Skocz do zawartości


Zdjęcie

Creepypasty(urban legends)

Creepypasta Opowiadania Telewizja

  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
1611 odpowiedzi w tym temacie

#1066

josefine.
  • Postów: 14
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

*
Popularny

ZAGINIONA

W Trójmieście niektóre autobusy mają zamontowane monitory - lecą na nich reklamy lokalnych firm, wiadomości, a czasem wyświetlają się informacje o zaginionych ludziach. Nie zawsze są to aktualne ogłoszenia, czasem dotyczą osób zaginionych dziesięć, piętnaście lat temu.
Jechałam akurat takim autobusem, patrząc bezmyślnie w ekran. Wiadomości. Reklamy. Angielskie słówka. I znowu - lista zaginionych osób. Jak często zdarzyło się wam, że widzieliście tam znajomą osobę? No właśnie. A jak często widzicie na tych zdjęciach samych siebie?

To właśnie zdarzyło się mi. 'Ja' ze zdjęcia wyglądała na młodszą, grubszą i miała blond włosy. Zrobiło mi się gorąco i zakręciło mi się w głowie. Serce tłukło się w mojej piersi jakby miało wyskoczyć. Życie przebiegło mi przed oczami; dzieciństwo, mam pięć lat, jem pomarańcze, po których pieką mnie usta. Sześć lat, idę do zerówki i czytam o psie, który jeździł koleją. Pierwsza klasa podstawówki, druga. Komunia.

Więcej nie pamiętam. Dlaczego? Nigdy nie zastanawiałam się nad moją przeszłością, nie wspomniałam jej, dopiero to zdjęcie wywołało we mnie takie emocje. Po dziewiątych urodzinach następuje blokada w mojej głowie - jakbym nie istniała. Jakby ktoś wymazał mi życie.

A ja tu przecież siedzę, mam dwadzieścia trzy lata, kończę studia. Mam chłopaka. To znaczy, tak myślę - ostatnio odzywa się do mnie coraz mniej, często chodzi smutny, ignoruje moje telefony. Dlaczego?

Zapadam się w siedzeniu, przerażona, że nagle ktoś mnie rozpozna na fotografii. Rozglądam się ostrożnie, żeby sprawdzić, czy ktoś już to zauważył. O dziwo, nie - owszem, niektórzy patrzą na ogłoszenie, patrzą na mnie, ale są absolutnie niewzruszeni. A przecież ja ze zdjęcia nie jest znowu aż tak inna ode mnie! Rozpinam kurtkę i opieram głowę o szybę. Myśl, Jo, myśl. Raz jeszcze patrzę na ogłoszenie ze mną w roli głównej. Zgadzają się wszystkie dane. Data urodzenia, waga. Patrzę na miejsce i rok zaginięcia: Gdynia, 22 październik 2000 rok. Miałam wtedy dziesięć lat. Gdzie prawie trzynaście lat mojego życia?

- Boże, co tu się dzieje... - szepczę do samej siebie, czuję się jak w sennym koszmarze. Gdzie ja jestem, czy to mi się śni? Szczypię się w rękę i czuję ból. On jest realny, w odróżnieniu od tej groteskowo przerażającej sytuacji. Siedząca na przeciwko mnie starsza kobieta nagle wskazuje głową na ekran z moją podobizną. Serce mi staje.

- O, pani zobaczy! To ta od Schroederów! Biedna rodzina, co za szkoda... - mówi do siedzącej obok kobiety.
Skąd ona mnie zna? Skąd zna moją rodzinę?! Co tu się dzieje?
- Wiem, wiem... Ale sama przyzna pani, coś było nie tak z tym ojcem. Słyszałam od sąsiadów, że zamykał młodą Józefinę w piwnicy, jak była niegrzeczna. Jak zaginęła, to oczywiście sprawdzili najpierw jego - dodała, kiwając głową.
Zaczynam się dusić. Nikt nie zwraca na to uwagi.
- Ta Józia to takie ciche dziecko było. Krzyczała podobno tylko nocami, jak tłukł ją ojciec. Byli w tej piwnicy nawet, powiem pani. Ja też tam byłam, bo moja córa kupiła mieszkanie po Schroederach. Okazyjna cena... czuło się ten ból i strach. A na ścianach, kamiennych przecież, widziałam takie jakby zadrapania.
- Myśli pani, że...?
- Nie wiem. Ale czemu oni nie ściągnęli tego ogłoszenia, skoro od tylu lat wiadomo, że dziewczynka nie żyje? Wczoraj nawet zapaliłam świeczkę na cmentarzu za nią. Ciała nigdy nie odnaleziono, prawda?

Użytkownik josefine edytował ten post 02.03.2013 - 19:21

  • 19

#1067

trebmal.
  • Postów: 178
  • Tematów: 3
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Oni mi kazali

Było około godziny 19. Na dworze szalała burza, której wycie wypełniało cały dom. Leżałem na kanapie czytając książkę, przy małej lampce której światło zamiast rozjaśniać, tylko pogłębiało ciemność w pokoju. Byłem wykończony po całym dniu w szkole, więc nudna książka i senna atmosfera w pokoju powoli zabrały mnie w objęcia Morfeusza.
Miałem bardzo piękny sen, nie za bardzo pamiętam o czym, ale obudziłem w przekonaniu że widziałem coś wspaniałego, pewnie mógł bym jeszcze pospać, ale nie, mój głupi telefon musiał zacząć dzwonić. A właśnie, ciekawe kto dzwonił. Mama, mogłem się domyślić, w sumie kto mógł by dzwonić do takiego nołlajfa jak ja. Był też SMS, też od mamy : wrócę po 24, nie czekaj na mnie.
Taaak, jak zwykle zostałem sam. No nic, pomyślałem, jeszcze chwile poczytam książkę i zaraz pójdę spać. Wtem uderzyła mnie jedna myśl, która od dobrej chwili dobijała się do mojej świadomości, w pokoju jest ciemno, a przecież nie gasiłem lampki przed moją drzemką.
Przestraszyłem się nie na żarty. Moja wyobraźnia już pokazywała mi obraz jakiegoś psychopatycznego zabójcy, który włamał się do mojego domu,zgasił lampkę w wiadomym tylko sobie celu i teraz, gdzieś w domu czeka tylko na to,aby odebrać mi w bardzo okrutny i bolesny sposób moje życie. Sparaliżowany tą wizją siedziałem sztywno na kanapie, próbując nie wydawać żadnych dźwięków.
Chwile mi to zajęło, ale opanowałem strach i podszedłem do włącznika światła.
Nie działał. Oblał mnie zimny pot, lecz zmusiłem się, alby podejść do okna. Tak, moje przypuszczenia się sprawdziły. Za oknem była tylko ciemność, co oznaczało tylko jedno, cała dzielnica nie miała prądu. Powoli się uspokoiłem i śmiejąc się w myślach z moich bezpodstawnych strachów poszedłem szukać latarki. Oczywiście nie znalazłem, no tak jak w tym domu można było cokolwiek znaleźć ?!
Wróciłem wkurzony do pokoju i w tym momencie błyskawica rozświetliła mrok nocy, przez ułamek sekundy wydawało mi się, że widzę jakąś postać przed przeszklonymi drzwiami tarasu. Może jednak mój strach nie był bezpodstawny. Serce zaczęło mi walić jak szalone, a krew szumiąc w uszach zagłuszała wszystkie dźwięki. Zacząłem panicznie biegać sprawdzając czy wszystkie drzwi i okna są pozamykane.
W między czasie zaopatrzyłem się w pogrzebać, którego ciężar w ręku dodał mi trochę pewności siebie. Po sprawdzeniu wszystkich okien i drzwi, które okazały się być zamknięte rozluźniłem się nieco i zszedłem do salonu po komórkę, która oczywiście okazała się rozładowana. W tym momencie zapaliło się światło, odetchnąłem z ulgą i odwróciłem się. On już tam stał.
Ubrany był w elegancki płaszcz i garnitur, gdyby nie rozbiegane oczy i ślady krwi na płaszczu wyglądał by jak dobrze prosperujący biznesmen. Pogrzebacz wypadł mi ze zesztywniałej ręki, a ja zacząłem się cofać w panice. Zatrzymałem się dopiero przy ścianie,nie widząc żadnej drogi ucieczki osunąłem się na podłogę i zacząłem cicho łkać. On zaczął podchodzić powoli, po drodze podniósł upuszczony przeze mnie pogrzebacz.
Zatrzymał się kilka kroków przede mną. Też ich słyszysz, zapytał. Nie wiedziałem o co pyta, lecz byłem zbyt przerażony, aby nawet zrozumieć sens pytania. Nie chciałem tego robić, lecz oni mi kazali. Im nie wolno się sprzeciwiać, wiesz o tym.
Powiedzieli : zabij ich wszystkich Bóg rozpozna swoich. Muszę. Kiedy unosił rękę, na jego twarzy nie widziałem, szaleństwa, zawiści czy gniewu. Jego twarz wyrażał ubolewanie i troskę. Pierwszy cios rozbryzgał krew na białej ścianie. Spływająca krew ułożyła się w napis : Jezus Cię Kocha. Lecz nie było tam nikogo kto by to zauważył, a kolejne rozbryzgi krwi zasłoniły napis.

Źródło i autor

Użytkownik trebmal edytował ten post 03.03.2013 - 07:47

  • 2

#1068

Neluka.
  • Postów: 24
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

KOT

Mieszkam sobie w najzwyczajniejszym jednopokojowym mieszkaniu, w najzwyczajniejszym prowincjonalnym małym miasteczku. Nie jest to może jakieś straszne zadupie, no ale nie ma tu tylu możliwości, co na przykład w Moskwie. Dziewczyny nie mam, przyjaciół niewielu, a i ci są raczej znajomymi. Moim jedynym przyjacielem, że tak powiem, stał się mój kot. Może wam się to wydawać osobliwe, ale tak mi było dobrze i nigdy nie chciałem tego zmieniać.

Kot był staruszkiem, niedawno skończył równo osiemnaście lat. Okazję tę uczciliśmy każdy po swojemu: on pysznym Whiskasem, a ja butelką taniego piwa. Złożyło się jakoś tak, że zwierzątko moje nazywałem po prostu - Kot. Kiedyś, dawno temu, starałem się wymyślić mu jakieś imię, ale jego pyszczek przyjmował wyrażenie zadowolenia tylko i wyłącznie wtedy, gdy nazywano go Kotem, żadne inne imię mu nie pasowało. Tak więc przeszliśmy z Kotem bardzo wiele, i zdawałoby się, że rozumiemy się w pół słowa, jeżeli nie w pół spojrzenia. I to głównie o nim będzie ta historia.

Pewnego późnego wieczoru wracałem z pracy do domu. Pracowałem wtedy jako stróż na parkingu, praca ta nie była szczególnie skomplikowana ani trudna, no ale trzeba było się się sporo nasiedzieć w stróżówce, czasem nawet dobę, ponieważ stróżów było tylko dwóch. W kieszeni miałem paczuszkę z kocią karmą, a deszcz lał nawet nie jak z cebra, ale jak z tysiąca pomp strażackich. Zmokłem po drodze niesamowicie, zmarzłem na kość, poszedłem więc szybciej, na skróty. Na ganku drżącymi od zimna rękoma otworzyłem zamek i wszedłem do domu.

