Skocz do zawartości


Zdjęcie

Creepypasty(urban legends)

Creepypasta Opowiadania Telewizja

  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
1611 odpowiedzi w tym temacie

#1126

the vampire.
  • Postów: 134
  • Tematów: 6
  • Płeć:Nieokreślona
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

Pieśń dla Wielkiego Szatana


Ktoś z Was słuchał utworu pt. "Song for Great Satan"? Wydaje mi się, że nawet nikt o nim wcześniej nie słyszał, gdyż jest to piosenka typu Vocaloid. Jest to raczej mało znana metoda wykonywania utworów, większość jej zwolenników to fani anime.

Vocaloid to syntezator śpiewu, który pozwala na tworzenie tekstu oraz melodii. Jest możliwe także dodanie partii wokalnej, którą zazwyczaj wykonują fikcyjne postacie stworzone na potrzeby programu, takie jak np. Hatsune Miku czy Kagamine Rin.

Jestem licealistą, który niedawno zaczął się tym interesować, dlatego postanowiłem podzielić się z Wami tym, co mi się przydarzyło.

Chciałem znaleźć jakieś nietypowe piosenki Vocaloid. Poszukiwania zacząłem oczywiście od YouTube. Znalazłem sporo utworów, które były wystarczająco dziwne, żebym poczuł się nieswojo. Do niektórych dołączone były obrzydliwe, krwawe obrazki, co jednak nie było to dla mnie wystarczające.
Tej nocy byłem w domu sam, dlatego uważałem, że była to wspaniała okazja do postraszenia się. Wciąż szukałem piosenek, które przypadłyby mi do gustu. W końcu znalazłem piosenkę, zatytułowaną "Song for Great Satan". Była śpiewana przez Kagamine Rin, bliźniaczą siostrę Kagamine Len, również stworzoną przez twórców Vocaloidu.
Radzę, abyś przesłuchał utworu, zanim przeczytasz resztę opowiadania. Ja osobiście ją polubiłem, czego później żałowałem. Melodia była wyjątkowo chwytliwa, a głos Kagamine naprawdę uroczy, jednak piosenka trafiała za każdym razem w najsłabszy punkt mojej duszy.

Przesłuchałeś jej? I co czujesz? Ja czułem się naprawdę dziwnie. Odsłuchiwałem ją ponownie jeszcze dziesiątki razy, co przez użytkowników YouTube określane jest "gwałceniem replaya". Jednak podczas dwudziestego, lub trzydziestego razu komputer się zawiesił, a następnie zrestartował. "Kurcze, teraz będę musiał wrzucić ją na iPada". Poczekałem aż komputer się uruchomi, aby potem włączyć program, który umożliwi mi zgranie muzyki z komputera, prosto na mój sprzęt. Wpisałem hasło dostępu, jednak po tym jak ukazał się pulpit, odwróciłem głowę od ekranu, a przez moje ciało przeszedł silny dreszcz. Tapetę zastąpił napis "Moja Pieśń, twoja Śmierć".

Zdanie zostało napisane caps lockiem, a krwawy kolor tekstu wyglądał naprawdę przerażająco. W tle znajdowało się zdjęcie mężczyzny i kobiety. Obaj byli nadzy, z mnóstwem blizn. Ich kończyny zostały oderwane i leżały obok. Ledwo mogłem patrzyć na to zdjęcie, czułem się okropnie, zbierało mi się na wymioty... Próbowałem zmienić tapetę, chociażby na jakąś z systemowych, ale to na nic!
Nazwy ikon na pulpicie zostały zmienione na 666 a ich miniaturowe obrazki na słowo Szatan.
Jedynymi skrótami, które działały i nie były nazwane inaczej była przeglądarka Google Chrome, gra Call of Duty i folder anime. Uruchomiłem przeglądarkę, która na szczęście działała prawidłowo.
Postanowiłem wejść na facebooka, aby opowiedzieć komuś o tych wydarzeniach. Bogu dzięki, jeden z moich przyjaciół, mimo późnej pory, był dostępny. Napisałem do niego właściwie pierwsze słowa, które nasunęły mi się na myśl, jednak zamiast zrozumienia, spotkałem się z jego strony, z czymś zupełnie odwrotnym.

Nasza rozmowa:

07/20/12

Ja: pomóż, błagam!!!

Znajomy: Naćpałeś się?

Ja: ale śmieszne :|

Znajomy: No więc co się stało?

Ja: nie mam pojęcia, słuchałem jakiejś piosenki vocaloid, potem mój komp zwariował...

Znajomy: 666

Ja: ej jeszcze nie skończyłem, poza tym możesz sobie przez chwilę odpuścić żarty?

Znajomy: Mogę Cię zabić?

Ja: co ty gadasz, człowieku?

Ja: i nie, nie możesz.

Znajomy: MOJA PIEŚŃ, TWOJA ŚMIERĆ

Charlie Miller jest niedostępny, lecz wciąż możesz wysłać mu wiadomość.


Po tej rozmowie odłączyłem zasilanie komputera. Nie mam zamiaru dłużej tego ciągnąć.
Włączyłem telewizor dość głośno, chcąc pozbyć się myśli o tym, co właśnie się wydarzyło. Miałem wtedy nadzieję, że to wszystko nie działo się naprawdę. Jakaś piosenka rodem z creepypasty zdołała narządzić tyle szkód, co za noc...

Oglądanie HBO zawsze dostarcza mi sporo rozrywki, zwłaszcza jeśli leci akurat mój ulubiony film. Grałem w "Temple Run" na iPadzie, powoli się odprężając. Marzyłem zawsze o uzyskaniu jak największej ilość punktów, dlatego pochłonięty grą, zapominałem o nieprzyjemnych wydarzeniach, jednak podświadomie wciąż nie czułem się bezpieczny.

Nagle drzwi w moim pokoju trzasnęły. Wyglądało to, jakby ktoś wkurzony właśnie je zamknął. Po ścianach zaczęły poruszać się różnej wielkości cienie. Co tu się do cholery dzieje?! Zamiast filmu zaczęła lecieć zniekształcona "Song for Great Satan", była nawet na iPadzie, mimo że wcześniej nie zdążyłem jej wgrać. Komputer włączył się sam, tym samym ponownie przywołując okropne wspomnienia związane z tapetą, która gościła na pulpicie. Tym razem nie było na niej żadnych ikon, jedynie przerażające zdjęcie.
Czy ja zaraz umrę?

Słyszałem stukanie dochodzące zza drzwi i ścian. Piosenkę odtwarzaną z telewizora i z iPada. Czy tak wygląda piekło? Bo czułem się, jakby właśnie zawitało do mojego domu.
Serce biło tak szybko, że bez przykładania dłoni do klatki piersiowej, mogłem dobrze czuć jego rytm.
Gdyby porównać to co się działo do gry, byłbym nic nie znaczącą postacią, z patykiem zamiast noża, który próbuje bronić się, przed potworami, które go atakują. Jednym słowem - byłem bezbronny.

"Nienawidzę swojego cholernego życia" - wyszeptałem, lecz miałem ogromną ochotę krzyczeć.

Chciałem umrzeć, albo po prostu obudzić się z tego potwornego koszmaru.

Po jakimś czasie stwierdziłem, że już po wszystkim. Stuki ucichły, a sprzęt działał normalnie.
Grubo się jednak myliłem. Zacząłem czuć czyjąś obecność za swoimi plecami. Potem poczułem linę, zaciskającą się na mojej szyi. Odwracałem się, aby ujrzeć twarz osoby, która mnie atakuje, jednak ku mojemu zdziwieniu... Chyba to coś jej nie miało, gdyż mimo starań, nie widziałem jej.

Nie mogłem oddychać, przed oczyma robiło mi się ciemno. Po jakiejś chwili opadłem bezwładnie na podłogę, nie mogąc się ruszać. Stworzenie, które jeszcze przed chwilą mnie dusiło, wypowiedziało kilka słów, które dokładnie zapamiętałem.

"Mogę wziąć Cię ze sobą? Do miejsca, w którym wszyscy są martwi, w którym powstają koszmary. Do miejsca, w którym nie ma miłości. Jest tam tylko cierpienie, w najgorszej formie, jakiej można sobie wyobrazić. Pewnie masz ochotę zapytać "dlaczego?". Otóż... Słuchałeś mojej pieśni, a to będzie kosztowało Cię życie."

"Więc... Mogę Cię tam zabrać?

Po tych słowach, wszystko minęło. Nie było nawet śladu po tym, co się wydarzyło. Komputer powrócił do normalnego stanu, a urządzenia działały prawidłowo.

Gorąco polecam Ci przesłuchanie "Song for Great Satan". Zanim jeszcze skończysz czytać...
Na co czekasz?
Tylko jedno kliknięcie i śmierć zabawi się z Tobą.



źródło: http://creepypasta.w...for_Great_Satan


Użytkownik the vampire edytował ten post 05.04.2013 - 18:51

  • 2

#1127

Punch.
  • Postów: 8
  • Tematów: 3
Reputacja Bardzo zła
Reputacja

Napisano

Odparowanie

Woda.

Woda jest podstawą życia. Daje nam życie, nawadnia nasze uprawy i poi zwierzęta. Woda jest kluczowa dla każdej znanej nam formy życia. Wykorzystujemy ją do mycia samochodów, czyszczenia jedzenia i produkcji energii. Wpływa na każdą czynność w naszym codziennym życiu. Gdyby nie ona, cywilizacje przestałyby funkcjonować. Rządy by upadły, sparaliżowane przez niepokonanego wroga - suszę. Byłaby to kwestia dni - może tygodnia - zanim wymarłoby całe życie na Ziemii. W skrócie, nie możemy żyć bez wody.

Dwa dni temu zostaliśmy do tego zmuszeni.

Nie wiem, jak to się zaczęło. Nikt nie wie. Podczas pierwszych godzin pojawiały się teorie, od prawdopodobnych, jak jakaś forma efektu cieplarnianego, po całkowicie absurdalne, jak jakiś rodzaj światła, które odparowało tylko wodę. Dobrze pamiętam tamte godziny - jeszcze nie ogarnęliśmy ogromu tego, co się stało i jeszcze ludzkość nie pogrążyła się w histerii.

Co się stało?

Opiszę to prosto.

Zaczęło się od tego, że woda pitna na całej planecie wyparowała do ostatniej kropli.

Nie sądzę, abym mógł to odpowiednio wyjaśnić, ale spróbuję.

Możecie sobie wyobrazić, że każda rzeka, każde jezioro, każdy naturalny zbiornik wodny nagle wysycha, bez jakiegokolwiek racjonalnego wytłumaczenia? Wątpię, abyście potrafili, ale to dokładnie się stało. Jednak to nie ograniczało się tylko do naturalnych źródeł. Woda butelkowana na całym świecie także wyparowała, to samo stało się ze zbiornikami wodnymi i podobnymi źródłami. Zniknęła także z innych substancji, wliczając w to napoje, czyniąc je niezdatnymi do wypicia, paskudnymi związkami cukrów. Na całej planecie nie było ani jednej kropli wody do picia.

Ale znacznie gorszymi skutkami braku wody były reaktory atomowe.

Bez wody pod ciśnieniem, większość reaktorów na świecie - te wykorzystujące wodę do chłodzenia - nie miała żadnych źródeł chłodziwa, a prawie połowa z nich miała nieskuteczne albo całkowicie nieprzetestowane procedury awaryjne. W rezultacie doprowadziło to do roztopienia rdzeni w 46% chłodzonych wodą reaktorów. Świat dotychczas spierający się z bezprecedensową sytuacją, pogrążył się w całkowitej anarchii.

Komunikacja międzynarodowa upadła dwadzieścia cztery godziny po rozpoczęciu.

Był także drugi efekt.

Zatrucie wody słonej.

Wiele osób w ciągu pierwszych kilku godzin zaopatrzyła się w sprzęt do odsalania wody w nadziei na ratunek.

Nie udało im się.

Niemal jednocześnie ze światową ewaporacją, zasolenie mórz i oceanów na Ziemii wzrosło pięciokrotnie. Aparatura odsalająca była w stanie radzić sobie z tym przez około dwanaście godzin. Potem zaczynało brakować paliwa - przez upadek cywilizacji, spowodowany wieloma katastrofami atomowymi, nie dostarczano go więcej. Z tego powodu ostatnia kropla słodkiej wody na Ziemii została wypompowana wczoraj o północy.

Po suszy przyszedł upadek.

Przez brak wody, cywilizacje szybko ogarnęłą anarchia. Rządy, sprawujące władzę do samego końca, próbowały utrzymać porzadek. Nie dawały rad. Zbuntowani żołnierze strzelali do demonstantów i uciekinierów. Ci, którzy nie zginęli od razu, byli brutalnie mordowani wkrótce potem. Wszyscy zwrócili się przeciw sobie tak szybko, że tylko kilku grupom udało się przetrwać rzeź. Dezerterzy uciekli, niechcąc zostać i oglądać zagładę planety.

Ale potem przyszło najgorsze, znacznie gorsze od wszystkiego, co wydarzyło się wcześniej wcześniej.

W gruncie rzeczy, zostało jedno nienaruszone źródło wody.

Miałem takie szczęście, że jako pierwszy w mieście zdałem sobie z tego sprawę.

To była krew.

Krew w ponad 90% składająca się z wody, była ostatnim płynem zdatnym do picia.

I niektórzy pili.

Na początku w to nie wierzyłem. To było zbyt straszne.

Zwierzęta były pierwsze. Desperaci pili krew kotów, psów i wszelkich innych zwierząt. Wiele z nich miało zbyt mało krwi, by mogła ona być przydatna. Sytuacja się pogorszyła z tego powodu, że mieszkam w dużej metropolii i oprócz udomowionych pupilów i innych dzikich zwierząt, nie było czego łapać. Być może tym na wsi wiodło się lepiej - nie miałem możliwości, żeby się o tym dowiedzieć, i, szczerze mówiąc, nie obchodziło mnie to.

Wiedziałem, że ludzie stanowili jedyną możliwosć.

Po raz pierwszy zobaczyłem to dwanaście godzin temu.

Starszy człowiek w podartym szlafroku, powoli szedł w dół ulicy biegnącej przed moim domem. Desperacko wzywał pomocy, mówiąc, że wszyscy w domu opieki umierają albo już nie żyją, że pielęgniarki uciekły, a on szuka pomocy. Był tak żałosny, że prawie otworzyłem drzwi, mając mu do zaoferowania jedynie schronienie przed słońcem i trochę z moich spartańskich zapasów.

Gdybym był trochę szybszy, bym tego nie pisał.

Zanim otworzyłem drzwi, troje ludzi - dwóch mężczyzn i kobieta - wyskoczyło z cienia pobliskiego drzwa. Biedny, stary drań nie miał szans. Przyskoczyli do niego, oszalali z odwodnienia i zaatakowali go jakimiś narzędziami. To było najbardziej przerażające przedstawienie w moim życiu. Jeden z mężczyzn miał młotek - zaczął walić tamtego człowieka po kolei w stawy. Chrzęst. Chrzęst. Chrzęst. Czułem nudności za każdym razem, kiedy młotek uderzał w kość, te chrupnięcia były tak obrzydliwe. Drugi miał motykę. Zamachnął się nad starcem, uderzając tą pozorowaną bronią raz i drugi. Narzędzie cięło przez kostki tego człowieka jak nóż przecinający stek.

Zacząłem wymiotować. Kiedy skończyłem, obejrzałem się, żeby dopełnić moje rosnące przerażenie.

Och, jak chciałbym, żebym tego nie zrobił.

Mająca puste ręce kobieta usiadła okrakiem na klatce piesiowej mężczyzny. Jej ręce zaciskały się na twarzy wrzeszczącego, kiedy jej dwaj kompani patroszyli go. Nigdy wcześniej nie słyszałem, żeby ktoś tak wył. Ona nacisnęła mocniej, pchając w przód i w tył. Kiedy oni wyciągali wnętrzności, krew i jakieś nieopisane płyny wytrysnęły na nią. Zebrała je i zjadła jakgdyby były to owoce. Zza drzwi słyszałem odgłosy przeżuwania. Zaczęli spijać krew, a ja się odsunąłem.

Nazwałem ich Pijącymi.

Chcę, żeby jedna rzecz była jasna co do nich. Oni nie byli zombie. Nie byli także zmuszani to picia ludzkiej krwi przez jakąś zewnętrzną siłę, jak wirus czy choroba. To byli ludzie. Podejrzewam, że odwodnienie działało na nich mocniej niż na innych i to właśnie zmuszało ich do "wypijania" ludzi w formie jakiegoś pseudo-kanibalizmu. Prezentowali mroczną stronę ludzkości. Pijący rozpoznawali się nawzajem dzięki jakimś subtelnym syngałom. Nie wiedziałbym, czy ktoś jest Pijącym.

Tak szybko, jak tylko mogłem, zabrałem moje wątłe zapasy, trochę rzeczy, ten pamiętnik i mojego Desert Eagle kaliber .357 na górę, do sypialni. Przy szybko opadających siłach przepchnąłem łóżko pod drzwi i wepchnąłem na nie meble. Desert Eagle miał pełen siedmionabojowy magazynek i jeden zapasowy. Wystarczy na trzynastu Pijących i - cóż, możecie sobie wyobrazić.

-

Minęło kolejnych sześć godzin. Ciężko mi oddychać i staję się coraz bardziej senny. W pokoju jest jak w saunie. Czuję fale ciepła przenikające pokój, coraz intensywniejsze, aż w końcu się tu ugotuję. To nie jest przyjemny widok. Pióro ześlizguje się z kartki, miewam też napady senności. Boję się, żę nie będę mógł nawet pociągnąć za spust, kiedy przyjdzie pora.

-

Jestem straszliwie spragniony. Ostatni raz strasznie piekło kiedy oddawałem mocz. Nie wypróżniałem się od dłuższego czasu. Wzrok mi szwankuje i czuję, że moja głowa niedługo eksploduje od ciśnienia. Moja skóra jest taka sucha i szorstka. Wiem, że umieram, ale mam wciąż Desert Eagle'a. Może powinienem się zabić, póki sił mi starczy. Bóg wie, że jest to lepsze od śmierci z odwodnienia, albo dopuszczenia Pijących do mnie.

