Skocz do zawartości


Zdjęcie

Creepypasty(urban legends)

Creepypasta Opowiadania Telewizja

  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
1611 odpowiedzi w tym temacie

#1171

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Hej :)
Jestem nieziemsko wkurzona na szanownego pana Connora. Tak więc aby spełnić jego chore żądania każde przekleństwo zastąpię jakimś lżejszym sformułowaniem. Każdy zmieniony zwrot pogrubiam, abyście mogli go sobie zastąpić dowolnym, soczystym przekleństwem :) Domyślam się, że będzie się kiepsko czytało, ale cóż-dostałam ostrzeżenie i muszę się poprawić, bo zły Connor mnie zje :( A więc koniec gadania, łapcie lekką, śmieszną pastę (a może trollpastę?). Enjoy :D


Wycieczka
Spojrzałem wgłąb busa. Widziałem osiemnaście głów. Dziewięć głów mężczyzn. Dziewięć głów dziewczyn. Widziałem lustro weneckie oddzielającą dziewczyny od chłopaków. To będzie okropnie ciężka kolonia.
Niech przeklęta będzie pani dyrektor i jej pomysły na polepszenie stosunków międzyludzkich w klasie 3C. Polepszenie stosunków między satanistami a zagorzałymi katoliczkami. Pani dyrektor jest kurcze blade genialna.
I to ja miałem się tym zająć. Ich wychowawca. Ja sam. Kontra dwie grupy które się nienawidzą. W jednym hotelu. Dziewczyny na górnym piętrze. Chłopaki na dolnym. W górach.
Ktoś zginie. Na pewno. Jedyne co będę mógł zrobić, to sprawić abym nie był to ja.
Niech przeklęta będzie pani dyrektor.
Wziąłem listę do ręki i zacząłem odczytywać listę obecności.
-Marta Bąk?
-Jestem - spojrzałem na brunetkę, ubraną jak do kościoła. Trzymała w ręce krzyż. Panikara. Praktycznie wiecznie się modliła. Jak każda z tych fanatyczek. Tylko że ta bała się jazdy autobusem.
-Sara Bielska?
-Obecna - kolejna, praktycznie klon Marty, tylko że blondynka.
-Bożena Fundakowska?
-Alleluja!! - jedyna dziewczyna z poczuciem humoru, praktycznie zawsze uśmiechnięta i radosna. Tylko zamiast się zgłaszać wołała alleluja. Nie licząc postu. Wtedy mogła startować z emo w konkurencji bycia ponurą...
-Hanna Gregorowicz?
-Jest, jest - przywódczyni całej tej pierdzielonej sekty.
-Daria Hedzielska?
-Si - wojowniczka. Jeden z żołnierzy całej tej grupy. Kung-fu, taekwondo i judo. Nawet nie chce wiedzieć kogo tym razem pobije podczas tej wycieczki
-Andżelika Jastrzębska?
-Jestem - trzeci klon Marty i Sary. Tylko że ruda.
-Agata Sabała?
-Jest - Ta przynajmniej ubierała się normalnie. Nie miała przy sobie ani krzyża, ani różańca ani modlitewnika. Tylko mały krzyżyk na szyi i ładny dekolt.
-Weronika Serafinowicz?
-Si - zastępczyni przywódczyni. Kolejna wojowniczka. Do tej pory pamiętam jak jednemu chłopakowi wyciągali krzyżyk z głowy. Bezwzględna
-Magdalena Szewielewska?
-Tutaj - I ostatnia wojowniczka. Parkuorowczyni. O ile przy tamtych miałem praktycznie sto procent pewności że pójdą do zakonu lub na krucjatę to u niej miałem pewność pięćdziesiąt do pięćdziesięciu że albo zakon ją czeka albo więzienie.
-Dobra. Czekajcie tutaj. Idę zjeść sobie kota - jak zawsze nie zareagowały na ten żart.
Podszedłem do szyby. Otworzyłem drzwi. Pamiętam jak kierowca busa się zdziwił jak kazałem mu to zamontować. I jak prawie padł na zawał jak zobaczył z kim jedzie. Biedny koleś. Ale nie tak biedny jak ja.
Tył busa. Jak zawsze zasłonięty. Ciemno jak cholera. Dobrze że gnojki nie palą i nie piją alkoholu.
Zapaliłem latarkę.
Specjalnie zamontowałem lustro weneckie, by móc obserwować dzieciaków, tak by nie wiedzieli że patrzę.
Odczytałem listę:
-Maciej Jędyczowski?
-Jestem - powiedział ciężki baryton u małego młodzieńca, wszyscy dawali mu dwanaście lat. A on miał już szesnaście. Ah ta chemia
-Kacper Koper?
-Tu - Ten chłopak zostałby sprzedany na skupie złomu za niemałą kwotę. Wszędzie gdzie tylko mógł miał pieszczochy, kolczyki, łańcuchy.
-Radosław Korba?
-Ave Szatan! - wrzasnął, zadowolony z siebie chłopaka. Nigdy go nie rozumiałem. Jeden z największych satanistów w klasie, a dobrowolnie chodzi do kościoła. I jeszcze opowiada kawały o szatanie
-Michał Nawrot?
-Da, da - jedyny obcokrajowiec. Niczym się nie wyróżniał w grupie. Jak każdy ubrany na czarno, mnóstwo pentagramów i takich tam
-Maciek Pałac?
-Jest - najskromniejszy. Bez całego otoczenia można by było uznać że normalny chłopak
-Kamil Rybosz Kuśmierczyk?
-Jest - z tym to zawsze miałem problem. Emo czy Satanista? Nieważne
-Marcin Suchecki?
-Tu! - zastępca lidera. Gnębiciel dziewczyn w klasie. Zjadacz kotów. Dobra z tym ostatnim przesadziłem. Nie było dowodów. Ale wyglądał na takiego co mógł to zrobić
-Bartek Woliński?
-Jest. Jest - najgorszy z całej bandy. Lider tej grupy. Pierwszy satanista. Wszyscy nauczyciele się go bali. Przez ten wzrok. Nauczyciele języków odmawiają czytania jego wypracowań i zadań domowych. To po prostu straszne
-Konrad Wycka?
-Jestem - ostatni. Wojownik. Chyba tylko dlatego należał do tej grupy. Wyglądał nietypowo. Fakt ubierał się na czarno ale miał tylko jeden pentagram. Tylko jeden.
-Dobra. Panowie zachowujcie się. Miłej zabawy i macie być grzeczni - powiedział
-Jasne. Niech pan pozdrowi katolki. I tak pan nie pouprawia seksu-odpowiedział Bartek
-Spoko Bartek. Czyli już wiem kto przez tydzień kolonii będzie mył talerze. Trzymta się pany.
Podróż busem była całkiem przyjemna. Chłopcy puszczali sobie swoją muzykę na tyle pojazdu. Dobrze że zadbałem i o to i całkowicie wygłuszyłem tamtą część. Dziewczyny wspólnie modliły się na głos - odmawiały różaniec. Oprócz Agaty która czytała sobie pismo święte. A dokładnie księgę Koheleta. A ja sobie słuchałem muzyki z kierowcą busu. O dziwo lubił te same zespoły co ja. Dobrze że miałem rozdzielacz sygnału i dwie pary słuchawek. I tak minęło dziewięć godzin jazdy. Dziewięć godzin jazdy słuchając ACDC, Sabatonu i Luxtorpedy.
Mogło być gorzej. I tak. było.

Dzień pierwszy:
Zadomowienie się w hotelu. Hotelu w którym kierownik był jednocześnie recepcjonistą, boyem, sprzątaczem, kucharzem i ochroniarzem. Nie chce wiedzieć kiedy on śpi
Przygotowania do wypadu w góry. Linki i tak dalej. Cały ten majdanek i ekwipunek.
***
Szkoda Darii. Upadek z wysokości 50 metrów bo linka pękła. Nikt nie mógł tego przeżyć.
A co gorsza jeszcze spadł śnieg i siedzimy w górach bez możliwości kontaktu z światem. Musimy czekać aż drogi staną się przetarte. Brak zasięgu. Brak internetu. Tylko ja, osiem dziewczyn i dziewięciu satanistów i baca który był właścicielem tego przybytku.
Ciało Darii położyliśmy w kaplicy. Najzimniejsze pomieszczenie. Jeszcze specjalnie nanieśliśmy śniegu. Mam nadzieje że nie rozłoży się na tyle. Pani dyrektor mnie zabije. Teoretycznie powinienem się jakoś tym przejąć. Faktem że szesnastolatka zginęła podczas wspinaczki. Ale co mi tam. Nie na mnie idzie odpowiedzialność tylko na panią dyrektor. Tym bardziej że do śmierci mam stosunek ambiwalentny. Zdarza się.

Dzień drugi:
Przez szacunek dla faktu że zmarła koleżanka siedzimy w hotelu. Piękna nazwa w sumie: "Pod bałtyckim oscypkiem". Właściciel nie potrafił tego wytłumaczyć.
Pozytywne zaskoczenie: sataniści siedzą w kaplicy i modlą się razem z dziewczynami.
Nie możemy nigdzie wyjść. Śnieg zasypał chyba wszystko. Niezła śnieżyca.

Dzień trzeci:
Od samego rana awantura. Dziewczyny zauważyły że ktoś wyrwał Darii paznokcia. Oczywiście poszło na satanistów. A ci jak zwykle się wyparli.
Jeszcze tylko cztery dni, cztery dni - myślę sobie siedząc u siebie w pokoju, przeglądając świerszczyka, Dobrze że miałem przeczucie i wziąłem ze sobą kilka egzemplarzy. Pukanie do drzwi.
Otwieram. Do środka wpadają chłopcy. Wdycham. Będą problemy.
-Mów Bartek co jest? Znaleźliście tego pierniczonego paznokcia?
-Ekhem...Bo proszę pana my byśmy chcieli się wytłumaczyć...
-O. To ciekawe. Z czego Bartku, co?
-Może pan usiądzie co? Bo wiadomości mogą pana zwalić z nóg.
-Nie. Nie trzeba.- Konrad i Michał stanęli obok mnie. Aha. Czyli coś poważnego. Groźba. - nawijaj
-Sam pan chciał.
Rozpoczął historię. W sumie dobrze że Konrad i Michał stali obok mnie. Bo bym zatłukł gnoja. Ukatrupił go. A tak to chociaż przytrzymali. W skrócie: Podpiłowali linkę Darii bo chcieli by spadła i jeden z nich (Bartek pewnie) miał ją złapać na swoją linkę, ale niestety przełączał wtedy muzykę i się spóźnił. Chciał ją tylko nastraszyć, załagodzić stosunki męsko-damskie, poza tym podkochiwał się w niej. Tragedia. Gdy powiedział że przeprowadzili rytuał który wskrzesił Darię, podszedłem do swojej apteczki. Lekarz zalecał mi trzy tabletki dziennie tych słabych środków antydepresyjnych. Otworzyłem usta, przechyliłem głowę i wsypałem sobie całe opakowanie.
Motyla noga, z kim ja pojechałem...
Bartek kontynuował dalej: potrzebowali paznokcia i pukla włosów Darii. Oraz czarnego kota. I oni właśnie w tej sprawie. Bo baca się wnerwił nieziemsko jak znalazł wnętrzności tego kota i chciał ich zatłuc ciupagą.I czy mogę iść do właściciela i z nim pogadać na ten temat bo zamknęli go w toalecie i czekają aż się uspokoi. Albo rozwali drzwi.
Kurcze blade. Pojednana gówniażerka. Zabiję ich. Normalnie zabiję. Ubieram buty i idę do niego. Po drodze zachodzę do stołówki. Cała ósemka dziewczyn siedzi przy jednym stole. A raczej siedem dziewczyn cuciło ósmą leżącą na stole. Odwracam się do gówniarzy.
-Włazić ale już - warczę
Zamykam drzwi, nigdy nie wiadomo czy właściciel się nie wydostał i nie pali się w nim żądza mordu. Podchodzę do dziewczyn. Na stole leży Agata. Pytam dziewczyn co się stało. Hania mówi że Agata siedziała sama w kaplicy, po czym przybiegła do nich z wrzaskiem że Daria żyje i że to na pewno wina tych niesprawnych umysłowo osobników.
Przypomina mi się wojsko. Szczoteczką szorowaliśmy kibel. I to za każdym razem jak nasz dwustukilogramowy sierżant z niego skorzystał a zawsze miał rozwolnienie. A spłukać nie można było.
I to właśnie będą robili ci chłopcy przez pozostałe cztery dni. Specjalnie załatwię sobie biegunkę. Własnymi szczoteczkami ci niesprawni umysłowo osobnicy będą to szorowali.
Dalsze rozmyślania przerywa mi łomot pękających drzwi. "No super, baca wciąż poddenerwowany." Dziewczyny robią wielkie oczy. Chłopcy też. Odwracam się.
O niech mnie kule biją! Daria żyje. Zanim mój mózg skleca jakieś sensowne brzmiące zdanie Daria podbiega do Kamila i uderza jego głową w ścianę. Zostaję krwisty kwiat. Następnie biegnie do Magdy. Widzę jak chłopaki próbują ją zatrzymać. Ona nieustraszona, niczym kula z armaty przebija się przez nich, podbiega do Magdy, kopie ją w nogę, a gdy ta traci równowagę łapie ją za nogę i ciągnąć dziewczynę po podłodze ucieka z pomieszczenia. I to wszystko w pięć sekund.
Patrzę na chłopaków. Pierwsza myśl: Co za porąbani ludzie. Druga myśl: Co za popierniczone głuptaski Trzecia myśl: Co się właśnie stało.
I właśnie trzecią myśl wypowiadam na głos.
Odpowiada Marcin:
-Ekhem...bo widzi pan...teoretycznie takie coś się pojawia jak użyjemy niewłaściwych składników
-Ale to jest niemożliwe - wtrąca Maciej - nie można pomylić jej włosów, paznokcia i czarnego kota
-A więc to wy wy skurczybyki! - wrzeszczy Marta
-Spokój kurcze blade! Marcin kontynuuj - mówię
-No...i ten tego...jak się użyje niewłaściwych składników to do ciała wraca demon a nie człowiek...ale to niemożliwe...włosy były jej...tylko jej włosy tak pięknie pachną
-Zboczeniec - mruknęła Weronika
-Cichaj - upominam - mów dalej. Jak powstrzymać tego demona?
-Trzeba by było odprawić rytuał który by wezwał jego szefa
-No to na co czekamy co?
-Bo widzi pan. Składniki są dość trudne do zdobycia. I podczas nich trzeba coś zrobić - powiedział Bartek mając skrzywioną minę - zresztą nieważne. Można to powstrzymać odwracając rytuał. Na szczęście mamy zapasowy paznokieć i pukiel włosów...
-Wy skurczybyki!- wrzasnęła Agata. Spojrzałem do tyłu. Oczywiście. Cała siódemka klęczy i się modli. Ciekawe
-Dziewczyny spokój. Bartek i co jeszcze?
-No i czarnego kota. Akurat mamy resztki o ile baca ich nie wywalił.
-Świetnie. Ty, ja i Marcin idziemy po składniki. Chłopaki pilnujcie dziewczyn. A i schowajcie gdzieś ciało Kamila
Wyszliśmy. W sumie niedaleko musieliśmy szukać bacy. Siedział oparty pod ścianą. A raczej to co z niego zostało. Czyli w sumie tylko kadłubek. Przybyliśmy w samą porę. Widać było że jedną nogą jest na tamtym śniecie. Gdyby nie fakt że jedna noga wbita była w ścianę aż do kolana a druga była tu i tam. W sumie wszędzie.
Bartek podszedł do górala:
-Proszę pana. Żyje pan? Proszę pana?
Góral otworzył oczy. Widać było w nich że niewiele siły do walki mu zostało. Odpowiedział:
-Ano panocku żyjem
-Proszę pana. Muszę wiedzieć. Gdzie pan schował resztki czarnego kota?
-Panocku...jakiego czarnego?
-No tego co kawałki pan znalazł w piwnicy. Sprzed trzech godzin
-To był biały kot, jeno na miale lubiał się wylegiwać i stąd był czarny
Spojrzałem na Bartka i Marcina. Przerażenie na ich twarzy wskazywało że właśnie wdepnęliśmy w niezłą kupę.
Dlaczego wiedziałem że tak się to skończy? Dlaczego?
Mówię:
-Bartek co teraz?
Chłopak spogląda na mnie przerażony. Widać strach w jego oczach. Odwracam się. Za mną stała Daria. Trzymała w rękach obdartą Martę ze skóry. Zęby miała zatopione w jej szyi. Patrzyła na nas spode łba. Patrzyłem zafascynowany na ludzkie ciało. Niesamowita precyzja. Czyste oskórowanie. Fascynacja przemienia się w przerażenie gdy widzę że usta Magdy bezgłośnie mówią: "Zabij mnie"
-Szefie. Spierniczamy - powiedział Marcin.
Odwróciłem się i zacząłem biec. Słyszałem jak Daria biegnie za nami. Słyszałem jak łapie Marcina. Jak ten wrzeszczy gdy go zaciągała. Przebiegliśmy kilka pięter zanim się zatrzymaliśmy.
Spojrzałem na Wojtka.
On spojrzał na mnie.
Zapytałem:
-To co? Dzwonimy po szefa?
-Ta...tylko potrzebujemy składników i musi nam pan pomóc.
-Jasne. Wal śmiało.
-Mamy czas. Daria będzie ich przemieniała dwa dni. Więc spokojnie.
-Przemieniała? Czyli będzie ich trzech?
-Tak ale spokojnie. Szef wszystko naprawi. Tylko niech pan obieca że zrobi pan wszystko co każe dobrze?
-Jasne, jasne. Mów co mam zrobić.
-Musi pan zgwałcić jedną dziewczynę

Dzień czwarty:
Super. Mam zgwałcić jedną z moich uczennic. Ba. Musi dojść do wymieszania się mojej spermy z jej dziewiczą krwią. Choróbcia jasna. Czemu nie mam silniejszych proszków?
Pojednani sataniści.
I jeszcze ciało Kamila zniknęło. Znaczy się nie całe. Został tylko but z obgryzioną kostką. Już to widzę jak dam rodzicom Kamila pudełko z butem i stopą w środku.
Piękna wycieczka. Po trzech dniach została Marta, Sara,Bożena, Hania, Andżelika, Agata, Weronika, Maciek, Kacper, Michał, Radek, Maciek, Bartek i Konrad. Plus jeden uczeń opętany przez demona, dwa opętywane i jeden pożarty. Pani dyrektor będzie miała ubaw jak to będzie czytała.
A i do tego jeszcze trzeba doliczyć brutalny gwałt.
Siedzimy zabarykadowani w piwnicy. Chłopaki się pomylili. Nie trzy dni, tylko trzy godziny. Ach, ta dzisiejsza młodzież. Niczego nie potrafi zrobić właściwie, ani się nauczyć.
Głupiutkie gimbusy. Czemu to ja zostałem nauczycielem? A mogłem przecież zostać kierowcą Tira i uprawiać miłość z paniami lekkich obyczajów, a nie być zmuszony gwałcić szesnastolatkę. Patrzę na Agatę. Wciąż siedzi w kącie i płacze. Sara, Marta i Andżelika siedzą obok pocieszając ją. Reszta dziewczyn zebrała się wokół tych porąbańców, by patrzeć co oni robią. Szczególnie Hania wydaje się zainteresowana.
Patrzę i ja. Widzę w szklance krew Agaty i moją spermę. Widzę, jak Bartek to miesza nucąc coś pod nosem. Nie jestem do końca pewien, ale nuci melodię niesamowicie podobną do: „Wlazł kotek na płotek”.
Jakby tylko ktoś do tej melodii perkusję.
Obok niego stoją wszyscy koledzy z jego własnego pierdzielonego kółka różańcowego. Wszyscy oprócz Maćka.
Ten stoi na stołku pośrodku pentagramu mając napięty stryczek na szyi. Wystarczy tylko wykopać ten stołek spod jego nóg i będzie o jednego psychicznego obywatela mniej. Cholera, chciałbym to zrobić. Ale nie mogę, bo te porąbane osobniki to moja jedyna szansa na przetrwanie. A Maciek mruczy coś pod nosem. Nie wiem co, ale stresuje się. Ciekawe co oni planują.
Bartek skończył nucić. Podchodzi do Maćka. Podaje mu szklankę. On ją przyjmuje. Ma łzy w oczach.
Bartek mówi:
-Spokojnie bracie. Wrócimy po ciebie.
Maciek kiwa głową. Następnie przykłada szklankę do ust i wypija ją duszkiem. Gdy kończy, Bartek wykopuje mu stołek spod nóg.
Chłopak zaczyna się dusić. Właśnie powiesili własnego kolegę. Kurka wodna, czemu zapomniałem wziąć moje leki z pokoju.
Bartek szybko staję przed nim i krzyczy:
-Lucyferze! Przybądź! Mastemie! Przybądź! Gadrielu! Przybądź, Satanaelu! Przybądź!, Samaelu! Przybądź! Samielu! Przybądź!, Siegelu! Przybądź!, Satanie! Przybądź!, Aniele Edomu! Przybądź! Azergothilu Pierwszy! Przybądź!
Patrzę jak Maciek się dusi. Nagłe czuję olbrzymi ból w penisie. Krzyczę z bólu. Agata tak samo. Obydwoje zgięci, leżymy na podłodze i wrzeszczymy.
Ból odchodzi tak szybko, jak przyszedł.
W tym samym momencie, w którym przestaje mnie boleć słyszę miły i profesjonalny głos wydobywający się z ust Maćka:
-Witamy w Piekle. Tu automatyczna sekretarka pana Szatana. Niestety pan Szatan nie może teraz przyjść. W celu ułatwienia kontaktu z panem Szatanem prosimy sprecyzować swoje oczekiwania:
1.Jeśli chcesz sprzedać swoją dusze złam prawą rękę przekaźnika
2.Jeśli chcesz porozmawiać z panem Szatanem przy herbatce i ciasteczkach złam obie ręce przekaźnika
3.Jeśli jesteś niemądrym osobnikiem i zepsułeś rytuał złam lewą nogę przekaźnika
4.Jeśli nie wiesz do kogo się dodzwoniłeś to znak że jesteś psychopatą
Patrzę jak Bartek podchodzi do wiszącego ciała Maćka, bierze jego chudą nogę i łamię ją ciosem karate, jakby to była zwykła deska. Nigdy nie podejrzewałem, że ma tyle siły. Maciek kontynuuje:
-Dziękuje za zgłoszenie. Twoje zgłoszenie zostanie rozstrzygnięte. Prosimy czekać.
Patrzę na chłopaków. No takiej miny to jeszcze nie widziałem. Wyglądali jakby ktoś mi wsadził murzyńskiego członka do odbytu bez uprzedzenia. Patrzę na dziewczyny. Wszystkie przerażone oprócz Hani. Ta spogląda zainteresowana na spektakl. Postanawiam zabrać głos:
-I co teraz chłopaki?
Odpowiada Bartek:
-Nic. Czekamy
-Hahahahahahaha. Ty chyba nigdy nie dzwoniłeś do Biura Obsługi Klienta
-I co z tego? Poza tym to nie BOK
-Synu. Uwierz mi. Wszędzie BOK jest taki sam. Przynajmniej mam dowód że to Szatan wymyślił BOK.
-Pan Szatan, ciulu – odezwał się Maciek.
Spojrzałem na niego.
Super. Jego oczy zrobiły się żółte. Powiedział:
-Witam. Mam na imię Ghyruewase. Jestem waszym szatańskim konsultantem do spraw piekła, demonów, paktów i sprzedaży dusz. Czym mogę służyć?
Spojrzałem po swoich satanistach. Się zdziwili.
Jako że zaczynała mnie męczyć ta farsa postanowiłem zareagować. I zrobić to tak jak za każdym razem gdy dzwoniłem do BOK-u.
-Niczym! Panie co to ma być ja się pytam co? Ja rozumiem że wy macie swoje standardy i w ogóle ale be... – przerwałem. Każdy by przerwał gdyby ktoś inny przystawił mu szpony do gardła.
Spojrzałem na właściciela szponów. Powiem szczerze, że nigdy bym się nie spodziewał grubego i starego demona z łysiną. Przypominał mi mojego pradziadka. Demon spojrzał na mnie swoimi czarno-żółtymi ślepiami i powiedział:
-Pan Szatan ciulu.
Cholera jasna. Czyżby cały świat marketingu był dziełem piekła, czy co?
-Tak.
Spojrzałem zaskoczony na szatana. Ten niewzruszony kontynuował:
-Widzę że się ładnie wrypaliście. Przykro mi, ale to wasz problem a nie mój. Trzymta się pany.
I zniknął. Marta wrzasnęła:
-Szatan ssie!
W następnej sekundzie zaczęła się krztusić. Własną nogą. Szatan stanął za nią i powiedział:
-A ty ssiesz własną nogę.
Spojrzał na nas:
-Pomógłbym wam chłopaki serio, ale ich –wskazał głową na dziewczyny – koledzy właśnie wbili mi się do piekła. Wciąż wierzą że wydostaną stamtąd Jezusa. Cześć.
Zamarliśmy w szoku. Ostatnia informacja sprawiła nas wszystkich w osłupienie. Zerknąłem na dziewczyny.
Po ich policzkach powoli spływały łzy.
Zerknąłem na chłopaków. Stali załamani. Konrad wystękał:
-Jak? Przecież on jest szefem…dla niego to sekunda…jeden rozkaz…jak? Dlaczego? Dlaczego nas panie opuściłeś? – ostatnie pytanie wywrzeszczał w powietrze
-My też się o to pytamy – odezwała się Hania
Niestety nie dane było im dalej poprowadzić tej rozmowy. Opętani wyłamali drzwi. Dokładnie Daria. A raczej to, co z niej zostało. Muszę przyznać, że mimo posiadania tylko jednej nogi szybko pomykała.
Weronika wrzasnęła:
-Ty samico psa!
Po czym skoczyła na nią. Ta nawet nie zwalniając tempa posuwania się naprzód, chwyciła ją za rękę i uderzyła o podłogę. Następnie czynność tą powtórzyła wielokrotnie. Do momentu aż z Weroniki została krwawa plama na podłodze.
Staliśmy sparaliżowani z strachu. Daria podeszła do Agaty. Dziewczyna klęczała na podłodze i płakała. To było jedyne co mogła zrobić. Kątem oka zobaczyłem, że Konrad się przełamuje i biegnie by ją uratować.
Chwilę później Daria uderzyła jego ciałem w ciało Agaty. I znowu tłukła, aż nie zmienili stanu skupienia z stałego na ciekły.
Patrzeliśmy na nasz koniec. Na ostatni chwile życia.
-Eh kurcze pieczone… A mówią, że to ja jestem ten zły – powiedział szatan materializując się za Darią i odrywając jej głowę.
Spojrzeliśmy zaskoczeni na niego. Szatan kontynuował dalej:
-A tak. Bo jestem zły.
***
Spojrzałem na palący się pensjonat. Usłyszałem głos Szatana stojącego obok mnie:
-Pewnie zastanawiasz się czemu ocalałeś, prawda?
Kiwnąłem głową.
-To proste. Oni szukaliby zemsty, a mi się nie chce uwijać z nimi. Lepiej niech już siedzą tam, gdzie mają siedzieć.
-A co ze mną panie Szatanie? Pozwolisz mi odejść?
-Tak.
-Dziękuje
-Nie ma za co bracie. I przepraszam za ten krzyżyk.
Zanim zdążyłem zapytać jaki krzyż on już zniknął. Spojrzałem w niebo.
Choróbcia jasna. Znowu bok zaczął mi krwawić.

pasta pochodzi ze strony straszne-historie. pl

Użytkownik black96 edytował ten post 08.05.2013 - 16:42

  • 2

#1172

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Łapcie króciutką pastę (?), bo nie mam już dzisiaj głowy do wstawiania dłuższych.

