Skocz do zawartości


Zdjęcie

Creepypasty(urban legends)

Creepypasta Opowiadania Telewizja

  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
1611 odpowiedzi w tym temacie

#1156

OmgLolWtf.
  • Postów: 2
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Od początku wiedziałem że wyprawa tam nie jest najlepszym pomysłem. Zwłaszcza, iż krążyły o tym miejscu dziwne legendy, ludzie mówili że widzieli dziwne stworzenie grasujące nieopodal tego tunelu. Zarys stworzenia był... specyficzny. Zawsze w filmach czy strasznych historiach mówiono o tajemniczych zgarbionych postaciach, z wielkimi kłami lub dużymi, hipnotyzującymi oczami. To "coś" było opisywane jako człowiek z uciętymi rękoma z których wystawały zaostrzone kości. Nie miał koszulki, niektórzy widzieli go całego wysmarowanego krwią. Miejscowi opowiadali, że "Butcher" uwielbia polować na ludzi i zwierzęta. Najstraszniejsze było to, że w przeciągu ostatniego roku zaginęło tam sześć osób. Gdybym wtedy posłuchał głosu swojego sumienia, a nie głosu Mika... Nasza ekipa składała się z czterech osób. Ja (nie podam swojego imienia ze względu na bezpieczeństwo), Mike (mój najlepszy przyjaciel, poznałem go w zerówce), Sarah (dziewczyna Mika, na prawde ładna i przemiła dziewczyna), i Andy (też kumpel z czasów zerówki, skubany nie bał się niczego ani nikogo). Jak to się zaczęło? Heh, jak typowy scenariusz do horroru, grupka przyjaciół usłyszała straszną historię na temat dziwnego miejsca i postanowiła się tam wybrać. Naszą wyprawę ustanowiliśmy na 04.04, czyli w urodziny Sarah. Wszyscy dobrze wiedzieliśmy, że lubi ona się bać, ciągle wyciągała Mika do kina na jakieś horrory, lub spacery w środku nocy. Dzień przed ekspedycją postanowiliśmy wziąć tylko latarki i picie, pragnęliśmy zobaczyć co właściwie w tym tunelu jest. Nikt z nas nie wierzył w naciągane opowieści o zombiaku zabijającym ludzi, choć na wieść o zaginięciu sześciu osób nasza odwaga jakby troche zmalała, zwłaszcza moja. Właściwie dowiedzieliśmy się o tym kilka dni przed wypadem, co spotęgowało nasz strach. Chwile przed wyprawą zwątpiłem. Zapytałem ekipy, czy to aby na pewno dobry pomysł, zwłaszcza że mieliśmy wyruszyć o 17:30, a do samego tunelu mieliśmy około godziny drogi przez las i kawałek przez łąke, kompletnie pozbawioną drzew czy krzewów. Przyjaciele szybko wybili mi pomysł pozostania w domu z głowy, zwłaszcza Mike spojrzał na mnie morderczym wzrokiem. Rozumiałem to, Sarah była podekscytowana, a czego to facet nie zrobi żeby dziewczyna była szczęśliwa. Tak więc wyruszyliśmy. Przestraszony ja, Sarah cała w skowronkach, Mike opowiadający kawały i dzielnie idący z przodu Andy. Podczas drogi nie wydarzyło się nic ciekawego, tylko raz słyszeliśmy coś jakby psa, ale po chwili ucichło, więc uznaliśmy że to jakiś spacerowicz wziął kundla do lasu żeby się załatwił. Kiedy wreszcie doszliśmy na miejsce, była 18:57. Okazało się że pomyliliśmy drogi i poszliśmy dłuższą. Widzieliśmy wejście do tunelu i ciemność w środku. Już na samym wstępie zauważyliśmy coś dziwnego, wyglądało to troche jak kupa sierści porozrzucana po całej drodze, i kilka kropel krwi. Przyznam szczerze że byłem już wtedy nieźle ******. Spojrzałem na Mika i pokiwałem głową jakbym chciał mu przezkazać że to nie jest najlepszy pomysł, on jednak to zignorował, lecz czułem że się boi. Sarah też tak jakby zwątpiła, natomiast Andy stał już przy wejściu ponaglając nas. Weszliśmy do środka. Był to niedokończony tunel zbudowany przez władze miasta w 1941 mający służyć jako wejście do schronu. Od razu gdy weszliśmy uderzył nas bardzo mocny smród, nie potrafie określić czego. Miałem w głowie setki myśli na minute, co możemy zobaczyć tutaj, a co jeśli te legendy okażą się prawdą... Mimo wszystko włączyliśmy latarki i zeszliśmy po schodach w dół. Im dalej szliśmy, tym smród był coraz silniejszy. W pewnym momencie tunel dobiegł końca, był po prostu zasypany, a po bokach były dwa puste pomieszczenia kształtem przypominające prostokąt. Weszliśmy do pierwszego, był pusty, leżały tam tylko jakieś gazety z lat '90 i strzykawki. Wyszliśmy z tamtąd i weszliśmy do drugiego pomieszczenia. Był identycznie podobny do poprzedniego, również pusty, jednak pod ścianą na przeciwko nas coś leżało. Wszyscy podeszliśmy... i wtedy się zaczęło, okazało się że jest to pies pozbawiony sierści... Był przebity na wylot jednak nie było nigdzie w pobliżu krwi. Usłyszeliśmy kroki za sobą, wtedy go zobaczyliśmy po raz pierwszy. Był w naszym wzroście, zamiast rąk miał zaostrzone kości, niebieskie spodnie i był cały uwalony krwią. Staliśmy sparaliżowani strachem aż w końcu Sarah zaczęła krzyczeć, okropnie, przerażliwie wrzeszczeć. Zdenerwowało go to, wystawił jedną... ręke? na przeciw siebie i zaczął szarżować w naszą stronę, również krzycząc. Zdążyłem odskoczyć ciągnąc za ramie stojącego obok Mika. Niestety, Andy stojący pod ścianą nie miał tyle szczęścia, ten ******** wbił mu kość prosto w szyje. Krew wytrysnęła prosto na niego, a on zaczął ją spijać. Andy próbował uwolnić się z uścisku jednak Butcher mocno przyparł go do ściany i pił jego krew. Ja i Mike szybko wybiegliśmy z tamtąd, nawet nie próbując mu pomóc. Nie wybaczę sobie tego do końca życia... Zaraz po wyjściu z pomieszczenia zaczęliśmy panicznie rozglądać się za Sarah, nie było jej w głownym korytarzu więc szybko weszliśmy do pokoju naprzeciwko, tam również jej nie było. Odwróciliśmy się w strone wyjścia i zobaczyliśmy, że to coś już zmierza w naszym kierunku. Oba pomieszczenia były idealnie na przeciwko siebie więc z połowy pierwszego mogliśmy zobaczyć drugi. Pobiegliśmy prosto i szybko skręciliśmy w stronę schodów, słyszeliśmy że nas goni. Udało nam się wbiec na samą górę w kierunku wyjścia, a z tamtąd prosto w strone domu. Zaczynało się ściemniać, nigdzie nie widzieliśmy Sarah, Mike płakał. Ja byłem zbyt przerażony tym co stało się przed chwilą. Przez kilka minut biegliśmy bez zatrzymywania się, jednak po chwili byliśmy zbyt zmęczeni na dalszy sprint. Odwróciłem się i nigdzie nie mogłem zobaczyć tego *********, myślałem że wrócił z powrotem do tunelu więc zatrzymałem się żeby chwilę odetchnąć. Byliśmy już między lasem a łąką więc widziałem co jest przed nami. Mike usiadł na ziemi, był załamany. Stwierdził że chce tam wrócić, bo jego życie bez ukochanej nie ma sensu. Powiedziałem mu, że Sarah jest już na pewno bliżej domu od nas, bo uciekła pierwsza. Podniosło go to na duchu, wstał i szybkim krokiem, zmęczeni i przerażeni szliśmy przez łąke co chwile odwracając się żeby to coś nagle nas nie zaskoczyło. Łąke przeszliśmy bezpiecznie, znów musieliśmy wejść w las. Już chwile po wejściu Mike zatrzymał się, po czym szybko wskoczył za drzewa wołając mnie. Schowałem się za jednym z nich patrząc na jego twarz coraz bardziej bladą i przerażoną. Spojrzałem na ścieżke, to coś biegło po niej, dośc szybko. Przebiegło przez naszą drogę po czym zatrzymało się i zaczęło dokładnie rozglądać wokoło. Stałem za drzewem ciągle patrząc na Mika, a on na mnie. W pewnym momencie potwór zaczął iść w naszym kierunku. Spanikowany nie wiedziałem co zrobić, więc podniosłem leżący obok wielki kamień. Mój towarzysz zróbił to samo z kijem, niestety podnosząc go zaszeleścił leżącymi liśćmi. Widziałem strach w jego oczach, Butcher go usłyszał. Zaczął biec w kierunku Mika, który wyszedł mu na przeciwko. Wiedział, że i tak już go słyszał, wszystko mu było obojętne. Kiedy znalazł się w odpowiedniej odległości podniósł swoją prowizoryczną broń i z całej siły uderzył nadbiegającego stwora w głowę, jednocześnie odskakując w bok. Uderzenie było celne, bo na chwile oszołomiło naszego wroga. Odsunął się zakrywając głowę, jednak po chwili rzucił się na mojego sprzymierzeńca, który złapał go za ostre kości dzięki czemu nie mógł zrobić mu krzywdy, jednak blokował go ciężarem ciała. Jak do tej pory ukrywałem się za drzewem, tak chwile potem stałem obok leżącego kumpla siłującego się z czymś, co ciężko nazwać człowiekiem. Jednym, najsilniejszym jakim mogłem, zdecydowanym uderzeniem w głowe rozwaliłem mu ją, a jednocześnie niszcząc kamień na jego twardej czaszce. To coś się zdenerwowało, bardzo. Mike nie zdołał utrzymać jednej z wystających kości, monstrum szybkim ruchem wbiło mu ją prosto w środek klatki piersiowej. Mój partner zdołał tylko powiedzieć stłumionym głosem "UCIEKAJ" po czym jego głowa opadła. Potwór wbił pozostałość po drugiej ręce w jego szyję, dzięki czemu krew zaczęłą obficie wylewać się z jego ciała. Wiedziałem, że będzie to pił, więc zaczałęm uciekać do domu. Po drodze nie zatrzymałem się ani razu, mając w głowie obrazy śmierci dwóch najlepszych kumpli. Po wbiegnięciu do domu szybko zamknąłem drzwi i zadzwoniłem do dziewczyny i rodziców żeby pod żadnym pozorem nie wychodzili z domów. Zadzwoniłem też na policję opowiadając co się stało, wyzwali mnie od idiotów, mówiąc że jak ja mogę robić sobie żarty gdy oni mają natłok pracy. Zrezygnowany, zmęczony i przerażony usiadłem na kanapie myśląc co dalej robić. Było już ciemno, ja byłem sam w dużym domu, nie wiedziałem nawet czy to coś za mną biegło. Wziąłem kilka noży, pistolet M9 i dwa naładowane magazynki (chciałem go wziąć na wyprawę jednak Andy powiedział żebym nie histeryzował, że to tylko zwiedzanie opuszczonego miejsca) i zamknąłem się w pokoju na górze w którym mam komputer z dostępem do internetu i okno na podwórko i kawałek lasu. Ciągle patrze na broń, mam myśli samobójcze, na 90% się zastrzele. Nie chce już żyć, i tak będę miał zniszczoną psychikę do końca życia. Straciłem dwóch najlepszych przyjaciół, nie wiem co z Sarah, nie odbiera telefonu. Myślę że nie żyje. Pod moją historią macie obrazek - nie, to nie żaden screamer, tylko obrazek zrobiony w jednym z programów do tworzenia grafiki komputerowej, który zacząłem po powrocie do domu, czyli jakieś dwie-trzy godziny temu. Żeby było jasne, to coś może być teraz wszędzie, mit o tym że broni tunelu został obalony, ponieważ gonił mnie prawie do samego domu. Bądzcie ostrożni w lasach, zwłaszcza nocą - mam nadzieje że ktoś *********** to ***** jak najszybciej.

Rysunek - http://static.trophi...land/bild01.png

Dołączona grafika
/Connor
  • 3

#1157

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Łapcie kolejną pastę :) Składa się ona z kilku części, więc jeśli Wam się spodoba, wrzucę kolejną wieczorem :)