Gdy teraz o tym opowiadam, tak sobie myślę, że pierwsze, co mnie poraziło, to cisza. Zazwyczaj mojemu powrotowi po dobowym dyżurze towarzyszyło radosne miauczenie, a puszysty kłębek skakał mi z szafy na ramię. Teraz nie było ani jednego, ani drugiego. Słychać tylko milicyjne syreny gdzieś na ulicy. Bez powodzenia starałem się odpędzić głupie myśli, wchodząc do jedynego pokoju. Myślałem, może śpi zwierzaczek. Nikogo. Z ciężkim sercem wszedłem do kuchni i zobaczyłem Kota, rozpłaszczonego w rogu, pod stołem. Przewracając meble, rzuciłem się ku niemu, z nadzieją, że może to taka nowa zabawa, kot zaraz wstanie i spojrzy na mnie chytrym wzrokiem - "co, nastraszyłem cię?". Ale nie. Gdy tylko podniosłem puszyste ciało, jego głowa bezwładnie opadła. Nie żył. Upadłem na kolana i zacząłem płakać. Tak naprawdę w życiu płakałem bardzo rzadko. Gdy odszedł mój Tata, nie płakałem. Gdy straciłem pracę, nie płakałem. Lecz teraz klęczałem i płakałem niczym małe dziecko, ściskając martwego kota. Nie pamiętam, ile czasu tak przesiedziałem. Po pewnym czasie po prostu się wyłączyłem, wziąłem łopatę, starą skrzynkę spod butów i poszedłem pochować mojego najlepszego i jedynego przyjaciela.

Ponieważ mieszkałem na samym skraju osiedla, do lasu nie szedłem długo. Wykopałem maleńki grób i złożyłem tam Kota. Zaznaczywszy mogiłkę czymś w rodzaju krzyża z gałęzi oraz obłożywszy ją kamieniami, powlokłem się do domu. Nie rozbierając się rzuciłem się na łóżko i zasnąłem niespokojnym snem. Pamiętam, że budziłem się kilka razy i czułem, jakby ciągle tu był, jakby spał, zwinięty w kłębek. Lecz za każdym razem, kiedy sen odchodził na dobre, czułem dookoła siebie niesamowitą pustkę, a serce mi pękało od bólu, spowodowanego stratą.

Jakoś tak nad ranem się obudziłem i usłyszałem ciche cykanie w korytarzu. Takie dźwięki zawsze wydawał Kot, kiedy chodził po gołej podłodze. Cyk-cyk-cyk, maleńkie pazurki stukają o drewno. Cyk-cyk-cyk. Z przyzwyczajenia go przywołałem, obróciłem się na drugi bok, kiedy nagle przeszył mnie dreszcz. Przecież wczoraj go pochowałem! Wyskoczyłem z łóżka, czując jednocześnie radość i przerażenie, rzuciłem się do korytarza. Pusto. Można się zdziwić, jak mocno wpłynęła na mnie strata zwierzątka domowego. No ale Kot nie był tylko jakimś tam zwierzątkiem. Był moim przyjacielem.

Cały następny dzień gapiłem się bezmyślnie w telewizor. Koło wieczora poszedłem do sklepu, kupiłem butelkę taniej wódki i wypiłem ją w samotności, wspominając przyjaciela, który odszedł. Kiedy audycja w telewizorze zmieniła się w śnieg, wyłączyłem pudło i ruszyłem w stronę łóżka. Rozebrałem się do bielizny, i już miałem dać nurka pod ciepłą kołdrę, kiedy to usłyszałem ciche miauczenie. Wzdłuż kręgosłupa przebiegła mi strużka zimnego potu. Drzwi zamknięte, okna i okiennice też, z powodu kiepskiej pogody. Żaden dachowiec nie mógł się tutaj dostać. Na miękkich nogach podszedłem do włącznika światła. Pstryk. Elektryczne światło wydobyło pokój z mroku, pozostawiając cień jedynie w kątach. Nigdzie niczego nie dostrzegłem. Zrzucając winę na tanią gorzałę, wyciągnąłem rękę, żeby światło wyłączyć, kiedy to zobaczyłem w kącie charakterystyczny blask kocich oczu, odbijających promienie światła. Zamurowało mnie. Przestałem oddychać, wpatrywałem się w płonące kocie oczy w kącie. Gdy płuca zaczęły mnie palić od braku powietrza, rozległ się koci pomruk zadowolenia, a blask zniknął, zupełnie jakby niewidzialny dla mnie kot odwrócił głowę albo po prostu zamknął oczy. Drżącą ręką sięgnąłem po latarkę, którą zawsze trzymam niedaleko włącznika, na wypadek problemów z prądem, które tu akurat zdarzają się dość często. Namacałem gładką obudowę, wcisnąłem przycisk, i promień światła rozświetlił kąt, rozganiając cień. Moje nadzieje, że zobaczę tam kota-dachowca okazały się płonne, jedyne co zobaczyłem, to starą, obszarpaną tapetę, brzeg wersalki... i nic więcej. Cicho zakląłem i wyłączyłem latarkę.

Tej nocy spałem przy włączonym świetle. Nie raz i nie dwa dało się słyszeć z korytarza albo z ciemnych kątów kocie mruczenie i ciche stukanie łapek. Po kilku godzinach, zupełnie wyczerpany strachem, zasnąłem. Obudził mnie dźwięk budzika, czułem dziwne ukojenie. Dlaczego? Pewnie dlatego, że słyszałem mruczenie oraz machinalnie głaskałem ciepły koci bok.

Nie tyle otworzyłem oczy, co je wytrzeszczyłem. I nie zobaczyłem nic. Byłem gotów przysiąc, że jeszcze przed sekundą dotykałem miękkiej, jedwabistej, kociej sierści. Czułem, jak zwierzę oddycha. A teraz pustka. Dotknąłem narzuty. Była zimna. Nie, nie zimna. Lodowata, zupełnie, jakby ktoś postawił na niej wiaderko z lodem.

Z dziwnym spokojem wstałem, zadzwoniłem do szefa i wziąłem urlop na żądanie. Jak tylko słuchawka opadła na widełki, na pełnej szybkości wypadłem z mieszkania, nawet nie zamknąłem drzwi. I to właśnie było moim największym błędem.

Kilka godzin szwendałem się po mieście, starałem się zacząć myśleć logicznie. Na głos zacząłem nawet rozmyślać o tym, jak alkohol potrafi zaszkodzić, co bardzo przeraziło pewną starszą panią, która natychmiast przyspieszyła kroku, aby szybciej oddalić się od dziwaka. W końcu uspokoiłem się i postanowiłem, że wracam do domu i przeszukuję tam każdy centymetr. Gdy podszedłem pod swoje drzwi, zauważyłem, że są uchylone. Nie zamknąłem ich przecież, kiedy wychodziłem. Zrobiłem głęboki wdech i wszedłem do środka.

Zmierzchało już - tyle czasu biłem się z sobą, aby się uspokoić i wrócić do siebie, łążąc po mieście. W korytarzu było ciemno, ale spod drzwi pokoju sączył się strumyczek światła. Usłyszałem kroki i ludzki szept. Złodzieje! Kucnąłem, modląc się, żeby nie zaskrzypiały pode mną stare deski i chciałem się wymknąć z mieszkania, aby zadzwonić na milicję od sąsiadów.

Niestety, złośliwość rzeczy martwych znów dała o sobie znać. Przeklęta deska, na której stanąłem, wydała głośny, mrożący krew w żyłach dźwięk. Drzwi się otworzyły i ktoś, złapawszy mnie pewnym chwytem, wciągnął mnie do pokoju.

W moim mieszkaniu tak naprawdę nie było żadnego łupu dla złodzieja, ale przecież dla narkomanów liczy się każda kopiejka. A właśnie tak nazwałbym tych dwóch młodzieńców, którzy zdążyli już przewrócić mój uporządkowany niegdyś pokój do góry nogami. Nerwowe ruchy, napięte mięśnie twarzy, a przy tym rozpaczliwa siła szczura, otoczonego w kącie. Jeden z nich zatykał mi usta, przystawiając mi do gardła mój własny nóż kuchenny, drugi szukał czegoś, co miałoby jakąś wartość.

- Gdzie trzymasz pieniądze, *****? - nóż wbił się w skórę, zostawiając na niej niewielkie na razie rozcięcie.
- Ja ********, weź go ***** i pomóż mi szukać - rzucił drugi, wyrzucając zawartość szafy na podłogę.

Tak naprawdę nawet się nie przestraszyłem. Nigdy nie byłem tchórzem, jak już umierać, to po męsku - bez strachu i błagania.

W tym momencie zauważyłem dziwne zjawisko w cieniu ponad szafą. Zupełnie jakby cienie skumulowały się i uformowały w kształt małego, puszystego ciała. Błysnęły kocie oczy. Rozległ się nie pomruk, a cichy ryk, jaki czasem wydają z siebie gotowe do bójki dachowce. Skok. Kot dopadł głowy ćpuna i machnięciem łapy rozpruł mu gardło. Skok z ciała, osuwającego się na ziemię w stronę mojej twarzy. Odruchowo zamknąłem oczy, skuliłem się i poczułem na policzku dotknięcie sierści. Drugi, który mnie trzymał, bez słowa osunął się na ziemię. Bojąc się ruszyć, stałem pośrodku pokoju z zamkniętymi oczami, a dookoła mnie rozlegały się miękkie kroki czegoś, co kiedyś było moim kotem.

Usłyszałem pomruka zadowolenia i poczułem jak kot ociera się o moją nogę. Zebrałem się w sobie i otworzyłem oczy. Złodzieje byli na miejscu, jeden stara się coraz słabiej zatamować krwawienie z szyi, a koło mnie leży tułów drugiego. Dokładnie, tułów. Głowa człowieka, grożącego mi nożem, leżała tak z metr dalej. Jednak stworzenia, które tak zmasakrowało dwóch dorosłych mężczyzn nie było nigdzie, i tylko kątem oka dostrzegłem blask. Zupełnie jakby ktoś puścił mi oczko zza szafy.

Nie chcę wdawać się tutaj w szczegóły, jak pozbyłem się dwóch ciał z mojego mieszkania. Powiem tylko, że moi sąsiedzi to porządni ludzie, którzy uważają, że każdy powinien pilnować własnego nosa. Po dwóch dniach, kiedy przywróciłem w mieszkaniu porządek, siedziałem sobie na kanapie i oglądałem jakieś głupie show w telejajku. W jednej ręce trzymałem butelkę piwa, natomiast drugą głaskałem zimne ciało mruczącego w zadowoleniu Kota. Kota, który co wieczór wyłaniał się z ciemności. I razem z ciemnością odchodził każdego ranka.

---------

Źródło: http://ffatal.ru/кот/


Dołączona grafika
/Connor

Lećmy klasyką... :)

PEWNEGO WIECZORU....

Pewnego wieczoru para nastolatków urządziła sobie romantyczny wieczór w samochodzie, zaparkowanym w lesie, daleko od miasta, w ciszy. Nagle muzykę z radia przerwał komunikat, mówiący o tym, że z pobliskiego więzienia zbiegł psychopatyczny morderca, ma broń i jest skrajnie niebezpieczny. Dziewczyna zaczęła błagać chłopaka, aby odjechali, bo się bardzo boi.

Chłopak w końcu zgodził się, powiedział tylko, że musi na chwilę oddalić się za potrzebą, zanim odjadą. Powiedział również, aby pod żadnym pozorem nie otwierała drzwi i nie wychodziła z samochodu, dopóki on nie wróci. Kiedy po kilkudziesięciu minutach nadal go nie było, zdecydowała, że pójdzie go poszukać. Jednocześnie zauważyła, że zabrał kluczyki.

Właśnie wtedy usłyszała dziwny, nienaturalny krzyk, dobiegający z zewnątrz. Przestraszyła się jeszcze bardziej i wtuliła się w tylną kanapę. Po chwili dźwięk ustał, a jego miejsce zajęły inne. Zupełnie jakby coś stukało w dach samochodu. Dziewczyna była śmiertelnie przerażona, nawet nie miała odwagi spojrzeć w okno samochodu, tylko płakała na tylnej kanapie i czekała.

Minęły długie godziny, dziwne uderzenia to milkły, to rozbrzmiewały na nowo... ale nic innego się nie działo.

