Skocz do zawartości


Zdjęcie

Creepypasty(urban legends)

Creepypasta Opowiadania Telewizja

  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
1611 odpowiedzi w tym temacie

#1576

theoilina.
  • Postów: 10
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

6 MAJA

część III

 

Noc rozświetlała luna księżyca, wiatr dął coraz mocniej.  Nigdy nie zapuszczałam się w te okolice, chociaż orientowałam się w swoim położeniu. Stanęłam nad przykrytą starymi deskami dziurą, będącą pozostałością po starej studni. Niezbyt dobrze zabezpieczona czeluść ziała nieprzeniknioną ciemnością zakłóconą jedynie białą kopertą zawieszoną na iskrzącej się delikatnie nici. Zdobywszy ją usiadłam pod wysokim drzewem i oświetlając tekst latarką czytałam dalej.

 

5.
„ Nogi ugięły się pode mną. Upadłem na zimną, wilgotną trawę. Groza ścisnęła moje serce jak nigdy dotąd.  Słodki odór ziejący z arkanów studni  wywoływał u mnie silne odruchy wymiotne.

Moja matka. Nie to nie byłą już ona. Czy to możliwe, że pomimo ciemności ujrzałem tak wiele szczegółów ?  Martwe, powykrzywiane kończyny, ciało niegdyś należące do wychudłej żydowskiej kobiety teraz było żółte, obrzmiałe i śliskie. Zaschnięta, bordowa krew tworzyła makabryczną skorupę na jej udach i brzuchu. Rozdarta szara, suknia w której zawsze chodziła zakrywała tors kobiety.  Ciemne, zlepione włosy zakrywały miłosiernie część jej twarzy. Utkwione gdzieś w niewidzialnym punkcie szkliste oczy były jednak wyraźnie widoczne. Widok którego nie zapomnę nigdy, który po fali czystego strachu przyniósł nienawiść. Oczy zamgliła mi tylko niemal szaleńcza chęć zemsty.  Tylko …

- Nochemie – śliski, znany mi głos skierował mój wzrok na studnię. Na niej przykucał On, wpatrując się beznamiętnie w truchło mojej matki.
- Skąd mam wiedzieć że to nie Twoja robota ! - podniosłem głos wciąż leżąc na trawie. - wiedziałeś gdzie ona jest.
- Nie bądź bezmyślny Nochemie, nie interesują mnie ziemskie kobiety. Wiem jednak kto za tym stoi. W skarzę, być może nawet Ci pomogę.  Jednak Ty musisz zrobić w zamian coś dla mnie.

Podniosłem się z ziemi stając stanowczo zbyt blisko Jego idealnie proporcjonalnej a jednak tak odrażającej twarzy. - Czego zażądasz ? - obnażył równe, iglaste zęby w idealnie prostym uśmiechu wyciekającym zbytnio na policzki.

- Trzy osoby Nochemie. Tyle odpowiedzialnych jest bezpośrednio za Twoje cierpienie i tyle Ja pomogę Ci wysłać na ….. tamten..świat.  Jedną osobę mogę ocalić. To może być Twoja matka Nochemie, jej dusza jeszcze nie uleciała z Twojego świata a ciało może się zregenerować. Jedyne czego żądam to czysta istota, zrodzona 6 maja oddana mi krótko po śmierci. Zbiegiem okoliczność nie będziesz musiał długo jej szukać.

Oczy Istoty zaświrowały czystą zielenią przewiercając mój umysł. Gdzieś znikną spokój który wcześniej roztaczały. Szybkim skokiem znalazł się na ziemi i w pełnej okazałości wyprostował. Był zdecydowanie wyższy niż przepuszczałem. Majestatycznym, miękkim krokiem ominą mnie wciąż sztyletując zielenią moje oczy. Znikną gdzieś w zaroślach, zostawiając mnie obok tej przeklętej studni. Choć nic o tym nie wspomniał wiedziałem gdzie mam się udać z … Nią.
W moim sercu kipiała nienawiść, ale czy mogę poświęcić Ją ? Chyba że … chyba ze uda mi się Go oszukać …. „

 

Do listu dołączona była znów mapka prowadząca w nieznaną mi część lasu. Po szybkim zapoznaniu się z nią zgasiłam latarkę. Poczułam się obserwowana a światło zdawało mi się niebezpieczne - zdradzało moje położenie. „Co za historia, ah jak tylko wrócę do domu to dam Annie popamiętać ! „ . Żałowałam że wyruszyła w tę przygodę sama. Las o tej godzinie tworzył z krzewów monstra a z jaśniejszych pni drzew ludzkie zjawy. Byłam zbyt ciekawa końca tej historii dlatego podążyłam do miejsca zaznaczonego czerwonym krzyżykiem. Droga była dłuższa niż inne dotychczas. Nie znalazłam żadnej stworzonej wcześniej ścieżki, szłam surowym runem leśnym nawigując się po części mapą i telefonem. Strach przejmował mnie coraz mocniej. Wciąż czułam śledzący mnie wzrok, choć żadne dźwięki nie wskazywały na to że ktoś rzeczywiście za mną podąża. Wiatr niemal zupełnie ucichł, w oddali słyszałam pierwsze grzmoty. Przyśpieszyłam kroku kiedy między drzewami zauważyłam światło. Lekki, drgający płomyk na wpół wypalonej świecy oświetlał obszerny, obrośnięty mchem kamień oraz białą kopertę częściowo zatopią w wosku. 
Przypominając sobie wcześniejszy, mocny wiatr zdziwiło mnie, że świeca się pali. Czyżby Anna przygotowała te scenerię przed chwilą a teraz kryje się za drzem czekając na odpowiedni moment na wyskoczenie z krzykiem i zagwarantowanie mi zawału serca w wieku młodzieńczym. ? Ha.

 

6.

Maleńkie, kruche ciałko Diany spoczywało ufnie na moich ramionach. Czy trzyletnie dziewczynki nie powinny być większe ? Moja siostra niestety od urodzenia nie doświadczyła niczego czego powinna, na co zasługiwała. Nie powinna dłużej cierpieć i oglądać tego świata który znam.  Co jeżeli mi się nie uda …. ?

Zielonooki siedział skrzyżne na ogromnym kamieniu wpatrując się gdzieś ponad korony drzew. Szybko, jednak nie gwałtownie zwrócił wzrok w moją stronę. Milczał z ustami zastygłymi w spokojnym uśmiechu. Popatrzył niemal pożądliwie na zawiniątko trzymane przeze mnie mocno w ramionach.
- Trzy zemsty i jeden ratunek. - cicho podsumowałem. Kiwną potwierdzająco głową ,przenosząc wzrok na mnie.  Podniosłem głowę i przycisnąłem siostrę mocno do piersi. Mocno, zbyt mocno. Nieznacznie jęknęła, głucho zakaszlała. Wymachiwała maleńkimi rączkami, jednak ja mocno blokowałem jej wierzganie. Łzy spłynęły po moich policzkach, płytki oddech nie dostarczał mi wystarczających ilości tlenu.  W końcu ciałko maleńkiej dziewczynki opadło bezwładnie wydając ostatnie tchnienie. „ Co jeśli ….” pomyślałem nie mogąc spojrzeć na swoje dzieło. Wysunąłem ją w kierunku Istoty. Ta w płynnej gwałtowności przechwyciła zawiniątko. Szponiasta dłoń krążyła nad Dianą jakby coś hamując, wyłapując. Coś co nie było mi dane zobaczyć. Patrzył na nią chciwym wzrokiem, z rozkoszą polizał wędrującą wcześniej w powietrzu dłoń.
- Jeden ratunek – krzyknąłem – uratuj DIANĘ !
Zamarł. Zawiniątko upadło u jego stup. Gwałtownie przygwoździł mnie do pnia drzewa wbijając szponiaste palce w poje ramię i twarz. Strach który wtedy odczuwałem jest nie do opisania. Pochodzący gdzieś spoza tego świata, strach przed intensywnie zielonymi oczami Istoty która przyszła mi z pomocą. Którą oszukałem. Przenikliwy ból przeszył moje ciało kiedy uderzyłem w kamień lądując obok siostry.  Odruchowo dotknąłem głowy po której spłynęła ciepła posoka. Istota w sekundę znalazła się nade mną. Spodziewając się ciosu zasłoniłem głowę krzyżując przedramiona. Jednak po paru sekundach ciszy uwolniłem oczy z zacisku. Zobaczyłem jak bierze głęboki oddech z zamkniętymi oczami, po czym gniewnie, odrzuca dłoń od twarzy.
-Ludzie...- usłyszałem zażenowany syk.
Podszedł do Diany i dotknąwszy jej ciała zniknęli. Zanim do mojej świadomości przebiła się ta informacja siedział znów krzyżując nogi na kaniemu.
- Zignorujesz mrówkę, a okaże się jadowita. - powiedział jak by do siebie. -  Oszustwo ma jednak swoją cenę.

- Gdzie jest Diana ?!

- Pod drzwiami jakiejś amerykańskiej rodziny.

 

Koniec ? Czy to jest już koniec tej historii ? Odrywając wzrok od papieru przypomniałam sobie gdzie jestem. Przenikliwe zimno i cichy wiatr. Teraz tylko szybko udać się z powrotem do domu kiedy... tak intensywnie poczuła czyjąś obecność. Skamienienie mięśni spowolniło mój obrót. Ciało przeszyła mi strzała czystej paniki. Czy to możliwe. Czy to jest w ogóle możliwe ?!
O oddalone o kilka metrów drzewo opierał się młody chłopiec o szklistej, przezroczystej skórze okrywającej jego anorektycznie chude ciało. Czarne rozmierzwione włosy okalały twarz na której gościł uśmiech zaraz pod charakterystycznym żydowskiej urodzie nosem z przerośniętą nasadą. Idąc wolnym krokiem znalazł się obok mnie.
- Witaj Ewo. - na chwile umilkł jak by celebrując ten moment będący dla mnie najgorszym jaki kiedykolwiek przeżyłam. - jak mogłaś się domyślić nazywam się Nochem Ruben.  Dziękuję że mi zaufałaś i cieszę się że tu dotarłaś.- jego ton zdradzał czystą ironię i kpinę - Muszę się jednak przyznać że Cię okłamałem. Nie możesz pomóc mi opuścić nie-świata, Ah nawet gdybyś mogła nie skorzystałbym. Szarpnięciem obrócił mnie tak, że mocny uchwyt od tyłu zablokował skutecznie wszelkie moje ruchy. Jego głowa wylądowała na moim ramieniu. Zaśmiał się wskazując na mnie brodą. To co ujrzałam siedzące skrzyżne na ciemnym kamieniu za świecą sprawiło ze mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa. Z pewnością upadłabym gdyby nie żelazne kajdany kościstych ramion. Zielone oczy patrzyły wprost w moje, wytrzeszczone do granic możliwości.
- Spokojnie Ewo, mam do Ciebie pewną prośbę. - powiedział głos znad mojego ramienia. Uścisk znikną a ja upadłam na trawę. Chłopiec przykucając obok mnie po czym wyją z drewnianej, zdobionej astronomicznymi symbolami skrzynki, wypełnionej najróżniejszymi papierami czystą kartkę i ołówek. Podał mi je z uśmiechem. - Dam Ci szansę. Opisz tę historię.
- Cc...o. on..kim....ccc.. - zazgrzytałam -  Dddlaczego ?
-Daję ci szansę Ewo, postaraj się.
Wzięłam papier i pisałam powoli, drącą dłonią. Piszę wciąż. Boje się co stanie się gdy skończę.
Chłopiec wciąż przykuca nade mną spoglądając z podziwem na tę ...Istotę. Istotę patrzącą gdzieś w konkretny punkt na niebie. Kiedy pisałam Nochim czasami cicho wypowiadał krótkie zdania tłumacząc dlaczego tu jestem. Chociaż nie chciałam tego słuchać dźwięki mimowolnie uświadamiały mi prawdę. Nochim co sześć lat odnajduje czystą osobę urodzoną 6 maja aby oddać ją swemu Panu, który sam jest nie skalany morderstwem, który musi się żywić. Przybywa i zawsze odchodzi w gwiazdy nie dzieląc się wieloma wspomnieniami z chłopcem. Ten jednak wyraźnie Go uwielbia, cicho szepną o swej nadziei że jego Pan weźmie go pewnego dnia tam skąd przybywa.
Zdradził mi również śmiejąc się z mojej naiwności że żadnej szansy dla mnie nigdy nie było. Historia jest dla niego. Wracać do historii w jakie zwabiał ofiary dla swego Pana czekając i planując kolejne. Nie chciałam dawać mu tej satysfakcji....jednak tak bardzo boję się co stanie się gdy nakreślę ostatnią literę tej opowieści...

 

koniec.


Użytkownik theoilina edytował ten post 31.08.2015 - 23:19

  • 1

#1577

trebmal.
  • Postów: 178
  • Tematów: 3
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Dziewczyna z autostrady M4

 

Dziewczyna z autostrady M4 to przydomek nadany młodej kobiecie, która starała się znaleźć wyjście z jednego z odcinków autostrady M4 przy normalnym ruchu ulicznym w zachodniej Anglii. Kiedy udzielono jej pomocy, wciąż wydawała się zagubiona i nie chciała z nikim rozmawiać. Została zabrana do szpitala w Bristolu, o czym dowiedziała się pewna para z Devon. Przyjechali oni do Bristolu i oświadczając, że są jej rodzicami zabrali ją do domu. Poprosili także o anonimowość. Jak naprawdę nazywała się ta dziewczyna, dlaczego nie chciała nic powiedzieć, czemu jej rodzice żądali anonimowości i, najważniejsze, co robiła na autostradzie 80 mil od domu, do dziś pozostaje zagadką.

 

Lyeford w Zachodniej Wirginii

 

Czy słyszeliście kiedyś o miasteczku Lyeford w Wirginii Zachodniej? Miejsce to przewija się często na 4chanie i jest opisywane jako osada, w której dzieją się różne nienormalne rzeczy. Jest to biedna i niewielka miejscowość, której próżno szukać na mapach Stanów Zjednoczonych, gdyż została zapomniana i wymazana z nich. Obszar dookoła miasteczka porastają sosnowe lasy nazywane Trinity Woods. Oczywiście, nagromadziło się wiele historii jakoby tam miały ukrywać się wszystkie niebezpieczne istoty typu Jeffa Killera czy Slendermana. Najbardziej wiarygodne zapiski mówią o tym, że miasteczko zostało niegdyś przeklęte i od tego czasu przebywający tam ludzie stale mają wrażenie bycia obserwowanymi, tak jakby spoglądało na nich niewidzialne oko, a duchy mieszkają pośród żywych.

Naturalnie, wiem, że rozbudziłem Waszą ciekawość.

Rozbudziłem ją do tego stopnia, że macie ochotę wsiąść w samochód i przemierzać lasy Wirginii milę po mili, aż po obu stronach drogi nie zobaczycie sosnowych zagajników i nie znajdziecie Lyeford.

Uważajcie jednak. Mimo, że administracyjny podział stanu neguje istnienie takiego miasteczka krążą pogłoski, że ci, którzy wytrwali na mało uczęszczanych drogach i dotarli do Lyeford, już nigdy nie byli w stanie opuścić tego miejsca.


Użytkownik trebmal edytował ten post 07.11.2015 - 23:20

  • 1

#1578

Amymone.
  • Postów: 78
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

I'm a Search and Rescue Officer for the US Forest Service, I have some stories to tell

źródło: https://www.reddit.c..._the_us_forest/

 

Od kilku lat jestem funkcjonariuszem SAR (Służba Poszukiwania i Ratownictwa) w Służbie Leśnej Stanów Zjednoczonych. W tym czasie widziałem trochę rzeczy, które mogą was zainteresować.

 

Część pierwsza

Mam dość dobre rezultaty w poszukiwaniach zaginionych. Zazwyczaj ludzie po prostu zboczyli ze ścieżki i nie mogli znaleźć drogi powrotnej. Większość z nich słyszała o starej dobrej zasadzie „zostań tam, gdzie jesteś” i nie odchodzą zbyt daleko. Ale w dwóch przypadkach tak się nie stało. Trapi mnie to do dziś, ale jeszcze bardziej motywuje do poszukiwań, do których jestem wzywany.

  • Pierwsza sprawa dotyczyła małego chłopca, który zbierał jagody ze swoimi rodzicami. Była tam też jego siostra, oboje zaginęli mniej więcej w tym samym czasie. Kiedy rodzice nie mogli ich znaleźć, zadzwonili do nas, więc przyjechaliśmy, żeby przeszukać okolicę. Dość szybko znaleźliśmy dziewczynkę. Zapytaliśmy, gdzie jest jej brat, odpowiedziała nam, że zabrał go „człowiek niedźwiedź”. Powiedziała, że dał jej jagody i kazał być cicho, bo chciał pobawić się z jej bratem. Ostatnio widziała brata, kiedy siedział na ramionach „człowieka niedźwiedzia” i wyglądał na spokojnego. Naszą pierwszą myślą było oczywiście porwanie, ale nie znaleźliśmy śladów żadnej innej ludzkiej istoty w okolicy. Dziewczynka upierała się również, że to nie był normalny człowiek, że był wysoki i włochaty, jak niedźwiedź i że miał „dziwaczną twarz”. Przeczesywaliśmy okolicę tygodniami, to było jedno z najdłuższych wezwań, w jakich uczestniczyłem, jednak nigdy nie znaleźliśmy nawet jednego śladu tego dziecka.
  • Drugi przypadek to młoda kobieta, która była na wycieczce z mamą i dziadkiem. Według matki, jej córka wspięła się na drzewo, żeby popatrzeć na las z góry, ale nigdy nie wróciła na dół. Czekali pod drzewem kilka godzin, wołając ją, zanim wezwali pomoc. Znowu szukaliśmy wszędzie, bez śladu. Nie mam pojęcia, gdzie mogła się podziać, ani matka, ani dziadek nie widzieli jak schodziła.
  • Kilka razy kiedy sam prowadziłem poszukiwania z psami, zaprowadziły mnie prosto pod klify. Nie wzgórza, nie skały, pionowe, puste urwisko, gdzie nie można było niczego się chwycić. Zawsze mnie to zastanawiało, zazwyczaj w tych przypadkach odnajdywaliśmy zaginioną osobę po drugiej stronie klifu, kilometry od miejsca, gdzie zawiodły nas psy. Jestem pewien, że istnieje jakieś wytłumaczenie, ale to bardzo dziwne.
  • Pewna szczególnie smutna sprawa dotyczyła odzyskania ciała. Dziewięcioletnia dziewczynka spadła ze skarpy i nabiła się na drzewo. Zupełnie niespodziewany wypadek. Nigdy nie zapomnę dźwięku, jaki wydała z siebie jej matka, kiedy usłyszała, co się stało. Patrzyła, jak torbę z ciałem wkładają do karetki, i zawyła boleśnie, nigdy czegoś takiego nie słyszałem. Brzmiało tak, jakby wszystko w jej życiu się zawaliło, a cząstka umarła wraz z jej córką. Dowiedziałem się od innego ratownika, że zabiła się kilka tygodni później, nie mogła znieść utraty dziecka.
  • Byłem w parze z innym funkcjonariuszem SAR, ponieważ otrzymaliśmy ostrzeżenie o niedźwiedziach w okolicy. Szukaliśmy mężczyzny, który nie wrócił do domu na czas ze wspinaczki, sporo się zmęczyliśmy wchodzeniem na skały, zanim znaleźliśmy go ze złamaną nogą, uwięzionego w wąskiej szczelinie. To nie był przyjemny widok. Znajdował się tam przez prawie dwa dni, noga była oczywiście zainfekowana. Zdołaliśmy załadować go do helikoptera. Jeden z sanitariuszy powiedział mi później, że facet był w całkowitej rozsypce. Wciąż gadał o tym, jak wszystko szło dobrze, ale kiedy dostał się na szczyt, był tam jakiś mężczyzna, który nie miał ze sobą żadnego sprzętu do wspinaczki, ubrany w kurtkę i spodnie do jazdy na nartach. Podszedł do niego, ten się obrócił i wtedy okazało się, że nie ma twarzy. Po prostu pustka. Nasz zaginiony spanikował i chciał za szybko zejść z góry, dlatego spadł. Powiedział, że przez całą noc słyszał tego mężczyznę, który wydawał z siebie okropne, przytłumione krzyki. Ta historia piekielnie mnie zaniepokoiła. Dobrze, że mnie tam wtedy nie było.
  • Jedna z najstraszniejszych rzeczy, jaka kiedykolwiek mi się przytrafiła, była związana z poszukiwaniami młodej kobiety, która odłączyła się od swojej grupy. Byliśmy na zewnątrz późno w nocy, bo psy zwietrzyły jej zapach. Znaleźliśmy ją skuloną pod dużym spróchniałym pniem. Nie miała butów ani plecaka, była w szoku. Nie miała żadnych obrażeń, dlatego poszliśmy pieszo do bazy. Przez całą drogę spoglądała za siebie i pytała „czemu wielki człowiek z czarnymi oczami” za nami idzie. Nikogo nie widzieliśmy, więc uznaliśmy to za objaw szoku. Ale im bliżej bazy byliśmy, tym bardziej kobieta była roztrzęsiona. Ciągle prosiła mnie, żebym kazał mu przestać „stroić do niej miny”. W pewnym momencie zatrzymała się, odwróciła i zaczęła krzyczeć w stronę lasu, że nie odda mu nas. Kiedy znowu ruszyliśmy, zaczęliśmy słyszeć dziwne odgłosy dochodzące z każdej strony. Brzmiały prawie jak kaszel, ale bardziej rytmiczny i głębszy, prawie jak jakieś owady, nie wiem jak inaczej to opisać. Gdy dotarliśmy do granic bazy, kobieta obróciła się w moim kierunku, jej oczy były tak szeroko otwarte, jak to tylko możliwe, dotknęła mojego ramienia i powiedziała „On każe wam się pospieszyć. Nie lubi patrzeć na bliznę na twojej szyi.”. Rzeczywiście mam na podstawie szyi bardzo małą bliznę, ale zazwyczaj nie widać jej zza kołnierzyka, więc nie mam pojęcia, jak ta kobieta mogła ją dostrzec. Zaraz po tym, jak się do mnie odezwała, usłyszałem to dziwne kasłanie tuż przy moim uchu. Prawie wyskoczyłem ze skóry. Próbowałem nie pokazać po sobie, jak bardzo się przestraszyłem, więc pociągnąłem ją, żeby szła szybciej, ale naprawdę się ucieszyłem, kiedy doszliśmy na miejsce.
  • To będzie już ostatnia historia na dzisiaj, jednak prawdopodobnie najdziwniejsza z nich wszystkich. Nie wiem, czy tak jest w każdym oddziale SAR, ale u mnie mamy coś, co często napotykamy, ale o czym nie rozmawiamy. Możecie pytać innych funkcjonariuszy, choć pewnie nic wam nie powiedzą na ten temat, nawet jeśli się z tym zetknęli. Dostaliśmy od naszych przełożonych polecenie, aby o tym nie rozmawiać, a ponadto tak się przyzwyczailiśmy, że nie wydaje się to już dziwne. Prawie w każdym przypadku, w którym zachodzimy naprawdę głęboko w las, co najmniej 50-60 kilometrów, to w jakimś miejscu pośród drzew odnajdujemy schody. Wygląda to tak, jakbyście wycięli schody ze swojego domu i przenieśli je do lasu. Za pierwszym razem, kiedy je zobaczyłem, zapytałem o nie innego ratownika, a on tylko odpowiedział tylko, żebym się nie przejmował, że to normalne. Wszyscy inni odpowiadali tak samo. Chciałem sprawdzić te schody, ale bardzo dosadnie powiedziano mi, że mam nigdy się do nich nie zbliżać. Bardzo często je widuję podczas wypraw, ale teraz po prostu to ignoruję.