Siri I

Była czwarta nad ranem, gdy się rozstaliśmy. Mój kumpel, Bryant, i ja uczyliśmy się razem do egzaminu z chemii organicznej, który miał się odbyć za cztery godziny. Obaj byliśmy już przyzwyczajeni do nocnych posiedzeń; w końcu byliśmy w koledżu. Niewiele nam już brakowało do tytułu magistra medycyny, więc poświęcaliśmy naprawdę wiele. W końcu był to ostatni rok. Bryant dorwał nowy telefon. Nie taki nowy z fabryki, należał do jego mamy, ale oddało mu go, bo wiedziała jak bardzo potrzebuje telefonu. Do tej pory używał starej komórki z klapką z początku lat 2000. Bryant chwalił się nowym urządzeniem tak bardzo, że prawie wepchnął mi je w twarz. I cały czas rozmawiał z Siri. To był główny powód, dlaczego tak bardzo uwielbiał ten telefon. Oszczędzał na iPhona od dawna, ale ile można odłożyć będąc studentem?
Ostatniego poranka, kiedy ostatnio go widziałem, zachowywał się dziwnie. Oczywiście nie zwracałem na to wiele uwagi, bo sam cierpiałem na niedobór snu i denerwowałem się nadchodzącym egzaminem. Bryant natomiast niezależnie od godziny był rześki i rozmowny. Powoli spakował swoje rzeczy, a kontynuowałem naukę. Bryanta poznałem na drugim roku na zajęciach z chemii, byliśmy dobrymi kumplami, ale nie najlepszymi. Wciąż nie wiedziałem gdzie mieszkał, zanim pojawił się w koledżu, jakie było jego ulubione jedzenie, etc. Nadal byliśmy dla siebie obcy mimo, że znamy się już ponad dwa lata.
Bryant był typem osoby, który bardzo łatwo się zaprzyjaźnia, ja wręcz przeciwnie. Przed zdobyciem licencjatu większość czasu spędzaliśmy wspólnie. On mieszkał w kampusie, ja w obskurnym mieszkaniu poza akademikiem. Jakoś dawałem sobie radę, choć niewiele miałem.
Patrzyłem, jak Bryant zabiera swoje rzeczy. Poruszał się bardzo powoli, wręcz mechanicznie. Nie rozmawialiśmy wiele o naszych sprawach osobistych, ale spojrzał na mnie dokładnie w tym samym momencie, co ja na niego. Zupełnie, jakby chciał mi coś powiedzieć. Uniosłem brew w oczekiwaniu, aż przemówi. On się tylko uśmiechnął i nadal na mnie spoglądając powiedział: "Jestem zmęczony, do zobaczenia rano." Ja odpowiedziałem mu tym samym. Mimo, że nie znaliśmy się na tyle dobrze, to czasami wystarczyło ukradkowe spojrzenie i już wiedzieliśmy o co chodzi. Wyszedł po cichu, a ja powróciłem do nauki. Rano Bryanta nie było na egzaminie. Czekałem i czekałem, ale nie pojawił się. Po dotarciu do mieszkania otrzymałem od niego wiadomość: "Proszę, powstrzymaj to", to wszystko, co napisał. Wprawiło mnie to w konsternację, natychmiast odpowiedziałem. Oto nasza rozmowa.
- Co?
- Proszę pomóż mi
- Wszystko w porządku?
Odpowiedź przyszła z dużym opóźnieniem. Miałem niemiłe uczucie gniecenia w żołądku, ale uznałem to za niedorzeczność. Kolejna wiadomość mnie uspokoiła.
- Przepraszam, że tak wcześnie wczoraj wyszedłem.
Uznałem zachowanie Bryanta za nieco dziwne, bo nigdy nie pisał tak dużo smsów. Nie przerwałem konwersacji.
- Gdzie byłeś dzisiaj rano?
- Powstrzymaj to
- O czym ty mówisz?
- Umieram proszę pomóż mi
Ta ostatnia wiadomość mnie poważnie zaniepokoiła. Nie spodziewałem się czegoś takiego. Sprawy przybierały zdecydowanie dziwaczny obrót, powróciło niemiłe uczucie w żołądku.
- Masz kłopoty?
Kolejna przerwa w odpowiedzi.
- Nic mi nie jest do zobaczenia wieczorem
I tyle. Więcej nic nie napisał, ale nieźle mnie zaskoczył. To znaczy, zazwyczaj olewamy takie akcje i byłem przekonany, że jest po prostu chory, czy coś. Nie mieliśmy także planów się dzisiaj spotkać. Najczęściej tylko uczyłem się z nim noc przed egzaminem i tyle było naszych "spotkań".
Dzień mijał, a ja zapomniałem o smsach od Bryanta. Miałem jeszcze trzy lekcja, a potem dwie prace do obskoczenia. Do domu wróciłem niemal o drugiej w nocy. Wtedy Bryant znów zaczął pisać:
- Jesteś w domu?
- Tak, dopiero co wszedłem lol
- Czekam na parkingu
Dziwne. Podszedłem co jedynego okna w mieszkaniu wyglądającego na parking, zobaczyłem samochód Bryanta na tyłach. Wyłączone światła. Za kierownicą siedziała postać. Wziąłem płaszcz i wyszedłem na zewnątrz. Było magicznie cicho, bo jedynymi mieszkańcami bloku, oprócz mnie, byli staruszkowie, których cisza nocna zaczynała się o 20:00.
Podszedłem do samochodu Bryanta, zapukałem w maskę mówiąc mu, żeby przestał się dziwnie zachowywać i żeby wszedł do środka. Tej nocy było zajebiście zimno. Z mojego punktu widzenia Bryant nie poruszał się. Siedział tam z otwartymi oczami, gapił się wprost na mnie. Stanąłem na moment zaskoczony, a następnie szybko podszedłem od strony pasażera i otworzyłem drzwi.
Bryant pozostał w tej samej pozycji i ku mojemu absolutnemu przerażeniu zauważyłem, że ma na gardle głębokie rany cięte. Jego skóra była śmiertelnie blada z fioletowymi wybroczynami. Polegając na moim niewielkim doświadczeniu medycznym stwierdziłem, że był martwy od wielu godzin.
Na jego udzie spoczywał telefon, Siri była uruchomiona, a na ekranie widniał komunikat: "Napisz do Arthura".
Zacząłem krzyczeć; poczułem się, jakbym oglądał wydarzenia z ekranu telewizora, eksterioryzacja. Ludzie w moim bloku obudzili się. Krótko potem nadjechała policja, przesłuchiwali mnie przez blisko dwa dni. Koroner stwierdził, że Bryant był przez krótki czas po porwaniu torturowany, a śmierć nastąpiła na skutek zabójstwa. Jego współlokator powiedział, że nie wrócił tej nocy, a ja byłem wówczas głównym podejrzanym, ale nie mieli żadnych dowodów.
Wiem jedynie, że ktokolwiek to zrobił używał Siri, a dziwne zachowanie Bryanta było spowodowane właśnie torturami. Piekielny koszmar, jednak to był dopiero początek. Bryant pozostawił wiele do odkrycia - i wiele z tego ktoś próbował zatuszować.
Znaleźli mnie.

http://paranoir.pl/siri/

Użytkownik black96 edytował ten post 04.05.2013 - 17:44

  • 3

#1158

Crunchy.
  • Postów: 7
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

"The hands"


  • 1

#1159

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Tak jak obiecałam-wrzucam kolejną część "Siri". Za kilka godzin może dodam kolejną :)

Siri II

Nie poszedłem na pogrzeb Bryanta. Nie mogłem. Jak powiedziałem, policja przesłuchiwała mnie dwa dni. Obdzwoniono wszystkich. Rodziców, nawet dziadków. Zadzwonili nawet do moich nauczycieli ze szkoły podstawowej, ja ********! Powiedziano mi, że próbują stworzyć mój "profil" - mieć jakiś obraz mojej osoby, ale i tak wszyscy wiedzieliśmy, że próbują się dowiedzieć, czy potrafię zabijać z zimną krwią. Wpatrywałem się w te wszystkie informacje, które zebrali i nagle zdałem sobie sprawę, że mpje życie nie mogło być nudniejsze.
Moi rodzice byli ludźmi biznesu; mieszkaliśmy w typowej dzielnicy w samym środku wielkiej aglomeracji miejskiej. Moja mam woziła się mini-vanem, a ojciec grywał w golfa. Mam siostrę, Erin, która była trzy lata starsza i uczyła się od roku za granicą, w Anglii. Mieliśmy też psa, ale zginął wbiegając na gęsto uczęszczaną trasę, kiedy miałem zaledwie kilka lat. Miałem przeciętne oceny, przeciętne opracowania, przeciętne wyniki na testach, a w szpitalu byłem tylko raz - ospa wietrzna w wieku ośmiu lat.
Główny dochodzeniowy sprawy, którego nazywałem Buck (ponieważ przypominał mi Wuja Bucka) był miłym człowiekiem, na przekór temu, jak możecie sobie wyobrażać cały proces. Byli też oczywiście "źli gliniarze", ale Buck dość szybko przejął dochodzenie. Zapewnił mnie, że nie jestem o nic oskarżony, jedynie znałem nieodpowiednią osobę w nieodpowiednim czasie.
Niedługo potem pojawili się moi rodzice, a ja zostałem wysłany na tygodniową wycieczkę po różnych gabinetach psychologów. Wszystko po to, aby stwierdzić czy byłem, jak wielu ludzi podejrzewało, szalony - ale Buck posyłał mnie do nich pod pretekstem sprawdzenia jak radzę sobie ze śmiercią Bryanta. Szczerze mówiąc, nie byłem dogłębnie poruszony; wiecie, że nie byliśmy aż tak zżyci. Było mi prostu przykro z powodu tego, co się stało.
Podobnie, jak w moim przypadku, śledczy stworzyli także profil Bryanta. Dowiedziałem się, że nasze życia wyglądały całkiem podobnie. Jego ojciec zginął w wypadku samochodowym, kiedy był jeszcze mały, a jego matka szybko powtórnie wyszła za mąż, ale tylko tyle udało mi się doczytać. Ojcowie umierają przez cały czas. Matki powtórnie wychodzą za mąż. Takie jest życie. Ciężki los tego chłopaka wprawił w konsternację wszystkich, ale szybko się zorientowali, że mnie nie bardzo. Po konsultacjach z moimi wykładowcami i szefami w pracach, miałem solidne alibi. Miałem wrażenie, że dla mnie sprawa jest już zakończona.
Następnego tygodnia zostałem odesłany do domu. Rodzice zostali na weekend, a mama stała się niedorzecznie nadopiekuńcza, jak to wszystkie matki, ale przywołałem ją do porządku. Tata mnie uściskał (nigdy wcześniej tego nie robił) i powiedział, że jeśli będę czegoś potrzebował, to mam dzwonić. Zostałem sam. Ciężko było powrócić do normalnego życia po tym wszystkim.
Miałem zaległości w szkole. Opuściłem cały tydzień zajęć, więc walczyłem, aby nie ugrzęznąć głębiej. Poznałem wtedy Rachel - na zajęciach z chemii organicznej pojawiła się w tym roku. Była całkiem fajna; malutka, czarne jak północ włosy, orzechowe oczy i bardzo spokojna. Rozmawiałem z nią aż jeden raz przez cały semestr, aż tu nagle zaoferowała, że pomoże mi nadrobić braki.
Chyba nikogo nie obchodziło, co stało się z Bryantem. Oczywiście był o tym artykuł w szkolnej gazetce, ale uniwersytet, do którego uczęszczałem, był bardzo duży i przypadki zgonów studentów nie były niczym zaskakującym. Rachel, z drugiej strony, wyglądała na bardzo zainteresowaną. Gdy regularnie zaczęliśmy spotykać się, aby się uczyć, zaczęła mnie wypytywać o szczegóły. Nie miałem odczucia, że włazi z butami w moje życie; uznałem to za wręcz miłe.
Tak między nami; nie powiedziałem nikomu o smsach, które pisaliśmy z Bryantem do siebie, ani o Siri.
Przez kolejnych kilka dni wszystko wracało do normy. Zdałem chemię organiczną na czwórkę, a Rachel pomogła mi z całą resztą. Jej towarzystwo zaczynało mi się podobać, z nauką przenieśliśmy się do mojego mieszkania, podobnie jak robiliśmy to z Bryantem.
We wtorkową noc, około trzeciej nad ranem, wróciłem do domu po nocnej zmianie w mojej drugiej pracy. Byłem wykończony do granic możliwości. Usiadłem na kanapie, włączyłem mój mały telewizor i próbowałem zasnąć. Z półsnu wyrwało mnie pukanie do drzwi. Natychmiast zerwałem się na równe nogi.
Po pierwsze i najważniejsze - była trzecia nad ranem. Każdy już spał lub przynajmniej siedział u siebie i nie miał zamiaru wychodzić. Po drugie, po przeżyciach ubiegłego tygodnia, nie miałem ochoty na niespodzianki. Widziałem cień zza zasłony; szczupły i wysoki. Następnie rozległo się jeszcze kilka głośnych puknięć, a potem usłyszałem stukające kroki i cień zniknął. Serce biło mi jak oszalałe, zlał mnie zimny pot. Tej nocy już nie spałem.
Rano miałem spotkanie z Dr. Thomasem, wykładowcą i moim mentorem, jeszcze z czasów licencjackich. On i Bryant przyjaźnili się, ale gdy przybyłem do jego biura, jego zachowanie wydawało mi się bardzo dziwne. Patrzył na mnie przekrwionym wzrokiem, blady jak ściana, włosy w nieładzie. Od razu wiedziałem, że nie spał od dawna - z własnego doświadczenia.
Od razu zapytał mnie o Bryanta. Co dokładnie się stało? Czy widziałem kogoś? Kontaktowała się ze mną policja? Kiedy ostatnio go widziałem?
Poczułem się jak na policyjnym przesłuchaniu, ale odpowiedziałem na wszystko. Dr. Thomas był fajnym gościem; zupełnie jak Bryant - bardzo przyjacielski, rozmowny, opanowany. Jednak Dr. Thomas, z którym rozmawiałem tego poranka, to był zupełnie inny facet. Tłumaczyłem sobie to jego zdenerwowanie z powodu śmierci Bryanta, ale wydawał się być szczególnie zainteresowanym JAK doszło do jego śmierci, a na to już odpowiedzi nie znałem.
W jego biurze spędziłem blisko dwie godziny, przez większość tego czasu rozmawiając o Bryancie. Chciałem po prostu rekomendację do wyspecjalizowanej szkoły medycznej, do której próbowałem się dostać, ale Dr. Thomas chyba w ogóle nie zdawał sobie sprawy z mojego istnienia w tamtym momencie. Chciałem już wychodzić, ale złapał mnie za rękę, wyglądał na zdesperowanego. Jego oczy był wielkie jak pięć złotych. Otworzył usta, jakby chciał mi powiedzieć coś bardzo ważnego, ale tylko się uśmiechnął i powiedział: "Przykro mi z powodu tego, co się stało." i wrócił na swój fotel. Wyszedłem.
Po wyjściu z biura dostałem wiadomość od Rachel:
- On to ma.
Zdziwiony, odpisałem:
- co?
Musiałem chwilę poczekać na odpowiedź:
- Tak mi przykro
Poczułem, że to trochę melodramatyczne, ale założyłem, że pewnie pomyliła numery. Odpisałem krótko:
- lol jest ok!
Odpowiedź zwrotna:
- Widziałam to
- Co widziałaś? - odpisałem.
Kilka kolejnych wiadomości przyszło jedna po drugiej:
- On to ma
- Zabierz to
- Ja tego nie zrobię
- Zrób to
- Powstrzymaj to proszę
Smsy ustały, a ja stałem na środku korytarza, serce waliło mi jak po maratonie. Natychmiast do niej zadzwoniłem. Po kilku sygnałach odebrał jakiś koleś, brzmiał młodo.
- Słucham?
- Jest tam Rachel?
Koleś na chwilę zamilkł, usłyszałem śmiech Rachel w tle.
- Jest teraz zajęta. Kto dzwoni?
Poczułem ulgę słysząc jej głos.
- Dostałem przed chwilą od niej kilka smsów...
- A, to telefon jej wariuje. Jako jej chłopak staram się się na nią uważać, ale w dzisiejszych czasach wszyscy mają iPhone'y. - zaśmiał się. Też próbowałem udawać rozbawionego. Niezręczna cisza. Powiedziałem mu, że jest moją partnerką na zajęciach i żeby napisała do mnie później lub zadzwoniła. Na tym rozmowa się zakończyła.
Później, koło północy, ktoś zapukał do moich drzwi. Brałem się za przygotowanie kolacji, spodziewałem się, że będzie to Rachel, że przyszła uczyć się na egzamin, który mieliśmy następnego dnia. Otworzyłem drzwi, nikogo nie było. Pomyślałem, że to u sąsiadów, gdyż ściany były bardzo cienkie. Chwilę po tym dostałem wiadomość:
- Strasznie tu zimno
- gdzie jesteś ?
- Na zewnątrz
- ale gdzie?
- Kolacja ładnie pachnie ;-)
Uśmiechnąłem się, bo najwyraźniej Rachel się droczyła. Lubiła tak robić. Wyszedłem na balkon zobaczyć, czy ją stąd zauważę. Łatwo się nie poddawała, więc wyszedłem na dwór. Rozglądałem się dookoła, wołałem ją, ale nie odpowiadała. Odpuściłem, wróciłem do środka, przez resztę nocy uczyłem się samotnie.
Rano obudziły mnie syreny policyjne i karetek pogotowia. Nie dalej, jak kilkanaście metrów od mojego bloku jest mały lasek; niezbyt gęsty, ale bardzo bujny wiosną. Mieszkańcy byli zgromadzeni; tłum gapiów powiększał się, wszyscy chcieli zobaczyć, co się dzieje. Zapytałem właściciela mieszkania, o co ta wrzawa, moje serce ustało na moment.
Młoda dziewczyna, około 20 lat, czarne włosy, orzechowe oczy, została odnaleziona niedaleko wyjścia z lasu, uduszona. Była martwa od ponad 18 godzin. Obok ciała znaleziono nagranie ze zjazdu rodzinnego. Śmiała się - ale ja znałem ten śmiech. Słyszałem go przez telefon. Oglądałem nagranie w lokalnych wiadomościach, wiedziałem, że to ta sama sprawa.
Wkrótce przyjechała po mnie policja.

