Skocz do zawartości


Zdjęcie

Creepypasty(urban legends)

Creepypasta Opowiadania Telewizja

  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
1611 odpowiedzi w tym temacie

#166

Imb.
  • Postów: 394
  • Tematów: 9
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Odparowanie



Woda.

Woda jest podstawą życia. Daje nam życie, nawadnia nasze uprawy i poi zwierzęta. Woda jest kluczowa dla każdej znanej nam formy życia. Wykorzystujemy ją do mycia samochodów, czyszczenia jedzenia i produkcji energii. Wpływa na każdą czynność w naszym codziennym życiu. Gdyby nie ona, cywilizacje przestałyby funkcjonować. Rządy by upadły, sparaliżowane przez niepokonanego wroga - suszę. Byłaby to kwestia dni - może tygodnia - zanim wymarłoby całe życie na Ziemii. W skrócie, nie możemy żyć bez wody.

Dwa dni temu zostaliśmy do tego zmuszeni.

Nie wiem, jak to się zaczęło. Nikt nie wie. Podczas pierwszych godzin pojawiały się teorie, od prawdopodobnych, jak jakaś forma efektu cieplarnianego, po całkowicie absurdalne, jak jakiś rodzaj światła, które odparowało tylko wodę. Dobrze pamiętam tamte godziny - jeszcze nie ogarnęliśmy ogromu tego, co się stało i jeszcze ludzkość nie pogrążyła się w histerii.

Co się stało?

Opiszę to prosto.

Zaczęło się od tego, że woda pitna na całej planecie wyparowała do ostatniej kropli.

Nie sądzę, abym mógł to odpowiednio wyjaśnić, ale spróbuję.

Możecie sobie wyobrazić, że każda rzeka, każde jezioro, każdy naturalny zbiornik wodny nagle wysycha, bez jakiegokolwiek racjonalnego wytłumaczenia? Wątpię, abyście potrafili, ale to dokładnie się stało. Jednak to nie ograniczało się tylko do naturalnych źródeł. Woda butelkowana na całym świecie także wyparowała, to samo stało się ze zbiornikami wodnymi i podobnymi źródłami. Zniknęła także z innych substancji, wliczając w to napoje, czyniąc je niezdatnymi do wypicia, paskudnymi związkami cukrów. Na całej planecie nie było ani jednej kropli wody do picia.

Ale znacznie gorszymi skutkami braku wody były reaktory atomowe.

Bez wody pod ciśnieniem, większość reaktorów na świecie - te wykorzystujące wodę do chłodzenia - nie miała żadnych źródeł chłodziwa, a prawie połowa z nich miała nieskuteczne albo całkowicie nieprzetestowane procedury awaryjne. W rezultacie doprowadziło to do roztopienia rdzeni w 46% chłodzonych wodą reaktorów. Świat dotychczas spierający się z bezprecedensową sytuacją, pogrążył się w całkowitej anarchii.

Komunikacja międzynarodowa upadła dwadzieścia cztery godziny po rozpoczęciu.

Był także drugi efekt.

Zatrucie wody słonej.

Wiele osób w ciągu pierwszych kilku godzin zaopatrzyła się w sprzęt do odsalania wody w nadziei na ratunek.

Nie udało im się.

Niemal jednocześnie ze światową ewaporacją, zasolenie mórz i oceanów na Ziemii wzrosło pięciokrotnie. Aparatura odsalająca była w stanie radzić sobie z tym przez około dwanaście godzin. Potem zaczynało brakować paliwa - przez upadek cywilizacji, spowodowany wieloma katastrofami atomowymi, nie dostarczano go więcej. Z tego powodu ostatnia kropla słodkiej wody na Ziemii została wypompowana wczoraj o północy.

Po suszy przyszedł upadek.

Przez brak wody, cywilizacje szybko ogarnęłą anarchia. Rządy, sprawujące władzę do samego końca, próbowały utrzymać porzadek. Nie dawały rad. Zbuntowani żołnierze strzelali do demonstantów i uciekinierów. Ci, którzy nie zginęli od razu, byli brutalnie mordowani wkrótce potem. Wszyscy zwrócili się przeciw sobie tak szybko, że tylko kilku grupom udało się przetrwać rzeź. Dezerterzy uciekli, niechcąc zostać i oglądać zagładę planety.

Ale potem przyszło najgorsze, znacznie gorsze od wszystkiego, co wydarzyło się wcześniej wcześniej.

W gruncie rzeczy, zostało jedno nienaruszone źródło wody.

Miałem takie szczęście, że jako pierwszy w mieście zdałem sobie z tego sprawę.

To była krew.

Krew w ponad 90% składająca się z wody, była ostatnim płynem zdatnym do picia.

I niektórzy pili.

Na początku w to nie wierzyłem. To było zbyt straszne.

Zwierzęta były pierwsze. Desperaci pili krew kotów, psów i wszelkich innych zwierząt. Wiele z nich miało zbyt mało krwi, by mogła ona być przydatna. Sytuacja się pogorszyła z tego powodu, że mieszkam w dużej metropolii i oprócz udomowionych pupilów i innych dzikich zwierząt, nie było czego łapać. Być może tym na wsi wiodło się lepiej - nie miałem możliwości, żeby się o tym dowiedzieć, i, szczerze mówiąc, nie obchodziło mnie to.

Wiedziałem, że ludzie stanowili jedyną możliwosć.

Po raz pierwszy zobaczyłem to dwanaście godzin temu.

Starszy człowiek w podartym szlafroku, powoli szedł w dół ulicy biegnącej przed moim domem. Desperacko wzywał pomocy, mówiąc, że wszyscy w domu opieki umierają albo już nie żyją, że pielęgniarki uciekły, a on szuka pomocy. Był tak żałosny, że prawie otworzyłem drzwi, mając mu do zaoferowania jedynie schronienie przed słońcem i trochę z moich spartańskich zapasów.

Gdybym był trochę szybszy, bym tego nie pisał.

Zanim otworzyłem drzwi, troje ludzi - dwóch mężczyzn i kobieta - wyskoczyło z cienia pobliskiego drzwa. Biedny, stary drań nie miał szans. Przyskoczyli do niego, oszalali z odwodnienia i zaatakowali go jakimiś narzędziami. To było najbardziej przerażające przedstawienie w moim życiu. Jeden z mężczyzn miał młotek - zaczął walić tamtego człowieka po kolei w stawy. Chrzęst. Chrzęst. Chrzęst. Czułem nudności za każdym razem, kiedy młotek uderzał w kość, te chrupnięcia były tak obrzydliwe. Drugi miał motykę. Zamachnął się nad starcem, uderzając tą pozorowaną bronią raz i drugi. Narzędzie cięło przez kostki tego człowieka jak nóż przecinający stek.

Zacząłem wymiotować. Kiedy skończyłem, obejrzałem się, żeby dopełnić moje rosnące przerażenie.

Och, jak chciałbym, żebym tego nie zrobił.

Mająca puste ręce kobieta usiadła okrakiem na klatce piesiowej mężczyzny. Jej ręce zaciskały się na twarzy wrzeszczącego, kiedy jej dwaj kompani patroszyli go. Nigdy wcześniej nie słyszałem, żeby ktoś tak wył. Ona nacisnęła mocniej, pchając w przód i w tył. Kiedy oni wyciągali wnętrzności, krew i jakieś nieopisane płyny wytrysnęły na nią. Zebrała je i zjadła jakgdyby były to owoce. Zza drzwi słyszałem odgłosy przeżuwania. Zaczęli spijać krew, a ja się odsunąłem.

Nazwałem ich Pijącymi.

Chcę, żeby jedna rzecz była jasna co do nich. Oni nie byli zombie. Nie byli także zmuszani to picia ludzkiej krwi przez jakąś zewnętrzną siłę, jak wirus czy choroba. To byli ludzie. Podejrzewam, że odwodnienie działało na nich mocniej niż na innych i to właśnie zmuszało ich do "wypijania" ludzi w formie jakiegoś pseudo-kanibalizmu. Prezentowali mroczną stronę ludzkości. Pijący rozpoznawali się nawzajem dzięki jakimś subtelnym syngałom. Nie wiedziałbym, czy ktoś jest Pijącym.

Tak szybko, jak tylko mogłem, zabrałem moje wątłe zapasy, trochę rzeczy, ten pamiętnik i mojego Desert Eagle kaliber .357 na górę, do sypialni. Przy szybko opadających siłach przepchnąłem łóżko pod drzwi i wepchnąłem na nie meble. Desert Eagle miał pełen siedmionabojowy magazynek i jeden zapasowy. Wystarczy na trzynastu Pijących i - cóż, możecie sobie wyobrazić.

-

Minęło kolejnych sześć godzin. Ciężko mi oddychać i staję się coraz bardziej senny. W pokoju jest jak w saunie. Czuję fale ciepła przenikające pokój, coraz intensywniejsze, aż w końcu się tu ugotuję. To nie jest przyjemny widok. Pióro ześlizguje się z kartki, miewam też napady senności. Boję się, żę nie będę mógł nawet pociągnąć za spust, kiedy  przyjdzie pora.

-

Jestem straszliwie spragniony. Ostatni raz strasznie piekło kiedy oddawałem mocz. Nie wypróżniałem się od dłuższego czasu. Wzrok mi szwankuje i czuję, że moja głowa niedługo eksploduje od ciśnienia. Moja skóra jest taka sucha i szorstka. Wiem, że umieram, ale mam wciąż Desert Eagle'a. Może powinienem się zabić, póki sił mi starczy. Bóg wie, że jest to lepsze od śmierci z odwodnienia, albo dopuszczenia Pijących do mnie.

-

spragniony
jest ciemno i zgubiłem broń
prawie straciłem wzrok
SPRAGNIONY
oszaleję
umieram
czekaj
co to
spragniony
ktoś puka do drzwi
chcą by ich wpuścić
mówią że pijący nadchodzą
czy powinienem
nie wiem
może pójdę się napić
jestem spragniony

Użytkownik Imb edytował ten post 12.08.2010 - 14:09

  • 7



#167

Freyja.
  • Postów: 164
  • Tematów: 12
  • Płeć:Kobieta
  • Artykułów: 6
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Epidemia


Jeśli to czytasz, to prawdopodobnie jestem już daleko. To już... dwa miesiące odkąd meteoryt uderzył w Mississippi. Wszyscy się tym interesowali, astronomowie i im podobni wszyscy zbierali się wokoło żeby popatrzeć. Brali próbki skały i rozsyłali je po muzeach na całym świecie. Prawie wybrałem się na wycieczkę, żeby popatrzeć, ale tego dnia miałem rozmowę z potencjalnym pracodawcą. Gdyby nie zadzwonił do mnie dzień wcześniej, byłbym dziś martwy. Trzy dni później, kiedy minęło początkowe zainteresowanie, w wiadomościach nie nadawali nic o meteorycie przez jakiś czas. Następny raz kiedy o nim usłyszałem, był kiedy wróciłem z pubu do domu i włączyłem telewizor na wieczorne wydanie wiadomości. Trafiłem akurat na reportaż na gorąco. Przestraszony reporter informował, że prawie każdy kto przebywał w Mississippi kiedy uderzył meteoryt został hospitalizowany. Objawy byłby podobne do tych, jakich doświadcza ciało podczas rozkładu. Dziesięć osób już zmarło, głownie starsi lub bardzo młodzi. Naukowcy z całego świata pracowali nieustannie nad lekarstwem. Będąc mądrzejszym niż przeciętny niedźwiedź, zebrałem trochę zapasów i przygotowałem się na epidemię. Lata bycia paranoikiem miały się wreszcie na coś przydać.
Wiadomości następnego dnia były w lżejszym tonie. Chiński naukowiec doszedł do wniosku, że meteoryt zawiera obcy szczep bakterii, która powoli niszczy tkanki. Naukowiec zaznaczył też, że bakteria ta oddziałuje tylko na ludzi. Opracował metodę wg której, jeśli ofiara zje żyjące stworzenie, takie jak owad, może to opóźnić rozwój bakterii, dając naukowcom czas na opracowanie lekarstwa. Każdy kto podejrzewa, że mógł być w kontakcie z infekcją powinien zjeść tak dużo żywych stworzeń jak da radę. Reporter poinformował również, że Armia Amerykańska będzie próbowała powstrzymać infekcję.

Przegrali.

Każdy kto czytał książkę Stephena Kinga „Bastion”, ma pojęcie jak bakteria rozprzestrzenia się po świecie. Przenosi się w powietrzu, lecz żeby ją złapać musisz znaleźć się blisko kogoś zarażonego. Ponieważ objawy potrzebowały trzy do pięciu dni żeby się ujawnić, ludzie nie wiedzieli, że są zarażeni. W ciągu tygodnia, Victus Somes Disease (mam problem z przetłumaczeniem, Victus to po łacinie żywy, Somes to region w Mississippi, może ktoś ma jakiś zgrabny pomysł – przyp. Tłum.), jak ją nazwano, była już globalna.
Zabarykadowałem się w domu i ręcznikami i kocami wciśniętymi w każdą szparę. Miałem włączony telewizor, aby dzień i noc słuchać wiadomości. Naukowcy nie przewidzieli, że bakteria przystosuje się do starań zarażonych ludzi aby utrzymać ją w ryzach. Ofiary na całym świecie twierdziły, że jedzenie owadów już nie pomaga. Ludzie zaczęli łapać małe ssaki i zjadać je.
Dni mijały, a ludzie zaczęli powoli jeść coraz większe zwierzęta. Pierwszy zarejestrowany przypadek kanibalizmu to, jak na ironię, ostatni przekaz telewizyjny. Prowadzący program miał wypadające włosy i brakowało mu trzech zębów. Nerwowo powiedział Ameryce, że został rejestrowany przypadek kanibalizmu w południowej Europie. Powiedział też, że nie będzie więcej przekazów. Wszyscy, którzy przetrwali mają zamknąć się w domach i nie wpuszczać nikogo do środka.
Przez następne półtora tygodnia obserwowałem zarażony tłum na ulicach, pukający do drzwi. Jeden z moich sąsiadów, mieszkający kilka domów dalej był na tyle głupi, że otworzył drzwi. Troje ludzi wyciągnęło go na zewnątrz i zaczęło rozszarpywać go żywcem. Zaczęli od rąk i nóg, starając się aby jak najdłużej pozostał żywy. Jedząc płakali. Ich posiłek miotał się w bólu, a oni szaleńczo przepraszali z ustami wypełnionymi ciałem z jego ramion. Myślę, że nie byli w stanie się kontrolować, wyglądało jakby byli zdegustowani tym co muszą zrobić, żeby pozostać przy życiu.
Próbowali się włamać do mojego domu pięć czy sześć dni później, ale moje barykady wytrzymały. Byli na zewnątrz błagając mnie bym ich wpuścił. „Tylko jeden kęs, proszę, bądź łaskawy”. Słuchałem ich zawodzenia całą noc, zbyt przestraszony by zasnąć.
Myślę, że powinienem wyjaśnić dlaczego to piszę. Jestem zarażony. Wczoraj zakasłałem i straciłem ząb. Spędziłem noc wyciągając kolejne, jeden po drugim. Nie bolało, wychodziły lekko. W każdym razie, jak mówiłem, jestem zarażony. Owady przestały działać, wszystkie dzikie zwierzęta dawno uciekły. Zdecydowałem wpuścić kogoś do mojego domu i zaatakować go. To złe, przyznawać się do tego, ale nie chcę umrzeć. I jestem taki głodny.

Przepraszam. Tak bardzo przepraszam.





Mam nadzieję, że nie było tego jeszcze.

