Kolejne moje tłumaczenie, autor ten sam, co powyżej.
Małe wyjaśnienie: opuściłam znów jedną z historii - nie spodobała mi się za bardzo i szkoda mi było na nią czasu.
Ryan i Casey zatrzymali się u Pepper, która w poprzednim opowiadaniu im pomogła.JODIEMama była zajęta pieczeniem w kuchni - zawsze robiła szarlotkę o tej porze roku. Było to wręcz tradycją odkąd zostałam przyjęta do rodziny w wieku siedmiu lat. Uwielbiałam jej pomagać, krojąc jabłka na małe kawałeczki. Lubiłam, jak plasterki były cienkie jak papier. Zawsze przygryzałam wargi, poruszając nożem w stałym rytmie.
Ciach.
Ciach.
Ciach.
BUM.
Ostatni dźwięk zaskoczył mnie i prędko obróciłam się za siebie. Mama leżała na podłodze, nieruchoma, jakby była martwa. Jej oczy były zeszklone, z ust toczyła się krew – bardziej czerwona niż to jabłko, które wciąż trzymałam w dłoni. Stało się to tak nagle, że nie byłam w stanie zawołać o pomoc, nie mogłam nawet oddychać. Cień przemknął tuż obok ciała mojej mamy. Podniosłam wzrok.
Mała dziewczynka stała nad nią. Wyglądała na około 9 lat, jest orzechowe włosy opadały lekko na ramiona. Miała ziemistą cerę, a pod oczami ciemne plamy.
Chciałam krzyczeć do niej,żeby pobiegła po pomoc, ale zanim wydobyłam z siebie głos, ona spojrzała mi w oczy i odezwała się jako pierwsza.
- Idź do domu.
Obudziłam się zlana potem, przez moment nie pamiętając, gdzie jestem. Moje oczy wędrowały po nieznanym mi pokoju, powoli przyzwyczajając się do ciemności, rozświetlanej jedynie wątłym światłem księżyca. Ostatecznie przypomniałam sobie, że byłam w mieszkaniu Pepper. Zauważyłam Ryana, leżącego na kanapie obok – chrapał głośno.
Wiedziałam, że śpi, ale mimo to wyszeptałam głośno.
- Hej, Ryan.
Bez odpowiedzi.
- Ryan, śpisz? – głośniej.
Ryan obrócił się na bok, prawie spadając z kanapy i spojrzał na mnie.
- Hmm? Co jest, Case?
- Miałam zły sen.
- Wszystko już jest w porządku, wracaj spać – wymamrotał.
Widok mojej mamy leżącej na podłodze i dziewczynki stojącej nad nią, nie chciał opuścić mojej głowy. Wprawdzie dziewczynka nie wyglądała strasznie w moim śnie, ale kiedy o tym myślałam, wiedziałam, że było w niej coś złowieszczego. Dokładnie pamiętałam jej twarz, co mnie dziwiło, bo zazwyczaj twarze w moim snach były niewyraźne, bez detali. A ona... wyglądała znajomo, ale nie chyba nie wyglądała jak nikt, kogo znam w realnym życiu. Nagle przypomniało mi się coś innego.
- Wciąż nie zabraliśmy mojego samochodu – powiedziałam. – Dalej stoi pod domem starszego pana. Mam nadzieję, że nie został zniszczony razem z budynkiem.
- Pojedziemy tam rano, teraz spróbuj trochę odpocząć.
Pepper obudziła nas kilka godzin później, uśmiechając się szeroko. Zaczęła już przygotowywać śniadanie, więc szybko narzuciłam na siebie szlafrok i zaoferowałam pomoc. Lubiłam Pepper, była wesoła, żywiołowa i bardzo hojna. Ryan za nią nie przepadał. Osobiście nie pamiętam pierwszego dnia u niej, ale z tego co opowiedział mi Ryan, Pepper i jej współpracownicy zajmują się dziwnymi rzeczami. W szczególności szef Pepper – Calvin. Jednak uważam, że bardzo dużo im zawdzięczam, a z Pepper dogaduję się jak z siostrą.
- Możemy odebrać moje auto dzisiaj? – zapytałam, kiedy byłyśmy już w kuchni.