 

 

Część druga

Kilka wyjaśnień co do poprzedniej części:

  • Ogromna liczba osób zwróciła uwagę, że moje historie przypominają relacje Davida Paulides. Zapewniam was, że nie miałem zamiaru w żaden sposób go kopiować, bardzo szanuję faceta. Właściwie to on zainspirował mnie do spisania tych historii, mogę potwierdzić, że rzeczy, o których mówi są prawdziwe. Mamy dużo dziwnych przypadków zaginięć, które nie zostały wyjaśnione. Czasem też znajdujemy ludzi w miejscach, gdzie nie mogli się znaleźć. Osobiście nie uczestniczyłem w zbyt wielu takich poszukiwaniach, ale podzielę się tym, co widziałem, a także opowieściami mojego kolegi.
  • Było też sporo odpowiedzi na temat schodów, więc odniosę się do nich krótko tutaj i dalej zamieszczę historię z nimi związaną. Te schody mogą być różnych kształtów, rozmiarów, stylów, mogą być bardzo podniszczone, w ruinie, inne wyglądają na nowe. Widziałem takie, które wyglądały jakby pochodziły z latarni morskiej: metalowe, spiralne, staromodne. Schody nie ciągną się w nieskończoność albo dalej niż można zobaczyć, ale niektóre są wyższe niż inne. Jak mówiłem wcześniej, wyobraź sobie schody w domu, które ktoś wyciął i przeniósł pośrodku niczego. Nie mam żadnych zdjęć, nie zrobiłem za pierwszym razem, a później już nie próbowałem, nie mam ochoty ryzykować mojej pracy z tego powodu. Może postaram się zrobić zdjęcie, ale niczego nie obiecuję.

No dobra, przejdźmy do historii.

  • Jeśli chodzi o zaginione osoby, to dotyczy ich około połowa wezwań. Reszta to pomoc w takich przypadkach jak upadek z klifu i zranienie, oparzenia ogniem (nie uwierzycie, jak często się to zdarza, głównie pijanym dzieciakom), ugryzienia albo ukąszenia przez zwierzęta. Jesteśmy zwartą drużyną, są wśród nas weterani, którzy świetnie sprawdzają się w szukaniu śladów. To właśnie sprawia, że przypadki, w których nie znajdujemy dosłownie niczego, są takie frustrujące. Jeden z nich był szczególnie przykry dla nas wszystkich, ponieważ znaleźliśmy trop, ale sprowadził on więcej pytań niż odpowiedzi. Starszy mężczyzna wybrał się na samotną wycieczkę przez często uczęszczany szlak. Jego żona zadzwoniła do nas, ponieważ nie zjawił się na czas w domu. Podobno zdarzały mu się ataki padaczki, żona martwiła się, że zapomniał wziąć leków i atak nastąpił na szlaku. Zanim zapytacie – nie wiem dlaczego uznał, że może pójść sam, ani dlaczego żona z nim nie poszła. Nie pytałem o to, bo po jakimś czasie to naprawdę nie ma już znaczenia. Ktoś zaginął, ja muszę go znaleźć. Wybraliśmy się w standardowej formacji poszukiwawczej i nie minęło dużo czasu, aż jeden z naszych weterynarzy natknął się na ślad zaginionego mężczyzny. Przegrupowaliśmy się i podążaliśmy w jego stronę, ustawieni w wachlarz, żeby przeczesać jak największą powierzchnię. Nagle przez radio nadeszło wezwanie, żeby zawrócić, więc natychmiast to robimy, ponieważ zazwyczaj oznacza to, że zaginiona osoba jest ranna i potrzeba całego oddziału, żeby ją bezpiecznie wydostać. Spotykamy się tam, skąd wyszliśmy, weterynarz stoi pod drzewem i trzyma się za głowę. Pytam kolegi, o co chodzi, wskazuje do góry na drzewo. Nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem. Na jednej z gałęzi, co najmniej dziesięć metrów nad ziemią, wisiała laska. Pasek przy rączce był owinięty wokół gałęzi i po prostu tak sobie tam wisiała. Nie ma mowy, żeby staruszek mógł ją podrzucić tak wysoko. Nie widać było innych śladów jego obecności w okolicy. Wołamy w stronę gałęzi, ale oczywiste jest, że go tam nie ma. Zostajemy z niczym, możemy tylko wyobrażać sobie, co się stało. Kontynuowaliśmy poszukiwania, ale nigdy go nie znaleźliśmy. Szukaliśmy też z psami, ale traciły zapach daleko od drzewa. Ostatecznie poszukiwania zostały odwołane, musimy zajmować się też innymi sprawami, a do tego po pewnym czasie nie możemy już wiele zrobić. Żona tego mężczyzny miesiącami dzwoniła do nas każdego dnia, pytając, czy znaleźliśmy jej męża. Serce się krajało, kiedy słyszałem, jak w jej głosie z dnia na dzień jest coraz mniej nadziei. Nie wiem, dlaczego ta sprawa była szczególnie przygnębiającą, myślę, że to dlatego, że była wielce nieprawdopodobna. I z powodu pytań, które pozostawiła. Jak laska tego staruszka znalazła się na gałęzi? Czy ktoś go zabił i wrzucił tam jako jakieś dziwaczne trofeum? Uczyniliśmy, co w naszej mocy, żeby go znaleźć, ale ta laska wisiała tam jak jakaś kpina wymierzona w naszą stronę. Wciąż rozmawiamy o tej sprawie od czasu do czasu.
  • Zaginięcia dzieci są najbardziej zasmucające. Nie ma znaczenia, w jakich okolicznościach zniknęły, nigdy nie jest łatwo i zawsze, zawsze nie możemy znieść odnajdywania martwych. Nie zdarza się to na porządku dziennym, ale jednak się zdarza. David Paulides często opowiada o dzieciach, które zostały znalezione przez oddziały SAR tam, gdzie nie powinny być albo gdzie wręcz nie mogły być. Szczerze mówiąc, częściej słyszałem o tych przypadkach, niż widziałem je na własne oczy, ale opowiem o jednym, w którym brałem udział osobiście. Matka z trojgiem dzieci wybrała się na piknik w parku w okolicach jeziora. Najstarsze z dzieci ma sześć lat, kolejne pięć, a najmłodsze trzy lata. Matka obserwowała je uważnie, twierdzi, że ani na chwilę nie spuszczała z nich oka. Co ważne, nie widziała nikogo w pobliżu. Spakowała rzeczy z powrotem i poszli w kierunku parkingu. Jezioro jest odległe tylko o trzy kilometry i wiedzie do niego doskonale widoczna ścieżka. Nie można się zgubić po drodze, chyba, że ktoś umyślnie zejdzie ze ścieżki jak imbecyl. Dzieci szły przed matką, która w pewnym momencie usłyszała kogoś z tyłu. Obróciła się i w przeciągu czterech, pięciu sekund, kiedy nie patrzyła, jej pięcioletni syn zniknął. Pomyślała, że zszedł ze ścieżki zrobić siku albo coś w tym rodzaju. Zapytała resztę gdzie poszedł. Dzieci odpowiedziały, że „duży pan ze straszną twarzą” wyszedł spomiędzy drzew, wziął go za ręką i zabrał ze sobą.  Pozostała dwójka nie wydaje się być przestraszona, co więcej, matka stwierdziła później, że wyglądały na odurzone. Były jakieś oddalone i niewyraźne. Matka wpadła w panikę i zaczęła gorączkowo szukać dziecka. Krzyczała jego imię, w pewnym momencie wydawało jej się, że odpowiedział. Nie mogła oczywiście ślepo pobiec w głąb lasu, bo nie zostawi przecież dwójki młodszych dzieci, więc zadzwoniła na policję, a oni poinformowali nas. Od razu zaczęliśmy poszukiwania, które objęły kilometry wokół, ale nie znaleźliśmy żadnego śladu dziecka. Psy nie złapały żadnego zapachu, nie natknęliśmy się na żadne ubrania, połamane gałęzie, dosłownie nic, co mogłoby świadczyć o obecności chłopca. Przez chwilę podejrzewaliśmy matkę, ale było jasne, że jest kompletnie zdruzgotana. Szukaliśmy tego dziecka tygodniami, z pomocą wielu wolontariuszy. Jednak w końcu poszukiwania zamierają, a my musimy przejść do innych spraw. Wolontariusze wciąż szukali i pewnego dnia dostaliśmy przez radio wiadomość, że znaleziono ciało i trzeba je wydostać. Podali nam lokalizację, nikt nie mógł w nią uwierzyć. Doszliśmy do wniosku, że to musi być inne dziecko. Ale poszliśmy na miejsce, 25 kilometrów od punktu, w którym zniknął, i znaleźliśmy ciało zaginionego chłopca. Do dzisiaj nie umiem zrozumieć, jak mógł pojawić się tak daleko. Jeden z wolontariuszy znalazł go przypadkiem, bo doszedł do wniosku, że równie dobrze może poszukać w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach na porzucenie ciała. Dotarł do podnóża masywnego, kamienistego stoku i w połowie wysokości coś mu mignęło. Spojrzał przez lornetkę i dostrzegł ciało chłopca, wciśnięte między skały. Rozpoznał kolor koszulki dziecka, więc był pewny, że to te, które zaginęło. Od razu zadzwonił do nas. Prawie godzinę zajęło nam ściągnięcie ciała na dół. Nikt z nas nie mógł uwierzyć w to, co zobaczyliśmy. Nie tylko chłopiec znalazł się 25 kilometrów od miejsca zniknięcia, ale nie ma możliwości, że sam wszedł na górę. Stok jest niebezpieczny, nawet dla nas ze sprzętem do wspinaczki. Pięcioletni chłopiec w żadnym razie nie dałby rady dostać się na górę, jestem tego pewien. A do tego dzieciak nie miał ani jednego zadrapania. Jego buty zniknęły, ale stopy nie były zranione ani pobrudzone. Więc nie zaciągnęło go tam żadne zwierzę. I z tego co wiemy, był martwy od niedawna. Zaginął ponad miesiąc wcześniej, jednak wyglądał na martwego od dnia albo dwóch. Cała ta sprawa jest strasznie dziwna i zdecydowanie jedna z najbardziej niepokojących, w jakich uczestniczyłem. Dowiedzieliśmy się potem, że koroner ustalił, że śmierć chłopca nastąpiła w wyniku wychłodzenia organizmu. Zamarzł na śmierć, prawdopodobnie w nocy, dwa dni przed znalezieniem ciała. Nie ma podejrzanych, nie ma odpowiedzi. Jak dotąd to jedna z najdziwniejszych rzeczy, jakie widziałem.
  • Wśród moich pierwszych zadań jako praktykanta było poszukiwanie czteroletniego dziecka, które odłączyło się od mamy. To był jeden z tych przypadków, w których wiadomo, że kogoś znajdziemy, bo psy znalazły silny trop, a w okolicy były widoczne ślady niedawnej obecności. Znaleźliśmy tego chłopca przy krzewach z jagodami, mniej niż kilometr od miejsca, gdzie ostatni raz go widziano. Nawet nie wiedział, że się oddalił. Przeprowadził go jeden z weterynarzy, z czego byłem zadowolony, bo nie umiem zajmować się dziećmi, trudno mi się z nimi rozmawia. Moja instruktorka uznała, że pokaże mi punkt, w którym często znajdujemy zaginionych, więc wracaliśmy do bazy okrężną drogą. W tym miejscu jest naturalne obniżenie terenu na popularnej trasie i ludzie zwykle schodzą w dół, bo jest łatwiej. Żeby tam dotrzeć, musieliśmy przejść kilka kilometrów, co zajęło około godziny. Chodziliśmy sobie dookoła, ona pokazywała mi miejsca, w których kiedyś odnaleziono ludzi. Wtedy zobaczyłem coś w oddali. Słowem wstępu: byliśmy jakieś 13 kilometrów od głównego parkingu, chociaż jest trochę bocznych dróg, którymi można dostać się bliżej, na terenie chronionym przez prawo stanowe, co oznacza, że nie można budować niczego w celach komercyjnych lub mieszkaniowych. Z budynków można uświadczyć tylko wieże obserwacyjne i prowizoryczne schronienia bezdomnych, którzy myślą, że ujdzie im to na sucho. Mimo to wyraźnie widziałem w oddali jakąś regularną bryłę, a jeśli jest jedna rzecz, której szybko nauczysz się w lesie, to fakt, że w naturze rzadko zdarzają się proste linie. Wskazałem to coś instruktorce, ale nic nie odpowiedziała. Trzymała się z tyłu, jakby pozwalając mi pójść w tamtą stronę i sprawdzić. Zbliżyłem się na jakieś pięć metrów. Wszystkie włosy stanęły mi dęba. Schody. Pośrodku lasu. W odpowiednim kontekście, schody to najbardziej niewinna rzecz, jaką można sobie wyobrazić. Normalne schody, z beżową wykładziną, dziesięć stopni. Tylko że zamiast domu, w którym powinny się znajdować, były w samym środku lasu. Boczne powierzchnie nie były pokryte dywanem, więc widać drewno, z którego są zrobione. Wyglądają jak glitch w grze, kiedy dom nie załadował się do końca i widoczne są tylko schody. Stoję bez ruchu, mój mózg stara się z opóźnieniem zrozumieć ten widok. Instruktorka podchodzi i staje obok, tak po prostu zwyczajnie stoi, patrząc na schody, jakby były najmniej interesującą rzeczą na świecie. Pytam ją, o co tu chodzi, a ona tylko chichocze. „Przyzwyczaj się, żółtodziobie. Będziesz je widywał wielokrotnie.” Robię krok do przodu, ale chwyta mnie za ramię. Mocno. „Nie robiłabym tego” - mówi. Jej głos brzmi zwyczajnie, ale uścisk ma silny, a ja tylko gapię się na nią. „Będziesz je widywał cały czas, ale nie podchodź blisko. Nie dotykaj ich, nie wchodź na nie. Po prostu je ignoruj.” Chcę o coś zapytać, ale coś w jej spojrzeniu powstrzymuje mnie. Poszliśmy dalej, a do końca szkolenia nie poruszaliśmy już tego tematu. Okazało się, że miała rację. Mniej więcej raz na pięć wezwań napotykam się gdzieś na schody. Czasem są blisko ścieżki, może trzy, cztery kilometry. Innym razem są 30-50 kilometrów od trasy, dosłownie pośrodku niczego, i natrafiam na nie tylko podczas największych poszukiwań albo szkoleń. Zazwyczaj są w dobrym stanie, lecz niekiedy sprawiają wrażenie, jakby stały w lesie od wieków. Różne rodzaje, różne rozmiary. Największe, jakie widziałem, wyglądały jak schody wyjęte z dziewiętnastowiecznego dworu, miały co najmniej trzy metry szerokości, wysokie na pięć, sześć metrów. Próbowałem rozmawiać na ten temat z innymi, ale odpowiadali mi tak samo, jak moja instruktorka: „To normalne. Nie przejmuj się tym, nie są ważne, ale nie podchodź ani nie wchodź na nie.” Teraz, kiedy pytają mnie moi podopieczni, daję im identyczną odpowiedź. Nie wiem, co innego miałbym powiedzieć. Mam szczerą nadzieję, że pewnego dnia zdobędę lepszą odpowiedź, ale tak się jeszcze nie stało.
  • Kolejna historia jest bardziej smutna niż straszna. Młody mężczyzna zaginął ostatniej zimy, kiedy nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien wybierać się tak daleko na szlak. Zamknęliśmy wiele ścieżek, ale niektóre są otwarte przez cały rok, chyba że nasypie kupę śniegu. Rozpoczęliśmy poszukiwania, ale spadły prawie dwa metry śniegu (zima była niezwykle ciężka tego roku) i wiedzieliśmy, że prawdopodobnie znajdziemy go dopiero na wiosnę, gdy przyjdzie odwilż. I rzeczywiście, kiedy zaczęły się roztopy, turysta natknął się na ciało niedaleko od głównego szlaku. Leżało pod drzewem, w górce topniejącego śniegu. Od razu zrozumiałem, co się stało. Ci z was, którzy jeżdżą na nartach albo na snowboardzie, albo spędzają czas w górach, też pewnie zgadli. Kiedy pada śnieg, pomiędzy gałęziami nie zbiera się go tak dużo jak w innych miejscach. Najlepiej widać to na przykładzie jodły, ponieważ ma kształt podobny do zamkniętego parasola. U podstawy drzewa tworzy się więc otoczka z lekkiego, puszystego śniegu, powietrza i gałęzi. Zjawisko to nosi nazwę leśnych studni (tree wells). Na pierwszy rzut oka nie widać zagrożenia, jeśli nie wiesz, jak powinno wyglądać. Co roku rozstawiamy znaki w centrum powitalnym, duże znaki, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto ich nie przeczyta, ale nie weźmie ostrzeżenia na serio. Dowiadujemy się o takich osobach wiosną. Wydaje mi się, że ten mężczyzna zmęczył się wędrówką, może dostał skurczu od przedzierania się przez głęboki śnieg. Chciał usiąść pod drzewem, ale nie wiedział, że utworzyła się tam studnia, i wpadł do środka, nogami do góry. Zawalił się na niego śnieg i mężczyzna udusił się. Zatopienie w śniegu nie zdarza się tak często, chyba, że śnieg jest bardzo głęboki. Ale jeśli utkniesz w dziwnej pozycji, jak tamten facet, to nawet kilkadziesiąt centymetrów śniegu może stwarzać śmiertelne zagrożenie. Najstraszniejsze jest to, że musiał bardzo cierpieć. Zanurzony głową do dołu w przeraźliwie zimnym śniegu, nie umarł szybko. Utworzył się wokół niego zwarty, ciężki stos śniegu. Nie było żadnej możliwości wydostania się. Oddychał coraz trudniej, musiał wiedzieć, co go czeka. Nie umiem sobie nawet wyobrazić, co czuł w ostatnich chwilach swojego życia.
  • Wiele osób pytało, czy kiedykolwiek widziałem Goatmana podczas poszukiwań. Niestety albo raczej stety, nigdy się coś podobnego nie natknąłem. Może ten cały „człowiek z czarnymi oczami” najbardziej przypomina fenomen Goatmana, jednak ja niczego wtedy nie widziałem. Chociaż tak sobie myślę, że jednak kojarzy mi się coś zbliżonego, ale nie jestem pewien, czy można podciągnąć to pod Goatmana. Dostaliśmy wiadomość, że starsza kobieta zemdlała na szlaku i trzeba zabrać ją na dół. Idziemy na miejsce zdarzenia, mąż kobiety jest bardzo roztrzęsiony. Podbiega do nas i opowiada, że zszedł ze ścieżki, żeby na coś popatrzeć, po chwili usłyszał krzyk żony. Pobiegł do niej, okazało się, że straciła przytomność. No więc przenosimy ją na nosze i idziemy do głównego ośrodka. Kobieta budzi się z krzykiem. Uspokajam ją i pytam, co się stało. Nie pamiętam, co odpowiedziała słowo w słowo, ale sens był taki: czekała na męża, usłyszała dziwny dźwięk. Brzmiało trochę jak kot, ale coś było w nim nie w porządku, ale nie wiedziała dokładnie co. Podeszła bliżej, żeby lepiej słyszeć, wydawało się, jakby było bliżej. Powiedziała, że im bliżej to coś było, tym bardziej nieswojo się czuła, zanim zrozumiała, co było nie tak. Dobrze pamiętam, co powiedziała potem, tak dziwne to było, że chyba nigdy nie zapomnę, nawet gdybym próbował. „To nie był kot. To był człowiek, który powtarzał „miau”. Tak po prostu „miau miau miau”. Ale to nie był człowiek, nie mógł być, bo żaden człowiek skrzeczącego głosu. Myślałam, że mój aparat słuchowy się psuje, ale dostroiłam go i w tym głosie nadal było słychać bzyczenie. Zbliżał się, ale nic nie widziałam. Im bliżej był, tym bardziej się byłam przerażona. Ostatnie, co pamiętam, to kształt wychodzący spomiędzy drzew. Wtedy zemdlałam.” Strasznie mnie zdziwiło, że jakiś gość miałby siedzieć w lesie i powtarzać „miau miau”, więc po zejściu z góry oznajmiłem przełożonemu, że zamierzam poszukać w okolicy, może czegoś się dowiem. Dostałem pozwolenie, wziąłem radio i wróciłem do miejsca, gdzie kobieta zemdlała. Nikogo tam nie zobaczyłem, więc poszedłem jakiś kilometr dalej. W drodze powrotnej chciałem zboczyć z trasy, żeby sprawdzić, skąd mógł wyjść. Słońce prawie już zachodziło, nie miałem ochoty zostawać na zewnątrz po zmroku, więc porzuciłem ten pomysł, zanotowałem sobie jednak, żeby sprawdzić to następnego dnia. Byłem już w drodze powrotnej, kiedy usłyszałem coś w oddali. Zatrzymałem się, krzyczę, żeby ktokolwiek, kto jest w okolicy, ujawnił się. Dźwięk nie zbliżył się ani nie zrobił głośniejszy, ale słyszałem dokładnie, coś, co brzmiało jak człowiek powtarzającym „miau miau” tym dziwnym, monotonnym głosem. Może wyda wam się to śmieszne, ale brzmiało jak ten gość z South Parku z elektroniczną krtanią, Ned. Zszedłem ze ścieżki i skierowałem się w stronę, z której nadchodził dźwięk, ale nie zbliżałem się do źródła. To było tak, jakby dźwięk nadchodził ze wszystkich stron jednocześnie. W końcu całkiem ucichł, a ja wróciłem do głównego ośrodka. Nie miałem więcej takich zgłoszeń, a gdy przebywałem w tych okolicach, nigdy więcej nie słyszałem tego głosu. Być może to tylko jakiś głupi dzieciak, który drażnił się z ludźmi, ale muszę przyznać, że to było bardzo dziwne.

