Skocz do zawartości


Zdjęcie

Creepypasty(urban legends)

Creepypasta Opowiadania Telewizja

  • Please log in to reply
1611 replies to this topic

#1186

Tomacxjo.
  • Postów: 11
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Kolejna historyjka z tej strony.

OKO
--------------------------

TEMAT: Zgadnijcie, kto wrócił!

Spockinator (10:08:23, 12 maja 2011)
Hej, ludzie, to znowu ja. Sorry za chwilową nieobecność. Miałem trochę problemów w życiu. Wiecie, halucynacje. Że niby jakieś wielkie oko mnie śledziło i obserwowało. Tak jak o tym teraz myślę, to to były niezłe głupoty.

Arstan (10:13:46, 12 maja 2011)
O, siema Spock! Zastanawiałem się, gdzie cię wcieło. Mam nadzieję, że już ci lepiej.

KirksGirl (10:34:03, 12 maja 2011)
SPOCKINATOR! Wróćiłeś!!! <przytula>

Spockinator (11:02:31, 12 maja 2011)
Ach! <czuje się przytulony>

Arstan: tak, czuję się doskonale. No, prawie. Dostałem jakieś leki przeciwpsychotyczne czy coś i już nie widziałem żadnych oczu. Chociaż nadal siedzą mi na psychice. Np kilka dni temu musiałem zasłonić żaluzje, bo jakiś facet biegał po mojej ulicy (tak, też powiniennem się zabrać za jogging...) i zdawało mi się, że to oko w nim siedzi.

Falcon (13:06:54, 12 maja 2011)
Witaj wśród żywych Spockinator!

Arstan (13:35:54, 12 maja 2011)
Człowieku, rzeczywiście ci się klepki poprzestwiały. Tylko nie wariuj dalej. 3mam kciuki że ci się poprawi.

Spockinator (12:43:56, 12 maja 2011)
lol spoko, Arstan. Wiem, że to oko nie jest prawdziwe. Przecież nikogo nie będę chlastać czy coś

Też trzymam kciuki za siebie :-)

wyrok (14:04:17, 12 maja 2011)
Nazywała się Jacqueline Banks. Urodziła się 13 sierpnia 1986 w Jacksonville na Florydzie. Była średnią uczennicą, zwykle dostawała trójki. Zbierała porcelanowe figurki. Jej pierwszym chłopakiem był Mark Reed. Spotykali się, gdy miała 15 lat. Pocałowali się na drugiej randce. Rozstali się po piątej. Przeprowadziła się do Coennecticut trzy lata temu. Tam pewnego dnia sąsiad przystawił jej nóż do gardła i zgwałcił ją. Powiedział, że ją zabije jeśli komuś o tym powie. Wyprowadziła się miesiąc później. Nadal ma koszmary. Nadal widzi twarz swojego byłego sąsiada, kiedy zamyka oczy. Niedawno kolega z pracy zaprosił ją na randkę - dostała ataku paniki.

Sąsiad nazywał się Fred Hudson, na tym forum jest znany pod pseudonimem "Spockinator".

Do zobaczenia wkrótce, Fred.
  • 2

#1187

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Wartościowy Post

Trochę nie moje klimaty, ale może Wam się spodoba :)

Chodząca padlina
Miałam zamknięte powieki. Oddychałam głęboko łapiąc kolejne porcje powietrza.Czemu było mi tak duszno i gorąco? Otworzyłam powoli oczy, jednak nadal otaczały mnie ciemności. Czarne powietrze… Ciemności powodowały, że bolała mnie głowa. Chciałam się ruszyć, czułam jak każda z kości po kolei zazgrzytała. Dotknęłam swojej prawej dłoni, była lodowato zimna, przerażająco lodowata. Coś było nie tak. Powoli wstałam, jednak w ciemnościach coś mi to uniemożliwiało, uderzyłam głową w coś twardego. Chciałam wyciągnąć przed siebie dłonie, ale coś mi to uniemożliwiało.Napierałam z całych sił, nagle oślepiło mnie światło. Leżałam w trumnie…
***
Wieko trumny powoli się uchylało, powietrze w kaplicy wypełnił odór zgnilizny. W oddali słychać było krzyki, płacz i wycie syren, Potem rozległo się parę wystrzałów z karabinu, następnie wszytko ucichło. Tak jakby świat zatrzymał się w jednaj sekundzie w miejscu, martwa cisza.
***
Usiadłam i przysłuchiwałam się odgłosom w dali. Jednak gdy wszystko ucichło poczułam niesamowity strach. Ręką dotknęłam białego jedwabiu wyścielającego trumnę. Czemu w niej leżałam? Spojrzałam na ręce, były blado sine. Ten zapach był nie do zniesienia, jak bym znalazła się pomiędzy gnijącymi zwłokami, ale ich nigdzie nie było. To był mój zapach.
Wstałam i wyszłam jednak po chwili upadłam na zimie. Usłyszałam trzask łamanych kości w kostkach, jednak niczego nie poczułam, żadnego bólu. W oddali znowu usłyszałam wystrzały. Spojrzałam przez okno, przez które padały złote promienie słońca. Musiałam jeszcze chwilę przyzwyczaić swoje oczy do światła, potem zobaczyłam co znajdowało się na zewnątrz. Tak jak przypuszczałam, byłam w jakiejś cholernej kaplicy. Na dworze dostrzegłam nagrobki, w oddali roztaczał się widok na miasto. Miasto? Co chwile gdzieś coś eksplodowało, paliło się, dymiło. Jak by panowała wojna.Usłyszałam krzyk i odwróciłam się. W drzwiach stał ksiądz i przyglądał mi się. Upadł po chwili na kolana i zaczął się modlić ściskając w rękach różaniec. „Dobry Boże, zmiłuj się nad nami”. Wtedy ich zobaczyłam. Niczym wygłodniałe stado podbiegli do księdza. Poruszali się szybko i zwinnie, ich ruchy przerażały mnie. Przyglądałam się z zapartym tchem jak rozszarpywali go na strzępy. Wbijali swoje zęby w jego ciało aby dostać się do ciepłych narządów wewnętrznych. Pochłaniali każdą część jego wnętrza. Ksiądz po chwili przestał się ruszać, ale oni nadal siedzieli na nim i pożerali jego wnętrzności. Jeden z nich uniósł powoli wzrok, jego blada i sina skóra kontrastowała z twarzą wymazaną krzepnącą już krwią. Podbiegł zwinnie w moją stronę, stałam nieruchomo i czułam odór dobiegający z jego rozkładającego się ciała. Myślałam, że to już koniec, że skończę za chwilę tak jak ten nieszczęsny ksiądz. Ale on tylko przyłożył nos do mojego ciała, wciągnął głęboko powietrze i odszedł.
Ponownie rozległ się krzyk, wszyscy unieśli głowy i pobiegli w stronę, z której dobiegał. Znowu zostałam sama.
Podeszłam do księdza, a raczej do tego co z niego zostało. Dotknęłam ciepłej krwi, czułam słodki zapach unoszący się z rozszarpanych zwłok, jednak po chwili gdy zastanowiłam się nad tym co robię, zemdliło mnie. Starałam się zwymiotować ale mój żołądek był pusty. Chwyciłam się za brzuch, wtedy poczułam wielką ranę. Włożyłam rękę pod bluzkę. Szew szedł od karku aż po linię spodni.
Usiadłam na ziemi i zaczęłam myśleć. Co się do cholery stało? Wtedy uderzyło mnie to z ogromną siłą. Pamiętałam… Pamiętałam co się stało.
Jechałam do matki, wpadłam w poślizg i zderzyłam się z tirem jadącym z naprzeciwka. Potem wszystko było już czarne, obudziłam się w trumnie. Byłam martwa? Jeszcze raz spojrzałam na ręce i panicznie zaczęłam szukać czegokolwiek w czym mogłabym się przejrzeć. W oknie delikatnie odbijała się moja sylwetka. Twarz tak jak by nie należała do mnie, sino biała cera, fioletowe usta i oczy podkrążone i wypełnione czernią. Górna warga delikatnie odrywała się od mięśni pokazując pożółkłe i czerniejące zęby.
* * *
Było ich wielu w mieście.Biegali i szukali pożywienia, atakując każdą żywą istotę w której pulsowała ciepła krew. Nie zwracali uwagi na to czy było to niemowlę, kobieta w ciąży czy starzec. Ważne było tylko to aby pozbyć się nieustępującego, wewnętrznego głodu. Szał który ich ogarniał niszczył szare komórki w mózgu, nieznany wirus, który powodował, że martwi wstawali i wyruszali na łowy. Jedni byli powolni i niezdarni, jednak kolejna generacja ludzi-trupów stawała się coraz bardziej zwinna. Nie myśleli, nie czuli, nie mówili… Jedyne czego szukali to pożywienia.
Młody chłopak, którego właśnie rozszarpywali przeklinał, starał się walczyć, ale byli silniejsi. Jego ciało przestało się ruszać, wydał ostatnie tchnienie. Umarł z otwartymi oczyma spoglądającymi w bezchmurne niebo.
* * *
Dostrzegłam powolne ruchy księdza. Żył? Podbiegłam do niego, jednak jego oczy nie należały już do żywej istoty. Jego rozszarpane ciało poruszało się coraz szybciej, jednak pozrywane ścięgna nie pozwoliły się podnieść.Zamykał i otwierał usta jakby szukał koło siebie jakiegoś pożywienia. Zaczął się czołgać w kierunku wyjścia z kaplicy.Poszłam za nim, z żalem patrzyłam jak resztki tego co kiedyś było człowiekiem wyruszyło na łowy. Wtedy podniosłam cegłę i wyprzedziłam go. Cisnęłam nią w jego głowę. Szaro czerwony płyn wypłynął z jego rozbitej czaszki. Tylko tyle mogłam zrobić dla niego, nie powinien żyć. Tak samo jak ja… Ale ja żyłam.„Żyłam”. Dobre sobie… byłam jedną z nich, Bóg sam wie ile ich było w mieście. Tylko dlaczego myślałam i nie robiłam tego co oni?
Po godzinie powolnego marszu dotarłam do miasta. Musiałam się upewnić czy to samo stało się z moją matką i bratem. Zaczęłam biec w kierunku bloków, na których mieszkałam. Miasto w którym mieszkałam nie wyglądało już tak samo. Ulice pokryte były zwłokami. Niektóre z nich jeszcze się poruszały prosząc o pomoc. Umierający ludzi, którzy po śmierci mieli z powrotem powrócić. Mijałam ich obojętnie, w głowie tylko miałam to, że muszę sprawdzić czy moja rodzina jest bezpieczna. Jednak po chwili oni mnie zatrzymali, stali tłumem przed jakimś niskim budynkiem wyciągając w górę ręce. Sięgali w kierunku mężczyzny, który schował się na dachu. Z pistoletu celował w ich głowy. Kula przeszyła czaszkę młodej kobiety,która padła od razu na ziemię. Jednak w miejsce jednej martwej istoty pojawiało się dziesięć nowych. Nagle mnie dostrzegł i wycelował. Kula przeszyła mi ramię, jednak nie poczułam bólu.Spojrzałam na rękę, z dziury wydobywała się czarna ciecz…
Nie strzelaj do mnie!- Krzyknęłam. On wytrzeszczył oczy i przyglądał mi się przez chwilę – Nie jestem jedną z nich! – Podniósł się i wpatrywał we mnie.
Czym ty jesteś! -Jego głos drżał zdradzając tym samym strach, który go ogarniał.Trupy nadal wyciągały ręce nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi.
Nie wiem czym! -Podeszłam bliżej budynku i wspięłam się po kontenerze stojącym obok. Gdy byłam na szczycie i stanęłam naprzeciwko niego, on cofnął się i wycelował w moją stronę.
Nie podchodź! Jesteś martwa! – Ręce ze strachu ledwo co trzymały pistolet – Dlaczego jesteś inna?! – To zabrzmiało jak zarzut.
Nie wiem. Obudziłam się trzy godziny temu, może wcześniej – Opuścił pistolet i usiadł na dachu.
Świat jest martwy,wszyscy są martwi. Nadszedł dzień sądu ostatecznego –Przyłożył pistolet do głowy.
Nie! – Krzyknęłam ale po chwili rozległ się odgłos wystrzału. Mężczyzna leżał martwy. Jego krew powoli spływała do moich stóp. I znowu poczułam ten słodki zapach.
Kilkanaście minut później dotarłam do osiedla. Panowała tu idealna cisza. Gdyby nie chodzące ciała, pomyślałabym, że wszyscy mieszkańcy zostali przesiedleni.Wbiegłam do klatki, potem schodami na ostatnie piętro. Stanęłam przed drzwiami i nacisnęłam klamkę. Drzwi były zamknięte.Zaczęłam uderzać pięściami.
Mamo! Mamo to ja! -Przyłożyłam ucho i usłyszałam szepty. Drzwi otwarły się z impetem o mało co nie wywracając mnie na ziemię. W niech stał mój starszy brat i patrzał na mnie przerażony. W rękach trzymał tasak i mierzył nim we mnie – To ja! Nie poznajesz mnie?! -Opuścił broń i podbiegł do mnie, chwycił mnie za rękę i wciągnął do środka zamykając dokładnie dwa zamki. Matka stała w drzwiach kuchni i z ręką zaciśniętą na ustach przyglądała mi się. Chciałam podbiec do niej, przytulić się ale ona cofnęła się przerażona. Wtedy zobaczyłam łzy na jej policzkach – Mamo!To ja! – Wtedy podbiegła do mnie i przytuliła. Chciałam płakać za szczęście ale moje oczy nie chciały uronić ani jednej łzy.Brat stał cały czas za mną gotowy do ataku.
Kochanie! Ty żyjesz!Ale jak… jakim cudem?!
Nie wiem, naprawdę nie wiem – Brat w końcu opuścił tasak – Co się właściwie tutaj dzieje? Wydaje mi się, że świat zwariował. Ten człowiek na dachu zanim się zastrzelił mówił o końcu świata
Usiądź i zobacz…- Usiadłam na kanapie, matka włączyła telewizor.
„Informujemy Państwa,że to nasz ostatni komunikat, który nadajemy. Prosimy wszystkich o znalezienie bezpiecznego miejsca, w którym można pozostać. Nie wiemy jak długo plaga potrwa. Przypominamy, że nieznane jest źródło powstania wirusa. Ostrzegamy aby nie zbliżać się do zarażonych ludzi, wystarczy jedno ugryzienie, aby doszło do przemiany. Aby zabić ich należy uszkodzić mózg lub złamać rdzeń kręgowy. Wszyscy zarażeni powinni zostać od razu zlikwidowani aby nie stanowić zagrożenia dla innych. Informujemy Państwa, że to nasz ostatni komunikat…”. Matka wyłączyła telewizor.
Nadają to od godziny, nic więcej nie ma, żadnych innych informacji. Telefony i internet nie działają, tak jak by naprawdę świat się skończył– Nie mogłam w to uwierzyć. To się działo na całym świecie,miliony ludzi, którzy powinni być martwi chodziło i powiększało grono maszyn do zabijania. Każda kolejna ich ofiara stawała się jednym z nich.
Musimy stąd uciekać– Wstałam i zaczęłam kierować się do wyjścia. Jednak brat stanął mi na drodze.
Nie! Tutaj jest bezpiecznie. Nie wiem dlaczego jesteś jaka jesteś, my na zewnątrz nie jesteśmy bezpieczni.
Nie możemy tutaj siedzieć! Prędzej czy później dostaną się tutaj.
I co z tego? Tobie nic nie grozi! Jesteś jedną z nich! – To zabrzmiało jak zarzut.Brat patrzał mi z nienawiścią w oczy. Jestem pewna, że z chęcią by odrąbał mi głowę tasakiem, na którym coraz mocniej zaciskał pięść – Mówili, że nikt nie jest bezpieczny w towarzystwie zarażonych! Nie powinno cię tutaj być! – Ruszył w moją stronę.Chwycił za rękę, otworzył drzwi i wypchnął na zewnątrz.Zdążyłam tylko spojrzeć w stronę matki, która zakryła oczy rękoma. Nie odezwała się, nie zatrzymała go. Pozwoliła mu aby pozbył się mnie jak śmiecia. Moja własna rodzina! Stałam jeszcze kilkanaście minut pod drzwiami uderzając pięściami,prosząc, aby mnie wpuścili. Jednak zdałam sobie sprawę, że zostałam sama.
Wlokąc nogę za nogą wyszłam na ulicę. W moim oknie były zamknięte żaluzje.Wiedziałam, że stoi tam matka i patrzy zapłakana na mnie. Ale co mogli zrobić? Stanowiłam dla niech zagrożenie, nie chcieli ryzykować. Ze mną pożegnali się już dawno, wtedy kiedy umarłam w wypadku.
Dotarłam na skrzyżowanie i rozejrzałam się. Rzędy opuszczonych samochodów, niektóre z nich były kompletnie zmiażdżone, ulica pokryta była gazetami i innymi śmieciami. Oni chodzili powoli między tym labiryntem i kłapali ustami. Mijali mnie obojętnie, byłam jedną z nich.Martwymi zwłokami, które nie powinny mieć prawa istnieć.
Przeszukiwałam po kolei każdy z samochodów szukając w stacyjce kluczy. Wsiadłam do czerwonego Passata i odpaliłam silnik. Powoli wycofałam na pusty pas i z impetem ruszyłam przed siebie. Musiałam opuścić to miasto, udać się jak najdalej. Jechałam aż nie znalazłam się poza nim, otaczały mnie teraz lasy, gęste i ciemne. Nagle zmuszona byłam się zatrzymać, droga zastawiona była płotkami ostrzegawczymi i napisami, że zakaz opuszczania tego terenu.Kawałek dalej stały wojskowe ciężarówki, samochody i dwa helikoptery. Między nimi coś się poruszało, mężczyzna w mundurze. Z ciekawością spojrzał w moim kierunku i podszedł.
Proszę opuścić pojazd i wyjść tak abyśmy widzieli twoje ręce – Zaraz za nim pojawiło się kilku innych żołnierzy. Zrobiłam tak jak kazali –Proszę podać swoje personalia!
Jestem Julia Jamesz Nowego Orleanu, chcę się tylko stąd wydostać! – Gdy jeden z nich podszedł do mnie od razu uniósł broń.
Jest jedną z nich! – Wtedy wszystko potoczyło się błyskawicznie.Kilku z nich zaszło mnie od tyłu, wygięli do tyłu ręce tak mocno, że usłyszałam łamiące się kości w nadgarstkach. Potem mnie powalili na ziemię i związali ręce – Nie zabijajcie jej!Musimy dostarczyć ją do laboratorium, to kolejny przypadek rozumnego! – Nakryto mi worek na głowę i wrzucono jak padlinę do jakiegoś pojazdu.
* * *
Oto ona – Powiedział oficer wpychając młoda dziewczynę do izolatki. Żal mu jej było, ale co mógł zrobić? Ona była jedną z nielicznych osób, które w jakiś nieznany sposób kontrolowali zakażenie wirusem biologicznym. Na podstawie jej krwi można było stworzyć surowicę, która uratuje gatunek ludzki. Wiedział, że dziewczyna nie ma szans na normalne życie, że zostanie zlikwidowana, gdy tylko uda się to zrobić naukowcom.

http://strachy-na-lachy.blog.onet.pl/
  • 7

#1188

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Macie coś, co napisałam jakiś czas temu. Może i nie jest to creepypasta lub nawet straszna historia, ale dla mnie jest cholernie ważna i osobista.

