Moje pierwsze opowiadanie tego typu, liczę na wyrozumiałość, bo dopiero zaczynam. Trochę długie, ale mam nadzieję, że chociaż jedna osoba da radę przebrnąć.
"POGRAMY?"
Głośne trzaśnięcie drzwiami od samochodu oznaczało jego powrót do domu. W takich chwilach przypominał on emeryta, mimo iż miał dopiero trzydzieści siedem lat. Garbił się, a spory brzuch, który opinała marynarka, ukazywał jego upodobanie do dobrego jedzenia. Nie pamiętał już kiedy ostatni raz mógł wziąć długą kąpiel lub pospać do południa. Był wysoko postawionym urzędnikiem i miał masę spraw na głowie. Sprawy te wytarły już na jego głowie sporą łysinę, którą próbował zakryć eleganckim kapeluszem z szerokim rondem. Poprawił owe nakrycie głowy, rozglądając się przy okazji. Pustka. Nikt go nie śledził.
Nie była to jednak prawda. Wysoka kobieta obserwowała go uważnie zza słupa z ogłoszeniami, obracając w palcach srebrną zapalniczkę. Zastanawiała się czy zapalenie papierosa nie zdradziłoby jej obecności. Od kiedy zwrócił on na nią uwagę tydzień temu, była ostrożniejsza. Pilnowała się.
Odprowadziła go wzrokiem. Przy drzwiach sporego mieszkania znów się odwrócił wypatrując jej pośród ciemności. Zachichotała ponuro, a uliczne latarnie zabłysły słabym światłem. Nie zdawała sobie sprawy, że chichot ten przeniknął niepostrzeżenie przez ciemność i dotarł do uszu Jonesa. Ten jakby zamarł i popychany dziwną siłą otworzył drzwi swojego mieszkania, wpadł na korytarz i gorączkowo zapalił światło.
Ogarnął jednym spojrzeniem cały korytarzyk. Uchylone drzwi do sypialni zapraszały go do swojego wnętrza. Skierował się w tamtą stronę. Jego oddech był przyspieszony, a każde uderzenie jego serca podkreślało tylko dziwne, przeszywające jego ciało przerażenie. Owszem, był przerażony. Ostatnie tygodnie doprowadziły go do klaustrofobii. Był więźniem własnych myśli. W dzień śmiał się ze swoich koszmarów jak z dziecięcych fantazji, jednak wraz z zapadnięciem zmroku jego obawy wracały ze zdwojoną siłą. Od zawsze bał się ciemności, jako chłopiec zatrzasnął się w piwnicy, z której wyciągnięto go dopiero po trzech godzinach. Strach przed uwięzieniem osłabł z biegiem czasu, jednak tkwił w głębinach jego podświadomości tak jak kurz zalega za starą szafą. Fobia ta pogłębiła się od kiedy jego żona umarła. Lauren była jedyną osobą jaką kiedykolwiek kochał. Była piękną, trzydziestopięcioletnią kobietą, która zginęła tragicznie. Starał się o tym nie myśleć, jednak to on był winien jej śmierci. Po pewnej służbowej imprezie zdecydował się prowadzić samochód mimo iż był pijany. Stracił panowanie nad kierownicą i zderzył się ze słupem telegraficznym. Codziennie powtarzał sobie, że to on powinien wtedy zginąć.
Zapalił światło w sypialni i podszedł wolno do okna aby sprawdzić czy tajemnicza kobieta nadal stoi gdzieś na ulicy. Nie widział jej, ale czuł, że nie odeszła ona ani na krok. Zasłonił żaluzje i włączył telewizor aby zagłuszyć potok myśli, który spłynął po nim niespodziewanie. Schował twarz w dłoniach i położył się na łóżku wśród piętrzących się poduszek. Nasłuchiwał, jednak słyszał tylko rozmowę dwóch komików, którzy sprzeczali się głośno wśród wybuchów śmiechu publiki.
Po kilkunastu minutach uwierzył nawet, że wkrótce zaśnie. Uspokoił się, jego oddech stał się wyważony, a serce łomotało w normalnym tempie. Zaczął nawet wmawiać sobie, że cały jego strach nie ma uzasadnienia w wydarzeniach tego wieczora. Przecież Lauren umarła. Gdyby był wierzący być może dopuściłby do siebie możliwość, że jego żona nadal istnieje i obserwuje go. Czuł jej obecność codziennie, nawet gdy siedział w swoim gabinecie z komórką przystawioną do ucha. Słyszał jej chichot gdy wchodził do domu tego wieczora. Zadrżał. To wszystko było tylko zawirowaniami psychicznymi. Obiecał sobie natychmiast, że umówi się na spotkanie z psychoanalitykiem.
Przeciągnął się leniwie i zerknął na zegarek. Dochodziła dwudziesta. Wstał i skierował się do łazienki, powoli zdejmując spoconą koszulę. Zrzucił ją z siebie i rzucił na fotel w salonie. To samo zrobił ze spodniami.
I wtedy usłyszał skrzypnięcie. Potem drugie. Zmarszczył czoło. Podszedł wolno do okna i rozsunął zasłony. Mimo mroku dostrzegł zarys swojej podwórkowej huśtawki.
- Cholera, przecież nie ma wiatru.- mruknął i przystawił nos do szyby. Huśtawka kolebała się coraz szybciej, jakby ktoś stał z tyłu niej i przyciągał ją do siebie, po czym odpychał nadal trzymając. Nie wykonywała nawet pełnych wahań, poruszała się coraz szybciej i szybciej jakby kpiąc sobie z racjonalnego myślenia Jonesa.
Ten zasłonił okno i czym prędzej skierował się do łazienki. Odkręcił kran, a szumiąca woda zagłuszyła dźwięki z zewnątrz. Trzęsącymi się rękami wybrał numer w swoim telefonie do Anny, swojej kochanki. Była ona jedyną bliską mu osobą, która koiła ból po stracie Lauren. Jeden, dźwięk, drugi, długa przerwa i trzeci dźwięk.
- Co się dzieje z tym pierdolonym telefonem?- spytał głośno i odrzucił go, rozłączając się.
Spojrzał w stronę okna i podszedł do niego. Odchylił delikatnie zasłonę, bojąc się, że ujrzy za nią coś czego nigdy nie chciałby zobaczyć. Zamrugał kilka razy i odetchnął z ulgą. Huśtawka uspokoiła się.
Jones oparł się o parapet ze zbolałą miną. Zamknął oczy starając się uspokoić. Był roztrzęsiony. Wciąż powtarzał sobie, że jego urojenia związane są ze śmiercią Lauren. Jego strach nigdy nie był tak irracjonalny.
I wtedy zaległa się cisza. Woda w jednej chwili przestała szumieć, tak jakby ktoś nagle zakręcił kran. Jones wlepił wzrok w jeden punkt zastygając w bezruchu. To już było naprawdę dziwne. Zaklął w myślach przeklinając każdy element swojego życia.
- Nie...- szepnął gdy zobaczył, że huśtawka znów się buja. Najpierw delikatnie, potem coraz mocniej, jakby ktoś siedział na niej i odpychał się z całej siły nogami.
Zadzwonił telefon. Mężczyzna rzucił się aby go odebrać.
- Co?- spytał, jednak nie uzyskał odpowiedzi. Ktoś zachichotał po drugiej stronie słodkim, dziecięcym głosem. Jones odrzucił słuchawkę, jednak nadal słyszał chichot. Czuł, że jeżeli zaraz nie skończy się ta farsa to wszystko to przerośnie go.
- Zamknij się!- krzyknął i kopnął telefon.
Przez chwilę znów był cicho. Tym razem jednak nie przyniosło to Jonesowi spokoju. Czuł, że nie wytrzyma ani chwili dłużej i musi opuścić to mieszkanie. Zaczął zapinać na sobie z powrotem jedwabną koszulę. Palce plątały mu się.
-
Pogramy w coś?- usłyszał nagle. Głosik z całą pewnością dochodził ze słuchawki telefonu.-
Pograjmy, proszę. To nie będzie nic cię kosztowało. No, może tylko jedną, mało ważną rzecz. Nie odpowiedział. Stał jak wryty, czując, że cała sytuacja przerasta go. Kable od telefonu leżały zwinięte obok słuchawki. Siła uderzenia wyrwała je z kontaktu. A mimo to jakaś pieprzona istota siedząca po drugiej stronie aparatu mówiła do niego.
-
Jones, przecież mnie słyszysz. Nie ignoruj mnie. Ja na ciebie czekam. I pogramy w grę, dobrze? Pograjmy, proszę. To nie będzie nic cię kosztowało. No, może tylko jedną, mało ważną rzecz. - Zostaw mnie.- wyjąkał.
