Skocz do zawartości


Zdjęcie

Creepypasty(urban legends)

Creepypasta Opowiadania Telewizja

  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
1611 odpowiedzi w tym temacie

#181

oldzi2.
  • Postów: 33
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Daniel

Daniel Hutslinger urodził się w małym miasteczku w stanie Iowa w 1971 roku. Młody chłopak był bystry i cieszył się dobrym zdrowiem. W 1987 roku zauważył nad swoim lewym biodrem mięsisty guzek. Badania wykazały, że guz nie jest groźny i nie potrzebna jest operacja.

W 1998 roku, gdy Daniel miał 27 lat, guz, który nigdy nie powodował dyskomfortu, zaczął nagle silnie boleć. Ból był tak silny ,że chłopak zemdlał na podłodze sklepu, w którym pracował.
Daniel został przewieziony do najbliższego szpitala, gdzie niezwłocznie usunięto podskórną narośl wielkości piłki do tenisa. Po operacji, lekarze byli oszołomieni zobaczywszy,iż tak zwany guzek posiadał włosy,kilka w pełni wyrośniętych zębów i dwa palce. Daniel całe swoje życie żył z bliźniaczym bratem w ciele, który zmarł jeszcze w macicy i został wchłonięty przez jego ciało. Lekarze pozbyli się martwego płodu a Daniel powrócił do zdrowia.

Tak twierdzą lekarze. Jednak są w błędzie..

Ja nie umarłem.

Użytkownik oldzi2 edytował ten post 21.09.2010 - 11:34

  • 0

#182

oldzi2.
  • Postów: 33
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Takie króciutkie, nawiązujące do pewnego filmu:



Prezent na Dzień Matki

''Czy można to zapakować na prezent?''-zapytał

Nastoletnia sprzedawczyni spojrzała na niego ze zdziwieniem.-''To?''-przełknęła ślinę.'' Nie ma u nas takiej możliwości. Proszę spróbować w drogerii obok. Mają tam papier prezentowy.''

''Dobry pomysł. Chyba mają też kartki na różne okazje.''

''Trochę nietypowy prezent, nie uważa Pan?''

Uśmiechnął się.''To na Dzień Matki. Mama jest nietypową kobietą. Naprawdę wyjątkową''

''Nie wątpię.''-powiedziała sprzedawczyni podliczając rachunek. ''To będzie cztery siedemdziesiąt siedem.''

Podała mu siatkę, do której włożyła paragon i pudełko z trutką na szczury. Norman Bates podziękował grzecznie i udał się do drogerii obok.

Użytkownik oldzi2 edytował ten post 23.09.2010 - 10:13

  • 0

#183

Hagenau.
  • Postów: 2
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Dość krótkie opowiadanie mojego autorstwa:) Może nie jest przerażające, ale da do myślenia niektórym użytkownikom forum;) Z resztą! Sami zobaczycie.


Zaginiony



Dwa żółte reflektory starego jeepa rozdzierały ciemność nadmorskiej nocy. Samochód powoli przemierzał drogę wzdłuż brzegu. Terkot nierozgrzanego diesla oraz krzyk obudzonych mew przebijały się przez głuchy szum morskich fal. Zimna, jesienna noc panoszyła się nad wzburzonymi wodami Bałtyku. Trupioblady Księżyc dodawał firmamentowi specyficznego, mrocznego uroku. Tej północy sklepienie przypominało nekropolię uginającą się pod ciężarem tysięcy rozświetlonych gwiazd, które niczym trwające pośród wielkiego, milczącego pustkowia dusze wędrowców, chciały ostrzec przed złem tych, dla których wciąż pozostawała nadzieja. Kierowca zmienił bieg po czym odbił od morza kierując się w stronę wiekowego, ciemnego lasu. Wiatr groteskowo wyginał stare drzewa nie bacząc na to, jaką historię skrywało każde z nich. Czerpał jakąś okrutną przyjemność z zadawania bólu wysokim, dumnym roślinom. Kolejne gałęzie łamały się pod naporem wyłysiałych opon pojazdu. W końcu, prowadzący go mężczyzna dojechał do podnóża dość wysokiego wzniesienia, jakich pełno było w tych okolicach. Zatrzymał wehikuł, po czym nacisnął klakson. Sygnał był nienaturalnie niski. Przez kolejną minutę dała się słyszeć tylko niczym niezmącona cisza. Wtem, prostokątna część wzniesienia porośnięta przez krzewy rozstąpiła się. Jeep wjechał do środka, kierując się jedyną, wąską, betonową ścieżką wiodącą ku dołowi.

Po paru minutach ostrożnej jazdy kierowca dostrzegł odzianą w czerń, czekająca na niego osobę przebywającą w średnich rozmiarów salce, w której znajdowały się troje żelaznych drzwi. Mężczyzna zaparkował pojazd na środku pomieszczenia. Opuścił samochód z hukiem zatrzaskując za sobą drzwi. Żarząca się pod sufitem świetlówka rzuciła wątłe światło na jego twarz. Wychudłe, zaniedbane, pokryte szramami oblicze kierowcy na widok napotkanej osoby zostało wzbogacone o obleśny uśmiech rozlany na popękanych, przeraźliwie wykrzywionych wargach. Zmierzając w stronę zakapturzonej postaci, mężczyzna szurał swoim zielonym, zniszczonym, pokrytym brunatnymi plamami płaszczem o kamienną podłogę.
- Nareszcie jesteś – ciepły, męski, spokojny głos wydobył się spod szczelnie zawiniętych płatów flauszu otulających smukłą sylwetkę strażnika. – Nie możemy już dłużej czekać – dodał, wyjmując zza pazuchy pęk kluczy.
Bez słowa, właściciel terenówki podszedł do bagażnika swojego pojazdu. Otwieraniu klapy towarzyszył żałosny jęk. We wnętrzu leżało ciało. Ciało człowieka. Kierowca jednym, szybkim ruchem wyciągnął więźnia z samochodu, po czym, ciągnąc go po ziemi, zawlókł ofiarę do otwartego przez drugiego mężczyznę pokoju.
Pomieszczenie było na tyle słabo oświetlone, żeby nie dostrzec, co znajduje się na jego końcu i na tyle dobrze, by zaobserwować dziwny, czerwony nalot na ścianach i podłodze.
- Jeszcze żyje – stwierdził lekko zdenerwowany kierowca.
Tymczasem zakapturzony mężczyzna wyciągnął z kieszeni płaszcza czarnego glocka. Podszedł do plastikowego worka, w którym znajdowała się ofiara, po czym rozdarł go tam, gdzie kształt pokrowca zdradzał miejsce spoczynku głowy. Oprawcom ukazała się blada, pryszczata twarz dwudziestoparolatka. Na jego nosie wisiały połamane okulary. Długo nie myśląc, strażnik wymierzył z pistoletu prosto w czoło porwanego. Huk wystrzału rozniósł się echem po jaskini. Ściany oraz podłoga pokryły się krwią i strzępami mózgu zabitego. Kierowca nie wytrzymał tego odrażającego widoku. Swoje ubłocone buty zabrudził dodatkowo wymiocinami.
- Żółtodziób! – zarechotał morderca.

Parę minut później, w sąsiednim pomieszczeniu, polane benzyną zwłoki ofiary były trawione przez płomienie. Cała sala, gdzie dokonano barbarzyńskiej kremacji, znacznie przewyższała rozmiarami poprzedni pokój. W powietrzu unosił się obrzydliwy smród spalonego, ludzkiego tłuszczu. Patrząc na dogasające resztki ciała, zabójca odezwał się do swojego kompana z uśmiechem.
- Przynajmniej w jednej sprawie wszyscy politycy się zgadzają. Hakerów trzeba tępić. Zdajesz sobie sprawę, jakie piekło by wybuchło, gdyby ci wszyscy ludzie, niezależnie od tego, na kogo głosowali w wyborach, dowiedzieli się, co jest robione za ich plecami?
- Internet to świetna możliwość do przekazywania informacji. Ale te cwane, młode bestie potrafią wkraść się wszędzie – stwierdził kierowca. – Nie sądzisz, że ludziom wyda się dziwne, że większość porywanych ostatnio osób stanowią młodzi informatycy?
- Masy uwierzą we wszystko. Nie trać czasu na rozmyślania. Masz tu jego dowód – powiedział zakapturzony oprawca, rzucając dokumenty ofiary do mężczyzny. – Możesz już dzwonić na policję. Pamiętasz jak to szło? Podajesz imię, nazwisko, datę urodzenia i te inne rzeczy.
- Status? – Zapytał kierowca.
- Ech, nowicjuszu. Jak to jaki status. Taki, jak zwykle – westchnął morderca.
Zabójca opuścił powoli pomieszczenie. Wsłuchany we własne kroki uśmiechnął się pod nosem:
- Status: zaginiony.
  • 1

#184

BoryZ.
  • Postów: 231
  • Tematów: 6
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

Skakanie po kanałach


Kanał 19
Coś czarnego zakrywa soczewkę kamery. To, albo kamerzysta założył ohydny, porysowany, ciemny i tłusty filtr. Jakkolwiek, przedstawiona scena jest niemożliwa do oglądania. Jedyna pewna rzecz to to, że jest to shot ciemnego pokoju z krzesłem pośrodku. Ponad tym widać tylko czerń. Nagły przeskok klatki daje nam widok na ten sam pokój. Obraz jest czysty a na krześle siedzi młoda piękna kobieta, naga, ciasno związana. Jej oczy wypełnione przerażeniem.Duży, zakapturzony facet podchodzi z ząbkowanym ostrzem i zaczyna ciąć.

KLIK.

Kanał 36
Siwy mężczyzna w białym garniturze bębni pięściami o pulpit. Nalega że świat nie będzie bezpieczny dopóki a) wszystkie pedały nie zostaną zabite, i b) wszyscy udzielający aborcji nie zostaną zabici. Wymienia także, przy okazji, że Bóg potrzebuje pieniędzy.

KLIK.

Kanał 47
Trzech nieumarłych na długich łańcuchach rozrywa małą krzyczącą dziewczynkę na kawałki.

KLIK.

Kanał 52
Korporacyjna szycha udająca dziennikarza kłamie na temat sytuacji na środkowym wschodzie.

KLIK.

Kanał 68
Atrakcyjna dziewczyna która prawie była gwiazdą w zeszłym roku ale przeminęła szybko, mówi o zaletach nowej pigułki która zrobi twojego fi*ta większego i twardszego.

KLIK.

Kanał 77
Korporacyjna szycha udająca dziennikarza kłamie o nowym planie prezydenta na temat zjednywania heretyków.

KLIK.

Kanał 83
Sex lesbijek. Czekaj… tak. Sex lesbijek.

KLIK.

Kanał 84
Dwóch facetów bez koszulek stojących naprzeciw siebie. W pozycji bokserskiej. Zamiast rękawic mają na rękach duże metalowe pierścienie z kolcami na każdym z palców. Zaczęli wyrzucać swoje pieści w kierunku swoich ciał. Rozbryzgi krwi rozbijają się na obiektywie, zasłaniając widok.

KLIK.

Kanał 96
Najnowszy Szef Bezpieczeństwa Narodowego (ostatni został powieszony za zdradę) twierdzi, że nie wypowiada wojny jakiemuś małemu, środkowowschodniemu państewku, o którym większość amerykanów nawet nie słyszała. W rzeczywistości, jak stwierdza, że stany zawsze były w stanie wojennym z tym państewkiem.

KLIK.

Kanał 99
Obraz bez focusa, soczewka kamery jest brudna, ale widać że w rogu kadru znajduje się mężczyzna gwałcony przez kilka trenowanych psów.

KLIK.

Kanał 108
Pastor Hank DeSavey z Pierwszego Patriotycznego Kościoła Boga Apokalipsy (PPKBA) wymaga od wszystkich patriotów, bogobojnych amerykanów by powstali przeciw lewackim konspiracjom próbującym zbezcześcić imię prezydenta (który, jak się zakłada, może być drugim wcieleniem Mesjasza).

KLIK.

Kanał 19
Zakapturzony facet robi coś z głową dziewczyny. Ona wydaje się być już martwa..

KLIK.

Kanał 83
Sex lesbijek. Pozostaniemy przy tym na noc

Użytkownik BorysMR edytował ten post 02.10.2010 - 19:49

  • 1

#185

Amontillado.
  • Postów: 631
  • Tematów: 50
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 21
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

TUNELE



Lecz głęboko w tunelach metra zmęczenie zwaliło ją z nóg. Pot, okryty brudną mgiełką świateł, tańczył na jej ciele zdobiąc je ornamentami, a ona zdała sobie sprawę, że jest gotowa. Gdzieś, w nieosiągalnym tunelu, pociąg gnał w mroku przewożąc nocnych włóczęgów. Pozostałe dźwięki wytwarzał jej ciężki oddech i te szurające kroki za nią, odbijające się echem w kilometrowych, brudnych korytarzach; dawno zapomnianych, prowadzących donikąd.

Wreszcie odwróciła się, a z jej płuc uciekł ostatni oddech jaki posiadała.

"Czym jesteś?"

I odpowiedź z ciemności, prosta i zimna. "Końcem."