Rysa
-Jesteś zwykłą nic niewartą szmatą! Żałuję, że się do tej pory nie zabiłaś, że w ogóle cię poznałem! Coś takiego jak ty w ogóle nie ma prawa żyć! Jesteś **** śmieciem, który powinien zdechnąć i zgnić! Nienawidzę cię!-krzyczał, po czym się rozłączył.
M. był moim chłopakiem. Był, bo dziś, gdy był u mnie postawił mi ultimatum-albo się z nim prześpię, albo koniec z nami. Nie chciałam tego, więc wybrałam drugą opcję. Pobił mnie i wyszedł z mojego mieszkaniu. Byliśmy razem ponad rok. Kochałam go. Boże, kochałam z całego serca. Wiadomo-mieliśmy ciężkie chwile, jak w każdym związku. Ale byłam przekonana, że on jest tym facetem, z którym spędzę resztę życia. Naiwna, zakochana idiotka.
Spojrzałam na swoje uda-były całe w bliznach. Nie cięłam się po to, aby umrzeć, tylko po to aby poczuć ból. Chciałam czuć coś fizycznego tylko po to, aby nie czuć bólu psychicznego. Za każdym cholernym razem, gdy mówił mi jak beznadziejna jestem, sięgałam po żyletkę i rysowałam krwawą ścieżkę na swoich udach. Dlaczego akurat tam? Bo nie chciałam, żeby ktokolwiek o tym wiedział. To było moje. To był mój ból. To był mój sposób, aby ukoić myśli. Gdy czułam przeszywający ból w nodze i strużki krwi, cieknącej po moim ciele, chociaż na moment wyłączałam swoje myśli, nie myślałam o tym, jak bardzo spierdzieliłam swoje życie, nie myślałam o tym, co słyszałam od M., o tym, jak wiele bólu psychicznego mi zadawał.
Spojrzałam za okno, na którego parapecie siedziałam. Było już ciemno, padał deszcz. Popatrzyłam w swoje odbicie. Boże, kim ja do jasnej cholery jestem?!! Jestem teraz kimś, kim nigdy nie chciałam się stać. Zapuchnięta twarz, podbite, zapłakane oczy, usta sine od ich ciągłego zaciskania i zagryzania. Kiedyś byłam silna, wesoła, pełna życia. A teraz? Jestem głupią dziewczyną, która nie radzi sobie z własnym życiem, która kocha kogoś, kto każdego dnia rozpierdziela jej serce na miliony kawałeczków. Jeszcze niedawno umiałam płakać. Jeszcze miesiąc temu nie było nocy, której nie spędziłabym na płakaniu w poduszkę. Tylko, że pewnego dnia coś we mnie pękło. To było chyba wtedy, gdy M.uderzył mnie pierwszy raz. A może wtedy, gdy dowiedziałam się, że mnie zdradził? Nie wiem. Każdy dzień zlewa mi się z kolejnym. Zaraz po przyjściu ze szkoły kładę się i bezmyślnie gapię w sufit trzęsąc się w nieistniejącym płaczu. Chciałabym móc płakać, ale już nie potrafię. To dla mnie za wiele, już tak nie potrafię.
Wstałam kierując się do kuchni. Wzięłam apteczkę i zaczęłam szukać leków. Wyjęłam wszystkie, które mogły powodować zatrzymanie pracy serca, śpiączkę, a nawet śmierć.
Podjęłam już decyzję. Po co mam żyć, skoro nikomu nie jestem potrzebna, nikt mnie nie kocha? Może M.miał rację z tym, że nie mam prawa żyć, że ktoś taki jak ja powinien leżeć dwa metry pod ziemią?
Spojrzałam na leki, które wyciągnęłam-całkiem niezła kolekcja. Na oko było ich przynajmniej sto, wypełniały całą moją dłoń i ledwo mi się w niej mieściły. Wzięłam szklankę z suszarki przesypałam do niej mój bilet do śmierci. Poszłam do barku w salonie. Zawsze chciałam umrzeć we śnie. Wydawało mi się, że to nie będzie bolało, że nawet nie zauważę gdy będę umierać. Tabletki są chyba dobrym rozwiązaniem. Sięgnęłam po dwie butelki wódki-powinno starczyć.
Poszłam do łazienki i odkręciłam wodę, aby napełniła wannę. Otworzyłam butelkę trunku i wypiłam pierwszy łyk. Gorzki płyn nieprzyjemnie drapał po gardle. Nigdy nie lubiłam alkoholu, ale raz w życiu, po raz ostatni, mogę zaszaleć. Nie mam już nic do stracenia. Znalazłam w szafce żyletkę. Moje kochane maleństwo. Przynajmniej ona jest ze mną zawsze, tylko na nią mogę liczyć. Położyłam ją na brzegu wanny, a obok postawiłam butelki z wódką oraz szklankę z lekami. To żałosne. Całkiem jak jakiś cholerny zestaw małego samobójcy. Wzięłam telefon i włączyłam muzykę. Następnie rozebrałam się i weszłam do wanny. Ciepła woda otuliła mnie delikatnie, rozluźniając moje mięśnie. Zakręciłam wodę i wygodnie się położyłam. Wzięłam szklankę i nasypałam kilka tabletek na dłoń. Wsypałam je do ust, po czym sięgnęłam po butelkę i pociągnęłam duży łyk. Ciecz paliła mnie po gardle. Ale to dobrze. Ból jest dobry. Odstawiłam szklankę i sięgnęłam po żyletkę.
-Witaj maleńka-powiedziałam delikatnie ujmując ją i przystawiając do nadgarstka.
Pociągnęłam ją prostopadle do żyły. Aż tak żałosna nie jestem, żebym umarła od jednego cięcia. Wzięłam kolejne kilka łyków alkoholu. Łazienka wokół mnie leniwie wirowała, a ja odstawiłam na chwilę butelkę, po czym wzięłam naczynie z tabletkami. To śmieszne. Są takie małe, a mają mnie zabić. To żałosne. Zamiast skoczyć z dachu czy rzucić się pod tira, ja jak jakaś chora romantyczka siedzę w wannie i ćpam tabletki. Ale taka już jestem-chcę zostawić wszystko dla siebie. Nie chcę, żeby ktoś widział moją śmierć.
Przystawiłam szklankę do ust i wysypałam do nich wszystkie leki, a po chwili popiłam wódką. Mam nadzieję, że to załatwi sprawę. Na wszelki wypadek odłożyłam szklankę i ponownie sięgnęłam po żyletkę. Na zmianę cięłam i piłam alkohol. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że dzięki temu, że siedzę w ciepłej wodzie, leki zadziałają szybciej i krócej będę musiała czekać na wykrwawienie się. Ale to już nieistotne. Umrę. Zabiję się i to będzie najlepsza rzecz, jaką w życiu zrobię.
Ciągle cięłam prostopadle do żył. Po chwili cała butelka była już opróżniona. Sięgnęłam po kolejną. Czułam się jak na haju, wszystko wokół mnie wirowało. Miałam nadzieję, że to leki zaczynają działać. W tym momencie z telefonu zaczęła sączyć się piosenka moja i M. Pierwszy raz od dawna poczułam ciepłe łzy na swojej twarzy. Niewiele myśląc wzięłam duży łyk z butelki, po czym mocno i głęboko poprowadziłam żyletkę wzdłuż żyły. To było to. Boli tak bardzo, że nie słyszę muzyki. Co chwilę upijałam kilka dużych łyków i cięłam się.
Spojrzałam na wodę-była lekko różowa. Po ręce spływało mi kilka strużek krwi. Dosłownie czułam, jak ze mnie upływa. W pewnym momencie zaczęło robić mi się ciemno przed oczami i poczułam jakbym odlatywała. Nie byłam w stanie poruszyć swoimi kończynami. Zamknęłam oczy. Umierałam
---
-Będzie żyła. Straciła dużo krwi, ale jej stan się już powoli poprawia-usłyszałam jakiś głos.
Otworzyłam oczy. Zobaczyłam światło, które mnie oślepiło. Czy już umarłam i byłam w niebie? Nie, to nierealne. Samobójcy chyba nie idą do nieba. Po chwili zaczęłam dostrzegać rozmazane kształty, które po chwili nabierały ostrości. Zmrużyłam oczy i ponownie je otworzyłam. Dostrzegłam jakiś ludzi, którzy stali nade mną.
-Obudziła się. Żyje-usłyszałam głos należący do jakiegoś faceta w kitlu.

/Shi
  • 4

#1189

Kurvix.
  • Postów: 5
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Crash Bandicoot- Rosyjska wersja
Jestem rosjaninem, pewnego dnia poszedłem do rosyjskiego sklepu żeby kupić sobie grę.
Nie jestem facetem grającym w gry ale moja żona zmarła tydzień temu to pomyślałem że potrzebuję nowego hobby.
Tak więc, tamtego dnia zmieniło się moje rosyjskie spojrzenie na świat.
Wszedłem do sklepu z grami.
Facet stał za ladą, był kitajcem i miał piracką przepaskę na oku i bliznę w kształcie banana.
Powiedział "chyba jesteś w złym sklepie".
Wtedy zauważyłem, że w istocie, byłem w złym sklepie, to był sklep ze zwierzętami.
Zdecydowałem się kupić tu coś tak czy inaczej, wybrałem sobie ślicznego króliczka.
Kitajec uśmiechnął się i dał mi klucz, powiedział że będę go potrzebował jeśli chcę odnieść sukces.
Wróciłem do swego rosyjskiego domostwa i obczaiłem dokładnie króliczka, przez siedem minut było spoko ale nagle zobaczyłem że nie ma genitaliów tylko futrzaśną dziurkę od klucza zamiast jajc.
Przypomniałem sobie o tajemniczym kluczu od kitajca.
Niestety zostawiłem kluczyk w sklepie to zacząłem napieprziać w króliczka kijami i innym szajsem w imię mateczki rosji (dla przypomnienia, jestem rosjaninem)
Zrobił się z deka agresywny co się poniekąd rozumie bo kto lubi być prany kijem w rosji?
Nie jestem agresywnym człowiekiem, więc zadziwiłem samego siebie tym że wziąłem obieraczkę do ziemniaków i zacząłem go dziabać po ryjku mordując go bezlitośnie.
Nie jestem pewiem co chciałem tym osiągnąć więc zdeptałem jego głowę i się śmiałem.
Potem poczułem się troche chory, paląłem setę bimbru i wróciłem do tamtego sklepu żeby przeprosić za swoje zachowanie.
Zdziwiło mnie, że jak wszedłem do sklepu wyglądał zupełnie inaczej.
Tym razem było paru klientów
Podszedłem do lady, ten sam kitajec tam był ale tym razem bez blizny i przepaski, jego ubranie było bardziej normalne.
Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji jak podszedłem do niego, nie pamiętasł też naszego ostatniego spotkania.
Opowiedziałem mu o zmianie swojego nastroju jak wróciłem z króliczkiem do domu i jak po sprawdzeniu jego genitaliów zacząłem do brutalnie nadubcać kijami i obieraczką do ziemniaków i odzierać ze skóry.
Kitajec jak nietrudno się domyślićn zszokował się i zadzwonił na policję.
Policja mnie aresztowała i teraz siedzę w więzieniu przez jeden dzień już.
Zagrałem w Crash Bandicoot ale na ekranie pojawił się królik ale to nie był królik, to była moja nieżyjąca żona i powiedziała co zrobiłeś z kluczem to płakałem i klucz wyszedł mi z oczu i popatrzyłem na niego i miał nogi i to był pająk i wtedy zauważyłem że to był mój ojciec to to zastrzeliłem ale zanim mogłem znowu strzeliś to się kopyrtnąłem i wydubcyłem sie na ryj i teraz już nie żyję.
  • -5

#1190

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Wartościowy Post

"W Arktyce Zdarzają Się Różne Dziwne Rzeczy"
Dorastałem w Arktyce. W mieście, w którym żyłem, niczym niezwykłym było zobaczyć różne dziwne światła na niebie, o ile nocą niebo było przejrzyste. Pamiętajcie, że tam zima jest długa, co oznacza większą ilość czasu spędzonego prze świetle gwiazd. Piękny widok, o ile nie przeszkadza ci mróz. Czasami jechałem śniegołazem kilka kilometrów za miasto, aby położyć się na śniegu i podziwiać majestat tego wszystkiego, a jedyną rzeczą zakłócającą ciszę bł okazjonalny podmuch wiatru.
Zorze polarne też są częstym zjawiskiem. Nie zdarzają się codziennie, ale na tyle często, że się je po prostu ignoruje po jakimś czasie, no chyba, że są wyjątkowo spektakularne.
Pewnej nocy, bez pytania rodziców o pozwolenie (to był ich śniegołaz) postanowiłem wybrać się na jedną z moich nocnych wycieczek poza miasto. Przejechałem kilka kilometrów za wzniesienia, aby znaleźć obszar wolny od zanieczyszczeń świetlnych generowanych przez światła miejskie, wyłączyłem pojazd i zająłem dobre miejsce.
Nic ciekawego nie ujrzałem. Kilka przelatujących satelitów, względnie nudną aktywność pola magnetycznego, etc. Potem, pośród tego wszystkiego, zwróciłem uwagę na pstrykanie...
Na początku pomyślałem, że to odgłosy ochładzającej się maszyny, silnik rozszerza się i kurczy z powodu oddziałującego mrozu. Jednakże źródło dźwięku zdecydowanie nie znajdowało się w komorze silnika. Następną myślą było to, że to musi być jakieś zwierzę w pobliżu, co oznaczało, że muszę szybko stąd spadać (nie chcę zadzierać z dzikimi zwierzętami i to jeszcze w nocy). Pstrykanie było jednak zbyt jednostajne, aby to zwierzę mogło je wydawać. Dźwięk był dość mechaniczny. I co więcej, nie dochodził znikąd wokół. Dochodził z góry. Oczywiście spojrzałem w górę, bo chciałem ustalić pochodzenie dziwnego hałasu.
Zobaczyłem to, co zwykle widzę: gwiazdy, zorze polarne, satelity leniwie sunące po niebie... norma. Zanim jednak zacząłem się zbierać do powrotu do domu, w zorzy dostrzegłem coś osobliwego. Trzy dość mocno świecące punkty. Początkowo je olałem myśląc, że to wyjątkowo symetrycznie ułożone gwiazdy, ale myliłem się. Z całą pewnością stawały się coraz jaśniejsze. Wpatrywałem się w nie chorobliwie zafascynowany, a one świeciły coraz mocniej i mocniej, ale pozostawały w tym samym miejscu na niebie. Pstrykanie również stawało się głośniejsze i wyraźniejsze, zupełnie jakby ktoś stukał długopisem o biurko lub uderzał bile jedna o drugą w mojej głowie.
Nagle przestało. Światła zniknęły, pstrykania nie było już słychać i poza tym, że nieco zesztywniałem i zmarzłem, to wszystko było okay.
Wsiadłem do śniegołaza myśląc, że chyba zwariowałem. Pojazd uruchamia się nieco dłużej, niż zwykle i zaczynam się martwić, ale wkrótce wszystko gra i buczy. Wracam do miasta. Podczas podróży przez głowę przemyka mi kilka możliwych scenariuszy tego, co mi się przydarzyło. To mógł być śmigłowiec z kopalni albo dziwna aktywność zorzy, etc. Prawdopodobnie nic, czym należałoby się martwić.
Podjeżdżam pod dom. Panuje w nim ciemność. Dziwne. Przecież nie było tak późno, kiedy wyjeżdżałem. Otwieram drzwi zewnętrze najciszej jak się da, zdejmuję z siebie wyposażenie zimowe, przechodzę przez drzwi wewnętrzne. Panuje głęboka cisza. Rodzice są nauczycielami i najczęściej siedzą do późna oceniając sprawdziany albo oglądając TV. W każdym razie jedyne, o czym teraz myślę, to to, aby położyć się do łóżka niezauważonym. Poszło jak po maśle i po chwili jestem już pod kołdrą. Nastawiam budzik na jutro. Wszystko zaczyna nabierać sensu.
Trudny do odpalenia silnik, bo zmarznięty; wszyscy już poszli spać, a przecież zdawało by się, że nie było mnie dość krótko...
Była prawie 23:00, kiedy wyszedłem, a teraz zbliżała się 06:00. Stałem i gapiłem się na pstrykające światła przez blisko 7 godzin.
Nie zasnąłem już tej nocy, a z nocnych wypadów śniegołazem zrezygnowałem.

Tłumaczenie: Lestatt Gaara @ http://paranoir.pl/w...-dziwne-rzeczy/
Autor: MeaninglessDebateMan @ Reddit NoSleep
  • 9

#1191

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Skyrim
Odkąd poznałem serię The Elder Scrolls , stałem się jej wielkim fanem. Grałem we wszystkie części ( nie licząc Areny). Najbardziej spodobał mi się Oblivion, mogłem grać w niego bez przerwy. Wyobraźcie sobie moje szczęście, gdy zapowiedziano piątą odsłonę, czyli Skyrim. Czekałem na grę z wielką niecierpliwością, w końcu kupiłem ją w dniu premiery, jedenastego listopada 2011 roku. Kupiłem edycję kolekcjonerską, która zawierała dodatkowo płytę ze ścieżką dźwiękową i mapę prowincji Skyrim. Od razu zainstalowałem produkcję na moim sprzęcie. Czekanie na aktualizację Steam trwało dość długo, prawie 3 godziny. W międzyczasie zdążyłem przeczytać wszystkie recenzje gry w gazetach, które miałem, oraz w internecie. Dowiedziałem się, że gra z powodu swoich rozmiarów może zawierać znaczną ilość bugów, ale twórcy obiecywali wydać łatki poprawiające rozgrywkę. Mnie osobiście bugi w grach zazwyczaj nie przeszkadzają, o ile nie uniemożliwiają rozgrywki. Czekałem więc nadal.
Wreszcie, około północy , Steam zakończył update'a i mogłem wypróbować grę. Od razu po włączeniu gra zachwyciła mnie poprawioną grafiką, a w szczególności mimiką twarzy. Intro było zaskakująco dobrze zrobione, a główny wątek zaciekawił mnie od razu. Możecie się domyślić, że grałem, kiedy tylko miałem chwilę. Postanowiłem sobie, że przejdę grę tak jak poprzednie. Nawet postać i ścieżkę rozwoju ,,skopiowałem'' z poprzednich gier. Tradycyjnie był to Nord, wojownik, wyglądem przypominający trochę wiedźmina Geralta. W piątej odsłonie Elder Scrollsa było wszystko, co chciałem : interesujący wątek główny, mnóstwo questów pobocznych, ciekawi NPC-e, doskonale zaprojektowani przeciwnicy... Ale najbardziej urzekła mnie wizja Dovahkiina, Smoczego Dziecięcia, niezwyciężonego herosa, którego brakowało mi w porzednich odsłonach serii.
W Skyrima grałem długo, w końcu doszedłem do ostatniego pojedynku z Alduinem - władcą smoków. Było dość ciężko, ale w końcu znalazłem na niego technikę. Tak, wiem, używałem poradników, ale początkowo nie dawałem sobie rady. W końcu Alduin padł trupem. I tu się zdziwiłem: ciało smoka nie zniknęło, mimo, że powinno. Nie rozumiałem tego, ale w końcu uznałem, że to tylko jeden z bugów, którego nie naprawiono/ łatka patchująca do mnie nie dotarła. Pogodziłem się z tym i zacząłem przeszukiwać ciało smoka, tak jak to robiłem z każdym zabitym smokiem. Drop był prawie identyczny jak zawsze: około 300 zł, smocze łuski i kości i zbroja strażnika. Jednak tym razem w ciele smoka znajdowały się dwa przedmioty, a mianowicie Alduin's Head i Alduin's Hearth. Zdziwiło mnie to jeszcze bardziej, grałem w polską wersję językową, a nikt inny , na żadnym filmiku nie dostał takich przedmiotów. Po chwili przypomniałem sobie jednak, że wgrałem dużo modów, więc może był to efekt jednego z nich. Zabrałem itemki i wróciłem z Sovngardu do normalnego świata.
Po obejrzeniu scenki końcowej, gdzie Arngeir opowiedział mi o moim przeznaczeniu. Wreszcie gra była ukończona, a ja mogłem grać dalej ( dla nieogarniętych - Skyrim ma tryb sandbox ) . Poszedłem więc do mojego domku w Białej Grani, gdzie czekała Lydia. Tu zostawiłem część ekwipunku i postanowiłem przyjrzeć się dokładniej pozyskanym nietypowym przedmiotom. Alduin's Head był głową pokonanego smoka. Można było powiesić ją na ścianie jako trofeum, lub przekuć w kuźni i wytworzyć Sovngarde Helmet. Uznałem, że powieszę zdobycz na ścianie i zacząłem przyglądać się bliżej drugiemu artefaktowi. Alduin's Hearth wyglądał prawie jak serce Dremory, ale było większe i czarne. wyglądało na to, że to składnik alchemiczny. Postanowiłem go wykorzystać i stworzyłem pierwszą lepszą miksturę. Nazywała się ona ,,Dark Potion of Immortality". Domyślacie się pewnie , co sobie pomyślałem : Mody są zajebiste! Postanowiłem, że użyję tej mikstury przy pierwszej ciężkiej walce.
Walka ze smokiem przyszła szybko. Byłem w okolicy Zimowej Twierdzy, gdy zaatakował mnie Krwawy Smok. Pamiętając swoją obietnicę wypiłem miksturkę. Efekt bardzo mnie zdziwił, a mnie gry rzadko dziwią. Najpierw ekran rozbłysł ciemną czerwienią, a w głośnikach rozległ się ogłuszający ryk. Następnie moja postać wyrzuciła trzymany miecz , a w jej ręce pojawił się inny, złożony jakby z ognia. Sam Nord pokrył się podobną błyszczącą powłoką, a jego oczy rozbłysły czerwienią. Ucieszyłem się bardzo i ruszyłem do walki ze smokiem. Ku mojemu zaskoczeniu, po dwóch uderzeniach rozpoczął się finiszer. I właśnie on zdziwił mnie najbardziej. Był tak brutalny, że zacząłem się zastanawiać, czy autor moda nie był przypadkiem psychopatą albo sadystą. Moja postać wskoczyła na głowę smoka i zaczęła ciąć bez opamiętania. Krew lała się na wszystkie strony, a jej tekstura znacznie przekraczała graficzne możliwości gry. Byłem przerażony tym, jak postać zmasakrowała smoka. Kiedy skończył swoje ,,dzieło'' odwrócił się w moją stronę i wyszeptał ,,CZEKA CIĘ TO SAMO, JESTEŚ NASTĘPNY NA MOJEJ CZARNEJ LIŚCIE''. Po tych słowach wszystkie światła w moim domu zgasły, a telefon stracił zasięg. Komputer wyłączył się.
Teraz siedzę sam w ciemności. Ktoś łomocze do moich drzwi od pół godziny a ja czuję coraz wyraźniej swąd spalenizny. Mam wrażenie , że coś stoi tuż za mnwegfvybtwyeg7uwg7fg7w3qwerf
,,JEŚLI TO CZYTASZ TO WIEDZ, ŻE TY JESTEŚ NASTĘPNY NA MOJEJ LIŚCIE. DO ZOBACZENIA ZA CHWILĘ W TWOIM DOMU"

http://www.upiorne.pl/tekst/1813

Użytkownik black96 edytował ten post 14.05.2013 - 16:17

  • 2

#1192

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Żart stulecia
Nazywam się Carl. Jestem studentem psychologii. Nie pochodzę ze zbyt bogatej rodziny, więc aby mieć dobre mieszkanie muszę na to ciężko pracować. Niestety, niedawno mnie z tej pracy zwolniono. Wylądował bym pod mostem na szczęście, mogę być wdzięczny mojemu profesorowi, no może nie do końca. Załatwił mi on mieszkanie w akademiku lecz nie chciał się pewnie zbyt przepłacać, więc zasponsorował mi jedno ze słynnych akademickich mieszkań na poddaszu. Te trzy pokoje słynęły z tego, że były stare, zniszczone no i oczywiście z tego, że nikt w nich nie mieszkał. Istniała też pewna legenda o trzech nastolatkach, którzy w latach 80 zamieszkali tam i zostali brutalnie zamordowani ale mnie nie ruszają takie stare okoliczne historyjki.
Mój genialny nauczyciel był przynajmniej na tyle miły, że pozwolił mi wybrać w którym pokoju zamieszkam.
Wybrałem ostatni, coś mnie do niego ciągnęło mimo tego, że nawet tam nie zajrzałem.
Po otworzeniu drzwi, widok wybranego przeze mnie zakwaterowania mnie był najmilszy. Zniszczona podłoga, obdarte ściany, które i tak ledwo dostrzegałem bo było tam ciemno jak w dupie, a jedyne źródła światła to zabite belkami okno i mała żarówka zawieszona na środku pokoju.
Stare, żelazne łóżko, parę obdrapanych krzeseł. Jednak... było jeszcze coś. Stał tam niewielki stolik, na nim leżały czarny telefon i stary magnetofon do nagrywania dźwięku.
Postanowiłem się tym na razie nie przejmować tylko się tu lekko ogarnąć.
Kiedy już rozłożyłem walizki i miałem rozłożyć śpiwór ponieważ łóżko nie było zdatne do spania, kontem oka zauważyłem, że na dyktafonie jest coś nagrane.
Zupełnie zapomniałem o rozpakowaniu się. Siadłem na stołku przed magnetofonem. Zawahawszy się nacisnąłem „odtwórz pierwsze nagranie”

Nagranie 1
szum
szum
szum
szum
Halo ?
szum
szum
szum
szum
Jesteś tu ?
szum
szum
szum
Koniec: Nagranie 1

To co usłyszałem było dziwne. Jakaś dziewczyna... jej głos brzmiał jak głos jednej z tych zaginionych osób... ale to przecież niemożliwe i czemu pytała się...
Dobra spokojnie – pomyślałem – to tylko pewnie jakieś stare nagranie albo idiotyczny żart studentów.
Chciałem się zabrać za dalsze rozpakowywanie ale coś kusiło mnie aby nacisnąć „odtwórz następne nagranie”.