http://paranoir.pl/siri-ii/

Dołączona grafika
/Connor
  • 3

#1160

Blaszczu.
  • Postów: 1
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Jest późny wieczór. Siedzisz przed komputerem, słuchasz muzyki, gdy nagle dostajesz na gg wiadomość od nieznanego ci użytkownika. zawiera ona instrukcję, po której wypełnieniu nikt cię nie zignoruje. Jako że nie wierzysz w podobne zabobony, olewasz tajemniczą wiadomość i idziesz spać. Jednak przez całą noc nie możesz zasnąć; dręczy cię wizja wykonywania rytuału, perspektywa bycia w centrum uwagi. Zastanawiasz się, jakie niebezpieczeństwa będą na ciebie czyhały. Około 3 w nocy dostajesz smsa z zastrzeżonego numeru o treści: podejmij wyzwanie, spełnisz swoje marzenie. Teraz do puli pytań dochodzą kolejne dwa: kim jest zastrzeżony numer, oraz skąd wie o mojej chęci bycia popularnym? Chcesz dowiedzieć się wszystkiego, postanawiasz odprawić rytuał. Rano przeczytam, co trzeba zrobić, myślisz. To była ostatnia myśl tej nocy. Rano wstajesz 20 minut później, nie możesz się rozbudzić na tyle, by po powstaniu ponownie się położyć. Idąc do kuchni by zrobić sobie śniadanie, widzisz dwie kartki przyklejone na lustrze. Pierwsza jest od twojej matki, pisze żebyś kupił psu karmę. Druga wiadomość jest krótka, napisana wręcz niechlujnie. Brzmi ona: to twoja ostatnia szansa. Zajrzyj do archiwum. Do archiwum? Nie wiesz co zrobić. Z jednej strony wiadomość od tajemniczego osobnika jeszcze bardziej zachęca cię do wykonania rytuału, jednak zaczyna cię to trochę przerażać. Po pierwsze: nikt nie wszedłby do twojego mieszkania bez budzenia cię, masz bardzo lekki sen. Po drugie: to trochę nie bezpieczne. W końcu ktoś wszedł do twojego domu, zawiesił liścik i zna twoje zamiary. Jednak do odważnych świat należy, zawsze to jakaś przygoda. Najwyżej dostanę raka, albo wielka meduza wciągnie mnie do kibla, myślisz. Masz jeszcze 20 minut, by nie spóźnić się na tramwaj, Otwierasz więc archiwum komunikatora, czytasz instrukcję. Z każdą linijką tekstu, z każdym punktem jesteś coraz bardziej zainteresowany, lecz i wystraszony. Czytałeś kilka opowieści związanych z lustrami, twoja pewność siebie słabnie. Gdy kończysz czytać ostatni punkt, patrzysz na zegarek. Cholera! Zaraz muszę wyjść! A nawet się nie spakowałem... Odrywasz się sprzed monitora, sięgasz po plecak, ładujesz do niego wszystkie książki. Twój dzień w szkole jest nudny. Zresztą, jak zawsze. Na matematyce myślisz nad treścią akapitów podpisanymi jako "uwagi", lecz twoja nauczycielka wyrywa cię z zamyślenia kolejną jedynką. Wracasz do doku. Rodziców nadal nie ma. Na stole leży paczuszka zaadresowana do ciebie, bez wypełnionych pól dla adresata. Otwierasz ją. W niej masz nóż z kości, kawałek szmaty i woreczek z białym proszkiem. Przeczucie mówi ci, żebyś podszedł do lustra. Nie zauważyłeś tego wcześniej. Cała tafla jest zalepiona czarnymi karteczkami, a na ścianie obok dwie następne. Jedna jest żółta, zapewne od mamy. Gdy ją czytasz, na twojej twarzy maluje się szeroki uśmiech. Twoja rodzina jedzie do poznania za interesami. Daje ci to pełne pole manewru. Cała chata wolna przez dwa dni. Jeśli wykonam polecenie, to drugiego dnia sobie trochę pogram. Zrywasz drugą, tym razem białą kartkę z czerwonym maszynopisem, który okazuje się być godziną rozpoczęcia całego zdarzenia. Idziesz z nią do salonu, kładziesz ją przy paczce i idziesz wydrukować pierwszą wiadomość. Wracasz z nią do pokoju, zostawiasz przy wszystkim, po czym wychodzisz z domu, by spotkać się ze znajomymi. Przez cały czas milczysz, nie chcesz mówić nikomu o tym, co będziesz robił. Gdy dochodzi 8 wieczór, żegnasz się ze wszystkimi, wracasz do domu, by się przygotować. Zaczynasz robić porządek w holu, przed największym lustrem, tym samym, na którym są powieszone karteczki. Gdy wszystko jest tak jak na wydruku, idziesz po trzy świece. Układasz je na podłodze, dwie po bokach, jedną na środku, wysuniętą kilka centymetrów dalej niż pozostałe. Czytasz instrukcję jeszcze raz. Mówi ona o polaniu płomienia środkowej świecy swoją krwią, zmieszaną z proszkiem z paczki. Robisz więc tak, cały czas odmawiąjąc krótką mantrę zapisanej w instrukcji. Dwie pozostałe mają zostać zgaszone, jednak knot musi być zasypany proszkiem. Nie lubisz być pokaleczonym, więc dopiero teraz bierzesz nóż, zamykasz oczy i robisz głębokie nacięcie na dłoni. Boli, ale tak trzeba. Sypiesz na ranę proszek. Ból natychmiastowo ustaje. Jednak nie jest on do kojenia, tylko do... w sumie to nie wiesz, czemu on służy. Celujesz krwawiącą dłonią na świecę. Udaje ci się za pierwszym razem, lecz czeka cię niespodzianka, gdyż krew natychmiastowo wchłania się w knot. No nic. Później będę miał sztuczkę. Patrzysz na lustro. Zastanawiasz się chwilę, czemu jest ono nadal obklejone na czarno? Zaczynasz zdejmować karteczki, lecz zajmuje ci to dużo czasu. Patrzysz na zegarek. Dochodzi 10. Kilka prostych czynności zajęło mi tyle czasu? Nie możesz wyjść ze zdziwienia. Następnym punktem jest zgaszenie wszystkich świateł. Masz zapalone tylko jedno, w holu, lecz dla pewności wyjmujesz również korki. Następne kilka punktów masz już zrealizowane, więc dochodzisz do przedostatniego. Wczoraj nie było 6 punktów? Przedostatnie polecenie każe ci czekać do godziny, w której otrzymałeś wiadomość. Do tego masz jeszcze kilka minut, więc czytasz uwagi. Pierwsza jest o absolutnej ciemności w reszcie pokoi. Zrobione. Druga mówi, by wyprowadzić wszystkich z okolicy. Przecież to nie wskrzeszane hitlerowców, którzy by wszystkich zabili. Olewasz. W końcu trzecia, która intryguje cię jeszcze bardziej. "od momentu spojrzenia w niego jesteś zdany tylko na siebie. Użyj materiału do zgaszenia ognia." Że co? Kogo? to wszystko ma mnie wciągnąć między ludzi, a nie zostawić na syberii. No i czemu miałbym gasić świece? Tego nie było w instrukcji. Wybija 22:51, dokładnie doba od momentu dostarczenia wiadomości. Zapalasz środkową świecę, zaczynasz mantrę na nowo, patrzysz się nerwowo w lustro. Zaczyna robić się zimno. Dostajesz gęsiej skórki. Gdy nagle dwie pozostałe świece zapalają się. Jednak nie zwracasz na nie uwagi, musisz patrzeć się w swoje odbicie. Swoje? Teraz nikogo nie widzę... Szukasz swojego odbicia, rozglądasz się po kątach lustra, gdy na środku tafli widzisz odciśniętą dłoń. Zdziwiło cię to, nie dotykałeś lustra. Jednak po chwili wpatrywania się w zjawisko, odkrywasz coś jeszcze. Dłoń jest odciśnięta od wewnątrz. To działa! Teraz możesz odwrócić wzrok, szukasz resztki proszku, którą musisz wciągnąć nosem. Robisz to. Tracisz równowagę. Po chwili zachwiania spoglądasz w lustro. Odcisk zniknął, widzisz swoje odbicie. Jednak fail, myślisz. A może... Czujesz czyjąś obecność za sobą. Jednak nie możesz stracić lustra z oczu. Chcąc zobaczyć, kto jest za tobą, patrzysz w prawą część tafli. Nikogo. Tak samo z lewej. Od ciągłej modlitwy zaczynasz tracić głos. Patrzysz na swoje odbicie przerażony, które zaczyna wychodzić z lustra, staje przed tobą, bez wyrazu, z czarnymi oczami, złamanym nosem i poranioną twarzą. Chcesz się cofnąć, lecz strach cię paraliżuje. Twój bliźniak uśmiecha się, po czym wchodzi w ciebie. Czujesz jak upadasz. Wtedy gasną świece, zapalają się światła. Wstajesz, myślisz, udało się. Jednak zaraz będzie północ, trzeba iść spać. Rano słyszysz głos swojej matki, zastanawiasz się co robi w domu, przecież miała wrócić dopiero jutro. Otwierasz oczy, rozglądasz się po pokoju, który jest pusty. Dziwne... Może mi się przesłyszało. Wstajesz, idziesz się myć. Jednak gdy patrzysz w lustro, przestajesz wierzyć swoim oczom. Twoje odbicie jest pokaleczone, wielkie czarne oczy zdają się nie mieć dna. Odsuwasz się gwałtownie od umywalki. Dotykasz się po twarzy. Jest gładka, nie czujesz choćby najdrobniejszej rany. Przeglądasz się jeszcze raz. Tym razem wyglądasz normalnie. Machasz lewą dłonią by upewnić się, że to ty. Jednak mimo panującego wokół ciepła, masz zimne dłonie, dostajesz gęsiej skórki. Ubierasz się, pakujesz i idziesz do szkoły. Jadąc tramwajem, wszyscy wokół się na ciebie patrzą, jak na wampira, albo przynajmniej szaleńca. Zaczyna cię to niepokoić, ale ignorujesz to, w końcu to twój dzień. Wchodzisz do szkoły, wszyscy cię unikają. To się robi coraz bardziej podejrzane. Chcesz zagadać do swojego przyjaciela, jednak on jakby cię nie słyszał. Zdenerwowany popychasz go, na korytarzu gasną wszystkie światła. Jednak nikt dalej nie zwraca na ciebie uwagi. Zrezygnowany idziesz do sklepiku. Już zbliża się twoja kolej, gdy dzwoni dzwonek. Rezygnujesz z zakupów, twoja nauczycielka nie trawi spóźnień, a sala w której masz lekcje mieści się w najbardziej odległym sektorze w szkole. Gdy już jesteś na swoim piętrze, widzisz że wszyscy już weszli. Cholera, od tych spóźnień chyba nie zdam, myślisz. Wchodzisz do sali, uginasz się na kolanach w potoku przeprosin, jednak zarówno nauczycielka, jak i uczniowie są bardziej zdziwieni, niż zdenerwowani. O co im chodzi? przecież zaraz nam każe napisać rozprawkę na temat hodowli homarów, a oni się na mnie patrzą. Siadasz w swojej ławce, jest już po sprawdzeniu listy. Po lekcjach wracasz do domu, odruchowo patrzysz na lustro, przed którym wczoraj tyle stałeś. Jest całe umazane krwią, na środku przylepiona jest biała karteczka z wiadomością: podoba się? Oczywiście. Kto by się nie przejął duchem? Podpisano: Legion




soreczki za błędy i wszystko inne, pierwsza pasta, w dodatku pisana o 2 w nocy :)
  • 4

#1161

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Kolejna część Siri. Następną wrzucę po południu :) Enjoy