- Tak naprawdę miałam w planach coś innego – odpowiedziała Pepper. – Skoro czujesz się lepiej, pomyślałam, że podjedziemy do mojej pracy. Powiedziałam już Calvinowi, że tam będziemy.
„Świetnie,” pomyślałam. Pepper wyjasniła mi, że Calvin jest kolekcjonerem obiektów paranormalnych, a jego firma produkuje przedmioty mające chronić ludzi przed okultyzmem. Niegdy wcześniej nie słyszałam nazwy tej firmy (i myślę, że Pepper nie byłaby szczęśliwa, gdybym ją tu podała), ale podobno jest dobrze znana. Miałam nadzieję dowiedzieć się więcej na jej temat.
- Możemy pojechać po twój samochód później – powiedziała Pepper, i podała śniadanie na stół.
Do biura dotarliśmy około południa. Byłam zaskoczona, że miejsce wyglądało zupełnie normalnie, jak każde inne biuro. W recepcji siedziała sympatyczna, starsza kobieta, która przywitała się z Pepper po imieniu, kiedy przechodziliśmy obok. Szliśmy długim korytarzem, mijając po drodze pokoje konferencyjne i inne biura.
Ryan został trochę w tyle, byłam pewna, że jest zdenerwowany. Obwiniał siebie za to, że wystawił mnie na niebezpieczeństwo i pragnął tylko, żeby to wszystko się już skończyło raz na zawsze. Pepper wyjaśniła mi, że to faktycznie Ryan przyciąga do nas paranormalne doświadczenia i ignorowanie ich jest daremne.
- To nie wasza wina – powiedziała do nas. – Jednak mogliście to nieco pogorszyć próbując pomóc innym ludziom.
Zatrzymaliśmy się przed jednym z biur. Zajrzałam do środka i zobaczyłam Calvina siedzącego przy biurku z nosem w dokumentach. Spojrzał na nas, kiedy weszliśmy do środka i uśmiechnął się.
- Witajcie – powiedział wstając i zwrócił się do mnie. – Miło widzieć, że czujesz się lepiej. Chciałbym ci zadać wiele pytań, ale pozwól, że najpierw was oprowadzę. Chodźcie.
Poprowadził na do zamkniętego pokoju na końcu korytarza. Wpisał kod, przekręcił klucz w zamku i znaleźliśmy się w nowoczesnym holu. Mogłam zajrzeć do najbliższego pokoju – kilku ludzi w białych kitlach pracowało przy nowoczesnym sprzęcie.
Ryan szturchnął mnie i powiedział:
- To jest Dr. Levine – wskazał palcem na starszego mężczyznę.
Doktor zauważył nas i pomachał przyjaźnie. Nieśmiało się uśmiechnęłam w odpowiedzi, zanim Calvin poprowadził nas dalej, w głąb budynku.
Nie będę opisywać całości zwiedzania. Calvin pokazał nam wiele rzeczy, których nie rozumieliśmy. Wyglądało na to, że znaczyły dla niego bardzo wiele i były sekretne. Prawdopodobnie nie powinnam o tym pisać, ale wątpię, że oni wiedzą o moich postach.
Na koniec Calvin zabrał nas do pokoju pełnego pudełek, słoików i szafek z aktami. Zrozumiałam, że właśnie spoglądam na kolekcję Calvina – lub chociaż na jej część.
On sam zaczął wypytywać mnie o moje paranormalne doświadczenia. Opowiadałam już to wszystko Pepper, która na pewno przekazała te informacje swemu szefowi. Ale teraz chciał więcej szczegółów – gdzie teraz podziewał się naszyjnik od cioci? Co Derek zrobił z pudełkiem z zębami? Zdałam sobie sprawę, że Calvin szukał kolejnych obiektów do swojej kolekcji.
Nie miałam nic przeciwko temu – jeśli ja mu pomogę, on pomoże mi.
Po kilku długich godzinach, pełnych pytań, naprawdę chciałam odpocząć. Pepper zasygerowała, żebyśmy w trójkę (ona, ja i Ryan) poszli na lunch, po drodze być może zabierając mój samochód.
Kiedy opuszczaliśmy pokój, spojrzałam w stronę korytarza i zamurowało mnie.
Na środku stała mała dziewczynka.