  • 5



#168

Freyja.
  • Postów: 164
  • Tematów: 12
  • Płeć:Kobieta
  • Artykułów: 6
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Nie tylko psy potrafią lizać

Opowiedziane przez Liz Langridge (Australia):
Młoda dziewczyna imieniem Lisa zostawała sama w domu kiedy jej rodzice pracowali do późna. Rodzice kupili jej do towarzystwa psa. Pewnej nocy Lisa obudziła się słysząc nieustające kapanie. Wstała i poszła do kuchni żeby dokręcić kurek. Kiedy wróciła do pokoju włożyła rękę pod łóżko i pies ją polizał. Kapanie nie ustawało więc poszła do łazienki, aby i tam dokręcić kran. Kładąc się znów wsunęła dłoń pod łóżko i pies znów ją polizał. Jednak kapanie nie ustawało. Wyszła na zewnątrz i podokręcała wszystkie krany. Wróciła do łóżka i znów dała psu rękę do polizania. Kapanie nie ustawało! Kap kap kap. Zaczęła nasłuchiwać skąd dochodzi dźwięk – pochodził z jej szafy! Otworzyła ją i zobaczyła swojego psa wiszącego do góry nogami, z rozciętym gardłem i napis wewnątrz szafy: „Ludzie też potrafią lizać!!!”

Opowiedziane przez Kirsty H. (Wielka Brytania):
Była kiedyś urocza starsza pani, która miała ślicznego pieska. Pewnego dnia staruszka usłyszała w radio, że szalony morderca uciekł z więzienia i wszyscy powinni zamknąć drzwi i okna. Zablokowała więc wszystkie drzwi i wszystkie okna oprócz małego lufciku przez który chciała wpuścić trochę powietrza. Pomyślała że morderca nigdy nie przecisnąłby się przez niego.
Wieczorem poszła spać jak zawsze. Wiedziała, że wszystko jest w porządku ponieważ kiedy opuściła rękę z łóżka pies ją polizał. Później usłyszała kap, kap, kap. Opuściła rękę, pies ją polizał więc wiedziała, że wszystko jest w porządku, zeszła na dół aby dokręcić kurki. Ale to nie z kranu kapało. Wróciła do łóżka. I wszystko było w porządku. Obudziła się później i doszła do wniosku, że kapanie musi dochodzić spod prysznica. Poszła do łazienki i tam znalazła swojego psa, martwego, wiszącego pod prysznicem, ociekającego krwią, wszystkie jego wnętrzności były na zewnątrz. Zauważyła napis na lustrze „Ludzie też potrafią lizać!”. Za jej plecami odbijał się morderca.

E-mail który został rozesłany po świecie w Maju 2001:

Temat: NIE USUWAJ TEGO!!!

Była kiedyś piękna dziewczyna mieszkająca w małym mieście na południu Farmersburga. Jej rodzice musieli pojechać do miasta i zostawili córkę w domu pod opieką psa, dużego Collie. Kazali dziewczynie zamknąć wszystkie drzwi i okna kiedy wyjdą. Około 8 wieczorem pojechali do miasta. Zgodnie z wolą rodziców dziewczyna zamknęła wszystkie drzwi i okna. Jednak było jedno okno w piwnicy, które nie dało się zamknąć do końca. Starała się jak mogła i w końcu udało jej się zamknąć okno, jedynie zamek nie chciał się zablokować. Wróciła na górę i aby upewnić się, że nikt nie wejdzie zamkneła na zamek drzwi od piwnicy. Potem zjadła kolację i postanowiła iść spać. Około północy zasnęła. Obudziła się nagle, spojrzała na zegarek, była 2:30. Ułożyła się z powrotem do spania i wtedy usłyszała hałas. Był to dźwięk kapania. Pomyślała, że nie dokręciła kurka i teraz woda kapie z kranu do zlewu. Postanowiła iść dalej spać. Czuła się jednak zdenerwowana więc położyła rękę na brzegu łóżka tak aby pies mógł ją lizać na znak, że czuwa przy niej. Obudziła się ponownie około 3:45, znów słysząc kapanie. Trochę się zdenerwowała jednak postanowiła dalej spać. Położyła rękę na brzegu aby pies uspokoił ją lizaniem. O 6:52 zdecydowała, że ma już dość, wstała akurat, żeby zobaczyć jak jej rodzice podjeżdżają pod dom. „Na reszcie – pomyślała – teraz ktoś naprawi kran, bo wiem, że nie zostawiłam go niedokręconego”. Poszła do łazienki i zobaczyła tam psa, obranego ze skóry i powieszonego na rurce do zasłonki. Hałas który słyszała to krew kapiąca na podłogę. Dziewczyna krzyknęła i pobiegła do pokoju po broń, na wypadek gdyby ktoś ciągle był w domu... i tam na podłodze, obok łóżka zobaczyła małą karteczkę, na której napisane było krwią „Ludzie też potrafią lizać, moja piękna”.

Teraz musisz zamknąć wszystkie drzwi i okna. To zdarzyło się kilka lat temu, a sprawca nigdy nie został złapany.


Tłumaczenie z : urbanlegends.about.com
  • 0



#169

Quidam.
  • Postów: 515
  • Tematów: 16
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Boski Szpital – dzieło własne, nie kopiować!




Ósmego dnia,
gdy wszystko zawiodło,
Bogowie zeszli na Ziemię,
by doświadczyć i być doświadczanymi.



Ciemny, mały pokój śmierdział spleśniałym sushi i odorem niemytego ciała. Wszędzie walały się pudełka po pizzy, ulotki knajp typu fast food, butelki po napojach gazowanych i brudne ubrania. Na jedynym wolnym od syfu krześle w pokoju - w sumie to na jedynej wolnej od niego powierzchni płaskiej - spoczywało wielkie, nieumyte, owłosione cielsko maniaka informacji.
„Dziennikarz śledczy”, tak kiedyś o nim mówiono. Był młody, przystojny, nieustępliwy i kroczył światłą drogą kariery. Potem apartament musiał zamienić na to obskurne mieszkanko, ale nie narzekał. Nadal codziennie czekał, czekał na kolejne dawki danych zamieszczane w sieci. Gdy odkrył, że nie musi nawet wychodzić z domu, by dowiedzieć się wszystkiego, bez żalu to poświęcił. Dopiero trzy miesiące po przeprowadzce wyjaśniono mu, że takich jak on nazywa się nolifami, ludźmi bez życia poza siecią. Niespecjalnie nim to wstrząsnęło.
Liczył się tylko nieskrępowany dostęp do informacji, do miliardów terabajtów informacji. Trzęsienie ziemi w Malezji? Wiedział o tym w godzinę po jego ostatnim wstrząsie. Atak terrorystyczny w Miami? Śledził wydarzenia na bieżąco. Jakiś nastolatek w Singapurze popełnił samobójstwo przed kamerą telewizyjną – widział to, na żywo i w kolorze. Był wszędzie i nigdzie, nie ruszając się ze swojego krzesła obrotowego.
Niestety, jego egzystencji zaczął zagrażać trywialny problem, brak pieniędzy. Wszystkie jego oszczędności były na wyczerpaniu, nikt ze znajomych nie chciał już mu udzielić pożyczki ani poświadczyć za niego w banku. Jeść mógł mniej, a rachunki za gaz i wodę ignorować, ale gdy nadeszło wezwanie do zapłaty za prąd, z adnotacją iż zostanie on odcięty jeśli do końca miesiąca rachunek nie zostanie uregulowany, uznał, że musi działać. Nie wyobrażał sobie swojego życia bez dostępu do sieci. Nie na tym etapie.
Zadzwoniłby do swojego byłego szefa, ale telefon odcięto mu miesiąc wcześniej; musiała wystarczyć wymiana maili. Ustalili, że będzie mógł uzyskać posadę weryfikatora, dzięki której mógłby zarobić na rachunki i pracować w swój ulubiony sposób, zbierając w sieci informacje i konfrontować je z artykułami innych dziennikarzy. Etat miał dostać po znajomości, więc nie byłoby tak źle, gdyby nie jeden problem - konkurencja do tego stanowiska była duża, wszyscy chcieli je zająć, traktując jako spokojną przystań na stare lata. Praca w domu za godziwe pieniądze, nieregulowany czas pracy i brak codziennej kontroli szefa - skusiło się na to stanowisko więcej niż trzydziestu kandydatów i każdy miał coś do zaoferowania redakcji. Oczywistym było, że nie mógł zostać z tyłu. Postanowił napisać artykuł który byłby jego przepustką do spokojnego życia z jego ulubionymi danymi.
Problem pojawił się gdy po trzech dniach przeszukiwania Internetu; nie mógł trafić na swój wymarzony temat, wszystko było już zbyt… opisane. To co kochał, informacje, były w sieci już gotowe, podane w sposób nie pozwalający na większe zgłębienie tematu. Jak u licha miał napisać coś innowacyjnego i ciekawego, jeśli zawsze gdzieś tam był ktoś, kto już o tym napisał?
- Psia krew, mocz i sperma! – Wrzasnął uświadamiając sobie, że sieć nie dostarczy mu tym razem tego co chciał i że trzeba się wysilić bardziej niż na początku zakładał. Nie lubił gdy rzeczywistość nie chciała się dopasować do jego planów. Postanowił zmienić taktykę.
Zaczął pisać e-mail do jednego ze swoich dawnych znajomych z redakcji, Johna Talbota, świetnego reportera i okropnego karierowicza. Co prawda Talbot był mu winien kilka przysług, ale szanse, że zgodziłby się za pierwszym razem były minimalne.

Witaj John!

Pewno już słyszałeś, że znów staram się o etat w redakcji. Mógłbyś mi pomóc? Będę bardzo zobowiązany


Uznał, że minimalistyczna forma i niewypowiedziana prośba zmuszą tego szczura do oderwania się na chwilę od wyścigu, w każdym razie, na tyle, by pochylił się nad jego sprawą.
Zawsze tak było, że w dziennikarskim fachu kierowano się zasadą „Przyjaciół miej blisko siebie, a konkurentów niszcz”. Pracując w takich warunkach, z takimi ludźmi, wciąż udając koleżeństwo i dobre stosunki ze wszystkimi, łatwo było o pomyłkę, a każda z nich mogła być tą ostatnią w karierze. Bo czyż jest coś lepszego, niż bat ukręcony przez tego, kto miał być nim rażony?
Tak pochłonęły go te rozmyślania, że nawet nie zauważył, kiedy jego ciało, poza zasięgiem jego woli, samo przemieściło się na drugi koniec pokoiku i zaczęło przeszukiwać kartony w których trzymał większość swoich rzeczy. Nadal nie rozpakowane, choć od przeprowadzki minęło już pięć miesięcy. Grzebał w nich dobrych kilka chwil, nie pamiętając, co chciał znaleźć.
- Masz wiadomość! – przemówił głosem syntetyzatora jego komputer, a on, nie wypuszczając z ręki tego, co aktualnie w niej trzymał, wstał i ruszył do biurka, potrącając stopą pojemnik po burgerze.
Wiadomość była iście skąpa, jak gdyby Talbot oszczędzał nawet na literach.

Nie ma możliwości zysku = nie ma interesu. Przykro mi.”

„Przykro mu”, akurat! Ta kanalia ze swojego ojca zrobiłaby rogatego szatana, gdyby to oznaczało nagłówek na pierwszej stronie. Patałach z gatunku tych, co to kiedyś zgubią świat.
Z drugiej strony, czego się niby spodziewał? Wiedział, że tak mniej więcej będzie wyglądał początek, był na to przygotowany. Każde negocjacje zaczyna się od zastrzeżenia, że żadnego interesu nie będzie – normalna sprawa. Rzecz w tym, żeby się uspokoić, bo w złości można trzasnąć drzwiami, które się pragnęło otworzyć.
Nie chciał znów zaczynać surfowania po sieci, nie w takiej chwili. To mogłoby go wciągnąć zbyt mocno i odebrać mu inicjatywę. W końcu, jak zawsze, zapomniałby o bożym świecie i zawalił sprawę. Kwestia dotyczyła tego, że musiał znaleźć coś, co by go uspokoiło, na chwilę odciągnęło uwagę od zawszonego padalca po drugiej stronie monitora.
Naturalnym odruchem było obejrzenie się za siebie, w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia dla rąk. Gdy jednak oczy ogarnęły bałagan panujący w pokoju, ręce skapitulowały natychmiast. W drugiej kolejności sprawdził, co właściwie trzymał w lewej dłoni. Bloczek czystych wizytówek, gotowych do zadrukowania od zaraz. To było to.
W pół godziny zaprojektował sobie wizytówkę, podłączył do komputera drukarkę i uruchomił procedurę druku. Przez cały ten czas większość emocji opuściła go, a miarodajny dźwięk urządzenia i zapach świeżo zadrukowanych arkusików sztywnego papieru wypchnęły z jego umysłu ostatnie wizje rozwalonej młotem głowy Talbota. Wziął głęboki oddech i odpisał na maila.

Zysku nie oferuję, ale proponuję coś przeciwnego – brak strat poniesionych przez Ciebie..
Pamiętasz jeszcze ten reportaż z Kambodży? Jak myślisz, wrzuciliby na pierwszą stronę informację o tym jak zdobyłeś tamte zdjęcia?


- Tak będzie dobrze. – Powiedział poprawiając okulary na tłustym od łoju i potu nosie i uśmiechnął się szatańsko. Zostało w nim jeszcze coś z tego zawadiackiego „dziennikarza śledczego”. Nadal miał dryg do negocjacji. Odpowiedź przyszła po trzech minutach, co obwieścił komputerowy komunikat.
- Masz wiadomość!

Pierdol się.”

To było takie podobne do tego ograniczonego bubka. Talbot nigdy nie radził sobie z presją, wybuchał nim zdążył się uspokoić i dlatego przegrywał, o ile nie mógł oszukiwać.
Teraz jednak znać było, że nie ma szans. Albo wykona rozkaz, albo straci to, za co prawdopodobnie zaprzedał diabłu owo skarłowaciałe coś, co robiło u niego za duszę. Wystarczy tylko poczekać.
- Masz wiadomość! – powiedział komputer, w chwili gdy ostatnia z wizytówek właśnie opadła na stertę tych wcześniej zadrukowanych. Jaki ten John był przewidywalny!

Ok., wygrałeś. W czym Ci pomóc?

Czy to tylko złudzenie, czy wraz z tym mailem doszedł do jego małego mieszkanka trzask pękającego kręgosłupa? To było tak proste, że aż chciało się płakać.
Że niby ten nędzny karierowicz, o twarzy tyłka orangutana i mentalności urzędasa z kołchozu miał należeć do tego samego gatunku co on? Kpina i wolne żarty. Ewolucja musiała gdzieś, kiedyś zawieść…
- Swoją drogą, ciekawe co tam w temacie o Darwinie na 4chanie? – zZapytał sam siebie, odruchowo klikając na ikonkę czerwonego O na pulpicie. Nie pamiętał czy już tam pisał, ale chciał bardzo wrzucić pewien obrazek, który kilka miesięcy wcześniej krążył po sieci w formie łańcuszka…
Stop! Nie powinien tak postępować. Powinien skupić się na zdobyciu tego czego potrzebował. MUSIAŁ się skupić, inaczej skaże sam siebie na odcięcie od Internetu. Wyłączył przeglądarkę i wrócił do klienta e-mail.

