Skocz do zawartości


Zdjęcie

Creepypasty(urban legends)

Creepypasta Opowiadania Telewizja

  • Please log in to reply
1611 replies to this topic

#886

amadox.
  • Postów: 38
  • Tematów: 6
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Pasta mojego autorstwa. Mam nadzieję że da się czytać. ;) To pierwsza część pozostałe w produkcji.

..........---------------------------------------------..........

Okropność cz. 1

To był lipiec. Sam środek cholernego lipca. I czy ktoś pomyślałby że może sie wtedy stać coś TAKIEGO?! Że w takiej zapomnianej przez Boga dziurze będzie TO. Ale po kolei.
Nazywam się Marek. Mam 34 lata i pracuję jako dziennikarz w mojej lokalnej gazecie. Mieszkam samotnie, z dala od rodziców. Kontakty z nimi mam sporadyczne. Mam tylko określoną grupę znajomych. Dosłownie dwóch lub trzech. Krótko mówiąc jestem bądź co bądź, samotnikiem. Do nieiwielkiej wsi wybrałem sie na wakacje. Potrzebowałem dwutygodniowego urlopu po dużym materiale za który zabrałem się w pracy i który ledwo skończyłem. Zatrzymałem się w niewielkim motelu. Był on niezbyt duży, za to pokoje był w dosyć dobrym stanie. No i przystępna cena. Pierwszego dnia postanowiłęm pozwiedzać miejscowość ale do zwiedzania był tylko kosciółek z wieżą zegarową, parę sklepów z tandetnymi pamiątkami, mini-ZOO do którego nawet nie wchodziłem bo było raczej przeznaczone dla nieco mniejszych zwiedzających niż ja, oraz jedyna chyba ciekawsza atrkacja turystyczna: niewielkie jeziorko na granicy miasteczka i lasu. No właśnie las. Duży las (a raczej dwa lasy) otaczające Porkoność (bo tak zwało się owe miasteczko [i to nie jest mój błąd dyslektyczny ;) ]). Las był miejscem gdzie aż chciało się przebywać czego nie można było powiedzieć o kipiącym do tandety i nudy miasteczku. te stare drzewa tworzyły atmosferę ciemności i tajemnicy nawet w słoneczny dzień, jak wtedy gdy wybrałem się tam po raz pierwszy. Była środa, pierwszy dzień mojego urlopu. Zbliżała się 19:00 ale wciąż było jasno (bo przypominam że to środek lipca). Słońce chowało się za horyzontem i na niebie widać było tylko połowę słonecznej tarczy. Ja, jako że zwiedziłem już całą miejscowość postanowiłem zagłębić się między wiekowe drzewa i cienie lasu. Szedłem małą ścieżynką która zarosła wprawdzie całkiem porządnie, ale wciąż dawało się ją zauważyć. Szedłem bez konretnego celu. Po to by zobaczyć co znajdę w tym lesie, który przytłaczał mnie i fascynował jednocześnie. Nagle zobaczyłem ledwo widoczne zagłębienia w śćiółce leśnej. Odgarnąłem zeschłe liście z tego miejsca i zauważyłem że byłą tu kiedyś ścieżka. Choć zapewne przez długi czas nieużywana niedawno ktoś musiał znowu nią przejść o czym świadczyły owe zagłębienia. Ruszyłęm więc tym śladem. Szedłęm chyba dobre 10 minut między podobnymi drzewami i krzakami jak wszędzie indziej, kiedy nagle spostrzegłem że w trawa zaczyna być mniejsza a drzewa rosną rzdziej. Wtedy to dostrzegłem między drzewami dom. Spory, piętrowy dom...
Budynek wyglądał na opuszczony. Dziury w dachu i wybita część okien, oraz drzwi zjedzone zębem czasu utwierdził mnie w tym. A jednak ktoś musiał nie dawno do niego wchodzic bo ślady na zapomnianej ścieżce, oraz nowe, tuż przed schodkami do domu utwierdził mnie w tym. Ruszyłem stronę tego bądź, co bądź dziwnego ,,znaleziska". Stanąłem przed dużymi, ale już starymi drzwiami i nacisnąłem klamkę. Nic z tego. Drzwi były zamknięte na zamek. Co prawda solidnym uderzeniem być może zdołałbym pokonać tę lichą zaporę, lecz nie chciałem tego robić. Skoro ktoś tutaj wchodził do znaczy że być może ten dom wciąż do kogoś należy. Obszedłem jednak budynek dookoła i po drugim okrążeniu spostrzegłem małe drzwi na lewej ściane domu. To musiało być wejście boczne. Byłe jednak strasznie małe i wąskie. Chwyciłem za niewielka klamkę i pociagnąłem. Te ustąpiły choć nie bez oporu starych zawiasów. Skuliłem się nieco i wszedłem przez niewielkie wejście do środka. Musiałem znajdować się w kuchni. Po środku tego kwadratowego pomieszczenia były tak zwane wysepki kuchenne czyli cztery kawałki blatu połączone w coś w rodzaju stołu. Po Bokach na prawie całej długości były blaty. Lodówki nie zwauażyłem. Był za to stary zlew i kuchenka gazowa pamiętająca pewnie czasu drugiej wojny światowej. Przez okna zasłonięte starymi firanami wpadały nikłe promienie światła. Panował tu przyjemny pół (a może raczej ćwierć) mrok.
Stołu nie byłó. Było za to coś dosyć niepokojącego. Jedyna ściana w kuchni nie była zasłonięta blatem. Stał wzdłuz niej równy rządek ośmiu staromodnych krzeseł. Wszystkie były równe i mimo że wiekowe to wciąż w dobrym stanie. Nie mogły tu stać od dawna. Ktoś musiał je tak ustawic i to nie tak dawno temu. To oznaczało ze ktoś tu przychodził. Czy mieszkał, tego nie byłem pewnie bo dom był zbyt zaniedbany. Po podłodze kuchni walały się jakieś stare puszki i papiery. Krzesła jednak wyglądały najdziwniej. Były zbyt uprządkowane jak do tak chaotycznego pomieszczenia. Już chciałem ruszać do drzwi prowadzących zapewne dalej, by zwiedzić budynek, gdy nagle usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi, gdzieś w głębi domu.


CDN.
  • 2

#887

harpoonek.
  • Postów: 159
  • Tematów: 2
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

*
Wartościowy Post

BRACISZEK V

Braciszek...
To słowo nie chciało odejść z mojej głowy.
„Tatusiu, czy ja mam braciszka?”
Mdliło mnie. Zrozumiałem, dlaczego Martin kazał mi przynieść alkohol. Żaden człowiek nie dałby rady rozmawiać o tym na trzeźwo. Po kilku minutach ciszy, Martin kontynuował:
- Wróciłem z wojny w lutym 1977, a kilka miesięcy później... kilka tygodni później, moja żona, Julia, powiedziała mi, że jest w ciąży. Oczywiście wiedziałem, jak zaszła w ciążę – dodał niby żartem. – ale wtedy nie brałem tak naprawdę pod uwagę przekleństw starej kobiety. Wprawdzie byłem trochę przestraszony, ale nie wierzyłem w to. Po ośmiu miesiącach ciąży Julii, zdałem sobie sprawę, że moja rodzina miała się czego obawiać. To był drugi dzień listopada. Moja żona była na górze, sprzątała sypialnię Petera. Ja pracowałem w ogrodzie, kiedy usłyszałem krzyk. Rzuciłem wszystko i pobiegłem na górę. Odeszły jej wody. Zadzwoniłem po karetkę, nie chciałem ryzykować wiezienia jej do szpitala. Lekarze przyjechali szybko, ale najwyraźniej niewystarczająco szybko... dziecko urodziło się martwe. Julia była załamana. Lekarze zabrali naszą trójkę do szpitala. Ostatecznie zdecydowaliśmy się skremować ciało dziecka. Przynajmniej chcieliśmy...
Cisza.
- Zrobiliście to w końcu? – zapytałem z ciekawością.
- Nie – wyszeptał Martin. – Obsługa szpitala nie mogła znaleźć jego ciałka. Nie wiedzieli, co się z nim stało.

- Kilka dni po tym wydarzeniu, zauważyłem, że Peter zachowuje się dziwnie – Martin kontynuował. – Powtarzał mi, że w nocy widuje chłopca, który wygląda jak on, ale jest mniejszy. Zignorowałem to. Wszyscy cierpieliśmy po stracie dziecka. Doszedłem do wniosku, że Peter ma po prostu koszmary... Do czasu, kiedy go zobaczyłem... Słyszałem jak mój syn rozmawia z kimś późno w nocy, chyba około 23:00. Zdenerwowałem się, bo powinien już spać. Wszedłem po schodach i ruszyłem do jego pokoju. Zauważyłem go na końcu korytarza. Zapytałem go, dlaczego jeszcze nie śpi. Nie odpowiedział mi. Chłopiec zdecydowanie wyglądał jak mój syn. Miał jasną cerę, suchą, popękaną. W jego oczach widziałem krwawe łzy. A jego zęby... były jak rząd igieł. Krzyknąłem i upadłem próbując się cofnąć. Kiedy spojrzałem do góry, nie było go. Siedziałem na podłodze przez chwilę i zastanawiałem się, czy mi się tylko przywidziało. Poszedłem potem do pokoju syna i zastałem go śpiącego w łóżku. Przynajmniej myślałem, że to mój syn... następnego ranka moje życie się zmieniło. Moja żona została zamordowana, oskarżono mojego syna. A mnie uznano za wariata...

