Kontynuacja pasty
"NekropotencjałWojna umarłych
Potęga czyni to wszystkim. Zdeprawuje każdego z nas, albo przynajmniej tych, którzyj jej doświadczyli.
Pomimo tego że wszyscy dążymy do zanurzenia się w morzu nekromancji, niełatwo nam jest utrzymać się na nim. Nasze człowieczeństwo jest jak wybrzeże, palmy i cały ten suchy ląd. Jeśli przeciwstawisz swoje człowieczeństwo naprzeciw faktowi bycia magiem z piekła rodem, wybrzeże przeciw bezmiarowi oceanu zrozumiesz, że bycie magiem jest znacznie bardziej zabawne. To przemawia do Ciebie. Nie możesz tego odrzucić, więc płyniesz dalej, nurkujesz dla lepszych doznań. Zamiast jedynie zanurzać stopę, odczuwasz to całym ciałem.
Kiedy pierwszy raz płyniesz przez ocean umarłych, wody porażają Cię. Wstrząsają pokazując Ci rzeczy, których nie rozumiesz, ale które być może BĘDZIESZ w stanie zrozumieć. Może się zdarzyć, że pewnego dnia uznasz, że masz już dość pływania i odwrócisz się, by popłynąć z powrotem, ale lądu już nie będzie. Nie wrócisz. Będziesz za to wciąż wciągany pod wodę, przez rekiny i jeszcze coś innego, jakąś nieznaną otchłań pod Tobą. Jedyne, co możesz zrobić, to płynąć w dół, do miejsca, gdzie jeszcze nikt nie był przed Tobą.
Przez lata ukształotwaliśmy pewną społeczność i jest to taka jej wewnętrzna walka. Jeśli okażę słabość, to człowiek przede mną wdepcze nasze ideały w ziemię. Nasze tradycje, prawa, całą naszą grupę. W rzeczywistości my, nekromanci, nie obawiamy się śmierci, lecz siebie nawzajem. Wiemy, że ktoś poniżej może stać się zbyt potężny przez to, że natknął się na odpowiedniego demona dysponujacego odpowiednią mocą czy też dlatego, że podziemiu poświęciliśmy wystarczająco potężnego ducha. Wiemy, że pewnego dnia jeden z nas może powstać i spróbować utworzyć zmienić ziemię w królestwo umarłych.
Rada sądzi, że jest człowiek stanowiący zagrożenie. Jak tylko znaleźli jego pamiętnik wysłali mnie, bym go odszukał. Kiedy mój ojciec dowiedział się, że jego własny brat przez różnicę zdań opuścił zgromadzenie i oddał krwawnik jakiemuś przypadkowemu dzieciakowi, wydał na niego wyrok śmierci. Nie mogliśmy rozpocząć poszukiwań dopóki on nie używał kamieina. Dopiero ślad jego mocy to było coś, czego mogliśmy się chwycić.
Jakiś mężczyzna minął mnie w toalecie, cicho mówiąc "przepraszam" i unikając kontaktu wzrokowego. Wyglądał na zmęczonego i jakby... odwodnionego. Niezły początek - to może być on.
Myjąc ręce specjalnie się ociagałem w nadziei, że niedługo skończy i będę mógł ujrzeć jego twarz w lustrze. Zająć go na dziesięć sekund jakąś pogawędką. Czymkolwiek. Długą drogę przebyłem i wykorzystam każdą nadarzającą się szansę i możliwość.
Musżę wiedzieć. Nie mogę teraz wyjść, nawet jeżeli jestem tak blisko śmierci. Mogę się tu chwilę pokręcić. On ma coś... wspólnego ze światem duchów; może w tej chwili wiedzieć o nim więcej niż ja dowiem się przez całe życie. Jeśli to on, to potrafi lepiej się ukrywać niż ktokolwiek w naszej historii.
Wiem częściowo, do czego jest zdolny. Ale nie wiem wszystkiego.
