Przetłumaczona przeze mnie pasta z creepypastaindex.com. Wydawała mi się odpowiednia na lato
Nie przypominam sobie żeby już tu była.
Pasta jest napisana celowo w nieco chaotyczny sposób, starałam się to zachować w tłumaczeniu. Ale literówek (obecne w oryginale) już nie zostawiłam.
Ostrzegam, że w paście znajduje się kilka przekleństw. Na wypadek, gdyby to komuś przeszkadzało.
Dom na Black Pond Road
(The Crawling House on Black Pond Road)
(ang. "Black Pond" - "Czarny Staw")To miejsce dla osób, które nie mogą spać. Nie mogę spać. Muszę się tym podzielić, bo może zrobi mi się wtedy lepiej. Doktor Kirsch mówi żebym to spisał i zrzucił ten ciężar z piersi. Jeśli o tym napiszę, to może się od tego uwolnię. Jak by to zatytułować? "Terapia"?
Siedzę przy stanowisku komputerowym w małej, białej, sterylnej sali. Jest tu koło sześciu stanowisk, wszystkie zwrócone w tę samą stronę, jak w szkolnej klasie. Na ścianach są plakaty z jakimiś medycznymi informacjami. Wszyscy na nich są uśmiechnięci i zadowoleni. Zombiaki. To miejsce nazywa się Centrum Zdrowego Snu, znajduje się niedaleko Bostonu. To klinika dla osób z zaburzeniami snu.
Naszprycowali mnie zopiklonem i jestem trochę kołowaty, więc jeśli piszę trochę bez składu musisz to jakoś znieść. Może poprawię ten tekst kiedy będę czuł się lepiej.
Doktorek chce żebym trochę popisał. Mówi, że powtarzanie czynności pomaga na bezsenność. I muszę przyznać, że w normalnej sytuacji to stukanie palców o klawiaturę i ta cholerna sala momentalnie by mnie wyłączyły.
Ale to nie jest normalna sytuacja.
Nie chodzi o to, że nie mogę spać. Ja nie chcę spać. Tak naprawdę to dość często przysypiam, ale kiedy zdaję sobie z tego sprawę, od razu się wybudzam. Jeśli tego nie zrobię, kiedy usnę i nie zdołam się powstrzymać, zaczynam śnić. A tego chcę uniknąć. Gdybym mógł kontrolować swoje sny, zasnąłbym tu i teraz i nie budził się aż do października. Ale nie potrafię. A od maja, odkąd
Tom
Tamten dom na Black Pond Road
Cholera, od samego myślenia na ten temat mam dreszcze. I kiedy to piszę, znów widzę to wszystko w swojej głowie. Nie chcę znów tego przeżywać. Ale doktor Kirsch - to mój lekarz. Miły facet, dużo się uśmiecha, mówi właściwie szeptem - doktor Kirsch powiedział, że jeśli napiszę o tym doświadczeniu, mogę się z niego "uwolnić". Jakby istniały jakieś mentalne więzy, które mnie krępują, torturują. Poczucie winy? Byłem ofiarą, tak samo jak Tom.
Tom.
Tom był moim kolegą ze szkoły. Chodziliśmy razem na Uniwersytet Bostoński. Na pierwszym roku mieszkał w pokoju naprzeciwko mojego. Pamiętam, że spotkałem go kiedy siedział na ławce późną nocą, kiedy mój współlokator gadał ze swoją dziewczyną. Tom wysępił ode mnie fajkę i tak siedzieliśmy, obgadując naszych współlokatorów przez parę godzin. Potem byliśmy nierozłączni. Nawet po studiach trzymaliśmy się razem. Dostaliśmy pracę w mieście, mieszkaliśmy blisko siebie w Somerville.
Kiedy to było? Maj. Tak. Cholerny piątek trzynastego. Tom zadzwonił do mnie po pracy i spytał
„Co porabiasz w ten weekend?" A ja odpowiedziałem "Nic.", a on: "Pomógłbyś mi powynosić graty z takiego jednego domu?". Odpowiedziałem: "Kogo obrabiamy?", on: "Moją zmarłą ciotkę."" ja: "Przyjaciel pomoże ci posprzątać, najlepszy przyjaciel pomoże ci sprzątnąć zwłoki.", odparł: "Niestety, ktoś już pozbył się ciała, ale jej dom jest strasznie zagracony i muszę się pozbyć tego całego gówna żeby sprzedać dom."
