Skocz do zawartości


Zdjęcie

Creepypasty(urban legends)

Creepypasta Opowiadania Telewizja

  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
1611 odpowiedzi w tym temacie

#451

buddy213.
  • Postów: 16
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

Cholera, chyba trochę przekombinowane, i mało spójne, ale musiałem to napisać. Mam nadzieję że się spodoba :)


Dom


Alex siedział sam w pokoju. Ostatnio przyszli jacyś dziwni ludzie, którzy zamontowali kamery w jego domu. Mama kazała mu sie zamknąć w pokoju i siedzieć cicho, aż oni pójdą. Sama poszła ich przywitać. Po wyjściu monterów mama weszła do pokoju i usiadła obok niego. Alex położył głowę na jej ramieniu.
- Mamusiu... Kiedy będę mógł wyjść z domu? Tu jest zimno. - Mama nic nie odpowiedziała, tylko przytuliła go mocniej do siebie. - Mamo... Czemu nie mogłem zobaczyć tych ludzi?
- Mogłeś. To oni nie mogli zobaczyć ciebie, mój skarbie. Ci ludzie źle by na ciebie zareagowali. Nie spodziewali się że mieszkam z kimś.
- Siedzimy tu już długo. Jest zimno i mokro. Ile jeszcze tutaj będziemy? Gdzie jest...
- Gdzie jest co?
- Nie... Przepraszam, nie chciałem znowu o tym mówić. Wymsknęło mi się.
- GDZIE JEST CO?!
- Tata... - Powiedział smutny Alex, i wiedząc co go czeka zdjął koszulkę i położył się na brzuchu, na zimnej, kamiennej podłodze. Mama zdenerwowana wstała i zdjęła pas ze stojącego obok krzesła, po czym zaczęła niemiłosiernie obkładać go po plecach klamrą. Kiedy skończyła, cała posadzka była we krwi, a on sam jedynie płakał, leżąc w swoim, trwającym około dziesięciu minut transie, w którym krew odpływała mu od kończyn, a on sam był jak kłoda. - Już po wszystkim... - Wyszeptał pod nosem i przyłożył krwawiące plecy do zimnej posadzki, łagodząc ból. Jego matka wyszła z pokoju i trzasnęła drzwiami. Alex zamknął oczy i wyobraził sobie świat zewnętrzny. Musiał być piękny...

*****


Alex usłyszał dziwny ruch w korytarzu. ,,To oni" pomyślał. Znów musiał się ukrywać przed ludźmi, którzy przyszli go złapać.
Udało się. Poszli...

*****


Jego matka nie wracała od kilku dni. Sam chodził po domu, szukając i nawołując, jednak nie mógł jej znaleźć. Po kilku dniach chodzenia usłyszał hałas na zewnątrz, i otwieranie drzwi do świata. Po chwili wbiegło kilkunastu ludzi, i już nie zdążył się ukryć. Przykryli go kocem i zaprowadzili do drzwi.
Kiedy drzwi się otworzyły, jasne światło zalało pomieszczenie. Spojówki Alexa zmniejszyły się gwałtownie, i musiał zamknąć oczy. ,,Tu jest ślicznie" pomyślał. Ta zieleń ziemi, błękit nieba... Kocham to miejsce!
Wprowadzili go do samochodu. Na spalonym domu wisiał wielki napis ,,DO WYBURZENIA." a na bramie, która stała przed długim wjazdem do zniszczonego budynku, widniał napis. ,,SZPITAL PSYCHIATRYCZNY, FRANSCESCA CITY"

*****


- Imie. - Powiedział funkcjonariusz policji.
- Alex...
- Nazwisko...
- Co takiego? - Zdziwił się Alex.
- Nazwisko!
- Chłopie, daj mu spokój, skąd ma to wiedzieć? - Powiedział drugi policjant.
- Macie jego akta?
- Sprawdzają teraz. Daj mu odpocząć.
- Czy mógłbym... Poczekać przed waszym domem? - Spytał Alex. Policjanci spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
- Słucham?
- Przed domem. - Alex pokazał oczami komisariat.
- Poczekaj... Daj sobie spokój na jakiś czas. Za minutę pójdziesz do lekarza.


*****


Po powrocie policjantów do pokoju przesłuchań, Alexa nie było. Nie wiadomo gdzie zniknął. Z jego kart odczytano następującą historię:
,, Jego matka spłonęła w pożarze szpitala psychiatrycznego we Francesca City.
Po tym wydarzeniu młody chłopak zaczął mieć halucynację, i gdy pewnej nocy zniknął z domu, a ponad dwumiesięcznie poszukiwania nie zdały się na nic, ojciec powiesił się na strychu. Po śmierci ojca poszukiwania umorzono."


*****


(Trzy lata później - w dwudziestą rocznicę śmierci matki Alexa.)
17.08.1997 - szpital we Francesca City zaczął się palić. Do pożaru wysłano jednostki strażackie. Wszyscy strażacy biorący udział w akcji, zgodnie twierdzili, że widzieli jak kłęby dymu układają się w obraz dziecka, przytulającego się do szkieletu.
  • 3

#452

Zielona Małpa.
  • Postów: 135
  • Tematów: 4
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny



Spoiler

Rysunek przedstawiający Rake'a



THE RAKE

Latem 2003 roku, wydarzenia w północno – wschodniej części Stanów Zjednoczonych z udziałem dziwnej, podobnej do człowieka kreatury, wywołały krótkotrwałe zainteresowanie lokalnych mediów, zanim sprawa została zapomniana. Kiedy w tajemniczych okolicznościach zostały usunięte różnego rodzaju konta internetowe związane z tymi zdarzeniami, większość informacji została bezpowrotnie utracona.

Samozwańczy świadkowie, głównie z wiejskich obszarów stanu Nowy Jork, opowiadali historie o tajemniczych spotkaniach z istotą niewiadomego pochodzenia. Ich odczucia wahały się od skrajnie traumatycznych wrażeń strachu i dyskomfortu, po prawie dziecinnie figlarne oraz osobliwe.

We wczesnych miesiącach 2006 roku, dzięki współpracy udało się zgromadzić prawie dwa tuziny dokumentów datowanych od XII wieku po teraźniejszość, obejmujące cztery kontynenty. W prawie wszystkich przypadkach historie były identyczne. Byłem w kontakcie z grupą zbierającą informacje i udało mi się zdobyć kilka fragmentów książki, którą zamierzali wydać.

Notatka samobójcy: 1964

„Teraz, kiedy już przygotowuję się do odebrania sobie życia, czuję, że koniecznie muszę złagodzić wszelkie poczucie winy oraz bólu, które wywołuję swoim czynem. Nie jest to wasza wina, ani nikogo innego, niż Jego. Pewnego razu obudziłam się i po prostu czułam jego obecność. Innego dnia obudziłam się i ujrzałam jego kształt. Kiedy obudziłam się następnym razem, słyszałam jego głos i spojrzałam w jego oczy. Nie potrafię już spać bez obawy, co przeżyję następnym razem, kiedy otworzę oczy. Nie mogę więcej się budzić. Żegnajcie.”

W tym samym drewnianym pudełku zostały znalezione dwie puste koperty zaadresowane do Rose i Williama oraz jeden osobisty list bez koperty:

„Droga Linnie,

Modliłam się za Ciebie. Mówił Twoje imię.”

Notatka w dzienniku (przetłumaczony z języka hiszpańskiego): 1880

„Przeżyłem największy terror. Przeżyłem największy terror. Przeżyłem największy terror. Widzę jego oczy, kiedy zamykam moje. Są puste. Czarne. Zobaczyły mnie i przeszyły. Jego wilgotna ręka… Nie mogę spać. (niezrozumiały tekst).”

Dziennik pokładowy: 1691

„Przyszedł do mnie w śnie. Poczułem coś w łóżku przy moich stopach. Zabrał wszystko. Musieliśmy wrócić do Anglii. Nie powinniśmy byli wracać tu na żądanie Rake’a. ”

Świadek: 2006

„ Trzy lata temu, 4. lipca właśnie wróciłam z rodziną z wycieczki do wodospadu Niagara. Wszyscy byliśmy wyczerpani po wielogodzinnej podróży, więc wraz z mężem położyliśmy dzieci do łóżek i powiedzieliśmy im, że powinny spać.

Około czwartej w nocy obudziłam się myśląc, że mąż wstał i poszedł do ubikacji. Skorzystałam z jego nieobecności i przeciągnęłam kołdrę na swoją stronę, ale tylko go obudziłam. Przeprosiłam go więc i powiedziałam, że wydawało mi się, że go nie ma. Kiedy się odwrócił, aby spojrzeć mi w twarz, dyszał i podciągnął swoje nogi tak szybko, że o mały włos nie zrzucił mnie z łóżka. Później mnie chwycił za ramię i nic już nie mówił.

Kiedy moje oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, udało mi się zobaczyć, co wywołało tę dziwną reakcję. W łóżku przy moich stopach siedział jakiś goły mężczyzna, albo duży bezwłosy pies, ewentualnie coś w tym rodzaju. Miał twarz odwróconą od nas. Jego pozycja była nienaturalna i niepokojąca, jakby właśnie został potrącony przez samochód lub też coś podobnego. Z jakiegoś powodu nie byłam nim specjalnie przerażona. Raczej obawiałam się o jego zdrowie… Założyłam więc w tym momencie, że powinniśmy mu pomóc.

Mój mąż, siedzący w pozycji embrionalnej, wpatrywał się w swoje ręce i nogi, czasem tylko odrywał od nich wzrok i zerkał na mnie lub na kreaturę.

W nagłym zrywie potwór zaczął się dziwnie poruszać, uderzał rękami powietrze a następnie przypełznął brzegiem łóżka do mojego męża, aż znalazł się niecałą stopę od niego. Trwał tak w całkowitej ciszy przez pół minuty (być może było to tylko 5 sekund, a tylko tak się wydawało) wpatrując się w twarz mojego męża. Potwór położył dłoń na jego kolanie i szybko uciekł na korytarz, a stamtąd w kierunku sypialni naszych dzieci. Krzyknęłam głośno i podbiegłam do włącznika światła. Miałam nadzieję, że w ten sposób go zatrzymam i powstrzymam przed skrzywdzeniem dzieci. Gdy znalazłam się na korytarzu, światło z naszej sypialni pomogło mi zobaczyć, jak kuca i garbi się jakieś dwadzieścia stóp ode mnie. Odwrócił się i spojrzał na mnie. Cały był pokryty krwią. Włączyłam światło i ujrzałam moją córkę, Clarę.

Potwór zbiegł po schodach, a ja wraz z mężem spieszyliśmy się, by pomóc córce. Była mocno zraniona i powiedziała ostatnie już słowa w swoim krótkim życiu: „To jest Rake.”

Mój mąż wjechał do jeziora, ponieważ spieszył się, by dowieźć córkę do szpitala. Nie przeżył.

W naszym małym miasteczku wszelkie informacje i plotki roznoszą się z prędkością światła. Najpierw chciała pomóc policja, lokalna prasa również się tym zainteresowała. Jednak moja historia nigdy nie została zbadana, ani opublikowana.

Przez kilka miesięcy wraz z synem Justinem mieszkaliśmy w hotelu w pobliżu domu moich rodziców. Gdy już zdecydowaliśmy się wrócić, zaczęłam szukać odpowiedzi na wszystkie te tajemnicze pytania. W pobliskiej miejscowości znalazłam mężczyzną, który przeżył prawie to samo co ja. Skontaktowałam się z nim i zaczęliśmy wymieniać się wrażeniami. Wiedział o dwóch innych osobach w stanie Nowy Jork, które również widziały stwora zwanego „Rake.”

Polowanie na informacje w Internecie i pisanie listów w celu uzyskania niewielkiej kolekcji kont internetowych, które mogły dotyczyć tajemniczej kreatury, zajęło całej naszej czwórce dobre dwa lata. Żadne z nich nie dawało jednak żadnych szczegółów, historii, czy informacji. W jednym z dzienników znalazła się notka dotycząca potwora, zajmująca trzy strony, jednak więcej wzmianek już nie było. Jeden z dzienników pokładowych nie mówił nić o samym spotkaniu, natomiast wspominał, że załoga została przez potwora zmuszona do powrotu. Był to ostatni wpis w tym dzienniku…

Wiele było natomiast takich przypadków, że jedno spotkanie z tą istotą było początkiem całej serii spotkań z tą samą osobą. Wiele osób wspominało, że potwór do nich mówił. W tej grupie była moja córeczka. To doprowadziło nas do myśli, że być może Rake odwiedzał nas już wcześniej, jeszcze przed pierwszym spotkaniem.

