Skocz do zawartości


Zdjęcie

Creepypasty(urban legends)

Creepypasta Opowiadania Telewizja

  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
1611 odpowiedzi w tym temacie

#901

scaryguy.
  • Postów: 4
  • Tematów: 1
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Dom przy torach

Lato 1986 roku było bardzo typowe. Miałem wtedy 10 lat - robiłem więc wtedy rzeczy jakie dzieci zwykły robić w tym wieku - pływanie, jeżdżenie na rowerach gdzie popadnie, granie w piłkę.

Mieszkałem na wsi, której ludność stanowili głównie rolnicy i ich dzieci. Najbliższym miastem, a właściwie miasteczkiem, było Dewesse. Stanowiło ono dom dla mniej niż 100 mieszkańców. Nie było tam zbytnio co robić więc jako dzieci rzadko tam jeździliśmy.

Pewnego piątku, ja i moi przyjaciele: Kevin, Mike i Scott postanowiliśmy wyruszyć na wyprawę wzdłuż torów kolejowych. Już kiedyś odbyliśmy podobną wędrówkę - szliśmy na wschód. Tym razem chcieliśmy zbadać do znajduje się na zachodzie.

Po przejściu około trzech kilometrów zauważyliśmy stary dom, znajdujący się ok. 300 metrów od torów. Nie prowadziła do niego żadna ścieżka, a budynek wyglądał na pilnie potrzebujący remontu. Jednak miałem dziwne wrażenie, że ktoś tam jeszcze mieszka, tylko w tym momencie gdzieś wyszedł.

Weszliśmy do domu i jego wnętrze również było w fatalnym stanie. Meble były bardzo stare i zniszczone. W powietrzu czuć było lekki zapach dymu - nie papierosowego, ale bardziej jakby z kominka albo paleniska. Tapety były wyblakłe i odłaziły od ścian. Na półkach stały różne rzeczy - pamiątki lub coś w tym guście.

Nie powiem - byliśmy wtedy złośliwymi dziećmi - Scott złapał jedną z misek stojących na półce i roztrzaskał ją o podłogę. Wszyscy nerwowo zaśmialiśmy się. Po chwili Mike i Kevin dołączyli do niszczenia. Zdębiałem widząc jak łatwo przychodzi moim przyjaciołom rozwalanie czyjegoś dobytku. Spanikowałem i wybiegłem z budynku. Pamiętasz - miałem wrażenie, że ktoś tam mieszka. Po prostu nie chciałem wpaść w kłopoty. Godzinę później byłem już swoim domu.

Następnego dnia po przebudzeniu oglądałem bajki, jak zawsze w sobotę rano. Ciągle miałem poczucie winy za to co moi przyjaciele zrobili w tamtym domu. Po obiedzie wróciłem tam i zapukałem do drzwi. Po paru chwilach otworzyła starsza kobieta.

"Witaj młodzieńcze, jak mogę ci pomóc?"

Odpowiedziałem: "Yyy, proszę pani, ja i moi koledzy byliśmy tu wczoraj. I, i… oni zniszczyli pani rzeczy! Chciałem przeprosić!".

Staruszka powiedziała: "Tak, wiem. Przyłapałam tych trzech chłopców. Ale to nieważne. Potrzeba dużo odwagi żeby przyjść i przeprosić. Nazywam się Maggie. Chciałbyś wejść na parę chwil?"

Zgodziłem się i wszedłem do domu. W środku wszystko było już uprzątnięte. Zauważyłem nawet, że miska, którą rozbił Scott stała na swoim miejscu. Pomyślałem, że pewnie miała jeszcze jedną - taką samą jak ta zniszczona.

Siedzieliśmy w salonie, zadawała mi typowe pytania - jak się nazywam, czym się interesuje, i takie tam podobne. Po kilku minutach rozmowy zreflektowała się: "gdzie są moje maniery?! Chciałbyś może trochę mleka i ciastek?". Zgodziłem się.

Kiedy wyszła do kuchni przypomniałem sobie, że umówiłem się dzisiaj z chłopakami na granie w piłkę. Wstałem i powiedziałem do kobiety: "Przepraszam, kompletnie zapomniałem, że gram dzisiaj w piłkę. Muszę już iść bo się spóźnię! Wpadnę innego dnia.".

Zanim zdążyła zaprotestować ja już wybiegłem - drugi raz w ciągu dwóch dni. Udało mi się dotrzeć na boisko na czas. Musieliśmy jednak oddać mecz walkowerem, bo moi przyjaciele nie przyszli - pewnie dostali szlaban po tym jak Maggie ich przyłapała.

Znów czułem się winnym, nie powinienem był wychodzić tak szybko od tej kobiety. Postanowiłem podzielić się ze wszystkim z moim tatą.

Po mojej opowieści ojciec spojrzał na mnie dziwnie, z lekko drwiącym uśmieszkiem.

Powiedział: "Synu, wygląda na to, że byłeś w domu Maggie-wariatki. Problem jest tylko taki, że około 40 lat temu wściekły tłum zamknął ją w tym budynku i podpalił go. Wcześniej znaleziono w jej ogródku ciała siedmiu zaginionych dzieci. Ot - wiejski samosąd.".

Moje oczy były otwarte tak szeroko jak nigdy dotąd, czułem ogromny strach. Może tato tylko robi sobie ze mnie jaja? Prosiłem go przez 20 minut, żeby przestał się zgrywać i powiedział prawdę. Ojciec zaczynał się wkurzać "skoro mi nie wierzysz to chodź, pokażę ci groby tych dzieci".

Zgodziłem się natychmiast. Po godzinie byliśmy na miejscu. Okropnie zdziwiłem się - wszystko było takie jak opisał tato. Nie było tam żadnego domu, tylko same fundamenty i ledwo widoczne ślady pożaru. Były też nagrobki.

"To dziwne" - powiedział ojciec - "Myślałem, że było tylko siedem grobów - ale patrz, jest ich dziesięć. Musiałem się pomylić…".

autor: Blipcs, tłumaczenie dla "***" - scaryguy

Dołączona grafika

/mylo
  • 18

#902

harpoonek.
  • Postów: 159
  • Tematów: 2
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

SKYPE IV

Wielu z was powiedziało mi, żebym po prostu nie dzwonił więcej do rodziców o 12:29. To oczywiście ma sens. Ale jeśli wysilicie się i wyobrazicie sobie siebie w tej sytuacji, zrozumiecie, że to nie jest takie proste. Mam ogromny dylemat: próbować zrozumieć ten horror i zobaczyć, co się stanie, albo zignorować to i zobaczyć, co się stanie. Wydaje mi się jednak, że to nie minie samo z siebie i zdecydowałem, że będę szukać odpowiedzi. Znacie mnie już trochę i wiecie, że doświadczyłem w życiu okropnych rzeczy, więc to nie jest znowu takie dziwne.

Skontaktowałem się z przyjacielem, który mieszka w moim rodzinnym mieście. Po krótkiej wymianie zdań, opowiedziałem mu o całej sytuacji. Nie chciał mi za bardzo wierzyć. Starałem się brzmieć najpoważniej, jak potrafiłem, ale i tak uważał, że żartuję. Ostatecznie zapytał, jak może mi pomóc.
Planowałem zadzwonić do brata o 12:20 na Skype i zaczekać do 12:29, kiedy mielibyśmy nawiązać rozmowę konferencyjną z rodzicami. W tym samym czasie (12:20), mój przyjaciel miał pójść do mieszkania rodziców i czekać na mój telefon, by wejść do środka. Mój dom posiada duży balkon, który prowadzi do drzwi frontowych. W salonie są szklane drzwi, więc Alex (tak będę nazywał przyjaciela) swobodnie będzie mógł zajrzeć do środka. W skrócie, chciałem aby mój brat zobaczył na własne oczy, co się dzieje u rodziców przez Skype, kiedy mój przyjaciel będzie widział to „na żywo”. Zaplanowaliśmy to na dwa dni temu.

12:20. Miałem problemy z dodzwonieniem się do brata. Wyglądało na to, że ma słaby sygnał. To mogło zepsuć mój plan.
12:26. W końcu udało mi się dodzwonić do brata. Dostałem wiadomość od Alexa, że jest już na miejscu. – Jesteś gotowy braciszku? – zapytałem.
- Tak, miejmy to już za sobą – mój brat wcale nie miał ochoty na patrzenie na opętanych rodziców. Nie dziwię mu się.
Zadzwoniliśmy do rodziców. Nie odbierali. Nikt nie odbierał.
12:29:48.
Ostatni raz. Zadzwoniliśmy.
- Chłopcy – odebrała mama. Stała przed kamerą. Miała ciemne i puste oczy. Jej twarz pokrywał zrujnowany makijaż. Jakby szła w deszczu, albo płakała.
- Mamo? Wszystko w porządku? – odezwał się mój brat.
- Ostatnim razem, twój młodszy braciszek próbował mnie podejść – powiedziała mama patrząc mi w oczy.
- Co? – mój brat brzmiał, jakby był przerażony.
Oparłem się na krześle. Miałem mieszane uczucia. Z jednej strony wciąż byłem przerażony, a z drugiej czułem dziwną satysfakcję, że nie okazałem się szalony i mój brat też to wszystko widzi.
- Zamknij się, chłopcze – matka wrzasnęła do brata. Nie odezwał się.
To był czas, by do akcji wkroczył Alex. Zadzwoniłem do niego. Puściłem sygnał i rozłączyłem się. Na taki znak się umawialiśmy. Musiałem teraz zająć czymś matkę.
- Mamo, czego od nas chcesz? – powiedziałem.
- Chcę, żebyście przyjechali do domu – powiedziała to tak smutno, że prawie uwierzyłem, że to prawdziwa mama.
- Dlaczego?
- Jesteście moimi dziećmi. Ja i ojciec bardzo za wami tęsknimy. Bardzo – powiedziała te słowa i wybuchnęła histerycznym śmiechem. Widziałem na ekranie, jak mój brat robi się biały jak ściana. Odebrało mu mowę.
Kamera rodziców ukazywała większość salonu, również szklane drzwi. Zobaczyłem cień – Alex.
Tylko to nie był on. To nie był Alex, jakiego chciałem zobaczyć. Widziałem osobę zaglądającą przez szybę, uśmiechającą się od ucha do ucha – miała czarne oczy. Czarniejsze niż oczy mojej matki.
- Alex – wyszeptałem.
Moja mama zbliżyła się do kamerki i zakryła sobą widok pokoju. Nie mrugała powiekami. Potem się odsunęła.
Zobaczyłem mojego ojca stojącego w drzwiach i patrzącego na Alexa. Alex bez ruchu wpatrywał się w mojego ojca. Wtedy tato zaczął się poruszać, a Alex naśladował wszystko. Kiedy mój ojciec przejechał palcami po włosach, Alex zrobił to samo.
Mój przyjaciel był jednym z nich. Bałem się, że przeze mnie stała mu się krzywda. Zdecydowałem się powiększyć okienko z rozmową z nim - ekran był czarny, żadnego dźwięku.
W życiu jest kilka rzeczy, które sprawiają, że człowiek czuje się okropnie. dla mnie, uczucie niemocy jest na szczycie. Jedyne, co mogłem zrobić w mojej sytuacji, to obserwować. Poza tym nie miałem pojęcia, co stało się z moim bratem.
Wtedy zauważyłem ruch na ekranie rozmowy z bratem. Zamarłem. To nie były problemy z połączeniem, ani wcale nie zgasły u niego światła. Czerń była jego źrenicą. Zobaczyłem to, kiedy się odsunął. Patrzył na mnie w ten sam sposób, co moi rodzice. Jego oczy były kompletnie czarne, policzki zapadnięte, uśmiechał się.
Zrobiłem to, co pewnie każdy by zrobił w tej sytuacji. Rozłączyłem się. To było dla mnie za dużo. Cały się trząsłem. Miałem w głowie miliony pytań. Czy mój brat... stał się jednym z nich? Czy wszystko u nich w porządku?
Natychmiast oddzwoniłem do brata. Odebrał. Wtedy zdałem sobie sprawę, że to coś więcej, niż początkowo myślałem. Mój brat powiedział, że nie mógł dodzwonić się do mnie na Skype. Nigdy więcej nie rozmawiałem z przyjacielem.
  • 14

#903

Akiro.
  • Postów: 24
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Tutaj trafiają niegrzeczne dzieci
Kiedy mieszkałem w Libanie mogłem mieć sześć, może siedem lat. W tamtym czasie kraj był zrujnowany przez wojnę, a morderstwa stały się rzeczą zwyczajną i dosyć częstą. Pamiętam, że w szczególnie ciężkich chwilach, kiedy bombardowanie trwało non-stop, siedziałem w domu naprzeciw telewizora, oglądając bardzo dziwny program.

Był to program dla dzieci, który trwał około 30 minut i zawierał dziwaczne, złowieszcze obrazy. Do dnia dzisiejszego wierzę, że była to próba mediów, aby utrzymać dzieciaki w domu i je sobie podporządkować, ponieważ morał każdego odcinka krążył wciąż wokół tych samych idei. Rzeczy takie jak: "niegrzeczne dzieci chodzą późno spać", "niegrzeczne dzieci trzymają ręce pod kołdrą kiedy śpią", "niegrzeczne dzieci kradną jedzenie z lodówki w środku nocy". Były one bardzo dziwne, a w dodatku wszystko po arabsku. Niewiele z napisów rozumiałem, ale w większości przekaz obrazkowy był łatwy do zrozumienia.

Jednak rzeczą, która najbardziej utkwiła mi w pamięci, była scena końcowa. Mniej więcej taka sama w każdym odcinku. Kamera zbliżała się do starych i zardzewiałych, zamkniętych drzwi. Podczas przybliżania, dzikie a niekiedy nawet agonalne krzyki stawały się co raz głośniejsze. Było to straszne, biorąc pod uwagę to, że pojawiały się w programie dla dzieci.
Wtedy na środku ekranu pojawiał się napis po arabsku:
"Tutaj trafiają niegrzeczne dzieci."
Następnie wszystko zaczynało zanikać, oznaczając koniec odcinka.

Jakieś 15 lub 16 lat później zostałem fotoreporterem.
Pomimo czasu, który minął od dzieciństwa, ten program krążył w mojej pamięci przez całe życie, sporadycznie nawiedzając moje myśli. Ostatecznie uznałem, że mam dość i postanowiłem wgłębić się w całą tą sprawę. W końcu udało mi się odnaleźć lokację studia, w którym go nagrywano. Po zjawieniu się na miejscu, odkryłem, że jest opuszczone odkąd skończyła się wojna.

Wszedłem do środka ze swoim aparatem. Wnętrze było spalone. Albo wybuchł pożar albo ktoś postanowił podpalić wszystkie drewniane meble. Po kilku godzinach ostrożnej wędrówki wgłąb budynku, znalazłem odizolowany, oddalony od całej reszty pokój.
Musiałem zniszczyć parę starych zamków, a następnie przebić się przez ciężkie drzwi, aby dostać się do środka. To co tam zobaczyłem, spowodowało, że przez następne minuty nie mogłem się ruszyć, patrząc na pomieszczenie z jego progu. Ślady krwi, fekalia, malutkie kawałki kości leżały rozrzucone na całej podłodze. Mały pokój, a jaka makabryczna scena.

Ale tym, co mnie szczerze wystraszyło, co sprawiło, że odwróciłem się i już nigdy nie chciałem tam wracać, był mikrofon przyczepiony do sufitu pośrodku pokoju...

Babcia Lily
Życie i śmierć babci pamiętam tak, jak opowiadała mi mama. Z tego co zrozumiałam, 2 lutego 1998, została ofiarą wypadku samochodowego i zmarła w szpitalu niedługo później. Nie miałam już innych dziadków ani babci, wszyscy umarli na długo przed moimi urodzinami.
W chwili jej śmierci miałam tylko trzy lata i słabo pamiętam pogrzeb lub babcię w trumnie. Niejasno pamiętam też to, że byłam tym trochę zafascynowana, jako, że mój młody umysł nie rozumiał koncepcji śmierci.

Przez większość swojego życia podróżowałam, ponieważ tata pracował dla United Airlines. Latanie nie było dla mnie niespodzianką, pomimo tego, że miałam jedynie osiem lat. Był 2 lipca 2002 roku, o ile dobrze pamiętam, kiedy z mamą i tatą wylądowaliśmy w Chicago lecąc z Las Vegas, gdzie planowaliśmy zamieszkać.
Wujek Ray zawiózł nas do domu cioci Lindy i wujka Joe w Algonquin. Był to całkiem spory budynek i bardzo przytulny zresztą. Razem z mamą dzieliłam pokój na górze, który musiał należeć do kuzynki Lorie, zanim się wyprowadziła.

Nastąpił dziwny zbieg okoliczności; mama, ciocia Linda, wujek Joe jak i większość bliskich zaczęli opowiadać mi historie o naszych zjazdach rodzinnych. Co z kolei sprowadziło się do rozmów o babci Lily, czyli tej, której dotyczyły te zjazdy od czasu jej śmierci. Była niezwykłą kobietą, bardzo inteligentną, opiekuńczą i kochającą. Bezbłędnie wychowała mamę, ciotki i wujków. Była najlepszym przykładem tego, jaka każda kobieta powinna być. Poza tym, była bardzo zdrowa - nie miała żadnych problemów zdrowotnych przed śmiercią, nawet z powodu starzenia się. W chwili śmierci miała nieco ponad 70 lat i gdyby nie ten fatalny dzień, może i dożyłaby stu lat.
Od słuchania tych wszystkich historii od mamy, ciotek i wujków, zaczęłam żałować, że już nie żyje, ponieważ bardzo chciałam ją spotkać. Jedną rzeczą tak urzekającą w mojej babci, było to, że bardzo kochała wszystkie swoje dzieci, dzieci jej dzieci, ich przyjaciół i wszystkich którzy ją otaczali.

Wtedy nadeszła noc, która zaszokowała mnie do tego stopnia, że wciąż mnie nawiedza.

To wydarzyło się jakieś dwa dni przez zjazdem, kiedy mama i ja przygotowywałyśmy się do pójścia spać. Musiałyśmy dzielić jedno łóżko w pokoju, co wcale mi nie przeszkadzało, ponieważ nie spałam sama dopóki nie skończyłam 9 lat. Według budzika, była wtedy godzina dziewiąta albo dziesiąta.

Obudziłam się w środku nocy i spojrzałam na zegarek. 1:36. Wycierając oczy i pozwalając im przyzwyczaić się do ciemności, zauważyłam, że mama zostawiła szafę otwartą. Kiedy mogłam już normalnie widzieć, zobaczyłam coś strasznego. Było to coś białego, przypominającego antropomorficzną chmurę, mniej więcej kształtu człowieka, bez twarzy i ze słabo zaznaczonymi kończynami. Wyglądała, jakby miała zaraz przebiec wzdłuż pokoju.

Zamrugałam oczami a postać się zmieniła; tym razem, miała ręce schowane za plecami. Wpatrywała się we mnie swoją pustą twarzą, a ja mogłam tylko odpowiadać tym samym, nie wiedząc co robić. Byłam tak zaszokowana, że nie potrafiłam nawet zbudzić matki, która znajdowałą się w tym samym łóżku; po prostu gapiłam się bezradnie na tą rzecz.

Nie zdawałam sobie nawet sprawy z tego ile czasu mogło minąć a nastał ranek. Pamiętam, że siedziałam w łóżku straciwszy przytomność na jakiś czas. Kiedy otworzyłam oczy, mama przygotowywała się do wyjścia do miasta. Zaczęłam płakać, co sprawiło, że mama się zmartwiła i zaczęła mnie wypytywać. Opowiedziałam jej, co zobaczyłam w nocy. Próbowała to racjonalnie wytłumaczyć, że widziałam po prostu białą sukienkę w szafie, ale tam absolutnie nie było nic białego, tylko ciemne ubrania. Dokładnie ją przeszukałam, żeby się upewnić. Nie znalazła żadnego wytłumaczenia, więc po prostu zapytała się mnie czemu jej nie obudziłam. Nie wiedziałam tego wtedy, i nie wiem nawet teraz.

Wujek Joe, ciocia Linda i mama, wszyscy o tym ze mną rozmawiali i powiedzieli, że to pewnie babcia mnie odwiedziła, więc nie powinnam niczego się bać. Nie zmieniło to jednak moich odczuć i wciąż się bałam. Lata później usłyszałam, że jeśli dusza jest kimś bliskim lub przyjacielem, to osoba nawiedzona nie odczuje strachu, kiedy zobaczy ducha, nie zważając na trwogę i zaskoczenie. Ta obserwacja jest dla mnie o tyle straszna, że w tamtej chwili byłam przerażona do granic możliwości. Odrzucam możliwość, że to mogła być moja babcia.

Do dzisiaj nie zasnę, jeśli nie zamknę szafy, ponieważ boję się, że po przebudzeniu coś zobaczę. Cały czas zastanawiam się, co wtedy zobaczyłam i czy była to moja babcia. Kiedy przyjeżdżam na zjazdy rodzinne, upewniam się, że szafa w moim pokoju jest zamknięta, i śpię z zapalonym światłem.
  • 9

#904

harpoonek.
  • Postów: 159
  • Tematów: 2
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

SKYPE V

Kim byście się stali, gdybyście nagle znaleźli się w świecie, w którym wasze czyny nie niosą za sobą konsekwencji? W świecie, w którym nie ma sądów, prawa, sprawiedliwości? Nadal bylibyście sobą, czy stalibyście się potworami?
Na początek chciałem jeszcze podziękować wszystkim, którzy czytali moją historię od początku i służyli mi radą. Do niektórych rad się zastosowałem i dzięki temu posunąłem się naprzód. Zacząłem planować – jak niektórzy z was sugerowali – zadzwonić do samego siebie o 12:29. Założyłem nowe konto na Skype, ustawiłem kamerę na komputerze w pracy i czekałem. Zamierzałem użyć telefonu komórkowego jako drugiego urządzenia.

12:29 – nadszedł czas się przekonać.
Użyłem swojego oryginalnego konta, by zadzwonić na nowe. Odebrałem na komputerze. To byłem prawdziwy ja. Widziałem wszystko dobrze na ekranie. Oczy były w porządku, każdy mój ruch idealnie zgrywał się z ruchem na monitorze. Przez około dwie minuty wpatrywałem się w każdy szczegół, szukałem czegoś nienormalnego. Nic. Podejrzewam, że będę musiał jednak dzwonić do innych ludzi i kombinować w tamtym kierunku.
Kiedy sięgałem ręką do myszki, słyszałem: „Stop!”. Spojrzałem na ekran i zobaczyłem siebie. Tylko tym razem, byłem nieco inny. Byłem blady. Policzki miałem zapadnięte, jakbym nie jadł od miesięcy. Oczy czarne. Czarniejsze niż oczy mojej rodziny. Jak dwie dziury prowadzące do nicości. Siedziałem przy moim biurku, patrzyłem na samego siebie... Postać na ekranie żyła własnym życiem.
- Po prostu przestań – powiedział mój sobowtór.
- Kim jesteś?
- Jestem tobą, Milos. Czy to nie jest oczywiste dla ciebie?
- Nie jest. Nie wyglądam jak... ty.
- Jak ja? – zaczął się śmiać. – Chyba jednak tak wyglądasz. Po prostu tego nie widzisz.
- O czym ty do cholery mówisz? – podniosłem głos i zauważyłem, że moi współpracownicy zaczęli na mnie dziwnie spoglądać. Musiałem się uspokoić.
- Tak lepiej – powiedział mój sobowtór z satysfakcją w głosie.
Czułem się dziwnie. Patrzyłem na wstrętną wersję samego siebie. Jeszcze dziwniejsze było biuro wokół. Rozglądałem się nerwowo z nadzieją, że nikt nie będzie obok przechodził.
- Zamierzam się rozłączyć – powiedziałem sięgając w stronę myszki. Powstrzymał mnie dźwięk odpalanej zapalniczki. Mój sobowtór miał w ręce zippo i podpalał swoją skórę na łokciu.
- Mogę zrobić gorsze rzeczy niż to – nie wyglądał, jakby go to bolało. Ja też nie czułem bólu.
- Co?! Czego chcesz?! – traciłem cierpliwość i coraz bardziej bałem się, że ktoś mnie dostrzeże.
- Rozejrzyj się, popatrz na prawdziwy świat swoimi prawdziwymi oczami – powiedział i zbliżył się do kamery, pocałował ją i wstał. Potem odszedł. W tle słyszałem krzyki.
Połączenie nadal było aktywne. Co on miał na myśli? Moje prawdziwe oczy. Prawdziwy świat. Dla niego jego świat był prawdziwy. Czyżby chciał, żebym spojrzał w jego świat? Dlaczego? I jak?
Zminimalizowałem okienko Skype z nadzieją, że mogę w ten sposób ukryć to przed współpracownikami. Moje prawdziwe oczy, prawdziwy świat. Moje prawdziwe oczy musiały być... jego oczami. Chciał, żebym spojrzał jego oczami. Kamera. Musiałem spojrzeć na świat przez kamerę. Telefon komórkowy. Co jeśli skieruję kamerę na świat wokół podczas nawiązanego połączenia? Zobaczę coś więcej? Był tylko jeden sposób, by się tego dowiedzieć.
Podniosłem swój telefon i skierowałem go na osobę najbliżej mnie. Miała na imię Kerry. Była kobietą o niewielkiej nadwadze. Jadła akurat sałatkę przez biurku. Spojrzałem na okienko na komputerze. Cholera!
To co zobaczyłem, to fragment kobiety siedzącej obok mnie. To była ona, ale inna. Była o wiele większa, miała ciemne oczy i była brudna. Naprawdę brudna. Klęczała na podłodze i wpychała w siebie jedzenie. Obrzydliwość. Spojrzała na mnie. Zdałem sobie sprawę, że „prawdziwa” Kerry również na mnie patrzyła i widziała, że ją nagrywam. Cholera. Powiedziałem jej, że robiłem panoramiczne zdjęcie biura.
- W porządku, kochanie, nie ma problemu – powiedziała. Była bardzo sympatyczna. Ale ta prawdziwa Kerry.
Zwróciłem telefon w stronę Dave’a. Młody chłopak, w moim wieku, zawsze ubrany w garnitur, chociaż nie było to wymagane w pracy. Siedział przy biurku i sprawdzał coś na telefonie. Spojrzałem na monitor komputera. Co za scena! Dave siedział na krześle, był ubrany tylko w bokserki i buty. Jego jedna ręka była wsadzona w bokserki, poruszała się. W drugiej ręce trzymał żyletkę, którą ciął rękę w bokserkach. Krwawił obficie, ale śmiał się przy tym histerycznie, co chwilę jęcząc... Oczywiście miał ekstremalnie czarne oczy.
Ostatnią osobą w moim zasięgu była Margaret. Cicha, spokojna kobieta, która nie odpowiada na powitanie, nigdy się nie odzywa. Nigdy też nie ma ze sobą lunchu w pracy. Po prostu przychodzi do pracy, siada i robi swoje do dokładnie 17:00, po czym wychodzi. Skierowałem telefon na nią. Oczywiście pisała coś na klawiaturze. Spojrzałem na komputer. Nic się nie zmieniło. Margaret po prostu pracowała. Może połączenie już się zakończyło? Spojrzałem przez kamerę na Dave’a – wciąż się ciął. Kerry wciąż opychała się jedzeniem z podłogi. Zaczęłam wymiotować, potem to zjadała.
Znowu Margaret. Wciąż to samo. Potem podniosła rękę, spojrzała wprost na mnie i puściła do mnie oczko. Zamarłem. Połączenie zostało zerwane. Spojrzałem na Margaret bez kamerki. Cały czas stukała w klawiaturę, nieświadoma.
Zdecydowałem się nie dzwonić więcej o tej godzinie. Nie wiem kto, lub co napędzało te wydarzenia, ani dlaczego. Nie biorę żadnych leków, nie mam problemów psychicznych, więc wątpię, żebym wariował. Nie mogę zignorować tego, co się stało. Ale nie muszę brać w tym udziału.
Zdecydowałem się to zakończyć, przynajmniej na razie. Mam nadzieję, że to wystarczy, żeby zapewnić mi bezpieczeństwo.
Z drugiej strony, wciąż mam w głowie mnóstwo pytań i żadnych odpowiedzi. Czy Skype o 12:29 pokazywało mi prawdziwe oblicze ludzi? Ich prawdziwą rzeczywistość, w której nie istniały żadne zakazy, żadne prawa ani normy społeczne? Kerry przejadająca się, Dave i jego samookaleczenie, moi rodzice zachowujący się jak potwory... Może tacy są naprawdę, pod maskami, które zakładają codziennie. Cieszę się, że nie widziałem samego siebie w akcji.
I ostatnie pytanie. Dlaczego Margaret była taka sama w obu wersjach?
  • 16

#905

geniuszek00.
  • Postów: 3
  • Tematów: 2
Reputacja Kiepska
Reputacja

Napisano

12.04.1986 rok .

Anna córka Sniela miała straszne dzieciństwo . Ojciec i Matka ( Sniel i Mari) nie żyli . Ania miała teraz 20 lat i przyjechała na wakację do domu dzieciństwa ,bo kto wie może "znajdzie" coś ciekawego? Kiedy Anna weszła do domu odrazu poczuła odór i wyczuła złą i dziwną atmosferę . Przestraszyła się nie na żarty ,chociaż nie była bojaźliwa . Weszła na górę i o dziwo drzwi do sypialni były otwarte . Było to dziwne ,bo przecież kiedy uciekała z domu wszystko pozamykała a nikt tu po niej nie mieszkał . Anna weszła do sypialni i zobaczyła ,że na lustrze jest napisane krwią "Gdzie jesteś córciu? Dołącz do nas!"

Przestraszona Anna wybiegła z domu i w wielkim pędzie pomknęła do lasu . Wbiegła na jakąś polankę,której nie pamiętała .

Nagle zobaczyła przed sobą bladą kobietę ,poznała w niej swoją matkę lecz ona nadal była młoda !

-Myślałam ,że umarłaś mamo !