-

spragniony
jest ciemno i zgubiłem broń
prawie straciłem wzrok
SPRAGNIONY
oszaleję
umieram
czekaj
co to
spragniony
ktoś puka do drzwi
chcą by ich wpuścić
mówią że pijący nadchodzą
czy powinienem
nie wiem
może pójdę się napić
jestem spragniony

Epidemia


Jeśli to czytasz, to prawdopodobnie jestem już daleko. To już... dwa miesiące odkąd meteoryt uderzył w Mississippi. Wszyscy się tym interesowali, astronomowie i im podobni wszyscy zbierali się wokoło żeby popatrzeć. Brali próbki skały i rozsyłali je po muzeach na całym świecie. Prawie wybrałem się na wycieczkę, żeby popatrzeć, ale tego dnia miałem rozmowę z potencjalnym pracodawcą. Gdyby nie zadzwonił do mnie dzień wcześniej, byłbym dziś martwy. Trzy dni później, kiedy minęło początkowe zainteresowanie, w wiadomościach nie nadawali nic o meteorycie przez jakiś czas. Następny raz kiedy o nim usłyszałem, był kiedy wróciłem z pubu do domu i włączyłem telewizor na wieczorne wydanie wiadomości. Trafiłem akurat na reportaż na gorąco. Przestraszony reporter informował, że prawie każdy kto przebywał w Mississippi kiedy uderzył meteoryt został hospitalizowany. Objawy byłby podobne do tych, jakich doświadcza ciało podczas rozkładu. Dziesięć osób już zmarło, głownie starsi lub bardzo młodzi. Naukowcy z całego świata pracowali nieustannie nad lekarstwem. Będąc mądrzejszym niż przeciętny niedźwiedź, zebrałem trochę zapasów i przygotowałem się na epidemię. Lata bycia paranoikiem miały się wreszcie na coś przydać.
Wiadomości następnego dnia były w lżejszym tonie. Chiński naukowiec doszedł do wniosku, że meteoryt zawiera obcy szczep bakterii, która powoli niszczy tkanki. Naukowiec zaznaczył też, że bakteria ta oddziałuje tylko na ludzi. Opracował metodę wg której, jeśli ofiara zje żyjące stworzenie, takie jak owad, może to opóźnić rozwój bakterii, dając naukowcom czas na opracowanie lekarstwa. Każdy kto podejrzewa, że mógł być w kontakcie z infekcją powinien zjeść tak dużo żywych stworzeń jak da radę. Reporter poinformował również, że Armia Amerykańska będzie próbowała powstrzymać infekcję.

Przegrali.

Każdy kto czytał książkę Stephena Kinga „Bastion”, ma pojęcie jak bakteria rozprzestrzenia się po świecie. Przenosi się w powietrzu, lecz żeby ją złapać musisz znaleźć się blisko kogoś zarażonego. Ponieważ objawy potrzebowały trzy do pięciu dni żeby się ujawnić, ludzie nie wiedzieli, że są zarażeni. W ciągu tygodnia, Victus Somes Disease (mam problem z przetłumaczeniem, Victus to po łacinie żywy, Somes to region w Mississippi, może ktoś ma jakiś zgrabny pomysł – przyp. Tłum.), jak ją nazwano, była już globalna.
Zabarykadowałem się w domu i ręcznikami i kocami wciśniętymi w każdą szparę. Miałem włączony telewizor, aby dzień i noc słuchać wiadomości. Naukowcy nie przewidzieli, że bakteria przystosuje się do starań zarażonych ludzi aby utrzymać ją w ryzach. Ofiary na całym świecie twierdziły, że jedzenie owadów już nie pomaga. Ludzie zaczęli łapać małe ssaki i zjadać je.
Dni mijały, a ludzie zaczęli powoli jeść coraz większe zwierzęta. Pierwszy zarejestrowany przypadek kanibalizmu to, jak na ironię, ostatni przekaz telewizyjny. Prowadzący program miał wypadające włosy i brakowało mu trzech zębów. Nerwowo powiedział Ameryce, że został rejestrowany przypadek kanibalizmu w południowej Europie. Powiedział też, że nie będzie więcej przekazów. Wszyscy, którzy przetrwali mają zamknąć się w domach i nie wpuszczać nikogo do środka.
Przez następne półtora tygodnia obserwowałem zarażony tłum na ulicach, pukający do drzwi. Jeden z moich sąsiadów, mieszkający kilka domów dalej był na tyle głupi, że otworzył drzwi. Troje ludzi wyciągnęło go na zewnątrz i zaczęło rozszarpywać go żywcem. Zaczęli od rąk i nóg, starając się aby jak najdłużej pozostał żywy. Jedząc płakali. Ich posiłek miotał się w bólu, a oni szaleńczo przepraszali z ustami wypełnionymi ciałem z jego ramion. Myślę, że nie byli w stanie się kontrolować, wyglądało jakby byli zdegustowani tym co muszą zrobić, żeby pozostać przy życiu.
Próbowali się włamać do mojego domu pięć czy sześć dni później, ale moje barykady wytrzymały. Byli na zewnątrz błagając mnie bym ich wpuścił. „Tylko jeden kęs, proszę, bądź łaskawy”. Słuchałem ich zawodzenia całą noc, zbyt przestraszony by zasnąć.
Myślę, że powinienem wyjaśnić dlaczego to piszę. Jestem zarażony. Wczoraj zakasłałem i straciłem ząb. Spędziłem noc wyciągając kolejne, jeden po drugim. Nie bolało, wychodziły lekko. W każdym razie, jak mówiłem, jestem zarażony. Owady przestały działać, wszystkie dzikie zwierzęta dawno uciekły. Zdecydowałem wpuścić kogoś do mojego domu i zaatakować go. To złe, przyznawać się do tego, ale nie chcę umrzeć. I jestem taki głodny.

Przepraszam. Tak bardzo przepraszam.
  • 1

#1128

the vampire.
  • Postów: 134
  • Tematów: 6
  • Płeć:Nieokreślona
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

H3LPM3.exe


Wydarzenia opisane poniżej miały między 12 a 25 października 2005 roku.
Dziennik prowadzony był przez wdowca, który został znaleziony martwy na chodniku obok lokalnego sklepu spożywczego. Niezwykłe było to, że jego oczy były kompletnie czarne, a na klatce piersiowej wypalone zostały różne znaki.
Do dzisiaj nie odnaleziono żadnych śladów, które mogłoby potwierdzać morderstwo.

"Minęły dokładnie trzy miesiące odkąd Mari zmarła. Niewydolność serca? Tak nagle? Oczywiście lekarze wiedzieli lepiej. Terapeuta jednak doradził mi, abym założył dziennik, w którym mógłbym spisywać moje myśli."

13 października

Zwyczajny dzień. Kobiecie ze spożywczaka wieczność zajęło podanie mi piwa.
Alkohol niedawno stał się dla mnie najlepszym sposobem na odstresowanie się.
Szef ostatnio pozwalniał wielu pracowników, którzy teraz nie mają za co wyżywić rodziny. Co się dzieje z tym miastem, do cholery?

14 października

Kurier przywiózł mój nowy laptop. Eh, czekałem na niego całe trzy tygodnie...

15 października

Laptop okazał się chłamem. Jednak na razie tylko na taki sprzęt mogę sobie pozwolić... Okej, w końcu zdecydowałem się pobrać niezbędne programy. Cholera! Jeden z nich miał wirusa.

16 października

Całą noc spędziłem na graniu w WoW'a. Miałem tego jednak serdecznie dosyć, więc postanowiłem poszukać czegoś innego.
Natknąłem się na strzelankę o nazwie H3LPM3. Miała sporo pozytywnych ocen, dlatego postanowiłem ją ściągnąć. Na pierwszy rzut oka wyglądała jak dokładna kopię Modern Warfare 2, no ale mniejsza o to.

17 października

Cholerna gra! Przez nią padł mi komputer! Włączyłem ją jak zawsze, potem ekran zaczął migać, a następnie zgasł. Nie jestem dobry w naprawianiu komputerów, dlatego zaniosłem go do serwisu. Koleś go obejrzał i stwierdził, że da się uratować. Kazał przyjść mi jutro.
Jedyne co mi teraz zostało to telewizor.

18 października

Dobra, wróciłem do serwisu po laptopa. Gość powiedział, że nic takiego się nie stało i wszystko działa jak należy. Serio? W takim razie wydałem 50 dolców na nic?
Cóż, wziąłem go z powrotem do domu. Faktycznie wszystko było okej, poza tym, że połowa moich plików zniknęła. W tym pobrana przeze mnie gra.
Musiałem to jednak zostawić i iść do pracy. Ta, praca w niedzielę. Nie ma nic wspanialszego. Szef wywalił kolejną osobę, więc musiałem ją zastąpić. Rozmawiałem z nim o tym dość długo, jednak ten dureń w ogóle nie bierze sobie pod uwagę czyiś skarg na swój temat.

19 października

Szef został znaleziony martwy, z oczami zabarwionymi na czarno. Na klatce piersiowej miał wypalone jakieś znaki. Pomyślałem najpierw, że zasłużył na to i wcale nie było mi go żal, ale wiedziałem, że i tak na jego miejsce przyjdzie kolejny idiota, który nie będzie potrafił zająć się firmą.

20 października

Ostatniej nocy ktoś włamał się do mojego domu. Okno w kuchni było otwarte na oścież. Na szczęście nikt niczego nie ukradł. Zdziwiła mnie tylko jedna rzecz. Zdjęcie, które wisiało na ścianie zostało czymś porysowane. A właściwie tylko moja głowa na nim. Wezwałem policję, która jednak nie znalazła żadnych śladów włamania. Zabrali jedynie ten przeklęty obraz.
Mari, tak bardzo mi Ciebie brakuje! Mam nadzieję, że spotkamy się chociaż w snach.

21 października

Kiedy wróciłem do domu z pracy, była już noc. Na szczęście dom zastałem nienaruszony. Wszystko jest na swoim miejscu. Jednak napisu na ladzie w kuchni, wcześniej nie było "dlaczego odszedłeś? Boisz się? Nienawidzisz mnie?". Teraz mam powody do tego, żeby się bać.
Zacząłem się modlić. Jestem naprawdę przerażony...

22 października

Nie spałem całą noc. Może kumpel chce próbuje mnie w coś wrobić?
Cóż, dzisiaj jednak został znaleziony martwy. Zabity w taki sam sposób, jak mój szef. Czarne oczy, wypalone znaki na torsie. Nie jestem brany pod uwagę jako podejrzany, ale jako ktoś, który mógł maczać w tym palce. Policja na razie nie wie kto jest sprawcą. To widocznie jakiś chory morderca...
A co jeśli ten człowiek chce również mojej śmierci? Dlaczego od razu mnie nie zabije?!

23 października

Kurier przyniósł mi dzisiaj paczkę. Był w niej laptop i list.

"Szanowny Panie Anderson,

Laptop, który zamawiał Pan u nas, został znaleziony w jednym z naszych biur w Chicago. Proszę wybaczyć nasze niedopatrzenie.

Z poważaniem,

Załoga UPS"


Że co?! To skąd pochodził komputer, który niedawno dostałem? Postanowiłem poszukać też gry, która zniknęła z pulpitu. Jednak na stronie, z której ją ściągałem nie było po niej ani śladu. A nie, j

24 października

Nie dokończyłem wpisu ze wczoraj, bo coś do mnie przyszło. Wysokie, ciemne, włochate... Sapało i charczało. Wyglądało na demona, czy jakiegoś innego potwora. Uciekłem do sypialni, zamykając za sobą drzwi, ale to nie dało mi spokoju. Drapało i drapało. W ścianę, w drzwi.... Nie wiem czego to coś ode mnie chciało! Wezwałem policję, oznajmiając że ktoś włamał się do mojego domu. Kazali czekać 5 minut. Minuty mijały jak godziny... W końcu dotarli do moich drzwi. Wyważyli je, a następnie weszli do środka. Potem słyszałem już tylko strzały. Coś co chciało mnie dorwać zaczęło warczeć. Skrzypienie podłogi wskazywało na to, że znowu się zbliża. Boże... Potem dźwięk przerodził się w płacz, połączony z krzykiem i skowytem. Temu czemuś udało się zabić policjantów, a teraz chce zrobić to samo ze mną! Czy ja po prostu nie mogę być szczęśliwy?!

25 października

Wyszedłem z domu oknem, a następnie zacząłem biec przed siebie. Obejrzałem się. Stwór mnie gonił. Co jakiś czas zatrzymywał się, aby zabić kolejnych przechodniów...
Schowałem się w dobrym miejscu, z którego to piszę. Ta gra... Gra, którą wtedy pobrałem. To był wyrok śmierci. Mari! Proszę, zabierz mnie do siebie!

Z zeznań świadków wynika, że mężczyzna siedzący za jednym ze sklepów spożywczych został rozerwany na części przez nic. Jego ostatnie słowa brzmiały Sed Diabolus est Deus Mortuus Est! co można przetłumaczyć jako Diabeł istnieje, Bóg jest martwy. Kamery w pobliżu sklepu zarejestrowały błysk, a następnie rozerwanie człowieka na części. Niektóre z nich, stanęły w płomieniach.
Oczy ofiary były kompletnie czarne, a na klatce piersiowej wypalone zostały nieznane znaki.

Dołączona grafika


źródło: http://creepypasta.w...wiki/H3LPM3.exe


Użytkownik the vampire edytował ten post 06.04.2013 - 17:16

  • 1

#1129

ServusSnajper.
  • Postów: 240
  • Tematów: 4
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

1 Guy 2 Spoons
Piszę, ponieważ jest to idealne miejsce na podzielenie się moją historią.
Wszyscy znamy strony internetowe zawierające szokujące treści, prawda? Pełne są pornografii i innego gówna. Lecz czasami taka strona wygląda trochę inaczej. Niektóre z nich są nawet idealnym miejscem dla fanów gore. To przerażające według mnie. Jest parę znanych stron gore, na przykład 1 Lunatic 1 Ice Pick, 1 Man 1 Jar albo 3 Guys 1 Hammer. Jednak TA, to coś zupełnie innego. Szukając drastycznych treści na necie, które były mi potrzebne do pracy szkolnej, natknąłem się na dziwną nazwę.
1 Guy 2 Spoons. Pomyślałem, że to kolejna strona z facetem wpychającym sobie łyżki do odbytu, ale myliłem się. To było odrażające bardziej niż jakiekolwiek porno, które możecie zobaczyć. Zamiast tego, obejrzałem filmik pokazujący faceta AUTENTYCZNIE wyciągającego swoje własne oczy za pomocą dwóch łyżek. Byłem przerażony. Gdy matka zawołała mnie na obiad, na stole położyła trzy łyżki.
Umysł kusił mnie, żeby wykłuć sobie swoje WŁASNE oczy za ich pomocą. Spróbowałem to zrobić, ale uświadomiłem sobie, że nowe oczy mi nie odrosną. Zobaczył mnie mój ojciec i dzięki Bogu, powstrzymał mnie. Wahałem się tak bardzo, że trudno było mi oddychać. Ojciec zapytał, co jest ze mną nie tak. Odpowiedziałem, że nic. Dlaczego TO obejrzałem? Jestem skończony.
W szkole powiedziałem kumplom o tym filmiku, ale wszyscy mnie wyśmiali. To tak, jakby nie wiedzieli, co można znaleźć w Internecie. W jednej chwili coś przyciągnęło mój wzrok. Wozy policyjne zatrzymywały się na parkingu. Masa policjantów biegła w stronę boiska szkolnego.
Poszedłem za nimi, żeby zobaczyć, co się działo. Stali wokół ciała dziesięcioletniej dziewczynki. Brakowało jej obu oczu, z jej oczodołów lała się krew. Zobaczyłem dwie zakrwawione łyżki leżące obok niej. Czy była ofiarą 1 Guy 2 Spoons? Tak myślę. Proszę was, jeśli natkniecie się na link do 1 Guy 2 Spoons, NIE KLIKAJCIE NA NIEGO. Odkąd ja to zrobiłem, nie mogę się otrząsnąć. A teraz pójdę do kuchni po łyżki…


Tłumaczenie: Namida
Źródło: http://creepypasta.w.../1_Guy_2_Spoons

Użytkownik Namida edytował ten post 07.04.2013 - 17:17

  • 6

#1130

ServusSnajper.
  • Postów: 240
  • Tematów: 4
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Poniższe zdarzenia autentycznie miały miejsce
The Dawn of the Black Hearts
Już jedno spojrzenie na okładkę płyty The Dawn of the Black Hearts zespołu Mayhem wystarczy, nawet black metalowemu nowicjuszowi, żeby zorientować się, że coś potwornego stało się z tą kapelą. Gdy scena norweska była w szczytowej formie, stety-niestety, przekroczono wiele granic. Groźby śmierci były ciskane ludziom za najmniejszą obrazę. Ludzie byli mordowani bez konkretnej przyczyny. Kościoły były palone, co było najmniej szkodliwym z tych incydentów. Pomijając to wszystko, wielu czuło, że została przekroczona jeszcze bardziej znacząca linia, gdy wokalista Mayhem, Dead, popełnił samobójstwo. Euronymous nie odczuł straty swego kumpla, który cierpiał na ciężką formę depresji i patologicznie pragnął opuścić ten świat. Założyciel zespołu dostrzegł okazję, aby kontynuować budowanie podobnej okultyzmowi, mistycznej atmosfery wokół Mayhem, fotografując zwłoki Dead (po ułożeniu jego ciała i narzędzi zbrodni w odpowiedni sposób). Później twierdził, że samobójstwo, po części, było protestem przeciwko zbyt dużej modzie na black i death metal. Nawet basista, Necrobutcher, był wystarczająco oburzony tym zachowaniem, aby opuścić zespół, który niegdyś pomógł założyć. Podczas gdy Euronymous został zamordowany, nim zdążył wykorzystać zdjęcia w przyszłych projektach Mayhem, jedno z nich przetrwało wystarczająco długo, żeby zostać użyte w bootlegu, parę lat póżniej. Kompilacja zawiera dwa nagrania na żywo, jedno z 1990, drugie z 1986 roku.
Uwaga! Drastyczne!
link do zdjęcia z okładki
Tłumaczenie: Namida
Źródło: http://www.metal-arc...8-2,_1990/8075/
  • 2

#1131

trebmal.
  • Postów: 178
  • Tematów: 3
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Olbrzym Bolster i Agnieszka - Kornwalijski Folklor

W czasach, gdy w całej Kornwalii żyło mnóstwo olbrzymów, na obszarze Penwith żył też jeden, szczególnie groźny, a imię jego było Bolster. Został tak nazwany z powodu tego, że podduszał stare żony wałkiem, kiedy miał ich już dość.