Zainstalowałam więc sobie magnetofon cyfrowy w pobliżu łóżka i włączałam go na noc przez dwa tygodnie, aby wszystko rejestrował. Żmudną pracą było wsłuchiwanie się w odgłosy przewracania się w łóżku każdego dnia po przebudzeniu. Pod koniec drugiego tygodnia byłam już przyzwyczajona do rozmytych dźwięków własnego snu, więc dawałam ośmiokrotne przyspieszenie. Nadal jednak zajmowało to godzinę.

Pierwszego dnia trzeciego tygodnia zdawało mi się, że wśród zwyczajnych dźwięków wyłapałam coś innego. Odszukałam ten moment i usłyszałam przenikliwy głos. To był Rake. Nie byłam w stanie słuchać tego fragmentu na tyle długo, abym mogła chociaż zacząć zapisywać, co mówi. Nie chciałam też, aby ktoś inny tego słuchał. Jedyna rzecz, której byłam pewna, to że słyszałam to już wcześniej. Zdawało mi się, że było to wtedy, gdy potwór podchodził do mojego męża w tamten pamiętny dzień. Właściwie, nie pamiętam, abym wtedy cokolwiek słyszała, ale nagrany szept sprawiał, że dokładnie przypominałam sobie ten moment.

Wyobrażałam sobie, co musiała wtedy czuć i myśleć moja córka. Sprawiało to, że byłam przygnębiona.

Nie widziałam Rake’a odkąd zniszczył moje życie. Wiedziałam jednak, że bywał w mojej sypialni, gdy spałam, jeszcze długo po tamtym dniu. Wiem i boję się, że kiedyś przyjdzie taki dzień, że obudzę się i będę musiała spojrzeć mu w twarz.”


Film o Rake’u

Latem 2011 roku powstał amatorskihorror luźno oparty na historii tej istoty. Można go znaleźć na youtube: http://www.youtube.c...h?v=bj1E8DlNuW0

Uwaga: Zostawiłam oryginalną angielską nazwę, ponieważ jest to nazwa własna. Poza tym "Świntuch" brzmi mniej tajemniczo.:)


Użytkownik zielona_malpa edytował ten post 01.01.2012 - 15:06

  • 11

#453

wszyscyzginiemy.
  • Postów: 40
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Nie cierpię pisać takich rzeczy, ale to moje pierwsze tłumaczenie, więc proszę o ocenianie i wyrozumiałość :D

[oryginał]



Zaginiony odcinek Family Guy




W 2005, na antenę wrócił, po trzyletniej przerwie, serial Family Guy (być może niektórzy z was kojarzą go pod nazwą Głowa Rodziny - przyp. tłum). Seth (Seth MacFarlane - przyp. tłum.) chciał tym razem nieco zmienić głupawą fabułę serialu, uczynić ją poważniejszą i mroczniejszą. Chciał, aby 4. sezon serialu był świeżym powiewem i zaczynał serial od nowa. Potrzebował więc odcinka, który pomógłby to uczynić. Miał już go przygotowanego od wielu lat, ale nie puszczał go, gdyż chciał dbać o spójność serii. W końcu zapomniał o odcinku i nikt nie wiedział, gdzie była kaseta.

Sam kiedyś byłem wielkim fanem "Family Gay", jak to mówili moi rodzice :D, więc gdy na eBayu pojawiła się aukcja, której tytuł mówił o "zaginionym odcinku Family Guy", zamówiłem ją szybko. przysłali ją sześc dni później. Miała długość dokładnie 7 minut i 53 sekund. Na początku nie było nic niezwykłego. Cóż, tradycyjne intro serialu, tylko że trochę ciemniejsze. Dźwięk był odrobinę wyższy. Oprócz tego, gdy pojawiło się logo, zaczęły w tle migotać różne kolory. Cóż, pewnie to przez starość kasety.

Po intrze, przez kilka sekund leciało zbliżenie domu Griffinów, jak w każdym odcinku. Jednak nie było nic słychać, po prostu nie było dźwięku. Wewnątrz domu Brian krzyczał na resztę rodziny z jakiegoś tam powodu. Z tego co widziałem, po chwili zaczął się jeden z tych "absurdalnych przerywników" (jeśli ktoś ogląda FG to wiadomo o co chodzi - przyp. tłum.) Dział się on w jakimś sklepie, ale przez ostatnie kilka sekund, ekran był tylko czerwony, a dźwięk nie był zbyt dobry. Brzmiało to jakby ktoś mówił jakieś niezrozumiałe słowa.

Po chwili kamera przeniosła się na Stewiego, który coś mówił, lecz jakość dźwięku była zbyt niska, by cokolwiek usłyszeć. Wtedy na ekranie pojawił się kiepsko narysowany nóż na stoliku i biała ręka sięgająca po niego. Następna scena pokazywała spadający w zwolnionym tempie nóż i Briana, który go łapał.

Na ekranie pojawiła się eksplozja krwi. W tle było słychać krzyk. Peter wychodził przez rozwaloną ścianę, ale coś z powrotem wepchnęło go do domu. Znowu pojawił się dom Griffinów, tym razem jednak niebo było całe czerwone, a po chwili stało się czarne. Dom wybuchł i w powietrzu unosiły się jego szczątki.

Na następnym ujęciu widać było widać Petera, a za nim niewielką eksplozję. Kamera przeszła na Stewiego, ale miał on czerwone oczy i bliznę na czole, po czym scena straciła ostrość na kilka chwil. Następnie można było usłyszeć niski, śpiewający głos, a ekran był czarny., ale prześwitywała z niego sylwetka tańczącej kobiety. Na ekranie pojawił się Peter. Coś za nim stało, to coś zaatakowało go. Ekran falował, więc nie było widać, co konkretnie go zaatakowało. Wtedy obraz zaczął wirować.

Znowu dom Griffinów, tym razem był jakoś dziwnie pokolorowany i kolory ciągle się zmieniały. Oczekiwałem, że zaraz stanie się coś strasznego, ale tylko pojawiła się ręka. Brian przebił ją nożem i na ręce pojawiła się krew.

Niespodziewanie, pojawiło się ujęcie rodziny siedzącej na kanapie. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Brian poszedł otworzyć, ale nie było widać kto tam był przez lustro. Brian powitał tego kogoś, a rodzina wstała z kanapy. Przez kilka chwil na ekranie był Stewie, potem znowu dom, a na końcu pistolet. Nie wiem czemu, ale pistolet.

Następnie było widać dom poruszający się po ekranie, w tle chyba leciał jakiś film pokazujący hitlerowskich żołnierzy. Było tak przez kilka chwil, przy czym przez ostatnie kilka sekund ledwo wyglądało to jak dom. Obraz wyszedł poza ekran na kilka sekund, po czym wrócił.
Ostatnie sekundy odcinka zajmowały opadające kurtyny. W tle leciała przyjemna muzyczka. Nie było napisów końcowych, po prostu nagle ekran stał się czarny.

Byłem nieźle wkurwiony. Szukałem gościa, który sprzedał mi tą kasetę - miał kilka kont na eBayu. Odmówił przyjęcia kasety z powrotem, nawet gdy zaproponowałem mu za to kasę.

Spotkałem Setha dużo później na zjeździe fanów serialu i spytałem go o to. Powiedział, że ta kaseta na pewno nie należała do niego. Krzyczał na mnie, dopóki nie zakończyłem tematu.

Trochę czasu później pokazałem odcinek kilku z moich kolegów, bo ciągle miałem tą kasetę. Gdy już ją obejrzeliśmy, poszedłem do sklepu po parę piw. Gdy wróciłem, moich kumpli już nie było. Znalazłem ich wszystkich. W wannie. Martwych. Na wannie był napis "NIE POTRZEBUJEMY TEGO". Napisany krwią.

Użytkownik wszyscyzginiemy edytował ten post 02.01.2012 - 17:02

  • 1

#454

buddy213.
  • Postów: 16
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

*
Popularny

I kolejna. Tym razem o wiele słabsza niż pozostałe, ale cóż... Może komuś się spodoba.


Znajdujesz się na ciemnym cmentarzu. Na grobach płoną znicze, które zapalili mieszkańcy wioski, w dzień Wszystkich Świętych. Stoisz przy grobie nieznanych żołnierzy, którzy broniąc się przed nazistowskim okupantem, wyczerpani i wysuszeni w końcu padli z głodu. Patrzysz jak płonie znicz, odmawiając ,,Ojcze Nasz." Jesteś ostatnim człowiekiem który został na cmentarzu. Normalni ludzie pewnie byliby zesrani, ale nie Ty. Ty wiesz, że nic złego Ci się nie stanie. Nawet jeśli - jesteś sam. Twoi rodzice nie żyją, rodzeństwa nie masz, nikt z rodziny nie utrzymuje kontaktu, a na dodatek jesteś kawalerem. Myślisz jak trudno mieli żołnierze, bez jakiegokolwiek zaopatrzenia, wody, jedzenia, a na dodatek bez snu i z kończącą się amunicją. Nagle słyszysz za sobą kroki. W związku z modlitwą nie obracasz się, jednak ciarki zaczynają chodzić ci po plecach.
- Spójrz na kryptę. - Mówi młody człowiek za tobą. - Jest otwarta. - Patrzysz metr przed siebie. Faktycznie, krypta od grobu żołnierzy jest otwarta.
- Faktycznie...
- Wiesz... Ludzie którzy tutaj już leżą... Oni... - Kończysz modlitwę i obracasz się. Chłopak ma na sobie mundur. Patrzysz na twarz. Cholera, na jego twarzy nie ma skóry, po czaszcze chodzą robaki. Robisz krok w tył, jednak szkielet uśmiecha się. Kiedy idzie w Twoją stronę wypowiada ostatnie usłyszane w Twoim życiu słowa. - Oni... Dalej są głodni...
  • 5

#455

Lady Makbet.

    Lady

  • Postów: 65
  • Tematów: 2
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

W 100% moje.



