Vailly
Vailly Evans była piętnastoletnią dziewczyną, odpowiedzialną, zawsze pilną i miłą dla wszystkich. Dziewczyna, która chciała przeżyć długie życie i miała wiele marzeń do spełnienia. Była piękna, miała ciemne włosy, bardzo długie, które zasłaniały jej całe plecy i skórę tak bladą jak porcelana... Ale to, co zwracało najwięcej uwagi, był niecodzienny kolor jej oczu. Miała różnobarwność tęczówek. Jej prawe oko było ciemnobrązowe, prawie czarne, podczas gdy jej drugie oko było jasnoniebieskie. Wszyscy, którzy ją widzieli po raz pierwszy, zostali oczarowani jej pięknymi oczami.
Tak jak miała to w zwyczaju, Vailly obudziła się, witając nowy dzień pięknym uśmiechem. Ubrała się w swój mundurek szkolny, zjadła śniadanie i ruszyła w stronę gimnazjum. Tam czekały już na nią przyjaciółki, więc podbiegła do nich, witając się energicznie. Pierwsze lekcje okazały się być tymi najnudniejszymi, jednak Vailly zawsze podchodziła do tego z powagą i uśmiechem na twarzy, pomagała swoim kolegom albo po prostu ich dopingowała.
W końcu nadszedł czas przerwy. Uwagę Vailly przez kilka ostatnich dni zajmował nowy chłopak, który około dwóch tygodni temu zapisał się do szkoły, i który zawsze siedział sam w ławce. Ona pomyślała, że może jest nieśmiały i nie przychodziło mu łatwo rozmawianie z ludźmi, więc postanowiła podejść i zagadać.
- Zaraz przyjdę... idę zagadać do tego chłopaka - powiedziała swoim przyjaciółkom.
- Tego chłopaka? Jest nowy... i trochę dziwny... ja bym do niego nie podchodziła - powiedziała jedna z nich.
- No dalej, nie wygadujcie bzdur! Na pewno jest miły.
Vailly oddaliła się od swoich przyjaciółek i podeszła do chłopaka.
- Cześć - powiedziała słodko Vailly. Chłopak podskoczył w miejscu zaskoczony, po czym uniósł wzrok, by na nią spojrzeć. Cicho przywitał się z dziewczyną.
- Cz... cześć...
- Wybacz, jeśli cię przestraszyłam... Po prostu zobaczyłam, że siedzisz sam i chciałam się przedstawić... Jestem Vailly, a ty?
- Nazywam się David.
- Miło mi cię poznać, David! - dziewczyna podała mu dłoń, a on ją uścisnął delikatnie.
- Też miło mi cię poznać... Vailly.
Zadzwonił dzwonek, a uczniowie zaczęli wracać do klas.
- Cóż, to była przyjemność, David. Pogadamy kiedy indziej, a jeśli potrzebujesz pomocy, nie wahaj się mnie zapytać... Mam nadzieję, że zostaniemy dobrymi przyjaciółmi.
Od tego dnia Vailly spędzała chwilę przerwy z Davidem, opowiadając mu różne rzeczy, a on po prostu ją obserwował. Jak na razie wydawało się, że była jego jedyną przyjaciółką.
Po długim, meczącym dniu, Vailly opadła na łóżko kompletnie wyczerpana nauką i od razu zasnęła. Zwykle spała jak kamień i nic jej nie budziło, jednak tej nocy... zdawało jej się, że ktoś ją obserwował. Spojrzała na zegarek. Była 3 w nocy. Wstała i podeszła do okna, po czym otworzyła je i rozejrzała się po okolicy. Nic dziwnego nie zaobserwowała.
"To musiał być tylko sen..." pomyślała.
Zamknęła okno i zasłoniła firanki, po czym wróciła do łóżka, znowu zasypiając.
Następnego dnia Vailly podeszła do miejsca, gdzie zwykle spotykała się z Davidem, jednak jego tam nie było. Później tego dnia ktoś zadzwonił do Vailly i okazało się, że to David.
- Vailly... wybacz, że dzisiaj mnie nie było... po prostu jestem trochę chory... - wydawał się zmęczony.
- Co się dzieje? - spytała zaniepokojona.