Sen
Jej głowa wystawała ponad ramię.
Tło było ciemne, ale nie czarne.
Jej oczy:
zielone, smutne i wpatrzone w coś w oddali.
Jedno oko.
Ma tylko jedno oko.
Drugie zostało wydłubane przed momentem.
Zielone oko.
W drugim nóż kuchenny.
Żyłki i pełno czerwonej krwi,
jest jej coraz więcej.
Spływa po jej bladym policzku.
Dociera do malinowych ust,
które po chwili zmieniają się w czerwone.
Zaczyna mówić.
"Żyję, ja nadal żyję"
" Nie nękam cię w koszmarze."
" Nie lubię straszyć ludzi"
Wyjmuje nóż.
Blond włosy...
Nie, białe włosy,
zasłaniają jej zmasakrowane oko.
Jedynie ta spokojna zieleń.
Patrzy.
Nie mruga.
Uśmiecha się.
Przystawia ci nóż do gardła.
"Życie jest piękne"
Słyszysz jej głos.
Ona nadal się uśmiecha.
Znika.
To nie był sen.
Stoisz w przedpokoju.
Jest głęboka noc.
Jesteś dorosłym człowiekiem, mieszkającym w swoim domu.
Stoisz przed lustrem.
Tak niedawno przyglądałeś się w nim ze swoją siostrą.
Blondwłosym aniołem.
Którego zabiłeś.

Tekst pochodzi ze strony http://www.facebook....?ref=ts&fref=ts
  • 1

#1173

trebmal.
  • Postów: 178
  • Tematów: 3
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

UWAGA! MOŻLIWE WULGARYZMY! PROSZĘ NIE DAWAĆ OSTRZEŻEŃ JEŚLI JE ZNAJDZIECIE, TYLKO POWIEDZIEĆ GDZIE SĄ, TO POZMIENIAM!

Pewien mój znajomy, nazwijmy go roboczo Andrzej, miał paskudną bliznę na szyi i twarzy. Gdy dostał się do gimnazjum, a w jego wypadku było to nie lada osiągnięcie, zorganizował ognisko. Zaprosił swoich kumpli i koleżanki... Całkiem dziwne, że w takim wieku miał koleżanki, nie? W każdym razie drewno wesoło trzaskało w ogniu, wszyscy dobrze się bawili, a Andrzej wziął łyka z plastikowej butelki. I tu właśnie sprawy się komplikują. Los chciał, że identycznie wyglądające butelki z wodą i benzyną zostały przez kogoś zamienione miejscami. Wypluł on to, co miał w ustach w stronę ogniska. Efekt – poparzenie drugiego stopnia, dwumiesięczna nieobecność w szkole, zabiegi z zakresu chirurgii plastycznej, długotrwała rekonwalescencja...

Andrzej sądzi, że wie dużo o bólu.

Nic nie wie.

***
Za każdym razem, gdy szedłem do pracy, mijałem tego śmiecia. Zawsze był wypity, czy coś w tym stylu, nigdy się nawet nie zastanawiałem co mu dokładnie było. Czasem gapił się w przestrzeń, zdarzało się też, że wybełkotał jakieś niezrozumiałe zdanie w tym swoim pijacko-ćpuńskim akcencie.
Zabawne, myślałem.
Zabawne, że człowiek może upaść tak nisko, żeby o 8:30 rano spać w swoich rzygach na środku chodnika w centrum Wrocławia.
Nie było to jednak takie klasyczne „zabawne”. Był to raczej śmiech pełen politowania, czy też współczucia. Aczkolwiek kto miał czas, aby skupiać się na jakimś wyrzutku społeczeństwa. Kim był w naszych oczach? Tylko obsikaną, paskudną wszą. Rakiem naszej pięknie rozwijającej się społeczności... Oczywiście mógłbym znaleźć mnóstwo innych epitetów, ale chyba ogarniacie o co mi mniej więcej chodzi.

Gardziliśmy nim.

***
Czemu w moim opowiadaniu zjawił się wstęp o bólu? Już pędzę z wyjaśnieniami. Otóż umieram. Zdaję sobie z tego całkowicie sprawę. Nie tak, jak piszą jakieś pseudo-artystyczne pajace, które umierają z każdym dniem, gdy otwierają oczy, wyrywając się z objęć Morfeusza, czy jakoś tak. I właśnie tym jest mój ból. Jest pełną świadomością faktu, że niedługo zostanie po mnie tylko kilka niezbyt przyjemnych wspomnień, mój samochód, mieszkanie, kilka smutnych i sporo zadowolonych osób. Oczywiście mam na myśli smutnych i zadowolonych z tego powodu, że już mnie nie będzie. To dosyć interesujące jak wielu ludzi nie jest w stanie przyznać się przed innymi do pozytywnych uczuć związanych z przemijaniem tych, którzy byli dla nich problemem. Żałosny brak szczerości i otwartości.

Mój ból nie jest jedynie kwestią mojej nieuniknionej, rychłej i nieprzyjemnej śmierci. Składają się też na niego inne czynniki, między innymi wspomniana wyżej nieszczerość, brak miłości względem bliźniego, nieumiejętność dostrzeżenia, że ktoś obok ciebie potrzebuje pomocy. Żałuję, że tak późno zauważyłem. Panie, przepraszam, że wracam tak późno. Rozumiem już wszystko.

***
Deszczowy wieczór, ulice niemal puste, mimo iż nadeszły ciepłe dni. Po tak długiej zimie, nam wszystkim należało się tych ponad 20 stopni. Szkoda, że padało.

To pewnie deszcz sprawił, że ludzie siedzieli w knajpach i pili swoje rozwodnione siki, zwane przez niektórych „piwem koncernowym”. Czy istniał jednak wybór? Poszedłem razem z moimi przyjaciółmi do naszej ulubionej knajpki na rynku. Dobrze, że mają tam portiera, szkoda, że tak żałosnego. Mimo tego, że codziennie każdy z nas nie widział życia poza pracą, weekendy były nasze. Mieliśmy niby skoczyć gdzieś w plener, ale pogoda musiała nam pokrzyżować plany, a niech ją...

Posiedzieliśmy kilka godzin, pogadaliśmy... To było takie płytkie i „cotygodniowe”. Ta druga cecha mi nie przeszkadzała, bo do monotonii każdy z nas jest przyzwyczajany od dziecka.

Wracając tramwajem do domu, zobaczyłem znajomą, ale niechcianą w moim życiu sylwetkę.

***
Czy to możliwe, żeby móc stracić wszystko w jeden wieczór? Jechała tam ona. Nienawidzę, a raczej nienawidziłem jej. Znacie to uczucie, gdy chce się wam wymiotować na czyjś widok, ale nie dlatego, że ta osoba jest wyjątkowo paskudna, lecz z tego powodu, że zauważając pewną osobę czujecie silne kopnięcie w brzuch, mimo że nikt was nie dotknął? To właśnie było to. Nazwijmy ją Anita.

To jest aż niesamowite jak dużo cierpienia można doświadczyć z powodu drugiej osoby. Wyobraźcie sobie, że jednego dnia słyszycie „kocham Cię” i to wypowiedziane tak mocno i z takim uczuciem, że nawet osoby postronne zapisałyby „Cię” dużą literą, gdyby tylko kazać im zdawać relację na kartce papieru, a dzień później do waszych uszu dociera „Przepraszam, robiłam raz na tydzień loda twojemu najlepszemu kumplowi. Zostańmy przyjaciółmi.”

Można się wkurzyć, nie? Można nie wybaczyć, nie?

Tak się składa, że byłem niesamowicie wkurzony i nie miałem najmniejszego zamiaru przebaczać. To była moja godzina. Moja chwila marzeń.

Wyszliśmy na jednym przystanku.

***
Ciepło. To właśnie czułem, gdy krew z jej ust lekkich obyczajów ochlapała mi twarz. Nie dlatego, że byłem psycholem, czy kimś w tym stylu, o nie. Po prostu biłem mocno, a ona miała jeszcze 36 i 6. Cóż, jak mogłem się oprzeć takiej wybornej sytuacji? Kilka miesięcy brałem jakieś zabawne tabletki, które sprawiały, że uśmiechałem się i chodziłem zamulony jednocześnie. Dziwne połączenie. Poza tym takie upokorzenie jest aż niewyobrażalne. Zwłaszcza, gdy macie już kupiony pierścionek zaręczynowy. Czy czyjeś życie jest warte 3 lata zmarnowanego czasu i 1300 zł wyrzucone w błoto?

Myślę, że tak.

Dobrze, że miałem rękawiczki. Pewnie pozdzierałbym sobie kostki. W sumie, to to nic dziwnego, jeśli okładasz kogoś tak mocno, że zabijasz go, a później zdzierasz skórę z jego twarzy.

***
Nie wiem, czy żałować, że go spotkałem, czy nie. Z jednej strony to ultra okropne, bo teraz odkryłem czym jest ból, ale z drugiej – należało mi się, jak cholera.
Wysiadając na swoim przystanku zobaczyłem żula. Tego samego heroinistę, czy kim on tam jest, o którym pisałem wcześniej. Zignorowałem ten fakt, myślałem, że chce po prostu spać pod zadaszeniem. Nie wyczuwając żadnego niebezpieczeństwa, wszedłem do bramy. Poczułem tylko ostry ból z tyłu głowy i straciłem przytomność.

***
-Kim jesteś? - zapytałem.
-Twoim aniołem stróżem. - odpowiedział.

Zamarłem.

-Musisz sobie robić ze mnie jaja, nie ma aniołów stróżów.
-To w takim razie jak uzasadnisz fakt, że wniosłem cię do mieszkania, zaparzyłem twoją ulubioną herbatę i puściłem płytę Stevie Wondera? Wiesz, że nigdy nie doszło między nami do wymiany zdań. Skąd inaczej miałbym to wszystko wiedzieć?

Nie wiedziałem co powiedzieć.

-Wiesz czemu się tutaj dzisiaj widzimy?
-Bo zabiłem Anitę, tak?
-To akurat jest najmniejsze zmartwienie... Chociaż wybrałeś ciekawy sposób na zakończenie dnia.
-Nie mogłeś jej uratować?
-Ona i tak nie byłaby nawet w stanie uwierzyć, że taki byt jak ja może z nią wejść w jakąkolwiek interakcję.
-Fakt.

Czułem się dziwnie nieswojo. No, ale co w tym niezwykłego, skoro żul, który podawał się za mojego anioła stróża tak się mną zajmował i mówił mi takie rzeczy?

***
-Widzisz, kiedyś opiekowałem się kolesiem, który ponad wszystko oczekiwał szacunku od innych. Chodził z pewną dziewczyną jakiś czas. Ona jednak go miała gdzieś, mimo tego, że się starał. Wiesz co? Zrobił coś, co mi się bardzo spodobało. Dał jej 2 tygodnie czasu na poprawę jej podejścia i zachowania. Jest tylko jeden mały haczyk – nie powiedział jej. 2 tygodnie minęły, ona dalej była głupią babą, więc ją zostawił. Wkrótce znalazł sobie nową kobietę i żyli długo i szczęśliwie. Muszę przyznać, że ta metoda jest wyjątkowo ciekawa. Zwłaszcza dlatego, że osoba poddawana próbie ma ułudę wolności. Kocham cię, jestem twoim aniołem stróżem. Wiesz czym jest miłość? Miłość jest ograniczeniem pozorów twojej wolności. Czasem miłość bywa ciężka, więc zrobimy to tak – jeśli nie umiesz dobrze korzystać ze swojego życia, zabiorę ci je za 30 dni. Nigdy nie zwracałeś uwagi na mnie, czy też na podobnych, nigdy nie dzwoniłeś do swojej matki, nie widziałem cię też u ojca na grobie. Zapominasz o rocznicach, uprawiasz seks z kim popadnie i już nie wierzysz w miłość. Ja ci przywrócę miłość i radość. Przywrócę ci spokój w najskuteczniejszy sposób.

***
Mija 23 dzień. Pogodziłem się. To całkiem zabawne, że nauczyłem się tak dużo w tak krótkim czasie. Odkryłem ile radości może dawać pomoc innym, jak dobrze jest czasem zwolnić i uśmiechnąć się do ludzi, których nie znasz. Może to dziwne, ale odkryłem potęgę uśmiechu. Inni nie oczekują wiele. Tylko trochę uprzejmości, życzliwości i tego właśnie uśmiechu. Niby to ruch 17 mięśni twarzy, a jednak warto. Uśmiechnij się do swojej mamy, gdy robi Ci kanapki, uśmiechnij się do swoich przyjaciół, gdy mówią, że na zawsze będziecie młodzi, uśmiechnij się do swojej dziewczyny, czy tam chłopaka, bo możesz. Właśnie... póki jeszcze możesz. Na tym właśnie polega mój ból. Odkryłem radość przez uśmiech i mam tak mało czasu, aby nią się nacieszyć.

Nie wiem, czy pójdę do nieba, czy do piekła. Myślicie, że to przez to, że zabiłem tę krowę? Nie... W dalszej rozmowie wyszło, że miała zostać potrącona przez samochód kilka minut później, a skoro ja wziąłem to na siebie, dadzą mi ulgę tam u góry. Zabawne, że w niebie też kombinują, nie?

Panie, proszę tylko, żebym umiał się tam uśmiechać, nic więcej mi nie potrzeba. Boję się największego bólu - braku tej możliwości przez wieczność.

Creepypasta autorstwa administratora "J" z facebookowej strony Creepypasta Polska.
  • 1

#1174

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Łapcie kolejną pastę na dzień dobry. Strasznego czytania :)

Nikt Cię Nie Chce. Nikt Cię Nie Potrzebuje. Nikt Cię Nie Kocha.
Było późno, a ja płakałam.
To żałosne, ale to mogła być w gruncie rzeczy dowolna noc drugiego roku studiów. 10 klasa była naprawdę beznadziejna. Byłam załamana, bez wsparcia - no chyba, ze wódka jest wsparciem - i nie zabiłam się tylko dlatego, że nikogo nie było stać na pogrzeb. Moi rodzice byli na granicy wytrzymałości finansowej i z każdym dniem zbliżali się do rozwodu. Unikali siebie nawzajem poprzez nieprzebywanie w domu i byli zbyt zajęci, aby zauważyć, że oblewam wszystkie egzaminy i płaczę co noc w swoim pokoju.
Nikt cię nie chce, nikt cię nie potrzebuje, nikt cię nie kocha.
To było moje motto. Powtarzałam je sobie w kółko. Chciałam umrzeć, ale nie miałam możliwości. Chciałam spać, ale mój mózg mi nie pozwalał. Nikt cię nie chce. Ojciec nie wrócił do domu; pewnie został na noc u jednego ze swoich kumpli. Nikt cię nie potrzebuje. Wydawało mi się, że słyszę samochód podjeżdżający pod dom, ale nikt nie wszedł do środka. Nikt cię nie kocha. Było późno, a ja płakałam.
Kiedy mieszkaliśmy na wsi miałam w pokoju duże okna, więc nocą było tam niewiele jaśniej, niż na niebie. Tak było zanim moi rodzice stracili wszystkie pieniądze i przeprowadziliśmy się do obskurnego domu na jakimś zadupiu pod miastem. Nigdy nie zdawałam sobie sprawy, jak jasne jest miasto po zmroku, aż do pierwszej nocy tutaj spędzonej. Nawet mimo jednego okna, nawet mimo tego, że ściany i podłoga były ciemne, nie licząc bambusowej maty od dziadka przy drzwiach, światło latarni i z innych źródeł zalewało mój pokój aż do wschodu słońca. Nie mogłam tego znieść. Już moje depresyjne myśli wystarczająco mi utrudniały zasypianie w nocy.
Cieszyłam się, gdy po raz pierwszy światła przygasły. Może to latarnia się przepaliła. Nie widziałam, co się stało, byłam zbyt pijana i zbyt zajęta łkaniem w kącie, a byłam pewna, że natężenie światła nieco zmalało. Potem było coraz ciemniej. Nigdy nie zdarzyło mi się, aby urwał mi się film po alkoholu, ale pomyślałam, że to może ten pierwszy raz i tak to właśnie wygląda - jakby ktoś powoli wyłączał światła w pokoju. Odstawiłam butelkę wódki obok łóżka i położyłam się w oczekiwaniu na sen. Niestety, kiedy pokój ogarnęła całkowita czerń, ja nadal byłam przytomna.
I usłyszałam to.
Nucenie.
Znieruchomiałam, zmusiłam się do powstrzymania łez i przestałam oddychać.
Znałam tę melodię. Filipińska piosenka ludowa, którą dziadek śpiewał mi, zanim umarł. To jednak nie był odprężający głos mojego dziadka; nie brzmiał nawet jak głos człowieka. Był głęboki, powolny, tajemniczy, rozbrzmiewał echem. Wydawał się krążyć powoli po pokoju, od drzwi po moje łóżko. Moje oczy nie przywykły do ciemności; nie widziałam nic, ani jednego cienia.
Ale za to słyszałam.
Moje łóżko zaskrzypiało, coś wlazło na nie z drugiej strony, wciąż nucąc. Materac ugiął się pod jego ciężarem. Zaczęło się poruszać na łóżku, powoli, jakby czołgało się na czworaka, ja natomiast wciąż leżałam nieruchomo pomiędzy jego kończynami.
Nucenie ustało. Na twarzy czułam gorący oddech.
W końcu ruszyłam się i próbowałam to z siebie zrzucić, ale natychmiast złapało mnie za nadgarstki. Walczyłam, aby się wydostać, ale to miało całkowitą kontrolę i zmuszało mnie do leżenia na plecach, wciąż krępując moje ręce. Próbowałam spaść na podłogę, ale byłam przykuta do łóżka. Mimo to walczyłam.
Ostre ukłucie przeszyło moje prawe ramię.
Zakrzyczała z bólu. Miałam wrażenie, że był to nóż - ale skoro oba moje nadgarstki wciąż był przytrzymywane, to jak mnie zaatakowało?
- Nikt cię nie chce - powiedział niski, dudniący, szepcący głos, wprost w moją twarz. Poderwałam głowę w górę w nadziei złamania nosa napastnikowi, ale już go tam nie było. Zachichotało.
Kolejne ukłucie, w drugą rękę. Tyle, że tym razem wiedziałam już, że nie był to nóż. Było ostre, ale wilgotne. Obślizgłe.
- Nikt cię nie potrzebuje - wyszeptało.
Kolejne ukłucie, kilka centymetrów od ostatniego. Stęknęłam, nadal walczyłam, ale byłam coraz bardziej zmęczona. Obie moje ręce krwawiły; czułam gorącą ciecz wsiąkającą w pościel.
- Nikt cię nie kocha. - Tym razem ciepły oddech poczułam na ramieniu, gdzie chwilę wcześniej zostałam nacięta.
Nagle ukłucia stały się częste, prawie nie przestawało. Z każdą sekundą czułam kolejne nacięcie. Moja ręka stałą się mokra - nie od krwi, ale od broni. Zrozumiałam, co to za uczucie.
Język.
Mój boże, to mnie lizało. Lizało mnie i miało zamiar zabić. Nie przestawałam się wyrywać, ale bezskutecznie, traciłam tylko siły. Nagle lizanie ustało i znów poczułam na twarzy ciepły oddech.
- Czyż nie tego właśnie chcesz?
Nie odpowiedziałam. Daremnie próbowałam to z siebie zrzucić.
- Nie chcesz umrzeć? - zapytało.
Przestałam się szarpać.
Nikt cię nie chce. Nikt cię nie potrzebuje. Nikt cię nie kocha.
Chciałam umrzeć.
- O proszę, tak lepiej - powiedziało. Uwolniło moje ręce, a ciężar ciała się uniósł. Wciąż jednak czułam na twarzy jego oddech, który powoli przesuwał się w stronę gardła.
Język powoli przesunął się wzdłuż szyi, ale nie na tyle mocno, aby je naciąć. I wtedy to coś się odezwało: "Śpij, maleńka."
Z całej pozostałej mi siły i pod napływem adrenaliny podniosłam się. Udało się, więc nadal pchałam. Było ciężkie, ale udało mi się zepchnąć to coś z łóżka, spało na podłogę z hukiem. Ja przetoczyłam się na drugą stronę, niestety z dala od drzwi.
- Czemu się opierasz? - zapytało. Sprawiało wrażenie naprawdę zaskoczonego. Łóżko zaskrzypiało. W panice szukałam butelki, którą tam zostawiłam. Głos się zbliżał; był na moim łóżku. - Nie chcesz umrzeć?
Moja dłoń zacisnęła się na szyjce ciężkiej, szklanej butelki.
- Nie! - krzyknęłam wstając i biorąc szeroki zamach. Nie czułam nic poza strachem. Strach, krzyczący w mojej głowie, rozpierający moją klatkę piersiową. Strach przed tym, że to coś zniknęło mi z oczu. Strach przed śmiercią. Strach przed śmiercią.
Niczego nie trafiłam. Byłam zmęczona. Nie miałam już sił. Upadłam na podłogę i odpłynęłam.
Był już ranek. Światło wpadało przez okno. Czy to był sen? Wciąż trzymałam butelkę, ale może lunatykowałam. Spadłam z łóżka we śnie i również we śnie chwyciłam za butelkę. Albo może już całkiem zwariowałam.
Rozejrzałam się.
Moje pościel była przesiąknięta krwią.
Przedramiona miałam głęboko pokiereszowane.
Dotknęłam jednej z ran na lewym nadgarstku. Skóra była mokra.
Ślina.

