19
Jako młody chłopak, gdzieś ok. 19 roku życia cierpiałem na depresję. Uzależnienie od proszków nasennych, problemy rodzinne i dziecko w drodze.. To wszystko skumulowało się w pewnym momencie na tyle, że nie widziałem sensu dalszego istnienia. Po nieudanej jednak próbie samobójczej długi czas dochodziłem do siebie. Fizycznie i psychicznie. Mieszanka leków narobiła sporo szkód w moim organizmie, a znalezienie dobrego terapeuty też nie było najłatwiejsze. Teraz jest już inaczej. Minęło sporo czasu. Mam syna i piękną żonę. Wszystko układa się tak jak powinno.. Ale jakiś czas temu wszystko się zmieniło..
To był ładny dzień. Miałem wolne w pracy, mogłem trochę odpocząć. Pospałem sobie dłużej, obejrzałem telewizję, zrobiłem obiad, odpocząłem. Zbliżała się piąta, czas odebrać syna z przedszkola. Wsiadłem w samochód i pojechałem. Kiedy wszedłem do klasy po raz kolejny zobaczyłem syna siedzącego samego. Inne dzieci bawiły się w grupach, biegały, rozrabiały. On jak zwykle siedział sam przy ostatnim stoliku i rysował. Nie odbierałem syna zbyt często, ale jeśli tak się zdarzało zawsze zastawałem ten sam widok. Gdy mnie zobaczył zebrał rzeczy i podszedł bardziej ucieszony. Chcieliśmy już wychodzić kiedy niespodziewanie zatrzymała mnie nauczycielka, poprosiła o rozmowę. Bez Roberta. Poszliśmy na bok. Zapytałem o co chodzi, ona nieco nieśmiało zapytała czy kiedykolwiek przeprowadzaliśmy synowi testy psychologiczne. Byłem bardzo zaskoczony. Odpowiedziałem, że nie. Nauczycielka wyglądała na nieco zmieszaną. Powiedziała, że syn twierdzi co innego a jego zachowanie jest bardzo niepokojące. W szczególności obrazki, które maluje całymi dniami. Kiedy mi je pokazała byłem w szoku. Około 20 kartek zamalowanych czarnymi bohomazami. Nie było tam nic więcej. Po prostu cała kartka zamazana czarną kredką. Nie wiedziałem co mam powiedzieć. Nauczycielka poradziła mi bym zabrał syna do psychologa. Powiedziałem jedynie, że z nim porozmawiam. Wziąłem rysunki ze sobą i wyszliśmy. Zraz po opuszczeniu przedszkola zadzwoniłem do żony. Byłem wściekły, myślałem, że robiła naszemu synowi jakieś testy bez mojej wiedzy. Żona stanowczo zaprzeczyła.
Wróciłem do domu. Zjedliśmy kolację, Adam poszedł spać. Opowiedziałem żonie o wszystkim i pokazałem rysunki. Była bardziej przerażona ode mnie. Zasugerowałem jej byśmy porozmawiali z synem za pomocą psychologa. Nie była zbyt zadowolona, ale po dłuższej rozmowie zdołałem ją namówić. Na drugi dzień wybraliśmy się do poradni. Przyjmował tam mój znajomy, psycholog dziecięcy. Niestety go nie zastaliśmy. Na jego miejscu pracowała jednak zastępczo bardzo młoda dziewczyna. Bez większego doświadczenia, świeżo po studiach. Nie byłem zbyt zachwycony i chciałem przełożyć wizytę. Żona jednak nalegała, zawsze mówiła, że w takich sprawach ma większe zaufanie do kobiet. Uległem. Chcieliśmy wejść do gabinetu z Robertem, natomiast psycholog zaprotestowała i powiedziała, że woli porozmawiać z synem sam na sam. Nie byliśmy zadowoleni, ale zgodziliśmy się. Siedzieliśmy w poczekali i spokojnie czekaliśmy. Nagle z gabinetu wybiegła przerażona dziewczyna wrzeszcząc do nas, że „ten dzieciak nie potrzebuję pomocy psychologa, ale psychiatry!” dodała jeszcze, że mamy się stąd wynosić, jak najszybciej. Krzyczała jak opętana, trzęsła się a jej twarz była cała biała. Robert stał w drzwiach i patrzył na nią ze zdziwieniem, wtedy ona odwróciła się, pokazała na niego i zaczęła krzyczeć „szatan, ten dzieciak ma coś nie tak z głową!”. Oczy wszystkich obecnych były skierowane w naszą stronę. Żona stała jak wryta, ja czułem się podobnie. Wziąłem syna za rękę i czym prędzej opuściliśmy budynek. Całą drogę próbowaliśmy wydusić z niego co się stało, ten jednak mówił cały czas, że „tylko odpowiadał na pytania tej pani”. W domu próbowaliśmy porozmawiać z Robertem na spokojnie, jednak cały czas powtarzał to samo. Nie potrafił jednak powiedzieć jakie pytania zadawała mu kobieta. Poszliśmy spać. Oczywiste było, że nie mogłem zasnąć. Cały czas zastanawiałem się co się stało w tym gabinecie. Przecież Robert jest bardzo spokojnym chłopcem. Nigdy nie sprawiał problemów. Wreszcie zasnąłem. Mój sen nie trwał jednak długo, niespodziewanie przerwał go trzask dochodzący gdzieś z korytarza. Zerwałem się jak oszalały. Żony nie było w łóżku. Zacząłem ją wołać, bezskutecznie. Pobiegłem do pokoju Adama. Nie zastałem go, ale to co zobaczyłem całkowicie mnie przeraziło. Po całym pokoju porozrzucane były rysunki, te same. Tym razem jednak czarnym bohomazom towarzyszyły czerwone. Kiedy przyjrzałem się bliżej zauważyłem, że nie jest to kredka ani flamaster, tylko krew. Zacząłem krzyczeć, wołać żonę i syna. Nagle usłyszałem coś jakby wylewająca się gwałtownie woda. Pobiegłem do łazienki. Kiedy otworzyłem drzwi zobaczyłem wannę pełną wody, było jej tyle, że wylewała się na podłogę, nad nią stała moja żona, cała we krwi. Wyraźne trzymała coś pod wodą. Spytałem co robi, podszedłem bliżej. To co zobaczyłem było istnym koszmarem. Okazało się, że moja żona gołymi rękoma przytrzymuję pod wodą naszego syna. Oderwałem ją i wyciągnąłem Roberta spod wody. Żona strasznie rzucała się i prosiła bym tego nie robił, krzyczała „on pozabija nas wszystkich, to szatan”. Jej krzyk powoli zanikał w mojej głowie. Po prostu trzymałem go na rękach i wpatrywałem mu się w oczy. Widziałem w nich wszystko, wszystko. Wpatrywałem się po prostu w jego czarne, wielkie oczy. Nic więcej się nie liczyło.
Teraz jestem w szpitalu. Mówią mi tu, że przez jakiś czas żona tłukła się ze mną po psychologach. Jedną podobno bardzo wystraszyłem. Podobno próbowałem udusić swoją żonę kartkami papieru. Później syna, w wannie. Udało mi się. Żona krzyczała, że jestem szatanem i że ich wszystkich pozabijam. Ale to nieprawda. Ja po prostu chciałem jeszcze raz spojrzeć w swoje oczy. Oczy, które zabiłem mając 19 lat..