Nie pasowała tutaj, Ryan i ja byliśmy najmłodszymi osobami w budynku. Nie spodziewałam się, że zobaczę tutaj dziecko. Uśmiechnęłam się i pomachałam do niej, wtedy ona ruszyła w naszym kierunku. Odwróciłam się do Ryana.
- Myślisz, że mamy dzisiaj dzień pod tytułem: „Przyprowadź swoją córkę do pracy”, czy coś podobnego?
- Hmm? Co masz na myśli? – Ryan spojrzał na korytarz.
- Ta dziewczynka... – wskazałam palcem, kiedy zorientowałam się, że nigdzie jej nie ma. – Hę?
„Dziwne,” pomyślałam, ale za bardzo się tym nie przejęłam w tamtej chwili. Kierowaliśmy się do wyjścia, mijając po drodze kolejne pokoje. Były teraz puste, wygladało na to, że wszyscy już wyszli. Chciałam pożegnać się z Dr. Levine, ale drzwi do laboratorium były zamknięte. Mimo to, podeszła do okna, żeby zobaczyć, czy on też już wyszedł.
W środku stała dziewczynka, tuż przy oknie.
- Boże! – krzyknęłam i odskoczyłam, moje serce biło bardzo szybko. Ryan w mig znalazł się przy mnie, pytając, co się stało.
- Znowu ta dziewczynka, tylko... – przerwałam, bo zrozumiałam coś jeszcze. Jej włosy. Miały taki sam kolor, jak włosy dziewczynki z mojego snu. Jej twarz również wydała mi się znajoma...
Calvin usłyszał moje słowa.
- Jaka dziewczynka? – wyglądał na zdenerwowanego i szybkim ruchem otworzył drzwi do pokoju, w którym przed chwilą ją widziałam. Był pusty.
Pepper weszła do środka, aby się upewnić, że nikogo tam nie ma. Nie było.
- Widziałam ją, przysięgam – powiedziałam drżącym głosem. – Wyglądała jak z mojego snu poprzedniej nocy.
Calvin wyglądał na zaniepokojonego, zapytał, czy jestem pewna, że ją widziałam. Kiwnęłam głową.
- Chodź ze mną – powiedział i poprowdził nas do zupełnie innego pokoju. Była tam ściana wypełniona ekranami. Wyświetlały nagrania z kamer w całym budynku. Ochroniarz siedział naprzeciw nich. Calvin poprosił go o puszczenie nagrania z pokoju, który właśnie opuściliśmy.
- Pierwszy raz widziałam ją w korzytarzu – powiedziałam wskazując na jeden z ekranów. Ochroniarz natychmiast przwinął nagranie z tej kamery. Po minucie zobaczyłam naszą czwórkę wychodzącą z pokoju kolekcjonerskiego. Widziałam siebie, rozmawiającą z Ryanem i wskazującą w głąb korytarza... na nic. Ciarki przeszły mi po plecach.
- Przysięgam, że tam była – powiedziałam cicho. Byłam pewna, że spojrzą na mnie teraz jak na wariatkę. Zapomniałam przez moment z kim mam do czynienia, bo Calvin zwrócił się tylko do ochroniarza:
- Przepuść nagranie przez filtry.
Uważnie obserwowałam ekran. Obraz drastycznie się zmienił – zajęło mi chwilkę, zanim udało mi się znów rozpoznać korytarz. Kiedy przyzwyczaiłam się już do tego widoku, oglądałam to samo nagranie, co wcześniej – nie było żadnej dziewczynki. Westchnęłam. Może miałam omamy. Ale wtedy obraz znów się zmienił i wszyscy wstrzymali oddech.
Tym razem na nagraniu dokładnie było widać małą dziewczynkę, na którą wskazywałam. Włosy stanęły mi dęba, kiedy spojrzała ona wprost na kamerę. Jej usta się poruszały, jakby próbowała coś powiedzieć.
Zakręciło mi się w głowie. Nie patrzyłam, kiedy pozostali ponownie odtworzyli nagranie. Mój wzrok zatrzymał się na innym ekranie - pokazywał on miejsce, w którym widziałam ją po raz drugi. Była tam duża, zapisana tablica. Jedno zdanie było zdecydowanie wyraźniejsze od reszty. Przybliżyłam twarz do ekranu, aby je odczytać.
„Idź do domu.”