http://paranoir.pl/nikt-cie-nie-chce/
  • 4

#1175

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Końcówka pasty trochę skojarzyła mi się z filmem "Lustra". Jeśli ktoś go nie oglądał, to gorąco polecam. Wieczorem wrzucę następną creepypastę :)

Puk, puk
Kilka tygodni temu przeprowadziłem się do nowego domu. Ściślej mówiąc do domku dwurodzinnego, tzw. "bliźniaka". Uwolniłem się w końcu od mieszkania z rodzicami, a ten domek okazał się być świetną ofertą. Najlepsze było to, że poza mną nikt tu nie mieszkał.
Zapytałem kiedyś właścicielkę, czemu nikogo nie ma w drugiej części budynku. Opowiedziała mi historię o jakiejś starszej pani, która tam zmarła, czy coś w tym stylu. Najwyraźniej miała zawał serca pewnej nocy przed telewizorem.
Nie byłem przesądny, ani nic z tych rzeczy, więc nie martwiło mnie to. Po prostu się cieszyłem, że mam w końcu swój własny kąt.
Podczas pierwszej nocy, gdy leżałem w łóżku, usłyszałem pukanie. Brzmiało, jakby dochodziło od okna i przyznaję, chciałem, żeby rodzice byli wówczas ze mną. Niechętnie wstałem i wziąłem ze sobą kij baseballowy spod łóżka, zanim podszedłem do okna. Zwinąłem żaluzje, ale nic nie zobaczyłem.
Rano sprawdziłem na zewnątrz, czy na śniegu są jakieś ślady butów (przeprowadziłem się w grudniu), ale żadnych nie znalazłem. Miałem trochę pietra, ale musiałem iść do pracy, więc nie rozmyślałem o tym.
Kolejnej nocy znów usłyszałem stukanie. Tym razem było głośniejsze, ale ja się już go spodziewałem. Podbiegłem do okna i szybko zwinąłem żaluzje. Wciąż nikogo tam nie było. Puls mi podskoczył, czułem się jak siedmiolatek podczas burzy.
Postanowiłem odwiedzić rodziców na następne dwa dni. Taką miałem wymówkę, żeby wydostać się z tego cholernego domu. Opowiedziałem im o stukaniu, a oni stwierdzili, że to pewnie wiewiórka, etc. Miało to sens, bo dom stał zaledwie pół kilometra od lasu. Wciąż jednak ściskało mnie za serce na myśl, że mam tam wrócić.
Leżałem w łóżku. Była to pierwsza noc po moim powrocie. Oczywiście usłyszałem pukanie, ale tym razem to olałem. Wziąłem sobie do serca słowa rodziców, że to tylko wiewiórka. Jednakże, kilka sekund później stukanie się powtórzyło, tym razem głośniej. Nie ma mowy, żeby wiewiórka mogła tak mocno uderzyć w szybę.
Włączyłem światła i podbiegłem do okna. Podniosłem żaluzje, ale nic na zewnątrz nie zobaczyłem. Zauważyłem natomiast odbicie w oknie. Stał za mną mój telewizor, a w nim ujrzałem twarz starej kobiety wpatrującej się we mnie i ponownie unoszącej palec z zamiarem stuknięcia.

Historia pochodzi ze strony straszne-historie. pl
  • 1

#1176

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Ostatnia pasta na dzisiaj. Słodkich koszmarów, Potworki :)

Nikt Cię Nie Chce. Nikt Cię Nie Potrzebuje. Nikt Cię Nie Kocha cz.2

Nie spodziewałam się, że ktokolwiek uwierzy w śliniącego się potwora, który pociął moje ręce, ale też nie spodziewałam się, że kogokolwiek będzie to obchodziło. Cięcia nie były zbyt głębokie, więc po prostu postanowiłam ukryć je pod długimi rękawami i bandażami, a potem nadal żyć w strachu. Wyszło jednak na to, że nie doceniłam mojej matki.
Pomimo zasłaniających rękawów jakimś cudem zauważyła, co jest grane podczas krótkiej i spędzonej w milczeniu kolacji, noc po ataku. Zapukała do drzwi i spytała, co zrobiłam z rękami.
- Nic. - powiedziałam. Rozważałam powiedzenie jej prawdy, ale była zbyt niewiarygodna i wiem, ze wyglądało to, jakbym pocięła się sama. Chciałam powiedzieć, ze to jakiś człowiek mnie zaatakował, ale co za człowiek ma tak ostry język?
Mama weszła do pokoju, stanęła na bambusowej macie.
- Kochanie... - powiedziała, jej głos przepełniało szczere współczucie, którego nie słyszałam już od lat. - Zauważyłam, że ostatnio zachowujesz się inaczej, ale wmawiałam sobie, że to tylko nastoletni bunt... Przepraszam. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak moje kłótnie z twoim ojcem musiały na ciebie wpłynąć. Powinnam poświęcać ci więcej uwagi - zanosiła się łzami.
- Nie szkodzi - powiedziałam. Usiadła obok mnie na moim łóżku i objęła mnie. Nasza rodzina raczej nie należy to tych okazujących sobie czułości; ostatni raz przytuliła mnie na pogrzebie dziadka trzy lata temu. Mimo to ja również przytuliłam się do niej. Nienawidzę, gdy jest smutna.
Mówiła o małżeństwie z ojcem, a później obiecała, ze wszystko się ułoży. Powiedziała coś w stylu, że nie chce, abym skończyła jak jej ojciec, przez co chciała powiedzieć, jak się domyśliłam, "martwa". W kółko powtarzała "Znajdziemy ci pomoc". Następnego dnia umówiła mnie na wizytę u psychiatry w przyszłym tygodniu.
Sama wizyta była nawet ciekawa. Pani doktor, kobieta w średnim wieku z wschodnioeuropejskim akcentem, zadawała mi wiele pytań i przez większość czasu byłam zupełnie szczera - powiedziałam jej, że piłam, że zawaliłam szkołę, spałam dużo za dnia, bo nie mogłam zasnąć w nocy. Powiedziałam jej także, że nie myślę już o samobójstwie, że rzuciłam picia w ubiegłym tygodniu, wróciłam na zajęcia i nawet trochę lepiej sypiam - ale nigdy nie wspomniałam o strachu, który mnie do tego zmotywował, światła i zamki, które sprawdzałam kilkukrotnie co noc, zanim położyłam się spać, albo koszmary, które wybudzały mnie co kilka godzin.
Potem zapytała mnie o cięcia. Kiedy się to zaczęło? Powiedziałam, że to był jeden, jedyny raz. Czemu to zrobiłam? Nie miałam na to odpowiedzi, więc tylko wzruszyłam ramionami. Mogę zobaczyć blizny?
Podwinęłam rękawy i pokazałam jej bandaże. Zdjęłam je kilka razy przed kąpielą, ale na sam ich widok robiło mi się niedobrze. Pani doktor spojrzała na mnie oczekująco, więc odwinęłam opatrunek na lewej ręce.
Blizny były świeże.
I było ich więcej.
Gapiłam się w niedowierzaniu na swoje rany, podczas gdy psychiatra napisała coś w kartce, po czym dała mi instrukcję na temat "zdrowych" aktywności, które zastąpią mi cięcie się.
- Możesz mi obiecać, że nie zrobisz tego ponownie? - zapytała.
Spojrzałam na nią.
Czy to coś znów przyszło w nocy? Zdjęło bandaże i pocięło mnie jeszcze bardziej? Może po prostu goiły się powoli, może mi się coś pomyliło i zawsze miałam tak wiele blizn. Nie, nie... Te pierwsze już zanikły, zagoiły się... Nowe natomiast nie. Jak mogłam tego nie zauważyć? Spałam? Jak dostało się do środka? Czemu mnie to spotkało? Każdej nocy robiłam wszystko, by tego uniknąć. I nie pomogło. Nowe blizny powstały nie dalej, jak dwa dni temu.
Czy mogę obiecać, że więcej tego nie zrobię?
- Nie - odpowiedziałam.
---
Szpitalny oddział psychiatryczny - skrzydło dla "nastolatków z zaburzeniami" - był nawet fajny. Rodzice razem przyjechali mnie tu odstawić i, co najlepsze, nie kłócili się. Poznałam załogę, wysłuchałam zasad, współpracowałam. Zanim się ze wszystkim ogarnęłam było już po 22:00. Poszłam prosto do swojego nowego pokoju.
Moja współlokatorka zajmowała już łóżko przy drzwiach, więc mi zostało to przy oknie, na którym ległam. Na ściany padało niewiele światła; jednak wystarczająco dla mnie, abym wszystko widziała. Może tutaj będę bezpieczna. Może to coś nie zaatakuje mnie tutaj. Może. Bałam się, ale chciało mi się spać. Zamknęłam oczy.
Drzwi się otworzyły.
Usiadłam, w pełni gotowa do ataku, serce mi waliło. Pielęgniarz stojący w drzwiach spojrzał na mnie i powiedział:
- Nie martw się, robię tylko obchód. Co kwadrans.
Uspokoiłam się. Ucieszyła mnie ta wiadomość. Nawet jeśli demon by przyszedł, to będę sama najwyżej przez 15 minut.
- Potrzebujesz czegoś? Dać ci coś na sen?
Potrząsnęłam głową.
- W porządku. Dobranoc. - powiedział i odszedł, zamykając za sobą drzwi.
Serce nadal szybko mi biło, ale położyłam się. Już miałam zasnąć, gdy:
- Cześć.
Moja współlokatorka. Usiadłam i zwróciłam w jej kierunku. Siedziała na swoim łóżku, twarzą w moją stronę, patrząc na mnie nieobecnym wzrokiem. Była w podobnym wieku, jej włosy były ciemne i przetłuszczone, miała ogromną bliznę na szyi.
- Cześć - powiedziałam ostrożnie, lekko machając.
Jej oczy zwróciły się na moją rękę, która była niezasłonięta.
- Ty to zrobiłaś? - zapytała.
Pomyślałam: walić to. I tak jestem już w psychiatryku; co gorszego może się stać?
- Nie - powiedziałam.
W jej oczach pojawił się błysk, spojrzenia utraciło swoją nieobecność.
- Poważnie mówisz? - zapytała.
- Tak. Nie zrobiłam sobie tego.
Wskazała na bliznę na swojej szyi i powiedziała:
- Ja sobie tego też nie zrobiłam.
Spojrzałam na nią.
- Myślą, że to ja. Myślą, że wbiłam sobie nóż w gardło.
Jej wzrok nabrał takiej intensywności, że musiałam przerwać kontakt wzrokowy.
- Chcesz wiedzieć, co naprawdę się stało? - zapytała. Kiwnęłam głową. - To sprawka demona. Demon przyszedł wyssać moją krew. - Cisza. - Wierzysz mi?
Znów na nią spojrzałam. Dwa tygodnie temu bym jej nie uwierzyła. Pomyślałabym, że jest nienormalna, że znajduje się tam, gdzie być powinna.
Jak mogłabym mieć teraz wątpliwości?
- Wierzę.
- To dobrze - powiedziała, a jej oczy zwróciły się w kierunku okna za mną. - Bo on tu jest.

http://paranoir.pl/n...nie-potrzebuje/

Użytkownik black96 edytował ten post 10.05.2013 - 14:02

  • 2

#1177

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Mam dziś świetny humor, więc oczekujcie większej ilości past, niż zwykle. Mam nadzieję, że się Wam spodobają :*

Pop-up

Chciałbym wam opowiedzieć historię, która przydarzyła mi się około miesiąc temu. Wszystko zaczęło się gdy siedziałem przed komputerem, jak zwykle przeglądając różne strony w internecie. W pewnym momencie na monitorze pojawiła się reklama pop-up (wyskakujące okno – przyp. tłum.) ze zdjęciem uśmiechniętego mężczyzny na czarnym tle i napisem „Gratulacje! Zostałeś wybrany na zwycięzcę!”. Reklama wyskoczyła na jednej ze stron, na które często wchodzę. Nie przywiązałem do niej zbytniej uwagi i wyłączyłem ją. Gdy wszedłem na następną stronę, ta reklama znów się pojawiła. Powtarzało się to na kilku następnych stronach, aż się wkurzyłem i wyłączyłem stronę, którą przeglądałem. Wszystko zaczęło być dziwne gdy wszedłem na YouTube. Zwykle na tej stronie nie pojawiają się żadne pop-upy, przynajmniej ja się z nimi tu nie spotkałem. Jednak teraz wyskoczył właśnie ten pop-up. Wtedy się zaniepokoiłem. Zacząłem wchodzić na różne strony, nawet Google – za każdym razem pojawiało się to samo.
Przestraszyłem się, że mój komputer ma jakiegoś wirusa, więc go przeskanowałem. Po długim i żmudnym procesie antywirus nic nie wykazał – komputer wydawał się być w porządku. Jednak ta reklama nie zniknęła, więc zresetowałem komputer. Niestety, bezskutecznie, bo to dziadostwo nadal tam było. To było już irytujące, szczególnie ten uśmiechnięty facet, którego mógłbym opisać jako „wilka w owczej skórze”. Nie było w nim nic ciepłego ani przyjaznego i mógłbym przysiąc, że jego uśmiech był udawany. Nie wiedziałem, co o tym myśleć, ale przyszło mi do głowy, że reklama zniknie, jeśli na nią kliknę, a potem wyłączę stronę. Kliknięcie zamknęło reklamę i otworzyło nową kartę, na której nie było nic więcej poza linkiem do pobrania. W normalnej sytuacji po prostu bym to wyłączył, ale zauważyłem, że plik nazywał się „prize.rar”. Z tego co wiem, pliki .rar są nieszkodliwe, dopóki się ich nie rozpakuje. Zaciekawiło mnie to. Ściągnąłem plik, żeby go zbadać i przeskanowałem go antywirusem, który nic nie wykrył. Obejrzałem zawartość pliku poprzez WinRAR i znalazłem tylko plik tekstowy nazwany „Prize.txt”.
Plik tekstowy? To wszystko? Pliki tekstowe chyba nie mogą być zawirusowane - pomyślałem. Być może się myliłem, ale skoro antywirus nic nie wykrył, rozpakowałem go i otworzyłem. Tak, jak się spodziewałem, plik zawierał tylko krótki tekst, ale nigdy nie zapomnę tego uczucia w żołądku.
„Gratulacje, zostałeś wytypowany na szczęśliwego zwycięzcę tego miesiąca! Nagroda została przygotowana dla ciebie i zostanie dostarczona pod podany adres.”, poniżej był mój dokładny adres. Kilka sekund później ktoś zaczął dobijać się do drzwi. Siedziałem nieruchomo przez kilka minut, podczas gdy walenie nie ustawało. Nie wiem ile upłynęło czasu, aż się skończyło. Jak wspomniałem wcześniej, działo się to miesiąc temu i od tego czasu nie wydarzyło się nic podobnego. Ja jednak wciąż się boję, wiedząc, że ktokolwiek to był, wie gdzie mieszkam. Pomyślałem, że podzielę się z wami tą historią, żeby ostrzec was przed reklamą. Jeśli zdecydujecie się pobrać ten plik, upewnijcie się, że macie zamknięte drzwi i nie otwierajcie ich. Cokolwiek było po drugiej stronie, na pewno nie miało dobrych intencji.


Twój błąd
John prowadził monotonne życie. Był uczniem pierwszej klasy liceum i po powrocie ze szkoły z nudną miną klikał w kolejne linki. Interesowały go zjawiska paranormalne, był więc udzielającym się użytkownikiem na każdym forum o tej tematyce. Po jakimś czasie uznawał się już za wielkiego
znawcę i komentował każdy nowy post.
Kiedy znudzony czytał najnowsze teksty, zobaczył trzy wykrzykniki w polu tematu. Już przygotowywał się do poważnego zgnojenia autora, kiedy zauważył jej Nick: Margaret.K. To był pseudonim jego internetowej koleżanki, z którą nie raz rozmawiał na Skype, a nawet kilka razy się spotkali. Przestała odwiedzać forum rok temu, a od Johna nie odbierała telefonów. Przed zniknięciem z internetowego świata była nerwowa, jednak za każdym razem, kiedy chłopak pytał o powód jej zachowania, twierdziła, że przecież nic nie robi.
W jej temacie był filmik zatytułowany Twój Błąd. Kamera nagrywała obraz w dobrej jakości, ale dało się słyszeć tylko szum. Dziewczyna znajdowała się w pokoju zupełnie innym niż ten, który ze wspólnych rozmów zapamiętał John. Ściany w pomieszczeniu wyglądały jak zrobione z poduszek, wszystko przypominało pokój w szpitalu psychiatrycznym, tylko tutaj przeważał kolor czerwony. Miało się wrażenie, że źródłem światła są właśnie jaskrawe ściany. Pośrodku leżała dziewczyna, autorka tematu. Jej kończyny były nienaturalnie powykrzywiane, włosy dłuższe niż zapamiętał to John. Miała na sobie czarne ubranie, które stanowiło kontrast wobec jej białej skóry.
Ruszyła się.
Chłopak obserwował istotę z zapartym tchem. Jej ciało czołgało się w kierunku kamery, nogi wydawały się bezwładne.
Szum w tle stopniowo gasł, w jego miejsce zawitał syk i jęk. Bolesny jęk należał do dziewczyny, ale źródła drugiego dźwięku nie udało mu się ustalić. Chłopak nie zastanawiał się nad tym zbyt długo, patrzył na zbliżającą się postać. W pewnym momencie, kiedy jej ciało zajmowało znaczną część monitora, dziewczyna podparła się rękami i zaczęła podnosić głowę.
John przerażony odsunął się od monitora. Twarz dziewczyny z filmiku wyrażała kompletne przerażenie i ból. Jej skóra była miejscami popękana, oczy miały jasnoniebieski kolor, jak u ślepca.
Ta osoba poruszyła ustami. Jej cichy głos przepraszał, z przerażających oczu lały się łzy. Ostatnie dziesięć sekund filmiku stanowił jej szloch i niepokojące słowa, które niewyraźnie sączyły się z jej ust.
Słowa te brzmiały : On wyszedł po ciebie.
Filmik się skończył.
Syk nie ustał.


Peron
Niedaleko miejsca mojego zamieszkania, przez wiele lat czynny był niewielki przejazd kolejowy połączony ze stacją. Do roku 1995 kursowało tu dość dużo pociągów. Była to jednak stacja końcowa, co oznacza, że właśnie tu kończyły się tory, a właściwie w oddalonej o niecałe 4 km jednostce wojskowej. W trakcie jej funkcjonowania bawiło się tam sporo dzieciaków z okolicznych domów i blokowisk. Dochodziło do poważnych wypadków, jeden zakończył się śmiercią. Jednak nie to spowodowało zamknięcie peronu ...
25 marca 1994 roku, pewna grupka uzbrojonych w latarki, łomy i inne narzędzia, mężczyzn próbowało „zarobić na torach”. Chcieli po prostu je wyrwać i sprzedać na złom. Tyle wiedzą wszyscy. Dzień po „skoku” znaleziono ich zmasakrowane ciała. Śledztwo tutejszej policji wykazało zwykłe zabójstwo. Jednak było to bardzo dziwne i pogrążone milczeniem władz morderstwo, które nie tak łatwo dało się wyjaśnić. Nie wiadomo wiele. Mimo to postanowiłem zagłębić się bardziej w tę tajemnicę.
Przekopałem tutejszą bibliotekę w poszukiwaniu historii stacji. Odnalazłem tekst źródłowy, traktujący o jej powstaniu i działaniu aż do roku 1980. Mój niepokój całą tą sprawą został wzmocniony przez opowiadania Stanisława Grabińskiego, znanego w niektórych kręgach pisarza. Jego opowieści i ballady są nazywane kolejowymi. Siły, które przedstawia on na tle właśnie takich malutkich peroników, były dla mnie niepojęte. Ale wróćmy do źródła, które jeszcze bardziej wzmożyło moje przekonanie o tym, że Grabiński pisał prawdę.
Tekst zawierał informacje o powstaniu całej stacji w roku 1939, kiedy to hitlerowcy zbudowali ją dla siebie i zamieszkującej ten teren ludności niemieckiej. Polacy nie mieli tam wstępu, czego pilnowała Żandarmeria Wojskowa. Po wojnie peron przejęła ówczesna władza. Cała historia nabiera tajemniczego wymiaru dopiero w roku 1970, kiedy to miał miejsce straszliwy wypadek, jakim było wykolejenie się pociągu na samej stacji. Zginęło sporo osób - prawie połowa znajdująca się wtedy w pociągu. Jednak aż do 1974 r. o sprawie nic nie słyszano. Na peronie odnajdywano okaleczone ciała. Byli to złodzieje torów. Dziwne jednak jest to, że ludzie, wiedząc o tajemniczych zabójstwach, dalej próbowali okradać stacje. Do roku 1975 zanotowano 15 niewyjaśnionych morderstw. Przesłuchiwano konduktorów pełniących służbę, ci jednak twierdzili, że nic nie słyszeli ani nie widzieli. Podano parę nazwisk, co ciekawe, wszyscy konduktorzy byli ze sobą spokrewnieni. Prawdopodobnie zawód był przekazywany z ojca na syna. Udałem się do jednego z nich w celu pozyskania dodatkowych informacji. Stary konduktor plątał się w zeznaniach i nie był dobrym towarzyszem dyskusji. Nawet drobna zapłata nie rozwiązała mu języka. Ja jednak nie poddawałem się i drążyłem starca jak się tylko dało. Przypomniały mi się dzieła Grabińskiego i napomknąłem o dziwnych siłach, które mogły nawiedzić stacje. Wtedy zrobił duże oczy i udawał, że nie słyszy co do niego mówię. Ładnie podziękowałem i wyszedłem z jego domu. A, byłbym zapomniał, stary konduktor mieszkał zaraz obok stacji. W domu kolejarza, bo tak to się kiedyś nazywało.
Postanowiłem spędzić noc na peronie. Najpierw jednak dobrze rozejrzałem się po całym, rozpadającym się przejeździe za dnia, aby móc znaleźć sobie dobrą kryjówkę do obserwowania Tego Czegoś co mogło tam być.
Uzbroiłem się w dobrą latarkę, zapas baterii i ostry nóż. Przed 22.00 byłem juz na stacji i zabunkrowałem się w niewielkim hangarze, z którego miałem świetny widok na całą okolicę. Mój strach był spotęgowany częstym stukaniem metalowych drzwi i odgłosami, które prawdopodobnie wydawały jakieś insekty. Do około drugiej w nocy było w miarę spokojnie, nie licząc tych dźwięków i paru pijaczków przechadzających się przed moją kryjówką. Byłem trochę śpiący, ale czujny. W momencie kiedy wkładałem nowe baterie do latarki, w oddali na peronie zobaczyłem chodzące w dwie strony światełko, które migotało jasnym blaskiem. Zdziwienie całą sytuacją było tak wielkie, że upuściłem latarkę, która z głośnym trzaskiem upadła na drewniane podłoże. Zamarłem. Zamarło również światło przechadzające się po peronie. Ktoś lub coś uniosło je do góry i wtedy ujrzałem czyjąś twarz. Była to twarz owego starego konduktora, który o tak dziwnej porze przechadzał się po stacji. Na szczęście, jeżeli można to tak nazwać, starzec nie podążył w moją stronę. Jednak w końcu zdałem sobie sprawę z jednej ważnej rzeczy - „Co do cholery o tej porze robi tu stary pryk, z jakąś dziwną latarnią?” Cel jego wizyty zaraz miał się objawić, przynajmniej ja tak myślałem.
Około godziny trzeciej stało się coś dziwnego i nie całkiem udaje mi wierzyć się, że jeszcze żyje. Na stację bezgłośnie wjechał pociąg! Nie mogłem wykrztusić z siebie nic, ani krzyku ani nawet cichego pisknięcia. Był to najprawdziwszy pociąg z lokomotywą. Gdy podjechał na peron, usłyszałem tylko przerażający krzyk, rozdzierający spokojną noc. Nie wytrzymałem tego wszystkiego i wybiegałem z hangaru potykając się o jakieś śmieci. Podążałem w stronę najbliższych domostw. Po paru minutach wyczerpującego biegu przystanąłem obok jakiegoś domku i oparłem się o płot. W głowie miałem mętlik. Nie widziałem czy powinienem dzwonić na policję, czy też komuś o tym powiedzieć. Stwierdziłem jednak, że nikt mi nie uwierzy, muszę mieć mocniejsze dowody. Wróciłem na peron. Nie było starca i pociągu. Podszedłem bliżej do stacji...
To co zobaczyłem zszokowało mnie i wyssało moje siły psychiczne. Byłem pewien, że śnię, ale to się działo naprawdę. Wszystkie opowiadania Grabińskiego i tekst źródłowy znaleziony w bibliotece krążyły w mojej głowie. Widziałem, że to co zobaczyłem nie jest dziełem ludzkich rąk, tylko jakichś nadprzyrodzonych sił.
Na peronie leżały dwa całkowicie zmasakrowane ciała ludzkie. Twarzy nie było w stanie zidentyfikować, a zapach unoszący się w pobliżu zwłok był nie do opisania i powodował odruch wymiotny. Domyśliłem się tylko, że ci ludzie chcieli okraść peron. Coś im zabroniło i wymierzyło karę. Uciekłem.
Następnego dnia obudziłem się zlany potem. Nocne wydarzenia wymęczyły mnie strasznie. Ubrałem się jak najszybciej i pobiegłem na peron. Z daleka słyszałem syreny policyjne. Na miejscu stała karetka, wnoszono do niej dwa przykryte czarnym materiałem ciała. Zdałem sobie sprawę, że to jednak prawda. Tajemnicza, niewyjaśniona prawda, która nie daje mi spokojnie zasnąć. Uczucie wiedzy ciążące na moim skołatanym umyśle. Teraz wiedziałem, dlaczego peron został zamknięty...


Instynkt
Do opuszczonego domu dotarliśmy w środku nocy. Może nie było to aż tak straszne - w końcu byliśmy dużą grupą, i chcieliśmy zostać tam tylko na jedną noc.
Kiedy spotkałem się ze wszystkim, zauważyłem, że trzy dziewczyny trzymają się na uboczu i szepczą do siebie. Niedługo później wróciły do grupy i powiedziały - "odchodzimy".
Zapytaliśmy je dlaczego zmieniły zdanie, jedna z dziewczyn powiedziała: "Instynkt". Bały się, że coś złego wydarzy się w tym domu. Z racji na fakt, że były współlokatorkami wsiadły do samochodu i odjechały.
To zmieniło moje plany, skłoniło do refleksji. Kiedy reszta grupy zaczęła wchodzić do domu, ja pożegnałem się i wsiadłem do auta. Nie zostaję w tym domu!
O poranku oglądałem wiadomości. Zauważyłem coś znajomego. Mieszkanie trzech dziewczyn, które wczoraj odjechały wcześniej. Okazało się, że zostały brutalnie zamordowane we śnie, przez niezidentyfikowanego zabójcę. To by było na tyle, jeśli chodzi o ich przeczucia…
Chwile później zadzwonił telefon - to był jeden z facetów z naszej grupy. Słyszałem złość w jego głosie, mówił, że dziewczyny byłyby bezpieczniejsze w opuszczonym domu.
Okazało się, że wziął on ze sobą broń. Lekko zaszokowany zapytałem go po co to zrobił. Odpowiedział: "Instynkt". Przez chwile rozmawialiśmy. W telewizji podano więcej szczegółów odnośnie zbrodni. Kobiety nie tylko zostały zamordowane, ale niektóre części ich ciał zostały wycięte. Powiedziałem o tym koledze, był wyraźnie obrzydzony.
Kiedy przyrządzałem śniadanie zacząłem myśleć o całej sprawie. Jeśli morderca zdecydowałby się zaatakować ludzi w opuszczonym domu, prawdopodobne zostałby zastrzelony.
Cóż za szczęście, że wybrałem kobiece mięso zeszłej nocy. Instynkt?


Siódme piętro
Jak na co dzień wracałem po południu z pracy. Po wejściu do bloku skierowałem się do windy. Tej typowej, szarej polskiej windy. Przez prostokątne okienko świeciło się światło, była na parterze. Po chwili znalazłem się w środku tego małego, zniszczonego przez czas pomieszczenia. Odruchowo wcisnąłem przycisk z numerem 4. Zwykle przycisk ten zaczynał świecić, tym razem jednak nic się nie stało. Zacząłem więc wciskać go raz drugi, trzeci, dopóki drzwi się nie zamknęły i winda ruszyła ociężale do góry. Lampka się spaliła - pomyślałem. Byłem zbyt zmęczony, by głębiej się nad tym rozwodzić, więc po prostu stałem i czekałem, byleby tylko stamtąd wyjść i udać się prosto do mieszkania, odpocząć. Jednak winda jechała dłużej niż zwykle. Kiedy podniosłem głowę zaniepokojony, zaczęła się zatrzymywać, a moim oczom ukazały się drzwi, których nigdy wcześniej nie widziałem. Były bardzo zniszczone, przerdzewiałe. Nie wiedziałem, co się dzieje, ale mimowolnie pchnąłem je, żeby zobaczyć gdzie się znalazłem. To co zobaczyłem wryło mi się w czaszkę jak stara śruba... Moje uszy dudniły od dźwięku przypominającego uderzanie młotkiem w blachę, słyszałem mężczyznę wrzeszczącego na zapłakaną kobietę, przez to wszystko przeplatały się wesołe melodie płynące z jakiegoś starego radia... Całe piętro było ciemne i zrujnowane, ściany pokryte drucianą siatką, z podłogi widniały wydarte dziury... Jedyne światło padało z windy, w której stałem sparaliżowany strachem. Nagle klamka w obdrapanych, zgniłych drzwiach, na które padał snop światła zaczęła się szarpać, więc w panice puściłem drzwi windy i zacząłem całą dłonią uderzać w przycisk z numerem 4, który tym razem się zapalił. Zanim drzwi się zatrzasnęły, ujrzałem przez ułamek sekundy potwornie chudego, nagiego, bezwłosego, przeraźliwie dyszącego.. człowieka(?) kulejącego panicznie w moją stronę. Winda ruszyła w dół. Na przerdzewiałych drzwiach dojrzałem niewyraźny numer 7. Później pojawiły się drzwi z numerem 6.. 5.. 4.. i winda się zatrzymała. Czwarte piętro. Bez oporu pchnąłem drzwi i ruszyłem w stronę swojego mieszkania. Wyjąłem pęk kluczy, wsadziłem właściwy do zamka, przekręciłem, zamek szczęknął. Drzwi się otworzyły, wszedłem do środka, zamknąłem za sobą drzwi. I teraz jestem tutaj. Mija już ósma godzina i nadal nie mogę zrozumieć co się stało. Strach mnie paraliżuje. Boję się wyjść. Nawet do toalety. Co to było? Błagam powiedzcie mi co to było? Gdzie ja się znalazłem? Dlaczego? Może powiecie, że przesadzam? Może wpadam w jakieś paranoje.. Ale.. W tym budynku.. Jest tylko 6 pięter.


Dziwne psie reakcje

Moim ostatnim miejscem zamieszkania była duża, elegancka suterena. Mieszkałam tam z moim partnerem, naszym kilkumiesięcznym synkiem i psem, starym amstafem, bardzo ułożonym, opanowanym i wyszkolonym.
Pies należał do mojego partnera jeszcze zanim się poznaliśmy. Na początku naszego związku opowiadałam Tomkowi, że czasem przydarzają mi się "dziwne" rzeczy. Podchodził do tego sceptycznie, jednak przekonał się wielokrotnie na własnej skórze, że coś jest na rzeczy.
Jeszcze zanim zaszłam w ciążę (mieszkaliśmy wtedy w innym miejscu) to w kuchni w nocy było czasem słychać dźwięk sztućców, jakby nagle uderzyły o siebie. Innym razem znaleźliśmy z rana ładowarkę od telefonu przewieszoną przez klamkę. No i eksperyment z zapałkami: wieczorem na podłodze w kuchni ułożyłam w rządku kilka zapałek, drzwi na noc zamknęłam. Rano zapałki były w totalnym nieładzie, porozwalane po podłodze w rożne strony. Jak to z rana zobaczyliśmy to ciarki przeszły nam po plecach!
W tym okresie pies dziwnie się zachowywał, często był niespokojny, przestraszony, po spacerach bywało, że nie chciał wejść do mieszkania, piszczał. Wszystko się nasiliło po urodzeniu synka i przeprowadzce do sutereny. Z racji tego, że mieszkanie jest nisko to do wejściowych drzwi są schodki w dół, obok drzwi okno bez żadnych firanek czy zasłonek. Bywało, że słyszałam głośne pukanie do drzwi mimo, że nie widziałam przez okno by ktoś schodził po schodkach, a pies zamiast szczekać to nerwowo piszczał i się trząsł.
Mimo tego otwierałam drzwi, nigdy nikogo nie było. W nocy włączało się radio, nigdy o tej samej godzinie, nigdy o okrągłej, zawsze koło 3. Bywało, że mój partner o mało zawału nie dostał w takiej chwili. Potem był w domu totalny zakaz używania radia.
Było też tak, że Tomek poszedł spać, a w pokoju obok zostawił włączoną lampkę przy biurku. Wkurzyło mnie to i poszłam wyłączyć, on spał, a ja jeszcze coś w necie oglądałam. I co? Po jakimś czasie lampka znów była włączona! Zauważyłam to idąc do toalety. Szczerze mówiąc ja już się trochę do tych wszystkich sytuacji przyzwyczaiłam, ale Tomek nie.
Ostatnie wydarzenie to szklanka od piwa stojąca na środku biurka, nie na skraju, dosyć daleko od krawędzi. Spadła i rozbiła się w drobny mak. W jaki sposób? Pies w tym momencie kompletnie ześwirował ze strachu, z podkulonym ogonem siedział w sypialni, nie chciał wyjść. Od tego momentu Tomek nie tknął piwa. Weterynarz uznał, ze z psem jest wszystko ok, nie wykazuje cech jakiejś psiej demencji czy innego psiego świra. To, że pies nigdy się tak nie zachowywał potwierdzili synowie Tomka, którzy mieszkali z psem od małego. Czy boi się czegoś co powoduje te wszystkie dziwne rzeczy? Podobno zwierzęta to wyczuwają. Ja i Tomek też jesteśmy normalni więc skąd te sytuacje? Przecież nic sobie nie wmówiliśmy, nie bierzemy prochów, a świadkami takich rzeczy były już 2 inne osoby. Myślałam już o zamontowaniu kamery, ale boję się tego co mogłabym zobaczyć...


Grzybobranie
Krzysztof Biecki zjechał na pobocze. Zsiadł z roweru i spojrzał na tabliczkę. Była tak zardzewiała, że nic nie można było na niej odczytać. W dodatku znajdowały się na niej dziury, jak gdyby ktoś do niej strzelał. W lewym górnym rogu była, zdawać by się mogło, nadgryziona. Na prawo od niej znajdowała się wąska ścieżyna wiodąca do lasu.
Mężczyzna spojrzał za siebie. W chwili, gdy obracał głowę, tuż obok niego z zawrotną prędkością przemknął samochód. Biecki podskoczył, a serce ze strachu podeszło mu do gardła. Ponownie spojrzał wstecz. Droga biegła prosto. Żadnych zakrętów, jedynie gładki asfalt otoczony po obu stronach gęstym szpalerem drzew. Idealne miejsce na młodzieżowe wygłupy. Może nawet na nocne wyścigi. Kto pierwszy straci z nerwów kontrolę nad pojazdem i rozbije się o drzewo? Stawiam dziesięć do jednego na Bartka, a ty?
Krzysztof podszedł do tablicy i spojrzał w głąb lasu. Ścieżka wiła się i skręcała, po kilku metrach ginąc w zieleni. Biecki zastanowił się chwilę. Jakie są fakty?
1) Jest dziesiąta rano;
2) Obecnie znajduje się na drodze prowadzącej w serce lasu;
3) Ma słabą orientację w terenie;
4) Wybrał się na grzybobranie, bo ma ochotę na zupę grzybową, a nic tak nie smakuje jak zupa ze świeżych, własnoręcznie zebranych grzybków, mniam;
5) Nikomu nie powiedział o tej wyprawie.
Stał oparty o rower i wpatrywał się w ścieżkę. Zdawała się go hipnotyzować. Mówiła: „wejdź, zobacz, co tu mam, wejdź, proszę. Wejdź. Mam tu coś dla ciebie. Zobaczysz, spodoba ci się. Takich grzybków jeszcze nie widziałeś. Musisz tu wejść.”
Dlaczego nie wziął ze sobą telefonu?! Ścieżka kusiła go, ale i napawała lekkim strachem. Co jeśli się zgubi? I nie będzie mógł liczyć na niczyją pomoc? Przecież nikt nie wie, że tu jest. Westchnął. Teraz, gdy przebył te kilkanaście kilometrów nawiedziły go wątpliwości. Nie był pewien, czy nie ryzykuje zbyt dużo. Co ma do stracenia? Pyszny obiad? No tak, ale co jeśli się zgubi? A co mu w tym lesie grozi?
Może się zgubić.
Będzie się trzymał blisko ulicy.
Taa, pewnie. Uważaj, bo przy jezdni znajdziesz ładne okazy.
Wejdzie głębiej.
Będzie cały czas szedł prosto, a potem się obróci i grzecznie wróci na ulicę.
No, zobaczymy.
Krzysztof wsiadł na rower i wjechał do lasu.
Od razu poczuł ten specyficzny zapach ściółki delikatnie zmieszany z tym wyjątkowym, zdrowym leśnym powietrzem.
Na ścieżce były koleiny, więc musiała być używana. W pewnym momencie przednie koło niefortunnie ześlizgnęło się z zaschniętego odcisku. Biecki o mały włos się nie przewrócił. Postanowił zsiąść z roweru i iść dalej na piechotę.
Wziął głęboki wdech rozkoszując się powietrzem. Nie schodząc ze ścieżki rozglądał się na boki w poszukiwaniu grzybów. Oczywiście ich nie widział, więc zwolnił i wysilił wzrok, marszcząc czoło. Dalej nic. Obrócił się za siebie i spojrzał w kierunku ulicy. Tablica majaczyła między drzewami. Niebieski pas asfaltu ciągnął w nieskończoność w obie strony. Przeniósł wzrok na ścieżkę. W jego oczach pojawiła się tęsknota. Chciałby iść dalej, ale boi się, że się zgubi.
Postanowił, że zaryzykuje.
Wolnym krokiem ruszył dalej. Nie zwrócił uwagi, kiedy droga i stara tabliczka za jego plecami zamieniły się w nieprzenikniony pas zieleni.
Było dziesięć po dziesiątej.
---
Mijały minuty. Krzysztof szedł przed siebie nie myśląc już o powrocie. Jego myśli zaprzątnęło grzybobranie. Owszem, gdzieś głęboko w swoim umyśle miał świadomość tego, ze musi wrócić. Pamiętał, że jeśli będzie wracał tą ścieżką, z pewnością bez problemów wróci na ulicę.
Lecz im głębiej wchodził w las, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że w pobliżu ścieżki nic nie znajdzie.
- Choroba jasna – mruknął. Miał ładny, delikatny głos.
Pojawia się pytanie: zejść ze ścieżki?
Zapuścić się w głąb lasu?
Mężczyzna pochylił głowę i ponownie zatopił się w rozmyślaniach. „Jeśli zejdę teraz z tej ścieżki… To żeby wrócić, będę musiał najpierw skręcić w prawo, a potem iść prosto. Jeśli po zejściu ze ścieżki skręcę w lewo…”
Uniósł głowę i spojrzał w niebo. Słońce leniwie wznosiło po nieboskłonie.
„…to żeby potem wrócić też będę musiał kierować się w na wschód. Tak? Chwila…”
Z rozmyślań wyrwało go odległe wycie wilka.
- Wilki…? – szepnął.
Świadomość, że gdzieś tam grasują te bestie pogłębiła jego niepokój. Znalazł się na rozstaju dróg. Iść dalej i narazić się na śmiertelne niebezpieczeństwo, czy wrócić na drogę i spokojnie pojechać do domu? Krzysztof był skonsternowany. Z reguły był niezdecydowanym człowiekiem, więc starał się nie podejmować zbyt trudnych decyzji, gdyż wiedział, że mógłby ich potem żałować. Nie lubił ryzyka. Jednak tym razem poziom podniecenia wywołany grzybobraniem był znacznie większy. Jakaś cząstka jego umysłu, tak mała, że nie miał nad nią kontroli, w instynkcie samozachowawczym przeczuwała, że Krzysztof odkąd wszedł do lasu jest sterowany przez jakąś siłę. Nie ma (jeszcze) nad nim całkowitej władzy, ale jest na dobrej drodze, by całkowicie podporządkować go swojej woli. Władza ta jest jednak wystarczająco potężna, by umiejętnie i skrycie kontrolować jego ruchy. Biecki miał jeszcze wolną wolę, jednak im głębiej zagłębiał się w las, tym mniejszy wpływ miał na swoje poczynania.
Oczywiście jemu wydawało się, że wszystko robi według wcześniej podjętych decyzji. Nie miał pojęcia, że te jego „decyzje” są w rzeczywistości poleceniami narzuconymi jego umysłowi przez ową Siłę. Energię. To coś.
Mężczyzna skręcił kierownicą i powoli zszedł z drogi. Odetchnął głęboko, jak po długim biegu, po czym nieco śmielej wszedł głębiej.
Wkrótce także i ścieżka za jego plecami została pożarta przez wszechobecną zieleń.
Buty szorowały po mchu. Nie zwracał na to uwagi. Umysł miał zaprzątnięty jednym, nadrzędnym celem. Celem, który przyćmiewał wszystkie inne.
„Grzyby. Szukaj grzybów.”
Pochylił się. Po kilkunastu krokach natknął się na pierwszego podgrzybka. Kilka kroków dalej dostrzegł następnego. Jednym susem do niego doskoczył, wyciągnął z kieszeni kurtki nożyk i ostrożnie odciął trzonek grzybka przy samej ziemi. Przypominał królika, który skacze tu i tam w poszukiwaniu coraz to zdrowszej trawki.
Uniósł zdobycz do góry i dokładnie jej się przyjrzał.
Dobry, zdrowy grzyb.
Nagle naszła go dzika ochota, by odgryźć kapelusz, zatopić w nim zęby i rozkoszować się jego smakiem.
Niemal natychmiast skarcił się w duchu za tę absurdalną myśl.
Oczyszczonego grzyba wrzucił do torby, którą miał na lewym ramieniu i ruszył dalej. Po chwili znów się nachylił; tym razem znalazł, jak to się mówi – całą rodzinkę. Rosły jeden obok drugiego, niemal w idealnym kole, w środku zaś znajdował się… prawdziwek.
Piękny, dorodny, dojrzały prawdziwek. Drżącymi dłońmi wyciął mniejsze podgrzybki, na koniec zostawiając sobie wisienkę na szczycie tortu.
W chwili, gdy jego delikatne (niektórzy znajomi mówili, że są kobiece, ale Krzysztof nie zwracał na to uwagi), nieco drżące palce zbliżały się do trzonu prawdziwka, ponownie rozległo się wycie. Tym razem wyraźnie było słychać dwa. Dwa wilki. I w dodatku… Krzysztof nie był do końca pewien, więc nie mógł przysiąc, ale zdawało mu się, że… że wycie dochodziło z bliższej odległości niż za pierwszym razem. Przełknął głośno ślinę i odruchowo spojrzał w niebo. Pomiędzy drzewami dostrzegł jasne promienie, które ginęły w mrocznej zieleni panującej poniżej ich koron. Do niego docierał jedynie nikły blask.
Choć słonce świeciło jasno, na niebie pojawiło się kilka chmur. Bieckiemu wydawać by się to mogło absurdalne, ale na świecie brakowało około trzydziestu minut do południa.
Wrzucił prawdziwka do torby, wstał i zaczął się rozglądać w poszukiwaniu kolejnych okazów. Nic nie dostrzegłszy prócz kilku zdradzieckich muchomorów, ostrożnie ruszył do przodu. Przez jakiś czas nie znajdował nic, jedynie gęsto rozsiane pajęczyny między gałęziami drzew.
W pewnym momencie, gdy patrzył się pod nogi uważając, by nie rozdeptać żadnego z przypominających małe kartofelki szatanów, wszedł prosto w wielką, rozpiętą między dwiema suchymi gałęziami pajęczynę. Miała średnicę około pół metra, a na jej środku znajdował się on. Najcierpliwszy ze wszystkich myśliwych. Osiem nóg. Gruby, czarny odwłok. Cztery pary malusieńkich, dzikich oczu.
Podniósł głowę, gdy było już za późno. Gęsta pajęczyna oplotła jego twarz, pająk znalazł się wewnątrz jego lekko rozchylonych ust. Poczuł na języku, jak insekt rozpaczliwie przebiera odnóżami, starając się za wszelką cenę wydostać. W mgnieniu oka dostał torsji, zgiął się w pół i czym prędzej wypluł go. Czarna kulka uderzyła w liścia, zostawiając na nim ślad po jego ślinie, po czym zniknęła w ściółce.
Biecki przyłożył dłonie do twarzy i zaczął z obrzydzeniem ścierać z siebie pajęczynę. Wciąż miotany torsjami, postąpił kilka kroków i drżącą ręką oparł się o drzewo. Oddychał chaotycznie, każdy wdech był płytki i nierówny. Przez jego chwilowo sparaliżowany umysł przebiegła samotna myśl: „A jeśli wstrzyknął mi jad?”
Oparł się plecami o pień i osunął na ziemię. Poszukał wzrokiem roweru, który zostawił w miejscu, w którym zobaczył pierwszego grzyba. Nadal dyszał z przerażenia, ale jego oddech powoli zaczynał się uspokajać.
„Jakie jest prawdopodobieństwo, że był jadowity?”
„Niewielkie.”
„Skąd ta pewność?”
„W naszym regionie nie ma jadowitych pająków.”
„A jeśli ten był? Mam dziwny posmak w ustach…”
„Nie był. Koniec dyskusji.”
Częstotliwość oddechu powoli wróciła do normy. Spojrzał do torby. Pięć grzybów na krzyż, jak to się mówi. Pięknie.
Podniósł się i przeciągnął. W jego kolanach rozległo się ciche strzyknięcie. Mimo, iż Krzysztof Biecki był młodym mężczyzną (miał dopiero trzydzieści dwa lata), coraz częściej bolały go kości. W swoim mniemaniu był dość atrakcyjnym facetem, więc nie potrzebował chodzić na siłownię. Zresztą sport i tak go nie interesował. Wolał rozrywki kulturalne. Był mężczyzną o delikatnej naturze, jego ulubionym hobby było chodzenie, a właściwie jeżdżenie, (bowiem w jego mieście nie było ani filharmonii, ani opery), na koncerty muzyki klasycznej. Jego ulubionymi wykonawcami byli Mozart i Chopin. Nie gardził też Orffem.
Przymknął na chwilę oczy. W wyobraźni zobaczył, jak dwa olbrzymie wilki po cichu skradają się do niego. Jeden do niego podchodzi i zaczyna wyszarpywać kawał mięsa z jego szyi. Krew zaczyna tryskać na wszystkie strony.
Wzdrygnął się i otworzył oczy. Siedział pod drzewem, w torbie nadal znajdowało się tyle grzybów, co kot napłakał.
Nie miał o tym pojęcia, ale odkąd wszedł do lasu, minęły niecałe trzy godziny.
Podniósł się ociężale i zarzucił sobie torbę na ramię.
Ruszył dalej.
Przebył kilkanaście metrów, po czym stanął jak wryty. Tuż przed nim, subtelnie zakryta liśćmi znajdowała się pułapka na niedźwiedzie.
Gwizdnął z podziwem. Nie spodziewał się, że w tym lesie znajdują się niedźwiedzie. Chciałby kiedyś zobaczyć jakiegoś „na żywo”, a nie w telewizji. Jednak teraz, gdy widok pułapki spotęgował jego niepokój, ominął ją szerokim łukiem i poszedł dalej. Znalazł kolejną rodzinkę grzybków. Pochylił się i wprawnymi ruchami je oczyścił. Kilka metrów dalej znajdowała się kolejna.
Gdy wycinał ostatniego grzyba, kątem oka dostrzegł coś bladego w mchu kilka metrów przed nim. Wstał, poprawił torbę i ruszył w tamtym kierunku. Zbliżył się do tego na odległość dwóch metrów, ale nadal nie mógł sobie przypomnieć, z czym kojarzy mu się ten podłużny kształt. Podrapał się po głowie i nagle doznał olśnienia.
Przed nim leżała czaszka psa.
Sądząc po długości i kształcie pyska był to owczarek niemiecki. Puste oczodoły, z których wyrastała soczysta, zielona trawa patrzyły na grzybiarza z niemym wyrzutem.
Krzysztof z przerażeniem wpatrywał się w ponure znalezisko.
Dopiero po dłuższej chwili niemego zachwytu nad makabrycznością tego widoku, dotarło do niego, co tak naprawdę widzi.
Owszem, czaszka owczarka z trawą pokrywającą jej górną i lewą część.
Coś tu nie pasowało, ale co…?
W końcu to dostrzegł. A raczej czegoś brak.
Przed nim leżała czaszka, tak, ale w takim razie… gdzie jest reszta szkieletu?
Biecki stał oszołomiony, tępo wpatrując się w szczątki leżące u jego nóg. Omiótł wzrokiem teren wokół czaszki – nie było śladów kopania, ani niczego podobnego. Więc w jaki sposób się tu znalazła? Na oko mogła mieć ze dwa, trzy lata. Przez ten czas mogła zostać przeniesiona w inne miejsce. Pewnie, ale przez kogo? Lub przez co? W jaki sposób się tu znalazła? A jeśli leżała tu od śmierci zwierzęcia, co się stało z resztą szkieletu?
Nie miał zielonego pojęcia. Z trudem otrząsając się z otępienia, przesunął lewą nogę na lewo. Zrobił drugi krok, wciąż wpatrując się w czaszkę. Nie dbał o to, czy szura po ziemi, czy podnosi nogi do góry. W chwili, gdy przesuwał lewą nogę do przodu, coś błyskawicznie zacisnęło się na jego kostce i po sekundzie z cichym świstem poderwało go do góry. Nie zdążył nawet krzyknąć. Padł na plecy. Był w szoku, ale próbował się czegoś złapać. Prawą ręką natrafił na czaszkę.
Cholerna czaszka.
Krzysztof został wyciągnięty w powietrze. Zawisł kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią, głową w dół. Kręcił się w kółko, aż w końcu lina się ustabilizowała. Teraz kołysał się tylko na boki.
Gdy Biecki upadł, torba wyleciała mu z dłoni. Grzyby cicho wysunęły się na mech. Największy prawdziwek wpadł do pustego oczodołu czaszki, tak, że teraz przypominała psią parodię pirata.
Krzysztof był tak oszołomiony, że nie był w stanie krzyczeć.
Jego ciało uderzyło o pień drzewa, odbiło się od niego, by po chwili zderzyć się z drugim. Biecki jęknął i zesztywniał, starając się zahamować kołysanie.
Lina, która go spętała była przerzucona przez jedną z wyżej znajdujących się, grubych konarów. Boleśnie ściskała jego kostkę.
Mężczyzna z trudem rozejrzał się na boki. Z tej perspektywy postrzeganie otoczenia było mocno ograniczone. Szok zachwiał jego zmysłem percepcji.
Nie był do końca pewien, ale wydawało mu się, że na zachód [a może wschód?] od jego pozycji, między skupiskiem gałęzi dostrzega ciemniejszą plamę. Po kilku chwilach, gdy już się nie kołysał, mógł dokładniej przyjrzeć się owemu miejscu.
Miedzy drzewami znajdował się… dom. Zbudowany z ciemnych desek, jednopiętrowy, ze spadzistym dachem. Czy ktoś w nim mieszkał?
- Pomocy!!! – krzyknął Biecki ile sił w płucach.
Jego głos rozniósł się echem po całym lesie. Jeśli w najbliższej odległości znajdowali się inni grzybiarze, musieli go usłyszeć. Postanowił dać im drugą wskazówkę.
- Ratunku, na pomoc!!!
Poczekał, aż ucichnie echo i wytężył słuch. Cisza. Nikt go nie wołał.
Nie tracił nadziei. Napiął mięśnie brzucha i złapał się za kostki. Węzeł, którym był związany był profesjonalny. Lina była gruba, wytrzymała. W tej pozycji nie miał szans go rozwiązać.
Gdyby tylko miał przy sobie jakiś nóż…
Nagle doznał olśnienia. Przecież miał przy sobie niewielki nóż do grzybów. Zaczął obmacywać się po kurtce. Nic nie znalazł. Nóż leżał razem z torbą na ziemi.
Poczuł promienisty ból rozchodzący się w górę pleców. Ostrożnie opuścił się na dół. Nie posiadał zbyt dużej wiedzy medycznej, ale wiedział, że nie może zbyt długo zwisać głową w dół, bo dostanie wylewu.
„Dlaczego nie chodzę do siłowni?”, pomyślał. Gdyby chodził do siłowni, nie stękałby przy zwykłym zgięciu się w pół.
Przez kilka minut wisiał w kompletnym bezruchu. „Skąd tu taka pułapka? Najpierw niedźwiedzie, teraz to?”
Starał się myśleć spokojnie. Racjonalnie. Zawsze jest jakieś wyjście. Wyobraźnia jest kluczem do sukcesu, tak. Jesteś w kropce? Użyj wyobraźni. Uwolnij się.
Krzysztof rozejrzał się na boki. A gdyby tak…
Zaczął wykonywać ciałem ruchy zbliżone do ruchów ryby wyrzuconej na brzeg. Powoli zaczął się kołysać w lewo i prawo. Coraz szybciej i szybciej. Już prawie mógł dotknąć pnia drzewa. Nagle usłyszał coś, co mu zmroziło krew w żyłach.
Wycie.
Wilki.
Zesztywniał na całym ciele. Jego oczy były wielkie jak spodki. Nieświadomie zaczął szczękać zębami. Nie było mu zimno, był cały zlany potem. Krzysztof w tej chwili zaczął pojmować znaczenie zwrotu: paniczny strach.
Były coraz bliżej. Już dostrzegał ich szare ciała majaczące między drzewami. Nadchodziły z tej samej strony, z której on przyszedł.
Przynajmniej tak mu się wydawało, z nerwów kompletnie stracił orientację.
Zupełnie jakby go śledziły, choć mógłby przysiąc, że gdy je poprzednio słyszał, znajdowały się przed nim. Czyżby zatoczyły koło, by zajść go od tyłu?
Zobaczył ich pyski. Nisko przy ziemi, węszące. Czuły jego zapach, był tego pewien.
Czuły jego strach. Syciły się nim.
Były dwa. Jeden szary, a drugi niemal czarny, który szedł nieco z tyłu. Szary dostrzegł wiszącego głową w dół Krzysztofa i zawarczał. Były jeszcze dość daleko, więc ich nie słyszał. Ciemniejszy doszedł do partnera i również dostrzegł ofiarę. Oblizał się, jak pies czekający aż pan da mu żarcie.
Ruszyli razem. Łby nisko przy ziemi. Ślepia utkwione w mężczyźnie.
Gdy Biecki zobaczył, że zwierzęta ruszają w jego stronę, drgnął na całym ciele i ponownie zaczął się kołysać. Tym razem jego ruchy były nieskoordynowane, chaotyczne. Mokre od potu palce nie mogły złapać kory drzewa, ciągle się z niej ześlizgiwały. Wilki podeszły pod szamoczącego się Krzysztofa. Ciemniejszy podszedł do czaszki i powąchał ją. Podniósł wzrok na mężczyznę i ponownie się oblizał.
Krzysztof kołysał się z boku na bok. Ręce zwisały swobodnie.
Nim się spostrzegł, szary wilk podskoczył rozwierając paszczę. Zamknął ją w momencie, gdy palce mężczyzny były w środku. Krzysztof wrzasnął z bólu, czując jak ostre kły wilka przebijają cienką powłokę skóry na jego delikatnych dłoniach [moje dłonie, moje biedne dłonie, Matko, jak to boli, o Boże, o Boże, boli, pomocy, okropne wilki] i krew tryskającą z ran. Wilk mocniej zacisnął szczęki. Jego zęby przebiły się do kości i głębiej, aż do rdzenia, sprawiając Krzysztofowi niewyobrażalny ból. Biecki był bliski szaleństwa. Ból sparaliżował wszystkie jego zmysły, oczy zaszły mu mgłą. Z otwartych ust dobiegał pełen udręczenia wrzask.
Wilk rozwarł szczęki i spadł na ziemię. W jego pysku znajdowała się krew. Ludzka krew. Ciemniejszy podszedł do niego skuszony jej zapachem. Szary warknął na niego groźnie.
Zwierzę spojrzało najpierw na zmasakrowaną rękę mężczyzny, a potem na drugą, ciągle całą i apetyczną. Korzystając z tego, że człowiek nie wiedział, co się dzieje podskoczył i zdecydowanym kłapnięciem zacisnął szczęki na dłoni. Krzysztof ponownie wrzasnął. Był na granicy świadomości. Gdzieś w głębi jego przyćmionego bólem umysłu znajdowała się cząstka, która ciągle była w pełni sprawna. Instynkt samozachowawczy nalegał, by Krzysztof uniósł obie ręce do góry tak, żeby wilki nie mogły ich dosięgnąć. Mózg jednak poprzez zgubny wpływ tak wielkiego cierpienia zdawał się być wyłączony. Nie reagował, nie był w stanie wydawać żadnych poleceń. Wszystkie mięśnie Bieckiego uległy rozluźnieniu. Był podatny na każdy atak zwierząt.
Najgorsze dla niego było to, że ciągle pozostawał świadomy.
I ciągle czuł.
Widział, lecz nie mógł reagować. Nie mógł się bronić. Jego ciało ogarnął paraliż.
Krzyk gwałtownie zamarł w otwartych ustach. Serce niemal rozerwało klatkę piersiową. Krew pulsowała w żyłach. Płuca pracowały pełną parą. Zdrowe, silne płuca. Niezatrute tytoniem. Dotleniały mózg, który niemal niezauważalnie zaczynał na powrót funkcjonować. Pojawiły się pierwsze myśli, najpierw zupełnie bez sensu, [„Kochanie, napijesz się kawy?”] jednak z sekundy na sekundę[„Dlaczego nikt mnie nie słyszy?”] były coraz bardziej adekwatne do sytuacji, w jakiej znajdował się Krzysztof.
Poczucie percepcji nabierało ostrości, [podnieś] dzięki czemu Krzysztof powoli zyskiwał władzę umysłu. Przypomniało mu się, że przyjechał tutaj zbierać grzyby, że przy drodze była stara, zniszczona tablica, z której nie można było nic odczytać. Przypomniało mu się nawet, że minął go wtedy pędzący jak wariat [podnieś] samochód i że cholernie go wystraszył. Potem ruszył zaniedbaną ścieżką, a gdy wszedł głębiej w las, po namyśle postanowił, że zejdzie z niej i poszuka grzybów jeszcze dalej. Nie miał zbyt dobrej orientacji w terenie, więc obawiał się tego, jednak tym razem postanowił zaryzykować. Pamiętał, jak znalazł pierwszego podgrzybka [podnieś je] a po chwili kolejnego. Był podekscytowany znaleziskiem, zwłaszcza, że niedaleko znalazł przecież całą rodzinkę… a potem pięknego prawdziwka… Uwielbiał wyprawy na grzyby. Tylko do tej pory zawsze zbierał w towarzystwie rodziny, lub przyjaciół. Nigdy nie wybierał się na grzybobranie sam. Dziś był jego pierwszy raz. Krzysztof dużo w domu nad tym myślał. Był człowiekiem racjonalnym, [podnieś je podnieś je] więc musiał spokojnie przeanalizować wszystkie za i przeciw. Usiadł sobie w fotelu przy kominku i zatopił się w rozmyślaniach. Spędził tak kilka godzin, aż w końcu przyszła do niego Renia, jego żona i powiedziała, żeby kładł się już spać, bo jest już po północy. Usiadła mu na kolanach i pocałowała w policzek.
- Zaraz przyjdę, kochanie – powiedział i uśmiechnął się do niej.
- Nad czym rozmyślasz? Wydajesz się być nieobecny… - spytała.
- Nie, po prostu siedzę. Idź, zaraz do ciebie dołączę.
Renata wstała i kręcąc biodrami przeszła obok niego. Krzysztof w nagłym przypływie pożądania klepnął ją ze śmiechem w pośladki i z powrotem zapatrzył się w ogień buzujący w kominku. Renia zachichotała i po chwili zniknęła w sąsiednim pokoju. Biecki wstał z fotela [podnieś] i dołożył drewna do kominka. Kucając, gdy na jego twarzy tańczyło światło i cień, ponownie się zasępił. W pewnym momencie jego oczy zalśniły jaśniejszym blaskiem. Podjął już decyzję. Jutro z samego rana, nic nikomu nie mówiąc, [podnieś podnieś podnieś podnieś] wsiądzie na rower i pojedzie do lasu. Weźmie skórzaną torbę Reni i mały nożyk. Może być zimno, więc zarzuci na siebie wiatrówkę.
Nie powie jej o tym, bo z miejsca by chciała jechać z nim, albo wcale go nie puści.
Krzysztof chciał jechać sam.
Wyprostował się i wyszedł z pokoju. Poszedł do sypialni. Renia już na niego czekała. Była przykryta kołdrą, ale domyślał się, że prócz niej nie ma nic na sobie. Uśmiechnął się lekko i ściągnął szlafrok. Podszedł do łóżka i położył się obok niej. Czuł zmysłowy zapach jej włosów i ten specyficzny, przyciągający [PODNIEŚ KURNA TE RĘCE!] Krzysztof wreszcie uświadomił sobie, że znajduje się w pułapce. Ręce miał tak pokaleczone, że nie miał w nich czucia. Ciemniejsza bestia właśnie spadła na ziemię. Biecki natychmiast zrobił to, co od dawna podpowiadał mu mózg. Ogromnym wysiłkiem woli napiął mięśnie i uniósł dłonie do góry, by wilki nie mogły ich dosięgnąć.
Spojrzał na to, co z nich zostało. Jego udręczony umysł nie do końca pojmował, co widzą oczy. Dla wilków były to dwa kawałki mięsa. Dla Bieckiego były to resztki niegdyś pięknych, delikatnych dłoni, które jeszcze tej nocy pieściły Renię. U prawej dłoni brakowało dwóch, u lewej trzech palców. Zostały odgryzione razem z kośćmi. Krew tryskała wprost na jego twarz, ale on jakby jej nie czuł. Urzekł go widok własnych, zmiażdżonych i połamanych kości.
- Ratunku… - zawołał słabym głosem.
Odwrócił głowę i po raz ostatni spojrzał na szary dom majaczący w oddali. Dochodziła godzina czwarta po południu i zaczynało powoli się ściemniać.
Wydawało mu się, choć nie był tego do końca pewien, mógł to przecież być jakiś figiel zbolałego umysłu, ale… w oknie na piętrze chyba dostrzegł światło.
Już miał krzyknąć ile sił w płucach, gdy nagle poczuł, jak wilcze ciało spada na jego lewe ramię. Pysk zwierzęcia momentalnie znalazł się przy jego twarzy. Krzysztof, choć nie miał pojęcia, jakim cudem zwierzę podskoczyło tak wysoko, robił wszystko, by je z siebie strącić. W czasie, gdy szamotał się z jaśniejszym wilkiem, ten drugi, podążył śladem szarego i ostrożnie wspiął się po sąsiednim drzewie. Gdy znalazł się na wysokości ramion Bieckiego, odczekał, aż ofiara znajdzie się blisko niego, po czym skoczył. Wbił się pazurami w ramię. Krzysztof krzyknął na poły z zaskoczenia i bólu. Szary wilk również wbił pazury w ramiona mężczyzny.
Krzysztof Biecki zaczął się szarpać, starając się za wszelką cenę strącić napastników. Ciemniejszy stracił równowagę i ciągle z wbitymi szponami zaczął zsuwać się w dół. Rwały skórę, przerywały żyły i mięśnie. Wbijały się w kości.
Mężczyzna zawył.
Ostatnią rzeczą, jaką poczuł, był cuchnący oddech zwierzęcia. Spróbował ostatkiem sił go odepchnąć, ale na próżno. Bestia była zbyt ciężka.
Krzysztof opadł z sił. Jego udręczony wzrok dostrzegł zakrwawione zęby zbliżające się do jego twarzy.
Potem zapadła ciemność...


Kot
Mieszkam sobie w najzwyczajniejszym jednopokojowym mieszkaniu, w najzwyczajniejszym prowincjonalnym małym miasteczku. Nie jest to może jakieś straszne zadupie, no ale nie ma tu tylu możliwości, co na przykład w Moskwie. Dziewczyny nie mam, przyjaciół niewielu, a i ci są raczej znajomymi. Moim jedynym przyjacielem, że tak powiem, stał się mój kot. Może wam się to wydawać osobliwe, ale tak mi było dobrze i nigdy nie chciałem tego zmieniać.
Kot był staruszkiem, niedawno skończył równo osiemnaście lat. Okazję tę uczciliśmy każdy po swojemu: on pysznym Whiskasem, a ja butelką taniego piwa. Złożyło się jakoś tak, że zwierzątko moje nazywałem po prostu - Kot. Kiedyś, dawno temu, starałem się wymyślić mu jakieś imię, ale jego pyszczek przyjmował wyrażenie zadowolenia tylko i wyłącznie wtedy, gdy nazywano go Kotem, żadne inne imię mu nie pasowało. Tak więc przeszliśmy z Kotem bardzo wiele, i zdawałoby się, że rozumiemy się w pół słowa, jeżeli nie w pół spojrzenia. I to głównie o nim będzie ta historia.
Pewnego późnego wieczoru wracałem z pracy do domu. Pracowałem wtedy jako stróż na parkingu, praca ta nie była szczególnie skomplikowana ani trudna, no ale trzeba było się się sporo nasiedzieć w stróżówce, czasem nawet dobę, ponieważ stróżów było tylko dwóch. W kieszeni miałem paczuszkę z kocią karmą, a deszcz lał nawet nie jak z cebra, ale jak z tysiąca pomp strażackich. Zmokłem po drodze niesamowicie, zmarzłem na kość, poszedłem więc szybciej, na skróty. Na ganku drżącymi od zimna rękoma otworzyłem zamek i wszedłem do domu.
Gdy teraz o tym opowiadam, tak sobie myślę, że pierwsze, co mnie poraziło, to cisza. Zazwyczaj mojemu powrotowi po dobowym dyżurze towarzyszyło radosne miauczenie, a puszysty kłębek skakał mi z szafy na ramię. Teraz nie było ani jednego, ani drugiego. Słychać tylko milicyjne syreny gdzieś na ulicy. Bez powodzenia starałem się odpędzić głupie myśli, wchodząc do jedynego pokoju. Myślałem, może śpi zwierzaczek. Nikogo. Z ciężkim sercem wszedłem do kuchni i zobaczyłem Kota, rozpłaszczonego w rogu, pod stołem. Przewracając meble, rzuciłem się ku niemu, z nadzieją, że może to taka nowa zabawa, kot zaraz wstanie i spojrzy na mnie chytrym wzrokiem - \"co, nastraszyłem cię?\". Ale nie. Gdy tylko podniosłem puszyste ciało, jego głowa bezwładnie opadła. Nie żył. Upadłem na kolana i zacząłem płakać. Tak naprawdę w życiu płakałem bardzo rzadko. Gdy odszedł mój Tata, nie płakałem. Gdy straciłem pracę, nie płakałem. Lecz teraz klęczałem i płakałem niczym małe dziecko, ściskając martwego kota. Nie pamiętam, ile czasu tak przesiedziałem. Po pewnym czasie po prostu się wyłączyłem, wziąłem łopatę, starą skrzynkę spod butów i poszedłem pochować mojego najlepszego i jedynego przyjaciela.
Ponieważ mieszkałem na samym skraju osiedla, do lasu nie szedłem długo. Wykopałem maleńki grób i złożyłem tam Kota. Zaznaczywszy mogiłkę czymś w rodzaju krzyża z gałęzi oraz obłożywszy ją kamieniami, powlokłem się do domu. Nie rozbierając się rzuciłem się na łóżko i zasnąłem niespokojnym snem. Pamiętam, że budziłem się kilka razy i czułem, jakby ciągle tu był, jakby spał, zwinięty w kłębek. Lecz za każdym razem, kiedy sen odchodził na dobre, czułem dookoła siebie niesamowitą pustkę, a serce mi pękało od bólu, spowodowanego stratą.
Jakoś tak nad ranem się obudziłem i usłyszałem ciche cykanie w korytarzu. Takie dźwięki zawsze wydawał Kot, kiedy chodził po gołej podłodze. Cyk-cyk-cyk, maleńkie pazurki stukają o drewno. Cyk-cyk-cyk. Z przyzwyczajenia go przywołałem, obróciłem się na drugi bok, kiedy nagle przeszył mnie dreszcz. Przecież wczoraj go pochowałem! Wyskoczyłem z łóżka, czując jednocześnie radość i przerażenie, rzuciłem się do korytarza. Pusto. Można się zdziwić, jak mocno wpłynęła na mnie strata zwierzątka domowego. No ale Kot nie był tylko jakimś tam zwierzątkiem. Był moim przyjacielem.
Cały następny dzień gapiłem się bezmyślnie w telewizor. Koło wieczora poszedłem do sklepu, kupiłem butelkę taniej wódki i wypiłem ją w samotności, wspominając przyjaciela, który odszedł. Kiedy audycja w telewizorze zmieniła się w śnieg, wyłączyłem pudło i ruszyłem w stronę łóżka. Rozebrałem się do bielizny, i już miałem dać nurka pod ciepłą kołdrę, kiedy to usłyszałem ciche miauczenie. Wzdłuż kręgosłupa przebiegła mi strużka zimnego potu. Drzwi zamknięte, okna i okiennice też, z powodu kiepskiej pogody. Żaden dachowiec nie mógł się tutaj dostać. Na miękkich nogach podszedłem do włącznika światła. Pstryk. Elektryczne światło wydobyło pokój z mroku, pozostawiając cień jedynie w kątach. Nigdzie niczego nie dostrzegłem. Zrzucając winę na tanią gorzałę, wyciągnąłem rękę, żeby światło wyłączyć, kiedy to zobaczyłem w kącie charakterystyczny blask kocich oczu, odbijających promienie światła. Zamurowało mnie. Przestałem oddychać, wpatrywałem się w płonące kocie oczy w kącie. Gdy płuca zaczęły mnie palić od braku powietrza, rozległ się koci pomruk zadowolenia, a blask zniknął, zupełnie jakby niewidzialny dla mnie kot odwrócił głowę albo po prostu zamknął oczy. Drżącą ręką sięgnąłem po latarkę, którą zawsze trzymam niedaleko włącznika, na wypadek problemów z prądem, które tu akurat zdarzają się dość często. Namacałem gładką obudowę, wcisnąłem przycisk, i promień światła rozświetlił kąt, rozganiając cień. Moje nadzieje, że zobaczę tam kota-dachowca okazały się płonne, jedyne co zobaczyłem, to starą, obszarpaną tapetę, brzeg wersalki... i nic więcej. Cicho zakląłem i wyłączyłem latarkę.
Tej nocy spałem przy włączonym świetle. Nie raz i nie dwa dało się słyszeć z korytarza albo z ciemnych kątów kocie mruczenie i ciche stukanie łapek. Po kilku godzinach, zupełnie wyczerpany strachem, zasnąłem. Obudził mnie dźwięk budzika, czułem dziwne ukojenie. Dlaczego? Pewnie dlatego, że słyszałem mruczenie oraz machinalnie głaskałem ciepły koci bok.
Nie tyle otworzyłem oczy, co je wytrzeszczyłem. I nie zobaczyłem nic. Byłem gotów przysiąc, że jeszcze przed sekundą dotykałem miękkiej, jedwabistej, kociej sierści. Czułem, jak zwierzę oddycha. A teraz pustka. Dotknąłem narzuty. Była zimna. Nie, nie zimna. Lodowata, zupełnie, jakby ktoś postawił na niej wiaderko z lodem.
Z dziwnym spokojem wstałem, zadzwoniłem do szefa i wziąłem urlop na żądanie. Jak tylko słuchawka opadła na widełki, na pełnej szybkości wypadłem z mieszkania, nawet nie zamknąłem drzwi. I to właśnie było moim największym błędem.
Kilka godzin szwendałem się po mieście, starałem się zacząć myśleć logicznie. Na głos zacząłem nawet rozmyślać o tym, jak alkohol potrafi zaszkodzić, co bardzo przeraziło pewną starszą panią, która natychmiast przyspieszyła kroku, aby szybciej oddalić się od dziwaka. W końcu uspokoiłem się i postanowiłem, że wracam do domu i przeszukuję tam każdy centymetr. Gdy podszedłem pod swoje drzwi, zauważyłem, że są uchylone. Nie zamknąłem ich przecież, kiedy wychodziłem. Zrobiłem głęboki wdech i wszedłem do środka.
Zmierzchało już - tyle czasu biłem się z sobą, aby się uspokoić i wrócić do siebie, łążąc po mieście. W korytarzu było ciemno, ale spod drzwi pokoju sączył się strumyczek światła. Usłyszałem kroki i ludzki szept. Złodzieje! Kucnąłem, modląc się, żeby nie zaskrzypiały pode mną stare deski i chciałem się wymknąć z mieszkania, aby zadzwonić na milicję od sąsiadów.
Niestety, złośliwość rzeczy martwych znów dała o sobie znać. Przeklęta deska, na której stanąłem, wydała głośny, mrożący krew w żyłach dźwięk. Drzwi się otworzyły i ktoś, złapawszy mnie pewnym chwytem, wciągnął mnie do pokoju.
W moim mieszkaniu tak naprawdę nie było żadnego łupu dla złodzieja, ale przecież dla narkomanów liczy się każda kopiejka. A właśnie tak nazwałbym tych dwóch młodzieńców, którzy zdążyli już przewrócić mój uporządkowany niegdyś pokój do góry nogami. Nerwowe ruchy, napięte mięśnie twarzy, a przy tym rozpaczliwa siła szczura, otoczonego w kącie. Jeden z nich zatykał mi usta, przystawiając mi do gardła mój własny nóż kuchenny, drugi szukał czegoś, co miałoby jakąś wartość.
- Gdzie trzymasz pieniądze, kurna? - nóż wbił się w skórę, zostawiając na niej niewielkie na razie rozcięcie.
- Ja pierdziele, weź go zabij i pomóż mi szukać - rzucił drugi, wyrzucając zawartość szafy na podłogę.
Tak naprawdę nawet się nie przestraszyłem. Nigdy nie byłem tchórzem, jak już umierać, to po męsku - bez strachu i błagania.
W tym momencie zauważyłem dziwne zjawisko w cieniu ponad szafą. Zupełnie jakby cienie skumulowały się i uformowały w kształt małego, puszystego ciała. Błysnęły kocie oczy. Rozległ się nie pomruk, a cichy ryk, jaki czasem wydają z siebie gotowe do bójki dachowce. Skok. Kot dopadł głowy ćpuna i machnięciem łapy rozpruł mu gardło. Skok z ciała, osuwającego się na ziemię w stronę mojej twarzy. Odruchowo zamknąłem oczy, skuliłem się i poczułem na policzku dotknięcie sierści. Drugi, który mnie trzymał, bez słowa osunął się na ziemię. Bojąc się ruszyć, stałem pośrodku pokoju z zamkniętymi oczami, a dookoła mnie rozlegały się miękkie kroki czegoś, co kiedyś było moim kotem.
Usłyszałem pomruk zadowolenia i poczułem jak kot ociera się o moją nogę. Zebrałem się w sobie i otworzyłem oczy. Złodzieje byli na miejscu, jeden stara się coraz słabiej zatamować krwawienie z szyi, a koło mnie leży tułów drugiego. Dokładnie, tułów. Głowa człowieka, grożącego mi nożem, leżała tak z metr dalej. Jednak stworzenia, które tak zmasakrowało dwóch dorosłych mężczyzn nie było nigdzie, i tylko kątem oka dostrzegłem blask. Zupełnie jakby ktoś puścił mi oczko zza szafy.
Nie chcę wdawać się tutaj w szczegóły, jak pozbyłem się dwóch ciał z mojego mieszkania. Powiem tylko, że moi sąsiedzi to porządni ludzie, którzy uważają, że każdy powinien pilnować własnego nosa. Po dwóch dniach, kiedy przywróciłem w mieszkaniu porządek, siedziałem sobie na kanapie i oglądałem jakieś głupie show w telejajku. W jednej ręce trzymałem butelkę piwa, natomiast drugą głaskałem zimne ciało mruczącego w zadowoleniu Kota. Kota, który co wieczór wyłaniał się z ciemności. I razem z ciemnością odchodził każdego ranka.

straszne-historie. pl

Edit:wieczorem lub jutro postaram się wstawić trollpastę. Muszę ją jeszcze dokończyć :) A wieczorem dodam kolejne pasty-a co mi tam :D

Użytkownik black96 edytował ten post 10.05.2013 - 15:42

  • 2

#1178

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Pasta prawdopodobnie była już wcześniej, ale było to dość dawno i chciałabym ją odświeżyć, bo jest dosyć hmm... intrygująca i niepokojąca, a osobiście uwielbiam pasty o zaginionych odcinkach, jakiś chorych produkcjach itp :P Jest sporo przekleństw w oryginale, więc tradycyjnie zmienię je na łagodniejsze zwroty i podkreślę :)

Cry Baby Lane
W 1999r. miałem 22 lata i właśnie ukończyłem Uniwersytet Emerson w centrum Bostonu, specjalizując się w scenopisarstwie, a szczególnie w kreskówkach i programach dla dzieci. Byłem dosyć mocno zadłużony, więc gdy Studio Nickelodeon zaproponowało mi pozycję stażysty w Kalifornii, bez zastanowienia przyjąłem posadę. To była szansa na wyrwanie się z roboty bez jakichkolwiek perspektyw – przewodnika tras Benjamina Franklina.
Wielu z was wciąż pyta, czy może gdzieś zobaczyć Cry Baby Lane, ale jeśli chcecie obejrzeć oryginalną wersję tego filmu, to nigdy wam się to nie uda, nawet jeśli jakimś cudem Nickelodeon wyrazi na to zgodę. Z pewnością nie zobaczycie tego, co zostało pokazane wtedy w telewizji, i jestem całkowicie pewien, że nie zobaczycie oryginału Lauera.
Wątpię by Nickelodeon wciąż POSIADAŁ oryginalną taśmę z filmem, a nawet jeśli, to tylko kopie zapasowe; jeśli kopie istnieją, pewnie są zamknięte w jakimś sejfie razem ze wszystkimi skasowanymi odcinkami "Ren i Stimpy" i "Spongebob’a Kanciastoportego", o których nikt nigdy nie wspominał.
Dam sobie rękę uciąć, że reżyser, Peter Lauer, jest w posiadaniu oryginalnej kopii, którą prawdopodobnie trzyma obok swojej kolekcji filmów snuff. Chory dziad.
W każdym razie, zatrudniono mnie w 1999r. i natychmiast dostałem stołek w zespole produkcji kreatywnej filmu Cry Baby Lane.
Film miał zostać wyświetlony za nieco ponad rok. Mówiąc ogółem nikt nie wkładał w to jakiegoś szczególnego wysiłku. Było zalewie czworo ludzi w zespole i byłem jedynym, który tak długo grzał swoje miejsce; Lauer zastępował ich, kiedy tylko miał taki kaprys. Mówił, że to po to, by nie brakło pomysłów. Podejrzewałem, że coś ukrywał...
I miałem rację.
Mieliśmy nieco ponad rok by nakręcić film specjalnie na potrzeby TV - nie tylko napisać scenariusz i obsadzić role, ale nakręcić i zmontować.
Ale Lauerowi wcale się nie śpieszyło, po trzech pierwszych tygodniach pomysłów starczyło zaledwie na kwadrans filmu, który miał trwać 85 min.
Lauer już w tym czasie okazał się dziwakiem. Był wysoki i chudy, zachowywał się niezdarnie - jąkał się i czasami, kiedy ktoś wpatrywał się w świstek papieru podczas tych niekończących się "burz mózgów", można było przyłapać go, gdy wgapiał się w kogoś uśmiechając się.
Natychmiast odwracał wzrok gdy na niego spojrzysz, i to chyba było w tym wszystkim najbardziej przerażające; wyglądał tak, jakby ciągle coś ukrywał.
Burze mózgów, z początku przynajmniej, były w porządku. Mieliśmy już ogólny zarys fabuły: dwóch braci uwalnia demona, potem wpadają w tarapaty próbując przywrócić wszystko do normy. Może to i nie fabuła za którą dostaje się nagrodę Emmy, ale wiecie, to był dosyć dobry początek.
Sądziłem, że film będzie mieszanką śmiechu i dreszczyku, coś ala "Chojrak - Tchórzliwy Pies". Jednakże, już na samym początku Lauer wyraźnie dał nam do zrozumienia, że chce by ten film był tak straszny, jak to tylko możliwe. Nie interesował go tani dreszczowiec z happy end’em. Chciał osiągnąć poziom, o którym "Czy boisz się ciemności?" mogło tylko pomarzyć... i chyba mu się to udało.
Był już 3 tydzień produkcji, kiedy coś zauważyłem: Lauer miał absolutną siłę przekonywania, w zespole był ponad innych. Nikt mu się nie sprzeciwiał i już w trzecim tygodniu zaczął sugerować jakieś makabryczne rzeczy. Pamiętam, że chciał, by młodszy brat zginął w połowie filmu, uderzony przez wywrotkę. Natychmiast odrzuciłem tę propozycję. Byłem jedynym, który miał własne zdanie i tak pozostało dopóki nie odszedłem ze studia i nigdy tam nie wróciłem.
Wpierw, kanibalizm i inne popieprdzielone rzeczy traktowano jako żarty i niesmaczne komentarze, ale z czasem stawało się to coraz bardziej nachalne. Kiedy dzieliłem się z nim jakimś pomysłem (z którego w końcu zazwyczaj korzystał) w stylu: "Co ty na to, by film zaczynał się od schorzałego grabarza opowiadającego dzieciakom historyjki?", na co on: "Taa... a potem by ich posiekał na kawałeczki i wepchnął w pysk swojego psa!" Takie żarty były codziennością we wczesnej fazie produkcji. Potem zaczął podchodzić do tego poważniej.
Wstawał tak, jakby był jakimś Jezusem czy coś, odchrząkał głośno i wygłaszał swój pomysł. I byłem jedynym, który je odrzucał. Każdego-pierdzielonego-razu.
Pewnego dnia, pod koniec jednej z naszych burz mózgów, Lauer odchrząknął i wstał. Zapadła cisza, i tak jak zazwyczaj wszyscy byli w niego wpatrzeni. Wstał i zaczął mówić:
"Panowie i panie, mam pewien pomysł."
Dobrze pamiętam, co wtedy zrobił - na chwilę przerwał, spojrzał wprost na mnie i kontynuował:
"Historia będzie obracać się wokół legendy o parze bliźniaków syjamskich. Słyszeliście kiedyś o Grupie Donner*?
Wszyscy, poza mną, przytaknęli. Nie podobało mi się dokąd zmierza ta rozmowa.
"Zjedzą się kiedy będzie zimno. Zjedzą się nawzajem."
Znów wszyscy przytaknęli. Zamknąłem oczy.
"Co zrobiliby bliźniacy syjamscy, gdyby nie mieli co wrzucić na ząb? Czy pierwszy czekałby na śmierć drugiego, a następnie zjadł jego wnętrzności?
Czy może próbowaliby wydrapać sobie oczy, póki jeden z nich nie padnie i nie zostanie zjedzony przez braciszka, który wstrzeli się w mięso niczym sęp w skórę martwego jelonka? Sam nie wiem. To bardzo interesujące."
Już sam nie wiedziałem, co do kurny nędzy słyszą moje uszy. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się; nikt nawet kurwa nie drgnął. Oczy wszystkich, z wyjątkiem moich, skierowane były na Lauera, a kiedy i ja na niego spojrzałem, on wciąż się na mnie gapił.
"Dzieciaki lubią przemoc, rozkoszują się nią. Dzieci lubią być straszone.
A więc je postraszymy, racja, Jonny?" Wygiął się nad stołem, zbliżając się w kierunku mojej twarzy, był strasznie blisko. Jego oddech śmierdział jak zbutwiały kał. Nie byłem mu dłużny, i popatrzyłem prosto w jego oczy.
"Szczerze mówiąc, to myślę, że jesteś ostro powalony."
Uśmiechnął się, a potem cofnął.
"No cóż, jestem zdrowo pierdzielnięty, ale MUSISZ być stuknięty, żeby przeżyć w tym zbójeckim świecie!" Szczerzył się coraz bardziej.
"Dosłownie. Teraz pokażę kilka obrazków, które pobudzą nieco twoją wyobraźnię."
Wstał i zamknął drzwi od środka.
Zerwałem się z krzesła i zapytałem: "Co ty do jasnej choroby wyprawiasz?!"
"Nie popełniajmy żadnych... błędów w osądach, Jonathanie. Usiądź."
"Nie-"
"Siadaj-"
Z jakiegoś powodu usiadłem; Lauer wyciągnął jeden z tych okropnych rzutników. Włączył urządzenie i zaczął wykrzykiwać niespotykanie wysokim i pół-szaleńczym głosem:
"To nasza pierdzielnięta MUZA, MUSIMY KONTYNUOWAĆ TĄ PIERDZIELONĄ PRO-KURDE-DUKCJĘ! TO COŚ, CO POWINNO ZOBACZYĆ KAŻDE DZIECKO!"
Wytrzeszczył oczy
Położył na szklanej powierzchni rzutnika jakiś obrazek.
Panowała cisza.
Zdjęcie było czarno-białe i ziarniste. Z wielkim trudem rozpoznałem na nim chłopaka leżącego na kostce brukowej, z odciętymi rękami. Jego malutkie wnętrzności były pokryte czarnokrwistymi kropkami. Jedyne, co było wyraźne, to jego twarz. Krew leciała mu z ust.
Lauer niemal zrzucił kartkę z rzutnika, gwałtownie kładąc kolejny obrazek.
Było to zbliżenie twarzy chłopaka. Tym razem w kolorze. Krew sączyła się z jego otwartych ust na brukowaną posadzkę, oczy miał zamknięte, a pod brwiami i rzęsami zbierała się brudna krew.
Wtedy, jego oczy nagle się otworzyły i wrzasnąłem. Nikt w całym pojechanym pokoju tego nie zrobił, więc krzyk rozszedł się echem przenikając powietrze w pokoju.
Źrenice były całkiem czarne. Reszta oka była normalna.
Im dłużej się wpatrywałem, tym oczy otwierały się szerzej, szerzej i szerzej, wyglądało to tak, jakby skóra przy jego oczodołach i brwiach miała się za chwilę rozerwać.
Potem zaczęły krwawić. Krew z początku tylko kapała, i przysięgam Bogu, że ją słyszałem. Więcej. Teraz bardziej przypominało to strumyk. Więcej. Więcej, aż bruk na podłodze zaczął przypominać krwiste jezioro. Słyszałem to, tak jakbym wybrał się na spacer i natrafił na strumyk, a teraz mogłem nawet poczuć dzieciaka. Niewyobrażalnie mocno czułem, jak gnił.
Zgiąłem się pod stołem i zwymiotowałem. Kiedy się podniosłem, zdjęć już nie było. Każdy w pokoju miał kamienną twarz, bez jakichkolwiek emocji. Lauer włączył światła.
"Możesz już iść", powiedział otwierając drzwi.
Przeszedłem przez te pierdzielone drzwi i nigdy tam nie wróciłem.
Te wydarzenie miało miejsce niedaleko końca etapu burzy mózgów, i kiedy odszedłem, role były już obsadzone, a scenariusz niemal całkiem gotowy.
Mieli duże opóźnienia; myślę, że to był plan Lauera, by nie było czasu na przyzwoity montaż. Nie odważyłem się obejrzeć tego „dzieła”, kiedy leciało w TV, ale słyszałem od przyjaciela, który pracował w wydziale montażu, że musieli wyciąć dobre 15-20 minut "wstrząsającego" materiału filmowego, zanim w ogóle dopuszczono go do wydania i to JEDYNIE dopuszczono. Nie starczyło czasu na sprawdzenie materiału klatka po klatce.
Jego życzenie się spełniło, chyba, że udało im się wyciąć każdą scenę w której można było znaleźć te okropne zdjęcia. Każde dziecko oglądające Cry Baby Lane nieświadomie ma w pamięci te obrazki, i to z ich powodu płaczę, naprawdę szlocham bo jest mi ich strasznie żal; przejechali mnie, moją psychikę i życie, a teraz piszę do ciebie, ze świadomością, że to ostatnia rzecz jaką kiedykolwiek wystukam zanim podetnę sobie gardło, obryzgując cały ten pierdzielony monitor.
Jednak jest jeszcze jedna rzecz, o której powinienem wspomnieć.
Nieco wcześniej Lauer wpadł na pomysł dwóch braci łapiących wiewiórkę, którą następnie wsadzają do słoika i powoli topią. Potem wypełniają słój piaskiem i wyrzucają na dno stawu. Wkrótce po tym, jak to zasugerował, Sandy z "Spongebob'a Kanciastoportego" pojawiła się w odcinku "Herbatka pod Kopułą".
Lauer chciał również, by w jednej ze scen w filmie, człowiek z "nosem-jak-kałamarnica" zdjął spodnie na oczach dwóch chłopaków i zgwałcił ich poza kamerą, co miało być wyraźnie zasugerowane.
Skalmar Obłynos wkrótce pojawił się jako jedna z głównych postaci w "Spongebob'ie Kanciastoportym".
Sugerował również, by dwóch przyrodnich braci zostało zmuszonych do życia w tym samym domu po tym, jak matka jednego z nich została odnaleziona martwa w wykopanym grobie z ciałem nadjedzonym przez jej własnego męża, lokalnego meteorologa. Serial z niejasnymi przesłankami, „Drake i Josh” zadebiutował w 2004r., a ojczym jednego z tytułowych bohaterów był właśnie meteorologiem.
Kolejnym pomysłem Lauera było to, by młodszy braciszek posiadał budę dla psa, w której trzymał płody różnych zwierząt zanurzone w kwasie, którego regularnie używał do podtruwania własnej matki, by ta uprawiała seks z jego obelżywym ojczymem. Wkrótce po tym swój debiut świętowała kreskówka „Słowami Ginger”.
Człowiek, który porywa jedynaki przy użyciu odkurzacza, a następnie wysyła do Hadesu? „Danny Phantom”.
Szalejący robot, który zabija jednego z dwóch braci i nosząc jego skórę udaje go w szkole? „Z życia nastoletniego robota”.
Mógłbym tak wymieniać bez końca. Nickelodeon dobrze o tym wie i nie przestają ciągnąć spuścizny Lauera, niekiedy robią to subtelnie, a czasem bardzo otwarcie.
I nie ma niczego, co ty czy ja moglibyśmy z tym zrobić.

straszne-historie. pl
  • 1

#1179

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Chory shit na początek. :P

Najszczęśliwszy
Usiadłem w swoim ulubionym konfesjonale w opuszczonym kościele i otworzyłem gazetę sprzed dwudziestu lat. Od czasu do czasu miło było skupić na czymś innym wzrok. Zająć myśli. To pomagało nie zwariować.
Pomagało nie zwariować na wyspie zwanej kiedyś wyspą „Wolin”. Zacząłem czytać. Mimo że tekst znałem już na pamięć, wciąż dostarczyło mi wiele radości czytanie wiadomości. Uśmiechnąłem się czytając kolejny raz artykuł zatytułowany: „Czy będzie powtórka z Czarnobyla?”.
Ah gdyby ludzie wiedzieli wtedy. Pamiętam doniesienia w telewizji. O nadchodzącej apokalipsie. Pamiętam jak ludzie w panice opuszczali Europę i uciekali na południową kulę. Jak panika trwała pięć dni zanim uwierzono rządowi że to najzwyklejszy żart internautów.
To były moje najszczęśliwsze pięć dni. Ceny spadły tak szybko że kupiłem całą wyspę za naprawdę niewielkie pieniądze.
Własna wyspa. Własne 265km kwadratowych. Teren prywatny. Moja oaza spokoju. Mój świat.
Dokończyłem czytać gazetę i wyszedłem przejść się na cmentarz. Mój własny cmentarz na który nikt nie miał prawa wstępu. Zacząłem się przechadzać radując się ciszą i spokojem.
Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. W samym centrum cmentarza założyłem ogródek. Takie tam moje małe dziwactwo. Mogłem. Cmentarz był mój i mogłem z nim robić co chciałem.
Odkryłem że na cmentarzu najlepiej rośnie szczypiorek i kalafior. Nie wiem czemu one. Ale też one w większej części były moim pokarmem na tej wyspie.
Uśmiechnąłem się gorzko. Niby niczego nie potrzebowałem od reszty ludzkości ale tęskniłem czasami za kabanosem, kisielem albo anime.
Oglądając ogródek i klnąc na szkodniki zobaczyłem kawałek drewna. Klocek. Zaciekawiony podszedłem bliżej. Klocek był w środku zgnity. Posiadał twardą obudowę i miękkie wnętrze. Leciutko używając siły wsadziłem w niego palec wskazujący. Zagłębił się do połowy. Uśmiechnąłem się. Już wiem do czego to wykorzystam.
Spojrzałem wyżej. Robiło się coraz ciemniej. Postanowiłem wracać do domu. Podczas powrotu usłyszałem wybuch miny.
Westchnąłem.
Mimo że rząd i wszystkie służby dookoła dały jasną informację że na moją wyspę jest wstęp wzbroniony, wciąż ktoś próbował wrócić. Albo na cmentarz odwiedzić krewnych albo do miast po swoje rzeczy albo znowu młodzież w swej ciekawości próbowała wejść w głąb wysp.
I nic sobie nie robiono z faktu że wszędzie jest drut kolczasty, siatka oraz od brzegu, prawie kilometr w głąb wyspy jest pole minowe.
Moja ziemia. Moja własność.
Szedłem powoli w kierunku wybuchu. Jedyne co mogłem zrobić to zabrać ciała i odnieść je na przystań, gdzie odbierze je patrol straży bałtyckiej.
Kiedyś musieli przypływać codziennie, teraz raz, dwa do roku. Jednak i tak było to męczące. Noszenie kawałków ludzi kilkanaście a czasami kilkadziesiąt kilometrów.
Nie miałem auta. Poza tym szkoda byłoby paliwa na takie głupoty.
Gdy dotarłem nad brzeg zobaczyłem coś ciekawego. Młodą dziewczynę, skuloną na wąskim pasie ziemi gdzie nie było min, trzymającą głowę psa.
W mig się domyśliłem co się stało. Przyszła na spacer z pieskiem i piesek wdepnął w minę. Dowód leżał koło mnie. Precyzyjnie mówiąc wszędzie dookoła wielkiej dziury. Zastanawiałem się skąd się wzięli. Nigdzie nie było łodzi.
Dziewczyna klęcząc i płacząc nie zwracała na mnie uwagi. A ja przyglądałem się jej.
Młoda, blondynka, duże piersi, zgrabne nogi, ubrana w strój kąpielowy. Włosy miała prawie do pięt, związane w długi warkocz. Mimowolnie się uśmiechnąłem. Już wiedziałem jak się tu dostała. Podszedłem do niej po cichu. Nie chciałem jej przestraszyć. Stanąłem z tyłu za nią. Wciąż klęczała przytulając resztki swojego psa.
Przymierzyłem się ręką trzymającą koła i uderzyłem ją w potylicę. Lata podobnych sytuacji odniosły skutek. Dziewczyna zemdlała.
Wziąłem ją na plecy i zaniosłem do swojego domu. Położyłem ją w pokoju gościnnym. Dopiero teraz zauważyłem jak bardzo była młoda. Dałbym jej spokojnie piętnaście lat. Była brudna, więc postanowiłem ją umyć. Przyniosłem mydło, wodę, ręcznik i szczotkę. Rozebrałem ją i zacząłem dokładnie myć. Wstyd się przyznać ale nowy gość podniecił mnie całkowicie. Podczas mycia wymyślałem już coraz to nowsze zabawy. Oj nie będzie się nudziła, nie będzie.
Usłyszałem skowyt w piwnicy. Zapomniałem nakarmić moje pieski. Sądzę że trzy dni głodu dobrze im zrobiły. Dokończyłem mycie dziewczynki po czym podniosłem jej nagie ciało i włożyłem do szafy. Nie mogłem się powstrzymać. Nie mogłem. Wyciągnąłem swój scyzoryk, wybrałem nóż i szybko wbiłem go w prawą dłoń dziewczyny. Obudziła się, witając mnie, swojego wybawiciela i mój dom, wrzaskiem. Szybko się zreflektowałem i uderzyłem ją w brodę. Zemdlała.
Wyciągnąłem scyzoryk i na jego miejsce wsadziłem ramię od wieszaka. Następnie przeciągając je zawiesiłem o belkę. Z drugą ręką zrobiłem do samo. Spojrzałem dumny na swoje dzieło. Dziewczyna prawie wisiała na belkach.
Spojrzałem jeszcze na jej zgrabne nogi. Oblizałem wargi. Pomyślałem że warto spróbować. Zwłaszcza że miałem taką lampę. Szybko pobiegłem po lampę, którą zazwyczaj używałem dla małych kurcząt, zdalną wytworzyć ciepło o mocy siedemdziesięciu stopni. Dziewczyna zaczynała się budzić. Szybko nim zorientowała się co się dzieje założyłem jej metalową belkę między łydki z klamrami do mocowania na nogach. Belka była dość długa przez co dziewczyna miała prawie półszpagat.
Kolejnym plusem tej sytuacji był fakt że jej dłonie były bardziej oparte na wieszakach, przez co mocniej czuła ból.
Szybko wykierowałem lampę na jej pochwę i ją włączyłem. Poczułem ciepło, jakie generowała lampa. Uśmiechnąłem się, myśląc co będzie za dziesięć godzin. Zamknąłem szafę na klucz.
Wystarczyło przejść dziesięć metrów by usłyszeć krzyki bólu. Uśmiechnąłem się. Będzie naprawdę fajna zabawa. Minąłem lustro. Cofnąłem się i spojrzałem jeszcze raz. Jak zawsze uśmiech. Wyśmienicie.
Ruszyłem dalej. Moja piwnica jest niezwyczajna. Nie ma schodów. Wchodzi się do niej po trzymetrowej drabinie. Po prostu dziura w podłodze , trzy na trzy i drabina. Specjałem stworzyłem taką piwnice i takie wejście. By moje pupilki nie mogły uciec. Jeszcze by sobie krzywdę zrobiły.
To byłaby czysta zbrodnia gdyby któreś z moich zabawek doznało uszczerbku.
Wrzuciłem drabinę do dziury i zszedłem na dół. W klatkach siedziały moje pupilki. Jeden marynarz, dwie bliźniaczki syjamskie i chłopak który trafił pod moje skrzydła jako niemowlak. Miał chyba z trzynaście lat. Świetnie. Będzie towarzysz zabaw dla nowej.
Podszedłem do jego klatki. Obserwacja chłopaka zawsze dostarczała mi wiele frajdy. Czasami żałowałem że nie nauczyłem go jakiś ludzkich nawyków. Mógłbym go chociaż oduczyć pożerania własnych odchodów. Mógłbym. Ale z drugiej strony to tak zabawnie wygląda jak wylizuje podłogę z własnych odchodów. Tak dla zasady. Wyciągnąłem żelki z kieszeni. Zacząłem je powoli pożerać obserwując jak chłopak miota się w klatce tam i z powrotem. Tam i z powrotem, tam i z powrotem.
Cholera mógłbym to oglądać w nieskończoność. W końcu chłopak doczekał się nagrody. Rzuciłem mu kilka żelków. Mój śmiech był głośniejszy niż wystrzał armatni. Chłopak jak zawsze zręcznie pochwycił wszystkie żelki ustami. Niby nic zabawne gdyby nie fakt że chłopak posiadał wieczną erekcję a ja rzuciłem mu żelki w stronę jego penisa. Obserwacja jak zaciekle klapnął paszczę połykając znaczną część żelków i zatrzaskując zęby na swoim penisie zawsze mnie rozwalała.
Podszedłem do następnej klatki. Bliźniaczki syjamskie. Zrośnięte tylko bokami, posiadającymi wspólne jelita, wątrobę i śledzionę. Spojrzałem na knebel na ich usta. Uznałem że wystarczy. Pokazałem im żeby podeszły. Uśmiechnąłem się. Połamanie jednej z ich nóg z czterech miejscach i pozwolenie na krzywe zrośnięcie dało niesamowite efekty. Musiały marnować siły, dźwigając podwójny ciężar. Podeszły do krat. Przejście pięciu metrów zajęło im piętnaście minut.
Uwielbiam to. Po prostu uwielbiam. Żałuje czasami że nie mam jakiejś kamerki by to wszystko zarejestrować.
Podszedłem do krat. Widziałem ich błagalne spojrzenia. Spojrzenia błagające o śmierć. Nie mogły same sobie jej zadać. Próbowały. Przestały kiedy wziąłem tasak i obciąłem im dłonie. Złapałem jedną za knebel. Z uśmiechem na ustach zerwałem jej go. Z jej gardło wypadło dildo.
Z satysfakcją uśmiechnąłem się. Pogratulowałem jej wspaniałej wytrzymałości. Niewiele osób potrafiłoby wytrzymać trzy dni z sztucznym penisem w gardle.
No ale w końcu pięć lat przygotowań nie poszły na marne. Przyłożyłem rękę do knebla jej siostry. Usłyszałem wrzask z bólu na górze.
Leciutko się zdziwiłem, że dopiero teraz. Widocznie za mocno uderzyłem moją nową zabaweczkę.
W akompaniamencie wrzasku dziewczyny z góry. Musiałem ją nieźle boleć skoro przez cztery warstwy styropianu ją słyszałem. Trochę przytłumioną ale wciąż słyszalną. Niesamowite.
Zdjąłem knebel drugiej siostrze. Wypluła dildo z gardła. Słysząc jak gwałtownie łapała powietrze zacząłem się zastanawiać jak długo mogłaby wytrzymać. Podobno miała trypophobie. Niezły wymysł. Nigdy o takiej chorobie nie słyszałem.
Podszedłem do ostatniego pupilka. Marynarza. Leżał w kącie i wciąż zawodził. Pamiętam jak przejechałem po jego ciele młotem pneumatycznym. O mamusiu. Ile wtedy było cudownych złamań.
Patrzę na mężczyznę który przed zostaniem moją zabawką był silnym, dobrze zbudowanym, niczym Herkules młodzieńcem. A dzisiaj był połamanym, pokrzywionym starcem. Kimś przy kim legendarny Qazimodo był pięknie zbudowany. Jedyne co miał swojego starego to zrobiony z włosów kucyk.
Uśmiechnąłem się. Wyciągnąłem z kieszeni pieniek drewna, znaleziony dzisiaj na wyspie. Rzuciłem mu go. Wiedziałem co marynarzyk z nim zrobi.
Oto moje zabaweczki: zdziczałe dziecko, bliźnięta syjamskie i dendrofil. W moim piekle.
To klątwa mojego rodu. Zawsze musimy mieć popsute zabawki. Już nawet w Krasnymstawie miałem popsute zabawki.
Uśmiechnąłem się na wspomnienie o Krasnymstawie. Pamiętam jak miałem sześć lat i potrafiłem używać telekinezy. Jak wbiłem ołówek w oko jednemu robotnikowi w oko i spadł z rusztowania. Pamiętam jak powiesiłem na drzewie sąsiadkę bo poskarżyła moim rodzicom że kradnę jabłka z jej sadu. Jak za pomocą telekinezy zmusiła dziadka by zjadł własny granat.
Ah….jak ja tęsknie za Krasnymstawem.
Dalsze rozmyślania przerywa mi piętnastolatka wrzeszcząca. Postanawiam do niej iść. Minęły dwie godziny a ona wrzeszczy z bólu. Ciekawe co będzie za osiem.
Ustawiam sobie kanapę naprzeciwko niej. Wyciągam sobie jedne dziecko z lodówki i wrzucam do piekarnika. Uwielbiam dziecko z polewą zrobioną z poziomek. Zachodzę jeszcze do spiżarki po płody do zagryzki. Niesamowite co można zakonserwować w słoiku. Smakują prawie tak samo jak ogórki korniszony.
Biorę ze sobą książkę. Napisaną przez Justynę Pliki. Książka o nazwie „Dzieci Rodzą Dzieci”
Uwielbiam czytać przy akompaniamencie wrzasku i błagania o litość.
Podchodzę do szafy. Otwieram ją. Zauważam dziewczynę, jak zwęglone uda, poszarpane dłonie.
Patrzę jej prosto w oczy. Widzę zmęczenie i ból. Z uśmiechem klepię ją po policzku i wracam do fotela.
Zasiadam z nim i wsadzam rękę do słoika z płodem. Odrywam coś co kiedyś miało być rączką.
Mmmm….ten cudowny, słony smak. Podgryzając czytam książkę. Dziewczyna sapie z bólu. Chyba się przyzwyczaiła do bólu. Trudno. Niech się przyzwyczaja. Kończę rączkę i mam już sięgnąć po następną gdy słyszę dźwięk piekarnika.
Moja kolacja jest gotowa. Idę i nakładam sobie dziecko na talerz. Polewam sosem z poziomek, biorę talerz i widelec i wracam do pokoju czytać książkę. Czytając słyszę płacz dziewczyny i ciche szepty o litość.
Uśmiecham się. Po ośmiu godzinach idę i odczepiam ją. Podziwiam swoje dzieło. Jej długie, blond włosy zostały praktycznie spalone. Tak samo jak jej uda i genitalia. Z trudem identyfikuje pochwę. Łechtaczka chyba już nie istnieje. Jej nogi to praktycznie spalone mięso. Tak samo miednica i część podbrzusza. Wpadam na genialny pomysł.
Zarzucam dziewczynę na plecy i zanoszę do piwnicy. Podchodzę do klatki. Mój dzielny trzynastoletni chłopak nadal chodzi napalony jak samiec w rui. Chce seksu. I dostanie go. Szybko wrzucam mu piętnastolatkę do klatki i obserwuje spektakl. Żałuje że nie wziąłem ze sobą jakieś przekąski.
Wrzaski dziewczyny to był pikuś w porównaniu z tym co teraz się działo. Chłopak nie przejmując się nią, od razu rozpoczął brutalny gwałt. Patrzyłem zafascynowany jak ją rżnie, jak ona wrzeszczy, płacze, szlocha, wyklina. Muzyka dla moich uszów. Po godzinie przestaję. Podejrzewam że umarła. Pewnie umarła. Musiała wykrwawić się na śmierć. Chłopak nieczuły rżnie ją dalej.
Patrzę jak zabawnie macha kikutami rąk, które mu obciąłem dwa dni po tym jak go znalazłem. Zaczynam się śmiać.
Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi

straszne-historie. pl
  • 4

#1180

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Nikt Cię Nie Chce. Nikt Cię Nie Potrzebuje. Nikt Cię Nie Kocha. cz. 3
Miałam nadzieję, że zwariowałam. Miałam nadzieję, że moja współlokatorka też zwariowała. Miałam nadzieję, że obie sobie to wszystko wymyśliłyśmy, żeby mieć wyjaśnienie dla naszych zachowań.
Kiedy powoli odwracałam się w stronę okna wiedziałam, że zobaczę tam coś przerażającego. Czy to będzie to coś, co mnie zaatakowało? Prawie chciałam, żeby to było to; aby poznać oblicze zła, które się nade mną znęcało. Przygotowałam swój umysł na najbardziej groteskowe widoki.
Na zewnątrz stał ptak.
Byłam zawiedziona, ale jednocześnie poczułam ulgę. To stworzenie nie mogło mnie zaatakować. Mimo wszystko, to był tylko ptak; może nawet orzeł, nie byłam pewna. Światło podkreślało tylko jego sylwetkę - ptasi kształt, nic niezwykłego - oraz oczy.
Znieruchomiałam na moment. W tych oczach było coś nienaturalnego. Wpatrywały się wprost we mnie, to po pierwsze, ale było coś jeszcze. Nie potrafiłam tego określić. Też się w nie wpatrywałam, zafascynowana, próbując zrozumieć co sprawiło, że były takie intrygujące.
- Jak masz na imię? - usłyszałam współlokatorkę. Jej głos brzmiał inaczej, niż jeszcze przed chwilą.
Nie spuszczałam wzroku z oczu ptaka. Przypominały kamienie szlachetne, prócz koloru - czy w ogóle widziałam taki kolor kiedykolwiek wcześniej? Był taki piękny. I o to tu chodziło; to było właśnie dziwne. Były najpiękniejszymi rzeczami, jakie widziałam w swoim życiu. Moje serce wypełniło się paletą emocji; ciało się odprężyło. Wszystko inne przestawało się liczyć. Tonęłam w tych oczach.
- Moje imię? - zapytałam. Mój głos dobiegał z głębi.
- Nie! - usłyszałam czyjś głos. To moja współlokatorka? Jej głos był odległy, jak mój, ale był stanowczy i miał rozkazujący ton... wyraźnie inny od tego, który mówił do mnie przed chwilą.
To nie miało sensu.
Czar prysł. Obróciłam głowę, przerywając kontakt wzrokowy z ptakiem w oknie i nagle poczułam się, jakbym wypłynęła na powierzchnię wody. Moja współlokatorka stała pomiędzy naszymi łóżkami z szeroko otwartymi oczami.
- Nie wyjawiaj swojego imienia - syknęła. - Nigdy nie mów, jak masz na imię. Nie mów nawet mi. Chroń go za wszelką cenę. Rozumiesz? - jej spojrzenie było niezwykle intensywne. - Rozumiesz?! - zażądała potwierdzenia.
Wciąż byłam oszołomiona, ale kiwnęłam głową, po czym ona odwróciła się i wróciła na swoje łóżko, usiadła.
- W porządku - powiedziała. - Przepraszam, powinnam była cię ostrzec. Nigdy nie patrz ptakowi w oczy.
- Czy my, no wiesz, czy jesteśmy bezpieczne? - zapytałam. Wciąż czułam na sobie jego wzrok, wwiercający się w moją duszę. Byłam zaniepokojona na myśl, jak łatwo przejął nade mną kontrolę.
- Jesteśmy "bezpieczne" - powiedziała wykonując gest cudzysłowów. - Tak bezpieczne, że bardziej się nie da. Nie przyjdzie tu. Mogłoby, ale tego nie zrobi. Próbowało pierwszej nocy, którą tu spędziłam, dwa dni temu. Ale ja zaczęłam krzyczeć, co zwabiło pielęgniarkę, więc musiało ustąpić. Nie wydaje mi się, żeby próbowało ponownie.
Rzuciłam okiem na szybę, ostrożnie unikając patrzenia na oczy tego stworzenia.
- Czym to właściwie jest? - zapytałam.
- Nazywa się Jalaiya - powiedziała - i przyszło tu po mnie. Żywi się krwią.
- Zupełnie jak wampir - powiedziałam.
- Tak. Ale to ptak.
- No dobra... ale co z tym wyjawianiem imienia?
- Dopóki nie zna twojego imienia, nie może cię skrzywdzić - wyjaśniła. - Ale mogę nazywać cię twoimi inicjałami. Jak one brzmią?
- M. C. - odpowiedziałam.
- Zatem witaj, M. C. - powiedziała kłaniając się. - Ja ci mogę powiedzieć swoje imię, bo już je zna. Jestem Arun.
Arun i ja rozmawiałyśmy jeszcze przez chwilę zanim przyszła pielęgniarka i powiedziała, że chyba jednak powinnyśmy się przespać. Kiedy spojrzałam w okno ptaka już nie było.
---
Przez kilka następnych dni poznałyśmy się z Arun dość dobrze. Zabawne: kiedy spotykasz kogoś, kto wie, że masz nie po kolei w głowie, szybko się zaprzyjaźniacie. Nie było czego ukrywać. Rozmawiałyśmy o demonach w naszych pokojach i o nas samych podczas posiłków i terapii grupowej. Rozmawiałam nawet z jej ojcem, który przyszedł z wizytą. Oto, czego udało mi się dowiedzieć o Arun sprzed naszej znajomości:
Jej matka zmarła kilka dni po porodzie. Jej ojciec dopiero co skończył studia, ale wstrzymał się z robieniem kariery i zajął się wychowywaniem Arun i jej starszego brata, otoczył ich miłością i opieką, ale nie dawał im za dużo wolności. Rzadko mogli gdzieś wychodzić bez ojca, który cały czas wpajał im bezpieczeństwo. Zasada numer jeden: nigdy nie wyjawiaj nikomu swojego imienia. W domu była po prostu Arun, ale poza nim mogła być jedynie A. J.
Dwa lata, zanim poznałam Arun, jej ojciec spotkał kobietę, w której później się zakochał. Arun myślała, że jest ona jakąś snobką i oczywiście nie była jej matką; ale mimo to zaakceptowała ją, bo uczyniła jej ojca szczęśliwym. Nazywali ją Farha, taką miała ksywkę. Miesiąc temu pobrali się i wprowadziła się do ich domu.
Tydzień temu Farha wyjawiła demonowi Jalayi imię swojej pasierbicy.
Następnej nocy Arun i jej brat byli w domu sami. Na parapecie Arun pojawił się ptak. Jej ojciec ostrzegał ją, aby nigdy nie patrzeć ptakom w oczy; i nigdy też tego nie robiła, ale myślała, że to tylko przesąd. Ptak był tak blisko, stał tam, gapił się tymi swoimi hipnotyzującymi oczami. Spojrzała w nie, tylko na moment...
Ostre jak brzytwy szpony wbiły się w jej ramiona. Próbowała go strząsnąć, ale to tylko sprawiło, że szpony zacisnęły się bardziej, a krew sączyła się z ran, spływając po skórze. Cofnęła się i sięgnęła po nóż wojskowy, który trzymała na półce, a który dostała od brata. Spadł na ziemię. Schyliła się po niego, a ptak zaskrzeczał, jeszcze mocniej zaciskając pazury. Arun chwyciła już za rękojeść noża, gdy ptasi dziób zatopił się w jej szyi.
Ból. Palący, dławiący ból. Jej uszy wypełniły się szumem, wzrok się zamglił; nie czuła już nic poza bólem. Zdawał się to trwać wieczność, ale po kilku sekundach napłynęła adrenalina. Wyjęła nóż z pochwy i z całą siłą wbiła go w mięsiste ciało demona na ramieniu.
To było jak patroszenie indyka.
Ptak wydał z siebie świdrujący wrzask, Arun wyciągnęła nóż ze stworzenia, po czym dźgnęła je ponownie.
Wtedy drzwi jej sypialni się otworzyły; to był jej brat.
- Wydawało mi się, że słyszałem krzyki - powiedział, po czym się rozejrzał. Zobaczył Arun leżącą na podłodze z potężną dziurą w gardle, trzymającą ociekający krwią nóż.
Ptak zniknął.
Arun szybko przewieziono do szpitala. Straciła bardzo dużo krwi, ale udało im się ustabilizować jej stan następnego dnia. Próbowała powiedzieć lekarzom i pielęgniarkom, co się jej stało, ale kazali jej się uciszyć i odpoczywać.
Jej ojciec przyszedł, gdy tylko jej stan pozwalał na odwiedziny. Arun zaczęła mu opowiadać, co zaszło, ale on już wiedział. Demon Jalaya zabił najpierw jego żonę, a on sam spędził 20 lat chroniąc swoje dzieci; nadszedł czas, aby wyjawić Arun prawdę.
Sądził, że demon podążał za jego żoną do Ameryki z Indii, ale czemu wybrał akurat ją, tego nie był pewny. Mówiła mu o ptaku z magicznymi oczami, który wypiję twoją krew, gdy pozna twoje imię, ale nie wierzył jej, to tylko legenda. Tak sądził, aż do dnia narodzin swojego drugiego dziecka.
Ptak odwiedził ojca Arun w nocy i zapytał o jego imię. Odmówił jego wyjawienia, ale demon naciskał.
- A co, jeśli znajdę twoją żonę?
Na samo wspomnienie ukochanej przez tego potwora, ojciec Arun wpadł w szał, zapomniał się.
- Zostaw moją Jewel w spokoju!
I ptak zniknął.
Następnego dnia jego żona i nowonarodzona córka wrócili ze szpitala. Kiedy wysiadł z samochodu, powróciwszy wieczorem z pracy, usłyszał krzyk dochodzący z domu. Płacz obojga dzieci. I żony.
Wbiegł do środka przerażony, wykrzykując imię swojej żony.
- Jewel! Jewel!
Sprawdził najpierw pokoje syna i córki; nie było jej tam, ale przynajmniej dzieciom nic się nie stało. Na końcu wszedł do swojej sypialni.
Widok bladych zwłok żony, rozłożonych na ich wspólnym łóżku, będzie go prześladował do końca życia.
Stwierdzono morderstwo i początkowo on sam był głównym podejrzanym, ale nie było dowodów; ani narzędzia zbrodni, ani motywu. Oficjalna wersja mówi o włamaniu, ale morderca uciekł, kiedy ojciec Arun wrócił do domu. On jednak wiedział lepiej i czuł się winny. Był za to odpowiedzialny. Sam dał potworowi możliwość zamordowania swojej żony.
I teraz jego córka prawie poniosła śmierć za sprawą tego samego demona, który odebrał mu jego Jewel. Zrobiło mu się słabo, kiedy jego druga żona, Farha, powiedziała mu o "dziwnym śnie o ptaku", więc kiedy usłyszał o obrażeniach odniesionych przez córkę, wiedział już, co się stało. Próbował powiedzieć jej, co zrobiła, ale ona nie chciała wierzyć w opowieści o demonie, który chciał zabić jej pasierbicę. Uważała, ze Arun jest chora psychicznie, a lekarze tylko to potwierdzili.
Ojciec Arun powiedział jej, że lekarze chyba mają rację; że przynajmniej powinna zostać umieszczona w zakładzie psychiatrycznym.
- Ale tato, ja nie jestem szalona. Wiesz, ze nie.
- Ale może dzięki temu będziesz bezpieczna. Znajdę sposób, żeby zabić Jalaiyę. Dopóki tak się nie stanie nie pozwolę, aby kolejna osoba, którą kocham, była w niebezpieczeństwie.
To samo powiedział podczas ostatniej wizyty.
- Żyłem w strachu zbyt długo. Zabiję tego potwora. Obiecuję. Córeczko... Arun... - zanosił się płaczem. Pobliscy pacjenci i pielęgniarki dziwnie na niego patrzyli, ale nie obchodziło go to. Na jego twarzy malowała się miłość, poczucie winy i wyniszczenie. Pielęgniarka delikatnie klepnęła go w ramię przypominając, ze godziny odwiedzin się już skończyły. Jeszcze przez długi czas stał i przytulał swoją córkę. Kiedy zwolnili uścisk, przestał płakać i chwycił ją za ramiona.
- Kocham cię, Arun. Nigdy o tym nie zapomnij.
Tydzień później ojciec Arun już nie żył.

Tłumaczenie: Lestatt Gaara @ http://paranoir.pl/nikt-cie-nie-kocha/
Autor: antalgic @ Reddit NoSleep

Użytkownik black96 edytował ten post 11.05.2013 - 13:13

  • 2

#1181

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Moim skromnym zdaniem świetna pasta :)

Dzieci nocy
To był zwykły, jesienny wieczór. Wracałem właśnie od kolegi, kiedy spotkało mnie coś… bardzo dziwnego. Szedłem na parking strzeżony po samochód. Na dworze było już ciemno, do tego deszcz i jeszcze ten wiatr. Idąc jedną z ulic miasta, na rogu wpadł na mnie przestraszony facet. Na oko był w moim wieku, jakieś dwadzieścia lat. Cały drżał, zdawałoby się, że próbował przed czymś uciec, na pewno nie przed deszczem... Mówię „przed czymś”, ponieważ jego przerażający stan nie mógł być wywołany ludzkim działaniem. Drżące, podkurczone ręce miał przy twarzy. Z lekko otwartych ust dobywały się krótkie jęki przerażenia i szybkie oddechy. Jego zapłakane oczy kryły w sobie niewyjaśniony strach. Sam zbladłem na jego widok. Wtedy chwycił mnie za kurtkę i z niespodziewaną siłą pchnął mnie w jakąś bramę obok. Przyłożył głowę do mojej piersi, szukając zrozumienia. Już miałem krzyknąć „Co jest!?”, gdy wyprzedził mnie mówiąc:
-Znasz ich!? – krzyknął z ogromną paniką w głosie. Przez chwilę myślałem, że ktoś go goni i powinien uciekać.
-Ko…
-Zjawy! – przerwał mi – Są całe czarne i małe, chodzą za mną, nie dają mi żyć w nocy – mówił z gniewem i rozpaczą przez zaciśnięte zęby - Uciekaj! – nie zabrzmiało to jak dobra rada.
To był dobitny rozkaz.
Przyciągnął mnie do siebie lekko, jeszcze raz pchnął na ścianę i uciekł w popłochu. Cały czas myślałem, że nażarł się jakichś grzybów, ale potem one dopadły i mnie…
Przyspieszając kroku udałem się po samochód. Mijałem co jakiś czas ludzi biegnących do domu jak najszybciej, żeby nie zmoknąć. Minąłem też jakiegoś chłopca w bluzie, który szedł beztrosko chodnikiem, nie zwracając uwagi na deszcz. Przypadkowo na niego wpadłem. Bez słowa przeprosin, nie zatrzymywałem się. Kiedy już dotarłem na parking, z dala widziałem już mój samochód. Najbardziej przerażające było jednak to, że w świetle latarni widziałem małą, czarną postać, siedzącą na tylnym siedzeniu. Zmrużyłem oczy w niedowierzaniu, chcąc się lepiej przyjrzeć. Kiedy podszedłem bliżej, z ulgą stwierdziłem, że najprawdopodobniej mi się zdawało. Otworzyłem auto, wsiadłem
i jeszcze raz spojrzałem na miejsce, gdzie siedziała rzekoma postać. Włosy mi się zjeżyły, kiedy odkryłem, że siedzenie z tyłu jest mokre. Dreszcz przeszedł całe ciało. Poczułem mrowienie jak w tym filmie, co ostatnio oglądałem: „The Tingler”... Sprawdziłem, czy okna były zamknięte, były!
Zablokowałem wszystkie drzwi i odjechałem do domu. W radiu leciała jakaś chora, przerywana muzyka, byłem zbyt spięty, żeby czegokolwiek słuchać. Kierownica ślizgała mi się w spoconych rękach. Mimo, że padał deszcze uchyliłem okno. Zimne powietrze jak strach wlewało mi się do gardła. Wyjechałem z centrum i kierowałem się na przedmieścia. Po kilku minutach jazdy pomyślałem, że to nie może się dziać. To przez tego faceta w centrum. Wmówiłem sobie coś. Teraz miałem halucynacje. Czerwone światło. Zatrzymałem się na przejściu dla pieszych. Czekałem chwilę,
aż przejdzie staruszka z prawej strony. „Hmm… Taka babcia nie powinna chodzić sama po nocy,zaraz, chyba jednak jest z wnuczkiem.” rozmyślałem o różnych takich, chcąc jak najdalej uciec od natłoku złych myśli. Wtedy zobaczyłem, że staruszka w ogóle nie zwraca uwagi na swojego podopiecznego, który zostaje lekko z tyłu. I zdałem sobie sprawę, że chłopiec nie jest wcale człowiekiem, tylko czarną, małą zjawą, jak mówił o nich przerażony mężczyzna. Kiedy starsza kobieta była już kawałek za moim autem ruszyłem jak najszybciej. I nagle, kątem oka zobaczyłem, jak dziecko pojawia się przed babcią i pcha ją pod koła mojego wozu. Zahamowałem gwałtownie. Omal nie upadła pod koła.
Rozejrzała się ze zmieszaną miną, spojrzała na mnie z ukosa, chwyciła pewniej kule i pospiesznie przeszła na drugą stronę. Dalej już nic dziwnego mnie nie spotkało.
Wjechałem autem do garażu, zamknąłem wszystkie drzwi i poszedłem się umyć. Zapaliłem prawie wszystkie światła w domu. Najgorsze co teraz mogło mnie spotkać, to przerwa w dostawie prądu… Na szczęście tak się nie stało. Wziąłem tabletkę na sen, żeby w ogóle móc usnąć.
Nie mógłbym normalnie zmrużyć oka tamtej nocy…
Od tego czasu, co noc miałem ten sam sen… Szedłem w nocy parkiem, a one mnie śledziły.
Jak w każdym śnie nogi były jak z ołowiu i choćbym nie wiem jak bardzo chciał biec, na próżno.
Po trzech takich nocach wiedziałem już, że nie uwolnię się od tego snu. Czułem jakby ten szaleniec
z miasta rzucił na mnie jakąś klątwę; nie wiedziałem jak ją zdjąć…
Kolejnej nocy nie miałem już nic do stracenia. Uświadomiłem sobie, że znałem ten park.
Dojechałem do niego nocnym tramwajem. Kiedy do niego wchodziłem, zauważyłem, że oświetlenie w nim nie działa. Lampa zapalała się na kilka sekund, po czym znowu gasła. Widać, że pojazd był zrujnowany. Te migawki doprowadzały mnie do szaleństwa. Czułem jak ktoś z tylnego siedzenia na mnie chucha. Kiedy odwracałem się w przebłysku światła nikogo tam nie było. Z ciekawości dotknąłem siedzenia za mną. Było lodowate. Parę razy czułem jak coś dotyka mojej nogi.
Kopałem nią wtedy na różne strony, żeby odpędzić te zjawy. I słyszałem tylko śmiech.
Za każdym razem z innej strony. Dziecięcy śmiech, podły bardzo, tak szyderczy i złośliwy…
Na kolejnym przystanku wysiadłem, omal nie spadając ze schodków i poszedłem dalej na piechotę. Wszedłem do parku i próbowałem znaleźć to miejsce, o którym śniłem – z lewej strony jakieś krzaki,
z prawej murek i ławka pod latarnią. Szybko to znalazłem. Stanąłem jak wryty, kiedy ujrzałem,
że na ławce ktoś siedział. Wyglądał całkiem normalnie, jak normalny człowiek, postanowiłem,
że podejdę.
Stanąłem przy nim. Był to stary, zgarbiony mężczyzna. Ubrany był w jeansy, kremową kurtkę i kapelusz. Ręce trzymał na drewnianej lasce przed sobą. Podniósł niespiesznie głowę. Nie miał na twarzy zbyt dużo zmarszczek jak na swój wiek. Wtedy usłyszałem szepty, za sobą, za nim, wszędzie wokół. Widziałem jak gdzieś dalej w blasku lamp przemykają te zjawy.
Uciekajmy stąd – wyrwało mi się z ust pod wpływem jakiegoś impulsu, strachu.
-Hehe… - uśmiechnął się do mnie troskliwie staruszek, patrząc mi w oczy – posłuchaj ich… - mówił bardzo powoli - …dzieci nocy… - zaczął się śmiać cicho.
Znowu przeszedł mnie dreszcz. Zrobiłem krok w tył, wpadłem na coś. Obróciłem się i zobaczyłem to dziecko. Wyglądał trochę jak cień. Miał białe, połyskujące oczy. Cofnąłem się. Mężczyzna z ławki poszedł gdzieś. Widziałem go jak pojawia się i znika w blasku latarni. Pojawiło się kilka nowych dzieci. Szeptały coś. Było już ich tyle, że nie mogłem zrozumieć co mówią. Pomimo, że latarnie dawały dużo światła, wokół mnie pojawił się jakby obłok ciemności. Zbliżająca się ciemność, nieprzenikniony mrok. Widziałem w niej dziesiątki małych, świecących oczu. Nagle nie wiadomo skąd wleciała we mnie chmara, wielkich, czarnych kruków. Zakryłem twarz rękoma. Czułem jak smagają moje ciało. Upadłem na ziemię. Wczołgałem się pod ławkę. Leżałem pod nią kilka minut skulony, z ukrytą
w dłoniach twarzą… Po dłuższej chwili wszystko ustało. Odsłoniłem powoli oczy. Wyglądało zupełnie normalnie. Podniosłem gwałtownie głowę i uderzyłem w jakiś ostry, wystający element ławki. Zamroczyło mnie, ale resztką sił usiadłem na niej. Z potylicy sączyła się krew. Nie chcąc stracić świadomości wpatrywałem się nerwowo w latarnie nade mną. Blask światła stopniowo stawał się coraz mniejszy.
Obudziłem się rano. Leżałem na mokrej od rosy ławce. Na rękach miałem zaschniętą krew.
Z tyłu głowy czułem zaschnięty płat skrzepniętej krwi i włosów. Miałem mokrą twarz.
Kiedy w oczach zaczęło się przejaśniać zobaczyłem przed sobą czarnego labradora, merdającego ogonem, który najwyraźniej lizał mnie po twarzy. Czułem się gorzej niż na najgorszym kacu…
Dotarłem do domu i już nie miałem siły z niego więcej wychodzić, przynajmniej do póki nie przestaną mnie męczyć. Wziąłem prysznic, najadłem się… Poszedłem do supermarketu zrobić zapasy jedzenia.
Żyłem już tydzień w odosobnieniu. Za dnia uzależniony od kawy, w nocy zaś od tabletek na sen.
Nie dawałem rady. Całe noce leżałem skulony pod kołdrą. Nawet wsadziłem sobie pod nią rurę
od odkurzacza, dla lepszej wymiany powietrza. Wiem, to głupie. Ale co wy ty byś zrobił na moim miejscu?
Od dwóch tygodni, pierwszy raz usłyszałem dzwonek do drzwi. Był to mój kolega–Daniel–od którego wracałem feralnej nocy. Nawet się ucieszyłem na jego widok. Za to on na mój zbladł.
Wszedł do środka i wyjaśniłem mu dokładnie przyczyny mojego stanu. Mówił, że mogłem chociaż odebrać telefon, ale nie wiedział, że zawsze kiedy przez niego rozmawiałem w słuchawce, w tle słyszałem szepty i chichot. Po mojej niewiarygodnej historii stwierdził, że mi pomoże.
Z wiadomych przyczyn schowałem wszystkie lustra. Zrobił mi zdjęcie telefonem.
Wyglądałem żałośnie: blada twarz, czerwone, podkrążone oczy, zapadnięte policzki i kąciki ust, tłuste włosy…
Wyszliśmy na łąkę nieopodal. Dużo rozmawialiśmy, nawet śmiałem się co jakiś czas.
-Stary, co jest z…? – spojrzał się na coś za mną.
Obróciłem się i zobaczyłem… swój cień. Lecz był dziwny. Miał w sobie coś jakby dziury, zdawał się być blady. Kontur był rozmyty i poszarpany. Zdawało się, że się rozlewa, wyglądał jakby parował.
Stałem w pełnym słońcu. Cień Daniela był ciemny i ostry. Jakaś dziwna anomalia, lecz byłem pewien, że ma to związek właśnie z tymi dziećmi. Bałem się co będzie, kiedy cały mój cień zniknie. Nie miałem przyjemności dłużej przebywać na dworze. Zrobiliśmy szybkie zakupy dla mnie i wróciliśmy do mojego domu.
Po kilku wspólnie spędzonych godzinach Daniel dostał telefon od dziewczyny, że jej samochód się zepsuł i ma po nią przyjechać. Niestety za oknem była już tylko ciemność. Byłem z lekka podpity… Coś dziwnego kazało mi wyjść z domu. Czułem, że muszę wyjść!
Wyszedłem najpierw przed dom. Na rauszu nie czułem takiego strachu, udawałem pewność siebie. Lecz ten stan minął po chwili, kiedy się obróciłem. Na oknach widziałem masę małych, odbitych dłoni. Ruszyłem szybkim, chwiejnym krokiem. Chciałem udać się w jakieś spokojne miejsce.
Poszedłem na plac zabaw przy ulicy. Dokładnie – na plac zabaw dla dzieci! Nie zdawałem sobie sprawy z tego co robię… Usiadłem na huśtawce. Siedziałem chwilę gapiąc się w księżyc. Zerwałem się w jednej chwili, gdy huśtawka obok zaczęła się mocno, szybko bujać. Karuzela za mną zaskrzypiała radośnie. Słyszałem chichot. Czułem jak wokół mnie biega pełno dzieci. Furtka zachęcająco trzaskała, jakby chciała wykrzyczeć „uciekaj!”. Najbardziej bałem się zobaczyć te oczy… Zerwałem się z miejsca, upadając jednocześnie w piasek, którego drobiny naleciały mi do oczu. Przerażenie sięgnęło zenitu.
Wybiegłem na ulicę, zbiegając z krawężnika wygięła mi się noga i upadłem na ulicę.
Podniosłem wzrok. Z dala, z zawrotną prędkością nadjeżdżał tir. Pech chciał, że leżałem w miejscu, gdzie światło latarni nie sięgało. Wstałem na jednej nodze. Widziałem już tylko, z bliska cztery jasne punkty. Dwa reflektory ciężarówki i dwa małe, jakże świecące w zachwycie oczka w kokpicie, na miejscu pasażera.
Poczułem uderzenie. Zawirowało mną. Nic nie widziałem, uszy rozdzierał wewnętrzny pisk.
Po chwili usłyszałem piszczenie opon. Leżałem gdzieś dalej. Tylko… dlaczego widziałem szczątki swojego ciała z czyjejś perspektywy? Dotknąłem swojej twarzy – dziwnie miękka i lodowata. Spojrzałem na ręce. Małe, czarne rączki dziecka. Czyżbym stał się jednym z nich?
A raczej moja umęczona dusza zamieniła się w TO? Wygląda na to, że nadszedł czas przeżyć to życie od nowa. Jako… Dziecko Nocy? Wszystko wskazywało, że tak… Strzeż się ich… Uważaj… na nas…

Autor: Wolin - Trzecia strona wyobraźni

Użytkownik black96 edytował ten post 11.05.2013 - 17:47

  • 2

#1182

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Witaj
Jestem...nie, właściwie sam stwierdzisz czym jestem po przeczytaniu tego listu. Tak, ten list jest adresowany właśnie do Ciebie. Jeśli zacząłeś czytać, nie przerywaj dopóki nie skończysz...
W pewnym sensie jestem Tobą. Albo dokładniej: Jestem w Tobie. Znasz mnie chociaż o tym nie wiesz. Codziennie podsuwam Ci złe myśli, głupie pomysły, złe wspomnienia. Zrzucasz to wszystko na swój mózg bo nie wiesz o moim istnieniu...
Można mnie nazwać Potworem. Tak, tu nie ma żadnych wątpliwości - jestem Potworem. Twoim Potworem. Każdy człowiek ma "swojego" Potwora. Ale każdy jest inny. Tak samo jak człowiek - też każdy jest inny. Potwory się różnią bo każdy człowiek ma inne lęki i wspomnienia. A co do lęków i wspomnień... Potwory zajmują się tylko tym co jest dla Ciebie bolesne, tym co sprawia Ci przykrość, doprowadza do płaczu. Potwory starają się by w twojej głowie pojawiało się jak najmniej przyjemnych rzeczy. To My jesteśmy sprawcami samobójstw i morderstw. Mamy nad ludźmi całkowitą władzę, możemy sprawić żeby robili to co chcemy. Najważniejszy jest ból. Nie ból fizyczny, a ból psychiczny. On nas karmi. Żywimy się Twoim bólem. To on sprawia że stajemy się lepsi i mamy nad Wami, ludźmi większą kontrolę. Jesteśmy waszymi Władcami.
Do zobaczenia przy kolejnych smutnych chwilach
Twój Pan.

straszne-historie. pl
  • 2

#1183

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Łapcie 2 krótkie pasty na dobry początek dnia ;)

Potrzeba
Moja matka lunatykuje. Nie wiem dlaczego, ale przeraża mnie to. Straszne jest wyjść nocą ze swojego pokoju i zobaczyć kobietę chodzącą po domu, nie reagującą na pytania, co ona właściwie, do kurde nędzy, wyprawia.
Jako, że w tym roku zakończyłam już naukę, stałam się niczym członek Kiss (zespół rockowy - przyp. tłum.) - codziennie zabawy i zarywanie nocy. Mam przez to na myśli przeglądanie Reddita przez całą noc, a odsypianie przez dzień. Czasami podczas mojej nocnej lektury Reddita zdarza mi się wyjść z pokoju z jakiegoś zarąbistego powodu, by spotkać moją matkę stojącą na środku salonu. Po prostu zaprowadzam ją do jej sypialni, grożę jej śmiercią, jeśli jeszcze raz to zrobi i wracam do moich nocnych obowiązków.
Tamta noc nie różniła się od innych. Reddit i te sprawy. W pewnym momencie pomyślałam sobie: "Muszę się odlać!" Wyszłam więc z pokoju. Zobaczyłam moją matkę stojącą w salonie, więc postanowiłam odprowadzić tę półśpiącą-półprzytomną lunatyczkę do pokoju, gdy tylko skorzystam z łazienki. Usiadłam (jestem laską, więc czasami zdarza mi się sikać na siedząco, ale o tym kiedy indziej), a w trakcie opróżniania pęcherza coś sobie przypomniałam. Przecież mojej matki nie ma dzisiaj w mieście.
---
Tłumaczenie: Lestatt Gaara @ http://paranoir.pl/potrzeba/
Autor: bjeanjade @ Reddit NoSleep



Jej strona łóżka

Kilka tygodni temu, wraz z moją dziewczyną, wprowadziliśmy się do nowego mieszkania. Ostatniej nocy, około 04:00 zadzwonił dzwonek do drzwi. Potrząsnąłem moją kobietą nieco w nadziei, że to ona wstanie i zobaczy, kto się do cholery dobija o tej porze.
Nie odpowiadała, ale to u niej norma, bo mocno sypia. Sam poszedłem. Po dotarciu do drzwi spojrzałem przez wizjer. Wprost przed nim stała moja dziewczyna i się uśmiechała. Zapomniałem, że wraca dzisiaj nocnym lotem od rodziców, do których poleciała wczoraj. Pobiegłem z powrotem do naszej sypialni. Łóżko było puste. Uznałem, że mi się to przyśniło i po krótkiej pogawędce postanowiliśmy iść spać. Kiedy już zasypiałem, ona powiedziała:
- Kochany jesteś, wiesz? Zagrzałeś mi moją stronę łóżka.
---
Tłumaczenie: Lestatt Gaara @ http://paranoir.pl/jej-strona-lozka/
Autor: Talented_Mr_Ripley @ Reddit No-Sleep

  • 1

#1184

Crunchy.
  • Postów: 7
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Uomo nero sul muro


  • 1

#1185

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Mieszkanie Nr 1702
Kiedy miałam 10 lat mieszkałam w apartamentowcu, który miał w sobie coś fajnego. Mimo, że większość wind znajdowała się na korytarzu, to niektóre z nich miały czytniki kart dzięki którym posiadacz takiej karty mógł wyjść z windy wprost do swojego mieszkania. Były trzy "bazy" na każdym piętrze, a zatem i trzy windy, ale nie o tym mowa, nieważne. W każdym razie chodzi o to, że aby dojechać windą do mieszkania trzeba było mieć własną kartę. Mama zawsze mi o tym przypominała, zapewne dlatego, że zawsze zapominałam ją zabrać, gdy wychodziłam.
W noc przed naszą wyprowadzką stamtąd nasi znajomi urządzili dla nas imprezę przy basenie należącym do kompleksu apartamentowców. Gdy tylko rodzice zaczęli otwierać wina i zajęli się rozmową, ja i dwie znajome (nazwijmy je A i B) postanowiłyśmy sprowadzić tu ogromne łóżko wodne z mieszkania A, które miało numer 1802 i znajdowało się na 18-tym piętrze.
Wsiadłyśmy do windy, A przystawiła kartę do czytnika i śmiałyśmy się z tego, jak zimno było w budynku, gdy było się mokrym po wyjściu z basenu. Bez problemu przesunęłyśmy łóżko, ja i B wsiadłyśmy już do windy, a A gasiła światła.
Nagle, mimo że przytrzymywałam przycisk otwierający drzwi, winda zapiszczała trzy razy, po czym drzwi powoli zaczęły się zasuwać.
- Co się dzieje? - zapytała B, a ja tylko potrząsnęłam głową nadal wduszając przycisk.
Zabrzęczało. Słyszałyśmy jak A wrzeszczy zza metalowych ścian, ale drzwi nie miały zamiaru się otworzyć. Też krzyczałyśmy, że dojedziemy na pierwsze piętro i tam na nią zaczekamy. Zgodziła się i wyszła z mieszkania, by pojechać jedną z normalnych wind. B wyglądała na nieco zdenerwowaną, ale wcisnęła guzik z numerem "1".
Nie zadziałało. Stałyśmy trzęsąc się, a światła w windzie wyłączyły się bez ostrzeżenia. Maszyna wydała z siebie westchnienie, jakby się wyłączała. Zostaliśmy sami w ciemności.
Wtedy na panelu rozbłysnęło światełko. Westchnęłam z ulgą. Jednak kiedy przyjrzałam się bliżej zobaczyłam, że to nie był numer "1", ale "17". Tylko ten był podświetlony. Nie zmartwiło nas to, bo przecież ludzie na innych piętrach też używali windy, aż do momentu, kiedy B nagle sobie przypomniała, że na 17-tym piętrze w 1702 nie mieszkał nikt od przeszło dziesięciu lat.
Ku naszemu srogiemu przerażeniu winda zaczęła sunąć w dół. Po chwili zatrzymała się, a drzwi rozsunęły się bezdźwięcznie wystawiając nas na pastę zupełnej ciemności.
Byłyśmy zbyt przerażone, żeby się ruszyć i kuliłyśmy się w kącie małego pomieszczenia. Po chwili, co wydawało się godzinami, ciche skrzypnięcie odbiło się echem w mroku, aż włosy na karku stanęły mi dęba.
Nie odważyłam się zajrzeć z futrynę metalowego pudła, bo gdy tylko echo zanikło usłyszałyśmy głośniejsze łupnięcie. A potem niski, "lepki" odgłos, jakby jakaś mokra masa była ciągnięta i podnoszona gdzieś w oddali. Łup. Szur. Łup. Szur.
Odgłosy nagle zamilkły. Otrząsając się z zamroczenia, B szybko wyciągnęła rękę i zaczęła nawalać w przycisk "Zamknij" z całej siły. Nagle, niepokojąco blisko, znów usłyszałyśmy te dźwięki, ale tym razem głośniej i szybciej. łupszurłupszurłupszur
Gdy tylko usłyszałam, że dźwięki "wyszły" zza rogu w kierunku windy, drzwi, jakimś cudem, zaczęły się zamykać. Zapach zgnilizny uderzył w moje nozdrza, a gdy drzwi wreszcie się zasunęły coś uderzyło o metal z drugiej strony, takie klaśnięcie, co natychmiast skojarzyłam z uderzeniem mięsa o płaską powierzchnię.
B się histerycznie rozpłakała, winda zdawała się poruszać w dół. Kiedy drzwi się w końcu otworzyły, naszym oczom ukazała się zirytowana A i żądała wyjaśnień, czemu to tak długo trwało. Wezwała naszą windę z dołu, bo zaczynała się niecierpliwić. Wzdrygnęłam się na samą myśl, co by się stało, gdyby tego nie zrobiła. Obiecawszy opowiedzieć jej wszystko potem, resztę wieczoru spędziłam w tłumie przy basenie, nie chciałam ryzykować.
Pomimo wielu pytań, do dziś dzień nie mamy wyjaśnienia tamtej sytuacji. Ani od naszych rodziców, ani od ochrony, która opiekowała się kompleksem od czterdziestu lat, ani od naszych przerażonych umysłów. W końcu do głowy przyszło mi jedyne logiczne wyjaśnienie. Po tak długim okresie opuszczenia, coś złego musiało osiedlić się w mieszkaniu numer 1702.
---
Tłumaczenie: Lestatt Gaara @ http://paranoir.pl/mieszkanie-nr-1702/
Autor: virus_eater @ Reddit NoSleep

  • 2


 


Inne tematy z jednym lub większą liczbą słów kluczowych: Creepypasta, Opowiadania, Telewizja

Użytkownicy przeglądający ten temat: 5

0 użytkowników, 5 gości oraz 0 użytkowników anonimowych