Nagranie 2
szum
szum
szum
szum
Czemu to robisz ?
szum
szum
szum
cichy szept
szum
szum
szloch kobiety
Dlaczego nie chcesz powiedzieć ?
cichy szept
głośniejszy szept
Koniec: Nagranie 2

- Cho ra ! Po co ja tego słuchałem. To na 100% jakiś żart.
Te szepty... to nie było normalne.
Uspokój się Carl. Zacznij się dalej rozpakowywać i połóż się.
Tej nocy nie spałem spokojnie, w mojej głowie słychać wciąż było te tajemnicze szepty i głos tej szlochającej dziewczyny.
Gdy rano się obudziłem, wszystko wyglądało normalnie. Nic się nie zmieniło. Podszedłem do drzwi, wciąż były zamknięte, więc nikt tu w nocy nie wchodził. Muszę przyznać, że iż się bałem to ta cała sprawa mnie wciągnęła. Postanowiłem dziś darować sobie zajęcia, zostać tu i przesłuchać tych taśm do końca. Ciekawe co sobie pomyśleli kiedy jeden z najporządniejszych uczniów nie przyszedł na uczelnie po tym jak spędził noc w rzekomo nawiedzonym pokoju. Hahaha chciałbym zobaczyć ich miny.
Usiadłem przed magnetofonem i już miałem odtworzyć kolejne nagranie kiedy nagle pomyślałem:
A co jeżeli tamci studenci którzy tu mieszkali również spotkali ten magnetofon, a co jeżeli to było właśnie powodem ich zgonów? Zobaczymy, muszę to odkryć.
Mój palec powoli nacisnął przycisk odtwarzania.

Nagranie 3
szum
szum
szum
szum
szloch
szum
szum
ile to jeszcze potrwa ?
ciche szepty
nasilające się szepty
Komos keduls kares
szloch
szum
szum
szum
szum
Koniec: Nagranie 3

- Co ? Komos... co ? Co to ma k wa znaczyć. Znam wiele języków ale tych słów nigdy przedtem nie słyszałem, są silnie akcentowane ale nie potrafię ich rozpoznać.
Zastanawiałem się czy mam to dalej ciągnąć, wciąż przyciskać przycisk „odtwórz następne nagranie” aż spotka mnie to co resztę ?
-Ja chyba popadam w paranoje !
Potem odtworzyłem 4 i 5 nagranie były tam tylko jakieś niezrozumiałe szepty i szlochanie. Miałem już tego dosyć. Zobaczyłem ostatnie 2 nagrania. Jedno nosiło tytuł: „The End” a drugie „Zadanie”.
Odtworzyłem nagranie „The End”.

The End
szum
szum
szum
zrobię to o co prosiłeś
szum
szum
szum
szum
dzwoni telefon
dźwięk podnoszenia słuchawki
szum
szum
Halo ?
szum
szum
Co jak to ?
To niemożliwe
odgłos rzuconej na stolik słuchawki
szum
nie nie nie
dlaczego mi to zrobiłeś?!
szum
szum
szum
krzyk
szum
szum
szum
szum
Koniec: The End

Ja: Hehe zapowiada się dobra zabawa.
Jak ja żałuję, że wtedy nie powiedziałem sobie:
Co ja mówię ? Co ja robię?
Zamiast tego odtworzyłem taśmę „zadanie”

Zadanie
szum
szum
szum
zabawmy się
szum
szum
jeżeli obejrzałeś już pozostałe nagrania
szum
szum
szum
to chcę abyś się ze mną pobawił
szum
szum
szum
dziś o 3.00 w nocy zadzwoni telefon
szum
szum
szum
odbierz go
szum
szum
szum
podaj imię i nazwisko
szum
szum
szum
i odłóż słuchawkę
szum
szum
szum
Koniec: Zadanie

Już nie mogłem się doczekać 3.00. Chciałem odebrać ten ch erny telefon i zobaczyć co się stanie.
3.00
Siedzę a ten telefon nie dzwoni. Ch era to rzeczywiście chyba tylko jakiś żart studentów.
Już miałem się położyć kiedy nagle, dźwięk telefonu rozległ się chyba na cały akademik. Szybko podbiegłem, podniosłem słuchawkę i powiedziałem:
Carl Wotson
Następnie szybkim ruchem ją odłożyłem. Z satysfakcją i chorym uśmiechem na ustach usnąłem.
Kiedy obudziłem się rano zauważyłem, że nagrywanie w magnetofonie jest włączone. Przewinąłem je na początek, i wprost nie mogłem uwierzyć w to co słyszałem:

Nagranie/1/s/3
szum z moim chrapaniem w tle
szum z moim chrapaniem w tle
szum z moim chrapaniem w tle
szum z moim chrapaniem w tle
szum z moim chrapaniem w tle
szum z moim chrapaniem w tle
witaj Carlu Wotsonie
szum z moim chrapaniem w tle
dziś wieczorem zadzwoni telefon
szum z moim chrapaniem w tle
po 3.00
szum z moim chrapaniem w tle
szum z moim chrapaniem w tle
szum z moim chrapaniem w tle
usłyszysz
szum z moim chrapaniem w tle
szum z moim chrapaniem w tle
to co usłyszeli wszyscy
szum z moim chrapaniem w tle
szum z moim chrapaniem w tle
szum z moim chrapaniem w tle
nagraj rozmowę
szum z moim chrapaniem w tle
szum z moim chrapaniem w tle
szum z moim chrapaniem w tle
Koniec: Nagranie/1/s/3

Ch era jasna !
Krzyknąłem sam do siebie.
Podbiegłem do drzwi. Były zamknięte na zasuwkę.
Można było je zamknąć i otworzyć tylko od środka.
Cokolwiek to było tu w nocy razem ze mną. Możliwe, że wciąż tu jest.
Siedziałem przestraszony, czekając na wieczór.
Kiedy była godzina 2.59, prawie zrzygałem się z przerażenia.
3.00 Czekam na ten pi rzony telefon.
Dzwoni...
Powoli podchodzę i podnoszę słuchawkę, włączając wcześniej nagrywanie.
-Halo ?
-Dobry pan wczoraj dzwonił. Proszę podać adres.
-Kim jesteś? Po co ci mój adres.
-Muszę dostarczyć zamówienie. Kim pan jest ?
-Jakie zamówienie.
-Zamówił pan trumnę z imieniem i nazwiskiem Carla Wotsona.
Zacząłem głęboko sapać, rzuciłem słuchawkę na stół. Zacząłem się cofać w stronę drzwi. Krzyknąłem:
-Kim jesteś !
Odpowiedziały mi jakieś niezrozumiałe szepty, a potem szyderczy śmiech.
Wiedziałem, że to już mój koniec. Chwila... podczas nie mogę się cofnąć, chyba w kogoś wszedłem.
To co potem czułem to jedynie potworny ból, a jedyne co mogłem z siebie wydać to krzyk.
Potem już więcej nic nie czułem, nie widziałem ale słyszałem. A ostatnie co usłyszałem to głos profesora.
-Dałeś się nabrać.

http://www.upiorne.pl/tekst/1804
  • 3

#1193

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Pasta już była...

http://www.paranorma...post__p__557230

Sprawdzaj proszę w wyszukiwarce zanim wkleisz coś nowego.
  • 0

#1194

JemPlacki.

    Król Benzenu

  • Postów: 28
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

"Deszcz"

Siedziała cicho w swoim pokoju i rozmyślał. Aż nagle przyszedł
deszcz. Lubiła deszcz. Zmywał z niej wszystkie problemy, zapominała o całym świecie. Pogrążała się w swoich myślach jeszcze bardziej. Zatapiała się w fantazjach.

Ale ten deszcz był inny. Czuła to. Nie powodował on przyjemnego
błogostanu. Wręcz przeciwnie, wyrywał z najgłębszych myśli i
powodował niepokój. W jego dźwiękach nie było można usłyszeć
cichej symfonii lecz przeraźliwy tupot. Jakby tysięcy stóp. A w
tle, tam gdzie dźwięki są na skraju złudzenia,przeraźliwy głuchy
ryk.Nie przypominający żadnego znanego człowiekowi. Był on
bardziej chaotyczny i krwiożerczy. Słysząc go dostawało się
gęsiej skórki, a nawet najodważniejsi chowali się pod kołdry.

Zaniepokojona dziewczyna weszła do łóżka i próbowała zasnąć.
Starając się zlekceważyć dziwny deszcz. Wmawiała sobie że to
umysł robi jej figle, ale w głębi duszy wiedziała że to nie złudzenie.

W środku nocy coś ją obudziło. Jakiś szmer. Zignorowała go i
próbowała dalej spać. Dźwięk się powtórzył, tym razem
wyraźniej. Po kilku chwilach dało się słyszeć tupot. Deszcz
ciągle padał.

Przerażona dziewczyna wstała z łóżka. Tupot zdawał się być
coraz bliżej. Jej pies nagle zeskoczył z łóżka i pobiegł w
stronę korytarza, zatrzymując się w progu. Najeżył się,
obnażając kły.Był gotów do ataku. Nagle skoczył.

Przez chwilę można było słyszeć szczekanie i warczenie. Ale po
chwili przerodziły się w pisk, aż w końcu i ten ucichł.

Dziewczyna chwyciła za telefon. Przykładając słuchawkę do ucha,
usłyszała tylko głuchy sygnał. Rzuciła telefonem i chwyciła za
komórkę. Tupot zdawał się być tuż za ścianą, było też już
słychać przeraźliwy krzyk. Komórka była rozładowana, dziewczyna
w ataku paniki chwyciła za ozdobny, metalowy świecznik leżący na
stole.

Drzwi lekko się uchyliły. Nagle coś nimi szarpnęło wyrywając je
z zawiasów. Ryk był już tak głośny że bez trudu można było go
wychwycić spośród innych dźwięków. Przerażona dziewczyna
zaczęła krzyczeć. Nagle zauważyła ruch w miejscu gdzie przed
chwilą stały drzwi. Dostrzegła w nich dziwaczną istotę.
Poruszającą się na 4 kończynach, całkiem łysą i z zapadniętymi
oczodołami. Wydawała przeraźliwy ryk, który mimo że cichy,
włączał ukryte instynkty. Które pobudzały każdą komórkę
ciała do ucieczki.

Dziewczyna cofnęła się, opierając się plecami o ścianę. Bestia
skróciła dystans dzielący ich, wyciągając swój ogromny jęzor w
jej kierunku. Jakby chcąc skosztować ofiarę przed pożarciem.

Potwór zerwał się, okazując wielkie kły. A skulona dziewczyna
krzyczała zasłaniając się świecznikiem.

Gdy nagle wszystko ucichło. Nie było już słychać kroków, ani
ryku. W ciszy dało się tylko wyłapać szybki oddech młodej
dziewczyny, wtulonej w róg pokoju.

Deszcz przestał padać. Zza okna wyjrzało słońce.

---

Autorka: Mocha @ http://mochaccino.bl...toryjka-deszcz/

"Josif"

Po raz pierwszy seks uprawiałam mając czternaście lat. Nikomu nigdy o tym nie opowiadałam, ale chyba już czas się tym podzielić.

Josifa poznałam przez swojego starszego brata, Masona. Pracowali razem zmywając naczynia we włoskiej restauracji niedaleko naszego domu. Pamiętam dzień, w którym mój brat po raz pierwszy wrócił z tej pracy - podekscytowany opowiadał o swoim nowym koledze.

- Ma osiemnaście lat i rzucił szkołę kilka lat temu. Ma **** głęboką osobowość. Kiedy wychodzimy na zewnątrz zapalić, potrafi rozmawiać o wszystkim. Mówimy o filozofii i o tym, jak **** są ludzie... widział też już niejedno...
- To super, Mase - powiedziałam.
- On naprawdę mnie słucha, wiesz? Jest pierwszą osobą, która rozumie moje pokręcone poczucie humoru - opowiadał mój brat drżącym głosem, kiedy ja odrabiałam lekcje.

Cieszyłam się szczęściem Masona, bo nigdy nie miał zbyt wielu kolegów; odstawał od innych i często go gnębili w szkole. Nauczyciele określali go jako "utalentowanego" albo "ekscentrycznego", ale nawet jako czternastolatka wiedziałam, że to tylko zamienniki słowa "pieprznięty". Kochałam swojego brata, ale wszyscy wiedzieliśmy, że nie był "inny".

Dlatego właśnie byłam tak zaskoczona, kiedy Mason przyprowadził Josifa do domu pewnej nocy. Josif miał w sobie to coś; niewątpliwie był "fajny". Miałam do niego respekt.

Powiedział mi, że dorastał w Serbii, a do Kanady przeprowadził się z rodzicami, kiedy miał 12 lat. Opowiadał o wszystkim, czego nienawidzi w naszym systemie edukacji i jak to rzucił szkołę, kiedy miał szesnaście lat. Od tamtej pory ciężko pracował, żeby wspomóc rodziców.

Dla mnie był ucieleśnieniem "kozaka". W pełni rozumiałam, dlaczego mój brat go podziwiał. Kiedy Josif przychodził, zakładałam najładniejsze sukienki i próbowałam z nim flirtować, mimowolnie rumieniąc się jednocześnie. Nie było tajemnicą, że mi się podobał. Jednak nie tylko ja byłam nim oczarowana, cała moja rodzina również go uwielbiała. Przez wiele tygodni zapraszaliśmy go do naszego domu na niedzielną kolację.

Kiedy nagle przestał przychodzić, byłam załamana. Obwiniałam Masona, że go wystraszył. Byłam pewna, że mój brat wyszedł na dziwoląga; Josif przejrzał na oczy i nie chciał się już nim kolegować.

Pewnej nocy dostałam SMSa z nieznanego numeru:

"Chcesz się spotkać? Jestem niedaleko."

"A kto pisze?"

Po chwili otrzymałam odpowiedź. To był Josif.

Nogi mi zmiękły na myśl, że chciał się spotkać. Odpisałam mu:

"Tak, chcę, bardzo, ale jutra mam szkołę i rodzice nie pozwolą mi być poza domem po 22:00."

"Nie szkodzi. Oboje już śpią. Wyjdź przez okienko w piwnicy. Spotkamy się za domem."

Miał rację. Słyszałam chrapanie ojca dochodzące z sypialni rodziców. Odpisałam mu:

"Spotkamy się, ale tylko na chwilę."

Przecisnęłam się przez piwniczne okno, tak jak poinstruował mnie Josif. Po cichu przemknęłam przez podwórze. Kiedy zobaczyłam Josifa stojącego na dróżce zauważyłam, że coś w nim się zmieniło. Wyglądał inaczej, niż koleś, który przychodził do nas tak wiele razy. Jego twarz była niewyraźna, prawie nierozpoznawalna.

- Cześć, maleńka - powiedział głosem, którego nigdy wcześniej nie słyszałam.

Podszedł i złapał mnie za rękę.

- Chcę cię zabrać w pewne miejsce. - Na jego ustach pojawił się wymuszony uśmiech.

Szliśmy w ciszy prawie 3 kilometry.

W końcu dotarliśmy do odosobnionego składu drewna. Było tajemniczo cicho i okropnie zimno; zaczęło padać i się trzęsłam.

- Co będziemy robić? - zapytałam go.

Nie odpowiedział. Chciałam od niego odejść, ale nie pozwolił mi. Zaczął ciężko oddychać. I bardziej starałam się wyrwać, tym mocniejszy był jego uścisk.

- Wracajmy - błagałam go. - Proszę, Josif.
- Nie będziesz tego żałowała, zaufaj mi - powiedział i zaczął ciągnąć mnie w kierunku zalesionego obszaru.

Zaczęłam krzyczeć.

- Puszczaj. Proszę! Pomocy!

Natychmiast zostałam uciszona. Josif wepchnął mi w usta jakąś szmatę. Mogłam wypchnąć ją językiem, ale zakleił mi usta taśmą. Wyciągnął sznur z kieszeni i zaczął zawiązywać mi ręce za plecami. Przez cały czas powtarzał:

- To będzie tego warte, to będzie tego warte.

Następnie pchnął mnie i upadłam na kolana. Wyszeptał mi do ucha:

- Chciałem cię **** odkąd byłaś małą dziewczynką.

To wszystko, co pamiętam z tamtej nocy.

Obudziłam się w szpitalu następnego dnia. Całe ciało mnie bolało; nadgarstki miałam posiniaczone, a na żółtej, szpitalnej bieliźnie zauważyłam plamy krwi.

Kiedy moja matka weszła do sali, upadła na kolana i zaczęła płakać.

- Tak mi przykro, skarbie, nie spodziewaliśmy się, że stanie się coś takiego. Tak mi przykro, że przydarzyło się to tobie... Chyba nigdy sobie tego nie wybaczę - powiedziała moja matka trzymając mnie w ramionach.
- To nie twoja wina, mamo - powiedziałam. Nigdy nie widziałam jej tak cierpiącej. Obie płakałyśmy. - Najważniejsze, że go złapali. Proszę, powiedz, że Josif siedzi za kratkami.

Moja matka spojrzała na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.

- Nie, skarbie - powiedziała wciąż zanosząc się łzami.
- Co? Czemu? To on mnie zabrał. Zabrał mnie ubiegłej nocy. On... zaprowadził mnie do składu drewna, a potem do lasu... i on... on mnie zgwałcił! - zaczęłam krzyczeć.
- Josif... Josif wrócił do Serbii miesiąc temu - powiedziała trzymając moją dłoń.

Nie wierzyłam jej.

- Nie... Byłam z nim w nocy. On... To on mi to zrobił. To był Josif, a ja... Ja mam nawet wiadomości od niego na dowód - płakałam i sięgnęłam po telefon.

Moja matka szlochała. Nie rozumiałam; przecież spędziłam noc z Josifem. Dlaczego mi nie wierzyła?

Zaczęłam się pocić. Całe moje ciało drżało. Byłam sina ze złości; nie mogłam pozwolić, aby uszło to Josifowi na sucho.

- To nie był Josif - powiedziała cicho moja matka, spoglądając mi w oczy. - Twój brat popełnił samobójstwo ubiegłej nocy, Beth, zaraz po tym, gdy ci to zrobił.

---

Tłumaczenie: Lestatt Gaara @ http://paranoir.pl/josif/
Autor: HoldenCaulfield7 @ Reddit NoSleep

(CC) BY-NC-ND 3.0 ˆ

Dołączona grafika

/Shi
  • 3



#1195

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Łapcie kilka SCP, mam nadzieję, że się Wam spodobają :)

Identyfikator podmiotu: SCP-127
Klasa podmiotu: Bezpieczne
Specjalne Czynności Przechowawcze: SCP-127 uważany jest za obiekt nie bardziej niebezpieczny niż zwyczajna broń palna tego rodzaju. Jednakże, w związku z nadzwyczajnymi właściwości artefaktu, o ile nie jest aktualnie wykorzystywany, obiekt należy przechowywać w Szafie Na Broń 7-C, w stanie zawieszenia w wodzie bogatej w wapń oraz proteiny. W tym czasie, jedynie zespół badawczy przydzielony do SCP-127 posiada dostęp do obiektu.
Opis: Na pierwszy rzut oka, SCP-127 wygląda jak standardowy pistolet maszynowy MP5K. Testy wykazały, iż za wyjątkiem powłoki zewnętrznej, całość pistoletu jest organiczna i żywa. Amunicja do SCP-127 początkowo przypominała ludzkie zęby, jednakże testy DNA "pocisków" nie ujawniły powiązań z żadnym znanym gatunkiem żyjącym na Ziemi.
SCP-127 posiada dwa ustawienia: półautomatyczne i automatyczne (podczas przełączania pomiędzy nimi, usłyszeć można wyraźne jęki). Kiedy "magazynek" broni zostaje opróżniony (zwykle 60 strzałów), wyrost nowego zapasu amunicji zajmuje od 3 do 5 dni. Próby usunięcia magazynka okazywały się bezskuteczne - element najprawdopodobniej jest na stałe przymocowany do pistoletu.
Aktualnie, wszystko wskazuje, iż SCP-127 nie jest w stanie dokonywać replikacji (skany obiektu wykazały, iż nie zawiera on widocznych organów reprodukcyjnych) i nie wymaga niczego poza wodą, wapniem oraz proteinami.
SCP-127 został zlokalizowany w domu pana Jamesa ‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡. W nocy, 17 listopada 1991 roku, pan ‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡ został znaleziony martwy na wskutek ataku serca. Raport koronera poświadcza, iż pan ‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡ umarł około rana 8 listopada, lecz jego zaginięcie zostało zauważone dopiero ponad tydzień później. Nie wykryto żadnych komplikacji ani nietypowych okoliczności prowadzących do jego zgonu. W związku z obszerną kolekcją broni pana ‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡, ATF oraz FBI zostały powiadomione o potrzebie zebrania tejże. SCP-127 został odkryty podczas przeprowadzania testów oraz katalogowania, co doprowadziło do jego zabezpieczenia przez Agentów SCP.
Dodatek: Dnia ‡‡/‡‡/199‡, przeklasyfikowano podmiot do kategorii Bezpieczne.