- Nic... po prostu jestem trochę zmęczony... mogłabyś... mogłabyś przyjść i się ze mną spotkać? Bardzo by mnie ucieszyło...
- Oczywiście! O której przyjść?
- Mogłabyś przyjść dziś wieczorem?
- Zwykle nie wychodzę z domu w nocy, ale... czego się nie robi dla przyjaciół!
- Świetnie...
Około 21 Vailly ubrała swój ulubiony szary sweter w paski, niebieską spódniczkę i szare buty converse. Wzięła torbę z jedzeniem, które przygotowała i wyszła z domu, kierując się w stronę domu Davida. Musiała wziąć autobus, ponieważ chłopak mieszkał trochę daleko. W końcu dotarła i zapukała do drzwi, poczekała trochę, aż w końcu otworzył drzwi. Wyglądał na zmęczonego i trochę chorego.
- Oh... biedaku, źle wyglądasz... Jakbyś nie spał tej nocy...
- Prawda jest taka, że tak... jestem trochę chory - uśmiechnął się słabo i zaprosił ją do środka.
- Twoich rodziców nie ma? - powiedziała, podczas gdy się rozglądała.
- Nie... oni pracują.
Usiedli w kuchni, a Vailly zaproponowała mu jedzenie, które ze sobą przyniosła. David jej podziękował, jednak nie był teraz zbyt głodny. Zaczęli rozmawiać i jak zawsze Vailly była tą, co najwięcej gadała, a on tylko patrzył jej w oczy. Czasami zastanawiała się, czy rzeczywiście ją słuchał, czy tylko na nią patrzył.
Vailly spojrzała na zegarek. Była już 11, dziewczyna zagadała się i straciła poczucie czasu.
- Już późno, rodzice mnie zabiją! Muszę już iść! - dziewczyna wstała i wtedy David złapał ją za ramię, powstrzymując ją.
- Nie... nie chcę byś odchodziła...
- A-ale... David... nie mogę zostać, już jest późno... wybacz, ale muszę...
- Powiedziałem, żebyś została! - wykrzyknął nagle chłopak, nie pozwalając jej skończyć i strasząc ją.
- W-w porządku... - powiedziała drżącym głosem, wracając na swoje miejsce na krześle, dalej lekko zaskoczona i przestraszona jego nagłym krzykiem.
- Przygotuję kawę - wstał, by przygotować kawę.
Vailly była przerażona, chciała uciec, ale bała się, że David znowu na nią nakrzyczy... jej kolana zaczęły się trząść, nie wiedziała co właśnie zrobić. Patrzyła tylko dookoła, szukając jakiegoś sposobu na ucieczkę.
Gdy David skończył robić kawę, postawił filiżankę na stole, a drugą postawił przed Vailly.
- Wypij kawę, zrobiłem ją dla ciebie. Jest pyszna - powiedział grzecznym, a jednocześnie rozkazującym tonem.
Dziewczyna, cała się trzęsąc, wzięła filiżankę i zaczęła pić. Błagała w myślach, by ktoś ją uratował i żeby zabrał ją do domu, z dala od niego.
- Co się dzieje? Już nic mi nie opowiesz? - spytał, patrząc prosto w jej oczy.
- N-nie... nie wiem, co ci opowiedzieć... - dziewczyna czuła się coraz bardziej niewygodnie.
- Więc... wiesz, że nie mówię za dużo, ale... chcę ci coś powiedzieć. Od tego dnia... od tego dnia, kiedy przyszłaś się ze mną przywitać... te oczy... zwłaszcza twoje lewe oko, te niebieskie... jest moim ulubionym... nie mogłem przestać o nim myśleć... zawsze chciałem na ciebie patrzeć... każdego dnia, gdy do mnie przychodziłaś, chciałem coraz bardziej cię zobaczyć, gdy ciebie nie było... nie mogłem wytrzymać ani chwili bez twojej anielskiej buźki... Dlatego przyszedłem do ciebie do domu, wspiąłem się na balkon... obserwowałem cię dzień za dniem, godziny za godzinami... ale wtedy ty się obudziłaś i musiałaś zasłonić tą cholerną zasłonę... i już nie mogłem cię widzieć... a musiałem cię zobaczyć...
