Witam Was wszystkich.
Jest to moja .. druga pasta,choć tamta poprzednia nie była najlepsza i nie została opublikowana, to dodaję tą drugą
Podkreślam,że jestem nowa tutaj.Proszę o szczerą krytykę
"No jedz"
Kochałem ten zapach.Zapach mięsa.Wszystko zaczęło się gdy miałem 3 lata.Brałem wtedy swoje małe samochodziki,jakby resoraki z lekkiej blaszki.Biegłem do kuchni gdzie moja Babcia Elisth gotowała obiad,bo pilnowała mnie bardzo często.Gdy miała mięso,obojętnie gdzie je trzymała,brałem je i jeździłem samochodzikami po nim.Zlizywałem słony smak z kółek i oblizywałem się.Wiem,że to brzmi dziwnie.Teraz? Bardzo dziwnie.
"SŁONE JAK ŁZY.."
Pewnego dnia,pojechałem z Babcią Elisth,Ciotką Wendesse,i Jej córką - Garlenne na wieś.Ot zwykła mała wioska,podobno Garlenne wyczytała coś z ulotki o "atrakcyjnych wczasach"o nazwie w stylu 'Wiejskie Urodzaje' czy jakoś tak.Babcia się napaliła i..musieliśmy jechać..
Podczas podróży wszystko przebiegało sprawnie.Tylko kuzynka coś gadała bez sensu,że nie będzie łazienek i tak dalej,że pewnie pozajmowane ,i żeby nie było luster.Tego o lustrach zupełnie nie rozumiałem,tak jak całej tej sensacji związanej z urlopem.
Zmęczony smętną atmosferą,mimowolnie sięgnąłem do kieszeni.To co wyczułem było..było piękne.Miękkie,ślizgie i galaretkowate rozplaszczone mięso..Wyciągnąłem spoconą rękę.Wepchnąłem ją do buzi.Ahh..
- O Boże! O Boże,BABCIU!!!!!!!Zabierzcie go!!!!!!! Mamo,mamo,Boże weź go! Proszę,ja nie mogę!!!! NIE WYTRZYMAM!!!!!!!!!!!!!! - krzyk Garlenne wypełnił cały samochód.
- Co się dzieje! - Wendesse powiedziała stanowczym ale krzykliwym tonem,bałem się ich.
Spojrzała na mnie z obrzydzeniem,po czym westchnęła głęboko i trzepnęła mnie po rękach,na jej dłoni zobaczyłem lepkie ślady mojej fascynacji...Mięsa.
- Ah! - łamiącym się głosem,zakrywając oczy wykrzyczała Garlenne.Babcia siedziała bez słowa,kręcąc głową.
Dojechaliśmy.Mgła,szaro-zielona trawa i w oddali brązowe kory drzew potęgowały tajemniczy nastrój.
- Wysiadaj. - Ciotka otworzyła mi drzwi od samochodu.
Obejrzałem dokladnie ten budynek.Wiejski,duży dworek.Ale wiejski.Baardzo wiejski.
Zabita dechami szopa,niebieskie zasłony w oknach,łososiowy napis "Witamy serdecznie" przeraził mnie.Niewiem...Ku*wa niewiem dlaczego! Gdybym wtedy wiedział!
Podeszliśmy do jakiegoś okienka,w środku siedział...siedział-a kobieta,zgarbiona,ciemne oczy lecz jasna karnacja i cera,blade jak alabaster policzki,krwiste usta i te..i te rude,zasrane rude włosy,wyglądające jak wylęgające się larwy,wijące się w te i we wte.Brrr..
- Pokój drugi.Po lewej.Prosto i po lewej! Aha,i nie otwierać okien.Bo przeciąg.NASTĘPNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Spojrzałem za siebie ale nikogo nie było,wystraszony udałem się w kierunku mojej rodziny,o mało nie wyrżnąłem się łapiąc za spódnicę Garlenne.
- Zostaw! - i znowu uśmiech na jej twarzy.Ah! Jaki piękny uśmiech..Nie tak piękny jak moje..jak moje mięso.
"CZĘSTUJ SIĘ!"
Gdy już byliśmy w pokojach,ja miałem być w jednym z Babcią,a Garlenne z Ciotką Wendesse.Wiecie,córka..matka..
Usiadłem zmęczony na tapczanie,podemną zaskrzypiały sprężyny,po czym łóżko jakby zapadło się pode mną i wybiło spowrotem,lecz tym razem było twarde jak głaz.
Zielone ściany,ale takie miętowe.Biała podłoga,gumoleum..Zabite dechami okna.Dlaczego? Nie ma światła! Ahh!!! Dlaczego!?Że też dopiero teraz musiałem je dostrzec..
Kiedy położyłem się spać,tak sam z siebie bo mi się zachciało,byłem w pokoju sam.Kiedy się obudziłem,zastałem na przeciwko mnie Garlenne.
- Śpisz? No nie śpij..
- No nie śpię.
- Ale spałeś..
- Spałem,a to różnica.
- Dobra,chodź.
Złapała mnie za rękę i ze świecą w dłoni,w długiej,kremowo-różowej koszuli nocnej prowadziła przez korytarz.Ja,wpół świadomy tego co się dzieje,co się działo i co będzie się dziać(choć wtedy wolałem nawet o tym nie myśleć) i wpół przytomny,gapiłem się zmęczonymi źrenicami w blask świecy.
- Schody! Schody,głupolu..
- Co!
- Schody...
- A! - a po chwili dodałem:
- Schody! One są przeklęte!
Wykrzywiła głowę,przymrużonymi oczyma dała mi znać że czas się obudzić i zejść na ziemię,uspokojony jej dobrotliwym gestem grzecznie zeszłem po schodach.
- Zobacz! - wykrzyknęła,a raczej zasyczała.W półmroku odbijające się echo od ścian 'zo-bacz!' przerażało mnie.Każde słowo,szept i głoska było echem.
Palcem wskazała mi lustro.Zakurzone,jakieś dziwne,duże,podłużne okrągłe.
Podała mi świecę,a ja wciąż trzęsącymi rękoma nie potrafiłem jej utrzymać.
- Parzy! Parzy mnie! - nie wiedziałem,bo ni stąd ni zowąd poprostu to powiedziałem.
- No to złap za spodek.. - ze zrezygnowaniem odpowiedziała.Lustro już nie wisiało,trzymała je w rękach,opierając o stopy w zimowych,długich po kolana kapciach z wełny.
- Widzisz ten brzeg? Ostry brzeg..
- ...brzeg lustra? - zapytałem,jakbym odwiecznie znał jej naturę mowy.Jakbym znał ją od kołyski. A nie znałem..
- Tak,dokładnie.Ostry brzeg.Potrafiący przekroić mięso...
- Mięso? - nie mogłem zrozumieć. - dotarło do mnie po paru sekundach:
- Aaaa! Mięso,mięsko,mięsunio,mięskulcio,mięsna rozkosz..
- Nie pieprz,zobarz jak kroi.
I znowu echo roznoszące się po pomieszczeniu.Z zimna aż zadygotałem.Widziałem,jak ona też drży.
Podłożyła lustro do swojej ręki,do żył.I rozcięła.Jeden "plask",dźwięk rozcinanej skóry i wypływająca krew.Brzegiem lustra wycięła z ręki serduszko,krwawiącą dłonią wepchnęła mi do roześlinionych ust i wyszeptała:
- Smacznego.