Dziewczyna podjęła decyzję, że nie może tak siedzieć, musi wyjść i poprosić o pomoc na najbliższej stacji benzynowej. Otworzyła drzwi i wyskoczyła na leśną, piaszczystą drogę. Po przebiegnięciu kilkunastu metrów obejrzała się i zobaczyła... że jej chłopak jest powieszony na gałęzi nad samochodem, a jego buty stukają o dach, w miarę jak ciało buja się na sznurze. Bam... Bam... i znów, i jeszcze...

------

Źródło: http://lovecreepypas...ljesen-egymasba

Użytkownik Neluka edytował ten post 03.03.2013 - 11:00

  • 16

#1069

buddy213.
  • Postów: 16
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Piszę wam to by się wyżalić, wygadać, , ponieważ mnie nie znacie. Nawet jeśli weźmiecie mnie i moją znajomą za psychola niczego to dla mnie nie zmieni, bo i tak nigdy się nie spotkamy.

Długo nie było mnie na forum. Bardzo długo. Po przerwie wszedłem dopiero jakiś miesiąc temu, może pamiętacie moje wcześniejsze historie. Jedną z ostatnich, jeśli nie ostatnią było przemyślenie dotyczące wyimaginowanych demonów. Napisałem to gdy dowiedziałem się że moja znajoma (dla historii będzie to Marta) ma pewne... Zaburzenie? Tak to postrzegałem. Do tej pory...


Zaczynam.

Znałem Martę już długi czas. Kumplowaliśmy się i znaliśmy naprawde dobrze, jednak nie wiedziałem o niej jednej rzeczy. Czasem miała schizy. Nie była to typowa schizofrenia, którą miał Magik czy inni. Po prostu nie mogła oglądać horrorów, bo później widziała i słyszała postacie które w nich były. Chciałbym tak mieć... Z tym że nie przy horrorach ;) Dowiedziałem się o tym pewnego dnia, gdy siedząc razem wieczorem oglądaliśmy ,,Ring." Po skończonym filmie miałem iść do siebie spać, jednak ona nie chciała mnie puścić, wtedy mi o tym powiedziała. Uznałem że w razie czego wystarczy telefon a ja przybiegnę do niej i zostanę. Zgodziła się na to, choć widziałem że niechętnie. Złapałem ją za rękę i spojrzałem jej w oczy, upewniając ją, że nie ma się czego obawiać. Dała mi swoje klucze od mieszkania i powiedziała, że gdyby coś się stało to ona nie da rady wstać i otworzyć, żebym po prostu wszedł i krzyknął że to ja. Zgodziłem się i wyszedłem, zamykając ją na górny zamek. Usłyszałem lekkie szuranie papuci w korytarzu i po chwili muzykę. Dopiero wtedy zszedłem na dół. Wychodząc już z klatki usłyszałem Ozziego, który był moim sygnałem połączenia, spojrzałem na ekran - to Marta. Odebrałem zaniepokojony i usłyszałem jak przez zaciśnięte gardło mówi ,,Proszę.. Wróć szybko na górę.." Rozłączyłem się i wbiegłem po schodach ciężko oddychając ze strachu i zmęczenia. Serce miałem w gardle, gdy starałem się trafić kluczem do zamka w drzwiach. W końcu udało mi się go włożyć i usłyszałem kliknięcie. Otworzyłem drzwi i wbiegłem bez rozbierania się. Siedziała w pokoju, na swoim łóżku okryta kołdrą mając zamknięte oczy i jedynie lekko zerkając w stronę rogu pokoju. Spojrzała na mnie i szybko mnie przywołała do siebie. Usiadłem obok niej i objąłem ją. Wtuliła się we mnie i zaczęła płakać. Patrzyłem w róg pokoju nie widząc niczego nadzwyczajnego, to co zawsze - gitarę - z tym że teraz przewróconą. Marta opowiadała mi jak siedziała przed komputerem i nagle usłyszała przewróconą gitarę. Spojrzała na nią, a niecałe dwa metry od niej siedziała Samara. Po opowiedzeniu mi całej historii uznałem że trzeba to raz na zawsze przezwyciężyć i wstałem, pytając gdzie postać jest teraz. Dowiedziałem się że dalej siedzi w kącie, tylko teraz patrzy na mnie, bo wstałem. Podszedłem do rogu pokoju czując jedynie lekki niepokój, gdyż właśnie sfera wyobraźni Marty zostaje naruszona. Wystawiłem rękę i zacząłem ją powoli opuszczać, wierząc w to, że po prostu przejdzie przez wyimaginowany obraz Samary. Marta jedynie patrzyła na mnie ogromnymi oczami chcąc mnie powstrzymać. Nie dawałem jednak za wygraną. Jakież było moje zdziwienie, gdy poczułem w pewnym momencie pod swoją ręką mokre, rzadkie włosy. Stałem tak sparaliżowany przez pare sekund, po czym podbiegłem do łóżka i chwytając Marte za rękę uciekłem z pokoju. Poszliśmy do mnie, gdzie położyliśmy się spać razem, ze strachu. Leżeliśmy naprzeciwko siebie i rozmawialiśmy. W końcu ona na chwilę zamknęła oczy i przysnęła. Starałem się zrobić to samo. Położyłem głowę patrząc na ścianę za Martą, na którą padał cień krzesła i butelki stojącej na biurku, jednak w pewnym momencie jej ucho drgnęło. Spojrzałem wprost na jej twarz, a ona szybko otworzyła oczy i spojrzała w moje przez ułamek sekundy. Później przeniosła wzrok na pokój za mną i zrobiła wielkie oczy. Chciałem się obrócić, jednak ona powiedziała coś, co zapamiętam do końca życia... ,,Niektórych rzeczy lepiej nie widzieć. Zamknij oczy." Zamknąlem je więc, jednak zamykając spojrzałem na ścianę za Martą, na którą padał cień niskiej dziewczyny zbliżającej rękę do moich pleców. Nie poczułem jednak niczego. Nie wiem co się stało tej nocy, ale nigdy więcej nie obejrzę horroru. Nigdy...



Pisząc to wciąż mam ciarki na plecach... Może to irracjonalne i leży jedynie w sferze wyobraźni, jednak poczuć coś takiego na własnej skórze... Cóż, nie życzę najgorszemu wrogowi. Przepraszam że tak chaotycznie i bez składni, ale piszę to szybko i z pamięci. Pamięć... Cholera, czasem chciałbym wymazać niektóre rzeczy.
  • 15

#1070

josefine.
  • Postów: 14
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

*
Popularny

POCZUJESZ SIĘ LEPIEJ

Leczę się psychiatrycznie, biorę też sporo leków, które mają poprawić moje samopoczucie.

Jednym z nich jest lek o nazwie Tritogen*. Mój lekarz, naprawdę fajny człowiek, powiedział mi od razu, żebym nie czytała listy skutków ubocznych, bo tylko niepotrzebnie się nakręcę, lub wystraszę.
- To się prawie nigdy nie zdarza, pani Paulino - powiedział uspokajająco. Prawie. Czyli się zdarza. Uśmiechnęłam się nerwowo przysięgając sobie w duchu, że do ulotki faktycznie nie zajrzę.

Tego samego dnia kupiłam lek. Małe, białe pudełeczko, odkręcane, zielona etykietka. Wysypałam jedną tabletkę na dłoń i obróciłam ją w palcach. Takie coś ma uratować mi życie. Odgonić straszne myśli. Przywołać uśmiech na usta. Uspokoić ataki agresji. Ulotka spoczywała w pudełeczku. Przełknęłam tabletkę, popiłam ją wodą i czekałam. Podobno działanie uspakajające miało wystąpić niemal natychmiast, a trwałe działanie powinno zacząć się po miesiącu.

Ulotki wciąż nie przeczytałam, chociaż bardzo mnie kusiła. Zamiast tego, uznałam, że poszukam informacji o tym leku w internecie. Któż nie zrozumie mnie lepiej, niż ludzie, czujący to, co ja? Wklepałam nazwę Tritogen w wyszukiwarkę i czekałam. Forum o depresji, o fobii społecznej... czytałam kolejne wypowiedzi, coraz bardziej wystraszona.

"Jeśli psychiatra zapisał wam tritogen, pójdźcie do niego i zapytajcie, czemu was tak nienawidzi? to najgorsze gó... które możecie sobie zrobić.

Wystraszyłam się, nie powiem. Wzrok spoczął na opakowaniu po lekach. Szybka decyzja - tu chodzi o moje zdrowie i życie, prawda? Wyciągnęłam białą kartkę, długą i całą wypełnioną drobnym druczkiem. Dlaczego stosujesz lek tritogen? Sposób stosowania. Skład leku. Możliwe skutki uboczne, bingo! Przebiegłam tekst pobieżnie wzrokiem. Rany, w jakiej czarnej d...dziurze byłam. Ktoś, kto ma silną depresję i fobię społeczną zapisuje się lek, który może to pogłębić?
"Możliwe skutki niepożądane: zimne poty, wśród młodych pacjentów - możliwe występowanie myśli samobójczych lub ich nasilenie, bóle brzucha, krwawienie, duszności, szum w uszach, ataki paniki, kołotanie serca, wrażenie śledzenia, możliwe wystąpienie/nasilenie manii, omamy słuchowe i wzrokowe, silne bóle głowy, bezsenność lub nadmierne spanie, brak apetytu lub jego przyrost, spadek/przyrost wagi, wzrost agresji, natrętne myśli, bóle stawów, wymioty, nudności, bóle kości, ataki padaczkowe, drgawki, mrowienie całego ciała, spadek libido
Zgięłam kartkę i wzięłam trzy głębokie wdechy. Ok. A więc trochę tego było, a ja nawet nie doczytałam reszty. Lekarz miał rację, przecież oni musieli wymienić tam wszystko. Przecież żeby było dobre, najpierw musi być gorzej. Co cię nie zabije, to cię wzmocni i tego typu utarte frazesy.

Miałam duże wsparcie u narzeczonego, który, chociaż nie rozumiał mojego problemu, starał się mnie wspierać. Cały dzień przy mnie był, dbał, żeby niczego mi nie zabrakło. Czułam się dobrze i naprawdę uwierzyłam, że przejdę przez kurację bez problemu.

Wszystko zaczęło się po około tygodniu. Ćmiące bóle głowy, łamanie w kościach, bóle serca. Wmawiałam sobie, że to osłabienie. Wciąż regularnie brałam leki. Chodziłam do szkoły, do pracy, otoczona ludźmi czułam się coraz gorzej, wydawało mi się, że każdy się na mnie patrzy, że szepcą o mnie za plecami, śmieją się ze mnie. Słowem - wszystko tak, jak przed terapią. Uroki fobii społecznej.

Najgorsza była noc. Nie mogłam spać. Wszystko mi przeszkadzało. Narzeczony już dawno zasnął, a ja wpadłam chyba w półsen. Wszystko było... dość nierealne. Rozmazane kształty. Zaczęłam się trząść, bo nagle poczułam, że coś lub ktoś na mnie patrzy, bardzo uporczywie. Ocknęłam się i przebudziłam śpiącego obok narzeczonego, byłam zbyt przerażona, żeby przejść to sama. Uczucie bycia obserwowaną wzrosło. W ciemności zauważyłam coś, co znajdowało się w rogu pokoju. Przez ułamek sekundy. Zaczęłam płakać i trząść się.
- Coś mnie obserwuje, coś mnie obserwuje - powtarzałam w kółko, panicznie odganiając od siebie dłonie chłopaka. Wydawało mi się, że jego twarz nagle zamieniła się w roześmianą maskę z czarnymi oczodołami w miejscu oczu. Kpił ze mnie. Wyraźnie to widziałam. Dłonie też nie przypominały tych normalnych - raczej wyglądały jak czarne, długie szpony. Co się ze mną dzieje?