LODY NA GAŁKI *



Nasza mała dziewczynka dojrzała tak szybko! Dasz wiarę, że to dzieje się naprawdę?!

Ledwie pamiętam czas kiedy była młoda. Jedyne wspomnienie, które się teraz wyłania, to dzień kiedy obcięła sobie włosy. Tak bardzo się wtedy na nią wściekłem! Mimo to nie powinienem był na nią krzyczeć. Teraz tego żałuję. Żałuję tego wszystkiego.

Będę pierwszym, który przyzna, że nie byłem najlepszym ojcem. Chciałbym, żeby było inaczej, ale moja praca wymagała tak dużo czasu. Chciałbym żeby mogła zrozumieć, że ja tylko próbowałem utrzymać Ciebie i ją. Pragnąłem dla was jak najlepiej. Wiem, że to było dla Ciebie trudne, wychowywać ją samotnie. Wiem, że wymagała więcej uwagi niż mogłaś jej poświęcić. Nie winię Cię za wszystkie te kłótnie; wiem, wychowywanie jej było żmudne.Teraz Twe ciało cierpi za to. Tak bardzo mi przykro.

Potrzebowała mnie! Potrzebowała ojca! Żałuję, że nie cieszyłem się z bycia ojcem kiedy miałem na to jeszcze szansę.

Ma Twoje piękne oczy. Kładzie je na stole, później zaczyna wydłubywać moje.








* W oryginale tytuł brzmi "EyeScream" (eye - oko; scream - krzyk), co fonetycznie brzmi jak "Ice cream" czyli lody. Jest to gra słów nie dająca się dosłownie przetłumaczyć na inny język, stąd zmiana tytułu.

Użytkownik Amontillado edytował ten post 10.10.2010 - 17:34

  • 0



#186

Amontillado.
  • Postów: 631
  • Tematów: 50
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 21
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

TA LUSTRZANA NOC



Wyznam Ci szczerze, że moja historia nie ma dramatycznego punktu zwrotnego ani żadnego spektakularnego rozwiązania. Jeśli tego szukasz, nie kłopocz się czytaniem dalej. To opowieść o bardzo specyficznym momencie w moim życiu. Zdarzeniu, którego choćbym nie wiem jak bardzo chciał, nie mogę uznać za sztuczkę mojego przemęczonego mózgu, ani za chwilowy brak zdrowego rozsądku, który spowodowałby zanurzenie się w dziecięcych lękach.

Myślę, że strach przed lustrami musi być w dzisiejszych czasach dość powszechny. Pamiętam, że kiedy byłem mały obejrzałem jedną z tych telewizyjnych kompilacji horrorów. Tych, w których pomiędzy reklamami leciały różne krótkie i straszne historyjki. Z perspektywy czasu widzę, że nie była to najstraszniejsza rzecz na świecie i gdybym znowu to dzisiaj oglądał, zwołałbym kumpli i stłamsilibyśmy nasze wspólne lęki kpiąc z kiepskiego aktorstwa czy absurdalnej fabuły.

Jedyne co pamiętam z tych opowiastek to, że w jednej z nich facet był ciągle gnębiony przez zniekształconego, morderczego psychopatę, którego widział tylko kiedy spoglądał w lustro. Cała historia była typowym rozczulaniem się nad gościem, który wyczuwał obecność swojego prześladowcy w lustrze za sobą, odwracał się do niego i niczego tam nie znajdował.

Może powodem dlaczego zapamiętałem ją tak dobrze jest fakt, że działo się to krótko po tym jak usłyszałem, że moja mama umarła. Mówię, że usłyszałem, bo nigdy nie zobaczyłem jej ciała. Oglądałem telewizję (inny program) gdy doszedł mnie dźwięk jakby tłuczonej porcelany, po którym nastąpił głuchy odgłos z kuchni, dwa pokoje dalej. Nagły hałas nie był czymś nadzwyczajnym, ale pamiętam, że wyciągnąłem szyję i ujrzałem nogi mojej mamy rozciągnięte na kafelkach. Nie mogłem dostrzec nic poza tym, zasłaniała framuga drzwi. Na szczęście (tak przypuszczam), mój ojciec dobiegł pierwszy, nieco gorączkowo wykrzykując jej imię. Poderwałem się, lecz będąc sparaliżowany strachem nie wykonałem żadnego ruchu do przodu. Pamiętam, że powiedział mi bym został na swoim miejscu.

Lekarze powiedzieli nam, że wirus dostał się do jej serca. Pamiętam, że ojciec protestował krzycząc, że jeszcze nigdy wcześcniej o tym nie słyszał. Ja z resztą też nie, ale wciąż nie mogłem pogodzić się z jej śmiercią i pamiętam, że zacząło napełniać mnie uczucie przytłaczającego egzystencjalnego strachu. Tak jakbym ja lub ktokolwiek inny kogo znałem mógł nagle w każdej chwili obrócić się w kupkę prochu.

Mimo wszystko nie uważam, abym był bardzo bojaźliwym dzieckiem. Nie bardziej niż inni. I nawet mój lęk przed lustrami nie przebijał innych: strachu przed pająkami i zamknięciem w ciasnych pomieszczeniach. To, że lustra są dla ludzi źródłem strachu ma sens, tak przypuszczam. Jedną z podstatwowych oznak samoświadomości jest to czy dana istota rozpoznaje siebie w lustrze. Może wciąż tkwi w nas pierwotne przekonanie, że to co widzimy tak naprawdę nie jest nami, lecz naszym złowrogim widmem. Nie wspominając o scenach w horrorach, które się tym posługują. Osobnik pochyla się by obmyć twarz wodą, a kiedy się podnosi odchylając głowę jego odbicie jest zniekształcone w straszliwy sposób.

Właśnie wróciłem z imprezy z pobliskiego akademika. Mieszkałem w starym, wiktoriańskim domu, który wynajmowałem wspólnie z czwórką szkolnych przyjaciół. Byłem sam w domu, wcześnie opuściłem imprezę (jeśli wcześnie to dla was 2:00 rano) i moich współlokatorów wciąż nie było. Wbiegłem po schodach do pokoju, zmęczony i nie pragnący niczego więcej jak położyć się w łóżku i poczuć jak reszta świata zostaje z tyłu. Ale tak nie zrobiłem. W porywie sił, postanowiłem, że pójdę kilka kroków korytarzem do starej łazienki o nędznym wystroju, którą dzieliłem z dwójką współlokatorów. Była oświetlana przez jedną jarzeniówkę nadającą czarno białym kafelkom niezdrowy zielonkawy kolor. Wycisnąłem cienkie pasmo pasty na moją szczoteczkę i szybko wyszorowałem zęby zanim splunąłem do zlewu mieszanką nieco brązowej śliny i piany. Gdy spojrzałem w górę ujrzałem ją.

Stała za mną, w wannie, z ustami wykrzywionymi jak do krzyku, ale nie wydającymi żadnego dźwięku. Poznałem, że to moja mama, choć była groteskowym cieniem takiej jaką ja zapamiętałem. Całkowicie pozbawiona oczu, albo miała je całe czarnego koloru, bo oczodoły nie odbijały jakichkolwiek refleksów. Jej skóra była blada, prawie sina, a jej ciemne włosy wyglądające na zmoczone w wodzie, przylegały ściśle do głowy i opadały z przodu na ramiona w rzadkich pasmach. Jej usta właściwie nie krzyczały, były zbyt szeroko rozwarte. Niemożliwie szeroko, znacznie szerzej niż może normalna szczęka. Zdawała się mieć cienką, biała koszulę nocną, przemoczoną jak jej włosy, opinającą wychudzone ciało. Patykowate nogi wyglądały jakby miały się ugiąć pod jej ciężarem, podczas gdy ramiona wygięły się do tyłu dotykając ścian.

Widziałem ją tylko przez kilka sekund, zanim odwróciłem się krzycząc i upadając na plecy, trzasnąwszy głośno o wykafelkowaną podłogę. Wanna była pusta. Nie dochodził stamtąd żaden dźwięk, a teraz, gdy ucichło echo mojego krzyku mogłem słyszeć jedynie mój ciężki oddech. Nie wiem jak długo leżałem na podłodze łazienki. Jarzeniówka brzęczała matowo, a ja byłem zbyt przerażony żeby się poruszyć. W końcu usłyszałem z dołu dźwięk otwieranych drzwi, ponieważ zbieranina pijanych studentów i ich dziwek wpłynęła do środka prosto z nocy. Znaleźli mnie na podłodze i uznali to za zabawne, że zgonowałem pijany w łazience.

Nigdy więcej jej nie ujrzałem. Nigdy więcej nie chiałem jej ujrzeć i co dzień prosiłem, aby tak się nie stało. Są plotki o ludziach śmiertelnie przestraszonych, którzy potem są nawiedzani przez sny o tym jednym, jedynym zdarzeniu z całego ich życia. Również miałem sny, ale nie nękały mnie tamtym dniem.

Gdy umiera ktoś kogo kochałeś, starasz się zapomnieć wszystkie złe rzeczy o tej osobie, a w końcu twoje dobre wspomnienia o niej jednoczą się w miłości, którą dzielisz ze wszystkimi, którzy ją znali. Ale to nie to czuję w związku z moją matką. Byłem zbyt mały by mieć teraz, przesiąknięte nieskończoną miłością, wspomnienia z nią. Zamiast tego, jedyne co wspominam to jej twarz tamtej lustrzanej nocy.

Moja historia nie kończy się samobójstwem, ani niczym równie dramatycznym. Naturalnie myślałem o tym. Pewnego dnia próbowałem zapleść sznur wokół szyi i zacisnąć, tylko po to żeby przekonać się jakie to uczucie. Ale nigdy nie chciałbym tak odejść. To nie o to chodzi, że ja pragnę żyć. Najbardziej niepokoi mnie to, że nie wiem na pewno co dzieje się gdy umieramy. Nikt nie wie. Ale to co zobaczyłem w lustrze tamtej nocy sprawia, że chyba wiem.
  • 0



#187

Amontillado.
  • Postów: 631
  • Tematów: 50
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 21
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

TEORIA STRUN



Mieliście kiedyś uczucie jakby ktoś obcy znajdował się w waszym domu, a wy pomyśleliście po prostu "Nie chcę tego wiedzieć" i olaliście to? Czasem lęk przed nieznanym jest lepszym wyjściem niż konfrontacja z rzeczywistością, z konkretnym niebezpieczeństwem. Mimo, że zwykle jest to jakiś drobiazg. Pewnego razu sygnał mojego bezprzewodowego telefonu zepsuł się, kiedy byłem sam w domu. Można było dzwonić z niego tylko z salonu. Innego razu, mógłbym przysiąc, że ktoś wziął z mojego biurka kilka drobniaków. Wszystko to jest pewnie wynikiem trochę niepokojących pomyłek pamięci.

Ale co zrobilibyście gdyby zdarzyło się coś naprawdę niesamowitego? Ucieklibyście czy zignorowali to, tak jak ja uczyniłem?

Ostatni poniedziałek był zwyczajnym dniem. Wstałem, umyłem zęby, ubrałem się do szkoły... Wszystkie te małoznaczące etapy mojego porannego rytuału. Zanosiło się na to, że będzie to kolejny wybitnie nudny dzień, do czasu gdy ujrzałem struny.

W moim pokoju znajdowała się plątanina trzech bądź czterech włókien. Krzyżowały się pomiędzy ścianami wokół mojego łóżka, jedna przymocowana była do drzwi. Nie ma opcji żebym je wcześniej przeoczył; potknąłbym się o nie. Były przypięte do ścian, co nie miało miejsce jeszcze 10 sekund temu.

Założyłem, że nikt nie mógł przebywać w pokoju podczas gdy ja się w nim znajdowałem. Było wcześnie, mój mózg nie pracował właściwie. Po prostu nie uwierzyłem w to co widzę, odczepiłem struny i wyszedłem do szkoły, zostawiając je zwinięte na biurku.

Potem nie było lepiej. Na zewnątrz były ich setki, przewiązane między domami, wokół aut, przeciągnięte przez ulice... Musiał to być super wyszukany dowcip. Ukryta kamera albo jakiś happening. Zaangażowali do tego przedstawienia wszystkich innych; przechodnie byłi owinięci w żyłki, wiążące ich z miejscami, do których zdążali albo, od których się oddalali, jak gdyby kontynuowali swój pochód kursem wyznaczonym przez struny.

Nerwowo kontynuowałem podróż do szkoły. W autobusie każdy oprócz mnie był przywiązany do drzwi. W szkole, grupki przyjaciół były przywiązane do innych; nauczyciele połączeni ze swoimi biurkami i tablicami. Zastananawiałem się dlaczego tylko ja jestem odpięty.

Kiedy moja przyjaciółka Lucy usiadła obok mnie na pierwszej lekcji, jakby nigdy nic, rzuciła mi na kolana swoją torbę i podparła podbródek na dłoni gapiąc się na okno za mną.

"Hej, Lucy."

Bez odpowiedzi.

"No weź, nie spodziewałem się, że ty też jesteś w to wszystko zamieszana."

Westchnęła i zaczęła wyjmować książki ze swojej torby. Wszystkie były połączone z jej dłońmi. Uśmiechnąłem się kpiąco i energicznie pociągnąłem za jedną z książkowych strun wyrywając ją. Wyglądała jakby tego nie zauważyła, zamiast tego po prostu zlekceważyła całkiem książkę, bez wahania pozwalając jej upaść na podłogę.