Do domu wróciłem później, niż planowałem – o 17:00. Przywitał mnie Elias, jak zawsze. Moja żona oczywiście zastanawiała się, gdzie byłem cały dzień.
- Musiałem zostać dłużej w szkole – skłamałem. Nie chciałem rozmawiać z Annie o tym, czego się dowiedziałem.
- Siadaj, obiad jest gotowy – powiedziała moja żona.
- Czekajcie, muszę iść po Wilbura – zawołał Elias. Wilbur to jego ulubiony, pluszowy słonik.
- Kochanie, Wilbur może zaczekać, jedz obiad – protestowała Annie.
Elias usiadł z powrotem z wyrazem zawodu na twarzy. Zawsze brał swojego słonika do stołu, a kiedy o nim zapominał, nie jadł dopóki nie mógł go przynieść.
- Przyniosę ci go, nie martw się – powiedziałem. – I tak muszę iść na górę.
Czy naprawdę miałem coś do załatwienia na górze? Nie. Chciałem po prostu mieć wymówkę, my pójść do pokoju syna. Kiedyś pokoju Petera.
Kiedy wchodziłem po schodach, kopnąłem coś. Spojrzałem w dół. Odbiornik, który wcześniej zniknął.
„Co to tutaj robi?” pomyślałem.
Podniosłem go i ruszyłem dalej. Wtedy usłyszałem cichy dźwięk dochodzący z odbiornika. Zatrzymałem się i przyłożyłem go do ucha. Słyszałem szum oraz stukanie i drapanie. Wszedłem do pokoju syna z odbiornikiem przy uchu i złapałem słonika leżącego na łóżku.
Poczułem znajomy, nieprzyjemny zapach.
Odwróciłem się. W drzwiach stała postać z głową przechyloną na bok.
- Elias? – wyszeptałem. – To ty, kolego?
Cisza.
Nagle z odbiornika zaczęły dochodzić dźwięki.
„Nie synu, nie masz braciszka” – usłyszałem swój własny głos.
„Jesteś peeeewny?” – głos Eliasa.
„Tak, jestem pewny.”
Potem znów cisza.
Podniosłem wzrok w stronę drzwi, ale zamiast zobaczyć postać w drzwiach, zobaczyłem ją kilka centymetrów przede mną.
Krzyknąłem i odskoczyłem w tył. Upadłem.
- POMOCY – wrzeszczałem.
Nagle zapaliło się światło i do pokoju weszła Annie.
- Mark, co się dzieje? Wszystko w porządku? – zawołała.
Zerwałem się na równe nogi. Rozejrzałem się i zauważyłem dwie rzeczy: postaci nie było, a odbiornik znowu zniknął.
- Przepraszam Annie... – powiedziałem. – Potknąłem się o coś. Cholera, moja kostka boli – znów kłamałem.
- Mark, bardzo mnie przestraszyłeś – warknęła moja żona i wyszła. Gdyby tylko wiedziała, jak ja byłem przerażony. Twarz, którą widziałem, wyglądała jak twarz mojego syna, tylko była blada i popękana. Ale rany wyglądały na prawie zagojone.
Jakby przemiana w mojego syna dobiegała końca.
Kiedy wróciłem do stołu, podałem synowi słonika.
- Kolego, chciałbyś dzisiaj spać z nami w łóżku? – zapytałem, a on chętnie się zgodził.

Wolałbym umrzeć, niż pozwolić Eliasowi spać w swoim pokoju.
Kiedy Annie i Elias już spali, ja wciąż byłem całkiem przytomny.
Było około 21:30. Elias zwykle kładzie się wcześnie.
To był czas na mój ruch. W szufladzie miałem pistolet, na wszelki wypadek.
Tej nocy go potrzebowałem
Po omacku odszukałem klucza na szafce obok łóżka. Znalazłem go i coś jeszcze. Odbiornik.
Rozejrzałem się nerwowo wokół. Nic.
Wziąłem pistolet i odbiornik, wyszedłem z łóżka i ruszyłem do sypialni syna.
Planowałem tam spędzić noc. Spać z pistoletem pod poduszką. Jeśli to coś zdecyduje się pokazać, wiedziałem, co zrobię.
Byłem w pokoju sam. Nic pod łóżkiem, ani w szafie.
Upewniłem się, że dobrze zamknąłem drzwi zanim się położyłem. Nie chciałem, żeby ta istota mogła uciec.
Położyłem się i z całych sił starałem się nie zasnąć. Nie udało mi się...

- Tato? Tao, obudź się, szybko – usłyszałem.
Otworzyłem oczy i rozejrzałem się. Koło łóżka stał Elias. Wyglądał na zmartwionego.
- Elias? – zapytałem. – Co się stało, czemu nie śpisz?
Była 1:34 nad ranem.
- Tato, chyba znowu go widziałem. Mojego braciszka – wyszeptał mój syn. – Jest w pokoju z mamą.
- Co? Gdzie? – wymamrotałem. Usiadłem i chwyciłem za pistolet. Wtedy zdałem sobie sprawę, że głos mojego syna nie dochodzi od niego. Dochodził z odbiornika, który położyłem obok łóżka. Zrobiło mi się słabo.
Powoli odwróciłem głowę w stronę postaci.
To nie był mój syn. Miał przechyloną głowę i uśmiechał się do mnie. Usta miał pełne ostro zakończonych zębów. Twarz we krwi. Jego ręce były dłuższe niż ręce normalnego chłopca. Był mniejszy od Eliasa, ale niewiele.
- Ty skurwysynu! – warknąłem i zeskoczyłem z łóżka, odbezpieczając równocześnie pistolet.
Istota rzuciła się w moim kierunku, nie miałem czasu na reakcję. Jego zęby zatopiły się w moim udzie, a pazury w klatce piersiowej.
Nigdy wcześniej nie czułem takiego bólu.
Istota nie ważyła wiele, więc z łatwością odrzuciłem ją od siebie.
Jak pająk, istota poruszała się po sypialni.
Zniknęła. Ale jak? Jak mogła opuścić pokój? Nie było tam innych wyjść!
Wtedy usłyszałem krzyki z drugiej sypialni.
Annie i Elias!
Wybiegłem z pokoju tak szybko, jak potrafiłem.
Elias i Annie siedzieli na łóżku, kiedy wbiegłem do sypialni. Mój syn wskazał palcem na coś za moimi plecami. Odwróciłem się i zobaczyłem go, tiyanak szedł po ścianie jak pająk.
Wystrzeliłem, ale niewystarczająco szybko. Tiyanak zeskoczył ze ściany wprost na Annie.
- NIE! – wrzasnąłem i złapałem go w powietrzu.
Mimo że udało mi się znów powalić go na ziemię, czułem że ma ogromną siłę. Gryzł i drapał moją twarz wydając przy tym okropny dźwięk.
- Idźcie do pokoju Eliasa i zakluczcie drzwi! NATYCHMIAST! – zawołałem do Annie z podłogi. Wybiegła z pokoju z synem na rękach. Tiyanak wyrwał się z mojego uścisku... i pobiegł za moją żoną.
Ruszyłem za nimi i zauważyłem coś jeszcze bardziej dziwnego.
Cisza.
Podszedłem do drzwi pokoju Eliasa i złapałem za klamkę. Zamknięte.
- ANNIE! Otwórz drzwi, to ja! – krzyknąłem. Otworzyła mi.
Przygotowałem pistolet i rozejrzałem się po pokoju.
Nic.
- Gdzie jest Elias? – zapytałem oddychając ciężko.
Annie próbowała odpowiedzieć, ale nic nie zrozumiałem przez jej histeryczny płacz. Trzymała w dłoni kij baseballowy.
- GDZIE? – powtórzyłem głośniej, coraz bardziej zdenerwowany.
- Nie martw się – powiedziała w końcu. – To coś chyba odeszło. Zniknęło zaraz po tym, jak kazałam Eliasowi schować się pod łóżkiem.
Zamarłem. Zacząłem się trząść.
„Bawimy się w wiele rzeczy, ale nie lubię jak prosi mnie, żebym poszedł z nim pod łóżko.”
- ELIAS! – wyjąkałem. – ELIAS!
Upuściłem pistolet, złapałem łóżko obiema rękami i przewróciłem je. Znalazłem Eliasa przerażonego i krzyczącego.
Podniosłem go i przytuliłem mocno.
- Już dobrze synku – powiedziałem. – Już go nie ma. Nie wiem, gdzie poszedł, ale nie ma go tu. – Zwróciłem się też do Annie. – Co się stało, kiedy tu wszedł?
Moja żona usiadła na brzegu łóżka i powiedziała:
- To... wskoczyło na łóżko, chyba wiedziało, że Elias jest pod nim. Ale kiedy chciałam uderzyć go kijem... rozpłynął się.
Z synem w ramionach podszedłem do włącznika światła i nacisnąłem go. Łóżko było pokryte popiołem.
- Czy to nie żyje? – zapytała Annie z przerażeniem na twarzy.
- Nie wiem – odparłem. – Chyba tak. Na razie. Wyjdźmy lepiej z tego pokoju. Zamknij za nami drzwi. Muszę się ogarnąć i jechać do szpitala.
Krew nadal tryskała z mojej nogi i nosa. Zaczęło mi się kręcić w głowie.
Przekazałem syna Annie. Oparłem się o ścianę i kazałem jej zadzwonić na policję.
...Ale zanim straciłem przytomność, nie mogłem odpędzić się od myśli, jak mały wydawał się Elias w moich ramionach i dlaczego na mojej koszuli była krew, w miejscu gdzie opierał o nią twarz.