  • 9

#1579

Peen.
  • Postów: 7
  • Tematów: 1
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

*
Popularny

URATOWANIE DZIEWCZYNY PRZED OPRYCHAMI W SZKOLE BYŁO NAJGORSZYM BŁĘDEM W MOIM ŻYCIU 

 

 

Witajcie. W tej chwili siedzę przed komputerem osrany ze strachu po pachy, ponieważ nie wiem już, co dalej robić. Policja nie była zbyt pomocna, więc potrzebuję jakiejś porady.

 

Lata temu, kiedy byłem w liceum, byłem małym japońskim nerdem. Całkiem samotnym. Nigdy nie byłem dobry w zdobywaniu przyjaciół, a przeprowadziłem się tutaj, kiedy szkoła już się zaczęła. Wszyscy wokół mieli już przyjaciół i swoje grupki, więc postanowiłem po prostu im nie przeszkadzać. Podczas przerwy chodziłem do biblioteki poczytać albo odrobić pracę domową, ponieważ jeśli już ktoś mnie nie ignorował, to mi dogryzał.  W bibliotece nie mogli tego robić. Dorastanie jako dzieciak z Azji jest trudniejsze, niż wam się wydaje. 

 

W każdym razie, tak minęła mi 7 klasa. Na początku 8 udało mi się zdobyć przyjaciela. Szedłem akurat do biblioteki podczas przerwy, kiedy zobaczyłem kilku palantów znęcających się nad małą, niewinnie wyglądającą dziewczyną. I tak miałem z nimi na pieńku, więc podszedłem i przyłożyłem jednemu prosto w twarz. Oczywiście skopali mi tyłek i wszyscy skończyliśmy w gabinecie dyrektora. Oni zostali zawieszeni, ja za to dostałem tylko upomnienie - w końcu tak naprawdę nie zrobiłem nic złego. To było niezłe. 

 

Następnego dnia, podczas przerwy, tamta dziewczyna przyszła do biblioteki i usiadła obok mnie.

 

- Cześć. - Powiedziała nerwowo.

A to niespodzianka. Nikt nie rozmawiał ze mną na przerwach, więc to było coś całkiem odjechanego.

- Hej. - Odpowiedziałem. 

- Jak masz na imię?

- Michael, a ty?

- Jestem Vanessa.

 

Od tej pory staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi. Nic nie mogło nas rozdzielić. Spędzaliśmy razem każdą przerwę. Jednak nigdy nie przeszło to w nic romantycznego. To nie tak, że mi się nie podobała - w zasadzie była całkiem ładna. Malutka i ruda, z niebieskimi oczami i piegami na czubku nosa. W pewnym momencie nawet się nią zauroczyłem, jednak fajnie było mieć po prostu przyjaciółkę. Tak było przez całe liceum, aż do ostatniej klasy. Vanessa wysłała mi w nocy wiadomość, że musimy porozmawiać następnego dnia. Więc rano w szkole spotkałem się z nią w naszym stałym miejscu.

 - Hej, o czym chciałaś porozmawiać? - zapytałem. Wydawała się zdenerwowana i wyraźnie zbierała się, żeby coś z siebie wyrzucić. 

- Mike, ja... Przyjaźnimy się już od jakiegoś czasu...- 

- To prawda. I...?

- Wiesz, myślałam o tym sporo... I naprawdę cię lubię.

- Co masz na myśli?

- Ja.. Chciałabym żebyśmy byli czymś więcej, niż przyjaciółmi. 

 

To mnie naprawdę zaskoczyło. Jak wspominałem, wcześniej byłem troszkę nią zauroczony, ale nigdy nie chciałem niczego w tym kierunku zrobić. W tym momencie byliśmy przyjaciółmi od tak dawna, że nie byłem w stanie wyobrazić nas sobie jako "coś więcej". Powiedziałem jej, że się nad tym zastanowię.

 

W nocy nie potrafiłem poradzić sobie z myślą o tym, że rano będę musiał pójść do szkoły i osobiście dać jej kosza, więc zdecydowałem się wysłać jej wiadomość.  

"Hej Vanessa, sporo o tym myślałem. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Nie widzę nas jako pary, przepraszam."

Wydawało mi się, że mijały godziny, kiedy wpatrywałem się w ekran telefonu. Po pięciu minutach odpisała:

"Okej"

To wszystko. Wiedziałem, że jest jej bardzo przykro. Czułem się paskudnie. Zdecydowałem się porozmawiać z nią o tym następnego dnia.

 

Rano nie zastałem jej w naszym standardowym miejscu w szkole. Próbowałem ją znaleźć, ale okazało się, że w ogóle się nie pojawiła tego dnia. Pomyślałem, że może jest chora, czy coś. To nie było nic niezwykłego, więc reszta dnia upłynęła mi normalnie. 

Po szkole wróciłem do domu i grałem w gry, do czasu aż nie zadzwoniła do mnie matka Vanessy. Znałem ją bardzo dobrze, ponieważ często do nich przychodziłem. Była samotną matką od czasu, kiedy jej mąż zginął w wypadku samochodowym. Powiedziała mi, że Vanessa zaginęła dziś rano i zapytała, czy wiem, gdzie może być. W tym momencie serce mi zamarło. Wiedziałem, że to musi mieć coś wspólnego z moim odrzuceniem. 

 

Vanessa nie została odnaleziona. Jakoś po roku policja porzuciła poszukiwania. Muszę przyznać, że pod koniec ostatniego roku szkoły nie zajmowała pierwszego miejsca w mojej głowie. Martwiłem się ocenami, wyborem collegu. Zdobyłem też dwoje nowych przyjaciół. Logan i Onyx. Poznałem ich parę miesięcy po tym, jak Vanessa zaginęła. Staliśmy się sobie całkiem bliscy i spędzaliśmy razem sporo czasu. 

 

W dzień rozdania świadectw Logan się nie pojawił. Po prostu nie pojawił się na zakończeniu. Po wszystkim napisałem do niego:

"Hej stary, co jest? Twój dyplom może Ci się kiedyś przydać"

Minutę później otrzymałem odpowiedź.

"Nie mogę o tym rozmawiać. Przyjdź do mnie"

 

Pojechałem do niego do domu. Drzwi były szeroko otwarte. Muszę przyznać, że to było dziwne, ale cała rodzina Logana też taka była, więc po prostu wszedłem. W salonie zobaczyłem tył jego głowy. Siedział na fotelu.

- Dzień dobry, proszę pana! - zawołałem.

Brak odpowiedzi.

- Halo?

Podszedłem do fotela. Natychmiast tego pożałowałem. Zobaczyłem kałużę krwi u jego stóp. Ktoś poderżnął mu gardło, a jego wnętrzności wyciągnął na wierzch.W lewe oko miał wbity widelec. Twarz zastygła mu w wyrazie strachu i bólu.

Wybiegłem z domu. Powstrzymałem mdłości i zadzwoniłem na policję. Nie mogłem zdobyć się na powrót do środka i sprawdzenie reszty domu.

 

Policja powiedziała mi później, że Logan i jego matka także byli w domu. Nie podali mi żadnych szczegółów, z czego byłem zadowolony. Nie mogłem uwierzyć, że człowiek był zdolny do czegoś takiego. To było dzieło potwora.

Tej nocy, w domu, nie mogłem spać. Przed oczami ciągle miałem obraz ojca Logana. Sporo mi zajęło pozbycie się go z głowy.

 

W tej chwili jestem na pierwszym roku collegu. Wyprowadziłem się z domu rodziców i spotykam się z Onyx. Spędzamy razem sporo czasu i jesteśmy sobie bliscy. Zeszłej nocy przyszła do mnie i spędziliśmy razem noc. Obudziłem się rano i zobaczyłem wiadomość, którą otrzymałem o 3 w nocy z numeru Logana. 

"Cześć Mike, podobał Ci się mój prezent na zakończenie szkoły? Myślałam, że ja jestem Twoją najlepszą przyjaciółką. Czemu o mnie zapomniałeś? Jak możesz umawiać się z tą Onyx, a nie ze mną? Odbiorę Ci ją, tak jak odebrałam Logana."

 

Nie mówiłem jeszcze Onyx, ponieważ jest w pracy i nie chciałem jej martwić, ale musiałem zawiadomić gliny. Powiedzieli, że postawią policjanta w sąsiedztwie, żeby patrolował okolicę. Z jakichś powodów nie pocieszyło mnie to zbyt mocno. Nie mieściło mi się w głowie, że Vanessa to zrobiła. Jak mogła? Jadę po Onyx, żeby znowu spędziła u mnie noc. Przynajmniej będę wiedział gdzie jest, ale nie wiem co dalej. 

 

EDIT: Onyx jest u mnie, wszystko z nią dobrze. Wyjaśniłem jej sytuację i zostanie tu dopóki to wszystko się nie skończy. Jutro jedziemy do niej, żeby zabrała kilka rzeczy ze swojego domu. Będę informował o każdych kolejnych wydarzeniach. Dzięki za wsparcie.

 

EDIT 2: Rozmawiałem znowu z policją. Pokazałem im wiadomość i zapytałem, czy mogą postawić kogoś pod moim domem. Powiedzieli, że robią co w ich mocy. Dodali też, że namierzają telefon Logana. 

 

EDIT 3: Chciałem tylko dać znać, że wszystko ok, pomijając fakt, że jesteśmy na krawędzi załamania. Mam kij basebollowy, który znalazłem w szafie. Nie jestem w sumie pewny, co u mnie robił, ale noszę go przy sobie cały czas. Onyx zasnęła, a ja nie odstępuję jej na krok. Jestem zbyt przerażony, żeby spać, nie mam pojęcia, jak jej się to udało. W każdym razie, dzięki za wszystko. 


  • 6

#1580

Peen.
  • Postów: 7
  • Tematów: 1
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

*
Popularny

URATOWANIE DZIEWCZYNY PRZED OPRYCHAMI W SZKOLE BYŁO NAJGORSZYM BŁĘDEM W MOIM ŻYCIU II

 

 

Witajcie ponownie. Na początku chciałem wam podziękować za porady i wsparcie, które okazaliście.  To naprawdę wiele znaczy. Trochę się dziś wydarzyło.

 

Siedziałem wczoraj do późna, jednak w pewnym momencie po prostu odpadłem. Obudziła mnie rano Onyx, wiercąca się w łóżku. Ma się dobrze. Zapytałem, jak spała. Stwierdziła, że obudziła się w środku w nocy, bo myślała, że słyszy jakiś hałas. Okazało się jednak, że nic się nie dzieje, więc poszła dalej spać. Dodała, że spałem w tym czasie jak zabity. 

 

W końcu wyszliśmy z łóżka. Wszedłem do salonu i zauważyłem, że komputer jest włączony. Nic niezwykłego. Zdałem sobie sprawę, że musiałem zapomnieć go wyłączyć. Często mi się to zdarza. Ubraliśmy się i w tym momencie dostałem wiadomość. Wysłana z numeru Logana. Czułem, jak ściska mi się żołądek, kiedy ją odczytywałem. 

 

"Jesteś taki przystojny, kiedy śpisz, Mike"

 

Postanowiłem ją zignorować. Zadzwoniłem na policję sprawdzić, czy mają dla mnie jakieś wieści. Zapytałem, czy udało im się namierzyć telefon, ale właściwie nie otrzymałem odpowiedzi. Powiedzieli mi tylko, że jeden z policjantów jest właśnie w drodze do mnie. 

Ucieszyłem się. Dodało mi to odwagi, żeby odpisać na wiadomość. 

 

"Nie mam pojęcia, kim jesteś, ale jeśli to Ty, Vanesso, błagam, skończ to. Nigdy o Tobie nie zapomniałem. Rozmawiałem z policją. Szukają Cię."

 

Niemal natychmiast otrzymałem odpowiedź: Było tak, jakby czekali, aż im odpiszę.

 

"Policja nic nie zrobi"

 

Zacząłem myśleć o całej sytuacji. O tym, jak bardzo jestem sfrustrowany bezbronnością. Byłem już zmęczony ciągłym strachem.

 

"Cóż, jeśli zbliżysz się do mnie albo do Onyx, skończę z Tobą. Jasne?"

 

"Skąd ta pewność?"

 

"Wal się."

 

Chwilę po wysłaniu tej wiadomości usłyszałem hałas. Nie byłem w stu procentach pewien, skąd dochodzi, jednak natychmiast poznałem ten dźwięk. Nie wiem, jak mogłem nie usłyszeć go wcześniej. 

Zadzwoniłem na numer Logana i przyłożyłem telefon do ucha. W chwili, kiedy to zrobiłem, moja cała odwaga nagle zniknęła. Usłyszałem dzwonek telefonu... Dochodzący spod mojego domu.

 

Natychmiast się rozłączyłem i pobiegłem sprawdzić, czy wszystkie drzwi i okna są zamknięte. Zrozumiałem, dlaczego od razu wysłali do mnie policjanta. Zamknęliśmy się z Onyx wewnątrz mojej sypialni. Obserwowałem drzwi, ściskając kij do baseballa przez dziesięć minut, aż usłyszałem pukanie do drzwi.

 

- Policja! Otwierać!

Przeskoczyłem pokój, żeby otworzyć drzwi. 

- JEST POD MOIM DOMEM!

- Dobrze, okej, proszę się uspokoić. Jesteście pewni, że tam są?"

- Słyszałem dzwonek telefonu!

Policjant wyciągnął pistolet i kazał mi się zaprowadzić do ciasnej przestrzeni pod moim domem. Zaprowadziłem go do ogrodu i pokazałem szczelinę pod fundamentami. Poświecił tam latarką. 

- Nikogo tam nie ma, - Powiedział.

Wpełzł do środka. Każda kość w moim ciele kazała mi go powstrzymać. Miałem tak bardzo złe przeczucia.

- Ale znalazłem telefon! - Krzyknął do mnie ze szczeliny.

Wydostał się stamtąd i pokazał mi telefon. Nie rozpoznałem w nim telefonu Logana i powiedziałem mu o tym.

- To dlatego, że nim nie jest. - Wyjaśnił mi. - Został przygotowany przez T-Mobile. Wierzymy, że ten, kto go kupił, zażyczył sobie mieć dokładnie ten konkretny numer.

Wrócił gniew. Ktokolwiek to robił, wyraźnie chciał ze mnie zadrwić.  Zadał sobie trud, żeby zdobyć ten sam numer, który miał Logan. To chore.

- Sugeruję wam wynieść się z domu jak najszybciej. Jedźcie do przyjaciół, rodziny czy kogoś podobnego. Upewnijcie się, że nikt was nie śledzi i dajcie nam znać, gdzie się znajdujecie, żebyśmy mogli wysłać tam naszych funkcjonariuszy. - Powiedział policjant posyłając mi straszne spojrzenie. - W każdym razie, wracam. Uważaj na siebie.

 

Podziękowałem mu, wsiadł do samochodu i odjechał. Pojawienie się policjanta wcale nie sprawiło, że poczułem się lepiej. Vanessa wiedziała, gdzie mieszkam i kręciła się praktycznie pod moimi stopami. Wróciłem do środka i powiedziałem Onyx, że pakujemy kilka rzeczy i jedziemy wynająć pokój w hotelu czy coś w tym stylu. Nie chciałem narażać naszych przyjaciół ani rodziny.

