Kolejna część tłumaczonej przeze mnie serii. Tym razem tłumaczenie szło mi trochę opornie, mogły się wkraść jakieś błędy - w razie czego proszę zwrócić mi uwagę w temacie z komentarzami, poprawię
Dziękuję za wszystkie miłe komentarze, cieszę się że seria się podoba. Ta część jest (moim zdaniem) trochę słabsza, ale przed nami jeszcze kilka lepszych
Część pierwsza:
Ciekawość to przekleństwoCzęść druga:
Gulgot i PluskwiakCzęść trzecia:
Rzeczywistość jest straszniejsza od fikcjiLink do oryginałuŻarty
(Pranks)
Zaczynam myśleć, że mam dziwnych przyjaciół. Po tym jak opowiedział mi
historię Cioci Mary, mój kolega przypomniał sobie kolejne dziwne zdarzenie, jakiego był świadkiem. Nie wiem czy te historie są ze sobą powiązane, ale z pewnością łączy je to, jak bardzo są dziwne. Imiona bohaterów zmieniłem, żeby ochronić ich prywatność.
Każdego dnia podejmujemy tysiące decyzji, które wpływają na nasze życie. Większość z nich jest banalna, nawet pozornie ważne wybory po latach tracą na nas wpływ. Dobre zdarzenia mogą być konsekwencją złych wyborów, i na odwrót.
Ale raz na jakiś czas natykamy się na prawdziwy punkt zwrotny - chwilę, w której cały nasz los zależy od jednej decyzji: tak lub nie. Uciekać albo walczyć. Jeden rzut monetą zmienia całe twoje życie.
Znam Brada od kilku lat. Jest cichy, poważny - zupełne przeciwieństwo aroganckiego, zuchwałego nastolatka, którym kiedyś był. Razem ze swoimi najlepszymi kumplami, Markiem i Jasonem trzęśli całą okolicą. Byli ze sobą tak blisko, że wszyscy nazywali ich Trzema Muszkieterami.
Skończywszy liceum w 1996 roku mieli mnóstwo wolnego czasu i nudziło im się. Więc zaczęli wymyślać różne wyzwania. Mieli tylko jedną prostą zasadę: cokolwiek wybrali, wszyscy musieli to zrobić. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
A zatem biegali nago po domu starców. wsadzali sobie do ust kilka paczek papierosów i podpalali wszystkie naraz. Po pijaku podejmowali "
cynamonowe wyzwanie".
Kiedyś powiedzieli robotnikom drogowym, że przyjdzie do nich grupka facetów przebranych za policjantów żeby sobie z nich zażartować. Następnie zadzwonili na policję i zgłosili, że grupa facetów przebranych za robotników drogowych zablokowała ulicę. Rozpętał się chaos, a Muszkieterzy za karę spędzili noc za kratkami.
W tym momencie powinni byli się opamiętać, zastanowić się co robią. Ale Jason miał pomysł na jeszcze jedno wyzwanie.
Zaraz za miastem był niewielki las, który czasem odwiedzali turyści i spacerowicze. Była tam też szeroka rzeka, którą przecinał dawny most kolejowy zaadaptowany dla pieszych. Nie było tam żadnego oświetlenia, więc kiedy stanęło się na środku mostu w bezksiężycową noc, oba jego końce były spowite w mrok, sprawiając wrażenie że ciągnie się on bez końca.
Z tego powodu było to miejsce często wybierane przez samobójców, a także powszechnie uważane za nawiedzone.
Zbliżał się nów, a Jason chciał odwiedzić most równo o północy, by udowodnić że wciąż pociągają ich przygody. Mark miał pewne wątpliwości, ale Brad od razu się zgodził. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego - więc pojechali we trójkę.
Żeby dostać się na most, trzeba było najpierw przejechać długi odcinek krętej drogi, prowadzącej przez zalesione wzgórza. Jason prowadził. By zabić czas i nakręcić się na przygodę, chłopcy na zmianę opowiadali sobie straszne historie. Więc kiedy zobaczyli na drodze samotną postać - w środku nocy, na zupełnym pustkowiu - nagle przestało im być do śmiechu.