Syreny policyjne zawyły w okolicy około 11:31.
- Eastvine 12 – jeden funkcjonariusz powiedział do drugiego. – Troje członków rodziny, Gordon.
- Nie rozumiem tylko, dlaczego ten facet zabił własną żonę – powiedział drugi.
Oboje obserwowali jak lekarze wywożą z domu ciało Annie Gordon.
- Rozerwał jej twarz i szyję. Chory skurwiel – powiedział pierwszy policjant.
- Nie wiemy, czy na pewno on to zrobił – zauważył drugi. – W końcu znaleźliśmy jej ciało pod łóżkiem w pokoju ich syna.
- Mówisz, że ten dzieciak zabił matkę – powiedział pierwszy z policjantów.
Patrzyli jak inni lekarze wynoszą z domu chłopca, Eliasa Gordona. Twarz i ręce dziecka były pokryte krwią.
- Cóż – powiedział drugi. – Pan Gordon został znaleziony wcześniej, nieprzytomny. Lekarze mówią, że musiał odlecieć co najmniej dziewięć godzin wcześniej. Mówią też, że pani Gordon zmarła sześć godzin temu. Nieprzytomny facet nie mógłby nikogo zabić.
- Nie wierzę w to. Wątpię, żeby tak długo leżał nieprzytomny. Facet jest wariatem... nie wierzy nawet, że tamten chłopiec to jego syn.
  • 8

#888

harpoonek.
  • Postów: 159
  • Tematów: 2
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

*
Wartościowy Post

„BUU”
(autor: inaace)

Moja babcia (mama mojej mamy) jest chora. Ma 81 lat, ale dopiero od niedawna wymaga stałej opieki. W obecnej sytuacji moja mama może odwiedzać ją tylko od czasu do czasu (mieszka sześć godzin jazdy od niej) i bardzo mi z tego powodu przykro. Nikt nie powinien żyć sam, w szczególności w tak zaawansowanym wieku.
To dlatego spędzam większość niedzielnych popołudni na wspominaniu dobrych rzeczy o babci. Pamiętam, jak gotowała dla mnie moje ulubione potrawy. Jak przemycała cukierki dla mnie i brata. Pamiętam, jak uratowała mnie przed laniem, kiedy tato dowiedział się, że wyrzucam warzywa z obiadu do kosza. Jest naprawdę wspaniałą babcią. Kiedy do niej dzwonię, rozmawiamy długo, mimo że ostatnio jest bardzo słaba.
Przekopując się przez wspomnienia, natrafiłam na drzwi, które były zamknięte. Przepraszam, czasami nie wyrażam się jasno. Już wyjaśniam: wizualizuję sobie mój umysł. Widzę go jako wielki magazyn, w którym można znaleźć tysiące pudełek. Wszystkie są oznaczone. Kiedy chcę sobie coś przypomnieć, myślami wracam do magazynu i wybieram pudełko, którego potrzebuję. Poza tym są tam biura. Każda, ważna dla mnie osoba, ma swoje biuro. Moja mama, mój tato, brat, babcia, dziewczyna. Każde biuro ma otwarte drzwi i znajdują się w nim wspomnienia dotyczące danej osoby. Często je odwiedzam.
Ale tym razem, kiedy odwiedzałem mój magazyn, wpadłem na coś innego. Na biuro, z którym miałem problem. A w zasadzie dwa: nigdy wcześniej go nie widziałem i... było zamknięte. Waliłem i waliłem w drzwi, ale nie mogłem dostać się do środka.
Zacząłem się zastanawiać. Musi się w nim znajdować wspomnienie, które oczywiście istnieje w moim umyśle, ale coś nie pozwala mi go sobie przypomnieć. Dlaczego? Czy mój mózg próbuje mnie przed czymś uchronić? Zdecydowałem się odpocząć od tego jakiś czas. W końcu się dowiem. I tak się stało.

W niedziele lubię się zrelaksować. Większość dnia spędzam na przeglądaniu internetu, na oglądaniu seriali itp. Kiedy wstałem po wino, poczułem niepokojące mrowienie na szyi. I w ten oto sposób otworzyły się drzwi do tajemniczego biura. To było wspomnienie dnia, który spędziłem z babcią, kiedy miałem sześć lat.
Zanim zacząłem szkołę, babcia często zabierała mnie na spacery. Moi rodzice dużo pracowali, mój brat trenował, więc opiekowała się mną babcia. Odbierała mnie około dziewiątej rano i chodziliśmy po mieście godzinami. Zadawałem jej mnóstwo pytań – jak teraz o tym myślę, dochodzę do wniosku, że moja babcia zawsze była bardzo cierpliwą osobą. Dobrą kobietą. Tego dnia nie było inaczej. Byłem podekscytowany. Kiedy wychodziliśmy z budynku, wpadliśmy na mojego sąsiada – jak zawsze.
- Dzień dobry, pani Harrison! – krzyczałem zawsze z energią. Ona zawsze zwracała uwagę, jaki byłem grzeczny, a babcia z dumą głaskała mnie po głowie. Ale tym razem nie odpowiedziała.
- Dzień dobry! – zawołałem głośniej, zastanawiając się, czy mnie nie usłyszała. Zero odpowiedzi. Spojrzałem na babcię. Na jej twarzy malowało się zaskoczenie, irytacja i być może odrobina zmartwienia.
- Chodźmy, dziecko, mamy dzisiaj dużo do przejścia – babcia złapała mnie za rękę i odeszliśmy. Miałem sześć lat, więc nie myślałem długo o milczeniu sąsiadki.
Jako dziecko cierpiałem na ADD, być może nadal to ma. Dla tych, którzy nie wiedzą, ADD to zaburzenie związane z problemami z koncentracją. Nie wiem, czy byłem typowym przypadkiem, ale moja uwaga przenosiła się z jednej rzeczy na drugą bardzo szybko. Niewiele mnie obchodziło, kiedy byłem dzieciakiem. Za każdym razem, kiedy spacerowałem z babcią, skupiałem się na jednej rzeczy tylko po to, by zaraz o niej zapomnieć i zająć się czymś innym. Ogólnie rzecz biorąc, nie zwracałem większej uwagi na swoje otoczenie.
Ale tym razem, zauważyłem, że coś było nie tak. Zawsze podczas spacerów, wpadaliśmy na ludzi, których znamy. Z tego powodu nasze spacery trwały tak długo. Ale tym razem dostrzegłem, że miasto było nad wyraz spokojne. Samochody oczywiście nas mijały, ale nikt nie trąbił, co na tej ulicy było normą. Słyszałem jedynie warkot silników. Ale to nie to było najdziwniejsze. Ludzie byli... inni. Każdy poruszał się powoli, bardzo wolno. I nikt nie rozmawiał. Nie było słychać nawet pojedynczego głosu. Wtedy nie było jeszcze telefonów komórkowych, ale ludzie wciąż rozmawiali ze sobą na ulicy. Można się było poczuć jak w markecie na wyprzedaży. A teraz ta cisza.
- Babciu... widzisz to? – zapytałem, trzymając ją za rękę.
- Widzę... – odparła i przyspieszyła kroku. Było mi ciężko za nią nadążyć.
Wpadliśmy na znajomego z pracy mojej mamy.
- Dzień dobry, Panie Capell, jak mija dzień? – zawołałem z ekscytacją, że widzę kogoś znajomego.
Mężczyzna zatrzymał się i spojrzał na mnie, prosto w oczy. Bez słowa zaczął kucać, aby znaleźć się na równi ze mną. Miał na głowie kapelusz. Kiedy już kucnął, jego oczy nabrały dziwnego wyrazu. Jakby jego gałki oczne miały zaraz wypaść. Zdjął kapelusz, przechylił lekko głowę, jakby mi się przyglądał dokładnie. Zbliżył twarz do mojego ucha i wyszeptał coś tak cicho, że ledwie go usłyszałem.
- Buu – to wszystko, co powiedział. Moja babcia w tym czasie ścisnęła moją dłoń tak mocno, że bałem się, że ją złamie. Ruszyliśmy dalej naprawdę bardzo szybko. Musiałem biec, by dotrzymać jej kroku.
- Co się dzieje, babciu? – zapytałem.
- Nic, dziecko. Nie martw się, nic ci nie grozi – była wyraźnie zmartwiona, może i przestraszona. Nie podobało mi się to.
Atmosfera na ulicach się nie zmieniała. Ludzie nadal poruszali się bardzo powoli, samochody wciąż jechały w ciszy. Wydawało mi się, że zauważyłem coś dziwnego w każdym z aut, ale odpędziłem od siebie tę myśl, bo dotarliśmy do parku. Naszego parku.
Uwielbiałem to miejsce. Park był mały, ale i tak go kochałem. Miał kształt koła, a będąc w nim, widziało się wszystko wokół. Wydawało mi się, że wszystko wróciło do normy. Znów słyszałem klaksony i mógłbym przysiąc, że dobiegły mnie także odgłosy rozmów z ulicy.
Bawiłem się przez około godzinę w parku. Nie było w nim moich kolegów, co było dziwne, ale nie potrzebowałem ich, żeby dobrze spędzić czas. Dostrzegłem, że babcia rozgląda się bez przerwy, ale bardziej interesowała mnie moja zabawa. Postanowiłem wspiąć się na ściankę, na którą nie pozwalano mi się wspinać. Oczywiście poślizgnąłem się i spadłem, raniąc przy tym kolano. Zobaczyłem krew, co wystarczyło, żeby doprowadzić mnie do płaczu. Podbiegłem do babci z nadzieją na pocieszenie. Ale babcia milczała.
- Babciu? Babciu! – zawołałem bardziej zły, niż smutny. – Zobacz!
- Czekaj... czekaj chwilkę – była blada. Złapała mnie za rękę bardzo mocno.
- Boli babciu! – jęknąłem.
Nie zareagowała, tylko rozglądała się wokół. Ja też się rozejrzałem, żeby zobaczyć, co jest ważniejszego od mojego krwawiącego kolana. I wtedy to dostrzegłem. Scena jest bardzo trudna do opisania, ale spróbuję.
Po pierwsze, w parku nie było nikogo oprócz nas. Kiedy przyszliśmy, było tu około dziesięciu dzieci z opiekunami, teraz nikogo już nie było. Wtedy to zobaczyłem. Cały świat wokół nas... zatrzymał się. Samochody nie jeździły, hałas ucichł. Gorszy od tego był fakt, że ludzie też zamarli w bezruchu. Widziałem może 25-35 ludzi, którzy po prostu stali. Cisza była przerażająca.
- Babciu... co się dzieje? – zapytałem. Nie bałem się, bo byłem pewien, że babcia mi wszystko logicznie wytłumaczy.
Ukucnęła przede mną, by spojrzeć mi w oczy.
- Słuchaj, dziecko, słuchaj! Musimy teraz pobiec do domu, dobrze? – kiedy to powiedziała, zacząłem trząść ze strachu. Wciąż nie miałem pojęcia, co się dzieje, ale widok przerażonej babci wystarczył.
- Ale dlaczego? – moje oczy wypełniły się łzami.
- Milos – powiedziała (kiedy ktoś z rodziny wołał do mnie po imieniu, wiedziałem, że sprawa jest poważna) – Musimy po prostu pobiec do domu, to wszystko.
Chciałem się z nią kłócić. Chciałem płakać. Ale wtedy znów się rozejrzałem. Dosłownie prawie się posikałem. Ci ludzie, których widziałem teraz byli odwróceni w naszą stronę.
Jak już wspominałem, park był okrągły i wszystko było w nim widać. Wokół parku był chodnik, a na nim ci ludzie. Nadal się nie ruszali, ale patrzeli teraz na nas. Zwróciłem uwagę na to, że byli to sami mężczyźni.
- Co oni robią? – zapytałem chwytając babcię za rękę.
- Nic, dziecko, nie martw się ni... – przerwała nagle. Spojrzałem na nią i zobaczyłem przerażenie na jej twarzy. Podążyłem za jej wzrokiem, ale nic nie dostrzegłem. Tylko tych ludzi patrzących na nas i nic poza tym.
Ale wtedy zobaczyłem – jedna osoba się poruszała. Nie mogłem rozróżnić, czy to kobieta czy mężczyzna. Osoba była ubrana na czarno. Szła pomiędzy nieruchomymi ludźmi. Tym razem ja z całej siły ścisnąłem rękę babci.
Ona znów się nachyliła i powiedziała bardzo poważnym tonem:
- Nic ci się nie stanie, obiecuję. Ale musisz być silny. Słuchaj mnie, musisz być cicho. Możesz to dla mnie zrobić?
Babcia była taka poważna tylko raz, kiedy byłem bardzo chory w wieku czterech lat.
- Tak, babciu – powiedziałem przez łzy.
- Nie, nie rozumiesz. Musisz mi obiecać, że nie powiesz ani słowa. Nie wydasz z siebie żadnego dźwięku. Dasz radę?
- Obiecuję – babcia widziała, że mówię poważnie i wstała.
Zauważyłem, że niewiele się wokół nas zmieniło. Nie widziałem, gdzie jest poruszająca się osoba.
- Babciu, gdzie tamten pan? – zapytałem ocierając łzy.
- Pamiętasz, co obiecałeś? Teraz jest czas, żebyś był cicho.
Spojrzałem w lewo i zobaczyłem mężczyznę (teraz już widziałem, że to mężczyzna), pomiędzy nieruchomymi ludźmi. Był wysoki, wyższy od innych. Miał czarne spodnie i czarne buty, czarną koszulę i czarny płaszcz. Miał na sobie kapelusz. Dostrzegłem, że wszyscy mieli kapelusze.
„Ruchomy” mężczyzna był od nas oddalony o jakieś 100 jardów. Potem wszedł do parku. Wydarzyły się wtedy dwie rzeczy równocześnie: babcia ponownie nakazała mi być cicho, a wszyscy ludzie wokół zaczęli się śmiać. Nie wiem, co przeraziło mnie bardziej: mężczyzna idący w naszą stronę, czy ci nieruchomi ludzie zanoszący się śmiechem. Wiedziałem tylko jedno – nie wydam z siebie nawet najmniejszego dźwięku.
Mężczyzna szybko zbliżał się do nas. W końcu stanął naprzeciw. My wciąż trzymaliśmy się za ręce.
- A więc to on – powiedział mężczyzna do babci z wielkim uśmiechem. Był naprawdę blisko jej twarzy. Babcia nie odpowiedziała. Mocniej ścisnęła moją rękę. Mężczyzna przeniósł wzrok na mnie.
Przesunął się naprzeciw mnie, kucnął i spojrzał mi w oczy.
- Jesteś już dużym chłopcem, co? – powiedział odgarniając grzywkę z mojego czoła. Nie odpowiadałem – O, widzę, że babcie cię dobrze wyszkoliła.
Spojrzał na nią ze złością. Babcia nawet nie patrzyła na nas, tylko przed siebie.
- Boisz się, Milos? – powiedział patrząc znów na mnie. Łza spłynęła mi po policzku. – Ojej, wygląda na to, że chłopiec się boi – zwrócił się do babci, a potem znowu spojrzał na mnie i złapał mnie za ramiona – Pytałem, czy się boisz, MILOS?
Moje imię wykrzyczał, po czym zaczął mnie szarpać za ramiona. Chciałem krzyknąć, żeby przestał, ale moja babcia mocniej ścisnęła moją dłoń, jakby przeczuwała, że się łamię. Ogarnąłem się. Nie odpowiem mu.
- Dobra – powiedział mężczyzna. – Dobra.
Wstał i podszedł do babci by spojrzeć jej prosto w oczy.
- Łamiesz obietnicę, kobieto – powiedział ze złością.
Babcia się nie ruszała.
Mężczyzna spojrzał na mnie i wyszeptał: „Buu”.
Wtedy zobaczyłem ruch. Wszyscy ludzie zaczęli iść w naszą stronę. Samochody ruszyły. Babcia przyciągnęła mnie do siebie i zaczęliśmy biec. Nie mam pojęcia skąd miała na to wszystko siłę. Biegła naprawdę szybko. Miałem głowę na jej ramieniu i widziałem, co dzieje się za nami. Wszyscy ludzi zgromadzili się wokół mężczyzny w parku, mówił coś do nich. Potem spojrzeli w naszą stronę i zaczęli za nami iść. Ale my uciekaliśmy.
Byliśmy już blisko domu, kiedy babcia wpadła na auto na ulicy. Zraniła się, więc postawiła mnie na ziemi. Byłem tuż obok okna kierowcy. Człowiek nie ruszał się, widziałem szeroki uśmiech na jego twarzy. Potem nagle zaczął się ruszać, spojrzał na mnie i powiedział tylko: „Buu”.
W tym momencie babcia mnie podniosła i pobiegła do domu. Kiedy tam dotarliśmy, posadziła mnie na stole w kuchni i nakazała nikomu nie mówić o całym zajściu. Obiecałem jej, że będę milczał. Zapytałem, kim byli tamci ludzie i wszystko, co zrozumiałem to:
- Kiedy byłam bardzo młoda, popełniłam błąd. Ale ty nie powinieneś za niego płacić.
Być może był powód, dla którego drzwi do tego wspomnienia były zamknięte...
  • 12