Mam nadzieję że ta minuta w łazience będzie zakończeniem dla najdłuższego pościgu w historii Rady. Jeśli to on, to będę mógł zostać jej członkiem. Jeśli nie, cóż, będę musiał czekać przez kolejnych sto lat. Moja ambicja do bycia członkiem Rady jest niczym w porównaniu do żądzy władzy.
Łazienka jest nowoczesna, czysta, pięciogwiazdkoda. Rzecz jasna, w samym sercu Soho. Szambo dla młodych buntowników. Zielone światło w tym miejscu jest stanowczo zbyt silne - to wskazówka numer jeden, że dobrze trafiłem. Przelećmy resztę listy.
Kiedy już go strząsnął, przez kolejnych pięć sekund drapie się po jądrach i je jakoś tak pociera, jakby spędził kilka godzin w klubie dla swingersów, znajdującym się powyżej ubikacji. Nawet jeżeli nie jest ciotą, to dalej jest zboczeńcem i zdecydowałem że jeżeli to będzie już moja szósta pomyłka w tym roku, to z czystej frustracji poświęcę go.
Czekając na niego już po raz drugi myję ręce, starałem się nie okazać obrzydzenia. W końcu zapiął rozporek i podchodzi do umywalki. Mamy więc wskazówkę numer dwa.
"Oblałeś się czymś?" Pyta mnie.
Jeszcze nigdy nie słyszałem jego głosu. Brzmi inaczej niż się spodziewałem.
Wiem, w jaki sposób ten cholernie niebezpieczny mag postrzega świat. Popełnił błąd, dzieląc się ze mną swoim najbardziej intymnym wyznaniem. Nie powinien był nigdy go spisywać. Jeśli jestem wystarczająco silny, jego ego może być jego słabością. Może.
To musi być on. W ciągu sekundy ta myśl zdążyła mi tysiąc razy przemknąć przez umysł.
"Sałatka z krabów. Dobra jak diabli, ale nie potrafię zjeść bez ubrudzenia się nią." Odrzekłem, wyciskając kolejną porcję mydła na kawałek papierowego ręcznika i pocierając nim moje idealnie czyste rękawy.
"Nie jesteś czasem za stary, by tu jadać? Myślę, że powinieneś być teraz w Mesie albo Palmie." Tutaj miał słuszność. Wiedziałem, że nie pasuję tu - w całym budynku byłem jedyną osobą powyżej dwudziestego piątego roku życia.
Jest odważny. Myśli, że jest niepokonany i wiem, że wskazówka numer trzy. Zawsze pewnie mówi to, co myśli. To by tłumaczyło cztery rozwody i typowo męski wystrój jego domu na mieście.
Wpatrywałem się w odbicie w jego oczy, odbijające się w lustrze, a on sam był skupiony na mojej kieszeni. To wskazówka numer cztery, najważniejsza ze wszystkich. Wiem, że jest on nekromantą złodziejem; jego oczy mają w sobie jakiś zielony błysk, coś, czego normalny człowiek nie posiada. On wyczuwa kamień, czuje to zimno bijące z mojej kieszeni. Wiedział, że mnie to wkurza i mniej niż pół minuty później stał tuż obok mnie. To przez to, ze nie może zignorować tego przyciągania. To pokazuje.
To on.
Zanim umrze, muszę poznać jego historię. Muszę wiedzieć jak używa magii krwi beż artefaktu, nawet jeżeli ojciec miałby mnie za to zabić.
Czuję, jak wzywa nas obu. Błaga, by go użyć. Nawet mnie jest trudno odmówić. Nie dziwi mnie, czym się stał w tak krótkim czasie - nie miał nikogo, kto trzymałby go w ryzach. Czuję, że za tą dwudziestoletnią twarzą i piękną fryzurą czai się demon w ludzkiej skórze. Sięgnąłem do kieszeni a jego oczy rozszerzyły się, kiedy pojął znaczenie tego spotkania.
