretu. Tak jak ona.

Pod koniec liceum obie zostałyśmy przyjęte na ten sam uniwersytet i planowałyśmy zostać współlokatorkami, kupiliśmy nawet plakaty i podobne pościele.

 

Wtedy popełniła samobójstwo. To było tydzień przed balem maturalnym, zaraz po tym jak jej chłopak z nią zerwał i oblała test z matmy.

Każdy był przerażony. Stacy była ładna, popularna i - zwłaszcza po tym jak przestałyśmy się kłócić - niezwykle miła. Każdy ją lubił, nawet ludzie, którzy ledwo ją znali.

Chwile przed śmiercią wysłała do mnie wiadomość, rozmowa przebiegła mniej więcej tak:

Stacy : Myślę o popełnieniu samobójstwa.

Ja: Co? Czemu?

Stacy: Will ze mną zerwał.

Ja: Naprawdę?

Stacy: Tak, powiedział, że nie mamy przyszłości.

Ja: Ale jest wiele osób, które zabiłyby za mozliwość pójścia z tobą na bal. Zapytaj jedną z nich.

Stacy: Wszyscy już mają partnera, jest za późno.

Ja: To tylko głupi bal, za tydzień nikt nie będzie o nim pamiętał.

Stacy: To bez znaczenia, jestem bezwartościowa.

Ja: Będziesz bezwartościowa jeśli się zabijesz! To takie samolubne, pomyślałaś chociaż o swojej rodzinie i przyjaciołach? Samobójstwo to najgorsza możliwa opcja, nie możesz stracić życia w ten sposób!

Ja: Stacy, jesteś tam?

Ja: Halo??

 

Jej rodzice znaleźli jej telefon, z moją wiadomością wciąż wyświetlającą się na ekranie.Około 11 tej nocy jej tata zadzwonił do mnie, zapłakany dziękował za próbę uratowania jego córki.

Ta ostatnia rozmowa prześladowała mnie przez tygodnie, chciałam wiedzieć, czy postąpiłam słusznie, znalazłam więc forum dla ludzi o myślach samobójczych, zamieściłam tam naszą ostatnią rozmowe zaznaczając, że Stacy nie żyje i zapytałam czy mogłam zachować się lepiej.

W końcu po kilku godzinach, pojawiła się odpowiedź jednego z użytkowników:

"Przykro mi to mówić, ale to co napisałaś jest dokładnym przeciwieństwem tego, co samobójca chce usłyszeć. Chcesz poznać prawdę, więc powiem prawde, napisałaś to z myślą pomocy, jednak pogłębiło to jedynie jej niską samoocene i poczucie winy.

Nie powinnaś jednak obarczać się winą za jej śmierć, w dzisiejszych czasach zbyt rzadko rozmawia się o samobójstwach, zwłaszcza z nastolatkami, więc nie wydaje mi się, abyś była odpowiedzialna za jej śmierć."

 

Ale mylił się.

Bo byłam.

Dokładnie wiedziałam co napisać tamtej nocy. 

 

Dziwne zachowanie mojego syna(18+)

 

W ostatnią środę mój siedmioletni syn oznajmił mi, że poznał nowego kolegę w szkole. Byłem tym chyba bardziej podekscytowany niż on sam. Otóż Henry, mimo swego wieku, nigdy nie miał żadnych kolegów. Inne dzieci śmiały się z niego, bo był niezywkle wysoki jak na pierwszoklasistę (150cm) i zawsze chodził przygnębiony. W każdym bądź razie zaproponowałem, aby jutro po szkole zaprosił go do nas.

 

Następnego dnia mój syn wrócił ze szkoły z uśmiechem na twarzy i w towarzystwie niskiego chłopca w swoim wieku, z czarnymi włosami i zielonymi oczami. "Tato, to jest Kyle" Naprawdę ucieszyłem się że jego nowy kolega jest całkowicie normalny. Szczerze, to obawiałem się że przyjdzie z jakimś dziwnie wyglądającym dzieciakiem, który właśnie spalił dom swoich rodziców.