#889

harpoonek.
  • Postów: 159
  • Tematów: 2
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

*
Wartościowy Post

KOSZMAR HOTELOWY
(tłumaczenie, Vaginal_Scrapings)

Całe życie miewam durne sny, szczególnie, kiedy jestem zmęczony. Czasami śnię, że zostaję porwany i przeprowadza się na mnie testy... Ale sny, które najbardziej mnie przerażają to takie, po których budzę się z uczuciem, że część mnie nadal śpi. Jakby jakiś element snu wciąż był żywy w mojej głowie. To uczucie zawsze mnie przeraża.
W zeszłym roku miałem powtarzający się koszmar o tym, że zgubiłem się w hotelu w poszukiwaniu mojego pokoju. Słyszałem dziecięcy śpiew, pierwsza zwrotka „Twinke, Twinkle Little Star” na okrągło. Zawsze budziłem się z tą piosenką w głowie i pozostawała tam przez wiele dni. Nie miałem jej nawet na swojej playliście. Za każdym razem budziłem się z tym dziwnym uczuciem, które pozostawało ze mną przez wiele godzin, że część mnie nadal tkwi we śnie. Ciężko to wytłumaczyć i zrozumieć, jeśli się tego nie doświadczyło osobiście.
Miałem ten koszmar przez może miesiąc, czy dwa, nie wiem dokładnie. Potem miałem uczestniczyć na konferencji w pracy. To był mój pierwszy raz, więc byłem podekscytowany. Koszmar nie pojawiał się od jakiegoś czasu i zapomniałem o nim. Nie pamiętałam o nim nawet, kiedy wchodziłem do hotelu.
Coś mnie niepokoiło, kiedy stałem przy ladzie w recepcji. Po kilku sekundach zrozumiałem co. Z korytarza dochodziła znana mi piosenka, „Twinkle, Twinkle Little Star”. Śpiewana głosem małej dziewczynki. Starałem się o tym nie myśleć, powtarzając sobie, że to tylko głupi zbieg okoliczności. Kiedy dostałem klucz do swojego pokoju, wsiadłem do windy, kiedy obok przechodziła akurat czteroosobowa rodzina.
Mała dziewczynka przestała śpiewać i zatrzymała się. Wskazała palcem na mnie, kiedy zamykały się drzwi windy i powiedziała:
- Mamusiu! To jest ten pan z mojego snu!
  • 15

#890

Miceo.
  • Postów: 9
  • Tematów: 1
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Witajcie.