Tej nocy księżyc świecił wyjątkowo jasno. Oświetlał Victorii bardzo dokładnie leśną drogę, którą właśnie przemierzała rowerem. Victoria miała dziewiętnaście lat i była raczej przeciętna. Jej długie, liche włosy, które zawsze nosiła związane w kucyk były koloru mysiego blondu. Jej twarz także nie wyróżniała się niczym szczególnym. Victoria wracała przez las z pracy. Pokonywała tę drogę codziennie, jednak za każdym razem, gdy wracała po zmroku jej serce biło w szalonym rytmie strachu.
Dlatego upatrzył sobie JĄ. Dlatego, że była przeciętna. Dlatego, że nie była znana ani piękna. Przede wszystkim, dlatego, że była z domu dziecka, mieszkała teraz sama i nikt nie będzie jej szukał.
Bob odłożył na chwile na ziemię kij i wytarł spocone dłonie w spodnie. Zdawał sobie sprawę z przewagi nad swoją ofiarą, ważył pewnie raz tyle, co ona – szczupła i niska. Wiedział, że przemierza ona lasek bardzo szybko i ma tylko jedna szansę. Usłyszał szelest liści i podzwanianie dzwonka, sprawdził czas na posrebrzanym zegarku. Tak, to była ona. Obserwował ja od trzech tygodni i wiedział już, że jest bardzo punktualna. Podniósł z ziemi drewniany drąg i wyszedł na drogę. Gdy go mijała zauważył jeszcze jej przerażone spojrzenie. Od tej chwili wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Podniósł w górę kij i z ogromną siłą uderzył ją w głowę. Spadła z roweru, który uderzył o martwy konar i wydał z siebie ostatni dźwięk rowerowego dzwonka. Dziewczyna leżała nieruchomo, pomyślał, że nie żyje i cały jego plan poszedł na marne. Podszedł i sprawdził puls na okrwawionej szyi – żyła! Ale tego, czy rana na głowie jest poważna, nie dawało się określić w lesie.
Gdy wlókł ją do ukrytej w głębi lasu leśniczówki, nie zastanawiał się, dlaczego to robi. Odkąd skończył trzynaście lat wielbił krwawe horrory. Filmy, książki… Bez znaczenia. Byle było w nich dużo dosłowności i brutalności. Podniecała go myśl, że może zrobić z bezbronną, skrępowaną ofiarą, co tylko zapragnie. Kilka lat temu wpadł na pomysł przeżycia tego naprawdę. Tak oto spełniała się jego fantazja.
Gdy Victoria się ocknęła, zorientowała się, że jest w jakiejś starej, słabo oświetlonej szopie. Z przerażeniem stwierdziła, że leży na jakimś dziwnym stole z poręczami po bokach, do których miała przywiązane ręce i nogi. Miała też zakneblowane usta. Była w samej bieliźnie i mimo ciepłego letniego wieczoru było jej przeraźliwie zimno. Jedyne, co była w stanie zobaczyć z tej tragicznej perspektywy był fakt, że poza krzesłem, stołem, na którym leżała i małym stoliczkiem skrytym w cieniu nie było tu absolutnie nic. Szopa była bardzo zniszczona, stara i brudna.
W tym samym momencie skrzypnęły drzwi. Victoria drgnęła bezwiednie. Zdawała sobie sprawę z beznadziejności sytuacji. Pomyślała, że jeżeli to zboczeniec to może ma szansę przeżyć. Może zrobi, co swoje i ją wypuści. Nie żeby była z tego powodu zadowolona, w końcu była jeszcze dziewicą i w ogóle cholera wie, co jej może zrobić. Czy czymś nie zarazi lub nie okaleczy? Mimo wszystko gwałt był chyba najoptymistyczniejszym rozwiązaniem. Z drugiej strony, myślała dalej, może ten, co tu teraz wszedł trafił tu przypadkiem i mnie uratuje! Jednak, kiedy podszedł bliżej zobaczyła w jego oczach bezwzględność i to, że nie ukrywa twarzy, wiedziała już, że to jej ostatnie chwile na tym świecie. Zgwałci ją, udusi a potem porzuci gdzieś w lesie jej ciało. Zaczęła się cała trząść ze strachu i szlochać, ale przez szmatę w ustach brzmiała jakby się dusiła.
- Widzę, że się ocknęłaś. To dobrze – powiedział ochrypłym głosem. – Przygotowałem dla ciebie trochę rozrywki.
Mówiąc to poszedł po stolik. Leżało na nim kilka rzeczy, jakieś obcęgi, noże, łyżki... Victoria jeszcze bardziej przerażona próbowała krzyczeć i wyrywać się, ale nic jej to nie dało. Więzy nie poluźniły się nawet o milimetr.
- Zaczniemy od twoich paznokci – szepnął, sięgając po obcęgi. - Są trochę za długie, wiesz?
Tak długo czekał na tę chwilę! Tak bardzo tego pragnął! Sięgnął do jej pierwszego palca i z pewnością siebie szarpnął paznokieć. Dziewczyna próbowała krzyczeć, ale knebel w ustach uniemożliwiał to niemal całkowicie. Każdy kolejny paznokieć wywoływał taki sam ból, szok, krzyk, łzy i pytanie: „Dlaczego ja?!”. Zerwał wszystkie. U dłoni i u stóp. Ból ogarniał ją jak ogień. Sadysta jednak nie był już taki pewny siebie. Na jego twarzy perliły się kropelki potu. Dziewczyna zamknęła przerażone oczy. Zrobiło jej się niedobrze. Serce kołatało w jej piersi jak kanarek w klatce, a w jej myślach, powtarzane jak mantra „Dlaczego ja?...” nie chciało zniknąć. Oprawca jednak zdawał sobie sprawę z tego jak daleko zaszedł. Wiedział, że nawet jak daruje jej życie, ta głupia, niewdzięczna suka poleci na policję. Nie ma już odwrotu, pomyślał, muszę dokończyć to, co zacząłem. Otworzył jej siłą powiekę, szybko i sprawnie wyłupił oko. W końcu tyle razy trenował na martwych krowach! Był przygotowany jak nikt inny! Jednak, kiedy zobaczył wiszące na nerwie oko poczuł w ustach smak żółci i wymiocin. Dla dziewczyny był to taki szok i ból, że natychmiast zwymiotowała. Zdjął jej knebel, ponieważ groziło, że za szybko zejdzie z tego świata, a on zaplanował dla niej jeszcze tyle atrakcji! Gdy wyłupił jej drugie oko dziewczyna krótko krzyknęła i zemdlała. Bob też nie wytrzymał. Gdy oko z cichym, mokrym plaśnięciem wylądowało na podłodze, zwymiotował. Stwierdził nagle, że dalej nie da rady, że musi stąd uciekać i zapomnieć o tym, co się tu wydarzyło.
W samochodzie miał komplet ubrań do przebrania, ale auto zostało przy drodze, na której się wszystko zaczęło. Wstawił rower do szopy i rozebrał się. Został w bokserkach i adidasach.
- Kurwa, ale komicznie wyglądam – powiedział na głos nerwowo.
Podpalił szopę i czekał aż ogień dobrze się rozkręci. Gdy wychodził usłyszał wyraźne:
- Nie zostawiaj mnie... Proszę…
W tym momencie odwrócił się do Victorii ostatni raz. Pożałował tego. Jej bezoka okrwawiona twarz przeraziła go bardziej niż fakt, ze sam tego dokonał. Wycofał się powoli i dokładnie zamknął za sobą drzwi, jakby się bał, że dziewczyna zacznie go ścigać. Biegł przez las ścigany przez jej przeraźliwe wrzaski. Całe ciało miał podrapane od krzaków i niskich drzew.
- Co ja narobiłem?! – krzyczał – Co ja, kurwa, narobiłem?!
Usiadł pod drzewem, spojrzał w górę i już wiedział, co powinien zrobić.

Gdy policja znalazła spalone zwłoki młodej kobiety oraz nagiego mężczyzny powieszonego, niedaleko niej szybko powiązała ze sobą obie sprawy. Stwierdzili, że to na pewno była para kochanków, która przypadkiem trafiła w ręce szalonego seryjnego mordercy.

Ich tożsamości nie ustalono.
  • 1

#456

Dragwen.
  • Postów: 136
  • Tematów: 6
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Może i nie jest to typowa creepypasta z jakimiś dziwnymi potworami, seryjnymi mordercami czy duchami.
czytelnik musi się "wczuć" w rolę. Pomyśleć, co on by robił w takiej sytuacji.

Niewinna

Tłum.
Bardzo podniecony tłum. Głośny tłum. Czeka, zgromadzony na rynku.
Czeka.. na mnie. Na wielkie widowisko ze mną na czele.
Winna.
Nie, jestem niewinna.
To kłamstwo Nie jestem winna. Ja wiem, co stało się naprawdę, jednak nikt mi nie uwierzy.
Płomienie. Żar. Ognista poświata spowijająca Królewski pałac. Noc.
Byłam blisko tamtego miejsca, wracałam do domu z ziołami od Znachorki.
Widziałam sprawcę. Widziałam, jak rzuca rozpaloną pochodnią w stertę siana obok Królewskich stajni.
I on widział mnie.
Rano do mojego domu zapukali Królewscy strażnicy. Wywlekli siłą i zaprowadzili do Sądu.
Posądzono mnie o uprawianie czarów. Zioła tym bardziej mnie obciążały.
I takim oto sposobem znalazłam się tu. W surowej, kamiennej celi, o jednym, zakratowanym oknie wychodzącym na rynek.
Widziałam przez owo okno, jak strażnicy przygotowują moje miejsce kaźni. I – oczywiście – jak zbiera się tu coraz to więcej ludzi chcących zaobserwować to niezwykłe widowisko.
Słyszę kroki na korytarzu. Okute żelazem podeszwy dzwoniące o kamienną posadzkę. Stuk-stuk–stuk-stuk.
Idą. Idą po mnie. To nie ja! – Krzyczy moje kołatające serce. Jednak nikt go nie posłucha. Ludzie zebrani na rynku żądzą zbrodni. Słyszę jak klucz powoli przekręca się w małym, metalowym zamku. Dlaczego mnie musiał spotkać taki los? Dlaczego tyle zwlekałam z wyjściem od znachorki?
Drzwi otwierają się, do celi wchodzi uzbrojony strażnik w łańcuchowej zbroi. Na zewnątrz czeka drugi, nieco starszy od pierwszego.
Biorą mnie po obu stronach zakleszczając me ręce tuż przy łokciach w żelaznym uścisku, bym nie mogła się wyrwać.
Krzyczę. Krzyczę, że jestem niewinna, pragnę, by usłyszało mnie całe królestwo.
Prawdziwy podpalacz jest na pewno gdzieś na widowni. Prawdziwy podpalacz będzie oglądać moją śmierć, która powinna spotkać jego.
Próbuję się wyrwać, kopię strażników. Wszystko na nic. Wychodzimy na rynek. Tłum szaleje widząc „czarownice”. Słyszę obelgi pod swoim adresem, niektórzy rytmicznie krzyczą „Giń! Giń! Giń!”. Nagle wszyscy się do nich przyłączają, wznoszą ściśniętą pięść ku słońcu.
Połowa drogi ku stosowi.
Widzę przed sobą drąg otoczony sianem i różnej wielkości kawałkami drewna.
Ludzie są coraz bardziej niespokojni, ja gryzę strażników próbując im się wyrwać. Krzyczę, że jestem niewinna, że wybrano złą ofiarę. To niesprawiedliwe! – Myślę jak dziecko, któremu dano mniej czekolady niż innym.
Dwadzieścia kroków do stosu.
Myślę o swojej rodzinie, o starej matuli i młodszym bracie. Zapewne są na widowni, biadolą potajemnie za mną, tak, by nikt ich nie usłyszał. Wodzę niespokojnym wzrokiem po tłumie, szukając prawdziwego podpalacza.
Dziesięć kroków od stosu.
Udało się! Wyrwałam swe ręce strażnikom i rozpoczęłam szaleńczy bieg klucząc między ludźmi próbującymi mnie złapać. Już prawie, widzę wyrwę w grupie ludzi i.. Nagle czuję mocny uścisk na mym ramieniu. Złapali mnie. Z moich oczu kapią olbrzymie łzy niesprawiedliwości.
Doprowadzona.
Prowadzą mnie po drewnianych kawałkach ku palowi, potykam się, lecz nikt na to nie zwraca uwagi. Jeden ze strażników przywiązuje mnie. Unoszę twarz ku niebu i krzyczę. Pytam Boga, dlaczego ja, co zrobiłam by zasłużyć na taki los.
Podchodzi strażnik z zapaloną pochodnią.
Tym razem jęczę w spazmach, krzyczę, wydaję nieartykułowane dźwięki w panice. Dlaczego ja? Jak można zarzucić niewinnej kobiecie że jest czarownicą przez to, że parzy sobie ziołowe herbatki?
Strażnik zbliża rozżarzoną pochodnie do stosu. Stos zajął się.
Nagle uspokajam się. Cisza. Ja nie krzyczę, stado ludzi czeka w milczeniu, aż pierwsze płomienie zaczną lizać niewinną kobietę.
Uświadamiam sobie, że zostało mi kilka minut życia. Modlę się do Boga, aby zostać zbawioną.
Czuję pierwszy płomień liżący moją nogę. Modlę się głośniej, aby ludzie, stojący teraz z zapartym tchem wysłuchali moich słów.
Czuję więcej płomieni.
Poczułam pierwszy ból. Gorąco. Dym gryzący w oczy. Widzę otaczające mnie płomienie i majaczące sylwetki tuż za nimi.
Zaczynam krzyczeć. Jeszcze nigdy nie czułam tak strasznego bólu, a wiem, że to dopiero początek. Zamykam oczy. Słyszę, że tłum zaczyna wiwatować, co mnie boli jeszcze bardziej. Ale w sercu.
A może..
Otwieram oczy tylko na chwilę, by popatrzyć na młodszego strażnika. Tak. To on. On jest sprawcą, a teraz uśmiecha się upiornie widząc mą daremną śmierć. Gdy wciągam powietrze czuję żar. Ból powoli ustaje. Czuję liżące mnie płomienie, jednak nie sprawiają mi już tak ogromnego bólu. Staję się senna. Z moich ust wydobywa się szept „Niewinna..”.. Po chwili też ostatnie tchnienie.
Widzę siebie. Siebie, płonącą, przywiązaną do drąga. Wokół stado ludzi, cieszących się z widoku śmierci. Unoszę się. Coraz wyżej. Strażnik który podpalił zamek przewodzi krzykom tłumu. Sprawca jest na wolności. Zginęła niewinna istota, zbliżająca się ku wiecznemu światłu.