-
Wiesz kim jestem?- spytała istota.-
To ja, twoja ukochana. Czuł jak łzy podchodzą mu do oczu, a po nogach leje się strużka jego moczu. Czuł się tak upokorzony i przerażony, że był gotów w jednej chwili wybiec z domu, nawet samych bokserkach.
- Zostaw mnie.- powtórzył.
-
Pamiętasz co mi powiedziałeś na ślubie? Że mnie nie opuścisz aż do śmierci. Ja też ci to powiedziałam. Jak mogłabym cię teraz zostawić? - Odejdź, błagam.
Czekał na odpowiedź, jednak ta nie nadeszła. Z telefonu uniosła się strużką dymu, która szybko się rozpłynęła. Kolejna chwila ciszy, a potem ciche wibrowanie dobiegające z jego spodni, które leżały na fotelu.
Sięgnął po nie i wytrząsnął z kieszeni swoją komórkę. Łkał głośno. Odebrał. To była Anna. Zdecydowanie Anna, jego słodka, seksowna Anna.
- Kocham cię, ale przestanę jeżeli nie będziesz odbierał moich telefonów.- oznajmiła mu pogodnie i już widział w myślach jej serdeczny uśmiech.
- Dzwoniłaś?- spytał próbując się opanować.
- Tak, trzy razy.
- Przyjedź po mnie, możesz?
- Kiedy?- spytała po prostu.
- Teraz, jak najszybciej.
Rozłączyła się.
Jones usiadł na podłodze i zaczął głośno płakać wpatrując się w telefon i pomięte zasłony, za którymi huśtawka którą tak z Lauren uwielbiał zaczynała znów swój bieg. Zatkał uszy i zacisnął powieki. Siedział tak piętnaście sekund.
I wtem telefon znów zawibrował. Mężczyzna nie mogąc złapać oddechu chwycił komórkę. SMS od nieznanego numeru.
NIE OGLĄDAJ SIĘ ZA SIEBIE. Po chwili kolejny:
POGRAMY? Zerwał się na nogi i już zabierał się do ucieczki, gdy nagle zdębiał. W pokoju stała dziwna postać, w czarnym płaszczu z kapturem narzuconym na twarz.
- To ty.- szepnął, cofając się.
Gość uniósł blade, zakrwawione dłonie pozbawione paznokci do głowy i ściągnął wolnym ruchem kaptur. To była zdecydowanie Lauren, jednak nie taka jaką ją chciał pamiętać. Zamiast prawego oka miała pusty oczodół. Na lewe opadły kłaki jej niegdyś kruczoczarnych włosów, teraz pozlepianych skrzepniętą krwią. Jedna strona czaszki była łysa, lśniła w świetle księżyca nienaturalnym blaskiem.
Lauren nie miała dolnej wargi. Zwisała ona na długości podbródka ukazując czarne dziąsła. Nos był poszarpany, w niczym nie przypominał dawnego kształtnego guziczka, który z profilu wyglądał tak uroczo.
- To tylko chory sen.- jęknął Jones, czując jak strużka moczu po raz drugi przeszywa jego udo.
-
Mówiłam żebyś się nie oglądał.- odpowiedziała słodziutkim głosem, a gdy to mówiła jej szczęka poruszała się jak u drewnianych pajacyków, którymi Jones bawił się jak mały chłopiec. –
Mogliśmy to załatwić inaczej. Ale ty chcesz uciec prawda? Nie chcesz ze mną zagrać. - Odejdź!- krzyknął.
Z jej ust wydobył się chichot.
-
Nie odejdę. Bo to ty mnie zabiłeś. A teraz spotka cię kara.
Trup zaczął do niego podchodzić. Był materialny, podłoga skrzypiała z każdym jego ruchem. Na dworze huśtawka zaczęła się ruszać coraz prędzej, jakby podniecona całą sytuacją.
Jones nie był w stanie się cofnąć, wciąż czuł zapach zgnilizny. Zaczął wymiotować. Lauren jakby nie zwróciła na to uwagi. Ujęła szorstką ręką jego twarz, jakby upajając się tym gestem.
-
Wierzysz w Boga? Wiem, ze nie wierzysz. Ale on istnieje, co ty na to? Jednak nie jest wcale taki dobry. Na przykład mnie nie chciał wpuścić do Nieba. Byłam za brzydka. Widziałeś kiedyś wizerunki aniołów z twarzą taką jak moja? Jestem uwięziona i przyszłam aby się uratować. Bo wiesz kto mnie tak urządził?- zaczęła płakać wydając odgłosy podobne do dźwięku gotującej się wody. Z jej pustych oczodołów zaczęła wylewać się szara maź.