Kamień był zimny w dotyku, ale moje palce prześlizgnęły się po nim i sięgnęły ku paczce gumy do żucia. Wziąłem kawałek i wyciągnąłem paczkę ku niemu.
"Chcesz odświeżyć oddech? Pewnie masz randkę, taki młody i w ogóle. Założę się, że jest nawet młodsza od Ciebie." Powiedziałem z uśmiechem.
Zająkał się i spróbował coś powiedzieć, ale zajęło mu dłuższą chwilę, zanim się pozbierał. Pewnie od dziesięcioleci nie wyglądał tak niepewnie.
"W porządku. Nie chcesz nic mówić, to nie mów. Wiesz... Twój pamiętnik był całkiem ciekawą lekturą." Powiedziałem, czując w ustach narastającą miętową świeżość.
Nie spieszył się, szukając odpowiednich słów. Myślę, że to poczęści ze strachu, po części z podniecenia, a po części po prostu ze zwykłego oszołomienia. Nie mógł uwierzyć, że ktokolwiek tego dokonał. Być może czekał na ten dzień, może się go bał. Ale bardziej niż pewnym jest, że od początku był pewien, że to jest niemożliwe. Był wystarczająco zarozumiały myśląc, że nikt nie jest w stanie dokonać tego co on, czy coś w tym stylu.
"Masz coś, co należy do mnie. To był kawał czasu. Mam nadzieję, że dobrze Ci służył, ale teraz proszę o jego zwrot." Powiedział.
"W jaki sposób odprawias rytuały bez kamienia? To jest przecież niemożliwe." Powiedziałem. Miałem do niego całą litanię pytań a ojciec chciał, bym sprowadził go do naszej celtyckiej ojczyzny żywego, ale niewiele mnie to obchodziło. Ten człowiek nie znał żadnych ograniczeń, więc może mi udzielić prawdziwych odpowiedzi.
Zbierał coś w sobie. Coś potężnego.
Jeśli teraz zdecyduje się na pojedynek, będę martwy. Mam to jak w banku.
"Jeśli uprawiałeś tę sztukę zanim odnalazłeś mój dom i to, co tam zostawiłem, powinieneś już wiedzieć. Prawie nie masz nekropotencjału." Powiedział, śmiejąc się ze mnie.
Zapytałem go - "jesteś rozczarowany?"
Nie odpowiedział od razu; zamiast tego, podszedł do drzwi do toalety i wyciągnął dłonie naprzeciw nich. Wypolerowane drewno zaczęło lśnić impulsami energii, aż w końcu szczelina między drzwiami a framugą przestała istnieć, tworząc swego rodzaju barierę. Oddzielając to pomieszczenie od realnego świata uczynił z niego scenę dla swojego przedstawienia. Wyjął z kieszeni mały kawałek kredy i przyklęknął.
Obserwowałem, jak kreśli krąg przywoływania, ale stałem dokładnie na jego linii, uniemożliwiając mu skończenie go.
"Przesuń się".
"Powiedz mi, jak. Nie przyszedłem tu, by cię wydać. I jeśli nie będę musiał, to Cię nie zabiję." Oczywiście blefowałem. I miałem nadzieję, że on się nie zorientuję.
"Nie poproszę po raz drugi."
"Nie odejdę bez odpowiedzi." Nie dawałem za wygraną.
W następnej chwili dostrzegłem zimny, ciemny błysk pojawiający się dookoła jego dłoni, samemu nie będąc zdolnym do zrozumienia natury tego ataku. Poczułem potężne uderzenie w klatkę i twarz.
Czułem, jak pod naciskiem magii śmierci tył mojej głowy po prostu się rozpada, a jej zawartość wyciekają na zewnątrz. Moja głowa leżała na czymś twardym. Jękłem i poczułem, że coś zalewa mi usta. W końcu zrozumiałem, że leżę jak długi na podłodze.