Chociaż był chętny na deptanie upraw rolników i kradzież ich zwierząt, miał ów Bolster słabość do pięknych twarzy i zauroczył się razu pewnego w dziewczynie o imieniu Agnieszka (Agnes). Ale młodej panny nie cieszyły zaloty olbrzyma i postanowiła położyć kres tej sprawie.

Zaprowadziła Bolstera do otworu w klifie w Chapel Porth i spokojnie zapytała go, czy w dowód swej miłości do niej, wypełni go swoją krwią. Bolster chętnie się zgodził, bo przy jego posturze, otwór małym się zdawał.

Niestety dla biednego olbrzyma, chytra Agnieszka zataiła fakt, że dziura faktycznie ciągnie się aż do morza. Każda więc porcja krwi Bolstera, która wpadła do dziury, została porwana do oceanu. Olbrzym więc powoli wykrwawił się na śmierć, pozostawiając czerwony znak, który można zobaczyć na klifach po dziś dzień.

Co do Agnieszki, w uznaniu dla tego czynu, została postawiona na równi ze świętymi.

Dołączona grafika



The Bloody Tear Man

Kiedy miałem około 6 lub 7 lat, mój ojciec i ja udaliśmy się na zakupy do centrum handlowego. Jednakże, w pewnym momencie przewróciłem się i rozdzieliły nas tłumy (to był weekend, chyba sobota i chmara ludzi). Uznałem, że wyjdę na parking i poczekam na niego obok samochodu. Kiedy byłem na zewnątrz, nagle poczułem nieuzasadniony lęk. Dodatkowo wzmacniał go fakt, że na tej części parkingu nie było samochodów.

Spojrzałem przed siebie i zobaczyłem postać ubraną w czarny kaptur. Jak tylko go zauważyłem,miałem wrażenie, że on też mnie zobaczył. Przekręcił głowę, żeby spojrzeć na mnie. Gapiła się tak kilka sekund, zanim zaczął dziwnie chichotać. Po chwili, śmiejąc się, ruszył w moją stronę.

Jego ruchy były raczej dziwne. Jego nogi jakby ślizgały się po podłożu, a górna część ciała drgała. Cały czas się śmiał. Gdy podszedł bliżej zauważyłem, że skóra jego twarzy jest kredowo-biała, a z oczu cieknie mu krew. Wyglądał jakby nią płakał.

Byłem sparaliżowany strachem, i dosłownie nie moglem się ruszyć. Chciałem zamknąć oczy, ale to było również niemożliwe. Wszystko, co mogłem zrobić, to patrzeć jak podchodzi bliżej i bliżej.

Był już bardzo blisko, dystans między nami wynosił może około 7 metrów, kiedy dosłownie znikąd pojawił się mój ojciec i po prostu rzucił się na tego człowieka. Mój tata zaczął okładać go niemiłosiernie po całym ciele. Trwało to chwilę, a kiedy skończył, ów człowiek zaczął uciekać.

Po chwili zniknął w ciemnościach. Mój ojciec natychmiast chwycił mnie, podbiegł do samochodu i pojechaliśmy do domu.

Nie mówił o tym incydencie przez 13 lat, aż do dzisiaj.

Zapytałem go, czy pamięta te zakupy w centrum handlowym, gdy byłem dzieckiem, kiedy "bił się z tym dziwnym facetem."

Wydawał się zaskoczony, jakby zdziwił go sam fakt tego, że pamiętam. Na początku ignorował moje zaczepki na ten temat, ale w końcu podniósł się z krzesła i krzyknął:

"Zamknij się. To wróci, gdy będziesz mieć dzieci, więc po prostu bądź gotowy."

Nie dając mi zapytać o nic więcej, po prostu wyszedł.

Na tą chwilę wiem więc tylko, że TO interesuje się dziećmi i przeskakuje na każde następne pokolenie.

Nie bardzo wiem co o tym myśleć, ale spróbuję jeszcze porozmawiać o tym z ojcem.

Użytkownik trebmal edytował ten post 09.04.2013 - 13:05

  • 3

#1132

ServusSnajper.
  • Postów: 240
  • Tematów: 4
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Why.jpg
W 1991, zarejestrowano w policyjnym archiwum morderstwo. Jestem stażystą (w oddziale policji, nie w Nickelodeonie), więc mam pełen dostęp do wszystkich rejestrów.
Nudziłem się trochę i przeglądając szuflady, których nikt od dawna nie otwierał, znalazłem pewien rejestr morderstwa. Zaciekawił mnie, więc postanowiłem bliżej mu się przyjrzeć. Nasze kartoteki są przechowywane elektronicznie, więc w środku znajdowało się USB. Wyjąłem je, podszedłem do komputera i podłączyłem. Plik nosił nazwę „MORDERSTWO: V28956”. W środku był opis miejsca zbrodni, zeznania sąsiadów i inne typowe informacje. Jednak jeden plik sprawił, że uniosłem brwi, nazywał się „PLIKICYFROWE”. Taki rodzaj pliku pojawia się jedynie, jeżeli znaleziono elektroniczne dowody dotyczące zbrodni, na przykład nagranie dźwiękowe morderstwa albo filmy, które namieszały komuś w głowie na tyle, żeby zabić. Kliknąłem. W środku był plik .jpg i .doc. Najpierw otworzyłem grafikę zatytułowaną why.jpg. Było to zniekształcone zdjęcie twarzy. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego. Wyglądało, jakby zostało zrobione Kodakiem.
Wyłączyłem je i otworzyłem plik tekstowy “WYJAŚNIENIE.doc”. Było tam napisane:
„Zabójca powiedział, że zamordował ofiarę przez tę grafikę. Zeznał, że znalazł ją na starym dysku twardym, po czym śnił niezwykle wyraziste koszmary o białych twarzach przeklinających go słowami „K'yalla Iömed wÿarñ”. Stał się obłąkany, pytał, dlaczego rzucają na niego klątwę. Stwierdził, że jedynym sposobem na uwolnienie się jest podarowanie im energii życiowej w procesie zabijania, więc zamordował swoją córkę, po czym jego sny wróciły do normy. Policjanci, którzy zobaczyli zdjęcie, nie meldowali o żadnych koszmarach.”
Według mnie to bardzo niepokojące, przypomniał mi się przypadek Smile Dog’a, gdy to czytałem (tak, jestem internetowym weteranem, pomimo bycia gliną). Odłożyłem USB z powrotem do archiwum i włożyłem do szuflady. Przez resztę dnia zajmowałem się tym, co zwykle.
Gdy poszedłem wieczorem do łóżka, bardzo szybko zasnąłem. Jednak mój sen był koszmarem. Były w nim białe twarze pojawiające się wokół mojego ciała, przeklinające mnie słowami „ K'yalla lömed wÿarñ”. Pieprzyć moje życie.
Dołączona grafika

Źródło:http://creepypasta.wikia.com/wiki/Why.jpg
Tłumaczenie: Namida
  • 2

#1133

Kavi.
  • Postów: 61
  • Tematów: 5
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Coś w pokoju
Autor: Patryk Kawa (własnego autorstwa)
Widziałem go co noc gdy próbowałem zasnąć. Ja kładłem się do łóżka, by odpocząć przed kolejnym trudnym dniem a on tam zawsze stał kryjąc się w ciemności. Nie mogłem nawet zaświecić światła czy krzyknąć, bo strach przed ujrzeniem tej postaci i strach przed tym, co mogła zrobić gdy krzyknę paraliżował mnie i obrócony głową w stronę ściany potrafiłem jedynie zasypiać starając się nie zwracać na niego najmniejszej uwagi.
Ale i tak gdy budziłem się w nocy w innej pozycji niż tej w której zasypiałem, skierowany do ściany, widziałem jego ślepia, puste ślepia które nie dawały mi spokoju i wgapiały się bez przerwy we mnie. Raz stojąc przy drzwiach, raz przy biurku a innym razem widziałem odbicie tych wstrętnych oczu za drzwiczkami uchylonej szafy.
Najgorzej było kiedy leżąc obrócony słyszałem jak przechodzi się po pokoju, coraz bliżej łóżka. Bałem się okropnie, ale nie miałem pojęcia co robić w takiej chwili, wolałem nie zwracać na siebie żadnej uwagi to może da mi spokój.
Tak było też tej nocy, gdy słyszałem jak przechodzi od drzwi pod biurko. Po odgłosach poznałem, że szuka czegoś na biurku. Nie przejmował się tym, czy go usłyszę czy nie, po prostu szukał czegoś i chyba nie zamierzał przestać.
Rano, gdy się obudziłem znalazłem na biurku kartkę "Poszukam sobie kogoś bardziej rozmownego.". Kolejnej nocy już go nie było, dał mi w końcu spokój. Żadna z powyższych sytuacji więcej się nie powtórzyła.
Ale uważaj. Skoro poszedł szukać nowej osoby, może trafi na Twój dom i Ciebie, starającego się zasnąć.


  • 4

#1134

Punch.
  • Postów: 8
  • Tematów: 3
Reputacja Bardzo zła
Reputacja

Napisano

anne.jpg

To był normalny dzień, taki jak wszystkie inne. Surfowałem po internecie w poszukiwaniu crack'a do najnowszej ściągniętej przeze mnie gry.
Nagle ukazała mi się japońska strona. Użyłem Google Tłumacza aby przetłumaczyć ją na Polski. Strona była szczerze mówiąc brzydka. Czarna czcionka Times New Roman na białym tle. Internetowy tłumacz przetłumaczył to naprawdę źle, przez co opisy crack'ów nie miał żadnego sensu. W wyszukiwarce wpisałem nazwę gry, i przeniosło mnie do białej strony, w której znajdował się mały link o nazwie "craCk". Normalnie nie otworzyłbym takiego linku, lecz przez to, że nigdzie indziej nie mogłem znaleźć crack'a do tej gry, otworzyłem link.

Po pobraniu pliku zobaczyłem, że na moim pulpicie znajduje się folder nazwany, jak można się domyśleć, "craCk". Kiedy go otworzyłem, ujrzałem 2 pliki. Jeden o rozszerzeniu .txt, i jeden o rozszerzeniu .jpg. Najpierw chciałem zobaczyć, co kryje plik .txt, który jak się okazało znowu wymagał tłumaczenia. Gdy przetłumaczyłem plik trochę się przeraziłem, ponieważ przetłumaczyło tekst na: "pomóżmipomóżmipomóżmipomóżmipomóżmi".
Co do pliku .jpg, to bałem się trochę o mój komputer, ponieważ to mógłby być wirus. Dopiero po chwili przypomniałem sobie, że jeśli to będzie cokolwiek złego, to mój antywirus to usunie.

Kliknąłem na plik .jpg, a dokładniej "anne.jpg", mój komputer się wyłączył. Kiedy go włączyłem, na pulpicie znajdowały się 4 nowe pliki.

go.txt, anne.wmv, anne.exe i anne.jpg. Trochę się zaniepokoiłem. Go.txt zawierał to samo co poprzedni plik .txt. Kliknąłem na ona.wmv. Windows Media Player odtworzył nagranie wideo, które przedstawiało widok "z oczu" kogoś, kto szedł leśną ścieżką około 1. w nocy.
Po chwili ten ktoś doszedł do torów i zaczął iść wzdłuż nich.
W związku z tym, że na nagraniu była noc i było bardzo ciemno, obraz przez chwilę zrobił się całkowicie czarny, ale cały czas można było słyszeć kroki.
Kamerzysta włączył jakąś latarkę, po czym zatrzymał się, i nastała martwa cisza. nagle kamera została skierowana w dół, na nogi kamerzysty, ale dalej było słychać kroki w tle. Kamera powoli podniosła się, i ujrzałem scenę która nawiedza mnie do dnia dzisiejszego. To była kobieta z całkowicie szarą skórą. Ubrana była w starą suknie i trzymała się długiego kija.
Jej twarz była czarna, a jej oczy świeciły na żółto. Podeszła trochę, a kamera wyleciała z rąk operatora, przez co obraz był czarny.
Po około 15 sekundach kamera została podniesiona i skierowana na martwego mężczyznę lezącego na ziemi. Po chwili nagranie się skończyło.
Byłem tak przerażony, że nie chciałem nawet otwierać zdjęcia, lecz to zrobiłem. Zdjęcie pokazywało klatkę z wyżej wymienionego nagrania przedstawiającą TĄ kobietę. Nie mogłem zasnąć tamtej nocy.

Tutaj link do "anne.jpg" OSTRZEGAM NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!
http://akk.li/pics/anne.jpg

Użytkownik Punch edytował ten post 10.04.2013 - 23:18

  • -16

#1135

savio.
  • Postów: 40
  • Tematów: 6
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Może historia nie jest straszna, ale na pewno jest creepy.


Złodziej


Witajcie. Ta historia będzie krótka, bo nie lubię długich i łzawych opowieści, o tym, jakie to życie jest posrane i dlaczego lepiej być złym człowiekiem z pieniędzmi, niż być dobrym obywatelem, ale ciągle być oszukiwanym. Dlatego opowiem Wam, jak wymierzam sprawiedliwość na własną rękę, bo sprawa, którą się zajmuje nie jest nawet zakazana przez prawo.

Miłość to dla mnie sprawa pierwszorzędna. Miałem kiedyś kobietę, którą kochałem i która była dla mnie wszystkim. Chciałem się z nią związać, choć nie bywaliśmy często razem, to gdy się spotykaliśmy dawaliśmy pełen upust emocjom. Aż do dnia jej kolejnych urodzin, kiedy to wyznała mi, że jest inny facet w jej życiu. Najpierw było mi przykro, później była złość, a następnie obojętność. Od tej chwili postanowiłem zostać złodziejem. Ale zaraz, nie takim jednym z tych przestępców, którymi gardzę. Ja zostałem złodziejem żyć, który ścina swoim nożem niepotrzebne żywoty na tym świecie. Wiem, że na tym globie żyje wiele mend, których nie mogę dosięgnąć, wiele jest osób, którzy nie wiedzą nawet, że istnieję. Wszelkie zbrodnie w moim przeświadczeniu nie ulegają przedawnieniu. Parę miesięcy więzienia za brak absolutnego szacunku do człowieka lub do jego własności. Dlatego ja muszę interweniować. I nie, nie mam się absolutnie za jakiegoś nadczłowieka, nie jestem żadnym nazistą, ale uważam, że sprawiedliwość musi być na tym świecie, a to, że ja zabijam się nie liczy, ja jestem tylko sędzią we własnym sądzie. Potrafię ukraść życie za zabójstwo, za kradzież, za gwałt, za pedofilię, za zdradę itp. Ostatnio musiałem sądzić sąsiada, który w swoim domu, po kryjomu oglądał dziecięcą pornografię, po tym jak obciąłem jego przyrodzenie, wsadziłem mu je głęboko do przełyku. Wcześniej ukradłem żywot pewnemu doktorowi, który leczył starsze osoby za kopertę z pieniążkami. Skończył po tym, jak jego wiotkie ciało nie mogło już wziąć oddechu. Myślisz, że jestem sadystą, że mam jakieś popędy patologiczne? Wcale nie. Zło wykurzam złem, daję nauczkę przyszłym potencjalnym bandytom.

Teraz siedzimy z całą rodziną przy obiedzie, uśmiechamy się i rozmawiamy ze sobą. Nikt jeszcze nie wpadł na to, że jestem złodziejem żyć, bo nie zostawiam po sobie żadnych śladów, żadnych haseł, żadnych przedmiotów. Atakuję z zaskoczenia. Siedzę obok mojej babci, którą bardzo kocham oraz obok mojego brata, którego muszę wychowywać. Jest jeszcze z nami moja siostra ze swoim mężem. Niestety ona go zdradza, dlatego będę musiał ją osądzić i prawdopodobnie ukraść jej życie.

Źródło: http://sawiusz.blogs...ta-zodziej.html
  • 3

#1136

Punch.
  • Postów: 8
  • Tematów: 3
Reputacja Bardzo zła
Reputacja

Napisano

Punch, kolejny raz wstawiasz pastę, która była.

http://www.paranorma...post__p__505580

Kolejnym razem użyj wyszukiwarki by sprawdzić czy coś już było, jeżeli dalej będziesz wstawiał pasty, które już były to będą wyciągnięte z tego konsekwencje.

edycja:
ultimate


teraz tak patrzę... Ty to robisz z premydytacją, skopiowałeś po prostu z poprzednich stron !

Dołączona grafika
  • -2

#1137

Smajl.jotpegie.
  • Postów: 3
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja Nieszczególna
Reputacja

Napisano

Pasta +18
Jest cholernie krwawa i długa.
Ostrzegałem.


Rainbow Factory


„Now a rainbow’s tale isn’t quite as nice
As the story we knew of sugar and spice”

Krążyło wiele plotek o tym, jak dokładnie wygląda proces produkcji equestriańskich tęcz. W Dziale Produkcji Tęcz Fabryki Pogody było zatrudnionych wiele kucyków pegazów. Prawie wszystkie z nich wykonywały oficjalnie znane zadania nadzorcze. Jak było powszechnie wiadomo, wielkie strumienie Spektrów - indywidualnych kolorów tęczy - spływały szerokimi rynnami do sporych rozmiarów kadzi. Pracownicy starannie i z precyzją mieszali Spektra ze sobą, które następnie były przelewane do ogromnych basenów, by tam dojrzeć. Miksturę przepompowywano do pomieszczenia na niższym piętrze, gdzie była przechowywana do momentu odebrania i rozpylenia jej na niebie przez wyznaczonego pegaza.
Zagadką pozostawał jedynie sam proces powstawania Spektrum. Żaden kucyk nie wiedział z czego jest ono produkowane. Turyści, chcąc zwiedzić fabrykę, przechodzili przez masywne, lecz otwarte zawsze i dla każdego drzwi, mieszczące się na środku monumentalnej ściany z chmur. Zdecydowana większość różnorodnych urządzeń i architektury była miła dla oka i zachęcająca do odwiedzin. Przy wejściu na górne piętro Fabryki Tęczy widniały jednak niepokojące oznaczenia, typu: „Nie wchodzić”, „Niebezpieczeństwo”, czy „Zagrożenie śmiercią”. Nawet chmury, z których zbudowano jego ściany nie były białe, tak jak reszta zakładu i całego miasta, lecz składały się z czarnych, mglistych i grzmiących obłoków.
Warunki rekrutacji pracowników górnego piętra były bardzo rygorystyczne. Należało bowiem całkowicie zrezygnować z życia poza czarnymi murami. Wymagane było także złożenie przysięgi i zachowanie tajemnicy zawodowej. Żaden pracownik nie mógł pod żadnym pozorem opuścić terenu Fabryki. Wypadki się zdarzały. Naturalnie, istniała możliwość wyjechania stamtąd na noszach w plastikowym worku. Nieliczni, którym udało się zrobić to w inny sposób, byli zszokowani do tego stopnia, że nie mogli nawet wykrztusić z siebie żadnego słowa o swojej pracy. Powstało wiele teorii na temat tajemnicy produkcji tęcz: czarna magia jednorożców; praca w bliskim kontakcie z niebezpiecznymi dla życia substancjami, na którą nie zdecydowałby się żaden rozsądny kucyk; lub nawet obecność innej, nieznanej siostry Celestii, zajmującej się wytwarzaniem Spektrum.
Żadna z plotek nie odzwierciedlała jednak rzeczywistości.

„But a rainbow’s easy once you get to know it
With the help of the magic of a pegasus device”

- No chodź, Orion! Spóźnimy się na egzamin! – zawołała Scootaloo do przyjaciela. Była już prawie dorosła – kończyła ostatnią klasę szkoły latania. Tak jak wszyscy inni studenci, okropnie denerwowała się przed testem. Ci, którzy zdali, mieli gwarantowaną świetlaną przyszłość. Mogli bez przeszkód odkrywać swoje talenty i zdobywać urocze znaczki (jeśli jeszcze nie mieli tych ostatnich), oraz – co najważniejsze – znaleźć pracę.
Mało kto wiedział (lub przynajmniej mało kogo to obchodziło) o tym, co dzieje się ze studentami, którzy oblali egzamin. Co prawda zdarzało się to nieczęsto, ale jeden lub dwa kucyki z każdej klasy po prostu nie miały w sobie „tego czegoś”, by wykonać wszystkie rygorystyczne zadania egzaminacyjne. Te, które nie zaliczyły, były poniżane, społecznie odrzucane i nienawidzone. Wśród mieszkańców Cloudsdale od zawsze występował pewien rodzaj nacjonalizmu. Jeśli nie byłeś najlepszy lub nie było w tobie potencjału, by osiągnąć perfekcję, po prostu nie mogłeś zostać częścią „chwalebnego społeczeństwa”.
Scootaloo przysunęła się do siedzącego obok Oriona – wysokiego, dość chudego kucyka. Napuszył on swoje jasnobrązowe pióra, spojrzał na przyjaciółkę i obdarzył ją nieśmiałym uśmiechem. Wraz z innymi pegazami - absolwentami, siedzieli oni w dużej, otwartej poczekalni z widokiem na Koloseum. W oddali dostrzec można było Fabrykę. Orion spojrzał na nią i przełknął ślinę.
- Co jest, Orion? Boisz się, że dostaniesz jakąś marną robotę przy linii produkcyjnej płatków śniegu?
Orion lekko zachichotał, zamknął oczy i westchnął.
- Nie, to tylko… Sam nie wiem. Wydaje mi się, że nie uda mi się zdać. Co będzie jeśli obleję? Albo lepiej: co, jeśli nie obleję, ale zrobię wszystko tak źle, że i tak wszyscy mnie znienawidzą? Nie wiem czy w ogóle to przeboleję, jeśli zostanę skazany na wygnanie. A poza tym: gdzie mogą mnie wygnać?
Scootaloo wymierzyła Orionowi przyjacielskiego kuksańca: -Tego to już nie wie nikt, cymbałku. I gwarantuję ci, że nie oblejemy. Wszystko będzie dobrze. Jestem pewna. A przynajmniej wiem, że mnie uda się na sto procent – zaśmiała się - Dzięki wskazówkom Rainbow Dash mam pewność, że wszystko pójdzie jak po maśle.
- Tak, oczywiście. To mnie uspokaja. Może i jest to nawet bardziej uspokajające, niż ewentualność psychopatycznej nienawiści każdego kucyka wobec mnie, która będzie się szerzyć w całym Cloudsdale.
- Nie painkuj – odpowiedziała Scootaloo – Jedynym kucykiem, który mógłby oblać ten egzamin jest ta klacz z ciemnozieloną grzywą, o tutaj. Ona była chora przez cały miesiąc.
- Taak – Orion przypomniał sobie nieco więcej, gdy obrócił głowę w kierunku wspomnianej klaczki - To chyba ta, która tak ciężko zraniła sobie skrzydło i kopyto. Mimo to wygląda na całkiem pewną siebie.
- Przekonamy się – kontynuowała Scootaloo, spoglądając na Fabrykę. Widok ten sprawił, że przeszły po niej dreszcze. Nie ze strachu, lecz z dumy - Mam nadzieję, że dostanę jakąś fajną pracę związaną z kontrolą pogody, gdzie będę mogła trochę polatać. Wyobrażasz to sobie? Wszystkie kucyki z Ponyville albo i Fillydelphii, wpatrujące się w niebo, wołając: „To Scootaloo! Niesamowita lotniczka! Bez wątpienia pochodzi z Cloudsdale!” – uśmiechnęła się w ekscytacji, zapominając o stresie.
- Muszę przyznać, że to byłoby coś. Przybywać prosto z Cloudsdale… Kto nie byłby pełen podziwu?
- Dokładnie. Wielkość i chwała.
- Wielkość i chwała.


- Kucyki, proszę o uwagę! – Masywnej budowy pegaz podszedł do wejścia Koloseum – Wasi sędziowie są po wschodniej stronie pola. Nigdy, powtarzam, NIGDY nie lećcie zbyt daleko na wschód. Jeśli stracą was z pola widzenia z jakiegoś powodu, zostaniecie oblani. Natychmiast. Weźcie głębokie oddechy. Rozciągnijcie skrzydła po raz ostatni. Egzamin będzie składał się z trzech części. Z czyszczenia nieba, pokazu zręczności i testu wytrzymałości psychicznej – swobodnego upadku. Czyścicie niebo z chmur, przelatujecie przez obręcze i lecicie w wyznaczone miejsce. Składacie skrzydła na co najmniej trzy sekundy. Odrobinę mniej i oblewacie, ale miejcie też na uwadze, że nie ma dodatkowych punktów za dodatkowy czas. Pod koniec rozpościeracie skrzydła i wznosicie się przed uderzeniem w chmurę. Zrozumiano? Jakieś pytania? - instruktor przerwał mowę i uważnie przyjrzał się każdemu kucykowi w pomieszczeniu z osobna. Wszystkie oczy były skoncentrowane na nim w wyrazie zrozumienia i pełnej świadomości. – Dobra. Aurora Dawn. Idziesz jako pierwsza. Czyść, Leć, Opadaj, Wróć.
Żółty kucyk skinął głową i szybko powędrował na rampę startową. Klacz popatrzyła na obserwujących ją sędziów w oczekiwaniu na sygnał do lotu. Wystrzeliła w górę z niewyobrażalną siłą. Rampa aż się zatrzęsła.
Wszystkie kucyki oglądały, jak Aurora wzbija się na zadaną wysokość i rozpoczyna szarżę na chmury – cele. Z eksperckim wyczuciem i zręcznością, wyczyściła niebo w kilka chwil. Scootaloo i Orion patrzyli z otwartymi ustami jak pierwsza zdająca wykonuje szybkie i ciasne zwroty, trafiając idealnie w środek każdej obręczy. Pod koniec, Aurora wzniosła się na zadaną wysokość, zawisła i złożyła skrzydła.
Grupa studentów wpatrywała się z zapartym tchem w spadającą co raz szybciej klacz. Jeden… Dwa… Trzy. Skrzydła rozpostarły się w odpowiednim momencie.
Coś jednak poszło nie tak. W jednej chwili skrzydła Aurory wygięły się nienaturalnie, nie mogąc przeciwstawić się oporowi powietrza. Studenci aż podskoczyli z przerażenia, gdy do ich uszu dobiegł dźwięk głośnego, głuchego uderzenia, które natychmiast zostało zastąpione niekończącym się, przeszywającym, bolesnym wrzaskiem. Część kucyków, jak Orion, zasłoniła oczy skrzydłami. Inne zaś, tak jak Scootaloo, patrzyły tylko z przerażeniem, jak żółto-zielony punkt na niebie twardo ląduje w samym środku chmury.
Trzech sędziów, jak gdyby nigdy nic, zaczęło z miejsca na miejsce przekładać papiery, a instruktor – nie marnując czasu – zawołał głośno kolejnego studenta:
- Daisy Fields. Czyść, Leć, Opadaj, Wróć.
Scootaloo i Orion wpatrywali się z opuszczoną szczęką na kolejnego kucyka, który tylko przełknął ślinę i powędrował na rampę. Wystartował. Przyjaciele spojrzeli z powrotem na powierzchnię chmury, w której wylądowała Aurora. Gdy wiatr zdmuchnął oderwane z miejsca kolizji fragmenty obłoków, ich oczom ukazało się drżące, żółte ciało, bezskutecznie próbujące podnieść się, by za chwilę upaść z płaczem.
-Faraday Spots. Czyść, Leć, Opadaj, Wróć.
Aurora walczyła ze swoim odmawiającym posłuszeństwa ciałem. Szła niezdarnie, przystając na chwilę z każdym krokiem. Jej nogi nie były złamane, mogła ich normalnie używać. Jednakże czuła wyraźny ból w stawach swoich skrzydeł, a świadomość niezdania najważniejszego egzaminu w swoim życiu przygważdżała ją zupełnie. Scootaloo poczuła, że Orion ciężko łka. Łzy wypływały z jego oczu, a na twarzy rysował się żal i smutek.
-Holiday Shine. Czyść, Leć, Opadaj, Wróć.
- Nikt nie idzie jej z pomocą – wycedził Orion przez zaciśnięte zęby.
Scootaloo także zrobiło się niesamowicie żal żółtego pegaza, ale nie była w stanie nic zrobić. Za próbę pomocy, mogłaby otrzymać niezaliczenie i zostać skazana na wygnanie. Znaleźć się gdzieś daleko od Cloudsdale jak i całej Equestrii w miejscu, gdzie ona, wraz z innymi oblanymi studentami już nigdy nie narazi reputacji Cloudsdale na szwank. Było jej okropnie wstyd, ale nie mogła pozwolić sobie na taką ewentualność. Nie mogła też zawieść swoich przyjaciół - przede wszystkim Rainbow Dash - po wszystkim, co ta dla niej zrobiła, by przygotować ją do egzaminu. Młoda klaczka uroniła łzę, po czym z niechęcią obserwowała zmagania innych zdających. Kolejny z nich wystartował, pomyślnie przeszedł test, po czym poleciał w stronę wschodniej bramy, zaraz pod lożą sędziów. Scootaloo patrzyła w skupieniu. Zdać test. Mieć szczęśliwe życie.

- Orion Solstice. Czyść, Leć, Opadaj, Wróć.
-Nie…
-Coooo? – Instruktor wykonał krok do tyłu, pozostawiając jedną nogę uniesioną w powietrzu – nie możesz tak po prostu odmówić przystąpienia do egzaminu. Natychmiast wyłaź, zanim wkurzysz sędziów.
- Nie. N-nie udawajcie, że troszczycie się o moje życie, kiedy was nawet nie obchodzi los tej klaczy – Orion zaprotestował niepewnie – mówicie, że chcecie dać mi świetlaną przyszłość, a ją skazujecie niewyobrażalne cierpienie z powodu takiej błahostki.
- Tego już za wiele. ********** na tą cholerną rampę, zanim osobiście cię obleję! – instruktor krzyknął groźnie.
- Dobra! – odpowiedział ostro Orion, po czym wykonał polecenie. Spojrzał na sędziów w oczekiwaniu na sygnał. Otrzymał polecenie startu. Długo przed osiągnięciem wymaganej wysokości, zrobił ostry zwrot i wylądował miękko obok Aurory. Obróciła się ona w jego kierunku i popatrzyła na niego, ukazując twarz całą we krwi, oraz spływające po policzkach strumienie łez.
- C… co ty robisz? Obleją cię, tak jak mnie! Zostaniesz wygnany!
- Wolę już być wygnany, niż żyć tam, gdzie kucyki traktuje się w taki sposób.
- Aurora uśmiechnęła się. Radość w jej opuchniętych i czerwonych od płaczu oczach szybko zmieniła się jednak w przygnębienie, gdy po raz kolejny potknęła się, a intensywny ból znów zapłonął w jej ciele. Orion pochylił się, próbując wspomóc żółtego pegaza. Z nienawiścią patrzył na sędziów. Ci zaś, bez większych emocji skreślili go z listy, a następnie wezwali kolejnego studenta.
Scootaloo stała zszokowana, słysząc swoje imię. Przywlokła się tępo na rampę, nie spuszczając wzroku z dwóch kucyków: Oriona i klaczy, dla której ten poświęcił swoją przyszłość. Po chwili potrząsnęła głową, by dość do siebie i skierowała wzrok na sędziów. Myśli kotłowały się w jej głowie, gdy ujrzała ich gest:
- O, Celestio. Co mam zrobić? Nie mogę zawieść swoich przyjaciół, ale… Pewnie już nigdy nie zobaczę Oriona… Przypuszczam… Mam nadzieję, że wiedział, jakie ryzyko niesie za sobą takie poświęcenie. Jestem pewna, że myślami jest teraz ze mną.
Zerknęła na Oriona. Nie patrzył na nią. Wystartowała z żalem. Instynkt i pęd powietrza otrzeźwił jej umysł i pozwolił odgonić niepotrzebne myśli. Zatrzymała się na właściwej wysokości. Wystrzeliła ponownie. Widząc i czując każdą chmurę, błyskawicznie obmyśliła plan działania. Po kilkunastu sekundach niebo było już czyste. Wykonała szybką pętlę i w mig przeleciała przez pierwszą obręcz. Potem przez drugą i trzecią, manewrując perfekcyjnie i swobodnie ślizgając się po niebie. Zakrzywiając tor lotu, przeszyła ostatnią obręcz. Orion uniósł głowę, a na jego twarzy zarysował się lekki uśmiech.
Rozproszyło to uwagę Scootaloo. Orion był świadomy, co przez przypadek uczynił. Martwił się o nią. Bał się jednak, że już na zawsze ją straci, nie mogąc się nawet pożegnać.
Scootaloo zahaczyła o dolną krawędź obręczy, spadając kilka metrów w dół i uderzając w powierzchnię chmury. W nagłym impulsie, szybko stanęła ponownie na nogi i intensywnie wymachując skrzydłami, uniosła się w powietrze. Liczyła, że ten drobny wypadek nie wpłynie na ocenę jury. Nadal była w stanie lecieć. Spojrzała jednak na sędziów.
Trzy kopyta, każde wskazujące w dół.
Scootaloo rozpłakała się. Łzy zaczęły sączyć się strumieniami i zamazywać jej pole widzenia. To było niesprawiedliwe. To nie powinno się wydarzyć. Nigdy. Orion powinien był zdać swój egzamin i kibicować przyjaciółce z widowni. Ona natomiast nie powinna spoglądać na niego, lecz skupić się na locie. Niestety było już za późno. Zrozumiawszy swoją klęskę, powoli podleciała w stronę Oriona i usiadła obok niego. Popatrzyła swymi fioletowymi oczyma, a on odwzajemnił spojrzenie i obdarował ją uśmiechem.
- Dobra robota.
Scootaloo spuściła głowę i zaszlochała. Razem z Orionem pomogła Aurorze przejść do zachodniej bramy. Przed nimi znajdował się długi, nieoświetlony korytarz z małą tabliczką wbitą w ścianę. Widniał na niej napis: „Niezdane egzaminy”. Stali przez chwilę, przygotowując się na najgorsze i zastanawiając się dokąd zostaną zabrani. Cała trójka pomaszerowała do przodu.

„Let’s delve deeper into rainbow philosophy
Far beyond that of Cloudsdale’s mytology
It’s easy to misjudge that floating city
With it’s alluring decor and social psychology”

Naprzeciw pustego powozu na końcu korytarza stały, opierając się o ścianę, trzy znudzone kucyki o masywnej budowie. Jeden z nich patrzył z politowaniem na pechowych przybyszów. Wszyscy znajdowali się w dolnej części Koloseum, skąd mogli dostrzec rozległe wzgórza, pola i lasy Equestrii, znajdujące się daleko w dole.
- Ej, szefie! Mamy tutaj kilku nieudaczników – zawołał pierwszy z kuców do innego, nieco większego, znajdującego się z drugiej strony powozu – trzeba się wziąć do roboty, co nie?
- Wyluzuj. Pewnie za chwilę będzie ich więcej.
- N-nie… Byłam ostatnią egzaminowaną… – wymamrotała Scootaloo, szlochając. Orion stał ze spuszczoną głową – Tu… Tu jest… – przerwała i odetchnęła głęboko, próbując zatrzymać napływające łzy – Jest nas tylko trójka. Skrzydła Aurory… Są połamane. Ona potrzebuje pomocy.
- Umiecie tylko ryczeć. Co nas to obchodzi? Będzie lepiej dla nas wszystkich, jak już nigdy nie będzie na nich latać.
- Może i oblaliśmy ten cholerny egzamin, ale to nie znaczy, że możecie traktować nas jak śmieci! – krzyknęła Scootaloo w napadzie szału. Chciała ponad wszystko zachować honor.
- Dobra, dobra, raaany. Patches, chodź tu. Załataj ją, zanim wyruszymy. Nie chcę żadnej krwi na fotelach. Wy dwoje, włazić do wozu.
Orion i Scootaloo wskoczyli do karocy i usiedli możliwie wygodnie na twardych siedzeniach, pozostawiając jednak przestrzeń dla Aurory. Kiedy trzeci z masywnych kuców zakończył bandażowanie skrzydła lotniczki, Aurora ostrożnie wspięła się na pojazd i położyła swoje ciało na ławce. Scootaloo nachyliła się nad nią, by porozmawiać. Drzwi do powozu zatrzasnęły się. Szef kucyków siedział w oddzielnym pomieszczeniu z tyłu i stamtąd spoglądał na każdego z nieszczęśników.
- No więc… – Scootaloo odezwała się spokojnie, próbując nie mówić zbyt głośno – Ty jesteś Aurora? Jestem Scootaloo. Przykro mi, że poznaliśmy się w taki sposób.
- Każde spotkanie z przyjacielem jest miłym spotkaniem – Aurora odpowiedziała delikatnie i ze szczerością w oczach – Zrobiliśmy wszystko co mogliśmy. Każdy z nas dał z siebie wszystko. Tylko tyle możemy powiedzieć. Tak na marginesie, skąd możemy wiedzieć, że miasto, do którego zostaniemy wysłani, będzie złe?
Do głowy Scootaloo wpadła pewna myśl. Nikt nigdy nie mówił o tym, w jakie miejsce zabiera się pegazy. Wiele kucyków uważało, że przenoszone są do jakichś nieznanych krain, na przykład tam, skąd pochodzą zebry. Scootaloo uświadomiła sobie coś ważnego.
- Hej, jeśli zostaniemy zabrani tam, skąd pochodziła Zecora, na pewno znajdziemy drogę powrotną. Przecież nie zostaniemy wygnani z Equestrii. Fluttershy, moja dawna przyjaciółka, jest pegazem żyjącym w Ponyville. Ona nigdy nie skończyła szkoły latania, ani nawet nie podchodziła do egzaminu. Nikt nigdy po nią nie przyszedł i nie skazał jej na wygnanie.
- Dokładnie. – zgodziła się Aurora, kiwając głową.
Orion także chciał podzielić się swoimi przemyśleniami:
- Myślę, że powodem, dlaczego jesteśmy odsyłani jest fakt, że żaden kucyk z Cloudsdale nie chce mieć do czynienia z kimś, kto pochodził z ich miasta i zawalił szkołę latania. Pieprzony **********. Nie chcę już nigdy tam wracać.
- Może to właśnie dlatego pegazy nigdy nie wracają? Po prostu żaden z nich nie chce już mieć nic wspólnego z Cloudsdale.
- Wy przeklęte, bezwartościowe wyrzutki! Jak w ogóle śmiecie nazywać się pegazami? – szef zawołał zza drzwi. Powóz kołysał się w rytm uderzeń skrzydeł kucyków unoszących i ciągnących go do nieznanej lokacji – Jesteście tylko nędznymi, bezużytecznymi porażkami. Żaden kucyk nie wraca z wygnania. Bezwzględnie. Nawet nie potrafiliście zdać tego cholernego testu. Cała wasza trójka doprowadza mnie do szaleństwa.
Scootaloo wyskoczyła ze swojego miejsca, uniosła się na swoich skrzydłach i zagroziła masywnemu kucowi:
- Zamknij się, do jasnej cholery! Nie masz prawa traktować nas w ten sposób!
Szef podszedł, uniósł kopyto i przycisnął Scootaloo do podłogi.
- Mogę was traktować tak jak zechcę. A teraz siadaj na *****, stul pysk i siedź cicho, aż nie dolecimy na miejsce.
- Gdzie w ogóle nas wieziecie? Jeśli to jakaś tajemnica, to my i tak nie mamy komu tego powiedzieć. A może sami nie znacie celu podróży? – Orion spytał ostrożnie.
- Czort z tym, czy znamy, czy nie. Dostarczamy ten powóz grubym rybom i dostajemy kupę kasy za trzymanie gęby na kłódkę. Tak było, jest i będzie - zawsze od tysiąca lat.
Trójka źrebiąt skuliła się ze strachu w obawie przed nieznanym. Czekali w ciszy na zakończenie tej koszmarnej podróży, pogrążeni w swoich myślach. Mieli przyjaciół i rodzinę, która ich kochała, a teraz miała nie ujrzeć ich już wcale, być może nigdy nie dowiadując się dlaczego. Minęła godzina. Za nią kolejna. W końcu nieznośna cisza została przerwana nagłym szarpnięciem zatrzymującego się powozu.
- No! – szef uśmiechnął się – To już koniec – Kucyki, bawcie się teraz grzecznie. Cieszcie się życiem w zadupiu, do którego zaraz zostaniecie zabrani.
Drzwi powozu otwarły się, wpuszczając do środka powiew chłodnego wiatru. Szef wyskoczył na zewnątrz. Była już noc. Scootaloo wyjrzała z pojazdu, dostrzegając jakąś postać, wpatrującą się w nią. Była ona ubrana w czarny płaszcz. Jej ogon był nienaturalnie czarny, nie przypominając niczego, co występuje w przyrodzie. Jej głowa przykryta była ciemną, luźną maską, okrywającą twarz i grzywę. Wszystko, co było widoczne, to oczy koloru róż, wpatrujące się bez wyrazu kolejno w każdego z kucyków. Minęło kilka sekund. Mroczny kucyk zatrzasnął drzwi, a powóz wystartował ponownie.
- Nareszcie możemy rozmawiać – wyszeptała Aurora w ciemności.
Nikt nie miał jednak nic do powiedzenia.

„But with all great things comes a great responsibility
That of Cloudsdale’s being weather stability”

Nareszcie powóz zatrzymał się po raz kolejny. Trójka przygnębionych pegazów zbudziła się ze snu, będąc już w pełni sił, by w końcu poznać swoje przeznaczenie. Z głośnym skrzypnięciem, drzwi przekręciły się i otwarły na oścież. Kilka kucyków w maskach i płaszczach spacerowało dookoła. Scootaloo przymrużyła oczy, oślepiona blaskiem światła lamp.
Przyjaciele znajdowali się teraz w budynku zbudowanym z chmur. Gdy oczy Scootaloo dostosowały się do jasności, młoda klaczka dostrzegła więcej szczegółów. Kilka kucyków ze sczerniałą sierścią krzątało się dookoła. Niektóre z nich niosły na plecach teczki i inne przypuszczalnie ważne przedmioty. Kompleks był pełen wszelkiego rodzaju maszynerii i różnych symboli. Wzdłuż sufitu biegły rury, a w tle słychać było głośny warkot, któremu co chwila towarzyszył jakiś przemysłowy dźwięk, uderzenie, czy pisk alarmu. Scootaloo ciężko dyszała.
- To miejsce… Ta architektura… Z czymś mi się kojarzy… Myślę, że jesteśmy w Fabryce Pogody!
Orion zmarszczył brwi.
– To nie może być prawda. Nasza podróż trwała zbyt długo. Musimy być teraz daleko poza Equestrią.
- Scootaloo może mieć rację – skomentowała Aurora – Zwróćcie uwagę, że podróż z Koloseum do miejsca przystanku trwała mniej więcej tyle samo czasu, co z przystanku do tego miejsca. Ale… Sama już nie wiem. Pogubiłam się. Może to tylko zbieg okoliczności.
- Witajcie, muły – przemówił potężny, niski głos. Część kucyków w płaszczach przesunęła się, by zrobić miejsce dla ciemnoczerwonego pegaza w białym, laboratoryjnym kitlu - Wy, degeneraci, prawdopodobnie zastanawiacie się, gdzie dokładnie jesteście. Durne źrebaki. Jesteście w Cloudsdale! A dokładniej w Fabryce Tęczy. Pozwólcie, że oprowadzę was po zakładzie.
- Co się tutaj dzieje? Chcecie użyć nas jako niewolników? Myślałam, że zostaniemy wygnani! – zawołała Scootaloo. Aurora i Orion stanęli za przyjaciółką, kiwając głową w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Po prostu dokonaliśmy takiego wyboru. Będziecie tu przez resztę swojego życia! Ojej, przepraszam. Gdzie się podziały moje maniery? Jestem Dr Atmosphere. Nie, to nie jest stopień medyczny. Uspokoję was, bo zapewne wyobrażacie sobie, że będę przeprowadzał na was jakieś straszliwe zabiegi chirurgiczne. Dziwię się jak wiele tych bezwartościowych pegazów wpada na takie pomysły. Mam stopień naukowy w zakresie inżynierii. Jestem jednym z brygadzistów w zakładzie. Założę się, że każdy z was był już kiedyś na wycieczce w dolnej części Fabryki, czyż nie? - Troje kucyków powoli skinęło głową, nie mając pewności, co się wydarzy - Doskonale! Kto z was może mi powiedzieć, gdzie zaczyna się wycieczka po Fabryce?
Orion przemówił jako pierwszy:
- Tam, gdzie Spektra napływają z górnego piętra i są ze sobą mieszane.
- Bardzo dobrze. Jaka szkoda, że jesteście całkowicie bezużytecznymi wyrzutkami. Moglibyście być naprawdę inteligentnymi pomocnikami – Dr Atmosphere uśmiechnął się sadystycznie, klepiąc Oriona po głowie – Dzisiaj jesteśmy jednak na górnym piętrze. Proszę iść za mną i nie zostawać zbyt daleko w tyle, albo jeden z moich współpracowników będzie zmuszony… zachęcić was do dalszej wędrówki.
Mówiąc to, mrugnął do kucyków w płaszczach, stojących z tyłu.
Ze skinieniem, trzy z nich zbliżyły się i potraktowały każdego z młodych pegazów paralizatorami. Dr Atmosphere zarżał ze śmiechu, gdy źrebięta, krzycząc z bólu, upadły na ziemię. Przyjaciele z trudem podnieśli się na nogi, a śmiech doktora przygasł. Z oczu Scootaloo zaczęły płynąć łzy, a ona potrząsnęła ciałem, próbując pozbyć się mrowienia w miejscu porażenia. Ze strachem, rzuciła okiem na kucyki w płaszczach, po czym niechętnie powędrowała za czerwonoskórym inżynierem.
- Musicie być po prostu ostrożni w tej fabryce – Dr Atmosphere rzekł tonem przewodnika wycieczek – Jest tu wiele zakamarków, wnęk, otworów i dziur, w które moglibyście wpaść. Każdy musi być ostrożny, żeby się nie zranić. A że jesteście tak beznadziejni, to tylko chwila nieuwagi i nie będzie można was użyć już do niczego – spojrzał złośliwie na rozdrażnione źrebięta.
Kucyki przechodziły przez szereg sal, pełnych warczących maszyn i linii produkcyjnych, co chwila musząc schylać się pod zwisającymi kablami i ostrożnie przechodzić nad biegnącymi pod nogami rurami. Z każdym krokiem, fabryka stawała się coraz bardziej skomplikowana i mroczna. Pegazy ze wszystkich sił starały się znaleźć jakąkolwiek drogę ucieczki. Nie dostrzegły jednak nic, co mogłoby im pomóc.
- Pozwólcie, że teraz opowiem wam pewną historię – zaproponował doktor - Cloudsdale jest miastem, gdzie produkowana jest pogoda. Bez nas, cała Equestria byłaby jałowa, mroźna i ogólnie – nie stanowiłaby zbyt miłego do zamieszkania miejsca. To daje nam sławę i honor. Honor, który nie może zostać splamiony przez takie… eee… niekompetentne źrebaki jak wy. Jak inne kucyki mogłyby nas postrzegać i ufać nam, gdyby takie wyrzutki jak wy rozbijały się dookoła, nosząc imię obywateli Cloudsdale? Nie, nie, musimy coś z wami robić. Około tysiąc lat temu, pewien kucyk wpadł na genialny pomysł. Jaki? O tym przekonacie się sami. Dobra, teraz przejdźcie przez te drzwi. Szybko, zanim moi pomocnicy zaczną was osobiście do tego zachęcać .
Dr Atmosphere otworzył ciężkie, masywne drzwi, prowadzące do ciasnego korytarza, po czym wskazał wejście kopytem. Scootaloo spojrzała na niego. Ten natomiast z szyderczym uśmiechem obrócił się w stronę kucyka w płaszczu. Wystraszeni przyjaciele bez słów weszli do środka. Doktor roześmiał się ponownie.
- Rozkoszujcie się ostatnimi chwilami waszego żałosnego życia - Z tymi słowami zatrzasnął wrota.
Wszyscy przeszli do dużego pomieszczenia. Było ono dość wysokie i puste, przypominając salę teatralną. Na końcu hali stało sześć kwadratowych kadzi. Każda z nich wypełniona była innym Spektrum. Powyżej mieściła się specyficznie wyglądająca maszyna. Z centralnego zbiornika odchodziło sześć rynien, prowadzących do każdej z kadzi. Szczyt zbiornika był czerwony od rdzy, mimo że reszta maszyny lśniła i była czysta. Jeszcze wyżej mieścił się dość skomplikowanie wyglądający obiekt z łańcuchami i zębatkami, luźno zwisającymi z belek i rur, przytwierdzonych do sufitu. Na wysokości kilku metrów, na bocznej ścianie można było dostrzec długie rusztowanie – jakby balkon, na którego końcu mieściły się drzwi, prowadzące na zewnątrz pomieszczenia.
Na podłodze siedziała niewielka grupa załamanych, płaczących i cicho rozmawiających ze sobą kucyków.
- Popatrzcie na ich stroje, oni pochodzą z różnych innych szkół latania – Aurora poinformowała zszokowanym głosem – Widzicie te kucyki, o tam? Pamiętam wycieczkę, na której byliśmy wspólnie z uczniami prywatnej szkoły „Levitating Acres”. Kojarzę je właśnie z tej wycieczki.
- Więc… To właśnie tutaj trafiają wszyscy oblani? Nie są nigdzie wywożeni, tylko zmuszani do niewolniczej pracy do końca życia? – Orion zaszlochał. W zamian za pomoc innemu pegazowi, skazał siebie i swoją dobrą przyjaciółkę na życie w niewoli. Scootaloo, próbując pocieszyć Oriona, uniosła skrzydłem jego spuszczoną głowę. Uśmiechnęła się, rozumiejąc powód jego przygnębienia.
- Przynajmniej nie musimy przechodzić przez to w samotności – dodała miłym głosem.
Nagle wśród studentów zrobiło się zamieszanie. Kucyk z nieznanej szkoły wystartował, kierując się w stronę drzwi na rusztowaniu. W jednej chwili dwóch strażników błyskawicznie wzniosło się w powietrze i schwytało uciekiniera, wbijając w jego ciało elektrody paralizatorów. Mięśnie lecącego kucyka doznały bolesnego skurczu, a on sam spadł jak kamień, rozbijając się z głośnym hukiem o podłogę. Gwałtowny napad konwulsji ogarnął jego ciało. Wszystkie inne kucyki odsunęły się, wpatrując się z przerażeniem w leżącego pegaza. Spoglądały przez dłuższy czas.
Nie ruszał już się.
Niektórzy zapłakali. Większość jednak odeszła zbyt przejęta własnym losem, by okazywać jakiekolwiek emocje.
- Przez balkon chyba nie uciekniemy – Aurora powiedziała do siebie po cichu.
- Tak czy inaczej, i tak nie jesteś teraz w stanie latać – skomentował Orion.
- Ten medyk, Patches, czy jak on się tam nie nazywał. Nastawił kości moich skrzydeł i zabandażował rany. Nie wygram już żadnego wyścigu, ale… Przynajmniej mogę latać.
Przyjaciele powoli ruszyli naprzód, dołączając do grupki kucyków.
- Nawet nie próbujcie patrzyć na te drzwi, wy nieudolne muły! – krzyknął jeden ze strażników. Po tym tragicznym pokazie, nikt nawet nie myślał, by to robić.


„How, you ask, are they up to the task
To which the answer is in a simple facility”

Kilka dostojnie wyglądających pegazów weszło na rusztowanie, spoglądając na grupę kucyków z odrazą. Jeden z nich stanął na małym podeście i począł mówić – głośno i wyraźnie:
- Teraz już dokładnie wiecie, że nie zostaliście zesłani na wygnanie. Kara banicji nie istnieje. Nie istniała nigdy. Jesteście w Fabryce. Już nigdy nie opuścicie Fabryki. Zostaliście nazwani bezużytecznymi, podczas gdy nie jest to do końca prawda. Jesteście bezwartościowi jako Pegazy. Jednakże wciąż macie swoje przeznaczenie! Przeznaczenie, by służyć wszystkim kucykom w Equestrii. Będziecie pomagać nam w produkcji tęcz! Pięknych, magicznych tęcz. Czyż to nie ekscytujące? – tajemniczy mówca uśmiechnął się szeroko, otrzymując w zamian zniesmaczony wzrok każdego kucyka na dole – Tak myślałem – zachichotał – Mimo wszystko - dostąpicie tego zaszczytu. Zaszczytu, który zobowiązuje każdego z nas do zachowania tajemnicy. Dobrze, więc są jacyś ochotnicy?
Wszystkie kucyki poniżej, patrzyły wzrokiem pełnym nienawiści. Tylko jeden śmiałek, lekko różowawy pegaz, student ze szkoły Levitating Acres, zdecydował się wystąpić z szeregu i zawołać:
- Nie macie prawa! Jak Celestia i Luna, wiedząc o tym, zezwalają na takie czyny? To niewolnictwo! To tortury!
- Myślę, że wkrótce przekonasz się, że to jednak coś innego – odpowiedział drugi, wyłaniający się z mroku pegaz, zajmując miejsce na podeście. Nosił on ciemny płaszcz i maskę. Poprzedni mówca zszedł z podium, oddając głos następcy. Scootaloo spostrzegła, że był to kuc z oczami koloru róż, którego – jak jej się zdawało – widziała już kiedyś wcześniej. Przyglądała mu się w skupieniu. Jego głos kogoś jej przypominał.
- Tysiąc lat temu, kiedy Celestia wygnała Lunę z Equestrii i wysłała ją na księżyc, była zmuszona wykonywać trzy zadania. Pierwotnie zajmowała się tylko wznoszeniem słońca i spryskiwaniem nieba tęczami. Jednakże kiedy pojawił się dodatkowy obowiązek kontrolowania księżyca, musiała przekazać komuś innemu część swoich zajęć. Celestia powierzyła pegazom z Cloudsdale zaszczyt produkcji tęcz. Przez pierwsze kilkanaście lat, Spektra były wytwarzane przy współpracy z potężnymi jednorożcami. Spektrum to czysty barwnik, kolor sam w sobie. Wszystko na świecie zawiera w sobie Spektra, lecz nie da się ich tak po prostu zebrać. Nie istnieje żadna możliwość oddzielenia czystego koloru od obiektu. Z tego powodu Spektra wytwarzano syntetycznie za pomocą magii – zamaskowany kuc cały czas wpatrywał się w różowego pegaza – Trwało to do czasu, aż nasi inżynierowie dokonali przełomowego odkrycia. Opracowali genialny sposób pozyskiwania pigmentów. Zbudowali niesamowitą, lecz całkiem prostą w obsłudze maszynę, zdolną do ich ekstrakcji. Spektrum jednak nie może być wytwarzane z niczego. Chyba już wiecie co mam na myśli.
- Jak można być tak podłym!? – krzyknął różowy pegaz, z każdą minutą stając się coraz bardziej wściekły.
Tajemniczy kuc, a raczej klacz, zdjęła maskę, ukazując swoje oblicze. Jej sierść była jasnoniebieska, a grzywa mieniła się przepięknymi, tęczowymi kolorami. Kilka kucyków zaczęło ciężko oddychać. Scootaloo poczuła się, jak gdyby ktoś uderzył ją młotem w tył głowy. To była Rainbow Dash! Przez głowę pomarańczowej klaczki zaczęły przemykać najróżniejsze myśli, a obraz wirował jej przed oczami. To nie mogła być prawda. Być może to sobowtór, albo nieznana siostra bliźniaczka. Rainbow Dash nie mogła być tym potworem. Była przecież jej przyjaciółką, mentorką… jej jedyną rodziną - nawet jeśli w ich żyłach płynęła inna krew. Jak… Jak? Jak mogła to sobie wytłumaczyć?
- To muszą być żywe kucyki! Tylko takie, przez które magia Spektrum przepływa niezakłócona - Rainbow Dash wzniosła głowę i zaśmiała się maniakalnie – Tylko wtedy Spektra mogą zostać oddzielone! To był niesamowity pomysł, potwornie niesamowity. Sprawdzał się genialnie; mogliśmy syntetycznie wytwarzać Spektra o takiej samej, bądź nawet lepszej jakości niż naturalne. Poza tym znaleźliśmy sposób, jak zapobiec rozprzestrzenianiu się plagi pegazów nie umiejących latać! Buahahahaha!
Scootaloo stała w osłupieniu. Podczas gdy inne kucyki krzyczały z przerażenia i biegały po całym pomieszczeniu, próbując uciec przed nadchodzącym horrorem, młoda klaczka nie mogła już dłużej wytrzymać.
- MYŚLAŁAM, ŻE MNIE KOCHAŁAŚ! – zajęczała przeraźliwie, przerywając śmiech Rainbow Dash.
- Hę? – Dash spojrzała w dół, koncentrując uwagę na bursztynowo-pomarańczowym kucyku.
- Myślałam, że mnie kochałaś! Jak możesz robić mi coś takiego? Byłam pewna, że się o mnie troszczyłaś! Poza tym cała twoja pomoc… Całe moje życie traktowałaś mnie jak swoją małą siostrzyczkę! A ja uważałam cię za starszą siostrę! Byłaś moją dużą siostrą, naprawdę! Stanowiłaś jedyną rodzinę, jaką miałam! Dobrze o tym wiedziałaś! – łzy obficie spływały po jej twarzy, zamazując pole widzenia. Pierś bolała ją od ciągłego płaczu i krzyku. Nie mogła jednak przestać – Po tym… po tym wszystkim… Tak po prostu pozwolisz mi umrzeć? Trenowałam dla ciebie tak ciężko…
Przez chwilę wpatrywała się w podłogę. Wszyscy stali w ciszy. Scootaloo powoli uniosła głowę i z ogromnym smutkiem w oczach spojrzała prosto na Rainbow Dash. Prosto w jej oczy koloru róż, głęboko w jej umysł i duszę.
- Myślałam… że mnie kochasz.
Rainbow Dash popatrzyła na nią bez żadnych emocji. Nie było w niej ani miłości, ani współczucia. Tylko obojętność. Wszyscy wpatrywali się w Scootaloo. Rainbow Dash wrzasnęła z czystą, niewypowiedzianą nienawiścią:
- NAPRAWDĘ CIĘ KOCHAŁAM!!! Tak bardzo się dla ciebie starałam! Nauczyłam cię wszystkiego, co wiedziałam w nadziei, że zdasz ten egzamin! Miałaś w sobie coś, dzieciaku! Wiedziałam… Od dawna wiedziałam co tutaj robiono. Kiedy wykonałam Grom Tęczowy, oni przyszli po mnie… Chcieli znaleźć więcej sposobów wytwarzania Spektrum. Myśleli, że skoro jestem zdolna do naturalnego generowania tęcz, to mogę pomóc im w produkcji. Nic z tego nie wyszło, ale dowiedziałam się naprawdę sporo o Fabryce. Jestem teraz menadżerem, wiesz? Pracowałam w sekrecie, stwarzając pozory pracy jako zwyczajny kontroler pogody. Jak myślisz? Jakim sposobem mogłam pozwolić sobie na tak duży i piękny dom ponad Ponyville? Jak… – przerwała nagle, przypominając sobie o swojej złości. -Starałam się! Robiłam wszystko, by cię uratować! Nie zawiodłaś tylko siebie. Nie zawiodłaś tylko Cloudsdale. Zawiodłaś MNIE! Rozumiesz? Zawiodłaś mnie! A to jest najgorsza rzecz, jaką mogłaś kiedykolwiek uczynić. Teraz nie jesteś martwa tylko dla Cloudsdale. Jesteś martwa dla mnie.
Całe pomieszczenie milczało, gdy Scootaloo próbowała zrozumieć, co właśnie usłyszała. Nie mogła tego pojąć. Całkowicie straciła koncentrację. Nie mogła skupić się na niczym. Prawie się przewróciła, lecz Orion złapał ją w ostatniej chwili. Rainbow Dash, widząc to, wskazała kopytem i zawołała z jeszcze większą furią:
- Już nigdy nie zaznasz radości! Zrujnowałaś mnie! A teraz ja zrujnuję ciebie. Pracownicy! Ten brązowy, o tam! On idzie pierwszy!
- Nie! – Scootaloo, Aurora i Orion aż podskoczyli. Kucyki w płaszczach otoczyły Oriona, odpychając pozostałą dwójkę. Pegaz próbował się wyśliznąć, lecz jeden z ogierów solidnym kopniakiem zwalił go na ziemię. Orion ryknął z bólu.
- Odsunąć się! – kilku pracowników krzyknęło do Aurory i Scootaloo, ciągnąc skomlącego pegaza na środek pomieszczenia. Wielka maszyna zabuczała, a z sufitu zaczęły zniżać się łańcuchy kończące się kajdanami. Kuce w płaszczach zakuły Oriona w okowy, a ten bezbronnym wzrokiem popatrzył na Scootaloo.
- Nie martw się, Scoots. Kocham cię. Żegnaj.
- …Żegnaj, Orion – wydusiła Scootaloo – Ja… Ja też cię kocham.
Po chwili łańcuchy mocno pociągnęły i uniosły brązowego pegaza prosto pod sufit. Więzy przemieściły się w przeciwne strony, rozciągając kończyny ofiary.
- Okazuje się, że maszyna działa lepiej, kiedy żeberka są połamane – apatycznie wyjaśniła Rainbow Dash. Ciało Oriona było wykręcane dookoła osi. Jego wrzaski współbrzmiały z trzaśnięciami i chrupnięciami w jego klatce piersiowej. Jedna z wyłamanych kości rozdarła jego bok, sprawiając, że krzyki stawały się coraz cichsze i płytsze. Łańcuchy wyprostowały się, a kajdany otworzyły, zrzucając zmasakrowanego kucyka wprost do wlotu maszyny.
Scootaloo obserwowała „przedstawienie” z przerażeniem. Jej mózg nie był w stanie pojąć nic z tego ,co się właśnie działo. W tej chwili zrozumiała, że górna część urządzenia nie była zardzewiała. Była cała pokryta krwią. Z soczystym dźwiękiem rozszarpywanego mięsa, maszyna mieliła ciało Oriona, wyrzucając w górę strumienie krwi i zniekształcone kawałki narządów. Po pegazie pozostało tylko kopyto, sterczące pionowo z górnego otworu.
Kiedy rynnami znad kadzi zaczęło wypływać jaskrawe, barwne Spektrum. Scootaloo straciła przytomność. Ostatnią rzeczą, którą zapamiętała był zaniepokojony, drżący głos Aurory wypowiadający jej imię, gdy upadała na ziemię.

„In the Rainbow Factory, where your fears and horrors come true
In the Rainbow Factory, where not a single soul gets through”

- Scootaloo. Wstawaj. Wstawaj, teraz, szybko, Scootaloo. Wstawaj! Wstawaj!
Scootaloo potrząsnęła głową, przez chwilę zastanawiając się gdzie jest i co się dzieje. W jednym momencie odzyskała świadomość i stanęła na równe nogi. Aurora potrząsała jej głową. Strażnicy zbliżali się do klaczek, niosąc kajdany i gotowe do użycia paralizatory.
- Scootaloo! Idą po nas! Musimy coś zrobić!
Scootaloo rozejrzała się. Wszystkie drzwi były zatrzaśnięte. Z wyjątkiem jednych – tych na rusztowaniu. Kuce w płaszczach zbliżały się powoli, by zapobiec ucieczce źrebaków. Ich narzędziem był Strach. Scootaloo zwróciła spojrzenie ku wyjściu. Zrozumiała, że istniało tylko jedno rozwiązanie.
- Mam plan – wyszeptała Aurorze.
- Jaki plan?
- Czyść, Leć, Opadaj, Wróć.
Aurora skinęła głową na znak zrozumienia. Jej źrenice rozszerzyły się. Powtórzyła głośniej, by inne przerażone źrebięta mogły ją usłyszeć:
- Czyść, Leć, Opadaj, Wróć. Do dzieła.
- ‘Raz’ – Scootaloo zaczęła odliczanie.
- ‘Dwa’ – pisnęła Aurora, cofając się do przyjaciółki. Strażnicy byli już tylko kilka metrów od nich.
- ‘TRZY’!!! – wspólny krzyk rozległ się w całym pomieszczeniu. Wszystkie kucyki, które mogły latać, wystartowały. Kuce w płaszczach cofnęły się w dezorientacji, nie będąc pewnymi, co robić. Panował istny zamęt. Kilku sprytniejszych strażników uniosło się w powietrze, szykując paralizatory do działania i obierając za cel najbliższego źrebaka.
- Krok pierwszy – wykrzyczała Scootaloo – ‘CZYŚĆ’!
Na jej komendę, tłum kucyków - „porażek” rzucił się na strażników. Deszcz kopyt spadł na ich głowy. Rozpoczęła się krwawa masakra. Mimo, że część studentów zginęła w starciu, zdecydowaną większość ofiar stanowili strażnicy. Scootaloo i Aurora wylądowały na rusztowaniu, tuż przed drzwiami. Chwyciły za klamkę.
Wrota były zamknięte.
- Boże, co teraz zrobimy? – Aurora zapłakała.
- Wciąż jesteśmy na etapie ‘Czyszczenia’! – odpowiedziała, biorąc zamach i taranując drzwi. Aurora zrobiła to samo, skupiając swoje ciosy w miejscu, gdzie znajdował się zamek.
Rainbow Dash, stojąc na drugim końcu rusztowania, dochodziła do siebie po szoku, jaki wywołała w niej rebelia. Zauważyła Scootaloo próbującą wyważyć drzwi.
- Zabić ją! – krzyczała z całych sił do pozostałych przy życiu podwładnych – Zabić ją!
Pędziła galopem wprost na źrebaki, zapominając o użyciu skrzydeł. Scootallo zamknęła oczy, waląc coraz mocniej całym swoim ciałem. Drzwi w końcu zaczęły skrzypieć i wyłamywać się.
Za kilka sekund – jak przypuszczała – Rainbow Dash przybiegnie tutaj. „To koniec. Jesteśmy zgubieni” - Zaczęłaby płakać na nowo, gdyby nie fakt, że wyczerpała już całe zapasy swoich łez. Nic się jednak nie stało. Zamek drzwi został prawie wyrwany. Brakowało tylko kilku chwil, by można było rozpocząć ucieczkę. Scootaloo otworzyła zaciśnięte powieki. Skierowała wzrok na dalszą część rusztowania. Były tam wszystkie pozostałe kucyki, trzymające rozwścieczonego błękitnego pegaza i jego pomocników. Strażnicy jednak nie pozostawali bezbronni. Niektóre z kucyków, porażone przez nich prądem, spadały z jękiem na dół, czasami lądując nawet w maszynie do wytwarzania Spektrum.
Drzwi z hukiem wypadły do następnego pomieszczenia. Różowa klacz z Levitating Acres obróciła się w stronę Scootaloo i Aurory.
- ‘Leć’! – wykrzyczała bolesnym głosem. Otworzyła usta, by krzyknąć ponownie, lecz natychmiast została uciszona przez grupę kucyków w płaszczach. Rozwścieczona Rainbow Dash stała obok na tylnych kopytach, wymachując przednimi w powietrzu, jak gdyby szykowała się do szarży. Z małej, choć głębokiej rany na jej boku ciekła krew, a tęczowa grzywa była rozburzona i rozdarta. Wydała nieziemski ryk. Jej pozbawione jakichkolwiek uczuć oczy koloru róż zabłysnęły piekielnym blaskiem.
- No chodź, Aurora! –poleciła stanowczo Scootaloo, gdy jej przyjaciółka stała w niepewności – Musimy lecieć, jeśli w ogóle mamy przeżyć!
- Ja.. Nie mogę. To dla mnie za dużo. Moje skrzydła nie są jeszcze zdrowe – Aurora spojrzała na pomarańczową klaczkę szeroko otwartymi oczami – Leć sama, Scootaloo. Poinformuj wszystkich z zewnątrz, co się tu dzieje. Niech się w końcu dowiedzą – Ponownie obróciła się w stronę grupy wycieńczonych już kucyków, rozszarpywanych przez żądną krwi Rainbow Dash, której błękitna sierść lśniła teraz szkarłatem ściekającej krwi mordowanych studentów. Nie miała ona litości dla walczących o swoje życie nieszczęśników. Kilka ofiar nie było problemem, by zachować ciągłość produkcji. Cloudsdale było w stanie pozwolić sobie na chwilowy deficyt tęcz, bowiem już za kilka miesięcy miały przybyć kolejne „kucyki - porażki” z innych szkół. Po głowie Rainbow krążyła jedna myśl: Scootaloo musi umrzeć – tak brutalnie, jak to tylko możliwe.
Dziesiątki lat pracy w Fabryce Tęczy zniszczyły jej psychikę. Była jedynym pracownikiem dopuszczanym do kontaktu ze światem zewnętrznym, zmuszonym do utrzymywania w tajemnicy straszliwego sekretu Fabryki już od dzieciństwa. Doprowadziło to do powstania poważnych problemów psychicznych, na które nie pomogłaby już żadna terapia. Scootaloo była jedynym elementem jej życia, utrzymującym ją przy zdrowych zmysłach. Porażka podopiecznej zaprzepaściła wszystko. Nie było już żadnej logiki w jej czynach. Żadnych uczuć, żadnego sumienia. Tylko nienawiść. Czyste zło, wypełniające lukę pozostałą po miłości do Scootaloo. Rainbow Dash już nie istniała. Pozostał po niej bezduszny potwór.
- Ledwie cię znałam, Auroro – Scootaloo powiedziała głosem pełnym żalu do żółtego pegaza – Przykro mi, że nie dane mi było poznać cię wcześniej. Przykro mi że tak się poznaliśmy. Przepraszam, że musimy rozstać się w taki sposób – pociągnęła nosem. Jej smutne oczy ponownie wypełniły się łzami.
- Każde spotkanie z przyjacielem jest miłym spotkaniem – Aurora pocieszyła Scootaloo – Teraz musisz poinformować inne kucyki. Leć, Scootaloo. Leć. Żegnaj.
- …Żegnaj, Auroro – Scootaloo wzbiła się w powietrze i spojrzała w oczy żółtego kucyka po raz ostatni. Popędziła przez wąski korytarz. Nie miała pojęcia dokąd zmierza, ale wiedziała, że musi wykorzystać każdą możliwą szansę na wolność.
Aurora popłakiwała, stojąc na środku drzwi. Stanowiła ostatnią przeszkodę Rainbow Dash na drodze do Scootaloo. Błękitna klacz zrzuciła ostatniego z pozostałych przy życiu studentów z rusztowania i powoli podeszła do Aurory.
- O, jak słodko. Naprawdę myślisz, że taka kupa ***** jak ty może stanąć mi na drodze? Ale mnie rozbawiłaś. Żaden z was nie może konkurować z moją potęgą!
- Miłość może pokonać całe zło tego świata! – Aurora podrzuciła przednie kopyta w złości, a Rainbow Dash zatrzymała się naprzeciwko niej. Klaczka stała tuż przed Dash, blokując wejście do korytarza.
- No więc, dziwko, zobaczmy czy miłość pokona coś takiego – Rainbow Dash chwyciła jedno z zabandażowanych skrzydeł Aurory i pociągnęła z całych sił, wyrywając je całkowicie. Klaczka upadła na kolana, zaciskając zęby w ogromnym cierpieniu. Nie krzyczała jednak. Nie chciała dać tej przyjemności Rainbow Dash. Oprawczyni chwyciła drugie skrzydło, przeciągnęła Aurorę na środek rusztowania i mocnym kopnięciem zwaliła ją na ziemię. Po chwili, śmiejąc się do siebie, uniosła głowę leżącego źrebięcia w górę. Z satysfakcją obserwowała niesamowitą agonię, rysującą się na twarzy ofiary. Rainbow Dash wzniosła się w powietrze, niosąc wijącego się z bólu żółtego kucyka i wzleciała ponad maszynę. Z wybuchem złowrogiego śmiechu, szarpnęła skrzydło z całych sił. Aurora, pozbawiona jedynego łącznika z utrzymującą ją w powietrzu klaczą, spadła. Jej głowa wylądowała w maszynie jako pierwsza.
Po chwili z urządzenia zaczęło wypływać zielone i żółte Spektrum. Najpiękniejsze, jakie kiedykolwiek wyprodukowano. W pomieszczeniu pozostała tylko Rainbow Dash.

Scootaloo obejrzała się za siebie, serce waliło jej jak młot. Hałas nieprzerwanego łup, łup, łup, skutecznie zaćmił wszystkie inne dźwięki w jej głowie. Jej uszy pulsowały wraz z nim. Korytarz wyglądał zupełnie jak ten dolny, prowadzący do „sali teatralnej”: ciasny, z dziesiątkami wystających z różnych miejsc przeszkód. Za nią, jakieś 500 metrów z tyłu, podążała krwawa klacz, stanowiąca kiedyś jej jedyną rodzinę. Oba pegazy leciały z wyprostowanym ciałem, kopytami skierowanymi do przodu i skrzydłami uderzającymi w powietrze z niewyobrażalną prędkością. Jeden z nich – próbujący uciec, drugi – próbujący schwytać pierwszego. Wzrok Scootaloo skierował się z powrotem naprzód, koncentrując się na przeszkodach leżących przed nią.
- Teraz liczy się tylko to, co jest przede mną – pomyślała – Nieważne co zostaje z tyłu. Scootie, zignoruj to. Skup się.
Po raz kolejny Scootaloo poczuła nagły zastrzyk adrenaliny i pomimo obolałego i przemęczonego ciała, ogromny żal i uosobienie zła podążające za nią sprawiły, że jej zmartwienia zniknęły, a ona pędziła ze wszystkich sił. Przeleciała pod plątaniną kabli i rur, manewrowała pomiędzy wrzeszczącymi i narzekającymi na nią pracownikami. Rainbow Dash leciała prosto przed siebie, nie zważając na żadne przeszkody .
Podczas gdy ciało Scootaloo zajmowało się lotem, jej umysł szukał jakiejkolwiek możliwości ucieczki. Klaczka omijała ostre przeszkody i krawędzie z niesamowitą prędkością, przelatując przez niezliczoną ilość korytarzy, sal i klatek schodowych, w próbie zgubienia morderczego pościgu. Analizowała każdy zakątek i zakamarek, który minęła. Rozważała możliwość ukrycia się, lecz odrzuciła ten pomysł. Pomimo szaleństwa i obłąkania, Rainbow Dash wciąż miała w sobie na tyle sprytu i inteligencji, by domyślić się gdzie Scootaloo mogłaby się skryć.
Nagle, tuż przed sobą zauważyła pewnego rodzaju otwór w ścianie służący do odprowadzania odpadów. Być może prowadził prosto na niższe piętro. Nie była pewna, czy doleci nim do wyjścia z fabryki, czy może do spalarni śmieci. Uznała jednak, że ucieczka nim jest warta wszelkiego ryzyka. Obejrzała się za siebie po raz ostatni, by upewnić się, że oszalała klacz jest wystarczająco daleko. Rainbow Dash nie zwracała uwagi na żadne przeszkody i niebezpieczeństwa na swojej drodze, próbując pochwycić swą zdobycz. Przedzierała się prosto przez przewody elektryczne i rury z gorącą parą, by zaoszczędzić czas, ale każda kolizja spowalniała ją na tyle, by dać Scootaloo szansę na ucieczkę. Młoda klaczka gwałtownie zatrzymała się tuż nad otwartym, wąskim zsypem śmieci.
- ‘Opadaj’ – mruknęła do siebie, zamknęła oczy i złożyła skrzydła, opierając się chęci natychmiastowego zamachania nimi – otwór był na to za ciasny. Odliczyła w myślach, pogrążając się w nieprzeniknionej ciemności. Scootaloo w pełni zdała się na łaskę szybu. Raz, dwa, trzy. Otworzyła oczy i rozpostarła skrzydła. Wisząc w powietrzu, spojrzała w górę.
Rainbow Dash stała z kopytami położonymi na krawędziach zsypu, spoglądając w głąb. Z jej drżących oczu biła niezaspokojona żądza krwi. Klacz była za duża, by móc lecieć za źrebięciem, które samo ledwie zmieściło się w otworze. Nagle gniew zniknął z jej twarzy, ustępując miejsca szyderczemu uśmiechowi. Zaczęła śmiać się po raz kolejny. Jej głos, zniekształcony przez metalowy szyb, rozbrzmiewał w umyśle Scootaloo.
- Ty kretynko! Nigdy nie miałaś dobrego poczucia kierunku! – wyśmiała ją w diabelskim rechocie. Scootaloo w końcu spojrzała w dół, by ocenić swoje położenie.
- ‘Wróć’… – wycedziła.
Znów znajdowała się w „Sali teatralnej”. Z tą różnicą, że ta była teraz wypełniona przez strażników, próbujących ją okrążyć. Ich zamaskowane twarze były skierowane na Scootaloo. Rainbow Dash wykrzykiwała z góry rozkazy:
- Nie zabijać jej! Sama chcę to zrobić! Obezwładnić ją! Złapać ją! – zarżała, czując już swoje zwycięstwo. Kucyki w płaszczach poraziły Scootaloo paralizatorami. Klaczka błyskawicznie straciła przytomność, gdy prąd przepłynął przez nią. Jej wiotkie ciało zaczęło spadać, lecz zostało pochwycone i ułożone na ziemi przez pracowników. Pomarańczowy pegaz, leżąc na zimnej podłodze, został zakuty w kajdany. Gdy Scootaloo odzyskała przytomność, poczuła, że nie może się ruszać. Szarpała się, by uwolnić kończyny.
Wytrwale walczyła o swoją wolność.
Łańcuchy podniosły ją lekko w górę, stawiając twarzą w twarz z klaczą znajdującą się naprzeciw niej. Miała ona krwawo-czerwoną sierść, lśniącą w sztucznym świetle Fabryki. Na jej grzywie widniały niewielkie plamy pięknych, tęczowych barw, mimo, że włosy w większości pozostawały tak samo czerwone jak futro. Małe kawałki oderwanej skóry zwisały z różnych miejsc jej ciała, a niektóre fragmenty grzywy zostały wyrwane, pozostawiając łysinę. Jedyną wskazówką jaką miała Scootaloo, by rozpoznać kucyka, były tęczówki koloru róż, wpatrujące się w nią.
- Chcesz powiedzieć coś na koniec, ty żałosna, bezwartościowa dziwko?
Scootaloo uniosła wysoko podbródek, wciąż domagając się szacunku.
- Masz piękne oczy – powiedziała słodkim, wyraźnym głosem.

Dołączona grafika

Uploaded with ImageShack.us

Ponieważ to już kolejny raz, a wcześniej dostałeś upomnienie za to samo, to teraz ostrzeżenie.
Dołączona grafika
/Connor

  • 2

#1138

Kavi.
  • Postów: 61
  • Tematów: 5
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Rytuał
Autor: Patryk Kawa (własnego autorstwa)

Zbliżały się ich siedemnaste urodziny. Rodzice już od jakiegoś czasu uganiali się za prezentami i tortem urodzinowym, by przygotować swoim synom przyjęcie. Chcieli uczcić to, że żyją już siedemnaście lat z nimi, a dodatkowo rodzice z dziećmi nie mieli żadnych problemów tym bardziej chcieli żeby poczuli się docenieni.
Bliźniacy - bo bracia byli właśnie bliźniakami - nie narzekali specjalnie na imprezę urodzinową o której się domyślali. Oczywiście, nie byli też zachwyceni ponieważ w ich wieku nie miało się wielkiej ochoty spędzać urodzin z rodziną. Zapewne woleli pójść do znajomych, a przynajmniej John który był typem imprezowicza. Sam raczej nie spędzał dużej ilości czasu ze znajomymi, wolał zaszyć się w pokoju z jakąś książką.
Bracia różnili się prawie wszystkim, za wyjątkiem wyglądu. Sama interesowały zjawiska paranormalne, wszelkiego rodzaju zaklęcia, voodoo, sekty i satanizm. John nawet nie myślał o takich rzeczach, a tym bardziej w nie nie wierzył. Sama jednak nie obchodziło to, że nikt a nawet brat nie rozumie jego zainteresować.
Szykował coś na ten dzień. Dzień siedemnastych urodzin, który miał nastąpić jutro. Znalazł gdzieś krótką instrukcję, podpisaną nazwiskiem La Veya. Nie wierzył, że autorem jest ten La Vey - założyciel Kościoła Szatana - ponieważ nigdy nie słyszał o takiej publikacji, która by wyszła spod jego ręki. Jednak jego zdaniem, całość wyglądała dość wiarygodnie, za wyjątkiem podpisu.
Rytuał, którego to właśnie była instrukcja był cholernie wymagający, mimo to, Sam postanowił go sprawdzić. I musiał się śpieszyć, ponieważ można go było wykonać jedynie w dni siedemnastych urodzin. Był jednak podekscytowany, ponieważ przygotował już wszystko, prawie wszystko. Brakowało mu jednego składnika, który miał zdobyć jutro.
Ranem, w dniu urodzin Sam wstał dość późno, bo o dziesiątej. Zszedł na dół, do rodziców, którzy byli już ubrani i wyszykowani do wyjścia. Powiadomili go, że wychodzą na zakupy a John poszedł się spotkać ze znajomymi. Byli w błędzie, ale to właśnie szło po myśli Sama. Gdy wyszli z domu, zapalił papierosa by odstresować się przed rytuałem oraz poczekać by być pewnym, że rodzice odjechali wystarczająco daleko i nie wrócą niespodziewanie.
Po odczekaniu odpowiedniej ilości czasu Sam wręcz zbiegł do piwnicy. Czekał tam na niego przygotowany stół a na nim porcelanowa misa, precyzyjnie naostrzony nóż myśliwski ze stałą głownią, kreda i jakaś puszeczka.
Obok starego, drewnianego stołu stało krzesło dentystyczne - nieużywane już krzesło, które ojciec bliźniaków, dentysta wymienił - a na nim przywiązany John. Miał wepchaną do ust szmatę, która uniemożliwiała mu krzyki. Sam ściągnął go tu wieczorem a wcześnie rano wysłał z jego telefonu do rodziców sms'a w imieniu Johna informując ich, że jest u znajomych.
John patrzył na niego z ogromnym przerażeniem nie wiedząc jeszcze, co brat planuje. Sama nawet to spojrzenie napawało dziwnym uczuciem, lecz to uczucie było przyjemne. Pierwsze co zrobił, to wziął ze stołu kredę i namalował nią na ścianie okrąg, tak jak to nakazywała instrukcja przez niego znaleziona. Później, wziął misę i nóż, Podszedł z nimi do brata i podstawił miskę pod nadgarstek, który rozciął szybkim cięciem wzdłuż żył by zlało się jak najwięcej krwi. Później miał rozciąć brzuch swego brata, lecz przed tym wyciągnął szmatę z jego ust by wsłuchać się w głośne krzyki.
Po krótkim rozbawieniu wywołanym przez krzyki brata, wbił nóż w jego brzuch i poprowadził ostrzę od pępka w górę. W tym momencie John omdlał, przez co Sam nie mógł już umilać sobie tego czasu słuchaniem dźwięku tak przyjemnego dla jego ucha. Ale to co miało nastąpić później, miało być jeszcze przyjemniejsze. Po rozcięciu Johna odłożył nóż i zanurzył dłonie w jego wnętrznościach by po chwili wyrwać serce. Gdy je wyciągnął, bezceremonialnie wrzucił je do miski, w której zebrała się już odpowiednia ilość krwi.
Przeniósł misę na stół i wsypał do niej zawartość puszki. W środku było mnóstwo malutkich kosteczek, prawdopodobnie należące do jakichś ptaków. Gdy skończył, włożył dłoń do środka i zamieszał wszystko. Dziwne było to, że nie wywołało to u niego żadnych odruchów wymiotnych, ani nic w tym stylu. Wszystko robił raczej z przyjemnością.
Po skończeniu mieszania "mikstury" zebranej w misie podszedł do ściany na której namalował okrąg. Wyciągnął ze środka serce i poprawił nim kontury namalowane kredą. Teraz był to raczej krwawy szlak. Gdy skończył, w środku namalował jeszcze odwrócony pentagram którego wierzchołki kończyły się na okręgu. Odłożył misę na ziemi i zrzucił wszystko ze stoły a potem przysunął go do ściany.
Brata przeniósł na stół który już stał pod ścianą. Oblał jego ciało zawartością misy a serce położył na klatce piersiowej w miejscu, gdzie powinno się znajdować. Teraz pozostało mu tylko czekać, aż stanie się to co ma się stać.
Czekał długo, lecz w końcu usłyszał krzyk. Głośny krzyk, który nie należał do jego brata a był raczej kobiecy, jak jego matki. Lecz to nie możliwe, żeby jego matka wróciła tak wcześnie. Miał nadzieje, że to symbolizuje nadejście tego, na kogo czekał. Demona, którego miał przywołać rytuał. Ostatnie co widział, to swoje dzieło na ścianie. Później poczuł jak chwytają go dwie pary rąk i ciągną w jakimś kierunku. Wiedział, że to ma tak wyglądać, miał się obudzić przed postacią demona, który za uwolnienie da mu wszystko czego zapragnie.
Jednak obudził się w innym miejscu. W biały, małym pokoju w którym nie znajdowało się nic oprócz łóżka na którym leżał. Jego ruchy coś krępowało. Po podniesieniu głowy, zobaczył, że nie może się ruszać przez biały kaftan.


Użytkownik Kavi edytował ten post 18.04.2013 - 17:10

  • 10

#1139

mizantrupia.
  • Postów: 25
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

630-296-7536
autor: boothworld
tłumaczenie: ja



Jestem pewien, że wszyscy na /r/nosleep są już przyzwyczajeni do wołania o pomoc w opowieściach. Pomóżcie mi, pomóżcie, bla, bla, bla. Nie będę was zanudzał kolejną. Nawet gdybyście chcieli to zrobić, nie moglibyście, bo jesteście bezużyteczni.
Dlaczego?
Ponieważ nie jesteście członkami.
Chciałbym tylko sam nim nie być.
Wszystko zaczęło się dość niewinnie – od telefonu.
Nie spałem już od kilku godzin, rozpakowywałem się i sprzątałem czekając na telefon od hydraulika. Właśnie się przeprowadziłem do małego domku, którego wykonawcy spieprzyli wszystko, co tylko możliwe. Przez to na mnie spadła cudowna odpowiedzialność naprawienia każdej rzeczy, którą zrobiono tu źle – a to oznaczało cholernie dużo roboty.
Telefon zadzwonił o 12:06.
Nie jest źle, pomyślałem. Zazwyczaj hydraulicy nie fatygowali się z dzwonieniem do 17:00. Nie mówiąc już o faktycznym pojawieniu się na miejscu.
Po odebraniu nie miałem nawet szansy się przywitać, bo jakiś kobiecy głos powiedział mi, że mam „poczekać na następnego dostępnego konsultanta”.
Usadowiłem więc tyłek na blacie w kuchni. Obecnie w domu nie dało się znaleźć wielu powierzchni niezajętych przez pudła i kartony. W słuchawce zaczęło brzdąkać coś w rodzaju muzyczki z windy. Zaczynałem powoli odpływać, ale telefon nagle zamilkł, a drzemkę uniemożliwił mi akord fortepianu. Brzmiał tak, jakby były tam trzy nuty, które zupełnie do siebie nie pasowały. Zagrał dwukrotnie.
Znów pojawił się głos na linii.
- Witamy w Boothworld Industries. Mam na imię Samantha i będę dziś pańską konsultantką. Nazwisko?
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, więc po prostu podałem jej swoje personalia.
- Proszę pana, wiem kim pan jest, jestem pańską konsultantką. Proszę podać mi nazwisko, do którego mamy uzyskać dostęp.
- Nie rozumiem – odparłem.
- To może być ktokolwiek. Potrzebujemy tylko nazwiska.
- Uch, w porządku.- Postanowiłem wymyślić jakieś imię. – Harold Withers.
- Jako pańska konsultantka muszę podkreślić, że fikcyjne lub nieznane panu nazwiska nie mogą być stosowane.
- Stosowane do czego? – zapytałem. Skąd ona w ogóle wiedziała, że to było zmyślone? Cała ta sytuacja wyglądała mi bardziej na jakiś żart, ale nie mogłem sobie przypomnieć, czy podawałem komukolwiek mój nowy numer.
- Do przemodelowania.
- Przemodelowania? Czy to hydraulik? – zapytałem zdezorientowany.
- Witamy w Boothworld Industries. Mam na imię Samantha i będę dziś pańską konsultantką. Nazwisko?
Wziąłem to za tak i podałem im imię mojej byłej dziewczyny.
- Jessica Goodwin.
Po drugiej stronie usłyszałem stukanie w klawiaturę. W słuchawce brzmiało to nienaturalnie głośno, jakby uderzała w klawisze pięściami. Po kilku chwilach znów się odezwała.
- Jessica Goodwin. Przemodelowanie planowane jest na 21 sierpnia 2015. Czy chciałby pan zmienić ten termin?
Zapadło milczenie. Nie mogłem w to uwierzyć. Nie mogłem również rozgryźć, kto postanowił zabawić się w taki idiotyczny dowcip.
- Z kim rozmawiam? Czy to ty, Jess? Żartujesz sobie ze mnie? – zapytałem.
Kobieta długo nie odpowiadała. Miałem wrażenie, że ktokolwiek znajduje się po drugiej stronie słuchawki właśnie toczy ze sobą walkę, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
- Halo?
- Tak czy nie, proszę pana?
- Tak? – odparłem w końcu, nie wiedząc zupełnie, o co ta kobieta mnie pyta.
- Mogę ustalić spotkanie na wtorek. Czy to by panu odpowiadało?
W tym momencie zastanawiałem się, czy z moją głową wszystko jest w porządku i czy faktycznie nie rozmawiam z firmą hydrauliczną.
- A dzisiaj? - zapytałem. – Czy macie dostępny termin na dzisiaj?
- Zazwyczaj niemożliwe jest przełożenie terminu na tak krótki okres oczekiwania, ale dzisiaj mieliśmy jedno odwołanie. Czy odpowiadałaby panu trzecia?
- Trzecia jest w porządku – odparłem, wciąż właściwie nie wiedząc, o czym dokładnie rozmawiamy.
- A zatem trzecia. Czy chciałby pan odbyć rozmowę telefoniczną?
- Eee… jasne.
- Wspaniale. W imieniu Boothworld Industries dziękuję i witam w klubie. Życzę udanego dnia.
Dziwaczny akord znów zagrał dwa razy i połączenie zostało przerwane. Przewróciłem oczami i wróciłem do rozpakowywania się.
Równo o trzeciej po południu zadzwonił mój telefon.
- Halo?
- Witam ponownie. Tu Samantha z Boothworld Industries. Pańska rozmowa telefoniczna rozpoczyna się teraz.
- Co ty… - zacząłem, ale przerwały mi te cholerne dźwięki pianina. A potem usłyszałem głos Jessicy.
- Dlaczego to robisz? – pytała roztrzęsionym głosem. Słyszałem, jak wciąga gwałtownie powietrze, tak jakby szlochała.
- Jessica? – sapnąłem do telefonu.
- Proszę pana – odezwała się konsultantka. – Ona pana nie słyszy. To tylko rozmowa telefoniczna. Spotkanie zostało już ustalone.
- Proszę – błagała Jessica. – Proszę, nie rób tego. Zrobię wszystko, co chcesz. Wszystko. Wszystko, czego zechcesz, proszę! Mogę nawet-
Głos Jess nagle został zdławiony, przeszedł w głośne charczenie. Wszystko, co słyszałem teraz na drugim końcu linii to był szelest ubrań i świszczący, zduszony oddech. W końcu to wszystko ustało. Ktoś podniósł telefon.
- Zaplanowane prace zostały ukończone – odezwał się jakiś męski głos. – W imieniu Boothworld Industries dziękuję i witam w klubie. Życzę udanego dnia.
- Proszę pana? – W słuchawce znów rozbrzmiał głos Samanthy. – Czy to pana usatysfakcjonowało?
Siedziałem przez kilka długich chwil w milczeniu. Czułem jak zimny pot spływa po całym moim ciele, krople z mojej twarzy spadały na klatkę piersiową, jakbym jeszcze przed chwilą stał w ulewie. Jessica była moją byłą, bo nakryłem ją w łóżku z moim najlepszym przyjacielem na imprezie w liceum. Pieprzyli się z werwą króliczków po rocznym celibacie.
Moje usta powoli rozciągnęły się w uśmiechu.
- To było fantastyczne – wyszeptałem.
- Wspaniale – odpowiedziała konsultantka. – Dla Boothworld Industries klient jest najważniejszy. Czy chciałby pan ustalić kolejne spotkanie?
Patrząc na wodę wyciekającą spod zmywarki, jeden z pięciu milionów błędów w tym cholernym miejscu, uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
- Tak – powiedziałem. – Tak, chciałbym.
- Nazwisko?
- Dan. Nie znam reszty. Zbudował mój dom.
- Dan Arencibia. Przemodelowanie planowane jest na 13 lipca 2032. Czy chciałby pan zmienić termin?
- Tak.
- Czy środa panu odpowiada?
- Nie wspominałaś przypadkiem wcześniej o wolnym terminie we wtorek?
- Owszem, niestety został on już zajęty przez innego członka. Czy środa panu odpowiada?
- Nie – odparłem. – W tym dniu mam rozmowę o pracę. Mógłby być czwartek.
- Niestety, ale to niemożliwe – rzekła swoim spokojnym, profesjonalnym tonem. - Pańskie przemodelowanie ustalone jest na środę wieczorem.
- Co? – wykrztusiłem.
Powtórzyła mi dokładnie te same słowa.
- Czy możemy przełożyć moje przemodelowanie? – zapytałem po chwili.
- Oczywiście, proszę pana – odpowiedziała kobieta. Zabrzmiało to tak, jakby uśmiechała się mówiąc te słowa. - Zawsze jest jakiś sposób.
Czekałem, żeby wyjaśniła mi, jaki to sposób. Nie odzywała się.
- JAK? – krzyknąłem do słuchawki drżącym głosem.
- Boothworld Industries zawsze stara się pozyskać nowych członków. Jednak do naszego klubu można się przyłączyć tylko przez zaproszenie. Niestety liczba zrzeszonych znacznie zmniejszyła się w ostatnich latach. Recesja. Wojny. Polityka. Chcielibyśmy, by w celu przesunięcia własnego przemodelowania, pozyskał pan dla nas kilku nowych klubowiczów.
Światełko na końcu tunelu, pomyślałem.
- Ilu osób potrzebujecie? – zapytałem.
- Tysiąca.
Zakrztusiłem się z wrażenia.
- TYSIĄCA?
- Tak, proszę pana. W przeciwnym razie będziemy musieli utrzymać termin zaplanowanego spotkania. Musimy również pana poinformować, że członek, który to ustalił życzył sobie również rozmowy telefonicznej.
W tym momencie czas jakby się dla mnie zatrzymał. Życie przeleciało mi przed oczami. Nie zmieniło to niczego, to były tylko setki wspomnień, które nie robiły żadnej różnicy, nie czyniły nic w tej sytuacji.
Myślałem, że to się nie dzieje, a ludzie po prostu piszą sobie takie rzeczy w książkach, żeby było bardziej dramatycznie.
A jednak.
Czułem suchość w ustach, a serce waliło mi młotem.
- Zdobędę dla was tysiąc członków – wyszeptałem.
- W imieniu Boothworld Industries dziękuję i witam w klubie. Życzę udanego dnia.
Połączenie zostało zakończone.
Odłożyłem telefon i gapiłem się w niego przez długi czas. Moje przemodelowanie ustalone jest na środę i gdzieś jest ktoś, ktoś do kogo zadzwonią tuż przed moją śmiercią, by mógł sobie posłuchać moich kilku ostatnich oddechów, jeżeli nie zdobędę tysiąca nowych członków dla Boothworld Industries. To zabawne. Zawsze chciałem dołączyć do jakiegoś elitarnego klubu. Skull and Bones. New World Order. Nie jestem pewien, jak udało mi się dostać, ale teraz jestem członkiem. Do środy mam czas, żeby się tym nacieszyć.
Tak jak powiedziałem na początku: nawet gdybym chciał waszej pomocy, nie moglibyście mi jej dać, bo nie jesteście zrzeszeni.
Członkostwo jest tylko na zaproszenie.
Zapraszam was.
Możecie mi pomóc.
Wystarczy zadzwonić: 630-296-7536.

Użytkownik guest edytował ten post 20.04.2013 - 02:24

  • 18

#1140

Kavi.
  • Postów: 61
  • Tematów: 5
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Tortury
Autor: Patryk Kawa (własnego autorstwa)

Znajdowała się w ciemnym pomieszczeniu, które było oświetlone jedynie jedną, lecz mocną żarówką zwisającą swobodnie z sufitu prosto nad nią. Leżała na metalowym stole którego chłód czuła większości swojego ciała. Przez to mogła odczuć, że była w samej bieliźnie. Nie pamiętała co się stało i skąd się tu wzięła. Jedyne co sobie przypominała to imprezę, lecz nawet to wspomnienie było zamglone. Cholernie bolała ją głowa a gdy chciała wstać poczuła, że do stołu jest przywiązana.
Nad nią - śliczną szatynką o piwno-brązowych, ciemnych oczach, bladej cerze i delikatnym, drobnym ciele - stał mężczyzna. Wysoki, barczysty mężczyzna ubrany w fartuch lekarski. Lecz nie było to takie ubranie jakie można było zobaczyć u normalnych lekarzy w szpitalach. Ten fartuch był koloru czarnego. Na głowie mężczyzna miał nałożoną obcisłą kominiarkę, która miała pozostawione tylko niewielkie otworki na oczy. Stał do niej prawym profilem i szukał czegoś na drugim stole.
Dziewczyna ledwo obracała głową, oprócz migreny która ją męczyła, bolała ją również szyja. Przez ubranie mężczyzny nie mogła wiele dostrzec bo zaledwie te cholerne, puste oczy. Bała się strasznie, nie wiedziała co napastnik zamierza, lecz zapewne nie należało to do rzeczy najprzyjemniejszych. Po jej ciele zaczęły spływać delikatne strużki potu. Zaczęła krzyczeć, a jej głos odbił się echem. W tej chwili usłyszała też śmiech faceta i zrozumiała, że krzyk jej w niczym nie pomoże. Z trudem rozejrzała się ponownie i ujrzała ceglaste ściany. Mogła się domyślać, że są albo w jakiejś piwnicy, albo w wygłuszonym pomieszczeniu, lub w miejscu oddalonym od ludzi.
Mężczyzna w końcu znalazł to czego tak długo szukał, jednak ona nie mogła jeszcze dostrzec co to. Przykucnął i zaczął kręcić czymś pod stołem, a ten uniósł się do góry. W tym momencie ślicznotka znowu zaczęła krzyczeć, jednak nie trwało to długo bo wiedziała, że jej to nie pomoże a nie chciała dać oprawcy satysfakcji. Gdy przestałą krzyczeć, stół był na odpowiedniej wysokości ale mężczyzna stał nad nią wyczekująco jakby czekał aż znowu usłyszy ten krzyk. Zdenerwował się tym, że dziewczyna odbiera mu tę przyjemność i uderzył ją w twarz otwartą dłonią. Musiało to ją zaboleć, jednak nadal nie zareagowała. Chciała się wyrwać, lecz nie udało się jej to.
Odłożył wcześniej wybrany przedmiot i sięgnął po strzykawkę z jakimś płynem. Przytrzymał rękę kobiety i wstrzyknął jej to jak jakiś narkotyk. Wiedział, że zanim zacznie działać zajmie to chwilę. Dlatego, czekając oparł się o ścianę, z kieszeni fartucha wyjął papierosy i odpalił jednego. Gdy dochodził do połowy, dziewczynie mimowolnie zaczęły przymykać się oczy.
Gdy się obudziła chciała wydać z siebie krzyk, jednak był on niemy. Czułą w ustach posmak krwi i jeszcze jakiś jeden, nieprzyjemny, metaliczny. Ponownie chciała krzyknąć, lecz znowu nie dało to żadnych efektów. Psychopata stwierdził, że jeśli odbierała mu tak wielką przyjemność to już nigdy się nie odezwie - oczywiście, jeśli w ogóle ona to przeżyje, w co wątpił. Musiał w jakiś sposób uszkodzić jej struny głosowe.
Po tym zabiegu znowu chwycił narzędzie, które miał w dłoni wcześniej. Przez chwilę napawał się widokiem dziewczyny, po której twarzy obficie spływały łzy i która nadal starała się wydać jakiś odgłos.
Po chwili cieszenia się tym widokiem, uniósł dłoń z jakimś narzędziem wyżej. Teraz dopiero dziewczyna mogła dostrzec, że były to lekko zardzewiałe kombinerki. Położył drugą dłoń na jej udzie i przesuwał ją w dół, przez łydkę aż do stopy. Gdy tam dotarł mocno ścisnął ją w dłoni, by się nie wyrywała a kombinerki przyłożył bliżej. Wiedziała już, co on chcę teraz zrobić, starała się szarpać nogą jednak niewiele to pomogło. Mężczyzna wyrwał pierwszy paznokieć od małego palca szybkim i silnym ruchem. Krew siknęła prosto na jego fartuch, on się jednak tym nie przejmował i przeszedł do wyrywania reszty paznokci. Obcisła kominiarka lekko się uniosła, przez co można było stwierdzić, że oprawca uśmiecha się podczas tej czynności.
Dziewczyna przez ten czas wiła się okropnie, musiało jej to sprawić spory ból, lecz mężczyzna w końcu skończył robotę przy obu stopach i zostawił ją na chwile w spokoju. Gdy dziewczyna ostrożnie ruszała palcami u stóp - co również szło jej ciężko i z bólem - mężczyzna przesypał zebrane paznokcie do słoika leżącego na stole. Ślicznotka nie miała dużo czasu by odetchnąć, bo zaraz znowu zajął się paznokciami u jej dłoni...
Zakręcił mały słoik w którym zebrało się równe dwadzieścia paznokci. Pozostawił przez ten czas płaczącą dziewczynę na stole i odstawił słoik. Stał nad drugim stołem z narzędziami, zastanawiając się co zrobić teraz. W końcu, znalazł narzędzie pasujące do kolejnej czynności którą sobie zamarzył.
Podniósł obcinaczkę do cygar. Widocznie nie da jej palcom jeszcze spokoju. Zaczął wszystkie odcinać, znowu rozpoczynając od stóp. Krew sikała jeszcze mocniej niż poprzednio, zostawiając umazany cały fartuch i stół. Dziewczyna widocznie cierpiała, co raczej nie było dziwne w tej sytuacji. Skoro przyjemności nie mógł mu już sprawiać krzyk dziewczyny, to chociaż cieszył się jej łzami i krwią wylewającą się z niej.
Palce również zebrał do słoika, tym razem większego i zapalił kolejnego papierosa. Palił szybko, ponieważ martwił się, że nie pozostało mu wiele czasu nim dziewczyna się wykrwawi. Po skończeniu papierosa, zgasił go na jej szczupłym brzuchu co spowodowało, że kobieta uniosła się na stole wypinając brzuch w górę.
Odrzucił peta na bok i ponownie wziął się za kombinerki. Tym razem dłonią na siłę otwarł jej usta, chciał wyrwać jej zęby. Na nie również miał już przygotowany słoik. Oprócz tego na zęby obok leżał jeszcze jeden.
Zęby wyrywał od górnej szczęki idąc od prawej strony. Z czasem szło mu coraz ciężej, ponieważ krew zalewała jej usta. Zatrzymał się za połową górnego uzębienia, by podłożyć pod jej głowę coś, co by utrzymało ją w pozycji takiej, przy której nie zadławi się własną krwią.
Wrócił do wyrywania zębów. Nie przeszkadzało mu nawet to, że kręciła głową. Co prawda, wyrywanie przez to trwało dłużej lecz sprawiało to więcej bólu jej niż problemu mu, ponieważ uderzał kombinerkami w jej dziąsła i wargi.
Po skończeniu ponownie wszystko co zebrał przesypał do słoika i zakręcił. Jak się okazało, drugi słoik był przygotowany na język ponieważ znowu wsadził jej kombinerki do zakrwawionych ust. Dziewczyna znowu zaczęła intensywnie ruszać głową, nie przejmując się już szyją. Teraz wszystko ją bolało, nie tylko szyja. Napastnika zdenerwował fakt, że dziewczyna dalej utrudnia i ponownie uderzył ją w jeden z policzków. Znowu wsadził kombinerki w usta i mimo, że wodziła językiem po całej jamie ustnej w końcu udało mu się go chwycić. Ścisnął go z całą siłą i tak samo silnie pociągnął. Wyrwanie go sprawiło mu wiele problemów, jednak w końcu się udało. Odrzucił kombinerki, bo już nie będą mu potrzebne i wrzucił śliski język do słoika, który zakręcił jak każdy poprzedni.
Kończył już swoją prace. Zostało mu do wykonania kilka czynności a miedzy innymi wycięcie kawałka skóry. Wziął ze stoły skalpel i przyłożył go do uda dziewczyny. Zaczął ciąć powoli aż wyciął spory prostokąt. Spod stoły wyciągnął jeszcze dwa słoiki, jeden większy i drugi dużo mniejszy od niego. Odkręcił je po czym wrócił do odcinanej skóry. Oderwał ten płat który wcześniej wyciął i upchnął go do słoja.
Śmieszyło go to, jak dziewczyna wiła swoim ciałem po całym stole. Ale również było to dla niego jedną z najważniejszych części tego co robił. Uwielbiał, jak kobiety reagują na ból. Drugą ważną częścią było kolekcjonowanie części ich ciała co właśnie robił.
Wziął niewielką łyżeczkę i podszedł bliżej jej twarzy. Dosłownie zaczął wybierać nią jej oczy, zanurzając łyżeczkę w jej oczodół od dołu. Gdy gała była na łyżce, wziął ją w dłoń i odciął połączenie gałki z mózgiem. To samo zrobił z następną i wrzucił je do słoika. Będzie mógł teraz już zawszę oglądać jej piękne oczy.
Dokręcił dokładnie wszystkie słoje i wrzucił je do koszyka. Zwykłego, sklepowego koszyka. Ze stołu wziął jeszcze nóż i rozciął nim brzuch dziewczyny nie trudząc się o żadną wprawę ani precyzje. Chciał jedynie by dziewczyna się szybciej wykrwawiła. Uniósł kominiarkę na wysokość nosa i pocałował kobietę w policzek.
Wyszedł z koszykiem z pomieszczenia pozostawiając ją do wykrwawienia. Szedł długim korytarzem, w którym nie było w ogóle światła. Lecz znał go już dobrze i szedł na pamięć. W końcu skręcił do pewnych drzwi, do pokoju w którym znajdowały się półki z dużą ilością słoików o podobnej zawartości do tych, które miał przy sobie. Słoiki z koszyka zaczął układać obok reszty.
W końcu wrócił do dziewczyny niosąc drewnianą beczkę. Odwiązał już martwą ślicznotkę od stołu i zaczął upychać ją do beczki łamiąc przy tym kręgosłup i kości. Po długiej męczarni w końcu się to udało. Zamknął wieko beczki i przeniósł ją do innego pomieszczenia, gdzie równo obok siebie było ułożonych ponad dziesięć takich samych beczek.


  • 2


 


Inne tematy z jednym lub większą liczbą słów kluczowych: Creepypasta, Opowiadania, Telewizja

Użytkownicy przeglądający ten temat: 5

0 użytkowników, 5 gości oraz 0 użytkowników anonimowych