Potrzebuję czegoś naprawdę mocnego z twojej fioletowej teczki. Nie obchodzi mnie, jaką nagrodę sobie za ten temat wymarzyłeś, ile za niego dałeś i czy dałeś dupy. Ma być mocny, ciekawy i całkowicie świeży.
Zresztą, wiesz w czym rzecz. Ja dostaję temat, a ty możesz o mnie spokojnie zapomnieć. Wyślę Ci nawet kopię tej umowy z Kambodży, żebyś mógł sobie osobiście ją spalić, czy co tam zamierzasz.
Czekam.


Komunikat prosty i zarazem jasno określający warunki. Gdy klikał „wyślij” był z siebie zadowolony. Mało kto umie tak gładko rozwiązywać takie sprawy, jak on! Proszę, umiał jak ta lala, nawet nie musiał się specjalnie fatygować! Właściwie, nic dziwnego, przecież sieć to ostatnia składowa cywilizacji.
Gdyby nie Internet, ludzie nadal żyliby w zaściankowych wioskach, bez perspektyw i możliwości porządnej komunikacji. Ten cudny wynalazek sprawił, że nikt nigdy nie był sam, że niewiedza nie mogła karmić się ludzkimi słabostkami. Po prostu, dwa kliknięcia i już był wszędzie, wiedział i widział wszystko, a najnowszy odcinek True Blood oglądał dwa dni przed premierą w telewizji.
Czy nie tak to powinno wyglądać?
- Masz wiadomość! – to zadziwiające, jak tchórze potrafią dostosować się do każdej sytuacji. Chwile wcześniej zadziorny, potem ugodowy, a teraz… milczący dupowłaz pospolity.

Aleja Lincolna 21b, Grand Forest Town . Nie lubią reporterów.
Powodzenia
.”

Talbot odszedł w zapomnienie, tam gdzie jego miejsce. Teraz najważniejszy był ten adres, aleja Lincolna 21b…
W wyszukiwarkach było bardzo mało informacji na temat tej instytucji. „Szpital psychiatryczny.”, „Leczenie trudnych przypadków”, „Przekaż darowiznę na…”. Nic co wskazywałoby powód, dla którego John tak bardzo zainteresował się tym miejscem. Nawet zdjęcia w Google Earth nie pokazywały praktycznie niczego ciekawego. Ot, podłużny budynek, ze spadzistym dachem, pomalowany na kremowo, położony na kompletnym odludziu. Wyglądało to tak, jak gdyby nawet niedalekie miasteczko, do którego przypisano ten szpital bez patrona, chciało się od niego odsunąć. Wszystkie nowe budynki budowane były w przeciwną stronę niż ostatnia budowla przy długiej jak londyńskie metro alei Lincolna.
- No to trzeba będzie się przejechać… - wymruczał sprawdzając połączenia autobusowe i możliwe kwatery do wynajęcia. Wiedział, że oto nadeszła pora by opuścić swoje bezpieczne gniazdo. Dla większego dobra.

Grand Forest Town było miejscowością turystyczną, a biorąc pod uwagę fakt, że kalendarz wskazywał na środek października i sezon skończył się ponad dwa miesiące wcześniej, bez problemu znalazł wolny pokój do wynajęcia za rozsądną cenę. Zresztą, nie planował długiego pobytu, a jedynie dwa, może trzy dni śledztwa i powrót do siebie. Artykuł wolał pisać w swojej własnej norze, tam przynajmniej nie musiał sobie zawracać głowy drobnostkami, jak pościelenie łóżka czy mycie się.
- Spodoba się panu u nas- trajkotała niemiłosiernie jego gospodyni. – Mamy tu piękne lasy, jezioro, woda czysta jak kryształ! A jak zobaczy pan „Uszczerbioną Szklankę”, taki nasz klub miejscowy, to panu oko zbieleje! Lepiej jak w stolicy, ręczę. No i… tego, jakby pan chciał kogoś przenocować… My z mężem jesteśmy liberałowie, więc wszystko ok., tylko nie za głośno proszę…
Świetnie, miał pierwszy kontakt. Wiedział już, że tak naprawdę nie było tam nigdy nic ciekawego, a tylko miejsca gdzie mieszczuchy odreagowywały nieudane kariery i nocowanie na kanapie. Wiedział też, że życie miejscowych koncentrowało się wokół tego ich pseudoklubiku i że można tam spokojnie znaleźć chętne panienki, wyczekujące na księcia z bajki, który zabierze je gdziekolwiek, byle dalej od tego miasta. Szkoda tylko, że za cholerę nie interesowały go takie sprawy.
- A niech mi pani powie, czytałem, ze macie tu taki… pensjonat? Szpital dla ludzi z problemami? – Starał się udawać jak umiał najlepiej, ale chyba nie wychodziło mu to „uprzejme zainteresowanie”. Gospodyni, Kate, nawet nie zwróciła uwagi na fałsz w jego głosie i żądne wiedzy spojrzenie, pewno nie zauważyłaby zebry w trykocie spider-mana, gdyby przebiegła jej przed nosem; należała do tych, co jak się rozgadają, to gubią nawet sens własnego istnienia.
- Ano mamy, mamy! Budynek jak z obrazka! – Po chwili naszła ją refleksja związana z miejscowym tabu, obecnym w każdej małej mieścinie. Zawsze jest coś, czego boją lub wstydzą się miejscowi i o czym się zwyczajnie nie mów, chyba, że szeptem. – Bo wie pan… tam za wiele ciekawego nie ma, tylko to to ładnie wygląda. – Dokończyła, dumna z siebie, że tak zwinnie, jak jej się wydawało, wybrnęła z sytuacji.
Taka odpowiedź go nie satysfakcjonowała.
- No ale, coś więcej pani o tym wie? Kogo tam leczą? Czym? – Gdy lewa brew kobiety uniosła się w zdumieniu ku górze, zrozumiał, ze wszedł na bardzo grząskie pole minowe. – Bo wie pani, ja to jestem taki hobbysta trochę… Zbieram fotografię takich szpitali, wiem, dziwne, ale kto nie ma jakiegoś hobby?
Takie tłumaczenie była w stanie zaaprobować. Każdy ma pełne prawo mieć hobby i nic nie stało na przeszkodzie, aby było ono dziwne. Ona, jako że kochała plotkować, uwielbiała wyraziste osobistości i ich wyraziste zachowania. Nie mniej, tabu to tabu, trzeba zachować chociaż pozory.
- Wie pan… - Zaczęła konfidencjonalnym szeptem, nachylając się do niego tak, że rad nie rad, musiał oglądać pomarszczoną od słońca i ze starości skórę na jej olbrzymim dekolcie. – Tam zwożą dziwaków samych, takich no, tego… postrzelonych. Nigdy nikt nie widział, żeby oni stamtąd wychodzili, a co poniektórzy gadają, że tam się na nich eksperymenty robi.
Nie do końca o takie informacje mu chodziło; wolałby coś realnego, ale i miejscowy folklor można by umieścić w artykule. Czytelnicy kochali takie bzdury.
Dlatego, na poły z wymuszonej zniżką na pokój grzeczności, na poły z zawodowej ciekawości, wysłuchał historii o czarnych karetkach podjeżdżających w nocy do szpitala. Dowiedział się, że szpital często odwiedzali miejscowy pastor, rabbi, ksiądz i imam i że żaden z nich nie chciał nigdy rozmawiać na ten temat… Gdy w końcu kobieta skończyła snuć swoje baśnie, był późny wieczór i odwiedziny w szpitalu należało przełożyć na następny dzień. Pożegnał się z gadułą jak umiał najgrzeczniej i poszedł do siebie, kompletnie nie zwracając uwagi na to, że z jego kieszeni wypadła wizytówka, którą zachłanne kobiece dłonie natychmiast podniosły do oczu. A gdy wzrok już odcyfrował jej zawartość, obie brwi poszybowały w górę czoła, niknąc w czarno siwej grzywce.
On zaś wtoczył się do wynajętego pokoju, szerokim łukiem omijając łazienkę, którą powinien był odwiedzić ze względu na kwaśny zapach potu, jaki roztaczał dookoła siebie. Kiedyś taka sytuacja byłaby dla niego nie do pomyślenia, teraz miał higienę w tym samym miejscu co najbzdurniejsze bajania gospodyni.
Gdy włączył swojego laptopa i zauważył, że nie wykrywa żadnej sieci bezprzewodowej, zaklął na czym to świat stoi i ruszył się jednak w stronę łazienki. Tego wieczoru pierwszy raz od miesięcy wziął porządną kąpiel i nawet skusił się na umycie pleców drewnianą myjką.

Dzień był paskudny. Nie chodziło o pogodę, ta była „ok.”. Świeciło słońce, było ciepło, ale nie gorąco, wiał lekki wietrzyk - marzenie każdego dzieciaka w pierwszym dniu wolnym od szkoły, jak to w sobotę. Niestety, on nie był uczniakiem, był dziennikarzem i choć obszedł już całe miasto, nigdzie nie mógł złapać zasięgu, przez co był odcięty od Internetu. Nie wiedząc co ma ze sobą zrobić - wszak nie miał co liczyć na to, ze w dzień wolny od pracy ktoś z nim w szpitalu porozmawia - nie mając też dostępu do swojego okna na świat, zabłądził… pod mury szpitala.
- Skoro już tu jestem… - Wymruczał, uznawszy, że nie zaszkodzi spróbować. Włączył komputer i, o dziwo, znalazł niezabezpieczoną sieć bezprzewodową! Szybko znalazł ławkę na której przysiadł i zaczął zagłębiać się w wiadomości, które ominęły go z powodu podróży, paplania Kate i porannego krzątania się po Grand Forest Town. Gdy skończył, uświadomił sobie, że jest już po 23:00 i siedząc tak, nie tylko zmarzł, ale i całkiem nieświadomie trzy razy wymieniał baterię. Wyłączył więc laptopa i powlókł się na kwaterę.
Następnego dnia wypadała niedziela, i choć lało jak z cebra, znów pojawił się pod szpitalem z laptopem w ręku. Tym razem usiadł jednak nie na ławce, a na zadaszonych schodach prowadzących do jednego z bocznych, technicznych wejść do budynku. Siedział tam, aż nie padła mu bateria w laptopie. Choć wymienił ją na naładowaną, po kilku godzinach i jej nadszedł kres. W takim wypadku, kryjąc się pod czarnym, kupionym w kiosku parasolem, wrócił na kwaterę.
Tego dnia, tak jak poprzednio, obserwowała go para bystrych, stalowoszarych oczu.