W ciągu jednej chwili przeszedłem od stania na środku łazienki do kupy połamanych kości na podłodze; nie miałem żadnego pomysłu na obronę i wiedziałem, że jest już po wszystkim.
Nie mam żadnych szans: moja szczęka jest połamana, nie mogę mówić.
Kolejny błysk, niebieski tym razem. Czuję, jak kości się zrastają, a tkanki łączą się w jedność. Czuję, jak każdy fragment mojego ciała łączy się z innymi. Ten ból jest niewyobrażalny; gorszy od wszystkiego, co przeżyłem.
Nie zdawałem sobie sprawy ze stopnia zniszczeń w moim ciele, dopóki on nie zaczął składać go w odwrotnym porządku, kiedy czułem ponowne złamania tych samych kości aż wszystkie trafią na swoje miejsce podczas działania zaklęcia. Kiedy nastał wreszcie koniec, dyszałem wewnątrz kredowego okręgu i już chciałem go błagać o łaskę, ale wiedziałem, że to byłby błąd. Fatalny.
Czułem, jak moje ciało znowu jest jednością, on jednakże trzymał mnie wewnątrz kręgu za pomocą jakiegoś zaimprowizowanego pola siłowego. Jedyne, czym mogłem ruszać, to były usta. Znowu miałem głos.
Był odpowiedzialny za cierpienia, jakich doznałem, a jednak zdołałem wyszeptać krótkie "dziękuję" za uleczenie mnie. On jednak zingorował mnie i przyłożył do mojego czoła lodowaty kamień, w drugiej ręce trzymając zakrwawiony kris.
Czułem jak cienkie, pokrzywione ostrze przecina mi nadgarsteki. Wysączał ze mnie trochę krwi.
Czułem narastające osłabienie, kiedy poruszał rękoma tuż nad moją twarzą. A jednak... Był na pewien sposób litościwy.
Usłyszałem "marbh kala". Znam ten syczący, stary język. Zdumiało mnie, że on zna słowa, których ja sam uczyłem się od ojca i z ksiąg w naszej siedzibie.
Zacząłem się unosić w powietrzu, a z nadgarstka spływał szkarłatny strumień, który on zbierał na środku okręgu. Przeciął tętnicę na drugim nadgarstku oraz na szyi. Zbierał krew w ilości mówiącej mi, że nie przeżyję.
Ona... Ona pojawiła się w najmniej odpowiedniej chwili, ale nie byłem już w stanie ufać swoim zmysło, które zamroczenie po kolei otępiało. Już nie mogłem się dłużej skupiać. Słyszałem jej głos, a potem jego. Myślę, że on ją przywołał do łazienki, aby móc jakoś ukryć przed światem swe prawdziwe zamiary. Nie wiedziała, co się dzieje. Z każdą chwilą traciła rozum, a jeszcze przed chwilą była normalną dziewczyną.
Usłyszałem tylko głośne "NIE" i gardłowy ryk. Zawiesił jej ciało nad moim i zaczął kolejne zaklęcie. Chyba była już wtedy martwa.
Syk zmienił się w potok pojedynczych sylab i najprostszych dźwięków, których nie zrozumiałbym nawet gdybym był w pełni sił na ciele i umyśle. Mówił w tym języku płynniej niż mój ojciec kiedykolwiek mówił.
Kiedy tak patrzyłem, jak jej krew miesza się z moją w kałuży na podłodze zdałem sobie sprawę, że ten człowiek jest poza wszystkim, co kiedykolwiek będę w stanie osiągnąć. To za jego sprawą zacząłem uważać, że w posiadanie prawdziwej potęgi można wejść tylko poprzez samodoskonalenie się, przez odkrywanie samego siebie, a nie przez ciągłe wkuwanie zaklęć i obrzędów magii śmierci, ograniczających od stuleci jej rozwój.
Jej oczy były czarne, niczym bezdenna głębia. Kiedy oczekiwał aż się wykrwawi sam zauważyłem, że już przestałem krwawić i już powinienem nie żyć. Utrzymywał mnie przy życiu pomimo całkowicie suchych żył po raz kolejny pokazując mi coś, co dotąd uznawałem za niemożliwe. Unosiłem się i rozglądałem, aż w końu zdałem sobie sprawę, że nawet jeśli to mają być moje ostatnie chwile, to nie zasługuję na nie. Nie załuguję na żaden z tych mrocznych darów, jakie on mi przekazuje w tym zakątku niższego świata.
Oddycham mimo braku powietrza. Nie potrzebuję już oddychać. Zablokowany w rytuale, którego nigdy dotąd nie widziałem jestem żywy, będąc jednocześnie martwym. Nie wiem, co jest jego celem. Mogę jedynie obserwować.
W końcu przestał mówić. Zaklęcie było gotowe.
Krew na podłodze wyglądała, jakby żyła własnym życiem, jakby chciała się z nim połączyć, czy też jakby były to dwie osobne kałuże, pragnące połączyć się ze sobą. Mogę wyczuć te ruchy w swoim umyśle, ale ta błyszcząca krew nie należy do mnie. Należy do niej.
Plama zaczęła się unosić, tworząc rosnącą spiralę kierowaną nekropotencjałem prawdziwego mistrza. Nabiera coraz to bardziej niezwykłego kształtu, tworzy zarys jakiejś istoty, ale nie takiej, jakie chodzą po tej ziemi. To jakiś przywołany demon, mający tylko tymczasowe, płynne ciało.
Krwawa istota przemówiła. "ARDMHAISTIR". Wyczuwam w tym celtyckie brzmienie. Najwyraźniej uczył demony posługiwać się językami powstałymi w ludzkich umysłach, a ja tylko czekałem na kolejny raz, kiedy zaimponuje mi głębią posiadanej mocy. Obserwowałem go tak i pomyślałem, że ta istota chciała powiedzieć "dziękuję" czy też "panie", ale nie jestem tego pewien.
Powiedział "Glac eisean". Wiem, co te słowa znaczą. Mój ojciec wypowiedział je do ducha mojej matki, kiedy ja tkwiłem w jej łonie.
Przez jej ból, cierpienie oraz możliwość nagłej śmierci dziecka, wpierw wyszła moja główka. Zanim mogła spokojnie odejść w stronę otchłani, musiał przywołać jej ducha.
Zapytał ją, gdzie by teraz był, gdyby nie jej miłość, trzymająca go przy życiu. Otrzymała jedną odpowiedź. Glac eisean.
Brać go.
Miałem tylko na myśli śmierć jako istota ludzka, ale byłem przecież synem człowieka, dla którego śmierć jest jedynie zabawką. To czyniło go iście szatańskim ojcem, ale także znakomitym nekromantą.
Krwawy demon był na jego usługach.
Powoli unosił się w powietrzu, a ciecz, z której był zbudowany, sciekała z niego trzema strumykami. Zatrzymał się nam moimi rozciętymi nadgarstkami i gardłem, po czym z siłą pocisku przebił się przez moje żyły, wedle woli utrzymującego krąg.
Powrót krwi do mojego ciała oraz zakończenie rytuału dało mi na powrót siły. Gdy skurcze ustały zauważyłem, że ponownie mogę ruszać kończynami. Zawiesiłem nogi nad okręgiem i w końcu stanąłem na łazienkowej podłodze, jakbym wstawał z niewidzialnego łózka.
"Czego chcesz ode mnie" zapytałem go. Odpowiedź na to pytanie mnie przerażała, ale zarazem była czymś, co musiałem wiedzieć.
"To nowy rytuał, bez kamienia. Teraz widzisz, jakiego poświęcenia potrzebujesz. Każda chwila, każda kropla musi zostać zastąpiona. Nowa dusza. Jest to najbardziej wymagający rytuał dla każdego nekromanty, za wyjątkiem jednego." Powiedział.
