Nie ufaj obcymCzy dostałeś kiedyś e-maila od nieznajomego nadawcy, który ci coś proponował, lub gdzieś zapraszał? Jeśli nie, to dobrze. Jeśli jednak go dostaniesz, nie zastanawiaj się, tylko usuń go od razu, rozumiesz? Skasuj natychmiast! Opowiem ci moją historię, w której dostałem taki właśnie list. Wyciągnij jakieś wnioski, a może zaoszczędzisz sobie paru siwych włosów.
Ostatnio przeprowadziłem się z rodzicami na wieś, wcześniej mieszkaliśmy w małym mieście. Ucieszyło mnie to, gdyż mam nietypowe hobby. Uwielbiałem po prostu wyszukiwać starych, opuszczonych budynków w okolicy i eksplorować je z przyjaciółmi.
Tydzień po przeprowadzce zacząłem zgłębiać informacje na temat nowego miejsca zamieszkania. Szukałem w Internecie z ukrytą intencją znalezienia jakichś opuszczonych budowli niedaleko. Niestety, nic nie znalazłem.
Mniej więcej miesiąc po przeprowadzce zaprosiłem na kilka dni przyjaciół ze starego miasteczka. Gadaliśmy długo w moim pokoju, a kiedy się ściemniło zaczęliśmy szukać w sieci strasznych historii , jak to zawsze robiliśmy wieczorami. Powiedziałem chłopakom,
że sprawdzę tylko swojego e-maila, gdyż czekam na odpowiedź od koleżanki. Odpowiedzi
nie było, ale dostałem wiadomość od jakiegoś tajemniczego adresu. Brzmiała tak:
„Cześć! Nie znasz mnie, ale słyszałem, że lubisz zwiedzać stare, opuszczone miejscówki, co nie? To teraz uważaj: niedaleko Twojego domu jest taki wielki las, na pewno go kojarzysz. Zapuszczałeś się kiedyś w niego? Jeśli nie, to polecam! Przejdziesz jakieś ¾ kilometra
i skręcisz w prawo. Zobaczysz małą dróżkę prowadząca do opuszczonego domu.
Lokalna legenda głosi, że mieszkał tam kiedyś gajowy z żoną, ale pewnego dnia zniknęli i nikt
nie wie co się z nimi stało… Nikt tam chyba nie był, bo nikt nawet nie wie o tym miejscu.
Masz szanse być pierwszym, który to zobaczy. Daj znać jak wrócisz.”
Na początku przeżyliśmy szok. Totalnie nieznany nadawca przysyła mi taką dziwną wiadomość. Nie wiedzieliśmy co o tym myśleć. Po chwili jednak zafascynowaliśmy się listem. Stwierdziliśmy, że jutro koniecznie tam idziemy.
Następnego dnia po obiedzie wzięliśmy latarki, scyzoryki, różne pierdoły
i ruszyliśmy w trójkę według podanych instrukcji. Podnieceni i jednocześnie zestresowani. Oczywiście nie mówiąc nic rodzicom. Przy wejściu do lasu włączyłem jakąś smartfonową aplikacje, która mierzy przebyte metry.
Z każdym krokiem ekscytacja wzrastała. Po 750 metrach zaczęliśmy się rozglądać
i stwierdziliśmy, że chyba ktoś nas wrobił... Jednak dalej krążyliśmy i po dodatkowych
20 metrach wypatrzyłem po prawej stronie wąską dróżkę. W oddali majaczył jakiś dom,
ale zlewał się z drzewami. Ruszyliśmy niepewnie wzdłuż ledwo widocznej dogi, co kilka kroków oglądając się za siebie. W końcu sylwetka domu zaczęła robić się coraz wyraźniejsza.
Był to całkiem duży drewniany, 1 piętrowy dom plus strych i ewentualnie piwnica.
Drewno było stare, wypłowiałe i obdrapane, szyby były powybijane z okien, ale dom sprawiał wrażenie być w całkiem niezłym stanie. Drewniane drzwi pokryte z dwóch stron blachą były przymknięte. Małymi kroczkami ruszyliśmy niepewnie naprzód. Schodki zaskrzypiały
pod naszymi nogami, stanęliśmy na progu przed drzwiami. Popchnąłem mocno drzwi, ale nie chciały ruszyć się z miejsca, pewnie od dawna nikt ich nie otwierał. Adam i Kuba pomogli
mi je pchnąć i po chwili wpadliśmy do środka, upadając w salonie tego domu. Wrota się za nami zamknęły. Podnieśliśmy się otrzepując ubranie z kurzu. W domy panował półmrok, ale było dosyć jasno.
Rozglądając się, po chwili poczuliśmy niewyjaśniony smutek… Atmosfera panująca wewnątrz była przytłaczająca i dobitna, aż mi się łezka, czy dwie w oku zakręciły. Nie umiem tego wyjaśnić. Niektóre miejsca po prostu kryją w sobie emocje…
Rozdzieliliśmy się. Adam, poszedł sprawdzić łazienkę, Kuba dalej szwendał
się po salonie, ja badałem kuchnię. Niby nic ciekawego tam nie było. W rogu stała lodówka, obok niej kuchenka, zlew, przy innej ścianie stół z krzesłami, w oknie nie było szyby. Obracając się zobaczyłem wiszącą na ścianie czarną tabliczkę i kawałek kredy obok.