 

Kiedy się pakowaliśmy podszedłem do komputera, żeby go wyłączyć. Już miałem to zrobić, kiedy zauważyłem na monitorze otwarte okno. Pokazywało plik nazwany "KNOCKKNOCK". Wideo. Postanowiłem go otworzyć. Zaniemówiłem. Bez słowa, spakowaliśmy się i natychmiast wynieśliśmy z domu. 

 

Tutaj możecie je obejrzeć.

 

Dotarło do mnie: to był ten czas w nocy, kiedy Onyx się obudziła. Pukanie musiało wyrwać ją ze snu. Możecie usłyszeć na nagraniu jej głos pytający "Hello?". Osoba, która to nagrała, nie wydawała żadnego dźwięku. Dlatego nic jej nie zaniepokoiło i poszła spać dalej.

 

W każdym razie, zabrałem Onyx do motelu. Policja wie, że tu jesteśmy. Nadal jestem przerażony.

 

EDIT: Właśnie otrzymałem niepokojący komentarz od osoby o nicku Senasav. Jest w tym wątku i nieźle sobie ze mną pogrywa. Jeśli robicie sobie żarty, proszę, dajcie mi znać. 

 

EDIT2: Wolę dmuchać na zimne i uznać że Senasav nie jest trollem. Wynoszę się z tego motelu. Upewnię się, że mnie nie śledzisz, a jeśli tak, to skopię ci tyłek. Pogrywasz sobie ze mną i krzywdzisz moich przyjaciół. Nie pozwolę na to więcej. Nie dotykaj Onyx.

 

EDIT3: Zadzwoniłem na policję i powiedziałem im, gdzie się przenoszę. Nie napiszę tego tutaj na wszelki wypadek, ale jeden czy dwóch funkcjonariuszy będzie stale obserwować mój dom. Dostałem więcej dręczących wiadomości z innego numeru. Zgłosiłem to policji, ale stwierdzili, że namierzenie go może być trudne. Mam nadzieję, że go znajdą, kimkolwiek jest.

 

EDIT4: Opuściłem motel. Dostałem nawet eskortę policji, żeby upewnić się, że nikt nas nie śledzi.  Zaszyliśmy się z Onyx i zaczynami się powoli czuć spokojni.

 

EDIT5: Senasav wydaje się być zwykłym trollem. Zaufam Wam, chociaż dalej to wszystko jest strasznie niepokojące. 


  • 6

#1581

MłodySzekspir.
  • Postów: 2
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Paul McCartney nie żyje

 

 

Witam w ten grudniowy, chociaż ciepły wieczór.
Chciałbym podzielić się z Wami historią, która pomimo lat wciąż powoduje we mnie pewien dreszczyk emocji.
Myślę, że śmiało można zaliczyć to do creepypast.

 

Słyszeliście kiedyś o teorii, że Paul McCartney nie żyje? Tak, tak, Paul McCartney, jeden z legendarnych Beatlesów, który niecałe 3 lata temu miał swój koncert w Warszawie.

 

Legenda okrążyła świat w 1966 roku i głosiła, że muzyk zginął w wypadku samochodowym, następnie został zastąpiony sobowtórem o imieniu William Campbell. Podobno na okładkach płyt i w piosenkach The Beatles jest ukrytych wiele znaków i informacji o rzekomej śmierci Paula.

 

 

Wskazówki na okładkach albumów:

 

Yesterday and today

Płyta posiada dwie okładki. Pierwsza została nazwana "rzeźnickim albumem", a następnie wycofana z powodu skarg i zastąpiona inną. Płyta z oryginalną okładką jest już rzadkością, chociaż w internecie wystarczy wpisać nazwę płyty, aby ją zobaczyć. Do rzeczy. Na pierwszej wersji okładki widać następujące wskazówki:

 

Pokrwawione ochłapy mięsa i rozczłonkowane lalki symbolizują okropny wypadek.
Na prawym ramieniu Paula widać sztuczną szczękę. Zęby Paula miały zostać wybite podczas wypadku.
George Harrison trzyma główkę lalki obok głowy Paula, co ma oznaczać, że jego głowa została zmiażdżona w wypadku.

Pomimo zmiany okładki, znaki wciąż były przesyłane. Druga wersja również posiada kilka "wskazówek":
Paul siedzi wewnątrz kufra, który reprezentuje trumnę.
Jedno z pierwszych zdjęć sobowtóra, widać bliznę na górnej wardze.

 

Rubber Soul
Zdjęcie zrobione jest z perspektywy człowieka, który leży w grobie. Beatlesi spoglądają na niego w dół
Tytuł albumu jest w kształcie odwróconego serca, co oznacza śmierć. Sam tytuł Gumowa Dusza (czyli fałszywa) to aluzja do śmierci Paula.
Fotografia jest zniekształcona, aby nie można było rozpoznać, że widnieje na niej sobowtór.

 

Revolver
Paul jako jedyny na okładce jest zwrócony bokiem. To oznacza, że już nie jest jednym z Beatlesów.
Na tej okładce po raz pierwszy pojawia się powtarzający motyw otwartej dłoni nad głową Paula. Oznacza, że osoba poniżej odeszła z tego świata.
Sam tytuł Revolver ma być nawiązaniem do drzwi obrotowych (ang. revolving door) – Paul McCartney wychodzi, wchodzi William Campbell.
Okładka jest rysowana − na fotografii łatwiej byłoby rozpoznać sobowtóra.

Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band

Jest to niewątpliwie okładka, na której rzeczywiście widać wiele znaków (oczywiście zauważamy je tylko znając tę teorię)

Przód okładki
Na okładce zebrani są słynni ludzie, którzy już nie żyją.
Ludzie spoglądają na coś, co wygląda na świeżo wykopany grób.
Żółte kwiaty, które leżą pod kwietnym napisem Beatles, ułożone są w kształcie gitary basowej, czyli instrumentu, na którym grał Paul. Z napisu można oczytać również tekst „PAUL?”. Na gitarze leżą trzy pałeczki, które symbolizują trzech pozostałych Beatlesów.
Lalka po prawej stronie okładki trzyma mały biały samochód z czerwonym przodem. To model samochodu w którym miał zginąć Paul.
Dokładnie pod lewą stopą lalki widać białą wazę z żółtymi kwiatami. Kiedy się jej uważniej przyjrzeć, przypomina samochód spadający ze skały, z którego buchają żółte płomienie.
Pod literą T w napisie Beatles stoi figurka hinduskiego boga Śiwy – Niszczyciela. Jego ręka wskazuje dokładnie na Paula.
Wszyscy Beatlesi stoją bokiem, tylko Paul zwrócony jest przodem. Cała trójka wygląda więc trójwymiarowo oprócz Paula, który jest płaski, jakby wycięty z kartonu, nieprawdziwy.
Instrument trzymany przez Paula jest koloru czarnego, który to najczęściej kojarzony jest ze śmiercią.
Nad głową Paula ponownie widać otwartą dłoń.
Przykładając poziomo lustro do napisu na perkusji, tak by rozdzielało na pół napis "LONELY HEARTS" można odczytać "1 ONE 1 X HE ^ DIE". Pierwszy napis po angielsku oznacza "jeden jeden jeden" – w sumie 3. Tylu Beatlesów zostało. X oznacza Paula, którego już nie ma, został skreślony, postawiono na nim krzyżyk. Drugi napis znaczy "On nie żyje". Strzałka pomiędzy HE i DIE wskazuje dokładnie na Paula.
Tył okładki
Wszyscy Beatlesi stoją przodem, tylko Paul zwrócony jest tyłem.
Teksty piosenek wydrukowane są wokół fotografii Beatlesów. Słowa "without you" ("bez ciebie") wychodzą z boku głowy Paula. Kciuk George'a Harrisona wskazuje na słowa "Wednesday morning at five o'clock" ("w środę o piątej rano") – ma to być czas śmierci Paula.
Jeśli czytać odpowiednie fragmenty tekstów od lewej do prawej, układają się nam następujące zdania: "Somebody calls you, you answer quite slowly" ("ktoś cię woła, odpowiadasz powolnie"), "Wednesday morning at five o'clock the day begins" ("W środę o piątej rano dzień się zaczyna"), "Life flows on within you and without you" ("życie płynie dalej w tobie i bez ciebie"), "You're on your own, you're in the street" ("jesteś sam, jesteś na ulicy").
Ręka George'a układa się w literę L, ręce Johna Lennona wyglądają jak V, a splecione palce Ringo Starra układają się w literę E. Paul jest zwrócony tyłem, nic nie pokazuje, jest pusty, dziurawy (zero, O). Napis z rąk układa się więc w "L(O)VE" – "miłość".
Wkładka
a ramieniu Paula jest naszywka, na której widać skrót O.P.D lub O.P.P. O.P.D to znany w krajach anglojęzycznych skrót od officially pronounced dead (oficjalnie uznany za zmarłego). O.P.P to skrót od other people's property (własność innych ludzi) – czyli oszust nosi nie swoje ubranie, korzysta z rzeczy Paula.
Oszust William Campbell miał być policjantem w Kanadzie, więc O.P.D lub O.P.P może być skrótem od Ontario Police Department (Wydział Policji w Ontario) lub Ontario Provincial Police (Policja Prowincji Ontario).

 

White Album

Strona nr 7 – Paul tańczy. Jeśli przypatrzeć się uważniej, w jego kierunku sięgają ręce kościotrupa.
Strona 14 – wyraźne zdjęcie Paula, na którym widać bliznę na górnej wardze.
Strona 18 – w górnym prawym rogu, koło zdjęcia George'a Harrisona widać Williama Campbella przed operacją plastyczną.

 

Yellow Submarine

Żółta łódź podwodna wygląda, jakby była trumną zakopaną we wzgórzu.

 

Abbey Road

Kto z nas nie zna tej okładki? Czterech Beatlesów- Lennon, McCartney, Harrison, Starr przechodzą przez ulicę. Motyw wręcz legendarny. Na tej płycie również zauważono wiele "informacji" na temat śmierci Paula.

Beatlesi przechodzący przez ulicę przypominają orszak pogrzebowy: John reprezentuje Kaznodzieję (lub Boga), Ringo niosącego trumnę, Paul jest zmarłym, a George grabarzem.
Paul ma zamknięte oczy i bose stopy, co symbolizuje martwego człowieka.
Paul nie idzie tak jak inni Beatlesi – ma do przodu wysuniętą prawą nogę, a inni lewą.
Paul trzyma papierosa w prawej ręce. Na gitarze basowej grał lewą. Ma to demaskować oszusta. Paul jest mańkutem i jest leworęczny, dlatego ta drobnostka nie umknęła "badaczom"
Po prawej stronie zaparkowany jest samochód z zakładu pogrzebowego lub karetka.
Samochód daleko w tle wydaje się jechać prosto na Paula. (W rzeczywistości, samochody po tej stronie ulicy są zwrócone w drugą stronę.)
Rejestracja Volkswagena Garbusa zaparkowanego po lewej stronie (281F) może być odczytana jako 28IF. Paul miałby w momencie zrobienia tej fotografii 28 lat, gdyby (ang. if) żył. Na tej samej rejestracji są też litery LMW, mające oznaczać "Linda McCartney Weeps" ("Linda McCartney szlocha"). Nie trudno się domyślić, że Linda jest jego żoną.

Let it be

Zdjęcie Paula jako jedyne ma ciemnie tło.
Tylko Paul spogląda przed siebie, inni Beatlesi patrzą w bok.
Paul ma gęstą brodę i zasłania usta mikrofonem, żeby ukryć bliznę na wardze i utrudnić rozpoznanie.

 

Teksty piosenek, w których rzekomo ukryte są informacje o śmierci McCartneya

 

Spekulacji na temat piosenek jest wiele. Prawdę mówiąc, w każdej piosence doszukać możemy się jakiegoś przesłania. Postanowiłem wybrać te, które najbardziej mogą na to wskazywać.

 

* I'M LOOKING THROUGH YOU - ...I'm looking through you, where did you go? I thought I knew you, what did I know. You don't look different but you have changed, I'm looking through you, you're not the same (...) your lips are moving I can not hear, you don't sound different I've learned the game (...) you were above me but not today, the only difference is you're down there (...) you've changed, you've changed, you've changed... (przejrzałem cię na wylot, gdzie poszedłeś? Myślałem, że cię znałem, co ja wiedziałem. Nie wyglądasz inaczej, ale się zmieniłeś, przejrzałem cię na wylot, nie jesteś taki sam (...) twoje wargi ruszają się, ja nic nie słyszę, nie brzmisz inaczej, przejrzałem tą grę (...) byłeś nade mną, ale nie dziś, jedyna różnica to ta, że jesteś na dole (...) zmieniłeś się, zmieniłeś się, zmieniłeś się...) - Sobowtór został zdemaskowany.

* YELLOW SUBMARINE - ...sky of blue, sea of green in our yellow submarine... (błękitne niebo, morze zieleni w naszej żółtej łodzi podwodnej...) Żółta łódź podwodna to trumna, pogrzebana pod morzem zieleni - trawą. ... in the land of submarines... (w krainie łodzi podwodnych). Kraina łodzi podwodnych (trumien) - cmentarz.

* TOMMOROW NEVER KNOWS - ... laid down all thoughts surrendered to the void..., ...play(ed) the game existence to the end... (leżę, wszystkie myśli podporządkowane pustce (...) grałem z grę zwaną istnieniem aż do końca...). Tytuł piosenki to cytat z Tybetańskiej księgi zmarłych.

* SHE'S LEAVING HOME - Wednesday morning at five o'clock as the day begins (środa, piata rano, kiedy dzień się zaczyna) - rzekoma pora śmierci Paula.

* GOOD MORNING, GOOD MORNING -  ...nothing to do to save his life (nic nie można zrobić, by ocalić jego życie), and you're on your own you're in the street (i jesteś sam, jesteś na ulicy), people running around it's 5 o'clock (ludzie biegają, jest piąta rano) - aluzje do wypadku.

A DAY IN THE LIFE - ... I saw the photograph. He blew his mind out in a car, he didn't notice that the lights had changed. A crowd of people stood and stared they'd seen his face before... (Widziałem zdjęcie. Rozwalił swój mózg w samochodzie, nie zauważył zmieniających się świateł. Tłum ludzi stał i gapił się, znali skądś jego twarz) - znów aluzje do feralnego wypadku.

* STRAWBERRY FIELDS FOREVER - I buried Paul (pochowałem Paula) - John Lennon wypowiada te słowa pod samo koniec piosenki. W The Beatles Anthology #2 pisze, że Lennon tak naprawdę mówi Cranberry Sauce...(sos żurawinowy) - osobiśce sprawdziłem to na dość dobrych słuchawkach i w idealnej ciszy. Nie ma mowy o żadnym sosie. Wyraźnie słuchać słowa "i buried Paul"

* HELLO GOODBYE - you say goodbye, I say hello (ty mówisz do widzenia, ja mówię witam) - pożegnajcie Paula, powitajcie Williama.

* COME TOGETHER - come together, right now, over me (zgromadźcie się wszyscy razem, teraz, nade mną) - zgromadźcie się nad grobem Paula. One and one and one is three (jeden i jeden i jeden daje trzy) - znów aluzja do trzech żywych Beatlesów. He got monkey fingers (on ma małpie palce) - zmarłym palce kurczą się i wykrzywiają, jak u małpy. he got hair, down below his knees (ma włosy, poniżej kolan) - zmarłym nawet po śmierci rosną włosy.

* SHE CAME IN THROUGH THE BATHROOM WINDOW - So I quit the police department and got myself a steady job (odszedłem więc z departamentu policji i załatwiłem sobie stałą pracę) - William Campbell odszedł z policji, żeby stać się sobowtórem Paula.

 

Zakończenie
Nie zarejestrowano żadnego wypadku samochodowego z udziałem McCartneya[potrzebne źródło], jakkolwiek w pierwszym tygodniu stycznia 1967 roku zanotowano, iż na autostradzie M1 w okolicach Londynu miał miejsce wypadek z udziałem Mini Coopera należącego do McCartneya, ale samochodem tym kierował nie on, a jego przyjaciel[potrzebne źródło]. 26 grudnia 1965 roku McCartney miał drobny wypadek na motorowerze, wybił sobie zęby i zranił wargę (powstała blizna). Twierdził potem, że wąsy zapuścił, by ją ukryć[potrzebne źródło].
W październiku 1969 roku Paul McCartney oficjalnie zdementował pogłoski o swojej śmierci, a w roku 1970 w wywiadzie dla magazynu Rolling Stone John Lennon, zapytany o tajne przekazy ukryte w piosenkach i okładkach, odpowiedział: "To stek bzdur. Wszystko wymyślono".

 

Myślę, że jest to legenda wymyślona aby jeszcze bardziej rozsławić Beatlesów, ale podobno w każdej legendzie jest ziarno prawdy...


  • 1

#1582

Kazuhaki.
  • Postów: 589
  • Tematów: 176
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 6
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Autobus

 

  Zmęczona zajęła miejsce z tyłu autobusu i włożyła słuchawki.  Otworzyła książkę na ostatnim rozdziale i zanurzyła się w lekturze. Uwielbiała czytać. Co najmniej raz w tygodniu wypożyczała jakąś książkę. Jutro planowała pójść po kolejną. Za oknem zaczynało kropić. Woda sunęła się po lekko zabrudzonej szybie. Do domu zostały jej tylko dwa przystanki. Mieszkała na obrzeżach miasta, niedaleko lasu.  Pasażerowie wydawali się nieobecni. Ich spojrzenie nie wyrażało żadnych emocji. W tym dniu było ich wyjątkowo mało.

 

  Spośród wszystkich jej uwagę przykuła pewna para, która sprawiała wrażenie zaniepokojonej. Stali na samym środku i nerwowo zerkali na innych. W pewnym momencie dziewczyna obejmująca chłopaka dostrzegła ją. Miała wrażenie, że coś do niej mówi, ale nie mogła niczego wyczytać z ruchu warg.  Zamknęła książkę i włożyła ją do torebki. Para już się nie rozglądała. Autobus zbliżał się do przystanku. Kierowca powoli zwalniał. Oświetlenie zaczęło szwankować. Wszystko zaczęło rytmicznie mrugać. Niepokój dziewczyny zamienił się w przerażenie. Z kurtki wyciągnęła małą karteczkę i długopis. Drżącą ręką zaczęła kreślić znaki. Zgniotła kartkę, rzuciła ostatnie spojrzenie na dziewczynę i wyszła targając za rękę swojego towarzysza. Pojazd ruszył.

 

  Wzięła swoje rzeczy i poczęła kierować się w stronę środkowych drzwi. Mżawka zmieniła się w ulewę. Deszcz był tak gęsty, że nie było widać niczego za oknem. Dziewczyna poczuła, że autobus jedzie po żwirze. Była pewna, że zmienił trasę. W końcu bardzo dobrze ją znała, bo był to jedyny autobus, którym jeździła. Przemyła kawałek zaparowanej szyby ręką. Niczego nie widziała. Cofnęła się. Poczuła na sobie wzrok pasażerów. Wszyscy patrzyli na nią. Zaniepokojona brakiem żadnego przystanku podeszła do kierowcy. Ten był jeszcze bardziej nieobecny od reszty.  Za oknem było całkiem ciemno, a on patrzył w nicość. Poprosiła grzecznie o zatrzymanie pojazdu. Nie odpowiedział. Nawet nie zareagował.  Zaniepokojona dziewczyna wciąż czuła, jak ludzie wbijają w nią swój wzrok. Nie mogła tego nazwać wzrokiem. Były to gałki oczne skierowane w jej stronę. Wróciła do drzwi.

 

  Na podłodze ujrzała skrawek papieru, który dziewczyna chłopaka widocznie upuściła. Rozwinęła ją delikatnie. Strach ją sparaliżował. Na kartce, wielkimi literami napisane było "UCIEKAJ!'. Kropla potu spłynęła jej po czole. Nie była w stanie racjonalnie myśleć. Wszystko nagle napawało ją przerażeniem. Dyskretnie schowała kartkę do kieszeni. Po chwili milczenia zaczęła krzyczeć:

 

-Wypuście mnie stąd! - Powtarzała waląc pięściami w rozsuwane drzwi.