Jason nadal miał w głowie historie o duchach-autostopowiczach, więc nie pytając kolegów natychmiast dodał gazu. Nie miał zamiaru się zatrzymywać.
Zobaczyli jeszcze jak kulejąca postać macha do nich, gdy się od niej oddalali. Pewnie to jakiś bezdomny włóczęga, pomyśleli. W okolicy żyło kilku weteranów wojennych, którzy nie mogli poradzić sobie ze stresem pourazowym i postanowili zamieszkać w lesie.
Mimo że chłopcy nieźle się wystraszyli, byli zbyt dumni i uparci, żeby się do tego przyznać. Zatrzymali auto na pustym parkingu dla turystów koło mostu. Noc była chłodna, ale drżeli bardziej ze strachu niż ze względu na temperaturę. Wzięli latarkę i ruszyli w stronę mostu.
Kiedy już dotarli na środek, było jasne że prócz nich nie ma nikogo w okolicy. Tej nocy nie było tam samotnych dusz pragnących zakończyć swoje życie. Z miejsca gdzie stali faktycznie wydawało się, że most bez końca ciągnie się w ciemność.
Przez kilka minut było słychać tylko wodę pluskającą poniżej. Chłopcy stali i wytężali słuch, próbując wychwycić jakikolwiek dźwięk, który mogłyby wydać duchy ludzi, którzy skoczyli z mostu.
Nic.
W zupełnej ciszy minęło jeszcze parę minut.
W końcu chłopcy się rozluźnili i jak zwykle zaczęli się przekomarzać, żeby rozładować nerwy. Zaczęli rozmawiać o tamtym dziwnym autostopowiczu, że pewnie chciał skoczyć z mostu, ale potrzebował podwózki.
Minęło jeszcze trochę czasu. Skok adrenaliny minął i zastąpiła go nuda.
- No, podjęliśmy to twoje durne wyzwanie, Jason. - cieszył się Mark. - Przegrałeś. Wisisz nam po dwadzieścia dolców.
- Ta, no jasne. Wiem że nie możesz się doczekać aż będzie cię stać na tego loda za dwudziestkę. - odparł Jason.
- Nie, raczej na dwadzieścia lodów za dolara, kiedy już przyjdzie tu ten bezdomny. - zadrwił Brad.
- Wiecie, możecie go sobie wsadzić...
- Ćśśś! - syknął nagle Jason. - Słyszycie?
Wydawało się, że ktoś woła ich po imieniu, po drugiej stronie mostu niż ta, z której przyszli.
- Jason... gdzie jesteś? - niósł się w powietrzu cichy głos.
Mark wstał i zaczął się wycofywać w stronę samochodu. - Chyba powinniśmy już sobie iść...
- Zawołało mnie po imieniu. - odpowiedział Jason. - Przecież nikt nie wie, że tu jesteśmy. Powinniśmy to sprawdzić.
- Brad... jesteś tam? - wołał ten dziwny głos.
- No dobra, to nie może być przypadek. - powiedział Brad. - Może ktoś nas szuka. Powinniśmy to sprawdzić.
- Mark, jesteś przegłosowany. - stwierdził Jason. - Poza tym, to ja mam kluczyki do samochodu, więc beze mnie nigdzie nie pojedziesz. Chodźmy.
Wszyscy ruszyli w stronę drugiego końca mostu.
- Halo! Kto tam jest? - krzyknął Jason, ale nikt nie odpowiedział.
- Wiecie, są takie duchy, które wabią... - wyjąkał Mark.
- Stul dziób Mark. Nie pomagasz. - przerwał mu Jason.
Kiedy już dotarli na koniec mostu, nikogo tam nie znaleźli. Kiedy wracali z powrotem, światło latarki wywabiało z drzew złowrogie cienie.
- Nikogo tu nie ma. - wyszeptał Brad. - Zgadzam się z Markiem, powinniśmy wracać.
- No dobra. To chyba ja jestem teraz przegłosowany. - odpowiedział Jason, odwracając się z latarką. - Hej... gdzie się podział Mark?
- Stoi obok mnie. - Brad odwrócił się.
Marka tam nie było.
- Jeszcze sekundę temu tam był, przysięgam!
- Mark! - krzyknął Jason. - Sikasz za drzewem?
Cisza.