- Paulina!
Ocknęłam się na ziemi. Serce biło mi niemiłosiernie. Paweł szybko streścił mi, co się działo.
Spałam. Nagle zaczęłam się trząść, z ust leciała mi piana, z wciąż zamkniętymi oczami płakałam i odpychałam go od siebie. Nie mógł mnie dobudzić, wyglądałam, jak w śpiączce. Szarpałam się na oślep, kiedy próbował mnie unieruchomić, żebym nie zrobiła sobie krzywdy. Wciąż krzyczałam coś o dziwnej postaci, która się na mnie patrzy i próbuje mnie złapać.
- To są leki, one działają na twój mózg, zmieniają jego całą chemię. Wierzę że to widziałaś, ale to naprawdę tylko zwidy - uspokajał mnie potem.

Wiem, że miał rację. Nie zmienia to faktu, że leki wylądowały na dnie szuflady, a ja biorę już inne.



*Lek Tritogen istnieje naprawdę. Jego skutki uboczne są identyczne jak te opisane. Historia jest niestety prawdziwa. Dla bezpieczeństwa - zmieniłam nazwę leku.
  • 9

#1071

Kavi.
  • Postów: 61
  • Tematów: 5
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Marionetki
Autor: Patryk Kawa (Własnego autorstwa)

Zmęczony po ciężkim dniu w szkole wróciłem do domu. O tej godzinie rodzice powinni być jeszcze w pracy, więc skierowałem się od razu do swojego pokoju. Jednak, gdy już tam wszedłem zastałem ojca. Na początku zdziwiłem się, co robi tak wcześnie w domu ale już po chwili oburzyłem się, że grzebie w moim pokoju pod moją nieobecność. Zawsze ich prosiłem, by nie wchodzili tam gdy mnie nie ma, a gdy jestem by pukali. Jak to zwykle z rodzicami bywa, na nic takie prośby się nie zdały. Na szczęście tata szybko wyjaśnił, że wrócił z pracy tylko na chwilę a do mojego pokoju wszedł tylko po to, by zostawić na biurku ulotkę z cyrku, którą znalazł w skrzynce pocztowej.
Rozbawiło mnie to, ponieważ jako gimnazjalistę nie interesował mnie już żaden cyrk - chyba, że ten w moim domu. Jednak, po wyjściu ojca rzucił mi się w oczy pogrubiony napis na ulotce "Marionetki ludzkich rozmiarów!". Zaciekawiło mnie to, bo nigdy nie słyszałem żeby jakiś cyrk prezentował takie przedstawienie. Ostatni raz w cyrku byłem jakoś na początku podstawówki, więc może warto tam zajrzeć. Daty na ulotce mówiły, że cyrk przyjechał do mojego miasta na dwa dni i robią przedstawienia jedynie w czwartek i piątek, czyli dwa kolejne dni. Stwierdziłem, że jeśli nie będę miał dużo pracy domowej to się tam wybiorę.
Jak się okazało, czwartek był luźnym dniem więc po zjedzeniu obiadu ruszyłem w miejsce, w którym to miał rozłożyć się cyrk. Kupiłem szybko bilet w kasie przed wejściem. Bilety były dość drogie, ale przynajmniej dwudniowe więc nie przejmowałem się pieniędzmi i wszedłem do środka dużego, czerwono-żółtego namiotu by zająć miejsce na jednej z drewnianych ławek. Przyszło chyba pół mojego miasta, w większość dzieci wraz z rodzicami, przez co ogarnęła mnie niepewność czy to aby na pewno dobre miejsce dla nastolatka. Nie wyszedłem jednak, ponieważ ciekawość która rosła we mnie od przeczytania nagłówka na ulotce była większa od wstydu.
Przedstawienie zaczęło się krótko po moim przybyciu, standardowo było kilka klownów, akrobatów, treserów zwierząt i nawet jeden mim. Prawdziwe widowisko, na które ja czekałem miało miejsce na samym końcu. Faktycznie, było dość efektowne. Przed wprowadzeniem marionetek scena wypełniła się dymem i kwiatowym zapachem. Po tym, jak już opadł dym można było dojrzeć dwie marionetki. Tak jak obiecali, były one ludzkich rozmiarów i wyglądały dość realistycznie. Przedstawiały one kobietę i mężczyznę, a odgrywano nimi scenę z codziennego życia rodziny, lecz ukazanej w komiczny sposób. Jedyne co mi przeszkadzało, to ten kwiatowy zapach którym wypełnili cały namiot. Moja główna atrakcja nie trwała zbyt długo, ale całość już przeciwnie. Zauważyłem jeszcze, że kukły ze sceny ściąga dwóch osiłków, byli oni tak umięśnieni, że równie dobrze mogli robić jako pokaz dziwadeł. Wróciłem do domu już późnym wieczorem i zacząłem przeszukiwać internet by znaleźć jakieś informacje o takich marionetkach. Ciekawiło mnie, jak one były zrobione i ile kosztowały, ponieważ wyglądały cholernie realistycznie. Niestety, nie znalazłem żadnych informacji a moja ciekawość nie została zaspokojona. Przez to wpadłem na pomysł, by zakraść się do cyrku i obejrzeć kukły.
Poczekałem aż rodzice zasną i późną nocą wyszedłem przez okno w moim pokoju, by ich nie obudzić wychodząc drzwiami. Prawie biegnąc kierowałem się w stronę cyrku a gdy tam dodarłem, obszedłem namiot dookoła. Po przeciwnej stronie od głównego wejścia do większego namiotu zobaczyłem kilka większych przyczep, które pewnie służyły artystom za miejsce do odpoczynku. Oprócz tego, był jeszcze jeden namiot, trochę mniejszy od głównego. To pewnie tam musieli trzymać zwierzęta, rekwizyty i zapewne kukły. Upewniłem się, że nikt mnie nie widzi i, że w środku namiotu nikogo nie ma. Gdy już miałem pewność, że nikogo tu nie ma wszedłem do środka.
Tak jak przypuszczałem, znajdowało się w środku kilka klatek ze zwierzętami, wieszaki na kostiumy i inne rekwizyty. Tutaj zapach nie był już najmilszy, ale to pewnie przez zwierzęta. Zacząłem się rozglądać w poszukiwaniu interesujących mnie marionetek. Szedłem w stronę przeciwną od wejścia a smród z każdym krokiem był większy, nawet po minięciu zwierząt. W odległej części namioty znalazłem to, czego tak szukałem. Już wiedziałem, co tak śmierdzi i dlaczego przed pokazem marionetek do namiotu zostało wpuszczone tak wiele dymu i ładnego, kwiatowego zapachu. Marionetki nie były kukłami, a ich ciała już jakiś czas temu zaczynały gnić. Zrozumiałem czym były te marionetki i chciałem uciec stamtąd jak najszybciej, jednak po obróceniu się ujrzałem tych dwóch osiłków, którzy ściągali ze sceny marionetki.
-Chyba mamy nową kukłę. - Powiedział jeden z nich.


Użytkownik Kavi edytował ten post 04.03.2013 - 09:39

  • 8

#1072

Marble.
  • Postów: 99
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Niestety nie mam na razie czasu zająć się kolejną częścią serii, którą tłumaczę. Ale z okazji tego że śnieg już stopniał i wyszło słoneczko, mam dwie krótkie pasty o tematyce zimowo-śnieżnej (tak, wiem że to nie ma sensu). Niestety nie pamiętam skąd wzięłam tę pierwszą (ani jaki ma tytuł, więc go wymyśliłam), druga pochodzi stąd. Jeśli już tu się kiedyś pojawiły (co jest możliwe, bo jakoś nie mam pamięci do tych krótkich historyjek), to proszę zwrócić mi uwagę w temacie z komentarzami.


Droga na przystanek

Był mroźny zimowy poranek, ziemia była pokryta grubą warstwą świeżego śniegu. Drzewa i dachy wyglądały pięknie, jak przykryte śnieżnobiałą pierzynką. Dojeżdżam do pracy autobusem, co oznaczało że czeka mnie piętnastominutowy spacer leśną ścieżką na przystanek (mieszkam na wsi).

Idąc ścieżką czułem jak świeży śnieg przyjemnie chrzęści mi pod stopami. Ale w pewnym momencie nadepnąłem na coś miękkiego, wcale nie przypominającego śniegu. Pomyślałem, że to po prostu stare, namokłe liście i poszedłem dalej. Chodziłem tą trasą codziennie, więc często natykałem się na to miejsce. Powodowało we mnie dość nieprzyjemne uczucie - to chrupiąco-gąbczaste coś wydawało się dość obrzydliwe - więc starałem się je omijać. Oczywiście, czasem przypominałem sobie o tym dopiero kiedy już poczułem to pod nogami.

Kilka tygodni późnej, kiedy stopniał śnieg, przeczytałem w gazecie artykuł. W lesie, na ścieżce którą chodziłem, znaleziono zwłoki zamordowanej kobiety. Policja nie mogła jej zidentyfikować, bo ciało było całe zadeptane.



Ślady na śniegu
(Footprints in the snow)

Śnieg wreszcie przestał padać, ale zdążył już pokryć ziemię wokół mojego domu białą pierzynką. Szkoły zamknięte, pracownicy w domach, drogi nieprzejezdne. Dlatego musiałem wpuścić tego faceta, no bo kto zostawiłby na tym mrozie człowieka, który przyszedł po pomoc? Cały dygotał, był mokry od śniegu. Ale to dziwne, że nie widziałem żadnych śladów stóp prowadzących do mojego domu kiedy go wpuszczałem. Pewnie po prostu ich nie zauważyłem.

Ten facet jest... dziwny. Czuję że mnie obserwuje, ale kiedy się odwracam, on tylko patrzy przed siebie. Nic nie mówi. Chyba też nic nie zjadł. Tylko siedzi, dygocze, a z jego włosów i ubrania kapie woda. Nie mogę przestać myśleć o tych śladach, więc wracam do drzwi frontowych. Odkąd ten facet tu przyszedł śnieg już nie pada, ale nie widzę żadnych śladów stóp.

Zaraz, jednak są. Są ślady. Ale nie prowadzą z ulicy. Sprawdzam po drugiej stronie domu, i rzeczywiście, są tam ślady stóp. Wodzę za nimi wzrokiem: z ganku, przez podwórze, między drzewami, wtedy się kończą. Na starej studni, która była już zabita deskami kiedy się tu wprowadziłem. Mrużąc oczy mogę dostrzec, że deski zostały zerwane.

Za plecami słyszę miarowe kap, kap, kap...

Użytkownik Marble edytował ten post 04.03.2013 - 20:59

  • 17

#1073

Yoh.
  • Postów: 617
  • Tematów: 11
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

„Binarystep.exe”


Istnieje program o nazwie „BINARYSTEP.EXE”, który pobrać można tylko w określonym dniu. Czas musi wynieść „1/01”, czyli 01:01 (sekundy w tym przypadku nie są ważne), a Ty musisz znaleźć się na stronie zasypanej reklamami. W niedługim czasie powinno wyskoczyć przypadkowe ogłoszenie, zawierające słowo „binary” w hiperłączu. Po pobraniu, na Twoim pulpicie natychmiast wyświetli się folder. Co dziwniejsze, po kliknięciu na niego prawym przyciskiem myszy, nie znajdziesz opcji „Usuń” na rozwiniętym menu.

Dołączona grafika

Po otworzeniu folderu, na monitorze zaczyna szybko migać ciąg cyfr binarnych – następnie usuwa się on automatycznie. Jeżeli korzystasz z adresu E-Mail, następnym krokiem będzie zalogowanie się na pocztę elektroniczną. Otrzymasz wiadomość od nadawcy, którego nazwa wygląda jak najzwyklejszy spam, ciąg przypadkowo wpisanych liter (coś jak gfjkfsigjvcsgijyhijsjikh). W treści wiadomości przeczytasz „Więc?” – teraz należy wpisać jedno z dwóch pytań, lecz uważaj – nie wolno ich powtarzać. Są to: „Kiedy umierają ludzie” oraz „Co złego się wydarzy?”.

W odpowiedzi na „Kiedy umierają ludzie” lub „Co złego się wydarzy” otrzymasz natychmiastową wiadomość, która zawiera plik binarny. Można go skopiować – e-mail usunie się sam. Nie wolno kopiować niczego, dopóki gdzieś nie wkleisz owego pliku. Wklejenie go da Ci kod binarny. Wklejając go do „Binary Translatora”, otrzymasz nazwiska sławnych ludzi z datą ich rzekomej śmierci.