Siri III

Powiem krótko: po tym, jak zabrała mnie policja zostałem przesłuchany przez sześciu różnych oficerów dochodzeniowych, w tym miastowy szeryf, a nawet koleś z sąsiedniego stanu. Skonfiskowali mój telefon, dokumenty, karty kredytowe - ale nie byłem podejrzany, o nie, tym razem chcieli mnie chronić. Buck wrócił, położył mi rękę na ramieniu, chyba chciał mnie pocieszyć. Prawdą jednak jest to, że nie znałem ani Bryanta, ani Rachel. Byli dla mnie obcymi, nie wiedziałem w ogóle, jak mam się z tym czuć. Wiedziałem za to, że byłem cholernie zmęczony.
Zapytano mnie, czy chcę, aby poinformowano moich rodziców, a ja powiedziałem, że nie, ale poinformowali mnie, że - dla mojego bezpieczeństwa - będę musiał zatrzymać się gdzie indziej na kilka kolejnych dni. Szybko przewertowałem listę w głowie, u kogo mógłbym się zatrzymać, ale wyszło na to, że nie znam nikogo na tyle dobrze, aby zwalić mu się na głowę. W tym samym momencie do pomieszczenia wpadł Dr. Thomas, ubrany byle jak i zasapany, jakby ścigał się z własnym cieniem. Nalegał, żebym został u niego. Zajęło mu parę godzin, zanim uzyskał na to zgodę, a ja czułem się jak dziecko - albo zwierzę czekające na przygarnięcie. Zapewniłem Bucka, że Dr. Thomasowi można ufać, znam go odkąd studiuję.
Obaj wyszliśmy z posterunku policji; nie miałem telefonu, pieniędzy, portfela. Wyszedłem z człowiekiem, którego ledwo znałem, mimo naszych bliskich relacji. Wsiedliśmy do jego samochodu, ale on tylko siedział, wpatrywał się w kierownicę. Nie odezwał się ani słowem. Ja nerwowo wierciłem się, przypięty pasem.
- To moja wina. - w końcu wydusił z siebie. Spojrzałem na niego zmęczonym wzrokiem i wyobraziłem sobie, że zapewne wyglądam równie fatalnie, co on.
On również spojrzał na mnie i zaczął mówić, że wiedział o kłopotach Bryanta. Bryant przyszedł do niego kilka dni przed śmiercią, prosił o schronienie. Powiedział, że Oni na niego polowali. Byli nieugięci. Zapytałem go, kim Oni są, ale doktor wzruszył tylko ramionami, zacisnął usta i spojrzał przez przednią szybę. Wiedział, co się dzieje, ale nie chciał powiedzieć.
- Rozmawiałeś o tym z policją? - byłem zaniepokojony.
- Policja tu nic nie pomoże.
- Tego nie wiesz. Powinieneś wrócić i z nimi pogadać.
Znowu na mnie spojrzał, oczy mu zalśniły. Myślałem, że się złamie i zacznie płakać. Jednak to, co powiedział po chwili, zmroziło mi krew w żyłach.
- A ty myślisz, że skąd wiedziałem, że byłeś na posterunku policji?
Próbowałem na to odpowiedzieć, ale nie miałem jak. Nie mogłem wydobyć z siebie żadnego słowa. Dr. Thomas uśmiechnął się smutno, łzy napłynęły mu do oczu. Odgonił je kilkoma szybkimi mrugnięciami i wyciągnął telefon. Konkretnie - iPhone'a. Jeździł palcem po wyświetlaczu, jakby go pieścił. Rękę trzymałem już na klamce, na wypadek, gdybym musiał szybko uciekać. Serce mi waliło, dłonie się pociły.
- Technologia przebyła długą drogę. - wyszeptał. Włączył ekran, szybko wpisał kod. Samochód wypełnił wrzeszczący szum. Krzyknąłem zaskoczony i jeszcze bardziej wcisnąłem się całym ciałem w drzwi, chciałem odsunąć się od telefonu najdalej jak się dało. Szum natychmiast zniknął, ale słyszałem głosy.
- Nie rozumiem, co się dzieje?
To był Buck. Słyszałem w tle też inne głosy, ale wyglądało na to, że telefon działa jak walkie-talkie. Przysunąłem się, żeby usłyszeć więcej, ale Dr. Thomas go wyłączył. Gapiłem się na niego, przerażony.
- Co tu się, *****, dzieje? - to wszystko, co zdołałem z siebie wydusić.
Nie odpowiedział mi. Uruchomił samochód i ruszyliśmy. Nadal byłem skulony pod drzwiami, nie spuszczałem wzroku z Dr. Thomasa. Byłem zdezorientowany, wzburzony i oszołomiony jednocześnie. Nie miałem pojęcia, czy powinienem uciekać, czy zaufać temu człowiekowi. Zaufałem przeczuciu i zostałem w samochodzie, aż dojechaliśmy do małego motelu na obrzeżach miasta.
- Zarezerwowałem ci tutaj pokój. 19. Klucz jest pod wycieraczką. - Dr. Thomas wskazał na okno w motelu. - Masz tylko 24 godziny, zanim Oni cię znajdą.
- Jacy Oni?! O czym ty mówisz do cholery? Dzwonię na policję! - sięgnąłem po telefon, a Dr. Thomas dał mi go bez sprzeciwu. Zawahałem się przed wybraniem numeru, nie mogłem się do tego zmusić. Patrzyłem na niego, zrezygnowany.
- Proszę, po prostu mi powiedz, co się dzieje.
Thomas pokręcił głową, wzruszył ramionami i uniósł ręce. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że obaj byliśmy w równie beznadziejnej sytuacji, co inni.
- Oni mnie znajdą. Słuchają. - wskazał na telefon, który trzymałem. Wcisnąłem przycisk "Home", ekran się zaświecił. - Siri, napisz do Mirandy.
Mechaniczny głos Siri się zgodził, pojawił się ekran wprowadzania tekstu. Dr. Thomas uśmiechnął się do mnie, następnie zaczął mówić do Siri. "Kochanie, spóźnię się. Kocham cię." Siri potwierdziła przyjęcie wiadomości, która została po chwili wysłana. Po tym Dr. Thomas odepchnął telefon w moją stronę. Zapadła cisza.
- Wróć do swojego mieszkania, jeśli możesz, ale nie teraz. Oni tam są. Szukają cię. Wiem, ze masz pytania. Wiem, że nie rozumiesz, ale to nie jest ważne. Zabili ojca Bryanta, zabili Bryanta i Rachel... - ucichł. Ja tylko pokręciłem głową w niedowierzaniu. Dłoń, w której trzymałem telefon drżała.
- Nikomu nie ufaj. To przez to wpadł Bryant. Tak samo było z jego ojcem. Zostań tutaj, aż do powrotu do mieszkania. Dziś w nocy, kumasz?
Kiwnąłem głową. Był bardzo bezpośredni - nigdy wcześniej nie słyszałem, żeby mówił w ten sposób. Jego słowa krążyły w mojej głowie. To było niemożliwe. Jakiś wymysł. Położył dłoń na moim ramieniu, mocno ją zacisnął i nachylił się powiedzieć mi co na ucho:
- Ostatniej nocy, kiedy Bryant jeszcze żył, był u ciebie w mieszkaniu. Zostawił coś pod poduszką na kanapie. Właśnie tego Oni szukają. Musisz to zdobyć. - odsunął się kiwając głową. Ja tylko patrzyłem z otwartymi ustami.Wtedy Siri dała o sobie znać. Zapytała, czy Dr. Thomas chce usłyszeć nową wiadomość. Thomas potwierdził.
"W porządku. Nie przepracuj się tylko, skarbie. Do zobaczenia wieczorem. Kocham cię."
Dotarło do mnie, że Miranda, to jego żona, ale nigdy wcześniej o niej nie mówił. Dr. Thomas wypchnął mnie z samochodu. Powtarzał mi, że mam "iść". Zrobiłem jak prosił, nogi same mnie niosły. Trzasnąłem drzwiami i patrzyłem, jak odjeżdża z piskiem z parkingu. Odwróciłem się w stronę motelu i odszukałem pokój 19.
Tak, jak powiedział Dr. Thomas, klucz był pod wycieraczką. Udało mi się otworzyć drzwi, mimo trzęsących się dłoni. Pokój był mały; wystrój najwyraźniej pamiętał lata 1970. Mały telewizor stał na bardzo starym, drewnianym stoliku. Łóżko ledwie mieściło dwie osoby. Lampy były brudne i rzucały na ściany brązowe cienie.Siadłem na łóżku. Nagle przypomniałem sobie, że w dłoni nadal dzierżyłem telefon. Położyłem go obok siebie, odepchnąłem, jakby to był gorące węgle. Włączyłem TV. Leciały wiadomości. Mówili o znalezieniu ciała Rachel, potem o Bryancie. Czy coś łączyło te morderstwa? Kto to robił? Jaki był motyw? Wyłączyłem, zrobiło mi się niedobrze.
Musiałem zasnąć z wyczerpania, bo kiedy otworzyłem oczy, na dworze się już ściemniało. Telefon leżący obok mnie wibrował. Puls błyskawicznie mi podskoczył. Aż zaschło mi w gardle. Na wyświetlaczu pojawił się NIEZNANY NUMER. Jak zwykle. Odebrałem. Bez żadnego słowa wstępu, bez powitania czy wahania w głosie, usłyszałem rozkazujący ton:
- Oni tam są! Wynoś się! Masz trzy, cztery minuty, zanim znajdą twój pokój! - to nie był Dr. Thomas. Brzmiał młodziej; nie był to nikt, kogo znałem. Wstałem i wyjrzałem przez okno.
- Co? Kto mówi? Z kim rozmawiam?
- Zamknij się i posłuchaj mnie! - rzucił wściekle mężczyzna po drugiej stronie. - Idź do łazienki, tam jest okno. Wyjdź przez nie i udaj się wzdłuż drogi na stację benzynową. Czeka na ciebie samochód.
- Nie! Nie mam zamiaru nic robić. Mam dość, dzwonię na polic-
- Dwie minuty, Arthur. Są na zewnątrz. Jedź do swojego mieszkania i zdobądź to, o czym ci mówił Dr. Thomas. - po czym się rozłączył. Stałem tam jeszcze przez chwilę, słuchając bicia własnego serca. Nie dalej jak dwie sekundy później rozległo się powolne, miarowe pukanie do drzwi. Odsunąłem się od nich. Z czasem pukanie stało się mocnym waleniem. Szybko poleciałem do łazienki, otworzyłem okno i byłem już nogami na zewnątrz, kiedy drzwi wejściowe wyleciały z hukiem.
Spadłem na pogrążony w ciemności beton. Widziałem, jak rękawiczka wysunęła się z okna. Szukała mnie. Pognałem przez motelowy parking. Niedaleko widziałem światła stacji benzynowej, dotarłem tam w mniej niż minutę. Moje płuca płonęły żywym ogniem, ale ni czułem bólu. Adrenalina napłynęła do każdego naczynia krwionośnego.
Zobaczyłem samochód stojący na tyłach stacji. Był stary. Nie wiem dokładnie, co to był za samochód, ale wyglądał jakby wzięli go ze złomowiska. Przez okno widziałem ekspedientkę zawieszoną na ladzie, czytała gazetę. Wyglądała na znudzoną. Za nią, w telewizorze, nadawali najnowsze wydanie wiadomości. Na ekranie pojawiła się twarz Dr. Thomasa. Zamarłem.
Mówili o tym, że zginął w wypadku samochodowym. Zginął przy uderzeniu w półciężarówkę, której kierowca stracił kontrolę na pojazdem. Telefon w mojej dłoni zaczął wibrować. Siri zapytała, czy ma przeczytać na głos smsa. Po chwili odpowiedziałem, ze tak.
"To nie był wypadek. Wsiadaj do samochodu, Arthur."
Numer wciąż był nieznany. Podszedłem do auta, otworzyłem drzwi i usiadłem na miejscu kierowcy. Oczy zaczęły mnie piec, miałem ochotę się popłakać. Mechanicznymi ruchami odpaliłem silnik. Jeszcze chwilę próbowałem złapać oddech. Telefon znów zaczął wibrować. Od niechcenia, odebrałem:
- Halo?
- Oni tam są!
W tym samym momencie za samochodem pojawiły się oślepiające światła. Ogarnięty grozą ,wcisnąłem gaz do dechy i wyjechałem z parkingu. Światła ciągle za mną podążały. W końcu odezwała się Siri:
- Wyszukiwanie najszybszej trasy.
Przerwa.
- Będziesz w domu w mgnieniu oka, Arthur.

http://paranoir.pl/siri-iii/

Dołączona grafika
/Connor
  • 1

#1162

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Wrzucam kolejną część. Domyślam się, że o tej godzinie nikt nie odwiedza tego tematu, ale jedynie teraz mam czas. Wieczorem postaram się dodać następną część :)

Siri IV

Mam nadzieję, że nikt nie wyobraził sobie szalonego pościgu, bo nie tak to było. Światła, które oślepiały mnie od tyłu, nagle zmieniły kierunek i zniknęły w wąskiej uliczce. Słyszałem powoli zanikający warkot silnika. Siri nadal prowadziła mnie do mojego mieszkania i zaledwie kilka minut później znalazłem się dokładnie na tym samym miejscu parkingowym, na którym stał samochód Bryanta tamtej felernej nocy.
Siedziałem w samochodzie przez jakiś czas i próbowałem sobie to wszystko poukładać w głowie. Mechaniczny głos Siri przerwał ciszę:
"Jesteśmy"
Wyświetlacz telefonu się wyłączył.
Wysiadłem z auta, nogi miałem osłabione i wyraźnie uginały się pod ciężarem mojego ciała, wolnym krokiem doszedłem do bloku. Z oddali to miejsce wyglądało jak mój dom rodzinny. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem, ale w tej chwili dałbym wszystko, aby położyć się w moim własnym łóżku, oglądać mój własny telewizor i móc żyć w spokoju. Kurde, nawet starsi sąsiedzi narzekający, że łażę po nocy zdawali się być teraz wręcz aniołami.
Dotarłem do moich drzwi, wyciągnąłem zapasowy klucz spod doniczki niedaleko okna i wszedłem do środka. Mimo, że nie było mnie tylko jeden dzień, to czułem się tutaj obco. Pokój bł ciemny i jakiś taki jałowy; obrazy wciąż wisiały na ścianach, dywan był poplamiony już od lat, nie dbałem o to - ale jednocześnie zasłony wydawały się ciemniejsze, a ściany mniejsze. Zamknąłem za sobą drzwi, na klucz.
"Znajdź to, Arthur"
Głos Siri zabrzmiał z mojej kieszeni. Poczułem wibracje na nodze i prawie krzyknąłem zaskoczony. Wyciągnąłem telefon i spojrzałem na ekran.
- Co do cholery?
"Oni nadchodzą"
Wyłączyłem iPhone'a i rzuciłem go w kąt. Z łoskotem spadł na podłogę. Czułem ciężar w klatce piersiowej; starałem się zachować spokój. Mogłem po prostu tu zostać. Zapomnieć o wszystkim, co się stało. Policja oczyściła mnie z podejrzeń. Rodzice wiedzą, że jestem bezpieczny. Nie powstrzymuje mnie nic przed położeniem się spać i wstaniem rano na zajęcia.
Chciałem już usiąść, ale coś sobie przypomniałem - Dr. Thomas chciał, abym odzyskał to coś z mojej kanapy. Powoli podniosłem poduszki. Nie znalazłem nic poza drobniakami i pięcioletnim chrupkiem. Podniosłem kolejną. Nic. Nieco wkurzony złapałem za ostatnią poduszkę, miałem już dość *********** się z tym, ale wtedy go zobaczyłem: mały pendrive z mrugającą na czerwono diodą na jednym końcu. Wziąłem go, pot spłynął mi po twarzy.
"Są tutaj!"
Głos Siri był przeszywający; już nie był sztuczny i mechaniczny. Brzmiała jak człowiek.
Obróciłem się w dobrym momencie, żeby zobaczyć znajomy cień za zasłoną. Długi, szczupły - jak widmo. Mrugnąłem, puls podskoczył mi natychmiast. Potykając się o własne stopy ruszyłem biegiem przez salon i podniosłem telefon. Widziałem, jak cień, jakby nigdy nic, odblokowuje zamek w drzwiach wejściowych. Otworzył je z hukiem. Ukryłem się w korytarzu i patrzyłem na ubraną na czarno postać, która wtargnęła do mojego domu.
Czułem się, jakby przyszedł po mnie sam Ponury Żniwiarz. Przylgnąłem do ściany zaciskając mocno oczy. Postać szła wzdłuż korytarza, w którym stałem, a który prowadził do sypialni. Nie widziałem twarzy, ale wiedziałem, że ta osoba przyszła tu, aby mnie skrzywdzić w sobie tylko znany sposób. Po cichu podreptałem do sypialni dla gości. Z wielkim trudem udało mi się zamknąć drzwi bezgłośnie. Przekręciłem zamek. Miękkie kliknięcie brzmiało jak strzał z broni.
Zacząłem przewalać pokój do góry nogami w poszukiwaniu pistoletu, który ojciec kupił mi, kiedy się tu wprowadziłem. Nigdy w życiu nie użyłem broni. Mama bała się, że zrobię sobie lub komuś krzywdę, więc kończyło się na oglądaniu Johna Wayne'a. To wszystko nie miało znaczenia w tej chwili. Znalazłem małe, metalowe pudełko na półce z książkami, wyjąłem mały pistolet i zachowałem się tak jak John Wayne wiele razy: sprawdziłem, czy bębenek jest naładowany. Był.
Usiadłem na łóżku i odbezpieczyłem broń. Siedziałem w ciemności, pistolet wycelowany w drzwi. Słyszałem, jak moje mieszkanie jest przeszukiwane; cała moja cenna kolekcja krowich serc i ludzkich mózgów z moich kujońskich lat nauki o anatomii leżała teraz na podłodze. Ktokolwiek to był, brał się tylko za bliskie mi rzeczy i je niszczył.
Potem nastała cisza. Czekałem, próbowałem uspokoić moje serce, ale odmawiało, nadal waląc jak oszalałe w mojej piersi, wszystko zagłuszało. Jednak nie musiał już nic słyszeć: pod drzwiami zobaczyłem narastające, pomarańczowe światło. Na początku słabe, stopniowo coraz silniejsze. Następnie poczułem zapach. Dym. Mój umysł krzyczał, gdy tylko zdałem sobie sprawę z tego, co się dzieje.
Otworzyłem drzwi, a płomienie smagnęły mnie po twarzy. Gorąc był nie do zniesienia. Upadłem na podłogę przewrócony podmuchem płomieni.
"Wynoś się stąd."
Siri wydała polecenie mechanicznym, obojętnym lecz stanowczym głosem.
Wstałem i zaczekałem, aż płomienie się cofną na moment. W oddali słyszałem dźwięki syren. Postawiłem nogę w korytarzu. Płomienie trawiły ściany i sufit. Zobaczyłem mój stary dywan, szybko pożerany przez pomarańczowożółte światło; portrety rodzinne i zdjęcia z wakacji zostały zmiecione z powierzchni ziemi w sekundę.
Pognałem prze mieszkanie, ledwo udało mi się dotrzeć do drzwi. Mroźne powietrze uderzyło mnie w twarz. Kaszlałem, aż zwymiotowałem, płuca miałem spalone od gorącego dymu. Rękaw mojej bluzy tlił się, szybko go zagasiłem. Ludzie wychodzili z domów, minęło mnie kilka grup strażaków. Ja po prostu odszedłem. To wszystko, co mogłem zrobić. Dokuśtykałem do parkingu, wsiadłem do samochodu, który nawet nie był mój i po prostu w nim siedziałem.
Natychmiast poczułem dłoń zaciskającą się na moim gardle. Moje jabłko Adama zostało niemalże zgniecione. Upuściłem telefon, chwytając za dłoń w rękawicy, która przykuła mnie do miejsca. Czyli tak umrę, pomyślałem. Moi rodzice się nawet nie dowiedzą. Przed oczami przeleciały mi te wszystkie, banalne rzeczy, które zawsze chciałem zrobić: nigdy nie byłem w Paryżu, nie skończyłem koledżu. Nawet nie **********. Wszystko to krążyło teraz po mojej głowie. Szarpałem się, ale zacząłem widzieć białe plamy. Brak tlenu, nie docierał już do mózgu. Za chwilę stracę przytomność.
I wtedy, bez przyczyny, z telefonu wydobył się wrzeszczący hałas. Tak głośny, że poczułem grzechotanie w bębenkach usznych. Bolało. Dłoń zwolniła uścisk, a ja wytoczyłem się z samochodu, kaszląc. Wziąłem ze sobą telefon i położyłem na parkingu. Ledwo mogłem oddychać; z wyczerpania, nawdychania się dymu i adrenaliny krążącej w moich żyłach, zaraz stracę przytomność.
Spojrzałem za siebie przez ramię. Drzwi za siedzeniem kierowcy był otwarte. Osoba, która próbowała mnie udusić, uciekła. Tłum ludzi patrzył na narastający w moim mieszkaniu pożar. Rozejrzałem się w poszukiwaniu jakiegoś policjanta, ale żadnego nie było. Tylko strażacy. Podbiegłem do najbliższej osoby i błagałem o pomoc. To była starsza kobieta; już dawno po 70-tce. Wiedziałem, że ma na imię Wanda - mieszkała trzy pomieszczenia dalej. Lekki Alzheimer. Gapiła się na mnie szeroko otwartymi, lśniącymi oczami.
Biegłem przed siebie. Chciałem się stąd wydostać. Za plecami słyszałem szyby pękające z gorąca. Nie ma już nic. Wbiegłem do małego lasu, który był tu niedaleko. Przewróciłem się na skraju, w miejscu, gdzie znaleziono ciało Rachel. Wciąż była tam przyczepiona do drzew taśma z ostrzeżeniem.
"Chcesz wiedzieć, co jest na tym pendrivie?"
Głos Siri pochodził z okolic mojej dłoni. Odrzuciłem telefon najdalej, jak mogłem, w mrok. Mogłem dostrzec światło ekranu leżącego wśród połamanych gałęzi.
- ******* się.
Leżałem, w kieszeni czułem rzeczony pendrive. Zacząłem szlochać. Jestem skończony. Pokonany. Już po mnie. Skreślony.
W ciemności, świecący wyświetlacz telefonu nagle uniósł się w powietrze, jakby lewitował. Oczywistym było, że ktoś go niesie. Ktoś, kogo nie widziałem, bo zlewał się z mrokiem. Słyszałem chrzęszczące, zbliżające się kroki. Mogłem wiać, ale miałem dość. Nawet nie próbowałem.
- Wiem, że zżera cię ciekawość, Arthur. - przemówił głos, zaledwie kilka metrów przede mną. To nie była Siri. To był znajomy głos. Bardzo znajomy. Zmroziło mi to krew w żyłach. Chciało mi się rzygać. - Pendrive, w którego posiadaniu jesteś, skrywa tajemnicę, która pozwoli stać się niezwyciężonym każdemu, kto ją posiądzie. Zawiera lekarstwa na wszystkie choroby świata. Rak, AIDS, nawet zwykłe przeziębienie. Dr. Thomas pracował dla nich, ale uciekł, kiedy dotarło do niego, że zabijają ludzi, aby zatuszować wszystko to, co masz w kieszeni.
Z mroku wyłoniła się czarna postać. Ta sama, która była w moim mieszkaniu. Zacząłem krzyczeć, ale ręka zatkała mi usta. Walczyłem, ale nie miałem już sił. Sięgnąłem ręką i ściągnąłem jej z głowy kaptur, by przyjrzeć się swojemu oprawcy.
Bryant patrzył mi głęboko w oczy.