Mijały minuty, albo i godziny... Skuliłam się na krześle z tyłu pokoju, próbując stłumić to, co właśnie zaczęło do mnie dochodzić. Nie słuchałam pozostałych – byli pochłonięci dyskusją na temat dziewczynki w korytarzu. Calvin był zły, Pepper kłóciła się z nim. Nie zwracałam na nich większej uwagi, nie wiedziałam o co się kłócili. W pewnym momencie Ryan zauważył, że odeszłam na bok i podszedł do mnie.
- Nie ma się czego obawiać, Casey – powiedział. – To znaczy, zobacz gdzie jesteśmy. Takie rzeczy zdarzają się tutaj na porządku dziennym.
„To nie może być prawda. Dlaczego Pepper i Calvin są tak poruszeni tą sprawą?” pomyślałam.
Zamiast wypowiedzieć te słowa na głos, musiałam powiedzieć Ryanowi coś innego.
- Znam tę dziewczynkę...
- Naprawdę? To świetnie! Kim ona jest i skąd ją znasz? Była twoją koleżanką? Czy ona... no wiesz... umarła? – Ryan próbował wypowiedzieć ostatnie słowa ze współczuciem, ale czułam, że umiera z ciekawości.
Potrząsnęłam głową.
- Kiedy byłam dzieckiem i zostałam adoptowana przez mamę i tatę, czułam się samotna. Nie znałam nikogo w sąsiedztwie, a szkoła jeszcze się nie rozpoczęła. Nie miałam się z kim bawić i zamiast tego... miałam wymyśloną przyjaciółkę...
Ryan chyba nie do końca rozumiał, o czym mówię, więc kontynuowałam.
- Miałam na imię Jodie. Miała orzechowe włosy i jasną cerę. Była tylko odrobinę wyższa ode mnie w tamtym czasie – tak ją sobie wtedy wyobrażałam. Ryan, ta dziewczynka na nagraniu...
Wskazałam palcem na ekran.
- ...to ona. To jest właśnie Jodie.
CZĘŚĆ II- Po prostu zabierz mnie do domu – zwróciłam się do Pepper. – To znaczy, do twojego mieszkania.
Znajdowaliśmy się na parkingu obok pracy Pepper. Obserwowała mnie uważnie, jakby za chwilę miała się załamać. I być może byłam bliska załamania. Nie dlatego, że właśnie zobaczyłam wymyśloną przyjaciółkę z dzieciństwa, ale z powodu zmęczenia i stresu. I miałam już dość ich skakania koło mnie.
- Chociaż chodź z nami coś zjeść – poprosił Ryan. Wyglądał na zmartwionego i wyciągnął do mnie rękę.
Odepchnęłam go.
- W mieszkaniu jest coś do jedzenia. Proszę, zawieźcie mnie tam zanim pojedziecie odebrać mój samochód – błagałam. – Dam sobie radę.
Tak naprawdę nie czułam się dobrze. Po oglądnięciu nagrać z kamer, wszyscy zrozumieliśmy, że nie miałam omamów: faktycznie istniała dziewczynka podążająca za mną, która wyglądała dokładnie tak, jak moja wymyślona koleżanka z dzieciństwa. Ostatnio pojawiła się w moim koszmarze, kiedy moja matka upadła na podłogę bez świadomości. Miałam nadzieję, że Calvin będzie wiedział co robić. Na tym polega przecież jego praca – produkują elementy ochrony przed takim zdarzeniami.
Zamiast dać nam rozwiązanie, Calvin pożegnał nas bez żadnych wyjaśnień. Zastanawiałam się, o co mu chodzi, ale Pepper jedynie zapewniała, że nie powinnam się tym martwić.
- Proszę – jęknęłam. Byłam bliska tupnięcia nogą, ale wiedziałam, że jeśli stracę nad sobą panowanie, z pewnością nie zostawią mnie samej. Marzyłam tylko o tym, żeby skulić się na kanapie pogrążona w mojej własnej rozpaczy. Żałosne, wiem.
- W porządku – ustąpiła Pepper, mimo że Ryan wciąż się wahał. Kocham tego człowieka, ale naprawdę nie potrzebowałam wtedy jego obecności.