Vailly nie wiedziała co powiedzieć, była bardzo przestraszona. Zaczęła płakać, błagając, by pozwolił jej odejść. Powoli zaczęła zasypiać, aż w końcu usnęła, opierając głowę o stół. To wszystko dlatego, że David dosypał jej środków nasennych do kawy.
Po pewnym czasie otworzyła oczy, na początku wszystko było zamazane, ale czuła uścisk lin przywiązujących ją do krzesła i knebel w ustach, który nie pozwalał jej się odezwać. Po pewnym czasie pierwszą osobą, którą zobaczyła, był David, który siedział przed nią, obserwując ją, a pokój, w którym się znajdowali, zdawał się być jego pokojem. To, co najbardziej ją przeraziło w tym momencie, był błysk noża, który trzymał.
- Tak jak ci mówiłem zanim zasnęłaś... zakochałem się w twojej twarzy... chcę ją widzieć już zawsze... zostaniesz ze mną na zawsze... prawda? - podszedł do biednej dziewczyny i pogłaskał ją po policzku. Na jego dłoń opadały łzy dziewczyny. - Oh proszę, nie płacz. Powinnaś być szczęśliwa... jak zawsze... Nie podoba ci się pomysł zostania tu ze mną? Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi... i że zawsze będziesz przy mnie, kiedy będę tego potrzebować... I to właśnie ty jesteś tą osobą, której potrzebuję... Vailly... chcę móc się widzieć zawsze... twój uśmiech... twoje piękne niebieskie oko...
Dziewczyna w ataku desperacji zaczęła kręcić głową na boki, podczas gdy próbowała się uwolnić.
- Widzę, że nie podoba ci się ten pomysł... cóż... skoro ja nie mogę cię mieć na zawsze... będę musiał cię zabić - powiedział ze strasznym psychopatycznym uśmiechem, łapiąc dziewczynę za włosy i wbijając jej nóż w lewe oko, które tak bardzo kochał... a ona wygięła się z bólu na krześle, jęcząc z bólu, ponieważ knebel nie pozwalał jej krzyczeć. Krew z jej lewego oka zaczęła spływać po jej policzku, podczas gdy chłopak wyrywał jej oko. Dziewczyna w końcu przestała się ruszać.
David rzucił oko dziewczyny na ziemię, po czym mocno na nie nadepnął, miażdżąc je. Zdjął knebel z jej ust, odwiązał dziewczynę i zostawił ją pod ścianą.
- Idę spać Vailly, dobranoc, kocham cię - delikatnie ucałował jej czoło, zgasił światło i poszedł spać, bez żadnych wyrzutów po tym, co zrobił niewinnej dziewczynie.
David obudził się około 3 w nocy, ponieważ zdawało mu się, że coś usłyszał. Rozejrzał się dookoła po ciemnym pokoju. Pomyślał sobie, że to tylko jego wyobraźnia i spróbował zasnąć. Ale znowu usłyszał ten sam szept, znowu się rozejrzał i wtedy zobaczył małe światełko w ciemności, w miejscu gdzie zostawił ciało Vailly.
Zapalił światło i mógł zobaczyć coś, co kiedyś było piękną dziewczyną... dziura, w której powinno znajdować się oko wyrwane przez niego emanowało delikatnym, niebieskim światełkiem, tym samym, którego koloru było jej oko, a z niej spływała krew. Usta dziewczyny, które wcześniej się nie ruszały, powoli zaczęły uśmiechać się psychopatycznie, za każdym razem coraz szerzej, aż w końcu uśmiechała się od ucha do ucha, ukazując naostrzone kły. David tylko na nią patrzył, zbyt przerażony, by cokolwiek zrobić... a ona... pomiędzy straszliwym uśmiechem... chłodnym i przeraźliwym głosem, który mroził krew w żyłach wyszeptała:
"Widzę cię...".
Źródło: http://pl.creepypast...reepypasta_Wiki
Jeśli ta Creepepasta się gdzieś pojawiła to przepraszam.
Crazy Night
W żadnym domu nie zostaję dłużej niż jedną noc, ale to wystarcza. Jedna noc wystarcza by zasiać w tobie strach na długie tygodnie.