"Um." Schyliłem się podnąsząc jej książkę i położyłem ją z powrotem na biurku. Nie zauważyła tego.

"Dobrze, jeśli tak mamy się bawić." powiedziałem z uśmiechem, starając się wyglądać wesoło, ale naprawdę ukrywałem moje podenerwowanie. Ścisnąłem w jednej ręce wszystkie struny do niej przymocowane i wyrwałem je. Mrugnęła i odwróciła się do mnie.

"Kuźwa, Martin. Jesteś jak jakiś ninja."

"Siedzę tu chyba z 10 minut." Uśmiechnąłem się ponownie, uspokojony tym, że moja przyjaciółka w końcu mnie "zauważyła".

"Skąd się wzięły wszystkie te sznureczki??" wysapała, udając, że widzi je po raz pierwszy.

"Przypuszczam, że wszyscy mnie wpierdalacie w..."

Wstała, cofając się do kąta. Nikt inny w klasie tego nie zauważył.

"Nie było ich jeszcze minutę temu! Też je widzisz??" jej głos zdradzał, że była szczerze przerażona.

"Nie. Ty nie..." przerwała mi moja nauczycielka trzaskająca drzwiami. Każdy z wyjątkiem mnie i Lucy wymruczał dzień dobry i wciąż nikt nie wyglądał na chcącego zwrócić nam uwagę.
"Ludzie ignorują mnie cały dzień." powiedziałem Lucy zanim odwróciłem się do naszej nauczycielki. "Hej! Głupia dziwko! Nie potrafisz uczyć, do kurwy nędzy!"

Bez reakcji.

"Uciekam z tego całego gówna." Lucy odciągnęła kilka strun na bok i opuściła klasę. Podążyłem za nią i - uwaga, uwaga - nikt tego nie zauważył.

Przemierzaliśmy korytarze, wychodząc i wchodząc do upatrzonych przez nas klas. Kiedy tylko odwiązywaliśmy od kogoś krzesło albo książkę, wyglądało tak jakby nagle ten przedmiot przestawał mieć dla nich znaczenie. Nie istniał.

Pokazałem jej ulicę na zewnątrz; było tam więcej strun niż kiedy szedłem rankiem. Dwukrotnie więcej. Ostrożnie torowaliśmy sobie drogę przez plątaninę, kierując się do pobliskiej kawiarni. Wiem, niezbyt błyskotliwie. Ale co byście zrobili w naszej sytuacji? Jak już powiedziałem, lęk przed nieznanym czasem wygląda na bezpieczniejsze wyjście. Po jakimś czasie zaproponowałem żebyśmy odczepili trochę więcej ludzi. Lucy sprzeciwiła się temu, mając w pamięci jak bardzo była po tym przerażona.

W kawiarni chwyciliśmy parę kanapek i napojów z lodówki. Znaleźliśmy stół, uwolniliśmy krzesła ze strun i usiedliśmy. Oboje jedliśmy w ciszy, oboje zbyt przestraszeni, oboje odwracając uwagę od siebie nawzajem przez obserwację kawiarnianych gości, nieświadomych połączeń.
Po dwudziestu minutach Lucy przemówiła. "Teraz ta weźmie kanapkę." powiedziała, wskazując na kobietę po drugiej stronie kawiarni. Faktycznie, podeszła do lodówki i zabrała owiniętą w folię kanapkę, z którą była połączona. "Zapłaci za nią i wyjdzie." Tak zrobiła, zgodnie z przewidywaniem strun. "Ten kolo nie ma zamiaru płacić." Oglądałem jak mężczyzna bierze swoją kawę i wybiega ze sklepu obserwowany przez dwójkę kelnerek, zbyt rozdrażnionych aby go gonić.

"To okropne." załkała. "Chodźmy. Proszę."

Na zewnątrz nie było lepiej. Każdy podążał dokładnie z kierunkami strun, poruszającmi ich codziennym życiem. Lucy oznajmiła, że idzie do domu przespać to, a ja zgodziłem się pójść do niej. Mieszkała zaledwie dziesięć minut drogi stąd.

Z dala od ruchliwej części miasta znajdowało się mniej połączeń. Było milej; mogliśmy udawać, że nic się nie wydarzyło.

Gdy skręciliśmy w ulicę Lucy, zatrzymała się rozwierając usta.

"Co znów?" przerwałem ciszę, mój głoś zabrzmiał zadziwiająco wysoko.

"Spójrz." wskazała przed dom jednego z jej sąsiadów.

Widziałem to wyraźnie i nie zapomnę tego momentu do końca życia. Ponury karzeł, wysoki może na metr, spacerował z knykciami przy ziemi, prawie jak małpa. Miał parę bulwiastych, żółtych oczu zajmujących pół twarzy, bez ust ani innych części twarzy. Trzymał młotek i kłębek, który rozwijał za sobą.

Szedł prędko i w milczeniu, od drzwi frontowych do skrzynki na listy. Zatrzymał się, przybił ćwiek do boku skrzynki i zaplótł wokół niego strunę. Odwrócił się do nas twarzą i znieruchomiał spostrzegłszy nas.

Sytuacja stała się bardziej skomplikowana niż była do tej pory, ale on tylko wpatrywał się w nas ze zdizwieniem i zaciekawieniem. Mógłbyś rzec, że jest bardziej przestraszone od nas. Nagle skinął na nas swoją malutką dłonią.

Spojrzałem na Lucy, nie poruszyła się. Z powrotem na karła, który się na mnie gapił.
Zmniejszyłem dystans między nami o półowę, potem znowu. To już nie był lęk przed nieznanym; to był strach przed tym małym gościem. Nie wyglądał na coś co byłoby przestraszone. Gdy znalazłem się w odległości jednego metra, wyciągnął dłoń.

"Uh. Cześć." Potrząsnąłem nią. Skinął twierdząco, mrugając na mnie swoimi ogromnymi oczyma.

"Więc ty jesteś jednym z opiekunów strun?" Kiwnął gorliwie. Przywołałem Lucy, ale ona stała w miejscu.

"Jest was więcej?" Kolejne skinięcie. Chiałem zadać mu tyle pytań, czym byli i skad się wzięłi, ale wyglądało na to, że jestem ograniczony pytaniami tak-lub-nie.

"Czy pozostaniemy wolni?"

Spojrzał na mnie tylko, jakby ze smutkiem. Natychmiast poczułem ścisk w żołądku i nie mogłem więcej znieść widoku małego potwora. Chwyciłem Lucy, która wszystkiego słuchała, a teraz usiadła na krawężniku z głową w dłoniach.

"No dalej."

Weszliśmy do jej domu, a ja zrobiłem herbatę. Gdy znalazłem ją w sypialni odwiązywała swojego psa i plątała się z tym, płacząc. Położyłem herbatę i usiadłem obok niej.

"Bardzo się boję." wyszeptała po dziesięciu minutach szlochu. Nie odpowiedziałem. Nie potrafiłem.

"Idę spać." wymamrotała w końcu i usnęła w przeciągu minuty. Pomyślałem, że sen to całkiem dobry pomysł, czując jak moje powieki stają się ciężkie.

Opadłem na koc i ostatnia rzecz jaką usłyszałem zanim usnąłem był niedaleki tupot kilkunastu stóp.

Czułem się znacznie lepiej następnego ranka, jakby całe zdarzenie bylo tylko snem. Zakładając, że mama Lucy nie zobaczyła mnie rankiem, rozmyślałem nad tym jak wytłumaczę się z tego, że przenocowałem u niej w domu bez przyzwolenia.

Podczas śniadania Lucy zapytała mnie czemu jestem taki blady i spięty. Odwróciłem się do niej z uśmiechem i wymamrotałem coś o tym, że jest mi niedobrze.

Ale prawda była taka, że byłem przerażony, ponieważ nie widziałem już żadnych strun i zastanawiałem się czy moje czyny naprawdę były moimi własnymi decyzjami.
  • 1



#188

Amontillado.
  • Postów: 631
  • Tematów: 50
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 21
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

PRZEBUDZENIE



Bezsennej nocy budzi Cię głuchy odgłos dobiegający z korytarza. Twe oczy pospiesznie się otwierają i natychmiast wbijają wzrok w drzwi. Co to za hałas? Dysząc ciężko, ze strachem budzącym się w twym umyśle, przechodzi cię dreszcz gdy spostrzegasz, że we śnie zsunąłeś kołdrę. Chwytasz ją szybko, podciągasz do góry i nieświadomie zaczynasz się nią szczelnie owijać nie pozostawiając żadnej części ciała odsłoniętej. Stajesz się ciepłym, bezpiecznym kłębkiem: owinięty, zostawiasz tylko wąską szczelinę między kołdrą, a materacem aby móc obserwować; poduszki służą ci za osłonę między twoją głową, a ścianą. Przychodzi Ci na myśl twoje dzieciństwo, kiedy chowałeś się przed wymyślonym stworem. Ale ten zdaje się być bardziej namacalnym, bardziej niebezpiecznym.

Kolejny łomot. Tym razem głośniejszy, głębszy dochodzący z zewnątrz. Starasz się zachować spokój, naprędce analizując wszystkie możliwości tłumaczące co to może być: rury w ścianach, które jęczały od tygodni coraz częściej (nigdy nie robiły tego tak nisko i tak głośno). Żaluzja w łazience, łopocząca przy otwartym oknie (każdej nocy sprawdzasz dwa razy wszystkie drzwi i okna). Być może to twoi rodzice, wracający późno, pijani (przecież wyjechali na cały tydzień). Twój kot, wałęsający się nocą po domu (wypuściłeś go tego wieczoru). Mimo, że desperacko dodawałeś sobie otuchy, czujesz, że strach przeobraża się w panikę, więc naciągasz pościel szczelniej wokół siebie zmniejszając pole widzenia do cieniutkiej szparki.

Kolejny. Jeszcze głośniejszy, centymetry od twoich drzwi. Twój wzburzony umysł przywołuje obrazy prosto z dziecięcych koszmarów - zamaskowani psychopaci, ogromne pająki, zmieniające kształt potwory: powstałe z kości i chrząstek, stukające po podłodze, swoimi powykręcanymi członkami szukające po omacku gałki od drzwi, potem prędko podpełzające z pazurami sięgającymi po twoje drżące ciało.

Następny. Twój oddech jest chrapliwy i spłycił się teraz, jest ledwie wyczuwalny w nagle suchym gardle; ścisk w piersi, żołądek podchodzący do gardła, oczy wytrzeszczone. Kocyk ciągle cie osłania; twoje ciało jest skrępowane pod jego daremną ochroną - przecież to tylko centymetry bawełny mające powstrzymać coś co ma płonące oczy i błyszczące pazury domagające się swojej ofiary.

Raptem, w nagłym olśnieniu, zdajesz sobie sprawę ze źródła hałasu: stara, rozwalająca się biblioteczka na korytarzu. Jedna z nóg musiała się wyłamac, a nachylenie strącało książki na podłogę, jedna po drugiej. Wytężając słuch, możesz dosłyszeć cichy łopot stron gdy kolejna z nich upada na ziemię. Teraz powinien być ostatni odgłos i... tak. Cisza, a z nią kojący spokój.

Pogrążając się z powrotem we śnie, rozglądasz się po pokoju, ciągle porządnie opatulony; obserwujesz niewyraźne kształty stające się rozpoznawalne za sprawą polepszenia się twej zdolności widzenia w ciemnościach. Twoje biurko, krzesło i telewizor, wszystko to wyłoniło się z mroku, nadając właściwy, trzeźwy obraz rzeczywistości w otchłąni nocy. Wtem, tuż przed zamknięciem oczu, widzisz coś co sprawia że twój żołądek wywraca się do góry dnem.

Tam, na podłodze, leży twoja kołdra.

Twe krzyki są stłumione.
  • 3



#189

nezumi1.
  • Postów: 38
  • Tematów: 0
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Obserwator vol. 4

Jest już bardzo późno. Kompletnie zapomniałeś o wypracowaniu, które musisz oddać jutro rano. Ledwie dostrzegasz stawiane przez siebie litery. Wiesz, że mógłbyś z miejsca zasnąć, gdyby tylko ktoś zgodził się dokończyć to za ciebie.

Nagle do twoich pogrążonych w nocnej ciszy uszu dobiega głośny trzask. Hałas dobiega z sypialni rodziców. Dziwne, przecież o tej porze powinni już dawno spać. Musisz uważać, będziesz miał kłopoty, jeśli zobaczą, że o tej porze odrabiasz lekcje. Po chwili ciszy, kiedy już jesteś pewny, że to był fałszywy alarm – słyszysz ciche skrzypienie otwieranych drzwi. Szybko gasisz lampkę, by nie zorientowali się, że nie śpisz.

Ani mama, ani ojciec nie mają w zwyczaju zaglądać do twojego pokoju, kiedy wstają do łazienki. Na wszelki wypadek jednak wskakujesz pod kołdrę, co okazało się być dobrym posunięciem. Już po chwili ktoś delikatnie ściąga klamkę i cicho wchodzi do twojego pokoju. Widocznie musieli cię usłyszeć. Boisz się, ale jednocześnie starasz skupić na regularnym oddechu tak, aby wyglądać na pogrążonego we śnie od dobrych kilku godzin.