- Może stchórzył i wrócił do samochodu. - zastanawiał się Brad.
- Pomoooooccyyyyy.... - znów zabrzmiał ten dziwny głos, dochodząc jakby zza nich. Brzmiał trochę jak głos Marka.
- Stary, gdzie jesteś? To wcale nie jest śmieszne! - krzyknął Jason.
Martwa cisza.
Po kilku minutach czekania i szukania, Jason miał dość.
- Mark! Wracamy do samochodu. Tam się spotkamy. - krzyknął.
Jason i Brad wrócili na parking. Marka tam nie było, więc czekali w samochodzie aż do wschodu słońca. Bardzo zmartwieni, poszli z powrotem na drugi koniec mostu żeby poszukać go w świetle dnia.
Kiedy wciąż nie mogli go znaleźć i nie wiedzieli już co zrobić, zdecydowali pojechać do miasta i zebrać pomoc. Jadąc, zobaczyli człowieka leżącego na poboczu - to był tajemniczy autostopowicz z poprzedniej nocy. W dzień wszyscy czują się raźniej - tym razem Jason zatrzymał samochód. Podeszli do ciała i bardzo się zdziwili, gdy okazało się że to Mark.
Jego ubranie było podarte i brudne, na twarzy miał kilkudniowy zarost, był nieprzytomny i niemal nie do poznania.
Zawieźli go prosto do szpitala. Był bardzo odwodniony, bliski śmierci. Kiedy trochę wydobrzał, zapytali go co się stało.
Tamtej nocy Mark szedł za Bradem i Jasonem po moście, a potem dalej ścieżką. Zerknął do tyłu, a kiedy się odwrócił, był sam. Doszedł do wniosku, że koledzy chcą mu zrobić kawał i schowali się za drzewami.
Zawołał ich, ale nie usłyszał odpowiedzi. Rozejrzał się między drzewami, ale nie mógł ich znaleźć.
Nagle usłyszał szelest zbliżających się kroków. Kamień spadł mu z serca. Ruszył w stronę skąd dochodził dźwięk, ale gdy tam dotarł, nie było tam nikogo. Poczuł się zupełnie zdezorientowany, przerażony i samotny w ciemności - zaczął krzyczeć o pomoc. Słyszał odgłosy kroków, ale nie widział kto je wydaje. Próbował dogonić tego kogoś, ale przewrócił się i wpadł w krzaki, skręcając kostkę.
Błąkał się tak przez trzy dni, aż natknął się w nocy na drogę. Szedł wzdłuż niej kulejąc i mając nadzieję, że jakieś mijające auto zabierze go do domu. Nie posiadał się z radości kiedy zobaczył zbliżające się światła - jeszcze bardziej, kiedy zauważył że to samochód Jasona.
Ale radość przeszła w złość i frustrację, kiedy samochód Jasona przyspieszył i minął go. Wkrótce potem Mark zemdlał, obudził się już w szpitalu. Drogi Trzech Muszkieterów rozeszły się wkrótce potem.
Po dziś dzień Mark myśli, że Jason i Brad dla żartu porzucili go w lesie na trzy dni. Tego kawału nigdy im nie wybaczy.
Jason też uważa, że to żart - ale Marka, w ramach zemsty za to, że przegłosowali go na moście. Mark zapewne poszedł w stronę drogi, podczas gdy jego koledzy zamartwiali się i szukali go.
A Brad? Brad ma inną teorię. Tamtej nocy wpadli w zmarszczkę czasu.
Może czas nie jest prostą linią, jak uważa większość ludzi. Może jest jak wielka rzeka, w której woda wiruje i kręci się, porywając przedmioty, które wpadną w jej nurt. Może ten głos, który słyszeli chłopcy w nocy były echami głosu Marka, którego porwał ten prąd.
I może w tych miejscach popularnych wśród samobójców to nie ofiary postanawiają umrzeć - Los rzuca monetą i
to miejsce ich wybiera. Gdyby Jason nie zatrzymał wtedy samochodu, Mark mógłby dołączyć do grona ofiar.
Może tak naprawdę to sam Czas jest żartownisiem, który robi kawały nam wszystkim.
Użytkownik Marble edytował ten post 03.02.2013 - 21:21