Więc przyjechał po mnie samochodem i pojechaliśmy, słuchaliśmy radia, zatrzymaliśmy się coś zjeść i gadaliśmy trochę i jechaliśmy i jechaliśmy. W którymś momencie zapytałem
-Jak ona umarła?
-Powiesiła się.
-Przykro mi.
-Niepotrzebnie, była naprawdę pojebana.
-Ona też cię na pewno kochała.
-Nie sądzę. Ale kochała swojego brata, a tak się składa, że to mój ojciec. Chce sprzedać ten dom, ale mieszka teraz w Waszyngtonie, więc zgodziłem się to zrobić.
-Posłuszny z ciebie synek.
-Cóż, zapłacą mi za to.
-Och, rozumiem. Ja ci pomagam, a ty zgarniesz całą nagrodę.
-W ramach nagrody spędzisz ze mną cały weekend w jakiejś zatęchłej dziurze.
-To i tak lepsze niż to, co planowałem.
Black Pond Road. Co za nazwa. Jej dom wyglądał, jakby miał się zaraz rozpaść. Parterowy, jeden duży salon połączony z maleńką kuchnią i dwiema malutkimi sypialniami. Łazienka była właściwie rozmiarów szafy. Była też zabudowana weranda z widokiem na las.
Dotarliśmy tam po pierwszej w nocy. Pamiętam, że zaproponowałem żebyśmy nocowali w samochodzie, na wypadek gdyby dom się zawalił. Tom wyjął latarkę, wzięliśmy śpiwory i plecaki i weszliśmy do środka. Było
podłoga się poruszyła
Było ciemno, ale kiedy Tom zaświecił do środka latarką, przysiągłbym że podłoga przez chwilę się... poruszyła. Pieprzona podłoga. Byliśmy w kuchni. Tłuste, brudne białe płytki. Wszystko tam było tłuste i brudne. Nawet okna. Były obrzydliwe, odbite przez nie światło latarki Toma wracało żółte, w musztardowym odcieniu rzygów.
Klekotanie? Stukanie. Nie umiem go opisać, ale kiedy weszliśmy tam miałem uczucie, jakbyśmy byli nieproszonymi gośćmi pojawiającymi się na dużej imprezie, na której wszyscy gadają, i nagle ci wszyscy ucichli i spojrzeli na nas. Najsłabsze echo dźwięku, jak setka paznokci bębniących o blat stołu, a potem cisza.
-Słyszałeś?- zapytałem.
-Nie.
Trzeba było spać w samochodzie.
Mój pokój był jak więzienna cela sąsiadująca z salonem. Do pokoju Toma można było wejść tylko z werandy. Rozejrzałem się i stwierdziłem, że powinniśmy się zamienić.
-Skoro nie dostanę za to kasy, to chociaż daj mi lepszy pokój.
-Nie chciałbyś tu spać, to tutaj się powiesiła.- Staliśmy tak przez chwilę.
-W moim pokoju brakuje tylko krat w oknach.
-To żebyś mógł uciec kiedy przyjdzie po nas jej duch.
-Żaden szanujący się duch nie nawiedzałby tego miejsca.
Poszedłem do swojego pokoju, rozłożyłem śpiwór na maleńkim łóżku, wpełzłem do środka i leżałem tak w ciemności. Po chwili ciszy usłyszałem ten dźwięk. Jakby świergotanie. I brzęczenie. Pieprzone komary, pomyślałem. Nakryłem głowę śpiworem.
Boże
Gdybym nie był taki zmęczony.
Coś mnie ugryzło. W skórę pomiędzy palcami. Obudziłem się i natychmiast poczułem ból w całych moich nogach, jakby wbijały się w nie setki igieł. W stopach miałem uczucie, jakbym stał w piasku na plaży kiedy nadpływa fala i błoto wypływało mi spomiędzy palców. Wyskoczyłem ze śpiwora i upadłem na podłogę. Uderzyłem o coś brodą, nawet nie wiem o co. Zerwałem się z krzykiem i spojrzałem na swoją rękę. Między moim środkowym i wskazującym palcem była mała czerwona kropka, ugryzienie owada. Spojrzałem na swoje nogi, były usiane kropkami, jakbym był chory na ospę. Setki ugryzień. Wtedy spojrzałem na swój śpiwór i
robaki
wyślizgujące się ze śpiwora jak
Płynęły strumieniem, pełzając po sobie. Skorki. Setki skorków wypełzających ze śpiwora, w którym przed chwilą spałem. I gąsienice. Lśniące pancerze robaków wyłażących za mną ze śpiwora. Poczułem, że zaraz zwymiotuję i wybiegłem z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi.