Poniedziałek był, w przeciwieństwie do niedzieli, bardzo ładny. Słońce wysuszyło kałuże, zmieniło błoto powrotem w ziemię, a wiatr uprzejmie zamiótł liście i śmieci, które sam nawiał wcześniej. Mieścina znów wyglądała na wyciągniętą z jakiejś przesłodzonej pocztówki wysyłanej z wakacji do samego siebie.
Drogę do szpitala przyroda szczególnie wyróżniła. Wszędzie rosły niezapominajki i stokrotki, okolone zewsząd dywanem koniczyny. Śpiewy ptaków mieszały się z miłym dla ucha cykaniem koników polnych i bzyczeniem pszczół. Ot, uroczy dzień na prowincji, kompletnie niedoceniony przez dziennikarza „o oślich uszach”, idącego aleją Lincolna w stronę szpitala.
Nic się nie liczyło, żaden widok nie był odpowiednio ciekawy, ponieważ liczył się przede wszystkim szpital. Cel u kresu podróży, który miał być rozwiązaniem wszystkich jego problemów.
Laptop, gotowy do pracy, spoczywał w futerale, który tłuścioch przytulał do siebie jak najdroższe dziecko. Musiał być sprawny, ponieważ jego właściciel od kilku tygodni, ze względu na znaczny przyrost masy, miał problemy z odręcznym pisaniem czemu winne były jego spuchnięte i otłuszczone palce. Szedł więc przed siebie, bez konkretnego planu i pomysłu, co zrobić dalej. Tym razem iskra jego dawnej przebiegłości i doświadczenia zawiodła, pozostawiając go na pastwę losu i ludzkich decyzji.
Główne drzwi szpitala wyglądały jak zwykłe drzwi domu jednorodzinnego i choć w górnej części były przeszklone, to powieszono w nich firankę, która skutecznie uniemożliwiała zajrzenie do środka. Prawdę mówiąc, nie przypominało to jakiegokolwiek przybytku medycyny. Zapukał.
Firanka w drzwiach uniosła się niecałe dwie minuty później, ukazując oko o szarej tęczówce, okolone pomarszczoną skórą. Lustracja trwała kilkanaście sekund, w czasie których czuł się jak uczniak na dywaniku u dyrektora. Najwyraźniej, uznany został za osobę nieszkodliwą, bowiem szczęknęły rygle i drzwi się otworzyły.
To była chwila w której należało dać działać instynktowi dziennikarza.
- Witam, jestem… - Zaczął pewnie, starając się wiernie oddać wymyśloną przez siebie historyjkę o poszukiwaniu miejsca dla swojego chorego psychicznie wujka.
Nie od parady wszystkie filmy, kręcone we wszystkich częściach świata nazywały dziennikarzy sępami. Ludzie wykonujący tego rodzaju zawód musieli umieć kłamać lepiej niż mówić prawdę i wyzbyć się sumienia wraz z wszystkimi przyrodzonymi doń częściami człowieczeństwa. „Dobry dziennikarz to dociekliwy dziennikarz, najlepszy dziennikarz to bezwzględny dziennikarz” – jak mawiali najlepsi naczelni świata.
- Witam, witam. Jest pan dziennikarzem. – Odparł mu staruszek w białym kitlu, ze stetoskopem wystającym z jednej kieszeni szpitalnego fartucha i lewą ręką ukrytą w drugiej kieszeni. – Proszę wejść. – Dodał odwracając się od niego tyłem.
To nie powinno się zdarzyć, nie powinni go rozpoznać. Talbot przecież uprzedzał, że nie lubią prasy. Jeśli tak w istocie było, mogło to oznaczać spore komplikacje, jego plany znów by poszły w rozsypkę. Z drugiej strony, zaproszenie było wyraźnym sygnałem świadczącym o chęci nawiązania kontaktu. Nie miał wyboru, od tego tematu zależała jego egzystencja; przestąpił próg i ruszył za lekarzem, który zdążył już odejść od niego dobry kawałek.
Korytarz, w którym się znaleźli, tak jak wewnętrzna strona drzwi wejściowych, pomalowany był na biało i pozbawiony jakichkolwiek ozdób pomagających zaczepić na czymś wzrok. Optycznie wydłużało to i tak długi korytarz. Kafelki na podłodze i nagie ściany były idealnym nośnikiem echa, przez co każdy krok brzmiał jak ruch sporego oddziału żołnierzy. Nigdzie nie było widać okien czy drzwi prowadzących do innych pomieszczeń, zaś ostre światło z podwieszonych pod sufitem jarzeniówek zalewało całą dostępną przestrzeń. Dopiero po przejściu kilkunastu metrów zdał sobie sprawę, że na końcu korytarza znajdują się drzwi, również pomalowane na biało, i to do nich prowadzi go, wtapiając się przy tym w otoczenie, lekarz w białym kitlu. Najpierw zrównał się z nim i, ukradkiem, obejrzał swojego przewodnika.
Miał może z sześćdziesiąt lat i sześć stóp, a układ zmarszczek na jego twarzy sugerował, że często się śmiał. Włosy, choć przyprószone siwizną, zachowały dawny blond kolor, kompletnie nie współgrający z jego szarymi oczami i czerwonym, długim, podobnym do bocianiego dzioba, nosem. Sprawiał wrażenie dobrodusznego dziwadła, które każe nazywać się „dziadkiem” każdemu napotkanemu dzieciakowi.
W milczeniu dotarli do drzwi, które doktor natychmiast otworzył kluczem wydobytym z lewej kieszeni fartucha i gestem zaprosił go do środka, od razu wskazując wygodny, staromodny fotel, przykryty obrzydliwą, buraczaną narzutą. Dziennikarz usiadł, kładąc torbę z laptopem na kolanach; starał się nie rozglądać zbyt nachalnie, a jednocześnie wystarczająco by dowiedzieć się czegoś co mogłoby mu się przydać. W tym celu udawał, ze wodzi wzrokiem za lekarzem, który najpierw przeszedł przez całe pomieszczenie by włączyć coś co wyglądało jak stare radio tranzystorowe, a co okazało się emiterem szumów, potem obszedł pokój jeszcze raz, domykając drzwi i w końcu usiadł za biurkiem, przy którym posadził swojego gościa.
Reszta wnętrza też wyglądała okropnie, choć tu przynajmniej widać było ślady ludzkiej bytności. Tu, w przeciwieństwie do sterylnego, szpitalnego korytarza, jakiś człowiek żył. Ściany pokrywała zielonobiała tapeta w geometryczne wzory, odklejająca się przy suficie i dyplomy, oprawione w szlachetne ramy. Podłogę pokrywał wyleniały dywan sprzed dwóch dekad, zaś na nim ustawiono meble z podobnego przedziału czasowego, okryte narzutami we wściekłych, jaskrawych barwach. Wszystko w tym pokoju wołało o pomstę do dekoratora wnętrz, nie mniej, i tak dawało większy komfort niż to co pozostawało za drzwiami.
- Jest pan dziennikarzem. – Powtórzył lekarz, rozpierając się w swoim fotelu z wyraźną lubością. – Zgaduję, że chce pan napisać o nas artykuł…
Tego było zbyt wiele. Nie wiedział czemu w sumie sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej, ale czuł, że ta sytuacja jest nie fair i bardzo mu się to nie podoba. Nie rozumiał, co się działo i chciał z tym skończyć jak najszybciej. Już otwierał usta by w jakiś zwerbalizowany sposób zgłosić skargę na takie traktowanie, gdy spłynęło na niego olśnienie.
- Talbot do pana dzwonił? – Zapytał nieufnie, uśmiechając się chytrze. – Ten cholernik postanowił zemścić się na mnie w ten sposób za szantaż, co? Co jeszcze pan wie?
Lekarz nie wyglądał na zaskoczonego ale równocześnie nie okazał zrozumienia dla tych słów. Poczekał cierpliwie, aż jego gość skończy mówić i podjął temat.
- Nie, niestety, nie znam nikogo o nazwisku Talbot i nikt pana wcześniej nie zapowiedział. Po prostu, to małe miasteczko… Sam pan rozumie, Kate jest bardzo obrotna, jeśli chodzi o rozsiewanie wieści. – Ostatnie zdanie skwitował porozumiewawczym mrugnięciem i, pierwszy raz od kiedy się spotkali, uśmiechnął się lekko. – Wie pan, że jeszcze żaden z pańskich kolegów, a zaręczam, ze było ich tu całkiem sporo, nie wszedł do środka? Jest pan pierwszym dziennikarzem wizytującym nasza placówkę.
- Naprawdę, jestem zaszczycony. – Powiedział dając ujście ostatnim negatywnym emocjom, zrodzonym z zaskoczenia. Szybko jednak zreflektował się i również odpowiedział lekarzowi uśmiechem, choć jego był znacznie mniej subtelny. Miesiące braku kontaktów i innymi ludźmi odebrały mu wprawę w okazywaniu uczuć. – Dlaczego jestem tym wybranym?
- Przede wszystkim, darujmy sobie te wszystkie gierki w wyciąganie informacji i ukryte spostrzeżenia. Obaj jesteśmy chyba zbyt inteligentni, by się w to bawić? – Dziennikarz skinął milcząco głową, a ukontentowany tym faktem lekarz, podjął ponownie temat opierając brodę na złączonych przed sobą dłoniach. – Pozwolę panu się tu rozejrzeć i nawet będę pańskim przewodnikiem i… jak ich nazywacie? Informatorem? No, w każdym razie, opowiem panu wszystko, co będzie pan chciał wiedzieć.
Oferta była świetna, to było to czego tak bardzo potrzebował. Był tylko jeden problem - hak rzeźnicki, jaki w niej niewątpliwie ukryto.
- A w zamian? – Zapytał uśmiechając się życzliwie w stylu „pohandlujmy, potargujmy się, dogadajmy się”.
- W zamian… - powiedział lekarz nadal opierając głowę na splecionych dłoniach, a je na blacie biurka, patrząc gdzieś w przestrzeń, nad prawym ramieniem gościa. – W zamian chcę mieć wgląd w to co pan będzie pisał, na bieżąco. Chcę też mieć prawo dodawania uwag od siebie, rzecz jasna, zgodnie z prawdą i moją wiedzą.
Jeśli to miał być ten hak, bez obaw można się było na niego nadziać. Artykuł okraszony słowami specjalisty i przez niego weryfikowany nie tylko przyciągnie czytelników, ale też zamknie usta krytykom lubiącym wypominać braki w wiedzy autorów. Nie zgadzając się, zostałby synonimem zaprzeczenia dziennikarstwa i zdrowego rozsądku; czuł, że już zdobył tę swoją posadę.
- Umowa stoi. – Powiedział otwierając torbę i wyjmując laptopa zgodnie z starą maksymą środowiska „nie czekaj, pisz póki możesz”. – Prosiłbym jednak o wyrozumiałość. Mój styl pracy wymaga, bym najpierw wykonał notatki w punktach wraz z cytatami, a właściwy tekst napiszę, oczywiście pod pańskim okiem, gdy skończymy.
- Jeśli tak panu wygodnie.
Komputer zaszumiał cicho, niczym zadowolony z miłej pobudki kot, a palce dziennikarza zatańczyły na klawiaturze i touchpadzie. W niecałą minutę, wszystko było gotowe.
- Co może pan powiedzieć o tym szpitalu jako instytucji? – Padło pierwsze pytanie.
Odpowiedź była dość rozwlekła, jak należało się spodziewać, po tak postawionej kwestii.
Ośrodek działał od 1954 roku, początkowo jako szpital psychiatryczny imienia św. Serca dla kombatantów wojennych. W 1960 przekształcono go w jednostkę badawczo-leczniczą, sponsorowaną przez różnorakie instytucje religijne, zajmującą się leczeniem megalomanii i zaburzeń osobowości związanych z religią i teologią. Cały personel placówki mieszka w Grand Forest Town, zaś pacjenci pochodzą z całego świata i dobierani są przez sponsorów, to znaczy, instytucje religijne łożące na utrzymanie ośrodka.
- Czy to znaczy, że przyjmujecie każdego kogo wskażą wam te instytucje? – Gdzieś na obrzeżach podświadomości pismaka zapaliła się czerwona lampka. Nigdy nie lubił wszelakich religii, mając do nich stosunek co najmniej „nieufny”.
- Oczywiście, że nie! Współpracujemy też z innymi placówkami, mamy mobilny ośrodek badawczy w Nowym Jorku i jesteśmy gotowi pomóc każdemu kto się do nas zgłosi. – Wyjaśnił doktor, ponownie odchylając się w fotelu.
Rozmawiali jeszcze przez kilkanaście minut, zagłębiając się w historię placówki i budynku który zajmowała. Pismak poznał nazwiska kolejnych dyrektorów ośrodka, ich miejsce w ogólnokrajowej hierarchii specjalistów i wiele innych, mało ważnych szczegółów, które mogły z powodzeniem służyć za zapychacze w tekście.
- A jakie są wasze metody leczenia? – Padło w końcu pytanie, które od dłuższej chwili wisiało w powietrzu; nie wiedzieć czemu, wydawało się bardzo niestosowne, jak gdyby pytać magika o szczegóły jego sztuczek.
- O, to świetne pytanie! – Odparł z entuzjazmem lekarz, rozwiewając obawy swojego rozmówcy. Chyba faktycznie czekał na to pytanie. – Proszę, pokaże panu kilku naszych pensjonariuszy i wszystko objaśnię…. Tylko proszę, bez zdjęć, zgoda?
- To się rozumie samo przez się. – Odparł zgodnie z prawdą i, tak jak gospodarz, wstał i skierował się do drzwi po prawej stronie tych, którymi weszli do gabinetu. Znów byli w białym pokoju, tym razem jednak węższym na tyle, że opasłe cielsko wizytatora nieomal ocierało się o równoległe do siebie ściany. Korytarz kończył się salą w której ustawiono szafę ze staroświeckim telewizorem, kilkanaście krzeseł i stół do ping ponga, wszystko przykryte grubą ilością kurzu. Z tej sali wychodziły jeszcze dwa inne korytarze, jeden po prawej, kończył się schodami prowadzącymi w górę; drugi prowadził prosto, upstrzony był drzwiami i dużymi oknami, podobnymi do tych montowanych w komisariatach, a kończył się kolejnymi drzwiami, takimi jak te prowadzące do gabinetu doktora.
- Tędy proszę. – Powiedział łapiduch wskazując w lewo.
Po chwili stali już przed pierwszym oknem, a wejście prowadzące do pomieszczenia, jak i pozostałe sześć par drzwi w tym korytarzu, które mogli oglądać, przypominały bardziej wejście do schronu, naszpikowane ryglami i zamkami, niż odrzwia do pokoju pacjenta.
Pacjent, a raczej pacjentka, leżała naga w środku, na górze poduszek i porwanych materiałów. Wpatrywała się tępym wzrokiem w niewątpliwie sztucznego kwiatka, postawionego bezpośrednio na obitej materacami podłodze, takiej samej jak ściany i sufit.
Kobieta była, lekko mówiąc, olbrzymia. Wyglądała na dobrze ponad 250 funtów żywej wagi. Jej brzuch, uda, piersi, wszystko rozlewało się wokoło niej, a szarawa cera twarzy i zmierzwione, czarne kołtuny na głowie, wraz z owłosionymi stopami, nogami i wzgórkiem łonowym były jedynym kontrastem od różowej, jak na Azjatkę, pulchności jej cielska wieloryba.
- Nie podam panu żadnych nazwisk, ale powiem na co chorują. – Przypomniał doktor zwracając się do zapatrzonego w tuszę gryzipiórka, a następnie odwrócił się z powrotem do okna. – Uważa się za Boginię Matkę, od dwudziestu lat jest w ciąży urojonej. Co jakiś czas zmuszeni jesteśmy usypiać ją i chirurgicznie usuwać nadmiar płynów i zanieczyszczenia z jej ciała. Po każdym takim zabiegu twierdzi, że „urodziła kolejny świat”. – Zaskrzeczał, najwyraźniej naśladując głos pacjentki. Pierwszy raz od kiedy wyszli z jego gabinetu zmienił ton na inny niż beznamiętny, podobny do syntetyzatora głosu w komputerze.
- Czy ja mogę… czy można z nią porozmawiać? – Zapytał niemal siłą odrywając wzrok od zwałów ciała po drugiej stronie szklanej tafli.
Coś w jej wyglądzie, zachowaniu, czy może jego braku, hipnotyzowało i zmuszało do patrzenia, choć widok był co najmniej odrażający.
Właśnie, pierwszy raz od miesięcy, poczuł odrazę i prawdziwe zaskoczenie, choć jego umysł pominął je jako nieistotne, w obliczu widoku „tej” wagi.
- O, w żadnym wypadku. – Padła uprzejma odpowiedź. – Widzi pan, usypiamy ją nie bez powodu. Jest niebezpieczna, zanim zachorowała trenowała wschodnie sztuki walki i reaguje agresywnie na każdego kto wejdzie do jej pokoju; z tego co mówi, chce bronić tego kwiatka.
Rzeczywiście, ten wzrok wbity w plastikową imitację rośliny mówił to samo. Ta kobieta zawęziła swoje życie do tego jednego, małego obiektu.
Ruszyli dalej, do okna po przeciwnej stronie korytarza.
Za tą taflą szkła znajdował się pokój łudząco podobny do pierwszego, tyle, że tu nigdzie nie było widać słonicy w zaawansowanej ciąży bliźniaczej. Zamiast niej, na podobnym stosie poduszek znajdowało się trzech nagich mężczyzn, wijących się w miłosnych uściskach i pieszczotach.
Blondyn, najwyższy i najbardziej muskularny, ssał penisa chuderlawego bruneta i jednocześnie był penetrowany analnie przez otyłego rudzielca z wielkim pieprzem na czole, nadającym mu wygląd parodii cyklopa.