Na przykład: „01000111 01100101 01101111 01110010 01100111 01100101 00100000 01000010 01110101 01110011 01101000 00100000 00101101 00100000 01001010 01110101 01101110 01100101 00100000 00110100 00101100 00100000 00110010 00110000 00110010 00110110” – zmieni się na - „George Bush - June 4, 2026”.
Daty są przypadkowe, jednak każda z nich ma coś wspólnego: dzień jest podzielny przez liczbę 4. Innym przykładem jest Muhammad Ali. Data jego śmierci to 16 Kwiecień, 2019. Liczba 16 jest podzielna przez 4. Cała lista może posiadać daty podzielne, wytwarzając również pewną ilość niewykorzystanych cyfr. Muhammad Ali ma numer 4, zaś George Bush 1. Umieszczenie wszystkich pozostałych cyferek w kolejności tworzy:

84 104 101 32 102 105 114 115 116 32 99 111 100 101 32 105 115 32 102 111 117 110 100 44 32 97 110 100 32 73 32 97 112 112 114 101 99 105 97 116 101 32 116 104 97 116 46 32 76 101 116 32 109 101 32 116 101 108 108 32 121 111 117 32 115 111 109 101 116 104 105 110 103 58 32 89 111 117 114 32 100 101 97 116 104 32 105 115

(brakuje niektórych numerów, przyczyną jest główny przekaz)

Ową wiadomość zapisano w kodzie ASCII DEC/CHAR. Po przetłumaczeniu w „Binary Translatorze”: „Pierwszy kod został odnaleziony, i doceniam to. Pozwól, że Ci coś powiem: Twoja śmierć nastąpi -/--, ----”. Umieściłem tutaj kreski zamiast liczb, bowiem ludzie mają różne daty urodzin. Drugi kod powie Ci, jakie mają nastąpić w przyszłości klęski żywiołowe. Tym razem kod:

84 104 101 32 102 105 114 115 116 32 99 111 100 101 32 105 115 32 102 111 117 110 100 44 32 97 110 100 32 73 32 97 112 112 114 101 99 105 97 116 101 32 116 104 97 116 46 32 76 101 116 32 109 101 32 116 101 108 108 32 121 111 117 32 115 111 109 101 116 104 105 110 103 58 32 89 111 117 114 32 100 101 97 116 104 32 105 115

(ponownie, główny przekaz, daty mogą być różne)
Po przetłumaczeniu drugiego kodu otrzymujemy: „Drugi kod został ujawniony. Następna katastrofa w Twoim mieście rodzinnym nastąpi -/--, ----".
Pięć dni po przeczytaniu tego e-maila umrzesz śmiercią w męczarniach, z kodem binarnym wyrytym na Twoim ciele. Do tej pory nikt nie publikował tego na forach, dzięki uniwersalnemu filtrowi służącemu do usuwania jakichkolwiek części kodu.

Źródło: http://ugstunt.com/i...ic=997.115;wap2
Tłumaczenie: Yoh

Użytkownik Yoh edytował ten post 05.03.2013 - 13:31

  • 4



#1074

MARCIOSZKA.
  • Postów: 1
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Witam :) Na forum myszkuję od jakiegoś roku,ale dopiero teraz ujawniam się z moimi przemyśleniami. Może nie należą do typowych creepypast,jest w nich jednak coś co potrafi przerazić. Miłego czytania ;)

PODŚWIADOMOŚĆ

Jako dzieci często boimy się wielu rzeczy,a po latach przypominamy sobie sytuacje,kiedy wtulaliśmy się w matczyny rękaw. Co jednak budziło w nas to straszne uczucie paniki?
Ja jako "normalna" dziewczynka miewałam bardzo dużo koszmarów.
Pamiętam jeden z nich,jakby przyśnił mi się zeszłej nocy.
Coś patrzy na mnie z góry.
To przypominało konia. Graliście może w Silent Hill 3 ? Tam też występują postaci zmasakrowanego konika z karuzeli. Dziwne było jednak to,że wtedy nie wiedziałam nic-a nic o tej grze.
Przypadek?
Tego nie wiem do dzisiaj.
Było to jakoś w roku 2007,kiedy gra była na rynku od 4 lat. Dowiedziałam się o niej 3-4 lata później,zagłębiając się dokładniej w historię miasteczka,oglądałam gamplay'e aż w końcu sama postanowiłam kupić grę.
Ciężko ją dostać w tych czasach,nie wydając kupy kasy na Allegro. Aukcji było kilka,i każda miała cenę około 100 złotych. (Kurcze,to gra z przed 10 lat,jest warta najwyżej 3 dychy.)
Paczka przyszła do mnie szybko. Było to 3 miesiące temu,styczeń. Gra działała bez zarzutów,muszę powiedzieć że grało mi się świetnie,do czasu kiedy Cheryl musi stanąć do walki ze swoją alternatywną postacią.
Stoją wtedy w środku karuzeli,kojarzycie?
Konie poruszają się w górę i w dół,przebite szpikulcem. Czarne oczodoły tych zwierząt wyglądały tak samo jak w śnie.
Co do...
Jak mając siedem,czy osiem lat mogłam widzieć postaci których tak na prawdę nie widziałam na oczy?
Musi być w tym jakaś tajemnica...
W końcu jest jeszcze wiele rzeczy które działy się w naszej głowie,a o których nie mamy pojęcia.

Silent Hill 3 Horse
  • 4

#1075

amadox.
  • Postów: 38
  • Tematów: 6
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Szary



Cóż... Jakby to... Najlepiej zacznę od początku. Moje imię, miejsce zamieszkania i inne dane nie są ważne. Powiem tylko że jestem dwudziestotrzyletnim brunetem, średniego wzrostu, niebieskie oczu, lekki zarost. W sumie tyle o mnie bo moje dane nie mają tu wielkiego znaczenia. Ta historia... cóż, możecie nie wierzyć że przydarzyła się naprawdę. Ja sam w to nie wierzę... albo nie chcę wierzyć.
Jechałem wczesnym rankiem do domu. Była szósta albo piąta, chyba sierpień. Sam dobrze nie wiem. Wiem że jak na lato, było zbyt zimno. I ta cholerna mgła. Niebo zasnuwały ponure, SZARE chmury. I pusta droga. Po prawo miałem las, po lewo jakieś zbocze, chyba do rzeki. Pusto. Rzadko jeździłem tą drogą do mojego miasta. Byłą jeszcze druga prowadząca przez las. Sam nie wiem czemu wybrałem akurat tę. Cóż... w każdym razie, zatrzymałem się za potrzebą. Wysiadłem, podszedłęm na skraj lasu i rozpiąłęm rozporek. Miałęm już zacząć to co moje, gdy nagle zorientowałem się, że u moich stóp leży biała, zwykła płyta DVD. Zaciekawiony przesunąłęm ją nogą, by jej nie oblać własnym moczem, dokończyłem co moje i podniosłem znalezisko. Zwykła, biała płyta, jakich pełno w kioskach. Na jednej stronie miałą duży napis: SZARY. I tyle. Zaciekawiony podniosłem ją i udałem się do auta. W domu sprawdzę co zawiera.

***


Do domu dotarłęm około dziesiątej rano. Byłęm bardzo zmęczony, bo tej nocy prawie w ogóle nie spałem. Zjadłęm coś, odświeżyłem się i zmęczony odłożyłem sprawdzenie dziwnej płyty na wieczór. Położyłem się na łóżko i od razu zasnąłem.
Obudziłem się około siedemnastej. Zjadłęm kanapkę i odpaliłęm komputer. Byłęm dosyć wyspany i nadszedł czas przejrzeć DVD. Specjalnie użyłem mojego starego komputera, gdyby na płycie był jakiś paskudny wirus. To był taki grat, ze nic nie obchodziło mnie co z nim będzie. Komputer może i był bezpieczny, za to mój umysł... W każdym razie włożyłem płytę do napędu. Po kilku minutach ciszy, nagle, bez ostrzeżenia napęd zaczał pracować bardzo, ale to bardzo szybko. Nagle na pulpicie wyskoczyło czarne okienko, zatytułowane AUTORUN. WIęc to jakiś program. No pięknie, tylko ze oprócz czarnego okna i napisu u góry, nie było nic. Znieciepliwiony kliknąłęm czarny prostokąt. Wtedy "program" ruszył. Pojawiło się coś przypominającego menu gry. Rozdzielczość byłą bardzo słąba a na SZARYM tle widniały tylko trzy, rozpikselowane napisy: duży tytuł SZARY (napisany ciemnoszarą czcionką na SZARYM tle co utrudniało jego dojrzenie) Nowa Gra i Opcje. Kliknąłęm z ciekawośći opcje. Były tam dwa napisy: Powrót i SZARO. Zdziwiło mnie to i klinąłem powrót. Program się wyłączył. Musiałęm od nowa włożyć płytę, poczekać kilka minut i dopiero byłęm z powrotem w Menu. Kliknąłem nowa gra. Rozległo się głuche tapniecie a ekran się wyciemnił. Pojawiła się gra. Byłem jakimś blond mężczyzną ubranym W SZARĄ kurtkę. Spodni nie było widać, bo nieruchoma kamera z trzeciej osoby, ukazywała tylko jego tłów wzywyż. Byłęm chyba na jakiejś plaży albo pustynia bo wszędzie dookołą było pełno piachu. Oprócz tego dookoła unosiła się mgła. Okropna, SZARA mgła. Grafika była na poziomie gier z 2002, wiecie GTA SA, te klimaty. Zrobiłęm kilka kroków. Rozległy się standardowe uderzenia. Nie pasowały zupełnie do piaszczystego podłoża ale co tam. Po chwili zorientował się że: poruszam się strzałkami, biegam wciskajac shift ( po ponownym wciśnięciu postać zaczyna chodzić, spacją staje w pozycji bojowej i naciskając prawy przycisk myszy uderzam pięsciami, zaś po wciśnięciu enetru otiwerało się jakieś szare puste okno w którym mogłem pisać. Nic to jednak nie dawało. Grę opuszczało się (a jakże) escape'm. Cóż. Wyglądało to na typową przygodówkę, tylko że nic się nie działo. Kompletnie nic, mogłem poruszać się po nieskończenie wielkim piachu wśród okropnej mgły która byłą zrobiona jednak, bardzo realistycznie (coś w klimatach Silent Hill). Najbardziej intrygowało mnie okno w któym mogłem pisać. Najpierw pisałem tam przypadkowe ciągi liter, potem wyrazy, próbował naciskać różne klawisze. Nic się nie działo. Po ponownym wciśnięciu enter okno zamykało się. Zrobiłem sobie przerwę i poszperałem w sieci na temat tej gry. Nie znalazłem nic oprócz kilku wpisów na jakimś forum, któe okazały się nie mówić o MOJEJ grze, tylko o jakiejś bardzo podobnej. Cóż odpaliłęm "SZAREGO" znowu i zacząłęm chodzić bez celu po pustkowiu pikseli. Nagle naszedł mnie pomysł: w owym oknie napisałem: SZARY i wcisnąłem enter. Momentalnie erkan zglitchował się, i gra przeskoczyła na jakiś obraz. Przedstawiał on tego samego mężcyznę z mojej gry. Tylko że stał on teraz przodem. Mogłęm więc ujrzeć jego twarz, przód kurtki, ale przedewszystkim nogi. Do nóg przywiązane miał łańcuchy które wrzynały się w jego kończyny aż do mięsa. Na łańcuchach ciągnęły się w dal zwłoki, setki szarosinych, beztwarzowych zwłok. Jego twarz... to była moja twarz. Moje oczy, tylko że były pełne bólu i złości, ale takze... jakiejś dziwnej sadysfakcji. Stał on pośród mgły na tej samej piaszczystej pustyni. Nagle ekran znów się zglitchował i pojawił się szary napis: "Nie myśl że jeśli coś ukryłeś, to my o tym nie wiemy". Po czym gra wyłączyłą się a z nią cały komputer. Siedziałem cicho na fotelu patrząc się w ziemię. Nie mogli wiedzieć. Skąd oni mogli wiedzieć. Przecież pozbyłem się ICH. Przefarbowałem włosy, przeprowadziłem. Wszytsko załatwiłęm jak należy. Zmieniłem nazwisko, ukryłęm ciała głęboko w piachu. Nikt nie mógł wiedzieć o mojej... hmmm... pasji. A jednak wiedzieli. Cóż. Teraz i tak nie mam wyjścia. Muszę wrócić do tego co kiedyś robiłem. Wyglada na to, że SZARY powrócił.
  • 0