Jest to mój pierwszy post, chociaż forum przeglądam od ponad roku. Chciałbym wam przedstawić autentyczną historię, która odbyła się w roku bodajże 2003 ale nie pamiętam do końca, bo to było dawno. Wtedy właśnie odbył się pewien "epizod" w moim życiu, gdyż postanowiliśmy z kilkoma przyjaciółmi że będziemy się zajmować zjawiskami paranormalnymi w szkole, na dworze i gdzie tylko się da. Wtedy właśnie ubzduraliśmy sobie że cokolwiek się stanie, na przykład wiatr zawieje i poruszy firanką to to na pewno musi być zasługą ducha, jednakże to co się stało tego dnia zmieniło nasze nastawienie co do zjawisk paranormalnych, i postanowiliśmy że już nie będziemy się w takie rzeczy bawić. Mianowicie znaleźliśmy dość spory budynek który od wielu lat stał opuszczony(rok temu ktoś zaczął remontować ten budynek). Jest on położony niedaleko mojego domu, jednak nigdy tam nie chodziliśmy. Siedzieliśmy tam dosyć często od czasu odkrycia budynku, ponieważ wejście było tak ciasne że jedynie dzieciak naszego wzrostu mógł normalnie tam wejść, jednak nikt jednak nie odważył się wejść do piwnicy, która była tak położona że nigdy nie było widać co jest w środku. Pewnego razu zebraliśmy w sobie siłę żeby tam zejść(no w końcu jesteśmy nieustraszonymi łowcami zjawisk paranormalnych!) i zebraliśmy ekipę liczącą 7 osób(4 moich kumpli, ja i brat jednego z moich przyjaciół, starszy od nas o 2-3 lata z jakimś znajomym), i uzbrojeni w latarki, patyki i metalową rurę którą udało nam się zdobyć na górze weszliśmy do piwnicy. na początku było dosyć spokojnie, nic co mogłoby zwrócić naszą uwagę. Piwnica była dosyć spora, był to dosyć duży pokój, do którego można było iść do 4 mniejszych pokoi. jeden z nich był zamknięty dość sporymi metalowymi drzwiami których nie udało nam się otworzyć. po przeszukaniu pozostałych 3 pokoi, gdzie nie było nic poza śmieciami. No ale został ten ostatni pokój gdzie musiało być coś ciekawego skoro zamknięty był takimi wielkimi drzwiami. Brat znajomego i jego kumpel kazali nam się odsunąć i zaczęli tą metalową rurką rozwalać zawiasy w tych drzwiach, co też nie zadziałało za dobrze. po godzinie rozbrajania drzwi jeden z nas(nie pamiętam kto) wziął tą rurę i po prostu walnął w te drzwi przez co w całym budynku można było usłyszeć bardzo głośne brzdęknięcie. Byliśmy pewni że ktoś to usłyszał, ktoś tu zaraz wejdzie i nas opieprzy że łazimy po takich budynkach. Na szczęście nikt nie przyszedł, a my zauważyliśmy że przez to uderzenie urwał się kawałek tych drzwi. Dało radę zajrzeć do środka tego pomieszczenia, więc nie czekaliśmy zbyt długo, od razu podbiegliśmy do tego okienka i popatrzyliśmy do środka. Było tam bardzo ciemno i nikt z nas nie pomyślał żeby poświecić tam latarką, dopiero jak ktoś uznał że nic nie widać włączyłem swoją latarkę i skierowałem ją do tego pokoju. Przeraziliśmy się niesamowicie, ponieważ w pokoiku na ścianach, podłodze i suficie były namalowane jakieś symbole, ale jestem pewien że żaden z nich nie przypominał pentagramów. Ogólnie pokoik przerażający, smród bijący stamtąd był tak odrażający że miałem ochotę zwrócić obiad. Jeden z nas postanowił że tam wejdzie ale wtedy usłyszeliśmy dźwięk zbliżony do wrzucenia metalowej kulki do rury, nie umiem tego określić, po czym usłyszeliśmy krzyk dobiegający z góry i huknięcie jakby spadło coś ciężkiego. Po tym jak to usłyszeliśmy nie minęło nawet 5 sekund a my byliśmy już po drugiej stronie ulicy, patrząc na ten budynek, pytając się nawzajem co się właśnie stało. Po tym wszystkim woleliśmy unikać zabawy w tym budynku. Jakby ktoś bardzo chciał to niech mi napisze, mogę zrobić zdjęcia tego domu i tu wstawić.
  • 3

#891

amadox.
  • Postów: 38
  • Tematów: 6
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Część druga mojej pasty. Miłego czytania. ;) Tutaj część pierwsza.

..........----------------------------------..........

Okropność cz.2
Stanąłem jak wryty i nasłuchiwałem. Z głębi domu dały się słyszeć jakieś pojękiwania i stękania, oraz chaotyczne kroki. Gdzieś w głębi parteru. Ten ktoś (lub czymkolwiek to cholerstwo było) zbliżało się w stronę kuchni głośno stękając jak jakieś popieprzone upośledzone zwierzę podczas stosunku. Wiem że to porównanie było dosyć dziwne ale chcę wam ukazać całą nienormalność owej sytuacji. Tchórzliwy nie byłem, dlatego nie pomyślałem o ucieczce. Przynajmniej nie od razu. Wpatrywałem się w drzwi gotowy zareagować. Dla pewności chwyciłem prędko jedną z butelek leżącą na podłodze by mieć coś do obrony, ale nie byłem pewny czy na coś się to zda. Nagle, gdy stękania były już naprawdę blisko wszystko ucichło a drzwi uchyliły się. Wstrzymałem oddech i uniosłem coś co miało być moją bronią...
Nic. Zrobiłem kilka kroków w lewo i wyjrzałem przez drzwi. Pusty zwykły, obdrapany i zaniedbany korytarz. Po prawo duże, ale popękane drewniane schody, po lewo wnęka i drzwi wejściowe, dalej jakiś załom, skręt korytarza, inne drzwi... Wszędzie pusto i cicho jak w grobowcu. Całkiem pusto...
To sprawiło ze po chwili byłem już z powrotem na głównej dróżce z dala od tego cholernego domu. To nie mogło mi się przesłyszeć albo dochodzić z zwenątrz. W tym domu coś było i to gówno zbliżało się do mnie by po chwili... zniknąć? Pojęcia nie miałem ale wiedziałem że w tym przeklętym miejscu nie zostanę ani chwili dłużej. Słońce już ledwo wyglądało zza horyzontu. W końcu wyszedłem z lasu, który nie fascynował mnie już tak jak kiedyś. Fascynował mnie teraz bardziej. Postanowiłem jednak że wystarczy mi na dziś ,,emocji" i że wrócę do motelu. Ruszyłem więc żwirowaną drogą w stronę jeziora i miasteczka.

***


Następny dzień przywitał mnie słoneczną pogodą, dobrym samopoczuciem bo spokojnej nocy, oraz dużym napisem na ścianie mojego pokoju: ,,ZAPRASZAM ZNÓW". Tak, to było dziwne ale nie tak dziwne jak to że mrugnąłem parę razy i napis zniknął. Uznałem wtedy że musiało mi się coś przywidzieć. Dla świętego spokoju. Po odświeżeniu się wyszedłem na zewnątrz. Słońce świeciło dosyć wysoko na niebie. Dochodziła dziewiąta. Postanowiłem zrobić wtedy coś głupiego. Jeszcze raz zwiedzić ten dom teraz spokojnie, uważnie i z przygotowaniem. Chwyciłem więc komórkę upewniając się że jest naładowana i ze środkami na koncie (na policję zadzwoniłbym w ostateczności), latarkę, zaś po dłuższym zastanowieniu poszedłem do sklepu z narzędziami w miasteczku i kupiłem siekierkę. Oficjalnie jako przydatne narzędzie, ale w głębi duszy czułem ze przyda się do ,,uspokojenia" czegoś co siedziało w tym domu. Po przygotowaniu, z wypchanym plecakiem ruszyłem do lasu...
Przywitał mnie cień, chłodniejsza atmosfera niż poza drzewami i cisza przerywana od czasu do czasu przez zwierzęta w oddali lasu. Zacząłem szukać dróżki którą trafiłem do owej starej rudery ale nie mogłem natrafić na żaden ślad ani przypomnieć sobie gdzie to było bo wszystkie drzewa wyglądały tak samo. Po dłuższym błądzeniu wreszcie coś znalazłem. Ale nie był to bynajmniej dom. Jakaś kupa mięsa, ociekająca krwią i jakimś żółtym śluzem była przybita do drzewa. Od biedy można to było nazwać martwym człowiekiem, ale obdartym ze skóry i zgniecionym. Poniżej tej makabry, na korze drzewa, widniał napis napisany jakąś czarną cieczą tak jak rano w moim pokoju. Teraz treść jednak była nieco inna, dłuższa: ONA ODWIEDZIŁA MNIE RAZ I NIE WRÓCIŁA WIĘCEJ. CZEKAŁEM, ALE NIE PRZYSZŁA. MUSIAŁEM WIĘC COŚ ZROBIĆ. ALE TY NIE CHCIAŁBYŚ TAK SKOŃCZYĆ, PRAWDA? PRZECIEŻ TO PRAWDZIWA OKROPNOŚĆ.
-Tak.-mruknąłem, odwracając się od drzewa- Prawdziwa okropność.

CDN.

Użytkownik amadox edytował ten post 21.11.2012 - 18:12

  • 1

#892

amadox.
  • Postów: 38
  • Tematów: 6
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Przepraszam i proszę o usunięcie tego posta gdyż nie mam pojęcia jak to się robi :>

Użytkownik amadox edytował ten post 21.11.2012 - 16:22

  • 0

#893

psyx.
  • Postów: 3
  • Tematów: 2
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Jest to moja pierwszy creepypast, więc proszę o wyrozumiałość.

Hej. Nie znasz mnie, ale ja znam Ciebie. Towarzyszę Ci od dłuższego czasu, ale nie zwracasz na mnie uwagi. Te wszystkie dźwięki, bądź światła które ignorujesz po chwili, ja stwarzam, abyś chociaż popatrzył na mnie. Jakże świetnie się bawię, kiedy uda mi się wystraszyć Ciebie tak, że w nocy nie możesz spać. Wszystkie twoje koszmary ja tworzę, gdyż mnie ignorujesz. Ale wiesz co ? Nie jestem zwyczajny. Wiem jakie jest twoje przeznaczenie. Wiem kiedy się urodziłeś, to też wiem kiedy umrzesz. Patrzyłem na twój grób. Czuję jak serce zaczęło szybciej Ci bić. Tylko się nie odwracaj. Heh, przenoszę się w myślach i staję nad twoim grobem. I wiesz co ? Tak Cię polubiłem, że powiem Ci kiedy umrzesz. Pod twoją datą urodzin, jest data śmierci. Domyślasz się jaka to data prawda ? Jeśli nie, to spójrz na kalendarz ...
  • -2

#894

zax13.
  • Postów: 3
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

PARALIŻUJĄCY SEN

Jest to dość proste. To wszystko to procesy zachodzące w organizmie podczas snu. Tak zwany paraliżujący sen.
Nic wielkiego, naprawdę. Organizm wytwarza substancje chemiczne, które paraliżują ciało podczas fazy REM, aby
uniemożliwić zranienie siebie przez sen. Nic wielkiego.

Otwierasz oczy, ale nie możesz wykonać żadnego ruchu. To przez te substancje chemiczne. Próbujesz ruszać palcami,
ale nic się nie dzieje. Rozluźnij się. To w końcu minie. Wszystko jest w porządku. To normalne.

Coś naciska na twoją klatkę piersiową. Coś bardzo ciężkiego. Oddychasz z trudem.Chemikalia. To wszystko
chemikalia. Próbujesz krzyczeć. Przestań. I tak nic to nie da. Mięśnie twojego gardła są również sparaliżowane.
Nadal ciężko ci się oddycha.