Spojrzałem w lustro i faktycznie, moja twarz była równie młoda jak jego. Już nie dobiegałem czterdziestki, lecz na powrót miałem dwadzieścia kilka lat.
"Próbowałem tyle razy, nawet z krwiakiem. W porównaniu z tobą, jestem niczym." Powiedziałem.
"Pewnego dnia pomyślałem, że ktoś móglby pokazać się i pomóc mi zrozumieć ten kamień. Nigdy bym nie przypuszczał, że to mógłby być ktoś z rodziny tamtego starca. Nie wiedziałem, że są jeszcze inni, potraktowałem to jak zwykłe wyzwanie. Wcześniej moje życie było proste, tak proste, tak przerażająco nudne, że chciałem umrzeć. Ilu istnieje takich jak my?" Zapytał mnie.
"Licząc mnie, jest nas dwudziestu trzech. A gdyby wiedzieli to, co teraz ja wiem, przysłaliby najlepszego. Jestem nikim. Myślą, że jesteś jakimś wyrostkiem, bawiącym się mocą, której nie potrafi pojąć ani kontrolować. Ale zapanowałeś nad śmiercią lepiej niż ktokolwiek, kogo widziałem. Nie masz konkurencji." Powiedziałem.
"Nekropotencjał to nie nauka. Tego się nie wyuczy z książek. Ćwiczysz i poświęcasz. Poświęcasz raz po raz. Stracisz wiele życia w poszukiwaniu na sposób wydłużenia go." Jego głos był teraz niezwykle ponury.
"Zostałem wysłany z misją zniszczenia cię przez mojego ojca. Jezeli wrócę nie ukończywszy zadania, on sam mnie zabije."
"Masz większe szanse przeciwko niemu, czy przeciwko mnie?"
"Przeciw niemu." Westchnąłem, a policzki mi zaróżowiały. Było mi wstyd, że przywódca całego zgromadzenia, będący jednocześnie moim ojcem, jest tak słaby w porównaniu z tą potęgą.
"Chcesz wiedzieć, dlaczego napisałem tamten pamiętnik?"
"Z tego samego powodu, dla którego zostawiłeś tam swój akt zgonu. By wyśmiać ludzi z poczuciem sprawiedliwości."
"Nie byłeś pierwszym, ktory go przeczytał. Był jeszcze pewien detektyw, który został odsunięty, bo nie wytrzymał psychicznie kiedy odkrył część tego, co zrobilem. Nigdy nie wziął kamienia. Próbował posłużyć się prawem."
"Ile lat mu zabrałeś?" Byłem ciekaw.
"W ogóle. Jego czas dostała Sasha."
"Twój pies? Wciąż żyje?"
"Już prawie nie jest psem. Teraz bliżej jej do piekielnego ogara. Ale tak. Jestem do niej przywiązany."
"Ale jeżeli nie przez zarozumiałość, to po co zostawiać po sobie ślady? Czy nie czujesz się lepszy od innych?"
"Władza. Czy ojciec opowiadał ci historię Cogath dar Marbh?"
W tym momencie zrobiło mi się niedobrze. Już wiedziałem, czego chciał. Legendarnej aspiracji każdego nekromanty. Wojny umarłych.
"Proszę, nie. Nie ja."
"Zostawiałem te ślady, by móc znaleźć kogoś, kto teraz stoi wewnątrz okręgu, ponieważ potrzebuję dwóch osób do ukończenia go. Przez ten cały czas czekalem, nie robiąc praktycznie nic. Nie wyjdziesz stąd, jeżeli nie pomożesz mi zakończyć tego rytuału."
"Nie, nie mogę. Czemu chcesz uwolnić..." Tutaj mi przerwał.
"Tak, to musisz być ty. Ktoś, kto poczuł dotyk otchłani."