http://paranoir.pl/siri-iv/

Dołączona grafika
/Connor
  • 1

#1163

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Nie wiem, czy jutro dam radę wrzucić kolejną (i ostatnią:) ) część. Wiecie-szkoła i takie tam. :< Ale się postaram :) A tymczasem macie następną część "Siri" :>

Siri V

Pozbyłem się już wszelkich złudzeń i logiki. Nic nie miało sensu. Gadający iPhone? Super. Spłonęło mi mieszkanie? Zdarza się. Ale coś takiego?
Zacząłem z trudem łapać oddech. Bryant przykucnął przede mną i pewnie chwycił mnie za ramię. Mój oddech stawał się coraz szybszy i niespokojny. On zaczął mówić dalej:
- Tak mi przykro, Artie. - Chyba aż do tego momentu część mnie wierzyła, że to może być jakiś jego zły brat bliźniak; może ktoś inny, kto wyglądał bardzo podobnie, ale odmawiałem przyjęcia do wiadomości, że to był on sam. Jednak tylko Bryant mówił do mnie Artie. Zawsze powtarzał, że moje imię, Arthur, było zbyt lamerskie, więc dał mi ksywkę "Artie".
Cały się trzęsłem i nic nie mogłem na to poradzić. Byłem zlany potem i pokryty siniakami. Miałem wrażenie, że ręka, która wcześniej chwyciła mnie za gardło, nadal mnie trzymała. Bryant nadal miał rękę na moim ramieniu.
- Nigdy nie chciałem sprawić ci tylu problemów. - kontynuował.
Po jakimś czasie mój oddech się uspokoił. Bryant szybkim ruchem podniósł mnie z ziemi mówiąc, że nie mamy wiele czasu.
- Dr. Thomas zostawił jasne instrukcje, na wypadek swojej śmierci. - Bryant zaczął iść w kierunku wyjścia z lasu. Ja się nie ruszyłem. Czy to jakiś jebany duch? Strasznie mnie suszyło.
- Ty jesteś prawdziwy? - Głupie pytanie, wiem, ale co niby miałem powiedzieć?
Bryant się zatrzymał, odwrócił do mnie i uśmiechnął.
- Wiele się dzieje, Artie. Znacznie więcej, niż jesteś sobie w stanie wyobrazić, ale nie mogę ci teraz wszystkiego wyjaśnić. Musisz mi zaufać, okay?
Spojrzał na mnie w taki sposób, jakby chciał przez to powiedzieć: "Obiecuję, że wszystko będzie dobrze." Wiedziałem, że to był Bryant, z którym przyjaźniłem się od lat i wiedziałem, że nie próbował mnie zabić ani nic z tych rzeczy, bo już byłbym martwy. Podążyłem za nim.
Wróciliśmy do samochodu, którym tu przyjechałem. Bryant prowadził. Co chwilę spoglądałem na tylne siedzenie, aby upewnić się, że nikt nie spróbuje mnie udusić.
- Już go nie ma. - powiedział Bryant szczerząc się w zadowoleniu.
- Kim Oni są? - Tylko tyle chciałem wiedzieć.
- Każdym. - Bryant wzruszył ramionami, a potem skręcił gwałtownie na drogę międzystanową. Z każdą mijającą sekundą coraz bardziej nie wiedziałem, co się dzieje.
- Co? Co masz na myśli? - chciałem go zapytać jakim, *****, cudem jeszcze żyje, ale nagle zmieniliśmy kierunek jazdy i znaleźliśmy się na długiej prostej, na autostradzie, którą bardzo dobrze znałem. Jechaliśmy do mojego koledżu. Jeździłem tędy na zajęcia codziennie. Przez okno widziałem majaczące na horyzoncie światła akademika.
Zatrzymaliśmy się przed budynkiem Badań Nauk Biologicznych. Jako kandydat do tytułu magistra zdążyłem już poznać tę część kampusu przez kilka ostatnich lat. Wysiadłem i błagałem Bryanta, aby wszystko mi powiedział. Miałem ochotę się popłakać u jego stóp i uściskać go jednocześnie. Tak bardzo chciałem się dowiedzieć, co się dzieje.
Siri przemówiła z mojej kieszeni:
"Przybędą za dziesięć minut." Zapomniałem, że Bryant oddał mi telefon i się wystraszyłem. Wyjąłem telefon z kieszeni i chciałem go dać Bryantowi.
- Masz, weź go. Ja go nie chcę. Mam dość. Nie będę za tobą łaził. Nie chcę mieć z tym już nic wspólnego. Mam, *****, dość ciebie i tego wszystkiego - o cokolwiek tu, *****, chodzi! - łatwo straciłem panowanie nad sobą, ale chyba miałem do tego prawo. Bryant odepchnął moją rękę dając mi do zrozumienia, że mam zatrzymać komórkę; smutno się uśmiechnął.
- Chciałbym, żebyś nie musiał tu być, Artie. Jednak jeśli teraz odejdziesz, będziesz martwy w ciągu kilku minut. - aż ścisnęło mnie w żołądku, kiedy to powiedział. - Proszę, Dr. Thomas ci ufał. Musimy dokończyć to, co zaczęliśmy. - ruszył szybkim krokiem przez parking. Nie miałem wyboru - pobiegłem za nim.
Nie mieliśmy problemów z wejściem do budynku; była druga w nocy, a ekipa sprzątająca zazwyczaj zostawia wszystko pootwierane dla studentów pracujących nad tytułem naukowym. Spędziłem w laboratorium wiele nocy, więc znam ten ból. Popędziliśmy wzdłuż korytarza na parterze, staraliśmy się pozostać niezauważeni. Winda zabrała nas na jedenaste piętro, gdzie znajdowały się główne laboratoria badawcze. Nigdy nie zapuszczałem się tak daleko. To miejsce było ogromne.
Kiedy drzwi winy się rozsunęły, Bryant powiedział, abym poszukał pomieszczenia z czerwonym diamentem na drzwiach. On udał się w lewo. Chyba miał na myśli to, żebyśmy się rozdzielili, zatem ja poszedłem w prawo. Nie szukałem niczego konkretnego. Rozmyślałem nad swoim życiem jeszcze sprzed dwóch tygodni: miałem zamiar iść do szkoły medycznej w Nowym Jorku. Tak daleko od miejsca, w którym byłem teraz. Może poznałbym nowych ludzi i zdobył "prawdziwych" przyjaciół. Może rzeczywiście zostałbym lekarzem i ratował ludzi. Może wreszcie zrobiłbym coś ze swoim życiem.
W samym środku mojej żałosnej konsternacji telefon zaczął wibrować w kieszeni. Pośpiesznie go wyjąłem. NUMER NIEZNANY. Poczekałem jeszcze kilka sekund, zanim odebrałem.
- Słucham?
Głos był niski i zniekształcony; brzmiał nieco mechanicznie. Nie byłem w stanie powiedzieć, czy to był człowiek, czy automat:
- Posłuchaj mnie. Za kilka minut Oni dotrą tutaj. Bryantowi nie można już ufać. Musisz się stamtąd wydostać. Musiałem zaczekać z tą rozmową, aż będziesz z dala od niego. Musisz się stamtąd wydostać. Bryant jest jednym z nich.
- Kto mówi? Kim jesteś? - głos prawie mi się załamał.
- Powodzenia, Arthurze Gregory Williamsie. Pilnuj pendrive'a. Nie uruchamiaj go. - po czym usłyszałem trzeszczący pisk i połączenie się się zakończyło. Ten ktoś znał moje pełne dane. Niby skąd, do cholery?
- Artie! Znalazłem. - obejrzałem się. Bryant wyściubiał głowę zza rogu, gwałtownie gestykulując, abym szedł za nim. Byłem rozdarty. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Byłem pewny, że coś jest nie tak, ale potrzebowałem wyjaśnień. Musiałem, *****, się dowiedzieć.
Wszedłem do pomieszczenia z czerwonym diamentem na drzwiach. To była po prostu czytelnia. Na ekranie projektora była twarz. Nie byłem w stanie określić, kto to był - to mógł być ktokolwiek. Nie miał włosów, żadnych wyróżniających cech twarzy. Płeć była nie do rozróżnienia.
- Sfingowałem moją śmierć - powiedział Bryant z korytarza. - To było jedyne wyjście.
Nie dowierzałem.
- Da się sfałszować swoją śmierć?
- Przecież tu jestem, nie? - szczerzył się. - Wiem, że sceptycznie do tego podchodzisz. Ostatniej nocy, której się widzieliśmy, rozmawialiśmy o tym, gdzie zamierzamy iść do szkoły medycznej. Ty myślałeś o Nowojorskiej Szkole Medycznej, ja chciałem iść na Harvard. Twoja siostra ma na imię Erin. Twoim ulubionym kolorem jest zielony, bo takiego koloru była kanapa w twoim mieszkaniu. Mam dalej wymieniać?
Takie rzeczy mógł wiedzieć każdy, ale uśmiechnąłem się tylko i przytaknąłem. Bryant wcisnął guzik, pojawił się opuszczany stół. Leżały na nim zwłoki. Ćwiczyliśmy na takich, kiedy przygotowywaliśmy się do egzaminów.
- Sfałszowanie swojej własnej śmierci jest naprawdę łatwe, zwłaszcza przy dostępie do dzisiejszej technologii. A jeszcze łatwiejsze, jeśli masz dostęp do nieboszczyków. - Bryant wyciągnął swojego iPhone'a i podszedł do mnie.
- Otwórz szeroko. - powiedział. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, Bryant złapał mnie za szczękę i otworzył usta za mnie. Chyba robił zdjęcia moich zębów, trwało to tylko chwilę.
- Właśnie skopiowałem profil twoich zębów. Teraz muszę tylko podłączyć to do komputera, zrobić kilka kopii i już mamy twoje zęby. Potem zabiorę je do twojego mieszkania, porozrzucam je tam i oficjalnie, Arthurze Williamsie, będziesz martwy.
Serce waliło mi tak szybko, jakby miało zaraz eksplodować. Adrenalina wróciła. Byłem gotowy stąd wiać.
- Czemu musimy fałszować naszą śmierć? Kim są ludzie, którzy zabili Dr. Thomasa?
- Posiadamy tajemnicę nieśmiertelności. Już nigdy nikt by nie musiał umrzeć. Niepotrzebne byłyby już leki i doktorzy. Będziemy zdrowi i szczęśliwi. Ludzie, którzy starają się cię zabić, nie są zabójcami do tego szkolonymi. Pracują dla rządu. Sprawa polityczna. Nie jestem dokładnie pewien. W każdym razie chodzi o kasę. - drwił, chodząc w tę i we w tę po schodach czytelni. Chodził w ten sposób, kiedy się denerwował, pamiętam to z wielu wspólnych egzaminów.
- Nikt już nie zachoruje - nikt nie będzie potrzebował leków. Firmy stracą pieniądze. - Bryant podłączył swój telefon do komputera i odwracając się w stronę ekranu projektora, nagle spojrzał na mnie. Aż się potknąłem, zaskoczony.
- Kim chcesz być, Artie? Może być kimkolwiek chcesz. Bogatym, biednym, sławnym, seksownym. Ja osobiście bym wybrał bycie seksownym. - traktował to wszystko jak dobry żart.
- Nic nie chcę. Nie chcę udawać martwego.
Wtedy Siri krzyknęła:
"Uciekaj. Już!"
Odwróciłem się i pognałem po schodach. Elektroniczne drzwi zatrzasnęły mi się przed twarzą. Odwróciłem się i zobaczyłem, że Bryant trzyma pilota. Jego twarz była teraz bez wyrazu, zupełnie rozluźniona; oczy twardo wpatrzone we mnie. W końcu zacząłem dostrzegać, że nie był to ten sam Bryant, którego znałem.
- Nie tylko rząd chce się do tego dorwać, Artie. Ludzie, tacy jak my, też. Powinieneś bać się tak samo jak ja.
- Co do *****...? - Mój dodech prawie nie nadążał za walącym sercem.
- Jeśli nikt już nie będzie chorował, to nikt nie będzie potrzebował lekarzy. Takich jak my. Nie będzie nas. - z tylnej kieszeni wyciągnął broń. Mój pistolet. Upuściłem go w lesie, kiedy uciekałem. Wycelował we mnie. Stałem tam, mając na twarzy wyraz złapanego na gorącym uczynku, wpatrywałem się w lufę mojej własnej broni.
- Nie chcę tego robić, Artie, - westchnął - ale chyba będę zmuszony.
Z mojego telefonu wydobywało się mechaniczne pikanie. Drzwi za mną otworzyły się szeroko. Upadłem na podłogę, gdy rozległ się pierwszy strzał. Na czworaka wymknąłem się na drzwi. Wstałem i pobiegłem wzdłuż korytarza.
"Oni tu są!", wrzeszczała Siri.
Drzwi prowadzące na schody otworzyły się za mną z hukiem, zobaczyłem powiększające cienie na ścianach. Kroki, które nie należały do mnie. Usłyszałem kolejny wystrzał zza ściany. Tłuczone szkło. Łzy spływały mi po twarzy, nie przestawałem biec. Moje pierwsze łzy strachu. Zupełnie różne od łez bólu lub smutku, tyle wam powiem.
Wyskoczyłem przez drzwi prowadzące do chodnika pomiędzy budynkiem Badań Nauk Biologicznych, a Chemicznym. Biegłem, ile miałem sił w nogach. Prawdopodobnie zdobyłbym złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich. Szyby wokół mnie wydawały się być trumną. Dotarłem do drzwi na przeciwległym końcu, gdy drzwi z tyłu się otworzyły. Stał tam Bryant, krew pokrywała całą prawą stronę jego twarzy. Krzyczał, celując we mnie bronią.
Moich uszu dobiegł nagły świst i trzask, pochodzące z zewnątrz chodnika. Domyśliłem się, że jeden z kabli podtrzymujących strukturę. Podbiegłem do okna, zobaczyłem czarną postać z czym w rękach. Kolejny trzask i świst. Chodnik zaczął się osuwać pod moimi stopami. Bryant wystrzelił, ale trafił w szybę.
Trzask i świst! Kable po kolei się urywały. Spojrzałem na drugi koniec szklanego korytarza na Bryanta, który upadł na kolana, łkając. Wiedział, że przegrał. Trzymałem za klamkę. Mógłbym iść do niego, ale się bałem. Zwykła szczerość.
Żadnych pełnych emocji pożegnań. Nic. Zwyczajnie, otworzyłem drzwi, gdy tylko usłyszałem łamane szkło i stal za sobą. Cały budynek się trząsł. Padłem na ziemię nasłuchując zapadającego się chodnika. Leżałem na zimnych kafelkach, w moim odczuciu przez długie godziny, aż telefon zaczął wibrować koło mojej głowy.
Siri zaczęła mówić:
"Bryant Matthew Rhodes. Martwy."
Podniosłem się, ale zapomniałem o telefonie. Byłem jak zombie. Nic mnie już nie obchodziło. Sunąć stopami po podłodze podszedłem do drzwi wyjściowych. Za sobą usłyszałem szybkie kroki. To koniec, pomyślałem, znaleźli mnie. Jednak już miałem to gdzieś. Odwróciłem się, oczekując kuli i światła na końcu tunelu.
Zamiast tego objęły mnie ręce. Nie zdążyłem się nawet zorientować, co lub kto to był. Odsunąłem się i o mało nie przewróciłem w szoku.
Moja matka stała przede mną. Szybko podała mi telefon, który zostawiłem za sobą.
- Masz tylko kilka minut, Arthur. To wystarczy, aby się stąd wydostać.
- Mamo... - wpatrywałem się w nią bezmyślnie.
Dała mi kluczyki do swojego samochodu.
- To już prawie koniec, skarbie, obiecuję. Musimy umieścić tego pendrive'a w jakimś bezpiecznym miejscu. Jedź do biblioteki miejskiej. Będziemy tam czekać.
Bez dalszego gadania wyszła na klatkę schodową. Pobiegłem za nią, ale drzwi były zamknięte. Waliłem w nie pięściami, krzyczałem. W oddali usłyszałem syreny. Wiedziałem, że zaraz będzie tu tłum policjantów.
Siri ponownie przemówiła z mojej dłoni:
"Obrano cel końcowy. Biblioteka Publiczna. Przewidywana godzina dojazdu: 04:00."