Patrzysz w sufit. Nie możesz spojrzeć nigdzie indziej. Cienie przemykają przed twoimi oczami, tworzą kształty,
które cię przerażają. Pazury ręki, błysk ostrych zębów. Wszystkie obrazy pochodzą jednak z twojej podświadomości.
Widzisz formującą się twarz tuż przed twoimi oczyma. Patrzy na ciebie czarnym, pustym wzrokiem. Zdaje ci się, że
słyszysz syczący szept. Wściekły jak syczenie węża. Szept został zakłócony.

Nagle, ostre białe światło samochodu, wdarło się do twojego pokoju rozpraszając cienie. Odzyskujesz czucie,
możesz normalnie oddychać.

Czujesz jakby to, co się zdarzyło, trwało całą wieczność. W rzeczywistości jednak to była tylko chwila. Ruszasz
palcami, żeby uświadomić sobie, że wszystko już jest dobrze. Możesz usiąść. Wziąć głęboki oddech. A potem
śmiać się z siebie i swojego paraliżującego snu. Głupiego paraliżującego snu.

Starasz się obudzić swoją współmałżonkę śpiącą obok. Potrząsasz nią. Chcesz jak najszybciej podzielić się swoimi
doświadczeniami. Czujesz ponowny paraliż, ale nie taki jak podczas snu. Patrzysz na krew. Poszarpane rany w gardle.
Wpatrujesz się w jej szeroko otworzone oczy i usta zamarłe w bezgłośnym krzyku.

Przeżyłeś swój paraliżujący sen, zwany również Syndromem Old Hag.

Jej się nie udało. Nie przeżyła tego...
  • 0

#895

scaryguy.
  • Postów: 4
  • Tematów: 1
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Syndrom szczęśliwej kukiełki.

To proste - myśleliśmy. Weź parę chromosomów, potnij, złóż na nowo - i spójrz - mamy człowieka idealnego! Dalej nie jestem pewien co poszło nie tak. Może błąd w obliczeniach? Pomyłka w procedurach? A może jeszcze coś innego. Kto to wie?

Mnie i kilku kolegów psychologów zaintrygowały ludzkie emocje. Złość, smutek, radość. Czy istnieje możliwość, aby ustawić ludzki mózg tylko na jedną z emocji? "Zablokować" radość tak aby smutek czy złość nigdy już nie były problemem? No cóż - teoretycznie da się.

Nie będę opisywał całej procedury naszego eksperymentu. Z dwojga powodów: nie chcę abyś mógł je powtórzyć i boję się, że mogę wpaść w szał kiedy będę je opisywał - te wszystkie okropne rzeczy, które zrobiliśmy...

Byliśmy ambitni, młodzi, nic nie mogło nas powstrzymać i nikt nie mógł nas przekonać, że się mylimy. Wszystko co powiem na ten temat to, że wzieliśmy parę komórek macierzystych i przekształciliśmy je w płody. Lekko tylko zmodyfikowaliśmy ich geny.

Eksperyment nazwaliśmy "Człowiek - Anioł", a jego celem było stworzenie istoty, która zdolna będzie do odczuwania tylko jednej emocji: radości. Muszę się do czegoś przyznać. Niestety… coś poszło nie tak. Okropnie nie tak!

Połowa obiektów testowych zmarła niespodziewanie, bez żadnych powodu i żadnych zwiastujących objawów. Pozostała połowa urodziła się okropnie zniekształcona. Tylko trójka była taka jak powinna. Perfekcyjna - tak myśleliśmy. Człowiek, z umysłem zdolnym tylko do radości!

Wszystko przebiegało tak jak powinno aż do osiemnastego miesiąca. To wtedy wystąpiły pierwsze syndromy. Zaburzenia równowagi, problemy z jedzeniem i spaniem, słabe reakcje na bodźce. Każdy z nas spanikował, jednak nikt tego nie okazywał - wszyscy udawali spokojnych i chcieli kontynuować prace. A to właśnie wtedy powinniśmy byli przerwać… trzeba było zabić te przeklęte obiekty testowe, zakopać je i zamknąć laboratorium. Ale nie… kontynuowaliśmy!

Wszystko się pogarszało. Obiekty ruszały się coraz bardziej sporadycznie, nie były w stanie artykułować żadnych słów - mimo to potrafiły się śmiać i robiły to często. Zbyt często. To nie był radosny uśmiech, tylko cichy, niemalże nerwowy. Robiły to non-stop. Nieważne ile bólu zadawaliśmy obiektom, one i tak wpatrywały się i śmiały się szyderczo.

Spodziewaliśmy się, że obiekty będą wykazywały ponadprzeciętne zdolności przyswajania wiedzy. Było jednak dokładnie odwrotnie, były umysłowo opóźnione. Nie mogły skupić uwagi na niczym dłużej niż pięć minut - zawsze zaczynały się śmiać. Prowadziliśmy dalej nasze badania, mieliśmy nadzieje, że wszystkie te symptomy ustąpią kiedy dzieci dorosną. Zresztą, nazwaliśmy te objawy syndromem szczęśliwej kukiełki. Ich bezmyślne ruchy przypominały właśnie kukiełki poruszane przy pomocy sznurków.

Pięć lat po rozpoczęciu badań zdaliśmy sobie sprawę, że nie ma już nadziei. Nie mogliśmy dłużej znieść nieprzerwanych śmiechów tych dzieci - jakby one wiedziały coś czego my nie wiemy, jakby przekazywały sobie jakiś ukryty żart. Ten widok sporadycznie podrygujących dzieci, nieustannie śmiejących się jest naprawdę okropny. Dwóch kolegów nie wytrzymało tego i zrezygnowało. Nigdy więcej nie mieliśmy od nich żadnych wieści. Byli jakby nieżywi.

Dzieci nie odzywały się od pięciu lat. Tylko śmiech. Ten przeklęty śmiech. Kiedy karmiliśmy je patrzyły na nas tymi wielkimi oczami, drgając i śmiejąc się, bez żadnego słowa. Tym razem daliśmy im jedzenie, do którego dodaliśmy truciznę, miała ona zabić obiekty nie sprawiając im przy tym bólu. Nie było to łatwe, ale musieliśmy to zrobić.

Kiedy mój kolega wszedł do pomieszczenia gdzie trzymaliśmy obiekty i położył przed jednym z chłopców tacę z pożywieniem śmiech ustał. Chłopak spojrzał na kolegę i jego oczy jakby pociemniały, a wyraz twarzy stał się śmiertelnie poważny. Wszystkie dzieci zamilkły.

Wpatrywały się w naszego znajomego i co chwile podrygiwały. Kolega był w szoku i nie mógł się ruszyć. Wszyscy badacze w pomieszczeniu wyciągneli długopisy i podkładki - chcieliśmy opisać całą sytuację. Wtedy też nasz kolega padł na kolana, złapał się za głowę i zaczął krzyczeć. Wyglądało to jakby nagle zaczął odczuwać ogromny ból. Nie wiedzieliśmy co robić. Wrzeszczący z bólu zemdlał.

Chciało mi się wymiotować, udało mi się jednak powstrzymać torsję - czego nie można powiedzieć o kilku pozostałych członkach zespołu. Działo się coś nienormalnego. Można było wyczuć jakaś mroczną siłę w powietrzu. Szybko zamknęliśmy pomieszczenie w którym byliśmy, odgradzając się od obiektów. Jeden z chłopców patrzył na drzwi i śmiał się. Upadł na podłogę i śmiał się szaleńczo. Pozostałe obiekty zrobiły to samo. Po paru minutach wstali, ciągle podrygując i chichocząc.

Zgasły światła. Słyszałem odgłosy jakby łamania, pękającego szkła, krzyki. Najbardziej przerażające były te mroczne szepty, przerywane cichym śmiechem.

Kiedy światła wróciły okazało się, że obiekty zniknęły. Dwóch innych badaczy leżało nieprzytomnych obok mnie - ich ciała były wykrzywione pod dziwnymi kątami, a z ich ust ciekła krew. Wydawało się, że nie żyją. Nie okazywali żadnych oznaków życia, ale mogę przysiąc, że słyszałem jakby się śmiali. Nie było pulsu, nie oddychali, a ja słyszałem ich cichy śmiech.

Mimo, że dzieci zniknęły czułem, że jestem obserwowany.

Ja i jeden ocalały kolega zamknęliśmy szybko wszystkie możliwe wejścia i zabarykadowaliśmy się w laboratorium.

---

Ciągle czuję się jakbym był obserwowany, ciągle słyszę śmiechy i szepty w moich snach, często nawet po przebudzeniu. Kiedy tak się dzieje uciekam - wstaje i opuszczam miejsce w którym jestem. Nigdy nie przebywam w jednym mieście dłużej niż kilka dni.

A najgorsze - wydaje mi się, że syndrom szczęśliwej kukiełki rozprzestrzenia się. Widywane były dzieci z takimi samymi objawami jak nasze obiekty. Nie mam pojęcia jak to możliwe, ale to się rozprzestrzenia! Czytałem, że ktoś gdzieśtam odkrył chorobę będącą następstwem problemów z 15 chromosomem. Chorzy byli radośni. Chorobę nazwano "Anielskim syndromem". Jak dotąd chorzy wydają się niegroźni. A ja wiem, że to nie prawda.

Wiem, że pewnego dnia mnie znajdą. Zaakceptowałem to. Należy mi sie to za próbę ingerowania w naturę. Zostawiam ten list tutaj jako przestrogę. Przyjdą też po ciebie, przyjdą po wszystkich z nas. Jeżeli kiedykolwiek usłyszysz szept, śmiech - ledwo na granicy słyszalności, uciekaj! Jeżeli kiedykolwiek będziesz miał wrażenie, że dostrzegłeś coś ledwo kątem oka - uciekaj.

Ostrzegam cię: nie ingeruj w coś w co nie powinieneś. Pamiętaj, że nawet anioły mogą być demonami w przebraniu. Nie szukaj mnie. Ja i tak będę wkrótce martwy.