-Nie umarłam ! Czekałam na ciebie a ty uciekłaś ! Jak mogłaś mi to zrobić?!

-Nie wiedziała...-Nie zdążyła do kończyć ,bo kobieta wbiła jej ostre paznokcie w serce i je wyjęła ...

Parę dni później w gazetach było napisane "W lesie znaleziono Martwą Kobietę ,która sama zabiła się wydłubując sobie serce" !

Ale nikt do tej pory nie wpadł ,że dom koło lasu może oznaczać śmierć ...
  • -13

#906

harpoonek.
  • Postów: 159
  • Tematów: 2
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

WSPOMNIENIA EDITH
[tłumaczenie; CreepyCarbs]

Odwiedzam Edith w każdy weekend. Nie jest moją biologiczną matką, ale kocham ją tak samo.
Nigdy nie chciała, żebym nazywał ją matką. Kazała mówić na siebie „babciu”, bo miała 68 lat, kiedy mnie adoptowała (ja miałem wtedy 15 lat).
Edith nie wzięła mnie do siebie dlatego, że pragnąłem mieć dom. Chciała, żebym miał szansę ukończyć szkołę, zacząć college i dojść do czegoś w życiu. Uwielbiam ją za to. Obecnie mam 28 lat.
Edith nie może wiele ostatnimi czasy – spaceruje jedynie po mieszkaniu i po ogrodzie bez celu. Jednak większość czasu spędza w łóżku, oglądając telewizję. Tina i Olivia, jej opiekunki, zawsze były dla niej dobre. Musiałem je zatrudnić, ponieważ Edith odmawiała przeprowadzki do miasta, mimo że mogłaby zamieszkać ze mną. Podejrzewam, że była związana ze swoim domem i nie chciała się z nim rozstawać.
„Wspomnienia”.
To słowo teraz sprawia, że ogarnia mnie strach.

Edith ma Alzheimera – nie jest to nic dziwnego, jako że ma już 81 lat. Kiedy ją odwiedzam, praktycznie nie mogę z nią porozmawiać o bieżących wydarzeniach. Mimo że ogląda telewizję przez cały dzień, nie zapamiętuje z tego zupełnie nic. Ale to nie oznacza, że Edith jest nudną, starszą panią.
Pamięta prawie wszystko ze swojej przeszłości. Kiedy siadam obok niej, oglądamy razem telewizję i rozmawiamy o przeszłości.
Dzisiaj opowiedziała mi coś, co nigdy nie opuści mojej pamięci.

Usiedliśmy obok siebie, oglądając reklamę, w której mężczyzna oświadczał się kobiecie.
- To była słodka reklama – powiedziała Edith radośnie, ale zmęczonym tonem. Wpadłam wtedy na pewien pomysł.
- Edith – powiedziałem. – Jaka była najmilsza rzecz, jaką ktoś dla ciebie zrobił?
Uśmiechnęła się.
- Na pewno chcesz wiedzieć? – zapytała.
- Oczywiście! – odparłem z entuzjazmem. – Dlaczego miałabym nie chcieć?
- Kiedy byłam młodą kobietą – powiedziała przestając się uśmiechać. – Rozbiłam samochód. Nie pamiętam dokładnie, dokąd jechałam albo dlaczego się robiłam, ale pamiętam, że uderzyłam w słup telefoniczny.
Zachichotała lekko.
- Na szczęście nie przewrócił się – kontynuowała. – Kto wie, co by się stało, gdyby upadł. Na dworze było ciemno, a ja nie chciałam wyjść z auta, żeby ocenić straty. Bałam się ciemności. Nadal się boję. Ale bardzo miły człowiek, jadący za mną, zatrzymał się, by sprawdzić, czy nic mi się nie stało. Nie pamiętam jego imienia, ale pamiętam, że był przystojny. Tak jak ty – szturchnęła mnie w bok po tych słowach.
Mimo że jestem już dorosłym mężczyzną, wciąż czasami traktuje mnie jak chłopca.
- Po obejrzeniu szkód – mówiła dalej. – Mężczyzna zdecydował, że zawiezie mnie do swojego mieszkania, niecale cztery mile dalej, gdzie mogłabym użyć jego telefonu i zadzwonić po pomoc drogową. Byłam wdzięczna losowi, że mieszkał tak blisko.
Edith ucichła i po jakimś czasie to ja przerwałem ciszę:
- To miłe, że obcy człowiek tak się zachował.
- Tak – Edith pokiwała głową. – Wysłałam później do niego list z podziękowaniami...
Znowu cisza. Byłem coraz bardziej zdezorientowany.
- I? – ponagliłem ją.
- I kilka dni później przeczytałam w gazecie, że zaginął.

Przyznaję, że zanim dotarłem do domu, byłem lekko zaniepokojony. Ale przynajmniej wiedziałem, dlaczego Edith zapytała mnie, czy na pewno chcę poznać odpowiedź na swoje pytanie. Jej historia miała smutne, i dziwne zarazem, zakończenie. Ale to nie był definitywny koniec tej historii.
Kiedy jechałem do domu tamtego wieczoru, wyprzedził mnie samochód, pędzący co najmniej dwa razy szybciej ode mnie. Ludzie wariują na drodze przez cały czas, więc nie przejąłem się tym zbytnio. Do czasu, kiedy to samo auto uderzyło w słup telefoniczny.
- Cholera! – zakląłem i zjechałem na pobocze. Myślałem o dwóch rzeczach: „Czy wszystko w porządku z kierowcą?” i „Co za zbieg okoliczności!”.
Wyciągnąłem ze schowka latarkę, wyszedłem z samochodu i podbiegłem do rozbitego pojazdu.
- Wszystko w porządku? – zapytałem, kierując światło latarki na okno auta. Z wnętrza samochodu patrzyła na mnie kobieta. Jej niebieskie oczy odznaczały się na tle bladej cery.
Kiedy byłem młodszy, Edith i ja przeglądaliśmy stare zdjęcia. Widziałem wiele fotografii Edith w wieku dwudziestu lat.
Ta kobieta wyglądała niesamowicie podobnie. Zadrżałem.

Po obejrzeniu szkód, odkryłem, że auto już dalej nie pojedzie.
Zwróciłem się w stronę nieznajomej, która wciąż dziękowała mi za pomoc.
- Ja... eee – powiedziałem. – Ma pani może telefon komórkowy?
- Telefon komórkowy? – zapytała zdezorientowana. – Nie, niestety nie mam czegoś takiego.
Nie byłem zaskoczony jako, że kobieta wyglądała, jakby pochodziła z lat 50. Miała na sobie długą spódnicę i skórzaną kurtkę. Prawie oczekiwałem, że nie będzie miała komórki.
Ja też nie miałem, więc mogłem albo zostawić ją tam, albo zaoferować jej podwiezienie.
- Cóż – zacząłem ostrożnie. – Myślę, że mógłbym panią podwieźć do domu...
Pociłem się z nerwów.
Kobieta uśmiechnęła się.
„To uśmiech Edith,” pomyślałem.
- Jeśli to nie będzie problemem – odpowiedziała.
- Oczywiście, że nie! Mieszkam zaraz za rogiem – powiedziałem szybko, zdając sobie sprawę, że mieszkałem około cztery mile od miejsca wypadku.
Moje dłonie drżały na kierownicy, kiedy jechałem do domu, gdzie pozwoliłem kobiecie na skorzystanie z mojego telefonu, by zadzwoniła po taksówkę albo pomoc drogową.
Miałem miękkie nogi, kiedy odprowadzałem ją do taksówki.
- Dziękuję panu za pomoc! – powiedziała. – Czy mogę coś zrobić, aby się odwdzięczyć za...
- Nie! – przerwałem jej. – Nie trzeba. Cała przyjemność po mojej stronie.
- Cóż – zaśmiała się. – Zachował się pan jak gentelmen. Może zobaczymy się jeszcze.
Kiedy odjeżdżała, nie mogłem odpędzić od siebie myśli, że miała rację.

Nie mogłem spać. Chciałem zadzwonić do Edith i zapytać o dziwne wydarzenie, ale była już 23:00. Musiałem odłożyć to na jutro.
W końcu usnąłem. Obudził mnie natarczywy dzwonek do drzwi. Wyskoczyłem z łóżka.
- Proszę, żeby to nie była osoba, o której myślę – mamrotałem pod nosem, idąc do drzwi.
Wyjrzałem przez wizjer. Na zewnątrz nie było nikogo. Westchnąłem z ulgą. Doszedłem to wniosku, że wyobraziłem sobie dźwięk dzwonka.
Kiedy wracałem do łóżka, przypomniałem sobie, co mówiła Edith o wysłaniu listu z podziękowaniami.
Chciało mi się płakać. Nigdy wcześniej nie byłem aż tak roztrzęsiony.
Podszedłem do skrzynki na listy. Nie znalazłem w niej nic poza rachunkami.
Prawie oszalałem z radości.
Zacząłem się śmiać, myśląc, że mam wybujałą wyobraźnię.

Zamarłem, zanim jeszcze wszedłem do domu. Po drodze nadepnąłem na coś.
Tego ranka dzwonek do drzwi faktycznie musiał dzwonić.
List został dostarczony. Wepchnięty pod drzwiami.
Słowa Edith rozbrzmiewały w mojej głowie: „Przeczytałam w gazecie, że zaginął.”
List był pod moją stopą.
Nie ruszałem się. Jęknąłem przerażony, co stanie się później

Użytkownik harpoonek edytował ten post 28.11.2012 - 20:13

  • 5

#907

harpoonek.
  • Postów: 159
  • Tematów: 2
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

WSPOMNIENIA EDITH II


Stałem tam, oddychałem ciężko i starałem się z całych sił nie patrzeć na kopertą pod moją stopą. Ale w końcu musiałem to zrobić. Musiałem ja podnieść. Moje ręce drżały, kiedy obracałem w nich kopertę. Nie było napisu na przedzie, ani na tyle. Czy odważę się ją otworzyć?
Ostrożnie położyłem list na stoliku. Usiadłem na sofie i zacząłem zastanawiać się, co robić.
Myślałem o tym, że może mi się przytrafić coś okropnego, jeśli otworzę kopertę...
...ale z drugiej strony, coś okropnego może się stać, jeśli jej nie otworzę.
Doszedłem do wniosku, że nie ma znaczenia, co zrobię z listem, przeznaczenie i tak mnie dopadnie. Jeśli tamta dziwna kobieta naprawdę była Edith, mogę po prostu zniknąć. Taki był bieg wydarzeń w tej historii...
Powrót do Edith i dopytanie jej o kopertę było moim najlepszym pomysłem. Być może przynajmniej otrzymam jakieś odpowiedzi.
Chwyciłem róg koperty i rozerwałem ją. Nie mogłem powstrzymać się przed zamknięciem przy tym oczu.
W środku nie było listu. Zamiast niego znalazłem mapę. Chociaż raczej część mapy.
Mówię część, ponieważ wyglądało na to, że kawałek został oderwany. Kawałek wielkości mojej dłoni. Było na nim napisane „BILTON”.
„To miasto... jest oddalone ode mnie o mniej niż sześć godzin jazdy!”, pomyślałem. „Znam to miejsce.”
Chwyciłem kluczyki do samochodu i wybiegłem z domu.

Kiedy podjechałem pod dom Edith, zobaczyłem Tinę i Olivię przed wejście. Tina szykowała się do domu, a Olivia dopiero przyjechała. Uśmiechnęły się do mnie na powitanie.
- Co tu robisz? – zapytała Tina, spoglądając na zegarek. – Nie powinieneś być w pracy?
Udałem śmiech.
- Wziąłem wolne – powiedziałem. – Chciałem odwiedzić babcię. Jak ona się czuje?
- Znowu jest w tym dziwnym humorze – odparła.
Edith nigdy nie wyszła za mąż. Przeżyła jedną miłość swojego życia. Kiedy ją opuścił, nie znalazła innego. Więc od czasu do czasu przypomina sobie o nim i jej humor zmienia się z rozanielonego do gorzkiego.
- Może uda mi się ją pocieszyć – powiedziałem i wszedłem do domu.
Kiedy wchodziłem po schodach, zauważyłem, że drzwi do pokoju Edith były szeroko otwarte. Ona siedziała na brzegu łóżka i patrzyła w okno. Obok niej leżało kilka drewnianych pudełek, w których trzymała jakieś notatki.
Mimo że drzwi były otwarte, zapukałem i czekałem przed wejściem. Kiedy się obejrzała, widziałem jak jej nastrój zmienia się ze złości w radość. Szeroki uśmiech pojawił się na jej twarzy, uniosła ramiona w zapraszającym geście.
- Co tu robisz? Nie musisz być dzisiaj w pracy? – zapytała, kiedy ją przytuliłem.
- Mam wolne – powiedziałem znowu. – Więc przyszedłem w odwiedziny.
Po tych słowach, Edith jeszcze szerzej się uśmiechnęła.
Pomogłem jej zejść po schodach do kuchni, gdzie zrobiła sobie herbatę. Olivia dołączyła do nas i rozmawialiśmy o bzdetach przez pół godziny.
Kiedy wyszła, zdecydowałem się zacząć moją rozmowę:
- Edith, pamiętasz coś o mieście Bilton?
- Dlaczego? – zapytała patrząc na mnie pytająco.
- Wcześniej rozmawiałem o Bilton z Olivią, a ty mówiłaś, że coś o tym wiesz – skłamałem.

Czułem się okropnie, oszukując Edith, ale to była moja jedyna szansa. Wiedziałem, że nie pamięta naszej rozmowy z Olivią, więc dosłownie udawałem, że jej nie było.
Edith spojrzała na kubek z herbatą i pokiwała głową, jakby wiedziała dokładnie, o czym mówię.
- Bilton – zaczęła. – To miasto, gdzie spotkałam mężczyznę, który pomógł mi, kiedy rozbiłam samochód. Spotkaliśmy się na rogu 22 ulicy.
Byłem zdezorientowany, nerwowo zamrugałem powiekami.
- Ale Edith – powiedziałem. – Wcześniej mówiłaś, że ten człowiek zaginął. Powiedziałaś mi, że przeczytałaś o tym w gazecie!
Spojrzała na mnie zimno.
- Tak – zaczęła. – Widziałam w gazecie informację o tym, że zaginął. Ale zaginął dla wszystkich oprócz mnie.

Przez resztę dnia nie rozmawialiśmy już na ten temat, czego teraz żałuję. Ale widziałem, że jej nastrój drastycznie opadł.
Kiedy wróciła do łóżka, od razu zasnęła. Ja obejrzałem mapę jeszcze raz w poszukiwaniu ulicy 22.
Znalazłem. Na środku mapy. Zaznaczyłem ją czerwonym mazakiem ze stolika Edith i mapę schowałem do kieszeni.
Zacząłem zbierać drewniane pudełka z łóżka Edith, starając się jej nie obudzić. Niestety upuściłem jedno z nich.
Wieczko otworzyło się i coś wypadło z pudełka.
Zamarłem. Był to fragment mapy.
Taki sam jak mój, a na środku, na czerwono, była zaznaczona ulica.

Użytkownik harpoonek edytował ten post 28.11.2012 - 20:14

  • 6

#908

harpoonek.
  • Postów: 159
  • Tematów: 2
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

WSPOMNIENIA EDITH III


Muszę tam iść. Muszę. Co się stanie, jeśli zostanę?
Takie myśli szalały w mojej głowie. Stałem w sypialni Edith i wpatrywałem się w oba fragmenty mapy. Było absolutnie identyczne.
Oba fragmenty schowałem do kieszeni, zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech.
Kiedy wychodziłem, spojrzałem na zegarek. 15:00. Czyli miałem dużo czasu. Dojechałbym do Bilton około 21:00. Pobiegłem do auta.
Podczas jazdy cały czas myślałem o tym, czego mogę oczekiwać po znalezieniu ulicy 22.
Musiałem znaleźć w sobie odwagę.


Zaparkowałem samochód około 20:00. Podejrzewam, że dzięki adrenalinie jechałem dużo szybciej niż normalnie. Nie ważne. Dotarłem na miejsce.
Na chodniku, wyciągnąłem z kieszeni mapy. Byłem na 22 ulicy. Przede mną widziałem bibliotekę. Wokół nie było żywej duszy. Ruszyłem w stronę drzwi.
- Dlaczego chciałaby mnie tu doprowadzić? – powiedziałem sam do siebie. – Bibliotekę zamknięto trzy godziny temu.
Mimo to sprawdziłem drzwi. Oczywiście były zamknięte.
Zajrzenie do środka było niemożliwe, było zbyt ciemno w środku, ledwie widziałem półki z książkami. Wtedy dostrzegłem postać.
Edith.
Widziałem ją, ale nie w bibliotece. Patrzyłem na jej odbicie.
Odwróciłem się nerwowo, przestraszony jej nagłym pojawieniem się.
- Aaa – krzyknąłem.
Zachichotała.
- Przepraszam, przestraszyłam pana? – zaśmiała się, kładąc mi rękę na ramieniu.
- T-tak, ale nic się nie stało – jęknąłem.
- Już miałam odchodzić – wyjaśniła. – Pomyślałam, że się pan nie zjawi.
Podałem jej mapę, próbując zachować spokój.
- Cóż, pani list nie posiadał za wiele informacji – powiedziałem.
Ona nawet nie spojrzała na moją ręką z mapą. Jej oczy wpatrywały się w moje.
- Ja...eee... nie znam nawet pani imienia – powiedziałem odwracając wzrok. Jej ręka cały czas spoczywała na moim ramieniu.
- Nazywam się Edith – odparła. – Ja pana imienia również nie znam.
Zrobiło mi się gorąco. Zimny pot spływał po moim czole.
- Moje imię? – wydukałem. – Mam na im...
„Nie mogę jej powiedzieć!”
- Niech pani posłucha – powiedziałem. – Mógłbym zapytać, dlaczego mnie pani tu ściągnęła?
Zaśmiała się, nie spuszczając wzroku z mojej twarzy.
- Cóż... – powiedziała, głaszcząc teraz moje ramię. – Nie mogłam przestać myśleć o panu po tamtym wydarzeniu. Czułam, że coś nas... łączy.
Jej ręka była zimna jak lód.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł... – zaschło mi w ustach. – Mam żonę – skłamałem.
Mimo że jej uśmiech lekko zbladł, jej niebieskie oczy nadal wpatrywały się w moje.
„Muszę się stąd wynosić. Szybko!”
- Powinienem już pójść – stęknąłem. Próbowałem się wyrwać, ale zacisnęła dłoń mocniej.
- Nie – warknęła zaciskając wargi.
- Proszę mnie puścić, nie mogę... – powiedziałem, kiedy nagle poczułem ostry ból w mostku.
Spojrzałem na to miejsce i zobaczyłem jej zaciśniętą dłoń trzymającą strzykawkę z igłą zatopioną w moje klatce piersiowej.
Odepchnąłem kobietę na bok i próbowałem biec w stronę samochodu, ale zamiast tego, potknąłem się na schodach. Ostatnią rzeczą jaką widziałem, były dłonie Edith zasłaniające moje oczy.


Obudziłem się w ciemnym pokoju. Leżałem na mokrym łóżku.
Chciałem krzyczeć, ale zdałem sobie sprawę, że mam coś w ustach. Moje ręce były związane ze sobą. Zacząłem wyciągać materiał z ust, po czym zwymiotowałem.
Otarłem łzy z twarzy. Rozejrzałem się po pokoju i zobaczyłem drzwi. Zza nich dochodziło światło.
Wstałem i chciałem iść w ich stronę. Pierwszy krok powalił mnie na ziemię. Coś krępowało moje nogi.
Moje spodnie.
„Nie, nie nie.”
Znów zwymiotowałem.
Moje oczy piekły, kiedy światło wypełniło pokój. Drzwi się otworzyły. Edith. W ręce miała nóż, w drugiej pistolet. Chichotała.
- Wyglądasz tak bezbronnie, kochanie – zaśmiała się. – Ale nie martw się, niedługo skończy się twoje cierpienie.
Zacząłem płakać. Chciałem krzyczeć, ale z moich ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Kobieta podeszła do mnie i rozcięła linę wokół moich rąk.
Kiedy miałem wolne ręce, natychmiast podciągnąłem spodnie i zerwałem się na równe nogi. Skierowała pistolet na moją twarz.
- Czy masz żonę, czy nie, zostajesz ze mną – warknęła. – Nie potrzebujesz nikogo więcej.
Drzwi wciąż były otwarte, ale bałem się tam patrzeć. Edith się uśmiechała.
„Biegnij, uciekaj przez drzwi. Schodami. Idź!”
Ona wciąż stała obok, jakby oczekiwała, że rzucę się do ucieczki. Wciąż płakałem.
„Uciekaj!”
Rzuciłem się w stronę Edith, powaliłem ją na ziemię i wybiegłem przez drzwi. Znalazłem się na korytarzu.
Skręciłem w lewo i biegłem, ale nadzieja szybko zgasła. Nie znalazłem schodów w dół, tylko na górę.
Obejrzałem się i zobaczyłem Edith idącą za mną spokojnie z wyciągniętą przed siebie bronią. Nie miałem wyboru.
Moje ciało było potwornie zmęczone, z trudem wchodziłem po schodach. Znów korytarz.
Na jego końcu było okno. Słyszałem kroki za sobą.
Rozważałem ukrycie się w jednym z pokoi. Ale co by to dało? W końcu i tak by mnie znalazła. Wziąłem głęboki oddech i rzuciłem się w okno.
Szkło roztrzaskało się, a ja spadłem dwa piętra w dół, na chodnik. Ostatni dźwięk jaki słyszałem to pęknięcie mojej czaszki.

Prawie natychmiast po upadku, znów odzyskałem świadomość. Tym razem w szpitalu.
„Co? Gdzie ja jestem?”
Rozejrzałem się i zobaczyłem pielęgniarkę. Nasze spojrzenia się spotkały, ona wyglądała na zaskoczoną.
- Obudził się pan! – wyszeptała. – On się obudził!
Lekarz stojący obok zwrócił się do mnie:
- Oczywiście!
Pielęgniarka usiadła obok mnie, kiedy lekarz wyszedł po kogoś.
Spojrzałem na kobietę przy moim łóżku i próbowałem coś powiedzieć, ale przeszkadzał mi respirator. Pielęgniarka chwyciła mnie za rękę.
Spojrzałem na swoją dłoń i prawie dostałem zawału.
Wyglądała jak ręka 80-letniego staruszka.
Wyrwałem dłoń z jej uścisku i dotknąłem swojej twarzy. Była cała pomarszczona.
- Spokojnie, spokojnie – pielęgniarka znów złapała mnie za rękę.
„Co się dzieje?!”
Złapałem za respirator i wyrwałem go. Najpierw poczułem się słabo, ale dałem radę wstać. Pielęgniarka asekurowała mnie.
Spojrzałem na okno i zobaczyłem swoje odbicie. Byłem starym mężczyzną, moje serce szalało.
Ludzie zebrali się wokół mnie, próbując mnie uspokoić. Krzyczałem, ale wydałem z siebie tylko cichy jęk.
- Edith – wychrypiałem. – Gdzie jest Edith
Nikt mi nie odpowiedział.
- Edith – powtórzyłem.
- Edith? – odezwała się jedna z pielęgniarek. – Ona od dawna nie żyje.
- Edith... nie żyje? – jęknąłem, siadając.
Pielęgniarka położyła mnie z powrotem na szpitalnym łóżku. Potem podała mi dokument.
- Edith, pana adopcyjna matka, umarła, kiedy pan miał 28 lat – powiedziała.
Poczułem ulgę. Pielęgniarka jeszcze coś mówiła, ale zrozumiałem tylko kilka słów: „śpiączka”, „paranoja”, „sen”. Po czym straciłem przytomność.


Obudziłem się ponownie na zatłoczonej ulicy. Był słoneczny dzień.
Spojrzałem na swoje dłonie. Były mniejsze, gładsze. Nie były pomarszczone – były młodsze.
Miałem na sobie niebieskie jeansy i tenisówki na stopach. Pamiętałem ten strój – miałem go na sobie w wieku piętnastu lat!
Kilka stóp ode mnie stała kobieta z mężczyzną. Obserwowali mnie.
„Pamiętam tych ludzi. Pamiętam ich!”
- Mamo! Tato! – zawołałem. Moją duszę wypełniło szczęście. Moi rodzice! Żywi! Są tu ze mną!
Poczułem gulę w gardle, kiedy walczyłem ze łzami.
- Mamusiu! Tatusiu! – wyszeptałem.
Miałem nogi jak z waty. Płakałem, ale to były łzy radości.
- Jesteście tutaj! Jesteście tutaj ze mną! – mówiłem przez łzy.
Moi rodzice wymienili się zdezorientowanymi spojrzeniami, jakby nie rozumieli dlaczego ich syn histerycznie cieszy się z ich widoku.
- Kocham cię mamo i tato! – próbowałem wstać i podbiec do nich. – Kocham...
Nagle zza zakrętu wyjechała ciężarówka, która dosłownie zmiotła z powierzchni ziemi moich rodziców.
Zamarłem, byłem jak sparaliżowany. Lubie spiesznie biegli w stronę moich rodziców, martwych rodziców.
„Nie. Proszę. Nie. Proszę. Nie znowu.”
Padłem na kolana. Łzy radości ustąpiły miejsca łzom histerycznego żalu. Jęczałem. Krzyczałem. Płakałem.


- Kochanie – usłyszałem głos dochodzący z innego pokoju.
Minęło kilka miesięcy odkąd przyjechałem do sierocińca St. Josephine. Moje życie nic już dla mnie nie znaczyło. Zakonnica uchyliła lekko drzwi i powiedziała:
- Ktoś przyszedł w odwiedziny do ciebie.
Usiadłem na brzegu łóżka i spojrzałem na kobietę, która weszła do mojego pokoju. Miała jasną cerę i intensywnie niebieskie oczy.
- To jest Edith – powiedziała siostra.
Edith się uśmiechnęła.
Koniec.
  • 8

#909

harpoonek.
  • Postów: 159
  • Tematów: 2
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

ZABURZENIA ODŻYWIANIA
[tłumaczenie: M59Gar]

Wolę pozostać anonimową osobą, więc zdradzę tylko, że pracuję w ochronie zdrowia. Wydaje się, że mamy tutaj bardzo dużo dziwnych pacjentów; jeden w szczególności zapadł mi w pamięci.
Dziewczyna, którą mam na myśli i która jest u nas od niedawna, przeżyła coś bardzo niepokojącego. Mając dość słuchania w kółko plotek, postanowiłam przeczytać jej kartę.
Żałuję, że to zrobiłam.
To, co napiszę zaraz, jest poprawioną stylistycznie wersją tego, co ona napisała sama.
_________________________________-

To wszystko naprawdę jest nieporozumieniem. Wszystko ze mną w porządku. To nie ja jestem problemem. Ktoś inny jest za to odpowiedzialny – oni planują mnie torturować! Nie powinno mnie tu w ogóle być.
Miałam problemy z akceptacją swojego ciała. To akurat jest prawda. Przegrywałam z kolejną dietą, kiedy to się stało.
Świętowaliśmy awans Becky. W piątkę spotkaliśmy się na obiedzie w naprawdę ładnej restauracji, ale nie pamiętam w której dokładnie. Wtedy złamałam swoją dietę. Wszyscy wypiliśmy po dwie lampki wina, kiedy przyniesiono mi moją sałatkę. Planowałam zjeść tylko połowę, wystarczająco dużo, żeby nie wzbudzać zainteresowania innych. Dziewczyny czepiały się mnie za każdym razem, kiedy odmawiałam jedzenia...
Nie mogłam jednak przestać myśleć, że najszczuplejsza z naszej piątki, jako pierwsza awansowała. Wszystkie skończyłyśmy szkołę ponad rok temu, a prawdziwe życie było jak kubeł zimnej wody. Żadna z nas nie była zadowolona ze swojego życia.
Oczywiście poza Becky.
Poczułam bolesny głód i nienawidziłam siebie za to, co bardzo mnie zdenerwowało. Nie powstrzymałam kelnera, kiedy na sałatkę wysypał trochę sera. Chciałam wyrzucić całe swoje danie, nie jeść, ale byłam taka głodna...
Wtedy, po dwóch łyżkach sałatki, wściekła, ale z uśmiechem na twarzy, znalazłam w sałatce długi, czarny włos. Obrzydziło mnie to – prawie go zjadłam, nie zauważając go.
Posiłki miałyśmy za darmo, więc dziewczyny nic nie mówiły, kiedy przestałam jeść. Czarny włos skutecznie pozbawił mnie apetytu.

Przez kolejne dni czułam się dobrze. Nie byłam głodna. Nie byłam zestresowana. Było cudownie. Wydawało mi się, że otrzymałam od losu nową umiejętność panowania nad sobą.
Ale dziewczyny miały inne zdanie – chociaż może tylko Becky.
Byłam na lunchu z Andreą, kiedy głód znów sprawił mi okropny ból. Smutna i wściekła poddałam się i zamówiłam sobie dużą sałatkę. Andrea uśmiechnęła się i powiedziała coś o tym, że zawsze mogę na nią liczyć. Nie wierzyłam jej. Pamiętam jej uśmiech jako złośliwy i pobłażliwy, jakby wiedziała, co się stanie...
Znalazłam w mojej sałatce paznokieć! Czerwony, obrzydliwy paznokieć!
Te rzeczy są obrzydliwe – pod paznokciami jest mnóstwo bakterii!
Lunch był za darmo, ale nie mogłam zmusić się już do jedzenia. Znów kompletnie straciłam apetyt.
Część mnie czuła ulgę i siłę. Nie jadłam już dwa tygodnie, a to tylko pomagało mi schudnąć.
Nie jestem szalona, ani głupia. Wiem, że człowiek czasami musi jeść.