Na tabliczce było napisane słowo „Cześć!”. Napis wyglądał na bardzo stary i już prawie
się zmazał. Chcąc się rozluźnić chwyciłem kawałek kredy i napisałem pod spodem „Witaj!” . „Heh, co za absurd” - pomyślałem. Kroki chłopaków dodawały mi otuchy i nie bałem się aż tak bardzo. Poszedłem do lodówki, żeby sprawdzić, czy zachowała się jakaś żywność.
Usłyszałem wołanie Adama, mówił, że zaraz zmieniamy się pokojami. Chcąc szybko zająć salon odwróciłem się do wyjścia i stanąłem jak wryty. Otóż na tabliczce pojawił się trzeci napis: „Co słychać?” Przestraszyłem się nie na żarty. Poczułem skręcanie w dołku, a serce podskoczyło mi do gardła. „Boże, to nie może być prawda!” pomyślałem, szybkim krokiem zmierzając do przedpokoju, mijając tabliczkę starając się na nią nie patrzeć. Opowiedziałem to kumplom, ale mnie wyśmiali. Myśleli, że ich wkręcam. Chciałem uciekać, ale stwierdziłem, że bałbym się sam wracać, a oni za wszelką cenę chcieli zostać. Nie wiem, czy jakoś w głębi serca mi wierzyli, ale nie bawili się w odpisywanie tabliczce…
Pozostał nam do zwiedzenia strych. Nadal nie mogłem zapomnieć o tym co było
w kuchni. Czekałem co jeszcze się wydarzy.
Otworzyliśmy klapę w suficie i podstawiając starą drabinę weszliśmy na górę. Odruchowo zamknąłem za sobą pokrywę, wywracając drabinę. „Co za debil!” – usłyszałem
od razu.
Do pomieszczenia przez dziurę w dachu wpadał wielki snop światła, oświetlając środek pokoju. To było jedno, całkiem duże pomieszczenie. Rozejrzeliśmy się. Na ścianach wisiało kilka fotografii przedstawiających mężczyznę i kobietę. Stało tam również kilka mebli przykrytych prześcieradłem. W jednym z narożników stały miotła, stara maszyna do szycia,
w innym narożniku stało stare drewniane krzesło.
Idąc wzdłuż ściany świeciliśmy latarkami na stare zdjęcia. Nagle usłyszeliśmy
ni to kaszlnięcie, ni to chrząkanie. Znieruchomieliśmy. Poświeciliśmy latarkami na źródło dźwięku i w jednej chwili zaczęliśmy drzeć się wniebogłosy. Trząsłem się cały, a kolana zrobiły
się miękkie, omal nie upadłem.
W kącie pokoju, tak ciemnym, że dopiero po poświeceniu na niego można było zobaczyć siedzącą na krześle postać. Cofnęliśmy się szybko omal nie mdlejąc ze strachu.
Na starym drewnianym krześle, twarzą do ściany siedział półprzezroczysty, zgarbiony wielki, łysy mężczyzna w długim płaszczu, wyglądał jak duch. Przypominał faceta ze zdjęcia.
Na oparciu krzesła miał przewieszoną strzelbę. Odsunął się nieco w tył i powoli zaczął wstawać. Krzycząc i płacząc macaliśmy po podłodze szukając zamkniętej klapy. Postać się wyprostowała, powoli obracała się w naszą stronę. W końcu znaleźliśmy wyjście, drogę ucieczki. Kątem oka zobaczyłem twarz upiora. Przerażająca, zimna, cała w bliznach,
nie przypominała ludzkiej… Na nosie miał pęknięte okulary, a na skroni czarną dziurkę, zapewne od kuli.
Wyskoczyliśmy na dół i ruszyliśmy w stronę drzwi. Te znowu niechętnie
nas wypuściły, lecz kiedy ustąpiły wystrzeliliśmy stamtąd jak z procy. Poczułem jeszcze zimny oddech ducha na karku, kiedy przechodziłem przez próg. Włosy stanęły mi dęba,
a ja wyleciałem od razu prześcigając kolegów. Lecieliśmy przed siebie na łeb na szyję, bojąc odwrócić się za siebie.
Dotarłszy do domu zamknęliśmy się w moim pokoju, próbując się uspokoić i wyjaśnić sobie całą sytuacje. Wpadłem na pomysł odpisania tajemniczemu nadawcy. Włączyłem pocztę i zobaczyłem drugiego maila, od tego samego adresu, dosłownie minutę temu przyszedł, napisał: „Szybko się zmyliście. Wpadnijcie do mnie znowu… albo nie, to ja Was odwiedzę.”
autor: Wolin