Chociaż nie robię niczego specjalnego. Czasami przysiądę przy łóżeczku twojego, jeszcze niemówiącego dziecka i nakręcę pozytywkę. Słodki dźwięk rozbrzmiewa w pokoju, a ty nie wiesz o co chodzi. Zwalasz winę na wadliwy mechanizm, ale gdzieś z tyłu głowy pojawia ci się obraz sceny z dawno obejrzanego horroru. Nie martw się, nie musisz bać się spojrzeć w kąt pokoju, nie będzie mnie tam. Wolę stać obok ciebie, niż chować się w cieniu. Przechodzi cię dreszcz, dostajesz gęsiej skórki? Właśnie trzymam dłoń na twoim ramieniu i pożyczam sobie trochę ciepła. Nie masz mi chyba tego za złe, prawda?
Zgłodniałeś i idziesz do kuchni? Idę za tobą. Stoję pod ścianą i patrzę jak szperasz po szafkach, jak otwierasz lodówkę, tylko po to, żeby za chwilę ją zamknąć.
Kiedy zaczyna mi się nudzić przesuwam jakąś drobną rzecz, żebyś zastanawiał się, gdzie ją zostawiłeś albo otwieram okno; ty i tak stwierdzisz, że najwyraźniej zapomniałeś go zamknąć. „Przecież duchów nie ma” – zwykle tak mówią. Ty też wmawiasz sobie, że wszystko jest jak zwykle, chociaż uczucie niepokoju nie chce dać ci spokoju.
Nie ingeruję jakoś znacząco w twoje życie, po prostu jestem. Stoję tuż przy tobie i patrzę jak przeglądasz strony w internecie. Jestem tutaj teraz. Tuż obok ciebie. Czujesz moją obecność? Dziwne uczucie, kiedy wiesz, że ktoś ci się przygląda? Nie bój się, nie skrzywdzę cię. Jedynie patrzę. Będę cię tylko obserwować, więc rób to. co zwykle, dobrze? Nie rozpraszaj się, bo wszystko popsujesz. Nie musisz być nerwowy, ja chcę tylko trochę cię poznać. Chcę cię poznać, więc na ciebie patrzę. Ja zawsze tylko obserwuje. W ciszy, bez słowa, żeby przypadkiem cię nie wystraszyć. Nie boisz się, co nie? W końcu nie masz czego. Przecież ja tylko stoję obok ciebie i patrzę co robisz.
Gdy leżysz już w łóżku z zamiarem pójścia spać, również ci się przyglądam. Długo zasypiasz. Owinięty kołdrą, jak jakimś kokonem, przewracasz się z boku na bok, wmawiając sobie, że w pokoju nie ma nikogo poza tobą. Że w ciemności nikt się nie czai. Cóż, w jednym masz rację. Przecież ja się nie kryję. Siedzę, albo leżę obok i z lekkim uśmiechem śledzę kropelki potu spływające ci po twarzy i szyi. Po co się tak stresować? Czemu się boisz? Boisz się, bo mnie nie widzisz? Bo nie wiesz gdzie dokładnie jestem? Bo nie wiesz, w który kąt się odsunąć? A może boisz się, że mnie zobaczysz? Jak mnie sobie wyobrażasz? Pewnie w twojej głowie jestem przerażająca, ale powiem ci, że na tym świecie są rzeczy gorsze ode mnie. Przynajmniej tak mi się wydaje. Mogę nie mieć racji. Ale możemy to sprawdzić! Mogę ci się pokazać i za moment zniknąć. Wtedy będziesz wiedział gdzie jestem, będziesz pewien, że tutaj jestem. Chcesz mnie zobaczyć? Nie bądź taki przerażony. Przecież nawet cię nie dotykam. Przecież tylko patrzę. Patrzę ci prosto w oczy.
Zastanawiasz się czy jutro też tutaj będę? Odpowiedź brzmi: Nie. Nasza szalona noc już się nie
15232-boxxy-creepy.jpg
Ja tylko się tobie przyglądam...
powtórzy, chociaż ty będziesz myślał inaczej. Każdy szmer, każde migotanie przepalającej się żarówki, melodyjka z pozytywki – przypomni ci o mnie. Ale mnie już z tobą nie będzie. Mnie nie... za innych nie ręczę. Bo wiesz... nie tylko ja jestem martwa. Nie tylko ja patrzę.
hjjj
Bóg
Sobota zapowiadała się tak jak zawsze. Ja siedzący przed komputerem, zastanawiający się nad tematem na nową creepypastę.