Minęły kolejne dwa dni i zamówiłam sobie sałatkę z kurczaka na lunchu z Becky. Paplała bez przerwy o swojej nowej pracy, o swoim szefie... Nienawidziłam jej, sekretnie. Na zewnątrz cieszyłam się razem z nią. Najbardziej jednak skupiałam się na swojej sałatce. Czułam ulgę w końcu jedząc...
...do momentu, kiedy ugryzłam coś twardego.
Wyplułam to szybko. Becky powiedziała wtedy:
- O mój Boże, czy to palec?
Pamiętam jak patrzyłam się na to obrzydlistwo, leżące na chusteczce. Palec był poszarpany, czerwony i trochę podgotowany. Wystawała z niego kość.
Restauracja została zamknięta po tym incydencie, ale nikt nie potrafił zrozumieć, skąd w sałatce wziął się palec.
Pracownicy mieli wszystkie swoje palce na swoich miejscach. Becky zrobiła wielki szum wokół całej sprawy. Brała nawet udział w wywiadzie w telewizji, chociaż palec został znaleziony w MOJEJ sałatce.
- To jakaś parodia! – powiedziała do reportera. – Ludzie mogą się naprawdę rozchorować, jeśli przez przypadek zjedzą coś takiego!
Zaczęłam się zastanawiać, czy ona nie miała z tym czegoś wspólnego...

Byłam w szoku, dzięki któremu nie jadłam przez kolejny dzień. Ale niestety wiedziałam, że będę musiała w końcu coś zjeść, prędzej czy później.
Nie miałam ochoty na żarty Becky, więc zdecydowałam się skorzystać z automatu z jedzeniem w galerii handlowej.
Nienawidziłem siebie okropnie za to, że patrzyłam na batoniki za szybą... ale musiałam coś zjeść, silna wola mnie opuściła. Czekolada mi pomoże.
Ugryzłam ją... była cudowna... słodka, słodka czekolada...
Po dwóch gryzach zauważyłam coś wystającego spod papierka. Odchyliłam sreberko i zwymiotowałam.
Kawałek ludzkiej skóry wciąż ze śladami krwi.
Boże!
Ale jak Becky to zrobiła? Skąd wiedziała, że będę tu jadła?
Byłam równocześnie przerażona i zła, ale część mnie wciąż czuła ulgę, że pozbyłam się z żołądka tych dwóch gryzów czekolady, które zjadłam.
Próbowałam się powstrzymać, ale zamówiłam kawałek pizzy przy ladzie. Pizza miała wypukłe brzegi. Ze strachem je rozerwałam i zobaczyłam coś, co wyglądało jak czyjaś rogówka.
Pieprzona Becky – musiała być w pobliżu, śledziła mnie i znowu to zrobiła. Czy pomagały jej pozostałe dziewczyny?
Odjechałam.

Przed zmrokiem dotarłam do restauracji, o której wcześniej nie słyszałam. Zamówiłam hamburgera od miłego, starszego pana, który prawdopodobnie był właścicielem. Nie było możliwości, żeby Becky, albo która z dziewczyn mnie tu znalazły...
Hamburger został mi podany na ładnym talerzu, wyglądał smakowicie. Wciąż debatowałam nad tym, czy powinnam jeść, czy kontynuować dietę i nienawidziłam siebie za to, że się poddałam. Ale nie chciałam przecież umrzeć i musiałam jeść.
Ludzie muszą jeść!
Zatrzymałam się na chwilę, zanim ugryzłam swoje danie.
Zdjęłam górną bułkę i obejrzałam kotleta. Wszystko wydawało się w porządku do czasu, kiedy podniosłam pomidora z sałaty. Na początku nie wiedziałam, na co patrzę... różowo-szara kropelka zatopiona w ketchupie. Obejrzałam to dokładnie, aż zrozumiałam.
Kawałek ludzkiego mózgu.
Zwymiotowałabym, gdybym miała czym. Mój żołądek był pusty.
Odjechałam z restauracji tak szybko, jak było to możliwe i jechałam bez celu. Nie wiem, jak Becky z dziewczynami dały radę mnie śledzić, albo jak przewidywały, gdzie pójdę zjeść, ale musiałam im zwiać.
Cukiernia lub stacja paliw – nie. Kebab przy drodze – nie. Nadal nie rozumiałam, jak one to robiły!
Wyprosiłam u sprzedawczyni, żeby na miejscu zrobiła mi kanapkę od początku do końca pod moim czujnym okiem. Kiedy mi ją podała, otworzyłam ją i – o Boże – wciąż pamiętam przerażenie na jej twarzy, kiedy krzyknęłam.
Trzy tygodnie bez jedzenia? Cztery? Wiedziałam, że umrę, jeśli czegoś nie zjem. Miałam dziwne myśli.
W końcu znalazłam odpowiednie miejsce. Wygrałam.
Dostałam przepyszną sałatkę, którą zjadłam z apetytem i świadomością, że jestem uratowana. Ale szczerze mówiąc, nie tego oczekiwałam, kiedy pierwszy raz to zrobiłam. Ale teraz to ma sens.

Kiedy rozwaliłam jego czaszkę metalową rurką, nie mogłam w to uwierzyć. Upadł, a sałatka z kurczaka rozsypała się po chodniku! Zielona sałata, chrupiąca i soczysta – kawałki świeżego kurczaka – i sos... za ten sos mogłabym umrzeć! Znajdowałam części ludzkiego ciała w moim jedzeniu, nie ważne, gdzie jadłam... więc jedynym logicznym miejscem na znalezienie czegoś dobrego było... w ludziach...
_____________________________________________-

Musimy karmić ją przez rurkę. Normalne jedzenie ją przeraża i obrzydza.
Nie jest ona najdziwniejszym naszym pacjentem, ale zainteresowałam się nią, bo potrafi świetnie manipulować pielęgniarkami. Nikt nie wie, kto jej pomógł, ale zdołała przekonać kogoś, by przemycił do jej jedzenia kawałki ludzkiego ciała kilka razy na początku, kiedy jeszcze próbowaliśmy ją karmić. Cóż, to jest jedyne logiczne wyjaśnienie wydarzeń, które miały miejsce...
  • 10

#910

Algun_dia.
  • Postów: 1
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja Nieszczególna
Reputacja

Napisano

TELEFON CZ.1


Burza zdawała się być coraz bliżej, deszcz dudnił o szyby, wystukując swą piękną, smętną muzykę. Alice usiadła na parapecie przyglądając się błyskawicom, kiedy nagle usłyszała potężny huk, swiatło zgasło...
- Mamo!! co się stało? - zapytała.
- Słup sie przewrócił, na pewno nie będzie dziś światła.
Biiip, biiiiiip - komórka Alice wibrowała jak szalona na drewanianym biurku, dziewczyna niezgrabnie doczłapała się do niego, odbierając telefon.
- Halo?
- Cześć - odpowiedział zachrypnięty głos. Dziewczynka glosno przęłknęła śline, wciąż miała w głowie horror „Ring“.
- Czy tu firma „Bóg tak chciał?“ - usłyszała cichy chichot Lilly, swojej przyjaciołki.
- Jędzo! Wystraszyłaś mnie! Nie masz nic do roboty czy jak?
- Haha, Ali! wyluzuuuj. Możesz wyjść na przystanek? Musze Ci coś opowiedzieć!
- To wpadnij do mnie, nie będe łazić w taki deszcz.
- Ok! Paa!
Alice odłożyła telefon na miejsce, wciąz mocno biło jej serce.
Biiip, biiiip
- No co! Mówiłam ci żebyś przyszła, nie rób saobie jaj bo fale mi do domu sciągasz!
- Cześć. - znów ten sam, przerażający głos.
- Lilly przestań... - Alice mimowolnie skierowała się do sypialni mamy.
- Otwórz balkon, mam dla ciebie niespodziankę... - Alice przeszedł dreszcz, nie rozpoznawała już głosu Lilly. Jednak podeszła do balkonu, była pewn że to jej „zabawna“ psiapsiółka.
Nagle błysnęło tak, że aż oślepiło dziewczynę, niestety, oświetliło też zmasakrowane zwłoki jej matki leżące na balkonowych płytkach.
- AAAAAAAAAAAAA! Nie! Nie! - krzyczała Alice w furii i ataku płaczu, to musi być sen! Dziewczyna upusciła telefon i pobiegła do sypialni rodziców, matki nie było,w świetle błyskawic lśniła tylko krew , jakby ktoś ciągnął ją po podłodze. Po chwili usłyszała pukanie, myślała że serce jej wyskoczy! Powoli podeszła do drzwi, i spojrzała przez „judasza“ to Lily! Alice otworzyła drzwi , wciągnęła przyjaciółkę do środka po czym szybko je zamknęła.
- Co jest, tak cie wystraszył ten mój telefon?
- Kim jesteś?
-Co?
- Lilly, ktoś zabił moją matkę!
- Co ty pieprzysz! Przecież tak się tylko zbijałam, znalazłam na ulicy takie fajne urzadzenie do zmieniania głosu, ktoś je zgubił, ale to nie powód żeby wciągać się do świata jakiegoś horroru dziewczyno! A teraz słuchaj, spotkałam sie wczoraj z Ma...
- Chodź! - Alice pociągnęła Lilly i niezgrabnie weszły na górę. - Spójrz na balkon.
Lilly podeszła dzielnie przyglądając się balkonowi, zauważyła jakiś kształt, tak.. burza loków.. to była matka Alice.
-Ej laska.. co jest grane? - Lilly spojrzała na telefon - nie rozłączyłaś się.
Alice podniosła komórkę nasłuchując gdzie jest teraz zabójca jej matki a w telefonie usłyszała... otwieranie drzwi wejściowych jej domu!
Od razu się odłączyła i zadzwoniła na policje:
Numer nie odpowiada, proszę zadzwonić później.
Lilly ścisnęła przyjaciółkę za rękę, obydwie słyszały że ktos biega po domu.
- Psst... Wyskoczmy przez balkon, dobiegniemy do posterunku policji w jakieś pół godziny.
Alice starała się ominąć ciało matki i zgrabnie skoczyła na trawę, wtedy trach! Drzwi od jej pokoju otworzyły się z hukiem. Lilly zeskoczyła gwałtownie, skręcając kostkę.
Ałł - syknęła, jednak biegla dalej, bo ten psychol już biegł do drzwi, jeśli się nie pospieszą, zaraz je dogoni...
  • -6

#911

xdies.
  • Postów: 13
  • Tematów: 2
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

KASETA

Latem 1983 roku w cichym miasteczku niedaleko Minneapolis w stanie Minnesota znaleziono zwęglone zwłoki kobiety. Znajdowały się one w piecu kuchennym w małym domku na farmie. W kuchni znajdowała się też kamera wideo stojąca na trójnogu i skierowana na piec. Wewnątrz nie było kasety, którą później odnaleziono na dnie znajdującej się na farmie studni (która wyschła wcześniej, tego samego roku).
Kaseta była w okropnym stanie i nie zawierała dźwięku, mimo to policji udało się ją odtworzyć. przedstawiała kobietę nagrywającą samą siebie, stojącą naprzeciwko kamery (najwidoczniej używała tej samej kamery, która znaleziona została w kuchni). Po ustawieniu jej, tak by obejmowała i ją i piec kobieta rozpaliła w nim, wczołgała się do środka i zatrzasnęła za sobą drzwiczki. Po ośmiu minutach piec zaczął się trząść, zaczął się z niego wydobywać gęsty czarny dym. Przez następnych 45 minut aż do wyczerpania baterii w kamerze obraz pozostał nieruchomy.
Żeby nie niepokoić lokalnej społeczności policja nigdy nie ujawniła jakichkolwiek wiadomości o zawartości kasety, nie ujawniła nawet faktu jej odnalezienia. Policja nie potrafiła ustalić kto wrzucił ją do studni ani dlaczego wzrost i sylwetka kobiety z nagrania nie są nawet podobne do sylwetki i wzrostu odnalezionego ciała.

Użytkownik xdies edytował ten post 30.11.2012 - 19:05

  • -1

#912

sQbany.
  • Postów: 5
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Krakowskie getta

Po dłuższej nieobecności wracam z kolejną creepypastą :) Mam nadzieje że się Wam spodoba. Pasta własnego autorstwa. Dziękuje też mojej dziewczynie za wszelkie poprawki <3

Kraków - miasto, które nigdy nie zasypia - tak mieszkańcy nazywają miejsce, w którym codziennie prowadzą swoje spokojne i monotonne życie. Teraz pytanie do Ciebie: Może mieszkasz w Krakowie? A może kiedyś byłeś w tej magicznej miejscowości? Nie?
Opowiem Ci zatem pewną historię, która powinna zachęcić Cię do przyjazdu w to właśnie miejsce, zwłaszcza, jeśli masz silną wolę, charakter oraz silną psychikę. Po przyjeździe do Krakowa powinnieneś zacząć szukać ulicy Miodowej lub ewentualnie Placu Bohaterów Getta, na tych ulicach znajdują się bowiem stare kamienice, w których w czasie II Wojny Światowej ukrywała się ludność żydowska. Po pewnym czasie Niemcy odkryli, gdzie przebywają ludzie próbujący uchronić się przed trafieniem do obozów koncentracyjnych. Niemieccy żołnierze bezlistośnie wykonywali egzekucje na wszystkich bez wyjątku, zwykle działania te wykonywano nocą, by nie wywoływać paniki wśród ludności, jednocześnie zaoszczędzając sobie czasu. Wchodzili oni szybko do pomieszczeń, w których spali Żydzi, przykładali broń do skroni i pewną ręką oddawali strzały. Oczywiście hitlerowców było całkiem sporo, co ułatwiało im wykonanie powierzonego zadania.
To była krótka lekcja historii z mojej strony, a teraz wróćmy do teraźniejszości. Kamienice, w których wykonywano egzekucje, są teraz ogólnodostępne, niektóre mieszkania można nawet wynająć, jednak większość ludzi, którzy wprowadzili się do jednego z tych mieszkań, rezygnuje bardzo szybko... Czy wiesz dlaczego? Byli właściciele, którzy mieli okazję przebywać w tym miejscu przez krótki okres czasu, nie byli w stanie tego wytrzymać psychicznie. Opowiadają oni o wydarzeniach, które mają miejsce późną nocą, około godziny 3:30, ludzie przebywający tam około tej godziny twierdzą, iż można usłyszeć zbliżające się kroki, aż wkońcu zza drzwi dobiega dźwięk rozmowy dwóch mężczyzn, rozmawiających prawdopodobnie po niemiecku. Następnie drzwi do pokoju powoli się uchylają, pomimo tego, że są zamknięte na klucz. Niektórzy lokatorzy już w tym momencie rezygnują, pakują walizki i w pośpiechu opuszczają to nawiedzone miejsce. Są jednak i tacy, którym nie przeszkadzają dziwne odgłosy oraz otwierające się drzwi. Zostają oni w swoich łóżkach, nie zwracając uwagi na to, co się przed chwilą stało, traktują to jako zwykły zbieg okoliczności.
Niestety, na tym dziwne zjawiska się nie kończą. Tych, którzy nie zrezygnowali, czeka nieprzyjemna niespodzianka. Twierdzą, iż oblewa ich zimny pot, dłonie zaczynają drżeć, oddech przyspiesza, a czucie w nogach słabnie. Słyszą, jakby ktoś zbliżał się do ich łóżka, głęboki oddech kogoś, kto stoi obok, po chwili czują zimną stal przystawianą do głowy, w tym momencie nie mogą już nic zrobić, nie mogą się ruszyć ani mówić. Nie mogą nawet zamknąć oczu... Później następuje strzał, czuć przeszywający ból promieniujący na całe ciało, ze skroni na poduszkę zaczyna kapać gęsta krew... Chwila ciszy, spokoju, przemyśleń, po której słychać bardzo głośny krzyk kobiety oraz płacz dziecka, następnie wszystko cichnie... Powieki bezwładnie opadają na oczy, po czym zasypiasz. Ludzie budzą się rano z silnym bólem głowy, poranne promienie słońca nieśmiało wdzierają się do ciemnego jeszcze pokoju, gdyż nawet słońce boi się tutaj zaglądać. Tak właśnie opisują to zdarzenie Ci, którzy to przeżyli.
Właśnie byłeś świadkiem wydarzeń, które rozgrywały się w tym miejscu w latach 1939-1944. Nie musisz się martwić o zdrowie psychiczne, wszystko wróci do normy, z wyjątkiem jednego małego szczegółu - już zawsze około godziny 3:30 w nocy będziesz słyszał w głowie krzyk kobiety oraz płacz małego dziecka, będą do Ciebie wracać każdej nocy. Będziesz czuł cierpienie młodej kobiety, której odebrano męża, dziecko, a następnie jej własne życie.
Jeśli zaciekawiła Cię ta historia, Kraków jest idealnym miejscem dla Ciebie. Jeżeli masz silną psychikę oraz nerwy ze stali i chiałbyś przeżyć coś podobnego, zapraszamy... Jeśli jednak wiesz, że nie dasz sobie rady lub masz jakiekolwiek wątpliwości, nawet nie próbuj... I jeszcze jedno. Pamiętaj o nas... O ofiarach II Wojny Światowej.

Użytkownik sQbany edytował ten post 30.11.2012 - 19:00

  • 7

#913

harpoonek.
  • Postów: 159
  • Tematów: 2
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

STYPENDIUM
[kontynuacja pasty "Zaburzenia odżywiania"]

Po przeczytaniu kilku akt pacjentów w tym szpitalu, zaczęłam się martwić. Mam wrażenie, że stykam się z jakiegoś rodzaju wzorem, ale nie potrafię go jeszcze zdefiniować. Najbardziej utkwił mi w pamięci ostatni pacjent, który twierdził, że był źle traktowany i leczony prądem. My NIE prowadzimy terapii elektrowstrząsowych.
Kiedy czytałam akta ostatniej nocy, zwróciłam uwagę na dokumenty pewnej dziewczyny. Wiem, że jej historia na pewno jest częścią wzoru...
_________________________________________-
Ten dźwięk – mogę trochę tego dostać?
Kawa.
Przestań, to tylko kawa.
„Daj mi to!”
Dobra, powiem ci – ale lepiej nie żartuj sobie ze mnie. Obiecujesz?
Gdzie mam zacząć?
Dobra... to było na lekcji, serio.
Tak, na lekcji. Wiem, że to wam nie pasuje, że w ogóle mogłam uczęszczać do college’u.
Moja rodzina nie jest bogata. To na pewno nie jest dla was zaskoczeniem. Ale nie jesteśmy dezerterami. Po prostu jesteśmy nowi w tym kraju i jeszcze się nie zaaklimatyzowaliśmy. Byłam pierwszą osobą w rodzinie, która dostała się do college’u. Moja starsza siostra zawaliła liceum, ale ja robiłam co mogłam w szkole. Myślałam, że jeśli tylko się dostanę, wszystko będzie w porządku i będę mogła się zrelaksować.
W końcu się udało.
Wszyscy wokół wydawali mi się niedojrzali i głupi. Imprezowali bez przerwy. Nigdy się nie uczyli, nie odrabiali zadań domowych, nic. Połowa z nich nie chodziła nawet na zajęcia. A grający w football nie musieli nawet zdawać egzaminów. Nie mogłam tego zrozumieć. Czy oni w ogóle zdawali sobie sprawę, ile kosztowało uczęszczanie do college’u? Wciąż tego nie wiem.
Moi rodzice zadzwonili do mnie jakieś trzy miesiące po rozpoczęciu szkoły. Brałam tyle zajęć, ile się dało, bo moja rodzina miała pieniądze tylko na trzy lata nauki. Musiałam skończyć college w ciągu trzech lat, taki był plan.
Powiedzieli mi, że moja babcia zachorowała. Rodzina planowała przeznaczyć pieniądze na jej leczenie. Zgodziłam się – kochałam babcię.
Pomyślałam sobie, że może uda mi się zdobyć większe stypendium. Może jakaś studencka pożyczka.
Pod koniec pierwszego semestru otrzymałam email o stypendium – brano mnie pod uwagę. Cieszyłam się, że wszystkie moje problemy się skończą.
Musiałam jednak zdać esej następnego dnia. Żaden problem. W ten sam dzień miałam jeszcze test i cztery zajęcia, na które musiałam dużo przygotować, ale mogłam to zrobić. To było dla mnie ważne.
Wypiłam sporo kawy, siedziałam do późna i zasnęłam o piątej nad ranem... Następnego dnia byłam zmęczona i nieprzytomna, na teście poszło mi gorzej niż tego chciałam, ale zrobiłam wszystko.
Tamtej nocy otrzymałam email z odpowiedzią – podobał im się mój esej! Byłam szczęśliwa do czasu aż doczytałam, że przeszłam tylko do następnego etapu. Na kolejnym poziomie oczekiwano ode mnie analizy jakiegoś tematu studenckiego – 30 stron! Za kilka dni! Czy każdy wiedział o tym od miesięcy? Czy inni kandydaci mieli dużo więcej czasu ode mnie?
Jako temat wybrałam pożyczki studenckie – co chyba było błędem, bo zdałam sobie tylko sprawę, jak będę miała przerąbane jeśli nie dostanę stypendium. Sto tysięcy dolarów albo nawet więcej... żadnego zabezpieczenie, żadnych praw!
Wypiłam mnóstwo kawy. Sąsiad z akademika dał mi kilka pigułek, ale nie chciałam ich brać, więc zostawiłam je w plecaku. Spałam może ze trzy godziny każdej nocy – pracowałam nad analizą, zdawałam testy, uczęszczałam na zajęcia... Wiedziałam, że gorzej spisuję się na zajęciach, ale tych kilka dni nie mogło zrujnować moich ocen. Stypendium było dla mnie bardzo ważne...
Byłam kompletnie wyczerpana, kiedy w końcu wysłałam moją analizę.
Źle spałam tamtej nocy, ale i tak była to ulga dla mojego umęczonego kawą ciała.
Kiedy się obudziłam, od razu odczytałam maila. Byłam jedną z pięciu kandydatów do stypendium. Nie rozumiałam tego – jak mogli przeczytać wszystkie, 30 stronicowe eseje w ciągu jednej nocy? A może pozostali nie dostarczyli swoich prac na czas? Może to było to – może dostali tylko pięć prac, bo nikt inny nie dał rady...
Za dwa tygodnie chcieli kolejną pracę.
Cały dzień byłam zdezorientowana. Nie mogłabym nawet opisać ilości pracy włożonej w to stypendium... poza tym zbliżał się czas egzaminów. Prawie się rozpłakałam, po czym zdałam sobie sprawę, że miałam przecież przyjaciela w tym wszystkim...
Zgodziła się ze mną spotkać i pomóc mi wszystko ogarnąć. Ona pracowała nad swoją pracą przez rok... Wyraziła swoje sceptyczne nastawienie do całej rywalizacji o stypendium, ale powiedziała:
- Lepiej spróbuj. Na pewno nie chcesz skończyć tak, jak ja. Mam tyle pożyczek, że chyba nigdy nie wyjdę z długów.
Załamałam się. Więc jeśli mi się nie uda, skończę z olbrzymim długiem, z którego nie wybrnę do końca życia?
Pigułki w moim plecaku nabrały sensu.
Sprawiły, że wszystko właściwie stało się proste.
Chodziłam na zajęcia, uczyłam się do egzaminów i pracowałam nad zadaniem na stypendium. Zrobiłam wszystko.
Wszystko, poza spaniem.
Pomiędzy tabletkami a kawą czułam się okropnie, ale nie spałam – pracowałam 24 godziny na dobę i tylko to się liczyło. Musiałam dostać to stypendium. Musiałam.
Myślałam, że uda mi się wysłać pracę na czas... ale tydzień przed terminem, czułam, że moje ciało zaczyna się poddawać. Nie spałam dobrze od jedenastu dni, nie spałam wcale od sześciu... a wciąż miałam przed sobą tydzień pracy.
Poszłam do sąsiada po więcej tabletek... Był chory, kichał, a rozmowa z nim obrzydzała mnie. Wzięłam tabletki i uciekłam stamtąd.
Podwoiłam dawkę, potem ją potroiłam.
Osiągnęłam dziwny stan, w którym zdawałam sobie sprawę z bolesnego wyczerpania i braku energii, ale równocześnie mogłam pracować bez przerwy przez kolejny tydzień. Wiedziałam, że to było niebezpieczne, ale musiałam to zrobić. To było tego warte. Wiedziałam, że wygram to stypendium...
Przeszkoda pojawiła się dzień przed terminem.
Gapiłam się na masywną ilość tekstu, zostało tylko kilka stron do końca – najgorsza część, wnioski. Nie potrafiłam ułożyć zdania w swojej głowie. Nie mogłam myśleć. Zamrugałam kilka razy, próbując utrzymać głowę prosto.
Używałam laptopa w bibliotece. Rozejrzałam się zdezorientowana. Pokój w akademiku, biblioteka, zajęcia, wszystko zaczęło zacierać się w mojej pamięci. Dni zlewały się w jedno.
Była noc, a w bibliotece było cicho. Poczułam się nieswojo.
Mój własny, ciężki oddech odbijał się echem w mojej głowie. Przyzwyczaiłam się do tego. Ale teraz, samotna w bibliotece w środku nocy, słyszałam jeszcze jeden oddech... Ostrożnie spakowałam laptopa i książki. Nie widziałam nic dziwnego, ale czułam, że musię się stamtąd wynosić.
Poszłam naokoło regałów, by pozostać niezauważona.
Kiedy minęłam około cztery regały, słyszałam dźwięk jakby uderzania mokrą ręką o ciało.
Zamarłam rozglądając się swoimi piekącymi oczami. Czy ktoś był ze mną w bibliotece? Dźwięk dochodził zza rogu, kilka stóp ode mnie. Wyjrzałam za róg.
Dziwna, cielista masa zbliżała się do mnie.
Byłam przerażona, próbowałam zrozumieć, co to było. Miało kończyny – skóra była rozciągnięta i sflaczała – a cała, potworna istota pulsowała w ten... obrzydliwy sposób. Jak pulsujące organy, ohydne, z włosami wystającymi w kilku miejscach.
Ten mokry dźwięk – usta, ze środka wystawały kości – Boże, pamiętam każdą sekundę wpatrywania się w to coś. Wtedy zwróciło te białe, obślizgłe wypukłości w moją stronę – wiedziałam, że mnie widzi. Wydało z siebie bulgoczący dźwięk i zaczęło przysuwać się szybciej.
Zerwałam się jak strzała. Jestem drobną dziewczyną, ale wierzcie mi, biegłam jakby się paliło. Co wy byście zrobili? Druga istota była na schodach. Prawie w nią wbiegłam. Wydała z siebie dziwny, wysoki dźwięk i wyciągnęła jedną, obrzydliwą kończynę do mnie. Skóra wydawała się poprzetykana żyłami...
Znów biegłam.
Miałam przy sobie nóż. Nie pochodzę ze zbyt przyjaznej okolicy. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że będę musiała go użyć. Te obrzydliwe istoty w bibliotece... musiałam uciec za wszelką cenę. Musiałam skończyć swoją pracę.
Wyciągnęłam nóż z kieszeni i pobiegłam do frontowych drzwi. Kolejna istota stała przed drzwiami. Zapiszczała, kiedy mnie zobaczyła, wyglądała, jakby szykowała się do ataku. Przez szklane drzwi widziałam uniform ochroniarza – zbawienie, albo chociaż pomoc.
Rozcięłam istotę po środku, rozrywając gąbczaste ciało. Natychmiast ze środka wydostały się wnętrzności, organy, czerwone, brązowe i purpurowe. Zwymiotowałam i płakałam. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś tak ohydnego.
Pamiętam moment, w którym rzuciłam się do drzwi wołając pomocy. Postać w uniformie podeszła szybko. Była jednym z nich.
Jego też dźgnęłam nożem i rzuciłam się w stronę mojego pokoju w akademiku.
Nie jestem pewna, co sobie myślałam. Senność opuściła mnie z powodu szoku – to było pewne. Dokończyłam swoją pracę, nadal umazana krwią, i wysłałam ją.
Przyszli po mnie jakąś godzinę później. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba tylko siedziałam w pokoju i się uśmiechałam. Nie próbowałam nawet spać.
Resztę znacie. I wy, ludzie, mówicie mi, że miałam okres, w którym moje „filtry” przestały działać i widziałam ludzi takich, jakimi naprawdę są. To nie sprawia, że czuję się lepiej. Wciąż widzę tkanki, pulsujące, żyły i organy w gąbczastym ciele – kiedy patrzę na siebie. Ty, ty zostać za lustrem. Odizolujcie mnie. Nadal jestem załamana? A co, jeśli nigdy mi się nie polepszy? Trzymajcie moją rodzinę z daleka, trzymajcie babcię z daleka... Nie chcę ich takich zobaczyć, Boże... jestem taka zmęczona...
Gdzie jest kawa? Obiecaliście! Słyszę jak ją pijecie!
DAJCIE MI KAWY!
______________________________________-
Czytając akta tej biednej dziewczyny, przypomniało mi się coś. Dziewczyna była nowa. Pobiegłam go innego pokoju, gdzie była niszczarka do papieru. Myślałam, że coś widziała...
Było tam.
Ktoś wysłał do niej list, na adres szpitala. List dotarł do nas, zanim jeszcze ona się tu znalazła. Nie miało to dla mnie sensu...
„-gratulacje” – było napisane na kawałku papieru. „Jesteś jednym z trzech pozostałych kandydatów! By zakwalifikować się do następnej rundy, w ciągu trzech tygodni prześlij nam 400-stronicową-„
Reszta listu była podarta. Nie znalazłam koperty ani żadnych nazwisk, które mogłyby mnie do czegoś doprowadzić. Nie ważne – wiedziałam wystarczająco. Coś się działo i miałam na to wystarczające dowody.
- Interesujące – powiedział doktor po przeczytaniu kawałka listu. – To pasuje do historii, którą mi opowiedziałaś...
- Myślę, że dzieje się tutaj coś... dużego – odparłam.
- Co masz na myśli? – zapytał całkiem poważnie.
- W tej historii jest coś więcej niż to, że dziewczyna jest szalona. Czy to nie wymaga śledztwa?
- Ona wciąż widzi ludzi, jako potwory. Nic nie zmieni faktu, że zabiła ochroniarza i koleżankę. Ktoś zażartował sobie z niej z tym stypendium. Nie spała tygodniami i zniszczyła sobie mózg.
- Dlaczego nie interesuje cię to bardziej? – zapytałam czując złość. – To jest COŚ. A już na pewno bardzo niebezpieczne oszustwo ze stypendium.
- To nie nasza praca.
Nagle zrozumiałam, że on mi nie pomoże.
- Tak, masz rację – powiedziałam. – Przepraszam.
Uśmiechnął się. Lubił, kiedy przyznawano mu rację.
Kiedy wychodziłam, powiedział jeszcze:
- Słyszałem plotki, że ty również zachowujesz się dziwnie. Czytasz akta po nocach i te sprawy. Nie zbliżaj się za bardzo do naszych pacjentów. Nie szukaj w ich historiach czegoś więcej, niż tylko produktów chorego umysłu.
- Dlaczego? – zapytałam. – Boisz się, że szaleństwem można się zarazić?
Nie odpowiedział.
Mam pewność, że dzieje się tu coś więcej – nie chodzi tylko o tę dziewczynę, ale też o innych pacjentów... Zaczynam się zastanawiać, czy my nie mamy z tym czegoś wspólnego...
  • 7

#914

Akiro.
  • Postów: 24
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

~15 godzin tłumaczenia. Zdaję sobie sprawę, że w tekście mogą pojawiać się literówki lub trochę błędów stylistycznych, ale rzygam już tym i nie miałem siły czytać tego samego po raz n-ty [tekst ma 31 stron A4 w Wordzie (autokorektę mam wyłączoną, bo nie wszystko poprawia tak jak trzeba)]. Za wszystkie błędy przepraszam i mam nadzieję, że nie utrudnią one w większym stopniu czytania tego tekstu (w razie czego, jak pojawi się coś bardziej rażącego w oczy, możecie wytknąć mi go w temacie od komentarzy, to zedytuję :) )

Grotołaz Ted
3/23/01
Po otrzymaniu przytłaczającej liczby próśb, aby opowiedzieć o moich odkryciach i groteskowych przeżyciach w jaskini niedaleko domu, postanowiłem założyć stronę http://www.angelfire.com/trek/caver/ (niestety już upadła:( ~Akiro). Wyróżnię najważniejsze wydarzenia, które przytrafiły mi się w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Zaczynając od podróży do wspomnianej jaskini w grudniu roku 2000 i kończąc na... w sumie, to się właściwie jeszcze nie skończyło. Opowiem wszystko, tak jak tego doświadczyłem, w porządku chronologicznym.