#1076

Kavi.
  • Postów: 61
  • Tematów: 5
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Szukasz!
Autor: Patryk Kawa (Własnego autorstwa)


Na obrzeżach niewielkiego miasta, mniejszego od Katowic czy Krakowa żyła rodzina składająca się z rodziców, nastoletniego syna i dwóch córek w wieku sześciu i siedmiu lat. Za ich domem znajdował się niewielki las, w którym to siostry często bawiły się pod okiem starszego brata lub rodziców. Wszyscy w weekendy wypierali się tam też na rodzinne spacery, o dziwo byli ze sobą bardzo związani.
Była to szczęśliwa rodzina, która dogadywała się bez problemów. Nie mieli też żadnych większych kłopotów. Czy to finansowych, czy to związanych z dziećmi i ich szkołą. Była to rodzinka jaką często można oglądać w filmach z wesołym zakończeniem. Niestety, dla nich jednak nie było przewidziane szczęśliwe zakończenie a ich spokój i szczęście coś w końcu musiało zakłócić.
To zakłócenie spokoju miało nadejść gdy dziewczynki wymknęły się z domu by się pobawić. Poszły same, ponieważ rodzice zajmowali się pracą, a nastoletni brat dziewczynek uczył się do egzaminu. Przez jakiś czas dziewczynki prosiły brata, by pobawił się z nimi w chowanego ale ten przez dość dużą ilość nauki musiał im odmówić, mimo ich nalegania. Dzieci nie wróciły do domu nawet na obiad, gdy rodzice już skończyli pracę. Zmartwiona rodzina wezwała policję, by ta rozpoczęła poszukiwania.
Niestety jednak, trwające kilka miesięcy poszukiwania nie przyniosły jednak żadnego rezultatu, przez co między rodziną dochodziło do poważnych kłótni. Rodzice cały czas obwiniali swojego syna za to, że nie dopilnował sióstr. A nastolatek miał wyrzuty, że nie oderwał się na chwilę od nauki by się z nimi pobawić. Cała rodzina starała się zagospodarować czas tak, by poświęcić go jak najwięcej na poszukiwania. Nie potrafili zostawić wszystkiego policji, a nadziei nadal nie tracili mimo tych kilku miesięcy. Nastolatek nawet zaczął zawalać szkołę, by iść szukać sióstr.
Podczas jednych takich "wagarów" które poświęcał na szukanie dziewczynek znalazł w lesie niewielką, drewnianą chatę. Była ona dość sporo oddalona od ich domu, bo znajdowała się głęboko w tym gęstym lesie która wyglądała na opuszczoną. Wszedł do środka żeby się rozejrzeć, ale nie sądził, że tam coś znajdzie. Bo przecież gdyby one tu były, policja powinna na nie dawno trafić. Tak jak sądził, w środku nic nie było oprócz kilku zakurzonych mebli. Jednak, gdy już miał wychodzić kątem oka dostrzegł klapę w suficie prowadzącą na poddasze. Chłopak podłożył krzesło by dosięgnąć uchwytu, który miał otwierać klapę i wszedł na nie. Po otwarciu podciągnął się chwytając za miejsce w którym zaczynał się otwór i momentalnie dobiegł go odór zgnilizny. W kącie dostrzegł dwa małe ciała, przypominające jego siostry, lecz odór był zbyt wielki by tam wejść. Przez dużą temperaturę ciała się już dawno zaczęły rozkładać i gnić.
-Znalazłeś nas! - Dobiegł go jeszcze wesoły głos z dołu. I w tym momencie przypomniał sobie, że siostry przed zaginięciem chciały się bawić w chowanego.


Użytkownik Kavi edytował ten post 05.03.2013 - 19:53

  • 9

#1077

Morgot.
  • Postów: 17
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Dawno temu obiecałem, że coś jeszcze wstawię, bo spodobały się wam moje prace. A więc dotrzymuję obietnicy i wrzucam pastę swojego autorstwa. Jest długa, ale sądzę, że warto przeczytać (mimo tego, że nie umiem ładnie edytować tekstu ^ ^" ) Mam nadzieję że wam się spodoba i wniesie trochę świeżości ;) ENJOY~!

"Kinder Niespodzianka"



Było około północy, kiedy z żoną kończyłem pić swoje drugie piwo.
Troszkę zmorzył nas po tym sen i kiedy tylko dotknęliśmy głowami poduszek, popadliśmy w objęcia Morfeusza.
Gdzieś w środku nocy obudził mnie pękający pęcherz.
Delikatnie, tak żeby nie obudzić żony wstałem z łóżka i ruszyłem po omacku w stronę ubikacji kilka razy wykrywając kością piszczelową meble i przeklinając przy tym pod nosem. Udało mi się ręką wymacać włącznik światła. Kiedy go wcisnąłem, oślepiający błysk poraził mnie po oczach. Było to tylko trochę lepsze niż sikanie po ciemku.
Podniosłem klapę i...zamarłem.
W sedesie znajdowało się coś, co wyglądało mi na zdeformowaną głowę noworodka. Mogłem dostrzec jak z pustych oczodołów wypływała krew...
Zatrzasnąłem głośno klapę i uciekłem z ubikacji do kuchni.
Nie. Tylko mi się zdawało. Światło mnie poraziło po oczach, ledwo wstałem i na dodatek jestem pod wpływem. Pewnie papier toaletowy się tak ułożył i mnie przestraszył. Tak. Tak było. Czemu miałby tam leżeć martwy noworodek? No serio. To wszystko wina paranoi. Nie mogliśmy pozwolić sobie na dziecko w tamtym czasie, a co dopiero na dwa. Ledwo starczało pieniędzy na nas...
-Dobra, przestań o tym myśleć!-skarciłem siebie głośno, kiedy zorientowałem się że stoję na środku kuchni. Nie było mowy o tym że wrócę tam szczać. O nie. Nawet jeśli już wmówiłem sobie, że mi się zdawało, to nie chcę tam dzisiaj wracać.
Chwilowe złudzenie, halucynacja. Pewnie takie rzeczy się zdarzają też innym, ale wstyd się im przyznać.
-Nie, wciąż tam nie wrócę- Powiedziałem do siebie spokojnie, oddając mocz do zlewu. Potem popłukałem go wodą aby całkowicie zlikwidować ślady mojego występku.
Moje oczy już przystosowały się do ciemności, co spowodowało że poczułem się trochę pewniej.
Serce powoli się uspokajało, więc nie zostało mi nic innego jak wrócić do łóżka. Tym razem bez większych przeszkód.
Całe wieki nie mogłem zasnąć. Przez cały czas próbowałem przestać starać się nasłuchiwać nieistniejących odgłosów dochodzących z ubikacji.


* * *

Rano obudziła mnie żona wstająca z łóżka. Dzisiaj ja miałem wolne, podczas gdy ona musiała iść z samego rana do pracy.
Pierwszą rzeczą którą zrobiła było udanie się do tej przeklętej ubikacji. Zerwałem się na równe nogi i popędziłem za nią. Stałem przed drzwiami i nasłuchiwałem.
Powinienem był ją ostrzec. Powiedzieć jej żeby uważała. Ale co? Słuchaj kochanie, w kiblu pływa łeb niemowlaka, weź tam uważaj?
Na szczęście nic niepokojącego nie dobiegło do mojego ucha.
Kiedy wyszła, przywitała mnie słowami:
-Co się tak zerwałeś? Możesz iść jeszcze spać, zostawię Ci śniadanie.
Odpowiedziałem jej tylko krótkim ,,dzięki" i dałem jej całusa w policzek.
Wszystko to było spowodowane moją paranoją o dzieciach, niemowalakach i aborcji.
Kiedy o tym teraz pomyślałem, wszystko wydawało się do przyjęcia.
Wróciłem do ciepłego łóżka o wiele spokojniejszy na duchu.