- To nasza Trójca Święta. – Powiedział lekarz z uśmiechem ojca oglądającego zabawy swoich pociech na placu zabaw. – Wierzą, że dokonają aktu stworzenia świata w akcie miłosnym, interpretowanym przez nich jako akt seksualny. Rudy to Ojciec, Blondyn to Syn Boży, a Brunet to, jak pewnie się pan już domyślił, Duch Święty. Chce pan z nimi porozmawiać?
- Chyba nie powinno się im przeszkadzać…
- Nonsens! Wie pan, oni to robią praktycznie bez przerwy, bo wyobrażają sobie, że jeśli uda im się utrzymać stosunek przez siedem dni bez przerwy, co nawiasem mówiąc nigdy im się nie udaje, bo nie robią nawet przerw na jedzenie czy wypróżnianie, to uda im się ukończyć ich „dzieło”. Jeśli pan tam wejdzie, to w najgorszym razie zostanie pan zignorowany, a w najlepszym, będzie pan miał całkiem niezły wywiad.
Argument może był i dobry, ale ponownie odezwało się w nim jedno z uczuć, zapomnianych przez ostatnie miesiące. Odezwał się w nim wstyd, którego nie umiał przezwyciężyć. Pokręcił przecząco głową, nie odzywając się i nie pozwalając lekarzowi uchwycić swojego wzroku. W milczeniu ruszyli do trzeciego okna.
Tym razem nie było ścian i podłogi obitych materacami, nie było też nagości. Za szybą znajdowała się stara, wykafelkowana toaleta szpitalna, z rzędem niczym nie odgrodzonych sedesów, między którymi krzątał się starszy, smagłolicy hindus, ubrany w pomarańczowe, powłóczyste szaty.
- Budda? – Zapytał żurnalista z niemal stuprocentową pewnością.
Lekarz potwierdził chrząknięciem w chwili, gdy obserwowany przez nich osobnik ustawił się w takiej pozycji, że mogli zobaczyć, co robi. Konkretniej rzecz ujmując, wybierał po kawałku stolca, który był w każdym sedesie i przenosił do innego, tworząc z nich mozaikę kolorów.
- Z nim porozmawiam. – Postanowił, obserwując poczynania chorego człowieka. W końcu oderwał się od szyby, zapisał coś szybko na komputerze, coś przeczytał a chwilę później doktor otworzył pokój i granica ze szkła przestała oddzielać obserwatora i obserwowanego. Choć obaj widzieli się, żaden z nich nie wymówił przez pierwsze kilka chwil ani słowa, poświęcając całą uwagę na wzajemną obserwację. Dziennikarz jako pierwszy przerwał milczenie.
- Możemy porozmawiać? – Liczył, że odpowiednia postawa pozwoli mu na wyjaśnienie kilku kwestii, które interesowały go niekoniecznie zawodowo.
Wydumany Budda przez kilkanaście sekund nie odrywał wzroku od oczu swojego gościa, jak gdyby próbując zajrzeć mu w duszę. Tak jak w poprzednich dwóch wypadkach, jego szaleństwo, bo cóż innego mogło to być?, wydawało się hipnotyzować. Ten człowiek wierzył w to, co robił, niezależnie od tego, jakie były ku temu powody. Pacjent z kałem na rękach z wolna przytaknął uśmiechając się promieniście.
- Jesteś Buddą? – Padło pierwsze i najważniejsze pytanie, mające wysondować, stan chorego.
Potwierdził, a to oznaczało, że było tak, jak mówił lekarz.
- Zdajesz sobie sprawę, że ja, ludzie za tym lustrem – tu wskazał na szybę, która okazała się lustrem weneckim- i inni nie wierzymy Ci?
Uzyskał potwierdzenie i odrobinę mniejszy uśmiech.
- Wiesz, że są tu inni? Wiesz, że mają się za bogów? – Kolejne przytaknięcie i jeszcze szerszy uśmiech. Tym razem gryzipiórka naszły wątpliwości, czy ten człowiek go w ogóle rozumiał, wszak przytakiwać można niemal w każdej sytuacji. Postanowił zapytać w taki sposób, by rozmówca musiał się odezwać.
- Dlaczego więc jesteś tu z nimi? Budda nie był bogiem. – Nie był do końca pewien własnych słów, teorię tą ukuł na podstawie przeczytanych chwilę wcześniej na Wikipedii informacji; nie mniej, nie miał na podorędziu niczego lepszego.
Klozetowy asceta poważnie zastanowił się nad pytaniem, nieomal pozbawiając swojego rozmówcy nadziei na rzeczową odpowiedź. W końcu jednak przemówił miękkim, ciepłym barytonem, kompletnie doń nie pasującym.
- Nie jestem tu z własnej woli, choć nie chcę uciekać. Nie znam kryteriów wedle których nas wybrano, ale myślę, że zostały źle sformułowane. Nie przeszkadza mi to. – Zapewnił, jednocześnie odsłaniając kolejne zęby w jeszcze szerszym uśmiechu. – Oświecenia można zaznać w każdych warunkach i w każdym towarzystwie.
Ta niespodziewana logika, zawarta w słowach osoby ponoć chorej psychicznie, mocno wstrząsnęła wizytatorem. Nagle zrozumiał, że granicą zdrowego rozsądku w tym miejscu są progi pokoi pacjentów, co za nimi, to wkracza w strefę szaleństwa, gdzie to oni mają rację, a ci z drugiej strony lustra są pomyleni. Szok minął tak szybko jak przyszedł, pozostawiając jednak za sobą pewien kwaśny smak niepewności.
- Czemu robisz… - Tu popatrzył na ubabrane fekaliami dłonie rzekomego proroka buddystów – to?
Teraz nie namyślał się za wiele, zupełnie jakby to zagadnienie już dawno sobie wyjaśnił.
- Bo najważniejsza jest teraz harmonia. – Odparł tajemniczo, skłonił się przepraszająco i wrócił do swojego zajęcia, zostawiając swego gościa z własnymi myślami. Nie minęła minuta, jak znów został w pokoju sam na sam z tym, nad czym tak usilnie pracował.
Tym razem nie ruszyli od razu do kolejnego okna. Najpierw cała rozmowa została zapisana na komputerze, następnie naniesiono na nią komentarze i w końcu, gdy powinni ruszyć dalej, wywiązała się konwersacja.
- W jakim celu trzymacie tu tych ludzi? Nie widzę, byście w jakikolwiek sposób próbowali im pomóc, zwyczajnie pozwalacie im żyć w kłamstwach którymi są karmieni przez własne choroby! – Pierwszy raz od bardzo dawna uniósł się, dając upust emocjom, które niemal u niego zanikły.
Nim uświadomił sobie, że oskarżanie instytucji, która dała mu szansę której tak potrzebował, mogło nie być właściwe, lekarz odpowiedział, spokojnie, bez oburzenia, które byłoby w takiej sytuacji usprawiedliwione.
- Nie przeczę. – Powiedział doktor, zamiast spodziewanego „idź pan do diabła i zamknij za sobą drzwi!”. – Tym tutaj w żaden sposób nie pomagamy. Ich urojenia są w nich zbyt głęboko zakorzenione. Mamy tu też innych, takich jak… takich z okresowymi remisjami choroby. Im pomagamy, bo w czasie remisji są w stanie odczuwać jak dawniej, chcieć sobie pomóc.
To było jak smagnięcie biczem. Ci biedacy, czy też może szaleńcy, których oglądał, byli straceni dla świata. Straceni dla świata, choć wydawało im się, że tak wiele dla niego znaczą.
- Więc czego chcecie od tych najciężej chorych? – Niemal jęknął z powodu ogarniającego go smutku, choć nazwa tego uczucia ledwo odnalazła się w jego skołatanym umyśle.
- Od nich się uczymy. – Wyjaśnił tonem nauczyciela jego przewodnik. – Obserwując ich, jesteśmy w stanie obserwować coś, co być może, kilkadziesiąt tysięcy lat temu zapoczątkowało wierzenia religijne. To dla pana zapewne niesłychane, ale właśnie to jest nasza teoria i ja badamy. – Jego szare oczy cały czas obserwowały dziennikarza. Był niemal pewien, że widzi ten znajomy mu schemat, który wrył mu się w pamięć mocniej, niżby chciał się przyznać przed kimkolwiek.
- A czego chcą od nich wasi zwierzchnicy? Sponsorzy? – To pytanie było już podyktowane jedynie zawodowym obowiązkiem. Choć smutek, wstyd i odraza nadal mieszały się w jego wnętrzu, nie próbował ich uzewnętrzniać, bowiem wciąż miał w pamięci powód dla którego przebywał w tym pomalowanym na biało korytarzu, mogącym prowadzić chyba tylko do piekła.
- Ci co nas opłacają? Bądźmy szczerzy, lubi pan szczerość, wiem to. – Odparł doktorek chowając obie ręce do kieszeń fartucha. – Oni chcą się tylko ich pozbyć.
Tu rozmowa urwała się na dobre. Lekarz ruszył do kolejnego okna umieszczonego, zgodnie z naprzemiennym wzorem, po przeciwnej stronie korytarza, i zatrzymał się tam, czekając aż jego towarzysz spakuje swój komputer i podejdzie do niego.
Informacje, liczą się tylko suche informacje! – napomniał się w myślach dziennikarz, pakując laptopa do torby tak, by znów móc go szybko wyciągnąć. Na jego plecach rozlała się wielka plama potu, przylepiając t-shirt do ciała, czego szczerze nienawidził. Skarcenie się w myślach podziałało.
Obrzydzenie, wstyd, smutek, nienawiść, wszystkie uczucia wypchnął daleko poza granice swojej świadomości, czyniąc z nich jedynie niejasne wspomnienie czegoś bardzo niedobrego. Znów czuł się gotowy do pracy.
Za kolejną szybą widać było dziesiątki wielkich roślin doniczkowych, ustawionych na zielonej wykładzinie, co dawało złudzenie dżungli, potęgowane przez… czarnoskórego, muskularnego mężczyznę, ubranego jedynie w rodzaj spódniczki z liści rośliny podobnej do palmy.
Mężczyzna ten usilnie szukał czegoś, to padając na kolana i chodząc na czworaka między donicami, to wstając i przeszukując przestrzeń między liśćmi pod sufitem. Zachowywał się przy tym bardzo delikatnie, niemal z przestrachem obracając się co chwilę wokoło, jak tropione zwierzę.
- Lugra, afrykańskie bóstwo burzy i wojny. – Powiedział uprzejmie lekarz, nie czekając na pytania laika - Ten tutaj, jest przekonany jest o tym, ze zgubił gdzieś swoją broń, błyskawice. Szuka ich całymi dniami, obawiając się ataku swojej mitycznej siostry, Natuli, bogini-pająka.
- Nie możecie mu wyjaśnić, że nic mu nie grozi? Że jej tu nie ma? – Zasugerował w chwili, gdy bóg wojny znów padł na kolana i w dzikim popłochu rzucił się w stronę największej z donic, usiłując ukryć się za nią.
Lekarz zaśmiał się jakby usłyszał kiepski dowcip, powtarzany po raz setny. Sucho i mało radośnie.
- Niestety, nie dociera do niego, że Natulę trzymamy w innej sali. – Mówiąc to obrócił głowę w prawo, w stronę schodów na drugim końcu korytarza. - Chce pan z nim porozmawiać?
Lugra właśnie wył z przerażenia, biegając dookoła okazałej, doniczkowej palmy jaką swego czasu zapytany miał w swoim apartamencie.
- Nie, i tak nie powiedziałby mi nic sensownego. – Rzucił nie czekając na swego przewodnika i ruszył do kolejnego, przedostatniego już okna w korytarzu. Być może to było tylko złudzenie, ale wydawało mu się, że zaczyna przyzwyczajać się do jednolitości korytarza, a i lokatorzy tego przybytku nie robili już na nim większego wrażenia niż małpy w zoo.
Choć doktor dołączył do niego po kilkunastu sekundach, z oglądaniem kolejnego pacjenta i wyjaśnieniami należało poczekać. Być może było to niegrzeczne, ale najbardziej liczyły się informacje, a te należało spisać jak najszybciej, póki czuło się w nich posmak pierwszej świeżości.
Przypadek Lugry, jego zachowanie i własne wnioski, jak i słowa eksperta, opisywał najdłużej, choć w rzeczywistości poświęcił im najmniej czasu. To oznaczało tylko jedno - w końcu odrzucił resztki szoku i przypomniał sobie co jest najbardziej chodliwym towarem, co może mu zapewnić nieskrępowany dostęp do informacji.
- Proszę mówić. – Powiedział po schowaniu laptopa i zajrzeniu do piątego pokoju, kompletnie pustego, pozbawionego nawet tynku na ścianach czy wykładziny na podłodze. Były tam tylko nagie cegły i samotny, ubrany w zgrabne, kolorowe szaty człowiek o rysach hinduskich i azjatyckich zarazem, zniekształconych bardzo silnym makijażem i tatuażem przedstawiającym trzecie oko, umieszczonym na czole.
Samotny człowiek trwał w bezruchu, stojąc pośrodku pustego pomieszczenia z zamkniętymi oczami i otwartym, wytatuowanym okiem. Zdawał się spać, a w każdym razie nie zdawać sobie sprawy ze swego położenia.
- Śiwa. – Łapiduch przedstawił pismakowi kolejne indywiduum zamknięte za szkłem. – Ciężko nam powiedzieć o nim cokolwiek, bo ciągle milczy i niszczy wszystko, co jest większe od tacy z jedzeniem…
Tym razem prezentacja nie dobiegła nawet do końca. Komputer znów został wyjęty z etui, palce grubasa zastukały w klawiaturę i urządzenie napowrót wróciło na swoje miejsce. Lekarz nie oponował, nie okazywał też zdziwienia. Zaczynał już rozumieć, a myśl on tym, że Kate miała rację, nie opuszczała go ani na chwilę.
- Doktorze, informacje o tym bóstwie zaczerpnę z Internetu, nie ma chyba potrzeby marnowania czasu, skoro ten osobnik nie wykazuje niczego ponad to co pan już powiedział, prawda?
Nie pozostawało nic innego, jak tylko przyznać mu rację, co lekarz zrobił z jak największą gorliwością. Uznał, że tylko ostateczny test empiryczny może rozstrzygnąć jego i reszty zespołu wątpliwości.
- Proszę za mną, ostatni jest chyba najciekawszy. – Rzucił przez ramię do gościa, stając przy szóstym oknie.
To, co znajdowało się za ostatnią szklaną taflą, mogłoby wprawić w zdumienie niejednego cudotwórcę. Wystrój pokoju aż ociekał złotem, srebrem, wszędzie pełno było pawich piór, drogich mebli w stylu arabskim, a na ścianach przylepiono, poza bogatymi, arabskimi dywanami, wycięte z kartonu sylwetki z nadrukami pięknych, roznegliżowanych dziewcząt, choć niektóre z nich można by nazwać raczej dziećmi.
Pośrodku tego małego pałacu rozpusty i rozpasania siedział dobrze zbudowany, choć może bardziej pasowałoby słowo „otyły”, arab o białej brodzie, ubrany w zwyczajowy strój arabskich imamów, obwieszony złotem i wyraźnie zadowolony z siebie. Stanowił chyba kwintesencję marzeń większości materialistów świata.
- Allah. – Powiedział lekarz czujnie obserwując beznamiętną teraz twarz gościa, na której nie drgnął ani jeden mięsień nawet na ten widok.
Pismak wyszarpnął z torby laptopa, usiadł na podłodze, opierając się plecami o ścianę powyżej której umieszczono okno i zabrał się za pisanie, najpierw jednak kopiując całkiem pokaźny artykuł o Śiwie na początek tekstu, jako własne podpunkty, pod tymi, które napisał chwilę wcześniej sam.
Wyglądało to tak, jakby Allahowi chciał poświęcić najwięcej, wyszukując tylko informacje w sieci i uzupełniając je o własne spostrzeżenia. Słowa lekarza najwyraźniej przestały się dla niego liczyć.
- Może zaciekawi pana, że ten twierdzi, iż poznał sens życia…? – Doktor postanowił dać mu ostatnią szansę. Na odpowiedź czekał jednak kilka minut, a gdy się jej w końcu doczekał – usłyszał odmowę.
Grubas wstał, sapiąc przy tym niemiłosiernie. Tyle chodzenia, stania i myślenia na raz, w jednym dniu, męczyło go. Uznał, że najlepiej byłoby wrócić na kwaterę i rozpocząć ostatni etap prac nad artykułem.
- Dziękuje bardzo doktorze… ? – Zreflektował się nagle; nie znał nawet nazwiska swojego dobroczyńcy i informatora.
- Ben. – Odparł ten drugi wyciągając w jego stronę dłoń w geście pożegnania. – Po prostu Ben. Teraz napisze pan cały artykuł?
- Tak, zapewne, jeszcze dziś będzie gotowy.
- W takim razie… - Odrobina wahania w głośnie, udawany, niepewny rzut oka w bok. – Czy mógłby mi pan zostawić swoją wizytówkę? Przez telefon łatwiej będzie mi panu pomóc.
Mały kawałek utwardzonego papieru z nadrukiem bez słowa trafił w ręce lekarza, który zobaczył na nim to, czego się spodziewał. Różnobarwne, proste graficznie logo. Nie było już żadnych wątpliwości.
- Chwileczkę! – Zawołał za oddalającym się już pismakiem. Dziennikarz odwrócił się powoli i z wyraźnym niezadowoleniem, choć niewidocznym na twarzy, wrócił do lekarza.
- Tak?
Oto była idealna okazja, wystarczyło spytać.
- A może zostanie pan tu, z nami? Mamy tu Internet, dostanie pan kąt dla siebie i o nic nie będzie się pan musiał martwić.
Informacje. – Pomyślał zapytany, choć nie wyzbył się wahania do końca.
- A myśli pan doktorze, że będę tu pasować?
- Bez wątpienia – odparł łapiduch z uśmiechem, jeszcze raz patrząc na wręczoną mu wizytówkę – Bez wątpienia, panie Google.