Załączam fotografie, które zrobiłem podczas wędrówek do jaskini. Narysowałem też kilka ilustracji, aby czytelnik miał lepsze wyobrażenie, o tym jak to wszystko wyglądało. Wszystkie zdjęcia zostały zrobione przeze mnie lub innych ludzi, którzy ze mną tam chodzili.

Chciałbym jednak wyjaśnić kilka spraw, zanim zacznę:
1 - większość zdjęc zrobiliśmy jednorazowym Kodakiem. Podczas wycieczek lepszy aparat miałem raz, może dwa.
2 - nie wymienię imion ani nazwisk innych osób w to wciągniętych. Jeśli znasz mnie, to znasz też ich.
3 - NIE wyjawię lokacji jaskini NIKOMU bez względu na powód! Więc nawet nie pytajcie! Odmawiam bycia odpowiedzialnym za inne życie niż swoje. Jaskinię będę nazywać "Jaskinią Tajemnic" (w oryginalnej wersji Mystery Cave). To NIE JEST jej prawdziwa nazwa.

Jeśli uważacie te wydarzenia za naciągane, zgadzam się. Gdybym ich nie doświadczył na własnej skórze, doszedłbym do podobnych wniosków.
Ze względu na przejrzystość tekstu, "zwykła czcionka" będzie oznaczać zawartość dziennika, a "kursywa" moje komentarze i refleksje. Zrobię co w mojej mocy, aby przekazać swoje myśli i uczucia w najlepszy sposób. Pominę jedynie nic nieznaczące części dziennika, które nie mają nic wspólnego z moimi przeżyciami, takie jak jedzenie, kupno paliwa, prowiantu, itd.




Dziennik Grotołaza 12/30/2000
B i Ja postanowiliśmy udać się na jeszcze jedną wycieczkę do jaskini przed nowym rokiem, więc wybraliśmy pobliską „Jaskinię Tajemnic”. Nie nadwzyczajna, ale skoro żaden z nas już od dawna nie zapuszczał się do jaskiń, każda będzie dobra. Byliśmy trochę podekscytowani. W niższej części jaskini znajdowała się wąska szczelina, którą chciałem obejrzeć, aby sprawdzić, czy można przez nią przejść. Była niewielka, ale przepuszczała wiele powietrza.
Nawet jeśli okaże się zbyt mała, to warto sprawdzić, co znajduje się w środku.

Spakowaliśmy sprzęt i wyruszyliśmy o godzinie 15:00. Szybko dotarliśmy na miejsce. B jeździ bardzo szybko.
Zaczepiliśmy się o drzewo i zaczęliśmy schodzić w dół. Zszedłem pierwszy i przygotowałem ekwipunek, kiedy B dopiero dochodził.
Często będę nawiązywać do B. Działamy razem już od kilku miesięcy. W wyniku wypadku kilka lat wcześniej, wmawiano mu, że już nie będzie chodzić. Dzięki ciężkiej pracy i wytrwałości, nie tylko chodzi ale także radzi sobie całkiem nieźle w jaskiniach. Trudniejsze przejścia mogą go nieco spowolnić, ale daje radę. Cierpliwość sprawia, że radzi sobie z każdą przeszkodą.

Jest powiedzenie wśród ludzi w naszym fachu: "Jeśli wieje, trzeba wejść". Znaczy to, że jeśli przejście ma dobry przepływ powietrza, to jest warte sprawdzenia. Po eksploracji wszystkich zwyczajnych przejść, zeszliśmy na dół aby przyjrzeć się dziurze. Jest ona głęboko w jaskini, prawie na samym dole. Znajduje się na ścianie, około trzy stopy nad ziemią. Aby do niej zajrzeć, musiałem kleknąć i nieco się pochylić pod skałą.
Wsadziłem latarkę do dziury, aby sprawdzić co uda mi się zobaczyć. To co ujrzałem, podekscytowało mnie. Dziura miała średnicę jakichś 3-5 cali. Prowadziła ona do wąskiego przejścia, które kawałek dalej trochę się rozszerzało. 10-12 stóp wgłąb trzebaby było się przeczołgać. Potem wydawało się rozwidlać. Jak bardzo, nie wiemy. Mogło to być nowopowstałe przejście (oczywiście, nikt nigdy się tędy nie przedostał, ale z drugiej strony może być inne wejście). Nawet, aby dostać się do miejsca do czołgania, musiałbym powiększyć dziurę, ponieważ w tej chwili jest wielkości mojej pięści.
 

Opening.jpg

Usiedliśmy na kilka minut, żeby odpocząć i przemyśleć dalszy plan wędrówki. Siedząc w ciemności, słyszeliśmy podmuchy wiatru po drugiej stronie. Był to niski, upiorny hałas. Od czasu do czasu dochodziły do nas też dudnienia. Nic niepokojącego. Jaskinia znajduje się pod drogą, na której jeżdżą ciężarówki. Wywnioskowaliśmy, że to one powodują te dźwięki.

Zdecydowaliśmy, że najlepszym wyjściem będzie użyć bezprzewodowej wiertarki, włożyć dłuto a następnie skruszyć ścianę młotem. Wydawało się proste. Poszerzylibyśmy dziurę na tyle, aby się w niej zmieścić i zobaczyć co jest po drugiej stronie. Próby przeciśnięcia całego ekwipunku przez nią, byłyby męczarnią, ale mieliśmy nadzieję, że to co zobaczymy będzie tego warte.
Przejście nazwałem "Floyd's Tomb" (Krypta Floyda - przejdę na polską nazwę), po Floydzie Collinsie. Wyglądało to jak ciasne miejsce, gdzie spędził ostatnie chwile życia.
 

Floyd.jpg

Floyd Collins był grotołazem na początku XX wieku. Utknął w bardzo wąskiej przestrzeni i nie mógł się uwolnić. To niesamowita historia, opisana ze szczegółami w książce "Trapped: The Story of Floyd Collins" (taki był chyba tytuł, nie pamiętam autora). Nazwanie naszego przejścia Kryptą Floyda było nie tylko hołdem dla niego, ale też dobrym komentarzem co do wielkości tegoż przejścia.

Ha ha! Wspominając to teraz, wydaje mi się to śmieszne, że myślałem, iż wszystko będzie takie proste. Spodziewałem się kilku godzin pracy. Gdybym wiedział ile to naprawdę zajmie, to porzuciłbym ten pomysł już na początku. Gdybym wiedział, czego tam doświadczę, nigdy bym tam nie wrócił.

Zebraliśmy sprzęt i wyszliśmy na powierzchnię. Normalnie, nie obchodziło by mnie to czy do niej kiedykolwiek wrócę. Nie ma tam nic specjalnego. Ale teraz, jedynym o czym myślałem, był powrót do środka i przedostanie się przez szczelinę. Nawet nie wyszliśmy na zewnątrz, a już planowaliśmy ponowną wędrówkę.




27-28 stycznia, 2001
Oboje byliśmy bardzo podekscytowani powrotem. Podejrzewałem, że po 4 godzinach przedostaniemy się i zobaczymy co jest dalej. Załatwiliśmy wiertarkę firmy DeWalt. Zabraliśmy też różne świdry, dwa duże młoty, dłuta i kilka innych przedmiotów, których nawet nie użyliśmy. Zniesienie tego wszystkiego na dół okazało się nie lada wyzwaniem. Jeden z nas schodził w dół zatrzymując się na jakiejś krawędzi, aby drugi spuścił narzędzia. Powtarzaliśmy to wszystko, aż zeszliśmy na sam dół. Potem trzeba było zanieść wszystko do dziury, co zajęło nam około godziny.
B jako pierwszy zajął się pracą. Po wyczerpującej godzinie, mogliśmy stwierdzić, że nie uda nam się za pierwszym razem. Zmienialiśmy się tak co jakiś czas, tonąc w pocie. Jeden robił sobie przerwę, aby coś zjeść i się napić, kiedy drugi zabierał się do roboty.
Rutyna wyglądała tak:
Najpierw musieliśmy klęknąć i unikać rozbicia głów o niski sufit. Działając w tej niewygodnej pozycji, wwiercaliśmy się w ścianę wokół dziury. Była to ciężka praca. Musieliśmy mocno naciskać wiertarkę a i tak trwało to długo. Potem wsadzaliśmy do środka dłuto i zaczynaliśmy uderzać w nie młotem, do skruszenia skały. Następnie to powtarzaliśmy.

Aby pomóc wam w wyobrażeniu sobie, jak długo to trwało – średni kawałek skały, który odpadał był wielkości paznokcia. Kiedy udawało nam się usunąć większy odłamek (~1/3 mojej dłoni), mogliśmy świętować.
Od czasu do czasu, dla odmiany, uderzaliśmy po prostu w dłuto młotkiem. Był to wolny proces. Problem z młotkiem był taki, że ze względu na ciasne pomieszczenie nie mogliśmy wziąć dobrego zamachu.

Nawet jeśli pracowaliśmy wiele godzin i kilka razy wychodziliśmy i wracaliśmy do jaskini, nigdy nie odkryliśmy lepszego sposobu na poszerzenie dziury. Wiertarka, dłuto i młot przynosiły najlepsze rezultaty biorąc pod uwagę wysiłek. Mieliśmy wiele szalonych pomysłów. Zaczynając od TNT (tak naprawdę nigdy poważnie nie rozważany), kończąc na przyniesieniu agregatora pod jaskinię i podłączeniu go do młota pneumatycznego przedłużaczem, który mielibyśmy znieść na dół. Przeszło nam nawet przez myśl, aby użyć ciekłego azotu, żeby zmrozić skałę i łatwiej ją skruszyć!

Po paru godzinach ciężkiej pracy zauważyliśmy, co będzie przeszkadzającym nam czynnikiem. Baterie. Mniej więcej wtedy musieliśmy wymienić pierwszą. Druga wytrzymała nieco dłużej, ponieważ więcej czasu poświęcaliśmy na kruszenie ściany młotem. Po trzech następnych godzinach, padła też druga, więc uznaliśmy, że na jeden dzień starczy. Uff! Pierwszy raz, odkąd przyszliśmy, mieliśmy wspólną przerwę. Fajnie było popatrzeć na rezultaty naszej pracy. Wtedy znowu usłyszeliśmy wycie wiatru. Wydawało się trochę głośniejsze niż ostatnio, ale doszliśmy do wniosku, że to wiatr po prostu wieje mocniej. Ale to, co zaczęło nas niepokoić to dudnienia. One też zaczęły wydawać się głośniejsze i częstsze. Tym razem nie mogliśmy powiedzieć, że to wina ciężarówek. Zacznijmy od tego, że droga nad nami wcale nie była taka ruchliwa. O tej porze nocy powinna być pusta. Jednakże, dudnienia nie ustawały. Wyglądało na to, że pochodzą z głębi przejścia. B powiedział, że popyta bardziej doświadczonych grotołazów, co moze powodować ten dźwięk.

Długo nie odpoczywaliśmy. Wciąż musieliśmy wnieść sprzęt z powrotem na górę. Zostawiliśmy część przy dziurze, ale z powodu wycieńczenia, wyniesienie reszty było dla nas trudne. Początkowo planowaliśmy, że dzisiaj skończymy z tą jaskinią a jutro obejrzymy parę innych.
Tymczasem, postanowliśmy zajechać do najbliższego motelu, naładować baterie i wrócić do jaskini.

Dziura po pierwszym dniu:

Opening2.jpg

Potem dostaliśmy pokój i zjedliśmy obiad; nie spałem dobrze pomimo zmęczenia. Wstaliśmy późno. Drugi dzień był taki sam jak pierwszy. Znów pracowaliśmy aż padły obie baterie i wciąż nie byliśmy nawet blisko końca. Wycie wiatru i dudnienia pojawiały się tak jak wcześniej.




Trochę o pracy grotołaza
Zanim zacznę pisać dalej, pomyślałem, że pomocnym będzie, jeśli opiszę czytelnikowi trochę pracę grotołaza i atmosferę w tunelach. Kiedy tak czytam co napisałem, zauważam, że język, którym się posługuję w dzienniku zakłada, że czytelnik wie już trochę o tym, jak to wszystko wygląda w środku. Innymi słowy, piszę dzienniki dla SIEBIE! Poświęcę trochę czasu, aby dać wam nieco bardziej szczegółowy opis. Opowiem o tym, jak było, kiedy pracowaliśmy wewnątrz i podsumuję swoje odczucia do tej pory.

Jaskinia została "odkryta" dekady temu, kiedy budowa w okolicy ujawniła jej wejście. Od tamtego czasu, została odwiedzana głównie przez lokalnych i paru innych grotołazów. W środku można znaleźć puszki po piwie i inne śmieci. Kiedy ludzie weszli do niej po raz pierwszy, musiała byc piękna. Pył, graffiti, wandale i czas pozostawiły skazę na jej wyglądzie. W środku wciąż są miejsca, gdzie niewielkie części pozostają nienaruszone i pokazują, jak niegdyś wyglądała reszta.

Żeby wejść do środka, trzeba mieć długą linę, żeby spuścić się po niej na dół. Pobliskie drzewo służy jako dobry punkt zaczepienia. Kiedy sznur zostanie przywiązany, około 20 stóp dalej, z niewielkiej krawędzi, moze być spuszczony 15 stóp w dół do następnej krawędzi. Kiedy jaskiniowiec zejdzie na dół, potrzebne jest światło. Ja używam latarki zamontowanej na kasku. Poza tym noszę 2 race jako zabezpieczenie, jeszcze jedną latarkę w plecaku i świecące pałeczki. Może nie dają dużo światła, ale są przydatne podczas przerw na odpoczynek. I MOŻNA ich użyć, gdy inne źródła zawiodą.

Po krótkiej wspinaczce, grotołaz dociera do dużego dołu. Ta sama lina jest używana, aby dostać się na dół. Jakieś 50 stóp, ale nie możesz spuszczać się swobodnie. Trzeba manewrować wokół ostrych skał. Wejście na górę jest utrudnione z tego samego powodu.
Przed zejściem ubieram T-shirt, rękawice i ochraniacze na kolana. Kiedy wychodzę z jaskini, mam zazwyczaj kilka rozcięć i zadrapań, ale przynajmniej mam jako taką wygodę podczas wspinaczki. Temperatura jest stała. W lecie czuć lekki chłód, w zimie wydaje się ciepło. Chodziliśmy tam w mroźne dni, a 10 stóp wgłąb nie potrzebowaliśmy już kurtek. To dobra temperatura do pracy.

Na dole dociera się do niewielkiego pomieszczenia, w którym można zostawić ekwipunek od wspinaczki, jako że dalej już się nie przyda i będzie jedynie wchodzić w drogę. Następnie trzeba się przeczołgać przez wąską szczelinę o wysokości kilku stóp. Teraz właśnie przydają się ochraniacze na kolana. Powierzchnia skały pokryta jest delikatnym pyłem zmieszanym z odłamkami skał. Cienka warstwa pyłu wcale nie łagodzi bólu odczuwanego na nogach i rękach.

Po przejściu na drugą stronę, przestrzeń trochę się zwiększa, pozwalając na wstanie na nogi. Jaskinia rozwidla się teraz na kilka innych przejść. Dwa z nich kończą się litą skałą. Pozostałe dwa prowadzą do niewielkich zbiorników wodnych.
Woda jest często spotykana w jaskiniach. Mówiono mi, że jeden z lokalnych mieszkańców był jedną z pierwszych osób w jaskini i że jego kuzyn w niej nurkował. Powiedział mi, że jaskinia pod wodą biegnie dalej przez kilkaset stóp, po czym się kończy. Liczyli na to, że wypłyną na powierzchnię i będą mogli zwiedzić co nieodkryte.

Niestety, nie posiadam wiedzy, aby powiedzieć coś więcej o typach skał w jaskini. Kiedy się przewiercaliśmy, pojawiały się fragmenty łatwiejsze do przebicia niż pozostałe. Były też różne kolory kamienia (zobaczcie zdjęcia). Ale to jedyny sposób, w jaki potrafię je opisać.
Przejście najbardziej na prawo jest największym z całej czwórki. Początkowo sufit wisi na wysokości 10 stóp, jednak z czasem się obniża do wysokości ok. 6 stóp. I jest tak dalej przez następne 40 stóp. Ta część jaskini przypomina trochę kamieniołom. Podłoga jest płaska, a tunel wygląda jak wyrzeźbiony. W końcu dobiega on końca i znowu zaczyna się czołganie przez następne 20 stóp w dół. Na początku jest całkiem łatwo, potem robi się ślisko.

Kiedy idę z B, niosę koniec sznura, którego wcześniej używaliśmy. Zazwyczaj muszę do niego przywiązać jeszcze jeden, aby się upewnić, że dzięki niemu bezpiecznie się przedostanie. Po wyjściu ze szczeliny znowu można stanąć na nogi.

Po zejściu kilku stóp w dół jest ostry zakręt w lewo. Kończy się on 75 stóp dalej mniejszym zbiornikiem wodnym. Z prawej strony jest skała. Naprzeciw jest wgłębienie na jakieś 3 stopy, na którego końcu znajduje się mała dziurka wielkości piłki do softballa. Żeby się tam dostać, grotołaz musi kucnąć, aby nie uderzyć się głową o sufit.
Kiedy dostajemy się do naszego miejsca pracy, jest nam już dosyć gorąco i zaczynamy się pocić, a pierwszą rzeczą, jaką zauważamy, jest chłodna bryza pochodząca z wnętrza dziury.

Drużyna dociera do miejsca, w którym gaszone są wszelkie źródła światła. Absolutna ciemność wypełnia oczy. Przez moment, grotołaz wytęża wzrok, koncentrując się, żeby wyłapać najmniejszy punkcik światła. Po krótkiej chwili, odwraca głowę na dźwięk szelestu – prawdopodobnie inny grotołaz – tylko po to, aby pozostałe zmysły wróciły, wysilone. Dźwięki, zapachy i wszelkie odczucia, które były pomijane do tego momentu, pojawiają się ze zdwojoną siłą. Ból tyłka na nierównej powierzchni tunelu. Zapach pyłu, pot, guano. W głowie każdego grotołaza pojawia się wtedy myśl: „Co jeśli?”. Co jeśli trzeba będzie się wspiąć z powrotem na górę bez światła? Czy się uda? Czy będzie umiał odnaleźć wszystkie krawędzi i występy skalne, które doprowadziły go wcześniej do tego miejsca? Jeśli nie, czy ratownicy znajdą go na czas?

Głębia ciemności odczuwalna w tej chwili jest czymś rzadko doświadczalnym na zewnątrz. Wielu początkujących grotołazów błędnie deklaruje, że muszą trzymać dłoń w odległości 2-3 cali od twarzy, zanim będą mogli ją dostrzec. Prawdą jest, że ludzie oko nie jest w stanie widzieć pod nieobecność światła. Jeśli nie usłyszeliby czegoś, zmierzającego w ich kierunku, poczuliby to zanim by to zauważyli. KOMPLETNA, CAŁKOWITA ciemność! To ćwiczenie jest dobrym sposobem, aby przypomnieć ludziom o noszeniu ze sobą zapasowego światła.

Jak tak pracowaliśmy w jaskini, stworzyliśmy dosyć wcześnie pewien system i niewiele się w nim zmieniło podczas dalszych wycieczek. Za pierwszym razem w jaskini, B wziął pierwszą zmianę w kruszeniu skały. Po upływie połowy godziny potrzebował przerwy, więc ja przejmowałem pałeczkę. Mówił mi, gdzie najlepiej „zaatakować”, a ja kontynuowałem jego pracę. Wywiercaliśmy dziurę świdrem, tak głęboko jak mogliśmy. Podczas roboty ubieraliśmy okulary ochronne i maseczki, żeby pył nie dostał się do naszych ust. Następnie wkładaliśmy do dziurki dłuto, które zaczynaliśmy tłuc z całej siły, aby odpadły niewielkie odłamki kruszcu. Potem wierciliśmy kolejną dziurkę i powtarzaliśmy cały proces. Od czasu do czasu trafialiśmy na bardziej miękkie fragmenty, więc robota szła szybciej. Pracowaliśmy tak, aż opadały z nas wszystkie siły. Wtedy następowała zmiana.

Kiedy jeden z nas pracował, drugi siedział w ciemności jedząc lub pijać, albo po prostu leżąc oparty na torbie. Po kilku takich zmianach, byliśmy już na tyle zmęczeni, że podczas przerw drzemaliśmy. Jedynym źródłem światła, którego używaliśmy, było te na naszych kaskach. Było skierowane na dziurę, więc odpoczywająca osoba była pozostawiana w ciemnościach. To pewna korzyść, ponieważ odpoczywająca osoba zazwyczaj... odpoczywała. Przerwa na odpoczynek była też szansą, aby trochę ochłonąć, co wcale nie trwało długo w chłodnej temperaturze jaskini.

Pamiętam, że często spoglądałem na dziurę i myślałem: „Hej, jest już wystarczająco duża. Chyba jakoś się przecisnę” tylko po to, aby rozczarować się swoją próbą. Jednakże, nawet po nieudanym podejściu, wiedziałem, że się nie poddam dopóki nie przedostanę się na drugą stronę. Wiedziałem, że potrwa to wiele godzin. Właściwie, opanowała mnie obsesja na tym punkcie. Starałem się wpadać do jaskini i pracować w niej jak najczęściej. Miałem nadzieję, że przejście prowadzi do większej, nieodkrytej jeszcze jaskini i jako pierwsi postawimy w niej stopy. I, skoro B był takim zagorzałym grotołazem, motywowała go ta sama chęć odkrycia nowej jaskini. To, co znaleźliśmy, wcale nie było tym czego oczekiwaliśmy...





10 lutego, 2001
Minęły dwa tygodnie, a my wciąż pracowaliśmy wewnątrz jaskini. Przyznajemy, że opanowała nas obsesja na jej punkcie. To może tylko oznaczać, jak ekscytujące muszą być nasze życia. To nie tak, że myślimy, iż po drugiej stronie musi być coś niezwykłego. Po prostu cieszy nas myśl, że będziemy pierwszymi ludźmi na Ziemi, którzy pierwsi wejdą do tej nieodkrytej części jaskini. Aczkolwiek, jeśli znajdziemy ukryty skarb, to wcale nie będziemy narzekać!

Zaczęliśmy trochę późno. Kiedy mówię ludziom, że idę do jaskini w nocy, zastanawiają się dlaczego. Nie przestają myśleć, że wewnątrz cały czas jest noc. Przez całą drogę do Jaskini Tajemnic, rozmawialiśmy o różnych sposobach, które mogłyby przyspieszyć naszą pracę. B powiedział mi też, że rozmawiał w paroma innymi grotołazami, którzy podpowiedzieli mu, co mogło powodować te dudnienia. Pomyśleli, że głębiej w jaskini może znajdować się wodospad, ale nie potrafili wytłumaczyć, dlaczego dźwięk pojawiał się i znikał. Dla mnie to tylko kolejny powód, aby nie przestawać. Żeby się przekonać.

Tym razem zabraliśmy psa B, Whip. To Jack Russel Terrier. Zabranie psa do jaskini wcale mi nie przeszkadzało. Była już nami wcześniej. W jaskini zachowuje się bardzo grzecznie. Musieliśmy ją po prostu spuścić na dół poprzez ręcznie robioną uprząż. Potem radzi już sobie sama. Lubi odkrywać nowe miejsca, ale nigdy nie znika z zasięgu naszego wzroku. Nie ma swojego źródła światła, więc musi czekać na nas. Kolejnym rzeczą, która sprawiła, że nie przeszkadzała mi jej obecność było to, że planowaliśmy wsadzić ją do małej dziury i sprawdzić jak daleko uda jej się dojść. To może nam podpowiedzieć, co znajduje się po drugiej stronie. Wiedzieliśmy, że gdyby po drodze napotkała przeszkodę, której nie widzieliśmy, wróciłaby do nas.


Dogted.jpg

~Whip przy wejściu do jaskini.

Nie zabraliśmy tak dużo narzędzi jak ostatnim razem. Poza tym, zostawiliśmy trochę z nich wewnątrz dziury, abyśmy nie musieli taszczyć ich z powrotem. Udało mi się załatwić dodatkowe dwie baterie do wiertarki, więc mieliśmy już cztery. I kilka nowych świdrów. Nawet z psem dostaliśmy się na miejsce całkiem szybko. Wtedy stało się coś dziwnego, czego nie umiem wytłumaczyć.
Whip zaczęła węszyć od razu po tym, jak spuściliśmy ją ze smyczy. Była w psim niebie, niuchając i plątając się pomiędzy nogami. Biegała od jednego do drugiego, kiedy szliśmy do naszego miejsca pracy. W miejscu, w którym droga rozgałęzia się w cztery przejścia, pies stracił żywotność. Po prostu zaczęła się trzymać mnie albo B. To wydało się troche dziwne. Gdy zbliżaliśmy się do dziury, nie odstępowała B już nawet na krok. Stała się jakaś drażliwa. Jakby zobaczyła coś, co jej się nie podobało. Kiedy stanęliśmy przed wgłębieniem, zatrzymała się i nie chciała dalej iść. Ruszyła dalej dopiero po naszych namowach. Miała najeżoną sierść. 20 stóp przed dziurą zaczęła się trzęść i kryć za B. Schowała ogon i skuliła się przy ziemi. Dziwne! Widziałem jak zadzierała z psami dwukrotnie większymi od niej, a teraz zachowywała siętak jakby sam szatan krył się w ciemnościach. Doszedłem do wniosku, że musiały to być jakieś zwierzęta, a Whip wyczuła ich zapach. Szkoda, że ją to zdenerwowało, ponieważ nie ma już sposobu, aby weszła do dziury.

Zdecydowaliśmy, że jeden z nas będzie pracował, kiedy drugi zostanie z psem jeszcze kilka stóp dalej niż zazwyczaj odpoczywaliśmy. Powróciliśmy do swojej rutyny wiercenia, tłuczenia, itp. Z dodatkowym zapasem baterii mogliśmy częściej używać wiertarki, nie martwiąc się o brak energii. Nie sprawiło to, że praca stała się prostsza, ale na pewno szybsza. Wciąż WOLNA. Ale jednak nie przeszkadzało mi to.

Dalsze wpisy dotyczą naszych postępów. Przez cały okres naszej pracy, Whip się nie ruszała. Leżała na torbach i się trzęsła. Od czasu do czasu skomlała. Rzeczą, której wtedy nie zauważyłem, było to, że nie odwracała wzroku od dziury. Powinniśmy być bardziej spostrzegawczy i uważniej patrzeć na tego intuicyjnego zwierzaka.

Działaliśmy już na naszej czwartej baterii, kiedy wydarzyła się kolejna dziwna rzecz. B pracował. Właśnie skończył wiercenie i miał zabrać się do kruszenia skały, kiedy zatrzymał się i spojrzał do dziury. Byłem z tyłu, prawie spałem i ledwo zwracałem na niego uwagę. Miał przy sobie światło do oświetlania miejsca pracy. Widziałem jego napięte spojrzenie. Zerknął na mnie i potrząsnął głową Spytałem się, o co chodzi. Powiedział, że może przysiąc, że właśnie usłyszał dziwny dźwięk pochodzący z wewnątrz. Jak kamień pocierający o kamień. Coś jak szlifowanie. Pomyślałem, że to po prostu coś dzwoni w jego uszach od wiertarki (nie zabrał ze sobą zatyczek). Zapewnił mnie, że wie co słyszał. Nie miałem żadnego wytłumaczenia, więc powróciłem do drzemania. B siedział w ciszy jeszcze przez jakąś chwilę, zanim powrócił do pracy. Od czasu do czasu przestawał, aby nasłuchiwać. B twardo stąpa po ziemi i nie jest kimś, kto podążałby za wyobrażonym przez siebie dźwiękiem. Wierzę, że coś usłyszał, ale nie bardzo mnie to obchodzi. Podejrzewam, że odkryjemy to, kiedy dostaniemy się na drugą stronę.