- Zawsze mogę napisać kolejną podróbę Jeffa.– mówiłem do siebie. – Ludziom i tak się spodoba…
Wysiliłem swoją głowę, żeby wreszcie znaleźć temat na kolejną creepypastę. Bezskutecznie. Może się wypaliłem? Może zarówno wena jak i chęć tworzenia zanikły z upływem czasu? Odrzuciłem te myśli. Po prostu… większość pomysłów jest już wykorzystana przez innych. Wyłączyłem komputer. Wstałem z fotelu, po czym usiadłem na swoim łóżku.
- Czy ja żądam tak wiele? – myślałem na głos.– tylko jednego dobrego tematu!
Nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Nawet nie wiem czemu! Byłem bardzo wyspany. Obudziłem się na moim łóżku. Spojrzałem na zegarek elektroniczny. Liczby układały się w godzinę 12:30.
- Coś tu nie gra… - powiedziałem do siebie.
Pamiętałem, że kiedy wyłączyłem komputer, zegarek wskazywał tą samą godzinę. Czyżbym przespał całą dobę? Albo w ogóle nie spałem, tylko mi się wydawało. Podniosłem ze stolika swoją komórkę. Była na niej ta sama data co poprzednio. Przyjąłem logiczne wytłumaczenie. Po prostu nie spałem. Tylko mi się wydawało. Nie zastanawiałem się nad tym długo. Wyszedłem z domu i pomaszerowałem w stronę lasu. Włożyłem do uszu słuchawki. Zawsze mi się lepiej myślało słuchając muzyki. Spacerowałem sobie. Nagle usłyszałem za sobą głos. Wyjąłem słuchawki z uszu.
- Przepraszam, pan do mnie mówił? – spytałem się, po czym się odwróciłem.
Przede mną stał sędziwy człowiek w garniturze.
- Chyba powinieneś ze mną iść. – powiedział spokojnym i beznamiętnym głosem.
- Co? – spytałem się.
Brak odpowiedzi.
Nie wiem co mnie wtedy do tego skłoniło, ale powiedziałem staremu człowiekowi, że pójdę. Przecież nawet nie wiedziałem o co mu chodzi! Ten nie odpowiedział. Nagle moje oczy same się zamknęły. Chciałem je otworzyć, ale straciłem wolną wolę. Nic nie mogłem. Padłem na kolana składając ręce, jakby do modlitwy. Zacząłem wymawiać jakieś słowa w języku, którego nawet nie rozumiałem. Chyba była to łacina. Nie miałem pojęcia co się dzieje. Poczułem jak ktoś dotyka mojego czoła i palcami wykonuje na nim znak krzyża i tuż przy mojej głowie usłyszałem szept:
- Witaj w królestwie bożym…
Poczułem, że wolna wola do mnie wróciła. Otworzyłem oczy. Leżałem na kamiennych schodkach prowadzących do pięknej posiadłości. Podniosłem się, po czym spojrzałem się za siebie. Za mną rozciągało się nieskończone pustkowie. Nie było tam drzew, trawy, zwierząt, cywilizacji. Ten widok był dla mnie przerażający i smutny zarazem. Pomyślałem, że nie mam wyboru i wchodziłem po schodach, by dotrzeć do posiadłości. Stopień za stopniem, krok za krokiem. Kiedy byłem tuż przy drzwiach, chwyciłem kołatkę i zapukałem. Jeden, drugi, trzeci raz. Nikt nie otworzył. Położyłem rękę na klamce. Zastanowiłem się, czy na pewno otworzyć. Ale przecież drzwi i tak mogły być zamknięte, czyż nie? Po chwili zbędnego namysłu przekręciłem klamkę. Wtedy niemal oślepiło mnie oszałamiające światło, które wydobywało się ze środka. Zasłoniłem oczy ręką i po chwili namysłu wkroczyłem do tajemniczego budynku. Jego wnętrze było równie oszałamiające. Piękne malowidła wisiały na pokrytych złotem ścianach. Żyrandole były wysadzane drogimi klejnotami. Nigdy nie widziałem tak bogato wystrojonego wnętrza. Szedłem przed siebie. Mijałem coraz piękniejsze sale. Po długim marszu ujrzałem przed sobą drzwi. Nie różniły się zbytnio od innych. Złota, wysadzana klejnotami klamka. Same drzwi były drewniane. Sądząc po wystroju reszty pomieszczenia drewno nie było tanie. Powoli podszedłem do drzwi. Położyłem rękę na klamce. Zastanowiłem się.