"Skąd znasz tą legendę?" Teraz szeptałem, ze strachem w oczach.
"Być może rozmawiałeś z umarłymi, twój ojciec również. Ale nie słuchaliście ich. Nie pytaliście, czego one chcą."
"Nie służymy im. To one służą nam." Wiedziałem, że to tylko puste słowa. Jego głos przerażał mnie. Wyglądał, jakby upijał się potęgą.
"Umarli dali mi nieśmiertelność i już wystarczająco długo im rozkazywałem. Teraz ich kolej, dam im to, czego one chcą." W oczach miał szaleńczy błysk i wiedziałem, że nie powstrzymam go. Był tak cholernie ambitny, że nic go nie powstrzyma przed przywróceniem umarłych na ziemię.
"Już teraz jesteś najpotężniejszym władcą umarłych. Dlaczego więc chcesz iść dalej? Chyba nie potrzebujesz większej władzy, to pewne." Wtedy myślałem o moim ojcu i jego zaślepieniu i wiedziałem, że ten mój staruszek już wkrótce zginie z ręki tego człowieka.
"Jak widać, nie rozumiesz, młody. Jak tylko ujrzałemi ich na moim strychu, powiedzieli, że należę do nich. I że w zamian za wierną służbę sprowadzę ich na ziemię. Dlatego właśnie chcę zostać liczem - połączonym ze śmiercią ucieleśnieniem potęgi. Czy zdajesz sobie sprawę, jak długo czekałem? Ale tu już nie chodzi o mnie. Chodzi o nich." Kiedy mówił, oblizywał wargi i splatał palce. Nie mogłem się ruszać. Moje nogi zostały zamienione w kamień.
"Potrzebujesz dwóch. Myślałeś, że jesteś jedynym nekromantą na całym świecie, więc zostawiłeś kamień, żeby zobaczyć, czy ktoś będzie zdolny zrozumieć tę sztukę, czy zacznie ją zgłębiać, żebyś mógł go poświęcić w rytuale." To zaczynało mieć sens. Tu nie chodziło o jego ego. Tu nie chodziło o władzę.
Chciał jedynie ukończyć rytuał który nigdy jeszcze nie został ukończony. Cogath dar Marbh.
Podłoga zaczęła się rozpadać, rozrzucając wszędzie jej fragmenty. Pulsujące pasma owinęły się wokół moich nadgarstków. Były jak krwawe macki, usiłujące ściągnąć mnie w czarną otchłań pod nami, z której pochodzily.
Jego twarz się zmieniała. Mury pomieszczenia zniknęły, staliśmy teraz gdzieś pośród pustki. Pod rozbłyskami widziałem kości jego twarzy. Widziałem człowieka zmieniającego się w demona którym naprawdę był, i towarzysząca temu groza przenikała mnie do szpiku kości. Te śnieżnobiałe kości, rozświetlane dodatkowo łukami niewielkich błyskawic - to było dla mnie coś pięknego. Chciałem stać się tym, czym on jest teraz, kiedy stoi tuż przede mną.
Gwałtownie przejechał nożem po swojej piersi, rozlewając krew na tej zawieszonej w nicości wysepce skalnej, na której staliśmy.
Demon nie mógł się przeciwstawić jego nekropotencjałowi. To olbrzymie kłębowisko, jeden wielki chaos czarnych płomieni, było na jego rozkazy. Głos eksplodował mi w uszach, niepodobny niczemu, co słyszałem kiedykolwiek w życiu.
Tutaj, na ojczystych obszarach umarłych, nie musiały używać ludzkiego języka, by się z nami skontaktować. Słyszeliśmy je i rozumieliśmy.
Powiedział demonowi, że jesteśmy blisko wojny, i że musi zanieść wiadomość dla duchom, by się zebraly w jakimś bezpiecznym miejscu.
Do inwazji.