Ostatnia bateria działała przez około godzinę. Rozmawialiśmy o naszych postępach, kiedy postanowiłem sprawdzić, czy moja głowa zmieści się w dziurze. Przeszła łatwo, gorzej z ramionami. Kiedy tak tam klęczałem, rozmyślając jak blisko końca już jesteśmy, zauważyłem coś, co B przeoczył: wiatr ustał! Za każdym razem kiedy byłem wewnątrz jaskini, czułem wiatr. Nawet ostatnim razem wiało jak nigdy dotąd. A teraz, nic! B powiedział, że nie wie kiedy ustał. Dudnienia też umilkły. DZIWNE!

Ta pusta stara jaskinia stawała się co raz bardziej tajemnicza. Długo rozmawialiśmy. Debatowaliśmy nad tym, co może powodować te niezwyczajne zdarzenia. Podejrzewam, że jednym z powodów, dlaczego siedzieliśmy tak bezczynnie, było to, że byliśmy zbyt wstrząśnięci, aby się ruszyć. Nie mogliśmy wymyślić żadnych racjonalnych wyjaśnień tych dziwnych zjawisk. Po jakichś trzydziestu minutach, spakowaliśmy sprzęt i wyruszyliśmy na powierzchnię. Whip cieszyła się jak nigdy. Znowu zostawiliśmy troche narzędzi. Po prostu wsadziliśmy je do dziury. Niewielu ludzi tu przychodzi, więc nie mieliśmy się czym martwić. Poza tym, byliśmy zbyt zmęczeni.

Tym razem zrobiliśmy olbrzymie postępy. Dodatkowe baterie pomogły. Wciąż zostało nam dużo do zrobienia, ale fajnie jest popatrzeć na to, co zrobiliśmy do tej pory.


Opening3.jpg

Dalsza część wpisu dotyczy drogi powrotnej i odpoczynku w motelu. Byliśmy wykończeni!

Wracając myślami do tych wydarzeń, nie wierzę jak zwyczajnie się zachowywaliśmy, biorąc pod uwagę wszystkie te rzeczy, które wydarzyły się w jaskini. W tamtej chwili myśleliśmy tylko o powrocie do niej. Wszystko inne jedynie nas rozpraszało. Pamiętam, że myślałem, iż fajnie będzie zobaczyć skąd pochodzi wiatr, co powoduje hałas, itp. Teraz, tygodnie później, myślę o swojej ignorancji i naiwności.






3-4 marca, 2001
Trzy tygodnie później postanowiliśmy wrócić do jaskini. Nasze nastawienie nieco się zmieniło. Na początku podchodziliśmy do tego, jak do fajnej przygody. Od naszej ostatniej wycieczki, uznaliśmy, że czas podejść do tego bardziej poważnie. Ostatnio niewiele ze sobą rozmawialiśmy (bez konkretnych powodów, po prostu konflikty w zajęciach). Zamiast dyskutować o sposobach na przejście przez dziurę, zaczęliśmy szukać racjonalnych wyjaśnień co do ostatnich wydarzeń. Nikt z nas nie miał pomysłów, które by to wytłumaczyły. Rozbawiło nas to, że żaden z nas nie rozmawiał o naszej ostatniej wycieczce z innymi ludźmi. Całkowita odwrotność poprzednich podróży. Fajnie było opowiadać przyjaciołom i rodzinie o naszych postępach. A jeszcze fajniej o ciasnej szczelinie, przez którą mamy się przecisnąć. Niewiele z tych osób wyraża chęci, aby czegoś takiego doświadczyć. Ja też nie, ale zrobię to, żeby dostać się na drugą stronę. Dobra motywacja.

Opuściliśmy miasteczko wczesnym popołudniem, aby ominąć korki. Nie pamiętam o której dotarliśmy do jaskini. Przygotowaliśmy się i ruszyliśmy w dół. Oczywiście, B tym razem zostawił psa w domu. Wzięliśmy mniej więcej ten sam sprzęt, co ostatnim razem. Zeszliśmy na dół w całkiem niezłym czasie. Mamy na prawdę dobry system wspinaczki. Tym razem był tylko jeden mały wypadek. B skaleczył się w ramię przy zejściu. Na szczęście nie głęboko. Zaczekał, aż dotrzemy do dziury zanim opatrzył ranę. To tylo powierzchowne nacięcie. Kiedy on czyścił skaleczenie, ja zabrałem się do roboty. Zauważyliśmy, że wiatr i dudnienia powróciły. Mieliśmy cztery baterie i cztery (a może 3 i ½) ręce. Miałem wielkie nadzieje, że to w końcu ten dzień.
Początek był bardzo powolny. Kiedy zaczęliśmy pracę nad dziurą, skała była gruba na jakieś 3 cale. Podczas jej powiększania, grubość stale się zwiększała. W wyniku tego, nasze postępy też się spowolniły. Jednakże, wciąż wkładaliśmy w to tyle energii, ile tylko mogliśmy. Dziura była już na tyle duża, że mogłem wsadzić do środka młotek i zrobić zdjęcie jej wnętrza.


Floydstomb.jpg

Widok zwiększającej się kupy skał przed dziurą naprawdę pokrzepiał. Zazwyczaj nie rozmawiamy dużo podczas pracy, ponieważ jeden z nas robi duży hałas wiertarką i młotem. Podczas przerw też wymieniamy sięco najwyżej krótkimi słowami. Przerwa następuje, kiedy osoba pracująca zechce się zmienić. Mam trochę więcej wytrzymałości od B, ale on wykonuje tyle samo w krótszym czasie, ze względu na swoją siłę. Wciąż świętujemy małe zwycięstwa spotykane po drodze. Za każdym razem, kiedy kawałek ściany odpada, cieszymy się. W rzadkich chwilach, kiedy odpada skała wielkości pięści, zaczynamy krzyczeć ze szczęścia. To kolejny kawałek ziemi, który przestaje nas oddzielać od... tego co jest po drugiej stronie. Cały czas mam fantazje, że znajdziemy ukryte pomieszczenie, w którym lata temu hiszpańscy odkrywcy ukryli swoje skarby i zasypali wejście. I że pozostały nietknięte przez cały ten czas! B ma bardziej realistyczną i przyziemną teorię. Podejrzewa, że po drugiej stronie jest po prostu kolejna jaskina. Zobaczymy kto ma rację.

Tym razem chciałem sprawdzić, czy uda nam sięprzyspieszyc pracę używając większych świdrów. Kupiłem parę w mieście. Jeden miał większą średnicę od pozostałych. Drugi był węższy, ale dłuższy. Wydawało mi się, że ten duży będzie za duży i miałem rację. Postęp był zbyt wolny i tylko się zmęczyliśmy. W pewnej chwili się złamał i musieliśmy posługiwać się świdrem krótszym o kilka cali. Wciąż działał dobrze. Nie działo się nic nadzwyczajnego dopóki nie działaliśmy na czwartej baterii.

W tamtej chwili klęczałem i powoli wwiercałem się w ścianę. Miałem zatyczki w uszach, okulary ochronne i zagubiłem się we własnych myślach. Nagle, doszedł do mnie dziwny dźwięk. Głośny. Usłyszałem go, pomimo działania wiertarki i zatyczek w uszach. Najpierw pomyślałem, że to po prostu dźwięk śruby, ale ten był jednak inny. Potrzebowałem kilku sekund, aby upewnić się, że pochodzi z dziury a nie od wiertła. Wyłączyłem urządzenie i odetkałem uszy w porę, żeby usłyszeć najstraszliwy krzyk jaki słyszałem w całym swoim życiu. Gapiłem się na dziurę z wybałuszonymi oczami. Przez kilka chwil się nie ruszałem ani nie oddychałem. Odwróciłem się w stronę B. Moment temu leżał jeszcze na torbach, drzemiąc. Teraz stał wyprostowany z otwartymi ustami i obawą na twarzy! Spojrzałem ponownie na dziurę, spodziewając się dostrzec demona, wpatrującego się we mnie. W Krypcie Floyda nic się nie zmieniło. Skupiłem wzrok na końcu szczeliny, tam gdzie kończyła się granica światła. Nie ujrzałem żadnych ruchów, jedynie ciemność. W kompletnej ciszy mogłem usłyszeć bicie swojego serca. Żadnych innych dźwięków.. Nagle, usłyszałem dźwięk drapania za mną i wyprostowałem się. Prawie uderzyłem się w głowę o sufit. Na szczęście, był to po prostu B, który czołgał się do swojej latarki. B się odezwał a ja aż podskoczyłem. Powiedział, żeby wziąć parę kamieni i wsadzić je do dziury. Wyjaśnił, że zwierzę, które wydawało te dźwięki może być w stanie przedostać się przez szczelinę. Od razu złapałem za kilka skał i pchnąłem je do środka najdalej jak mogłem, posługując się trzonem młotka, tworząc w ten sposób mur pomiędzy nami a drugą stroną. Przez cały czas wydawało mi się, że te odgłosy nie pochodziły od zwierzęcia! Nie wiem czy B naprawdę myślał, że to zwierzę, czy po prostu próbował przekonać o tym sam siebie. Nie podzieliłem się z nim swoimi uwagami.

Od tamtego wydarzenia, do momentu napisania tego wpisu (dwa dni później) próbowałem zastanowić się nad możliwym źródłem tego hałąsu. Aby go opisać, powiedziałbym, że brzmiało to jak krzyżówka człowieka krzyczącego ze strachu, a kuguara ryczącego z bólu. Wydawało się, że jego źródło znajdowało się jakieś 100 stóp od nas. Okropny dźwięk rozbrzmiewał przez jaskinię i moje uszy. B ocenił, że mógł trwać od 8 do 10 sekund. Moim najlepszym strzałem byłoby 5 sekund (3 kiedy wierciłem, 1 i ½ na wyłączenie wiertarki i wyciągnięcie zatyczek, a pozostałe ½ sekundy na mrożący krew w żyłach wrzask). Ciężko powiedzieć ile czasu mija, kiedy słuchasz solówki z głębi Hadesu.

Po tym jak wypełniłem szczelinę kamieniami, po prostu siedzieliśmy nasłuchując ciszy. Moje oddechy były szybsze niż zwykle. Nikt z nas nie odzywał się przez jakiś czas. W końcu, B zaproponował, abyśmy wrócili do pracy, ale musimy uważać na wszelkie ruchy wewnątrz dziury. Wsadziliśmy latarkę do dziury, aby oświetlała wnętrze. W tym momencie zauważyliśmy, że wiatr i dudnienia ponownie umilkły. Chyba nie ciężko zrozumieć, że byłem zdenerwowany. Nie odzywałem się do B, ani on do mnie. Wróciliśmy do wiercenia. B przejął robotę. Nie byłem jeszcze zmęczony, ale przebywanie dalej od dziury wcale mi nie przeszkadzało. B przerywał pracę co jakiś czas, aby nasłuchiwać. Ja po prostu siedziałem i go obserwowałem z włączonym światłem. Nie znajdowałem się blisko dziury, ale mimo wszystko rozglądałem się za siebie. Za każdym razem, kiedy moje światło rzuciło jakiś niezwyczajny cień, serce stawało mi w gardle. Moja wyobraźnia szalała. Zdziwiłem się, że B był mniej zmartwiony dziwnym dźwiękiem ode mnie. Po krótkim czasie, wydawało mi się, że skupił się jedynie na swojej pracy. Nie usłyszałem już nic dziwnego, tylko znany dźwięk kruszących się skał. Kiedy rozmyślałem nad możliwym scenariuszem dalszych wydarzeń, zauważyłem, że ponownie zaczynam ekscytować się przedostaniem na drugą stronę. Może nie chciałem, aby cała praca poszła na marne. A może po prostu myśl, że znajdę tam coś cennego.

Moje myśli przerwał jęk B. Prawdopodobnie jakieś przekleństwo. Powiedział, że bateria się wyczerpuje, a on nie skończył jeszcze kruszyć dużego (ekhm...) fragmentu, nad którym pracował. Wziął do ręki dłuto i młot. Zaczął uderzać w skałę. Po około 10 minutach, oparł się o ścianę, spocony, z trudem mogąc złapać oddech. Wyciągnął młotek w moją stronę, zapraszając mnie do przejęcia pracy. Uniosłem dłoń i pokręciłem głową. Byłem przygotowany do wyjścia już od dłuższej chwili. Nie zaczął naciskać i bez podejmowania rozmowy zaczęliśmy pakować sprzęt. Ponownie zostawiliśmy trochę narzędzi. Szedłem pierwszy, parę razy musiałem się zatrzymać, żeby poczekać na B. Nie dlatego, że poruszał się powoli. To po prostu ja się spieszyłem.

Potem dziennik opowiada o reszcie wieczora: obiedzie, decyzji przespania się w motelu i powrotu do jaskini następnego dnia, długiej dyskusji na temat dziwnych dźwięków, kolejnej ciężkiej nocy. NIE MOGĘ uwierzyć, że tak po prostu chcieliśmy tam wrócić, po tym jak usłyszeliśmy ten wrzask. Zgodziłem się na to w połowie dlatego, że B wydawał się niewzruszony na myśl o możliwych zagrożeniach. Najwet jakby to było zwierzę (w co nie wierzyłem, ale nie potrafiłem znaleźć lepszego wytłumaczenia), nie wystawialiśmy się na niebezpieczeństwo? Wracając myślami do przeszłości, wciąż mam trudności w zrozumieniu naszego myślenia w tamtym czasie. Po prostu, byliśmy zbyt gorliwi. W tej chwili myślę, że jedno słowo może podsumować to wszystko: testosteron!




13 marca
To niesamowite, co kilka dobrych posiłków i trochę snu może zrobić z czyimś nastawieniem. Nawet jeśli wciąż mieliśmy w pamięci dziwne wrzaski, to ponownie zapłonał w nas ogień entuzjazmu. Druga strona przejścia wydaje się być już tak blisko. Byliśmy pewnie, że dziś będzie ten dzień. Doszliśmy do jaskini i zaczęliśmy przygotowywać się do zejścia. Ponowne wejście w ciemność przywołało obrazy z poprzedniej nocy. Widok kupki kamieni w świetle naszych lamp, zapach ziemi w powietrzu, dźwiek naszych ciał pocierających o ściany tunelu, kiedy się czołgaliśmy. Jednak, kiedy ponownie pojawiliśmy się przed wejściem do Krypty Floyda, znów byliśmy gotowi do odkrycia nowych części jaskini. Od razu zwróciliśmy uwagę na obecność wiatru i dudnień.
 

Opening4.jpg

Lewy dolny róg dziury nieco nas martwił z powodu grubości skały w tamtym miejscu. Czuliśmy, że jakbyśmy mogli coś na to poradzić, to bylibyśmy już w środku. W tej chwili B trzymał odłupany stamtąd kawałek kamienia. Podczas oglądania szczeliny ekscytacja dosłownie nas pożerała. Wziąłem do ręki młot i zacząłem odłupywać ostre krawędzie dziury, które mogłyby mnie pokaleczyć podczas wejścia. Jej wielkość wydawała się w porządku! Teraz chwila na którą wszyscy czekaliśmy. Ostrożnie podszedłem do wejścia do Krypty Floyda. Uznałem, że najlepiej będzie, jeśli podczas wchodzenia jedną rękę uniosę nad siebie, a głowę odwrócę w bok. Wkrótce stwierdziłem, że to nie zadziała. Dziura była za MAŁA. Jeśli mam przejść bez jej dalszego poszerzania, będę musiał wyciągnąć obie ręce przed siebie, jak podczas nurkowania, obrócić głowę i „wślizgnąć” się do Krypty. Szerokość dziury była ograniczającym mnie czynnikiem. Wysokość była odpowiednia.

Aby wejść prosto do środka musiałem się pochylić. Moje kolana były ugięte, a sama pozycja niezbyt wygodna. Dodatkowo, musiałem się trochę powyginać wsuwając swój tors do wnętrza.
Ręce weszły z niewielkimi otarciami. Następnie głowa. Kiedy była obrócona w bok, wepchnąłem ją do środka aż do ramion. Wtedy zacząłem czuć kamyki, wbijające się w moją skórę. Nie powstrzymywało mnie to, ale z pewnością kaleczyłem swoje ciało. Postanowiłem po prostu wepchnąć się do środka, pamiętając o tym, że kiedyś będę musiał jakoś wrócić tą samą drogą. Trochę pobolało, ale byłem WEWNĄTRZ! No, powiedzmy. Moja górna część ciała była.
 

Buttshot.jpg

~Pochlebne zdjęcie mojej najlepszej strony. Zwróćcie uwagę na przestrzeń, w jakiej musieliśmy pracować.

W środku miałem wystarczająco miejsca, aby się jakoś ułożyć. Była to najszersza część przejścia. Teraz wiedziałem już, jak będzie wyglądała droga przez dalszą część szczeliny. Nawet jeśli była to jej największa część, to wciąż mała. Mogłem swobodnie poruszać głową, ale gdzie bym nie spojrzał, widziałem litą skałę. Kiedy rozmawiałem z B mój głos był stłumiony, tak jakbym mówił ze środka niewielkiego pudełka. Mogłem ułożyć się na podłożu, ale kamyki nie dawały wiele wygody. Uniosłem nieco głowę, żeby spojrzeć w dalszą część przejścia, ale kamienie z wczoraj zasłaniały drogę. Szczelina zwężała się potem jeszcze bardziej, nie wiedziałem czy się przecisnę. Chciałem ruszyć dalej, ale wcześniej musiałem pozbyć się tych kamieni. Rozczarował mnie fakt, że część z nich była tak naprawdę przytwierdzona do podłoża. Liczyłem na to, że uda mi się je po prostu odłupać. Zacząłem odgarniać stertę skałek naszym młotkiem. Udało mi się także skruszyć te największe. Oceniłem, że najwęższa część tunelu mogła mieć jakieś siedem cali wysokości. Doszedłem do wniosku, że zanim ruszę dalej, trzeba będzie jeszcze trochę popracować. Przez cały czas trzymałem głowę wewnątrz szczeliny, a B odpoczywał, słuchając moich opisów i informacji o postępach. W pewnym momencie zrobił powyższe zdjęcie. Dzięki B. Nadszedł czas na pchnięcie się dalej.
Rzuciłem młotek tak daleko, jak potrafiłem. Aby odwrócić biodra pod odpowiednim kątem, musiałem podciągnąć się na przedramionach, wdrapać się stopami po ścianie na zewnątrz i powoli wczołgać się do środka. Biodra ledwie się mieściły. Kiedy byłem już cały w środku, ułożyłem sięw wygodniejszej pozycji. Zdecydowałem, że spróbuję ruszyć dalej z jedną ręką wysuniętą przed siebie. Tunel był tak wąski, że musiałbym wytrwać do jego końca w takiej pozycji, w jakiej ułożę się teraz. Po prostu nie miałem wystarczającej przestrzeni, aby się poruszyć. Było CIASNO!

Przesuwanie się naprzód było jak na razie całkiem łatwe. Używałem lewej ręki, aby się podciągnąć, a drugą odepchnąć. W tym samym czasie poruszałem resztą ciała, starając się unikać ostrych odłamków. Próbowałem obu sposobów i uznałem, że będzie lepiej jak odwrócę głowę w prawo. Tak wydawało się najwygodniej.
Podczas drogi nauczyłem się paru nowych rzeczy. Stwierdziłem, że przydałaby się mała latarka. Wtedy mógłbym świecić przed siebie, żeby wiedzieć nad czym będę się czołgać. Prawie od razu stało się oczywiste, że będzięmy musieli nieco popracować nad usuwaniem kamieni z podłoża. Kiedy sięporuszałem, nieustannie rozdrapywałem sobie skórę na klatce piersiowej. Były ostre, a nacięcia bolały. Czasami kamienie blokowały mnie w tunelu. Wtedy musiałem się cofnąć i spróbować przesunąć skałę.

Moja mała wycieczka do wnętrza dziury okazała się olbrzymim kamieniem milowym w „karierze” grotołaza. Kiedy zaczynałem, nie czułem się pewnie przeciskając się przez wąskie przestrzenie. Nawet większe szczeliny na początku tej jaskini stawały się przeszkodami. Zmuszając się do wchodzenia do wąskich przestrzeni, stałem się spokojniejszy. Jednakowoż, ten tunel był czymś całkiem innym. Jeszcze nigdy nie byłem w tak wąskiej szczelinie. Nie pamiętam, abym kiedykolwiek wcześniej musiał ściągać kask. Tutaj okazało się to konieczne. Jak już wspomniałem, nie tylko musiałem go zdjąć, ale dodatkowo obrócić głowę w bok, aby się mieściła.

Podróż wgłąb Krypty wyglądała tak:

Po wciśnięciu się do środka poświęciłem kilka minut na obmyślenie dalszego planu. Znaczna część moich nóg znajdowała się wciąż na zewnątrz. Wisiały w powietrzu. Krypta była na tyle duża, że mogłem jeszcze poruszać głową i rękoma. Było szerzej niż w pozostałej części tunelu, ale nieznacznie. To tak jak wsadzić głowę do pudełka. Gdzie bym nie spojrzał, były skały. Każdy dźwięk jaki wydawałem był stłumiony i martwy. Najwęższa część szczeliny znajdowała się około 10 stóp od wejścia. W tej chwili byłem mniej więcej 3 i ½ stopy w środku. Na 4-tej stopie musiałbym przyjąć najwygodniejszą pozycję i w niej pozostać do 12 stopy, kiedy przestrzeń w jaskini zaczynała się poszerzać.
Ruszyłem z lewą ręką przed sobą i głową zwróconą w prawo. B podał mi latarkę, którą trzymałem w lewej dłoni. Podczas czołgania, starałem się odrzucać kamienie wolną ręką. Mniej więcej się udawało, choć było parę skał, których nie mogłem poruszyć. Jak wspomniałem, pierwszy odcinek poszedł w miarę szybko i łatwo. Potem ściany zaczynały się zwężać. Na 7-ej stopie czułem, jak kamienie nade mną drapią mnie w plecy. Pół stopy dalej miałem do dyspozycji tylko lewą rekę i palce stóp. Dobry moment, aby sprawdzić, czy da się wycofać. Spróbowałem i szło całkiem łatwo. To znacznie zwiększyło moją pewność siebie. Jednakże, kazałem B przywiązać liny do moich stóp, tak na wszelki wypadek.


Shoested.jpg

~Ostatnie zdjęcie zanim zniknąłem w środku.

Szyja zaczynała mi drętwieć, a głowa stawała się ciężka, ale jedyne co mogłem zrobić, to położyć ją na chwilę na pokruszonych kamieniach. Bolesne, ale często to powtarzałem. Spojrzałem na mur po mojej prawej stronie. Znajdował się niecałe 4 cale od mojej twarzy. Przez większość czasu nie patrzyłem na ścianę. Albo miałem zamknięte oczy (co czasami robię, kiedy przeciskam się przez wąskie szczeliny) albo światło świeciło w kierunku, który nic mi nie dawał. Wewnątrz było bardzo cicho, słyszałem tylko swój własny oddech. A z wysiłku oddychałem ciężko. Na szczęście, z pomocą przychodziła chłodna bryza. Za chwilę zacznie robić się naprawdę ciasno.
Góra dosłownie spoczywała na mnie, a ziemia pode mną. Jeden ruch sejsmiczny i byłoby po mnie. Przez myśl przeszło mi, jak musiał czuć się Floyd Collins, leżąc przez kilka dni w ciasnej pułapce w środku Matki Ziemi, nie mogąc uwolnić się ze swego więzienia.

Wyobraźcie sobie mnie w mojej pozycji: leżysz na brzuchu z lewą ręką wyprostowaną przy głowie. Twoja prawa ręka jest przyciśnięta do reszty ciała, mając jedynie kilka cali przestrzeni obok siebie. Dłonie krwawią ci od czołgania i podciągania na ostrych kamieniach. Twoje całe ciało spoczywa na skale. Szyja męczy się od podtrzymywania głowy w powietrzu. Aby ruszyć naprzód, musisz użyć palców u stóp, przesuwając się w ten sposób po kamieniach. Po przebyciu kilku cali, oddychasz ciężko i musisz odpocząć. Kiedy łapiesz powietrze, czujesz jak twoje plecy naciskają na górę tunelu. Mija kilka minut, zanim możesz ruszyć dalej. Przez cały czas myślisz tylko o tym, w jaki sposób wrócisz. A, co jeśli...?

No, to mniej więcej obrazuje to, jak czułem się w tamtym momencie.

Uznałem, że to będzie dobra chwila, aby wrzucić zdjęcie „szczeliny”. Tak właściwie, zostało ono zrobione innym razem, ale dobrze pokazuje jak ciasne było te przejście. Zwróćcie uwagę na moją twarz – jak widzicie, moje policzki odpoczywały na kamieniach. Możecie też zobaczyć, jak ciężko mi było patrzeć przed siebie. Ręce miałem przytwierdzone do reszty ciała (potem stwierdziłem, że ta pozycja jest najlepsza). Między górą a moimi plecami nie ma dosłownie żadnej przestrzeni. CIASNO! Nie dla klaustrofobów!


Squeeze.jpg

Kiedy dotarłem do miejsca, gdzie plecy się ścierały a szczelina wcale sięnie powiększała, stwierdziłem że chyba nie przejdę. Jednak, postanowiłem spróbować. Gdybym znajdował się w tej pozycji rok temu, spanikowałbym, ale nie dzisiaj! Odpocząłem kilka minut i spróbowałem. Wypuściłem całe powietrze ze swoich płuc, co spowodowało, że moja klatka piersiowa opuściła się na tyle, abym mógł przesunąć się o kilka cali. Odpocząłem chwilę. I ponowna próba. Niesamowite! Wydech, odepchnięcie, odpoczynek. Znowu kilka cali. Powtórka. Nie wierzę jak wyluzowany byłem. Moje plecy ocierały się o skałę na tyle, że postanowiłem już wrócić. Byłem nieźle nabuzowany, mimo, że się nie udało. Odpocząłem jeszcze parę minut. B cały czas mnie zachęcał. Fajnie było go tak słuchać, jak widział, że moje buty znikały coraz glębiej w tunelu.
Powrót nie był zbyt trudny, ale wymagał trochę pracy. Napotkałem te same przeszkody. Miałem niewielkie problemy z wydostaniem swoich ramion z dziury. Obie ręce były wtedy nad moją głową. Koszula zaczepiała o kamienie a ramiona drapały o ostre krawędzie. Po kilku próbach ułożenia się w wygodnej pozycji, poddałem się i po prostu wypchnąłem się na zewnątrz. CIACH! Koszulka zsunęła mi się przez głowę i miałem pare niezłych ran na ramionach, ale nie obchodziło mnie to. Jak dla mnie, ta wycieczka okazała się sukcesem. Posunąłem się dalej, niż wydawało mi się możliwe. Klęknąłem przy wejściu i popatrzyłem się do środka szczeliny, w której przed chwilą byłem. Kupka kamieni znajdowałą się teraz w odległości 11 stóp (przesunąłem ją trochę ręką). Najwężej było na 9-tej stopie. Niewiele brakowało. Byłem wykończony. Usiadłem na torbie, uśmiechając się od ucha do ucha. Uff! Co za wycieczka!

Dalszy wpis dotyczy tego co zwykle: wyjścia z jaskini, obiadu, podróży do domu, itd. Jadąc do miasta dużo rozmyślaliśmy nad sposobami, które pomogłyby nam przedostać się dalej. Wymyśliliśmy kilka narzędzi, które mogłyby pomóc w usunięciu kamieni. Oboje byliśmy mocno podekscytowani. Ja, od zmuszania się do przekroczenia swoich granic; B z udanej wspinaczki na zewnątrz. Był to pierwszy raz, kiedy wspiął się na samą górę bez pomocy żadnych urządzeń, czy też mojej. To jego osobisty sukces, który pokazuje jakie zrobił postępy od wypadku. Nieźle.

Byłem zadziwiony, jak łatwo zapomnieliśmy o wczorajszych doświadczeniach. Wszystko poszło w niepamięć.
 

Combo3.jpg

~Nasze postępy w pracy nad dziurą.




7 kwietnia, 2001
Przed powrotem do Jaskini Tajemnic poświęciliśmy dużo czasu na przygotowania. Zabraliśmy parę przedmiotów, które pomogłyby nam zmierzyć wymiary szczeliny. Stwierdziliśmy, że będę potrzebować około 8 cali w wysokości, aby przecisnąć się przez najwęższą część Krypty. To oznaczało, musieliśmy zeskrobać ok. 1 cala z podłoża tunelu. Odkryliśmy też, że najlepiej będziej jak położę sięna brzuchu z ramionami przy ciele. I oczywiście, z głową odwróconą w jedną lub drugą stronę. Do poruszania się, używałbym palców u stóp. Brzmi trudno, ale właściwie. Potem okazało się, że zadziałalo jak powinno.

Kolejną rzeczą, którą zrobiliśmy w ramach przygotowań, było stworzenie wymyślonych przez nas narzędzi. Wpadłem na niezły sposób usunięcia skał zalegających wewnątrz szczeliny.
Poprosiłem sąsiada, żeby zespawał kilka stalowych rur, tak abyśmy mogli bez problemu znieść je na dół i żeby jednocześnie były w stanie wytrzymać uderzenia młotka. B wymyślił fajny projekt skrobaka z wykorzystaniem kątownika. Okazał on się dla nas nieocenionym narzędziem. Obaj byliśmy dumni ze swoich wynalazków! Stworzyłem także urządzenie do podtrzymywania wiertarki, które przymocowałem do rury, ale ostatecznie nie musieliśmy go wykorzystywać, gdyż skrobak B sprawdził się znakomicie.


B.jpg

~Zdjęcie B, przerobione w celu ochrony jego danych. W dłoni ma nasza rurę. Zrobiłem zdjęcie z wnętrza Krypty. Siedzi na torbie, której używaliśmy jako łóżka. Z tyłu po jego lewej jest droga wiodąca do zbiornika wodnego. Na prawo znajduje się tunel prowadzący do wyjścia.