 

  W oczach miała łzy. Nie widziała co się dzieje. Paznokciami drapała w szybę. Nagle kierowca zaczął hamować. Drzwi rozsunęły się. Dziewczyna wybiegła zapłakana. Cieszyła się, że jest już bezpieczna. Jednak, gdy tylko spojrzała na odjeżdżający autobus, zrozumiała, że wyjście z niego było najgorszą możliwą opcją.


Użytkownik Kazuhaki edytował ten post 27.12.2015 - 22:35

  • 0



#1583

Kas.
  • Postów: 35
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

  Podróżnik

 
   Było to kilkanaście lat temu, na początku przemian ustrojowych. Pracowałam wtedy jako psycholog dziecięcy w małym miasteczku na zachodzie kraju. Nie chcę podawać jego nazwy, bo tam wszyscy się znali i boję się, że ktoś mógłby mnie rozpoznać, nawet teraz, chociaż od dawna tam nie mieszkam.
   Pracowałam w gminnej poradni psychologicznej dla dzieci. W tamtych czasach mieliśmy mniej chętnych, bo ludzie nie ufali jak teraz psycholog i przyprowadzali pociechy tylko wtedy, gdy był z nimi wyraźny problem. Tamten chłopiec, Adaś, na takiego nie wyglądał – ot, zwykły, normalny, może trochę zbyt spokojny czterolatek. Tak sobie przynajmniej o nim pomyślałam, kiedy mi go przedstawiono.
   Rodzice podczas wywiadu nie potrafili dokładnie wskazać czemu ich dziecko kwalifikuje się do poradni. Kręcili coś o ogólnym badaniu, o IQ i tak dalej, próbowałam też podpytać ich, czy są jakieś patologie w domu, jednak wyglądało na to, że to całkowicie zwyczajni ludzie. Na końcu wywiadu, kiedy już nie miałam do nich siły i chciałam szybko przejść do Adasia, jego matka napomknęła mi, że chłopiec bywa „upiorny”. Zignorowałam to.
   Gdy zostaliśmy sami w gabinecie, przedstawiłam Adasiowi kilka zwyczajowych testów sygnalizujących dysfunkcje w zachowaniu oraz na inteligencję. Chłopiec ochoczo przystąpił do ich wykonywania i wyglądało na to, że wszystko z nim w porządku. Już myślałam, że to może raczej rodzice potrzebują jakiejś porady psychiatrycznej, lecz coś mnie zaniepokoiło w zachowaniu chłopca.
   Kazałam mu wkładać klocki do foremek. Na początku nie przyglądałam się dokładnie, bo to test dla młodszych dzieci a Adasiowi dobrze szło, jednak moją uwagę zwróciło dziwne wahanie w zachowaniu chłopca. Pewnie sięgał po klocek, a potem czekał i umieszczał go w foremce. Ta przerwa nie była naturalna, jakby udawał namysł, a nie naprawdę zastanawiał się nad ruchem. Musiał zauważyć, że mu się przyglądam, bo spojrzał na mnie ukradkiem. To nie był wzrok dziecka.
   Byłam kompletnie zbita z tropu i zanim coś powiedziałam Adaś znowu przybrał minę zwykłego czterolatka.
   „Czy o to chodziło matce?” pomyślałam. Przygotowałam kolejny test, był kierowany do czternastolatków i Adaś nie powinien był w stanie go rozwiązać; chciałam postawić chłopca przed przerastającym jego siły problemem.
   Adaś rozwiązał układankę szybciej niż jakikolwiek czternastolatek przed nim.
   Musiał zobaczyć moje zaszokowanie, bo po wszystkim powiedział:
   - Popełniłem błąd, prawda?
   Ten sposób mówienia, ten głos – żaden, nawet wybitnie rozwinięty czterolatek tak nie mówi.
   - Bardzo ładnie rozwiązałeś – odparłam.
   - A nie powinienem.
   Poczułam, jak mi się pocą ręce. Teraz wiedziałam o co chodziło rodzicom chłopca - w Adasiu było coś nienaturalnego.
   - Nie można w końcu cały czas grać – uśmiechnął się i rozłożył ręce. – Brawo, oszukałaś mnie.
   - Twoi rodzice się o ciebie martwią – powiedziałam. To było od rzeczy, ale po prostu musiałam coś z siebie wydusić.
  - To nie moi rodzice. Dali mi materiał genetyczny, nie duszę.
   To nie mógł być żart, nawet najlepiej ustawiony. Pracowałam już dziesięć lat z dziećmi, nie sposób wyuczyć dziecka czegoś takiego. On po prostu nie powinien mówić takich rzeczy, nie w taki sposób, w Adasiu nie było nic z dziecka. Na początku kojarzył mi się z dorosłym, ale teraz kiedy o tym myślę, to była taka przytłaczająca, ponadludzka Świadomość.
   - Dużo wiesz – oszukiwałam samą siebie, że wciąż rozmawiam z dzieckiem.
   - To prawda, wiem dużo o sprawach obecnych i przyszłych, chociaż nie wszystko i raczej ogólnie. Niestety.
   I wtedy zaczął mi opowiadać o przyszłości. O wydarzeniach lokalnych, jak zawirowania na naszej lokalnej scenie politycznej, po szeroki świat. Wojna w Kosowie, World Trade Center, inwazje na Afganistan oraz Irak i dalej, do 2020. Wszystko się sprawdziło, a z każdą kolejną przepowiednią jestem coraz bardziej przerażona.
   - Cz-czym jesteś? – wyjąkałam.
   - Hmm… - teatralnie udawał zamyślenie. – Moim, jak to nazwałaś, rodzicom, powiedziałem, że aniołem. Wcześniej, babce, że demonem i starucha zeszła na zawał, dlatego teraz tak nie mówię. A ty jak wolisz?
   - Prawdę?
   - Prawdę, ha. Nie ma słów, by to opisać. Jestem tylko przejazdem. Nie mam złych zamiarów. Nazwijmy mnie Podróżnikiem.
   A na koniec powiedział coś jeszcze, co zmroziło mi krew w żyłach, a potem wrócił do swojej pozy dziecka. Nic już od niego nie wyciągnęłam, a kończył mi się czas. Odprowadziłam Adasia do rodziców, nagadałam im jakiś głupot, a ręce latały mi jak u delirka. Zdawali się rozumieć, nie zadawali więcej pytań. Wiedzieli o co chodzi.
   Przepowiednie Adasia wbiły mi się w pamięć tak mocno, że nawet teraz, po tych wszystkich latach, pamiętam je co do joty, mogłabym je spisać chociażby od zaraz. Ale tego nie zrobię, chociaż próbowałam.
   Pierwsze dwa rękopisy spaliłam, za trzecim razem usunęłam plik tekstowy z dysku. Chciałam by ludzie wiedzieli, ale tak bardzo się boję, bo w głowie huczy mi coś, co Adaś powiedział, zanim zaczął znów udawać dziecko:
   - Nie mów o tym. Pamiętaj, że od teraz nigdy już nie będziesz naprawdę sama.
   Ten plik też usunę.


  • 0

#1584

krmp1985.
  • Postów: 5
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Amnesia - Custom Story   18+

Większość z Was, słyszała zapewne o Amnesii - grze komputerowej osadzonej w konwencji horroru. Wcielasz się w Daniela, który musi opuścić przesiąknięty mrokiem zamek i przy okazji nie dopuścić do zwyciężenia sił zła. Nie mam jednak w zamiarach recenzowania tego tworu, przejdźmy więc do rzeczy. Twórcy gry umożliwili graczom projektowanie własnych przygód, czyli tzw. Custom Story. W necie jest tego pełno - począwszy od poważnych produkcji, będących nieraz lepszymi od samej podstawowej wersji, a skończywszy na krótkich i humorystycznych tworach. Jako iż ukończyłem podstawową przygodę i kilkadziesiąt innych, zacząłem szukać czegoś nowego - jakiegoś naprawdę mocnego i psychoryjnego dodatku.

Gdybym mógł cofnąć czas...

Skacząc po różnych forach internetowych, na jednym z nich natknąłem się w końcu na interesujący wątek. Miałem spore szczęście, gdyż temat został założony dosłownie kilka sekund przed tym, jak go znalazłem. Po chwili kliknąłem na odnośnik "game.rar". Tytuł nie brzmiał jakoś zachęcająco, a login autora był co najmniej dziwny - zzxnrtnbk4a. Wyglądało mi to na jakiegoś spamującego bota, ale cóż... Zdziwiłem się, kiedy po załadowaniu żądanej strony, co z moim łączem trwało kilkanaście sekund, wyskoczył błąd 404, co chyba oznaczało brak strony o podanym adresie. Zrezygnowany wróciłem na stronę główną i zjechałem na sam dół, żeby zobaczyć kto jest teraz online. O dziwo zobaczyłem przekreślony nick twórcy usuniętego przed chwilą tematu, co oznaczało, że został zbanowany. Kliknąłem w jego profil myśląc, że może znajdę tam coś interesującego. Żadnego awatara, sygnatury, danych osobowych, nic. Oprócz adresu e-mail. Zastanowiłem się chwilę i postanowiłem jednak wysłać mu wiadomość z nadzieją, że dowiem się czegoś o dodatkowej przygodzie, którą zamieścił. Wszedłem na pocztę i zanim kliknąłem "Nowa wiadomość" odruchowo przeszedłem do skrzynki odbiorczej.

Były w niej cztery nowe wiadomości; jakiś spam, mail powitalny z forum i list bez tematu. Spojrzałem na nadawcę i w jednej chwili serce zaczęło mi szybciej bić. Był to e-mail owego użytkownika, do którego chciałem właśnie napisać. Szybko włączyłem link i rozczarowany spojrzałem na puste pole, w którym powinna znajdować się treść maila. Chciałem już zamknąć okno, kiedy zauważyłem, że nadawca dodał załącznik. Okazało się, że były to jakieś spakowane pliki w archiwum o nazwie "game".

Pobrałem plik na dysk  i szybko wypakowałem. Tak jak myślałem – była to jakaś custom story do Amnesii i byłem praktycznie pewien, że to ten sam, który przed chwilą usiłował zamieścić na forum. Opanowałem jednak swoje podekscytowanie i stwierdziłem, że odpalę grę w nocy, wraz ze znajomym. Szybko zapomniałem o wiadomości, którą dostałem, choć wyraźnie zaznaczyłem na forum, że mój adres e-mail ma pozostawać ukryty dla użytkowników. Wyłączyłem komputer i poszedłem opowiedzieć o wszystkim kumplowi.


Szczerze mówiąc sam bym sobie nie uwierzył w to, co się stało, więc nie dziwiłem się Michałowi, który miał spędzić u mnie dzisiaj noc. Było coś około godziny 22:30 kiedy zakończyłem przygotowania do nocnego grania - zasłoniłem okna, zgasiłem wszystkie światła, przygotowałem jakieś kanapki oraz coś do picia i stanowczo zabroniłem komukolwiek z rodziny wchodzić do pokoju. Lubiłem taki klimat, kiedy zamierzałem oglądać lub grać w coś, co miało mnie przestraszyć. Odpaliłem laptopa, wkleiłem zawartość rozpakowanego wcześniej archiwum do odpowiedniego folderu i czekałem z uruchomieniem gry na Michała. Pojawił się na kilka minut przed 23:00. Zamknęliśmy się w pokoju i usiedliśmy przed biurkiem, wpatrując się w laptopa. Obaj byliśmy podekscytowani i w końcu, lekko drżącą ręką, kliknąłem dwa razy na ikonę Amnesii.

Początkowo wszystko wyglądało normalnie - pojawiały się animacje przedstawiające twórców gry itp. Lecz kiedy tylko pokazało się główne menu, od razu zobaczyliśmy, że coś jest nie tak. Zamiast standardowego tła, obrazującego jakiś mroczny pokój i kawałek korytarza, widać było jakby obraz z czterech różnych kamer. Pierwsza z nich przedstawiała niewielkie pomieszczenie o białych ścianach i podłodze w tym samym kolorze. Na środku stał stalowy stół, do którego przypięty był zupełnie nagi mężczyzna, a wokół leżały dziwne narzędzia; jakieś noże, wiertła, obcęgi etc. Druga z kamer ukazywała jakby kamienną piwnicę, a w niej dziwną maszynę. Był to okrąg, w środku którego zamocowany był drewniany krzyż, zaś do niego przypięta była naga kobieta. Okrąg obracał się powoli. Kolejny obraz z kamery prezentował pokój podobny do pierwszego, z tym że ściany wyłożone były jakby materacami czy czymś w tym rodzaju.


W środku znajdowała się jakaś mała dziewczynka ze związanymi rękami i zasłoniętymi oczami, błądząca po pomieszczeniu. Również pozbawiona była jakiegokolwiek odzienia. Ostatnia kamera monitorowała mały pokoik, w którego centrum ulokowano stalowe krzesło. Był do niego przypięty jakiś mężczyzna z workiem na głowie. Nie ruszał się, tylko siedział wyprostowany. O dziwo, ubrany był w ciemne jeansy i białą koszulkę z jakimś niewidocznym nadrukiem. Wszystkie obrazy wyglądały na stworzone za pomocą komputera, ale było w nich coś.. coś zbyt realnego jak na grę. Do tego żadna z animacji postaci nie powtórzyła się przez bite piętnaście minut, kiedy to siedzieliśmy w osłupieniu, wpatrując się w ekran. Dopiero po dłuższym czasie Michał zdołał coś powiedzieć.

- ****.. - jedno słowo, gdyż żaden inny komentarz nie przychodził nam do głowy. Zdecydowaliśmy się jednak uruchomić dodatek. Spostrzegliśmy, że brakuje odnośnika "Continue game", co mnie lekko zaniepokoiło. Po kliknięciu przycisku "Custom Story" okazało się, że na liście nie ma ŻADNEJ gry. Nie ukrywam, **** się lekko, bo tutaj była cała kolekcja ukończonych przeze mnie przygód. Obaj byliśmy rozdrażnieni brakiem jakichkolwiek plików i zdecydowaliśmy się na rozpoczęcie podstawowej rozgrywki w Amnesii od nowa. Wszystko uruchomiło się jak należy, jednak kiedy tylko zobaczyliśmy, gdzie nasza postać się znajduje, od razu wyczuliśmy, że nie jest to standardowa przygoda Amnesii. Czyżby pobrany przeze mnie dodatek zastąpił podstawową wersję gry? Na to wychodziło. Spauzowałem grę, rzuciłem się na oparcie krzesła i spojrzałem na Michała. Obaj wiedzieliśmy, że coś jest cholernie nie tak...


Napiłem się coli i w milczeniu odpauzowałem grę, po czym rozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym znajdował się bohater. Wyglądało to na jakąś starą fabrykę; brudne ściany, z których poodpadała już biała farba, wokół porozrzucane drewniane skrzynki i liczne śmieci. Jedyne światło rzucała zwisająca z sufitu, gasnąca co chwilę lampa. Na przeciwległej ścianie widać było zarys drzwi. Ruszyłem przed siebie, a kroki postaci odbijały się echem w grze. Nie słyszałem żadnego podkładu muzycznego, ale i bez tego gra wydawała się wystarczająco straszna. Odnosiłem dziwne wrażenie, że skądś znam to miejsce i sądząc po wyrazie twarzy Michała, on również miał podobne myśli. Ogarnął nas lekki niepokój i narastał z każdym krokiem. Przed drzwiami leżała jakaś kartka, a na niej jakiś tekst. Podniosłem ją i po chwili na ekranie wyświetliła się jej powiększona wersja, co pozwoliło nam odczytać wiadomość.

"Witaj.
Kiedy przejdziesz przez te drzwi, będziesz miał możliwość udowodnienia, czy jesteś godzien wstąpienia w nasze szeregi. Zrób wszystko jak należy, a dostąpisz zaszczytu tytułowania się członkiem naszej Rodziny.
W każdym następnym pomieszczeniu będziesz miał do wykonania pewne zdanie. Sprawdzimy, czy dysponujesz cechami prawdziwego Wyznawcy.
Powodzenia."


Niewiele z tego zrozumieliśmy, ale uznaliśmy to za jakieś krótkie wprowadzenie do fabuły. Otworzyłem drzwi i wyświetlił się ekran ładowania - żadnego obrazka, po prostu czarny ekran i napis "Zaczekaj chwilę...". Po kilku sekundach ponownie wcieliłem się w postać. Tym razem stałem w długim, ciemnym korytarzu. Widoczność była ograniczona do metra, może dwóch. Kamienne, brudne ściany, niski sufit i brak jakichkolwiek dźwięków - to wystarczyło, żeby strach zaczął nas stopniowo ogarniać. Nagle coś trzasnęło, a ja aż podskoczyłem. Odruchowo zatrzymałem grę i rozejrzałem się po pokoju.
- Stary, wyluzuj, to tylko drzwi. Ktoś z domu wyszedł, albo wszedł... - na te słowa Michała jedynie skinąłem głową i przekląłem w duchu swoje tchórzostwo. Włączyłem grę i zacząłem powoli iść przed siebie. Cały czas mijałem te same brudne ściany jakiegoś budynku. Wyglądały znajomo, ale wolałem nie wypowiadać swoich myśli na głos w obawie, że mój kumpel jedynie mnie wyśmieje. Po kilku minutach wsłuchiwania się w monotonne kroki postaci zauważyłem, że po lewej stronie z mroku wyłoniły się jakieś drzwi. Wyglądały tak samo jak poprzednie i tutaj również na ziemi leżała jakaś kartka. Podniosłem ją.

"Cenimy sobie wyobraźnię..."


Tym razem nic nie zrozumiałem, ale stwierdziłem, że za chwilę wszystko się wyjaśni. Pchnąłem drzwi i natychmiast oślepiła mnie biel pokoju, w którym się znalazłem. Kiedy oczy przywykły do ekranu, bijącego teraz jasnym światłem, pojąłem, gdzie jestem. Było to pierwsze z pomieszczeń, które widziałem na tle głównego menu. I tutaj również na środku był stół z nagim mężczyzną, a wokół porozrzucane liczne narzędzia. Podszedłem bliżej i zrozumiałem, o co chodziło z tą wyobraźnią - miałem pociąć tego kolesia w jak najciekawszy sposób. Zdziwiłem się, że w ogóle w Amnesii jest taka możliwość i pochwaliłem w duchu twórcę dodatku. Złapałem za pierwsze narzędzie, jakie było pod ręką - duży, ząbkowany nóż. Zastanowiłem się chwilę i skierowałem niewielki celownik na palce mojego... pacjenta, że tak to ujmę. Moja postać jednym ruchem odcięła kciuk od ciała. I wtedy z głośników wydobył się głośny krzyk, a postać na stole zaczęła gwałtownie się wyrywać. Obaj z Michałem podskoczyliśmy, zaskoczeni tak nagłym przerwaniem tej monotonnej ciszy. Serca waliły nam jak młoty. Teraz, już drżącymi dłońmi, odcinałem mężczyźnie kolejne palce, uprzednio jednak przyciszając głos. Obejrzałem masę horrorów ze scenami grozy, więc takie rzeczy nie robiły na mnie większego wrażenia. Teraz jednak wszystko wydawało się cholernie realne.

Po skończonej zabawie moja ofiara jedynie płakała żałośnie. Następnie odłożyłem nóż i wziąłem do ręki wiertło. Przyłożyłem ostrą końcówkę do kolana nieszczęśnika, po czym rozpocząłem wiercenie dziury. Tutaj ponownie wydobył się nieziemski krzyk, lecz byłem na to przygotowany. Szybko wydrążyłem po jednym otworze w kolanach skazańca. Następnie zrobiłem kilka równie chorych rzeczy; wyrwałem zęby, osmaliłem skórę palnikiem, okaleczyłem ciało nożem, połamałem nos młotkiem, rozciąłem policzki. Dawało mi to niezłą frajdę, a Michał siedział jedynie z boku i oglądał to z niesmakiem. Ostatecznie mężczyzna przestał się ruszać, a cała podłoga była pochlapana krwią. Wtedy zobaczyłem, że na przeciwległej ścianie znajdują się drzwi; albo ich wcześniej nie zauważyłem, albo pojawiły się wraz ze śmiercią mojej ofiary. Przed nimi leżała kartka. Odczytałem ją.


"Wspaniale. Ale to nie koniec. Gwałt jest w naszym kręgu czymś normalnym. Pamiętaj o tym."

Zdziwiłem się jak cholera, ale wiedziałem już, co się święci. Seks w Amnesii? Czy to aby nie przesada? Otworzyłem kolejne drzwi, spodziewając się już, co zobaczę. Moje przeczucia się spełniły - znajdowałem się w drugim z pomieszczeń, jakie widziałem na obrazach z kamer. Na środku stała opisana przeze mnie wcześniej maszyna - obracający się okrąg z krzyżem w środku, do którego przywiązana była naga kobieta. Powoli podszedłem do niej, wyglądała na nieprzytomną. Zobaczyłem, że jest możliwość interakcji z tą postacią, wiec kliknąłem "E". Postać uderzyła kobietę z pięści w głowę kilka razy pod rząd, a ta obudziła się z krzykiem i zawodzeniem. Dalej było tylko ciekawiej. Wyświetliła się animacja, nad którą nie panowałem. Mogłem jedynie przerwać działania bohatera, ponownie klikając klawisz. Z tej samej perspektywy, co przez całą grę, widziałem jak główny bohater gry gwałci dziewczynę, bijając ją przy tym po twarzy i całym ciele. Sceny rodem z jakiegoś perwersyjnego pornola.


- ****, wyłącz to pojebane gówno! - usłyszałem głos obok siebie. Byłem jednak zbyt wciągnięty żeby zareagować, więc kumpel po prostu odszedł od biurka i rzucił się na łóżko, wpatrując się w sufit.

Zawodzenia i błagalne krzyki kobiety trwały przez dobre pięć minut, a ja przez ten cały czas nie przerywałem poczynań postaci. Po chwili ustały wszelkie dźwięki i spostrzegłem, że dziewczyna przestała się ruszać. Wokół ponownie było pełno krwi. Zatrzymałem grę i obróciłem się na krześle do Michała. Nie odezwałem się nawet słowem. Nigdy nie widziałem tak **** custom game do Amnesii. Ale chciałem dowiedzieć się, co będzie dalej. Jakie jest zakończenie. Drżąc na całym ciele obróciłem się z powrotem do laptopa i kontynuowałem grę. Znów to samo - pojawiły się drzwi, prowadzące dalej, a przed nimi zwitek papieru.


"Bezwzględność..."

Tylko tyle. Żadnej wskazówki. Wszedłem przez drzwi i znalazłem się w kolejnym pokoju. Ściany wyłożone były materacami, podłoga również. Po pomieszczeniu błądziła kilkunastoletnia, naga dziewczynka ze związanymi rękami i zasłoniętymi oczami. Płakała donośnie i wołała rodziców, których tutaj nie było. Przede mną leżał łom.
Co za ****psychol robił tę grę?
Po chwili wahania, upewniwszy się, że Michał nie patrzy i nie będzie robił mi wyrzutów, złapałem za łom i podszedłem do kolejnej ofiary. Zatrzymała się i obróciła w moją stronę, nadal płacząc.
- Mama? Tata? Proszę, pomóżcie mi... - urwała zdanie w pół i zalała się krwią, kiedy tępe narzędzie trzymane przeze mnie uderzyło ją z całym impetem w głowę. Upadła na ziemię i cicho mamrotała coś w stylu:
- Przepraszam... Nie rób mi krzywdy... - jej głosik był cienki i słaby. Jeszcze kilka zamachów łomem i bez wątpienia padła martwa. Z rozpieprzonej czaszki wylewał się mózg, a białe materace zabarwiły się na czerwono. Kolejne zadanie wykonane, choć tym razem miałem niewielkie wyrzuty sumienia. Wszystko było takie realne... Powtarzając sobie, że to tylko gra, minąłem ciało i ruszyłem do kolejnych drzwi, nadal trzymając łom w dłoni. Kolejna kartka.


"Wyśmienicie. Ostatnie zadanie."

Znów całe gówno informacji, ale i tym razem wiedziałem, że sobie poradzę. Przekroczyłem ostatnie drzwi i znalazłem się w tym samym niewielkim pokoju, który widziałem na czwartym obrazie z kamery. Na środku stało stalowe krzesło, a na nim siedział mężczyzna. Podszedłem do niego. Na głowie miał worek, a jego biała koszulka wydała się jakoś dziwnie znajoma. Zignorowałem jednak to podświadome ostrzeżenie i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nie było w nim żadnego narzędzia, więc wywnioskowałem, że ostatnią ofiarę również muszę pozbawić życia łomem. Zamachnąłem się i uderzyłem mężczyznę w głowę. I jeszcze raz. I kolejny. Worek szybko przesiąknął krwią, a mój cel zmarł bez słowa. To chyba było najłatwiejsze z dotychczasowych zadań. Rozejrzałem się w poszukiwaniu drzwi, lecz znalazłem jedynie kartkę.


"To koniec. Brawo. Witamy w Bractwie."

I tyle. Gra się wyłączyła, wyrzucając mnie na pulpit. Wpatrywałem się tępo przed siebie. Z jednej strony byłem zafascynowany dodatkiem, który wprowadził dosyć ciekawe możliwości do gry, ale z drugiej czułem się dziwnie. Było mi szkoda tych ludzi. Zaśmiałem się cicho - przecież to tylko animowane postaci. Spojrzałem na zegarek, była 01:16. Chciałem już iść spać, stwierdziwszy, że dzisiaj już nic ciekawego nie zrobię. Włączyłem przeglądarkę, żeby wylogować się z poczty i spostrzegłem, że mam jedną nową wiadomość. Ponownie bez tematu. Zawołałem Michała i ten z niechęcią podszedł do mnie i przysiadł zrezygnowany na krześle. Otworzyliśmy ją – żadnego tekstu, jedynie cztery pliki wideo w formie załączników. Każdy ważył około 15mb. Pobrałem wszystkie naraz, co zajęło jednak chwilę czasu. Siedzieliśmy w milczeniu w obawie przed tym, co zobaczymy na filmach. Sekundy ciągnęły się w nieskończoność, minuty zdawały się wiecznością. W końcu pliki zapisały się na dysku. Cały drżąc, włączyłem pierwszy z nich. Naszym oczom ukazało się białe pomieszczenie, na którego środku stał metalowy stół. Na nim leżał jakiś mężczyzna. Zamarłem, a wnętrzności podeszły mi do gardła. To już nie była komputerowa animacja - to był autentyczny obraz z monitoringu. Widziałem przerażenie malujące się na twarzy Michała. Po chwili w kadr weszła niska, otyła postać. Ubrana była jedynie w krótkie, czarne spodenki, a na głowie miała maskę, przedstawiającą świńską głowę. Beznamiętnie podeszła do leżącego na stole mężczyzny i zaczęła odcinać mu palce...


Nie mogłem nic powiedzieć.
Amnesia.jpg

W głowie aż szumiało mi od natłoku pytań.


Słyszałem, jak Michał zachłysnął się powietrzem, kiedy zobaczył pierwsze sceny filmiku. Dalej robiło się coraz gorzej. Zamaskowany psychol zaczął na żywca wiercić swej ofierze dziury w kolanach, a następnie okaleczał jej ciało. W tle było słychać krzyki, jęki i błaganie o litość. Żadnej reakcji ze strony oprawcy – po prostu nadal ciął. Filmik sam w sobie nie wzbudziłby takich emocji, gdyby nie fakt, że ten pojebaniec robił dokładnie to samo, co moja postać w Amnesii...

Kiedy jęki ustały, mężczyzna po prostu odrzucił narzędzia i przeszedł do kolejnego pomieszczenia. I tutaj wideo się skończyło...
Nie wiem jak długo siedzieliśmy w milczeniu. Wiem tylko, że nie wiedziałem, co mam teraz zrobić. Na tym filmie zginął jakiś mężczyzna i nie wyglądało to na kadr z jakiejś wyreżyserowanej produkcji. Przełknąłem ślinę i spoconą ze strachu dłonią uruchomiłem kolejny plik. Ponownie znajome pomieszczenie i scena, którą tak naprawdę sam zaaranżowałem. Ten sam psychopata podszedł do obracającej się na krzyżu kobiety i kilkoma uderzeniami w twarz wybudził ją ze snu. Następnie ściągnął spodnie i zmusił swoją ofiarę do seksu oralnego, dotykał ją, uderzał z całych sił, szarpał za włosy, gwałcił we wszystkie możliwe otwory, po czym pozostawił martwą. Zwymiotowałem obok biurka. Michał nawet nie zareagował, tylko szlochał cicho z twarzą ukrytą w dłoniach. Pierwszy raz widziałem go płaczącego, ale nie dziwiłem mu się. To wszystko było... Chore. Pojebane.
Zostały nam jeszcze dwa filmy do obejrzenia i choć byliśmy już wystarczająco roztrzęsieni, wiedzieliśmy, że trzeba zobaczyć, jak to gówno się skończy.

Resztkami sił włączyłem trzeci plik. W białym pokoju siedziała naga mała dziewczynka ze skrępowanymi kończynami i zasłoniętymi oczami. Skulona szlochała w kącie i wołała rodziców. Na sam ten widok do oczu naszły mi łzy. Wiedziałem, co ją czeka. Po kilku sekundach do pomieszczenia wszedł ten sam facet. W ręku trzymał łom. Na dźwięk otwieranych drzwi dziewczynka uniosła głowę i zawołała cicho.
- Mama? - jej przyszły oprawca milczał. Przypatrywał się jej chwilę, a następnie podszedł do niej i z całej siły uderzył w głowę narzędziem. Dźwięk łamanych kości dobiegł do moich uszu z głośników. Widziałem, jak to niewinne dziecko pada na ziemię, a wokół głowy pojawia się czerwona kałuża. Kilka kolejnych uderzeń doszczętnie zmiażdżyło czaszkę i spowodowało wylanie się jakiejś galaretowatej substancji na ziemię. Ledwo powstrzymywałem wymioty. I tutaj wideo się zakończyło. Pozostawał ostatni plik. Ten, z którym wiązało się najwięcej pytań. Kim był mężczyzna w worku? Dlaczego nie krzyczał, kiedy był katowany? Najechałem kursorem na plik; tylko tak było można to sprawdzić. Kliknąłem dwa razy.

Przez pierwsze dwadzieścia sekund widać było jedynie siedzącego na stalowym krześle mężczyznę. Nie ruszał się i jedynie po poruszającej się delikatnie klatce piersiowej można było wywnioskować, że żyje. W dwudziestej drugiej sekundzie drzwi otworzyły się i do środka wszedł raz jeszcze zamaskowany kat, w dłoni trzymając zakrwawiony łom. Podszedł do mężczyzny i przyglądał mu się dłuższą chwilę. Liczyłem na to, że zdejmie swojej ofierze worek z głowy i ukaże jej oblicze. Jednak ten bez zbędnych ceregieli zamachnął się i trzasnął, pozbawił życia kolejnego człowieka. Odgłos łamanej czaszki ponownie wydobył się z głośników. Michał trząsł się na całym ciele. Obaj wiedzieliśmy, że te pliki nie trafiły do nas przez przypadek. To my zabiliśmy tych ludzi. Nie mam pojęcia jak, ale takie były fakty. Chciałem już zamknąć okno odtwarzacza wideo, lecz zauważyłem, że dzieje się coś jeszcze, co nie miało miejsca w grze. Psychol w świńskiej masce wyjął zza pasa nóż i zaczął oddzielać głowę od ciała. Biała koszulka ubrudzona była krwią. Tak znajoma, biała koszulka...


Nie wiem czemu, ale w pewnym momencie poczułem nagły skok adrenaliny. Serce waliło mi jak młot, ręce drżały mi nieziemsko. Chyba powoli docierało do mnie, co tak naprawdę się stało...
Wybiegłem z pokoju i gwałtownie otworzyłem drzwi do pokoju rodziców. Na łóżku leżała jedynie matka.
- Gdzie... Gdzie tato? - zapytałem drżącym głosem ze łzami w oczach.

- Ojciec? Wyszedł gdzieś w pośpiechu około godziny temu, a co? Coś nie tak? - zapytała spokojnym tonem. Usłyszałem wołanie z mojego pokoju i jak najszybciej tam pobiegłem. Michał stał przed biurkiem pokazując palcem na monitor. Był zapłakany i cały się trząsł. Powoli przeniosłem wzrok na monitor i zalałem się łzami.

Spauzowana klatka filmu prezentowała mężczyznę podkładającego niezdarnie obciętą głowę do kamery. Głowę MOJEGO OJCA.
To ja go zabiłem...

 

Staraj się nie używać wulgaryzmów :)

wulgaryzmy.gif

Edward


  • 0

#1585

pol44.
  • Postów: 5
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Kolejne tłumaczenie.
Oryginał: https://www.reddit.c...fmjf/autopilot/
---------------------------------------------
Autopilot

Czy zdarzyło ci się kiedykolwiek zapomnieć swojego telefonu?

Kiedy zorientowałeś się, że go nie masz? Pewnie nie było tak, że nagle uderzyleś się w czoło i krzyknąłeś "cholera!" bez żadnego powodu. Raczej nie doznałeś żadnego spontanicznego olśnienia. Bardziej prawdopodobne jest to, że sięgnąłeś po swój telefon, otworzyłeś kieszeń lub torbę i przez moment byłeś zdziwiony, że go tam nie ma. Wtedy postanowiłeś odtworzyć w głowie swój poranek. 

Cholera.

W moim przypadku budzik w telefonie wyrwał mnie ze snu jak zazwyczaj, lecz zauważyłem że poziom baterii był niższy niż się spodziewałem. To był nowy telefon, który miał w zwyczaju zostawiać w nocy włączone aplikacje zżerające baterię. Dlatego podłaczyłem go ponownie, gdy szedłem do łazienki, zamiast włożyć go do torby jak to miałem w zwyczaju. To było zaledwie chwilowe odejście od rutyny, ale tyle wystarczyło. Gdy wszedłem pod prysznic, mój mózg wrócił do "rutyny", którą przeżywał co ranek i to tyle.

Zapomniany.

To nie dlatego, że byłem niezdarny. Jak później się dowiedziałem, to znana funkcja mózgu. Twój mózg nie pracuje na jednym poziomie, a na wielu. Kiedy gdziesz idziesz, myślisz o celu twej podróźy oraz o tym, jak ominąć zagrożenia, a nie o tym, jak masz poruszać nogami. Gdyby tak było, to świat wyglądałby jak jeden wielki cosplay gry QWOP. Nie myślałem o regulowaniu swojego oddechu, tylko zastanawiałem się czy po drodze to pracy powinienem skoczyć na kawę (co zresztą zrobiłem). Nie myślałem o przesuwaniu śniadania wzdłuż moich jelit, lecz o tym czy zdążę odebrać Emily z przedszkola, czy może będę zmuszony dopłacić za jej dłuższy pobyt. O tym mówię; w mózgu istnieje poziom, który zajmuje się rutyną, po to aby reszta mózgu mogła skupić się na innych sprawach.

Pomyśl o tym. Przypomnij sobie ostatnią podróż do pracy. Co z niej pamiętasz? Pewnie mało, jeśli w ogóle cokolwiek. Codzienne podróże często zlewają się w jedną całość, a przypomnienie sobie jakiejś konkretnej jest trudne, co zostało naukowo potwierdzone. Rób coś wystarczająco często, a stanie się to częścią rutyny. Rób to dalej, a przestanie być kontrolowane przez myślącą część mózgu i zostanie przeniesione do części odpowiadającej za rutynę. Mózg ciągle to robi, nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Po jakimś czasie, myślisz o swojej trasie do pracy tyle samo ile o ruszaniu nogami gdy chodzisz. Czyli wcale.

Większość ludzi nazywa to autopilotem. Ale jest to niebezpieczne. Jeśli zrobisz wyjątek od swojej rutyny, to twoja umiejętność zapamiętania, że to zrobiłeś jest taka sama, jak umiejętność powstrzymania mózgu od wejścia w stan rutyny. Moja umiejętność zapamiętania, że zostawiłem telefon na parapecie jest taka, jak moja umiejętność powstrzymania mózgu od wejścia w "tryb porannej rutyny", która mówi mi, że telefon jest w torbie. Ale nie zrobiłem tego. Wszedłem pod prysznic, jak codziennie. Rutyna rozpoczęta. Wyjątek zapomniany.

Autopilot aktywowany.

Mój mózg wrócił do rutyny. Wziąłem prysznic, ogoliłem się, radio zapowiedziało świetną pogodę, zrobiłem Emily śniadanie i wpakowałem ją do samochodu (była taka urocza tego poranka, mówiła, że "złe słońce" ją oślepiało i próbowało powstrzymać od drzemki w samochodzie), po czym wyruszyłem. Taka była rutyna. Nie ważne, że mój telefon leżał na parapecie, cicho się ładując. Mój mózg był w trybie rutyny, a rutyna mówiła, że telefon jest w torbie. To nie niezdarność. Ani zaniedbanie obowiązków. Po prostu mój mózg wszedł w rutynę i wymazał wyjątek z pamięci.

Autopilot aktywowany.

Wyruszyłem do pracy. Dzień już był upalny. Złe słońce paliło jeszcze zanim mój zdradzcko nieobecny telefon zbudził mnie ze snu. Kierownica płonęła gorącem, gdy jej dotknąłem, siadając na fotelu. Chyba słyszałem jak Emily zmienia miejsce i siada za mną, aby uchronić się przed promieniami słońca. Ale dotarłem do pracy. Zdałem raport. Byłem obecny na porannym spotkaniu. Dopiero gdy zrobiłem sobie przerwę na kawę i sięgnąłem po telefon, iluzja rozprysnęła się na kawałki. Odtworzyłem w myślach poranne wydarzenia. Przypomniałem sobie niski poziom baterii. Przypomniałem sobie jak go podłaczyłem do ładowania. Przypomniałem sobie, jak go zostawiłem.

Telefon leżał na parapecie.
Autopilot wyłączony.

Znowu, jest w tym niebezpieczeństwo. Do momentu gdy sięgniesz po telefon i zniszczysz iluzję, ta część mózgu wciąż jest w stanie rutny. I nie ma powodu, dla którego miałaby kwestionować rutynowe fakty; dlatego właśnie jest rutyną. Utarta powtarzalność. Nie można po prostu powiedzieć "dlaczego zapomniałeś telefonu? Nie dotarło to do ciebie? Jesteś taki niedbały."; to mija się z celem. Mój mózg wmawiał mi, że rutyna odbywała się tak jak zwykle, choć tak nie było. To nie tak, że zapomniałem telefonu. Według mojego mózgu i mojej rutyny, telefon był w torbie. Dlaczego miałbym to kwestionować? Dlaczego miałbym sprawdzać? Jak miałem sobie nagle przypomnieć, że mój telefon leży na parapecie? Mój mózg był podłączony do rutyny, a ta mówiła, że telefon jest w torbie.

Upalny dzień wciąż trwał. Poranna mgiełka ustąpiła bezlistosnemu popołudniowemu żarowi. Asfalt topniał. Chodnikowi groziły pęknięcia. Ludzie zamienili kawy na smoothie. Kurtki zdjęte, rękawy podwinięte, krawaty poluzowane, czoła ocierane z potu. Parki powoli zapełniły się opalającymi się lub robiącymi grilla ludźmi. Framugi okien groziły wykrzywieniem. Rtęć w termometrach wciąż rosła. Dobrze, że biura były klimatyzowane. 

Ale, jak zwykle, skwar ustąpił wieczornemu ochłodzeniu. Kolejny dzień, kolejny dolar. Wciąż przeklinając siebie za zapomnienie telefonu, jechałem do domu. Upał ogrzał wnętrze samochodu, wydzielając skądś potworny smród. Gdy wjechałem na podjazd, słysząc kamyki pękające pod oponami, w drzwiach przywitała mnie żona.

-Gdzie jest Emily?

Cholera.

Jakby sam telefon nie wystarczył. Po tym wszystkim zostawiłem Emily w przedszkolu. Od razu popędziłem z powrotem do przedszkola. Doszedłem do drzwi i zacząłem wymyślać wymówki, zastanawiając się czy uda mi się przekonać opiekunkę, żebym nie musiał płacić za spóźnienie. Zauważyłem kartkę przyklejoną do drzwi.

"Z powodu nocnego aktu wandalizmu proszę skorzystać z bocznych drzwi. Tylko dzisiaj."

Nocnego? Przecież drzwi były całe dziś ra-.

Zamarłem. Kolana zaczęły mi się trząść.

Wandale. Zmiana w rutynie.

Telefon leżał na parapecie.

Nie było mnie tu rano.

Telefon leżał na parapecie.

Przejechałem przedszkole, bo piłem kawę. Nie podrzuciłem Emily.

Telefon leżał na parapecie.

Zmieniła miejsce. Nie widziałem jej przez lusterko.

Telefon leżał na parapecie.

Zasnęła poza zasięgiem złego słońca. Nic nie powiedziała gdy przejechaliśmy obok przedszkola.

Telefon leżał na parapecie.

Zmieniła rutynę.

Telefon leżał na parapecie.

Zmieniła rutynę, przez co zapomniałem ją podrzucić do przedszkola.

Telefon leżał na parapecie.

9 godzin. W samochodzie. W tym słońcu. Bez powietrza. Bez wody. Bez prądu. Bez pomocy. Ten upał. Kierownica zbyt gorąca aby ją dotykać.

Ten smród.

Podszedłem do samchodu. Odrętwienie. Szok.

Otworzyłem drzwi.

Mój telefon był na parapecie, a moja córka była martwa.

Autopilot wyłączony.
  • 3

#1586

Endinajla.

    Empatyczny Demon

  • Postów: 2169
  • Tematów: 162
  • Płeć:Kobieta
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

HISTORIA JONATHANA

 

Nazywam się Jonathan Enderman. Pewnie mnie nie znasz , ale muszę ci coś powiedzieć

- tak brzmiały pierwsze słowa wiadomości , którą napisałem do pewnej dziewczyny.

Nie , to nie była dziewczyna , którą pokochałem czy coś w tym rodzaju. Nie! Miałem inne plany.

 

Nie wiecie kim jestem. Dla was nazywam się Jonathan, to powinno wystarczyć.

Chcę Wam opowiedzieć o czymś czego doświadczyłem na własnej skórze i chociaż zdecydowałem  się
anonimowo o tym opowiedzieć, to nie myślcie sobie, że jetem kimś innym, kimś kogo możecie
uważać , za swojego przyjaciela. To nie tak.

 

Moja historia była nudna. Szczerze to wychowałem się w sierocińcu.

Taki odpad, nikt nie chciał mnie adoptować i chwała im za to. Bo gdyby tak się się stało, to nigdy nie był bym tym kim jestem.

A kim jestem? No właśnie. Nie ma sensu się ujawniać, bo byście we mnie zwątpili, balibyście się uwierzyć w moje słowa..

Węszylibyście podstęp i manipulacje , ale nie tędy droga. Zresztą zdradzę wam to na koniec

 

Gdybym wiedział , że popełniam błąd wcale bym wam nie próbował o tym opowiedzieć. Mówię bo chcę.

Taka jest jest moja wola , jako członka organizacji do której należę.

 

Kiedy byłem mały historyjki o ludziach którzy chcą zmienić świat na własne życzenie były dla mnie totalną ściemą

wyciągniętą z bajek albo filmów science – fiction. Nikt w takie bzdury nie wierzy. I to jest błąd. 

Kiedy nikt w coś nie wierzy lepiej to stworzyć  w tajemnicy przed niedowiarkami.

Ciemność to nie tylko domena satanistów a kosmos kosmitów.

Ciemność jest domeną drapieżników i przekleństwem ich ofiar, a kosmos świetną zasłoną dymną.

 

Z początku kiedy mi zaproponowano podchodziłem do tego sceptycznie. Miałem 17 lat wtedy i w głowie więcej bzdur niż rozumu.

On – około trzydziestoletni facet, podszedł do mnie i zapytał mnie.
- Chcesz wziąć udział w eksperymencie?
- Jakim eksperymencie?- odparłem
Byłem zdziwiony. Eksperymenty kojarzyły mi się z najgorszym. To przez te debilne filmy.
- Mam być królikiem doświadczalnym? Odpada! - rzekłem i chciałem odejść.
Miałem to daleko gdzieś. Nikt ze mnie nie będzie robił jakiegoś stworzenia eksperymentalnego.

Już miałem iść, kiedy ten powiedział.
- Już dawno nim jesteś.
- Co? - zapytałem
Zwaliło mnie to z nóg . Całkowicie. Wtedy ten człowiek oznajmił mi , że wiele się dzieje w świecie

a rodzice bojąc się o swoje dzieci kiedy te idą do lasu , postępują słusznie. 

Nie wiedziałem o co mu biega.  On uśmiechnął się i mi powiedział tak
- Nigdy nie zastanawiałeś się nad tym, dlaczego niektórzy ludzie zachowują się inaczej i posądza się ich o choroby psychiczne?

   Albo nie słyszałeś o historiach uprowadzonych przez obcych?
- Fikcja! - odparowałem i już chciałem odejść kiedy zakuło mnie w głowie.
Praktycznie wtedy to już się zaczęło. Parę sekund potem straciłem przytomność.

Gdy się ocknąłem leżałem na jakiejś szpitalnej pryczy. Byłem przykuty pasami do łóżka. Szarpałem się i krzyczałem.

Cała ta aparatura , która sterczała nade mną przerażała mnie. Wtem cos się uruchomiło .

Te aparaty , roboty zaczęły same do mnie podjeżdżać. Widziałem te okropne igły i przyrządy.

Cos unieruchomiło mi głowę. Leżałem na pryczy , która była stołem operacyjnym!.

Płakałem jak najęty, jak dziecko, ale to były maszyny! Bez uczuć i bez sumienia.

Ciśnienie mi wzrosło a puls rozwalał mi tętnice.
- Pomocy!!! Co mi robicie!!!! - wrzeszczałem na całe gardło, ale nic , jak kamieniem o  ścianę.
Gdybym nie miał tych pasów na sobie to bym to wszystko rozpierniczył jak leci.

Wtem to coś przystawiło mi wielką gruba igłę do skroni . Czekałem na ten moment , aż mnie ukuje

i całkowicie wejdzie mi w mózgownicę. Wiedziałem, no przynajmniej tak odczuwałem wtedy, że moje dni są już policzone.
Nagle poczułem , że coś chwyta mnie za powieki.
- No super! Zaraz mi je rozerwie! - pomyślałem , czułem jak się naciągają !
Otworzyłem oczy i co zobaczyłem? Wycelowane prosto w moje moczy dwie igły, jedna na wprost

jednego a droga na wprost drugiego oka. Nie mogłem zamknąć oczu. Nie wiem co się stało.

Oddychałem tak głośno , że uszy mi już od tego wysiadały.
Z ostrza każdej igły kapało coś czarnego. Myślałem , że się posikam ze strachu. Robiło mi się słabo .

Kręciło mi się w głowie. Wtem usłyszałem jakby dzwonek. I nagle te igły jednym szybkim ruchem przyśpieszyły i wbiły mi się w gały!

Wrzeszczałem , ale na te maszyny nic nie działało. Wiłem się z bólu, kuło mnie okropnie, jakby ktos wsadzał ci po gwoździu w każde  w oko.

Miałem wrażenie , że zaraz mi pękną. Nagle straciłem wzrok i już nic nie pamiętam , co tam się dalej działo.

 

Obudziłem się w jakiejś izolatce. Na fartuchu który miałem wtedy na sobie dostrzegłem maleńkie ślady krwi.
- Co oni mi robili?- zastanawiałem się
Cieszyło mnie jednak , że mam oczy na swoim miejscu. Wstałem z tej kozetki i podszedłem do drzwi. Były otwarte. 

Wyszedłem , przecież nie będę stał jak królik i przyglądał się kiedy ktoś da mi sałatę w nagrodę, że nie zdechłem!
Szedłem długim korytarzem. Wtem cos mnie pokusiło wejść w te drzwi po prawej.

Wślizgnąłem się do tego pomieszczenia i zapaliłem światło. Stanąłem jak wryty. Naprawdę.

Bo to co tam zobaczyłem przeszyło mnie całego. Leżące na stole operacyjnym dziecko.

Miało wbite igły w głowę i jakieś rozwieracze na oczach i rurę w pępku. Szybko podbiegłem i zdjąłem to cos z oczu tej

pięcioletniej dziewczynki. Ściągnąłem jej z buzi coś co prawdopodobnie służyło jako tłumik.  Byłem przerażony.

Tej rury nie udało mi się z pępka wyciągnąc. Bałem się , że jeszcze coś zrobię nie tak i dziecko umrze.

Przytuliłem ją do siebie całą zapłakaną.
Wtem drzwi się się otworzyły i weszli zamaskowani, ubrani na biało lekarze. Odciągnęli mnie od niej.

Jeden z nich spojrzał na mnie i rzekł.
- Przyzwyczaj się do tego!
Zabrali ją. Już jej więcej nie zobaczyłem na oczy. Chciałem stamtąd uciec. Wtedy jeszcze nie wiedziałem , co mnie czeka.

Tego samego dnia zaprowadzono mnie do specjalnego gabinetu. Siedział tam ten , którego spotkałem na ulicy.

Odwrócił się w moja stronę i z uśmiechem powiedział
- I jak wrażenia?
- Ta dziewczynka...- chciałem dokończyć, ale on przerwał mi w połowie zdania.
- Ta dziewczynka,... No cóż eksperymenty wykonuje się w wyższych celach.

Czasami , no niestety trzeba cos poświęcić, dla dobra sprawy.
- Jakiej sprawy?! Co z nią zrobiliście?!- wrzasnąłem
- Takie rzeczy się zdarzają. Przykro mi.- odpowiedział spokojnie i złożył dłonie w piramidkę.
Ja wiedziałem już o co mu chodzi. Zabili ją.
- Po co te eksperymenty? - zapytałem.
Kiedy na niego patrzyłem to nóż otwierał mi się w kiermanach. Miałem ochotę przeklinać ile wlezie

i poobijać mu tą wyrafinowaną gębę. Naprawdę.

 

Na początku czułem żal i bunt , ale oni starali się być mili. Mówili mi wiele ciekawych rzeczy odnośnie świata,

wszechświata i ludzkości. Myślałem , że są ateistami ale to nie prawda. Werzą w coś w co ja bym nigdy nie uwierzył ,

ale niestety... poległem.

Przez cały miesiąc robili mi dziwne zabiegi, nawet wszczepili mi coś w mózg . Jak to powiedzieli.
- Do dla twojego dobra . Twoja mądrość się rozwinie.
Wspominali coś o czakrach i takich tam.  Wtedy pomyślałem sobie.
- Super! To jakaś New Ageowska sekta naukowa. Coś jak scjentolodzy, ale … o wiele gorsza.

Tygodnie leciały . Oni mnie szkolili. Byłem rekrutem.
Pamiętam jak pewnego razu zabrali mnie na salę operacyjną. Przeprowadzali jakiś zabieg na kobiecie.

Ona płakała a oni ją unieruchamiali. Szarpała się biedaczka z całych sił wrzeszczała. Wtedy jeden z moich,

że tak się wyrażę kolegów podszedł do mnie i wręczył mi i, grubą, wielką igłę w dłoń i rzekł
- Wkuj jej to w brzuch!
Opierałem się ale on powiedział
- Twojej twarzy nie zobaczy. Kiedy się obudzi będzie myślała, że uprowadzili ją obcy.
- Po co to robicie? - zapytałem
- Ona jest w trzecim miesiącu ciąży. To są bliźniaki. Jeden płód jest chory . Trzeba go zabić.
- O nie! - wrzasnąłem
Podbiegłem do drzwi ale oni mnie siłą wrócili i dosłownie rzucili na tą kobietę.
- Zabij to!
- Nie!
- Nie?
- Nie!
- Masz wybór, albo wbijesz jej to w brzuch , albo będziesz musiał wbić to sobie sam. Wybieraj!
Zwlekałem . Za długo zwlekałem. Nagle dosłownie obezwładnili mnie i dosłownie rzucili na łóżko ,

które stało obok łóżka na której leżała ta kobieta. Dali mi do ręki tą gigantyczną  strzykawę z grubą igłą i
- Wkuj to sobie w brzuch!- rzekł główny prowadzący.
Spojrzałem po wszystkich. Patrzeli na mnie jak zahipnotyzowani. Wszyscy byli przeciwko mnie i tylko czekali ,

kiedy to zrobię.  Wtedy ten przewodniczący podszedł do mnie. Leżałem na plecach jak uległy pies.

Wyciągnął spluwę i koniec lufy dosłownie docisnął mi do oka. Bolało jak nie wiem! .

Moja źrenica była w lufie! Zamknąłem drugie oko i zacisnąłem zęby . Uniosłem tą strzykawę i wbiłem sobie ją

z całej siły w brzuch.
- Aaaaaa!!!!! - darłem się jak kobieta przy porodzie.
Myślałem , że na tym się skończy a oni całą zawartość strzykawy wcisnęli mi w brzuch! Nie wiem co to było!!,

ale nie mogłem wyrobić  z bólu. Czułem , że za chwile rozsadzi mi brzuch. Ból był nie do zniesienia.

Po raz kolejny straciłem przytomność.

 

Po paru miesiącach powiedziano mi , że  to co mnie spotykało , to zwykłe sny. Robili eksperyment  dotyczący snów.

Jednak powiedzieli mi jeszcze coś
- Ty jako jeden z nas nie mogłeś  zostać narażony na śmierć. Do badań potrzebujemy ludzi a ty Jonathanie jesteś

   tu po to by nam ich dostarczać.
Zamurowało mnie. Zwerbowali mnie po to bym ja werbował. Dotarło do mnie , że będę poszukiwał takich ludzi jak ta

mała dziewczynka, by przeznaczać ich na takie bolesne i w niektórych  przypadkach śmiertelne eksperymenty.

 

Po paru latach stałem się już całkowicie innym człowiekiem niż byłem wcześniej. Ci co wiedzą kim jestem , lub mieli ze

mną do czynienia, widzą we mnie demona, nieczułą bestię. Niestety nie mogą już o tym opowiedzieć ,z wiadomych względów.
Dlaczego tu jestem i o tym opowiadam?
Chcę by ludzie wiedzieli , że istnieje organizacja , która nie liczy się z niczym i nikim, dla której Bogiem jest nauka.

Byście nie bagatelizowali zeznań tych którzy opowiadają cuda, w które z reguły się nie wierzy. Celowo nakręcamy tą machinę

by jedni w to wierzyli a inni nie. Entropia ludzkiego myślenia, to jest to. Łatwiej jest wtedy szukać i nie zostać odkrytym.

 

 

 

Po opowiedzeniu swojej historii Jonathan znikł i już więcej go nie widziano. Wielu ludzi się zastanawia czy jego wyznania były do końca prawdziwe? 

Dlaczego powiedział tyle o swojej organizacji?
Czyżby ta bestia miała serce? A może to było zamierzone działanie, by jakby to ujął Jonathan „powiększyć entropię ludzkiego myślenia ?

Kto wie...


Użytkownik Shadow Of Angel edytował ten post 23.05.2016 - 01:48

  • 1



#1587

Ichigo.
  • Postów: 18
  • Tematów: 1
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Ponieważ temat "wzioł i umar", wrzucam swoją własną pastę. Mam nadzieję, że okaże się ona znośna, a sam temat choć odrobinę się reaktywuje.

 

Hałas. Znowu ten hałas.

Odkąd niedawno wprowadzili się w okolicy nowi sąsiedzi, dzień w dzień nie ma nawet chwili spokoju. Wszystko przez ich psa.

Zawszony kundel szczeka dzień i noc. Na samochody, których niewiele, dzięki Bogu, tu jeździ, na ludzi, na ptaka na drzewie, nawet swoich właścicieli wita wydzierając się na nich.

Mogliby chociaż na noc zamykać to bydlę w domu. Ale nie, bo wtedy przeszkadzałby im, drąc ryja na latarnię za oknem. Więc niech siedzi o północy pod bramą i tam wyje.

Kto zresztą widział bezstresowo wychowywać zwierzę? Nigdy nie dadzą wszarzowi klapsa. Ba! Nawet głosu nie podniosą, tylko pośród ujadania, czasem przebija się cichutkie "no już, nie szczekaj. Ciiii". Przejdę się tam zaraz, i albo sąsiad uciszy kundla, albo zrobię to za niego.

W sumie, to niegłupi pomysł. Nie uciszanie kundla rzecz jasna, ale może jak pogrożę policją, to zrobią coś z tą małą syreną alarmową.

Dobra. idę.

O Hej John. Tom? Co? Wam też nie da spać? No ja się nie dziwię. Idę właśnie do sąsiadów. Przyłączycie się? Jak będzie nas więcej, to się przestraszy gość, bo to, na co pozwala teraz, to jakieś jaja.

O. Witam Panią, pani Chester. Pani też nie da spać ta mała cholera? Właśnie idziemy do nich. Nieee, nie trzeba. Pani niech siedzi sobie, my się zajmiemy sąsiadami

....

No dobra, już dobra. Po co krzyczeć? Jak pani chce, to może iść. Tylko, żeby nie było na nas, jak małżonek się dowie, że ciągamy starowinkę nocami po ulicy.

Dobra. Dzwonię.

Oż to dziad! Widzieliście? Wyjrzał przez okno, a jak zobaczył grupę ludzi, to zgasił światło i udaje, że nikogo nie ma. Co on sobie myśli, że w porządku tak olewać sąsiadów, gdy przez jego psa nikt nie może spać?

Tom czek.... a w sumie dobra. Wejdź i pukaj do drzwi. Tylko szybko, bo ta ujadająca wścieklizna tak się drze, że zaraz ogłuchnę.

Nie otwiera? No nic. Jak nie umie się zająć kundlem, to mu pomożemy. Łapcie go!

Tak jest! I do wora.

Od razu się nauczy, jak będzie musiał się do nas pofatygować i prosić o oddanie psa.

Dobra. Pies solidnie zamknięty, w końcu się uciszył, czyli wreszcie spokój i można spać.

 

O! Witam Panią, pani Chester!

Nie. jeszcze się nie zgłosili. Ci ludzie są na prawdę szurnięci. 3 dni temu wzięliśmy im tego kundla, a ci ani nie przyjdą poprosić o oddanie, ani nawet policji nie wezwali. Może jak im ukradnę te krzesełka ozdobne z tarasu to też oleją i będą dla nas?

....

Oj no przecież żartuję. Co Pani, na żartach się nie zna?.

Ej. Chwileczkę. Widzi pani? Samochód podjechał do nich duży jakiś. Pakują tam pudła.

Ha. Wyprowadzają się. Co za tchórze. Porwali im psa, to najlepiej się wyprowadzić. Ale to w sumie dobrze. Ich dziecko też zaczynało mnie irytować i pewnie niedługo trzeba by coś zrobić.

Ech ci ludzie. Nigdy się nie nauczą, że jak się mieszka w takiej okolicy, trzeba zachować ciszę. Do poprzednich lokatorów dotarło dopiero, jak zabraliśmy im Toma, tym, na szczęście wystarczył pies. No nic. A propos psa, to obudził się już? Minęły 2 dni odkąd się udusił w tym grobie.

....

I jaki jest? Spokojny? To dobrze. Nie potrzeba nam na cmentarzu wrzawy i hałasu. Tu panuje wieczny spoczynek!


  • 0

#1588

trebmal.
  • Postów: 178
  • Tematów: 3
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Jest to trzecia część cyklu Fobie.

1. Siderodromofobia.

2. Klaustrofobia.

 

Dentofobia

 

Przez długi czas nie pisałem tutaj, bo po prostu wiele się działo w moim życiu i na uczelni. W każdym razie, studia mam już za sobą, a z tego barwnego okresu jest też więcej ciekawych i niepokojących historii dotyczących lęków, nie tylko przypadek Emily. Podzielę się z wami wszystkimi.

 

Zacznę od tego, że zaraz po rozmowie z Tedem, nawiązała się między nami mocna nić przyjaźni. Udało mi się wyrwać go ze skorupy samotności, a nie chcąc go ciągać po imprezach, spędzaliśmy sporo czasu po prostu spacerując po mieście. Czasami wpadaliśmy też do jakiegoś baru na małe piwko przed snem. I to tam właśnie po raz pierwszy usłyszeliśmy o historii, która miała miejsce jakiś czas temu.

 

Nie zawsze przysłuchujesz się gadaninie innych ludzi w barze, ale kiedy jesteś osobą, która odczuwa dziwne zafascynowanie strachem, a ktoś obok zaczyna mówić o czymś bardzo niepokojącym, twój umysł sam wyostrza twój słuch, abyś nie uronił ani grama z opowieści.

 

Mężczyzna siedzący przy stoliku obok nie wyglądał na pijanego. Dwie osoby towarzyszące mu również. Dlatego właśnie postanowiłem potraktować poważnie to, co od nich usłyszałem.

 

Grudniowa noc sprzed kilku lat przyniosła mojemu studenckiemu miastu plagę zachorowań. Do typowych objawów grypy dołączała opuchlizna na dziąsłach i ich ropienie. Nic przyjemnego. Dolegliwości te dotykały najczęściej dzieci. Rodzice starali się je za wszelką cenę wykurować domowymi sposobami, ale większości dzieciaków nie udało się uniknąć wizyty u stomatologa, bo nawet, gdy gorączka i katar mijały, problemy dziąseł nie znikały.

 

W lokalnym internecie zaczęły krążyć wtedy plotki o stomatologach-wyłudzaczach, którzy postanowili wzbogacić się na owej epidemii, biorąc "w łapę" za jakieś podejrzane mazidła, zachwalane przez nich niczym ósmy cud świata. Przestrzegano także przed domorosłymi dentystami, którzy reperowali swoje domowe budżety zapraszając na fotel pacjentów, mimo zupełnego braku wykształcenia w tym kierunku.

 

Ale żaden z nich nie przerażał ludzi w takim samym stopniu, jak przerażał ich doktor Harris.

 

Tak naprawdę żaden z mieszkańców nie potrafiłby powiedzieć wiele na jego temat. Doktor Harris pojawił się znikąd zaraz na początku plagi i zajął nędzne mieszkanko w odrobinę zrujnowanym bloku w ubogiej dzielnicy. Jedynym, co ratowało jego reputację były przesadnie i jakby histerycznie wręcz pozytywne opinie na jego temat w sieci. Nie dało się znaleźć jednak niczego na temat jego przeszłości, zero wiadomości na temat studiów czy praktyki zawodowej. W dobie internetu takie sytuacje są naprawdę dziwne, prawda?

 

Przejdźmy jednak do rzeczy. Nawet w tak sporym mieście jak to, wieści o najlepszych lekarzach szybko się rozchodzą, a doktor Harris zaczął być na językach wszystkich. Tłumy zaniepokojonych rodzin, których dzieci dopadła ta dziwna choroba zjeżdżały nawet z drugiego końca miasta. Udało mi się porozmawiać z kilkoma osobami, które wciąż przyznawały się do istnienia doktora Harrisa. Opowiadały, że był miły, łagodny dla dzieci, ale od razu po wejściu do gabinetu czuły, że "coś z nim jest nie tak". To było tylko odczucie, znikające tak szybko jak tylko się pojawiło, ale jednak po jakimś czasie były je sobie w stanie przypomnieć. Tak jak i to, że zaraz po wyjściu odczuwali zupełną euforię i chęć podzielenia się dobrymi opiniami o lekarzu z innymi. Stąd tak wiele pozytywnych opinii na forach. Za to jeśli chodzi o sam przebieg wizyt, były one jedną wielką czarną dziurą. Być może we wcześniejszych wspomnieniach coś się na ten temat zachowało. Niestety z biegiem czasu, nikt już o tym nie pamiętał. Tak samo jak o wyglądzie doktora Harrisa.

 

Mówi się, że doktor zniknął z miasta zaraz po tym, kiedy zachorowania ustały. Radość z wizyt nie szła jednak w parze z ich skutecznością - większość dzieci cierpiała potem na zapalenia dziąseł i...strach, potworny strach przed jakimkolwiek nawet wspomnieniem o kontrolnej wizycie u stomatologa. Leczono je więc na powrót domowym sposobem powoli zapominając o doktorze Harrisie i towarzyszącym wizytom u niego odczuciom.

 

Badając to zjawisko dalej, zauważyłem coś dziwnego. Żaden spis lekarzy z tamtego okresu nie potwierdza obecności doktora Harrisa w tym mieście. Mógł być jednym z symulantów, to jasne, ale za wizyty nie brał podobno zupełnie żadnych opłat, a wiadomości o epidemii i wszystkie wpisy z lokalnych stron internetowych dotyczące tego "lekarza", zniknęły z serwerów na krótko przed jego odejściem z miasta. Jedyne, co po nim zostało to zamglona pamięć kilku osób i straszliwy lęk przed stomatologami u "leczonych" przez niego dzieci.

 

Co więcej, natknąłem się na kilka innych, niepokojących pozostałości po "plagach" mających miejsce w różnym czasie, w różnych stronach świata. Kontrolowane epidemie występujące na określonym terenie przez określoną ilość czasu i o określonych właściwościach.

Starannie tuszowane eksperymenty rządowe? A może badanie nas przez inną, inteligentną rasę?

Jeszcze tego nie wiem, ale czułem, że wdepnąłem w coś wielkiego. Czułem, że muszę się temu bliżej przyjrzeć.


Użytkownik trebmal edytował ten post 09.11.2016 - 09:09

  • 1

#1589

Lady Makbet.

    Lady

  • Postów: 65
  • Tematów: 2
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano


Tej nocy księżyc świecił wyjątkowo jasno. Oświetlał Victorii bardzo dokładnie leśną drogę, którą właśnie przemierzała rowerem. Victoria miała dziewiętnaście lat i była raczej przeciętna. Jej długie, liche włosy, które zawsze nosiła związane w kucyk były koloru mysiego blondu. Jej twarz także nie wyróżniała się niczym szczególnym. Victoria wracała przez las z pracy. Pokonywała tę drogę codziennie, jednak za każdym razem, gdy wracała po zmroku jej serce biło w szalonym rytmie strachu.
Dlatego upatrzył sobie JĄ. Dlatego, że była przeciętna. Dlatego, że nie była znana ani piękna. Przede wszystkim, dlatego, że była z domu dziecka, mieszkała teraz sama i nikt nie będzie jej szukał.
Bob odłożył na chwile na ziemię kij i wytarł spocone dłonie w spodnie. Zdawał sobie sprawę z przewagi nad swoją ofiarą, ważył pewnie raz tyle, co ona – szczupła i niska. Wiedział, że przemierza ona lasek bardzo szybko i ma tylko jedna szansę. Usłyszał szelest liści i podzwanianie dzwonka, sprawdził czas na posrebrzanym zegarku. Tak, to była ona. Obserwował ja od trzech tygodni i wiedział już, że jest bardzo punktualna. Podniósł z ziemi drewniany drąg i wyszedł na drogę. Gdy go mijała zauważył jeszcze jej przerażone spojrzenie. Od tej chwili wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Podniósł w górę kij i z ogromną siłą uderzył ją w głowę. Spadła z roweru, który uderzył o martwy konar i wydał z siebie ostatni dźwięk rowerowego dzwonka. Dziewczyna leżała nieruchomo, pomyślał, że nie żyje i cały jego plan poszedł na marne. Podszedł i sprawdził puls na okrwawionej szyi – żyła! Ale tego, czy rana na głowie jest poważna, nie dawało się określić w lesie.
Gdy wlókł ją do ukrytej w głębi lasu leśniczówki, nie zastanawiał się, dlaczego to robi. Odkąd skończył trzynaście lat wielbił krwawe horrory. Filmy, książki… Bez znaczenia. Byle było w nich dużo dosłowności i brutalności. Podniecała go myśl, że może zrobić z bezbronną, skrępowaną ofiarą, co tylko zapragnie. Kilka lat temu wpadł na pomysł przeżycia tego naprawdę. Tak oto spełniała się jego fantazja.
Gdy Victoria się ocknęła, zorientowała się, że jest w jakiejś starej, słabo oświetlonej szopie. Z przerażeniem stwierdziła, że leży na jakimś dziwnym stole z poręczami po bokach, do których miała przywiązane ręce i nogi. Miała też zakneblowane usta. Była w samej bieliźnie i mimo ciepłego letniego wieczoru było jej przeraźliwie zimno. Jedyne, co była w stanie zobaczyć z tej tragicznej perspektywy był fakt, że poza krzesłem, stołem, na którym leżała i małym stoliczkiem skrytym w cieniu nie było tu absolutnie nic. Szopa była bardzo zniszczona, stara i brudna.
W tym samym momencie skrzypnęły drzwi. Victoria drgnęła bezwiednie. Zdawała sobie sprawę z beznadziejności sytuacji. Pomyślała, że jeżeli to zboczeniec to może ma szansę przeżyć. Może zrobi, co swoje i ją wypuści. Nie żeby była z tego powodu zadowolona, w końcu była jeszcze dziewicą i w ogóle cholera wie, co jej może zrobić. Czy czymś nie zarazi lub nie okaleczy? Mimo wszystko gwałt był chyba najoptymistyczniejszym rozwiązaniem. Z drugiej strony, myślała dalej, może ten, co tu teraz wszedł trafił tu przypadkiem i mnie uratuje! Jednak, kiedy podszedł bliżej zobaczyła w jego oczach bezwzględność i to, że nie ukrywa twarzy, wiedziała już, że to jej ostatnie chwile na tym świecie. Zgwałci ją, udusi a potem porzuci gdzieś w lesie jej ciało. Zaczęła się cała trząść ze strachu i szlochać, ale przez szmatę w ustach brzmiała jakby się dusiła.
- Widzę, że się ocknęłaś. To dobrze – powiedział ochrypłym głosem. – Przygotowałem dla ciebie trochę rozrywki.
Mówiąc to poszedł po stolik. Leżało na nim kilka rzeczy, jakieś obcęgi, noże, łyżki... Victoria jeszcze bardziej przerażona próbowała krzyczeć i wyrywać się, ale nic jej to nie dało. Więzy nie poluźniły się nawet o milimetr.
- Zaczniemy od twoich paznokci – szepnął, sięgając po obcęgi. - Są trochę za długie, wiesz?
Tak długo czekał na tę chwilę! Tak bardzo tego pragnął! Sięgnął do jej pierwszego palca i z pewnością siebie szarpnął paznokieć. Dziewczyna próbowała krzyczeć, ale knebel w ustach uniemożliwiał to niemal całkowicie. Każdy kolejny paznokieć wywoływał taki sam ból, szok, krzyk, łzy i pytanie: „Dlaczego ja?!”. Zerwał wszystkie. U dłoni i u stóp. Ból ogarniał ją jak ogień. Sadysta jednak nie był już taki pewny siebie. Na jego twarzy perliły się kropelki potu. Dziewczyna zamknęła przerażone oczy. Zrobiło jej się niedobrze. Serce kołatało w jej piersi jak kanarek w klatce, a w jej myślach, powtarzane jak mantra „Dlaczego ja?...” nie chciało zniknąć. Oprawca jednak zdawał sobie sprawę z tego jak daleko zaszedł. Wiedział, że nawet jak daruje jej życie, ta głupia, niewdzięczna suka poleci na policję. Nie ma już odwrotu, pomyślał, muszę dokończyć to, co zacząłem. Otworzył jej siłą powiekę, szybko i sprawnie wyłupił oko. W końcu tyle razy trenował na martwych krowach! Był przygotowany jak nikt inny! Jednak, kiedy zobaczył wiszące na nerwie oko poczuł w ustach smak żółci i wymiocin. Dla dziewczyny był to taki szok i ból, że natychmiast zwymiotowała. Zdjął jej knebel, ponieważ groziło, że za szybko zejdzie z tego świata, a on zaplanował dla niej jeszcze tyle atrakcji! Gdy wyłupił jej drugie oko dziewczyna krótko krzyknęła i zemdlała. Bob też nie wytrzymał. Gdy oko z cichym, mokrym plaśnięciem wylądowało na podłodze, zwymiotował. Stwierdził nagle, że dalej nie da rady, że musi stąd uciekać i zapomnieć o tym, co się tu wydarzyło.
W samochodzie miał komplet ubrań do przebrania, ale auto zostało przy drodze, na której się wszystko zaczęło. Wstawił rower do szopy i rozebrał się. Został w bokserkach i adidasach.
- Kurwa, ale komicznie wyglądam – powiedział na głos nerwowo.
Podpalił szopę i czekał aż ogień dobrze się rozkręci. Gdy wychodził usłyszał wyraźne:
- Nie zostawiaj mnie... Proszę…
W tym momencie odwrócił się do Victorii ostatni raz. Pożałował tego. Jej bezoka okrwawiona twarz przeraziła go bardziej niż fakt, ze sam tego dokonał. Wycofał się powoli i dokładnie zamknął za sobą drzwi, jakby się bał, że dziewczyna zacznie go ścigać. Biegł przez las ścigany przez jej przeraźliwe wrzaski. Całe ciało miał podrapane od krzaków i niskich drzew.
- Co ja narobiłem?! – krzyczał – Co ja, kurwa, narobiłem?!
Usiadł pod drzewem, spojrzał w górę i już wiedział, co powinien zrobić.

EPILOG

Gdy policja znalazła spalone zwłoki młodej kobiety oraz nagiego mężczyzny powieszonego, niedaleko niej szybko powiązała ze sobą obie sprawy. Stwierdzili, że to na pewno była para kochanków, która przypadkiem trafiła w ręce szalonego seryjnego mordercy.

Ich tożsamości nie ustalono.

Użytkownik Lady Makbet edytował ten post 25.11.2016 - 22:28

  • 0

#1590

Peen.
  • Postów: 7
  • Tematów: 1
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

URATOWANIE DZIEWCZYNY PRZED OPRYCHAMI W SZKOLE BYŁO NAJGORSZYM BŁĘDEM W MOIM ŻYCIU III

 

 

Cześć wszystkim. Zanim zacznę, chciałem bardzo podziękować Wam wszystkim za wsparcie. Bardzo pomogliście mi spróbować przez to przebrnąć.  Zeszłej nocy w komentarzach pojawił się troll. Wolałem jednak nie ryzykować i kiedy napisał, że wie, gdzie jesteśmy, opuściliśmy motel i ukryliśmy się w mieszkaniu przyjaciół. Vanessa ich nie znała, ale na wszelki wypadek nie podam imion. Otrzymałem od Was sporo porad, więc postanowiłem, jak sugerowaliście, wybrać się na rozmowę do matki Vanessy. 

 

Kiedy obudziłem się rano, obok mnie nie było Onyx. Zacząłem panikować. Zerwałem się z łóżka i zacząłem ją wołać. 

 

"Wszystko ok skarbie!" odkrzyknęła mi z kuchni. Usiadłem i westchnąłem. Ta sytuacja jest zdrowo posrana. 

 

Podeszła do mnie niosąc dwa kubki. Pamiętam, że pomyślałem, jak pięknie wygląda. Jej kręcone, brązowe włosy były w nieładzie i była nietknięta. Dzięki Bogu. 

 

"Zrobiłam nam zieloną herbatę." Powiedziała i podała mi kubek. 

 

Usiedliśmy na rozłożonej na podłodze pościeli. Wtuliła się we mnie i tak siedząc wypiliśmy herbatę. Przez chwilę serio poczułem się zrelaksowany. 

 

Kiedy skończyliśmy, postanowiliśmy przedyskutować nasze kolejne kroki. Wtedy postanowiliśmy pojechać do domu matki Vanessy w nadziei, że nadal tam mieszka i będzie chciała ze mną porozmawiać. Zapakowaliśmy rzeczy do auta i ruszyliśmy w drogę. 

 

W drodze otrzymaliśmy telefon od jednego z detektywów. Zapytał, co robię i kiedy mu odpowiedziałem, zamilkł na dłuższą chwilę. Kiedy wreszcie się odezwał, powiedział, że musi ze mną jak najprędzej porozmawiać i żebyśmy spotkali się na komisariacie. Zabrzmiało poważnie, więc postanowiłem go posłuchać i udać się na komisariat. 

 

Wszedłem do środka. Czekał na mnie tuż przy drzwiach.

"Chodź za mną." Zażądał surowo. 

Razem z Onyx poszliśmy za nim do jego gabinetu. Wskazał nam siedzenia, a sam usiadł naprzeciwko. 

"Cieszę się, że zadzwoniłem do Ciebie akurat w tym momencie. Przejażdżka do tego domu jest ostatnim, na co miałbyś ochotę". 

" Co ma pan na myśli?" Zapytałem czując, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Onyx zacisnęła swoją dłoń na mojej. Była zaskakująca silna jak na swoje rozmiary.

"Mam na myśli, że te miejsce jest cholernie odrażające." 

" To znaczy?"

" Też wczoraj wpadłem na pomysł porozmawiania z matką Vanessy, jednak jej tam nie było. Zapukałem do drzwi i nikt nie odpowiedział, jednak poczułem ledwo wyczuwalny zapach... Zapach czegoś strasznego, wydobywający się z środka. Wszedłem przez okno w łazience. Nikogo nie było w domu, więc postanowiłem się rozejrzeć. Wszedłem do pokoju, który jak przypuszczam, był pokojem Vanessy. Cholera jasna... Znalazłem Vanessę..."

 

Mieszanina ulgi i podekscytowania przebiegła po moim ciele. To może być już koniec.

 

"Co robiła? Czy to ona jest za to wszystko odpowiedzialna?"

"Nie. Nie może być. Była martwa."

"Co takiego? Zabiła się?"

"Tak. Dawno temu. Jej ciało było w stanie zaawansowanego rozkładu, jednak ubrane w nowe ciuchy. Jakby ktoś starał się nią opiekować".

 

Poczułem się skrajnie zdenerwowany i zaniepokojony. W głowie pojawiła mi się masa pytań. Czemu Vanessa odebrała sobie życie? I kiedy? Skoro to nie była Vanessa... To kto? I dlaczego? Dobry Boże, tak się cieszę, że tego nie widziałem.

 

" Zabraliśmy jej ciało i przeprowadziliśmy autopsję. Jest martwa od kilku lat. Podcięła sobie żyły."

 

Natychmiast zdałem sobie sprawę z tego, kiedy to zrobiła... To wszystko przeze mnie. To dlatego nigdy więcej nie pokazała się w szkole. Popełniła cholerne samobójstwo i to wszystko to moja wina. Może gdybym odpowiedział jej osobiście, nadal by żyła. Cholera. Wtedy do mnie dotarło. Co z jej matką?

 

" A jej matka...?" Wyjąkałem.

"W tej chwili jest główną podejrzaną w naszym śledztwie. Wierzymy, że kiedy Vanessa kilka lat temu 'zaginęła', tak naprawdę popełniła samobójstwo. Jej matka zatrzymała jej ciało. Bóg jeden raczy wiedzieć, czemu to zrobila. Jednak jest niepoczytalna, a ciebie widzi jako powód śmierci swojej córki."

 

Próbowałem jakoś poukładać to sobie w głowie, ale nie mogłem. Linda wydawała się tak miłą osobą. Zdecydowanie nie była typem, który mógłby kogoś skrzywdzić. I znałem ją od lat. Dostałem od tego mdłości. Niech ten koszmar się już skończy. 

 

"Co macie zamiar zrobić, żeby ją powstrzymać?" Zapytałem.

"Planujemy użyć przynęty. Będziesz nam do tego potrzebny."

"Co chcecie, żebym zrobił?"

"Zorganizujemy wasze spotkanie w jakimś odludnym miejscu. Oczywiście, ukryjemy tam policjantów czekających, aż się pojawi. Będziesz tam czekał, więc nie ucieknie zbyt szybko."

 

Brzmiało przerażająco. Znaczy, skoro chce mnie zamordować spotkanie z nią nie wydaje mi się zbyt zachęcającą opcją.  Ale, jak mówiłem, chcę żeby to wszystko już się skończyło, więc się zgodziłem. Postaram się nawiązać kontakt i spotkać się z nią dziś wieczorem. 


  • 2


 


Inne tematy z jednym lub większą liczbą słów kluczowych: Creepypasta, Opowiadania, Telewizja

Użytkownicy przeglądający ten temat: 4

0 użytkowników, 4 gości oraz 0 użytkowników anonimowych