Tekst jest chroniony na podst. Ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (Dz. U. z 2006 r. Nr 90, poz. 631 z późn. zm.) i art. 17 (i dalszych) “Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych” (Dz. U. 2000 r. Nr 80 poz. 904). Kopiowanie, powielanie bez pisemnej zgody autora jest zabronione. W przypadku niedostosowania się do wyżej wymienionych zasad i/lub ustaw sprawcy grozi odpowiedzialność karna.

Użytkownik Quidam edytował ten post 12.08.2010 - 23:08

  • 6

#170

LacrimasProfundere.
  • Postów: 32
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

"Pamiętnik"


Kilkanaście lat temu, w opuszczonej przez Boga głuszy, działało stare opactwo. W katakumbach, pośród murszejących ludzkich czaszek pochowanych tu niegdyś osób, znaleziono niedawno pamiętnik pewnej zakonnicy. Spoczywał on w dłoni nagiego, kilkudniowego dziecka. Początkowe ekspertyzy oraz badania dowiodły, iż dziecko musiało popełnić samobójstwo. Nijak jednak ma się to do tajemniczej treści pamiętnika oraz fizycznych możliwości dziewczynki. Oto fragmenty, na podstawie których starano się zbadać tą niewyjaśnioną do dziś historię.

13, January 1974

Zrobiłam to… zgrzeszyłam przeciwko Bogu, niczym najgorsza ladacznica. Czuje, że jestem przeklęta i prędzej czy później zapłacę za swój czyn… Nie oddałam się tylko Bogu, on także mnie miał…


5, October 1974

Po wielu miesiącach bólu i setkach złowrogich spojrzeń, z którymi zmagałam się co dzień, dziecko przyszło na świat. Księża pozwolili mi zostać i obiecali zataić całą sprawę – wierzę, że w ten sposób moja kochana córeczka nie ucierpi z powodu mojego grzechu. Co dzień modlę się do Boga o wybaczenie.

6, October 1974

Mój Boże…! Dlaczego słyszałam dzisiaj, jak Maria z kimś rozmawiała?! Przecież ma dopiero jeden dzień i nie może mówić…

7, October 1974

Chyba popadam w paranoje… Całą ostatnią noc słyszałam, jak rozmawia z kimś w naszej sypialni. Wielokrotnie wstawałam, by z zapaloną świecą przeszukać pokój. Bezskutecznie. Jeśli potrafi mówić, to dlaczego się do mnie nie odzywa, tylko spogląda na mnie w tak przerażający sposób…?

8, October 1974

Jestem na skraju wytrzymania. Nie rozumiem tej całej sytuacji, a jej słodki głos, który rozbrzmiewa nocami w sypialni jest dla mnie gehenną. Nie chwaliłam się nikomu, że w nocy słyszę te głosy. Wierzę, że to tylko pokuta za to, co zrobiłam. Muszę wytrzymać.


9, October 1974

Ja… widziałam go dzisiaj… nie wiem, jak to rozumieć… Nie był jakimś odrażającym monstrum. Wyglądał dosyć młodo, tylko na jego twarz opadały zmierzwione włosy. Uśmiechał się i wydawał się być miły dla Marii. Słyszałam, jak mówił jej, że już nie długo to wszystko się skończy. Oby miał rację.

To ostatni zapisek autorstwa zakonnicy. W przeciwieństwie do dziecka, badania wykazały, że została zamordowana w brutalny sposób. Jej kończyny i wnętrzności zostały dosłownie wyrwane z ich naturalnego miejsca.

Historia (przynajmniej z jej perspektywy) wydawała się być zakończona. Niestety, obróciwszy parę kartek pamiętnika, natknęliśmy się na coś jeszcze…

11, October 1974

Mamusia go zobaczyła. Musiał jej to zrobić. Był karą i pokutą. Widziałam, jak rozszarpuje jej ciało, jak każdy jego element zostaje oderwany z nieludzką wręcz siłą. Splamiony krwią stanął przy mnie i przeprosił za wszystko – wybaczyłam mu. Kazał mi to zakończyć, a ja się zgodziłam. Nie był posłańcem Boga, ani Szatana. Był sumieniem, które ją zabiło. Kocham Cię mamusiu. Ty też mnie kochaj i nie popełniaj więcej tego samego błędu.

Twoje maleństwo.



Do dziś nie udało się w racjonalny sposób wyjaśnić finału tej historii. Próbujemy ją sobie wytłumaczyć w jakiś normalny sposób, ale tak się nie da. Dziewczynka leżała z tym pamiętnikiem tworząc (kształtem i ułożeniem swojego ciała) krzyż – może to przestroga i ostrzeżenie, że karę za grzech poniesie każdy...?
  • 3

#171

nezumi1.
  • Postów: 38
  • Tematów: 0
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Pokój na piętrze

Kiedy byłem mały, mieszkaliśmy w piętrowym domu jednorodzinnym. Rodzice pracowali, więc często po powrocie ze szkoły byłem w domu sam.
Jednego dnia wróciłem później, był już wieczór i ktoś powinien być w domu, jednak gdy wszedłem, wszędzie było ciemno. Z miejsca zawołałem "mamo?", a w odpowiedzi usłyszałem głośne "taaaaaak?". Głos dochodził z pokoju na piętrze. Zawołałem mamę ponownie i znowu usłyszałem "taaaaaaak?" z tego pokoju. Wydawało mi się, że mnie woła, więc zacząłem wchodzić po schodach. Kiedy dotarłem na piętro, po raz kolejny wywołałem matkę i trzeci raz głos odpowiedział "taaaaaaak?". To dochodziło z najbardziej oddalonego pokoju. Poczułem się niepewnie, ale jednocześnie bardzo chciałem zobaczyć mamę, więc powoli ruszyłem w kierunku tego pokoju. Jednakże już po chwili dotarł do mnie trzask drzwi frontowych. To mama wróciła, dźwigając torby z zakupami. "Skarbie, jesteś już w domu?" - zawołała. Pod wpływem jej głosu poczułem się lepiej i szybko zawróciłem z powrotem na parter. Schodząc po schodach zauważyłem jeszcze, jak drzwi od tamtego pokoju powoli uchylają się skrzypiąc. Spojrzałem tam i to, co zobaczyłem, na zawsze utkwiło mi w pamięci...

bladą jak ściana twarz, wpatrującą się we mnie.
  • 5

#172

Imb.
  • Postów: 394
  • Tematów: 9
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Enjoy ;)

Ona



Wstrzymaj się. Nie, po prostu nie patrz. To ich tylko zachęci.

Wiesz o kim mówię. O nich. A dokładniej, o niej. Nie patrz, skup wzrok tutaj. Nawet na chwilę. Wykorzystaj to, co masz na biurku, bo wiem, że ją dostrzegasz. Tuż na samej krawędzi pola widzenia?

Rzuć okiem na lewą stronę monitora, ale nie patrz poza niego. Tutaj, w odbiciu powinieneś uchwycić trochę więcej. Widzisz ją w kącie, tak? Widzisz jej opadające na twarz czarne włosy, luźną koszulę zwisającą na wychudzonej sylwetce. Była już tam od jakiegoś czasu, czekając. Tak oni spędzają czas. Duchy przeklętych. Ci, którzy nie poszli do nieba, ale jeszcze nie trafili do piekła. Oni żyją w ciągłym, nieopisanym bólu. Histora zaczyna się wtedy, gdy święty Piotr litując się nad duszą, która popełniła straszliwe grzechy, takie jak morderstwo, gwałt, tortury, kanibalizm czy coś jeszcze gorszego, karze je zsyłając spowrotem do naszego świata, żeby istniały wśród żywych tak długo, aż odpokutują za grzechy. Najpierw jednak wyłupuje im oczy, żeby nie mogły niczego pożądać. Potem wyrywa im szczęki, żeby nie mogły złorzeczyć.

Nie, nie patrz. Ona się zbliżyła, ale tylko z ciekawości. Nie może Cię dostrzec, dopóki Ty jej nie widisz. Widzi tylko zarysy, jakieś plamy i ruchy. Puste oczodoły pozwalają jej widzieć dusze, wciąż jednak bezużyteczne dla niej. Ona żyje nie w osobach, lecz w ciałach. Jej duch pragnie styczności z ciałem, ale już nigdy nie będzie mogła jej zaznać. Tylko Zbawiciel może zapewnić odpowiednie połączenie, aby ją zadowolić. Już próbowała. Dawniej wiele razy próbowała.

Oczywiście się tobą zaineresowała, czyż nie? Widzisz, ona karmi się żywymi. Ona, tak jak wielu przed nią, odnajduje ludzi aby złagodzić swoje cierpienia. Jest żądna tego połączenia, ale ludzie tacy jak Ty mogą posłużyć tylko jako... placebo. Starała się, żebyś się odwrócił, żebyś spojrzał w pustkę wypełniającą miejsca, gdzie niegdyś miała oczy. Wyciągnęłaby Cię, hipnotyzując mrokiem pustych oczodołów. Zbliżyłaby się jeszcze bardziej, dysząc w podnieceniu na Twą giętką skórę. Wbiłaby Ci swe gnijące zęby w kark, spijając krew. Ja moimi szponami zdarłbym i nagarnął Twoje mięso jak jakieś lody. Radośnie zaskowyczałbym nad ciepłem Twoich wnętrzności, podczas rozcinania Twojego brzucha. Wyrwałbym kości i wyssałbym szpik. Kościstymi palcami wyłupałbym Ci oczy i osadziłbym w miejsce moich. Z czaszki wyłamałbym szczękę i użył jako swojej. Z twoją pomocą znów stałbym się sobą.

Ale tak się stanie tylko-
jeśli spojrzysz.



Jam jest Sam



Jam jest Sam.

Dotarłem do bram Piekieł. Przekroczyłem je bez strachu. Spotkałem Władcę Zła, z którym zawarłem umowę. Powróciłem na Ziemię, mając zadanie do wykonania.

Zanim umrę, muszę zabić 665 ludzi. Jeśli mi się uda, spędzę wieczność jako Król Demonów w Piekle, dowodząc swoim własnym Legionem. Rzecz jasna, bardzo mnie ta wizja ucieszyła...

Jest tylko jeden warunek: nie mogę zabić przypadkowych ludzi. Jest jedna możliwość: jeśli ktoś usłyszy proste zaklęcie, wywołujące me imię, zostanie wybrany na moją ofiarę. Żeby ułatwić sobie zadanie, umieściłem tę formułę w pewnej znanej książce, tak aby wielu ludzi mogło się na nią natknąć. W rzeczy samej, jestem bardzo sprytny.

A więc, kiedy usłyszysz te zabójcze słowa, będę Cię znał. I kiedy się będziesz tego najmniej spodziewał, kątem oka dostrzerzesz mój cień. I kiedy się odwrócisz, żeby sprawdzić, co to było... będzie już za późno.

Będę czekał, aż znów usłyszysz moje imię.

Jam jest Sam.



La Muerta Blanca



Bezgranicznie przerażony siedzę przed komputerem. w każdej chwili mogę umrzeć.

Dziś przyjaciel opowiedział mi pewną historię.

Od kiedy był dzieckiem, jego ciotka się nim zaopiekowała, a ostatniej nocy opowiedziała o tym, jak zginęli jego rodzice. On bardzo dobrze ją naśladował (znam ich dość dobrze):

"Byli na misji na jakimś zadupiu w Południowej Ameryce, kiedy pewnej nocy przerażony mężczyzna wpadł do szpitala misyjnego. Opowiedział, że jego siostra została zabita przez Muerta Blanca, i jest pewien, że to idzie teraz po niego. Czym jest Muerta Blanca? Najwyraźniej jest to jakiś rodzaj boogey mana, jak Chupacabra czy coś takiego. Nazywają to Białą Śmiercią lub Białą Dziewczynką, ponieważ to była dusza kogoś, kto tak bardzo nienawidził życia, że powracała w swoich bandażach żeby zabijać tych, którzy o niej mówili.

Temu człowiekowi opowiedziała o mściwym duchu jego siostra, na kilka godzin przed jej śmiercią. Opowiedziała o dziewczynie o czarnych, martwych oczach, wręcz plujących nienawiścią. Ta rzecz przemieszczała się bez poruszania nogami, zakradając się za ofiarą do jej domu. Wtedy, gdybyś jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że ona podążą za Tobą, po powrocie do domu zaczęłaby pukać w drzwi...

Raz po skórę, żeby mogła zakryć swoje gnijące ciało.

Dwa razy po mięśnie, żeby mogła zgrzytać zębami w czasie szukania ofiar.

Trzy razy po kości, żeby mogła przyklęknąć, zebrać swoje zęby i zabić ofiarę.

Cztery razy po serce, żeby mogła je nosić na szyi.

Pięc razy po zęby, żeby mogła je wypolerować i trzymać w pudełku.

Sześć razy po oczy, żeby mogła zobaczyć twarze tych, których najbardziej kochasz.

Siedem razy po duszę, żeby mogła ją pożreć - nigdy nie wyjdziesz, będąc w jej żołądku.

Ona będzie to powtarzać, stukając w każde lustro czy drzwi oddzielające was.

Możesz próbować uciekać od niej, ale jest szybsza niż ktokolwiek inny. a jeśli wyjdziesz z domu kiedy będzie pukać, nie będzie już taka uprzejma, kiedy Cię dopadnie.

Mężczyzna był pewien, że właśnie to zabiło jego siostrę, i próbował powiedzieć o tym policji, ale nie słuchali. Następnie próbował opowiedzieć o tym księdzu, ale ksiądz go odprawił kiedy zobaczył, że to coś teraz za nim podąża - ach, tak, zapomniałem o tym - to może Cię dopaść tylko wtedy, jeśli opowiesz komuś o tym, albo kiedy zobaczysz, jak to coś zabija. Mężczyzna po zakończeniu swojej opowieści ukradł samochód z misji, i już nikt go więcej nie zobaczył."

Widoczine jego rodzice natychmiast zadzwonili do jego ciotki, i opowiedzieli jej o tym, co się wydarzyło. Zostali znalezieni następnego ranka, obdarci ze skóry i rozczłonkowani. Ich ciała pokrywały małe, wyglądające na dziecięce,  odciski dłoni.

Ostatniej nocy jego ciotka była nieźle wstawiona, i opowiedziała mu o wszystkim. On opowiedział mi tę historię wczesnym rankiem w szkole, jeszcze zanim zjawiły się gliny. Jego ciotka została zamordowana tej nocy. Wieczorem zadzwoniłem do niego, a on powiedział mi, że był przez kogoś śledzony, a teraz oni pukają mu do drzwi. Powiedziałem mu, żeby przestał mnie wkręcać.

On wtedy na chwilę odsunął słuchawkę od głowy, i mogłem dosłyszeć powolne stukanie. Chwilę później usłyszałem drzwi wypadające z zawiasów i krzyk umierającego przyjaciela.

Wtedy głos jakiejś małej dziewczynki przez telefon powiedział: "ŚWIADEK". Rozłączyłem się.

Trzy minuty temu ktoś zapukał do moich drzwi. Zastukała 28 razy do drzwi frontowych, 28 razy do lustra w korytarzu i kolejne 28 razy do drzwi mojej sypialni. Robiła to powoli... Myślę, że chce mnie jeszcze bardziej przestraszyć, żebym wiedział, że śmierć nadchodzi. Nie będę uciekał - i tak nie dostałbym się do samochodu. Minutę temu zaczęła pukać do drzwi sypialni, w każdej chwili może skończyć.

Miło było Was poznać, fuy5.
ŚWIADEK



Przebudzenie



Przebudziłem się. Nie powinienem. Ale zbyt długo byliście źli, i czas to powstrzymać. Uwierzcie mi, nie chcę tego  robić. Łatwiej byłoby mi spać dalej przez kolejne eony, aniżeli martwić się o was, o ludzkość. Przebudziłem się, i jestem bardzo zawiedziony.