Pepper podwiozła mnie pod swoje mieszkanie i dała mi dodatkowe klucze. Ryan opuścił szybę w aucie i na pożegnanie pocałowałam go.
- Zadzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebowała – powiedział jeszcze. – Wrócimy tak szybko, jak się da.
Kiedy odjechali, przypomniałam sobie, że mój telefon był wyłączony. Nie ładowałam go chyba odkąd zatrzymaliśmy się u Pepper. Po prostu nie pamiętałam o tym. Moje życie jakby stanęło w miejscu. Powinnam była chociaż zadzwonić do mamy i taty, albo chociaż do współlokatorki. Nie wiedzieli przecież, gdzie jestem – na pewno bardzo się martwili. Odepchnęłam od siebie te myśli, miałam już wystarczająco na głowie.
Budynek, w którym mieszkała Pepper, był porządny i nowoczesny, jednak winda wyglądała na zrobioną w starym stylu. Może to przez obskurny dywan w środku, lub słabe światło, albo skrzypienie drzwi przy ich otwieraniu. To była jedna z tych wind, które podjeżdżały prosto do mieszkania, więc nie można było nacisnąć żadnego z guzików jeśli nie miało się odpowiedniego klucza.
Włożyłam klucz od Pepper w odpowiednie miejsce i nacisnęłam numer 11.
Winda ruszyła powoli, a ja oparłam się o ścianę. Myślami byłam w czasach, kiedy miałam 7 lat i dopiero zaczęłam bawić się z Jodie. Wszystko robiłyśmy razem. Zawsze miałam dodatkowy talerzyk dla niej, kiedy czytałam książkę, czekałam aż ona doczyta do końca, zanim przewróciłam kartkę... Zawsze mi towarzyszyła na spacerach...
Przypomniałam sobie też, dlaczego przestałam się z nią bawić. Kiedy opowiedziałam mamie o Jodie, była bardzo zdenerwowana. Nie chciałam, żeby była na mnie zła, pragnęłam żeby ona i tato byli zadowoleni, że mnie adoptowali. Więc przestałam rozmawiać z Jodie i wkrótce całkiem o niej zapomniałam. Do dzisiaj – kiedy pokazała się i nie wyglądała już na wymyśloną...
Patrzyłam jak numery zmieniają się na wyświetlaczu z czasem, jak winda docierała wyżej i wyżej. 8...9...10. Kiedy zbliżyła się do „11”, zrobiłam krok do przodu, gotowa wejść do mieszkania. Ale winda nie zatrzymała się. Spojrzałam w górę. 12...13...14. Byłam zdezorientowana, bo do tej pory byłam pewna, że Pepper miaszkała na ostatnim piętrze. Nie było więcej guzików po numerze „11”. Światło zamigotało, a mnie obleciał strach. Winda się zatrzymała. Piętro „16”.
Drzwi się rozsunęły. Przylgnęłam do przeciwległej ściany, bojąc się, co mogę zobaczyć. Na zewnątrz nie było nic oprócz ciemności. Nie było nawet najmniejszego promienia światła. Zamrygałam nerwowo, modląc się, by moje oczy szybko przyzwyczaiły się do panujących ciemności.
Kilka razy nacisnęłam przycisk: „zamknij drzwi” oraz „11”. Nic się nie wydarzyło. Mój oddech przyspieszył i stał się głośny. Tak głośny, że obawiałam się, że ktoś (lub COŚ) może go usłyszeć. Na chwilę przestałam oddychać, ale dźwięk nie ustał. Odgłos ciężkiego oddechu dochodził z ciemności.
Jakieś światełko zamigotało w środku i ostatecznie byłam w stanie zobaczyć pokój. Stało tam kilka krzeseł ustawionych wokól jednego łóżka pośrodku. Zasłona nie pozwoliła mi zobaczyć, co jest na łóżku. Pokój był słabo oświetlony, bardzo słabo, przez pojedynczą, migającą lampkę za zasłoną. Odłos musiał dochodzić z łóżka.
Usłyszałam wolne, regularne pikanie. Nie wiedziałam, czy właśnie się zaczęło, czy po prostu do tej pory nie zwróciłam na to uwagi. Brzmiało jak EKG, urządzenie, którego używa się w szpitalach, by kontrolować pracę serca - ten rytm nie brzmiał jak zdrowe serce. „Ktokolwiek tam jest, ma kłopoty,” pomyślałam. Niewiele myśląc opuściłam windę i ruszyłam do przodu.
Wtedy właśnie dostrzegłam niewysoką postać, stojącą tuż obok łóżka. Jodie.
Zamarłam. Widziała mnie? Jej twarz ukryta była w cieniu, skierowana w stronę łóżka. Z miejsca, w którym teraz stałam, mogłam przyjrzeć się części łóżka. Ktoś z pewnością w nim leżał. Widziałam kształt nóg pod kocem i ramię wystające spod niego. Krew buzowała mi w uszach; musiałam się stamtąd wydostać, i to szybko. Ostrożnie zrobiłam krok do tyłu i w tym samym momencie Jodie odwróciła się do mnie i również zrobiła krok do przodu.
Zatrzymałam się. Jodie też. Jej twarz wciąż skrywały ciemności, ale czułam jej wzrok na sobie. Zrobiłam jeszcze jeden, spokojny krok w tył, i znów Jodie zrobiła to samo. Znów zamarłam. Jodie nie.
Rzuciła się w moim kierunku z ogromną szybkością. Natychmiast odwróciłam się i ruszyłam do windy. Drzwi zaczęły się zamykać, udało mi się w skoczyć do środka w ostatniej chwili. Upadłam na podłogę. Spojrzałam w stronę pokoju i zanim drzwi całkiem się zamknęły, zobaczyłam twarz Jodie.
- Idź do domu – powiedziała miękkim głosem.
Leżałam na podłodze, panicznie łapiąc powietrze, kiedy winda dojechała do 11 piętra. Zadźwięczała i drzwi otworzyły się do mieszkania Pepper. Wyczołgałam się z niej, prosto do łazienki. Pepper miała tam „żel solny” w apteczce; mówiła, że działa lepiej niż zwykły okrąg z soli. Chwyciłam buteleczkę i wróciłam do salonu, by zamknąć kanapę w kole z żelu. Skuliłam się potem na kanapie z nadzieję, że Ryan i Pepper szybko wrócą do domu.
Chwilę później usłyszałam stukanie w okno, jakby ktoś chciał zwrócić moją uwagę. Już prawie się obróciłam, kiedy przypomniałam sobie, że jestem na 11 piętrze.
- Odejdź Jodie! – wymamrotałam.
Stukanie na chwilę ustało, by znów rozbrzmieć na nowo.
- Odejdź! – powiedziałam głośniej. Przykryłam głowę kocem, próbując zignorować hałas.
Stukanie znów na moment ustało. Ledwo poczułam ulgę, rozbrzmiało na nowo – głośniej i szybciej.
- ODEJDŹ!
- Casey, wszystko w porządku? – zapytał Ryan. Nie zauważyłam nawet, że winda się otworzyła, ale kiedy ściągnęłam koc z głowy, zobaczyłam Ryana i Pepper stojących obok.
Ryan podszedł bliżej.
- Co się stało? – ominął okrąg z soli i usiadł na kanapie.
Musiałam wyglądać strasznie, zwinięta w kłębek pod kocem, moja twarz z pewnością biała ze strachu.
- Muszę wrócić do domu – powiedziałam.
- Wiem, wiem – odpowiedział Ryan. – Musimy tylko zaczekać aż Calvin znajdzie rozwiązanie. Wtedy wrócimy.
- Nie. Muszę wracać do domu NATYCHMIAST – powtórzyłam. – Jodie mi kazała.
Wyglądał na zszokowanego, sama byłam zaskoczona własnymi słowami. „Kiedy zdecydowałam się na powrót do domu?” pomyślałam. Ale miałam pewność, że jest to dobra decyzja.
- Słonko, nie musisz robić tego, co każe ci Jodie... – zaczął.
- Proszę, zaufaj mi. Nie musisz iść ze mną, daj mi tylko klucze.
Pepper przysłuchiwała się naszej rozmowie, po czym wtrąciła.
- Nigdzie nie idziesz, bez dyskusji – powiedziała patrząc mi w oczy. – Pozwól nam się tym zająć.
Wiedziałam, że nie ma sensu się z nią kłócić. Zanim mogłam dalej błagać Ryana, by mi pomógł, on wstał i wyszedł z pokoju. Zostałam sama i jedyne, co mogłam zrobić, to położyć się spać.