---

Powyższy list został znaleziony w jednym z opuszczonych i zniszczonych laboratoriów na Alasce. ( Tłumaczenie - scaryguy. )
  • 4

#896

scaryguy.
  • Postów: 4
  • Tematów: 1
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Puknięcia

Tłumaczenie scaryguy

Leżysz w łóżku, niemalże zasypiasz. Słyszysz, że ktoś puka do okna. Przebudzony podnosisz się i zastanawiasz czy tylko ci się wydawało, czy naprawdę to słyszałeś. Zmieszany patrzysz na okno. Zastanawiasz się jak to do cholery możliwe, żeby ktoś dosięgnął do okna na drugim piętrze.

Po paru minutach ciszy przyjmujesz, że to pewnie kilku dzieciaków z sąsiedztwa rzuciło ci w okno kamieniem. Żeby Cię wkurzyć, albo przestraszyć.

Wracasz do łóżka, kładziesz głowę na poduszce. Kiedy już zamykasz oczy z nadzieją na sen znów słyszysz puknięcie.

Zdenerwowany podnosisz się natychmiast i patrzysz na okno, łudząc się, że zobaczysz kamień uderzający w szybę. I znów słyszysz puknięcie. jednak tym razem uświadamiasz sobie, że nie dochodzi ono od okna. Niepewnie podchodzisz do drzwi pokoju i otwierasz je. Jednak nikogo za nimi nie ma.

Słyszysz mocniejsze i głośniejsze puknięcie - dochodzi ono z dołu. Jesteś już w pełni rozbudzony, zmieszany i zdenerwowany, na to co dzieje się tak późno tej nocy.

Schodzisz na dół, sprawdzasz okna i drzwi. Ale nie ma tam nikogo. Po dziesięciu minutach bez żadnego puknięcia wracasz na górę, aby w końcu się przespać.

Kiedy wchodzisz do pokoju zauważasz, że okno jest otwarte, a zimny wiatr wpada do środka. Zamierasz i zatrzymujesz się, zastanawiając się jak to mogło się stać. Słyszysz cichutkie puknięcie zaraz za sobą.

Odwracasz się, tylko po to, żeby stanąć twarzą w twarz ze mną.
  • -2

#897

harpoonek.
  • Postów: 159
  • Tematów: 2
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

*
Wartościowy Post

SKYPE, 12:29
[tłumaczenie]

Mieszkam w Ameryce. Cała moja rodzina przebywa w Europie. Rozmawiam z nimi codziennie. Mój brat również mieszka daleko od domu rodzinnego i nie jest typem człowieka, który utrzymuje z nią częsty kontakt. Pracuję od poniedziałku do piątku, a kilka minut z każdej przerwy na lunch poświęcam relacjonowaniu mojego dnia rodzicom. To sprawia im radość.
Mój ojciec zaczął pracować nad jakimś projektem konstrukcyjnym, więc często nie ma go w domu, kiedy dzwonię do rodziców na Skype. Moja mama przeszła właśnie na emeryturę, więc ona zawsze jest dostępna i gotowa zasypywać mnie pytaniami. Zawsze odpowiadam jej z uśmiechem na twarzy.

Tydzień temu, w poniedziałek 29 października, zadzwoniłem do mamy na Skype. Była godzina 12:29. Nasze kamery internetowe były włączone.
- Cześć mamo! Jak leci? – powitałem ją standardowymi słowami.
Żadnej odpowiedzi. Po prostu na mnie patrzyła. Czułem się, jakby zaglądała wgłąb mojej duszy, przysięgam. Jej źrenica były nienaturalnie duże.
- Mamo, słyszysz mnie? – zapytałem, ponieważ jej internet nie należy do najlepszych. – Mamo?
- Twój brat nie żyje.
Zamarłem. Wiecie jak to jest, kiedy w środku nocy dzwoni do was telefon i przechodzą was ciarki po plecach, bo boicie się, że stało się coś złego, ktoś umarł? Mam małą obsesję na tym punkcie i zawsze kiedy dzwonię do rodziców przez Skype staram się wyczytać wszystko z ich twarzy już na samym początku. Tym razem coś zdecydowanie było nie tak.
- Co? – wrzasnąłem. Mój brat niedawno wyjechał na misję pokojową, co od początku mnie martwiło.
- Nie żyje. Dobrze dzisiaj wyglądasz – wyraz twarzy mamy w ogóle się nie zmienił.
Moja mama jest naprawdę kochającą osobą i wiem, że jeśli mój brat naprawdę umarł, płakałaby jak dziecko. Pomyślałem, że szok wyczyścił ją z emocji.
- Co? Gdzie jest ojciec? – łzy zaczęły spływać mi po policzkach.
- W pracy.
- Co się do cholery dzieje? – zacząłem się wściekać. Co moja matka wyprawiała?
- Twój brat. On nie żyje. I ty też niedługo umrzesz.
Coś we mnie umarło w tamtym momencie. Moja ukochana mama siedziała przed komputerem po drugiej stronie kamery, 5000 mil ode mnie, i mówiła mi nie tylko, że mój brat nie żyje, ale że ja będę następny. Nie było po niej widać żadnych emocji. Kompletnie. Wtedy Skype się rozłączyło.

Natychmiast zadzwoniłem do brata. Jeden raz. Potem drugi. Kurwa. Zadzwoniłem trzeci raz. Nic. Nie żyje. Ale oddzwonił.
- Tak?
Ulga zawładnęła mną bez reszty. Poczułem ogromne szczęście i równocześnie zdezorientowanie.
- Ty... ty żyjesz – tylko tyle zdołałem wymamrotać.
- Dobrze się czujesz kolego? – brat był zaskoczony.
- Nie ważne, bracie. Kocham się, uważaj na siebie.

Zdecydowałem się jeszcze raz zadzwonić do mamy i nawrzeszczeć na nią za robienie sobie takich okrutnych żartów. Odebrała od razu.
- Hej [moje imię] – mama się uśmiechała. Emocje.
- Co się z tobą dzieje? – byłem wściekły.
- Słucham? – wyglądała na szczerze zaskoczoną.
- Dlaczego przed chwilą mówiłaś mi takie rzeczy?
- Jakie rzeczy? Dopiero co się zalogowałam – moja mama była świetną aktorką, albo mówiła prawdę.
- Nie... nie ważne. Jak się dzisiaj czujesz?
Szybko zakończyłem rozmowę, aby spokojnie pomyśleć nad tym, co się wydarzyło. Coś było nie w porządku. Zawsze staram się myśleć logicznie, ale tego nie potrafiłem wytłumaczyć. Nie miałem halucynacji. Jedynie wytłumaczenie, jakie miałem, to to, że mama sobie głupio żartowała. Ale widzicie, znam moją matkę. Nigdy by tego nie zrobiła. Coś było nie tak. W każdym razie i tak nie mogłem nic z tym zrobić.

Następny dzień minął mi bez niespodzianek. Zadzwoniłem do mamy około 13:00 i wszystko było w porządku u niej.
I nadeszła środa. Wybrałem jej login na Skype i zdałem sobie sprawę, że była 12:29. Nie ważne, to nie miało nic wspólnego z tym, co się stało. Mama odebrała.
Twarz bez wyrazu.
- Witaj! – powiedziała.
- Mamo, czy to ty? Robisz sobie ze mnie żarty?
- Oczywiście, że to ja, dziecko, co masz na myśli? – żaden miesień na jej twarzy nawet nie drgnął. Nie była zaskoczona. Jej źrenice były tak ciemne, że wyglądały jak dwie dziury.
- Nie wiem, zachowujesz się dziwnie... – powiedziałem cicho.
- Wiesz, co jest dziwne? To, że kiedy człowiek umiera, jako ostatni traci zmysł słuchu. Będziesz ślepy, stracisz zmysł dotyku, ale nadal będziesz słyszał. Będzie w stanie mnie słyszeć.
Połączenie się zerwało. Nie muszę chyba mówić, jak bardzo byłem przerażony. Przerażony, czym stała się moja matka. Oddzwoniłem.
Moja prawdziwa mama odebrała. Zachowywała się normalnie.

Zdecydowałem, że nigdy więcej nie zadzwonię do niej o 12:29. Wszystko było w porządku przez kilka dni.
A dzisiaj nie wytrzymałem. Musiałem to zrobić. Musiałem wiedzieć.
12:29. Zadzwoniłem do mamy. Odebrała.
- Cześć kochanie – nigdy tak to mnie nie mówiła.
- Z kim rozmawiam?
- Głuptasie, to twoja matula – nigdy nie mówiła o sobie „matula”.
- Nie jesteś moją mamą. Kim, kurwa, jesteś?
Jej głos się zmienił. Stał się przerażający, głębszy, prawie męski.
- Wyjdziesz na ulicę [nazwa ulicy] dzisiaj po pracy. Wyjdź i spotkaj się tam ze mną.
Nikt z mojej rodziny nie zna adresu mojej pracy.
- Co? – wydusiłem z siebie.
- Po prostu wyjdź, słonko – słyszałem rozkaz w jej głosie.
- Kim do cholery jesteś? – wrzasnąłem.
- Oj, dowiesz się.
- Gdzie jest moja mama?
Zaczęła się śmiać. Widziałem jak sięga ręką do klawiatury. Puściła do mnie oczko i rozłączyła się.