Użytkownik Dragwen edytował ten post 02.01.2012 - 22:15

  • 1

#457

Zielona Małpa.
  • Postów: 135
  • Tematów: 4
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Krampus

Nasz wszechświat jest zbudowany na zasadzie liczby 2. DNA w komórkach naszego ciała składa się z podwójnej helisy. Materia ma swoje przeciwieństwo - antymaterię. Komputery działają na podstawie kodu binarnego, składającego się z dwóch cyfr - 0 i 1.
Podobnie mitologia oparta jest na dobru i złu, dwóch siłach, które są względem siebie przeciwne, zarówno w działaniu jak i w celu. Bóg też ma przeciwnego odpowiednika, Szatana. Jezus ma przeciwnika w Antychryscie. Ten sam wzór możemy znaleźć również w mitologii politeistycznej; Thor ma przeciwnika w Loki, w starożytnej Grecji bogowie olimpijscy mają oponentów w tytanach.
Zdarza się, że czasem w przekazach ustnych o niektórych postaciach się zapomina. Tak stało się z przeciwnikiem świętego Mikołaja - Krampusem. Istota ta miała rozdawać kary bezbożnym dzieciom na całym świecie. Gdy Krampus wiedział, że jakieś dziecko było wyjątkowo nieposłuszne, wrzucał je do swojego wora i zabierał je do swojej nory, aby zjeść je w wieczór wigilijny.
Z czasem, kiedy ludzkość rozszerzyła swoje wiadomości na temat wszechświata, nowe technologie i nasze własne działania zajęły miejsca zajmowane niegdyś przez mitologiczne istoty. W dzisiejszych czasach rodzice przyczyniają się do wypierania tradycji świętego Mikołaja poprzez własnoręczne wręczanie im prezentów.
Można jednak trafić na rodziców, którzy robią swoim dzieciom rzeczy nie do pomyślenia. Co roku dzienniki przedstawiają historie o rodzicach, którzy zaszli za daleko. Prawie, jakby opętał ich jakiś demon.
Aby nagrodzić sprawiedliwych, ale nie karać złych, obie strony są oczyszczane zarówno z dobrego, jak i złego wizerunku. Do każdego nieposłusznego, lecz nagrodzonego dziecka musi istnieć przeciwwaga.
Każde Ying musi mieć swoje Yang.
Spoiler


  • 0

#458

Badyl.
  • Postów: 23
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Moja Żona


Moje życie zdawało się wieść całkiem nieźle. Niedawno zdobyłem licencjat i przyzwoicie płatną pracę jako kierownik biura. Rzecz w tym, że w moim życiu czegoś brakowało... Chciałem miłości. Chciałem mieć żonę, która dotrzyma mi towarzystwa, ale jedyne kobiety, które znałem pracowały w biurze i były brzydkie jak diabli.

Pewnego wieczoru po powrocie z długiego dnia pracy, złapałem za colę, usiadłem i odpaliłem komputer. Byłem zdesperowany, chciałem odnaleźć swoją miłość jak najszybciej, a wszystko wskazywało na to, że pozostaje mi tylko Internet i serwisy randkowe. Zajrzałem na popularną stronę, zarejestrowałem się, wpisałem swoje dane i zainteresowania w nadziei, że wkrótce kogoś mi dobierze.

Następnego ranka odpaliłem kompa i sprawdziłem rezultaty. Dopasowało mi tylko 2 osoby i jakimś dziwnym przypadkiem jedną z nich była moja horrendalnie brzydka współpracownica. Ta druga nie miała zdjęcia w profilu, ale nie kojarzyłem jej imienia. Wiedziałem o swojej desperacji - postanowiłem zaryzykować i napisać do tej "dziewczyny". Zapytałem, czy ma chęć spotkać się ze mną w pobliskiej kawiarni dziś w nocy. Odpisała jakieś 3 minuty później, zgodziła się. Byłem bardzo podekscytowany, ale i ciut zaniepokojony, nie miałem pojęcia co z tego wyjdzie.

Tej nocy byłem ostro zmęczony natłokiem pracy, którą miałem w biurze, ale moja ekscytacja szybko wzięła górę. Wróciłem do domu, przebrałem się i pojechałem do kawiarni. Od kawiarni dzieliło mnie niecałe 5 minut drogi, więc dojazd nie sprawił mi żadnych kłopotów. Nie było też problemów z zaparkowaniem i szybko znalazłem się w środku gotów na randkę w ciemno.

Zamurowało mnie, kiedy podeszła do mnie najpiękniejsza dziewczyna jaką w życiu widziałem. Uwagę zwracały przede wszystkim jej oczy - świat nie widział wspanialszych szarych oczu. "Hej". Powiedziała uśmiechając się. "Jestem Christy. A więc to ty musisz być David, widziałam twoje zdjęcie."

"Ja za to bardziej niż pewny, że nie widziałem Twojego, być nie mogę." Odpowiedziałem i zaśmialiśmy się razem. Już wtedy wiedziałem, że to musi być to.

Pierwsza randka udała się świetnie, okazało się, że rzeczywiście wiele nas ze sobą łączy. Podrzuciłem Christy pod jej podniszczone mieszkanie, pocałowaliśmy się po raz pierwszy i wróciłem do domu. Czułem wtedy, że jestem najszczęśliwszym kolesiem na świecie, jakby już nic nie mogło pójść nie tak.

Z Christy spotykałem się już 4 miesiące i choć to niedługo, byłem pewien co do niej i oświadczyłem się. Nie ukrywając ogromnej ekscytacji zgodziła się. Nasz ślub nie był niczym nadzwyczajnym, było trochę pusto. Zjawiła się moja mama, ojciec Christy, kilku moich bliższych znajomych z pracy i paru jej przyjaciół. Była tak cudowna, a ja tak zakochany.

Tej nocy przestałem być prawiczkiem, na szczęście nie zaszła w ciąże, bo dziecko tak wcześnie nie byłoby najlepszym ślubnym prezentem, nie byłoby nas jeszcze stać na utrzymanie go. Nie starczyło mi pieniędzy nawet na miesiąc miodowy, ale nie przejmowała się tym i mówiła, że znaczenie ma tylko to, że jesteśmy razem. Była wtedy taka przemiła. Pomogłem Christy w przeprowadzce, przenieśliśmy jej rzeczy do mojego skromnego domu, gdzie od teraz będziemy żyć razem. Żyło nam się naprawdę cudnie, tworzyliśmy idealnie zgraną parę.

Kilka miesięcy później dowiedziałem się w pracy, że jednego z moich kolegów, Kevina, który był na ślubie, znaleziono martwego, pociętego od stóp do głów. Nie zidentyfikowano sprawcy, ani nie ustalono, co tak naprawdę się stało. Za kilka dni mają przeprowadzić sekcję zwłok. Ta wiadomość podłamała mnie, a ból głowy, który ostatnio nie przestaje mi dokuczać, jeszcze bardziej zaczął dawać się we znaki. Myślałem, że to efekt przepracowania. Tej nocy w domu zjawiłem się późno, wyglądało na to, że Christy jest już w łóżku. Nie byłem zbyt głodny, więc poszedłem do naszego pokoju i położyłem się obok. Od razu powiedziałem o moim przyjacielu Kevinie, który został znaleziony martwy, ale ona tylko zerwała się, spojrzała na mnie i uśmiechnęła się, co zważywszy na sytuację było dość dziwne, i powiedziała:

"Nie martw się tym. Wszystko będzie z nim w porządku."

Nie wiedziałem, czy jej spokojny ton powinien mnie zdziwić, czy uspokoić, ale jej urocza natura sprawiła, że zignorowałem to i poszedłem spać.

Następnego ranka obudziłem się chory, mocno kaszlałem i ciągało mnie na wymioty. Nie poszedłem do pracy i zostałem w domu, co było chyba jedynym plusem całej tej sytuacji, oprócz tego, że Christy z takim przejęciem opiekowała się mną, gdy byłem w potrzebie. "Kocham cię, zdrowiej", tego dnia często powtarzała te kojące słowa. Gdy zapadła noc, po cichu położyła się obok mnie i zgasiła światło. Minęło 30 minut i miałem problemy z zaśnięciem. Objąłem Christy, chciałem się do niej przytulić, ale poczułem, że moja ręka zamarzła. Po prostu nie mogłem nią poruszyć... jej skóra była chłodna jak lód. "Christy? Wszystko w porządku?" Zapytałem, ale ona nie odpowiadała. Przewróciłem ją, by ujrzeć twarz swojej żony- i ujrzałem - ale w tak przeokropnie zdeformowanej wersji, że moja wyobraźnia nie była w stanie pokazać mi czegoś bardziej wstrząsającego. Krzyknąłem tak głośno jak tylko się dało, odepchnąłem ją ode siebie i zaryglowałem się w łazience. Tym, co widziałem była Christy, ale bez gałek ocznych z pustymi zakrwawionymi oczodołami, żylastą, zwisającą i do bieli bladą skórą - innych szczegółów nie pamiętałem zbyt dobrze, moje oczy nie dostosowały się jeszcze do mroku panującego w pokoju. Usiadłem i zacząłem po prostu płakać, dopóki jak sądzę nie zasnąłem. Z rana czułem się zaskakująco rześko, ale nie na długo, bo kiedy tylko przypomniałem sobie widok z zeszłej nocy, to uczucie szybko zamieniło się w strach. Wszystko było zamazane i zniekształcone, to pewnie przez to, że tyle płakałem.

Musiałem się pozbierać i przezwyciężyć lęk przed tym, co wtedy ujrzałem. Powoli otworzyłem drzwi, upewniając się, że nie narobię hałasu. Kiedy ostrożnie zajrzałem do sypialni, zauważyłem, że jej tam nie ma. Słyszałem coś w kuchni. Był to dźwięk uderzającego o coś metalu. Szybko ruszyłem do kuchni sprawdzić, co tam się dzieje i zobaczyłem moją piękną żonę podnoszącą garnki, które upuściła. Kiedy tylko mnie zobaczyła, znów wypadły jej z rąk. "Co się do cholery stało ostatniej nocy?" Zapytała, bardziej zmartwiona niż zła. "Czułem, jakby do gardła podchodziły mi wnętrzności, miałem potrzebę." Skłamałem. Na szczęście połknęła przynętę. "Jejku... cóż, zdrowiej." Pocałowała mnie i wróciła do gotowania śniadania. To nie był najlepszy początek weekendu.

Rozmyślałem o tym, co widziałem... o tym, co się niedawno stało. Ale w żaden sposób nie potrafiłem tego wyjaśnić, więc próbowałem udawać, że to się nie stało, jakby już nigdy nie miało mieć miejsca. Ale miało, nie raz. Nawiedzało mnie w moich snach... jej ciało pozbawione życia i te puste martwe oczy. Ale najgorszą częścią moich koszmarów było to, co działo się ze mną. Jej ciało stało jak jakaś marionetka, opierało swoją głowę o moją, okropny odór gnijących wnętrzności trafiał prosto w moje nozdrza...

"Ode mnie nie ma ucieczki." Szeptało oschle.

"Będziemy razem na zawsze."

I wtedy uśmiechała się. Ale uśmiech był zwyczajny i piękny jak zawsze. Uśmiech, który teraz wywołuje we mnie dreszcze.

Myślałem, że wariuję. Tą "skórę" widziałem dosłownie wszędzie. Chowała się za kabiną. Leżała w parku. Siedziała obok w samochodzie. Uciekałem jak oszalały, ale to po prostu nie miało końca. Jej "skóra" była wszędzie. Chciałem Christy. MOJEJ CHRISTY. Tą, którą kocham, a nie tego pieprzonego upiora! Musiałem to zakończyć.

Następnego dnia wszedłem do domu i zobaczyłem ciało, stało w pobliżu kuchni, zgarbione i ociężałe jak w moich snach. Nie zastanawiając się choćby przez sekundę w przypływie ogarniającego mnie panicznego lęku, złapałem ciało i zacząłem wpychać do piekarnika. Zamknąłem go i włączyłem, i choć bolało to poczułem ulgę. Piekarnik zaczął się trząść, a dochodzące z niego krzyki były pełne bólu i szaleńczego przerażenia. Z każdą powolną sekundą,, która mijała, trząsł się jeszcze mocniej, a w krzykach było słychać jeszcze więcej bólu i cierpienia, choć wydawało się to niemożliwe. Nie mogłem dłużej tego znosić i wybiegłem z domu. Krzyki nie ustawały jeszcze przez jakieś 10 minut, a za ten czas mój dom zdążyła wypełnić ściana gęstego czarnego dymu. Kiedy tam wracałem, nie słyszałem już odgłosów trzęsienia i krzyków. Dom wydawał się taki martwy. Cichy i straszliwy, tak jakby wszystko na tym świecie umarło… z wyjątkiem mnie. Podszedłem do piekarnika, by zobaczyć szczątki i to co wyciągnąłem dobiło mnie, zniszczyło bardziej niż mogło cokolwiek innego. Tym, co trzymałem, była moja żona - Christy - doszczętnie spalona na węgiel, widok jej ciała pozbawiał wszelkich nadziei, ale o dziwo jej oczy były nietknięte. Upadłem na kolana i po prostu się w nią wgapiałem. Nie mogłem w to uwierzyć. Byłem tam przez 15 minut, 30, dopóki nie zjawiła się policja. Weszli i podnieśli mnie, oczywiście od razu zostałem aresztowany, w końcu byłem sam na miejscu zbrodni.