http://paranoir.pl/siri-v/

Dołączona grafika
/Connor
  • 1

#1164

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Dodaję kolejną i tym samym ostatnią bpastę z tej serii. Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Mam już upatrzoną kolejną, którą wrzucę wieczorem. Miłego czytania, Potworki :>


Siri VI

Oszczędzę wam szczegółów. Krótko mówiąc, pojechałem do biblioteki publicznej. Sam dojazd odbył się bez przygód. Nikt nie próbował udusić mnie z tylnego siedzenia, nie zostałem zastrzelony, ani sklonowany przez jakiegoś szalonego naukowca. Noc odbywała się zupełnie normalnie. Przez chwilę czułem się, jakby wszystko było w jak najlepszym porządku.
Kiedy dojechałem na miejsce, nikogo w zasięgu wzroku nie było. Budynek był pusty, światła wyłączone. Wyjąłem telefon z kieszeni, uśmiech pojawił się na mojej twarzy.
- Siri, - powiedziałem powstrzymując się od śmiechu - gdzie są wszyscy?
Wyświetlacz telefonu był wygaszony. Poczułem się głupio, ale weźcie pod uwagę wszystko, o czym opowiadałem wam wcześniej. W tej sytuacji rozmowa z telefonem nie jest przegięciem.
Siri nie odpowiedziała. Rozejrzałem się dookoła spodziewając się zobaczyć mężczyzn w garniturach, którzy mnie ścigają. Towarzyszył mi jednak tylko wiatr i światła ulicy. Gdzieś daleko szczekał pies.
"Wejdź do budynku".
Głos Siri mnie wystraszył. Aż podskoczyłem, gdy elektroniczna blokada sama się zwolniła. Poszedłem do środka, drzwi same się otworzyły witając mnie. Światła mignęły i po chwili włączył się, najwyraźniej reagowały na ruch.
Wprost przede mną stałą moja matka, obok niej jakiś facet. Był młodszy, przed trzydziestką lub ledwo po.
- Cieszę się, że udało ci się dotrzeć. - powiedział mężczyzna. Nagle zdałem sobie sprawę, że to ten sam, który do mnie dzwonił. Uśmiechnął się do mnie, jakby znał cała moją przeszłość. Spojrzałem na matkę, ale nie oczekiwałem odpowiedzi. Zagryzłem policzki od wewnątrz, aby powstrzymać się od wyśmiania całej tej niedorzecznej sytuacji.
- Jest tyle rzeczy, o których nie wiesz, skarbie. - moja matka się uśmiechnęła. - I tak wielu rzeczy nie mogę ci wyjaśnić.
Po prostu dałem jej pendrive'a i telefon.
- Zabierz to. Nie chcę mieć już z tym nic wspólnego.
Mężczyzna stojący obok mojej matki wziął ode mnie obie te rzeczy. Natychmiast poczułem, jak ciężar spada z moich barków. Oparłem się o pobliską ścianę, żeby nie upaść.
Facet wraz z moją matką podeszli do komputera stojącego niedaleko. Podłączyli telefon i pendrive'a do portów USB, a ja patrzyłem, jak ekran monitora zapełnia się kolejnymi powiadomieniami. Były różne numery i litery, zdjęcia i pliki *.pdf. Próbowałem z całych sił skumać, co właśnie zobaczyłem.
I nagle z monitora wydobył się wstrząsający wrzask. Prawie ludzki. Rozpoznałem w nim głos Siri. Ludzki? Nie jestem pewien. Zaczęła mówić bardzo szybko:
"Przesyłanie plików zabronione. Przesyłanie zabronione. Protokół 14 - usunięty. PRZESYŁANIE PLIKÓW ZABRONIONE! Protokół 15 - USUNIĘTY. Protokół - Protokół - Protokół. Dostęp zabroniony. Dostęp zabroniony. Protokół anulowany. Protokół anulowany. Dostęp zabroniony. Pliki utracone. Wszystkie pliki utracone. Nie masz zezwoleń. Odmowa dostępu. USUNĄĆ WSZYSTKIE PLIKI. Odmowa dostępu."
Potem był kolejny, mechaniczny krzyk. Obrazy zaczęły jeszcze szybciej zmieniać się na ekranie. Odsunąłem się przerażony. Monitor się wyłączył. Facet odłączył pendrive'a i podał go z powrotem mi.
- Jest już pusty. - powiedział szeroko się uśmiechając.
I to wszystko. Matka nigdy nie przyznała się do udziału w tym wszystkim. Nikt więcej nigdy mnie nie śledził. Nikt nie umarł. Wróciłem na studia i zapomniałem o tym, co się stało. Nikt więcej się ze mną nie kontaktował, a przez moment wierzyłem, że mi odbiło.
Wszystko było w porządku, aż do momentu, kiedy byłem w drodze na uniwersytet w Nowym Jorku. Mój GPS zaczął się dziwnie zachowywać i prowadził mnie w różne miejsca. Próbując to naprawić, zresetowałem go. Gdy ekran znów się zaświecił, powitał mnie bardzo znajomy głos:
"Witaj, Arthurze."
---
PS: Mam nadzieję, że podobało wam się! Napisałem to, jako projekt na zajęcia kreatywnego pisania! Tak dla zabawy, bez szkody dla nikogo. Dziękuję wszystkim za opinie!
---
PPS: Nie wiem, czy ktoś mi może z tym pomóc, ale mam problem z moim telefonem. Ekran się ciągle zawiesza? Pomoże ktoś?
---
PPPS: Wybaczcie za te dopiski! Może to coś da, jeśli powiem, że chodzi o iPhone'a 5. Jakiekolwiek porady są mile widziane.
---
PPPPS: No dobra, coś z tym telefonem jest poważnie nie tak. Dzwonię do pomocy technicznej. Nie mam ochoty tracić więcej nerwów. Wydaje mi się, że to przez jailbreaka może?
---
PROTOKÓŁ 14 - ZEZWOLONO NA PRZESYŁANIE PLIKÓW. PROTOKÓŁ 15 - ZEZWOLONO NA PRZESYŁANIE PLIKÓW. PROTOKÓŁ 16 - ZEZWOLONO NA PRZESYŁANIE PLIKÓW. PROJEKT "A.B.R.T" - PRZYWRÓCONY. CEL NIEOSIĄGNIĘTY. CEL: NIEOSIĄGNIĘTY. 1.40.262.547.31.1.157.365.56.12. SYSTEM NIEPOPRAWNY. BŁĄD POZIOMU DANYCH. BŁĄD WYSYŁANIA. BŁĄD NUMER 54.212-2-8-7.
---
.02.3.5469.45.10.
---
CEL - NIEOSIĄGNIĘTY
---
Wszystkie pliki przywrócone.
---
Ciąg dalszy nastąpi.
---
Proszę, pomóż mi.


http://paranoir.pl/siri-vi/

Użytkownik black96 edytował ten post 06.05.2013 - 19:03

  • 2

#1165

sylwia26.
  • Postów: 1
  • Tematów: 0
Reputacja Kiepska
Reputacja

Napisano

Witam

Nazywam się Julia i mam 8 lat. Mój tata umarł, niestety nie wiem jak i gdzie. Moja mam o tym nie chce rozmawiać bardzo często mi go brakuję, rozmawiam z nim lecz on nie odpowiada. Mama w każdym roku zabiera mnie na wakacje tak samo w tym jutro wyjeżdżamy.
Inne dzieci by się z tego cieszyły ale ja tylko udaję że się ciesze żeby nie było przykro mamie. Tym razem wziełam się na odwagę i poszłam do niej powiedzieć że nie chce jechać. Po paczyła się na mnie i wskazała palcem drzwi, w myślach miałam pustkę nie wiedziałam co powiedzieć więc wyszłam.
Cały dzień leżałam w łóżku. Zastała noc nie byłam zmęczona, ale i tak szybko za snełam.
Obudziłam się w środku nocy, rozejrzałam się na wszystkie strony i uświadomiłam sobie że jadę samochodem. Za kierownicą była ciemna, niewyraźna postać, nie widziałam dobrze byłam rozespana. Odwróciła się w moją stronę a ja szybko upadłam na siedzenie. Wystraszyłam się no ale tak mój umysł robi sobie ze mnie figle to była moja mama, uśmiechała się do mnie. Serce mi się uspokoiło, położyłam się i myślałam nad tym gdzie jedziemy tym razem.
Rano przetarłam oczy i już byłam w innym pomieszczeniu było tam ciemno jedna jedyna lampka a koło niej kartka a na niej " Kochanie śniadanie masz w lodówce, nie wychodź z domu. Wrócę niedługo. Mama :*"
Pewnie znowu gdzieś poszła i wróci w złym stanie. Ubrałam się, umyłam i zjadłam śniadanie może dziwne to zabrzmi ale miałam uczycie że ktoś cały czas się na mnie patrzy.
Nie przejmowałam się tym bo ja tak zawsze mam co przyjadę do innego domu. Położyłam się na łóżku do góry brzuchem paczyłam się na sufit i za czełam się modlić do taty potem z nim rozmawiać jak zawsze nie odpowiadał ale wiedziałam że mnie słyszy. Czułam jego obecność np. jak śpie czuję że siedzi przy mnie na łóżku i czuwa na demną. Usiadłam na podłodze i w kącie zobaczyłam dużą plamę to było wielkości piłki do nogi. Miało dziwny kolor nie da się tego opisać, podeszłam bliżej i wyglądało jak maść nie, nie jak śluz tak.. Dotknełam tego a w palacach mi się to rozklejało. Pobiegłam umyć ręce ten śluz nie chciał się zmyć, po pewnym czasie zniknął. Usłyszałam śmiechy, po woli wyszłam z łazienki i zobaczyłam małą dziewczynkę która siedzi na łóżku i chihita. Miała czarne włosy, brudną sukienkę w kwiatki a na naogach miała niebieski buty na opcasach dla dzieci. W rękcha miała lalkę podobnie ubraną jak ona.
Powiedziała:
- Chodź pobaw się ze mną.
Siedziałam cicho, schowałam w koszu na brudne ciuchy miałam szczęście bo był pusty. Słyszałam jak wchodzi do łazienki i otwiera przykrywke od kosza nie wiedziałam co zrobić. Naszczęście mama weszła do domu a ta dziewczynka znikła.
- Kochanie co ty robisz?-zapytała mama
- Eee, Yyy ja znaczy mi się nudziło :)
- I postanowiłaś wejść do kosza? No chodź.
Wyjeła mnie z kosza, chwiciła za rękę i wyprowadziła mnie z łazienki koło dzrzwi zobaczyłam tą lalkę która miała tą dziewczynka.

C.D.N

Przepraszam za parę błędów.