Mama była w kuchni, piekła szarlotkę. Pomagałam jej, tylko tym razem wiedziałam, że śnię. Wiedziałam też, co stanie się za chwilę: mama upadnie, będzie krwawić. Chciałam ją ostrzec, ale nie mogłam krzyczeć, nie mogłam się nawet ruszyć. Kroiłam jabłka, aż usłyszałam uderzenie.
Wtedy obróciłam się, by zobaczyć znajomą scenę: mama leżała na ziemi nieruchomo. Jodie również była tam, gdzie wcześniej. Stała nad moją matką, ale zanim się odezwała, powiedziałam: „Wiem, idę do domu.”
- Obudź się – powiedziała ona.
- Obudź się!
Wyrwano mnie ze snu i prawie krzyknęłam, kiedy zobaczyłam twarz Ryana przy mojej.
- Obudź się – wyszeptał ponownie.
- Nie śpię, nie śpię – zauważyłam, że na dworze jest już ciemno. – Co robisz?
- Jedziemy do domu – powiedział. – Chodź.
Spojrzałam na zegarek, była czwarta nad ranem. Ryan był ubrany, w dłoni miał kluczyki do samochodu. Na szczęście nie przebierałam się do spania, więc tylko wyskoczyłam z łóżka, gotowa do wyjścia. Poszliśmy schodami, żeby nie obudzić Pepper i w mgnieniu oka byliśmy w drodze do domu.
Moje miasto rodzinne było oddalone o kilka godzin jazdy, więc zanim dojechaliśmy, nadszedł ranek. Ryan zaparkował pod moim domem. Wbiegłam do środka, zanim nawet zdążył odpiąć pasy.
- Mamo? Tato? – zawołałam, ale na próżno.
Wpadłam do kuchni i zadrżałam. Na stole leżało kilkanaście pokrojonych jabłek, wszystkie brązowe, jakby leżały tak już dość długo. Na podłodze zauważyłam... krew? Zrobiło mi się słabo.
- Mamo! – krzyknęłam znowu i znowu, ale bez odpowiedzi. Usłyszałam za sobą kroki i po chwili obok zjawił się Ryan. Zerknął na bałagan w kuchni i zabrał mnie na zewnątrz.
- Samochód stoi przed domem – powiedziałam. – Muszą tu być!
Wybiegłam na dwór, aby się upewnić – oczywiście samochód rodziców tam był. Byłam zdruzgotana: gdzie oni mogą być? W tym momencie jeden z sąsiadów wyszedł po gazetę leżącą na podjeździe.
- O, Casey – powiedział. – Dobrze, że cię widzę. Twój tato próbował się z tobą skontaktować.
Poczułam ulgę, zanim znów poczułam ogromny strach.
- Co się stało?!
- Twoja mama jest w szpitalu – wyjaśnił. – Zemdlała dwa dni temu, ale nic więcej nie wiem. Przykro mi.
Ryan zapisał adres szpitala – ja nie byłam w stanie nic zrobić. Nie było to daleko, dojechaliśmy na miejsce około ósmej. Wbiegłam do recepcji, podałam swoje imię i powiedziałam, że muszę zobaczyć się z mamą.
- Tylko rodzina – powiedziała kobieta. Ryan musiał zaczekać na zewnątrz.
Kobieta zaznaczyła również, że odwiedziny będą możliwe dopiero za pół godziny, więc nerwowo chodziłam w kółko, aż pozwolili mi wejść.
Pokój, w którym leżała mama, miał numer „16”. „Winda zatrzymała się na szesnastym piętrze,” pomyślałam, przypominając sobie wydarzenia poprzedniego dnia. Zaczęłam biec, kiedy zbliżyłam się do pokoju i wparowałam do środka. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, być może zobaczyć mamę, umierającą i słabą.
Zamiast tego, mama siedziała na łóżku, jedząc kisiel, przed nią leżały w połowie ułożone puzzle. Tato siedział obok na krześle – spał.
- Casey! – wykrzyknęła mama radośnie. – Nie mogliśmy się z tobą skontaktować, martwiłam się!
Przytuliłam ją mocno, przepraszając raz po raz. Głaskała mnie po włosach, zapewniając, że wszystko w porządku i że cieszy się, że mnie widzi.
Zasłabła z powodu niezdiagnozowanej arytmii i miała wielkie szczęście, że nic więcej się nie stało. Będzie czuła się dobrze po leczeniu. Tato pojechał z nią do szpitala i nie opuszczał jej na krok od tamtego dnia. Teraz, kiedy tu byłam, mógł wyjść na jakiś czas.
Mama i ja zostałyśmy same, rozwiązując razem krzyżówkę.
- Mamo? – powiedziałam po chwili.
- Słucham kochanie?
- Kim jest Jodie?
Wstrzymała oddech i nie byłam pewna, czy będzie w stanie odpowiedzieć. Potem westchnęła ciężko i zaczęła mówić.
- Zanim ciebie adoptowaliśmy, twój tato i ja mieliśmy jeszcze jedno dziecko. Córeczkę o imieniu Jodie. Była chora, umarła w wieku 9 lat. Byliśmy załamani. Musiało minąć wiele czasu, zanim byliśmy gotowi na kolejne dziecko. I wtedy spotkaliśmy ciebie. Zawsze będę tęsknić za moją pierwszą córką, ale byłam bardzo szczęśliwa, że dołączyłaś do rodziny. Nie chciałam, żebyć czuła się zazdrosna i niekochana, dlatego nigdy nie mówiłam ci o Jodie. Przepraszam, jeśli to była zła decyzja.
- Nie szkodzi mamo. Rozumiem.
- Pamiętasz pierwsze dni po przyjeździe do nas? Miałaś wymyśloną koleżankę o imieniu Jodie – mama kontynuowała. – Prawie o tym zapomniałam. Muszę przyznać, że byłam wtedy w szoku. Rozmawiałaś z „Jodie”, jakby stała obok ciebie. Twoja przyjaźń z nią nie trwała zbyt długo, prawda?
Spojrzałam na Jodie, która stała po drugiej stronie łóżka mamy. Uśmiechnęła się do mnie i znów z miłością patrzyła na mamę.
- Nie, nie trwało to długo – uśmiechnęłam się.
Pożegnałam się z rodzicami i zapewniłam, że teraz będziemy w kontakcie, gdyby czegoś potrzebowali. Mama prawie wypchnęła mnie z pokoju, mówiąc, że przez nią opuszczam szkołę. Czułam się winna, nie mogąc powiedzieć jej prawdy. Dobrze, że Jodie została z nią, by dopilnować, czy wszystko jest w porządku.
Kiedy wróciłam do Ryana, rozmawiał przez telefon. Był zły. Uniosłam brwi w niemym pytaniu, co się dzieje. Pokiwał głową i poruszył ustami:”Nic dobrego”. Rozłączył się bez pożegnania.
- Dzwonił Calvin. Powiedział, że nie możemy tam wrócić.
- Co? Dlaczego? – zasmuciłam się. Obecność Calvina i Pepper sprawiała, że czułam się bezpieczniej niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich tygodni. Mieli mi pomóc, mieli sprawić, że to wszystko ustanie.
- Jodie nigdy nie powinna zjawić się w laboratorium – kontynuował Ryan. – Calvin mówił, że było tam zbyt dużo barier, by je ominąć. Nic paranormalnego nigdy się tam nie dostaje, jeśli on tego nie chce. Do czasu, aż pojawiłaś się ty. Jest przerażony tym, co takiego jest w tobie, że przyciągasz te rzeczy. To jest silniejsze od wszystkiego, co widział w życiu.
„Jeśli Calvin się boi, to ja chyba powinnam wpaść w panikę,” pomyślałam.
- Zasugerował, żebyśmy zmieniali miejsce pobytu. Jeśli zostaniemy w tym samym miejscu, będziemy zagrożeniem dla ludzi obok.
- My? Myślałam, że chodzi o mnie.
- Nie zostawię cię z tym samej – Ryan wypowiedział te słowa z przekonaniem.
Zastanawiałam się, czy powinnam kazać mu odejść. To byłoby rozsądne rozwiązanie. Zamiast tego, razem wróciliśmy do samochodu i odejchaliśmy.
Użytkownik harpoonek edytował ten post 17.09.2012 - 23:30