- To wszystko twoja wina! Wyrwał się spod jej ręki i zaczął panicznie uciekać w stronę drzwi. Jednak gdy je otworzył ujrzał Lauren przed sobą. Był bliski zawału i z rozkoszą umarłby. Coś jednak trzymało go przy życiu śmiejąc się z jego przerażenia.
- Zabij mnie, błagam.- jęknął.
-
Przecież wiesz, że cię kocham. Nigdy nie zrobiłabym tego gdybyś ty NIE ZABIŁ MNIE WCZEŚNIEJ SKURWIELU! Lauren wyciągnęła z kieszeni płaszcza nóż i zaczęła piszczeć. Krzyk ten był tak przejmujący i głośny, że Jones z pewnością zatkałby sobie uszy gdyby nie fakt, że w jego klatce piersiowej zawisł nóż z zieloną rękojeścią. Stracił czucie w rękach. Upadł na kolana z przerażoną miną. W duchu cieszył się jednak ze śmierci. Błagał aby przyszła jak najprędzej. Bólu nie czuł.
W oddali zobaczył światła samochodu. To była Anna. Z całą pewnością to była ona. Słyszał głośną muzykę dobiegającą z radia. Zawsze lubiła zagłuszać dźwięki z zewnątrz.
- A...Anna....- jęknął, a Lauren nachyliła się nad nim i chwyciła pod pachami. Uniosła go. Już nie czuł jej smrodu, prawie nie widział ohydnego oblicza.
-
Biegnij do niej.- powiedziała mu i popchnęła go brutalnie.
Nie wiedział dlaczego, ale nadal mógł poruszać nogami. Wybiegł na podjazd. Lauren huśtała się jak szalona na huśtawce, śmiejąc się głośno. Wpadł na furtkę i po chwili znalazł się na ulicy. Stanął na przeciwko nadjeżdżającego samochodu.
Anna nadjeżdżała, bujając się wesoło do swojej ulubionej piosenki. Nagle zaklęła. Na przeciw niej stała dziwna para. Półnagi, brzydki mężczyzna i kobieta wyglądając na żebraczkę. Nie widziała ich dobrze, jednak był za późno aby wyhamować mimo iż całą siłą swojego ciała nacisnęła pedał. Auto pchnęło do przodu. Wtedy zobaczyła, że zna tego mężczyznę.
- Jones!- wrzasnęła.
Pół roku później Anna szła z siatkami pełnymi zakupów przez centrum miasta. Był piękny, październikowy dzień. Słuchała muzyki przyglądając się wystawom sklepowym. Nagle coś przykuło jej uwagę. Na chodniku siedział żebrak ubrany w ciepły, szary płaszcz i wielki kapelusz z szerokim rondem. Przed sobą trzymał tabliczkę z napisem: „Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach. Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć. Orzeźwia moją duszę.”
Rzuciła banknot na jego siną rękę.
-
Pogramy?- spytał.
- Słucham?- spytała, jednak gdy nie odpowiadał ruszyła dalej.
Zatrzymała się kilka metrów dalej przy stoisku z warzywami.
- Przepraszam, zna pani tego biedaka?- spytała starej kobieciny wskazując na żebraka.
Sprzedawczyni spojrzała w jego stronę.
- Tam nikogo nie ma proszę pani.
- Jak to nie ma?- zdenerwowała się Anna.- Tam, z tabliczką. W szarym płaszczu i kapeluszu.
Kobieta spojrzała jeszcze raz, tym razem uważnie, ale po chwili znów pokręciła głową patrząc na Annę jak na wariatkę.
- Nie ma tam nikogo takiego. Kupi coś pani?
Dziewczyna odmówiła i poszła dalej. Po chwili odwróciła się. Żebraka i jego dziwnej tabliczki już nie było. Potrząsnęła głową, zamrugała kilka razy i wzruszyła ramionami. Dziwne...
Nagle zadzwonił jej telefon. Odebrała go szybko.
-
Pogramy?- usłyszała.-
Pograjmy, proszę. To nie będzie nic kosztowało...
Użytkownik BlueJean edytował ten post 03.05.2011 - 12:23