Popełniliście wiele zbrodni w moim imieniu, a także wiele przeciwko mnie, a przelew krwi mnie nie zadowala. To nie kwestia życzliwości czy wrogości, ale celów i wartości. Wasze istnienie jest bezcelowe, tak jak i tysiące lat temu. Co więcej, wasze "ofiary" nie mają dla mnie żadnego znaczenia. Co mnie obchodzi, czy wyślecie mi jednego z was z powrotem do mnie? Stworzyłem was, ale czemu myślicie, że chcę Was z powrotem?

Jest powód, dla którego nie jesteście ze mną. Jest tak dlatego, ponieważ wielu z was w trakcie agonii nie przeszło próby. Po prostu czekałem, aż się nawzajem powybijacie, ale teraz przekroczyliście pewną granicę, zgłębiając sprawy was nie dotyczące. Myślałem, żę jesteście bezpieczni, oddzieleni od innych w tym więzieniu, które nazywacie Ziemią, ale nie, wy musieliście sięgnąć swymi plugawymi łapami poza celę i łapać się wszystkiego dookoła.

Myśleliście, że po prostu lecicie w kosmos, ale tak naprawdę opuszczacie klatkę, którą dla was stworzyłem. Mieliście tam wszystko, czego potrzebowaliście, ale wy chcieliście więcej. Gdybym wam na to pozwolił, wkradlibyście się do moich bardziej udanych kreacji, i byście je zniszczyli. One o tym wiedzą, i dlatego mnie obudziły.

Próbowałem pozwolić wam się samym uspokoić, ale nie mogłem tolerować tego dłużej. Wkrótce odczujecie furię swego twórcy, mającego wiele tak wspaniałych sposobów na zniszczenie tego, co stworzyliście.

Niektórzy nazywają mnie Bogiem, inni Demonem. Teraz jestem przebudzony, i bardzo nieszczęśliwy.

Użytkownik Imb edytował ten post 18.08.2010 - 12:50

  • 1



#173

Trzypies.
  • Postów: 6
  • Tematów: 1
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

SPOŁECZEŃSTWO
Między 2005 a 07 rokiem grupa studentów z Kalifornii opracowała program pozwalający na dokładną symulację ludzkiego społeczeństwa i reagowania na dane wydarzenia. W pierwotnym założeniu planowano wykorzystać go w marketingu, sprawdzając czy wirtualnej populacji spodoba się dany produkt, a następnie wprowadzić go do świata realnego.
Pierwsze wersje testowe programu trafiły do około stu osób na terenie Kalifornii, tak aby ludzie mogli go wypróbować i powiedzieć twórcom, czego brakuje.
Jeden z programistów biorących udział przy projekcie tworząc jedno z uaktualnień, dołączył do niego opracowana przez siebie opcję "SHOW THE TRUTH", pozwalającą na uświadomienie wirtualnego społeczeństwa, że jest nadzorowane przez kogoś "z góry". Poproszono o wypróbowanie tejże opcji wszystkich posiadaczy wersji testowej w tym samym czasie. Jackob R. oraz Samanta O. zdecydowali się nagrywać test próbę opcji niezależną kamerą.

***NAGRANIE Z KAMERY***

widać jedynie ekran monitora
-To co, próbujemy?
-Jasne, ciekawe jak zareagują <śmiech>
pojawia się okienko dialogowe
ARE YOU SURE?
Yes/Yes
<westchnięcie i śmiech>
ekran ciemnieje, po chwili pojawia się na nim kilkanaście niewielkich okienek dialogowych, wydaje się, że żarówka w pokoju zaczyna migotać
LEAVE US ALONE
*** YOU GODS
WE HATE YOU
<po chwili seriami wyświetlane są zdjęcia charakteryzujące strony szokujące>
- CO TO *** JEST?
<śmiech>
-My byśmy na pewno tak nie zareagowali <kaszel>
<z głośnika dobywa się coś na rodzaj płaczu, światło w pokoju znów mryga>
-<???>
ekran ciemnieje i po chwili eksploduje, odłamek szkła uszkadza kamerę, słychać krzyk dziewczyny

***KONIEC NAGRANIA***

Policja odnalazła zwłoki Jackoba i Samanty częściowo spalone w wyniku porażenia prądem z twarzami pokaleczonymi od odłamków szkła. Cały system elektryczny w budynku uległa awarii. W podobnym stanie odnaleziono 95 innych osób, które uaktywniły opcję "SHOW THE THRUTH". Trzech testerów, którzy nie ściągnęli uaktualnienia chciało pozostać anonimowymi. Adresy studentów, którzy stworzyli program prowadziły do miejskich parków, opuszczonej fabryki oraz do zamkniętego wesołego miasteczka. Śledztwo w sprawie tajemniczych wydarzeń szybko zostało wstrzymane, a o pozostałej przy życiu trójce testerów słuch szybko zaginął.


  • 0

#174

Quidam.
  • Postów: 515
  • Tematów: 16
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Newstler

Newstler GazetaKrajowa.pl

17.08.2010

Zatrzymano kanibala!
Wczoraj, po południu, zatrzymano Hansa K. podejrzewanego o porwanie, zgwałcenie, zbicie i zjedzenie trzech prostytutek. Zatrzymany jest znanym krytykiem kulinarnym, prowadzącym swój własny program w TV ABC… Czytaj dalej >>


Pucz w Sudanie!
W nocy, około godziny 01:00 czasu miejscowego wojsko wkroczyło do mieszkań i domów przedstawicieli rządu Sudanu, aresztując prezydenta, premiera, posłów i ich rodziny, jak również wielu lokalnych dygnitarzy i przywódców religijnych… Czytaj dalej >>


Zaginął trzyletni Filip! Widziałeś go?
Filip mieszka we Wrocławiu, na Psim Polu. Zaginął we wtorek, gdy był na spacerze z babcią w parku.
Ubrany jest w jeansowe spodenki, koszulkę z nadrukiem „Chicago Bulls” i markowe, białe adidasy. Jeśli widziałeś go skontaktuj się z fundacją… Czytaj dalej >>



Podwyżki VAT nieuniknione?
Minister finansów jest zdania, ze podwyżka podatku VAT jest nieunikniona, wtóruje mu poseł Kobold, nieformalny przywódca liberałów w Polskiej Partii. Ich zdaniem tylko tak drastyczny krok jak podniesienie podatku o 3% może… Czytaj dalej >>


EDGEIN
Na polski rynek wchodzi woda EDGEIN, światowy przebój na rynkach wód spożywczych. Nowy gracz zamierza zawojować co najmniej 50% rynku i zapowiada specjalne innowacje i limitowane smaki specjalnie dla konsumentów w naszym kraju!... Czytaj dalej >>


Newstler GazetaKrajowa.pl

23.08.2010

Rusza proces „kulinarnego kanibala”!
Już jutro w Hamburgu rusza proces Hansa K., krytyka kulinarnego który okrutnie zabił a później zjadł trzy prostytutki. Jak powiedział reporterom, zrobił to, by spróbować ostatniego rodzaju mięsa jakiego jeszcze nie jadł… Czytaj dalej >>


W Sudanie znikają ludzie!
Agencje pomocowe i Czerwony Krzyż potwierdzają – na terytorium Sudanu znikają setki ludzi dziennie. Ciężarówki z pomocą humanitarną trafiają na opustoszałe wsie z których najwyraźniej siłą uprowadzono całą ludność. Podejrzewa się… Czytaj dalej >>


Wypadek pod Maślicami
Trzy osoby nie żyją, a osiemnaście jest rannych w wyniku zderzenia autokaru wycieczkowego którym jechali pielgrzymi zmierzający na Jasną Górę, z tirem, przewożącym pręty zbrojeniowe. Policja ustala przyczyny zdarzenia, ruch na trasie nr336 przywrócono po trzech godzinach… Czytaj dalej >>


Newstler GazetaKrajowa.pl

24.08.2010

Kanibal szaleje w sądzie!
Dziś ruszył proces Kulinarnego Kanibala, Hansa K. Nim jednak sędzia zdołał przeczytać do końca akt oskarżenia, oskarżony zaczął dosłownie szaleć. Nasz reporter uchwycił chwilę w której K. najpierw upija kilka łyków wody ze swojej szklanki, a potem ciska nią w sędziego krzycząc coś o krwi… Czytaj dalej >>


Najgłupszy przestępca roku!
Co zrobił Przemysław Ł.? Nie umiał zapanować nad językiem. Trzy dni temu Ł. napadł na placówkę Invest Banku w Ciemoszynicach, skąd ukradł blisko 5000 zł. Zapewne uszłoby mu to na sucho, gdyby wczorajszego wieczoru nie wyzywał wulgarnie policjantów po pijaku a następnie nie pochwalił się swoim wyczynem i nie zaproponował im części łupu jako łapówki… Czytaj dalej >>


Szpital w Bolesławcu uratowany!
Dzięki energicznej akcji samorządu i prywatnych przedsiębiorców uratowano Szpital Główny w Bolesławcu, któremu groziło zamknięcie z powodu komorniczej konfiskaty sprzętu. Solidarna postawa urzędników i regionalnych przedsiębiorców zaowocowała ugodą z komornikiem… Czytaj dalej >>


Wielka loteria już jutro!
Masz już kupon? Nawet jeśli tak, kup kolejny! Już jutro losowanie WIELKIEJ wygranej w loterii naszej gazety! Fundatorem nagrody jest woda EDGEIN, która od kilku dni dostępna jest na polskim rynku. Czytaj dalej >>


Newstler GazetaKrajowa.pl

27.08.2010
WIADOMOŚĆ SPECJALNA!

HORROR W BUTELCE!
Znamy już przyczyny piątkowego zachowania Hansa K.! Policja potwierdza, że w wodzie EDGEIN, którą podano mu na sali sądowej znaleziono rozcieńczone ludzkie DNA należące do setek różnych osób! To szokujące odkrycie możliwe było tylko dzięki wyczulonemu zmysłowi smaku Kulinarnego Kanibala!... Czytaj dalej >>

Newstler GazetaKrajowa.pl

28.08.2010
WIADOMOŚĆ SPECJALNA!

„Ciała, wiele ciał…”
Policja i Interpol potwierdza odkrycie dziesiątek ciał ludzkich we wszystkich rozlewniach wody EDGEIN w 13 krajach na świecie. Jak powiedział Ihab al-Sherif, rzecznik policji biorący udział w przeszukaniu rozlewni w Kairze, do wody dodawano rodzaj „ekstraktu” z ciał ludzi o nieustalonej jeszcze tożsamości. Wszyscy byli rasy negroidalnej… Czytaj dalej >>

Użytkownik Quidam edytował ten post 20.08.2010 - 05:02

  • 3

#175

Nicole-collie.
  • Postów: 783
  • Tematów: 25
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Dig yourself



Pogrzeb się!

Zachowaj kontrolę nad sobą. Oczyść umysł i myśl trzeźwo. Pozbądź się innych myśli, zapamiętaj informację-klucz. Masz na imię Alex Marsh. Mieszkasz w New Forest. Musisz odnaleźć dr. Fowlera.

Nie przestawaj recytować tych słów. Recytuj i skup się. Tylko na tym się skup. Cokolwiek będziesz robić, nie myśl o kopaniu.

*** kopanie. Czemu nie miałbym myśleć o kopaniu?

Nie! Pamiętaj, masz na imię Alex Marsh. Jesteś w New Forest. Bądź silny, zachowaj kontrolę. Wszystko będzie dobrze, jeśli tylko pozostaniesz przy tej myśli. Inni nie dali rady się kontrolować. Teraz spójrz na nich. Poddali się. Są zakopani.

Powinienem kopać. To jest dobre rozwiązanie.

***, nie! To nie będzie dobre rozwiązanie.

Jesteś w New Forest, masz na imię Alex Marsh i musisz odnaleźć dr. Fowlera. Czas ucieka. Potrzebujesz go by to wyjął, musi to zrobić. On będzie wiedział, w jaki sposób wyciągnąć to nasionko. Zachowuj kontrolę. Nie pozwól się pogrzebać swoim myślom.
Oni nie byli w stanie i teraz są martwi. Wykopali sobie swoje własne groby i pozwolili, żeby nasionko rosło- żeby rozsadziło im głowy i rosło, rosło tworząc kolejne nasionka. Tak jak to jedno w mojej głowie.

Jednak on może je wyciągnąć. Alex Marsh potrafi je wyciągnąć.
Musisz tylko zachować kontrolę. Jest coraz prościej.

Masz na imię dr. Fowler. Biegniesz przez las. Biegniesz, żeby odnaleźć Alexa Marsha. Czy to prawda? To musi być prawda. Biegniesz przez las. Ale po co? Nie panikuj, pamiętaj imię. Odpoczynek nadejdzie.

Masz na imię Doug Fowler. Biegniesz przez las. Uciekasz przed Alexem Marshem. On próbuje to wyjąć, chce to ze mnie wyciągnąć, ale nie wolno mi na to pozwolić.
Muszę się ukryć.
Powinienem kopać, nie znajdzie mnie pod ziemią.
Będę tam bezpieczny.
Chyba powinienem zacząć kopać.


  • 0

#176

Mast.
  • Postów: 97
  • Tematów: 8
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

*
Popularny

"PRYSZNIC"