Rodzice zawsze byli surowi co do pory chodzenia do łóżka, ale to była przesada. Ten ktoś nie tylko przyglądał ci się pochylony nad łóżkiem, ale… zaczął cię wąchać!

Co im odbiło!? Czyżby to był ojciec sprawdzający, czy nie piłeś? A może mama podejrzewa cię o papierosy? Dlaczego zebrało im się na kontrolę rodzicielską w środku nocy? Czujesz, że zaczynasz się strasznie pocić, pod tą kołdrą jest tak gorąco, a w dodatku któryś z rodziców najwyraźniej gorączkowo szuka powodu, aby urządzić ci awanturę.

Ta chwila przeciągała się w nieskończoność, aż do momentu, kiedy poczułeś na szyi… kroplę śliny! Tego było za wiele, zaczynasz powoli kręcić głową udając przebudzanie. Ku twojemu zdziwieniu, w tym momencie niepożądany gość wybiegł z twojego pokoju i wrócił do sypialni zatrzaskując za sobą drzwi.

To zdecydowanie był wystarczający powód, abyś wyszedł i zapytał, o co im u diabła chodzi. Zawsze możesz powiedzieć, że dopiero teraz obudziło cię to dziwne zachowanie któregoś z nich.

Wychodzisz z pokoju. Decydujesz, że najpierw udasz się do kuchni, aby napić się wody. Na lodówce dostrzegasz kartkę. Podchodzisz, aby przeczytać, co tam jest napisane. Mija kilka sekund, zanim dociera do ciebie jej treść, i zanim ze strachu robi ci się ciemno przed oczami.

Ponownie słyszysz ciche skrzypienie otwieranych drzwi…

Stoisz wpatrzony w ciemny przedpokój oddzielający kuchnię od sypialni rodziców. Wiesz, że za chwilę zginiesz, a mimo to nie jesteś w stanie nawet krzyknąć. Po prostu patrzysz na niego, jak się zbliża, i zastanawiasz się. Tak bardzo chcesz wiedzieć, dlaczego nie zabił cię od razu, kiedy był w twoim pokoju? Może nie chciał tego zrobić? Może chciał tylko patrzeć, jak śpisz? Może… przychodził do ciebie od dawna? Tak bardzo żałujesz, że wstałeś, kiedy on jeszcze był w mieszkaniu. Nie miałeś prawa się o nim dowiedzieć, teraz za to zapłacisz.

Może on wyczuwa strach? Może dlatego wrócił kiedy przeczytałeś tę cholerną kartkę…

Rodzice mogli cię przecież uprzedzić, że nie będzie ich na noc…
  • 6

#190

Patrick Bateman.
  • Postów: 9
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Przytoczę tutaj historyjkę, która zrobiła na mnie wrażenie. Podobno jest autentyczna (jakżeby inaczej) i głównie dlatego nie ma żadnego tytułu. Opowiedział mi ją kolega, który usłyszał ją od swojej dziewczyny, ona od swojej koleżanki ze studiów a ona od osoby, której się to przytrafiło.
IMO opowieść jest godna uwagi, ponieważ nigdy nie spotkałem się z podobną miejską legendą (chociaż to żaden argument, bo tych jest naprawdę mnóstwo). Zapraszam ;)



Częstochowa, listopadowy wieczór. Młoda kobieta wraca samochodem z pracy do domu na przedmieściach. Droga wiedzie przez las. Jedzie wolno, wracała tędy setki razy i wie, że często po zmroku na drogę wychodzą zwierzęta. Jedzie. W pewnym momencie w świetle reflektorów dostrzega młode drzewko leżąca w poprzek drogi. Zatrzymała się przed nim. Sytuacja od razu wydała się jej podejrzana - co na drodze w środku lasu robi drzewo? Nie było burzy... Chciała zawrócić, jednak była już bliżej wyjazdu z lasu niż jego początku, poza tym drzewko uniemożliwiało przejazd, ale było na tyle małe, że dało się je w pojedynkę przesunąć. Cofnęła samochód kilka metrów i włączyła długie światła. Przez dłuższą chwilę uważnie obserwowała otoczenie - czy aby na pewno nikogo tu nie ma? Wszystko wyglądało bezpiecznie. Dziewczyna nadal rozglądając się wyszła z samochodu, wyostrzając słuch podeszła do drzewka i ciągnąc za gałęzie zaczęła ja przesuwać. Wtedy do jej zmysłów dotarły nowe bodźce - usłyszała szum i zauważyła szybko zbliżające się światła samochodu. Zaniepokojona puściła drzewko i zaczęła wracać do swojego samochodu. Droga nie była czysta, ale była już przejezdna. Wtedy zbliżający się samochód gwałtownie zahamował. W środku siedziało czterech mężczyzn, kierowca zaczął trąbić i mrugać światłami drogowymi a mężczyźni krzyczeli i wymachiwali rękoma. Mężczyzna siedzący obok kierowcy zaczął wysiadać. Kobieta wystraszona wskoczyła do swojego samochodu i odjechała. Jednak drugi samochód zaczął ją gonić. Mężczyźni jechali za nią cały czas mrugając światłami i trąbiąc. Dziewczyna myślała tylko o jednym - czym prędzej wyjechać z lasu. To była jej stała trasa, wiedziała, że za lasem jest stacja benzynowa - tam będą jacyś ludzie, tam jej ktoś pomoże. Po chwili która wydawała się trwać wieki dotarła na stację, zatrzymując się na środku wyskoczyła z auta i pobiegła do sklepu. Wpadła do środka przerażona krzycząc, że potrzebuje pomocy, ponieważ goni ja czterech mężczyzn. Pracownik stacji zaczął ją uspakajać kiedy do sklepu wbiegają wspomniani mężczyźni. Po chwili krzyków i wrzasków sytuacja nieco się uspokoiła. Mężczyźni mówią, że kiedy jechali wydawało im się, że w świetle jej reflektorów wiedzieli jakąś postać kręcącą się koło jej samochodu. Kiedy byli bliżej byli już tego pewni a kiedy postać zauważyła drugi samochód schowała się do jej samochodu. Kobieta zdębiała. Mężczyźni jednak mówią, że kiedy tutaj za nią przyjechali sprawdzili jej samochód i był pusty. Pracownik stacji mówi, że mają tutaj monitoring i mogą przejrzeć nagranie sprzed paru minut, to powinno rozjaśnić nieco sytuację. Wszyscy weszli na zaplecze obejrzeć taśmę. Na taśmie było widać, że zaraz po tym kiedy kobieta na stacji benzynowej wybiegła z samochodu z tylnego siedzenia wygramolił się mężczyzna z siekierą, który odszedł i zniknął poza kadrem.

Użytkownik Patrick Bateman edytował ten post 27.10.2010 - 15:16

  • 4

#191

Imb.
  • Postów: 394
  • Tematów: 9
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Cała kupa wielkich braci

Rafał A. Ziemkiewicz
(Zajdel 2002 Antologia)


Spróbujcie to sobie wyobrazć: nie było nikogo. Ani żywej duszy, poza mną. Cały ogromny gmach telewizji na Woronicza, wszystkie jego bloki, studia, dyrektorskie gabinety - puste. W ogóle cała Warszawa - pusta. Absolutna cisza w eterze, kompletna pustka na drogach w całej Polsce, w całej Europie. Co tu długo gadać, po prostu byłem jedynym człowiekiem na całym świecie. Konczysz robotę, wylogowujesz, i nagle się okazuje, że kiedy siedziałeś z łbem w henkiteku, ludzkość wyparowała jak załoga "Mary Celeste". Chcę zobaczyć, kto z was by w tej sytuacji nie spanikował. Gdyby nie pojawił się wreszcie brat Hernandez...
Prawda, nie możecie wiedzieć, co to są, to znaczy, co to były henkiteki. Przecież po to właśnie zrobili reset, żeby je wymazać.
Nie ma siły, muszę zacząć od początku.

Początek właściwie miał być końcem. To znaczy - końcem mojej pracy dla Telewizji Polskiej SA. Mówiąc krótko: ktoś musiał wylecieć ze "Śmietanki poranka", i tym kimś byłem właśnie ja. Nie było to, jak mawiają Amerykanie, nic osobistego. Po prostu potrzebowali jakiejś fuchy dla faceta, którego dyrektor anteny kazał zdjąć z prowadzenia "Wiadomości", bo tamtej z kolei fuchy potrzebował dla innego faceta. Moje skromne stanowisko prezentera telewizji śniadaniowej nie stanowiło wprawdzie obiektu pożądania telewizyjnych wyjadaczy, inaczej w życiu bym się na nie nie załapał, ale ktoś uznał, że z braku laku nada się na odstawkę dla zasłużonego pracownika publicznych mediów.
Nie powiem, szkoda. "Śmietanka poranka" była programem może nieszczególnie poważnym, ale przytulnym. No i miała wielki plus: nadawałą, jak sama nazwa wskazuje, w godzinach wczesnoporannych, kiedy wysocy szefowie TVP SA jeszcze smacznie spali. Dzięki temu przez prawie trzy lata żaden z nich nie zauważył, że zalągł im się na antenie gość ani śliczny, ani ze wsi, a do tego jeszcze ideologicznie wrogi, bo z "Gazety Narodowej". Niestety, wiecznie to trwać nie mogło, i w końcu nastała epoka Big Sister.
Aha, zapomniałem sprawdzić, czy tego też nie wyresetowali. No, więc kiedy się ta cała historia zaczynała, to znaczy, kiedy mieli mnie wylać ze "Śmietanki", na topie były tak zwane reality shows. Nazywało się to "Big Brother" - jedna z konkurencyjnych stacji zamknęła dwanaścioro nudziarzy w chałupie pod Sękocinem, obstawiła ich kamerami i kazała wchodzić we wzajemne interakcje, a publika głosowała przez telefon, kogo wyrzucić. Telewizja państwowa wymyśliła dużo lepszy reality show, tylko nie wiem dlaczego nie dała go na antenę. Ogłosiła mianowicie, że w ramach reformy za miesiąc wyleci z roboty jakieś sześćset osób, z tem że kto konkretnie, szefostwo zadecyduje dopiero w ostastniej chwili. To, co potem działo się w redakcyjnych pokojach i na korytarzach, miało taką dramaturgię, że Sękocin niech się schowa - gdyby tam podłączyć kamery i jeszcze dodać głosowanie w audiotele, publiczność by oszalała. Nasza Big Sister, jak od razu zaczęto nazywać szefową, umiała tę dramaturgię podgrzać jeszcze lepiej, ta, żeby nikt z wzywanych do jej gabinetu nie był niczego pewien. To znaczy, ja akurat byłem pewien - doskonale wiedziałem, żę w końcu wylecę. Nawet wiedziałem, jaką argumentację przedstawi mi szefowa: że potrzebny jest w programie ktoś młodszy, bardziej dynamiczny i szczuplejszy. Skąd mogłem wiedzieć, zapytacie? To proste, znałem tego faceta, którego musieli gdzieś przytulić po tym, jak go welali z dzienników, żeby zrobić miejsce dla nowej miłości pana dyrektora.
Tak więc, kiedy koleżanka przekazała mi, ze redaktor Aleksandrowicz wzywany jest do "pokoju zwierzeń", udałem się w ostatnią drogę z godnością, odprowadzany spojrzeniami, w których współczucie dla "nominowanego" mieszało się z ulgą, że tym nominowanym jest kto inny.
W gabinecie u Big Sister siedział jakiś burak - od razu było widać, że świeżo awansowany i że należący do typu drugiego. Bo w TVP SA awansowali tylko ludzie dwóch typów, jak już chyba zresztą wspominałem. Typ pierwszy stanowili młodzi chłopcy o cherubinkowatym wyglądzie, co było wynikiem powszechnie znanych skłonności dyrektora anteny. Typ drugi - faceci, jak to mówili oni sami, "z peezelu", owoce układu sił w różnych radach nadzorczych. Z dwojga złego wolałem już tych drugich.
- Chodź, chodź, Rafał - zawołała radośnie na mój widok szefowa, , wskazując krzesło. - Poznajcie się, to jest pan blablabla, dyrektor blablabla.
Nie mówiła oczywiście "blablabla", tylko rzuciła jakieś nazwysko, którego nie zapamiętałem, i nazwę jakiejś telewizyjnej jednostki organizacyjnej, której nie zapamiętałem tym bardziej. Na Woronicza od zawsze było więcej dyrektorów niż ludzi do pracy przy programie, a reforma pomnożyłą ich liczbę jeszcze ze trzy razy - po korytarzach od paru tygodni niosło się dziarskie stukanie młotków i zawodzenie pilarek ekip okładających boazerią szykowane dla nowych szefów gabinety.
Oczywiście wobez takiej obfitości dyrektorów nie mogli oni być sobie równi. Cały telewizyjny surwiwal polegał właśnie na tym, żeby umieć odróżnić, który dyrektor naprawdę się liczy, a który tylko dostał sygnaturkę dla parytetu albo poznajomości. Nie było na to lepszej metody niż staranna obserwacja szefowej. Nasza Big Sister pracę w tej firmie zaczęła jeszcze na długo przed pierwszym liftingiem, pamiętała towarzysza Szczepańskiego, i przez te wszystkie lata wyrobiła w sobie bezbłędny instynkt, pozwalający z punktu rozpoznać właściwą osobę i odgadnąć jej życzenia.
Wobez buraka zachowywała się w sposób świadczący, że on sam ważny może nie jest, ale na pewno pod kimś ważnym wisi i lepiej mieć z nim dobrze.
-Dzień dobry - wyciągnął do mnie rękę - pan Aleksandrowicz? Pan kiedyś pisał o Świętej Inkwizycji?
To była, muszę przyznać, zasadnicza przewaga chłopców "z peezelu" nad wysłannikami kartelu z Rozbrat - nie mieli irytującego nawyku przechodzenia z każdym w pierwszym zdaniu na "ty".
- Tak, ja. - Odwzajemniłem uścisk dłoni.
- Świetnie się składa! Widzi pan, sprawa jest taka...