Złożyłem przysięgę. Nie opuszczę jaskini, dopóki nie przejdę przez Kryptę.
Minęło dużo czasu odkąd ostatni raz byliśmy w Tajemniczej. Niemniej jednak, byliśmy zajęci. Skonstruowaliśmy narzędzia, o których wspominałem. Poza tym wiedzieliśmy ile trzeba usunąć skały, zanim będziemy mogli przejść dalej.

Byliśmy podekscytowani powrotem. Zejście na dół potrwało trochę dłużej niż zwykle, ponieważ nieśliśmy dodatkowe urządzenia. Kiedy tylko dotarliśmy na miejsce, od razu zabraliśmy się do roboty. Rura i skrobak działały jak zaklęcie! Kruszyliśmy kamienie, a następnie spychaliśmy głębiej.

Pracowaliśmy przez około dwie godziny. Wtedy uznałem, że pora spróbować. Po prostu chciałem się upewnić, czy już nie wystarczy. B raz jeszcze zamiótł podłoże. Taśmą klejącą przykleiłem sobie koszulkę do spodni, aby nie obsuwała się podczas czołgania. Zabrałem latarkę. Chociaż wiedziałem, że nie będę mógł używać jej wewnątrz szczeliny, to wiedziałem, że przyda się później. Tym razem nie przywiązałem sobie sznura do nóg. Byłem pewien, że mi się uda. Podszedłem do próby.

Mimo, że wcześniej o tym nie wspomniałem, zauważyliśmy, że witatr i dudnienia powróciły. Jako, że z wejściem nic się nie zmieniło, znowu musiałem nieco się ponagimnastykować, żeby wejść do dziury. Kiedy znalazłem się już w środku, poświeciłem wgłąb, aby obmyśleć jakiś plan. Szczelina wcale nie wydawała się większa niż ostatnim razem. Odpoczywałem przez kilka minut, po czym wcisnąłem się dalej i odpowiednio ułożyłem. Przyciśnąłem obie ręce do siebie i odwróciłem głowę w prawo. Zacząłem pełznąć naprzód. Kiedy moje stopy znalazły się już w tunelu, zacząłem odpychać się palcami. Aby unikać kaleczenia ciała, starałem się robić pożytek z ramion i kolan. Postęp był wolny ale stabilny. Jak dla mnie w porządku. Stopę lub dwie od najwęższego miejsca, mogłem stwierdzić, że było nieco więcej przestrzeni. Ale moje plecy i tak ocierały się o skały u góry. Jednakże, tym razem byłem w stanie poruszać się dalej. Pomimo tego, że oczyszczaliśmy tunel z kamyków, to cały czas czułem kłucie na klatce piersiowej.

Kiedy zacząłem odczuwać ucisk od góry, postanowiłem przejść do swojej sztuczki z wydechami. Jednak zanim zacząłem musiałem chwilę odpocząć. Widzialem przebłyski latarki B, jako że promienie światła przechodziły przez wąske szpary pomiędzy mną a kamieniem. Czułem jak chłodna bryza dmucha w krople potu na moim czole. Czułem jak tysiące ostrych odłamków wbija się w moją skórę. Poczułem dreszczyk emocji na myśl, że cel, który ustaliliśmy sobie tygodnie temu, miał się niedługo dokonać. Na samą myśl pragnąłem ruszać dalej, nie zważając na ciasnotę. Zrobiłem kilka szybkich wdechów i wydechów, po czym ruszyłem.
Wydech
Wypchnięcie.
Przerwa.
Powtórka.
Już po przesunięciu się o parę cali, mogłem powiedzieć, że mam co raz więcej przestrzeni wokół siebie. Powtórzyłem tę informację B i obaj poświęciliśmy parę sekund na radość. Przez dalszą część pełzania przez tunel B mnie dopingował. „Nieodkryta jaskinia!” i „Terytorium Neila Armstronga” to frazy, które ciągle powtarzał. Uśmiechałem się od ucha do ucha.

Nawet jeśli tunel zaczął się rozwidlać, i tak szło powoli. Musiałem używać nowej techniki jeszcze przez półtora stopy, zanim miałem na tyle miejsca, aby rozpocząć czołganie. Już wtedy czułem, że moja przygoda dobiega końca. Mogłem usiąść i usunąć „mur”, który utworzyliśmy kilka wycieczek temu. Te skały służyły jako dobra przypominajka, żeby pamiętać o odrobinie ostrożności.

Krzyknąłem do B, że mi się udało! Przez chwilę gratulowaliśmy sobie nawzajem. B nigdy nie byłby w stanie przecisnąć się przez szczelinę i zobaczyć, to co ja, więc dałem mu opis tego, co widzę. W tej chwili miałem jedynie niewielką latarkę, więc nie mogłem spojrzeć głeboko w korytarz. Jego koniec wydawał się zakręcać lekko w prawo i rozchodzić się na parę innych dróg. Nie mogłem robić nic innego, tylko siedzieć, ponieważ wielkość przejścia wciąż nie pozwalała mi na nic więcej. Nie było tutaj żadnych znaków obecności czlowieka. Musiałem poczekać chwilę, aż B poda mi mój kask z lepszą latarką, abym mógł dokładniej obejrzeć jaskinię.

B użył użył stworzonej przez nas rury, aby podać mi koniec liny. Wtedy mogłem podciągnąć do siebie resztę ekwipunku. Najpierw dostałem kask. Kiedy zapaliłem światło, udało mi się obejrzeć szczegółowo nową część jaskini. NASZĄ! Widok wyników ciężkich godzin pracy był ekscytującym doświadczeniem. W tym momencie wciąż nie wiedzieliśmy, co jaskinia ma do zaoferowania. Jedyną rzeczą, którą widziałem, było dalsze przejście. Wąskie, z niskim sufitem. Mogłem je z łatwością przejść, ale musiałem się czołgać. Zacząłem robić zdjęcia, żeby móc je pokazać B.


Newpass.jpg

~Pierwsza część nowego przejścia. Wtedy prawie leżałem; jak widzicie, moje stopy są rozciągniete przede mną.

Zapytałem B, jak daleko jego zdaniem powinienem iść, zwracając uwagę na dziwne zdarzenia, które ostatnio doświadczyliśmy. Po raz pierwszy, jego entuzjazm też trochę zgasł, kiedy przypomniał sobie o upiornym hałasie. Podał mi rurę z poluzowanym końcem. Powiedział, że mógłbym użyć jej jako broni, gdybym napotkał jakieś zwierzę lub...? Zwrócił też uwagę, że powinniśmy siebie nawzajem słyszeć.

Nawet jeśli pomyśleliśmy o prawdopodobieństwie wplątania się w tarapaty, to nigdy nie rozważaliśmy faktu, że gdybym miał kłopoty, to B nie będzie mógł mi pomóc. Nie uzyskałbym pomocy przez kilka następnych godzin. Gdybym miał poważny problem jak chociażby zranienie, nie było rady, aby ktokolwiek dostał się tu na czas. Jednakże, byliśmy skupieni na naszych celach, a nie potencjalnych zagrożeniach. Jak na razie unikaliśmy kłopotów. Jak na razie...

Ubrałem rękawice i przypiąłem ochraniacze na kolana, zabrałem aparat i rozpocząłem wędrówkę. Czołgałem się przez tunel na zdjęciu powyżej przez około 20 stóp. Na jego końcu, droga zakręcała lekko w prawo. Musiałem wspiąć się na niewielki stopień, aby znaleźć się w kolejnej części jaskini, która miała mniej więcej 40 stóp długości. Było tutaj nieco więcej przestrzeni, sufit wisiał wyżej, a ściany boczne były rozstawione szerzej. Droga była w miarę prosta. Skały przypominały te w pozostałej części jaskini, ale były nieskazitelnie czyste. Jedno było pewne, nikt tu przede mną nie był.

Ledwie przeszedłem przez drugą część jaskini a już prawie nie słyszałem B. Krzyknąłem mu, że wrócę za pół godziny. Odpowiedział, że w porządku, ale mam być ostrożny. Postąpiłem dalej. W kolejnej części zauważyłem formację kryształów po mojej prawej. Składała się z kilku warstw i trochę przypominała wosk, który się stopił i zastygł na skałach. Tworzyły one kilka niewielkich skalaktytów. Najdłuższy miał może cztery cale długości. Jeden z nich mógłby być większy, ale ułamał sięw połowie.


Newpass2.jpg

~Kryształy zaczynały się zaraz za tym przejściem

Tunel wiódł dalej przez kolejne 100 stóp, zanim jaskinia znowu zaczynała się poszerzać. Skręcał w lewo, a na jego końcu znajdowało się „pomieszczenie”. Mniej więcej przy wejściu do niego, stał pochylony o ścianę okrągły kamień. Wydało mi się to dziwne, ale pojedyncze formacje skalne są rzeczą normalną w jaskiniach. Po drodze widziałem już wiele rodzajów kamieni, ale ten był o wiele bardziej okrągły niż pozostałe.
Pomieszczenie miało około 15 stóp wysokości, 15 szerokości i 30 długości. Na jego końcu był kolejny tunel. Kiedy wszedłem do środka, dostałem nieprzyjemnego uczucia. Tak jak w starym powiedzeniu, czułem czyjeś oczy na swoich plecach. Podniecenie nowym odkryciem znikło, a wspomnienia z ostatnich wypadów powróciły. Nagle poczułem się BARDZO samotnie. Na szczęście, kończył mi się czas i trzeba było powoli zabierać się do powrotu. Zrobiłem kilka zdjęć pomieszczeniu. Miałem sprawdzić, jak daleko ciągnie się następne przejście, kiedy coś przykuło moją uwagę. Na ścianie po lewej stronie, mniej więcej na wysokości oczu zauważyłem coś, co wyglądało jak hieroglify! Był to pojedynczy rysunek, nie bardzo wyróżniający się na tle kolorów skały. Przypominał prymitywny rysunek ludzi, stojących pod jakimś symbolem. Byłem podekscytowany! To oznaczało, że musiało być jeszcze jakieś inne wejście do jaskini. Nawet jeśli było zamknięte lub zablokowane, mogła pojawić się możliwość jego otwarcia i wpuszczenia do środka B. Przyjrzałem się dokładniej obrazkowi, abym mógł opisać go B. Potem zrobiłem jeszcze parę zdjęć i ruszyłem w drogę powrotną.

Kiedy dotarłem do szczeliny, B nie mógł nadążyć za nawałem informacji, które mu przekazywałem. Zastanawialiśmy się nad naszym następnym ruchem, kiedy B odbierał ode mnie sprzęt. Pomyślałem, że dobrze będzie, jeśli następnym razem zabierzemy kogoś jeszcze, na wypadek jakby coś się stało. B się ze mną zgodził.

Teoretycznie, powinno dać się wrócić odtwarzając wszystkie ruchy w odwrotnej kolejności. Jeśli ktoś jest w stanie poruszać się w określony sposób, aby dostać się do środka, to naśladując to wszystko na opak, może się wydostać. W praktyce może tak nie być. Tak właśnie było w przypadku Krypty.

Z góry postanowiłem, że zamiast się cofać, będę wracać przodem. Wiedziałem, że czołgając się do tyłu też uda mi się wrócić, ale to byłoby powolne i wyczerpujące. Moim jedynym zmartwieniem było teraz wyjście z dziury.

Wszedłem bardzo blisko najwęższego miejsca, więc przynajmniej będę miał to szybko za sobą. Powrót okazał się lekko skomplikowany. Musiałem wygiąć biodra nieco w lewą stronę, żeby się zmieścić. Ręce ponownie zaczęły przylegać do mojego ciała, głowę miałem zwróconą w prawo, a palców stóp używałem do wprawiania reszty ciała w ruch. Wydawało mi się, że droga powrotna była bardziej męcząca, ale mogło to być spowodowane przez przez wcześniejszy wysiłek.

Byłem mniej więcej w połowie tunelu, kiedy zdarzyła się dziwna rzecz. Leżałem tam, robiąc sobie krótką przerwę, kiedy usłyszałem jakiś dźwięk głęboko wewnątrz jaskini. Był to zduszony, ale wyraźny odgłos tarcia kamienia o kamień. Krew zastygła mi w żyłach. Nie mogłem się ruszyć. Leżałem tam tak po prostu, wyczekując na pojawienie się kolejnego dźwięku. Nic. Szybko zacząłem pełznąć w stronę wyjścia. Nie wspomniałem o tym B, ale przypominam sobie, że na jednym z poprzednich wypadów wspominał o czymś podobnym.

Wyjście z naszej dziury okazało się tak bolesne, jak się spodziewałem. Musiałem wyciągnąć ręce przed głowę i wypchnąć ramiona przez otwór. Na pewno zostawiłem wtedy po sobie trochę skóry. B podtrzymał mnie, kiedy górna część ciała pojawiła się na zewnątrz. Następnie udało mi się wyciągnąć nogi i byłem na zewnątrz!! Potrząsnęliśmy dłońmi i zabraliśmy się do pakowania ekwipunku. Poczułem ulgę. Właśnie tak się czuję eksplorując jaskinię. Uwielbiam włazić do ich wnętrza, ale wyjście sprawia mi ulgę.

Coś dziwnego stało się ze zdjęciami, które zrobiłem w jaskini. Wszystkie, które zrobiłem po drodze do dużego pomieszczenia wyszły świetnie. Natomiast, z jakiegoś powodu, żadne ze zdjęć, które zrobiłem w miejscu z okrągłym kamieniem się nie wywołały. Jego zdjęcia, i co ważniejsze zdjęcia „hieroglifów”. Wszystkie inne wyszły dobrze, ale negatywy zdjęć z pomieszczenia były czyste! Nic. Pamiętam jak wyglądały hieroglify, więc narysowałem obrazek, przedstawiający to co zobaczyłem.


Symbol.jpg

~Szybki szkic hieroglifu. Pierwsza rzecz o której pomyślałem to „Blair Witch Project”. Ten symbol był pośrodku, a kilka postaci przypominających ludzi i wznoszących ręce w górę znajdowało się pod spodem.


Newpass3.jpg

~Ostatnie zdjęcie przed wstąpieniem do dużego pomieszczenia. Na końcu korytarza, częściowo zasłonięty, jest okrągły kamień, o którym wspominałem. Poniżej obrazek na którym go oznaczyłem:

Newpass4.jpg



14 kwietnia 2001
Minęło zaledwie kilka dni, a B znalazł już chętnego na kolejny wypad. B powiedział, że rozmawiał z paroma innymi osobami, które z powodu sprzecznych terminów nie mogły pójść z nami. Wypytywali go o jaskinię i tunel za dziurą, ale nic im nie mówił, abyśmy mogli sami przeszukać całość przed ogłoszeniem tych informacji światu. Nawet koleś, który pojechał z nami nie wiedział o którą grotę chodzi, dopóki nie byliśmy już bardzo blisko. Przyrzekł, że nikomu nie wyjawi jej lokacji. Nie będę nazywać go prawdziwym imieniem, więc umówmy się na „Joe”. Joe, B i ja wyruszyliśmy wczesnym rankiem, żeby móc poświęcić więcej czasu na eksplorację. Do dziury dotarliśmy stosunkowo szybko.
Nasza praca zaimponowała Joe. B i ja nawet poświęciliśmy chwilę, aby poklepać się nawzajem po plecach.

Joe jest raczej chudym grotołazem i ma bardzo duże doświadczenie. Powiedział, że może i jest to najciasniejsza szczelina, przez którą kiedykolwiek się przeciskał, ale nie obchodziło go to. Wiedziałem, że pod względem fizycznym na pewno sobie poradzi, gdyż sam byłem od niego większy, a sobie poradziłem. Był tak samo podekscytowany jak my. Może nawet i bardziej. Szybko się przygotował i czekał, aż podzielimy się z nim jakimś planem działania. Uznałem, że wyślę go pierwszego, ponieważ był już gotowy, a ja podążę za nim. B podałby nam sprzęt i poczekałby na zewnątrz. Mieliśmy dwie godziny czasu do powrotu. Miło ze strony B, że chciał z nami przyjść i nas nieco poniańczyć. Siedzenie samotnie w jaskini jest nudne.

To, że nie powiedzieliśmy Joe nic o niewyjaśnionych zdarzeniach, których doświadczyliśmy wcześniej, było nieodpowiedzialne. Ale co mieliśmy mu powiedzieć? Jak wiele dziwnych rzeczy powinien wiedzieć? Nie czuliśmy żadnego niebezpieczeństwa. Poza tym, mieliśmy wejść tam razem.
Krótko mówiąc, skończyło się na tym, że nie pisnęliśmy mu żadnego słówka o hałasach. Oczywiście, kiedy mu w końcu powiedzieliśmy, było już za późno. Nie potrafiłem uwierzyć z jaką łatwością Joe przecisnął się przez sczelinę. Powiedział, że było ciasno, ale na to nie wyglądało. Podaliśmy mu jego ekwipunek, a następnie ruszyłem ja. Nawet jeśli wiedziałem, że się zmieszczę, to przedostanie się na drugą stronę trochę potrwało. Kiedy dotarłem do najwęższego miejsca, Joe strzelił mi fotę. Stwierdziłem, że będzie to dobre zdjęcie. Po dotarciu do Joe, B podał mi moje rzeczy. I wtedy nastąpiła katastrofa. Musiałem klęknąć i nisko się pochylić. Właśnie wziąłem do ręki swój kask (ironicznie) oraz latarkę i odwracałem się, aby oddać sznurek B, kiedy uderzyłem głową w sufit. Ludzka czaszka kontra twarda skała. Skala wygrywa. Powiedziałem B co się stało, więc podesłał mi skrzynkę z zestawem pierwszej pomocy. Krwawiłem, ale co gorsze, nie czułem się zbyt dobrze. Opatrzyłem się i oznajmiłem Joe, że chyba dalej nie pójdę. Wyglądał jak małe dziecko, któremu powiedziano, że Święta zostały odwołane. Chociaż nie podobała mi się wizja jego, samotnie eksplorującego jaskinie (oczywiście z samolubnych powodów), to chciałem, aby zobaczył chociaż pomieszczenie z kamieniem i hieroglifem.


Powiedziałem mu jak dużo musi przejść i ile czasu to zajmie, a następnie go wysłałem. Słyszałem jak czołga się w kierunku ciemności. Jego światło zniknęło za pierwszym zakrętem. Odpoczywałem przez minutę albo dwie i zacząłem przeciskać się z powrotem do B. Fakt, że tyle przeszedłem, a teraz muszę wracać, był rozczarowujący. To mnie wykańczało!
Potem rozmawiałem tylko z B. Powiedziałem mu, że mogę zapłacić za noc w motelu. Zobaczylibyśmy, jak będę się czuł następnego dnia i moglibyśmy zrobić nowe podejście. Czułem się głupio, rozwalając głowę w taki sposób. B zgodził się na kolejną próbę. O ile Joe także nie będzie miał z tym problemu, postanowiliśmy załatwić to jutro. Po rozplanowaniu wszystkiego, po prostu usiedliśmy i wpatrywaliśmy się w ciemność. Nie słyszeliśmy żadnych dźwięków. Cisza przypomniała mi o dźwięku „szurania”, który usłyszałem ostatnim razem. Nawiązałem do tego tematu w rozmowie z B. Jako, że nie obszedłem jeszcze całej jaskini, nie potrafiłem określić jego źródła. Ani zmian w sile wiatru. Ani dudnień. Ani okropnego wrzasku. Nagle, obaj zaczęliśmy żałować, że wysłaliśmy Joe samego.

B podszedł do dziury i zawołał do środka. „Joe”. Brak odpowiedzi. Nic dziwnego. Nie usłyszysz drugiej osoby, kiedy jesteś daleko w jaskini. Nerwowo oczekiwaliśmy na jakiekolwiek odgłosy (Dobre, znaczy się. Jego odgłosy). Dwadzieścia ustalonych minut minęło. Potem dwadzieścia pięć. Naprawdę nie chciałem tam wracać. Wciąż czułem pulsowanie w głowie, a szczelina wydawała się węższa niż kiedykolwiek. Mimo wszystko, wiedziałem, że będę musiał się upewnić, że z Joe wszystko w porządku. Kiedy przygotowywałem się do wejścia, zauważyłem światło daleko w tunelu. „Joe?”, zawołałem. Nic. „Joe!”. Cały czas brak odpowiedzi. Światło stało się jaśniejsze i mogłem usłyszeć dźwięk kogoś, czołgającego się przez skruszone kamyki. „Wszystko OK, Joe?”. „Nie.”, było jego słabą odpowiedzią. Nie czuł się za dobrze. Zdjął z siebie cały sprzęt i zaczął pakować go do torby, aby następnie nam ją podać. Od razu przeszedł do pozycji leżącej i ruszył w naszą stronę. Nie mieliśmy nawet szansy, aby wypytać go o to co zobaczył. Szybko przecisnął się przez dziurę, a my w końcu mogliśmy na niego spojrzeć. Wyglądał strasznie. Jego twarz była blada i nie mógł złapać oddechu. Pył z podłoża pozostawił widoczne ślady na głowie i ubraniach. Miał niezliczoną liczbę niewielkich skaleczeń i zadrapań. Prawdopodobnie z powodu jego szybkiej ucieczki. Oczy miał wybałuszone.

Na całą obserwację mieliśmy tylko chwilę, bo Joe od razu ruszył w stronę wyjścia z jaskini, nie odzywając się do nas słowem. Kiedy B ruszył za Joe, ja zostałem w tyle, żeby spakować ekwipunek. Zatrzymałem się na moment, aby posłuchać odgłosów. Nie słyszałem nic. I NIC NIE CZUŁEM! Wiatr zniknął! Pewna część mnie chciała się stąd wydostać jak najprędzej. Ale inna znowu, pragnęła natychmiastowo wrócić się na drugą stronę tunelu i sprawdzić, co powoduje te dziwne zdarzenia. Ale nie było na to czasu. Cały czas czułem się lekko zamroczony. Ciarki przeszły mnie przez plecy, kiedy doganiałem B i Joe.

Po wydostaniu się na zewnątrz, pomyślałem że nareszcie uda nam się wyciągnąć trochę informacji od Joe. Ale kiedy tylko dotarliśmy na górę, odczepił linę i pobiegł prosto do auta. W świetle dnia wyglądał jeszcze gorzej niż w jaskini. B i ja zebraliśmy sznur, sprzęt i ruszyliśmy do samochodu. Joe nie zechciał zostać na noc, ponieważ czuł się okropnie (i w to mu wierzyliśmy), więc wróciliśmy do domu. Nic więcej nie udało nam się wydobyć. Po prostu wpatrywał się wprost przed siebie. Trząsł się jak liść. Kiedy go wyptywaliśmy, jego odpowiedzi były krótkie. Zapytałem się, czy widział hieroglify. „Nie”. Czy słyszał nasze zawołania? „Nie”. Czy zobaczył okrągły kamień? „Nie”. Czy widział kryształy? „Nie”. Powiedział, że trochę pobłądził i poczuł się źle. Coś nam śmierdziało w jego odpowiedziach. Skoro nie mógł nas usłyszeć, to na pewno musiał minąć kryształy. Ale dlaczego nie współpracował?

Dalsza część podróży minęła w niezręcznej ciszy. Joe nie mówił nic więcej. Krótko streściliśmy mu dziwne wydarzenia, których wcześniej doświadczaliśmy. Nie odpowiedział. Gdy odwoziliśmy go do domu, spytaliśmy się czy chce jeszcze wrócić do jaskini. Potrząsnął głową i pobiegł do domu. Próbowałem potem do niego zadzwonić, ale włączała się poczta głosowa.



28 kwietnia, 2001
W tym wpisie krótko omówiłem odczucia, które ja i B mieliśmy w tamtej chwili. Chciałbym stworzyć odpowiedni nastrój dla tej części dziennika. Liczę na to, że skutecznie uda mi się przekazać nasze myśli i odczucia podczas dyskusji nad kolejnym krokiem. Jeśli nie, obawiam się, że dla przeciętnego czytelnika wyjdziemy na naiwnych ignorantów albo po prostu głupków.

Ta jaskinia oznaczała dla nas połączenie tygodni ciężkiej pracy i całej masy różnych emocji. Od zmęczenia do strachu. Oczekiwania do bólu. Od frustracji do chwili chwały. Dla nas, nie staliśmy na skraju niebezpieczeństwa, tylko raczej honorowaliśmy nasze niewypowiedziane porozumienie. Coś jak rodzic kapryśnego dziecka. Nie mieliśmy zamiaru porzucić naszego „dziecka” tylko z powodu strachu czy braku zrozumienia. Szanujcie to lub nie, ale ta jaskinia stała się częścią nas. A teraz musimy doprowadzić tę przygodę do jej końca. Poza tym, pożerała nas ciekawość! Nie zważając na przytłaczającą liczbę niewyjaśnionych zdarzeń, MUSIELIŚMY do niej wrócić. Co powodowało dudnienia? Co powodowało zmiany w sile wiatru? Itd. Aż do sprawy z Joe. Co właściwie mogło mu się przydarzyć? Co zobaczył? Albo doświadczył? Przeprowadziliśmy wiele długich rozmów na temat naszych dalszych poczynań. Za każdym razem dochodziliśmy do tego samego wniosku: Musimy wrócić. Jedynym sposobem na rozwiązanie wszystkich łamigłówek było zbadanie jaskini. Wracamy.

Dwa tygodnie po wypadzie z Joe, wyruszyliśmy ponownie. Skontaktowaliśmy się wcześniej z lokalną grupą ratowniczą i dostaliśmy pozwolenie na pożyczenie ich przenośnych telefonów, działających w dwie strony. Składały się one z dwóch słuchawek i długiej szpuli z kablem. Mógłbym go rozwijać, zagłębiając się w jaskinię i cały czas pozostawać w kontakcie z B. Pomyśleliśmy też, że dobrym pomysłem będzie zabranie kamery. Kupiłem pokrowiec, który miałby ją chronić przed zniszczeniem. Zrobiłem to z miłą chęcią, B będzie mógł w końcu zobaczyć cały tunel.

Z głową było już wszystko w porządku. Wciąż miałem jasno czerwoną kreskę w miejscu, w którym się uderzyłem. Nie musiałem iść do lekarza, ale było to bolesne doświadczenie. Zastanawiałem się, co by się stało, gdybym poszedł dalej razem z Joe. Po wyjściu zmienił się nie do poznania. Wydzwaniałem do niego prawie codziennie, ale nie odbierał telefonów. B zadzwonił do jego pracy i dowiedział się od przyjaciela Joe, że dwa tygodnie temu poszedł na zwolnienie lekarskie i od tamtej pory go nie widziano.
Nawet wpadłem do niego ze dwa razy. Za pierwszym, wydawało się, że ktoś był w domu, ale nikt nie podszedł do drzwi. Za drugim brakowało samochodu na podjeździe, a światła były pogaszone. Miałem nadzieję na krótką rozmowę przed wypadem do jaskini, ale się nie udało.

Kiedy zachaczaliśmy linę przed zejściem poczułem coś po raz pierwszy. NIE CHCIAŁEM TAM WCHODZIĆ! Nie było to złe przeczucie. Nic nie przeczuwałem. Po prostu nie miałem chęci zagłębiania się w podziemny świat Jaskini Tajemnic. Nawet jeśli nie chciałem tam wchodzić, wiedziałem że MUSIMY. Dwa razy sprawdziłem sprzęt i zsunąłem się w dół.

Już na początku wydawało się, że jaskinia nas tutaj nie chce. Nic nie szło po naszej myśli. Zawsze, kiedy chcieliśmy zaczepić karabinek lub związać sznur albo przywiązać coś do liny, musieliśmy próbowac kilka razy. Kiedy szliśmy na miejsce, uderzaliśmy się o ściany, potykaliśmy się lub upuszczaliśmy rzeczy. Ostatecznie dotarliśmy jakoś do dziury.

Sprawdziliśmy kamerę i telefon, żeby upewnić się, iż przetrwają przeprawę. Wszystko przetestowaliśmy i zgromadziłem ekwipunek, który chciałem ze sobą zabrać. Nadszedł czas. Spojrzeliśmy na siebie, ale nic nie powiedzieliśmy. Ruszyłem w stronę szczeliny. Kiedy wciskałem się do środka, liczyłem na to, że będzie to mój ostatni raz w tym klaustrofobicznym koszmarze.

Przejście poszło gładko, mówiąc w przenośni. Po przedostaniu się na drugą stronę poświęciliśmy kilka minut na przeciśnięcie do mnie sprzętu. Jeszcze raz wszystko obejrzałem. Telefon działał jak marzenie. Nagrałem szczelinę i pierwszą część nowego tunelu. Jako, że nie mogłem filmować podczas czołgania, postanowiłem, że po dotarciu do luźnego miejsca zatrzymam się i nagram co widzę.
Zacząłem czuć się trochę lepiej. Poczułem nieco osobistej satysfakcji, będąc w stanie pokazać B owoce jego pracy.

Niewielkie formacje skalne były za małe, aby zobaczyć je na filmie. Gdybym miał światło dziennie, nie byłoby z tym problemu, ale posiadając jedynie latarkę próby ich nagrania okazywały się daremne. Kryształy były nawet dobrze widoczne. Zatrzymałem się na chwilę, aby porozmawiać z B. Usłyszenie czyjegoś głosu tak głęboko pod ziemią było bardzo pocieszające. Po krótkiej rozmowie rozłączyłem się. Taki telefon wyglądał jak każdy inny, tylko większy. Troche jak te, które widać w filmach wojennych. Kiedy chciałem porozmawiać z B, musiałem po prostu wsadzić kabel do specjalnej dziurki. Zasilacz znajdował się po stronie B, więc urządzenie było cały czas włączone. Odbiór był tak czysty jak w zwykłym telefonie. Ruszyłem dalej.