Teraz siedzę w pracy. Moja zmiana skończyła się pół godziny temu. Za bardzo boję się wyjść z budynku i spotkać z tym czymś, co zajęło miejsce mojej matki.
  • 10

#898

harpoonek.
  • Postów: 159
  • Tematów: 2
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

*
Wartościowy Post

SKYPE II

Wyszedłem z pracy tamtego wczorajszego wieczoru i na szczęście nic się nie wydarzyło.
Zdecydowałem się dzisiaj zadzwonić do rodziców dokładnie o 12:00 . odebrała moja mama. Widziałem ojca na kanapie w tle. Byli normalni. Rozmawialiśmy dobre dwadzieścia minut, po czym się rozłączyliśmy. Zaczęło się czekanie.
12:28:30
Cholera. Na pewno chcę to zrobić?
12:28:41
Muszę. Muszę. Muszę.
12:28:55
Nie wiem, czy mam odwagę znów zobaczyć moją opętaną matkę.
12:29:00
Nie mogę.
12:29:34
Muszę.
Zadzwoniłem, po czym ktoś odebrał. Wziąłem głęboki oddech”
- Mamo?
Nic. Nikogo nie było po drugiej stronie, pokój był pusty.
- Mamo, jesteś tam? Zapomniałem cię o coś spytać – powiedziałem. Odpowiedziała mi cisza.
Kiedy już chciałem się rozłączyć, dostrzegłem ruch. Laptop zaczął się trząść. Wtedy – prawie jak w horrorze – przed kamerką pojawiła się twarz. Albo dokładniej – oczy. Twarz była tak blisko, że widziałem tylko oczy i część brwi. Wyglądała jak moja mama. Jej źrenice były przeogromne, miały kompletnie czarny kolor.
- Mamo, wszystko w porządku?
Poderwała się i ukazała całą twarz. Wyglądała na kompletnie zaskoczoną lub zszokowaną.
- Ty nadal żyjesz? – zapytała.
- Mamo, co ty do cholery gadasz?
Początkowo wyraz jej twarzy się nie zmienił, a potem zaczęła się śmiać. I śmiać. I śmiać.
- Gdzie jest ojciec? – zawołałem.
Natychmiast przestała zanosić się śmiechem. Muszę tutaj zaznaczyć, że mówimy o mojej matce. Wiem, że dla was ona nic nie znaczy i możecie czytać moją historię bez większych emocji, ale dla mnie to bardzo osobista sprawa. Wyobraźcie sobie jednego ze swoich rodziców zmieniającego się z normalnego na opętanego w ciągu kilku minut. I tu pojawia się problem: nie potrafiłem nic zrobić, mogłem tylko obserwować.
Więc kiedy przestała się śmiać, znów zbliżyła twarz do kamery. Po prostu na mnie patrzyła. Nie mrugała powiekami przez około trzy minuty. Potem odsunęła się i mogłem zobaczyć cały pokój. Zamarłem. Mój ojciec stał na środku pokoju. Po prostu stał odwrócony plecami do kamery. Był zwrócony w stronę ściany.
- Tato! – zawołałem.
Zero reakcji.
- Tato! Co tam się dzieje?
Odwrócił się. Jego oczy były czarne. Zrobił coś, czego nie robił od co najmniej piętnastu lat. Zaczął biec.
Mój ojciec miał uraz pleców wiele lat temu i od tamtego czasu nie mógł biegać. Mógł chodzić, ale nie biegać. Poza tym mój ojciec to postawny mężczyzna. Salon w moim domu rodzinnym jest spory, ale nie wystarczająco duży na uprawianie w nim jakiegokolwiek sportu. A on – mój wielki ojciec – którego ruchy są mocno ograniczone, zaczął biegać po kanapach i krzesłach w pokoju, który mógł ledwo pomieścić mojego kota i psa.
Kiedy tak biegał, twarz mojej mamy co chwilę pojawiała się na ekranie. Jakby jej głowa wisiała na czymś i bujała się. Śmiała się.
Teraz wyobraźcie sobie to. Siedzicie na schodach w budynku waszej firmy z laptopem i obserwujecie swoich rodziców zachowujących się jak opętani. Są 5000 mil od was. Co możecie zrobić? Siedzieć w szoku i patrzeć. Nic więcej.
Po kilku minutach, po prostu się zatrzymali. Połowa twarzy matki była widoczna przez kamerę – wciąż uśmiechnięta – a ojciec zastygł w półkroku, plecami do kamery.
Wtedy odwrócił tylko głowę w moją stronę. Otworzył usta, ale nic jeszcze nie powiedział. Zacząłem słyszeć niski dźwięk. Później stał się głośniejszy. Ooooo. Głośniej. OOOooo. Zdałem sobie sprawę, że wydawał go z siebie mój ojciec. OOOOOOOOOOO. Krzyczał. Patrzył na mnie. Nieruchomy. Moja mama przechyliła głowę, przestała się uśmiechać i wyglądała na smutną. Dostrzegłem łzę.
- Nie idź – powiedziała.
Połączenie zostało zerwane.
Wiecie, że od razu oddzwoniłem. Wiecie, że odebrali moi normalni rodzice. Wiecie, że nie wiem, jak to wytłumaczyć...
  • 10

#899

tomxd.
  • Postów: 8
  • Tematów: 2
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Ludzie,nie wiem czy to jest creepypasta ale obadajcie to:Nagrywam sobie let's play Happy Wheels 2 (nie dam linka żeby nie było że reklama) i przy nagrywaniu na klipie nie było dźwięku, przynajmniej tak myślałem,bo od 42 sekundy widziałem fale dźwiękowe (wcześniej była chuda kreska,potem było widać fale na tym programie) i był dźwięk trudny do opisania.Nie że duchy,albo coś w tym stylu ale po prostu dziwne dźwięki.Bardzo dziwne. Na pewno nie był to dźwięk z mikrofonu,bo ja cały czas mówiłem,ale nie wydawałem "tego".Nie był to także dźwięk z gry.Tutaj daje linka:UPRZEDZAM tu nie ma krzyków ani nic,możecie spokojnie puszczać.Napiszcie mi co o tym sądzicie:


http://www.4shared.c...equence_29.html
  • -6

#900

harpoonek.
  • Postów: 159
  • Tematów: 2
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

*
Wartościowy Post

SKYPE III

- Czy kiedykolwiek wcześniej zachowywałem się dziwnie?
- Tak.
- Cholera, spoważniej. Ja mówię poważnie. Zachowywałem się dziwnie?
- Nie...
- Ok, więc dlaczego myślisz, że teraz się wygłupiam?
- Ponieważ to, co mówisz, jest niemożliwe.
- Słuchaj... mówię poważnie. Coś jest nie tak z mamą i ojcem.
- Pokaż mi jakieś dowody, to pogadamy, braciszku.

To była moja rozmowa z bratem w południe. 29 minut później, znów wkroczyłem do piekła.
Zdecydowałem się skorzystać z waszej rady. Zaplanowałem zadzwonić o 12:29, zrobić zdjęcia i potem zadzwonić do rodziców z telefonu komórkowego. (Mam nadzieję, że rozumiecie, dlaczego nie pokażę wam tych zdjęć – to w końcu moja rodzina, a chciałbym pozostać anonimowy.)

12:29. Zadzwoniłem. Kurwa. Mój ojciec stał na środku pokoju bez ruchu i patrzył się na mnie. Nigdzie nie było widać mamy. Ale to nie dlatego byłem cholernie zaskoczony. W trakcie pracy zawsze słucham muzyki. Mam mnóstwo playlist. Przed przerwą na lunch słuchałem utworu The Rolling Stones. „Gimme Shelter”. Usłyszałem to podczas rozmowy. W moim rodzinny domu, w salonie, gdzie stał mój opętany ojciec. Jego oczy były tak samo czarne, jak wczoraj. Jego ramiona wisiały przy jego bokach luźno, jakby zapomniał, że je posiada.
- Tato!
Zero reakcji.
Wciąż słyszę „Gimme Shelter”.
- TATO! Obudź się do cholery!
Nic.
- Musisz się obudzić, musisz...
- Witaj synu – matka pojawiła się przed kamerką.
- Mamo?
- Lubisz tę piosenkę? Słuchałeś jej niedawno.
- Jak... Pieprzyć to! Porozmawiaj ze mną, proszę. Co się dzieje? – zrobiłem zdjęcie.
- Mam dla ciebie prezent – uśmiechnęła się mama. Nigdy wcześniej nie widziałem tak złowrogiego uśmiechu.
Wstała i podeszła do mojego nieruchomego ojca.
- Kochasz swojego ojca, prawda? – zaczęła go przytulać. On wciąż na mnie patrzył i kompletnie się nie ruszał.
- Co? Co się z wami dzieje, ludzie? - jęknąłem.
- Kochanie... Myślę, że powinieneś zobaczyć swój prezent.
Matka wyciągnęła nóż. Ogromny, pierdolony nóż. Był cały we krwi.
- Co ty kurwa robisz?! – wrzasnąłem.
- Założę się, że ci się spodoba. To sprawi, że znowu będziemy razem, dziecko.
Przyłożyła ostrze noża do prawego policzka taty. On nadal ani drgnął. Nadal wpatrywał się we mnie oczami, które wyglądały jak puste dziury. Matka rozcięła mu policzek. Zobaczyłem krew.
Musiałem coś zrobić. Nie mogłem patrzeć jak moja matka zabija ojca. Ale co mogłem zrobić będąc tak daleko od nich?
Wziąłem do ręki telefon. To była moja jedyna szansa. Wybrałem numer rodziców. To było najdłuższe kilka sekund oczekiwana w moim życiu. Słyszałem sygnał. Telefon zadzwonił też w tym piekielnym domu z opętanymi rodzicami.
Moja matka odwróciła wzrok od ojca i spojrzała na telefon (który stał obok laptopa). Wyglądała na okropnie zaskoczoną. Wpatrywała się w dzwoniący telefon przez jakiś czas.
Proszę odbierz...
Upuściła nóż i ruszyła w stronę telefonu bardzo powoli. Usiadła przed komputerem. Odebrała.
Skype natychmiast utraciło połączenie.
Odebrała moja prawdziwa mama. Poczułem wielką ulgę. A po chwili zamarłem i prawie upuściłem komórkę. W tle słyszałem „Gimme Shelter”.
- Mamo?
- Tak [moje imię]? Dlaczego nie dzwonisz przez Skype? Zadzwoń na Skype – i rozłączyła się.
Zdołałem się jakoś pozbierać i zadzwoniłem z laptopa. Odebrała normalna mama. Wciąż słyszałem utwór Rolling Stones.
- Co się stało? – zauważyła przerażenie na mojej twarzy.
- Dlaczego słuchasz tej piosenki?
- Co masz na myśli? Leci w telewizji.
- Gdzie... gdzie jest tata?
- W łazience. Zranił się, kiedy rąbał drewno.
- Mamo. Mamo, gdzie tato się zranił?
Miałem nadzieję, że usłyszę, że rozciął sobie nogę albo rękę. Ale dowiedziałem się, że ojciec rozciął sobie policzek.
  • 7


 


Also tagged with one or more of these keywords: Creepypasta, Opowiadania, Telewizja

Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych