Kolejne tłumaczenie historii o Casey, które chciałam ominąć, ale okazało się, że ostatnie opowiadanie nie będzie jasne bez niej PIOSENKA W RADIU(Niektóre imiona zostały zmienione.)
Uwielbiałam podróże. Opuszczone szyby w samochodzie, podmuchy wiatru we włosach, muzyka dochodząca z głośników. Ryan prowadził, więc ułożyć się swobodnie na siedzeniu i pozwolić sobie odpłynąć. Przypomniałam sobie moją rozmowę z Pepper.
- Nie rezygnujemy z ciebie, Casey.
Wyobraziłam sobie ją po drugiej stronie telefonu: krótko przycięte blond włosy, promienny uśmiech. Jej południowy akcent był taki ciepły, taki pocieszający. Poczułam gulę w gardle.
- Ale dlaczego nie mogę wrócić? – zapytałam wtedy.
- To niebezpieczne – powtórzyła kolejny raz.
- Dla ciebie, czy dla mnie? – byłam rozdrażniona.
- Dla nas obu, jeśli mam być z tobą szczera. Po prostu nie zatrzymujcie się nigdzie na dłużej, to najlepsze co możecie teraz zrobić. Dla siebie i innych. Będziemy w kontakcie i spróbujemy dojść do tego, jak ci pomóc. W międzyczasie, trzymaj się z daleka od kłopotów.
Czekała na moją odpowiedź, ale wiedziałam, że nie dam rady mówić i się nie rozpłakać. Naprawdę polubiłam Pepper przez ostatnie dni z nią spędzone; traktowałam ją prawie jak starszą siostrę. I najważniejsze – czułam się bezpieczna w jej towarzystwie. A teraz znów byliśmy zdani na siebie. Tylko Ryan i ja.
- Słońce – powiedziała Pepper. – Zawsze możesz do mnie zadzwonić, nawet tylko po to, żeby usłyszeć przyjazny głos.
- Muszę kończyć – wydusiłam z siebie, płacząc.
- Obiecaj mi, że będziecie na siebie uważać!
Rozłączyłam się. Ryan objął mnie ramieniem, a ja przytuliłam się do niego mocno i na dobre rozpłakałam. „To minie,” pomyślałam. „Muszę pozwolić sobie to z siebie wyrzucić, a potem wziąć się w garść i iść dalej”. I tak też zrobiłam.
Kolejne dni przypominały mi dawne czasy, kiedy Ryan i ja wyjechaliśmy na wakacje zeszłego lata. Przynajmniej do czasu, kiedy zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Spędzaliśmy dni pędząc autostradą, kierując się gdzie w danej chwili będziemy chcieli. Noce spędzaliśmy w motelach, za pieniądze ze stypendium naukowego. Starałam się nie myśleć, na jak długo nam wystarczą. Oszczędności szybko topniały, szczególnie dlatego, że wszystkie moje rzeczy zostawiłam w akademiku i musiałam kupić nowe. Moja współlokatorka, Reina, myślała, że wyjechałam do domu, moi rodzice, że wróciłam do szkoły.
Naprawdę czułam się dobrze, siedząc na miejscu pasażera – łatwo było mi zapomnieć, że zostałam zmuszona do tego wędrownego stylu życia. Spojrzałam na Ryana, który uśmiechnął się do mnie. Było mi ciepło i czułam się szczęśliwa.
Jedna z moich ulubionych piosenek została puszczona w radiu, więc nuciłam sobie pod nosem. Kiedy się skończyła, oczekiwałam następnej z nadzieją, że ją rozpoznam. Zamiast piosenki jednak, usłyszałam ostry syk, jakby zakłocenia, po których nastał zgrzytliwy szum. Pomyślałam, że przepaliły się głośniki albo zgubiliśmy fale radiowe. Potem usłyszałam śpiew.
„Zabiję cię... zabiję cię... rozerwę cię... na kawałki... małe kawałeczki...”
Chyba śpiewał to mężczyzna, ale głos był tak wysoki, że nie byłam pewna. „Przygnębiające,” pomyślałam. „Czego ludzie teraz słuchają?” Piosenka leciała dalej, jak niekończący się potok morderczych myśli. Naprawdę nie chciałam tego słuchać, nie kiedy w końcu poczułam się szczęśliwa. Zmieniłam stację.
Podrygiwałam do banalnej, ale wpadającej w ucho piosenki i zwróciłam się do Ryana.
- Dokąd jedziemy?
- Nigdzie konkretnie. Od jakiegoś czasu jedziemy na zachód.
- Dlaczego zachód?
- Bez powodu, po prostu ten kierunek teraz wybrałem. Chcesz wybrać inny? Słyszałem, że północ jest dobra – zażartował. – Albo zaszalej! Wybierz wschód! I skończymy tam, gdzie zaczęliśmy.
Kiedy rozmawialiśmy, nie zwracałam większej uwagi na radio, ale usłyszałam słowa DJa: „A teraz posłuchamy nowego zespołu Seven Cities, i ich przeboju – Kołysanka!”
Znów usłyszałam ten sam syk i zgrzytanie, po którym zaczęła się piosenka: „Zabiję cię... zabiję cię...”
Poczułam mrowienie na plecach. „Dlaczego taka piosenka stała się tak popularna?” pomyślałam.
- Dlaczego wciąż to puszczają? – zapytałam na głos i sięgnęłam do radia, by zmienić stację.
- Mi się to nawet podoba – powiedział Ryan.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Zatrzymałam dłoń delikatnie opartą o przycisk.
- Serio? Podoba ci się ten typ muzyki?
- No co? Wpada w ucho.
- Mógłbyś powiedzieć o niej cokolwiek, ale nie, że wpada w ucho! Ten tekst jest tak wypaczony, że aż boli mnie serce.
- Czekaj, co?
- Nie chcę słuchać piosenki o torturowaniu kogoś i rozrywaniu go na kawałki!
- Casey... O czym ty mówisz?
- Hę? – byłam zdezorientowana. – Jak to? Nie słyszysz...
Zdałam sobie sprawę z tego, co się dzieje. Westchnęłam.
- Cholera! Nie słyszysz tego, prawda?
Ryan spoglądał to na mnie, to na drogę; jego twarz zdradzała zmartwienie i równocześnie ciekawość. Czekał, aż będę kontynuować, więc opowiedziałam mu co słyszałam w radiu: zachrypnięty głos mówiący o śmierci. Ryan słyszał zwykły, rockowy utwór – całkiem dobry, z tego co mówił.
Piosenka skończyła się po kilku minutach, i DJ powiedział: „Jeśli spodobał ci się ten utwór, możesz wygrać bilety, by zobaczyć Seven Cities na żywo! Już jutro! Dziesiąty dzwoniący wygrywa, zaczynając od... teraz!”
Ryan zaczął grzebać w kieszeni w poszukiwaniu telefonu.
- Co robisz? Chyba nie zamierzasz tam zadzwonić? Pepper prosiła, żebyśmy trzymali się od takich sytuacji z daleka – powiedziałam.
W końcu udało mu się wyciągnąć telefon, ale wyrwałam mu go z ręki zanim miał szansę zadzwonić. Spojrzał na mnie.
- Patrz na drogę – powiedziałam zimno, mocno zaciskając dłoń na telefonie.
- Nie szukamy kłopotów, kłopoty już znalazły nas – powiedział Ryan. – Zobaczymy, o co chodzi. Może uda nam się to rozwiązać, zanim rozkręci się na dobre.
Prawie go nie słuchałam. DJ właśnie powiedział, gdzie odbędzie się koncert. „To blisko Sama!” pomyślałam. Nie wiedziałam, że byliśmy tak blisko. Minęły miesiące odkąd ostatni raz widziałam mojego 13-letniego brata i nagle bardzo za nim zatęskniłam. Mogłabym go odwiedzić, podczas gdy Ryan rozwiązywałby kolejne tajemnice...
- To okropny pomysł - powiedziałam, wykręcając numer w telefonie. WIEDZIAŁAM, że będą dzięsiątym dzwoniącym. Jeśli chodzi o sprawy nadprzyrodzone, nic nie mogło mi przeszkodzić w zbliżeniu się do nich, czy tego chciałam czy nie.
Uzyskałam połączenie i usłyszałam: "Gratulacje! Właśnie wygrałaś dwa bilety na koncert Seven Cities!"
Niemal zapomniałam, by okazać podniecenie i entuzjazm.
- Ojej... Dziękuję, to cudownie! - przewróciłam oczami w kierunku Ryana, kiedy wypytywano mnie o dane.
Zastanawiałam się, czy powinnam zadzwonić do Sama. Rozsądnie byłoby poczekać do koncertu i zadzwonić później, na wypadek gdyby zrobiło się niebezpiecznie. Nie chciałam też kontaktować się z Pepper i Calvinem, pomimo ich obietnicy, że zawsze mi pomogą - wciąż czułam się przez nich opuszczona. Chciałam udowodnić, że poradzę sobie sama. Ostatecznie zdecydowałam wysłać Samowi wiadomość, że prawdopodobnie zjawię się w okolicy i byłoby cudownie, gdybyśmy mogli się spotkać.
Na szczęście nie mieliśmy na daleko do miejsca koncertu i szybko też udało nam się znaleźć motel. Po nocy wypełnionej niespokojnym snem, spędziliśmy dzień słuchając "Kołysanki" w kółko, próbując zrozumieć słowa, które tylko ja słyszałam.
"Zabiję cię... zabiję cię... rozerwę cię..."
Po chyba pięćdziesiątym przesłuchaniu tej samej piosenki na moich słabych słuchawkach, wyłączyłam ją. Nie zbliżaliśmy się wcale do rozwiązania, poza tym musieliśmy uszykować się do wyjścia na koncert.
Zawsze kochałam występy na żywo, ale tym razem było inaczej. Byłam rozdrażniona i zdenerwowana. Przed wejściem podałam swoje imię w okienku z biletami - oczywiście radio zostawiło dwa bilety na moje nazwisko. W głębi duszy miałam nadzieję, że zapomnieli albo podali złe imię. Zamiast tego zabraliśmy bilety i weszliśmy do środka.
Przyjechaliśmy dość późno, więc sala była już wypełniona po brzegi. Były tam tylko miejsca stojące, więc odeszliśmy na sam tył, zdala od tłumu napierającego w kierunku sceny. Światła przygasły i jakiś nieznany zespół rockowy pojawił się na scenie. Grali przez pół godziny zanim Seven Cities w ogóle się pojawili.
Zanim się zorientowałam, nadszedł ich czas. Znów poczułam ogromne zdenerwowania, zacisnęłam zęby w oczekiwaniu na rozpoczęcie grania. Zespół wyszedł na scenę w akompaniamencie dzikich wrzasków i aplauzu. Ciemnowłosy, przystojny wokaliska chwycił mikrofon...
Muzyka była świetna. Do teraz słyszałam tylko szumy i monotonne wyśpiewywanie morderczych słów, które maskowały prawdziwą muzykę zespołu. Teraz, na żywo, słyszałam ich piosenki tak, jak każdy inny tam obecny. Świetnie grali, śpiew był cudowny i wkrótce tańczyłam wesoło na końcu sali. Ryan szeroko się uśmiechał, chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie ze śmiechem. Przez ten czas czuliśmy się ja nastolatkowie na randce - zero zmartwień.
Ale to oczywiście nie mogło trwać zbyt długo. Zespół skończył grać i zszedł ze sceny, jednak światła wciąż był zapalone, a okrzyki widowni stawały się coraz głośniejsze. Tłum zaczął zgodnie wołać: "Kołysanka! Kołysanka! Kołysanka!". Seven Cities zostawili swój największy przebój na koniec, teraz wrócili na scenę by zagrać tę nawiedzoną, wstrętną piosenkę. Ścisnęłam dłoń Ryana...
Zespół zaczął grać i z zaskoczeniem odkryłam, że słyszałam rzeczywistą muzykę i tekst. Ale po chwili zaczęłam też słyszeć znajome dźwięki i słowa, niemal ukryte w muzyce: "Zabiję cię... zabiję cię... rozerwę cię..." Słowa odbijały się echem, ale wiedziałam, że tylko ja je słyszę. Z wyjątkiem być może jednej osoby... Czy tylko mi się wydawało, czy wokalista wyglądał na niepewnego? Jego twarz była blada i zdawał się ściskać mikrofon tak mocno, jak ja rękę Ryana.
Jakaś dziewczyną popchnęła mnie w trakcie przepychania się przez tłum do wyjścia. Ciągnęła za sobą koleżankę.
- Szybciej - powiedziała do niej. - Musimy złapać ich za sceną na zdjęcię!
- Chodź - powiedział Ryan i podążyliśmy za dziewczynami na zewnątrz. Pod sceną zebrał się już mały tłumek, ale przepchaliśmy się na sam początek. Czekaliśmy jakiś czas, zanim zespół opuścił salę, ale w końcu się pojawili.
Członkowie zespołu, w szczególności wokalista, przywitali swoich fanów, podpisali plakaty i nawet zrobili sobie kilka zdjęć w drodze do ich busa. Szli dość szybko i bałam się, że nie dam rady zwrócić na siebie ich uwagi.
Wcześniej sprawdziliśmy, jak każdy z nich się nazywa, więc krzyknęłam: "James!"
James spojrzał na mnie i uśmiechnął się tak samo, jak do pozostałych fanów.
- Dzięki za udział w koncercie - powiedział i ruszył dalej.
Nie było dobrze, za chwilę odjadą i nigdy nie dowiemy się prawdy.
Głowiłam się, co zrobić, żeby przekonać go, aby mnie wysłuchał. Wpadłam na pewien pomysł - był szalony, ale nie miałam innego.
- Zabiję cię, zabiję cię, rozerwę cię... - wypaliłam. Głos mi się załamał, kiedy dostrzegłam reakcje ludzi wokół mnie. Dziewczyny tuż obok zamilkły, poza kilkoma śmiechami. Dwóch ochroniarzy odwróciło się w moim kierunku, a jeden z nich zrobił krok do przodu. Ale skupiłam całą uwagę na wokaliście, na James'ie: jego twarz straciła kolor i patrzył mi prosto w oczy. Minęło kilka sekund zanim był w stanie mówić. W międzyczasie ochroniarze podeszli do mnie.
- Zaczekajcie - powiedział do nich James. - Nie, czekajcie, przyprowadźcie ją tutaj.
Pomogli mi przedostać się na drugą stronę barierek i stanęłam twarzą w twarz z James'em. Złapał mnie za rękę, mocno, i prowadził przez tłum, nie zatrzymując się już, by porozmawiać z fanami. Zaciągnął mnie do busa; było już za późno na ściągnięcie Ryana.
James zaprowadził mnie na koniec busa, z daleka od pozostałych członków zespołu. W środku było dość brudno; ubrania i opakowania po jedzeniu leżały gdzie popadnie. Wokalista usiadł na jednym z foteli i wsunął twarz w dłonie.
- Gdzie to słyszałaś? - zapytał drżącym głosem.
- W... w twojej piosence, "Kołysanka". Usłyszałam ją w radiu, ale to był tylko głos mówiący...
- Wiem, co mówił - przerwał mi. - Słyszę te słowa odkąd nagraliśmy ten utwór. Myślałem, że to tylko ja, że oszalałem, ale ty też to słyszałaś. Jak?
- To długa historia - zaczęłam, ale wtedy poczułam, że bus rusza. - Czekaj! Gdzie jedziemy? Mój chłopak czeka na mnie, nie mogę go zostawić!
- Wyjeżdżamy tylko z parkingu, niedaleko - odpowiedział James.
Zadzwoniłam do Ryana, aby powiedzieć mu, gdzie nas znajdzie i usiadłam obok James'a.
- Opowiedz mi o tym głosie.
Westchnął.
- Jak mówiłem, zacząłem go słyszeć kiedy nagraliśmy "Kołysankę". Na początku nie było tak źle, czasami wydawało mi się, że słyszę ciche szepty, szczególnie w nocy przed zaśnięciem. Później stały się głośniejsze i bardziej regularne. Mówił straszne rzeczy, że mnie zabije i rozerwie na małe kawałeczki. Próbowałem to ignorować z nadzieją, że ustanie. W końcu to tylko dźwięk. Ale po kilku dniach TO się wydarzyło - podciągnął koszulkę do góry. Na jego brzuchu widniały długie, krzyżujące się rany.
- Obudziłem się z bólu i zauważyłem te rozcięcia. Nie mam pojęcia, jak to się stało, nikogo nie było w busie oprócz mnie i chłopaków, którzy spali. Nie wiem, czy to ma znaczenie, ale mam blizny po czymś podobnym, co stało się, jak byłem dzieckiem. Ciocia powiedziała mi, że znalazła mnie w łóżeczku, zakrwawionego z ranami na całym ciele. Mama nigdy o tym nie mówiła, myślę, że nie chciała, żebym się dowiedział.
- Co takiego jest w "Kołysance", co sprawia, że różni się od innych waszych utworów? - zapytałam po chwili namysłu.
- Nie jestem pewien - zadumał się. - Zwykle Marco tworzy melodię, ale pomagałem mu przy tej. To ma jakieś znaczenie?
- Być może. W jaki sposób wymyśliłeś tę melodię?
- Tak naprawdę to melodia z piosenki, którą mama śpiewała mi każdej nocy, kiedy byłem młodszy. Całe życie chodzi mi ona po głowie. Nawet teraz czasami nucę ją sobie, kiedy kładę się spać. To znaczy, już tego nie robię.
Zamyślił się na chwilę, po czym kontynuował.
- Kiedy zdecydowałem się na użycie jej w naszej piosence, Marco zmienił odrobinę melodię, by bardziej wpadała w ucho i była szybsza. Od tego czasu to nowa wersja mnie nie opuszczała. Nucę ją teraz, zamiast starej melodii.
- Co to za piosenka, ta którą śpiewała ci mama?
- Nie wiem. Nie wiem nawet, czy mógłbym się tego dowiedzieć. Mama jest w domu opieki, pamięć jej szwankuje.
- Myślę, że musisz spróbować. To na pewno jakoś się łączy, skoro zacząłeś słyszeć ten głos, gdy zmieniliście melodię.
James potrząsnął głową, nie w zaprzeczeniu, ale oszołomieniu. Wyglądał jak zagubione dziecko.
- Mogłabyś pójść ze mną? - zapytał.
- Hmm? - nie zrozumiałam. - Czekaj, teraz? Jak daleko to jest?
- To moje rodzinne miasto, ostatni punkt w trasie koncertowej. Dom opieki jest całkiem blisko, proszę, jedź ze mną.
Niechętnie się zgodziłam. I tak było za późno, żeby wyruszyć od razu, więc mogłam spotkać się z Ryanem i wróciliśmy do motelu. Z James'em spotkamy się rano. Wiedziałam, że COŚ za nim podąża, w dodatku chce go skrzywdzić.
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Promienie słońca wpadały do pokoju przez żaluzje i zdałam sobie sprawę, że oboje z Ryanem zaspaliśmy. Zerwałam się z łóżka i pobiegłam otworzyć drzwi.
To był James. Miał na sobie zakrwawiony podkoszulek, na ramionach pojawiły się nowe rany. Bez słów zaprosiłam go do środka. Ryan pomógł mi go opatrzyć i zaoferował swoją koszulkę. Opowieść James'a nie różniła się od poprzedniej: obudził się z bólu i zobaczył rozcięcia na ciele.
Do domu opieki dojechaliśmy w niecałą godzinę.Pielęgniarka w recepcji przywitała się z James'em po imieniu, mówiąc jak jego matka się ucieszy z tej wizyty. Ruszyliśmy w głąb korytarza aż doszliśmy do drzwi. James otworzył je - starsza kobieta siedziała w fotelu, jej oczy wpatrzone w przestrzeń za oknem. Nie spojrzała na nas, kiedy weszliśmy.
- Cześć mamo - powiedział James, łapiąc kobietę za rękę. - To ja, twój syn James.
Kobieta nie odwróciła nawet głowy. Nie byłam pewna, czy powinnam się odzywać...
James spróbował jeszcze raz, zaczął nucić melodię. "To musi być kołysanka, którą śpiewała mu mama," pomyślałam. Ku mojemu zaskoczeniu, kobieta zadrżała.
Oczy James'a wypełniły się blaskiem. Jego matka otworzyła usta i powiedziała bardzo cicho:
- Dobry chłopiec. Śpiewaj dla mnie. To cię ochroni.
- Ochroni przed czym? - powiedziałam bez zastanowienia.
Kobieta spojrzała na mnie pustymi, martwymi oczami. Zasłoniła twarz ręką jak tarczą i krzyknęła:
- Zostaw mojego syna w spokoju!
- Mamo - wyszeptał James.
Myślałam, że pouczy ją za jej nagły wybuch, ale on tylko spoglądał na nią z zachwytem.
- Odezwałaś się.
Kobieta najwyraźniej jeszcze nie skończyła.
- Trzymaj się z daleka od mojego syna, ma już wystarczająco problemów - teraz spojrzała na Ryana. - Trzymaj ten promień z daleka!
"Promień? Czy ona mówiła o mnie? Co miała na myśli?" pomyślałam czując jak palą mnie policzki. Poczułam, że nie powinno mnie tu być, z wrogą matką i jej synem, który chyba całkiem zapomniał, że tu jesteśmy.
- Chyba nie jesteśmy tu mile widziani - powiedział Ryan zimno.
Wyprowadził mnie z pokoju, ostatnie co widziałam to James, wtulony w matkę, jakby znów był małym chłopcem. Kobieta śpiewała i głaskała go po głowie. Zastanawiałam się, czy powinniśmy tak po prostu zostawić James'a, ale nie próbował nas zatrzymywać. Miałam nadzieję, że melodia jego matki wystarczy, by go ochronić przez tym, co go ścigało.
Zamarzyłam o tym, żebym i ja wiedziała, co zrobić, by uwolnić się od własnych demonów. Słowo "promień" wciąż dźwięczało mi w uszach. Co ona miała na myśli?
Kiedy Ryan i ja wyjechaliśmy z miasta, zatrzymaliśmy się pod domem mojego brata. Zasłony były odsłonięte tak, że widziałam Sama w kuchni, jedzącego przekąskę. Nie mogłam zdobyć się na wyjście z samochodu i zapukanie do drzwi.
"Jeśli go kochasz, nie wciągaj go w to," zadźwięczał głos w mojej głowie.
Wysłałam do niego wiadomość: "Przepraszam, ale jednak nie uda mi się przyjechać. Kocham Cię."
Widziałam przez okno jak sięga po telefon i czyta wiadomość. Jego ramiona opadły lekko i wystraszyłam się, że będzie na mnie obrażony. Biedny dzieciak. Tak bardzo chciałam go przytulić. W tej chwili przyszła wiadomość: "Nie ma sprawy, do zobaczenia innym razem."
Kiedy odjeżdżaliśmy, patrzyłam cały czas na brata. Nie wiedziałam, kiedy znów go zobaczę.
Użytkownik harpoonek edytował ten post 02.10.2012 - 00:27