Postęp był wolny ale stabilny. Wszystko szło bezproblemowo do czasu, kiedy dotarłem do pomieszczenia z okrągłą skałą. Znowu dziwnie się poczułem, tak jak ostatnim razem. Rozejrzałem się ostrożnie wokół, ale nie zwróciłem uwagi na nic alarmującego. Wszedłem do środka, aby nagrać jego wnętrze. Kamień zfilmowałem ze wszystkich stron. Mam ściany, sufit, podłoże – wszystko na taśmie. Nagrałem też hieroglify, ale na filmie ciężko będzie stwierdzić co to dokładnie jest. Za to na pewno będzie się dało coś tam dojrzeć. Następnie udałem się na drugi koniec pomieszczenia, aby wejść do nowego tunelu.

Prowadził w ciemność. Wejście było o stopę niższe ode mnie i wydawało się pozostawać w takiej wysokości tak daleko, jak potrafiłem dostrzec. Schyliłem się i ruszyłem dalej. Ściany w tym tunelu były ciemniejsze niż w pozostałej części jaskini. Na ziemi leżały te same skruszone kamienie. Widziałem na jakieś 30 stóp w przód, potem przejście zakręcało w prawo. Pomyślałem, że to dobra chwila na skontaktowanie się z B.

Usłyszałem kilka „bipów” zanim podniósł słuchawkę, ale jego głos był czysty. Brzmiał tak, jakby przed chwilą drzemał (Nie było mnie tak długo?). Powiedział, że radzi sobie dobrze i żebym się nie spieszył. Podziękowałem mu i się rozłączyłem. Jego cierpliwość była cudowna przez cały czas trwania naszego projektu. Spędził bardzo dużo czasu po prostu czekając na mnie, kiedy ja zwiedziałem jaskinię. Cieszyłem się, że wciąż chciał siedzieć i czekać. Miałem nagrać nowe przejście, kiedy to się stało...

Za sobą usłyszałem dźwięk szurania. Głośny. Był blisko! Pochodził z dużego pomieszczenia, które właśnie opuściłem! Odwróciłem się, gotów stanąć twarzą w twarz z tym czymś, co robiło ten hałas. Straciłem jasność umysłu i wyprostowałem się w tym samym momencie. Trzask! Rozwaliłem kask o o skałę. Latarka pękła i pogrążyłem się w ciemności. Ból przeszedł mnie przez szyję i plecy. Hełm ochronił moją głowę, ale szyja zdrętwiała od uderzenia. Przeleciał mnie strach, a kolana zaczęły się pode mną uginać. Powoli i wbrew własnej woli opadłem na kolana. Delikatnie odłożyłem kamerę. Szuranie dało się słyszeć tylko przez sekundę i teraz jedynym dźwiękiem w pobliżu było moje sapanie. Nie tyle ogarniał mnie strach, co ciemność trzymała mnie w miejscu. Czułem się bezbronny z każdej strony. Próbowałem odwrócić się i spojrzeć za siebie, w bok, przed siebie. Wszędzie czerń. Przełamałem swoje otępienie i zacząłem szukać zapasowego źródła światła. Mała latarka. Włączyłem ją i wtedy prawie się rozpłakałem! Zapomniałem wsadzić nowych baterii i w tej chwili widziałem niewiele więcej niż jeszcze parę minut temu. Ale to wciąż lepsze niż nic. Od razu zacząłem oświetlać duże pomieszczenie. Wysiliłem się, aby dostrzec jakikolwiek ruch. Nic.

Trząsłem się gwałtownie, siedząc tam i zastanawiając się co robić. Nie potrafiłem się skupić. Szczerze powiedziawszy, sądziłem, że zginę. Przez głowę przeszła mi myśl, że B nigdy nie dowiedziałby, co się ze mną stało. TELEFON! Mój mózg powoli wracał do normalnego stanu, bo od razu pomyślałem o świecących pałeczkach. Nie spuszczając oczu z pomieszczenia, przeszukałem ręką torbę. Jako, że niosłem przy sobie telefon i kamerę, opróżniłem plecak na tyle ile mogłem, zostawiając zapasową lampę u B. Zostały mi więc tylko świecące pałeczki. Znalazłem jedną i wyciągnąłem z opakowania. Nieumyślnie ją zepsułem i teraz była bezużyteczna. Rzuciłem ją na ziemię i zacząłem szukać kolejnej. Od czasu do czasu zerkałem za siebie, aby sprawdzić przejście. Znalazłem inną pałeczkę i ułamałem ją, żeby się zapaliła. Pojawiła się delikatna zielona poświata, ledwie dająca wystarczająco światła, aby rozjaśnić najbliższą okolicę. Odnalazłem jeszcze jedną sztukę i cisnąłem nią do dużego pomieszczenia.

Perfekcyjny rzut, pałeczka przeleciała przez całą długość pomieszczenia. Przez krótki moment jej lotu nie widziałem nic innego, tylko ściany jaskini. Brak obecności rzeczy niezwyczajnych wcale mi nie ulżył. Na dalekim końcu pokoju, zerknąłem na okrągły kamień. W pewnej chwili światło zniknęło z tyłu skały. Wciąż się trząsłem, ale przynajmniej nic nie zobaczyłem. Mimo wszystko, pozostawał ten hałas...

Poświeciłem pałeczką i z drżącymi palcami, wsadziłem wtyczkę kabla do telefonu. Przyłożyłem słuchawkę do ucha i usłyszałem... NIC! Brakowało „bipów” oznaczających połączenie z drugim odbiornikiem. Przerażony wyciągnąłem przewód i wetknąłem go ponownie. Znowu cisza. Linia padła. Co mogło się stać? PRZED CHWILĄ rozmawiałem z B! Prawie rozszlochałem się z paniki. Wiedziałem, że jedyną drogą powrotną była ta, którą przyszedłem. Ale COŚ tam było! Trzecia próba skontaktowania się z B skończyła się tak samo jak przedtem. Starałem się wymyślić inny plan, ale potrafiłem skupićsię jedynie na wspomnieniach szurającego dźwięku z przed momentu. Osłabiony, oparłem się o ścianę tunelu, oddychając jakbym właśnie ukończył wyścig, jednocześnie nie spuszczając wzroku z dużego pomieszczenia. Gdy moję ramię dotknęło ściany, przeszedł mnie ogromny ból, przypominając mi o zderzeniu z sufitem jaskini. Rozpacz, agonia, trwoga.

Nie potrafię dokładnie powiedzieć, jak długo tam siedziałem, ale moje stopy mrowiły a kolana były obolałe. Puścił mnie trochę ból w plecach, ale w przypadku szyi nic się nie zmieniło. Postanowiłem podjąć próbę wyjścia z tego złowieszczego tunelu. Wiedziałem, że jeśli poczekam dłużej, to wkrótce stracę i te światło. Spróbowałem wstać, ale brakowało mi siły. Przeczołgałem się przez duże pomieszczenie, ciągnąc plecak za sobą. Pomagając sobie ścianami jaskini, udało mi się powoli wstać. Wciąż szybko oddychając, powoli przeszedłem przez pomieszczenie. Idąc zwijałem kabel. Moje oczy wpatrywały się wprost przed siebie, uważając na jakąkolwiek oznakę ruchu. Oczy zaczęły mnie palić, kiedy zdałem sobie sprawę, że nie mrugałem od paru minut. Ilu? Jak długo to już trwa? Jedynymi dźwiękami, jakie mogłem usłyszeć, był zgrzyt moich stóp kruszących kamienie pod sobą i świst mojego oddechu. Każdy obrót szpuli z kablem oznaczał, że byłem bliżej wyjścia. Bliżej B. Bliżej bezpieczeństwa.

Krótka wędrówka przez pomieszczenie trwała wieczność. Hieroglif wydawał się świecić, dając jakiś rodzaj ostrzeżenia. Nie wiem co przedstawiał, ale wszystko w tej chwili utrzymywało człowieka w strachu. Zbliżając się do wyjścia, widziałem zarysy okrągłego kamienia w świetle pałeczki. Coś z nim było inaczej, ale nie potrafiłem stwierdzić co. Kiedy się zbliżyłem już wiedziałem. Przesunął się! TO był dźwięk, który słyszałem. Trwoga ponownie ścisnęła moje ciało na myśl, jak blisko byłem do... czegoś! Nie miałem wyboru, musiałem ruszać dalej. Aczkolwiek, nie było łatwo. Podszedłem bliżej do kamienia, trzymając pałeczkę w mojej roztrzęsionej dłoni. Wtedy zauważyłem co spowodowało moją utratę konaktu z B. Kamień leżał teraz na kablu. Pociągnąłem go i przewód się urwał. Moja ostatnia nadzieja skontaktowania się ze światem zewnętrznym została właśnie ugaszona. Nigdy nie czułem się tak samotny i bezradny. Zagłębiony głęboko pod ziemią, dobrowolnie wszedłem do swojego grobu.

Jako, że telefon był teraz bezużyteczny, zostawiłem go w tunelu. Ze wzrokiem skupionym na okrągłym kamieniu, ruszyłem naprzód z szybkim oddechem oraz suchym i bolącym gardłem. Z każdym zgrzytem kamieni pod moimi butami, moje serce stawało. W zielonym świetle pałeczki nie dostrzegałem żadnych ruchów. Będąc co raz bliżej kamienia, rozejrzałem się dokładniej. Nie widząc nic, przeszedłem parę kroków obok niego. Kiedy znalazłem się po jego drugiej stronie, odskoczyłem na widok tego, co zobaczyłem. W ścianie przy podłodze znajdowała się dziura, kolejny tunel. Wcześniej musiał być zasłonięty przez kamień! ALE TERAZ ZOSTAŁ UJAWNIONY! Skała nie mogła sama się przesunąć.

Cofnąłem się, uderzając o ścianę po przeciwnej stronie. Ból w plecach powrócił ze zdwojoną siłą. Patrzyłem się w nowo odkryte przejście. Schodziło w dół pod kątem 45 stopni i ciągnęło się tak daleko jak byłem w stanie widzieć. Parę stóp w jego głębi, dostrzegłem pałeczkę, którą wcześniej rzuciłem. Oświetlała tunel na tyle, że mogłem stwierdzić iż ściany były całkiem gładkie. Tak samo z podłożem, w przeciwieństwie do reszty jaskini. Przejście mogło mieć jakieś 3 stopy średnicy. Gdybym miał chęć wejścia do środka, przejście przez nie nie sprawiłoby problemu. W tej chwili myślałem jednak jedynie o wyjściu z jaskini. Powoli się wycofałem, ruszając w stronę B. Nie spuszczałem oczu z ciemności. Prawie przewróciłem się o kabel. Moja latarka już właścwie nie świeciła, pozostawiając mnie jedynie z pałeczką w dłoni. Chciałem pobiec do szczeliny. Samo usłyszenie innej osoby ulżyłoby mi w moim strachu.

Kiedy oddalałem się od kamienia czułem jak przytłaczające uczucie paniki zalewa moje ciało. Tak jakby legion demonów miał zaatakować mnie od tyłu. Czułem się, jakby zbawienie znajdowało się tuż za rogiem, ale Lucyfer podążał za mną, odciągając mnie od ocalenia. Zauważyłem, że poruszałem się szybciej niż zazwyczaj. Jedyną rzeczą nad którą myślałem, było szybka ucieczka. Minąłem kryształy ledwo zauważając ich piękno w zielonym świetle pałeczki. Za każdym razem, kiedy schylałem się, aby uniknąć jakąś skałę, moje plecy dawały o sobie znać. Gdy dotarłem do niższego tunelu, zacząłem raczkować. Kiedy moje dłonie dotknęły podłoża jaskini, poczułem jak eletrkyczny impuls przeszywa moje plecy. Po raz pierwszy odkąd rozpoczął się ten koszmar, krzyknąłem. Przewróciłem się i leżałem tak na kamieniach, odkrywając nowe granice bólu z każdym oddechem. Telepiąc się ze strachu i cierpienia, starałem się nasłuchiwać innych dźwięków. Czułem jedynie ciszę pulsującą wewnątrz mojej głowy. Wiedziałem z poprzednich wypadów, że B wciąż znajdował się poza zasięgiem słuchu. Ale byłem już blisko.

Krzywiłem się, usiłując podciągnąć swoje ciało i ruszyć dalej wzdłuż tunelu. Cały czas trzymałem w dłoni pałeczkę, ale przestałem pilnować tyłów. Skoncentrowałem się na jak najszybszym opuszczeniu tego miejsca. Dotarłem do części, w której mogłem już skontaktować się z B, ale nie wydałem żadnego dźwięku. Nie chciałem zatrzymywać się na dłużej. W końcu dotarłem do ostatniego zakrętu przed wąską szczeliną. Czołgając się się przez jej początek, odezwałem sie do B. Odpowiedział. Krzyknąłem, żeby przygotował wszystko na drogę powrotną. Zapytał się czy wszystko ze mną w porządku (nie odzywałem się do niego przez telefon, więc zaczął się martwić). Powiedziałem, że nie i aby zabrał się do roboty. Kiedy dotarłem do liny, ściągnąłem kask i wsadziłem go do plecaka. Wtedy zdałem sobie sprawę, że ZAPOMNIAŁEM ZABRAĆ KAMERY! Ale była to tylko przelotna myśl. Obchodziła mnie tak samo, jak pasażera Titanica mógł obchodzić płaszcz albo czapka. Przyczepiłem wszystko do sznura i kazałem B to ściągnąć do siebie. Następnie kazałem mu ruszać do wyjścia od razu jak skończy. Jak zapytał się dlaczego, po prostu wrzasnąłem, że oprócz nas jest tutaj coś jeszcze.

Każdy ruch powodował ból w moich plecach. Wiedziałem jednak, że to bez znaczenia. Miałem zamiar wydostać się stąd jak najprędzej, odkładając wszelkie obrażenia na drugi plan. Poczułem, że wiatr powrócił z najbardziej mdlącym zapachem, jaki kiedykolwiek poczułem. Śmierdziało jak wilgotna, zjełczała, zgniła i rozkładająca się ŚMIERĆ. Dostałem mdłości. Przycisnąłem koszulkę do nosa, aby chroniła mnie przed tym przytłaczającym zapachem. B też to poczuł. Krzyknął „CO to JEST?!”. Potem zaczął mnie ponaglać. Wziąłem głęboki wdech i ruszyłem dalej. Wrzaski B tylko potęgowały mój strach i panikę. Wiedziałem, że wyczuł potrzebę jak najszybszej ucieczki, więc pospieszyłem go, aby ruszał na powierzchnię. Włożył moją świecącą pałeczkę do szczeliny i rozpoczął wspinaczkę.

Nie zwracałem uwagi na ciasnotę tego miejsca. Ocierałem twarz, uszy, ręce i ramiona. Każdy cal tunelu oznaczał niezliczone ilości zadrapań i skaleczeń na moim ciele, ale ledwie je zauważałem. Plecy prawie paraliżowały mnie z bólu. Ponownie poczułem rosnącą potrzebę zwymiotowania, gdyż odór dotarł do mnie z kolejnym podmuchem. W połowie szczeliny zrobiłem sobie przerwę, żeby złapać oddech. Byłem już wykończony.
Góra szczeliny wydawała się spoczywać na moim policzku, a podłoże – jak pokruszone szkło – leżało pod drugim. W trakcie mojego odpoczynku, usłyszałem szurający dźwięk w głębi jaskini! Potrwał kilka sekund, a potem ustał. Zacząłem beznadziejnie szlochać. Już nawet nie potrafiłem przytomnie reagować na hałas. Płacz był moją podświadomą odpowiedzią na strach, który przelewał się przez moje ciało. Ponownie ruszyłem dalej w panice. Kiedy dotarłem do najszerszego miejsca szczeliny, wsunąłem ręce pod siebie, aby znaleźć się w dogodnej pozycji do opuszczenia tunelu. Złapałem linę i pociągnąłem z całej siły. Ramiona zablokowały mnie w dziurze! Operując nieco stopami wciągnąłem się jakoś z powrotem do środka. Potem się obróciłem i spróbowałem raz jeszcze. Tym razem się udało. Odepchnąłem się nogami i BUM, wyleciałem ze środka, upadając na ramię. Starałem się załagodzić uderzenie, ale nie mogłem nic zrobić. Dziwnym trafem ból skupił się na ramieniu, najwidoczniej nie oddziaływając na plecy.

Przeturlałem się i powoli wstałem na nogi. Zapach był tutaj mniej intensywny. Chwyciłem pałeczkę i zacząłem szukać kasku. Kiedy się wspinałem i łapałem się dłonią o kolejną krawędź, wzdrygnąłem się ze zgrozą. W świetle pałeczki po raz pierwszy zobaczyłem rany na moich rękach. Przedramiona były pokryte głębokimi nacięciami i zadrapaniami. Ich znaczna cześć była zalana krwią. Rany nie były a tyle głębokie, aby nieustannie krwawić, ale sączyły krew. W tej krótkiej chwili, kiedy się zatrzymałem, zauważyłem, że w jaskini panowała cisza. Żadnych dźwięków ze szczeliny i przede mną. Uczucie samotności powróciło, motywując mnie do ruszania dalej. Wspinanie okazało się trudne, zważając na mój stan. Trzymanie pałeczki jako jedynego źródła światła tylko dodawało trudności temu wyzwaniu.
Jak dotarłem już na górę, popędziłem aby dogonić B. Podziwiałem jak szybko uciekał.

Pomimo tego, że potem nie wspominałem już o swojej kondycji fizycznej, BOLAŁO! Z każdym krokiem, ból uderzał dolną część pleców i szyję. Ręce miałem pocharatane a na ramieniu głębokie rozcięcie. Szczerze wierzę, że gdyby nie trwoga, którą odczuwałem, nie miałbym siły i motywacji do dalszej wspinaczki. Działała we mnie czysta adrenalina. Na nieszczęście, zaczynała się kończyć. Nie widziałem ani nie słyszałem B, zanim nie dotarłem do ciasnej przestrzeni na dole miejsca, z którego się spuszczaliśmy. Wspinał się najszybciej jak potrafił. Mogłem usłyszeć, jak cieżko oddychał. Zawołałem do niego, a jego reakcja powiedziała mi, że jest prawie tak samo zdenerwowany jak ja. Powiedział mi, abym zaczął się wspinać. Obaj wiedzieliśmy, że to coś niebezpiecznego lub coś, czego byśmy normalnie nie zrobili, ale to było inne. Po prostu stałem tam wpatrując się w linę, ginącą w mroku nad moją głową. Wierciła się od ruchów B. Nie miałem go w zasięgu wzroku, lecz byłem pewien, że jest blisko. Sznur był moją jedyną drogą powrotu na zewnątrz. Do światła, bezpieczeństwa. Za mną kryła się ciemność, strach, nieznane. Przez głowę przeleciała mi myśl o scenie filmowej, w której aktor przechytrzył potwora i dotarł do frontowych drzwi nawiedzonego domu. Kiedy tylko dotyka klamki, słyszy za sobą dźwięk i odwraca się, żeby ujrzeć...

Przywiązałem pałeczkę do kasku i sięgnąłem po uprząż. Pomyślałem, że pozwolę B wejść trochę wyżej podczas gdy ja zwinę linę z jaskini. To sprawi, że szybciej się stąd wydostaniemy, kiedy dojdziemy już na górę. Wolałem nie nawijać sznura na rękę, ponieważ była obolała i krwawiła, więc rzuciłem go po prostu na ziemię. Usłyszałem jak B ostrzega mnie z góry, „kamienie”, i musiałem schylić się pod skałą podczas gdy kilka małych skał spadło na podłoże obok mnie.
Ponownie zacząłem zwijać linę. Była mniej więcej w połowie, kiedy napotkała przeszkodę. Uhh! Za ciężka. Nie miałem zamiaru wracać się z powrotem, więc zdecydowałem, że po prostu ją tu zostawię, założę uprząż i ucieknę. Zacząłem przyczepiać sprzączki. Zanim zdążyłem ją zabezpieczyć, usłyszałem dziwny dźwięk u moich stóp. Tętno mi przyspieszyło. Spojrzałem w dół, aby zobaczyć, że lina zaczyna znikać w ciemności. COŚ CIĄGNĘŁO SZNUR Z POWROTEM DO JASKINI!!!

Porzuciłem uprząż i zacząłem wspinać się do góry. W tamtej chwili nie myślałem jasno i rozpocząłem wspinaczkę, nie będąc przyczepionym do liny. Wiele razy wspinałem się bez używania urządzenia do podciągania się po linie, ale zawsze byłem do niej przyczepiony, tak na wszelki wypadek. Wspinałem się tak szybko, jak moje obolałe ciało na to pozwalało. Znowu byłem w panice i raniłem swoje ręce i nogi. Krzyknąłem do B, że coś ciągnęło za sznur. Odkrzyknął, abym się pospieszył. Miałem szczęście, że nie spadłem na dół. Zanim dotarłbym do ziemi, odbiłbym się wiele raz od ścian jaskini. Obrażenia byłyby krytyczne. Moje tempo było bardzo dobre i widziałem już promienie światła. To powiedziało mi, gdzie już jestem.

Dogoniłem B i ponagliłem go nieco. Zajęłoby mu to co najwyżej kilka minut, ale każda sekunda okazywała się torturą, jeśli musiałeś czekać aż się wespnie. Popatrzyłem na linę, którą się wspinaliśmy. Spodziewałem się zobaczyć jak jakieś stworzenie z wnętrza ziemi wspina się, aby zrobić sobie z nas swój posiłek, ale lina po prostu drgała w rytm ruchów B bez jakiegokolwiek nacisku od dołu. Kiedy zatrzymałem się na krawędzi czekając na B, bez przerwy pilnowałem sznura, próbując zwracać uwagę na cokolwiek nadzwyczajnego. Nie wiedziałem czy moje serce wytrzyma jeszcze jakiś stres. Chyba nie mogłem być już bardziej spięty. Spróbowałem się rozluźnić, aby upewnić się, że potrafię myśleć racjonalnie, ale mój biedny mózg się przegrzał. Jak tylko B dotarł do ostatniej krawędzi przed wolnością, zaczepiłem urządzenie do wspinaczki i zabrałem stąd swój tyłek. Właśnie wtedy zauważyłem, że lina zaczyna naciskać od dołu, ale był to ustabilizowany nacisk, nie taki, jakby ktoś wspinał się na górę. Tak czy inaczej, chciałem stąd wyjść jak najprędzej. Ruszyłem.

Kiedy dotarłem do wyjścia z jaskini i światła dziennego, B już był w miejscu, w którym przyczepiliśmy linę. Tak bardzo chciałem się wydostać, że prawie zacząłem wspinać się gołymi rękami. Ledwie dawałem radę, niewiele brakowało a padłbym z wykończenia. Odpocząłem na tyle, żeby móc podciągnąć się o ostatnie parę stóp. Jak tylko dostałem się na górę, odczepiłem urządzenie do wspinaczki. Widziałem jak B klęczy pod drzewem, więc pokusztykałem do niego i padłem. Zobaczyliśmy się po raz pierwszy, odkąd wszedłem do Krypty Floyda, po prostu się w siebie wpatrywaliśmy. Wiedziałem, że wyglądam okropnie, ale nie wiedziałem, że B jest w takim złym stanie. Miał nacięcia i zadrapania na prawie każdej odkrytej części jego ciała. Jego twarz była blada, prawie biała. Miał rozdziawione usta i wybałuszone oczy. Ciężko oddychał. Prawie dyszał. Nasze wspólne oszołomienie zostało przerwane, kiedy usłyszeliśmy, że sznur wokół drzewa się zaciska. Skamieniałem przytłoczony strachem. B skupił się na węźle. Wtedy jednym ruchem, wyjął kieszonkowy nóż i odciął linę.

To niesamowite jak ludzki umysł potrafi odmiennie rozumieć pojęcie czasu. Jestem pewien, że cięcie sznura mogło trwać co najwyżej 4-5 sekund, ale wydawało się trwać godzinę. Po tym jak opadł na ziemię, zaczął ślizgać się wgłąb jaskini wydając przy tym świszczący odgłos. W tamtej chwili B zaczął szlochać. Wyrzucił nóż i opadł na plecy. Widok uciekającej liny spowodował, że wrażenia z tunelu powróciły. Wstałem i ruszyłem do samochodu. Zauważyłem, że B wciąż leżał w miejscu, patrząc z szeroko otwartymi oczami jak lina ginie w mroku. Krzyknąłem do niego, co wydawało się przerwać jego trans. Podniósł się i pospieszył z dala od drzewa, jaskini, koszmaru. Nikt z nas nie odezwał się ani słowem podczas drogi powrotnej.

Minęły już 4 dni od naszego wypadu do jaskini. 4 dni zajęło mi wpisanie tego doświadczenia do dziennika. Za każdym razem, kiedy zaczynałem pisać, przypominałem sobie okropne rzeczy i po chwili musiałem przestać. Jednakże, czułem się zmuszony do jego kontymuacji, jako że niewiarygodne wydarzenia były wciąż swieże w mojej głowie. Cały czas odczuwam ból. Cały czas czuję ten smród. Cały czas doświadczam horroru. Nawet przepisanie dziennika zajęło mi całe godziny. Chciałbym napisać więcej, ale to będzie musiało poczekać. Upłynęło już kilka dni od ostatnich wydarzeń, a ja wciąż nie mogę się wyluzować. Ledwie potrafię się skupić. To tyle na dziś.



5/19/01
Minęły trzy tygodnie od naszej ostatniej wizyty w jaskini. Chciałbym uaktualnić nieco informacje o moim stanie, moich planach co do jaskini i o ostatnich wydarzeniach. Przepraszam, że nie odbierałem waszych telefonów. Dostawałem wszystkie wiadomości, ale po prostu nie czułem się na siłach, aby oddzwonić. Steve i Marc, dzięki za wasze słowa zachęty. Wiem, że wasza dwójka jest szczerze mną zatroskana. Jesteście świetnymi przyjaciółmi. Marc, wiem, że kilka razy zachodziłeś do mojego domu i przepraszam, że nie otwierałem ci drzwi. Sama myśl, że ktoś chciał mnie odwiedzić bardzo mi pomagała. Siostro, słyszę zmartwienie w twoim głosie. U mnie wszystko w porządku. Nie martw się o mnie. Po prostu opiekuj się moimi siostrzeńcami i siostrzenicami.

Wydaje mi się, że mogę aktualizować tę stronę tak, aby wszyscy wiedzieli jak sobie radzę. Wiele się wydarzyło przez ostatnie trzy tygodnie, więc zrobię co w mojej mocy, aby wszystko opowiedzieć. Chyba zacznę od momentu, na którym kończy się ostatni wpis.
Napisanie tamtego wpisu zajęło mi kilka dni. Byłem tak wstrząśnięty swoimi doświadczeniami, że mogłem po prostu siedzieć i zastanawiać się, co właściwie się tam stało. W tej chwili jestem na długotrwałym zwolnieniu lekarskim z pracy. Próbowałem wrócić do roboty parę dni po tamtym wydarzeniu, ale szef odesłał mnie do domu. Nie potrafiłem się skoncentrować i wyglądałem okropnie. Byłem nawet u lekarza, ale nie mogłem przecież opowiedzieć mu o tym co się stało, więc po prostu powiedziałem, że żyję w dużym stresie. Zalecił odpoczynek i wypisał mi receptę. Mmmmm! Dobre leki!

Kiedy opuściliśmy jaskinię, byłem oszołomiony. Nie mogłem jasno myśleć i z trudem pojmowałem co się wokół mnie dzieje. Nie jadłem ani nie spałem wiele. Cieszyłem się, że mózg działał na tyle, abym mógł spisać swoje doświadczenia, dopóki były świeże. Po przeczytaniu tego co napisałem, czuję, że trafnie zobrazowałem, to co wydarzyło się tamtego dnia. Nie zmieniłbym nic. Nawet jeśli napisanie tego zajęło mi trzy dni, to sprawiło, że poczułem się dużo lepiej. Szkoda, że długo to nie potrwało. W istocie, właśnie wtedy rzeczy znacznie się pogorszyły.
Po ostatnim wypadzie straciłem kontakt z B i nie widziałem go aż do wczoraj. Nie próbowałem się z nim skontaktować ani on ze mną. Tak samo żaden z nas nie dzwonił do Joe. Po powrocie z jaskini, B podrzucił mnie do domu, a ja spędziłem następne dni samotnie. Próbowałem coś jeść, ale nie miałem apetytu. Byłem niespokojny, ale nie potrafiłem znaleźć nic, co odwróciłoby uwagę mojego umysłu od niedawnych wspomnień. Wtedy właśnie postanowiłem je spisać. Jak już mówiłem, pozwoliło mi to myśleć nieco jaśniej, a ja sam byłem trochę spokojniejszy. Ale nie potrwało to długo. Poszedłem do pracy następnego dnia, ale odesłali mnie do domu. Dzień później miałem przytłaczające uczucie trwogi zalewające moje ciało. Byłem w depresji i nie miałem do kogo się zwrócić po poceiszenie. Dostawałem wiele różnych telefonów od ludzi, ale nie odbierałem żadnego z nich. Nawet zmieniłem wiadomość z poczty głosowej, aby powiadamiała ich, że wszysto u mnie OK. Siedziałem tak w tym żałosnym stanie, jedząc i śpiąc, kiedy tylko mi się udawało, aż do tygodnia po powrocie. Wtedy zaczęły dziać się dziwne rzeczy.

Początkowo słyszałem w domu dźwięki, które nie miały wyjaśnienia. Kroki. Szuranie. Skrzypienie drzwi. Wiecie, typowe dla horrorów. Tyle, że nie były wyraźne. Tak jakbym nie był pewien czy słyszałem, to co słyszałem. Mogłem jeść lub brać prysznic i nagle się zaciąć, myśląc, że coś usłyszałem. Ale dźwięk się nie powtarzał. W istocie, gdyby nie to, że często się powtarzały, to nie mógłbym być pewny, że te hałasy w ogóle istniały. W każdym razie, bałem się. Zupełnie tak, jakbym został złapany w pajęczą sieć. Uczucia niepokoju, złych przeczuć i napięcia zalały moje życie. Potem pojawiły się halucynacje.

Zacząłem widzieć rzeczy w podobny sposób, w jaki słyszałem dźwięki. Widok jakiegoś ruchu kątem oka, a kiedy się odwracałem – nic. Wtedy spałem z zapalonymi światłami w sypialni, ale teraz zapalałem już wszystkie w całym domu. Kiedy zacząłem widzieć rzeczy regularnie, kupiłem pistolet. Zamówiłem go z ogłoszenia w gazecie, więc nie musiałem czekać na pozwolenie. Poszedłem do lekarza, ale nie wspominałem o szczegółach z mojego życia. Po prostu powiedziałem mu, że nie mogę się zrelaksować i wyszedłem z receptą w dłoni. Na szczęście, w tamtej chwili moje rany i inne obrażenia były już w znacznej części wygojone. Plecy wciąż trochę bolały, ale recepta poradziła sobie i z tym. Gdy brałem leki, czułem się świetnie, ale nie chciałem przez resztę życia chodzić naćpany, więc zażywałem je tylko pod koniec ciężkiego dnia. Niestety, co raz częściej miałem widziadła i wzrosła potrzeba brania lekarstw.

O ile przebłyski kątem oka pozostały, to teraz zacząłem widzieć kształty i cienie. Znajdowały się poza oknami, najczęściej w środku nocy. Wciąż nie mogłem wymyślić dobrego wyjaśnienia, więc ciężko było mi to pojąć. Wkrótce zacząłem zasuwać wszystkie zasłony i żaluzje, aby pozbyć się prawdopodobieństwa zobaczenia czegokolwiek. Robienie tego trochę pomagało, ale moje życie cały czas pozostawało w bałaganie. Moja codzienna rutyna była mechaniczna i pusta. Spałem tak długo ile się dało, zazwyczaj ze zmęczenia. Następnie byłem się i próbowałem coś zjeść. Straciłem dużo na wadzę, więc starałem się w siebie wciskać tyle, ile mogłem. Potem trochę ćwiczyłem i brałem drzemkę. W ciągu ostatnich dwóch tygodni dom opuściłem tylko parę razy. Sklep, lekarz, kupno broni. Nie oglądałem telewizji, bo nie potrafiłem się skupić. Dużo siedziałem na internecie, szukając informacji o jaskiniach i mitach. Jedyną historią, jaką znalazłem, była legenda wsród grotołazów o Hodagu. Jest to w założeniu stworzenie, które błąka się po jaskiniach.

Dwa tygodnie po powrocie z jaskini i tydzień odkąd zacząłem słyszeć rzeczy, pojawiły się koszmary. Nadzwyczajnie wyraźne. Brak określonego tematu lub powracających wydarzeń. Po prostu przerażające. Czasami byłem w domu i ktoś próbował mnie dorwać. Z tym, że nie mogłem uciekać, bo nie miałem nóg. Innym razem znajdowałem się w dużej kadzi a ktoś wylewał na mnie ciecz przypominającą syrop. Budziłem się w panice. Pozostawałem przytomny, dopóki zmęczenie nie zmusiło mnie do powrotu do krainy snów. Brutalna rutyna. Trwało to przez kilka dni, aż szóstego dnia osiągnęło punkt kulminacyjny (wczoraj). Sny wydawały się tak prawdziwe, że ciężko było mi stwierdzić czy śpię czy nie. Byłem wykończony, wypłukany z energii. Szedłem z salonu do sypialni wczesnym wieczorem, kiedy spojrzałem w dół na korytarz i dostrzegłem czarny kształt na jego końcu. Pomyślałem, że to złodziej i powoli zacząłem się cofać. Nie ruszał się. Wtedy zadzwonił telefon! Wytącił mnie z równowagi i potknąłem sięo krzesło. Jak się podniosłem, wychyliłem się, aby spojrzeć na korytarz i niczego tam nie było! Zabrałem kluczyki i opuściłem dom. Wsiadłem do samochodu i pojechałem do punktu widokowego nad miastem, aby zobaczyć jego światła. Nie wiedziałem czemu tam jadę, ale wiedziałem, że MUSZĘ. Im byłem bliżej, tym większą miałem tego pewność. Kiedy tam dotarłem, zobaczyłem coś, co najpierw mnie zaskoczyło a po chwili sprawiło, że się rozluźniłem. Joe tu był! Stał obok samochodu i wpatrywał się w światła. Spojrzeliśmy na siebie. Ze zmęczenia na jego twarzy wyczytałem, że przeszedł przez tak samo beznadziejne chwile jak ja. Nasza konwersacja była niewiarygodnie krótka. „Wróciłeś?”, zaczął pomimo tego, że znał odpowiedź. „Tak.” „Musimy wrócić.” „Jutro będzie dobrze?”, zapytałem. „Tak, w południe.” Wsiedliśmy do swoich samochodów. Nie chciałem nawet rozmawiać z nim o jego doświadczeniach. Oczywiście on też nie chciał znać moich. Pojechałem do B.

Kiedy otworzył drzwi, wydawało mi się, że radzi sobie całkiem nieźle, jest nawet szczęśliwy. Jedno spojrzenie na mnie i jego twarz zmieniła wyraz. Ta rozmowa też była bardzo zwięzła. „Spotkałem Joe i wracamy jutro w południe.” B patrzył śmiertelnie poważnie. Kiwnął głową. Zapytałem, czy mogę spędzić u niego noc. Ochoczo zaprosił mnie do środka. Dopiero później zauważyłem, że wszystkie światła w domu były zapalone. Zaprowadził mnie do wolnego pokoju. „Czuj się jak u siebie.” „Dzięki.” Umyłem się w łazience, wziąłem leki i poszedłem spać. Pierwszy porządny sen od dawna. Obudziłem się wczesnym rankiem i udałem się do domu, aby przygotować się do wyjazdu. Pomyślałem, że wyślę tę wiadomość, aby nikt nie zastanawiał się co się ze mną dzieje. Podejrzewam, że do czasu aż większość z was to przeczyta, ja już będę w domu mając świętną historię do opowiedzenia. Obiecuję, że wkrótce dowiecie się ode mnie więcej. Teraz jest 10 rano, sobota 19-ego maja. Za dwie godziny wyruszamy.

Przygotowanie się do tego wypadu będzie inne niż dotąd. Po raz pierwszy w życiu zabiorę ze sobą pistolet do jaskini. Wezmę też nóż, zestaw pierwszej pomocy, dużo jedzenia i wody oraz aparat. Poza tym, kilka zapasowych źródeł światła, kartkę papieru i ołówek oraz wszystkie liny do wspinaczki, ponieważ B stracił swoją w jaskini. Do Krypty Floyda zabiorę sznur dużej długości. (To pierwszy raz od trzech tygodni, odkąd widzę nawiązanie do Krypty Floyda. Ciarki przechodzą mnie przez plecy, kiedy o tym piszę.)

Jest tak wiele rzeczy, które chciałbym osiągnąć tego dnia. Tyle odpowiedzi, które mam nadzieję znaleźć. Zastanawianie się nad wszystkimi zdarzeniami do dnia dzisiejszego powoduje, że kręci mi się w głowie. Czy to wszystko jest po prostu złym snem? Niestety, jestem przytomny i wciąż, w ciągu kilku następnych godzin mogę spotkać się z prawdziwym koszmarem. Myśl posiadania innej osoby u swojego boku wcale nie łagodzi strachu, który czuję. Trzęsę się rozmyślając nad dziecinnymi pytaniami, które trzeba będzie rozważyć: Kto jako pierwszy wejdzie do Krypty? Kto będzie iść z przodu? Kto postanowi kiedy mamy wracać? Ale najważniejszym pytaniem jest: Co z kamerą, którą zostawiłem ostatnim razem? Powinna być w stanie nagrywać w kompletnej ciemności. Zostawiłem ją włączoną, więc co możemy znaleźć na taśmie? Teraz przychodzą mroczniejsze pytania – Co jeśli kamera zniknęła? Co jeśli została zniszczona?

Chociaż ciężko jest znaleźć nazwę dla mojej motywacji, wydaje mi się, że „zakończenie” pasuje idealnie. Muszę dowiedzieć się kilku rzeczy o tej jaskini. Wierzcie w to lub nie, ale najważniejsze jest znalezienie jej końca. Biorąc pod uwagę wszystkie ostatnie wydarzenia, których doświadczyłem, może się to wydawać banalne, ale to jest to, czego pragnę. Po drodze postaram się znaleźć odpowiedzi na pozostałe pytania, nurtujące mnie od dawna. Jeśli jednak znajdę koniec głównego tunelu i koniec tunelu ukrytego za kamieniem, będę zadowolony i nigdy nie wrócę więcej do tej jaskini. Nigdy!

Może się wydawać, że przeciskanie się przez wąską szczelinę bez uprzedniego zastanowienia jest rzeczą nienaturalną. Tak jak wspinanie się po klifie dla rozrywki. Lub skakanie z samolotu prosto na ziemię. Robimy te rzeczy, aby zaspokoić naszą potrzebę przygody. Podświadoma chęć zdobycia naszego własnego Everestu. Jak B zwykł mówić, „Wędrowanie po jaskiniach jest ostatnią okazją odkrywania nowych rzeczy dla osoby o skromnych środkach.” To prawda. Krótka przejażdzka z jakiegokolwiek miejsca z kraju i jesteśmy w jaskini, czekającej aż ktoś ją zwiedzi. Nawet do jaskini powszechnie znanej przez ludzi można podejść jak do przygody, czegoś nowego, czegoś do przezwyciężenia. Bo tam jest.
Wielu z was nie zgadza się z moimi decyzjami co do tej jaskini. Wiem o tym z wiadomości, które otrzymywałem. Obawiam się, iż nie mam wyboru. Jeśli kiedykolwiek mam jeszcze zaznać kojącego snu, muszę wrócić. Jeśli kiedykolwiek będę chciał przejść przez korytarz własnego domu w spokoju, muszę wrócić. Jeśli kiedykolwiek będę chciał zwiedzać kolejne jaskinie, muszę teraz wrócić. Nie wydaje mi się, abym miał jakiś wybór. MUSZĘ wrócić.

Do rodziny i przyjaciół, którzy to czytając – żyjcie w pokoju. Zdobędę tę jaskinię. Potem wrócę i natychmiast zaktualizuję tę stronę. Załączę wszystkie zdjęcia jakie dzisiaj zrobimy, a jeśli zajedziecie do mojego domu, pokażę wam także filmy. Spodziewam się wrócić w nocy, najpóźniej jutro.

Do zobaczenia wkrótce z masą odpowiedzi!
Ted

THE END < - - więcej wpisów nie było
Jeśli ktoś się zainteresował historią i chciałby dowiedzieć się więcej o Tedzie, a nie przeszkadza mu język angielski, to zapraszam:
http://knowyourmeme....s/ted-the-caver
http://grahamjw.word...-caver-mystery/
http://www.imdb.com/title/tt2100573/


  • 45

#915

harpoonek.
  • Postów: 159
  • Tematów: 2
  • Płeć:Kobieta
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Zaburzenia odżywiania.
Stypendium.



FRIEND ZONE

Po dzisiejszym wydarzeniach, nie wiem już czy powinnam kontynuować swoje małe śledztwo.
Postanowiłam osobiście porozmawiać z pacjentami, zamiast tylko czytać ich akta. Tylko ci najbardziej szaleni nie chcieli ze mną rozmawiać. Będę jedyną osobą, która pozna ich historie (mówię o pacjentach bez akt), dzięki temu zrobię krok do przodu.
Zdecydowałam się zacząć od pacjenta, na którego patrzenie rozrywa serce. Przez kilka miesięcy nie reagował na bodźce i wszelkie próby pomocy mu. Nie mogę sobie nawet wyobrazić bycia w jego sytuacji... ale ostatnio widziałam, jak odpowiadał pielęgniarce, która się nim zajmowała.
- O, cześć. Nie widziałam cię – powitała mnie z uśmiechem.
- Hej – odparłam tylko.
Miałam mieszane uczucia co do niej. Nazwijmy ją Claire. Była jedną z najładniejszych pielęgniarek w szpitalu i nawet najtrudniejsi pacjenci otwierali się przy niej.
- Wiesz, może to zabrzmi głupio, ale chciałabym prosić cię o przysługę...
Wyglądała na nastawioną sceptycznie, trochę nieufnie, ale ustąpiła.
Była kobietą sukcesu.
Ona i Mabel, starsza pielęgniarka, razem przygotowały pokój na sesję nagraniową. Nie dlatego, że pacjent był niebezpieczny – raczej wręcz przeciwnie – ale jego kondycja wymagała dokładnej obserwacji na wszelki wypadek.
Claire nawet przyniosła nam kawę.
- To miłe, że się nimi interesujesz – powiedziała. – Lekarze mają pacjentów gdzieś.
Uśmiechnęłam się do niej i zaczerwieniłam się lekko – jestem tego pewna.
- Dzięki! – powiedziałam.
Kiedy się odwróciła, natychmiast uśmiech zniknął z mojej twarzy. Czułam się jak idiotka.
Zanim upiłam pierwszy łyk kawy, spojrzałam na brązową piankę i przypomniałam sobie akta dziewczyny, które czytałam niedawno. Natychmiast poczułam obrzydzenie i odstawiłam kubek.
Zwróciłam teraz uwagę na pacjenta. Leżał na łóżku nieruchomo, wydawało się, że nie jest świadomy mojej obecności.
- Jak tylko będziesz gotowy... – zawahałam się.
Mabel stała obok z dyktafonem.
- Dalej, dalej, kochanie – powiedziała do niego Claire.
Natychmiast zaczął mówić. Zaskoczyło mnie to – pacjent nie był nieświadomy otoczenia. Jego głos był czysty i zrozumiały...
_______________________________________-

Chcecie poznać moją historię? Nie jestem tego taki pewien. Jest wam bliższa, niż zdajecie sobie z tego sprawę.
Dobra, ale pamiętajcie, sami o to prosiliście...
Jak w każdej historii, pojawiła się dziewczyna.
Och, jaka ona była piękna. Patrzyłem na nią z odległości dość często. Nie wiedziała nawet o moim istnieniu i prawdopodobnie nie chciała mnie znać.
Nie jestem jakiś garbaty... [drwiący śmiech]... Miałem w życiu dziewczyny. Po prostu zawsze pragnąłem tych, których nie mogłem mieć. Zaczynałem czuć się odosobniony przez stare dzieje, miałem prawie trzydzieści lat, a życie wydawało się coraz mroczniejsze... i wtedy pojawiło się światło – ona.
Nie miałem obsesji. Chcę, żeby to było jasne. Po prostu uważałem, że jest śliczna. Nie myślałem, że mam u niej szanse i nie próbowałem się do niej zbliżyć.
Cieszę się, że sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej.
Pewnej nocy siedziałem w barze sam. Wszystkie pozostałe stoliki były zajęte. Do baru weszła ona z przyjaciółmi – trzy dziewczyny razem z nią. Usiadły przy moim stoliku! Natychmiast się przedstawiłem każdej z nich.
- Widziałam cię, jak się na mnie gapiłeś – powiedziała ona ze śmiechem. – Jesteś wariatem, czy miłym facetem?
Mówiła do mnie!
- Miłym facetem! – zapewniłem. – Chcecie coś do picia? Ja stawiam.
Oczywiście chciały.
Jedna z jej przyjaciółek wydawała się mną zainteresowana, ale ja zwracałem uwagę tylko na jedną z nich. Zaprosiły mnie na imprezę z nimi. Zgodziłem się z podekscytowaniem.
Kiedy już byliśmy na imprezie, przebiłem się przez tłum i znalazłem ją rozwijającą z jakimś kolesiem. Nie ważne – był zwykłym dupkiem i wiedziałem, że z nim wygram, nawet jeśli to on ją odprowadzi do domu. Kiedy niezdarnie usiłowałem podtrzymać z nią rozmowę, zdałem sobie sprawę, że byłem piątym kołem u wozu.
- Przynieś mi drinka – zaśmiała się.
- Jasne – odparłem natychmiast.
Znów przecisnąłem się przez tłum i wróciłem do niej z napojem.
- Dzięki – powiedziała z uśmiechem.
Czułem się głupio. Byłem zwykłym facetem, który szukał zainteresowania na złe sposoby.
Do czasu aż przyjęcie się skończyło, a ona wylądowała sama na kanapie. Słuchałem jej, kiedy narzekała na tego dupka przez prawie dwie godziny. Zostawił ją samą i zniknął gdzieś z długonogą blondynką. Kiwałem głową, dając jej znać, że słucham.
Wtedy to powiedziała:
- Jesteś miłym facetem. Chciałbyś... spotkać się ze mną jutro?
Byłem tak zaskoczony, że wymamrotałem tylko ciche „tak”.

Spotkałem się z nią w galerii i spędziliśmy razem cały dzień. Ona przymierzała ubrania i pokazywała mi się w nich. Kupiłem jej nawet kilka rzeczy.
Byłem zauroczony.
Spędzaliśmy razem prawie każdy dzień. Muszę przyznać, że czasem było to bolesne. Tak bardzo jej pragnąłem, ale ona nie wydawała się gotowa na coś więcej...Pojawiali się w jej życiu inni faceci, debile, którzy znikali tak samo szybko, jak się pojawiali. Udawało mi się ją zniechęci do większości z nich.
Większości.
Walczyłem o jej serce, więc nie jest mi z tym źle.
O, nie, nie rozumiecie – nie popełniłem żadnego przestępstwa. Tylko jednoznaczne komentarze – albo kłamstwa na jej temat, kiedy nie słuchała... albo kłamstwa na ich temat, kiedy słuchała.
Moje życie powoli wypełniało coraz więcej bólu – wieczna walka, by była tylko moja, wyczerpała mnie. A ona wydawała się iść swoją własną, ciemną ścieżką. Zaczęła ćpać niezależnie od tego, jak bardzo starałem się ją od tego odwieść. Mówiłem jej:
- Jestem twoim najlepszym przyjacielem, martwię się o ciebie, nie rób tego...
Ale to miało jedynie odwrotny efekt do zamierzonego.
Przynajmniej trzymała się z daleko od naprawdę niebezpiecznych rzeczy. Brała jedynie narkotyki, które nie rujnowały jej wyglądu i charakteru.

Pewnego dnia nie wytrzymałem. Wykrzyczałem jej, co do niej czuję w jej mieszkaniu.
- Zrobię dla ciebie wszystko – powiedziałem i poczułem ulgę.
Nie podobało jej się to specjalnie. Wydawała się trochę zła... ale po kilku minutach wróciła do pokoju i powiedziała:
- Wszystko?
Chciała, żebym jej to udowodnił, a ona postara się mnie pokochać.
Obiecałem, że zrobię wszystko.

Kolejne kilka miesięcy spędziłem usługując jej i spełniając jej zachcianki. Kupowałem jej różne rzeczy, zacząłem pracować na dwa etaty, by wystarczyło mi na to pieniędzy. Ciągle zapewniała mnie, że niedługo na pewno mnie pokocha.
W międzyczasie ona wróciła do szkoły, za którą oczywiście ja zapłaciłem.
Było z nią coraz gorzej. Z czasem robiła się coraz bardziej zła i mroczna. Często miała o coś do mnie pretensje, a później zaczęła... bić mnie. Myślałem, że jako mężczyzna, mogę to znieść.
Pewnego dnia, kiedy powiedziałem jej, że jestem spłukany i nie stać mnie na kolejną jej zachciankę... odeszła.
Nie spotykaliśmy się przez jakiś czas, a ja czułem, jak mój świat się wali. Miała mnie kochać, byliśmy tak blisko...
Poszedłem do niej z różami i czekiem. Wziąłem ogromny kredyt, żeby zapłacić za jej szkołę.
Przyjęła mnie z powrotem z otwartymi ramionami. Nawet mnie pocałowała po raz pierwszy.
- Wszystko!- powiedziała. – Wszystko!
Przytaknąłem. Chciałem zrobić dla niej wszystko. Była dla mnie całym światem.
Jej agresja i przemoc nie skończyły się... zaczęło jej się to podobać. Widziałem to. Miałam skalpel i cięła mnie nim. Ramiona, nogi, tylko troszeczkę... ale za każdym razem więcej. Jeśli krzyczałem z bólu i nie pozwalałem jej mnie ciąć, groziła, że mnie zostawi. Więc pozwalałem jej na to... i wiecie, mi też trochę zaczęło się to podobać. Po każdym jej napadzie agresji, stawaliśmy się sobie trochę bliżsi...
Byliśmy tak blisko... Ona miała pomysł, nad którym podobno myślała już od jakiegoś czasu.
Wiem, że uważacie to za szalone, ale chciałem tego. Było warto. Nie zrobilibyście tego dla miłości? Wszystko w końcu zaczynało się układać.
Pozwoliłem jej to zrobić i... w końcu uprawialiśmy seks.
Wszystko było tego warte. Przyzwyczaiłem się do życia bez lewej dłoni. To zaskakujące, ile praw ma niepełnosprawna osoba.
Oczywiście wszystko się potem zepsuło. Z powodu ręki straciłem jedną z moich prac. Ona mnie zostawiła znowu na jakiś czas. Wrzeszczała, że teraz nie uda jej się skończyć szkoły. Obiecałem jej, że ją kocham i zrobię wszystko. Kazała mi to udowodnić.
Odcięła mi tym razem całe ramię.
Nakręciło ją to tak bardzo, że regularnie uprawialiśmy seks przez miesiąc. To był najlepszy miesiąc w moim życiu. A potem... wiecie... związki mają swoje wzloty i upadki... a ja zdałem sobie sprawę, że dałem z siebie zbyt dużo by teraz się poddać. Bałem się ją stracić. W końcu włożyłem w ten związek całe ramię i nogę.
[prychnięcie]
Ale nie, naprawdę okrutnie bałem się ja stracić. Powiedziała mi, że nikt inny mnie nie pokocha, biorąc pod wagę brak kończyn. Wiedziałem, że miała rację.
Później wzięła moje drugie ramię i drugą nogę na potwierdzenie mojej miłości. Nasza bliskość była trwała. Wiedziałem, że ona zawsze będzie się mną opiekowała, skoro dostałem wysoką rentę inwalidzką.
Nie mogłem przestać krzyczeć, kiedy zaszywała mi oczy. To słyszeli sąsiedzi, którzy zadzwonili na policję. Skurwiele... miałem idealny związek, taki jakiego zawsze pragnąłem, ona mnie kochała, a oni chcieli to wszystko zrujnować!
____________________________________-

Patrzyłam się na niego bez słowa. Zawsze się zastanawiałam, co mu się stało, że tak wyglądał – niewidomy, tylko klatka piersiowa, głowa i usta – ale prawdziwa historia przeszła moje najśmielsze oczekiwania. To... to było szaleństwo...
- Czekaj – powiedziałam z bijącym sercem. – Nigdy nie wspominałeś nikomu, że ktoś ci to zrobił. Jak ona ma na imię?
Usta wykrzywił w grymasie.
Przysunęłam się bliżej”
- No dalej, opuściła cię, powinna zostać zatrzymana i leczona. Jest niebezpieczna! Może skrzywdzić kogoś innego. Dlaczego teraz ją chronisz?
Zaczął się śmiać ironicznie.
- Nie opuściła mnie... – powiedział.
Spojrzałam na prawo, chcąc poszukać wskazówek u Mabel – ale ona zasnęła, cała oblała się kawą.
Moje ciało zareagowało zanim świadomie wiedziałam, co się dzieje.
Odwróciłam się nagle i dzięki temu uniknęłam klamry do elektrowstrząsów.
Rzuciła się na mnie. Wytrąciłam klamrę z jej rąk. Znów się na mnie rzuciła.
Srebrne ostrze ledwo mnie minęło, ale upadłam. Claire doskoczyła do mnie i przejechała skalpelem po mojej lewej ręce.
- Jezu Chryste! – krzyczałam, nagle wypełniona adrenaliną i wściekłością.
Napełniona siłą pochodzącą z chęci przetrwania, popchnęłam ją tak mocno, że uderzyła o przeciwną ścianę.
Rzuciłam się do niej, ale już straciła świadomość.
Związałam ją, opatrzyłam swoją dłoń – na szczęście rana nie była zbyt głęboka – i podeszłam do Mabel. Była nieprzytomna, ale żyła.
Pokój wyglądał okropnie, wszędzie była krew i porozrzucane przedmioty.
Pacjent na łóżku płakał i pytał o swoją Claire.
Muszę przyznać, że moja broda zadrżała i oczy wypełniły się łzami. Czułam się przytłoczona... Nie wiedziałam, co robić. Claire właśnie próbowała mnie zabić... i nie mogę sobie nawet wyobrazić, co chciała zrobić z Mabel... albo co by się stało, gdybym ja też była nieprzytomna...
Kawa. Dodała czegoś do kawy. Nie wypiłam jej przez historię dziewczyny...
Ledwo pamiętam kolejną godzinę.
Wylądowałam w biurze ordynatora, byłam wściekła.
- Chcę wiedzieć, co tu się dzieje! – zażądałam. – Jak mogliśmy to przeoczyć? Jak Claire utrzymała się tak długo w pracy niezauważona? Nawet ja...
- Co? – ordynator mi przerwał. – Nawet ty... co?
- Poinformuję o wszystkim policję – powiedziałam, zmieniając temat.
Uśmiechnął się subtelnie i przysunął do mnie telefon.
- Proszę bardzo – powiedział.
Wyciągnęłam rękę w jego kierunku.
- Nie zadzwonisz na policję – powiedział ordynator. – I skąd o tym wiem?
Czekał na moją odpowiedź.
- Jak? – zapytałam po chwili.
- Ponieważ ty sama wykazywałaś obsesyjne zachowania, zupełnie takie same jak nasi pacjenci. Zostawałaś w szpitalu po nocach i czytałaś akta, jesteś przekonana, że istnieje tu jakaś konspiracja i traktujesz historie pacjentów poważnie, a nie masz dowodów.
Poczułam gulę w gardle.
- Jedyna różnica między tobą a nimi – kontynuował. – To nazwa. Jedno słowo – szalona – i cokolwiek zrobisz, nie będzie traktowane poważnie. Nigdy stąd nie wyjdziesz.
- To niedorzeczne. Wytłumaczę wszystko – nie docierały do mnie jego słowa.
- Może. Jesteś całkiem bystra, muszę przyznać. Ale pomyślmy – zadzwonisz na policję, zamkną szpital, stracimy pracę i nigdy więcej nie znajdziesz pracy w zawodzie.
- Nie obchodzi mnie to! – uderzyłam pięścią w biurko.
Westchnął i uśmiechnął się.
- Wierzę ci – powiedział. – Jesteś mądra i sprawiedliwa. Zamiast ci grozić, pozwól, że coś ci zaoferuję: jeśli zamkną szpital, stracisz dostęp do akt i nic więcej nie dowiesz się o pacjentach, nie poznasz wzoru, którego szukasz...
Zabrałam rękę z telefonu.
- Dobra dziewczynka – uśmiechnął się szerzej.
Nienawidziłam go z pasją, ale miał rację. Nie mogłam zostawić tych ludzi na pastwę losu.

Jakiś czas później, zatrzymałam się przed pokojem Claire. Czułam się dziwnie, widząc jasnego z pracowników w kaftanie bezpieczeństwa. Błagała zza szyby, obiecywała, że będzie mnie kochała, jeśli ją wypuszczę... widziała, że na nią patrzę, wiedziała, że byłam zainteresowana...
- Dziwne jest to całe szaleństwo – powiedział mój mentor. Był starszy ode mnie, ale młodszy od ordynatora. Był kimś, na kim mogłam polegać.
- Co tu się dzieje? – zapytałam. – Widziałeś coś? Podejrzewałeś?
Cały czas patrzył przez szybę na pokój Claire.
- Zawsze cię lubiłem – powiedział. – Dam ci radę. Mam nadzieję, że weźmiesz sobie ją do serca – spojrzał mi w oczy. – Na świecie żyje prawie osiem bilionów ludzi. Każdy z nich sam tworzy nowe, okropne sposoby by stracić rozum, zatapia się coraz bardziej w mroku...
Zaczął iść, więc szłam za nim.
- W międzyczasie wyczerpują się surowce – kontynuował. – Ilość pieniędzy, przeznaczonych na leczenie tych pacjentów spada. Chorych przybywa, pieniędzy ubywa... sama widzisz ten problem.
Nie wiedziałam, do czego zmierza, ale nie przerywałam mu.
- Gdybym miał jakąś władzę – mówił dalej. – powiem w ten sposób. Niektórzy pacjenci są niebezpieczni, inni nie funkcjonują. Iluzje, które nękają niektórych są stabilne i zbalansowane tak bardzo, że są nieszkodliwi... albo... pomocni. Ci pacjenci powinni zająć się innymi.
Mój niepokój się nasilał – mój mentor rzadko mówił w ten sposób.
- O czym ty mówisz? Uważasz, że ordynator wiedział o Claire? – zapytałam.
- Nic takiego nie powiedziałem – uniósł rękę.
Odszedł szybko, zostawiając mnie samą. Zatrzymał się kilka kroków dalej i powiedział, nie odwracając się:
- To całkiem możliwe. Zwykle prawdopodobieństwo... że niektórzy pacjenci rozwijają takie iluzje, jak poszczególne cząsteczki, które formują się w ten sposób, jakby miały...
- Zaraźliwe? – zapytałam, myśląc o wirusie, zaraźliwym i śmiertelnym.
- To tylko przypuszczenie – powiedział. – Prawdopodobieństwo. Więcej pacjentów, mniej opieki, coraz gorsze przypadki... Mówię tylko, żebyś była ostrożna, kiedy odnosisz się do historii pacjentów. Nie ma ochrony przed tym...
Obserwowałam go, kiedy odchodził. Byłam bardziej zdezorientowana niż wcześniej, ale pewna, że coś złego tu się działo. Jak ciało zostawione by zgniło, ten szpital był... czym? Inkubatorem?
W każdym razie musiałam przemyśleć, jak daleko chciałam się posunąć ze swoim śledztwem.
  • 11


 


Inne tematy z jednym lub większą liczbą słów kluczowych: Creepypasta, Opowiadania, Telewizja

Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych