Skocz do zawartości


Zdjęcie

Creepypasty(urban legends)

Creepypasta Opowiadania Telewizja

  • Please log in to reply
1611 replies to this topic

#1246

Kronikarz Przedwiecznych.

    Ten znienawidzony

  • Postów: 2247
  • Tematów: 272
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 8
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

NIEBYT


Napisałem kiedyś coś takiego. Dość dziwny, ale zamierzony język i sposób narracji. Trzeba czytać dość szybko ;)

Jego dom. Stary i opuszczony. Nikt tam nie mieszka i nikt się tam nie zapuszcza. Otoczony wysoką, zniszczoną siatką zakończoną ostrymi szpikulcami, na które gdzieniegdzie ponabijane są małe gryzonie i ptaki. Wiele jest w niej wyrw. Dziury zioną zimnem i strachem. Chwasty i zielsko oplątują jej dolną część niczym macki. Za nią kryje się, niegdyś, wspaniały ogród. Wiekowe drzewa opuszczają pomarszczone gałęzie niczym drapieżne łapy, próbując porwać nieszczęśnika, który pod nimi przechodzi. Jemu nic nie zrobią.
Ledwo widoczna ścieżka, długa, prowadząca aż do wrót domu, jest oświetlona nikłym światłem księżyca, prześwitującym przez makabrycznie powykręcane gałęzie. Co kryje się dalej, w ciemności ogrodu, tego nie wie nikt. Znów zaczyna padać. Krople deszczu rozbijają się o liście, siatkę, bruk. Bębnią o dach posiadłości.
Staje przed bramą. Wysoka, zakończona szerokim napisem furtka do jego miejsca. Tak się kiedyś nazywał. Tu żył przed. Tu się narodził i tu wychował. Ale i tu po raz pierwszy zaznał smaku i woni krwi.
Brama skrzypnęła. Jego cień powoli wpłynął do ogrodu. Wiatr zawył w górze. Gdzieś coś trzasnęło. Uderzyła okiennica. Coś cichcem przebiegło wśród cieni i mroku. Zrobiło się niesamowicie. Powietrze stało się ciężkie i duszne. Obejrzał się. Wrota z jękiem otwierały się i zamykały. Jedno ze skrzydeł było wyłamane. Nietoperz. Przysiadł na bramie. Sekunda. Już go nie ma. On także poluje.
Idzie, idzie wolno. Ma całą wieczność. Jego czarny, długi płaszcz zamiata i szeleści pośród ostatnich liści tego roku. Długo. Patrzy przed siebie. Zarys domu. Uwielbia to miejsce. Boi się go również. To jego jedyna miłość. Nagle, przed nim, wiatr zabiera w otchłań mroku liście. Kołują. Lecą ku księżycowi. Znikają w ciemnościach. Cichy płacz dochodzi go z ogrodu. Wie, że nie może skręcić. Wołanie. Podejdź... Może tym razem. Uda się. Niee. To zbyt trudne. Płacz. Jęki. Duchy przepływają za jego plecami w poświacie. Odbijają się od ciemności i znikają. Nad jego głową, na którejś z gałęzi przysiadły dwa czarne ptaki. Duże. Kruki. Otwarte dzioby. Zaczynają. Skrzeki. Łopot skrzydeł. On idzie. Nie patrzy. Zaczynają walczyć. Idzie. Spadają jak wielka kula z drzewa. Idzie. Nie ogląda się. Tarzają się w liściach i wodzie. Walczą. Milkną. Odlatują.
Dochodzi do domu. Jest ogromny. Większy niż zwykle. Trzy wieżyczki z trzech stron okalają dach. Wysokie okna. Poczwórne. Wiele. Za dużo. Cienie przemykają wkoło. Skaczą, kręcą się, liżą ściany budynku. Małe. Ogromne. Bez znaczenia. Deszcz uderza w dach. Spływa do środka. Bębni o szyby i bruk. Deski skrzypią.
Ogromne, podwójne, dębowe drzwi. Uchylone. Szkło w oczach. Czuje o wiele lepiej i więcej niż człowiek. Ogród za nim śpiewa. Może wejść. Uderza w drzwi. Pusty łomot roznosi się po kątach, pokojach domu. Światło księżyca wlewa się do środka. Staje w progu. Słychać cichutkie dzwoneczki. Wejdź...
Cień ze świecą przemyka na piętrze. Masa pokoi. Nigdy ich wszystkich nie zwiedził. Był za mały. A później, później...
Schody stare, szerokie. Pięknie rzeźbione, śliskie poręcze. Wszędzie pajęczyny. Schody są nimi związane. Coś skrzypnęło i przebiegło w prawym pokoju. Spojrzał. Złudzenie. Męki przeszłości. Stare cienie o nowych twarzach. Wszędzie je widzi. Falują, wołają go. Głosy. Jęki. Wycie. Wiatr. Deszcz. To za dużo!! Ryk. Biegnie. Stopień! Jeden, drugi. Skok. Już jest na półpiętrze. Ogromny żyrandol nad holem szeleści tysiącem głosów. Melodia łkania rozchodzi się. Rozgląda się. Wygląda na zewnątrz. Widać ogród. Zniszczony, zaniedbany. Jego piękno umarło. Nigdy nie wróci. Gdzieś krople deszczu uderzają o rynnę. Ktoś chodzi. Słychać kroki. Echo. Tupot małych nóżek. Jęki. Wiatr dmucha w komin wydając dziwne dźwięki.
Powoli stąpa. Schody skrzypią. Większy krok, któraś z desek jest złamana. Nie ma poręczy. Znów dziwny cień przebiega po jego twarzy. Staje na górze. Ciemny korytarz. Idź naprzód...nie może tego zdusić. Nagle wszystkie drzwi otwierają się z łoskotem. Głosy. Białe ręce ze ścian, z podłogi!! Chcą go pochwycić. Biegnie. Ostatnie drzwi. Chrzęst zamka. Jest w środku. Pusto. Ciemno. Światło księżyca wpada do środka, po to tylko, aby oświetlić nieliczne jego zakamarki. Krok. Skrzypnięcie. Szloch. Rozgląda się. To dawna biblioteka. Zniszczone regały, powybijane szybki i połamane półki. Wszędzie resztki książek i czasopism. Jego ojca. Pośrodku fotel na biegunach. Pajęczyny. Cienie grają na szybkach i podłodze. Kilka nienaruszonych, pustych regałów. Ale fotel... Wspomnienia. Jak z mgły.
Siada. Buja się. Długo. Bezszelestnie. Włosy opadają na poręcze. Wiele godzin. Głosy milkną. Wracają wspomnienia. Dawne. Nieliczne. Smutne. Zapomina. Nie może. Księżyc zakrywają chmury. Robi się bardzo ciemno. Podnosi się. Podchodzi do okna. Widać. Widać Tower. Światła miasta. Bliskie. Dalekie. Odwraca się. Książki zdają się przesuwać po podłodze. Cienie pełzają po ścianach.
Cichutkie pukanie do drzwi. Niemożliwe!
Jego przemęczona wyobraźnia płata mu figle. Źrenice zwężają się. Kolejne pukanie. Cztery razy. Skądś je zna. Pamięta.
Klamka się porusza. W prawo. W lewo. Kroki w korytarzu. Coś zatrzymuje się pod drzwiami. Trzask zamka. Zaczynają się uchylać. Przesuwa się w kąt. Boi się. Do pokoju wchodzi cień. Cień dziecka ze świecą. Ledwo go widać. Jego smutne oczy. Dziwny, nienormalny uśmiech. Krzyk. Jęk. Ryk. Dziecko odwraca się. Jego oczy stają się szalone. Wybiega. Raczej wysuwa się z pokoju. Wypływa. Świeczka zostaje. Stoi na podłodze.
Vampir Długo się waha. Znów to samo. Podchodzi. Powoli. Skrzyp. Skrzyp. Potrąca książkę. Kuca. Wyciąga rękę. Cofa. Po chwili wyciąga znów. Wiatr zaczyna wyć. Księżyc się zmniejsza. Cienie podnoszą się nad jego ciałem. Spływają ze ścian. Śmiech. Suną po podłodze.
Dotyka świecy. Jest zimna. Ogień błękitny. Teraz zauważa. Podnosi się powoli. Ogień przygasa. Świeca zaczyna się rozpływać. Nie rozumie. Dlaczego?? Dlaczego on??!!
Już nie trzyma jej w ręku. Wychodzi z pokoju. Światło księżyca miga mu przed oczyma. Cienie bawią się z nim. Idzie. Do pokoju. Zamknięty. Kolejny. Otwarty...Chce wejść Nie może. Jakaś siła mu nie pozwala. Walczy. Przypomina sobie. To pokój jego brata. Słabszego. On umarł wcześnie. We śnie. Patrzył na niego. Nie zamknął oczu...
Ciche głosy. Proszą go. Wejdź...
Przypomnij sobie...
Nie! Nie!
Wejdź...nie odchodź
Gwizdy wiatru w szczelinach. Noc przemija powoli. Szybko. Traci rachubę. Chwyta za klamkę. Jest lodowata. Jak on. Popycha drzwi. Skrzypią. Skarżą się. Stoi w progu. Wszystko jest jak dawniej. Te same meble, to samo łóżko. Firanki. Toaleta. Szafa. Tylko, że starsze o 60 lat. Zbite lustro. Nie domknięta szafa. Podziurawiona firanka. Łóżko już na trzech nogach. Pościel pomięta. Poszarzała. Pajęczyny. Książki. Wszędzie wspomnienia. Stare świece. Cicho podchodzi do lustra. Kiedyś był taki ładny. Hmm...nawet przystojny. Młody. Nie przeczuwający. Kto by pomyślał. Nagle szmer. Tupot małych nóżek. Myszy?
Duchy. Dawni przyjaciele. Owionął go chłód. Wiatr zaczyna swe harce z przydługimi, podziurawionymi firanami.
Wychodzi, w korytarzu wiszą obrazy. Zniszczone ramy. Krzywe. Ledwo widoczne płótna. Przedstawiają miasto. Londyn. W nocy.
Deszcz pada, mgła zaczyna się opuszczać.
Kroczy powoli, trochę jakby dostojnie. Pamięta jak biegał po tych korytarzach. Pamięta brata. Niee. Wystarczy. Czuje czyjąś obecność za plecami... Nagle krzyki, wrzaski, piski. Tupot nóg. Zewsząd. Wybiega. Schody. Cień chłopca... przystaje ułamek sekundy. Patrzy na niego. Potem zrywa się znów do biegu. Biegnie przez hol. Drzwi. Schodki. Ogród. Jęki za nim. Wiatr próbuje złapać go za włosy. Wyje. Wyje jeszcze długo po tym, jak wybiegł za bramę i zostawił za sobą swój dom. Stary. Zniszczony. Swój...
  • 2



#1247

Rajden204.
  • Postów: 16
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja Kiepska
Reputacja

Napisano

Łowca IV

Jest godzina 15, po szkole. Josh został na dodatkowych więc miałem czas dla Siebie. Wtedy usłyszałem puknięcie w okno. Był to kamień z przywiązaną kartką. Ktoś nie chciał mi stłuc okna tylko mnie poinformować. Już się biore za pisanie.

"Słuchajcie, może wyglądam wam na złego, ale Cień to nie jest zło. Poszedłem inną drogą, żeby odnaleść inne. Potrzebuje waszej pomocy... Chyba coś znalazłem, coś w stylu drogi. Spotkajmy się o 20 w ruinach tego bloku". Gdy przeczytałem te notkę byłem pewny, że pochodzi ona od Raidena. Sekundy trwaly jak godziny, więc postanowiłem potrenować w piwnicy. "Inferna" "BurnBlade". Nudziły mnie te umiejętności. Postanowiłem więc poszperać w piwnicy. Pech jak to pech znalazłem kartkę. Czułem Onamru. Wiedziałem, że to dla Nas. Były to kombinacje kolejnych umiejętności. "FirePole" a z ziemi eksplodował słup ognia. Dobrze, że mamy tu wysoką piwnicę, chociaż sufit i tak oberwał. Josh wrócił. Opowiedziałem mu wszystko. O Raidenie i o umiejętnościach. "Tornado", proste, nie muszę tłumaczyć. Robiliśmy to, co zwykle. Spotkania z dziewczynamy. Głupie zdjęcie i takie tam. Już 20. Znamy drogę. Nie baliśmy się tego, co będzie. Tak jak napisał Raiden tam stał. Byl podenerwowany. "W końcu jesteście!" Wykrzyczał
-Stary, o co tu chodzi, po co nas wzywałeś? Odpowiedziałem
-Widzisz. Cień mnie zaprowadził do wielu dróg. Dróg nieznanych. Z moich sił Cienia wynika, że gdzieś w tym burdelu jest coś w rodzaju portalu. Wypowiedział Raiden
-Odnajdźmy go! Powiedział pewny siebie Josh
Po dosyć długim szukaniu portalu (3 Godziny serio), po przestraszeniu przez głupiego szczura i otarciu twarzy o beton udało nam się go znaleść... "Zaraz rzygnę tęczą" Powiedział Josh dziecinnym głosem.
"O nie!" Powiedziałem
"O TAK! Hell YEAH!" Krzyknął Raiden
Chyba nie muszę mówić dokąd portal ciągnął. Do krainy szczęścia cztero kopytnych stworzeń. Tam, gdzie łzy i ból to najgorsze zło. Właśnie tam. Do tej cholernej krainy My little Pony! Ahhh czy bycie Łowcą wymaga takich głupot?! "Każdy ma swoje dwa AlterEgo. One są złe i próbują zniszczyć wszystko... I wszystkich. Moje AlterEga opanowałem i zniewoliłem jako Cienie." Powiedział Raiden. "Po co nam to mówisz?" Zapytałem. "Otóż, ja czytam więcej Creepypast niż wy" Zaśmiał się lekko Raiden, "Silent Ponyville? Znasz? Nie? No trudno. Musimy przeczyścić tę krainę, a Jeżeli tak Joshowi zależy i dostaje tutaj orgazmu to tu czasami wpadniemy" Dokończył Raiden. Nie ma co stać. Wchodzimy w ten burdel. Wiedzieliśmy, żeby działać w cieniu. Nie mogą nas zobaczyć. To byłby szok dla nich, widok dwunożnej bestii władającej żywiołami. Pewnie by nas zabili albo wrzucili do jakiejś fundacji.
„Now a rainbow’s tale isn’t quite as nice
As the story we knew of sugar and spice”
O tak. Raibow Factory. "Tam musi być AlterEgo Rainbow Dash" powiedział Raiden. "Czyli co? Zabijamy, czy zniewalamy i łączymy je ze sobą?" Zapytał Josh... Tak dalej rzygający tęczą. "Gdzie połączyć? Głupi jesteś? Zabić!" Rozkazał Raiden.



Muszę kończyć ten wpis. Po prostu nie chcę mi się rozpisywać. Jutro dokończę.
18 grudnia 2013
Himunaru


  • -1

#1248

Rajden204.
  • Postów: 16
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja Kiepska
Reputacja

Napisano

cześć. Przeglądając internety (xD) Znalazłem pastę pt. Silent Ponyville. Ma 5 rozdziałow, ale 8 zakończeń. Dzisiaj wstawię Część I
PS: Co do Łowcy postaram się go SOLIDNIE naprawić. Jako iż jestem nowy na forum proszę o pomoc. Pisać na pw jakieś wskazówki, albo sugestie co dodać do creepypasty, będę bardzo wdzięczny :D
-----------------------------------------------------------------


Oczy Pinkie Pie błyskawicznie się otworzyły. Jej twarz była zanurzona w mokrej poduszce, poplamionej jej łzami. Drżała, próbując delikatnie podnieść się z łóżka. Obawiała się zobaczenia swojego łóżka nasączonego, pokrytego krwią – dowodem potwornego czynu jakiego się dopuściła... ale jej łóżko było suche, pomijając łzy.

Delikatnie położyła kopytko na twarzy, czując ciągle świeże łzy na swym policzku. Drżała, gdy jej włosy opadły jej na oczy. Ciągle znajdowała się w głębokimszoku pod wpływem obrazów, które widziała.

„Jak... jak mogłam...”. Wciąż żywe wspomnienia koszmaru, który przed chwilą śniła, powracały do jej umysłu. Potworny płacz dzwonił głośno w jej uszach... jej skóra ociekała krwią... uczucie rozkrajania żywej istoty... to było takie realne. Pinkie Pie potrząsnęła szybko głową, próbując usunąć te myśli ze swojej głowy.

„Dlaczego mam takie sny!?” Uderzyła kopytkami w głowę, próbując powstrzymać obrazy, siłą wdzierające się do jej mózgu. Przez ostatnie dwa tygodnie miała same bezsenne noce. Nawiedzały ją koszmary, a okropieństwa, które przedstawiały stawały się coraz gorsze.

Pierwszy sen nie był taki straszny... po prostu atakował ją potwór. Nie zwróciła na to większej uwagi, bo nie różniło się to znacznie od normalnych snów. Od tego czasu potwory się zmieniły. Jednej nocy została zaatakowana przez Kucyka Śmierci, który chciał przekląć jej duszę, innej nocy był to patykowaty kucyk (Slender Pony – przyp.tłum) bez twarzy, którego sama obecność przytłaczała ją, a znowu następnej nocy cierpiała z powodu choroby i głodu, a jej ciało zaczynało gnić, odmawiając jej jednocześnie śmierci z bólu...

Była w stanie znieść te sny. Wiedziała, że nie były prawdziwe; dobre przyjęcie z jej przyjaciółmi odganiało wszystkie strachy daleko stąd. Próbowała zmienić dietę na jeden dzień, żeby zobaczyć, czy złe sny odejdą i to podziałało, ale tylko na jedną noc. Następnej nocy śniła o byciu potworem, z ostrymi kłami i pazurami. To ona była potworem, atakowała i zjadała samą siebie. Ciągle pamiętała kneblujący smak snu, w swoich ustach.

Następny sen kazał jej terroryzować kucyki z Ponyville; niszczyła domy, uprawy, produkty i... życia. Potem, następnej nocy zaatakowała każdą ze swoich przyjaciółek. Czuła zimny, niepohamowany gniew potwora, który ciął i rozszarpywał na strzępy bez żadnych uczuć... ale przynajmniej była to szybka śmierć. Jej przyjaciele nie cierpieli w tym śnie.

Ale sen ostatniej nocy był inny... był taki osobisty. Znów była potworem tej nocy... ale to było coś innego. Była po prostu sobą, bez kłów, bez pazurów, bez szaleńczej wściekłości, a jednak potworem. W tym śnie uwięziła swoją przyjaciółkę, swoją najdroższą przyjaciółkę Rainbow Dash. Brała do ręki ostre przedmioty i...

Pinkie wpadła do łazienki, tuż przed tym jak opróżniła zawartość swojego żołądka do toalety. Żywe obrazy tego, co zrobiła w swoim śnie, migały jej przed oczami po raz kolejny.

Czuła się jak łajdak. Jak jej umysł mógł chociaż zbliżyć się do myślenia o takich potwornych, okropnych rzeczach!? Przecież kochała swoje przyjaciółki! Kochała je bardziej niż słońce, niż słodkości, niż przyjęcia, nawet bardziej niż własne życie! A zwłaszcza Rainbow Dash! Rainbow Dash była najfajniejszym, najbardziej niesamowitym, kochającym zabawę kucykiem jakiego poznała! Jeśli chciała spędzić miło wolny czas, albo porobić innym kawały, albo podzielić się słodkościami, albo potrzebowała pomocy, żeby wyprawić wspaniałą imprezę, to właśnie Rainbow Dash była tam zawsze dla niej.

Wytarła usta i skołowana spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Jej grzywa była wyprostowana, miała worki pod oczami, a same oczy były mocno przekrwione. Jej skóra była matowa i wyglądała niezdrowo. Oddychała dosyć ciężko. Wyglądała okropnie.

Podbiegła do wiadra z zimną wodą i wielokrotnie opłukała nią swoją twarz. Naprawdę bardzo, bardzo, BARDZO chciała zobaczyć Rainbow Dash... wiedziała, że wszystko jest w porządku, ale... jednocześnie nie mogła tego przyznać, dopóki wspomnienia jej snu ciągle ją nawiedzały... musiała wyjść z Kącika Kostki Cukru na cały dzień. Chyba nie byłaby w stanie powstrzymać swojego żołądka jeśli chociaż poczułaby zapach babeczki.


Pinkie próbowała zostać w cieniu budynków i cicho przemknąć się przez Ponyville. Świeże powietrze i ciepłe słońce nie były dziś dla niej żadną pociechą. Nie chciała dzisiaj widzieć żadnego kucyka. Ich zmartwione twarze mogły wywołać następny przebłysk straszliwych obrazów w jej głowie. Nie wiedziała gdzie ma iść, chciała po prostu się włóczyć, jak najdalej od Kącika Kostki Cukru, od jej pokoju, od czegokolwiek co przypominałoby jej o...

Spojrzała dookoła. Straciła poczucie ile czasu upłynęło, odkąd zaczęła swoją małą wędrówkę, wdzięczna, że nikt nie zaczepił jej, pytając dlaczego zachowuje się dziś inaczej niż zwykle. Wiedziała, że inne kucyki zaczynały zauważać spadek jej nastroju, odkąd zaczęły się sny i zaczęła urządzać więcej przyjęć niż kiedykolwiek wcześniej, ale to i tak ciągle nie starczało. Twilight zapytała się nawet jej kiedyś, czy coś się stało, a ona starała się jak mogła, żeby uspokoić swoją przyjaciółkę.

‘Zaraz! Twilight!’

Twilight była wspaniałym magicznym kucykiem. Jeśli jakikolwiek kucyk mógł znaleźć sposób na powstrzymanie tych snów, to tylko ona! Skrzywiła się na myśl o powiedzeniu Twilight o tych wszystkich okropieństwach, które jej umysł zgotował jej i jej przyjaciołom... ale może nie będzie musiała. Twilight mogła znać rozwiązanie bez wiedzenia o czym są jej sny.

Zwiększyła swoje tempo, biegnąc prosto do biblioteki. Nie zajęło jej to długo, zorientowała się, że jej ciało musiało ją tam pchać instynktownie; w ten sposób do pokonania pozostał jej śmiesznie mały dystans. Podbiegła do drzwi i zastukała z lekkim podnieceniem. Po chwili drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem.

- O, hej Pinkie Pie – powiedziała Twilight zaskoczona, ale szczęśliwa z zobaczenia swojej przyjaciółki - Czy to kolejne zaproszenie na twoje przyj- - Twilight urwała w pół zdania, bo zauważyła rozpaczliwy wygląd swojej przyjaciółki. - ... Czy wszystko w porządku Pinkie? Nie wyglądasz za dobrze.

- Nie... Nie jest w porządku Twilight... Czy mogę wejść? – powiedziała Pinkie, dbając tym razem o maniery.

- Oczywiście Pinkie, proszę, czuj się jak u siebie w domu.” - szybko powiedziała Twilight, oferując swoją gościnność.

- Dziękuję... – odparła Pinkie, cicho truchtając do domu. Szybko skierowała się do stołu w centrum pokoju i usiadła na jednej z otaczających go, czerwonych, aksamitnych poduszek. Położyła głowę na stole i zamknęła oczy z cichym westchnieniem, próbując się odprężyć.

- Czy zrobić ci coś do picia? Może gorącą czekoladę? – zapytała Twilight.

- Nie... proszę, żadnych słodkości... byłoby wspaniale, gdybym mogła prosić o kawę... bez śmietanki i cukru... – delikatnie jęknęła Pinkie.

- Żadnych słodkości? – powiedziała Twilight w szoku - Ojej... to musi być NAPRAWDĘ poważne! – powiedziała, szybko przygotowując żądany przez Pinkie, gorący napój. Przylewitowała go przed Pinkie, która oszołomiona wzięła go i zaczęła pić. Skrzywiła się na gorzki smak kawy.

- Pinkie, co się stało? Mnie możesz powiedzieć – spytała Twilight siadając obok swojej przygnębionej przyjaciółki. Twilight dostrzegała symptomy - jej grzywa była prosta, jej skóra matowa, jej przekrwione oczy były podkrążone, ale najbardziej uderzające ze wszystkiego było to... że nie promieniowała swoją energetyczną aurą Pinkie Pie.

- Och Twilight... To okropne! - Pinkie położyła swoje kopytka na głowie, - To najokropniejsza rzecz, jaka mogła mi się zdarzyć! Nie mogę nawet uwierzyć w to, co się stało, to takie okropne! Nie mogę spać, nie mogę odpocząć, nie pomagają nawet przyjęcia! Potrzebuję ulgi, chcę, żeby to się skończyło, ale wszystko czego próbowałam, tylko pogarsza sytuację! – mówiła Pinkie drżącym głosem; Twilight mimo wszystko poczuła się zaskoczona tym, jak bardzo jej przyjaciółka wydaje się być przerażona.

- Pinkie... powiedz mi, co dokładnie jest tą ‘okropną’ rzeczą, która Ci się przytrafiła. – Twilight próbowała uspokoić Pinkie, że wszystko będzie w porządku. Pinkie wzięła głęboki oddech, uspokajając nerwy.

- Mam koszmary Twilight – powiedziała w końcu Pinkie - Okropne, straszliwe, nieustające koszmary. Wyprawiałam coraz więcej przyjęć, aby o nich zapomnieć, ale one ciągle przychodzą. Próbowałam zmienić moją dietę, próbowałam zrelaksować się przed pójściem spać, nawet próbowałam zasypiać, stojąc na przednich kopytkach, pod prysznicem z cytryną w ustach. Nic nie pomaga... a ostatni koszmar był jeszcze gorszy.

- Koszmary? – powiedziała Twilight, dotykając na chwilę swojego podbródka - Jedna chwila – dodała, szybko biegnąc do regałów z książkami. Zaczęła wyjmować książki, sprawdzając je i przeglądając jedna po drugiej. - Nie... nie, nie, nie, nie ty, ty też nie jesteś tą której szukam...- mruczała pod nosem. Zajęło jej to około dziesięciu minut, zanim Twilight w końcu wyciągnęła odpowiednią książkę i spojrzała na nią z satysfakcją - A-ha! – powiedziała, truchtając z powrotem do stołu, otwierając książkę i wertując szybko jej strony.

- Koszmary – zaczęła Twilight zatrzymując się na konkretnej stronie - Sny, o nagromadzonej negatywnej emocji; częste zjawisko, którego doświadcza wiele kucyków. Jednakże, jeśli koszmary utrzymują się, lub stają się bardziej przerażające, z każdym następnym, to może być ku temu kilka powodów: czynniki zewnętrzne, jak leki lub sposób odżywiania, co już wykluczyliśmy - dodała Twilight - zewnętrzny stres spowodowany ostatnimi fizycznymi, lub psychicznymi wydarzeniami, lub o podłożu psychologicznym, związanym z jakimś wydarzeniem w życiu kucyka, które miało na niego głęboki wpływ. Jest kilka sposobów, żeby określić jaki typ koszmaru jest doświadczany i jaki jest najlepszy sposób, aby sobie z nim poradzić – powiedziała Twilight, po czym po cichu zaczęła czytać następny fragment.

- Więc ta książka pomoże mi zatrzymać te koszmary? – zapytała Pinkie, z rosnącą w jej sercu nadzieją.

- Na to wygląda, oczywiście to nie powstrzyma cię od koszmarów przez resztę Twojego życia, one są normalną częścią snu, ale może ci pomóc z twoim aktualnym koszmarowym problemem – powiedziała ciągle czytając. - Tu jest zaklęcie, które pozwoli mi wniknąć w twój umysł i zobaczyć wspomnienia twoich snów. Tym sposobem mogę zobaczyć o czym śniłaś i zastosować odpowiednie zaklęcie, żeby ci pomóc.

Nadzieja, która do tej pory rosła w Pinkie, przepadła jak kamień w wodę.

- Nie! Nie nie nie nie nie nie Twilight! - krzyczała Pinkie, kręcąc zaciekle głową, - NIE MOŻESZ zobaczyć moich snów! One są... one są! - Pinkie ukryła twarz w swoich kopytkach - One są zbyt okropne Twilight! Ja... ja nie chcę, żeby jakikolwiek kucyk widział to, co ja widziałam! - Jej głos był drżący; łzy szykowały się, żeby opuścić jej oczy jeszcze raz.

Spojrzała w górę, gdy poczuła kopytko Twilight na jej ramieniu i zobaczyła przejęcie malujące się na jej twarzy.

- Nie jestem sobie w stanie wyobrazić, jaki rodzaj snów przeżyłaś Pinkie, ale widzę cierpienie na twojej twarzy. To wpływa na to kim jesteś i po prostu nie mogę tego odpuścić. Przyszłaś do mnie po pomoc i mam zamiar ci pomóc. Proszę, musisz mi pozwolić zobaczyć to, co ty widziałaś, wtedy będę mogła chociaż spróbować – przyznała Twilight. Pinkie zniżyła głowę, starając się z całej siły powstrzymać łzy które niemiłosiernie piekły ją w oczy. Przełknęła ciężko, wiedząc, że jej przyjaciółka chce wszystko naprawić i może mieć moc, aby to uczynić...

- Twilight...- Pinkie szepnęła ściszonym głosem, powstrzymując łkanie.

- Tak? O co chodzi Pinkie? - zapytała Twilight podobnym szeptem.

- Proszę... musisz mi obiecać... że to, co zobaczysz... nie zmieni twojego zdania o mnie. - Pinkie pociągnęła nosem.

- Przysięgam Pinkie. Niie mogę myśleć o tobie inaczej, niż jak o drogiej przyjaciółce, którą znam i kocham.” – powiedziała Twilight. Pinkie zauważyła jej uśmiech. On był taki miły, kojący...

- P-Przysięga Pinkie Pie? - zapytała Pinkie ostatni raz. Twilight uśmiechnęła się lekko rozbawiona.

- Z kopytkiem na sercu, nadzieją by latać, babeczkę mi w oko wsadź. - (Cross my heart, hope to fly, stick a cupcake in my eye – przyp.tłum.) Twilight wykonała ruchy przysięgi Pinkie Pie, naśladując wsmarowanie ciastka w twarz. Pinkie potrzebowała chwili, aby ułożyć sobie wszystko w głowie, po czym zamknęła oczy i zniżyła lekko głowę.

- W porządku... J-ja ufam ci, Twilight - cicho mruknęła Pinkie, starając się jak najlepiej przygotować do tego, co miało nastąpić.

Twilight pochyliła lekko głowę, pamiętając zaklęcie z książki, a jej róg zajaśniał światłem, gdy skoncentrowała się na nim. Delikatnie zamiotła włosy z czoła Pinkie za jej ucho, a następnie łagodnie puknęła końcówką swojego rogu w głowę Pinkie.


„ZOSTAW MNIE W SPOKOJU” Slender Pony podchodził niezgrabnie, piszcząc przenikliwie na nią coraz mocniej, w miarę zbliżania. Ból przeszył całe jej ciało, gdy krew rozbryzgła się, zmieniając mgłę jej wizji w świat pokryty czerwienią. Upadła na kolana, próbując pojąć rzeczywistość, tuż przed tym, jak ból i dźwięk stały się niemożliwe do zniesienia.


W jej ciele była dziura. Czuła wijące się w niej robaki, wspinające się po jej piersi. One pożerały ją, pożerały ją żywcem. Ból zatopił się w jej duszy, ale śmierć cały czas jeszcze nie nadchodziła. Jej ciało leżało tam, bez ruchu, a insekty szły swoją drogą. Czuła każde ich wicie i śluz ich ciał, gdy wpełzały pod jej skórę.


Kości chrzęściły jej w zębach, a krew ściekała po brodzie. Świeży smak lepkiego mięsa, pełzł w dół jej gardła. Ostre zęby wgryzały się znowu w bok karku ziemskiego kucyka, gdy jego głowa opadła, odsłaniając specjalnie dla niej solidny kawał mięsa, który wkrótce miała przeżuć. Smak był wstrętny, ale ona go pragnęła. MUSIAŁA go poczuć. Pragnęła go coraz więcej! Mocniej! Jej zęby zatopiły się w głowę kucyka, miażdżąc czaszkę, a wewnętrzne narządy zaczęły wyciekać prosto do jej ust. Chciała więcej; tego jednego nigdy nie było jej dość.






Krzyki ucichły na chwilę, lecz nie na długo.

- Dlaczego? Dlaczego to robisz? - Był to pełen bólu, szalony płacz Rainbow Dash. Widziała ją, przywiązaną do stołu. Jej skrzydła były już odpiłowane, odpiłowane przez jej własne kopytka.

„- Ech Rainbow Dash... każdy kucyk kiedyś umrze - Jej głos zdradził ją, gdy wyciągnęła skalpel, - To naprawdę proste pojęcie. Po prostu musisz się zastanowić ‘Czy moje życie ma jakieś znaczenie? Czy umieram dla jakiejś przyczyny? Czy pamięć o mnie zostanie utrzymana, gdy odejdę?’ Wszystko to, jak widzisz, to ważne pytania. - Szła w kierunku Rainbow Dash; czuła morderczą intencję pochwycenia za każde włókno jej istnienia.

- Ale... - Rainbow Dash czkała przez ból i łzy, - Ja nie umrę z dobrej przyczyny... jeśli mnie zabijesz - szlochała Rainbow - Jak możesz mi to robić?”

Uniosła kopytko i pogładziła twarz Rainbow Dash. Pochyliła się ku niej, zatrzymując się centymetry przed jej twarzą – to była magia, której nie czuła nigdy przedtem. Jej oddech był gorący, a jej ciało mamiło jej umysł. - Och Rainbow Dash... Jeśli do tej pory nie znasz powodu, to nie zrozumiesz już nigdy. Tak po prostu musi być, - Odeszła od swojego więźnia.

Rainbow wyglądała tylko na lekko zmieszaną, a ona chciała skorygować ten wygląd na nieco bardziej zdecydowany. Ścisnęła swój skalpel, umieściła go u podstawy biodra Rainbow i rozcięła jej nogę do samego dołu. Ból przejął kontrolę nad ciałem i głosem Rainbow, a ona zaczęła swój delikatny rytuał krojenia. Przecież, pomijając wszystko, musiała przygotować składniki, aby wszystko odbyło się zgodnie z planem.



Twilight poleciała w tył. Jej głowę instynktownie odrzuciło do tyłu, chcąc uwolnić ją od horroru wewnątrz umysłu Pinkie. Twilight wpadła w regał z książkami, wywołując spadającą w dół, lawinę książek. Oddychała ciężko, nieprzytomna i spanikowana. Zaklęcie zajęło tylko kilka sekund, ale natłok wspomnień tego snu zalał ją jednocześnie.

Te sny były przerażające... i takie realne... czuła wszystko w tych snach, nawet mimo tego, że sny normalnie nie zawierają tak żywych uczuć. Ten potwór, który ją zaatakował... uczucie robaków pełzających wśród jej skóry i narządów... zatykający smak mięsa w jej ustach... tortury... czyn, którego musiała dokonać... chciało jej się wymiotować.

- Twilight? - doszedł do niej przestraszony, nieśmiały, ledwo co słyszalny głos.

Twilight została wyrwana ze swoich myśli, spoglądając w górę na swoją różową przyjaciółkę.362 Pinkie drżała, drżała ze strachu, a łzy płynęły jej po twarzy. Racja... to były sny Pinkie... sny które tak ją przerażały, sny dla których przyszła tu po pomoc.

- Pinkie... - mruknęła w końcu Twilight, przełykając swoje własne emocje razem z zawartością żołądka. - Ja... ja nie miałam pojęcia... - mówiła, podnosząc się na nogi i powoli wracając do swojej przyjaciółki. Teraz musiała być silna.

- Twilight... - Pinkie pociągnęła nosem, szlochając - Ja przepraszam... tak mocno cię przepraszam, że to widziałaś...- zamknęła oczy, łykając powietrze pomiędzy szlochami. Twilight szybko przysunęła się do Pinkie i uścisnęła ją mocno. Pinkie desperacko płakała w ramionach Twilight. Twilight podtrzymywała swoją drogą przyjaciółkę, aby wiedziała, że może liczyć od niej na każde możliwe wsparcie. Te obrazy mogły powodować, że jej żołądek skręcał się, ale dużo ważniejsza od tego była jej przyjaźń.

- Już w porządku Pinkie... – powiedziała Twilight, gdy szloch Pinkie zaczął się uspokajać. - Widzę, jak bardzo gryzą cię te sny... ale Pinkie w tych snach, to nie ty. Więc musimy tylko odkryć, dlaczego je masz – powiedziała Twilight, pozwalając zrozumieć swojej przyjaciółce, że dotrzyma złożonej przez nią obietnicy. Pinkie w jej ramionach, nie była ani trochę taka, jak Pinkie w snach. Pinkie powoli kiwnęła głową w potwierdzeniu, zanim w końcu powstrzymała swoje łzy i puściła Twilight. Twilight skręciła w stronę książki i przewróciła jeszcze kilka stron.

- Odkąd wiemy, że to nie twoja dieta, musimy określić czy to przez jakieś bieżące wydarzenia, czy to coś znacznie głębszego w Twojej psyche... więc zacznijmy od tego. Kiedy zaczęły się te sny?

- Więc... - Pinkie wytarła twarz, próbując ją trochę osuszyć, - Sny zaczęły się jakoś kilka dni po Wielkiej Gali Galopu... i prześladowały mnie praktycznie każdej nocy przez ostatnie dwa tygodnie. Nie było ich jednej nocy, gdy zmieniłam dietę, ale wróciły następnego dnia... – powiedziała Pinkie, próbując przypomnieć sobie częstotliwość koszmarów.

- Hmm... wiesz, Gala była całkiem dużym wydarzeniem. Na pewno wyglądałaś dobrze w Sklepie Z Pączkami... ale co potem? Wiem, że mówiłaś, że masz coś do załatwienia zanim wrócisz do Ponyville, więc nie widziałyśmy cię od tamtej pory, aż do twojego powrotu do rydwanu. – zastanawiała się Twilight.

- ... Więc... po tym jak spędziłam z wami czas, poszłam odwiedzić moją siostrę Octavię. Ona była jedną z wiolonczelistek podczas Gali. Ona była głównym powodem, dzięki któremu mogłam spokojnie ulotnić się po moim muzycznym wybryku na Sali. Chciałam pójść i podziękować jej za pomoc w próbie ożywienia towarzystwa - wspominała noc, Pinkie - Była na mnie trochę zła na początku, za bałagan jaki narobiłam, ale potem wybaczyła mi i skończyło się na miłej pogawędce o tym, co robiłyśmy od czasu opuszczenia farmy. Po jakimś czasie musiałam się zbierać, więc obiecałyśmy sobie, że będziemy częściej w kontakcie.

Twilight rozważyła to - Myślisz, że spotkanie z twoją siostrą mogło zapoczątkować te sny? – spytała z ciekawością, Twilight.

- Nie rozumiałabym, gdyby rzeczywiście tak było – powiedziała Pinkie w zamyśleniu, gładząc brodę kopytkiem. - Dobrze bawiłyśmy się tej nocy... nie było nic negatywnego w tym, o czym rozmawiałyśmy.

- Czy od tamtego czasu dostałaś od niej jakiś list?

- Tak dostałam jeden, ale chciała mnie po prostu powiadomić, że będzie dawać koncert w Fillydelphii. Powiedziała, że jej zespół ma tournee, więc jeśli chciałabym wysłać jej jakieś listy, to muszę adresować je na jej zespół, a listonosze już będą wiedzieli, gdzie je dostarczyć.\ – powiedziała Pinkie kręcąc głową w zamyśleniu. - I znowu nie było w tym nic negatywnego...

- A co z ostatnimi dwoma tygodniami? Przeważnie wyglądałaś dobrze, pomijając kilka przypadków, kiedy nie byłaś tak tryskająca radością – powiedziała Twilight przypominając sobie, że Pinkie Pie była nadaktywna, bardziej niż zwykle, przez ostatnie kilka dni. Teraz z całą pewnością wiedziała już, dlaczego.

- Nie... nic znaczącego się nie działo. Z powodu snów wyprawiałam więcej przyjęć, ale oprócz tego życie płynęło tak, jak zazwyczaj w Ponyville... - powiedziała Pinkie, potrząsając głową.

- Rozumiem. - Twilight wróciła do przeglądania książki, przelatując po stronach, by znaleźć coś, co mogłoby zaradzić problemowi.

- O tu jest... to następne zaklęcie. To sięga trochę głębiej w umysł; jego intencją jest jednak znalezienie źródła Twoich problemów. To pozwoli nam dowiedzieć się, dlaczego masz te sny, czy to jest drobna, czy poważniejsza przyczyna - powiedziała ufnie Twilight, - Więc nie martw się Pinkie, jestem pewna, że niedługo wszystko będzie z tobą w porządku - posłała swojej przyjaciółce pocieszający uśmiech.

Dziękuję Twilight... – Pinkie odpowiedziała tym samym.

- W porządku, książka mówi, że zaklęcie może być trochę dezorientujące na początku, ale potem do niego przywykniesz. Jesteś gotowa? - zapytała Twilight. Pinkie kiwnęła potakująco. - Musi się udać - powiedziała Twilight, biorąc głęboki wdech i koncentrując się jeszcze raz, rozżarzając swój róg światłem. Schyliła się ponownie w kierunku czoła Pinkie i delikatnie dotknęła jej.

Umysł Pinkie szarpnął i poczuła, jakby zapadała się w gęstą mgłę. Straciła ślad swojego otoczenia, czując jakby spadała z bardzo dużej wysokości. Świat wirował dookoła i czuła, wokół pęd powietrza. To intensywne doznanie powodowało, że jej żołądek skręcał się. Zastanawiała się jak długo ma jeszcze się tak czuć, kiedy w końcu poczuła, że świat ustabilizował się, z hukiem spowodowanym przez wiatr pędzący dookoła niej.

Oddychała ciężko, sapiąc i kaszląc,362 zaraz po tym jak poczuła grunt pod nogami. Podniosła głowę i lekko nią potrząsnęła, zanim powoli otworzyła oczy. Była ciągle w bibliotece... to na pewno. Ale zniknęła gdzieś Twilight. Dlaczego miałaby ją zostawić samą w bibliotece?

- Twilight? zawołała, ale jedyną rzeczą, która dotarła do jej uszu było puste echo. To było dziwaczne; biblioteka wyglądała niesamowicie cicho, nawet bardziej niż zazwyczaj, gdy Twilight nie było w pobliżu. Spojrzała na stół i zobaczyła na nim dwie rzeczy – torbę i notatkę. Ostrożnie przeczytała słowa na notatce:

Musisz przekroczyć ciemność, aby ujrzeć światło.

Pinkie spojrzała na kawałek papieru lekko zdezorientowana. Czy napisała to Twilight? Jeśli tak... to co to znaczy? Czy ma zabrać ze sobą torbę? Twilight musiała przecież wiedzieć, co robi; nie zostawiłaby jej tu samej bez dobrej przyczyny...

Pinkie otworzyła torbę, żeby zobaczyć, czy coś jest w środku.

W środku były dwie rzeczy. Pierwsza z nich była oczywista. To była latarenka. Wewnątrz był olej i knot. Z boku znajdowało się pokrętło; przypuszczała, że służyło do włączania i wyłączania latarenki. Jeśli miała jej użyć, musiała mieć pewność, że nie zużyje naraz całego oleju. Delikatnie odłożyła latarenkę z powrotem do torby.

„Co to jest?” zapytała samą siebie wyciągając prostokątne urządzenie. Posiadało przełącznik i antenę, ale nie było to urządzenie, które by znała. Przód wyglądał jak pokrywka, miał na sobie kółko, a w nim dziurki. Jak dla niej wyglądało to jak miniaturowy fonograf, ale jak ta mała rzecz miała grać muzykę?

W jej kopytku urządzenie przebudziło się do życia, grając delikatny, statyczny dźwięk. Pinkie upuściła je zaskoczona nagłą zmianą sytuacji. Wpatrywała się w brzęczące urządzenie; Odgłos brzmiał jakby rój pszczół został przepuszczony przez stół Vinyl Scratch. Trąciła urządzenie kopytkiem. Po kilku chwilach buczenie ustało. Pinkie wyglądała na zmieszaną, ale czuła instynktownie w trzewiach, że to musi być coś ważnego. Włożyła to z powrotem do torby.

‘Zgaduję, że Twilight wierzyła, że będę potrzebować tej torby... więc zastosuję się do jej rady.’ - mruknęła Pinkie, przywiązując ostrożnie torbę do swojego grzbietu. Rozejrzała się dookoła. Biblioteka zdawała się nie skrywać więcej wskazówek na tą chwilę, więc zdecydowała się wyjść na zewnątrz. Czuła się teraz dużo spokojniejsza po odwiedzeniu Twilight, więc może teraz mogłaby odwiedzić Rainbow Dash...

- Hę? - powiedziała Pinkie zatrzymując się szybko kilka kroków za drzwiami. Gęsta mgła opadała na całe Ponyville. Była tak gęsta, że nie mogła nawet dostrzec budynków w pobliżu biblioteki. Musiała dojść naprawdę blisko budynku, aby go zobaczyć. Zawiał wiatr i Pinkie zaczęła drżeć. Temperatura znacząco spadła.

- O co chodzi? Nigdy nie widziałam w Ponyville takiej pogody... powiedziała Pinkie, zdezorientowana. - Czy to sprawka Rainbow Dash? Czemu miałaby...? - Pinkie wiedziała, że musi znaleźć Rainbow i z nią porozmawiać. Szybko zaczęła biec w kierunku, gdzie powinien znajdować się dom pegaza. Była w pełnym galopie, kiedy gwałtownie zorientowała się, że musi się natychmiast zatrzymać. Wpadła w poślizg wzdłuż drogi i wyhamowała na samym skraju. Potrąciła kilka kamyków, które potoczyły się i spadły tuż przed nią.

Była tam gigantyczna przepaść, której nie widziała nigdy wcześniej w Ponyville. Ciągnęła się dokładnie w dół drogi, która miała prowadzić do domu Rainbow... w efekcie odcinając całą przestrzeń poza Ponyville, jeśli nie miało się skrzydeł.

- Co jest grane? – zapytała w przestrzeń, patrząc na coś, co zdawało się być otchłanią bez dna.


  • 1

#1249

Amaterasux..
  • Postów: 35
  • Tematów: 2
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Spoiler




Silent Ponyville : Rozdział II


„Tu jesteś” – powiedziała Pinkie, wyciągając mapę Ponyville. Właśnie po nią wróciła do biblioteki; szczęśliwym trafem miała tajemną moc szybkiego znajdowania przedmiotów, których potrzebowała. Wzięła w usta czerwony marker i narysowała kółko z wielkim X pośrodku drogi z przepaścią. Potem umieściła kilka mniejszych X- ów na kilku domach, w których chciała spróbować znaleźć jakiegokolwiek kucyka. Miasto wyglądało na puste, porzucone.

„Co tu się stało?” – zapytała samą siebie, patrząc na mapę pełną X- ów. Zbadała tylko mały wycinek Ponyville, ale i tak zawsze były tam kucyki, nieważne czy w domu, czy wędrujące w pobliżu. W taką brzydką pogodę powinny być w swoich domach, albo powinno być chociaż jakieś ogłoszenie, jeśli tyle kucyków miałoby wyjechać. A dodatkowo, czemu na skraju miasta pojawiła się ta bezdenna dziura?

„Muszę dostać się do Kącika Kostki Cukru. Jeśli mi się uda, mogę wziąć mój balon i zobaczyć, czy w powietrzu są jakieś pegazy, które mogłyby mi wytłumaczyć tą mgłę.” – Pinkie potwierdziła swój plan w głowie. Musiała również przyznać, że martwiła się o Gummy’ego. Miała nadzieję, że z nim wszystko w porządku. Szybko sprawdziła swoją drogę na mapie, przed spakowaniem jej, wraz z pisakiem do torby. Żeby nie zapomnieć, chciała zaznaczyć wszystkie niezwykłe zdarzenia jakie napotka, na mapie Ponyville.

Wycofała się w sam środek chłodnego dnia, gdy coś zimnego i mokrego wylądowało na końcu jej nosa.

„Hę?” Pinkie próbowała się przyjrzeć koniuszkowi nosa. Lekko potrząsnęła głową, po czym spojrzała w niebo. Małe płatki śniegu zaczęły powoli opadać na ziemię.

„Śnieg? Ale... ale przecież mamy lato...” powiedziała Pinkie w szoku, wpatrując się w biały spektakl. Widziała parę wydobywającą się z jej ust, ale nie sądziła, że było wystarczająco zimno, żeby spadł śnieg. Pogodę kontrolowały pegazy, więc na pewno muszą teraz być na górze! Pinkie pogalopowała w kierunku Kącika Kostki Cukru.

Nagle Pinkie usłyszała jednostajny dźwięk dochodzący z torby. Czy to ten miniaturowy fonograf znowu robi hałas? Zdecydowanie znalazł sobie na to dziwny moment.

Pinkie została wybita ze swoich rozważań, gdy zobaczyła we mgle zarys postaci.

„Och! Tu jest jakiś kucyk!” krzyknęła z rosnącą nadzieją. Zaczęła biec szybciej w jego kierunku. Mimo tego, że się zbliżała, nie mogła pozbyć się silnego uczucia, że coś jest nie tak, bo fonograf stawał się coraz głośniejszy...

„Hej, co jest grane?” szybko zapytała, zanim w ogóle oceniła kim jest postać. Zatrzymała się szybko, kiedy w końcu mogła dobrze dostrzec kucyka... a z jej ust wydobył się głośny, wysoki krzyk.

„Ruuuaaa... ghhuuurrrrrggghhh...”, ten kucyk już właściwie nie był kucykiem. Jego skóra i grzywa zniknęły, zastąpione przez widok gnijącego mięsa, które wydawało się żyć. Nie miał jednej z przednich nóg, a na jego plecach brakowało kawałka ciała. Jego oczy wyglądały jakby były wydłubane, kilka zębów wyglądało na wybite, a w ich miejscu ziały krwawe dziury. Jego ciało znaczyły liczne skaleczenia.

„Cz-czy wszystko w porządku!?” krzyknęła Pinkie, cofając się o krok od kucyka. Jej pierwszą reakcją było sprawdzenie, czy to cierpi, ale głęboko w brzuchu czuła, że powinna trzymać dystans, bo ta rzecz raczej nie ma zamiaru jej pomóc. Fonograf z jej torby zaczął dzwonić bez przerwy.

„Gruuuuuh”, mięsna masa, rzuciła się w kierunku Pinkie, obnażając swoje zęby. Pinkie odskoczyła z krzykiem, gdy stwór upadł, w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą stała, a jego zęby zatopiły się w brudnej ziemi. Pinkie odeszła jeszcze kilka kroków od stwora, gdy podniósł swoją głowę, z zębami pokrytymi brudem. Zawarczał, gdy brud zmieszany z krwią wyleciał z jego ust. Zaczął powoli sunąć w kierunku Pinkie, warcząc, gdy zdawał się ją wyczuwać.

„C-cofnij się! COFNIJ SIĘ!” wołała Pinkie, próbując oddalić się od przerażającej istoty. Stwór warczał i jęczał, zostawiając za sobą smugę krwi, z zamiarem zaatakowania jej. Stwór przeraził Pinkie, wyglądało jakby znajdował się na pograniczu śmierci, a jednak jeszcze nie umarł. Zamiast tego, chciał ją dopaść. Każde włókno w jej ciele nakazywało jej uciekać, uciekać jak najszybciej i jak najdalej jak może od tego potwora.

„Trzymaj się z dala ode mnie!” krzyknęła płaczliwie, zanim w końcu jej nogi zaczęły funkcjonować i obiegła stwora, galopując szybko jak najdalej stamtąd. Gdy Pinkie ją mijała, istota próbowała jeszcze raz pchnąć swoje ciało w jej kierunku, lecz jej zęby ponownie napotkały tylko ziemię, Gdy odbiegała coraz dalej, fonograf w jej torbie uspokajał się, by w końcu zamilknąć.

Osunęła się i usiadła na ziemi, oddychając ciężko; czuła błyskawiczne bicie swojego serca w gardle. Co to było? Dlaczego chciało ją zaatakować? Dlaczego wyglądało jak kucyk? Dlaczego nie widziała żadnego innego kucyka tylko... to?

„Kącik... Kostki... Cukru...” dyszała Pinkie, próbując uspokoić skołatane nerwy. Lekko uszczypnęła się zębami w ramię, aby upewnić się, że to nie jest sen. Mogła kontrolować swoje ruchy... mogła uciekać od tego co widziała... to nie był sen. Potrząsnęła głową, podniosła się z powrotem na kopytka i zaczęła biec dalej.

--

Po krótkim czasie ujrzała przed sobą budynek Kącika Kostki Cukru. Nie znajdował się daleko od domu Twilight, ale czuła jakby teraz dotarcie tu, zajęło jej dłużej niż zwykle. Z cichym westchnieniem, podeszła do drzwi frontowych, z zamiarem wejścia do środka i udania się na górę, do swojego pokoju. Z drzwi doszło ją kliknięcie, które oznaczało, że są one zamknięte.

“...Czemu są zamknięte?” zmarszczyła czoło Pinkie, rozglądając się dookoła. Nie miała klucza do drzwi frontowych, a musiała dostać się do swojego pokoju. Myślała jak wybrnąć z tej sytuacji, gdy spojrzała w górę i dostrzegła balkon, który wychodził z jej pokoju. Znajdowały się tam drzwi z narysowanym pegazem, które mogła otworzyć, gdyby mogła się wspiąć.

Spojrzała ostrożnie w kierunku rogów budynku, idąc krok po kroku dookoła Kącika Kostki Cukru. Gdy przeszła na tył budynku, zobaczyła coś, co kompletnie ją zaskoczyło. Na ziemi stała rozstawiona drabina, sięgająca dokładnie jej balkonu. Dziękując w duchu, za dobry los, zaczęła się po niej wspinać.


Drzwi do jej pokoju w Kąciku Kostki Cukru cicho skrzypnęły, gdy Pinkie lekko je popchnęła. Wnętrze jej pokoju było skąpane w ciemnościach. Nie widziała niczego, co znajdowało się za progiem drzwi. Ostrożnie pogrzebała w torbie, wyciągnęła latarenkę, i trzymając ją w ustach przekręciła pokrętło. Knot odżył i zajaśniał płomieniem. Weszła powoli do pokoju. Światło latarenki oświetlało, to czego nie mogła dojrzeć wcześniej.



Spojrzała w szoku, na stan w jakim znajdował się jej pokój. Wyglądało jakby nie był używany od lat. Tapeta gniła i miejscami odłaziła, drewniana podłoga rozpadała się, zasłony poznaczone były dziurami, zalegał gruby kurz, a powietrze było zatęchłe. Pinkie rozejrzała się wokół zmieszana, po czym delikatnie umieściła lampę na stole tak, że teraz mogła zobaczyć cały pokój.

„Czy... długo mnie tu nie było?” zastanawiała się Pinkie chodząc po pokoju, i słuchając jak skrzypiąca podłoga ugina się pod jej ciężarem. „Twilight przecież nie użyłaby zaklęcia, żeby wysłać mnie w przyszłość, jeśli miała zamiar mi pomóc... prawda?” Pinkie nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. „Mówiła, że zaklęcie może być trochę dezorientujące... Może to tylko efekt skutków ubocznych.”

Fonograf zaczął wydobywać z siebie cichy pomruk. Pinkie zatrzymała się nasłuchując. Poprzednim razem, gdy się włączył spotkała tego stwora, a dźwięk stawał się coraz głośniejszy, w miarę zbliżania się istoty. Szybko rozejrzała się po pokoju, ale nie zauważyła nic, co przypominałoby potwora...

„Uspokój się Pinkie Pie... nie ma... naprawdę o co się martwić. Po prostu sprawdź czy Gummy jest tutaj... znajdź balon... i poleć w chmury... wtedy zostawisz te okropieństwa za sobą.” – powiedziała Pinkie chwytając latarenkę w zęby i szybko popychając drzwi swojej łazienki.

„Gummy?” – zawołała pomimo latarenki w ustach. Rozejrzała się po łazience i prawie upuściła latarenkę.

Ściany były usmarowane krwią, krwawymi odciskami kopytek i pośpiesznie nabazgranymi słowami. Zasłony były rozdarte na strzępy, resztki ledwo wisiały na kółkach używanych do ich podtrzymania. Rozmazana krew pokrywała z zewnątrz całą wannę; cały pokój wyglądało jakby miała w nim miejsce jakaś masakra.

„G-Gummy? J-Jesteś tu?” Słowa ugrzęzły jej w gardle, ale musiała sprawdzić, musiała spojrzeć. Jej umysł dopominał się ucieczki, ale ona musiała się dowiedzieć, czy Gummy jest tutaj, czy nie. Weszła do łazienki, jej kopytka zastukały cicho na kafelkach. Jedyną ulgą było to, że fonograf ucichł, gdy wchodziła coraz głębiej.

Postawiła latarenkę na zlewie i przełknęła z trudem ślinę. Pokój śmierdział pleśnią i krwią; wywoływał u niej mdłości. Ostrożnie sprawdziła okolice wanny i zasłony, widząc tylko więcej krwi. Obróciła się, aby spojrzeć na ściany, dając sobie możliwość do odczytania tego, co zostało namazane w pośpiechu we krwi:

Pomóż mi

Ból

On łaknie

Słowa wywołały dreszcze na jej plecach. Co one znaczą? ‘On łaknie?’, słowa odbijały się echem w jej głowie. Czy to... nawiązanie do Gummy’ego? Ale Gummy nie miał zębów; jedyną rzeczą jaką mógł przełykać był gąbkowaty pokarm dla aligatorów, który mu kupowała. Co zdarzyło się w tej łazience? Dlaczego to zdarzyło się tutaj? Jej umysł miotał się w pytaniach; desperacko potrzebowała komfortu obecności jednej z przyjaciółek obok niej.

Odeszła od ściany. Było jeszcze tylko jedno miejsce, które musiała sprawdzić i była to sama wanna. Delikatnie wychyliła głowę za krawędź wanny i spojrzała w dół.


W wannie leżały na wpół zgniłe resztki małego zielonego aligatora.

Pinkie zakryła usta kopytkami, a łzy zaczęły swobodnie płynąć z jej oczu. Nie mogło być pomyłki... to był Gummy. Wyglądał, jakby leżał tam już od dłuższego czasu. Żołądek Pinkie podszedł jej do gardła, gdy tak się wpatrywała w ten przerażający obraz. ‘Dlaczego tak się stało?’ to było pytanie które kołatało się po jej głowie ciągle i ciągle, i ciągle. Potrzebowała odpowiedzi.

Wtedy zauważyła czerwoną, błyszczącą wstążkę. Była nienagannie zawiązana w kokardę, wokół czegoś, co wystawało z ust Gummy’ego. Pinkie przełknęła ślinę wpatrując się w przedmiot, nie do końca pewna, co to mogło znaczyć. Przedmiot był czysty... wolny od krwi i wyglądał jakby... jakby Gummy próbował jej go ofiarować.

Pinkie delikatnie opuściła kopytko i wyjęła przedmiot z buzi Gummy’ego. Przedmiot wysunął się z dziecinną łatwością. Teraz, gdy mogła na niego wyraźnie spojrzeć, uświadomiła sobie, że jest to klucz. Klucz z umiejscowionym na nim symbolem gwiazdy. Nie bardzo wiedziała, co to może znaczyć, ale była to rzecz, którą Gummy przekazał jej to w swych ostatnich dniach. Musiała to zatrzymać. Ostrożnie umieściła klucz w torbie, przypominając sobie jednocześnie o cichym bzyczeniu fonografu.

Ostrożnie chwyciła latarenkę i wycofała się z łazienki zamykając za sobą drzwi. Postawiła ją na ziemi i wytarła twarz, czkając.

„Gummy... Przepraszam...” Płakała w kopytka, desperacko próbując się uspokoić, „Przyrzekam... Pewnego dnia urządzę ci odpowiedni pogrzeb, taki na jaki zasługujesz...” mówiła powstrzymując łkanie. „Proszę wybacz mi, że nie było mnie z tobą...” powiedziała trzęsąc ramionami. Jej próba uspokojenia się spaliła na panewce. Płakała teraz coraz mocniej. Chciała po prostu tam usiąść i płakać, aż do końca świata...

Odzyskała poczucie rzeczywistości, gdy usłyszała, że bzyczenie robi się coraz głośniejsze, przechodząc w wysokie dzwonienie. Cokolwiek to sprawiło, zdawało się zbliżać. To znaczyło, że nie ma czasu na siedzenie i wypłakiwanie swoich żali. Musi ruszać, albo będzie musiała podzielić los Gummy’ego.

Szybko chwyciła latarenkę i przebiegła przez pokój w kierunku szafy, gdzie trzymała balon. Dzwonienie stawało się coraz głośniejsze. Jej serce biło jak szalone. Chwyciła drzwi szafy i pociągnęła, prawie je wyrywając.

Całe pomieszczenie wybuchło głośnym, wysokim krzykiem, gdy biały kształt uczepił się twarzy Pinkie. Pinkie energicznie machała głową na wszystkie strony, gdy poczuła ból rozchodzący się po całej twarzy. Wierzgała kopytkami i uderzyła głową w ścianę, powodując kolejny wybuch pisku dochodzącego z kształtu. Kręcąc głową, cisnęła to coś przez cały pokój. Pinkie oddychała ciężko, czując jak krew spływa po jej twarzy. Odwróciła się, by zobaczyć napastnika, a jej oczy otworzyły się w szoku.

„Shkyyyyaaaaaaaaaaa...” to co wiło się na podłodze wyglądało jak górna połowa małej, łysej klaczki, jej biała skóra zaczynała gnić na własnych kościach, jej dwa przednie kopytka chwytały podłoże, machając po nim, a jej oczy zakryte były przepaską. Jej czarne usta były otwarte, wydając zawodzący płacz i ukazując długi, drgający język. Pisk tego czegoś uderzył jej uszy mocniej, niż dzwonienie fonografu.

Pinkie Pie zaniemówiła na widok istoty. To coś przypominało małą klaczkę... jej żołądek wyprawiał harce... dorosły kucyk to jedno, ale ....

Stwór znalazł sposób, żeby unieść głowę. Jego jęczący pisk ucichł, gdy zdawał się smakować powietrze swoim trzepotającym językiem. Pinkie skrzywiła się, próbując się odsunąć pod samą ścianę. Potwór zarzucił głową i spojrzał prosto na Pinkie. Wydał z siebie kolejny jęk i z zadziwiającą prędkością zaczął pełznąć w jej stronę. W instynktownym odruchu odskoczyła szybko na bok i w tym momencie potwór trzasnął głową prosto w ścianę. Machnął głową w bólu, po czym wydał z siebie zawodzący jęk.

Serce Pinkie podskoczyło do gardła, stojąc oko w oko z kreaturą. Ten zawodzący płacz sprawiał, że brzmiała tak żałośnie. Zostawiła znaczną smugę krwi na ścianie, a jej głowa obficie krwawiła. Machała głową nieskoordynowanymi ruchami w przód i w tył. Pinkie chciała dotrzeć do niej i jej pomóc. Chciała ulżyć jej w cierpieniu i zapewnić, że wszystko będzie dobrze...

Stwór wydał krzyk, bryzgając krwią naokoło i ruszył na nią ponownie, a jego usta zacisnęły się mocno na nodze różowego kucyka. Pinkie krzyknęła, machając nogą i próbując zrzucić stwora, ale on trzymał ją w ciasnym uścisku. Zaczęła biegać dookoła, próbując strząsnąć potwora, ale jego uścisk zdawał się tylko coraz mocniej zaciskać. Nie słyszała nic poza swoimi krzykami, biciem swojego serca. Czuła, jak adrenalina pulsuje w jej żyłach.

Zatrzymała się przy ścianie i z całej siły uderzyła stworem o ścianę. Stwór nie puszczał, więc uderzyła jeszcze raz. Uderzyła jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze raz. Ciepła krew bryzgała po ścianach i po jej skórze. Uderzyła napastnikiem jeszcze raz o ścianę, z całej swojej siły.

Istota osunęła się, wraz z życiem opuszczającym jej ciało, opadając na podłogę z głuchym łoskotem. Oddech Pinkie wypełnił jej płuca ogniem, a jej ciałem wstrząsał nadmiar adrenaliny. Spojrzała w dół na swoją krwawiącą nogę, a potem na stwora, którego właśnie wykończyła...

„Och nie... och nie och nie och nie...” szepnęła Pinkie bojaźliwie cofając się i oddalając od stwora.”Nie chciała tego zabić, czy to zasługiwało na śmierć? Tak, zaatakowało ją, ale czy zabicie tego było na pewno właściwą rzeczą?” Dysząc usiadła na ziemi, jej ciało trzęsło się, myśli w jej głowie miotały się na wszystkie strony. Spojrzała w dół na ciało i zobaczyła rozszerzającą się plamę krwi na jej skórze. Jej żołądek ponownie się wywrócił, a jego zawartość koniecznie chciała wydostać się na zewnątrz.

„Co ja zrobiłam” sapała, próbując ochłodzić piekące ją płuca. „Dlaczego musiało do tego dojść?” Potrząsnęła gwałtownie głową. Nie chciała nic z tego, co się stało... ale jednak to już się zdarzyło... to nie był sen, z którego mogła się obudzić i otrząsnąć... to działo się tu i teraz... i to było prawdziwe.

Wzięła głęboki oddech, próbując ustać na swoich dygoczących nogach.

„Rainbow Dash... Rarity... Fluttershy... Applejack... Twilight... ktokolwiek... potrzebuję was tu i teraz...” szeptała do siebie podchodząc do szafy. Chwyciła latarenkę i spojrzała w ciemność. Balon tam był wraz z koszem, w którym został umieszczony. Nadzieja rosła w jej sercu, gdy przysunęła latarenkę bliżej i zaczęła wygrzebywać kosz spod ciuchów...

Wielkie dziury zdawały się wpatrywać w nią z powierzchni balonu i śmiać się szyderczo. Na pewno nie dało się tym latać.

Pinkie załamała się, szlochając i wypłakując swoje oczy w podziurawiony materiał.

Fonograf w końcu przestał dzwonić.

 

Autor: Jake-Heritagu
  • -1

#1250

Amaterasux..
  • Postów: 35
  • Tematów: 2
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Silent Ponyville




Rozdział 3

Pinkie Pie delikatnie skończyła czyszczenie i opatrywanie swoich ran. Jej noga ciągle pulsowała przez wcześniejsze ugryzienie, ale teraz przynajmniej mogła zacząć się prawidłowo goić. Sprawdziła, czy wytrzyma obciążenie; odczuwała lekki ból, ale nic takiego, czego nie mogłaby znieść. Mogła się ruszać; mogła nawet uciekać jeśliby musiała.

Spojrzała jeszcze raz na notatkę leżącą na jej łóżku; spoczywała na dnie kosza od balonu, tak jakby tylko czekała na znalezienie.


Śmiech i uśmiechy młodzieży,

Razem odnajdą, gdzie prawda leży.

Tam rodzą się o przyszłości marzenia,

A koszmary przeszłości dążą do zapomnienia.


Myślała o tej notatce, odkąd ją znalazła. Wiedziała, że to łamigłówka... a ona nie była zbyt dobra w łamigłówkach. Ale jej umysł w końcu uspokoił się na tyle, żeby zacząć myśleć sensownie. Jej mózg w końcu nie zajmował się otaczającym ją horrorem na wystarczająco długo, że mogła zająć się rozszyfrowywaniem znaczenia tych słów na serio.

„Więc... Wydaje mi się, że pierwsza linijka mówi o źrebakach... źrebaki odnajdą prawdę? To znaczy... będą się uczyć?” To słowo naprowadziło ją na trop, „Och! Ta zagadka dotyczy szkoły.” Przeczytała ją jeszcze raz w kontekście szkoły i wszystkie linijki zdawały się pasować. „Więc... to znaczy że mam udać się do szkoły?” – zapytała samą siebie.

Rozejrzała się i zobaczyła zniszczony pokój, rozdarty balon, ciało pół-klaczki...

„... Nie widzę powodu, żeby tu zostać.” westchnęła pakując notatkę do torby zanim chwyciła latarenkę i skierowała się na zewnątrz. Zadrżała, gdy poczuła uderzenie zimnego, śnieżnego powietrza na swoim ciele. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy, jak ciepło było wewnątrz budynków...

Wyłączyła latarenkę i odłożyła ją do torby. Następnie popędziła galopem w kierunku szkoły.


Wyjrzała ostrożnie zza drzew, gdy niezdarne cielsko potwora pośpiesznie odeszło od szkolnego wejścia. Wyglądał zupełnie tak, jak pierwszy potwór którego spotkała, trójnożny Groaner (dosł.groan–jęk- przyp.tłum.). ‘Jeśli jest ich więcej niż jeden, to może Groaner to dobra nazwa dla nich...’ pomyślała.

Miała nadzieję, że bzyczenie fonografu nie zdradzi jej pozycji, ale to nie zdawało się dostrzegać żadnych dźwięków, dopóki Pinkie sama ich nie wydała. Niedługo zaczął człapać prosto w mgłę, zmieniając się już tylko w ciemną sylwetkę samego siebie. Zdecydowała, że teraz jest idealny czas, żeby w końcu ruszyć z miejsca.

Szybko dobiegła do frontowych drzwi szkoły i pociągnęła za rączkę, próbując szybko dostać się do środka. Drzwi zatrzęsły się od dźwięku, który oznaczał, że są zamknięte.

„C-co? Zamknięte?” powiedziała oszołomiona. Nie spodziewała się tego, że mogą być zamknięte. Nie po tym, jak zagadka skierowała ją do szkoły. ‘Czy źle odczytałam odpowiedź?’ pytała samą siebie, patrząc znowu na drzwi. Wtedy zauważyła zamek nad rączką z umieszczonym na nim symbolem gwiazdy.

Poczuła, jak trybiki w jej głowie wskakują na swoje miejsce. Szybko sięgnęła do torby i wyciągnęła klucz, który zostawił dla niej Gummy, ostrożnie, aby nie zerwać wstążki. Umieściła klucz w dziurce, pasował idealnie. Drzwi odblokowały się z satysfakcjonującym ‘kliknięciem’, które wywołało u niej delikatny uśmiech. Wyciągnęła kopytka po klucz, aby chwycić go z powrotem.