Był ranek. Wybiegłem na werandę, potem to pokoju Toma i zacząłem nim potrząsać, aż się obudził.
- Wstawaj. Wyjdź ze śpiwora.
- Chłopie, która jest godzina?
- Jest ranek i wyłaź wreszcie z tego pieprzonego śpiwora. Mój był pełen robaków. Jestem cały kurwa pogryziony. Więc wychodź ze śpiwora, do cholery!
- Poczekaj, brzuch mnie boli.
W jego śpiworze nie było robaków. Niemal go za to znienawidziłem. Ale znów zaczął narzekać na ból brzucha i podciągnął koszulkę, a wtedy zobaczyłem rząd napuchniętych śladów na jego brzuchu.
-Co to kurwa jest?
- Wynośmy się z tego domu. Spójrz tylko na moje nogi.
Moje ugryzienia nie były spuchnięte, ale strasznie swędziały. Nie zamierzałem zabierać śpiwora z powrotem. Nie chciałem go, teraz kiedy zobaczyłem te robaki wypełzające z niego. Spalić go. Spalić cały dom.
Spalić
To właśnie mój sen. Kiedy zasypiam, znów jestem w tym cholernym śpiworze, tyle że nie mogę się wydostać, a skorki i gąsienice łażą po moich nogach i wpełzają mi pod ubranie i na klatkę piersiową, a potem na szyję ramiona, do moich uszu i do nosa i nie mogę krzyczeć, bo wtedy weszłyby mi do ust i nieważne jak bardzo się miotam, śpiwór nie chce się otworzyć, a one po mnie pełzają. Nie mogę już więcej o tym śnić. Przez tydzień wmawiałem sobie, że to sen, ale wiem, że to przecież naprawdę się zdarzyło. Musiały łazić po całym moim ciele po tym, gdy wślizgnęły się do mojego ciemnego, ciepłego śpiwora.
Może nie śniłbym o tym, gdyby Tom
Odbiegam od tematu.
Nie znaleźliśmy żadnych robaków w pokoju Toma. Dał mi swoje kluczyki, pojechałem do miasta i kupiłem maść na ugryzienia Toma. Kiedy wróciłem, Tom był na dworze. Miał w ręce latarkę i zaglądał pod werandę.
- Chodź tu - powiedział. Więc poszedłem.
Spojrzałem pod werandę, tam gdzie wskazywał. Była podparta na betonowych blokach, bo teren był nierówny, i mogliśmy zajrzeć pod dom. Było tam jakieś szare gówno, wyglądało to jak zaschnięte błoto.
-To ul.- powiedział Thomas. Pamiętam, że poczułem się jakbym wjechał na górkę na rollercoasterze i świat nagle zaczął lecieć w moją stronę.
-Jest wielki. - nie jestem w stanie opisać jak był gigantyczny. Rozciągał się pod domem, od krawędzi fundamentu głęboko w ciemność. Nic się w nim nie ruszało, ale po dłuższej obserwacji zobaczyłem w nim otwory. Setki otworów.
-Wynośmy się stąd.
I wynieśliśmy się. Chciałem już być w domu. Poczekałem tylko aż Tom posmaruje ukąszenia maścią, którą kupiłem. Przysięgam, to było nienaturalne, ta agresja owadów.
Z powrotem to ja prowadziłem samochód. Tom dostał strasznych skurczy
strasznych skurczy
W końcu musiał się położyć na tylnych siedzeniach, zgięty wpół z bólu. Zjechałem na pobocze i zmusiłem go żeby pozwolił mi obejrzeć ugryzienia, ale opuchlizna już zeszła. Ale nadal czuł ten okropny, kłujący ból w brzuchu. Powiedziałem mu, że musi pójść do lekarza. Ja na pewno chciałem. Całe nogi miałem pogryzione.
-Musisz powiedzieć rodzicom żeby spalili ten cholerny dom.
-Uwierz mi, na pewno to zrobię.
W niedzielę poszedłem do lekarza. Wszystko było w porządku. Tej nocy miałem swój pierwszy koszmar. Z powrotem byłem w tym śpiworze, pożerany przez skorki i gąsienice.
Zadzwoniłem do Toma żeby spytać czy i on był u lekarza, ale nie odbierał. Zadzwoniłem jeszcze raz w poniedziałek. Kiedy z nim rozmawiałem, wydawał się... wydawał się odległy. Jakby myślał o czymś innym. Zapytałem czy powiedział swoim starym o domu, a on odpowiedział że nie.