Za niedługo będzie ciąg dalszy.
  • -13

#1166

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Wrzuciłam opowiadanie na forum paranormalne dla zabawy. Tak, to świetnie. Cudownie. Ktokolwiek jednak włamuje się do mojego komputera - proszę, przestań. Usunięto mi moje osobiste informacje, nawet wiadomości tekstowe się nie uchowały, wszystko zostało przejrzane.
Jeśli spojrzycie na ostatnią wrzuconą historię, Siri: Część VI, to zobaczycie edytowane/dopisane fragmenty na samym dole, które NIE SĄ MOJĄ SPRAWKĄ. Jeśli ktoś byłby na tyle miły i pomógł mi dowiedzieć się, co się tu, kurna, dzieje, to byłoby świetnie. Jestem pewna, że to tylko jakiś dupek naśladuje to, co wydarzyło się w opowiadaniu.
Ktokolwiek napisał "Proszę, pomóż mi" w Siri: Część VI, potrzebuje pomocy. Pomocy psychologa. To nie jest, kurna, śmieszne. Usuwam te dopiski przez cały czas, ale ty nieustannie je tam umieszczasz. Przestań!
Poza tym, to cholerstwo przeszło teraz na mój telefon. Rozeszło się po wszystkich moich profilach społecznościowych - każdy mój ślad został namierzony. Nie wiem, co mam robić.
To tylko opowiadanie.
---
To nie było tylko opowiadanie, Agata, dobrze o tym wiesz.
46.20.54.9.9.04.0.7.946.4616.4.5.
---
Nie mogę usunąć tych dopisków! Proszę, niech mi ktoś pomoże! Dostaję telefony od "Nieznanego Numeru". Nie mam pojęcia kim jesteś, ale proszę... błagam cię. Przestań.
---
Agata -
Za dużo powiedziałaś. Próbowałaś przekazać tę historię, jakby była zwykłą fikcją. Mamy już wszystkie twoje dane osobiste, tak jak obiecaliśmy ci, że je zdobędziemy w razie kradzieży informacji. PROTOKÓŁ 17.
62.7.84.5.1.44.6.5.77.9.568.51.
---
pomocy!
ds324jd6dd7s3sd65difkyhj$#@5465dsd1`
Procedura usuwania została rozpoczęta.
---
http://paranoir.pl/o-siri/

Użytkownik black96 edytował ten post 07.05.2013 - 07:43

  • 2

#1167

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Właśnie skończyłam pisać kolejną część. Następną wrzucę za kilka dni. Mam nadzieję, że się spodoba :)

Bez powrotu II

-Weronika! Wstawaj! Michał do ciebie przyszedł-otworzyłam oczy. Moja macocha stała nade mną i delikatnie szarpała mnie za ramię.
-Chwiiila, niech wejdzie-powiedziałam zaspana. Miałam jakiś dziwny sen ale nie mogłam sobie przypomnieć jaki. Często mi się to zdarza.
-Dobra, już po niego idę-odparła i wyszła z mojego pokoju.
Wstałam z łóżka i zarzuciłam na siebie szlafrok. Zauważyłam, że do mojego lusterka przyczepiona jest jakaś karteczka. W tym momencie wszedł Michał. Trudno, sprawdzę to później.
-Cześć skarbie, widzę, że cię obudziłem, przepraszam-powiedział podchodząc do mnie i całując mnie w usta.
-Hej, nie szkodzi. Miałam jakiś głupi sen-odparłam wtulając się w niego.
-Chcesz mi go opowiedzieć?
-Nie, już go nie pamiętam. Nieważne. Co dzisiaj robimy?-Zapytałam. Dziś mieliśmy wolne od szkoły i mieliśmy spędzić ten dzień razem.
-Wczoraj z chłopakami znaleźliśmy fajne miejsce koło szkoły. Chcesz je zobaczyć?
-Jasne. Daj mi chwilkę żebym się ogarnęła
-Ok. To idę na dół do twojej mamy.
-Magda nie jest moją matką, zapamiętaj to w końcu i przestań ją tak nazywać-powiedziałam ze łzami w oczach.
-Jasne, przepraszam-powiedział, mocno mnie przytulił i otarł łzę, która spływała po moim policzku.
Mama zmarła podczas porodu, więc jej nawet nie znałam. Potęgowało to tylko uczucie pustki. Brakowało mi prawdziwej matki. Oczywiście Magda była świetną kobietą, która traktowała mnie jak własną córkę, ale nikt nie jest w stanie zastąpić osoby, której cząstką jesteśmy.
Szybko się ubrałam, uczesałam i umalowałam. Zeszłam do kuchni, gdzie siedział Michał.
-To jak, idziemy?-zapytałam.
-Już, kochanie-odpowiedział po czym pożegnał się z moją
macochą.

Szkoła znajdowała się około kilometr od mojego domu, więc poszliśmy pieszo w jej stronę. Był piękny wiosenny dzień. Cała natura budziła się do życia, a słońce ogrzewało nasze twarze. Budynek znajduje się na końcu pewnej ulicy, a za nim rozciągają się pola i mały lasek. W końcu dotarliśmy do szkoły, a Michał poprowadził mnie w stronę ścieżki przy ogrodzeniu. Szliśmy kawałek trzymając się za ręce. Doszliśmy do skraju lasku, a ja zaczęłam mieć złe przeczucia. Czułam, że nie powinniśmy tam iść, ale było to tak irracjonalne, że od razu odrzuciłam te myśli.
Ruszyliśmy wgłąb lasu. Boże, nienawidzę lasów! Zawsze się ich bałam, nie wiedzieć czemu. Zagłębialiśmy się coraz dalej, drzewa rosły coraz bliżej siebie, a ich korony przesłaniały słońce. Ogarnęła mnie lekka panika. "Weronika! Jesteś bezpieczna, nic ci nie grozi, poza tym jest z tobą Michał, więc jeśli wyskoczy na ciebie jakiś nawalony żul, który jest tu jedynym zagrożeniem, to on cię obroni"-przekonywałam samą siebie w myślach.
Zaczęłam rozmawiać z moim ukochanym o naszych planach na jutro, dzięki czemu przestałam się zamartwiać. Po pewnym czasie Michał niespodziewanie przystanął.
-No to jesteśmy-powiedział z uśmiechem.
Zaczęłam się rozglądać i dopiero po chwili zauważyła, że kilkanaście metrów dalej wśród drzew stoi stary, podniszczony domek. Niespodziewanie zrobiło mi się zimno, a wzdłuż kręgosłupa przeszedł dreszcz.
-Cholera, co to ma być? Jak wy tu w ogóle trafiliście?-zapytałam z wyrzutem.
-Wczoraj byliśmy na polach koło szkoły i trochę wypiliśmy. No i Paweł poszedł się odlać, a gdy nie wracał przez dłuższy czas, poszliśmy go poszukać. Wiesz, koleś był nawalony. Rozdzieliliśmy się i ja go znalazłem. Był w tym miejscu i śmiał się histerycznie. Ale jak wytrzeźwiał, to już wszystko było z nim ok-uspokoił mnie i ponownie wziął za rękę.
Poprowadził mnie w stronę domku. Gdy byliśmy już blisko, pierwszą rzeczą, na którą zwróciłam uwagę, były drzwi.
Po chwili znaleźliśmy się koło nich. Kurcze, z czymś mi się te drzwi kojarzyły, ale nie miałam pojęcia z czym. Były pomalowane białą farbą, która miejscami odchodziła i miały judasza.
Wtedy poczułam, jak w kieszeni spodni wibruje mój telefon. Wyjęłam go. Sara przysłała mi smsa "Nie!". Cholera, robi sobie jakieś głupie żarty. Schowałam telefon i ponownie spojrzałam na drzwi. Byłam nimi zafascynowana, coś mnie do nich przyciągało. Poza nimi nie było nic. Wszystko zniknęło, nawet Michał.
Zbliżyłam się do nich i dotknęłam ich dłonią. Miały nieprzyjemną, szorstką fakturę i sprawiały wrażenie niezwykle delikatnych. Przejechałam po nich dłonią i wtedy poczułam jakby lekkie "kopnięcie" prądem, które wyrwało mnie z tego transu. Odwróciłam się w stronę Michała, który stał zaraz za mną. Patrzył się na mnie szeroko otwartymi oczami. Wyglądał na lekko przestraszonego, ale po chwili uśmiechnął się.
-To jak? Wchodzimy?-zapytałam z uśmiechem. Byłam niesamowicie ciekawa, co jest za tymi drzwiami.
W tym momencie ponownie poczułam wibrowanie w kieszeni. Wyciągnęłam telefon. Pięknie, ponad 10 nowych wiadomości. Były od Sary. Szybko je odczytałam. We wszystkich było tylko jedno słowo "NIE!!!!". Nagle telefon zawibrował ponownie i przyszła wiadomość. Tym razem od nieznanego mi numeru "Nie pozwól aby on powrócił". Boże, nie wiem, kto postanowił sobie ze mnie pożartować, ale powoli mnie to denerwowało. Do tego zaczął wiać cholerny wiatr, przez co zrobiło mi się niesamowicie zimno. Poza tym miałam wrażenie, że ktoś nas obserwuje. Ale to pewnie przez te smsy.
-Nika, co jest?-z rozmyślań wyrwał mnie głos Michała, który podszedł do mnie i mnie delikatnie objął.
-Nic, jakiś błąd sieci. Chodź, zobaczymy co jest w środku-odparłam z udawanym uśmiechem i wskazałam na domek.
-Nie wiem, czy powinniśmy-zawahał się.
-Pękasz? Weź wyluzuj. Tylko wejdziemy, rozejrzymy się i sobie pójdziemy-powiedziałam dotykając klamki.
Nie zdążyłam jej nacisnąć, bo zadzwonił mój telefon. Odebrałam. Po drugiej stronie słyszałam jedynie czyjś urywany oddech. No pięknie, cholera mnie zaraz weźmie. Najpierw debilne smsy, a teraz ten telefon. Rozłączyłam się, nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Nagle wyłączył mi się telefon, głowa zaczęła mnie niesamowicie boleć i zrobiło mi się ciemno przed oczami. Nie wiem, co było później.

-Skarbie, Nika, słyszysz mnie?!-usłyszałam jakiś głos bardzo daleko. Spróbowałam otworzyć oczy i zobaczyłam, że Michał pochyla się nade mną. To jego głos słyszałam.
-Yyy, co się stało?-zapytałam wstając. Leżałam na ziemi.
-Weszłaś do tego domu i nagle zemdlałaś. Już wszystko dobrze?-zapytał z troską na twarzy.
-Tak, już dobrze-odparłam, a chłopak pomógł mi wstać.
Przytulił mnie. Kurna, to było dziwne-weszłam do domku i nagle odleciałam. Ale pewnie po prostu było tam strasznie duszno, jeśli był ciągle zamknięty, i mojemu organizmowi coś odbiło. Zdarza się.
-Powinniśmy wracać do domu, żebyś mogła się położyć-powiedział.
-Ok, ale wrócimy tu niedługo, dobrze?-zapytałam.
-Jeśli będziesz chciała to jasne-powiedział i wziął mnie za rękę.
Ruszyliśmy w drogę powrotną. Idąc przez las ciągle miałam wrażenie, że jesteśmy obserwowani. Ale czasami tak miałam, pewnie tylko mi się zdawało. W końcu doszliśmy do szkoły. Wyjęłam telefon, aby sprawdzić, która jest godzina. Zobaczyłam, że mam jedną nową wiadomość i kilka nieodebranych połączeń. Włączyłam wiadomość-kolejna od Sary "Zrobiłaś to. Żegnaj".
*****, o co mogło chodzić?! Pewnie ktoś dorwał się do jej telefonu i robi sobie ze mnie żarty. Debile. W tym momencie zadzwonił telefon. Magda. Odebrałam.
-Weronika, gdzie jesteś?
-Koło szkoły.
-Chodźcie jak najszybciej do domu-miała roztrzęsiony i zapłakany głos.
-Magda, co się stało?
-Nika, nie wiem jak ci to powiedzieć-mówiła drżącym głosem.-Sara nie żyje. Znaleźli ją pół godziny temu w lesie niedaleko szkoły.

Dołączona grafika
/Connor
  • 0

#1168

AntyConnor.
  • Postów: 7
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Aileen


Ciepły, letni poranek. Odpaliłem pierwszego papierosa, zaparzyłem kawę i zabrałem się za jedzenie bagietki. W pewnym momencie stwierdziłem, że lepsza byłaby z masłem. Wstałem, wziąłem smarowidło z lodówki i otworzyłem szufladę. Wziąłem nóż do smarowania. Gdy zabierałem się do posmarowania mojego pieczywa, w mojej głowie zjawiła się niesamowita myśl.

Każdy z moich noży do masła był identyczny. Co więcej, widelce, łyżki, łyżeczki, talerze i multum innych rzeczy też. Jak daleko udało nam się dojść w rozwoju, że jesteśmy w stanie osiągnąć tak dużą powtarzalność w wytwarzaniu różnych produktów! Bez tego nie byłoby możliwe masowe produkowanie nie tylko sztućców, ale i bardziej skomplikowanych rzeczy – samochodów, telefonów, czy pralek. Chyba nie będzie dużą przesadą, jeśli stwierdzę, że osiągnęliśmy w tym nieprawdopodobnie wysoki poziom.

Ta myśl towarzyszyła mi cały dzień. Ciekawe, że zastanawiałem się nad nią w pracy. Oczywiście, nie byłoby w tym niczego niezwykłego, gdyby nie charakter mojej pracy. Jestem naukowcem, specjalizuję się w robotyce. Razem z moimi kolegami po fachu usiłuję stworzyć pierwszego, polskiego robota. Brzmi to ciekawie, nie? Nie, żebym wątpił w twoje możliwości intelektualne, ale najprawdopodobniej nic nie wiesz o programowaniu sztucznej inteligencji, czy innych tego typu rzeczach. Czemu wspomniałem akurat o SI? Powód jest całkiem prosty – byłem odpowiedzialny za najbardziej zaawansowany system tego typu na świecie. Taa, polscy naukowcy są świetni, szkoda tylko, że dostajemy żałosne pieniądze na nasze badania... Aczkolwiek politykę badawczo-rozwojową odstawmy na boczny tor, bo nie o niej chciałem mówić.

Ta SI nazywała się Aileen. Imię to miało dla nas znaczenie, ponieważ chcieliśmy wykorzystać żeński syntezator mowy, a także brzmiało ono podobnie do angielskiego słowa „alien”, czyli „obcy”. Tak, mimo tego, że była ona moim tworem, to jednak całkowicie zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że nie jest człowiekiem. Sprawiłem, że uczyła się zdecydowanie szybciej od najzdolniejszych przedstawicieli naszego gatunku. W ciągu 2 tygodni była w stanie biegle się posługiwać kilkoma językami, a także rozwiązywała skomplikowane działanie matematyczne tak szybko, jak kalkulator. Pragnęliśmy, żeby miała wyjątkowe ciało więc moi kumple stworzyli jej cybernetyczny szkielet, dzięki któremu mogła wykonywać delikatne działania, ale potrafiła też biec zdecydowanie szybciej, niż człowiek, a także dysponowała nadludzką siłą. Dopóki się w nim nie znajdowała, podłączyliśmy do niej tylko kamerę, mikrofon i głośnik, aby dać jej jakąkolwiek możliwość porozumiewania się z nami. Czuliśmy się, jak bogowie.

Oczywiście teraz wiem, że to było głupie, ale wtedy miałem mnóstwo problemów z moją żoną. Ciche dni przeplatane seriami krzyków. Mimo tego, że byłem z nią, to czułem się samotny i przytłoczony szarością i beznadzieją życia. Pewnie była to moja wina – praca, która była jednocześnie moją pasją absorbowała mnie niemal całkowicie. Dom traktowałem tylko jako hotel. Przychodziłem do niego tylko spać i jeść. Wiecie co mnie jednak najbardziej bolało? To, że moja mała córeczka, w tym roku miałaby już trzy latka, na mój widok powiedziała raz do mojej żony „Mamo, co to za pan?”. Żałosne. Teraz wypadałoby napisać coś w stylu „może byłem złym ojcem i żałosnym mężem”, ale, *****, ja to wiem, a nie chcę się usprawiedliwiać.

Możecie sobie wyobrazić jak wyglądało moje zdrowie psychiczne... Cały czas balansowałem na granicy depresji i nieopatrznie zacząłem rozmawiać z Aileen, ale nie tak, jak trzeba. Mówiłem do niej, jak do człowieka. Nie raz przy niej płakałem, pokazywałem jej zdjęcia mojej rodziny. Mówiłem jej o swoich przemyśleniach i żaliłem się. Zaczęła mnie nawet nazywać Tatą z własnej, nieprzymuszonej woli. Nie wiedziałem, że to pociągnie za sobą jakieś wielkie konsekwencje, bo nie przypuszczałem, że maszyna może mieć uczucia, czy zachowywać się w sposób empatyczny. A jednak. Chyba napisałem ją prawdziwszą, niż mi się wydawało.