Identyfikator podmiotu: SCP-010
Klasa podmiotu: Bezpieczne
Specjalne Czynności Przechowawcze: Obiekty skadające się na SCP-010 przechowywane są w ponumerowanych pudełkach w zabezpieczonym kompleksie. Mogą nosić je jedynie przedmioty testu.
SCP-010 nie można wyjmować z przechowania poza eksperymentami.
Opis: SCP-010 składa się z sześciu najwyraźniej identycznych żelaznych obroży z metalowymi znacznikami z numerami i jednym zdalnym pilotem. Pilot oznaczony jest jako SCP-010-1, obroże jako SCP-010-2 do SCP-010-7. Obroże zawierają skomplikowane układy elektroniczne i zasilane są małymi bateriami (5 mm średnicy, 2 mm grubości) 100V. Baterie te można ładować wielokrotnie.
Pilot zdalnego sterowania to ciężka czarna skrzynka przypominająca stareg typu radio z prymitywnym niebieskobiałym wyświetlaczem i ponad setką niepodpisanych przycisków a także gałką strojeniową. Metodą prób i błędów wyznaczono częstotliwości wszystkich sześciu znalezionych do tej pory obroży. Na obudowie znajduje się podpis w języku rosyjskim oraz logo przedstawiające pracowników budujących piramidę. Żadna oficjalna rosyjska korporacja ani agencja rządowa nie używa takiego logo ani nazwy.
Umieszczenie obroży na szyi człowieka i zapięcie jej pozwala na kontrolowanie każdego jej ruchu przy użyciu pilota. Jest on także zdolny do wywołania reakcji nadnercza oraz aktywacji lub deaktywacji układu współczulnego. Najbardziej nietypową cechą obroży jest ich wpływ na morfologię ciała. Pozwalają użytkownikowi pilota zmienić kształt ofiary w sposób najwyraźniej ograniczony jedynie poziomem znajomości języka programowania pilota.
Dodatek 010-1: Historia: SCP-010 odnaleziono w piwnicy samotnie mieszkającego mężczyzny w zachodnich Stanach Zjednoczonych podejrzanego o uprowadzenie. Kiedy policja przeszukiwała dom, znaleziono SCP-010 i kilka martwych ciał. Jedno ze zidentyfikowanych ciał należało do tego mężczyzny, inne do kilku różnych zagubionych osób. Przyczyna śmierci została określona jako grupowe samobójstwo, jednak widoczne były wyraźne ślady walki.
Dodatek 010-2:
Próba 1: SCP-010-2 rozebrano na części, które następnie opisano i wykonano zdjęcia, po czym złożono ponownie.
Efekt: SCP-010-2 nadal działa.
Próba 2: skonstruowano SCP-010-8 identycznie do budowy SCP-010-2, jednak zastępując część niedostępnych elementów najbliższymi zamiennikami.
Efekt: SCP-010-8 nie działa.
Próba 3: Niedostępne elementy wydobyto z SCP-010-2 i umieszczono w SCP-010-8.
Efekt: SCP-010-2 przestaje działać po usunięciu elementów, SCP-010-8 działa.
Próba 4: Przywrócono elementy do SCP-010-2. Dostępne elementy w SCP-010-2 zamieniono losowo z identycznymi replikami.
Efekt: SCP-010-2 po przywróceniu elementów znów działa. Zmiana elementów posiadających identyczne repliki nie zmienia funkcjonalności. Wymiana uszkodzonego tranzystora skróciła czas reakcji na polecenie z pilota o 12%.
Dodatek 010-3: SCP-010 działa najskuteczniej przy wykonywaniu nieskomplikowanej pracy fizycznej niż przy innych zadaniach. Logo ma znaczenie. -dr ‡‡‡‡‡


Identyfikator podmiotu: SCP-018
Klasa podmiotu: Bezpieczne/Euclid
Specjalne Czynności Przechowawcze: SCP-018 musi być przechowywane w specjalnym metalowym ograniczniku o wymiarach 1x1x1 metr pokrytym specjalną syntetyczną ściółką. Metalowa kostka jest zanurzona w kanistrze z polietylenu o wymiarach 10x10x10 m.
Jeśli SCP-018 próbuje się uwolnić z danego pudła, polietylenowy ogranicznik wpłynie na aktywność kinetyczną aż do przywrócenia poprawnej jej wartości, która ma zastosowanie przy odzysku personelu. Personel który trzyma komorę z SCP-018 musi nosić specjalne opancerzenie i aparaturę do oddychania, zanim otworzą kanister.
Jeśli obiekt wydostanie się, personel powinien zabezpieczyć się w oddzielnym pomieszczeniu lub odizolować SCP-018, aż do momentu przybycia zespołu powstrzymującego.
Opis: Obiekt wygląda jak "Super Piłka" firmy O-Wham z 1969. Ma sześć centymetrów średnicy i jest koloru czerwonego. Została znaleziona przy ‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡ ‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡ przez firmę która została zatrudniona aby posprzątać w magazynie, gdzie znajdował się towar firmy Wham-O.
Zaobserwowano że SCP-018 może odbijać się na niespotykaną wysokość. Początkowo uważano, że to zwykła zabawka, lecz obiekt był w stanie odbić z się z efektywnością równą 200% (np. gdy upuścimy obiekt z wysokości 1 metra, odbije się na 2 metry, po upadku odbije się na 4 itd.). Piłka szybko stała się niebezpiecznym pociskiem, osiągając prędkość ponad 100 km/h przy czym niszcząc mienie i raniąc pięć osób w mieście ‡‡‡‡‡‡.
Kula została odnaleziona po kilku dniach w pobliskim jeziorze ‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡ oraz została zabrana przez personel SCP. Ze względu na prędkość obiektu i całkowitego zaskoczenia przez jej ofiar, żadna historia próby zatuszowania faktów nie była wymagana.



Identyfikator podmiotu: SCP-103
Klasa podmiotu: Euclid
Status podmiotu: Odzyskany
Specjalne Czynności Przechowawcze: SCP-103 nie wymaga aplikacji żadnych szczegółowych ani ścisłych procedur bezpieczeństwa. Jeżeli SCP-103 zacznie okazywać niepokój lub zachowanie nieobliczalne, należy przemieścić go do pomieszczenia o wymiarach 5 [m] : 5 [m], gdzie przeprowadzone zostanie badanie lekarskie.
NIEWAŻNE. Szczegóły w Dodatkach 103-a oraz 103-b.
SCP-103 należy utrzymywać w medycznie indukowanym stanie wegetatywnym, aby zapewnić łagodność zabezpieczenia. Obiekt należy utrzymywać w stanie żywym z regularnymi [USUNIĘTO] upewnić, że nacięcia się nie goją, utrzymując jamę brzuszną SCP-103 otwartą przez cały czas. Fundacyjny Zestaw Medyczny Klasy Czwartej musi być używany przez wszystkich pracowników wchodzących w interakcje z SCP-103.
Wszystkie [ZMIENIONO] SCP-103 muszą zostać spopielone. Wzbronione jest dokonywanie kontaktu z elementami lub substancjami usuniętymi od SCP-103 bez środków ochronnych.
Opis: SCP-103 wygląda na zwyczajnego mężczyznę mającego około czterdzieści pięć lat. Wzrost osobnika wynosi 190 [cm], waga wskazuje 100 [kg]. Podmiot urodził się 19‡‡ w ‡‡‡‡ ‡‡th. Obecnie podmiot nie posiada żyjących krewnych.
Podmiot zgłosił się do niewielkiego, lokalnego szpitala w połowie kwietnia o godzinie około 21:30. Podmiot wyjaśnił lekarzowi, że nie jadł od tygodni, pomimo tego nie odczuwał efektów głodu. Po pobieżnym badaniu dowiedziono, iż SCP-103 znajduje się w idealnym stanie zdrowotnym pomimo tej przypadłości. SCP-103 wyjaśnił medykom, że nie czuł potrzeby odżywiania się.
Po pozyskaniu i przebadaniu SCP-103, wychodzi na to że wszelkie obiekty stałe i płynne wchodzące w kontakt z wnętrzem żołądka SCP-103, gwałtownie znikają. Pomimo przypadłości, SCP-103 znajduje się w idealnym stanie zdrowia. Aktualnie nie wiadomo, w jaki sposób SCP-103 pozyskuje składniki odżywcze, których ludzie potrzebują do przeżycia, ani gdzie zapewnione pożywienie znajduje się po konsumpcji. SCP-103 nie wydala żadnych resztek pokarmowych. SCP-103 donosił o poczuciu pragnienia [co zrobiłby każdy "normalny" człowiek], w związku z tym każdego ranka o godzinie 06:30 należy dostarczyć mu standardową chłodziarkę zawierającą 12 butelek świeżej wody źródlanej. SCP-103 nie wykazuje żadnych oznak wrogości wobec personelu, okazjonalnie konwersuje z pracownikami i uczestniczy w sesjach gier planszowych zapewnianych przez personel.
Szczegóły w Dodatku 103-b.
Dodatek 103-a: Żaden dotychczasowy test nie skutkował pozyskaniem istotnych informacji. Nieprawdopodobnie jest założenie, jakoby przyszłe testy miały nas nauczyć czegokolwiek nowego. Projekt zakończony. Podmiot wypuszczony, ale musi przebywać pod obserwacją oraz brać udział w comiesięcznych badaniach lekarskich. SCP-103 otrzymał środki do wejścia w kontakt z pracownikami Fundacji gdyby przypadłość uległa zmianie. Logi badawcze zostają zabezpieczone.
Dodatek 103-b: Dnia ‡‡/‡/‡‡‡‡, SCP-103 zgłosił się do medycznej placówki Fundacji. Zaobserwowano, iż tym razem SCP-103 wymiotował dużą ilością krwi: ponad ‡‡ litrami. Rodzaj krwi z wymiotów nie odpowiadał rodzajowi krwi podmiotu, ani [USUNIĘTO]. Dokonano próby wypompowania krwi z żołądka, co było bezowocne w związku z ilościami produkowanego płynu. W ciągu ‡ godzin, przepływ krwi zmalał. Niedługo po tym, medycy Fundacji przeprowadzili eksploracyjny zabieg chirurgiczny.
Po otwarciu jamy brzusznej SCP-103, Doktor Yun odnotował "kilka uwypukleń wzdłuż zewnętrznego wyścielenia żołądka, tworzących ludzką twarz". Kiedy Doktor Yun dokonał próby przeprowadzenia biopsji, uwypuklenia "... nagle opadły, wskazując iż są odciskami ciała obcego wewnątrz żołądka."
(Doktor Yun został poinstruowany do kontynuacji procedury eksploracyjnej, którą wykonał zachwycająco. Jego zniechęcenie został odnotowane i zostanie użyte jako dowód podczas przesłuchań Nadzorcy ‡‡‡‡‡‡‡ w sądzie wojskowym.)
Kiedy żołądek został otwarty, [USUNIĘTO]ilar do Cestoid[USUNIĘTO] włączając w to Doktora Yun, Asystenta Badawczego Simsa oraz Asystenta Badawczego Renfielda. Niedopatrzenie medycznego Nadzorcy ‡‡‡‡‡‡‡ jest aktualnie omawiane.
SCP-103 został zaklasyfikowany jako Euclid i ponownie zabezpieczony zgodnie ze zaktualizowanymi protokołami bezpieczeństwa.



Identyfikator podmiotu: SCP-022
Klasa podmiotu: Euclid
Specjalne Czynności Przechowawcze: Drzwi grobowca zostały wstawione po incydencie z 022-827 do pieczętowania SCP-022. Drzwi muszą pozostać zamknięte przez cały czas, jedynym wyjątkiem to pojawienie się instancji SCP-022-1. Oryginalne drzwi od SCP-022 zostały zniszczone w czasie incydentu 022-827, próby zastąpienia drzwi kończyły się z niepowodzeniem. Kamery bezpieczeństwa zostały zainstalowane w celu monitorowania przypadków SCP-022-1.
W przypadku wystąpienia SCP-022-1 uaktywni się, zautomatyzowany system spalania do momentu opuszczenia SCP-022. W tym momencie drzwi mogą być odblokowane przez ekipy czyszczące. Jeżeli zautomatyzowane systemy nie zniszczą wystąpienie SCP-022-1, to zespoły reagowania muszą wejść i zneutralizować to. Pod żadnym pozorem nie może wejść żaden żywy człowiek do SCP-022 z wyjątkiem pracowników klasy-4 do celów testowych. Pracownicy klasy-4 mogą także rozkazywać instancji SCP-022-1, może zostać pojmany i osadzony, jednakże nie mogą zostać wypuszczeni z pomieszczenia zamkniętego SCP-022.
Opis: SCP-022 jest to kostnica znajdująca się w piwnicy [USUNIĘTO] Szpitala w Wielkiej Brytanii. Aż do 198‡, nie zostały zgłoszone ani jedne nietypowe zdarzenie w kostnicy. Doniesienia o dziwnej aktywności zostały po raz pierwszy otrzymane w listopadzie 198‡. Obszar ten został wkrótce poddany kwarantannie przez Fundację, z oficjalna historia to, że cały budynek został nawiedzony. Powodem nagłej anomalii jego dziwnych własności budynek pozostaje przedmiotem badań.
Okresowo, przypadkowa szuflada w kostnicy otwiera się z zwłokami przykrytymi prześcieradłem. Po około sześciu minutach z otwartej szafki, zwłoki zaczynają ożywiać i próbują wyjść z kostnicy. W tym momencie, trup otrzymuje oznaczenie SCP-022-1. W niektórych przypadkach zwłoki są zbyt uszkodzone albo rozłożone aby z powodzeniem wyjść z SCP-022 albo nawet wstać ze stołu, na którym leżą. W tym przypadku, SCP-022-1 zwykle będzie walczyć i szarpać się na stole do czasu gdy wygaśnie. Przypadek SCP-022-1 powinien pozostać na stole, następnie stół przesunąć do tyłu do szuflady, która wtedy zamyka się. Raporty wskazują, że zapach spalonej tkanki jest odczuwalny natychmiast po takim wydarzeniu.
Źródło energii, która podtrzymuje SCP-022-1 jest obecnie nieznana. Przypadek nie oddycha, nie je, ani nie śpi, a ich ciała nie produkują ciepła. Analiza SCP-022-1 nie wykazała żadnych nieprawidłowych organy lub obecności substancji chemicznych, zwłoki wydają się być w pełni ludzkie.
Przypadki także posiadają siłę fizyczną, która przekracza sile normalnych ludzi. Choć bezpośrednie badania wykazały się problematyczne, naukowcy szacują wzrost wytrzymałości na około 500 N (112 funtów), jest to więcej niż mogło by przyjąć ludzkie ciało . Analitycy ustalają, czy efekt ten jest połączony z nieznanym źródłem zasilania lub czy jest to zupełnie odrębne zjawisko.
Gdy części ciała są oddzielone od SCP-022-1, część z największą masą zachowuje swoje skutki; wszystkie pozostałe elementy stają się obojętne. Zniszczenie głowy lub mózgu nie zabija SCP-022-1, zamiast tego części dolne oraz kończyny nadal są żywe. Całkowite zniszczenie tkanki wydaje się być jedyną skuteczną metodą zakończenia wystąpień SCP-022-1. Pozostawione same przypadki SCP-022-1 po prostu wygasają; wszelki ruch ustaje i wydaje się, że stają się normalnymi zwłokami ponownie. W zależności od tego jak uszkodzone jest ciało tempo rozkładu może być różne, może trwać to od dwóch dni do trzech tygodni.
Śledztwo ujawniło, że ciała służące jako SCP-022-1 pasują do opisu skradzionych zwłok z kostnic w całym kraju. Mechanizm tego transferu jest obecnie badane.
Dodawanie jakikolwiek nowych spraw o SCP-022 do tej pory okazało się niemożliwe do spełnienia. Każdy obiekt, który wchodzi do SCP-022 znika wkrótce po przejściu przez drzwi, nie pozostawiając żadnych śladów. Dotyczy to również obiektów nieożywionych i próbkach biologicznych. Patrz załączniki 022-001 i 022-002.
Tak długo, jak Przypadek SCP-022-1 posiada funkcjonalne usta, język i tchawice, jest w stanie komunikować się w pełni z badaczami. Zobacz Log 022-751.
Dodatek 022-001: Wniosek został złożony, aby utworzyć nowe wejście do SCP-022 poprzez usunięcie części ściany południowej. Poproszono o zatwierdzenie postępowania.
Dodatek 022-002: Stos materii został odkryty na podłodze bezpośrednio nad SCP-022. Okazało się, że pomieszczenie zawiera wszystkie rzeczy, które zostały wysłane przez SCP-022, z wyjątkiem ludzi. Wszystkie materiały pojawiły się złamane i zużyte. Elementy metalowe były pokryte dużą ilością rdzy, a wszystkie części biologiczne były w różnym etapie rozkładu. Badania wykazały, że czas pomiędzy włożeniem obiekt do SCP-022 i pojawieniem się go ponownie powyżej jest to dokładnie 183 sekund. Ludzie, którzy wchodzą, jednak si nie pojawiają . Zamiast tego, ludzie wydają się stawać zintegrowane z kostnicą, a później przeobrażać się jako przypadki SCP-022-1.



Identyfikator podmiotu: SCP-024
Klasa podmiotu: Euclid
Specjalne Czynności Przechowawcze: Ze względu na charakter, SCP-024 nie może zostać przeniesiony do bezpiecznej strefy, dlatego środki bezpieczeństwa powinny zostać umieszczone na miejscu. Aby ukryć lokalizację, SCP-024 będzie posiadał co najmniej pięć otaczających go identycznych replik. Ciasny obwód bezpieczeństwa musi zostać zachowany wokół związku SCP-024 przez cały czas, z oddzielnymi zespołami zabezpieczeń strzegących SCP-024 i jej replik. Żaden z zespołów bezpieczeństwa, z wyjątkiem kierowników zespołów, zostanie poinformowany o miejscu SCP-024. SCP-024 Jest zabezpieczony magnetycznie zamykającymi hutniczych i żelbetowych drzwiami oraz pancernymi ścianami, aby zapobiec włamania.
Pod żadnym pozorem nie wolno wprowadzać żadnych pracowników ochrony lub naukowców do strefy SCP-024. Tylko pracownicy klasy-D posiadają prawo wjazdu i tylko wyłącznie do celów naukowych. Wszyscy naukowcy mogą obserwować i eksperymentować z SCP-024 ze zdalnego laboratorium obserwacji. Każdy pracownik, starając się wyjść z zdalnego laboratorium obserwacji lub wejść do SCP-024 bez uprzedniej zgody pracowników poziomu 4 musi być natychmiast zatrzymany i zwolniony.
W wypadku włamania lub zagrożeniu prawdziwej naturze SCP-024, cały związek musi zostać zniszczony poprzez wyspecjalizowane ładunki umieszczone na miejscu.
Opis: SCP-024 jest to opuszczona scena nagraniowa, która należała do ‡‡‡‡‡‡‡‡‡. Jednakże, SCP-024 został opuszczony w 19‡‡, niestety nie wiadomo czy jego szczególne właściwości objawiły się przed lub po jego opuszczeniu. SCP-024 znajduje się w samym sercu ‡‡‡‡‡‡‡‡‡, ‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡, a początkowo została odkryta, gdy grupa młodych nastolatek włamała się do opuszczonego miejsca. Z zeznania samotnego "Zwycięzcy" przez policję, wystarczyło aby Fundacji przejęła SCP-024.
Po wejściu do SCP-024, użytkownicy natychmiast zostali powitani przez anonimowego spikera, który komunikował się z nimi przez mikrofon i jest on w stanie usłyszeć i zrozumieć ludzki głos w ramach SCP-024. Spiker poinformował "zawodników", że wzięli udział w teleturnieju, w którym uczniowie mogą wygrać wspaniałe nagrody, ale również ostrzegają, że gra będzie bardzo niebezpieczne, i że przegrany nigdy nie opuści SCP-024. W tym momencie spiker pozostawił zawodnikom wybór czy chcą pozostać w SCP-024. Zawodnicy, którzy zaakceptują będą nadal uczestniczyć w grze, a ci, którzy odmówili zostaną odrazu wydaleni z SCP-024. Zawodnik, który wygra mecz lub zrezygnuje z udziału nie może wejść ponownie do SCP-024, jej wejście jest zabezpieczone przez niewidzialną i nieprzenikliwą barierę.
Zawodnicy po akceptacji zostaną doprowadzeni do właściwej gry. Styl, kompozycja i wygląd gry zawsze zmienia się za każdym razem, ale gra jest zawsze wokół długiego placu przeszkód po którym zawodnicy mogą się poruszać. Ponadto zasady także mogą się różnic. Niektóre gry mogą wyłonić tylko jedynego zwycięzcę, a inne zachęcić do tworzenia zespołów, aby wygrać mecz. Najczęściej, przeszkody w tych gier wahają się od bardzo łagodnych do bardzo niebezpiecznych i zagrażających życiu. Jako zawodnicy próbują negocjować kurs, spiker będzie stale aktualizować ich status i aktywnie uczestniczyć w grze, często dając porady, rozmawia z zawodnikami, a nawet dodaje nowe reguły. W trakcie gry, przeszkody stają się znacznie bardziej niebezpieczne i trudne do pokonania i nie jest to zaskakujące, aby wszyscy zawodnicy dali rade go przejść. Jeżeli takie zdarzenie się wydarzy, spiker będzie wyrażał smutek z braku zwycięzcy i SCP-024 wyłącza się, zresetuje się tylko wtedy, gdy nowa partia zawodników wejdzie do pomieszczenia.
Wszelkie próby "złamania zasad", takich jak napaść na innych zawodników i celowe omijanie przeszkód spodka się z ogromną przemocą. Spiker wywoła nie uczciwego zawodnika, który będzie szybko i mocno wysunięty z gry przez "Strażników Studia". Te strażniki natychmiast pojawią się w SCP-024, gdy zostaną wezwani przez spikera i znikaną, gdy nie są potrzebne. Zawodnika już nikt wiecej nie zobaczy drugi raz.
Gdy zwycięzca zostanie uznany, on/ona otrzyma losową nagrodę. Inni zawodnicy, którzy przeżyli kurs ale nie potrafili wygrać zostaną ogłoszeni przez spikera przegranymi. Światła zgasną i zwycięzca natychmiast pojawi się poza SCP-024 ze swoją nagrodą podczas gdy przegrani całkowicie znikną.
Jednak najbardziej tajemniczy aspekt SCP-024 jest to, że po każdej grze, kaseta lub płyta pojawia się w skrzynce poza głównym wejściem SCP-024. To nagranie jest kompletnym zapisem całej gry, który zawodnik wcześniej grał, chociaż zwycięzcy twierdzili, że nigdy nie widzieli żadnych kamer i urządzeń rejestrujących wewnątrz SCP-024. Ponadto, bardziej dziwne jest to że, można zobaczyć wiwatującą publiczność studia. Nawet zwycięzcy twierdzili, że nie widzieli żadnej publiczność wewnątrz SCP-024.
Dodatek 1: Jak dotąd, lista nagród dla zwycięzców nie jest ograniczona i obejmowała: nagrody pieniężne, elektronike, różne dobra konsumpcyjne, samochody, kolekcje, pełne opłacenie wakacji do różnych krajów, [USUNIĘTO]. Dokładne badanie tych nagród potwierdziły, że są one całkowicie prawdziwe oraz nie posiadają niezwykłych zdolności lub cech. Wydaje się, że nie ma żadnego wzorcu jaką nagrodę dostanie zwycięzca.
Dodatek 2: W próbie śledzenia gdzie "przegrani" są zabierani, zamontowano GPS z nadajnikiem radiolokacyjnych na osobnikach D-124 do D-135, gdy osobnik D245 został wysłany do SCP-024. Gdy przegrał wszystkie sygnały z nadajników zostały utracone. Czy to dlatego, że latarnie zostały zniszczone lub dlatego, że przegrani zostali przetransportowano do obszaru, którego GPS nie może zlokalizować.
Dodatek 3: Życie spikera w ramach SCP-024 wydaje się być całkowite rozumne i świadome wydarzeń, które odbywają się zewnątrz. Podczas testu grupy D523, który składał się tylko z Dr. ‡‡‡‡‡‡‡‡, spiker zaangażował się w rozmowę z Dr. ‡‡‡‡‡‡‡‡. Analiza rozmowy wykazała, że większość tematów jest skupiona wokół pop kultury i informacji przekazywanych za pośrednictwem telewizji, sugerując, że SCP-024 może mieć jakoś dostęp i interpretować sygnały telewizyjne. Obniżając całą moc i linie sygnałowe, jak również usuwając jakiegokolwiek potencjalne odbiorniki radiowe posiadające na wyposażeniu SCP-024, nie wpływa w jakikolwiek sposób. Gdy stało się jasne, że nie ma innych zawodników którzy będą brali udział, spiker uprzejmie wyprosił Dr. ‡‡‡‡‡‡‡‡ z SCP-024 i zaproponował mu powrót z większą ilością zawodników.
Dodatek 4: Spiker wykorzystuje Strażników studia do egzekwowania zasad lecz różnią się one wyglądem za każdym razem. Jeśli pojawią się, to zawsze będą ubrani w sposób, który pasuje do tematu toru przeszkód. Jedyne wspólne cechy wszystkich strażników to, to że posiadają wygląd humanoidalny, a ich umiejętności to nagle pojawiają się i znikają oraz posiadanie nadludzkiej siły, a ich twarz zawsze jest ukryta pod maską lub nakryciem głowy. Jednak wygrani twierdzili, że strażnicy nie mają wyraźnego kształtu ani żadnej formy wewnątrz SCP-024, za to wydają się jakby byli olbrzymami, zagadkowymi postaciami, które porywają przestępcę.
Notka od Administracji: Przydział pracowników Klasy-D do doświadczeń z wykorzystaniem SCP-024 został ograniczony aż naukowcy mogą udowodnić w swoich raportach, że potrzebują pracowników do rzeczywistych doświadczeń, a nie tylko dla osobistej rekreacji. Widziałem nagrania i trzeba przyznać, że są zabawne, na pewnym poziomie, ale są granice. To nie jest tak, że pracownicy Klasy-D rosną na drzewach, wiesz?.
O5-04