- Mogę się jeszcze wycofać. – pomyślałem.
Wtedy za sobą usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi. Nie zastanawiając się szybko do nich podbiegłem i spróbowałem otworzyć. Bezskutecznie. Drzwi były zamknięte. Byłem w pułapce. Zakląłem pod nosem. Miałem tylko jedno wyjście – tajemnicze drzwi. Powoli i ostrożnie zbliżyłem się do nich. Najostrożniej jak tylko mogłem położyłem rękę na klamce i powolutku ją przekręciłem. Otworzyły się. Pchnąłem je do przodu. Pokój wyglądał jak salon. Była tam kanapa, telewizor, sprzęt grający i takie tam. Rozglądałem się i nagle dostrzegłem siedzącego na kanapie człowieka z lampką wina. Jak mogłem go wcześniej nie zauważyć?! Był to młody, dobrze zbudowany mężczyzna w garniturze.
- Usiądź. – polecił.
Posłusznie wykonałem jego prośbę. Usiadłem na fotelu. Teraz dostrzegłem jego twarz. Jak mogłem nie widzieć podobieństwa. Był to ten sam mężczyzna co w lesie. Tyle, że trochę młodszy.
- Tak, to byłem ja. – powiedział wolno nieznajomy.
Nie miałem pojęcia skąd on wie o czym ja myślałem. Chciałem go o to zapytać, ale on mnie uprzedził:
- Ja umiem wszystko. Jestem wszechwiedzący, wszechmogący i wszechwidzący.
- Jesteś…
- Tak, jestem Bogiem.
- Czy to znaczy…
- Nie, nie umarłeś – uprzedził moje pytanie Bóg.
- Możesz przestać czytać mi w myślach?! – spytałem się zdenerwowany zapominając z kim mam do czynienia.
- Jak sobie życzysz. – odpowiedział Stworzyciel spokojnym jak zwykle głosem.
- Co ja tu robię? – spytałem się.
- Zapomniałeś? – spytał się mnie Bóg – szukasz tematu na kolejne opowiadanie.
- Fatygowałeś się osobiście, żeby…
- Jestem wszechmogący. – powiedział Bóg .– mogę robić parędziesiąt rzeczy naraz.
- Czemu na ziemi byłeś starszy? – spytałem się.
- Widzisz… - zaczął stworzyciel. - Za dużo grzechu.
- Grzechy cię postarzają?
- Bynajmniej. – odparł Wszechmogący.
- To jest niebo?
- Tak. – potwierdził Bóg.
Chciałem coś powiedzieć, ale Stworzyciel mi przerwał:
- Czego się spodziewałeś? – spytał się mnie. – Chóru aniołów grających na harfach? – Czy raczej bastionu strzeżonego przez uzbrojone w miecze, wyszkolone anioły?
- Ja…
- Dobra… - powiedział Bóg. – miałem ci coś pokazać. – ciągnął. – Uklęknij.
W tym momencie znowu straciłem kontrolę nad ciałem i padłem na kolana.
- Pokażę ci coś naprawdę przerażającego. – powiedział.
Znowu nie z własnej woli zamknąłem oczy. Wreszcie mogłem je otworzyć. Byłem w obskurnym pomieszczeniu. Obok mnie stał Bóg. Nie odzywał się. Patrzył się tylko pusto na kąt pokoju. Za jego przykładem spojrzałem się tamto miejsce. Siedziała tam kobieta przytulająca małe dziecko. Na oko miało ono 7 lat. Zarówno jak po twarzy matki, jak i dziecka spływały łzy. W ich oczach malował się strach, jakby czekały na wyrok śmierci. Chciałem do nich podejść, pocieszyć, ale nie mogłem. Mogłem tylko stać i obserwować jak potoczy się akcja, co się stanie dalej. Byłem tylko obserwatorem. Po chwili do pomieszczenia wszedł dobrze zbudowany, zarośnięty, pijany mężczyzna. Podszedł do matki oraz dziecka. Matkę chwycił za włosy i wywlókł z pomieszczenia. Dziecko zostało same. Łzy napłynęły mi do oczu. Słyszałem jęki tej kobiety. Najprawdopodobniej mężczyzna wyżywał się na niej seksualnie. Po chwili jęki ustały. Mężczyzna znowu wszedł do pomieszczenia, w którym się znajdowałem. Chwycił małą dziewczynkę za włosy i zaczął ją bezlitośnie katować. Bił ją. Nie znałem przyczyny, ale wiedziałem, że ten człowiek nie zasługiwał na życie. Ale nie mogłem nic robić. Spojrzałem się jakby błagalnie na Boga. Ten tylko się patrzył na scenę. Jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć, jakby nie obchodziło go cierpienie tego dziecka.
- Zrób coś!!! - krzyczałem do Stworzyciela.
Ten z tym samym wyrazem twarzy ciągle się patrzył na cierpienie dziewczynki. Po chwili dziecko padło nieżywe na podłogę. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Znowu napełniło mnie to samo uczucie. Ponownie straciłem panowanie nad swym ciałem. Zacisnąłem swe powieki i padłem na kolana. Tak jak zawsze wolna wola do mnie wróciła. Otworzyłem swoje oczy. Stałem przed zakładem fryzjerskim. Obok mnie stał Bóg. Zdziwiło mnie to, iż ta scena nie była raczej smutna. Po chwili z zakładu wyszła kobieta ubrana w drogie, markowe ubrania. Nie ze swojej woli ruszyłem za nią. Bóg razem ze mną. Zatrzymała się przed zakładem kosmetycznym. Wydawało mi się, że minęło zaledwie kilka minut, ale wiem, że tylko mi się wydawało. Wiem, że była tam o wiele dłużej. Ruszyła w głąb miasta. Ja z Bogiem podążyliśmy za nią. Weszła do pięciogwiazdkowego hotelu. Wynajęła pokój z balkonem na samej górze. Wkroczyła do hotelowego baru. Cały czas za nią podążałem. Wypiła dwie lampki najdroższego wina, po czym skierowała się do swojego pokoju. Zobaczyłem, że płacze. Łzy ciekły jej powoli po policzkach, rozmazując makijaż. Wkroczyła do swojego pokoju. Wszedłem za nią. Wyszła na balkon. Już wiedziałem co zamierza. Już nie próbowałem błagać o pomoc Boga. Wiedziałem, że nic z tego. Stanęła na poręczy i zachwiała się, jakby jeszcze się zastanawiała. Nie trwało to długo. Skoczyła. Odebrała sobie życie. Do moich oczu ponownie napłynęły łzy. Słowa pretensji do Boga same cisnęły się na język. Znowu padłem na kolana i znowu niedobrowolnie zamknąłem oczy. Następnie stało się to co zawsze. Wolna wola wróciła do mnie. Otworzyłem oczy i podniosłem się z kolan. Byłem w dziwnym pomieszczeniu. Jak zawsze koło mnie stał, jakby nieobecny Bóg. Rozejrzałem się wokół siebie. Ujrzałem masę narzędzi tortur typu żelazna dziewica. Był tam też stół z narzędziami. Dostrzegłem tam noże, skalpele, sierpy, maczety i temu podobne. Wiedziałem, że ta akcja będzie bardziej przerażająca od pozostałych. Po chwili usłyszałem kroki. Byłem już przygotowany na najgorsze. Do pomieszczenia wszedł zamaskowany mężczyzna. Miał on zarzuconą na plecy, jakąś młodą kobietę. Przykuł ją do kamiennego stołu znajdującego się na samym środku pomieszczenia. Tego widoku nigdy nie zapomnę. Chwycił ze stołu nóż i wbił go kobiecie w krocze, po czym zaczął nim kręcić. Chciałem spuścić wzrok, ale nie mogłem. Musiałem się na to patrzeć. Kobieta darła się wniebogłosy, kiedy on zaczął kawałek po kawałku odkrajać jej części ciała. Czułem, że zaraz zwymiotuje. Przypomniałem sobie, że to tylko wizja. Że nic takiego nie ma miejsca. Nie zmieniało to faktu, że nie mogłem się na to patrzeć. Chwycił ze stołu obcęgi.