Posadzili mnie w pokoiku i zaczęli przesłuchiwać, na szczęście byłem w stanie obejść ich dociekliwe pytania, które tak uparcie zadawali. Wywnioskowali, że jestem niewinnym mężem, który wrócił z pracy i odnalazł osmalone szczątki swojej niegdyś ukochanej żony... Powiedzieli, że wszystko się ułoży i będę musiał wynająć pokój w hotelu, kiedy oni będą sprawdzać mój dom. Gówno się ułoży. Wiedziałem, że nic nie będzie okej. WIEDZIAŁEM, CO ZROBIŁEM. I wiesz, co jest jeszcze gorsze? Ja wciąż ją widzę. To. COKOLWIEK. ZABIŁEM JĄ. ZABIŁEM JĄ. ZABIŁEM JĄ. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Zrujnowałem moje życie, jej życie, ŻYCIA WSZYSTKICH. Nie chciałem ciągnąć tego dalej, ale oto jestem i piszę to. Więc, skoro chciałem spróbować przebrnąć jakoś przez tą szaleńczą depresję, próbowałem pójść do pracy następnego dnia. Zatrzymałem się, wysiadłem i ruszyłem w kierunku drzwi. Wisiała na nich żółta tasiemka ostrzegawcza z przyczepioną karteczką:

"Budynek nie przeznaczony do użytku aż do odwołania z powodu wycieku chemikaliów skutkującego niebezpiecznymi warunkami pracy."
- Ministerstwo Zdrowia

Jasna cholera, pomyślałem. Wiedziałem, gdzie będzie mój następny przystanek - musiałem to sprawdzić. Wsiadłem w samochód i pojechałem zobaczyć się z moim lekarzem. Zatrzymałem się obok jego gabinetu i z trzaskiem nerwowo otworzyłem drzwi. Byłem jedynym klientem.

Pielęgniarka zaprowadziła mnie do niego, zapytałem, czy mógłby zrobić mi badania na obecność chemikaliów w moim ciele. Zgodził się na nie. Badań było kilka. Zdiagnozował u mnie infekcję dróg oddechowych pewnym środkiem chemicznym i przeczytał jego efekty uboczne.

"Efektem dostania się do dróg oddechowych lub spożycia tej substancji są: migrena, wymioty i przemęczenie. Charakterystyczne są pewne dziwne wzorce i wpływ na działanie zmysłów. Wystawienie na dłuższe działanie tego środka chemicznego może skutkować obrażeniami mózgu i psychiczną niestabilnością."

Użytkownik Badyl edytował ten post 03.01.2012 - 00:25

  • 7

#459

Nicole-collie.
  • Postów: 783
  • Tematów: 25
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Dead Can Man


Dead Can Man pojawił się na /b/ popołudniu 12 listopada 2010 roku. OP zamieścił post zdjęcie opuszczonego domu z zapytaniem, czy ktoś byłby chętny, żeby zobaczyć zwłoki. Jakiś czas później wysyłał zdjęcia rozkładającego się ciała siedzącego na krześle, opisując szczegółowo to, co on i jego przyjaciel zastali w tym potępionym mieszkaniu. Na nikim nie wywarło to większego wrażenia, dopóki OP nie zamieścił dziennika Dead Can Mana, w którym zapisane były jego codzienne czynności. Dzień w dzień zbierał puszki, kupował jedzenie i piwo. Fakt, że mężczyzna umarł w samotności przyczynił się do dyskusji na /b/. Potem sprawą zainteresował się sam /x/ ze względu na upiorność historii. Czy OP jest oszustem? Czy to kolejny internetowy żart? Sam to osądź.

Poniżej znajduje się cała historia opisana przez wyżej wspomnianego użytkownika:
„Historia jest w 100% prawdziwa. Wierzcie mi lub nie, TO się zdarzyło. Po raz pierwszy umieszczam tu całą historię i wszystkie zdjęcia, jakie posiadam. Był kwiecień lub maj 2009 roku. Mój przyjaciel (nazwijmy go Vinnie) był spoza miasta, więc postanowiliśmy, że oblejemy jego przybycie popołudniu. Poszliśmy do sklepu, kupiliśmy parę piw Malt Liqour 40s i kręciliśmy się po mieście z zawiniętym w brązowym papierze alkoholem. W międzyczasie odebraliśmy telefon od kolejnego przyjaciela (Justin), który poinformował, że on i jego dziewczyna (Kim) wpadną do nas na chwilę. Na obecną chwilę było wczesne popołudnie, więc wróciliśmy do domu z braku innych ciekawszych zajęć. Przy okazji zwróciłem uwagę Vinnowi, że dom naprzeciwko jest opuszczony. Miał nawet różowy znak postawiony na drewnianych palach z napisem „OPUSZCZONY” ze względu na fakt, że garaż prawie całkiem się zapadł. Nie widziałem nikogo wchodzącego ani wychodzącego z tego budynku od dwóch lat, czyli od kiedy tu mieszkam. Zakładałem, że ktoś po prostu zostawił to mieszkanie lub zostało ono wykluczone z użytku przez urząd miasta (mamy mnóstwo takich budynków w Michigan- tak, to właśnie jest Michigan).

Jako dzieciaki uwielbialiśmy przeszukiwać lasy i odnajdywać różne tajemnicze miejsca. Jest to więc logiczne, że chcieliśmy wejść do tego domu i dokładnie go przeszukać. Byliśmy już nieźle wstawieni, więc zdążyliśmy jedynie pomyśleć: „a pie** to! Wchodzimy tam”. Zaszliśmy dom od tyłu, wchodząc przez częściowo zapadnięty garaż. Drzwi garażowe były zamknięte, jednak już po chwili udało nam się siłą je otworzyć. Na prawo znajdowała się piwnica, więc postanowiliśmy zajrzeć tam na samym początku. Byliśmy zdumieni ogromną ilością przedmiotów w tej klitce. Było tam mnóstwo narzędzi i elementów konstrukcyjnych. Z tyłu pomieszczenia znajdował się oddzielny pokój, którego przestrzeń wypełniała w całości przykurzona makieta z mini torami dla pociągów zabawek. Było to na swój sposób straszne…
Kiedy badaliśmy piwnice zadzwonił Justin, informując nas, że są już przed moim domem. Wyszliśmy więc stamtąd i chwyciłem mojego Nikona. Kim i Justin byli nieźle podjadani tym, co odkryliśmy, więc wróciliśmy i pokazaliśmy im piwnicę. Po krótkich oględzinach dotarliśmy do kuchni i znów- mnóstwo bałaganu. Stół przy ścianie był zawalony butelkami i puszkami, a te ostatnie chcieliśmy zabrać po obejrzeniu całego domu (w Michigan za zwrot jednej puszki dostaje się 10 centów). Porozglądaliśmy się jeszcze trochę po kuchni. Wiadomo- unosił się tam nieprzyjemny zapach, ale nie był aż tak dominujący jak zapach stęchlizny. Zrobiłem błąd przy eksplorowaniu lodówki, gdzie poczułem tak silny odór z gnijącej żywności szczelnie opakowanej, którą ja otworzyłem, że aż mnie zamroczyło. W kuchni znajdowały się drzwi prowadzące do salonu. Byłem pierwszym, który je otworzył. Drzwi były wahadłowe; gdy je otwierałem kątem oka dostrzegłem sylwetkę człowieka siedzącą w fotelu odwróconą do mnie tyłem. Pierwsze, o czym pomyślałem to to, że ktoś tu jednak mieszka, a my właśnie złamaliśmy prawo. Obróciłem się powrotem, minąłem kolegów i szepnąłem: ”cholera ktoś tu jest!”, po czym zwialiśmy stamtąd w podskokach. Dobiegliśmy do mojego podwórka i tam powiedziałem im o tym, że widziałem, jak ktoś siedział w fotelu w salonie.

Vinnie, który był bardziej pijany ode mnie wybełkotał: „Pie*** go! Nie ma już prawa do tej posiadłości w takim samym stopniu co my! To pewnie jakiś ciul”. Nie byłem za tym, żeby tam wracać i konfrontować się z jakimś szurniętym bezdomnym pijaczyną, ale J. przekonał mnie, kiedy stwierdził, że cieć pewnie jest na niezłym haju i nie będzie w stanie nawet wstać z fotela (Justin przez kilka lat był mocno uzależniony od heroiny, więc traktowałem go jak speca w tych sprawach. Teraz już jest czysty). Po raz kolejny weszliśmy do domu tą samą drogą, tym razem ciszej. Kiedy dotarliśmy do kuchni to Vinnie pierwszy wszedł do salonu, podczas gdy reszta stała i patrzyła na V, który z kolei obserwował postać w fotelu. Podszedł do nas, machnął lekko drzwiami, żeby się domknęły i powiedział: „To jest trup”.
Spojrzeliśmy na niego osłupieni i nagle wydało nam się oczywiste, dlaczego w salonie był taki poważny. Przemknęliśmy do salonu i zebraliśmy się wszyscy nad ciałem. Jego skóra była czarna (później odkryliśmy, że był rasy białej) i siedział, „wpatrując się” w stronę frontową domu. Oczywistym jest, że siedzi tak już od bardzo długiego czasu. Smród unoszący się nad zwłokami był wprost nie do zniesienia. Musieliśmy pozakrywać usta i nosy bluzami, tworząc swoiste respiratory oddzielające nas od tego zapachu. To sprawiło, że Vinnie i ja momentalnie otrzeźwieliśmy- nikt z naszej czwórki nie odważył się powiedzieć ani słowa. Była kompletna cisza.

Nie potrafię opisać, co działo się potem, bo wszystko to w mojej pamięci zaszło mgłą. Sam niespodziewany widok zwłok wydaje się surrealistycznym doświadczeniem. Przeszukaliśmy resztę mieszkania; piętro i pozostałe pomieszczenia na parterze. Przy zwłokach znaleźliśmy dziennik, który przekartkowaliśmy, dowiadując się, że facet zapisywał w nim, co zjadł, temperaturę i ile pieniędzy zarobił na zwróconych puszkach (co wydawało się dziwne, bo w całym mieszkaniu znalazłem puszki, które razem warte były około 50$). Zrobiłem więcej zdjęć mieszkania i zwłok (Vinnie przeciwny był robieniu zdjęć nieboszczykowi), po czym opuściliśmy posiadłość i udaliśmy się do baru. W pewnym momencie Kim gdzieś się ulotniła i została nasza trójka, ale pamiętam, że zniosła to doświadczenie całkiem dobrze w porównaniu do większości dziewczyn (niektórzy ludzie nawet nie chcą słuchać takich historii, a co dopiero oglądać zdjęcia). Dotarliśmy, gdy była już noc, usiedliśmy gdzieś z tyłu i rozmawialiśmy o tym, co właśnie się wydarzyło. Po wyjściu, znów pijani, Justin i ja ponownie odwiedziliśmy rezydencję, by jeszcze raz sprawdzić to miejsce. Zrobiłem kolejne parę fotek, a Vinnie i Justin postanowili spać u mnie tamtej nocy. Powiedziałem o wszystkim moim współlokatorom, a jeden z nich opowiedział o tym swojej dziewczynie. Była mocno zaniepokojona i odmawiała przychodzenia do nas, dopóki zwłoki nie znikną. Odrzekła, że jeśli nie zadzwonię na policję, to ona to zrobi.
Rankiem na kacu, zdecydowałem, że będzie lepiej jeśli rzeczywiście zadzwonię po gliny. Przedzwoniłem do znajomych, informując o zamiarach, jednak oni chcieli, żebym trochę jeszcze się wstrzymał, bo również chcieli je zobaczyć. Odczekałem trochę i zadzwoniłem jako anonim, mówiąc na linii, że znalazłem zwłoki. Operator wydawał się podenerwowany i kazał czekać na linii. Praktycznie powtarzał to co chwila. Zostałem przekierowany do detektywa działającego w naszym mieście. Wyjaśniłem, co się stało i podałem miejsce odnalezienia trupa. Zapytał o moje imię, ale odparłem, że musiałby być psychicznie niezrównoważony, jeśli myślał, że podam mu swoje prawdziwe imię. Następnie usiedliśmy na werandzie i czekaliśmy na przybycie policji. Niecałą minutę (!) po tym, jak zadzwoniłem, zjawił się pierwszy radiowóz na sygnale. Byłem szczerze zdumiony tak szybką interwencją. Okazało się jednak, że wóz jedynie przejeżdżał obok. Po chwili pojawiło się kilka wozów i pytali nas, czy nie widzieliśmy, jak ktoś kręci się w okolicy. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że nie widziałem tam nikogo od dwóch lat.
Policja trochę się pokręciła, po czym przyjechał biały van. Parę dziewczyn z okolicy podeszło do domu, żeby przyjrzeć się, co się dzieje. Funkcjonariusze poinformowali nas, że ktoś tam umarł i oczywiście musieliśmy udawać kompletne zaskoczenie. Wyprowadzili go na noszach (swoją drogą pewnie nieźle musieli się namęczyć, żeby odkleić go od fotela) i wynieśli broń, która tam się znajdowała (była to gwintówka w starym stylu, która wisiała na ścianie w salonie). Rozmawiałem z jednym z policjantów, a ten odpowiedział, że rodzina kolesia wpadała tu od czasu do czasu, żeby sprawdzić, czy wszystko u niego w porządku (najwyraźniej nie chciał mieć z nimi nic do czynienia), aż w pewnym momencie zaprzestali odwiedzin. Sam chciał, żeby zostawiono go w spokoju. Jedyną rzecz, którą zabraliśmy z domu był dziennik zawierający bardzo ładne pismo i notki dotyczące jakichś adresów i takie tam. Pierwszy wpis dokonano 21 stycznia, gdzie zawarta była informacja, jakoby znalazł dziennik w śmietniku. Były również zapiski, kiedy wyłączano prąd i żeby zakupić olej (w mieszkaniu znajdowało się kilka lamp oliwnych). Ostatni wpis (3 maja) w dzienniku brzmiał następująco: „Chory- mam dość tych puszek. Chory jak cholera nie mogę jeść”. Trochę to straszne. Data ostatniego wpisu jest zgodna z datą gazety leżącą u niego na stoliku w salonie.
Postanowiliśmy, że poza dziennikiem nie zabierzemy nic z tamtego domu, z szacunku do zmarłego i jego rodziny. Doskonale wiem, że niektóre rzeczy są warte wiele pieniędzy, ale nie jestem typem osoby, która okrada dom nieboszczyka. Myślałem, że rodzina przyjedzie i zabierze parę drobiazgów, jednak do tej pory nikt się nie zjawił. Dom skończył jak obiekt do sprzedania i widziałem ludzi, którzy go kupili, wynosząc stare rupiecie takie jak winylowe płyty czy niezapomniane mini tory dla pociągów. Dom na chwilę obecną został naprawiony i oddany do wynajęcia. Oficjalnie nigdzie nie została zamieszczona informacja o tym, że zmarł tam człowiek. Napisałem tego posta, żeby podzielić się moim przeżyciem. To wydarzyło się w 2009, ale dopiero teraz zdecydowałem się to zamieścić w Internecie. Nie jest to żaden kawał ani nie zamierzam się z tego wyśmiewać. Ten facet zmarł samotnie i został odnaleziony przez grupę nieznajomych prawie rok od jego śmierci. Żartujcie sobie z tego jeśli chcecie, ale ten mężczyzna był kompletnie sam i najwyraźniej miał jakieś problemy.
R.I.P Jeff ”.
Historia OP zbiega się w czasie z datą odkrycia zwłok. Aparat użyty do zdjęć to Nikon D60, a wszystkie zdjęcia datowane są na 2009/04/09…
OSTRZEGAM! MATERIAŁ JEST DOŚĆ DRASTYCZNY!
dziennik
dead can man
dead can man II
jeden z pokoi
makieta
  • 17

#460

M. L. B..
  • Postów: 98
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

Przetłumaczyłam dwie creepypasty i chociaż starałam się jak mogłam, to według mnie wraz nie wyszło dobrze :( no cóż, może z czasem się rozkręcę :)


PIOSENKA

Woźny w jednej ze szkół wciąż błąkał się po budynku, choć wszyscy poszli już do domu. Gdy szedł po korytarzu usłyszał śliczny głosik śpiewającej dziewczyny.
„W tej szkole jest mężczyzna, i niestety będzie podążał za moim głosem...”
Szedł za słodkimi dźwiękami, dopóki nie znalazł się w rupieciarni, w której trzymał wszystkie swoje narzędzia pracy. Przed nim stała śliczna dziewczynka o bladej buzi. Jej oczy były zamknięte. „Kim jesteś?”, spytał. Nie odpowiadała, kontynuując swoją piosenkę.
„...aż nie spotka śmierci w moich dłoniach”
W mgnieniu oka oczy dziewczynki nagle się otworzyły. Migotały, aż stały się czerwone jak krew. Woźny upadł na podłogę, martwy jak głaz.



GABINET FIGUR WOSKOWYCH

Kiedyś, jakieś 50 lat temu, żył pewien chłopiec. Nikt dziś nie zna jego imienia, ale my nazywajmy go Tommy. Żył w małym, cichym miasteczku, gdzie wszystko było normalne i nie istniała żadna rzecz, którą możemy nazwać patologią.
Pewnego dnia przyjezdny cyrk przybył do miasteczka. Miał on wszystko to, co ma każdy inny cyrk. Akrobatów, treserów zwierząt, clownów.
Cyrk ten jednak miał też miniaturowy gabinet figur woskowych.
Wszyscy zawsze dobrze komplementowali figury, które znajdowały się w tym muzeum. Zgodnie komentowali ich podobieństwo do żywych ludzi. Dyrektor cyrku zawsze dziękował wszystkim zachwyconym jego posągami, chwaląc talent człowieka, który je wykonał.
Tommy był zafascynowany figurami. Zostawał w gabinecie aż do jego zamknięcia, rozprawiając z dyrektorem cyrku. Był tak zainteresowany wykonaniem tych woskowych posągów, że pewnego razu został zaproszony do cyrku po zmroku, by poznać artystę, który wykonał te wspaniałe rzeźby.
Tej nocy, kiedy Tommy powrócił do cyrku, plac był całkowicie opustoszały. Zniknęło wesołe miasteczko, zwierzęta. Na całym placu panowała pustka. Tommy jednak tak bardzo pragnął poznać artystę, że nie przeszkadzało mu to i niezrażony udał się do gabinetu woskowych figur.
Gdy wszedł do środka, wszędzie paliło się światło, jednak w całym gabinecie nie było ani żywej duszy. Tommy jednak zaczął powoli chodzić po pomieszczeniu, ponownie podziwiając każdą z figur. Drzwi zatrzasnęły się za nim i usłyszał dźwięk przekręcanego w zamku klucza.
Chłopiec dobiegł do drzwi i potrząsał nimi, aż prawie całkowicie wypadły z zawiasów. Przestał, a kątem oka zobaczył ruch w głębi gabinetu. Pomyślał, że to na pewno tylko jego wyobraźnia. Nagle poczuł, że coś złapało go z tyłu, a przed oczami miał już tylko ciemność.
Następnego dnia jeden z przyjaciół Tommy'ego przybył do cyrku w poszukiwaniu chłopca, ale spostrzegł, że cyrk właśnie zbiera się do odjazdu. Zdążył jednak wstąpić do gabinetu figur woskowych, by spytać o swojego przyjaciela. Gdy jednak wszedł do gabinetu, zdążył zrobić kilka kroków, a następnie zatrzymał się.
Na wystawie znajdowała się nowa figura. Młodego chłopca, mniej więcej dziewięcioletniego. Przyjaciel Tommy'ego zbliżył się do figury, patrząc na przerażająco wykrzywioną twarz. Posąg wyglądał dokładnie tak jak Tommy gdy wyciągnął dłoń i dotknął jego twarzy, poczuł jedynie gładki i chłodny wosk.

Mam jednak nadzieję, że się spodoba :)
  • 2

#461

cinderos.
  • Postów: 38
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

"Mroczne dni"

Usiadłem wstrząśnięty lekko zdezorientowany.

Gdyby nie to, że czuje jak moje powieki się stykają aby chronić oczy, nie mógłbym odróżnić czy są otworzone czy też nie. Zewsząd otacza mnie atramentowa czerń, przytłacza mnie. Możesz pomyśleć, że skoro jestem uwięziony bez przerwy w tym mrocznym więzieniu, czerni powinienem się do tego przyzwyczaić. Jednak nie, zawsze jest to dla mnie lekki szok, kiedy budzę się z krainy cieni, tylko po to by zostać powitanym przez bezkresne równiny czarnej pustki.

Rozglądam się za jakaś rzeczą która potwierdziła by mnie w przekonaniu, że jeszcze jestem, dałaby mi dowód na to, że to jest dalej ten sam stary świat.

Nic.

Jestem sam.

Widzę lekki rozbłysk na lewo od mojej… wizji świata, jeżeli można by to było tak nazwać. Ignoruje to. Dochodzę do wniosku, że jest to tylko źródło nadziei, że nie będzie to zwykły szary koc.

Słyszę zgrzyt – to drzwi.

„Cath, lepiej już wstawaj. Jedziemy do domu dziadków za jakaś godzinę. Zacznij się przygotowywać, dobrze?”.

Wzdycham. „Dobrze, mamo”.

„Aha, laskę i okulary masz jak zwykle w kuchni kolo klatki dla ptaków”.

Wzdycham jeszcze raz.

:?:

Użytkownik cinderos edytował ten post 09.01.2012 - 21:03

  • 1

#462

Mary.
  • Postów: 2
  • Tematów: 0
Reputacja Nieszczególna
Reputacja

Napisano

Witam, jestem nowa na forum i na powitanie mam autentyczną historię mojej przyjaciółki..

Od kilku miesięcy mieszkam w Kanadzie w Toronto, i około 2h od naszego miasta jest pewna miejscowość. Nie wiem gdzie dokładnie ale jest stary las i jest tam taki tunel.. Podobno kiedyś, nie jestem pewna w jakich okolicznościach, ale zagnięło wiele ludzi.. po prostu weszli tam i nie wrócili.
Jako iż moja przyjacółka lubi takie miejsca wraz z grupką znajomych poszła tam poszukać. Jest tam wejście do tunelu a w tunelu są pewne drzwi.. Weszli tam. Było to jakieś wielkie pomieszczenie. Bardzo ciemne. Weszli w głąb i po kilku minutach drogi usłyszeli krzyk. Takie długi i głośny wrzask. Dziewczyny chciały uciekać ale mężczyźni chcięli zostać a same bez nich nie chciały iść więc poszli jeszcze dalej. Nagle zobaczyli.. coś w stylu satanistów. W Kandzie jest wiele takich grup, które "praktykują czarną magię" więc dziwne to nie jest. Owi sataniści zauważyli ich, a znajomi nie wiedzieli czy przypadkiem nie mają jakiś noży i po prostu uciekli. Tamci zaczęli ich gonić ale nie zdążyli bo zostawili znajomi samochód na zewnątrz więc zdążyli wejść i odjechać. Wszyscy do tej pory są przerażeni i się nie dziwię.

Mam zamiar dowiedzieć się coś o historii tego miejsca i sama się tam wybrać. Teraz nie jestem pewna jaka była nazwa tej miejscowości więc jak się dowiem od przyjaciółki to dam informacje.
  • -4

#463

Dragwen.
  • Postów: 136
  • Tematów: 6
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Ostrzeżenie

Słońce dopiero wyłaniało się zza widnokręgu a on był już na nogach, jak to zwykle, gdy wychodził do szkoły o tej porze roku. Założył słuchawki i włączył swoją ulubioną piosenkę, gdy zbliżał się do Tego miejsca.
Od kilku dni zawsze gdy tędy przechodził słyszał za sobą samochód. Na początku cicho, jakby był jeszcze za zakrętem, jednak później trochę bliżej a kończyło się zawsze na tym, że odwracał głowę i nie widział nic..
Tym razem było podobnie, nic nie dało słuchanie muzyki – tak, jakby ten dźwięk powstawał w jego głowie. Gdy zdawało się, że za chwilę zostanie przejechany obrócił się gwałtownie i zobaczył a raczej nie zobaczył żadnego nadjeżdżającego pojazdu, tylko zwykłą drogę otoczoną trzcinami i małymi drzewkami.
Poprzez zagłuszające wszystko dźwięki swojego ulubionego zespołu usłyszał czyjś szloch. Zdjął więc słuchawki i obrócił się w stronę, którą zmierzał.
Na małej, ledwo półtorametrowej skale obok klęczała mała, czarnowłosa dziewczynka i płakała.
- Dlaczego płaczesz? – Zapytał podchodząc trochę bliżej. Dziewczynka uniosła głowę ukazując swe niebieskie oczy i blade policzki. szepnęła:
- Zostało mało czasu.- wyszeptała ocierając łzę spływającą po drżącej bródce.
- Jak chcesz możesz opowiedzieć mi, co się stało. – Zwinął słuchawki i włożył do kieszeni, a gdy chciał spojrzeć na dziewczynkę tej już nie było.
Ogarnięty dziwnymi myślami ruszył w dalszą drogę.
- Dzisiaj… - Przestraszony rozglądnął się po okolicy słysząc głos dziewczynki.
I znów to usłyszał.
Samochód.
Zdecydował, że nie będzie zwracał na to uwagi.
- Uważaj.. – I na to też. To jego wyobraźnia, a nie dziewczynka. To wcale się nie zdarzyło, nie widział jej.
- Zejdź na bok.. – Teraz naprawdę się rozzłościł. Zamiast zejść na bok jak nakazała mu niewidzialna osoba skoczył nagle na sam środek drogi.
Uderzenie.
Ciemność.
- Ostrzegałam…
  • 2

#464

Zielona Małpa.
  • Postów: 135
  • Tematów: 4
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Historię tę napisał dziennikarz Timothy C. Forbes w latach 90. To artykuł znaleziony kilkanaście lat temu w jakiejś regionalnej gazecie w USA. Jest to jedna z wielu wersji legendy o Bunnymanie. W ciągu kilku najbliższych dni założę osobny wątek na ten temat. Szukając informacji, natknęłam się na kilka różnych legend, a każda z nich była trochę inna od pozostałych. Myślę, że warto rozwinąć ten temat, a creepypastę wstawiam, aby was zainteresować. Miłego czytania. I przyjemnych, pełnych królików snów.
THE CLIFTON BUNNY MAN
Opowieść o Bunnymanie (przyp. tłum. Człowieku Króliku) rozpoczyna się wiele lat temu. Kiedyś nie sięgała dalej niż do roku 1931, kiedy to wiele morderstw tutaj opisanych zostało już popełnionych. Aby sprawdzić, czy wszystko to jest prawdą, możecie udać się do Starej Biblioteki w Clifton w Północnej Wirginii w Stanach Zjednoczonych. To, co zamierzam wam teraz opowiedzieć, jest całkowicie prawdziwe i mimo że sam nigdy nie widziałem Bunnymana, żaden z mieszkańców Clifton nie wątpi w jego istnienie.
(Krótkie odniesienie, aby pomóc wam zrozumieć całą sprawę)
Na wiadukcie, o którym będzie mowa, znajduje się podwójny tor kolejowy. Pod spodem przechodzi droga, na której mieści się jeden samochód, a wzdłuż niej biegnie żwirowa dróżka. Dookoła rośnie las.
W 1903 roku w pobliżu Clifton znajdował się, schowany głęboko w dzikim lesie, otaczającym miasteczko, szpital psychiatryczny. Wkrótce po wybuchu wojny secesyjnej, ludzie zaczęli zamieszkiwać tamtejsze tereny, a populacja osiągała około 300 osób. Była to w rzeczywistości niewielka osada. Niemniej jednak mieszkańcom nie podobała się świadomość istnienia takiego obiektu kilka kilometrów od domu. Postanowili więc zadziałać wspólnie i podpisali petycję o przeniesienie go, nieważne dokąd. Dokument dostał zatwierdzony i został zbudowany nowy szpital psychiatryczny, który aktualnie jest znany jako „Lorton Prison”, tymczasowe więzienie, gdzie przetrzymywani są przestępcy przed właściwym skazaniem.
Jesienią 1904 roku zgromadzono pacjentów i kazano im wsiąść do autobusu, który miał zawieźć ich do Lorton. Niedługo po wyruszeniu, kierowca musiał gwałtownie skręcić, aby ominąć coś, co pojawiło się nagle na drodze. Autobus przechylił się dosyć mocno, po czym w zawrotnym tempie pędził do przodu. Nastąpiła kolizja.
Większość uczestników wypadku została ranna, a część zobaczyła możliwość ucieczki, więc pobiegła nocą w głąb lasu. Następnego dnia o poranku policja wszczęła śledztwo i zaczęła się obława na uciekinierów. Godziny zamieniły się w dni, dni w tygodnie, tygodnie w miesiące. W ciągu czterech miesięcy udało znaleźć wszystkich, poza dwoma: Marcus A. Wallster and Douglas J. Grifon. W trakcie poszukiwań obu mężczyzn, przypadkowo znaleziono na wpół zjedzone i rozczłonkowane szczątki zajęcy, również na dalszych etapach poszukiwań.
W końcu udało im się znaleźć Marcusa martwego tuż obok wiaduktu przy Fairfax Station (obecnie znanego jako Most Bunnymana). W swojej dłoni ściskał własnoręcznie wykonane narzędzie przypominające trochę młotek, a trochę nóż. Zrobione zostało z ostrego kamienia i bardzo wytrzymałej gałęzi. W tym momencie nie było już ważne jak umarł, nikt się tym nie przejmował, liczyło się tylko to, że nie muszą go dłużej szukać. Policjanci znaleźli dla niego pasujący pseudonim. Jednak jak się później okazało, Bunnymanem nazwano nie tę osobę.
W trakcie dalszych poszukiwań Douglasa, wciąż znajdowano na wpół zjedzone zające. Napotykano je ciągle, na całej drodze. W końcu to Douglasa nazwali Bunnymanem i tak już zostało.
Minęły trzy kolejne miesiące i 7. kwietnia 1905 roku policja zawiesiła poszukiwania. Przyjęto, że Bunnyman z całą pewnością już nie żyje, albo oddalił się na tyle daleko, że nie stanowi żadnego większego niebezpieczeństwa. Mieszkańcy więc uspokoili się i wrócili do zwyczajnego życia. W październiku zaobserwowali pojawiające się znikąd martwe, zjedzone zające i znów zaczęli się obawiać niebezpieczeństwa.
Nadszedł dzień Halloween. Jak zwykle grupka dzieciaków poszła na wiadukt Fairfax, aby pić i robić… Robić to, co dzieciaki w tamtych czasach robiły. Kiedy zbliżała się już północ, większość z nich poszła do domu, a została tylko trójka.
Dokładnie o północy pojawiło się nagle jasne światło zza wiaduktu, oświetliło dzieci. Po kilku sekundach wszystkie leżały już martwe. Miały gardła podcięte narzędziem takim samym lub podobnym do tego, które znaleziono przy uciekinierze Marcusie. Jednak podcięte gardła nie były jedynymi obrażeniami. Ich klatki piersiowe były rozcięte, a wnętrzności wyciągnięte na zewnątrz. Jakby to jeszcze nie było mało, Bunnyman obu chłopaków powiesił po dwóch stronach mostu na linie w taki sposób, że ich stopy „dyndały” i były widoczne dla nadjeżdżających kierowców. Dziewczynę zawiesił w ten sam sposób, ale po drugiej stronie mostu.
To stało się w Halloween roku 1905. Przez kolejny rok nie było żadnych nowych wzmianek o mordercy. Dużymi krokami zbliżało się jednak kolejne Halloween. Rodzice i dzieci nadal pamiętali, co stało się przed rokiem na moście, Jego moście. Moście Bunnymana.
Tej nocy siedmiu nastolatków postanowiło tam jednak pójść. Sześciu z nich, po dłuższym namyśle, schowało się pod mostem, podczas gdy jedna, Adrian Hatala, postanowiła oddalić się odpowiedni dystans, żeby móc uciec, gdyby miało stać się to samo, co przed rokiem. Około północy była świadkiem migocącego światła poruszającego się torem kolejowym w kierunku wiaduktu, które zatrzymało się o pełnej godzinie a następnie znikło kilka sekund później z dużym rozbłyskiem. Usłyszała ogłuszające krzyki w okolicy mostu. 5 sekund później ciała jej znajomych wisiały już na moście w taki sam sposób, jak rok temu.
Przerażona Adrian pobiegła do domu i nie powiedziała nikomu wszystkiego, co widziała. Zdradziła tylko ogólny zarys historii, aby mieszkańcy wiedzieli, co dzieje się na Moście Bunnymana. Nikt jej jednak za bardzo nie rozumiał, ba, niewielu w ogóle jej uwierzyło. Oskarżono ją o morderstwo i zamknięto w Azylu Lorton.
W 1913 roku Ta sama historia znów się powtórzyła. W noc Halloween. Adrian wciąż była zamknięta. Wprawdzie skrócono jej wyrok, ale było już i tak za późno. Pokonało ją szaleństwo. Nawet więc, gdyby ją wypuszczono, nie potrafiłaby już normalnie żyć. Spędziła więc resztę swojego życia w zakładzie, aż umarła w 1953 roku z powodu wstrząsu. Nikt właściwie nie wie, czym został on wywołany. Prawdopodobnie jednak Adrian śniła o tamtej straszliwej nocy. Być może Bunnyman ostatecznie ją dopadł?
Od tej pory mogło zdarzyć się wiele morderstw, jednak po 1913 roku mieszkańcy trzymali się z daleka od Mostu, a szczególnie w Halloween. Nadszedł jednak rok 1943, sześciu nastolatków wybrało się na spacer wieczorem 31 października. Kilka godzin później wszyscy już nie żyli. Umarli w ten sam sposób, jak kilkadziesiąt lat wcześniej inne osoby na Moście Bunnymana. Wszczęto dochodzenie, jednak jak to zwykle bywa, nie zyskano żadnych pomocnych informacji.
W 1976 roku sytuacja się powtórzyła, tym razem z udziałem trzech osób. A od tej pory zdarzyło się to jeszcze jeden jedyny raz, w 1987 roku. Janet Charletier bawiła się tego wieczoru wraz z czwórką przyjaciół. Nadeszła Halloweenowa noc. Młodzież, po zabraniu kilku dzieciakom torebek ze słodyczami, postanowiła wybrać się na przejażdżkę. Około godziny 23.00 znaleźli się przy Moście Bunnymana i czekali. Jako, że nie wierzyli w starą legendę, usadowili się pod wiaduktem. Chcieli się na własnej skórze przekonać, że opowieści nie są prawdą. Pragnęli stać się jedynymi osobami, które skutecznie przeciwstawią się Bunnymanowi. Czekali około 55 minut, tak długo, aż Janet nie zaczęła potwornie się bać. Chcąc umilić sobie czas, straszyli się wzajemnie, wydając przeraźliwe dźwięki i wyskakując zza krzaków z krzykiem. Z tego powodu dziewczyna trochę się uspokoiła, nawet przyzwyczaiła się trochę. Gdy nadeszła północ, Janet nagle zaczęła wariować. Prawie wyszła spod mostu, kiedy pod nim pojawiło się rażące światło. Gdy to się stało, dziewczyna znajdowała się akurat jedną nogą pod mostem a drugą poza nim. Zobaczyła, jak jej skóra pęka, a żebra wolno przebijają się przez jej ciało. Nagle zdała sobie sprawę, że może jeszcze stamtąd uciec. Kompletnie przestraszona zaczęła biec, uderzyła się jednak o zwisające z Mostu ciało i zemdlała. Kiedy się obudziła, zauważyła, że jej włosy stały się białe i że krwawiła. Miała wiele szczęścia, że jej skóra nie została bardziej rozcięta, ponieważ wtedy by się wykrwawiła i zmarła. O resztkach sił zdołała dojść do miasteczka. Nigdy więcej nie wróciła już na Most Bunnymana.
Od tej pory miała w zwyczaju siadać rano na ławce na swoim balkonie i tępym wzrokiem wpatrywać się w las, w kierunku, gdzie w odległości kilku mil znajduje się Most. Aż do dzisiejszego dnia można ją tam spotkać. Od śmierci jej przyjaciół, historia Bunnymana trwa w niezmienionej postaci, taka, jaką znała ją Janet.
Co roku w Halloween można zobaczyć różne grupki ludzi przesiadujące wieczorem na Moście. Piją, palą, żartują. Wszyscy jednak znikają tuż przed północą. Tak było przez pięć ostatnich lat, kiedy odwiedzałem to miejsce. Nawet, jeśli nie jest akurat Halloween, w pobliżu mostu można odczuć, że jest tam coś mrożącego krew w żyłach. Obawa. Nieokreślone uczucie. Wiadomo, że ujawnia się tylko o północy w Halloween żądając krwi niewinnych i ujawnić swoje imię, Bunnyman.
Więc to była właśnie historia właśnie historia Mostu Bunnymana. A teraz krótki mit: Zbliża się noc Halloween. Aż do północy nic się nie dzieje. Tuż przed północą jeden lub dwa króliki wchodzą na most. Jego [Bunnymana] dusza (nikłe światło) przemieszcza się torem kolejowym w kierunku mostu. Kiedy wybija północ, Jego dusza zatrzymuje się na samym środku wiaduktu (śmiertelne centrum) i znika, aby po sekundzie ujawnić się poniżej torów. Od tego momentu Jego dusza oświetla wszystko dookoła światłem tak jasnym, że nie da się dostrzec Jego postaci. To ten ułamek sekundy, kiedy On podcina ci gardło i rozdziera skórę na klatce piersiowej. Później zawiesza cię na brzegu swojego mostu. Można nawet zobaczyć ślady ciągnięcia na ziemi, do miejsca w którym ciała zwisają z kamiennego mostu. Ktokolwiek się tam znajduje o północy w Halloween, zginie.
Dziękuję za czas poświęcony na przeczytanie tej historii. Wszystko poza powyższym mitem jest prawdą i dokumenty na ten temat można znaleźć w Bibliotece w Clifton. Stara biblioteka wciąż stoi i potwierdzenie moich słów można zobaczyć na mikrofilmach.
Timothy C. Forbes, Virginia, USA


Użytkownik zielona_malpa edytował ten post 12.01.2012 - 19:12

  • 16

#465

M. L. B..
  • Postów: 98
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Nigdy więcej

„Okej /x/, teraz będzie prawdziwa historia. Kilka lat temu, mój najlepszy przyjaciel Paul i jego mały brat Mannheim (zdrobniale- Manny) chcieli przeżyć coś przerażającego. Kupowali wszystkie książki ze strasznymi historiami i czytali pokręcone historyjki w internecie (jeszcze przed tym, gdy został stworzony /x/). Zawsze upewniali się, że to, o czym czytają naprawdę istnieje i działa. Na przykład próbowali wywołać Krwawą Mary w swojej łazience. Kończyło się to jednak na tym, że im dłużej próbowali, tym bardziej to wszystko wydawało się nie mieć sensu, a żaden z paranormalnych incydentów nie następował.
Pewnego dnia Manny przyszedł do domu ze szkoły wcześniej i wpisał w Google „sposoby na zezłoszczenie ducha”. Zazwyczaj wszystko robił ze swoim bratem i czuł, że dokona czegoś niezwykłego, robiąc to wszystko samemu, tym bardziej, że uważano go za strachliwego dzieciaka. Kliknął w pierwszy odnośnik. Na stronie było napisane, że aby zezłościć ducha, żyjącego w lustrze (Kto widział „Lustra”, wie o co chodzi :D przyp. Tłum), należy udawać, że się śpi, a następnie podnieść do góry cztery palce. Twoje odbicie w lustrze powinno podnosić tylko trzy. Gdy uda ci się to zrobić, NIGDY WIĘCEJ nie odwracaj się do lustra plecami!
Manny poszedł więc na dół do łóżka i zrealizował swój plan. Nie wiadomo jednak, czy się powiódł, czy nie, ponieważ gdy Paul wrócił do domu, nie mógł znaleźć swojego brata. Musieliśmy szukać go przez cały tydzień, zgłosić zaginiecie na policji i odwiedzać wszystkie domy w sąsiedztwie. Wtedy rodzice Manny'ego zorientowali się, że lustro z jego sypialni również zniknęło.
Zdecydowałem się podjąć wyzwanie i poszukać go.
Przeszukałem każdy zakątek i szczelinę w tym pokoju i w końcu poddałem się. Wyczerpany, usiadłem i zacząłem zastanawiać się, gdzie do diabła mógł podziać się trzynastoletni chłopiec z dwumetrowym lustrem. W końcu to do mnie dotarło. Być może przeprowadzał on jeden ze swoich głupich, paranormalnych eksperymentów! Włączyłem jego komputer (Był uśpiony przez ponad tydzień. Mój zasrany złom już pewnie dawno zapaliłby się i eksplodował). Szukałem czegoś o jego ostatnich wyszukiwaniach. Był to oczywiście artykuł o wywoływania pieprzonych duchów. Dreszcz przebiegł mi przez plecy, gdy tylko wyobraziłem sobie, że został porwany przez coś okropnie złego. Jeśli moje przypuszczenia okazałyby się prawdą, to odpowiedź musiała leżeć w tym lustrze. Zdawało mi się, że powoli wariuję. Mimo mojego przerażenia, poczułem potrzebę pójścia do toalety. Najbliżej była łazienka Manny'ego.
Tam rzuciłem okiem na wannę, i zobaczyłem, że na płytkach leży skierowane błyszczącą warstwą w dół lustro, którego szukam. Odwróciłem je i zobaczyłem trzy ogromne pęknięcia po skosie lustra. Wypływał z nich ciemnoczerwony lepki płyn, który wyglądał mi na krew.
Upuściłem lustro, które rozbiło się, rozpadając się w całej wannie. Byłem tak spanikowany, że aż zatoczyłem się i upadłem. Dość mocno uderzyłem się wtedy w głowę. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam przed utratą przytomności było to, że spojrzałem na lusterko wiszące nad umywalką.
Widniały na nim słowa „NIGDY WIĘCEJ”.

„Rigby.avi” <--- ja tak osobiście nie znam tej bajki, ale jak już przetłumaczyłam, to wrzucam :P

Nie mam pojęcia, co za chory człowiek mógł stworzyć ten filmik. Chcę po prostu opowiedzieć ci o moich doświadczeniach z tym plikiem.
To był normalny dzień. Wszystko było takie jak zwykle, do czasu aż nie natknąłem się na rigby.avi. Należę do ludzi, którzy lubią tego typu tajemnicze pliki, więc pobrałem ten filmik. Wszystko szło z górki. Do czasu.
Kiedy uruchomiłem filmik, pojawiło się kilka błędów, zanim pokaz rozpoczął się. Pomyślałem, że to trochę dziwne, ale założyłem, że to mój komputer jak zwykle ma jakieś problemy. Pokaz wkrótce rozpoczął się. Na początku pokazano Rigby z rozszerzonymi, czarnymi oczyma (takimi jak w odcinku „This is my Jam”). Wszystko było strasznie chaotyczne i czarno białe (co było już niezwykle niepokojące). Rigby śpiewał piosenkę, którą ułożyli w odcinku „This is my Jam”, ale jego śpiew był wolniejszy niż normalnie. Trwało to chwilę, zanim nastąpiło zbliżenie na pyszczek Rigby. Po tym pokazał się jakiś napis, być może po japońsku. Nie mogę powiedzieć, co było tam napisane, ale jestem przekonany, że było to coś chorego i strasznego...
Po kilku dniach zacząłem mieć koszmary z Rigby, powtarzającym te cholerne słowa cały czas. Nigdy więcej nie będę szukał jakichś schizowatych filmików w internecie.
Ale czy na pewno?



Nagranie

Krąży plotka, że jeśli zrobisz komuś zdjęcie, schwytasz w nim czyjąś duszę. Ale co będzie, jeśli nagrasz czyjś głos? Ten dziennik i kaseta zostały znalezione u mężczyzny, który zginął w dość nietypowy sposób. Jego oczodoły były tylko czarnymi dziurami, a szczęka wyglądała na złamaną, więc usta były szeroko otwarte. Miał również dziwne znamię na ramieniu, jakby ktoś go zadrapał.

18 czerwca, 2009

Kupiłem ten dyktafon w lokalnym lombardzie razem z czystymi kasetami do niego! Jestem podekscytowany, ponieważ zostałem zaproszony do domu mojego przyjaciela, w którym ponoć straszy. Mam zamiar to sprawdzić, a przy okazji zorientować się, czy dyktafon działa tak, jak powinien.
To dziwne. Z jakiegoś powodu, nie działa. Naciskam przycisk nagrywania, ale nic się nie dzieje. Dyktafon zachowuje się, jakby na taśmie było nagrane coś wcześniej. To jest tylko jedna z trzech taśm, które nadają się do tego szajsu. Mam dosyć klikania „Play”, pomimo tego, że nic się nie słychać na nagraniu. Nawet żadnego oddechu. No cóż, lepiej się już położę. Jest późno.

19 czerwca, 2009

Gdy słuchałem tych taśm, przekonałem się, że jednak jest już coś na nich nagranego! To głos... nucący. Brzmi jak głosik nucącej dziewczynki. Nie brzmi dla mnie jakoś znajomo. Po prostu wydaje mi się, że ta dziewczynka jest z czegoś bardzo zadowolona. Cóż, muszę iść do sklepu i kupić kilka rzeczy na dziś. Robota mnie wzywa i na dodatek mówi, że jestem chyba zwolniony. Cudownie... Chyba lepiej wyjmę tę taśmę z dyktafonu. Nie chcę, by nagrało się na niej coś innego.

20 (19?) czerwca, 2009

Jest już 20 czerwca, dlatego że jest 1 nad ranem. Zbudziły mnie jakieś dźwięki, źródło których musiało znajdować się w moim pokoju. Zorientowałem się, że to tylko mój nowy dyktafon z taśmą w środku. Widocznie musiałem włożyć ją do środka, po tym jak chciałem posłuchać jej jeszcze raz. Wracam do łóżka.

20 czerwca, 2009

Od prysznica zacząłem mój och-jakże-cudowny dzień wolny od pracy. Czułem, jakby ktoś mnie obserwował. Sprawdziłem to i nic nie znalazłem. Szukałem poruszających się cieni, zmian w moim własnym, lustrzanym odbiciu. Wszystko było tak, jak można to zobaczyć w pierwszym lepszym horrorze. Ale to tylko mnie podenerwowało. Wtedy znów... wydarzyło się coś dziwnego, kiedy wychodziłem spod prysznica. To był chichot dziewczynki. Myślę, że to wszystko z przepracowania.

21 czerwca, 2009

To wszystko staje się tak chaotyczne... mam tu na myśli wielki, cholerny bałagan... Widzę cienie, kiwające się w przód i do tyłu w moim przedpokoju. Znalazłem trochę jakiegoś czerwonego płynu w mojej kuchni. Zaczynam słyszeć głos tej małej dziewczynki nawet bez taśmy włożonej do dyktafonu! Przysięgam, słyszę jak mówi „1,2, Idę po ciebie...” (W oryginale było „1,2, I'm coming for you”, a tu jakoś tak średnio się rymuje przyp. Tłum.). To jest jak jakaś chora zabawa!

22 czerwca, 2009

Wreszcie znalazłem swój dyktafon! Wciąż słyszę jej głos dochodzący z przedpokoju! Jest ciemno. Nie mogę nic zobaczyć. Słyszę też czyjś oddech. Nie, nie jest mój. Nie wiem jak z tego wybrnę, ale wiem tylko jedną rzecz... Muszę zniszczyć tą cholerną taśm...

Nagranie urywa się. W znalezionych przy zwłokach mężczyzny notatkach widoczna jest litera P, napisana ołówkiem, a zaraz pod nią słonecznik, narysowany jakby dłonią 8-letniego dziecka.

Na mieliźnie <--- z pozdrowieniami dla wszystkich palaczy :>

Nic z tego nie rozumiem. Nic co dotyczy tych snów nie ma sensu.
Gdy kładę się spać, czasem śnię o sobie, stojącym na platformie w samym środku oceanu. Nie ma żadnego innego przedmiotu w promieniu wielu mil ode mnie.
Oprócz tych rąk, które unoszą się w wodzie. Unoszą się w górę i w dół, a gdy patrzę w dal, widzę miliony takich samych rąk. Wyglądają jak normalne ręce ludzi, ale jest w nich coś... Nie wiem, nienormalnego?
Niektóre desperacko starają się pozostać powyżej wody, inne wyglądają, jakby były martwe, a jeszcze inne starają się wciągnąć mnie do siebie, bym zginął. Prawie wszystkie z tych rąk nie mają części palców, jakby ktoś im je wyłamał. A w samym środku tego bałaganu stoję ja, gapiąc się na ocean kikutów przede mną. Dlaczego tutaj są? Czy w poprzednim życiu zrobiłem coś złego, a te sny mi to przypominają?
Jestem zmęczony wszystkim. Lekarze przychodzą do mojego domu i badają mnie (zgodnie twierdząc, że nie jestem szalony ani znerwicowany). Czasem odwiedzają mnie też medium. Nie mogą znaleźć tu nic, co odbiegałoby od normy. To jest nie w porządku. Sny są coraz częstsze, szczególnie wtedy, gdy palę by ukoić nerwy. Jeśli to potrwa dłużej, opuszczam to miasto i nigdy nie wracam.
Zastanawiam się, jeśli dym z papierosa pobudza te istoty, czy mogą być one duchami, albo czymś w tym rodzaju? Lokalny sklepikarz sprzedał mi trochę papierosów. Może to ma coś wspólnego z tymi snami? Prawdopodobnie dodali do nich jakichś środków halucynogennych. Nie, nigdy nie zrobiliby czegoś takiego. Ich firma bardzo szybko upadłaby, gdyby robili przekręty takie jak ten. Cóż, może i moje przypuszczenia są prawdziwe, ale jeszcze się przekonamy.
Cholera, to coś wypadło z papierosa. To niewątpliwie nie jest dobre świadectwo tej marki.
Chwila, z tego papierosa nie wypadł tytoń! To jest...
...ludzki palec.
  • 5


 


Inne tematy z jednym lub większą liczbą słów kluczowych: Creepypasta, Opowiadania, Telewizja

Użytkownicy przeglądający ten temat: 2

0 użytkowników, 2 gości oraz 0 użytkowników anonimowych