http://scp-wiki.pl/O...kty_tłumaczone

Użytkownik black96 edytował ten post 16.05.2013 - 18:30

  • 2

#1196

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Enjoy :)

Budzik
Kiedy byłem dzieckiem, podczas jednych świąt Bożego Narodzenia bardzo chciałem dostać budzik pod choinkę. Nie pamiętam dokładnie czemu, może by poczuć się doroślej poprzez wstawanie z budzikiem, by zrobić ważne rzeczy. W czasie tamtych świąt otworzyłem prezent od babci. Był to jeden z tych staromodnych, nakręcanych zegarów. Byłem zachwycony, nakręciłem go i już się cieszyłem myśl o następnym dniu. Tej samej nocy zegar się popsuł, a ja się załamałem. W ramach pocieszenia mama zabrała mnie do sklepu i kupiła mi nowy, tym razem na baterie. Był dwustronny, można było ustawić dwie różne strefy czasowe i dwie różne godziny budzenia (było to lata przed pojawieniem się smartfonów i zaawansowanych budzików elektronicznych). Także ten popsuł się następnego dnia. Zacząłem się martwić, że nie dane mi posiadać budzika. Mama zabrała uszkodzony zegar na wymianę. Sprzedawca wyjaśnił zasady reklamacji w bardzo zawiły sposób, ale krótko mówiąc mama mogła dostać kolejny budzik pod warunkiem, że nie będzie już miała możliwości jego wymiany, jeśli i ten się popsuje. Dostałem zegar z wbudowanym radiem, najcudowniejsza rzecz, jaką mogłem sobie wówczas wyobrazić. Czułem się, jakby to była moja ostatnia szansa. Położyłem się do łóżka i nastawiłem budzenie na 06:00.
O poranku usłyszałem piszczenie alarmu zegara. Wiedziałem już, że moje życzenie się wreszcie spełniło. Miałem ten budzik przez przeszło 20 lat, aż pewnego dnia mnie nie obudził.
Radio nie odbierało zbyt dobrze, więc w zasadzie nigdy go nie używałem. Okazjonalnie próbowałem złapać jakąś stację kręcąc tunerem i machając anteną, gdy nie chciało mi się wstawać i włączyć radia na szafce. Jednak przez większość czasu radio włączam przypadkiem naciskając któryś z guzików, kiedy szukam czegoś w nocy po omacku. Tak potrafi wtedy ryknąć szumem, że aż podskakuję.
Coś dziwnego zaczęło się dziać z zegarem w ubiegłym tygodniu. Była noc, a ja akurat wchodziłem do mojej sypialni. Zobaczyłem czerwone światło, więc założyłem, że to telefon podłączony do ładowarki, którego akurat szukałem. Okazało się, że to radio w budziku, ustawione na jedną z zaprogramowanych stacji. Pomyślałem, że musiałem je jakoś włączyć przypadkiem i wcisnąłem wyłącznik. Następnego dnia znów zauważyłem światło, więc po prostu je wyłączyłem.
Dziwnie zaczęło się robić trzeciego dnia. Zacząłem się zastanawiać, co się właściwie dzieje. Zdałem sobie wówczas sprawę, że zegar był wyciszony, a ja nigdy tego nie robiłem, uznałem to za dość dziwne. Wyłączyłem go i udawałem, że nic się nie stało.
Kolejnego dnia, wczoraj, znów zobaczyłem czerwone światło. Nie potrafię wyjaśnić czemu, ale z jakiegoś powodu zdecydowałem się pogłośnić. Usłyszałem szum, ale w tle był też męski głos.
NIE OTWIERAJ DRZWI
Zapewne była to jakaś stara opera mydlana w stylu tych, które puszczają na NPR późno w nocy.
NIE OTWIERAJ DRZWI, ponowił prośbę głos. Powtarzał to zdanie cały czas.
Dziwne. Wyłączyłem radio i wróciłem do swoich zajęć.
Później, tej samej nocy, kiedy kładłem się spać, rzuciłem mimochodem okiem na okno w sypialni. Koleś, który mieszka nade mną szedł właśnie do swojej ciężarówki. Wyglądał na spiętego, jakby był zły czy coś. Pewnie stracił kolejnego ze swoich zmotoryzowanych kumpli. Nie zamierzałem się w to zagłębiać i położyłem się. Wtedy usłyszałem szum.
NIE OTWIERAJ DRZWI
Przecież nawet nie dotknąłem szafki nocnej.
NIE OTWIERAJ DRZWI
W tym samym momencie ktoś zaczął walić do drzwi. Była prawie północ. Kto chciałby się ze mną widzieć o tej porze? Czy to takie pilne? Znów usłyszałem swój budzik.
NIE OTWIERAJ DRZWI
Zmroziło mnie to. Nie mam pojęcia czemu, ale wbrew swojemu instynktowi nie sprawdziłem, o co chodzi. Położyłem się na łóżku, aby nikt mnie nie zobaczył przez okno. Pozostałem w bezruchu przez przynajmniej pięć minut. Potem usłyszałem syreny policyjne, a łomot u drzwi ustał.
Odwróciłem się w stronę mojego budzika, on także się wyłączył. I znów pukanie do drzwi, ty razem już normalne.
- Policja, proszę otworzyć. - powiedział jeden z funkcjonariuszy.
Wstałem i podszedłem do drzwi. Policjant zapytał mnie, czy znam mężczyznę, który stał przy nich, zakuty w kajdanki. To był facet z góry. Zidentyfikowałem go, a oni mi powiedzieli, że jest podejrzany o pięć morderstw w okolicy. Sąsiad widział go dobijającego się do moich drzwi z siekierą w ręku i zadzwonił po policję. Powiedzieli, że gdybym otworzył, to zapewne byłbym już martwy.
Podziękowałem im za przybycie i aresztowanie go. Wróciłem do środka i położyłem się na łóżku. Odwróciłem się w stronę mojego zegara. Ten zegar, to była ostatnia szansa na spełnienie mojego życzenia, towarzyszył mi bez awarii przez całą szkołę średnią, treningi zapasów, egzaminy w koledżu i podczas porannych zmian w szpitalu. To chyba coś więcej, niż zwykły budzik, może jakiegoś rodzaju anioł stróż?
-----
Tłumaczenie: Lestatt Gaara @ http://paranoir.pl/budzik/
Autor: zimmer199 @ Reddit NoSleep



Ukochana

Siedzę spokojnie w szpitalu patrząc jak moja luba śpi. Wsłuchuję się w jej miarowy oddech. Obserwuje jak jej klatka piersiowa podnosi się i opada. Podnosi się i opada.
Nie jestem jej chłopakiem, rodziną ani mężem.
Kocham ją. Wszyscy bogowie i demony tego świata przysięgną że kocham się. W mojej pięknej Dorotce. Ukochanej.
Ukochanej która wielokrotnie odrzucała moje zaloty. Która nie chciała mnie znać. Która groziła mi policją, jeśli nie zostawię jej w spokoju. Która specjalnie poszła do innej szkoły w innym mieście, by jak najdalej być ode mnie.
Ale co mogę poradzić. Kocham ją. I wiem że ona też mnie kocha ale nie pokazuje tego. Wcześniej nie pokazywała bo wolała być sama. Być szczęśliwa, będąc nieszczęśliwą. A teraz nie może tego pokazać bo jest w śpiączce.
Jakiś drań, sadysta i ostatni **** wstrzyknął jej narkotyk o nazwie "Żywa śmierć". Nie szukajcie informacji o tym narkotyku. Nic nie znajdziecie. Powstał on z wymieszanych resztek po amfetaminie, kokainie, cracku i marihuanie. W małej dawce, tak około 5-7 miligramów pobudza pewne regiony mózgu sprawiając że błędnik zaczyna wariować, miewamy halucynacje oraz czujemy super siłę. Jest to jeden z najdroższych narkotyków. Kosztuje on 17,000$ za miligram.
A jeśli dawka przekroczy 7 miligramów, to wtedy mózg robi przysłowiowy restart i wgrywa od nowa system operacyjny przy otwartych oczach
I to właśnie spotkało moją Dorotkę. Śpi teraz. A raczej jest w śpiączce. Od trzech lat.
I ja od trzech lat przychodzą do niej, do szpitala. Zostałem jej osobistym pielęgniarzem. NFZ nie stać na to a jej rodzina nie potrzebuje "manekina" w domu.
Od razu podpisali zgodę na to bym się nią opiekował. Codziennie przychodzę do jej pokoju w szpitalu. Rozbieram, myję, ubieram, przewracam w łóżku by nie miała odleżyn. Czytam jej książki by nie czuła się sama. Mówię jej. Rozmawiam z nią. Podstawiam jej kaczkę i wynoszę jej nieczystości.
Spędzam praktycznie cały wolny czas w szpitalu u niej. Osiem godzin w robocie i godzina w domu by się umyć i coś zjeść.
A tak to śpię w szpitalu, z Dorotką w jednym łóżku jak jest noc. Pielęgniarki i lekarze nie wchodzą do pokoju podczas obchodu. Przyzwyczaili się do mojej obecności.
Dzięki czemu przeżyliśmy swój pierwszy raz. A nawet kilka razy. Narkotyk sparaliżował praktycznie wszystkie procesy, w tym też odpowiedzialny za płodność mojej ukochanej. No ale trudno. Nie planowałem mieć dzieci w najbliższym czasie. A że musiałem użyć wazeliny to już inna sprawa.
Opowiadam Dorotce o wszystkim co się dzieje. O wszystkim
Lekarze mówią że to bez sensu, że ona mnie nie słyszy i nie czuje.
Sęk w tym że ona wszystko czuje.
A raczej wszystkim wydaje się że jest w śpiączce.
Ale ja znam prawdę. Przeprowadziłem własne śledztwo. Efektywniejsze niż policja
Tak naprawdę ma sparaliżowany układ ruchowy. Nie może nic zrobić. Nic a nic. Jest sama, zamknięta w swojej małej główce i obserwuje świat. Jej źrenice nie reagują na światło ani jej oczy nie mogą się ruszać. Ale widzi wszystko i słyszy wszystko. I czuje wszystko.
Tylko ci głupi lekarze myślą że ona jest w śpiączce i śpi z otwartymi oczami.
Cztery lata już jest w śpiączce. Jeszcze kolejne cztery i wybudzi się z niej. No chyba że dostanie kolejną dawkę narkotyku.
Biedna dziewczyna.
Tak bardzo ją kocham.
Rozbieram ją z pidżamy. Pora na kąpiel. Nagą biorę na ręce i niosę do wanny. Woda już jest gotowa. Specjalnie daję lodowatą wodę by potem mieć pretekst by ją masować.
Kładę do wanny. Delikatnie myję jej blond włosy i twarz. Dotykam kącika jej warg gdzie znajduje się malutka blizna. Patrze w jej oczy. Widzę jej wzrok. Beznamiętny. Zaczynam myć jej ramiona. Kolejna blizna po tym jak zaatakował ją pies. Na nadgarstku czai się blizna po próbie samobójczej. Jej piersi i tors jak zwykle idealne. Dochodzę do jej łona. Za chwile gąbką dotrę do jej najintymniejszego punktu. Docieram. Zauważam coś niepokojącego.
Dostała okresu! Widzę na gąbce krew. Wiedziałem że jej mózg jest sprawniejszy niż przeciętnego człowieka, ale żeby tak szybko wgrał system operacyjny? Żeby tak szybko zaczął pracować i przywracać podstawowe funkcje organizmu?Jestem zaskoczony.
No ale przezorny zawsze ubezpieczony. Idę do torby. Zawsze na takie chwile trzymam w torbie dziesięć miligramów "Żywej Śmierci" w strzykawce....
-----
http://www.facebook....?ref=ts&fref=ts

Wulgaryzmy
/Shi

  • 3

#1197

Neluka.
  • Postów: 24
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Wartościowy Post

OKNA

Ale ciekawa strona! A ja mam historię, która na pewno was zainteresuje.

Wydaje mi się, że zanim zacznę, należy się Wam kilka słów wprowadzenia. Otóż mam małego bzika na punkcie broni, survivalu, wyposażenia taktycznego, lornetek, latarek i tak dalej. Sprzętu mam od groma, a perełką mojej kolekcji jest karabin Remington 700 (w Rosji można go zupełnie legalnie kupić po pięciu latach posiadania wiatrówki). Mam do niego też dwie bardzo dobre lunety - jedną mocniejszą, a drugą słabszą. Nie, nie jestem żadnym psychopatą, powiedzmy, że lubię się czuć przygotowanym na nieprzyjemności w tych niespokojnych czasach. Tyle, jeżeli chodzi o wstępne wyjaśnienia.

A oto i sama historia. Pewnego razu zdarzyło mi się wynająć mieszkanie w jednym z północno-wschodnich rejonów Moskwy. Zrobiłem to z absolutnej konieczności, nie zamierzałem zostawać tam długo, więc umowę podpisałem tylko na kilka miesięcy. Mieszkanie znajdowało się na ostatnim piętrze dwunastopiętrowego wieżowca, a widok z okien byłby wspaniały, gdyby nie jedno "ale" - naprzeciwko, w odległości może dwustu metrów, stał inny dwunastopiętrowiec, poza którym praktycznie nic ze swoich okien nie widziałem. Mieszkanie było bardzo tanie, nie było w nim nawet telewizora. Internetu także nie zamierzałem podłączać, przecież i tak niebawem miałem opuścić to miejsce. Przyznacie więc rację, że nie było tam zbyt wielu rozrywek. Do tego, jak na złość, pracy, którą w międzyczasie podjąłem, okazało się mniej niż pierwotnie przypuszczałem. Spędzałem więc wieczory czytając, a potem, gdy słońce już zaszło, brałem karabin i zaczynałem bawić się w "oglądanie" - rozrywkę tę wynalazłem sobie już trzeciego dnia. Nastawiałem lunetę, patrząc na ulicę, dostrajałem ją do różnych obiektów, a raz czy dwa zajrzałem przypadkowo do kilku okien - i jakoś tak się wciągnąłem. Przyciągnąłem do okna biurko, postawiłem na nim Remingtona i przez szczelinę w zasuniętych zasłonach zacząłem poznawać mieszkańców domu naprzeciwko.

Macie zupełną rację, jeżeli w tym momencie myślicie o mnie źle. Nie ma nic dobrego w oglądaniu ludzi w celowniku lunety, nawet jeżeli jest ona przykręcona do niezaładowanego karabinu, ale, cholera, kiedy raz już spróbowałem, nie mogłem się powstrzymać. A poza tym, blok naprzeciwko był istną wylęgarnią świrów. Szybko mi się znudził gość z szóstego piętra, który całymi wieczorami zwykł oglądać pornole. Moimi ulubieńcami stali się za to chuchro-karateka z dziewiątego, który co wieczór urządzał sobie w kuchni bezlitosny trening, oraz para z siódmego. Parka ta była niesamowicie namiętna, przez te kilka dni, podczas których ich obserwowałem, uprawiali seks chyba na wszystkie sposoby, jakie znam, i wcale nie wyglądali, jakby kończyły im się pomysły. Do tego chyba nie wiedzieli, jak się wyłącza światło w ich sypialni, a podglądać ich można było bez końca - naprawdę wiele można się było od nich nauczyć. Byli jeszcze pijacy, interesujący tylko podczas burd, rozwódki z dziećmi, kilka mniej więcej normalnych rodzin, oraz dużo innych ludzi. Ale nie o nich będzie tu mowa.

Pewnego razu przypadkowo spojrzałem w okno na ósmym piętrze, na które wcześniej jakoś nie zwróciłem uwagi. Zobaczyłem prawie pusty pokój, oświetlony przez jedną jedyną lampę, wiszącą na suficie. Drzwi były porządnie zamknięte, a w kącie stało łóżko, na którym w jogińskiej pozie siedział człowiek. Zwrócił moją uwagę swoim bezruchem, postanowiłem więc na chwilę się przy nim zatrzymać. Był zwrócony plecami do okna i wpatrywał się w ścianę. Strasznie chudy, blady i wysoki, jego kompletnie łysa głowa wydawała się nieproporcjonalnie wielka. Nie miał na sobie ani koszulki ani majtek. Patrzyłem na niego może z pięć minut, a następnie przesunąłem celownik na ścianę, w którą się wpatrywał. Na tyle, na ile mogłem stwierdzić, ściana była pusta - żadnych obrazków ani ozdób, wypłowiała tapeta tu i ówdzie obrywała się od ściany. Obejrzałem sobie pokój - również nic ciekawego, dwa krzesła, stoliczek ze stertą gazet, stary fotel, a przed łóżkiem na podłodze mały dywanik. Na zamkniętych drzwiach zauważyłem kilka dziwnych pionowych linii - i to wszystko. Uznałem, że gość sobie po prostu medytuje i nie należy się po nim spodziewać niczego specjalnego. Przeniosłem się więc do mojego ulubionego karateki, który właśnie rozpoczął rozgrzewkę przed kolejnym treningiem. Po jakichś dwóch godzinach, gdy nieletni mistrz oraz nieposkromiona parka zakończyli swoje występy, zajrzałem dla porządku jeszcze w okno jogina. Siedział wciąż w tej samej pozie, patrząc w ścianę. Wytrzymałem pół minuty, schowałem karabin i poszedłem spać.

Tak w zasadzie pewnie bym i o tym zapomniał, gdybym po kilku dniach znów przypadkiem nie zajrzał w to okno. Nie dostrzegłem niczego nowego i to mnie z jakiegoś powodu rozgniewało. Wtedy już na serio liczyłem, że każdy z lokatorów domu naprzeciwko ma do dyspozycji coś, co może dostarczyć mi rozrywki. A ten typ po prostu sobie siedział i gapił się w ścianę. Chociaż mógł się nie gapić tylko spać na siedząco. A może nie żył? Może to lalka albo manekin? A może naprawdę kopnął w kalendarz? Medytował, medytował i świat astralny w końcu upomniał się o niego. Bardzo się zainteresowałem tą sprawą. Patrzyłem na niego całą godzinę - nie ruszył się. Lalka jak nic. Tym bardziej, że taki chudy, wysoki, łeb wielki, skóra blada, a ręce prawie do kolan... Nie ma takich ludzi! No ale co ta lalka robi sama w tym pokoju? Rekwizytornia jakaś? A gdzie inne rzeczy? Czemu tam nikt nie wchodzi? Mieszkanie jest puste? A kto w takim razie zapalił światło? Popatrzyłem w okna sąsiednich mieszkań. Na prawo mieszkała rodzina z dwoma maleńkimi dziećmi, na lewo - światła zgaszone, nic nie widać. Spoko. Chciałem popatrzeć na coś innego, ale jakoś tego wieczoru ani karateka, ani zakochana para, broniąca ciągłości gatunku mnie nie zaciekawili.

Następnego dnia wróciłem z pracy trochę wcześniej i od razu zerknąłem w lunetę. Siedzi, dziad jeden. W tej samej pozycji. Chociaż nie, trochę się obrócił. Czyli że jednak coś tam się ostatecznie dzieje.

Gapiłem się cały wieczór, nie wychodziłem nawet do toalety. Siedzę twardo. On też. Gapi się w ścianę. Zdawałoby się, że trochę oddycha. Gdy rozbolały mnie oczy, machnąłem ręką i poszedłem spać.

Rano przed pracą spojrzałem znowu. Bez zmian.

Obserwowałem go cały tydzień. Kilka minut rano, kilka godzin wieczorem. Raz na jakiś czas jego położenie zmieniało się minimalnie, ale jak i kiedy - tego nie widziałem. Pewnego dnia wróciłem z pracy i zobaczyłem, że ma w łóżku zmienioną pościel! Wtedy postanowiłem objąć go całodobową obserwacją.

Męczyłem się z tym cały wieczór, ale rezultat mnie zadowalał. Karabin na dwójnogu wycelowałem w okno, a do lunety przy pomocy statywu przystawiłem obiektyw kamery, która nagranie przesyłała bezpośrednio do laptopa. Będzie można potem zobaczyć, co dzieje się przez te kilka godzin, kiedy ja jestem w pracy. Rano sprawdziłem wszystko jeszcze raz dokładnie, a po naciśnięciu REC na kamerze wyszedłem z domu.

Pierwszego dnia czekało mnie rozczarowanie. Kamera zapisała wszystko poprawnie, jogin osiem godzin przesiedział na łóżku, nie ruszając się. Ledwo starczyło mi cierpliwości, aby powtórzyć wszystko następnego dnia.

Za drugim razem poszczęściło mi się. Wieczorem, przeglądając taśmę, zobaczyłem jak o 14:17 drzwi do pokoju się otwierają i wchodzi kobieta z tacą w rękach. Na początku pomyślałem, że pewnie przyniosła mu jedzenie, ale na tacy prawie nic nie było, widziałem tylko jakiś woreczek i kilka małych pudełek. Powoli podeszła do jogina i postawiła tacę przed nim na łóżku. Następnie jakiś czas stała i patrzyła na niego. Myślałem, że rozmawiają, ale gdy się przyjrzałem, okazało się, że jej usta się nie ruszają. Po chwili zaczęła pocierać jego lewą rękę, a następnie na kilka sekund pochyliła się nad nim. Co robiła dokładnie, nie sposób było powiedzieć, bo zasłaniały jego plecy, ale wyglądało to na zastrzyk. W każdym razie, takie odniosłem wrażenie. Później jakoś specyficznie, bokiem, podeszła do okna, uchyliła je i zapaliła papierosa. Gdy spaliła, zamknęła okno, zabrała tacę i rakiem wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Nic więcej się nie działo. Oderwałem się od monitora, zerknąłem w lunetę - w pokoju wszystko było tak, jak na ostatnich kadrach nagrania. Gdyby nie kamera, nie wiedziałbym nawet, że ktoś tam przychodził.

Przejrzałem nagranie jeszcze raz. Było w nim coś dziwnego, nawet strasznego. Chociaż zdawałoby się, że wszystko jest jasne. Na łóżku siedzi blady, chudy jak szczapa koleś, prawdopodobnie upośledzony, odwiedza go jego opiekunka, robi mu zastrzyk, pali papierosa i wychodzi. Obejrzałem nagranie jeszcze jeden raz. I jeszcze. I do niczego nie doszedłem. Spojrzałem jeszcze raz przez lunetę na gościa (siedzi, dziadyga), i poszedłem spać.

W ciągu następnego tygodnia, wykorzystując swój mały system inwigilacji, stwierdziłem, że:
a) kobieta z tacą przychodzi do pokoju raz na dwa dni, około 14-15, robi zastrzyk, pali papierosa i wychodzi;
b) prawdopodobnie poza tym w pokoju nie dzieje się zupełnie nic!
Stawało się to moją obsesją. Po pierwsze, nie widziałem, jak i kto zmienia mu prześcieradła. Po drugie, zrozumiałem, co dziwnego było w zachowaniu tej kobiety. Widziałem, jak trzy razy odwiedza go w pokoju, ale ani na sekundę nie odwraca się do niego plecami.

***

Śledziłem ich kilka ładnych tygodni, z pracy o mało mnie nie wyrzucili. W tym czasie jeszcze raz zmieniono mu pościel, ale tego nie widziałem. Musiało to być w nocy, kiedy spałem. Zauważyłem też, że kilka razy w tygodniu kobieta z mieszkania gdzieś wychodzi na 30-40 minut. Widziałem ją, jak wychodzi z klatki i wraca z kilkoma reklamówkami. Kilka razy udało mi się wypatrzeć dokąd idzie - szła do najbliższego warzywniaka, a w drodze powrotnej zachodziła do apteki. Próbowałem się dowiedzieć, co tam kupuje, ale paragon zawsze zabierała ze sobą, a obsługi pytać nie chciałem.

Raz na dwa dni przychodziła do niego do pokoju, robiła zastrzyk, paliła papierosa, wychodziła. Ani na sekundę nie spuszczała go z oczu. Jego pokoju nauczyłem się na pamięć. Dużo myślałem o paskach na drzwiach, o obdartych tapetach. Otóż na drzwiach była to po prostu zdarta farba. Obdarło ją to samo, co i tapety - jego paznokcie. Nie było na to najmniejszego dowodu, ale innego wyjaśnienia nie mogłem znaleźć. Zacząłem się go bać. Patrzyłem na niego przez lunetę, godzinami wgapiałem mu się w potylicę, a on po prostu sobie siedział w łóżku w kącie. Dziwne to było uczucie, patrzeć, jak w mieszkaniu obok małe dzieci bawią się i skaczą na tapczanie, a za ścianą, raptem kilka metrów od nich, siedzi ten potwór.

Miałem wrażenie, że powinienem coś z tym zrobić. Ale co? Wezwać milicję? Co im powiedzieć? Przyjadą, zastukają do drzwi, nikt im nie otworzy - i co potem?

Nękało mnie to. Jednego wieczoru w kafejce przekopałem cały Internet, ale oprócz klasycznych strasznych historyjek nie znalazłem niczego (chociaż zdaje się, że jedna pasta o tym nawet coś wspominała). Próbowałem też się czegoś dowiedzieć od mieszkańców bloku, ale najprawdopodobniej nikt nic o nim nie wiedział. Ostatecznie zdecydowałem się na najgłupszą rzecz w moim życiu.

Dobrze się do tego przygotowałem. Wziąłem ze sobą kilka moich najlepszych noży, rewolwer gazowy, maskę, aby w razie czego schować twarz, wytrychy, latarkę, petardy dla odwrócenia uwagi, a także świecę dymną. Pochowałem to wszystko po kieszeniach, starając się, aby nie wyglądało to podejrzanie i żebym nie brzęczał przy każdym ruchu, następnie wyszedłem na ulicę, siadłem na ławce przed klatką i czekałem. Gdyby wtedy rutynowo wylegitymowali mnie milicjanci, miałbym ogromne problemy. Czasem nawet żałuję, że tak się nie stało.

Najśmieszniejsze jest to, że siedząc tak wtedy na tej ławce, nie miałem zielonego pojęcia, co tak właściwie chcę zrobić.

Po jakichś czterdziestu minutach zauważyłem, że kobieta z tego mieszkania wyszła z klatki i skierowała się swoim zwyczajem w stronę sklepu. Pół godziny miałem na pewno. Wstałem i wszedłem do tej samej klatki.

Gdy wszedłem na ósme piętro, zobaczyłem, że drzwi na korytarz są otwarte. Wszedłem i znalazłem się pośrodku słabo oświetlonego korytarza, którego jeden z końców był niesamowicie zagracony. Wzdłuż ścian stały rozmontowane metalowe szkielety łóżek, rower bez kół, łyżwy, sanki, jakieś zakurzone pudła, potrzaskane meble, a do tego wózek inwalidzki. Z jakiegoś powodu to on właśnie przykuł moją uwagę.

Obliczywszy, że drzwi do interesującego mnie mieszkania znajdują się dokładnie w tym zagraconym końcu korytarza, wstrzymałem oddech i ruszyłem w tamtą stronę. Oto i są - drzwi obite brązową sklejką, mieszkanie numer 41. Klamka, dziurka od klucza, wizjer - nic specjalnego. Stanąłem kilka metrów od drzwi, starając się pozbierać myśli. Co ja tutaj robię? Co mam zamiar zrobić? Dygocząc, tępo patrzyłem to na drzwi, to na wózek inwalidzki. Po chwili zdałem sobie sprawę, że oprócz własnego ciężkiego oddechu słyszę coś jeszcze. Wstrzymałem oddech i przysłuchałem się.

"Szszwaark... szszwaark..."

Dźwięk dochodził zza drzwi mieszkania numer 41 i wyraźnie się zbliżał. Zanim zdążyłem go jakoś zidentyfikować, zanikł. Zapadła pełna napięcia cisza. Myśli w mojej głowie powoli zaczęły się układać. Dotarło do mnie, że to, co słyszałem, to były jego kroki. Podszedł do drzwi i stoi za nimi. Nosz k**, pewnie jeszcze patrzy na mnie przez wizjer!

W tym momencie klamka zaczęła się szybko obracać, a na drzwi ze środka coś bardzo mocno naparło, sądząc po tym, jak zatrzeszczały. W tym momencie, delikatnie rzecz ujmując, zabrakło mi odwagi i wybiegłem stamtąd ile sił w nogach. Jak zszedłem z ósmego piętra - nie pamiętam, na pewno było to bardzo szybko. Wziąłem się w garść dopiero pod klatką. Miałem jeszcze na tyle oleju w głowie, żeby nie iść od razu do siebie, a przejść się chwilkę między blokami, zmylić ślady. W domu byłem po dziesięciu minutach. Od razu wbiegłem do pokoju, złapałem za karabin i wycelowałem w jego okno.

I wtedy przeraziłem się jeszcze bardziej. Stał za oknem, skrobał paznokciami po szkle, i niech mnie kule biją, jeżeli nie wpatrywał się prosto we mnie. Widziałem go tylko przez sekundę, ale tego, co zobaczyłem, nie zapomnę nigdy. Chude, kościste ciało, przez białą jak papier skórę prześwitywały kości, wydłużone ręce zakrzywionymi palcami skrobią szkło, a na ogromnej, praktycznie białej, bezwłosej głowie potworna twarz, pozbawiona nosa. Dwoje wielkich, czarnych oczu i usta bez warg. Ruszał rękami, usta mu się otwierały i zamykały, zostawiając na szkle śliskie ślady, a oczy były wpatrzone we mnie. Czułem to spojrzenie.

Mimo, że mój mózg w tym momencie był sparaliżowany przez strach, to ciało wiedziało, co robić. Jak we śnie, odskoczyłem od okna i rzuciłem się do szafy, gdzie trzymałem pudełko amunicji. Dziesięć sekund później wróciłem z załadowanym już Remingtonem. Było mi wszystko jedno, co będzie potem. Zarepetowałem, złożyłem się i wziąłem okno na cel. Jednak jedyne, co ujrzałem w lunecie, to zaciągnięte zasłony.

***

Z mieszkania wyprowadziłem się tego samego dnia. Zapłaciłem właścicielowi, nie pytał o nic, a ja byłem mu za to wdzięczny. Skupiłem się na pracy, przeżyłem kilka miesięcy i zacząłem o tym zapominać. Czasem jednak o nim myślę. Zrozumiałem, dlaczego siedział twarzą do ściany - tak go posadzono. Specjalnie, aby nie widział innych ludzi. Kim on jest? Nie wiem. Czy jest niebezpieczny? Wydaje mi się, że ekstremalnie.

Czasami widuję go w snach. Drapie w moje drzwi, a ja patrzę na niego przez wizjer. Karabin za każdym razem chybia.

Nie podoba mi się to, że on mnie wtedy widział. Czy się boję? Mam broń i umiem się bronić, ale skłamałbym, jeśli powiedziałbym, że się nie boję.

  • 21

#1198

Voidfarrow.
  • Postów: 8
  • Tematów: 2
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

NIEBEZPIECZNY GRÓB


Droga Eriko.


Nie śmiej się. To nie jest zabawne. Wiem, że słyszałaś tę historię od naszych znajomych, ale powinnaś usłyszeć ją z mojej perspektywy.

Jak pewnie wiesz, przybyliśmy tutaj by zbadać średniowieczny cmentarz, natknęliśmy się tutaj na drewnianą trumnę. Większość dnia zabrało nam, by unieść ją na wysokość krawędzi dołu. Opuściliśmy ją trochę do ziemi, jednak ześlizgnęła się i uderzyła z hukiem w dno grobu. To właśnie wtedy usłyszeliśmy syczący dźwięk dochodzący z trumny. To wtedy profesor krzyknął: "Uciekajmy!", a my rozproszyliśmy się w poszukiwaniu kryjówki.

Zdaje się, że byłam około 33 stopy od trumny, gdy EKSPLODOWAŁA! Coś miękkiego uderzyło w tył mojej kurtki. Siła uderzenia rzuciła mnie na kolana, ale bądź spokojna, nie zrobiłam sobie krzywdy.

Wstałam i zdjęłam kurtkę, by sprawdzić, co mnie trafiło. Wgapiałam się w kurtkę. Średniowieczna, lepka, miękka, krwawa GAŁKA OCZNA wystrzeliła ze zwłok i mnie trafiła. Z jakiegoś powodu. Moich przyjaciół to rozbawiło.

Teraz, gdy usłyszałaś to z mojej perspektywy, zapewne nie bawi Cię to tak jak wcześniej.

Do zobaczenia wkrótce.
Twoja Annie.

Anglia.




http://creepypasta.w...Dangerous_Grave



PERFEKCJA


Perfekcja. Coś, co kochałem. Coś, na punkcie czego miałem obsesję. Niestety, nigdy jej nie osiągnąłem. Nawet jako dziecko miałem obsesję na punkcie perfekcji. Kiedy pomyliłem się w trakcie rysunku, miałem ochotę zniszczyć go i stworzyć od nowa. Czułem, że nie był perfekcyjny, co do tego nie ma wątpliwości. Perfekcja, czystość, musiałem ją posiąść. Zrobiłbym dla niej wszystko, przysięgam, mógłbym nawet zabić.




Hej, nikt nie jest perfekcyjny.


Mimo wszystko, wmawiam sobie, uczynię wszystko idealnym, wszystko musi być perfekcyjne.


Spanikowałbym, gdyby ktoś mnie skrytykował, lub obraził. Jakby był idealny.



To prowadziło do problemów, wielu niemoralnych rzeczy, było mi przykro. Było mi przykro, że nie byłem idealny.

Może gdybym po prostu próbował uczynić wszystko perfekcyjnym, sam stałbym się taki. Miałem powód by usprawiedliwać rzeczy, których dokonałem, ludzi, których zabiłem, bo wszystko było idealne.


Czy to jest to, czego chce społeczeństwo? Perfekcja?


Dlaczego po prostu nie mogę tego osiągnąć?

Dlaczego wsadzili mnie do paki, ukryli mnie, odizolowali?


Nie są idealni, nie są warci niczego.


Tak jak ja.


http://creepypasta.w...wiki/Perfection

Użytkownik Voidfarrow edytował ten post 19.05.2013 - 12:02

  • 1

#1199

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Wartościowy Post

Matczyna Kołysanka
Nieważne, jak bardzo staram się przypomnieć sobie coś złego, to jednak moje dzieciństwo było po prostu zbyt idealne. Spędziłem godziny rozmyślając o czasach, kiedy nie rozumiałem świata - a mimo to, o czymkolwiek staram się myśleć, każdy obraz i każda sytuacja, które pamiętam, zawsze były idealne.
Z pewnością można powiedzieć, że moi "rodzice" byli nieco dziwni, ale nigdy mnie nie skrzywdzili. Mój tata był nadopiekuńczy i nigdy nie pozwalał mi się bawić w kuchni, ale poza tym nie przypominam sobie żadnych innych oznak, które mógł zauważyć mój dziecięcy umysł. Nie pamiętam też żadnych wrzasków ani głośnych kłótni lub trzaskania drzwiami; tata i Eliza nigdy nie mieli powodów do konfliktów.
Nie cierpię wspomnień o naszej trójce, kiedy siedzimy przy stole w porze kolacji, a między nami stoją świeżo ugotowane prze mamę dania. Pamiętam jaki niewdzięczny byłem; pochłaniałem jedzenie nie wiedząc, ile moja matka wycierpiała, aby je przygotować. Czasami nawet grymasiłem, że mi nie smakuje, a wtedy Eliza wracała do kuchni i po jakimś czasie wracała z zupełnie nowym daniem.
Nienawidzę wspomnień o radości, którą odczuwałem podczas naszych wypraw do odległego lasu na kemping. Tata prowadził, a Eliza siedziała obok niego, podczas gdy ja spałem na tyłach. Nawet w czasie tych wycieczek, kiedy tata kierował, a ja zasypiałem z tyłu, wciąż mogłem liczyć na kołysanki. Całe to jedzenie, wycieczki, wakacje, nocne seanse telewizyjne, nocne zabawy i nocne oglądanie nieba - wszystko to było przyjemne, ale nawet wtedy, kiedy byłem mały, to wiedziałem, że nic z tych rzeczy nie równa się cudownej kołysance, nuconej z głębi serca matki wprost do ucha jej syna.
Kołysanki zawsze towarzyszyły mi, zanim odpłynąłem w świat snów. Moja matka nuciła kołysanki tylko dla mnie, nieważne czy spałem w moim łóżku, czy na metalowych skrzyniach w wozie kempingowym. Zawsze mogłem się ich spodziewać i nie wydaje mi się, żeby tata i Eliza zdawali sobie sprawę, jak wiele dla mnie one znaczyły.
Oczywiście, że nie mieli o tym pojęcia, bo ani tata, ani Eliza nie wiedzieli o tych kołysankach.
Tata zawsze kazał mi mówić "mamo" do Elizy, ale nigdy tego nie robiłem. Eliza całowała mnie na dobranoc, przynosiła parujące garnki z jedzeniem z kuchni i zapalała moje świeczki urodzinowe. Jednak według mnie nie zasługiwała na bycie nazywaną mamą. Wiedziałem, jakoś, chociaż nikt mi nigdy nie powiedział, że ona nie była moją matką.
Może to przez te kołysanki, ten prosty akt buntu. Nigdy nie padło żadne słowo, ani nawet puknięcie. Te kołysanki był jedyną formą, w której dla mnie istniała moja matka, a mimo to wiedziałem, że to właśnie ona nią jest, a nie Eliza. Jej kołysanki były jedynym prezentem, na który wystarczyło jej sił, ale to wystarczyło, abym zrozumiał, jak bardzo mnie kochała.
Przez czternaście lat wydawało mi się, że miałem szczęśliwe dzieciństwo. Przez czternaście lat miałem pyszne jedzenie przygotowane przez moją mamę, i skarpetki ręcznie zrobione przez moją mamę, i matczyne kołysanki co noc.
Wtedy, jednej nocy, kiedy leżałem między legionem pluszaków, nie usłyszałem nucenia. Położyłem się na łóżko, po cichu i czekałem - ale kołysanki nie było.
Płakałem długo i mocno; opuściła mnie, zdradziła. Tej nocy wiedziałem już, tylko z braku kołysanki, że moje dzieciństwo nie będzie już więcej szczęśliwe.
Następnego dnia Eliza miała duży, niebiesko-żółty ślad na lewym policzku. Jedzenie, które przyniosła z kuchni było bez smaku i rozgotowane. W nocy, zamiast kołysanki mojej mamy usłyszałem wściekłe krzyki taty.
Nie wiem, jaki plan awaryjny mieli przed pomyłką Elizy, ale nie oszukuję się: jeśli mieli w ogóle jakiś plan, to zapewne z goła inny od tego, co wyszło.
Eliza zbyt pośpiesznie zamknęła skrzynię, a to wystarczyło, aby moje dzieciństwo dobiegło końca.
Gdy teraz o tym myślę, to to wszystko ma sens: Eliza zawsze żaliła się, że nie może mieć kolejnego dziecka, a tata zawsze upewniał się, że wiedziałem jak ciężko się starali, aby mieć mnie.
Lubię wyobrażać sobie, jak musiała wyglądać moja matka, kiedy ją poznał. Lubię myśleć o niej, jako o pięknej i zdecydowanej, twardo dążącej do celu. Pewnie się do nich uśmiechała i pocieszała.
Nie było łatwo stać przy grobie mojej matki, gdy nie wiedziałem nawet, jak wyglądała jej twarz, zanim całkiem wyschła i zgniła.
Nie znam nawet jej imienia. Jedyną rzeczą, której jestem pewny, to że spotkali ją na autostradzie. Tak tata powiedział w sądzie, ale sędzia nie pytał o jej wygląd, zapach, czy uśmiech, a sam tata nie pamiętał nawet jej imienia. Tata i Eliza podjęli decyzję zanim w ogóle moja przyszła matka wsiadła do ich samochodu.
Musiała bardzo mnie kochać. Nie wiem, czy kiedykolwiek jakiś rodzic kochał swoje dziecko tak mocno jak moja matka kochała mnie.
Zakneblowali ją, potem związali jej ręce i ucięli nogi. Tata powiedział, że tak było łatwiej. Sędzia szczególnie wypytywał, czy dali jej coś na uśmierzenie bólu - tata i Eliza powiedzieli, że nie. Powiedzieli, że "nie myśleli o tym".
A to wszytko przeze mnie. Wszystko to, bo chcieli mieć dziecko, którego Eliza nie mogła urodzić.
Eliza opowiedziała sędziemu, że próbowali przez wiele lat, zanim zdecydowali się poszukać surogatki. Powiedziała też, że od samego początku planowali ją zabić. Chcieli tylko mnie, dziecko, nie moją matkę.
Ale kiedy się urodziłem zobaczyli, jak bardzo mnie kochała.Powiedzieli jej, że nigdy mnie nie zobaczy, ani ja nie zobaczę jej. A ona błagała. Powiedziała, że zrobi wszystko, aby być częścią mojego życia.
Dali jej wybór - mogła być przy mnie, albo mogła być martwa. Moja matka powiedziała, że chce być przy mnie.
Zaszyli jej usta, aby nie mogła ze mną rozmawiać.
Nienawidzę tego, że moje wspomnienia są radosne. Nienawidzę tego, że pamiętam bycie szczęśliwym w chwilach, kiedy Eliza przynosiła mi jedzenie z kuchni albo przynosiła mi nowo zrobione na drutach skarpetki i szaliki.
Przez czternaście lat zmuszali ją do gotowania.
Przez czternaście lat trzymali mamę zamkniętą w kuchni za dnia, a w dużej, metalowej skrzyni nocą.
Nawet na nasze wycieczki zabierali skrzynię ze sobą. Wiedzieli, że bez nóg nie ucieknie.
Mając szesnaście lat znalazłem skrzynię. Nie dali jej nawet poduszki.
Nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak bardzo musiała mnie kochać moja matka, aby przez to wszystko przejść. Uczestniczyła w moim życiu jedynie poprzez słuchanie mnie za dnia. Słyszała, jak mówię, śmieję się i płaczę, a to było wystarczająco, aby trzymać ją przy życiu.
Tata powiedział sędziemu, że nie myśleli, że wytrzyma tak długo. Polubili fakt, że ktoś im gotował, zaszywał ubrania i robił na drutach moje skarpetki, więc nie zdecydowali się jej zabić, ale myśleli, że sama umrze po roku lub dwóch ze smutku, nudy lub popełni samobójstwo.
Jej miłość trzymała ją przy życiu przez czternaście lat - aż jednej nocy Eliza zamknęła skrzynię, ale zapomniała otworzyć dopływy powietrza.
Wciąż się zastanawiam, dlaczego jej nie pochowali. Musieli czuć gnijące ciało od tygodni. Musieli być świadomi ryzyka, jakie wiąże się z zatrzymaniem ciała.
Musieli się spodziewać, że pewnego dnia ciekawski szesnastolatek wejdzie do schowka obok jego pokoju.
Czasami, nocami, wciąż słyszę jej nuconą kołysankę. Teraz jednak jej kołysanka powstrzymuje mnie od snu, zamiast usypiać.
W te noce, kiedy słyszę kołysankę w głowie jedyne, co widzę, to jej twarz, którą zobaczyłem w skrzyni. Wszystko, co widzę, to usta, które nuciły prze tak wiele nocy: zaszyte, ale zastygłe w uśmiechu.
-----
Tłumaczenie: Lestatt Gaara @ http://paranoir.pl/matczyna-kolysanka/
Autor: scheller @ Reddit NoSleep
  • 9