- Pobawmy się w dentystę! – zaśmiał się psychopata.
Z trudem otworzył kobiecie szczękę i zaczął obcęgami wyrywać jej zęby w bardzo brutalny sposób. Kobieta ciągle krzyczała. Już nie błagała o litość. Nie dlatego, że na nią nie liczyła. Po prostu nie mogła z powodu braku zębów. Nie wiedziałem, czemu ten człowiek ją tak torturuje. Co on może z tego mieć? Dobrą zabawę? Najwidoczniej tak, gdyż ten się ciągle śmiał. Mimo, iż ciągle przypominałem sobie, że to wizja, płakałem. Płakałem, bo uświadomiłem sobie jacy są ludzie. Jaka jest przyszłość tego świata. Po chwil krzyki kobiety ustały. Wykończył ją. Psychopata chwycił skalpel i zaczął rozcinać kobiecie brzuch. Po wykonaniu roboty, mężczyzna zaczął wyjmować organy z ciała kobiety. Zdjął maskę. Dostrzegłem jego twarz. Wydawała mi się znajoma. Wtedy sobie coś uświadomiłem. Coś co zmieniło moje życie. To byłem ja! Najgorszą jak dotąd zbrodnię popełniłem ja! Drugi ja zaczął zjadać jej organy. Znów zebrało mi się na wymioty. Wtedy stało się to co zwykle. Nie z własnej woli zacisnąłem powieki i padłem na kolana. Po paru sekundach moja własna wola do mnie wróciła. Nie chciałem otwierać oczu. Nie miałem takiego zamiaru. Po paru minutach usłyszałem głos:
- Powstań.
Był to głos Boga. Tym razem z własnej woli wstałem z kolan i otworzyłem oczy. Byłem w tym samym budynku, gdzie po raz drugi spotkałem Boga.
- To byłem ja…
- Pokazałem ci przyszłość. – powiedział Stworzyciel.
- Będę takim chorym człowiekiem? – spytałem się ze smutkiem w głosie.
- Coś ci pokażę. – powiedział.
Znowu zamknąłem oczy i padłem na kolana. Po chwili kiedy własna wola do mnie wróciła, podniosłem się i otworzyłem oczy. Znajdowałem się w jakiejś biednej dzielnicy. Wokół mnie było całe mnóstwo bezdomnych ludzi, proszących o drobne.
- Czy to jest przyszłość? – spytałem się Boga zaniepokojony.
- Nie, – odrzekł. – nigdy do tego nie dojdzie.
- To czemu mi to pokazałeś? – spytałem się.
- Widzisz… - zaczął. – Tak by wyglądał świat bez takich jak ty – ciągnął. – zabijających.
- Myślałem, że uważasz każde życie za święte…
- To wymyślił ten skorumpowany kościół. – powiedział. – Podobnie jak to, że jest on wspólnotą założoną przez Chrystusa.
- Co?! – spytałem się z niedowierzaniem. – Kościół naprawdę przez te wszystkie lata ogłupiał ludzi?
- Tak. – odrzekł Stworzyciel – Wracając do tematu…- Gdyby ludzie się nie zabijali, do tego by doszło.
- Do biedy?
- Dokładniej do przeludnienia. – uśmiechnął się Stworzyciel. –
- W niebie nie widziałem żadnych dusz czy aniołów. – powiedziałem. – Co się dzieje po śmierci?
- Głupie pytanie. – parsknął Bóg. – wszyscy trafiają do piekła.
- Co?! – spytałem się z niedowierzaniem
- Rozejrzyj się wokół – powiedział. – człowiek jest zły.
- Czyli nieważne, czy będę grzeszyć, czy nie i tak pójdę do piekła? – spytałem się.
- Owszem. – potwierdził.
- Czemu mi to mówisz? – spytałem się ze smutkiem w głosie.
- Domyśl się. – uśmiechnął się Wszechmogący.
Wtedy z niewiadomych przyczyn zemdlałem. Obudziłem się na swoim łóżku.
- Wszyscy trafią do piekła? – pomyślałem i moją głowę napadła masa zabójczych myśli i chorych pomysłów.
Spojrzałem się na zegarek. Ciągle wskazywał on godzinę 12:30.