Sprawa była taka: kupili dla telewizji henkitek. A po co telewizji taka zabawka?, zdumiałby się może ktoś postronny; przecież tego używa się do projektowania gier VR, do bardzo specjalistycznej trójwymiarowej grafiki komputerowej i tak dalej, ale telewizja? Odpowiedziałbym takiemu spryciarzowi: a po nic. Któryś z dyrektorów pojechał w delegacje, albo zobaczył, że ma kasę do wydania jeszcze w tym kwartale, bo jak nie wyda, obetną mu w następnym - i kupił co było pod ręką. Słyszało się legendy o różnych cudach za ciężkie dolary, które ponoć stały w telewizyjnych magazynach bezużytecznie, bo okazało się, że nie pasują wtyczki, nie ma tego jak w Polsce uruchomić, albo w ogóle nie jest na plaster do de potrzebne. No cóż, czego nie wiemy, tego nie wiemy, jak pisał Bułhakow (chyba, na litość Boską, nie wyresetowali Bułhakowa?). Ja mógłbym tylko opowiedzieć, że jak kręciłem w Stanach reportaże o ichnim samorządzie to kamerzysta z CBS podszedł do nazsego z tekstem, że mamy taki nowoczesny, fajny sprzęt, aż zazdrość, bo jego forma to, niestety, uznała, że do reporterki się nie opłaca kupować tych najdroższych kamer, i każe im pracować na starych.
Przypuszczam, że Parkinson, gdyby mógł podziwiać porządki w TVP SA, podskoczyłby z radości, że jego teorie znalazły tak dobitne ucieleśnienie. Zwłaszcza to prawo, które mówi, że im większe pieniądze wyrzuca instytucja, tym lżej jej to idzie, podczas gdy kwoty groszowe są rozliczane i egzekwowane z maksymalną surowością. Odkął zacząłem pracę dla "Śmietanki", byłem regularnie nękany pismami z szeregiem urzędowych gróźb, o zwrot używanego na antenie garnituru. Garnitur ów, zgodnie z przepisami, powinien wisieć stale na wyznaczonym dla niego haku w magazynie kostiumów, skąd miałem prawo pobierać go jedynie na czas programu. Kiedy go tam nie było, panie ze stosownego działu po prostu nie mogły spać. Nie dało im się w żaden sposób wytłumaczyć, że telewizja śniadaniowa nadaje w godzinach, kiedy magazyn, jak wszystko w ogóle, jest zamknięty na cztery spusty, i że musiałbym być kompletnym kretynem, aby specjalnie przyjeżdżać na Woronicza w przeddzień każdego programu po garnitur, i potem jeszcze raz po południu, żebo ga tam na kilka dni zdać. Przepisy określał los garnituru jednoznacznie, i krótki przed opisanymi tu zdarzeniami dostałem upstrzony imponującą liczbą stempli kwit, w którym TVP SA zawiadamia tonem nader serioznym, że podaje mnie do sądu za kradzież garnituru.
Wracając do rzeczy: kupili ten henkitek za nie wiadomo jakie miliony i zamiast go pogrzebać na wieki gdzieś w magazynach techniki, postanowili się pochwalić, że Polak potrafi. Ktoś zgłosił pomysł transmisji z posiedzenia trybunału hiszpańskiej inkwizycji. Dyrektor anteny po prostu się zachwycił; na każdą wzmiankę o Kościele reagował jak byk na czerwoną płachtę, głeboko przekonany, że biskupi kombinują tylko, jakby tu jego i wszystkich mu podobnych spalić na stosie. Z punktu wsadził inkwizycję do ramówki. I to był właśnie problem. Czas emisji zbliżał się nieubłaganie, a wyodrębniona w ramach reformy agencja, której dyrektorował burak, nie mogła sobie dać ze sprawą rady.
No, dobra - henkitek: co to jest, znaczy: było, jak działało i tak dalej. Doszliśmy w tej historii do punktu, w którym narrator nie może się już wykręcić od konkretnych odpowiedzi na te pytania. W związku z czym, skoro nie ma innego wyjścia, niniejszym rozkładam szeroko ręce i oznajmiam szczerze: pojęcia nie mam. nie wyjaśnię wam tego, kochani, chocbyście mnie przypiekali żywym ogniem, albo zmuszali do relacjonowania obrad Sejmu. Wiem, zawołacie w tej chwili: jak mogłeś, Aleksandrowicz! Jak mogłeś nie przewidzieć, iż pewnego dnia ten cudowny wynalazek wyparuje ze świata, i nie nauczyć się o nim zawczasu wszystkiego, aby w swej szarej substancji mózgowej przechować tę wiedzę dla ludzkości. na taku zarzut nie znajdę żadnej odpowiedzi. Co najwyżej wyrażę przekonanie, że żadnemu z was na moim miejscu również by to nie przyszło do głowy.
Pamiętam tylko, że wymyślił to jakiś Fin, zresztą nazwa henkitek była wzięta właśnie z fińskiego i może nawet coś w tym języku znaczy. No i, oczywiście, że służyło toto do podróży w przeszłość. to znaczy, tak potocznie się mówiło, w istocie wszystko się odbywało w mózgu operatora. Wiecie pewnie, że człowiek wykorzystkuje ze swego mózgu zaledwie kilka procent - to znaczy, tak mówią naukowcy, którzy pewnie badali to na sobie; w telewizji, o politykach już nie wspominając, pokazałbym wam bez trudu kupę takich, u których używaną część mózgu stosowniej by wyliczać w promilach. Nieważne, w tej chwili mówimy o tej nieużywanej reszcie. Ta reszta, jak udowodnił jakiś profesor, magazynuje pamięć genetyczną. Każdy z nas ma zapisanew zwojach wydarzenia, których świadkami byli jego przodkowie, począwszy od pierwszej upojnej nocy pary trylobitów, po chwilę własnych narodzin. Otóż genialność henkiteku polegała na tym, żę wnikając przez biożłącze do mózgu operatora, wczytywał mu się w osady pamięci genetycznej i rekonstruował z niej różne obrazki.
Zauważcie, co powiedziałem: obrazki. Statyczne, choć trójwymiarowe. Wkrótce po publicznej prezentacji henkiteku łamy gazet zapełnił się widoczkami bitwy pod Waterloo, scenkami z budowy piramid, ze zdobywania Pałacu Zimowego, albo - zależnie od profilu gazety - z balang u Kaliguli. Historycy najpierw je wyśmiewali, twierdząc, że komputer nie odczytuje żadnej pamięcy genetycznej, tylko nieuświadomione fantazje operatora, i że obrazki pełne są anachronizmów. Ale potem pojawili się inni, młodsi historycy, którzy wyśmiali tamtych, nazywając ch bandą dementów, a to, co uznają za anachronizmy, każe zweryfikować stare badawcze dogmaty i właśnie stanowi dowód, bo ludzie, którym te obrazki powyciągano z mózgowych złogów, nie mogliby takich szczegółów znkąd znać.
Tak czy owak, zachodziłem w głowę, kto mógł burakowi poddać pomysł, że za pomocą henkiteku można by zrobić z przeszłości nie tylko obrazki, ale pełną, telewizyjną transmisję.
- A, to ja mu powiedziałem - oznajmił od niechcenia Zenek, odprawiając jakieś swoje tajemne obrzędy nad trzema klawiaturami jednocześnie.
Omal się nie udławiłem herbatą.
- Co?!
- No, zaczął ściemniać, że reforma, i obetną mi budżet. Musiałem coś wykombinować na poczekaniu, żeby dyrekcja sypnęła kasą.
- I powiedziałeś im, że można zrobić transmisję z hiszpańskiej inkwizycji? - upewniłem się.
- Fakt, mogłem się bardziej wysilić - przyznał, wystukując szeregi cyfr i literek w kodzie szesnastkowym. - Ale akurat mi to przyszło do głowy.
Spróbujcie sobie wyobrazić najbardziej stereotypowego szalonego geniusza - kumputerzystę, ale takiego jak z komiksu. Takiego z kupą niemytych i nie strzyżonych od lat kudłów, który żywi się wyłącznie deliweringiem, nie opuszcza nyży zagruzowanej elektronicznym złomem, puszkami po pepsi pełnymi petów oraz zatłuszczonymi kartonami od pizzy, i nigdy sam z siebie nie zdejmuje tiszerta; dopiero gdy mu się pokruszy i złuszczy w ramach naturalnej erozji, sięga po następny, oczywiście nie patrząc, co jest na nim napisane.
Tak właśnie wyglądał Zenek.
Nie do końca wiem, czy on w ogóle zdawał sobie sprawę, gdzie pracuje. Na Woronicza ściągnęli go za swoich czasów pampersi, od razu na etat dyrektora finansowego. Facet w życiu nie miał żadnych finansów, czym się różni inkaso od stopy lombardowej nie wyjaśniłby nawet na mękach, ale pampersi wsadzili go na tę fuchę, bo kiedyś chodził do tego samego kościoła na oazy. Podobno zresztą uważano go za jednego z lepszych dyrektorów finansowych w dziejach telewizji - w ogóle się nie wtrącał księgowym w robotę, tylko raz, na samym początku, kazał sprowadzić z Zachodu jakiś superkomputer i nie dał się już od niego oderwać. Następna ekipa wyrzucić go nie mogła, bo pampersi, zakładając swój związek zawodowy, wpisali go w sądzie na przewodniczącego, a przewodniczącego związku zawodowego, zgodnie z ustawą, wylać nie wolno. Nawiasem mówiąc, numer z założeniem związku zawodowego dyrektorów skopiowała po pampersach obecna ekipa, i to z twórczą modyfikacją, bo założyłą takie związki aż trzy. Albo tylko trzy, w sumie stać by ich było na znacznie więcej - w polskim prawie pracy do założenia związku potrzeba zaledwie dziesięciu osób. O liczbie zadecydował inny zapis tegoż prawa, że jeśli dyrekcja chce zreformować wewnętrzną strukturę firmy, musi w tej sprawie uzyskać zgodę co najmniej trzech działających w niej związków. Więc jak przyszło do sławnej reformy na Woronicza, zamiast użerać się z jakimiś strażakami czy maszynistami, prościej było rozrośniętej liczebnie dyrektorskiej kadrze zarejestrować swoje własne trzy związki i wynegocjować nowy układ zbiorowy z samą sobą.
W ramach tejże reformy udało się także przeszeregować Zenka z finansów do techniki, co było zresztą tylko zalegalizowaniem stanu faktycznego, a potem, ponieważ technikę też rozwiązano, do jednej z agencji, gdzie omamił jej szefa, znanego wam już buraka, wizją hekitekowej transmisji na żywo z przeszłości.
- Trochę mu nawsadzałeś kitu.
- Trochę - przyznał. - Ten cały henkitek jest mocno przereklamowany, wszystko, co się dało zrobić po podstrojeniu, to takie jakby stopklatki. No, ale jak już był, dopisałem taki program, który nabudowuje na nich normalny VR. Po prawdzie to nie żadna transmisja tylko animacja, ale oni się nie poznają.
Zawsze mi się wydawało, że animacja w czasie rzeczywistym to coś ponad możliwości obliczeniowe pojedynczego komputera.
- Jak byłem dyrektorem finansowym telewizji, to kazałem zainstalować bezpośrednie złącze z systemem bankowym. Kied potrzebuję, to się podpinam do ich centrów obliczeniowych.
Brzmiało to wiarygodnie; od dłuższego czasu prasa pełna była interwencyjnych artykułów o karygodnych niedociągnięciach w pracy banków i problemach z obsługą kart płatniczych.
- Naprawdę? Wiesz, nie mam tu czasu czytać gazet. Słuchaj, chłopie, chodzi tylko o to, żeby nie przeszkadzali mi w robocie. Gdyby to fińskie cudo naprawdę mogło wyciągnąć ze łba coś więcej niż obrazki, posadziłbym przy pulpicie byle kogo. ale trzeba będzie trochę podpicować, no wiesz, i dlatego kazałem znaleźć takiego dziennikarza, który już miał w temacie jakiś brief.
- Ale ja o tym pisałem na tempo do świątecznego numeru, pięć lat temu...
- Nie szkodzi, w szarej substancji nic nie ginie, jak się tylko umie przeszukać. Procedura jest taka: wymyśl czas i miejsce, ja ci przeczeszę henkitekiem łeb na obrazki i postaci, potem którąś z nich zaanimujemy, i w jeden, dwa seansy przygotujemy dane wyjściowe. A potem się napisze programik, który to ładnie zaszyje, i już będzie można zgrywać.
Dla Zenka, jak przystało na geniusza, to był tylko programik. Brat programista powiedziałmi potem, że oni nad takim programikiem, fakt, że o ile bardziej skomplikowanym, pracowali długie lata. w końcu szło ni mniej, ni więcej, tylko o stworzenie świata.