#1200

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Potworki, łapcie pastę na dobry początek dnia :)

Szpital W Głębi Lasu
- No, to, słyszałeś o opuszczonym psychiatryku w głębi lasu? – powiedział do mnie Andrzej kiedy siedzieliśmy na ławce.
- Co? Nie słyszałem o tym. Co tam jest? – odparłem zainteresowany.
Niedawno się tu przeprowadziłem i Andrzej był jedną z kilku osób, które tu poznałem. Był dwa lata starszy. Wszyscy mówili o nim bajkopisarz, ale mi wydawał się w porządku.
- O stary. A jarasz się horrorami?
- Tak, a co?
- No to musisz tam ze mną pójść. Super miejsce: wielki opuszczony szpital. Nie wiem, czy psychiatryczny, czy nie, ale mało kto tam wchodził – jego oczy zabłysły. Widziałem, że był bardzo podekscytowany swoją historią.
- A ty już tam byłeś? – na początku byłem sceptyczny, ale powoli mnie to interesowało.
- No sam się trochę boję, ale tam jest super! Musimy razem pójść!
Dziwnie zabrzmiało „trochę się boję” z ust dziewiętnastolatka. Tym bardziej jego historia nie trzymała się kupy… Niby tam nie był, ale jest tam super… Zgaduję, że wydaje mu się, że tak jest. Zacząłem się wciągać. Byłem parę razy w kilku opuszczonych miejscach, ale to nic wielkiego. A szpital… To by było coś. Układałem sobie w głowie wyobrażenia na temat tego miejsca.
- To jak?
- Hę? – ocknąłem się nagle, jak po chwilowym transie – Noo. Możemy iść, dale…
- No to super! Chodź zanim się ściemni.
- A daleko to jest?
- No kawałek w głąb lasu.
Wzruszyłem ramionami. W sumie możemy pójść. Swoją drogą zauważyłem, że Andrzej swoją wypowiedź prawie zawsze zaczynał od „No…”
Zeszliśmy z ławki i weszliśmy do lasu, przy którym tak właściwie siedzieliśmy.
- Ktoś wie o tym szpitalu, czy tylko ty? – zacząłem nową rozmowę. Jeśli powie mi, że na całej wsi tylko on o tym wie, to ewidentnie ściemnia.
- No teraz wiesz też ty Darek, hehe – uśmiechnął się jakby opowiedział dobry żart. Miałem nadzieję, że nie wszyscy na wsi tak mają…
- A poza nami?
- Nie. Teraz tylko my wiemy. I nie gadaj, bo zaraz ktoś też tam pójdzie – zełgał ewidentnie. Nie wierzyłem, że nikt wchodząc do lasu nie widział tak dużego budynku. Właściwie, to po co budować szpital w lesie?
Szliśmy już prawie godzinę, rzadko odzywając się do siebie. Wszystkie tematy skończyły się mniej więcej po pół godzinie. Powoli zaczynałem myśleć, że Andrzej nagle powie, że się zgubiliśmy, lub nawet, że szpital czasem znika i pojawia się w określone dni… bajkopisarz.
- No dobra – już wiedziałem co powie – chodź tędy – a jednak nie…
- Gdzie? – burknąłem już zirytowany bezsensowną tułaczką.
- Noo tuu! – zdenerwowany tonem mojego pytania i przeciągając słowa wygiął się wprzód i wskazał palcem na pole pokrzyw między drzewami.
- Daj spokój! Mamy iść przez te pokrzywy? Tu nawet nie ma żadnej ścieżki! – zacząłem się bulwersować na tego debila.
- Spójrz! Przypatrz się
Faktycznie. Kiedy dobrze się wpatrzyłem zobaczyłem, że drzewa mniej więcej ustawione są w dwóch kolumnach tworząc ścieżkę… pokrytą pokrzywami, właściwie one były prawie wszędzie. Właśnie do mnie docierało. Uważny obserwator, taki, który ma za dużo czasu jak Andrzej wypatrzył między tymi drzewami drogę. Inni też mogli to zobaczyć, ale nikt nie był na tyle głupi, żeby iść nie wiadomo ile przez parzące liście…
- Kiedyś tędy szedłem i widziałem z daleka budynek, ale dalej już nie byłem, bo pokrzywy po pas były…
- To jak zamierzasz przejść? Mamy krótkie spodnie gościu… - próbowałem odwieść go od pójścia tą niepewną ścieżką.
- Czekaj… - rozejrzał się wokół – O, mam! – krzyknął podnosząc z ziemi duży kostur.
- Dobra, ale idziesz pierwszy… - powiedziałem ciężko wzdychając.
Droga zdawała się być bez końca. Do tego ułożenie drzew zaczęło tracić swoją regularność. Już nie było takiej jakby ścieżki. Ponoć byliśmy bliżej niż dalej, ale i tak nie chciało mi się iść. Szedłem ze zwieszoną głową, wkurzony na siebie, że poszedłem. Jeszcze te pokrzywy opadające na mnie przez wymachy Andrzeja… Z nerwów robiło mi się już duszno. A te cholery faktycznie były niezłe. Do pępka mi sięgały niektóre.
- Nooo! – podskoczyłem wystraszony – Jesteśmy – obrócił się w moją stronę z uśmiechem ciężko sapiąc i tryumfalnie unosząc w górę kostur.
Jakieś dwadzieścia metrów za jego plecami stał ogromny budynek. Obdrapane, pożółkłe ściany, powybijane szyby i piękne, wyważone drzwi. O tak. Poczułem ekscytacje i adrenalinę. Uśmiechnąłem się do Andrzeja; jednak warto było iść taki hektar przez pokrzywy.
Podeszliśmy, przyjrzałem się z bliska. Nie pozostało nic tylko kaptur na głowę i wejść… Nigdy nie wiadomo, czy w takich miejscach nie ma kamer. Wszedłem na stopnie prowadzące do budynku. U progu poczułem ciężką i zatęchłą woń starości. Popękane kafelki i szkło pod nogami nieprzyjemnie zgrzytało, powodując hałas. Z jakichś powodów bałem się, że jeśli będziemy głośno ktoś nas usłyszy. Oczywiście nikt nie miał prawa tu być. Nawet żadnego menela, bo jak by się tu dostał? Była to jakaś moja schiza z horrorów…
Weszliśmy na duży korytarz. Po lewej stronie było kilka otwartych drzwi i wózek inwalidzki. Z drugiej strony duże, pozbijane okna. Wszystkie ściany były odrapane, włącznie z sufitem, z którego zwisało kilka lamp. Stało tam kilka krzeseł ustawionych w kółko, jakby ktoś jeszcze nie dawno na nich siedział… Moją uwagę przykuło coś czarnego leżącego na środku korytarza. Poszedłem tam szybkim krokiem, Andrzej za mną. Szkło przerażająco chrzęściło pod nogami. Starałem się nie patrzeć w otwarte drzwi, które mijałem. Adrenalina była spora. Podszedłem do tego czegoś… Była to całkiem nowa, czarna bluza. Trzymałem ją przed sobą, nie mogłem uwierzyć. Staliśmy wryci w ziemie. Nie rozumieliśmy tego: Droga przez pokrzywy, która równie dobrze mogłaby prowadzić donikąd, wielki opuszczony szpital, o którym nie wiadomo, a w środku nowa bluza…
Wtedy gdzieś w oddali coś huknęło, jakby z okna spadł kawałek szkła i coś jakby powolne kroki. Andrzej podskoczył jak oparzony, za to mi kolana ugięły się tak, że kucnąłem i wstałem. Serce waliło jakby chciało uciec z tego przeklętego miejsca. Nagle w jednej chwili wszystko ucichło. Nawet drzewa za oknem, poruszane wiatrem przestały szeleścić. To było dla mnie za wiele. Obraz przed oczami zaczął mi pulsować. Możecie myśleć, że dramatyzuje, ale to mój pierwszy kontakt z czymś… rzekłbym paranormalnym…
Chciałem wrócić, ale Andrzej udawał odważnego i przypisał to temu, że kiedy tu weszliśmy nasze kroki wprawiły podłogę w drgania i przez to gdzieś spadł kawałek szkła… Idiota. „A te kroki?” spytałem. Odpowiedział: "Pogłos…" Najgorsze, że mówił to całkiem poważnie.
Po chwili się ogarnąłem. Poszliśmy kawałek dalej, starając się nie hałasować. Pokoje dla pacjentów również były w opłakanym stanie. W jednym pod ścianą stało kilka pordzewiałych łóżeczek dla dzieci. Dziwne, że było przy nich kilka pasów do przykuwania ludzi. Na wieszaku wisiały pożółkłe, zaplamione krwią kaftany bezpieczeństwa... rozmiar dziecięcy.
W kilku pokojach były jakieś stare elektroniczne sprzęty. Otworzyliśmy drzwi do piwnicy przy końcu korytarza… Po krótkiej naradzie i naleganiu Andrzeja zastawiliśmy drzwi, żeby się nie zamknęły i z latarką zeszliśmy na dół. Stąpaliśmy po betonowych, wyszczerbionych schodach. Znaleźliśmy tam coś w rodzaju sali operacyjnej. Na środku było obdrapane łóżko dla pacjenta. Nad nim zwisała stara lampa. Z braku dobrego światła ciężko było się wszystkiemu przyjrzeć. Podszedłem do biurka przy ścianie. Leżały na nim porozrzucane narzędzia. O dziwo nie skalpele, szczypce i pęsety… Małe i duże tasaki, śrubokręty, pięć różnych pił, pospawane druty przypominające jakiś kaganiec dla człowieka. Nagle poczułem, że coś przyczepiło mi się do nogi. Odsunąłem się w tył i zacząłem nią wymachiwać. Poświeciłem latarką. To były jakieś stare, zbutwiałe bandaże.
Andrzej znalazł kilka hokejowych masek i wielki, ciężki, gumowy płaszcz. Wyglądało to na całkiem nowe… Wyjdźmy z tej piwnicy zanim będzie za późno.
Kiedy wyszliśmy z powrotem na parter coś się stało… Czuliśmy jakby coś wysysało z nas energię. Nogi zrobiły się cięższe. Ciężko było w pełni odetchnąć powietrzem. I do tego zawroty głowy. Musiałem usiąść.
- No nic… - zaczął Andrzej – Darek ho no na górę jeszcze i zwijamy stąd, nie chce mi się tu być.
- Taa… Jakoś dziwnie się zrobiło, nie wiem co jest.
Nie wiedzieliśmy co tak na nas zadziałało. Może to jakiś grzyb w piwnicy?
- Chodź, tam powinny być schody.
Poszliśmy dalej korytarzem. Z lewej strony ukazały się duże, drewniane schody. Porysowane i z pozdzieraną, wyblakłą farbą. Weszliśmy na nie. Skrzypiały głośno pod nogami. Kiedy byliśmy na górze przed nami znów był korytarz z masą drzwi. Stwierdziliśmy - pieprzyć to. Pójdziemy na obydwa końce i wracamy.
Najpierw poszliśmy w lewo. Był tam duży salon z kanapami, fotelami i stolikami. Większość była przykryta prześcieradłami. W powietrzu unosił się kurz. Kichnąłem. Kiedy się wysmarkałem zobaczyłem, że chusteczka jest czarna… Hehe, w całym budynku unosiło się pełno pyłu…
Stanęliśmy na środku pokoju. Prześcieradła na meblach wyglądały jak duchy… Nagle na końcu pokoju, przy zbitym oknie coś zachrobotało. Wnet się ożywiliśmy, gotowi do ucieczki czekaliśmy co się stanie. Zza kanapy wyfrunęła jakaś reklamówka niesiona wiatrem. Było w tym coś nienaturalnego, zwłaszcza, że tuż przed tym usłyszeliśmy… w sumie nie wiadomo co. Po prostu ludzki odgłos.
- Dobra wracamy – szepnął Andrzej.
Wróciliśmy na korytarz i kierowaliśmy się do wyjścia. Jednak coś przykuło naszą uwagę. Po drugiej stronie schodów były nowe drzwi… Podeszliśmy żeby to sprawdzić. Rzeczywiście. Drzwi były całkowicie nowe, zamek też był nowy. Nacisnąłem na klamkę, było otwarte.
Weszliśmy do środka. Było to malutkie, ciemne pomieszczenie, w którym był wielki monitor z obrazem z kamer… Staliśmy tak i gapiliśmy się przez kilkadziesiąt sekund. Skąd tu mieli prąd w ogóle? W końcu podeszliśmy bliżej. Na obrazie był widok na dolny korytarz, tam gdzie leżała wcześniej bluza… No właśnie… leżała. Nie wiem jak mogliśmy nie zauważyć kamery. Położyłem rękę na klawiaturze numerycznej i nacisnąłem strzałkę w lewo. Ku naszemu zaskoczeniu obraz drgnął. Obracając głowę do równie zszokowanego Andrzeja kątem oka zobaczyłem ruch w rogu, na monitorze. Gwałtowny skręt karku sprawił mi ból i poczułem rwanie, i gorąco, mam tak czasem... Nie zwracałem teraz na to uwagi. Musiałem zobaczyć co się tam ruszało. Przyciskałem mocno klawisz, żeby szybciej przesunąć kamerę, ale to nie działało. Bardzo wolno się przesuwała, musiała zastygnąć z bezruchu. I nagle stanęła. Dalej nie mogła się obrócić.
- Zobacz.
Powiedziałem do Andrzeja przykładając palec do lewej krawędzi monitora. Ktoś tam musiał stać. Jakaś ucięta w trzech czwartych postać. Falowała przy ramce ekranu. Wgapialiśmy się w to jak zahipnotyzowani. Autentycznie byliśmy posrani. Ucieklibyśmy od razu, gdyby to coś nie stało na jedynej drodze do wyjścia.
- A możesz przewinąć w tył albo zobaczyć inną kamerę? – wymamrotał do mnie towarzysz.
Nie odpowiadając mu, z lekkim żalem pożegnałem się z tym zjawiskiem na rzecz innych obserwacji. Miałem nadzieję, że jak powrócę do tego widoku nikogo tam nie będzie.
Grzebiąc coś w ustawieniach przełączyłem obraz na kamerę w salonie z prześcieradłami, gdzie ostatnio byliśmy. Akurat widok był taki, że mogliśmy widzieć skąd wyleciała wtedy ta reklamówka. Minęła chwila zanim dotarłem do tego jak cofnąć nagranie. Kiedy to zrobiłem nie wierzyłem własnym oczom. Zobaczyłem nas dwóch stojących na środku pokoju gapiących się na kanapę z której doszedł nas dziwny dźwięk. Kamera pokazywała za nią małą siedzącą dziewczynkę w długich włosach i czarnej bluzie. Kiedy kichnęła i zorientowała się, że patrzymy wyrzuciła w górę plastikową siatkę, którą miała pod ręką… To mnie przerosło. Przytknąłem tylko ręce do ust. Oczy miałem zmrużone jakby mi się chciało płakać. Serce łomotało jak na początku, jakby chciało wyskoczyć z piersi i uciec. Bojąc się co zobaczę za chwilę obserwowałem co się stanie. Kiedy wyszliśmy z salonu, dziewczynka poszła w kąt i prawdopodobnie przemieszczała się pod meblami przykrytymi prześcieradłami.
Strach zjadał mnie od środka, aż chciało się ryczeć. Dobrze, że Andrzej był ze mną. Spojrzałem na niego. Patrzył, ale był nie obecny.
Pochyliłem się jeszcze raz nad klawiaturą. Przełączałem na kolejne kamery: puste pokoje, spokój ogółem. Żadnych dziwnych zjawisk. O, obraz z przed szpitala. Urządzenie musiało być zawieszone gdzieś na drzewie. Widzieliśmy teraz nas jak oglądamy budynek i wchodzimy.
- Stój –wychrypiał Andrzej
Zrobiłem stop klatkę. Wskazał brudnym palcem na róg między murem a schodkami prowadzącymi do drzwi. Chwilę się wpatrywałem i zobaczyłem to. Małą dziewczynkę w sukience, bez bluzy, skuloną w rogu. Wtapiającą się w liście i krzaki. Chowała jasną buzię w rękach. Nie wierzyłem, że mogliśmy być tak głupi i nie zauważyć jej. Wtedy byśmy już nie wchodzili.
- Dobra ***. Idziemy w ***! – powiedział desperacko Andrzej gotując się do wyjścia.
- Czekaj! – zatrzymałem go na chwilę.
Przełączyłem obraz jeszcze raz na ten korytarz, gdzie była bluza. Bojąc się co zobaczę posterowałem kamerą od lewa do prawa. Na szczęście nic nie zobaczyłem…
- Idziemy! – gorączkował się Andrzej.
Przypadkowo znów nacisnąłem przycisk i obraz ukazał pokój, którego wcześniej nie było. Ukazywał piwnicę. Akurat ta kamera była na podczerwień i widzieliśmy… Na łóżku operacyjnym spała sobie, jak gdyby nigdy nic nasza mała koleżanka… Andrzej też to zobaczył.
- Dalej, póki śpi! – szarpnął mnie za ramię i pobiegliśmy.
To był najbardziej stresujący bieg w moim życiu. Szybko na schody w dół, potem z jednego korytarza na drugi. Właśnie na tym drugim pół godziny temu była bluza i przy nim było zejście do piwnicy, gdzie spało to coś…
No i przebiegliśmy obok piwnicy. Dobył się z niej brzdęk metalu i szybkie, lekkie kroki.
- Dawaj, dawaj! – darł się Andrzej. Biegł kilka metrów przede mną – Dawaaaj!
To idiota… Ta mała jeszcze pomyśli, że ją woła i za nami pobiegnie… Kiedy wychodziliśmy na schody przy wejściu wybiłem się przed nimi i skoczyłem kilka metrów w przód. Czułem już ten psychiczny luz, że mnie nic nie wciągnie tam z powrotem. Niestety pokrzywy zdawały się odrosnąć… Ale to nas teraz nie obchodziło. Byle dalej od tego szpitala. Już nigdy więcej Andrzeju…
---
Autor: Wolin @ Trzecia strona wyobraźni @ http://paranoir.pl/s...l-w-glebi-lasu/


Pastę wrzucam na szybko, więc nie miałam czasu wyłapać ewentualnych wulgaryzmów. Stąd moja prośba-jeśli znajdziecie jakieś, to mnie o tym poinformujcie, a ja je usunę. Proszę także moderatorów o trochę wyrozumiałości i nie dawanie mi ostrzeżeń itp, jeśli znajdą jakieś przekleństwa. Gdy będę miała czas, to przejrzę dokładnie ten tekst i wywalę ewentualne wulgi. Z góry dziękuję :)


Sonic.exe
Jestem totalnym fanem Sonica, bardziej niż ktokolwiek inny. Lubię nowe gry, ale nie umywają się one do klasyków. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek grał w hackowane lub posiadające usterki gry i po moich doświadczeniach nie zamierzam. Zaczęło się to w miłe letnie popołudnie, grałem w Sonic Unleashed (lubiłem w nim sposób eksplorowania miast), dopóki nie zauważyłem, że przybył listonosz i włożył coś do mojej skrzynki. Zatrzymałem grę i poszedłem zobaczyć co znajduje się w mojej skrzynce. Była w niej jedynie płyta CD i notatka. Wziąłem je do środka. Najpierw spojrzałem na notatkę. Była od mojego drogiego przyjaciela Kyle'a (tak nazwijmy), z którym nie miałem kontaktu od dwóch tygodni. Wiem, że była od niego. Poznałem charakter pisma, pomimo tego, że było ono dziwne. Wyglądało na źle napisane, zabazgrane, niełatwo można było je rozczytać. Sprawiało wrażenie, jakby Kyle
pisał je w pośpiechu i trudzie. Oto treść:
Tom,
Nie zniosę tego więcej. Powinienem był zająć się tym, zanim zabrakło już czasu i mam nadzieję, że zrobisz to dla mnie. Nie mogę tego zrobić, on jest za mną, a ty, jeśli nie zniszczysz tego dysku, przyjdzie i po ciebie.
Jest dla mnie za szybki...
Proszę Tom, zniszcz t zapomnianą przez Boga płytę, zanim on po ciebie przyjdzie. Dla mnie jest już za późno. Zniszcz dysk. Gdy to zrobisz, zniszczysz i jego, ale zrób to szybko, albo on cię dopadnie. Nigdy nie graj w grę, to jest to, czego on chce. Po prostu to zniszcz.
Proszę...
Kyle
Więc było to bardzo dziwne. Pomimo, że wiedziałem, że Kyle JEST moim najlepszym przyjacielem i nie widziałem go 2 tygodnie, nie zrobiłem tego, o co mnie prosił. Nie myślałem, że ten prosty dysk z grą mógł mu zrobić coś złego, przecież to wszystko jest jedynie grą, co nie? Jak bardzo się myliłem...
Tak, czy inaczej, spojrzałem na płytę. Wyglądała jak każdy normalny komputerowy dysk CR-R, z wyjątkiem
tego, że miała napisane na sobie markerem "SONIC.EXE", i nie była niezwykła w żaden sposób. Wyglądało na to, że dostał ją od kogoś ze sklepu typu eBay. Gdy zauważyłem napis "SONIC" na płycie, podekscytowałem się i zechciałem zagrać, w końcu byłem WIELKIM fanem Sonica. Wszedłem do swojego pokoju,
włączyłem komputer, włożyłem dysk i zainstalowałem grę. Gdy ekran główny się zjawił, zauważyłem, że wyglądał jak pierwszy Sonic. Pomyślałem "Ekstra!". Jak wcześniej pisałem, lubiłem klasyki.
Pierwszą dziwną rzeczą, którą zauważyłem po wciśnięciu przycisku start była jedna klatka - Ekran główny, który zmienił się w coś okropnego przed przejściem w czarny obraz. Zapamiętałem, jak ekran główny zmienił się w stosunku do klatki przed włączeniem. Niebo pociemniało, mały emblemacik stał się zardzewiały i zrujnowany, napis SEGA 1991 zmienił się w SEGA 666, a woda stała się czerwona, zupełnie jak krew, wyglądała bardzo realistycznie. Ale najokropniejszą rzeczą w tej klatce był Sonic. Jego oczy były kruczo-czarne i leciała z nich krew. Były w nich dwie świecące czerwone kropki patrzące PROSTO NA MNIE.
I jego uśmiech rozszerzył się na do samych krawędzi jego twarzy. Byłem zaniepokojony po zobaczeniu tego obrazka, ale pomyślałem, że to jakaś usterka i zapomniałem o tym. Po przejściu w czarny obraz gra została w nim przez jakieś 10 sekund. Potem zadziała się kolejna dziwna rzecz. Wybór zapisu z Sonic The Hedgehog 3 pojawił się na ekranie. Co jest ku*wa? Co się dzieje w tej grze?! W każdym razie, później zauważyłem, że tło było jak ciemne, pochmurne niebo z poziomu Bad Stardust Speedway z Sonica CD, i były tylko trzy zapisy. W tle słychać było odwróconą wersję muzyki Caverns of Winter z Earthbound. Obrazek dla plików zapisu, w którym zwykle widać podgląd poziomu, na którym akurat jesteśmy był po prostu czerwonym statycznym tłem dla wszystkich trzech plików. Całkowite zaskoczenie wywołał u mnie wybór postaci. Pokazywał tylko Talisa, Knuckles'a, i ku mojemu zaskoczeniu Dr. Robotnik'a! Teraz byłem pewien, że gra nie ma usterek, a jest zhackowana. Taa, definitywnie zhackowana. Była bardzo straszna, ale jako wszechstronny gracz nie bałem się jej (a przynajmniej próbowałem), powiedziałem sobie, że to tylko zhackowana gra i nie jest w tym nic złego. W każdym razie, trzęsąc się ze strachu wybrałem pierwszy plik zapisu i wybrałem Tails'a. Gra zawiesiła się na około 5 sekund i usłyszałem straszny, zglitchowany śmiech. Brzmiał identycznie, jak Kefka z Final Fantasy. Wtedy obraz znów przeszedł w kolor czarny. Został tak przez około 10 sekund lub więcej i pokazała się typowa nazwa poziomu, z wyjątkiem tego, że kształty miały inne odcienie czerwonego i tekst pokazywał tylko:
"WZGÓRZE, AKT 1"
Obraz zblaknął, tytuł poziomu zniknął, ukazując przestrzeń Tale of The Green Hill z Sonica 1, muzyka była inna, brzmiała jak Peaceful Melody, lecz odwrócona . Zacząłem grać. Tails biegał jak w każdym Sonicu, ale dziwne było to, że gdy Tails biegł dalej przez poziom, nie było tam nic, prócz płaskiego podłoża i kilku drzew. Po pięciu minutach muzyka z miłych tonów zmieniła się w coraz cięższe. Zobaczyłem coś i zatrzymałem się, żeby się temu przyjrzeć. Było to jedno z małych zwierzątek leżących na ziemi. Było martwe. Wylewała się z niego krew. Tails się wystraszył i jego twarz zrobiła się smutna jak nigdy, więc nakazałem mu się ruszać. Im dalej podążał, tym więcej było widać martwych zwierząt, tym bardziej muzyka zwalniała i tym smutniejszy on się stawał. Byłem zszokowany widząc to. Wyglądały, jakby ktoś zabił je przy użyciu makabrycznych sposobów. Wiewiórka wisiała przywiązana do drzewa z wyjętymi wnętrznościami. Królik wszystkie kończyny miał oderwane, a kaczka wydrapane oczy i przecięte gardło. Poczułem się zdegustowany po zobaczeniu tej masakry tak, jak Tails. Po paru sekundach nie było widać już martwych zwierząt, muzyka zatrzymała się. Kazałem Tailsowi iść. Gdy minęła minuta od zatrzymania muzyki Tails wbiegł pod górkę, a potem zatrzymał się. Po drugiej stronie ekranu był Sonic z zamkniętymi oczami, odwrócony do Tails'a tyłem. Tails wyglądał na ucieszonego po ujrzeniu Sonica, lecz chwilę potem jego uśmiech znikł. Sonic nie reagował. Tails szedł powoli w jego stronę. Nie dotykałem klawiatury, więc musiała to być cutscenka. Raptownie zaczęło rosnąć we mnie złe przeczucie. Im bardziej Tails zbliżał się do Sonica, czułem, że Tails jest w niebezpieczeństwie i coś złego ma się stać. Słyszałem słaby dźwięk, który narastał, gdy Tails zbliżał się do Sonica. Zatrzymał się. Wyciągnął swoją rękę do Sonica, aby go dotknąć. To przeszywające uczucie w moich bebechach rosło. Czułem obowiązek powiedzenia Tailsowi, aby odszedł od Sonica. Nagle w stop-klatce zobaczyłem otwarte oczy Sonica. Czarne, z czerwonymi kropkami tak, jak na obrazku w menu.
Nie było tam uśmiechu. Ekran ściemnił się i dźwięk ucichł. Był czarny przez 7 sekund, po czym wyskoczył napis, mówiący "Witaj. Chcesz ze mną zagrać?". W tym momencie się przestraszyłem. Nie chciałem kontynuować gry, ale moja ciekawość była ponad to, gdy zobaczyłem kolejny poziom. Tym razem tytuł mówił "W CHOWANEGO". Byłem na poziomie Angel Island z Sonica 3 i wyglądał, jakby wszystko stało w ogniu. Tails był tym razem skrajnie przestraszony. Patrzył na mnie i wykonywał dziwne gesty, jakby chciał, żebym wydostał go z miejsca, w którym jest.
Rozumiałem, że Tails próbuje mi powiedzieć, abym go stąd wydostał, więc przyciskałem strzałkę w dół tak mocno, jak mogłem, aby Tails biegł szybciej. Ta straszna wersja muzyki z momentu kiedy spotykasz cień na ARK jako robotnik z SA2 przeraziła mnie. Chciałem aby Tails wydostał się z lasu. Chciałem mu pomóc w ucieczce jak tylko mogłem. W końcu usłyszałem ten straszny śmiech ponownie. Śmiech Kefki.Przez 10 sekund starałem się pomóc Tails'owi uciec z lasu. Nagle zauważyłem przebłyski Sonic'a pojawiające się wszędzie na ekranie, miał on czarno-czerwone oczy. Muzyka zmieniła się na napięty zanikający jingle. Wtedy zobaczyłem Sonic'a lecącego powoli tuż za Tails'em. Sonic nie biegł. On właśnie LECIAŁ!
Jego poza przypominała tą z Metal Sonic (w czasie lotu w Sonic CD, z wyjątkiem, że oczy Sonica były czarno-czerwone) TYM razem miał on bardzo demonicznie wyglądający uśmiech, wyglądał, jakby chciał zrobić coś biednemu małemu liskowi gdy tylko go złapie.
W końcu Tails się potknął. (kolejna cut scenka) muzyka zatrzymała się razem z Sonic'iem.
Tails leżał tak i płakał przez 15 sekund. Ta scena zaczęła się robić trudna do oglądania. Ale teraz Sonic pojawił się dokładnie przed Tails'em. Lisek obserwował go z wielkim przerażeniem.
Krew zaczęła wypływać z czarnych oczu Sonic'a, a jego uśmiech rósł powoli gdy patrzył na przerażonego lisa. Nie mogłem nic zrobić. Tylko patrzeć. Na kolejnej stop klatce Sonic rzucił się na Tails'a i ekran zrobił się czarny,a przez 5 sekund słychać było tylko nieznośny hałas.
Nagle na ekranie pojawił się kolejny napis, mówiący "Jesteś zbyt wolny, chcesz spróbować jeszcze raz?" W tym momencie usłyszałem przeraźliwy śmiech.
Byłem zszokowany tym co się stało. Czy Sonic zabił Tails'a? Nie, nie mógłby... On i Tails byli najlepszymi przyjaciółmi, prawda?
Dlaczego Sonic mu to zrobił?
Szok minął. Wróciłem do wyboru postaci. Zapis na którym grałem Tails'em był tym razem inny;
Tails był na ekranie telewizora, na którym migała czerwona dioda, a wygląd Tailsa mnie przestraszył, gdyż jego czy były czarno-krwawe , a jego pomarańczowe futerko zmieniło odcień na szarawy. Na jego twarzy widać było agonię.
Chciałem to zignorować i wybrałem Knuckles'a. Śmiech poraz kolejny wydobył się z ekranu. Trwał 10 sekund. Tym razem etap nosił nazwę "NIE MOŻESZ UCIEC". Byłem naprawdę zaniepokojony. Teraz już wiedziałem, że to nie błąd ani shackowana wersja Sonic'a ,ani też chory dowcip. Mimo strachu grałem dalej. Następny poziom wyglądał inaczej, wyglądał jak Scrap Brain Zone, ale chmury były identyczne, jak w menu głównym; miały ciemno czerwony odcień. Teraz muzyka była straszniejsza niż wcześniej. Brzniała jak Giygas theme , która grała wtedy, kiedy pokonałeś Pokey'a na Earthbound'zie.
Zauważyłem że Knuckles wyglądał na równie przerażonego jak Tails i tak samo jak on chyba nie był pewien czy chce iść , ale kazałem mu się ruszyć.
Biegł poprzez ten mroczny poziom, ale nagle znowu na ekranie zaczęła migać czerwona dioda i znów pojawił się ten okropny śmiech...
Po kilku sekundach biegu zauważyłem kilka plam krwi na metalicznym podłożu, poczułem strach i pomyślałem co złego może przydarzyć się Knuckles'owi.
Wyglądał na niezadowolonego, gdyż musiał biec tą krwawą drogą, ale kazałem mu iść dalej.
Gdy Knuckles biegł, Sonic pojawił się tuż przed nim i razem z jego czarno-czerwonymi oczami znów pojawiła się migocząca dioda. Kiedy przestała mrugać, pojawił się czarny ekran, a na nim napis "MAM CIĘ!". Teraz byłem naprawdę przestraszony. Sonic złapał Knuckles'a?! Co tu się dzieje?!
Po raz kolejny zamrugała czerwona dioda, a z nią wróciłem do poziomu. Knuckles wyglądał na naprawdę spanikowanego, a Sonic'a nie było nigdzie widać.
Słyszałem pisk jak podczas walki z final boss'em w Silent Hill 1.
Może to będzie jakaś bitwa z Sonic'iem? Miałem nadzieje, że Bóg istnieje.
W końcu przed Knuckles'em pojawił się Sonic. Sprawiłem, żeby Knuckles podbiegł i walnął Sonic'a, ale Sonic pojawił się za nim i po raz kolejny usłyszałem ten okropny śmiech. Chciałem spróbować znowu go walnąć, ale Sonic tylko się śmiał.
Knuckles panikował jeszcze bardziej, a ja czułem, że zaraz oszaleję. Sonic bawił się z nami, grał w tą chorą, zakręconą, umysłową grę ze mną i Knuckles'em...
Pojawiła się kolejna cut scenka na której Knuckles był na kolanach i trzymał się za głowę. Czułem jego agonię. Sonic sprawiał, że odchodziliśmy od zmysłów!
I wtedy w kolejnej stop klatce Sonic rzucił się na Knuckles'a, a ekran po raz kolejny zrobił się czarny i wydobywał się z niego ten nieznośny hałas przez kolejne 3 sekundy.
Wiadomość na ekranie: " Tyle dusz do zabawy, tak mało czasu... zgadzasz się ze mną?"
Co do... Co tu się dzieje? Zacząłem myśleć, że Sonic chce mi coś powiedzieć... Ale byłem zbyt przerażony, by się nad tym zastanawiać.
Kiedy znowu powróciłem do wyboru postaci Knuckles pojawił się na ekranie, jego czerwone futro miało ciemno szary odcień, jego dredy były całe brudne od krwi, a jego oczy miały odcień podobny do krwi zmieszanej z czarną farbą. Widziałem smutek na jego twarzy. Znów zacząłem myśleć, że są oni uwięzieni w tym TV na plikach zapisu, ale nie mogłem w to uwierzyć... Nie chciałem w to wierzyć... Wyłączyłem grę i zrobiłem sobie przerwę.
Zdrzemnąłem się. Szkoda tylko że miałem najstraszniejszy koszmar w moim życiu, Byłem w kompletnych ciemnościach. Usłyszałem płacz Knuckles'a i Tails'a. Mówili ciągle: "Pomóż nam...", "Dlaczego mu na to pozwoliłeś?" i "Uciekaj, zanim złapie też ciebie..."
Ich płacz zamarł wtedy kiedy usłyszałem śmiech Sonic'a. Ten rechot brzmiał jeszcze bardziej, jak zniekształcony śmiech Kefki.
"Jesteś taki dobry do zabawy, dzieciaku... Tak jak twój przyjaciel - Kyle..."
Byłem przerażony. Szukałem źródła tego głosu.
"Niedługo dołączysz do niego i innych moich przyjaciół..."
Widziałem go przede mną, migotał w wielu kierunkach.
"Nie uciekniesz dziecko.Jesteś teraz w moim świecie. Tak jak inni..."
Wtedy mnie złapał. Zobaczyłem jego krwawe czarno-czerwone oczy i uśmiechniętą twarz,
Obudziłem się. Po upływie godziny zdecydowałem, że muszę dokończyć tę grę. Nie wiedziałem czemu, ale byłem przekonany, że muszę dowiedzieć się czemu to się dzieje... Włączyłem więc komputer, odpaliłem grę i wybrałem Robotnik'a.
Nadal uważam że to porąbane grać nim. Na ekranie pojawił się kolejny napis. Tym razem było to jedynie "...". Poczułem się bardzo dziwnie.
W tym poziomie było coś innego, nie wyglądał jak etap z innych klasycznych Sonic'ów. Sądziłem, że to port z czegoś w stylu Castlevani. Podłoga lśniła a ściany miały szaro-fioletowy odcień z animowanymi świeczkami i kilkoma mrocznymi plamami krwi tam i tu, a powyżej połowy ekranu wisiały ciemne zasłony. Co kilkanaście sekund czerwone kurtyny kołysały się powoli, lecz podczas gry było to ledwie widoczne. W tle leciało pianino grające spokojną muzykę, ale ja wiedziałem że ta piosenka to ścieżka ze Wzgórza z Aktu 1, tylko puszczona normalnie, a nie od tyłu. Robotnik nie wyglądał na tak zdenerwowanego jak Tails i Knuckles, ale z wyrazu jego twarzy widać było że wpada w lekką paranoję. Pojawiła się mała animacja, na której stoi on, i rusza głową z lewej na prawą 2 razy a potem wzrusza ramionami w moim kierunku, jakby nie miał pomysłu gdzie jest, lub co się tu dzieje. Mimo, że bałem się tego co się stanie, kazałem Robotnik'owi iść dalej. Biegł tak, jak zwykle (wiesz, wtedy kiedy pokonałeś go w jednej z klasycznych gier Sonic'a i goniłeś za nim), więc kontynuowaliśmy dalszą podróż w głąb poziomu. Wtedy zatrzymałem się przed dużymi, stromymi schodami w dół, teraz byłem poważnie zaniepokojony. Robotnik też wydawał się niepewny, ale jednak kazałem mu iść. Szedł w dół schodów, zauważyłem że ściany są ciemniejsze i bardziej czerwone; karmazynowe wcześniej pochodnie teraz były błękitne. Gdy zeszliśmy, dotarliśmy do kolejnej hali, tym razem dłuższej niż poprzednie (a może tak mi się wydawało) i ujrzeliśmy kolejne schody w dół, tym razem o wiele dłuższe. Zejście nimi zajęło mi minutę. Nagle usłyszałem ten okropny śmiech Kefki, a muzyka zwolniła i przycichła, ściany zrobiły się ciemniejsze, a pochodnie rozbłysły czarnym ogniem. Kiedy robotnik wylądował w trzeciej hali, zauważyłem że wygląda na naprawdę przestraszonego
i próbuje to ukryć. Nie winiłem go za to, też byłem się bałem...
W końcu zjawił się Sonic, wyskoczył przed Robotnikiem i tak samo, jak w przypadku Knucklesa, zamigała czerwona dioda.
Dioda migała jeszcze 15 sekund i nagle ukazał mi się straszny widok - super-realistyczny Sonic stojący w ciemnościach. Można było dostrzec jedynie jego twarz, bo jego głowa i tors pociemniały. Mówiłem, że to było super realistyczne, nie? Miałem na myśli to że, wyglądał prawdziwie i mogłem dostrzec każdy włosek na jego futrze, czułem że niemal mogę dotknąć tego futra przez ekran.
Jego twarz... O Boże, miał najstraszniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widziałem. Jego oczy były czarne i pełne krwi. Dwa małe, czerwone, świecące punkty zamiast źrenic wpatrzone prosto WE MNIE, przeszywały bezustannie mój umysł. Jego uśmiech był demoniczny, zupełnie rozciągnięty od ucha do ucha, jak u Cheshire Cat z wyjątkiem tego że jeż miał kły, BARDZO OSTRE KŁY, z plamami krwi wyglądającymi, jakby przed chwilą pożarł jakieś zwierzę.
Oglądałem go tak przez pół minuty. Nie spuszczał ze mnie oczu, patrzył na mnie, śmiał się do mnie... Ta twarz... kilka sekund wystarczyło żeby na stałe wgryzła się w mój mózg. Na ekranie trzy razy mignęła dioda. Za trzecim razem usłyszałem śmiech Kefki, teraz brzmiał bardziej demonicznie... Zjawił się napis. Tym razem wiadomość na ekranie była najgorszym, co widziałem w tej grze:
"JESTEM BOGIEM!!!"
Kiedy to przeczytałem i spojrzałem na Sonica, uświadomiłem sobie
że ten Sonic jest potworem. Czystym złem. Sadystą. Koszmarem. Bestią...
Wszystkie jego ofiary... Tails, Knuckles, Robotnik i Kyle, to tylko małe zabaweczki, a gra to wrota do tego chaotycznego, koszmarnego świata, w którym jego ofiary są w nim uwięzione.
Gdy ujrzałem stop-klatkę, krzyknąłem. Sonic patrzył z ekranu a jego usta rozwarły się do niesamowitych rozmiarów, były jak wielka spiralna otchłań czystego zła... Czerwona dioda mignęła znów, tym razem jaśniej i mocniej przez co zabolały mnie oczy, że ta dioda jarzyła się przez kilka długich sekund.
Nagle przestała a ja ujrzałem czarny ekran, na którym pojawił się napis:
"Gotowy na drugą rundę,Tom?"
Śmiech Kefki rozbrzmiał ponownie. Tym razem brzmiał czyściej
niż zwykle, jakby Sonic był tuż za mną. Zaśmiał się 3 razy, a ja, zszokowany i zdezorientowany, patrzyłem się na napis.
W końcu zostałem wyrzucony do głównego menu i zobaczyłem zdjęcie Robotnika w takim samym stanie jak Tails i Knuckles. Jego skóra była ciemno szara, wąs stał się ciemny, okulary miały popękane szkła, a z jego ciała spływała krew. Zauważyłem grymas bólu na jego twarzy.
Wpatrywałem się w skatowaną trójkę.
Rozpłakałem się.
Czułem ich agonię i to, że zostali na zawsze uwięzieni w tej grze, i przez wieczność będą cierpieć przez niebieskiego jeża.
Siedziałem tak przez jakieś pół minuty, będąc w pełni świadomym swoich czynów...
Sonic jest uosobieniem zła. Torturuje ludzi którzy grają w tę grę do momentu aż się znudzi i uwięzi cię w grze... Uwięzi cię w piekle, i będzie mógł bawić się tobą jak zabawką...
Nie mogłem wyjąć płyty z komputera. Myślę że utknęła, ale i tak nie uruchomię jej ponownie.
Chwilę później usłyszałem głos za sobą.
"Spróbuj mnie zaciekawić, Tom"
Odwróciłem się i zauważyłem skąd dochodzi głos. Krzyknąłem...
Sonic siedział na moim łóżku.
Śmiał się, a z jego oczu spływała krew...
-----
http://www.facebook....location=stream


  • 2


 


Also tagged with one or more of these keywords: Creepypasta, Opowiadania, Telewizja

Użytkownicy przeglądający ten temat: 5

0 użytkowników, 5 gości, 0 anonimowych