* * *


Kiedy wstałem znowu, było w okolicach godziny dziesiątej.
Zostałem sam.
Nadszedł czas konfrontacji.
Sedes i ja. Tylko my dwaj spoglądający na siebie nawzajem podejrzliwym okiem... Dobra koniec.
Tak jak się spodziewałem był tam tylko papier toaletowy. Ilość zdeformowanych głów noworodków: zero.
-Operacja zakończona sukcesem-powiedziałem do siebie, głosem nieudolnie starającym się naśladować żołnierza zdającego raport swojemu dowódcy.
Poczułem że wrócił mi humor.
Cały dzień mogłem odpoczywać: włączyłem komputer, przyniosłem śniadanie i rozsiadłem się wygodnie. Kiedy tylko moja super-przestarzała maszyna się uruchomiła (zdążyłem wtedy już zjeść połowę posiłku przygotowanego przez żonę) sprawdziłem skrzynkę pocztową. Znajdował się w niej tylko sam spam dotyczący powiększania pewnej części ciała.
W wiadomościach ze świata też nie znalazłem niczego godnego zainteresowania.
Nie miałem co ze sobą zrobić, nie mogłem nawet w coś pograć, pownieważ mój komputer wytrzymywał tylko ,,Sapera".
W telewizji nie leciało nic, czego jeszcze bym nie oglądał; tak to jest kiedy ma się tylko 20 niekodowanych programów.
Postanowiłem, że wkońcu zrobię to, co dawno zrobić miałem: wbić gwoździk na którym możnaby zawiesić kalendarz.
Jeżeli facet mówi, że coś zrobi, to to zrobi i nie trzeba mu o tym przypominać co sześć miesięcy.
Wyjąłem z szafki młotek i woreczek z gwoździami. Wyjąłem jednego z nich i ,,na oko" przyłożyłem do ściany.
Po kilku machnięciach młotkiem usłyszałem pukanie dochodzące z drzwi frontowych. Kiedy do nich podszedłem, zobaczyłem przez wizjer stojącego za nimi sąsiada. To ten sam stary zgred który truje mi życie od samego początku mieszkania tutaj. Ta sama flanylowa koszula, którą nosi codziennie, ten sam szary, wywinięty wąs pod nosem...
-Otwórz Pan!-krzyknął.
I to samo ględzenie.
-Oho-mruknąłem sam do siebie, otwierając drzwi.
-Panie, da Pan innym ludziom spać?! Musi tak Pan nawalać tym młotkiem z samego rana?-spytał mnie groźnie, prawie z pianą wykapującą z ust. Zacząłem się zastanawiać co byłoby straszniej znaleźć w sedesie: zdeformowanego noworodka, czy tego oto dziada?
-Ojej, przepraszam-bąknąłem, starając się nie patrzeć mu w oczy. Obudzenie tego dziadygi sprawiło mi samą przyjemność-Myślałem że skoro jest już po jedenastej...
-TO ŹLE PAN ŻEŚ MYŚLAŁ!-warknął tak rozwścieczony, że niemało opluł mi twarz, po czym odwrócił się i wrócił do swojego mieszkania.
-Już zaraz kończę~!-krzyknąłem za nim.
Uroki życia w bloku. Prawdziwy z niego Usian Bolt, skoro przez mniej niż minutę mojego stukania, zdążył się obudzić, ubrać i przyjść mnie nękać. Ciekawe czy jak idzie spać to ściąga tą koszulę?
-Będziesz coś chciał, grzybie jeden-powiedziałem do siebie, uśmiechając się szyderczo.
Wróciłem do nieszczęsnego gwoździka. Jeszcze kilka (nadprogramowych) uderzeń młotka i trzymał się na tyle dobrze, że mogłem zawiesić kalendarzyk, taki ładny, z kotkami.
Znowu usłyszałem stukanie do drzwi.
Jeżeli to znowu Papa Smerf, to...
Jednak po spoglądnięciu w wizjer odkryłem, że po drugiej stronie nikogo nie ma.
Mój wzrok automatycznie skierował się na drzwi ubikacji, znajdujące się tuż obok.
Zdeformowane głowy noworodków też potrzebują snu.
Nie mogłem tak tego zostawić obojętnie, po prostu nie dawałoby mi to spokoju.
Kolejny już raz w przeciągu tak niewielkiej ilości godzin, zaglądam do sedesu, który oczywiście był pusty, z czego się ucieszyłem jak hydraulik po skończonej pracy.
Nie miałem czym się zająć, więc losowo wybrałem książkę z niewielkiej biblioteczki stojącej w sypialni, wygodnie rozsiadłem się na fotelu i zacząłem lekturę.
Przez cały czas wyimaginowane stuknięcia i puknięcia nie dawały mi spokoju.
Chociaż...może nie były takie wcale wyimaginowane. To pewnie zgredzik chce mnie zdenerwować.
O nie, nie dam się tak łatwo.
Z kieszeni wydostałem telefon wraz ze słuchawkami. Przy muzyce dobrych indie zespołów bijących na cały regulator zabrałem się za mycie naczyń.
Moją pracę przerwał okropny smród, taki, jakby coś zdechło, dobiegający gdzieś z otworu wentylacyjnego. Teraz już byłem pewien, że ten stary, spróchniały sąsiad zza drzwi obok chce wojny. Pewnie wrzucił tam coś nieświeżego, a u siebie otwór po prostu zatkał. Teraz, to już chyba wiedziałem, że zdeformowany noworodek w sedesie mógł też być jego sprawką.
Znalazłem w szafce odświeżacz powietrza i wypryskałem chyba z połowę, zanim udało mi się zamaskować ten smród. Zanim przemyślałem jak odpłacić się dziadowi za to wszystko, usłyszałem stukające dźwięki z ubikacji.
Oh, nie. Może jeszcze szczury wpuszcza do kanalizacji?!
Ruszyłem, cały zdenerwowany, aby to sprawdzić.
Podniosłem klapę...A z sedesu w górę wyskoczyło...coś.
Ciało. Zdeformowane ciało noworodka.
Zbudowane było z segmentów jak u dżdżownicy, gdzie z każdego z nich wyrastały dwie pary małych rączek. Na jego końcu osadzona była makabryczna głowa niemowlęcia. Z pustych oczodołów płynęła krew, nos był zdeformowany i prawie wklęsły, a w jamie ustnej mogłem dostrzec całe rzędy cienkich, przypominających igły zębów.
Całe pokryte było przezroczystym, wydającym się być lepkim, śluzem.
Mimo że ten obraz był tak przerażający, udało mi się szybko zareagować. Zatrzasnąłem błyskawicznym ruchem klapę, która z ogromną siłą uderzyła w głowę tego monstra, tym samym z powrotem więżąc go w muszli klozetowej. To coś zaczęło krzyczeć i piszczeć, a to że znajdowało się w tak wyprofilowanej konstrukcji jaką był sedes, tylko zrezonansowało głos tworząc go przeraźliwie okropnym.
To nie halucynacja. Cholera jasna. To rzeczywistość.
Jak to mogło wejść do klopa?
Nie miałem teraz czasu się nad tym zastanawiać.
Szybko zacząłęm trzymać rękami podskakującą klapę, żeby za wszelką cenę zatrzymać to, co chciało wyjść na zewnątrz.
Uszy zaczęły mi pulsować od tego wrzasku, który cały czaś się nasilał.
-ŁEEEEEEEEEWAAAAAAAAAH! ŁEEEEEEUUUUUEEEEEEEHHH!~
Cholera jasna.
Uderzenia zamiast słabnąć, stawały się coraz silniejsze; wszełem na klapę kolanami, modląc się, żeby to wszystko wytrzymała.
Jak było możliwe, żeby coś tak niewielkiego miało tak wielką siłę?
Kiedy starałem się wymyśleć jakiś konkretny plan, usłyaszałem walenie do drzwi frontowych.
-CO. TAM. SIĘ. *****. DZIEJE?!-krzyknął nie nikt inny, jak sąsiad z mieszkania obok.
-Morda!-odkrzyknąłem do niego, prawie wychodząc z siebie.
-Obdzierasz tam dziecko ze skóry, ***********?!
-Won mi stąd, padalcu!-dopiero kiedy skończyłem wypowiadać te słowa, dotarło do mnie jaki błąd popełniłem.
-Wzywam policję!-wydarł się-Nie ujdzie ci to na sucho, cokolwiek robisz, sukinsynu!
Wydawało mi się że miałem poważniejszy problem od policji na głowie.
Dopiero teraz zaczynałem jakoś myśleć.
Z szafki wiszącej nad sedesem wyciągnąłem udrożniacz do rur nieznanej marki.
Na jego etykiecie dumnie napisane było: PODWÓJNA siła! Rozpuszcza WSZELKIE zalegające substancje organiczne!
W pełnym pośpiechu rzuciłem okiem na tylną etykietę w poszukiwaniu składu chemicznego.
Wodorotlenek potasowy i wodorotlenek sodowy.
Spuściłem wodę, licząc na to, że chociaż na chwilę zmylę swojego przeciwnika. To kupiło mi trochę czasu i przez kilkanaście sekund w którym jego napór zelżał udało mi się wykonać wszystko czego chciałem.
Zakręciłem zawór wody na rurze obok, tak żeby tylko trochę wody wypełniło spłuczkę. Bez ceregieli zrzuciłem górną jej część na podłogę, roztrzaskując ją w drobny mak. Polecenia jak stosować chemikalium nie było mi potrzebne, po prostu wsypałem tam wszystko co zostało w opakowaniu.
Woda zaczęła bulgotać już od samego zetknięcia z substancją, a w nozdrzach poczułem znajomy zapach wodoru.
Pociągnąłem za spłuczkę licząc na to że zdołam załatwić tą bestię.
Żryj to.
Ze środka usłyszałem jeszcze bardziej przeraźliwy krzyk tego czegoś. Darło się jakby było obdzierane ze skóry... Może i było, co było tylko dowodem potwierdzającym skuteczność środka.
Siła z jaką to monstrum niapierało coraz bardziej słabła, aż w końcu zniknęła w ogóle.
Pomyślałem że go załatwiłem, więc podniosłem klapę, żeby sprawdzić czy to coś ma jeszcze szansę przeżyć. Miało. Widok był najbardziej obrzydliwy ze wszystkich jakie widziałem w swoim życiu. Mięso odłażące od kości, jakieś części ciała wiszące na ścięgnach, jednym słowem: masakra. Wciąż żyło, a być może tylko dogorywało, przynajmniej tak mi się zdawało.
Tak jak mówiłem, zdawało, bo kiedy tylko zauważyło szansę do ataku-zaatakowało. Z niesamowitym pędem wyskoczyło ze środka muszli, starając się na mnie rzucić. Odsunąłem się w ostatnim momencie.
Dotarło do mnie, że nie miałem broni, a nawet czegoś do zasłonięcia się-to była martwa sytuacja, szczególnie dlatego że ubikacja miała powierzchnię około dwóch metrów kwadratowych. Wybiegłem na korytarz zatrzaskując za tym drzwi, ale to jakimś cudem mnie dogoniło wciąż raczkując na tym co zostało z rączek i z każdym ,,krokiem" zostawiało za sobą mieszankę śluzu przemieszanego z krwią. Jak ślimak.
Co ja do cholery robię? Co tu się do cholery jasnej dzieje? Nic już nie było dla mnie rzeczywiste.
Potwór na szczęście przestał się drzeć, co sprawiło wielką ulgę dla moich uszu.
Cholera jasna. Co robić?
Potwór był tuż za mną, musiałem reagować szybko.
Wtedy znów poczułem smród dochodzący z kuchni. Jedna sekunda która kosztowała mnie na spojrzenie na kratkę wentylacyjną, uświadomiła mnie że za kilkanaście chwil moja sytuacja się pogorszy. O wiele.
Kratka właśnie ustąpiła pod naporowi drugiego identycznego, choć może trochę mniejszego potwora, który już prawie schodził na dół.
Cholera jasna.
Zupełnie przypadkiem omiotłem wzrokiem młotek leżący w salonie, który zapomniałem schować po skończonej pracy. Nie sądziłem, że kiedyś będę szczęśliwy dzięki mojemu zapominalstwu. A jednak tak dokładnie było.
Cały czas potwór był gotowy do skoku, więc nie było czasu. Na nic nie było czasu. Skoczyłem w stronę narzędzia, w połowie kuchni, pozwalając, aby mój pęd zrobił swoje. Kolana uderzyły o płytki. Tarcie pomiędzy moimi spodniami, a nimi była niewielkie, co sprawiło, że wprost pojechałem na nich naprzód.
Pokraka z zadziwiająco piekielną prędkością już skoczyła i leciała w moją stronę.
Cholera jasna.
Byłem szybszy. Ale tylko o ułamek sekundy. Zanim zdążyła się zbliżyć by odgryźć mi połowę twarzy, złapałem z podłogi młotek i uderzyłem z całej siły, odsyłając ją na drugi koniec pokoju. Wtedy też zauważyłem dlaczego już nie krzyczy-jej struny głosowe po prostu są widoczne gołym okiem.
Potwór zachował się tak jakby nie poczuł wcale bólu, znów zbierał się do ataku. A ja widziałem kiedy drugi z nich już miał biec do mnie przez korytarz.
Tak tego nie wygram. Muszę znaleźć coś, co...
Gwoździe.
Lewą ręką błyskawicznie sięgnąłem do woreczka leżacego obok i złapałem tyle, ile mogłem; nie miałem możliwości, aby myśleć nad bardziej skomplikowanym planem.
Gdzieś daleko, usłyszałem zbliżające się syreny policyjne.
Postanowiłem wykorzystać okazję, kiedy stwór się zdezorientował. Oparłem się prawą ręką o podłogę, a lewą nogą ze wszystkich pozostałych sił kopnąłem w krzesło stojące nieopodal.
Była sprytna, udało jej się uskoczyć, a właśnie o to mi chodziło.
Dostała się pod moją lewą rękę z gwoździem ustawionym prostopadle do podłogi. Przyłożyłem go w pierwszy punkt na jej ciele jaki mi się udało i stuknąłem prawą ręką. Tą z młotkiem.
Przeraza zaczęła się wić, rzucać, ale nie mogła ruszyć się z miejsca. Gwóźdź tkwił prawie idealnie pośrodku jej ciała, a ja nie zamierzałem poprzestawać na tym. Wbijałem jednego za drugim, krew obryzgała mi już całkowicie wszystkie ubrania które miałem na sobie oraz twarz. Ale wbijałem dotąd, aż przestało się ruszać.
Wtedy...usłyszałem żonę wchodzącą do mieszkania.
-NIE WCHODŹ!-krzyknąłem z całych sił.
Ale było już za późno.
Druga ze szkarad zauważyła ją, kiedy tylko przekroczyła próg mieszkania.
Ta była jeszcze bardziej szybsza od swojego potraktowanego udrożniaczem do rur kolegi. Nawet nie wiem czy moja żona zdążyła coś zauważyć wystrzelającego w jej stronę.
Potwór wskoczył na jej bluzkę i wszedł na plecy; z osatniego segmentu jego ciała wysunęło się coś w rodzaju olbrzymiej igły, która wbiła się gdzieś w okolicach czaszki, zabryzgując podłogę krwią.
Oczy mojej żony momentalnie przewróciły białkami, a jej skóra stała się koszmarnie blada. Stwór jakby wniknął w jej ciało.
-NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE-krzyknąłem dramatycznie, chociaż wiedziałem, że nie ma już dla niej ratunku.
Ruszyła na mnie z tylko jednym zamiarem.
Chciała mnie zabić.
Jej krok nie był mocno śpieszny, dlatego miałem chwilę czasu.
Nie mogę... Może da się ją jeszcze jakoś odratować...
Musiałem spróbować ucieczki. Złapałem krzesło, które już było użyte w tym samym celu chwilę wcześniej-aby zdobyć trochę czasu.
Rzuciłem w nią w całej siły, oczekując tego że to ją wywróci i będę mógł uciec stąd. Nieważne dokąd.
Ona po prostu odepchnęła lecące w jej kierunku ciężkie, kuchenne krzesło ręką, tak jak dzieci odbijają balonika.
Zanim się zorientowałem leżałem na podłodze, a ona mnie dusiła. Nie zauważyłem nawet jej ruchu.
Wiedziałem, że muszę pożegnać się z życiem. Jej siła była ogromna, nic nie mogło się z nią równać. Czułem że w okolicach szyi coś mi pęka.
Już po mnie.
Powoli cały obraz przed oczami zaczynał zanikać, a ja wciąż wpatrzony byłem w jej bezwzględne, niewzruszone oblicze.
Wtedy w wejściu do kuchni pojawiła się postać...
Był to jak mi się zdaje młody policjant który patrzył na całą tą scenę z wyciągniętym pistoletem w trzęsącej się dłoni, jak u człowieka z parkinsonem.
Popatrzył na mnie, potem na nią, wyciągnął rękę, wycelował i...strzelił.

* * *

Piszę to wszystko ze szpitala, do którego trafiłem po całej tej akcji. Niedawno byłem poddany operacji rekonstrukcji tchawicy, i teraz już jest prawie dobrze. To co napisałem trochę wcześniej mam zamiar zeznać pojutrze przed sądem.
Boję się że nikt mi nie uwierzy, ponieważ wszystko co mogło potwierdzić moją wersję wydarzeń, po prostu zniknęło. Nie ma ciał, krwi, niczego związanego z tymi potworami. Gwoździe którymi przybiłem jednego z nich po prostu wyglądają jakby były wbite w podłogę.
Nie wiem jak to mogło zniknąć, a teraz wszystko wygląda na to że wszystko było tylko złudzeniem: nie było żadnych potworów, hałasów, smrodu, niczego!
Pewnie zamkną mnie w psychiatryku. Jedynym co zostało, to ciało mojej żony, którą (niby to) bestialsko zamordowałem, a która próbowała się bronić.
Albo też nie uznają mnie za wariata i do końca swojego życia będę zamknięty za kratkami.
Jedyną rzeczą która może udowodnić moją niewinność, są zeznania młodego policjanta który przysięga że nie strzelił do mnie, tylko do demonicznie wyglądającej kobiety, która właśnie próbowała mnie zabić, i mojego sąsiada z mieszkania obok, który uparcie twierdzi że słyszał upiorne, dziecięce krzyki...


Dołączona grafika

/Connor
  • 10

#1078

Kavi.
  • Postów: 61
  • Tematów: 5
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Czy aby na pewno światło pomaga?
Autor: Patryk Kawa (własnego autorstwa)

Zapewne w dzieciństwie zdarzało Ci się spać przy zapalonym świetle, prawda? Możliwe, że nawet gdy już masz te kilkanaście lat więcej po obejrzeniu horroru w nocy zapalasz światło na chwilę, by sprawdzić czy w pokoju nic się nie dzieje, czy żaden potwór lub psychopata nie czai się w kącie pokoju.
Z jednej strony, nie jest to taki zły pomysł bo w końcu masz pewność, że w pokoju nie czyha żadne niebezpieczeństwo. Możliwe, że nawet w tej chwili siedzisz przy zapalonym świetle przez jakiś czas, ze strachu przed tym, że po zgaszeniu światła coś wejdzie niezauważone do Twojego pokoju.
Ale, gdy na polu jest ciemno a światło odbija się w oknach nie zauważasz tych oczu wpatrujących się w Ciebie przez szybę.


  • 9

#1079

josefine.
  • Postów: 14
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Masz cztery dni.


Przypadkowe obrazy. Całość trwa dwie minuty. Po wszystkim komputer sam się wyłącza. Po ponownym włączeniu działa normalnie, a plik znika z dysku. Jakby nigdy nie istniał.

Ty też zapominasz, co widziałeś. Zostaje jedynie uczucie niepokoju i stałego obserwowania. Nie wiesz nawet, skąd dostałeś ten dziwny film.

***

Powiem ci, co widzisz. Ujęcia, dziwne sekwencje. Całość łączy się w mało sensowny ciąg kończący się białym światłem. Na początku jest rozlana na stole kawa. Kubek się trzęsie, ale nie wiesz, dlaczego. Szmer. Następne ujęcie. Połamane drzewo, ledwo widoczne, bo coś je zaślepia, jakby słoneczne promienie. Znowu szmer, teraz głośniejszy. Na ekranie pojawia się ciąg przypadkowych liczb. Próbujesz zatrzymać film, żeby coś w nim wypatrzyć, ale nie ma takiej opcji. Pod koniec tego ujęcia wydaje ci się, że gdzieś w tle wypatrzyłeś swój numer telefonu, datę urodzenia. Niemożliwe, prawda? Krzyk. Tak głośny, że zaczynają trzeszczeć ci głośniki. Czekaj, przecież były wyłączone? Tak? Sam już nie wiesz. Zaczyna być ci niedobrze. Przytrzymujesz ręką usta, żeby nie zwrócić obiadu na klawiaturę. Kolejny obraz. Otyły, przeraźliwie tłusty mężczyzna wpycha w siebie jedzenie. Kolejne kawałki mięsa, wielkie jak twoja głowa. Zbliżenie na jego oczy. Są przerażone, patrzą prosto na siebie. Jakby błagały o pomoc. Pisk, długi, przeciągły. Zatykasz uszy. Potem następuje ciąg szybko zmieniających się obrazów, ciężko cokolwiek wyłapać, ale próbujesz. To naprawdę chore, obrzydliwe rzeczy. Zwłoki zwierząt. Gnijące, wstrętne. Płacz w tle nabiera na sile. Biała kreska proszku na stole, obok twarz z pustymi oczodołami i krwią wypływającą z nosa. Zakrywasz oczy, ale to nic nie daje. Film wciąż odtwarza się, jakby w twojej głowie.
Koniec. Komputer się wyłącza, a ty zostajesz zupełnie sam, z pustym umysłem, jedyne, co czujesz, to strach. Coś na ciebie patrzy.

To będzie trwało cztery dni. Nie wiesz, ale plik automatycznie przesłał się do kogoś z twojej listy mailowej. Nie wiesz, czy to najbliższy przyjaciel, przypadkowy ktoś, a może dziewczyna, którą kochasz. Zobaczy dokładnie to samo co ty, błędne koło trwa od lat i nikt nie wie, skąd jest ten film.

Po czterech dniach, w czasie których zaczniesz wpadać w obłęd, dostaniesz telefon od nieznanego numeru. Głos po drugiej stronie poinformuje cię, że gra się zaraz skończy. Jaka gra, zapytasz. Uwierz mi, nie chcesz poznać odpowiedzi.

Wybiegniesz z domu. Zaczniesz zauważać... rzeczy. Przechodząc obok lokalnej restauracji zobaczysz rozlaną kawę na trzęsącym się stoliku, przy którym nikogo nie ma. Za sobą usłyszysz pisk i krzyk - bo skąd nagle wziął się ten piorun, który strzelił w drzewo po drugiej stronie ulicy? Oślepia cię słońce, nie ma żadnych chmur.
Biegiem udajesz się przed siebie. Przy witrynie sklepu z telewizorami coś sprawia, że się zatrzymujesz. Na ułamek sekundy lokalne wiadomości zastępuje ciąg liczb, niektóre, podkreślone na czerwono, pokazują twój numer telefonu i datę. Dzisiejszą. Próbujesz się uspokoić. To nie jest możliwe. Przecież nie wierzysz w takie rzeczy. Studiujesz fizykę, nie ma czegoś takiego jak zło, Bóg. Są tylko siły.
Obok jest okno mieszkania. Widzisz tam grubasa, jedzącego ogromne dawki jedzenia. Jest przerażony. Po drugiej stronie stołu leży coś lub ktoś. Wygląda, jakby przedawkował. Nie ma oczu, a z nosa leci krew.
Zaczynasz krzyczeć. Nikt jednak nie zwraca na ciebie uwagi. Nie masz na nic wpływu.



Ciemność. Spędzisz w niej wieczność. Nikt nie słyszy twoich krzyków. Nie istniejesz. Zaczynasz nawet wzywać Boga. Ale przecież on nie istnieje, prawda? Są tylko siły.


Ja jestem jedną z nich.



  • 3

#1080

Kavi.
  • Postów: 61
  • Tematów: 5
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Źródło zapachu
Autor: Patryk Kawa (własnego autorstwa)

Zwróciłem uwagę na zegarek, który wskazywał już 21. Stwierdziłem, że przydałoby się już iść wykąpać i przygotować na następny dzień w szkole. Przed pójściem do łazienki postanowiłem otworzyć okno w pokoju by przed nocą się trochę przewietrzyło.
Kąpiel zajęła mi jakieś czterdzieści minut, a po powrocie do pokoju spakowałem książki do szkoły. W pokoju już się przewietrzyło, więc zamknąłem okno. Zauważyłem jednak trochę ziemi na wewnętrznym parapecie, lecz nie zdziwiło mnie to bo mieszkam na parterze i mój kot niekiedy wchodzi i wychodzi przez okno. Pewnie on na łapkach naniósł ziemi. Posprzątałem to, a było tego trochę i po tej, ostatniej już na ten wieczór czynności poszedłem spać. Przed zaśnięciem dotarł do mnie jeszcze nieprzyjemny zapach, ale olałem to bo byłem zbyt zmęczony by poszukać tego, co go powodowało.
Następnego ranka poczułem ten sam, nieprzyjemny zapach, lecz nie miałem czasu by poszukać jego źródła, nie zostało mi wiele czasu do pierwszej lekcji. Po ogarnięciu się jak najszybciej wybiegłem z domu by dotrzeć do szkoły. W czasie lekcji zastanawiałem się skąd mógł wziąć się zapach i postanowiłem to sprawdzić po powrocie o ile jeszcze będzie go czuć.
Niestety, smród i to nasilony było czuć gdy już się znalazłem w domu. Nie wytrzymałbym w tym dłużej więc uchyliłem okno i zacząłem poszukiwania. Sprawdzałem w szafach, łóżkach i pod nimi. Nawet odsuwałem meble, lecz nic nie zapowiadało, że znajdę źródło zapachu. Zdenerwowałem się trochę, bo domyślałem się, że kot mi coś do domu przyniósł.
Postanowiłem poczekać na rodziców by pomogli mi w poszukiwaniach i położyłem się na łóżku. Tu jednak zapach był jeszcze silniejszy, więc wstałem i odsunąłem łóżko. Jednak tam też nic nie było, więc zerknąłem pod pościel i poduszki. Oczywiście, też nic. Bardziej podenerwowany przeszukałem poszewki kołdry i poduszek. W poduszce na drugiej części łóżka, tej na której nie śpię znalazłem w końcu źródło zapachu.
Była nim ludzka dłoń a do niej została przyklejona karteczka z napisem "Zamykaj okna".


  • 7


 


Inne tematy z jednym lub większą liczbą słów kluczowych: Creepypasta, Opowiadania, Telewizja

Użytkownicy przeglądający ten temat: 3

0 użytkowników, 3 gości oraz 0 użytkowników anonimowych