Oczywiście, aż tak daleko nie zaszliśmy; zdążyliśmy stworzyć tylko brata Hernandeza. Gdybym miał nieco wiecej asertywności, w ogóle kazałbym się burakowi wypchać i wszystko zostałoby po staremu. Ale nie miałem. Sorry, w końcu ta fucha była szansą załąpania się gdzieś po nadchodzącym wielkimi krokami zwolnieniu ze "Śmietanki".
Więc nie tylko nie kazałem mu się wypchać, ale wręcz przeciwnie, zapewniłem, że wszystko jest świetnie, właśnie robimy risercz i niedługo już zobaczy jego wymierne, ekranowe efekty. Po czym, zostawiając techniczną stronę zagadnienia Zenkowi, zabrałem się do pisania scenariusza.
Oczywiście doskonale wiedziałem, czego się spodziewał po takim programie pan dyrektor i cała ekipa. Kawałków jak z "Lochów Watykanu" czy "Studni i wahadła" - zakapturzonej policji politycznej, torturującej heretyków wymyślnymi machinami i ozdabiającej hiszpańskie pejzaże setkami płonących stosów. Burak gdzieś słyszał, że pisałem o inkwizycji - natomiast co pisałem, najwyraźniej nie pofatygował się sprawdzić. A pisałem, że czarna legenda, którą otoczyli działalność Świętego Oficjum protenstanci, i którą potem do granic absurdu rozdęli oświeceniowi encyklopedyści, jest, delikatnie mówiąc, przesadzona. Inkwizytorzy byli tylko pierwszymi w dziejach Europy zawodowymi sędziami, którzy, nawiasem mówiąc, wymyślili wszystkie procedury stosowane w sądownictwie do dziś.
Zastanawiałem się nad wykorzystaniem jakoś dramaturgii inkwizycyjnego posiedzenia, bardzo przypominającego, dzięki ławie przysięgłych, sąd amerykański. Amerykanie zrobili z tego parę kinowych hitów i osobny kanał telewizyjny, to i ja bym mógł. Problem polegał na tym, że dobra dramaturgia wymagała uwieńczenia malowniczą egzekucją, a inkwizycyjny proces nastawiony był nie tyle na ukaranie heretyka, co na zbadanie, czy faktycznie heretykiem jest i, jeśli tak, skłonienie go do wyrzeczenia się błędów. Facet musiał bardzo chcieć, żeby proces skończył się skazaniem, a ze skazanych dziewięciu na dziesięciu dostawało nakaz chodzenia przez ileś tam niedziel w czymś w rodzaju oślich uszu. Czytałem ze zniesmaczeniem, jak żałośnie mało było wśród heretyków ludzi prawdziwie ideowych - w końcu nawet ci skazani na quemadero w większości w ostatniej chwili przed wstąpieniem na stos doznawali łaski oświecenia i też wykręcali się oślimi uszami.
Obłożyłem się Contrerarasami i Alvarezami, z internetu ściągnąłem Henry'ego Kamena, po czym przez parę godzin szukałem jakiegoś konkretnego czasu i regionu, gdzie będzie najłatwiej o dobry, należycie krwisty temat. wszyscy badacze okazali się zgodni, że najkrwawsze łaźnie urządzali chłopcy Torquemady w okręgu Bajadoz. Sprawdziłem. Między 1493 a 1599 spalili tam całe 20 osób. zdaniem Kamena nawet 21.
Powiecie, że zamiast grzebać w tym wszystkim, trzeba było pójść pewniakami - Galileusz, Giordano, albo... No, któryś z nich dwóch. Nie, kochani, pomyślałem i o tym, choć zasadniczo zamówienie opiewało na inkwizycję hiszpańską. Niestety, oznaczało to tylko kilka kolejnych godzin zbędnego rycia w lekturach, zakończonego stwierdzeniem, że sprawa zupełnie się nie nadaje do dzisiejszych mediów. jak chcewie wiedzieć dlaczego, to poczytajcie sami, nie chce mi się już referować.
- Bo z ciebie palant, że głowa boli! - zirytował się Zenek, kiedy w uczuciu głębokiej frustracji zdawałem mu sprawozdanie ze swoich studiów. - To na to tu trzyman ten hardłer, żebyś się kopał w papierach? Bierz tyłek w troki i przyjeżdżaj, podłączę cię do pieca i zaraz będziesz wszystko wiedział.
Nie ośmieliłem się - znowu ten brak asertywności - spytać Zenka, czy wie, że dochodzi czwarta nad ranem. Zresztą dla pracownika "Śmietanki" w sumie nie byłą to żadna szczgólna godzina, strażnicy nie tylko się nie zdziwili, ale nawet nie chciało im się odwrócić od telewizora żeby sprawdzić, kto tam popiskuje elektroniczną bramką. Oczywiście, jak wszyscy strażnicy w TVP SA, oglądali Polsat.
Okazało się, że zamiast rwać włosy z głowy należy podejść twórczo do swojej podświadomości. Podświadomość może wszystko - problem tylko, żeby zmusić ją do współpracy. A ponieważ spałować własnej podświadomości nie sposób, trzeba ją zażyć z mańki, najlepiej przez zwizualizowanie w odpowiednio wymyślonej postaci, wydzielonej z własnej jaźni, która pełnić będzie rolę przewodnika i pośrednika w dostępie do rozszyfrowywanych przez henkitek złogów z pamięcią genetyczną. Zenek ściągnął skądś odpowiedni program i kiedy dotarłem do jego podziemi, właśnie kończył kompilowanie wersji, w której nałożył ten program na moje henkitekowe wizje.
- Mam do ciebie tylko jedną wielką prośbę - rzekł, uruchamiając maszynerię. - Uważaj, jak on się będzie ruszał, zwłaszcza na półobrotach.
- Kto?
- Nie mam pojęcia kto, to przecież będzie postać z twojej podświadomości. Mnie to wszystko zwiza, pracuję nad algorytmami poruszania się człowieka. A myślałeś, że co tu robię?
Przyznałem uczciwie, że tego akurat pytania sobie nie zadawałem, zresztą nie uważam, żebym to właśnie ja był tym, który je sobie zadać powinien.
- Tylko dlatego się zgodziłem na tę głupią robotę, żeby nie prosić się tygodniami o każdą godzinę komputera na uniwersytecie. Jeszcze pół roku, rok, i będę miał prawie kompletne algorytmy do animacji całej sylwetki w pełnym zakresie ruchów.
Mówiąc to, założył mi na łeb opleciony kablami hełm z elektrodami. Zaraz potem huknęło, potem rąbnęło, gwizdnęło, zaświergoliło, zaślurgotało i wszystko zniknęło. ja w pierwszej chwili też.
Nie było to przyjemne uczucie - z początku nie było mnie w ogóle, a kiedy już trochę zacząłem być, to przybywało mnie bardzo powoli. Może to autosugestia, ale miałem wrażenie, jakby coś mnie czytało, wysysało starannie informację z każdej z moich komórek, pomlaskując przy tym. Nie wiem czy inni użytkownicy henkiteków odczuwali podobnie, teraz już raczej trudno o to zapytać.
Kiedy to "czytanie" wreszcie się skończyło i odzyskałem wzrok, zobaczyłęm siedzącego po przeciwnej stronie stołu mnicha, tkóry, pochylając się nad blatem, wpatrywał się z zaciekawieniem w mojąc twarz.
- Następna sprawa - odezwał się. Pic, pomysłałem, powinien przecież mówić po hiszpańsku. I to po starohiszpańsku.
- Laudetur Iesus Christus - przypomniałem sobie z niejakim trudem odpowiednią na taką okazję formułę powitania. Przeżegnał się, odpowiedział: "In secula seculorum" i nadal czekał na wyjaśnienia z mojej strony.
- Mam do księdza... eee, brata, sprawę. Chodzi o herezję...
Siedzieliśmy, jakżeby inaczej, w jakiejś zakonnej celi. Mój rozmówca weschnął z rezygnacją.
- Jeszcze jeden z donosem na sąsiada, co? Idź, synu, na parter, przy furcie w korytarz po prawej stronie i trzecia cela na lewo. Ja jestem inkwizytorem. Nie po to kończyłęm dwa wydziały, prawniczy i teologiczny, żeby gonić za twoimi donosami. Studiowałem, żeby przewodzić dysputom, które pozwalają rozstrzygać nejasne materie magisterium Kościoła powszechnego i dojść ostatecznie, raz na zawsze, światła jedynej Prawdy...
"I co, jak się rusza?" spytał mnie po wewnętrznej Zenek.
"Rusza się świetnie, ale po jakiemu z nim właściwie gadać?"
"Po jakiemu ci wygodnie! Przecież to twoja podświadomość, nie moja!", odparł i parsknął cicho, wyraźną irytacją. To ciche prasknięcie miły się okazać ostatnim, co od niego usłyszałem.
"Rozumiem..."
- Przepraszam, fray, ale zupełnie się na partnera do takich dysput nie nadaję - przerwałem bratu hernanezowi; nie pamiętam, skąd wiedziałem, że się tak nazywa, musiał mi się w którejś chwili przedstawić. - Mam do załatwienia zupełnie inny biznes.
- Wal śmiało, synu.
- Chodzi o to, żebyście spalili specjalnie dla mnie jakiegoś heretyka...
- Palić heretyka? Chyba sobie robisz jaja, synu. Jesteś u inkwizytora, a nie u komendanta straży miejskiej. My nikogo nie palimy.
- Tak, wiem, że od palenia jest...
- Ramię świeckie. - Skinął głową.
- Wystarczy mi, żebyście go skazali. Po prostu, żebym mógł obejrzeć taki proces od początku do końca. Aż do przekazania sądowi królewskiemu.
Pokręcił ze zniechęceniem głową.
- Bez sensu, że się tak daliśmy wrobić w tę służbę królewską, mówiłem bratu Torquemadzie, że politycy się wszystkiego wyprą i to nas będą potem obsmarowywać. Ale tak czy owak, zajmujemy się tym, co do nas należy: orzekaniem, co jest herezją, a co nie.
- No, właśnie. CZy moglibyście dla mnie rozprawić się z jakąś herezją? Może być nieduża.
- O, to wymaga scholastycznej dysputy. Pozwany przedstawia swój pogląd, argumentuje, my używamy kontrargumentu, i jeśli jego wystąpienia okazują się sprzeczne z nauką Kościoła, on je odwołuje.
- No, do czegoś jednak zaczęliśmy się zbliżać. A jeśli nie chce odwołać, to go bierzecie na tortury, a potem palicie?
- Już ci mówiłem, że inkwizycja nikogo nie pali. Inkwizycja ma ustalać, co jest zgodnie z nauką Chrystusa, a co nie. Przez te ciągłe wojny dynastyczne w cesarstwie zrobił się z tym taki burdel, że każdy byle kacyk zmuszał czy przekupywał lokalnego biskupa, żeby ogłaszał jego przeciwnika heretykiem, i w końcu każdą byle bójkę w knajpie ogłaszano krucjatą. Dopiero świętej pamięci Grzegorz IX zrobił z tym porządek, pozostawiając rozsądzanie o herezji do wyłącznej kompetencji niezależnych fachowców. Czyli właśnie nas, trybunałów inkwizycyjnych. Każdy musi przyznać, że osiągnęliśmy wielki postęp: dzisiaj już żaden władca nie może sobie pozwolić na gnębienie politycznego przeciwnika czy gacha żony pod przykrywką herezji albo czarów.
- Ale chyba znajdujecie takich heretyków, którzy naprawdę są heretykami?
- Po to jesteśmy. I po to, żeby wytłumaczyć komuś takiemu, gdzie się myli. Przytaczamy mu pisma świętych doktorów, ojców Kościoł, objaśniamy mechanizm jego błędu...
- I go torturujecie?
- Pogięło cię, synu, z tymi torturami? Torturuje się w zwykłych sądach, tam jest prosta sprawa - pal go raz, dwa, trzy, przyznał się i koniec. A co dadzą tortury przy udowadnianiu błędu teologicznego? Przecież nie chodzi o to, żeby błądzący udał, że się zgadza, a potem nadal mącił prostym ludziom w głowach. Chodzi o to, żęby naprawdę zrozumiał swój błąd i się go wyrzekł. Prawda jest jedna i już święty Augustyn uczył, że światło rozumu zawsze pozwoli ją znaleźć.
- No, ale jeśli błądzący nie daje się przekonać?
- Ha - powiedział ponuro fray Hernandez. - Istotnie, czasam się to zdarza. No cóż, jeśni nie natrafimy na dobrą wolę pozwanego, nasza misja kończy się na stwierdzeniu, żę mamy do czynienia z zatwardziałym wywrotowcem, i przekazaniu go sprawiedliwości królewskiej.
- I wtedy go palą? Torturują? - podjąłem z nadzieją.
- Taki istotnie jest tutejszy obyczaj - przyznał. - No, a co innego można zrobić z zatwardziałym heretykiem? Każda herezja, synu, to ideologiczna podkładka do działalności terrorystycznej. Prędzej czy później ktoś zacznie w jej imię zabijać. Gdyby pozwolić im się plenić, zagroziłyby całemu ładowi cywilizowanego świata i wartościom, na których się on opiera.
- Dobra, fray, spróbujmy z innej beczki. Z kim trzeba załatwiać, żebyśmy mogli zrobić transmisję z takiej inwizycyjnej rozprawy?
- Transmisję z rozprawy?
w jego głosie i zachowaniu zaszła nagle zmiana. w pierwszej chwili jej nie uchwyciłem, zajęty intensywnym myśleniem, jak można podobną sprawę wytłumaczyć piętnastowiecznemu inkwizytorowi, nawet jeśli się go zaczęrpnęło z własnej podświadomości czy złogów genetycznych.
- Widzisz, fray, sprawa wygląda tak. Od twoich czasów minęło już wiele pokoleń, i my, ludzie z przyszłości, chcemy zbadać, jak to było...
- Zbadać? - powtórzył z niemądrą miną.
- Zbadać, jak to naprawdę, eee..., wyglądało w waszych czasach. Dlatego ułożyliśmy program... To znaczy zbudowaliśmy taką maszynę...
- Maszynę?
- Maszynę, która wymodelowała przeszłość...
- Program? Modelowanie komputerowe? - Głupia mina zastygła na dobre na twarzy inkwizytora. Zamilkłem, zdetonowany jego dziwnym zachowaniem. - Modelowanie komputerowe? - powtórzył.
Gapił się dziwnie przed siebie i nie reagował na pytania. Pomachałem mu kilka razy dłonią przed oczami, ale nie zwrócił na to uwagi. Nie zareagował nawet, gdy go uszczypnąłem w policzek. Wstałem, obszedłem dookoła stól, wyjąłem spod mnicha stołek - pozostał nieruchomy jak woskowa lalka od Madame Tussaud. Z tą różnicą, że od czasu do czasu powtarzał pytającym tonem: "Modelowanie komputerowe"?
"Zenek? Zenek, słyszysz mnie?", dopytywałem się po wewnętrznej. "Coś się zawiesiło!"
Zenek nie odpowiedział, za to fray Hernandez oznajmił nagle głosem nader oficjalnym: "Zawiesiło się" i znieruchomiał ostatecznie.
Podjąłem jeszcze parę bezskutecznych prób zmuszenia go do jakiejś reakcji, ale ponieważ i on, i cały otaczający nas świat zamarli w miejscu jak landszaft, dałem w końcu spokój i wylogowałem. Zdjąłem z głowy komputerowy hełm i poszedłem szukać Zenka, bo on oczywiście w pokoju go nie było. Na korytarzu także nie. Ani na parterze, dokąd wyszedłem wąskimi stalowymi schodkami z przerobionych z magazynu pomieszczeń jego superkomputera.
Nie było nie tylko Zenka, ale w ogóle nikogo. W bloku, w którym mieściła się informatyk, jeszcze nie było to tak podejrzane. Ale chociaż zaczął się już dzień i od paru godzin cała telewizja powinna pracować, a przynajmniej pozorować pracę, pustka panowała także w korytarzach i studiach bloku emisyjnego, a nawet w zawsze pełnym wieżowcu zarządu. Żaden strażnik nie pojawił się przy wejściu, gdy całkowicie nielegalnie forsowałem bramki w tę i z powrotem, nikogo nie było na ulicy...
No tak, już wam to opisywałem. Zostałem jedynym człowiekiem na całym pieprzonym świecie i, przyznaję bez bicia, zacząłem wpadać w coraz większą panikę. Wybiegałem z gmachu i wracałem do niego z powrotem, przeczesywałem częstotliwości radiowe i telewizyjne, dzwoniłem pod przypadkowe numery, szczypałem się wielokrotnie w różne części ciała - możecie sobie wyobrazić. Trwało to pewnie dobrych parę godzin, i nie wiem, czy nie ześwirowałbym na amen, gdyby nagle, w szerokim korytarzu wiodącym wprost z dyrektorskich gabinetów, nie wyszedł wprost na mnie... No, któż inny mógł na mnie wyjść w takiej historii jak ta? Oczywiście inkwizytor, jak z książkowej ilusdtracji - w biało czarnym dominikańskim habicie i z wielkim krzyżem na piersi.
Strój nieco mu się zmienił, ale wystarczył jeden rzut oka na twarz - owym inkwizytorem był fray Hernandez, wyprodukowany wspólnie przez moją podświadomość i telewizyjny henkitek. Odetchnąłem z ulgą. A więc nie ześwirowałem, tylko po prostu nadal tkwię w zawieszonym programie, z którego prędzej czy później Zenek mnie wyciągnie. Dopiero po chwili naszedł mnie strach, że jak źle pójdzie, nigdy już nie będę pewien czy w końcu wydostałem się na jawę, czy tkwię w henkitekowej złudzie, jak Lemowski król Murdas.
- Tak, wiem, frater - powiedziałem na głos, gdy podszedł do mnie i mocnym uciskiem za ramię udowodnił, że nie jest żadną zjawą - program mi się zawiesił.
- Nie całkiem tak, synu - pokręcił ze smutkiem głową. - To nam się zawiesił program.