W środę wziąłem wolne i poszedłem go odwiedzić. Dzwoniłem domofonem, ale nie odezwał się. Udało mi się wejść do budynku kiedy ktoś wychodził. Drzwi do mieszkania Toma były otwarte. Siedział na kanapie, patrząc się w ścianę. Był jakiś szary. Jego skóra nie była blada, ani gnijąca, ani nic takiego, ale nie wyglądał zdrowo. Od kilku dni nie sprzątał, śmierdziało. A on tylko siedział.
-Tom, chłopie, musimy cię zabrać do lekarza.
-Już wszystko w porządku, dzięki. - wciąż był odległy, nie sądzę żeby mnie nawet zauważył.
-Nie jest w porządku. Ty nie jesteś w porządku. Znajdę ci jakieś ubrania i zabieram cię do szpitala.
Boże, spuściłem go z oczu. To moja wina.
Tak mi przykro, Tom.
Ja... kiedy wróciłem, już go nie było. Drzwi były otwarte. Wyszedłem na dwór go poszukać, ale nigdzie go nie było. Godzinami czekałem przed blokiem. Wreszcie poszedłem do domu.
Wróciłem w czwartek po pracy, ale jego drzwi były zamknięte na klucz. Domofonowałem, bez odpowiedzi. Zadzwoniłem na jego komórkę, ale przekierowywało mnie na pocztę głosową. Nie wiedziałem co robić. Myślenie przychodziło mi z trudem. Od kilku dni męczył mnie ten koszmar i coraz mniej spałem. Nie myślałem jasno. Trzeba było zadzwonić na policję, ale kiedy wracałem do domu zasypiałem na kanapie i znów śniłem o zamknięciu w śpiworze. Przysięgam, kiedy się budziłem, czułem się jakby ugryzienia na moich nogach powróciły.
Piątek. Równo tydzień po tym okropnym zdarzeniu. Cały dzień byłem jak zombie. Szef kazał mi iść do domu. Byłem tak zmęczony, że przegapiłem przystanek przy Davis Square i zacząłem łazić, nawet nie myśląc dokąd. Ale spacer nieco przejaśnił mi w głowie i kiedy wróciłem do domu, zadzwoniłem do kolegów Toma. Powiedziałem, że Tom jest chory i że się o niego martwię.
- Faktycznie, miał dziwny głos kiedy wczoraj dzwonił.
- Dzwonił do ciebie? Mówił coś o tym domu?
- Cóż, myślałem że to żart.
- Nie, naprawdę trzeba go zrównać z ziemią.
- Zrównać z ziemią? Nic takiego nie mówił. Żartował, że się tam przeprowadzi.
Naprawdę, nie uważam że to był Tom. Nie miał już wtedy nad sobą kontroli, a cokolwiek ją miało, zamierzało zabrać go z powrotem do tego domu i tam zamieszkać. Biedny Tom.
Biedny Tom.
Po południu poszedłem do jego domu i znów udało mi się wejść. Drzwi nie były zamknięte na klucz, ale Toma nie było w mieszkaniu. Na lodówce zostawił wiadomość. Widać, że było z nim cholernie źle, trudno to było odczytać. Było tam napisane
czuję jak się ruszają
we mnie
nie mogę tego powstrzymać
nie chcę
iść
pa
Mój przyjaciel Tom zastrzelił się w ten weekend. Jego ciało znaleziono w Cambridge, z raną w głowie. Po prostu ciało w zaułku, z dziurą w czaszce. Nawet nie wiedziałem, że miał broń. Policja nie uważała, żeby były w to zamieszane osoby trzecie, ale zrobili sekcję zwłok, na wypadek gdyby Tom brał narkotyki. Kiedy zadzwoniłem do jego rodziców by złożyć kondolencje, zapytałem czy tak było. Powiedzieli mi, że w jego ciele żyły dziesiątki wielkich larw os.
Och Boże.
Zżerały go od środka, ryjąc w jego ciele.
Powiedziałem jego rodzicom żeby spalili ten dom do gołej ziemi. Chciałem dodać, żeby potem nasikali na popioły. Ja chciałem. Nie wiem co zrobili. Może wciąż tam stoi. Brzęczący, pełen życia.
podłoga się poruszyła
Dom zabrał życie Toma. Robaki. A ja nie mogę spać. Jestem zamknięty w śpiworze, a one włażą mi do ust i do nosa i do uszu. Pełzną po mnie, pożerają mnie.
Wcale nie czuję się lepiej. Chcę zapomnieć. Jak to się zapisuje nie wytrzymam dłużej w tym pokoju