Więc przywitałem się, lecz zanim zdołałem zrobić cokolwiek więcej, Henry spojrzał na mnie i powiedział "Kyle nie istnieje".

Zamurowało mnie, wymamrotałem przeprosiny, a mój syn poszedł do swojego pokoju. Kyle poszedł zanim, nic nie mówiąc.

Tej samej nocy, podczas gdy siedzieliśmy przy stole, Henry dziwnie patrzył się na mnie i swoją matkę, nawet nie rozmawiał z Kylem.

Normalnie opowiadałby o rzeczach których nauczył się w szkole. W końcu przerwał milczenie "Dlaczego Kyle dostał talerz? On nie jest prawdziwy."

Nie wiedziałem co odpowiedzieć, podobnie jak moja żona. Kyle nadal siedział cicho i jadł kolację, wyraźnie niezadowolony.

"Po co zaprosiłeś kolege do siebie, jeśli masz zamiar być tak niemiły?". Nagle Herny naprawde się zdenerwował, wstał i zaczął wykrzykiwać, abym przestał się tak zachowywać i że nie ma żadnego Kyla. W tym momencie byłem naprawde zdezorientowany, powiedziałem aby się zachowywał w obecności kolegi, albo dostanie szlaban na miesiąc, co go trochę uspokoiło.

W pewnym momencie Henry wstał i zabrał prawie pełny talerz Kyla do zmywarki. W tym momencie moja żona wstała i kazała mu iść do swojego pokoju.Henry rzucił w nią talerzem i krzyknął "ON NIE ISTNIEJE!". Na szczęście chybił, jednak oboje byliśmy w szoku.

Następne kilka minut spędziłem na stanowczej rozmowie z synem i upewnianiu się, że mojej żonie nic się nie stało. Była tak zdruzgotana, że ledwo mogła cokolwiek powiedzieć, ale w końcu stwierdziła że nic jej nie jest i poszła do sypialni. W międzyczasie Henry siedział cały zapłakany.Nigdy tak na niego nie nakrzyczałem, głównie dlatego, że nigdy nie zachowywał się szczególnie źle.

"Dlaczego byłeś tak zdenerwowany?" - zapytał

"Wybacz Henry, ale twoje zachowanie wobec matki było karygodne"

"Ale... ona nie istnieje"

"O czym ty mówisz?"

"Tak samo jak Kyle, wymyśliłem go tak samo jak ty wymyśliłeś mame, chciałem ci pokazać jak dziwnie wyglądasz, gdy udajesz, że rozmawiasz z mamą"

W tym momencie byłem naprawdę wściekły "O czym ty do cholery mówisz?".

"Byłeś naprawdę smutny gdy mama odeszła od ciebie i chciała wziąć mnie ze sobą, wtedy wyszedłeś z nią porozmawiać i już nigdy jej nie widziałem, zachowujesz się jakby nadal tu była, ale..."

"ZAMKNIJ SIĘ!" Złapałem go za głowe i uderzyłem nią prosto w podłogę, usłyszałem dźwięk pękających kości. Henry już nie płakał, w zasadzie, to w ogóle nie oddychał, nie wierzyłem w to co się stało, spędziłem dłuższą chwilę siedząc i patrząc na zwłoki mojego syna.

Nie mogłem dopuścić do tego, aby ktoś się o tym dowiedział, więc znalazłem łopatę i wykopałem dziurę na podwórku. Nie miałem szczęścia, bo w miejscu które wykopałem leżały już zwłoki jakiejś kobiety, musiałem więc znaleźć inne miejsce.

Po wszystkim wróciłem do domu i ujrzałem Kyla nadal siedzącego przy stole. Przez cały ten czas nawet się nie poruszył.

Wziąłem głeboki oddech, spojrzałem na niego i zapytałem "Kyle, chciałbyś być moim nowym synem?"


Użytkownik demoriehl edytował ten post 20.04.2015 - 18:52

  • 2


 


Also tagged with one or more of these keywords: Creepypasta, Opowiadania, Telewizja

Użytkownicy przeglądający ten temat: 3

0 użytkowników, 3 gości, 0 anonimowych