Domyślacie się już? to gratuluję, ja taki domyślny nie byłem. Brat Hernandez musiał mi wszystko długo tłumaczyć, kawę na ławę. Nie powiem, żebym łatwo uwierzył, ale sytuację miałem raczej przeciwko sobie.
Mieli wyraźny problem, co ze mną zrobić. W każdym razie postanowili o tym pogadać w większym gronie. Zasiedliśmy w najbliższym gabinecie; do Hernandeza dołaczył chudy młodzieniec z bródką, nazywany bratem programistą, oraz zażywny staruszek, do którego obaj pozostali zwracali się z szacunkiem per: "Wasza Świątobliwość". Wszyscy trzej byli w takich samych habitach, z tą drobną róznicą, że Jego Świątobliwość miał przesunięte kolory. To znaczy, czarne części jego sylwetki dzieliło parę centymetrów od białych, jak w rozregulowanym telewizorze. Kiedy to dostrzegł popatrzył tylko z irytacją na zaczerwienionego brata programistę, ale w końcu machnął ręką. Miał na głowie większe problemy.
- Ależ się z nas franciszkanie będą teraz nabijać! Cały projekt! Tyle pracy, tyle dysput, i żeby się w końcu zawiesił jak te tanie programy modlitewne brata Gatesa.
- To naprawdę nie jest wina programistów, Wasza Świątobliwość - opierał się Hernandez. - To oni - pokazał na mnie. - Rozwinęli informatykę na tyle, że jakiś miejscowy geniusz napisał program kreacyjny pracujący na identycznej zasadzie jak nasz. Więc kiedy wewnątrz kreacji zaczęła funkcjonować druga kreacja... - Rozłożył bezradnie ręce, a brat programista poparł go, smutnie kiwając głową.
- Nie mogliście się jakoś przed tym zabezpieczyć?
- Ależ Wasza Świątobliwość, przecież symulanty - teraz pokazał na mnie programista - musiały mieć całkowitą samodzielność i wolną wolę! Inaczej cały projekt nie miałby żadnej wartości egzemplifikacyjnej.
- Wszystko jedno. Po tej wpadce franciszkanie i tak zakwestionują całą jego wartość egezmplifikacyjną i znowu znajdziemy się w punkcie wyjśćia. - Jego Świątobliwość wyglądał na podłamanego, pozostali zapewniali go gorąco, że wcale nie jest tak źle; drobna trudność techniczna, poprawią, zresetują i wszystko będzie dalej grało.
- Z początku się takie rzeczy zdarzały nawet często, choć na dużo drobniejszą skalę. Trzeby tu czy tam założyć łatkę w programi i żaden franciszkanin nie zgłaszał zastrzeżeń - mówił ten z bródką. - Wręcz się zgodzili, że nawet lepiej, bo w ten sposób powstał w alternatywnym świecie pozór cudów, które realnie się tam zdarzać nie mogły.
Ciągle mówili o franciszkanach, bo, jak mi to wyjaśnił Hernandez, cały projekt powstał wskutek rywalizacji między tymi zakonami. Gdzieś w początkach dwudziestego wieku - ich dwudziestego wieku, ma się rozumieć - franciszkanie zaczęli bardzo mocno krytykować dominikanów za inkwizycję. Że sprowadzili na lud Boży niepotrzebne zło, że Kościołowi wystarczyłoby Chrystusowe miłosierdzie, miecza nie potrzebował, słowem - że bez trybunałów supremy, fray Torquemady i reszty, historia świata wyglądałaby dużo lepiej. Oczywiście dominikanie twierdzili coś wręcz przeciwnego. Niekończący się spór między dwoma największymi zakonami w owczarni Pańskiej zaczął przyprawiać papieża Piusa XXVII o taki ból głowy, że nakazał po prostu sprawdzić rzecz empirycznie. CZyli wymodelować w pamięci superkomputerów watykańskiej kongregacji do spraw wiary świat taki, jak by się rozwinął, gdyby Święta Inkwizycja nie wytępiła była w zarodku wszystkich herezji na wytępienie zasługujących.
- Bez ciena radości muszę ci powiedzieć, synu, że wyszło na nasze - podsumował fray Hernandez. - Sam wiesz najlepiej, wybuchła ta okropna rewolucja, jak jej tam, francuska, wymordowano tylu dobrych chrześcijan, a potem zaczęły się te wszystkie rzeczy, że aż w ogóle mało kto miał odwagę do waszego świata zaglądać. Sam zresztą wiesz najlepiej, co się tam u was dzieje.
- Dzieje się, co się dzieje - podczas tej rozmowy byłem jeszcze w nastroju do sporu - ale jak mi będziesz opowiadać, że u was nie ma żadnych wojen ani zbrodni...
- Oj, nie, oj, nie - westchnął boleśnie Hernandez i wber temu, czego się spodziewałem, odezwał się bardzo pokornie: - Szatan nie zasypia ani na chwilę! Nie tak dawno w Gruzji trafił się taki jeden, brat Dżugaszwili... Wilk w owczarni Pańskiej, synu, aż horror o tym myśleć. Zanim zdołaliśmy tę jego herezję zdławić, zamordował prawie dwie setki ludzi, wyobrażasz to sobie? Dwustu ludzi! Straszna sprawa...
Kiedy siedzieliśmy we trzech w gabinecie prezesa telewizji publicznej - tak jakoś wyszło, że Hernandez znalazł mnie właśnie w tej części opustoszałego gmaszyska - nie miałęm już więszkej ochoty się awanturować. Jego Świątobliwość wypytywał mnie o różne fakty historyczne i co myślę, co w ogóle się myśli w moim świecie na ten lub tamten temat, i widziałem tylko, jak coraz bardziej czerwienieje mu twarz i wyłażą żyły na skroniach. Wreszcie, kiedy referując historię ruchu feministycznego doszedłem do rozłamu Women's Lib na kongresie w Los Angeles w 1982 na tle stosunku do lesbijskiego sadomasochizmu, przesunięty w kolorach zakonnik machnął ręką i mruknął coś w rodzaju: "Dość już tej ochydy".
Popatrzył smętnie na mnie, na swoich współbraci, i orzekł:
- Pan Bóg wie, co robi. Ten paskudny świat zawiesił się w samą porę. Cokolwiek tam będą mówić bracia franciszkanie, najwyższy czas zakończyć ten eksperyment...
- zaraz, zaraz, jak to zakończyć? A ja?
- Ty? Ależ ty, synu, tak jak oni wszyscy, jesteś tylko symulantem. Programem, symulującym prawdziwą osobowość...
- Zaraz, zaraz! - zezłościłem się. - A Wasza Świątobliwość skąd ma pewność, że nie jest tylko programem? Przecież mam wolną wolę, brat programista sam przed chwilą to potwierdził.
- Ależ, synu - uśmiechnął się jak do niemądrego dziecka - prawdziwy człowiek posiada nieśmiertelną duszę...
- Niech mi Wasza Świątobliwość pokaże swoją nieśmiertelną duszę, to ja pokaże swoją. - Nie znalazł na to odpowiedzi, więc starałem się iść za ciosem: - Wcale się nie prosiliśmy, żebyście zaczynali ten cał nieszczęsny eksperyment. Ale jak go zaczęliście, to nie możecie teraz, ot tak, wyjąć wtyczki z kontaktu, to przecież jakbyście zamordowali cztery miliardy ludzi. Czy nawet pięć!
- Ależ ci ludzie i tak zniknęli, i to wskutek twoich działań. to był wypadek losowy.
- Żeby być ścisłym, to nie całkiem tak - odezwał się brat programista. - Oni wszyscy są, tylko po prostu chwilowo nie funkcjonują. Wystarczy dokonać pewnych poprawek, usunąć ten ich program, który spowodował całe zamieszanie, i zresetować system. Nikt z symulantów nie zauważy. Prawdę mówiąc, już kiedyś musieliśmy...
- I po co? - przerwał mu Jego Świątobliwość. - CHyba dowiedzieliśmy się już wystarczająco wiele. Komu potrzebna jest wiedza, do czego jeszcze może dojśćten chory, zaburzony w rozwoju świat? Dokąd ona zaprowadzi?
- No, już kto jak kto - wtrąciłem się - ale wy powinniście mieć trochę zaufania do Bożej opatrzności!
Brat Hernandez uciszył mnie, trącając pod żebro.
- Pośrednia kreacja - powiedział. - Przypomnijcie sobie, drodzy bracia, tego teologa z Lozanny, co twierdził, że Pan Bóg może użyczać swym stworzeniom mocy tworzenia...
- Co mówisz, bracie! To przecież był tylko model...
Miałem straszną ochotę do tej dyskusji wtrącić coś jeszcze, ale inkwizytorzy, napotkawszy tak ciekawy problem teologiczny, stracili zainteresowanie moją osobą. Może niepotrzebnie próbowałem je odzyskać; Jego Świątobliwość nawet nie spojrzał w moją stronę, skinął tylko dyskretnie na brata programistę, i to było na tyle.

Tym razem nic nie gwizdało, nie huczało, nie ślurgotało i w ogóle. Było tylko to nieprzyjemne uczucie, kiedy wszystko znikało, i zaraz potem okazało się, że siedzę w gabinecie szefowej, a ona pełnym słodyczy głosem wyjaśnia mi, iż "Śmietanka" potrzebuje prezentera młodszego, bardziej dynamicznego, i niech się pan nie gniewa, panie Rafale, ale w końcu jest pan pracownikiem ekranowym, szczuplejszego. Po tym wszystkim, co się ostatnio zdarzyło - to znaczy, nie zdarzyło się, bo jak tłumaczę, wszystko wyresetowali - zgodziłem się z nią w całej rozciągłości. Szefowa była potem zachwycona: jeszcze nigdy nie widziała, żeby ktoś, kogo wywalała z pracy, przyjął to za tak stoickim spokojem i pogodą ducha. Co zresztą nie przeszkodziło jej zaraz po wymianie pożegnalnych uprzejmości zadzwonić na wartownię z żądaniem unieważnienia mojej przepustki, tak że nie mogłem nawet zabrać własnych rzeczy z biurka.
Nawiasem mówiąc, argumentacja szefowej pozostałą ta sama, co przed resetem, a facet, który w końcu przyszedł do programu, okazał się starszy ode mnie, grubszy i jeszcze bardziej zaspany. W całej koronkowej robocie, jaką musieli wykonać konfrantrzy brata programisty, jest to jedna z niewielu luk, jakie udało i się znaleźć. Poza tym, ot, paru ludzi zniknęło, jakby nigdy nie istnieli, zmieniło się parę nazw, a o henkitekach i wszystkim, co doprowadziło do ich powstania, nikt nigdy nie słyszał. Jednym słowem, reset przebiegł z chirurgiczną precyzją, że sam nie wymyśliłbym lepiej.
No, gdyby mnie pytali, to może sugerowałbym nieśmiało, że mogliby przy okazji wyresetować parę telewizyjnych biurew. Bo, naturalnie, parę miesięcy po całej sprawie, dostałęm wyrok w imieniu Rzeczypospolitej, skazujący mnie zaocznie na grzywnę i koszta sądowe za kradzież służbowego garnituru.
Chociaż w tej sprawie pewnie i tak by mi nie poszli na rękę. Stanowczość, jaką okazały panie z telewizyjnego magazynu, musiała radować duszę każdego prawdziwego inkwizytora.
  • 0



#192

BoryZ.
  • Postów: 231
  • Tematów: 6
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

Pętla

Jak długo możesz wisieć? Jak długo w tej pętli możesz trzymać kark napięty? Jak bardzo zależy ci na twoim życiu?

Tej irytującej dziewczynie która w kółko i w kółko nadawała a swojej super słodkiej 16 zależało tylko przez 4 minuty in 17 sekund.

Ból


Jasne światło, prawie oślepiające. Głęboki głos, kojący, ostrzegający że to może troszkę zaboleć..

Podwinięte rękawy. Białe blizny na bladej skórze, jak nowe konstelacje. Dziadka papierosy nauczyły go czym jest ból.

12 Rzeczy o mnie


1. Kocham zapach starych domów.
2. Nienawidzę zapachu mokrej ziemi
3. Lubie jeździć nocą z radiem włączonym na max.
4. Gdy miałem ledwo 2 lata upadłem, nadal mam bliznę poniżej linii włosów na czole.
5. Dawno temu zgubiłem płaszcz–niebieski płaszcz–nadal za nim tęsknie.
6. Gdy miałem 6 lat mój rower wjechał na kamień a ja przeleciałem przez kierownicę. Trzymam kawałek gipsy z ręki za moją starą szafą.
7. Ludzie mówią mi że powinienem opuścić to miejsce w poszukiwaniu nowego domu, ale ja nie mogę.
8. Wypadek który miałem w wieku 18 lat buł dosyć ciężki, i został zanotowany w moich papierach.
9. Kierowca drugiego pojazdu przeżył.
10. Spędziłem noc w najzimniejszym pokoju w całym szpitalu.
11. Kiedyś bałem się ciemności.
12. Stoję w rogu pokoju, patrząc jak czytasz moje słowa.
  • 4

#193

Phil Hellmuth.
  • Postów: 5
  • Tematów: 2
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Przeszły mnie ciarki. MASAKRA!

Edit: Arkadiusz. Komentarze piszemy w innym temacie. Dokładnie tu.
  • 0

#194

PomidorowySer.
  • Postów: 130
  • Tematów: 4
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Opętany

Pierwsza noc w nowym mieszkaniu. Wszystkie twoje rzeczy są jeszcze w pudłach. Twoje meble (oprócz materaca na podłodze) jeszcze nie zostały dowiezione.
Rzeczy potrzebne jak lampy zostaną podłączone dopiero jutro, więc zanim uśniesz za światło
będą ci robiły kilka świeczek i latarka. Odczuwasz to ciężkie uczucie bycia sam w ciemności.


Budzi cię jakiś dźwięk. Leżysz jeszcze chwilę zastanawiając się czy ten dźwięk był prawdziwy czy to po prostu twoja wyobraźnia była za głośna, lecz ten dziwny dźwięk powtarza się znowu.
Sprawdzasz na telefonie która jest godzina.
Druga nad ranem.
Wstajesz, i idziesz do kuchni; źródła dźwięku oświetlając sobie drogę światłem telefonu.
Najpierw myślisz, że ktoś włamał się do mieszkania, lecz przodem do mikrofali czyli tyłem do ciebie stoi
mężczyzna w średnim wieku w pasiastej pidżamie.
Możesz widzieć przez jego ciało. Jesteś sparaliżowany; najbardziej ze strachu, lecz częściowo z ciekawości.


"hej", wreszcie odważasz się odpowiedzieć. Mężczyzna powoli odwraca się w twoją stronę.
Twoje oczy otwierają się tak szeroko jak mogą, bo widzisz że mężczyzna nie ma dolnej szczęki,
co pozwala językowi swobodnie wisieć.
Tracisz ostrość, i tym po chwili i przytomność


Budzi cię dźwięk, po chwili słyszysz, że to twoja komórka. Jest rano, światło wpada przez okno.
Masz nieodebrane połączenie od swojej matki. Cały czas myślisz o tej nocy i powoli się otrząsasz
po tym co wtedy zobaczyłeś.
Czy to był sen czy na prawdę widziałeś ducha?

Użytkownik LegoLudek edytował ten post 20.11.2010 - 11:29

  • 0

#195

savio.
  • Postów: 40
  • Tematów: 6
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Mój kolejny post po trochę dłuższej stagnacji. I od razu przepraszam za brak rozwinięć narratora w dialogach, ale chodziło mi bardziej o treść, niż o formę.

Ostatni dialog


- Widzisz, ramy życia, sznureczki zapętlone, to wszystko, co cię tu trzyma. Masz rodzinę?
- Nie.
- Chociaż psa?
- Nie, nie mam.
- To co cię trzyma na tym cierpienia padole? Chcesz być wciąż wstrzymywanym przez tę obrzydliwą powłokę? No sam powiedz.
- Nie wiem, jestem jeszcze względnie młody...
- Młodość to stan ducha. Ducha, słyszysz?
- No tak, ale znalazłbym jeszcze kobietę swojego życia, spłodziłbym dzieci...
- Człowieku, marność nad marnościami, po co ci takie obowiązki skoro zaraz możesz się wznieść i nie odczuwać już żadnego cierpienia i bólu?
- Dlaczego ja w ogóle z tobą dyskutuję?
- A widzisz tu jakiegoś innego przyjaciela? Tylko ja jestem teraz przy tobie i poprowadzę cię za rękę do wolności, chcesz?
- Tak, chcę... No ale nie mogę opuścić tego, co tu mam, jestem do tego przywiązany.
- Do przedmiotów? Daj spokój, możesz przecież już nigdy tego nie potrzebować, nie rozumiesz tego? I tak to wszystko skończy się w popiołach, ale nie to, co masz w środku, jesteś silny, odważny!
- Tak, jestem!
- Skoro jesteś, co więc robisz?
- Dokonuję wyboru.
- Między czym, a czym?
- Między dobrem, a złem.
- Nie!
- Między życiem, a śmiercią?
- Nie!
- Między zniewoleniem, a wolnością.
- Tak!
- Już czas!- wykrzykując te słowa, człowiek skoczył z szesnastego piętra wieżowca, który stał w centrum Nowego Jorku.
Tajemnicza postać w garniturze oddalała się od okna, szepcząc coś, o tym, że ludzie są tchórzami i wcale nie rozróżniają zniewolenia od wolności, po czym ów osobnik skreślił coś w swoim notatniku i poprawił kapelusz, pod którym chował rogi.


Adwokat (historia zainspirowana innym dziełem)


- Witam! Pan Brad Clarney?
- Tak, Bradley Clarney, prawnik.
- Prawnik, adwokat?
- Dokładnie, w czym mogę służyć?
- Służyć, dobre słowo. Nazywam się Patrick Bernard Tenson i chcę wiedzieć, za ile sprzedałby pan swoje poglądy, a co za tym idzie swoją godność?
- Przepraszam? Proszę mi wybaczyć, ale pomylił pan chyba kancelarię adwokacką z domem publicznym.
- Tak, porównanie niechybnie na miejscu. Chcę wiedzieć za ile pieniędzy da pan radę mnie uratować spod każącej ręki sprawiedliwości?
- No, ceny są standardowe, ale to nie ma nic wspólnego z moją godnością.
- Bo jeszcze nic nie wiesz.
- Nie pamiętam, żebyśmy przechodzili na "ty", prawda?
- Zabiłem człowieka, z premedytacją i ze szczególnym okrucieństwem. Co najmniej 25 lat mam w banku, dożywocie niemal gwarantowane.
- Dlaczego mi pan to mówi?
- Bo jako mój obrońca musisz wiedzieć wszystko. Mam spreparowane dowody, które obciążają inną osobę. Czy pan w to wchodzi?
- Nie. Cokolwiek by pan zaproponował, będę zmuszony odmówić.
- Milion dolarów.
- Przychodzi pan do mnie z taką ofertą? Już łatwiej byłoby przekupić Sąd Najwyższy.
- Tak, ale to w końcu wyszłoby na jaw, prędzej, czy później, a mi zależy też na dobrej sławie mojego nazwiska.
- Nie zgadzam się.
- Dobrze, rozumiem. Będę czekał przy telefonie.
- Ostatnie pytanie. Dlaczego ja?
- Dowiesz się wkrótce.

----------------------------------------

- Do obrony oskarżonego Patricka Bernarda Tenson powołuję adwokata, pana Bradleya Clarney.
- Wysoki sądzie, zeznania świadków wskazują na winę oskarżonego, ale obrona dysponuje żelaznymi dowodami, które świadczą o niewinności pana Tenson. Oto zaświadczenie od onkologa szpitala stanowego w San Francisco o badaniu diagnostycznym rezonansem magnetycznym w czasie śmierci ofiary. Asystent chirurga to potwierdził. Prokuratura posiada również dowód w tej sprawie, którym się nie pochwaliła. Na miejscu zbrodni znaleziono DNA panna Jerry'ego Millsona.
- Ofiara spotkała się z tym człowiekiem przed śmiercią, pan Millson posiada potwierdzone alibi.
- Skąd zatem sygnet Millsona pod ciałem ofiary?

----------------------------------------

- Dziękuję Brad, pomogłeś mi uwolnić się od kary, pieniądze znajdziesz na swoim koncie. Już o mnie nie usłyszysz w tych stronach.
- Ostatnie pytanie. Dlaczego ja?
- Bo twojej duszy jeszcze nie posiadałem.
  • 0


 


Inne tematy z jednym lub większą liczbą słów kluczowych: Creepypasta, Opowiadania, Telewizja

Użytkownicy przeglądający ten temat: 3

0 użytkowników, 3 gości oraz 0 użytkowników anonimowych