Demon, zanim odszedł, powiedział mu, że nie może ukończyć rytuału bez dwoch nekromantów.
Zawył ze złością, wskazując na mnie.
Demon potrząsnął głową i odszedł w pustkę. On jednocześnie zawył z furią, jeszcze raz machając krisem. Posłał kolejną zieloną falę uderzeniową, powalając mnie na kolana, jednak tym razem nie połamał mi żadnej kości. Pokrzywione ostrze było niebezpiecznie blisko mojego gardła.
"JEDNYM Z NICH? JEDNYM KURWA Z NICH?" Powtarzał to wciąż i wciąż, coraz bardziej bredząc, tnąc moje ręce i ramiona, kiedy próbowałem uniemożliwić mu zatopienia noża w moim oku.
"Proszę, przestań. Co ty..." Jąkałem się. Ostrze było tak ostre, tak bolesne.
"Byłeś martwy na trzy miesiące zanim jeszcze wyszedłeś z jej łona. Twój ojciec odprawił rytuał i dał ci oddech zanim jeszcze się urodziłeś. Kiedy przyszedłeś na świat, ledwie dysząc, ze skurczonym ciałem, dokonał targu z podziemiem. Zabrały życie twojej matki, zamiast twojego." Powiedział.
I wtedy zrozumiałem. Zrozumiałem, że nie jestem człowiekiem, i że nigdy nie posiądę mocy lepszej niż ten człowiek, czy jakikolwiek inny.
Zrozumiałem, że jestem umarły, a jego władza nade mną wynika z prostego faktu, że jest nekromantą.
I zaśmiałem mu się w twarz.
Kiedy w końcu się otrząsnął, zauważyłem, że patrzył na mnie z pewną tęskotą i wiedziałem, że szanuje mnie, jako iż jestem martwym duchem w ludzkim ciele.
Będę częścią jego królestwa na ziemi i nie powtrzymam go przed spełnieniem jego marzeń.
Zacisnął pięści nad środkiem kręgu i powoli zrekonstruował łazienkę, aż wszystko powróciło na swoje miejsce, a blokada na drzwiach zostala zniszczona.
Przwrócil także i mnie do stanu sprzed wkroczenia do jego sanktuarium z tym wyjątkiem, że teraz jestem dwudziestoparoletnim duchem, chodzącym pomiędzy klientami restauracji, kameleonem z podziemia.
Kiedy wyszliśmy na chodnik, nocne powietrze cudownie zagrało na mojej skórze. Idyllę tę burzyło ostrze, skierowane w plecy.
"Zabierz mnie do twojego ojca."
I tak zacząłem iść. Przy okazji jakieś pokręcone zwierzę z oczami jak sam Szatan przyłączyło się do nas. Sasha.
Będąc zakładnikiem największego mistrza Hadesu i jego pupila, przyspieszyłem kroku wiedząc, że wojna umarłych rozpocznie się przed następnym wieczorem. Czułem także, że cierpliwości nie da się wyczerpać.
To jest teraz moja wojna, nawet jeśli jestem jedynie spisanym na straty piechurem. Nie spocznę, póki morderca, który przehandlował moje nędzne życie za matki nie zazna sprawiedlwości. Następnie odnajdę pozostałych dwudziestu dwóch i ukarzę ich za ich słabość, jeśli on nie zrobi tego pierwszy.
Byłem martwy jeszcze zanim przyszedłem na świat i to znaczyło, ze on nie jest moim ojcem. Jedynie manipuluje duchami. A ja jestem jednym z nich.
Ten, który tak litościwie daje mnie i całej reszcie swoje królestwo. Władca szkieletów, żywych trupów, krwi i kości. Dający zbawienie, z nekropotencjalem wystarczającym do spełnienia naszych marzeń.
Teraz jestem z moim prawdziwym panem, który nigdy nie spocznie.
Nie, dopóki ostatni żywy nie zniknie z powierzchni tej planety.