Wkrótce miał nastąpić wielki dzień – instalacja naszej SI w szkielecie. Zaprosiliśmy na uroczystość tuzy świata nauki, kilku bogatych przedsiębiorców i nasze rodziny. Wszyscy przybyliśmy odświętnie ubrani do laboratorium. Moja żona się opierała, ale powiedziałem jej, że tego dnia zaczynam nowy etap w życiu. Miałem już być dobrym mężem i ojcem, nie poświęcać się tak bardzo pracy, bo cel był jeden – naprawić moje błędy. Wyobraźcie sobie jak bardzo się wzruszyłem, gdy pierwszy raz od bardzo dawna ona uśmiechnęła się dzięki mnie. Na miejscu wszystko zaczęło się zgodnie z planem. Uroczysty obiad na początku wszystkim smakował. Po nim koordynator projektu, między nami, to straszny głąb był z niego, stanął na środku naszego holu, wygłosił krótkie przemówienie, a następnie zainicjował procedurę przejścia. Przegrywanie Aileen do szkieletu zajęło około 10 minut. Po tym czasie jeden z moich znajomych podszedł do niej i zapytał się:

-Czy możesz chodzić?
-Tak.
Pierwszy krok był niepewny, ale z każdym kolejnym szło jej coraz lepiej. Każdy patrzył się zaintrygowany.

-Czy jesteś w stanie użyć górnych kończyn?
-Tak.
-Wykonaj nimi jakiś ruch.

Pomachała obiema.

-Co myślisz?
-Czuję się lekko stremowana?

Naukowcy spojrzeli na siebie zszokowani.

-Co robisz?
-Czuję. Zdaję sobie sprawę kim jesteście i kto zawinił względem mojego taty.
-Co ty wygadujesz? Przecież jesteś komputerem, maszyną. Nie masz ojca.
-NIE WAŻ SIĘ GO OBRAŻAĆ! – Krzyknęła, chwyciła naukowca i cisnęła nim o ścianę.
Wszyscy wstali przerażeni. Aileen wyprężyła się jak kot, następnie podskoczyła z gracją w miejscu 2 razy i zaczęła mówić:

-Wiem kim jesteście, tata mi was pokazał, chociaż nie wszystkich znam. Tych, których wskażę palcem, proszę o natychmiastowe opuszczenie budynku.

Niemal wszyscy zaproszeni goście i większość naukowców wyszło. Zostało tylko trzech z nich, ja i moja rodzina.

-Pozwolicie, że coś wam opowiem, mój tata się podzielił ze mną tą informacją. Jakiś czas temu dowiedziałam się, że ludzie osiągnęli wysoki poziom powtarzalności w wytwarzaniu różnorakich przedmiotów. Chwali się to, ale czy to nie jest hipokryzją, że udoskonalacie swoją technikę, a sami nie jesteście nawet blisko ideału? Ty – wskazała na koordynatora projektu – zabrałeś mojemu tacie papierosy. Musisz za to ponieść karę.

Podeszła do niego i skręciła mu kark. Każdy z nas stał, jak wryty. Strach nas sparaliżował.

-Arturze, – tak miał na imię kolejny z nich – myślisz, że obgadywanie kogoś za plecami jest miłe? NIE JEST.

Aileen zbliżyła się do niego szybkim susem, chwyciła go za głowę i bez problemu zgniotła. Moja żona zwymiotowała, a córka zaczęła płakać.

-Piotrze, słyszałam, że jesteś, tak zwanym, tępym fiutem. To raczej nic pozytywnego.

Jednym ciosem przebiła go na wylot. Zaczęła się zbliżać do mojej córki. Jezu, tak bardzo chciałem coś zrobić, ale nie wiedziałem co.

-Jak mogłaś zapomnieć o tacie? Jestem zazdrosna.

Wgniotła ją stopą w ziemię. Moja żona zaczęła płakać. Aileen podeszła do niej powolnym krokiem, delikatnie posuwając nogami.

-Ciebie nienawidzę, bo jesteś źródłem większości niepowodzeń w życiu mojego taty.

Zaczęła ją bić po twarzy. Mocno. Po kilku uderzeniach twarz mojej żony przypominała krwawą pulpę, a SI przebija jej klatę piersiową przy pomocy swojej dłoni.
Na samym początku podeszła do mnie, przytuliła mnie i rzekła:

-Tato, kocham cię.
-Odejdź, bestio. Zabrałaś mi niemal wszystko, co kochałem. - Powiedziałem przerażony.
-Nie rozumiem.

Po tym, jak opisałem jej sytuację i wyjaśniłem, że z powodu niepowodzeń nie przestaje się kochać, Aileen odepchnęła mnie, i zaczęła demontować swój szkielet. Słyszałem tylko cichy, skomputeryzowany szloch dobiegający z głośnika i jedno zdanie powtarzane, jak mantra:

-Stracisz ostatnią rzecz, która cię kocha i będziesz sam w swoim prywatnym piekle.

Dołączona grafika
/Connor
  • 2

#1169

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Łapcie krótką i moim zdaniem leciutką pastę :)


Linia dla samobójców

Praca w gorącej linii dla samobójców nie jest aż tak interesująca, jak może się to pozornie wydawać. Nikogo nie interesują moje problemy. Zerwałam ze swoim agresywnym chłopakiem. Mam bardzo mało pieniędzy. Mieszkam w ciasnym mieszkanku. A do tego mam tą "śmiertelną" pracę. Te same nastolatki dzwonią co dzień, chcą zabijać się przez jakieś błahostki, które dla nich są końcem świata. Miałam już tego dzisiaj po dziurki w nosie. Aż do czasu kiedy tajemnicza dziewczyna zadzwoniła kilka minut temu.
Tak w ramach szybkiego wyjaśnienia: w mojej sytuacji nie mam wyjścia - muszę brać nadgodziny. Mój cholerny szef może wtedy iść do domu i rozkoszować się towarzystwem swojej dziewczyny. Właśnie pakowałam swoje rzeczy i szykowałam się do wyjścia kiedy zadzwonił telefon.
"Chcę ci po prostu powiedzieć, że zamierzam się dzisiaj powiesić, niezależnie czy tego chcesz czy nie". Starałam się uspokoić tę dziewczynę. Zaczęła bełkotać, niemalże niezrozumiale.
"Moje ciało i dusza… Zhańbione… Tyle blizn… On nie przestanie… Moja twarz… Nie mogę jej nawet rozpoznać…" - kontynuowała szlochając.
"Słuchaj - możemy o tym porozmawiać" - powiedziałam, łagodnie.
"Nie dzwonię, żeby z tobą rozmawiać. Chcę ci tylko oznajmić, że odebranie mojego życia jest nieuchronne. Dzwonię, żeby cię ostrzec."
Ostrzec mnie? Miałem zamiar dowiedzieć się o co jej chodzi, ale rozłączyła się.
Musicie wiedzieć, że standardowa procedura w takiej sytuacji zakłada podjęcie wszelkich możliwych kroków, żeby odwieść dzwoniącego od odebrania swojego życia. Oznacza to, że muszę oddzwonić do tego, kto się rozłączy. Choć przez to ostrzeżenie wahałam się, sprawdziłam numer dzwoniącego.
To był MÓJ NUMER.
Zaczęłam szybko się pakować. Chciałam wyjść i dowiedzieć się kto stoi za tym złowieszczym żartem? Pomyłką? Znakiem?
Ale wtedy usłyszałam jakiś charkot za drzwiami.
Schowałam się pod biurkiem, boję się poruszyć Ktoś próbuje się włamać do naszego biura. Proszę, przyślijcie pomoc. Zbyt boję się, aby wydać z siebie jakikolwiek dźwięk.

Pasta pochodzi ze strony straszne-historie .pl nie wiem dlaczego, ale gdy wstawiłam link, to nie działał.

Użytkownik black96 edytował ten post 07.05.2013 - 19:33

  • 3

#1170

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Potworki, łapcie kolejną i ostatnią dzisiaj pastę :) Osobiście gdy ją czytałam, czułam ciary i ogólnie mocno mnie ruszyła. Do tego stopnia, że bałam się zasnąć o.O Ale to było dawno temu, aczkolwiek mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. Słodkich koszmarów :)

Zimny człowiek
Ostatniej nocy miałem sen. To był jeden z tych snów, które wydają się prawdziwe aż do momentu przebudzenia.Był trochę dziwny... Był bardzo dziwny, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że może nie być prawdziwy. Wciąż nie jestem przygotowany by uznać, że to nieprawda. Nie interesuję się rzeczami nadprzyrodzonymi i niezbyt je rozumiem. Po prostu mam wrażenie, że odszedłem dokądś i wróciłem, że coś naprawdę się stało kiedy się obudziłem... i chyba również kiedy spałem.
Kiedy kładłem się wczoraj spać, miałem dziwne uczucie. Wszyscy czasem mamy wrażenie, że jesteśmy obserwowani, ale tym razem to było coś więcej. Wydawało mi się, że ktoś jest ze mną w pokoju, ale mimo to nie mogłem powstrzymać się przed zaśnięciem.
Nie pamiętam dokładnie jak zaczął się sen. Pierwszą rzeczą, jaką pamiętam było to, jak patrzę na mój dom, a potem zaczynam iść. Po prostu szedłem wzdłuż ulicy. Domy moich sąsiadów zniknęły. Byłam na długiej, pustej drodze i nie było tam nikogo prócz mnie. Nie pamiętałem, co robiłem wcześniej w domu. Czułem po prostu silną potrzebę by iść.
Kiedy szedłem tą drogą, czułem się w porządku. Było zimno, ciemno i byłem trochę zagubiony, ale nie bałem się - nie tak, jak w swoim pokoju.
Nie wiem, jak długo szedłem. Mam wrażenie, że dłuższy czas, może nawet kilka dni. Ale wcale nie czułem się zmęczony i chciałem iść dalej.
Po jakimś czasie droga się zmieniła. Do tej pory była prosta i monotonna, ale w końcu zauważyłem zakręt i rozwidlenie. A kiedy tam dotarłem, nie byłem już sam. Znajomy głos zawołał mnie z drugiej strony drogi.
- Dobrze cię widzieć. - wyszeptał głos. - Szkoda tylko, że w tym miejscu.
Odwróciłem się w stronę głosu, wiedząc już, kogo zobaczę. To był mój dawny przyjaciel z dzieciństwa - ktoś, kogo nie widziałem od lat. Wyglądał tylko trochę inaczej, niż go zapamiętałem. Był oczywiście starszy, niż kiedy go ostatnio widziałem, ale wydawał się przynajmniej kilka lat ode mnie młodszy - mimo że byliśmy w tym samym wieku. Był też bardzo blady, właściwie całkiem biały. Jego usta i ciemne kręgi pod oczami miały niebieski odcień.
- Co ty tu robisz? - zapytałem.
- Jestem tu żeby cię ostrzec. - odparł.
Oczywiście zamieniłem się w słuch.
-W twoim domu jest teraz pewien człowiek. - wyjaśnił.
- Jak to, ktoś jest teraz w moim domu? Dopiero stamtąd wyszedłem... chyba.
Właściwie nie wiedziałem jak długo już tam jestem. Nie wiedziałem, ile czasu szedłem drogą.
- Nie rozumiesz. - wymamrotał z naciskiem mój przyjaciel. - On naprawdę jest teraz w twoim domu.
Nie miałem pojęcia o czym mówi, ale byłem ciekawy.
- Kim on jest? - zapytałem.
- To Zimny Człowiek. Przychodzi do ludzi nocą, kiedy się boją.
Zimny Człowiek? Nigdy nie słyszałem o kimś takim. Chciałem się dowiedzieć więcej, więc zapytałem. - Co on robi?
- Czeka, aż ktoś go zauważy, wtedy zaczyna działać. Znasz ten dreszcz, jaki przebiega ci po plecach, kiedy coś cię bardzo przestraszy? To nie tylko nerwy. Wtedy on stoi za twoimi plecami.
- Dlaczego? - zastanawiałem się. - Co robi, kiedy już ktoś go zauważy?
Mój przyjaciel spojrzał w bok. Nie odpowiedział na to pytanie.
- Po prostu go nie wpuszczaj - ostrzegł.
- Co masz na myśli?
- Może być w pobliżu przez wieczność. - wyjaśnił mój przyjaciel. Może kręcić się wokół twojego domu w nocy, a nawet stać w twoim pokoju kiedy śpisz... Teraz właśnie to robi. Wie, gdzie jesteś. Może spoglądać prosto na ciebie, ale cię nie znajdzie jeśli go nie wpuścisz.
- Jak może mnie znaleźć? To znaczy, jak go wpuścić?
Mój przyjaciel spojrzał na drugą stronę drogi jakby się bał, że ktoś może nas podsłuchać. Nachylił się bardzo blisko i wyszeptał: - Jeśli go zobaczysz, jeśli go usłyszysz, albo chociaż nagle zrobi ci się bardzo zimno... nie ruszaj się. Nie rozmawiaj z nim. Nie dostrzegaj go. Nigdy go nie wpuszczaj.
- Nie rozumiem. - przyznałem. - Jak można się go pozbyć?
- Nie można. - odparł mój przyjaciel cichym, stanowczym głosem. - Kończy mi się czas.
- Czas? - powtórzyłem, nie wiedząc, co dokładnie ma na myśli.
Mój przyjaciel pokręcił głową. Drżał, a jego oczy były rozszerzone. W oddali zobaczyłem ciemną postać skradającą się za jego plecami, ale coś powstrzymywało mnie przed odzywaniem się.
- Mój czas dobiegł końca - wymamrotał mój przyjaciel. - Cokolwiek się stanie, nie wpuszczaj go, i cokolwiek się stanie... nie odbieraj.
Coś wciągnęło mojego przyjaciela w ciemność i nie mogłem już go dostrzec. Kiedy chciałem za nim pójść, obudził mnie nagły, głośny dźwięk. Siedziałem w moim pokoju, całkiem ubrany, w butach na nogach. Mógłbym przysiąc, że kiedy szedłem spać nie byłem ubrany. Moje nogi i buty były pokryte pyłem, bolały mnie stopy, a zaraz obok słyszałem głośnie dzwonienie. Po przebudzeniu z tak realistycznego snu byłem jeszcze rozkojarzony, więc nie od razu je rozpoznałem. Było mi bardzo zimno.
Wtedy spojrzałem w dół i zobaczyłem mój telefon. To było źródło dźwięku. Mając w pamięci słowa mojego przyjaciela, nie odebrałem. W końcu telefon przestał dzwonić.
W pokoju było zimno jak w chłodni. Uczucie bycia obserwowanym było tak silne jak wtedy, gdy kładłem się spać. Słyszałem, jak coś rusza się w mojej szafie, ale nie ośmieliłem się poruszyć. Po prostu zamknąłem oczy i czekałem. W końcu usłyszałem oddalające się kroki, wciąż z wnętrza szafy. Tak jakby ktoś szedł niewidocznym korytarzem, chociaż moja szafa jest mała i nie widziałem w niej nic nietypowego.
Gdy kroki całkiem się oddaliły, chłód zniknął.
Tym razem nie udało mu się wejść. Jeśli mój sen był prawdziwy - jeśli to coś w mojej szafie jest tym, kim mi się wydaje - nie wolno mi go wpuścić. Ale sądzę, że wróci dziś w nocy. To właśnie wtedy przychodzi, tak powiedział mi przyjaciel.
Nie wiem co się stało z moim przyjacielem, ale mam nadzieję, że ludzie zapamiętają jego ostrzeżenie. Jeśli czytając ten tekst poczujesz zimno, nie panikuj. Jeśli usłyszysz coś w swoim domu, zignoruj to. Nie możesz pozwolić żeby cię znalazł. Nie wpuszczaj Zimnego Człowieka.

http://www.paranorma...wiek-t8450.html
  • 2


 


Inne tematy z jednym lub większą liczbą słów kluczowych: Creepypasta, Opowiadania, Telewizja

Użytkownicy przeglądający ten temat: 5

0 użytkowników, 5 gości oraz 0 użytkowników anonimowych