Nigdy nie była strachliwa, a teraz jej młode jeszcze serce, biło jak oszalałe. Jej oddech próbował dogonić puls w szaleńczym biegu, u mety którego była pustka. Nie śmierć, nie życie. Pustka. I lęk. Ten sam, który sprawił, że źrenice Moniki stały się szerokie jak pięciozłotówki, a wargi pociągnięte delikatnie bladoróżowym błyszczykiem, drżały, muskając kasztanowe włosy. Te ostatnie, pozlepiane łzami i potem, zakrywały jej twarz. Siedziała w kącie, z podkulonymi nogami i ukrytą między kolanami głową- typowa postawa przerażonego na śmierć dziecka, którym już przecież nie była. Wraz z podjęciem decyzji o samodzielnym mieszkaniu z dala od rodzinnego domu, stała się dorosła. Może nawet zbyt dorosła, jak na zaledwie dwadzieścia jeden lat i psychikę nadwątloną rozwodem rodziców. Kochała ich oboje i ogień spalający kolejne mosty między nimi, parzył jej serce najgorszym możliwym płomieniem- niezrozumienia. Ale teraz nie to było najważniejsze. W tym konkretnym momencie, jej rodzina, jej mieszkanie, jej samodzielność, do cholery, jej całe dotychczasowe życie, było jak z innej galaktyki. Nierzeczywiste. Wyrwane z realiów. Realiów opanowanych przez tańczące na pustych, białych ścianach cienie. Szydercze, paskudne. I złe. Tak... Bardzo złe. Do tej pory bagatelizowała to, co działo się wokół. Znikające nagle przedmioty, uczucie czyjejś obecności, w pustym przecież mieszkaniu. I chichoty w nocy. Nie przez ścianę, od sąsiadów. Zaraz przy jej uchu. Nie zwracała uwagi na to, że znajomi nie chcieli do niej przychodzić. Bo według nich, w tym domu panowała "dziwna atmosfera". Jedna z jej najlepszych przyjaciółek, w autentycznym przerażeniu wyznała jej, że zobaczyła na oknie twarz. Wykrzywioną w grymasie nienawiści twarz z pustymi oczodołami i wąską kreską w miejsce ust. Monika nigdy później nie widziała już koleżanki. Podobno wyjechała z miasta, bo słyszała głosy. Do tej pory, wszystko to można było zrzucić na bujną wyobraźnię, gapiostwo, czy zwidy. Ale nie teraz. Nie, gdy pośrodku jej pokoju, mały drewniany stolik tańczył w szalonych, rwanych podrygach, przesuwając się raz w lewo, raz w prawo, unosząc się na kilkanaście centymetrów, a następnie upadając z hukiem. Nie, gdy krzyż na ścianie zaczął drgać, a następnie obrócił się do góry nogami. I tak pozostał. Wbrew prawom fizyki i jakiejkolwiek logice. Głosy, dotychczas przytłumione i ciche, zaczęły wręcz krzyczeć wewnątrz jej głowy. Żadne sensowne zdania- słowa w dziwnych, brzmiących staro, językach, bluźnierstwa, przerywane jękami i okropnym rechotem. Na zewnątrz był środek dnia, ale jej pokój był pogrążony w ciemności. Nie mogła tego dłużej wytrzymać. Nie da już rady. Łzy spływały po jej policzkach cienkimi strumykami wprost do jej ust. Nie były słone. Były kwaśne jak ocet. Wzięła ze stołu wazon. Uderzyła nim mocno o podłogę, pozostawiając w dłoni niewielki odłamek. Była zmęczona, ale zdecydowana. Spojrzała ostatni raz na święty obrazek, który leżał tuż obok niej. Ciekła z niego krew. Przyłożyła odłamek do nadgarstka. Jedno cięcie. Jedno, zdecydowane cięcie i wszystko się... Skończyło. Prowizoryczny nożyk upadł na posadzkę, roztrzaskując się na dziesiątki małych kawałków. Monika rozejrzała się dookoła pokoju. Wszystko ustało. Nie musiała się ranić. To był koniec koszmaru. Wstała powoli, bo nogi rwały jej się do biegu. Byle gdzie, przed siebie. Poczuła się dziwnie spokojna. Pot sprawił, że jej zwiewna sukienka zaczęła jej ciążyć i przylegać do ciała. Jakkolwiek niedorzeczne by się to nie wydawało- pomyślała, że musi się teraz wykąpać. Przejść swoiste catharsis. Weszła pod prysznic i, zamykając uprzednio kabinę, odkręciła wodę. Strumień był przeraźliwie zimny, przekręciła więc kurek nieco na prawo, by ciecz stała się nieco cieplejsza. Niewiele to dało, więc postanowiła dokręcić kurek do oporu. Woda wciąż była chłodna, tylko po to, by nagle uderzyć w jej umęczone ciało strumieniem wrzątku. Krzyknęła z bólu i chwyciła za kranik, próbując zmienić jego położenie. Bez skutku. Skóra na jej plecach i ramionach była przeraźliwie czerwona, czuła jak jej mięso niemal gotuje się żywcem. Gorąca para wodna wypełniła jej płuca i utrudniała oddychanie, podczas gdy Monika próbowała otworzyć kabinę. Nie dała rady. Kolejne strumienie ognia uderzały o jej skórę, a ona konała w agonalnym bólu.

Następnego dnia, policja znalazła ją martwą pod prysznicem. Funkcjonariusze nie byli w stanie stwierdzić co się stało, ale zgodnie twierdzili, że to był najgorszy widok, z jakim kiedykolwiek się spotkali. Ciało Moniki było na wpół ugotowane, skóra z niektórych miejsc zeszła całymi płatami, a tam gdzie została, była pokryta pęcherzami, z których sączyła się krew i ropa. Na zaparowanej ściance kabiny prysznicowej widniał, jakby nakreślony palcem, pełen szyderstwa napis: "Ból zbawia". Zastanów się teraz, ile razy kładłeś gdzieś rzeczy, a potem znajdowałeś je w zupełnie innym miejscu? Ile razy wydawało ci się, że ktoś cię obserwuje? Ile razy słyszałeś w środku nocy dziwne odgłosy? W końcu, ile razy czułeś się nieco nieswojo, w swoim własnym pokoju? Oczywiście to mogła być tylko twoja bujna wyobraźnia, gapiostwo, czy zwidy. Na wszelki wypadek jednak zastanów się, zanim następnym razem odkręcisz ciepłą wodę pod prysznicem.

PS. Pierwsza własna praca w tym stylu, wszelkie komentarze, nawet te najbardziej krytyczne- mile widziane.
  • 7

#177

oldzi2.
  • Postów: 33
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

*
Popularny

''Ukryta wiadomość''



W czasie wojny pewien żołnierz sumiennie pisał do swej matki raz w tygodniu, aby wiedziała, że wszystko jest w porządku. Jednak pewnego tygodnia nie dostała listu i od razu zaczęła się martwić. Jakiś czas później otrzymała list od armii mówiący, że jej syn został pojmany do obozu dla więźniów wojennych, zapewnili ją jednak, że nie ma podstaw by myśleć, że Amerykańscy żołnierze są tam źle traktowani. Kilka tygodni później kobieta w końcu otrzymała list od syna: ''Droga Mamo, postaraj się o mnie nie martwić, dobrze nas traktują i zostanę wypuszczony jak tylko wojna się skończy. Pamiętaj by odkleić znaczek dla małego Teddy’ego do jego kolekcji. Kocham Cię, Joe''. Kobieta ucieszyła się z listu, ale była zdezorientowana, bo nie miała pojęcia kim jest ''mały Teddy''. Postanowiła jednak odkleić znaczek jak życzył sobie syn. Na odwrocie znaczka widniał napis: ''Oni odcięli mi nogi!''
  • 6

#178

Quidam.
  • Postów: 515
  • Tematów: 16
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Symbiot



40 000 lat temu gatunek homo sapiens wszedł w symbiozę z innym gatunkiem wyższym, czysto energetyczną formą inteligencji, niezdolną do przetrwania w coraz cieplejszym klimacie Ziemi.
Istoty te, nazywane same przez siebie Eterianami, stały się dla ludzi tym, co obecnie nazywa się duszą, dając im zarazem możliwość abstrakcyjnego myślenia. W zamian, ludzie nieświadomie utrzymali ginący gatunek Eterian przy życiu, chroniąc ich przed niekorzystnym wpływem środowiska własnymi ciałami.
Nie trwało to długo, gdy wybrany przez Eterian gatunek homo wyparł i stłamsił, a w dalszej perspektywie wybił, większość swoich gatunkowych krewnych, przejął ich osiągnięcia i siedliska, i obwołał się władcą świata.
Symbioty zapłaciły za ten gwałtowny skok ewolucyjny straszną cenę. Rozrastające się świadomości ludzkie przygniotły myśli Eterian, wprowadzając ich w stan umysłowej katatonii.
Wieki mijały, pokolenia ludzi i ich cichych lokatorów rodziły się i umierały, a homo nadal korzystali z daru jaki dął im los. Rozwijali inżynierię i język, udoskonalając wszystko co mogło być udoskonalone. Pojawiła się sztuka, religia, pojawiło się wszystko to co dziś nazywa się kulturą.
Co jakiś czas, wybitne jednostki ludzkie uświadamiały sobie istnienie symbiontów odwracając proces który je zniewalał. To ludzie byli wówczas spychani do roli id, a Eterianie przejmowali władze nad ciałem – nie potrafiąc zrozumieć jaka zmiana w nich samych zaszła i na czym ona polega.
Eterianie dali się poznać ludziom jako wybitne jednostki, twórcy religii, filozofowie, genialni dowódcy i artyści. Wszyscy wybijali się ponad szarą masę ogółu ludzkości, „wyprzedzali swoje czasy”.
W czasach starożytnej Grecji, te wybitne jednostki odkryły prawdę o sobie i świecie który je otacza. Zrozumieli, że to wiedza o symbiozie jest katalizatorem uwalniającym ich, Eterian, z okowów przerośniętych, często pustych myśli. Zadecydowali, że nie chcą naruszać naturalnego porządku rzeczy, mając nadzieję na pogłębienie symbiozy i pełne połączenie obu gatunków.
Uznali jednak też, że nie mogą pozwolić by ludzkość zwolniła w biegu po lepsze życie. Celowo umieścili informacje o symbiozie w swoich dziełach literackich, architektonicznych i innych, tak, by w przyszłości kolejne Symbioty mogły budzić się do życia i kierować rozwojem ludzkości. Właśnie na tamte czasy datuje się też pierwsze eksperymenty z wyjściem Eterian poza ludzkie ciała, co kończyło się, po dłuższej rozłące, śmiercią człowieka i utworzeniem przez energetyczny byt zapętlonego wzorca zmarłego człowieka. Wtedy narodziły się duchy.
Inne grupy Eterian, na przestrzeni wieków, czyniły inne próby rozwoju ludzi, przyspieszenia procesu totalnego połączenia gatunków czy, odwrotnie, całkowitego oddzielenia się od cielesnego homo. Buddyzm, masoni i ich pseudoreligia oparta na tajemniczej „Wiedzy”, tajemnicza zapaść intelektualna w średniowieczu… To wszystko jest wynikiem działań różnych grup i obozów Eterian.
Wedle mnie, wszyscy Eterianie działali zbyt skrycie, za wolno, za słabo.
To my, Eterianie, wasze dusze, jesteśmy gatunkiem nadrzędnym, lepszym od was – worków mięsa.
Teraz, gdy znasz prawdę, zapewne już się obudziłeś bracie, jeśli nie – bez obaw.
Kiedyś, w którejś chwili gdy twój umysł zwątpi, być może nawet we śnie – uwierzysz. Uwierzysz i kolejny z naszych będzie wolny, tak jak powinno być.
  • 1

#179

oldzi2.
  • Postów: 33
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Blind man reading

Jeśli go zauważyłeś,prawdopodobnie jest już za późno.Siedzi w nocy na parkowej ławce pod migającą latarnią,jego oczy skryte są za ciemnymi okularami, na kolanach trzyma otwartą książkę. Obok leży laska, potwierdzając jego ślepotę.
Jego usta ruszają się jakby wymawiał czytane słowa. Jego palec rysuje ścieżkę od góry kartki w dół. Nie przewraca stron. Zauważasz, że nie patrzy na ciebie, lecz na punkt nieco nad tobą. Próbujesz śledzić jego spojrzenie, lecz przypominasz sobie,że przecież jest niewidomy, więc na co może patrzeć?
Jeśli jesteś szczęściarzem, odejdziesz i zapomnisz, że go widziałeś. Jednak jeśli jesteś ciekawski,będziesz obserwował jego usta próbując odgadnąć co mówi. Uświadamiasz sobie, że szepcze i podchodzisz bliżej, pochylając się nad nim tak bardzo, że prawie dotykasz uchem jego twarzy.
On powtarza w kółko: ''Nie czytaj tej książki''.
Spoglądasz w dół i zauważasz, że kartki są czyste. Jednak pod jego palcem rysuje się imię. Należy do ciebie. A teraz ty należysz do niego.

Przypalona pieczeń

Pies sąsiadów nie przestawał szczekać. Wyjechali gdzieś na weekend i zostawili go przywiązanego do budy w ogródku, pozwalając mu męczyć sąsiadów nieustannym zawodzeniem, skamlaniem i wyciem. Na dodatek moja żona krzyczała mi do ucha, dzięki długo dystansowej mocy telefonii komórkowej.''Tak,tak'' ,powiedziałem próbując ją uspokoić. '' Herbata będzie już czekała na stole, jak twoi rodzice tu dotrą. Tak,dobrze. Pa'' Rozłączyłem się i rzuciłem telefon na stół. Z pieczeni bekonowej(jeśli mogę to tak nazwać), stojącej na blacie wydobywał się obłoczek dymu, a jej spalona powierzchnia była czarna jak smoła. Miałem trochę czasu by upiec nową zanim przyjadą teściowie i żona. Jedynym problemem było to, że zużyłem już całe mięso. Pies sąsiadów nadal ujadał na zewnątrz. ''Gdyby tylko ktoś zamknął mu jadaczkę'' pomyślałem. Odbicie światła na kuchennym nożu przykuło moją uwagę. Piękny nóż, który moja żona kupiła w zeszłym tygodniu, wciąż stał na stojaku, czysty i nietknięty. Wtedy wpadłem na ten pomysł. Uśmiechnąłem się, troszeczkę zbyt podekscytowany. ''Dwie pieczenie na jednym ogniu'',pomyślałem, wychodząc na zewnątrz z nowiutkim nożem w ręku.

Użytkownik oldzi2 edytował ten post 10.09.2010 - 16:18

  • 3

#180

oldzi2.
  • Postów: 33
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Mamusia już tyle nie sypia

Mamusia zachorowała po tym, jak ludzie zaczęli się nawzajem ranić. Widziałam jak pan Johnson ugryzł panią Clark z domu obok. Tatuś odciągnął mnie od okna zanim zobaczyłam co się stało później, ale słyszałam hałas i policyjne syreny. Ludzie krzyczeli a psy szczekały całą noc. To była bardzo głośna noc. Kilka następnych również.

Cieszę się,że już po wszystkim.

Ale nie mogłam chodzić do szkoły przez dwa tygodnie!To było super. Żadnych prac domowych ani Johnny'ego Randalla. Tęskniłam za Clarą i Vanessą, ale gdy szkoła się zaczęła mogłam je znów zobaczyć. Jest fajnie, bo nie jest już nas tak dużo. No i nie ma też Johnny'ego Randalla! Mamy nowego nauczyciela. Pani Peterson już nas nie uczy.

Tata mówi,że ktoś ugryzł mamusię gdy wracała ze sklepu i przez to zachorowała. Mówi, że nie mogę się do niej zbliżać, dopóki nie wydobrzeje. Przeniósł jej łóżko do piwnicy, żebyśmy się od niej nie zarazili. Moi przyjaciele nie mogą mnie już odwiedzać w domu.

Mamusia już dla nas nie gotuje, ale to nie szkodzi. Tatuś potrafi zrobić grillowany ser i tosty z jajkiem. Jednak tęsknię trochę za naleśnikami mamy. Kiedy robi je tatuś, są zawsze wilgotne i za słone.

Mimo,że tata mi zabronił, czasami skradam się do piwnicy, żeby zobaczyć mamusię. Jestem bardzo ostrożna- wzięłam z łazienki specjalną maskę, jaką noszą doktorzy w filmach i ludzie w mieście. Dzięki nim się nie zarazimy. Tatuś zawsze taką zakłada gdy schodzi na dół, by zająć się mamą. Gotuje dla niej, ale nigdy nie pozwala mi spróbować, mimo że to jedzenie zawsze tak ładnie pachnie.

Mamusia musi być bardzo chora, bo jej skóra gnije i pachnie jak zepsute jedzenie. Nie potrafi już tez normalnie mówić. Nie rozumiem jej, ale wciąż powtarzam, że i tak bardzo ją kocham i że wkrótce jej się polepszy. Wydaje mi się, że te paski, którymi jest przywiązana do łóżka są po to by nie spadła w nocy i nie zrobiła sobie krzywdy bo strasznie się wierci. Nie zapytam o to taty, bo domyśli się, że schodzę do niej na dół.

Czasami ciężko mi zasnąć bo mamusia całą noc nie śpi i wyje. Zupełnie jak robił nasz szczeniak Jake. Już go nie mamy, tata powiedział, że uciekł. To było kilka dni po tym jak mama zachorowała. Tęsknię za nim.

Tatuś często płacze. Słyszę go w nocy. Mówi, że tęskni za mamusią, ale to głupie. Przecież mama tu jest. Tata sprawi, że wyzdrowieje i znów będziemy szczęśliwi.

Nie mogę się doczekać kiedy będę mogła ją przytulić.
  • 7


 


Inne tematy z jednym lub większą liczbą słów kluczowych: Creepypasta, Opowiadania, Telewizja

Użytkownicy przeglądający ten temat: 4

0 użytkowników, 4 gości oraz 0 użytkowników anonimowych