Klucz zamienił się w popiół, jego mikroskopijne kawałki szybko opadły na ziemię.

Wstrząśnięta patrzyła się na prezent, który pozostawił jej Gummy. Jedyną częścią, która nie zmieniła się w popiół była wstążka, która delikatnie powiewając wylądowała na jej wyciągniętym kopytku.

„Nie... Prezent od Gummy’ego...” – wyszeptała z drżącymi wargami, a łzy zaczęły zbierać się w kącikach jej oczu. Szybko potrząsnęła głową, wzięła głęboki haust zimnego powietrza i powoli się uspokoiła. Już wystarczająco się napłakała... jeśli ciągle będzie tak płakać, to nie wydostanie się szybko z tej sytuacji. Poza tym, ciągle ma wstążkę od klucza...

Bardzo ostrożnie zawiązała kokardę na końcu swojej grzywy. Ciągle nie miała swoich kędziorków, ale przywiązanie jej na końcu sprawiło, że czuła jakby jej włosy były znów chociaż troszkę spuszone. Noszenie wstążeczki dawała jej poczucie, jakby Gummy był cały czas przy niej.

Otworzyła szkolne drzwi i zerknęła do środka. Ku jej zaskoczeniu, teren był całkiem nieźle oświetlony, a spodziewała się, że będzie zmuszona użyć latarenki jak w swoim domu. Szkoła wyglądała o niebo lepiej niż jej dom. Wszędzie zalegała gruba warstwa kurzu, ale budynek nie był nawet częściowo tak zaniedbany. Szafki zajmowały całą ścianę korytarza prowadzącego do sal lekcyjnych, a dalej było wejście do głównej auli. Znaki wiszące na ścianie wskazywały drogę do sali gimnastycznej, gabinetu pielęgniarki, pokoju Dyrektora i różnych numerów klas.

„Hę?” powiedziała, gdy jej ucho drgnęło wyczuwając jakiś dźwięk. To brzmiało jak śmiech młodych źrebaków. Skierowała głowę w kierunku dźwięku zdziwiona widokiem. Wyraźnie dostrzegała duchowe zjawy dwóch młodych źrebaków bawiących się na korytarzu. Śmiały się i hasały dookoła siebie, zanim pobiegły wzdłuż korytarza w kierunku klas.

Pinkie patrzyła, jak przechodzą przez drzwi Sali lekcyjnej. Szybko odwróciła głowę w kierunku torby, nasłuchując jednostajnego bzyczenia fonografu... ale urządzenie milczało.

„Hmm... może te duchy nie są takie jak te potwory...” – powiedziała cicho do samej siebie. Może jeśli nie były potworami, to były wskazówką. Szybko podążyła za źrebakami, otwierając drzwi do Sali 104.


Klasa była tak samo cicha, jak korytarze szkoły. Zatęchłe powietrze zmieszane z warstwą kurzu. Ale pomieszczenie wywołało u Pinkie uczucie nostalgii; to była klasa, do której przyszła, kiedy przeprowadziła się do Ponyville.

Wspomnienia zaczęły napływać do jej głowy.


„A więc Panno Pinkamino Diane Pie, wprawdzie uczyłaś się w domu przez większość swojego życia, ale po przetestowaniu cię Standardowym Testem Ponyville, uznaliśmy, że twój wynik nie był wystarczająco wysoki, by uznać twój poziom za poziom równy kucykowi absolwentowi. Musimy więc wymagać od ciebie zapisania się, przynajmniej na jeden rok do publicznej szkoły w naszym Ponyville” – wyjaśniła jej pani burmistrz.

„C-co? Muszę iść do szkoły?” powiedziała Pinkie dąsając się na krześle naprzeciwko biurka pani burmistrz. „Ale nauka jest taka nudna!” tupnęła lekko kopytkami w krzesło.

„Już dobrze siostrzyczko,” powiedziała Octavia zachodząc ją od tyłu i kładąc jej kopytko na ramieniu, „Nie będzie tak źle. Pomyśl o tych wszystkich nowych przyjaciołach, których będziesz miała okazję poznać. Będziesz miała dużo więcej kucyków, których będziesz mogła zapraszać na swoje przyjęcia.” – powiedziała pocieszająco.

„Ale... ale...” powiedziała Pinkie patrząc na siostrę błagającymi oczami. Wiedziała już, że miała zamiar zarażać innych uśmiechem, jak tylko będzie mogła, ale to był jej pierwszy raz, gdy miała szukać innych kucyków, których mogłaby zaprosić na przyjęcie. Raczej bała się myśli, że mogliby nie polubić jej przyjęć.

„Wiesz, powiem ci coś,” powiedziała Octavia z pocieszającym uśmiechem, „Jeśli pani burmistrz się zgodzi, to pójdę do szkoły z tobą. Co pani na to?”

„Nie widzę przeciwskazań.” – powiedziała pani burmistrz kiwając głową z uśmiechem.

„Naprawdę!? Jejku jesteś najlepszą siostrą pod słońcem!” krzyknęła Pinkie tuląc swoją siostrę z całą swoją mocą i wielkim uśmiechem na twarzy. Octavia odpowiedziała tym samym, głaszcząc swoją młodszą siostrę.


Pinkie uśmiechnęła się ciepło do swoich wspomnień. To było jedno z tych, o których nie myślała już od dłuższego czasu. Kiedy Pinkie zdecydowała opuścić farmę, Octavia była jedyną, która pomogła jej przystosować się do zewnętrznego świata. Jej rodzice zdawali się rozumieć i pozostawili swoim dzieciom wolną wolę w doświadczaniu świata.

Octavia była dla niej największą pomocą, podczas jej pobytu w szkole. Dawała jej zastrzyk pewności siebie, przy poznawaniu nowych kucyków i zaprzyjaźnianiu się z nimi. To również dzięki niej poznała Pana i Panią Cake, co ostatecznie skończyło się zamieszkaniem z nimi.

Po roku szkoły Octavia zdecydowała się wyruszyć w poszukiwaniu własnych przygód, odkrywając swoją miłość do wiolonczeli i muzyki klasycznej. Pinkie była smutna, że jej siostra ją opuszcza, ale rozumiała, że w końcu musi zacząć żyć własnym życiem. Poza tym, zostawiała ją pod opieką naprawdę wspaniałych przyjaciół.

Pinkie spacerowała, wzdłuż rzędu ławek z delikatnym, ale ciepłym uśmiechem na twarzy. To pomieszczenie zdecydowanie przywoływało mnóstwo szczęśliwych wspomnień. Tak rozpamiętując, zatrzymała się przed swoją starą ławką, gdy zauważyła kawałek papieru leżący na blacie.

„Co to jest?” spytała, po czym wzięła wdech i zdmuchnęła resztki kurzu pokrywającego papier. Był to rysunek narysowany przez źrebaka. Przedstawiał uśmiechniętą rodzinę na farmie kamieni. Delikatnie położyła na nim kopytko; to był jeden z jej starych rysunków. Uśmiechnęła się z sentymentem na myśl o bazgraniu podczas zajęć. Widziała swój stary dom w tle, jej matka i ojciec stali na pierwszym planie za swoimi dziećmi. Uśmiechnęła się, widząc słodki bazgroł przedstawiający ją i Octavię.

„...Chwila...” powiedziała zrozumiawszy coś nagle. Wzięła kopytko z rysunku i przyjrzała się mu. Coś było nie tak z tym obrazkiem. Nie mogłaby znów położyć na nim kopytka...

„To moja rodzina... więc dlaczego mam wrażenie, że coś tu nie gra?” spojrzała na szczęśliwy obraz czterech członków rodziny. Nie mogła zwalczyć silnego przeczucia, że coś jest nie tak z rysunkiem. Nieważne, jak dręczyła swój mózg, nic nie przychodziło jej do głowy. Przeanalizowała dokładnie obrazek.

„...Jestem pewna, że gdyby była tu Octavia, od razu wiedziałaby w czym problem.” potrząsnęła głową Pinkie, „Zawsze była z nas najmądrzejsza. Jeśli kiedykolwiek byłyśmy w niebezpieczeństwie, zawsze ręczyła za naszą...” słowa ugrzęzły jej w gardle.

„Ok, w porządku, pobawię się z Tobą, ale tylko dlatego, że jesteś tak natarczywa”

Jej oczy wystrzeliły z powrotem w kierunku kawałka papieru, skanując go i licząc jeszcze raz liczbę członków rodziny.

„Jeden, dwa, trzy, cztery... pięć?” liczyła głośno wskazując na puste miejsce, w którym powinna być jej druga siostra. „Gdzie jest Bellamina? Gdzie moja młodsza siostra?” przeszukiwała cały rysunek w poszukiwaniu jakiegokolwiek jej śladu. Nie narysowałaby rysunku swojej rodziny bez niej... prawda?

„...Zaraz... jeśli się nad tym zastanowić... to kiedy ostatnim razem myślałam o Bellaminie?” – zapytała cicho samą siebie. Pamiętała, że myślała o Octavii kilka razy przez te wszystkie lata, ale nigdy nie pomyślała o Bellaminie... „O boże... muszę być najgorszą siostrą na świecie!” powiedziała, czując się podle, że zapomniała o swojej drugiej siostrze.

Desperacko próbowała przywołać wspomnienia o swej siostrze, ale jedyną rzeczą przychodzącą jej do głowy, było to jak uzyskała swój Cutie Mark... ale oprócz tego...

Potrząsnęła głową z furią, próbując przywołać jakieś luźne wspomnienie, ale nie pamiętała nic innego. Spojrzała posępnie w dół, uderzając kopytkiem w posadzkę.

„Tak bardzo bardzo BARDZO Cię przepraszam Bellamino! Obiecuję Ci, gdy już się stąd wydostanę, przywołam Cię z powrotem do moich myśli.” powiedziała zdeterminowana Pinkie. Musiała uciec od horroru otaczającego Ponyville. Rozejrzała się po ławkach obok; po tej, w której siedziała Octavia. Na desce było wielkie czerwone kółko, z wielkim X w środku, zaznaczone czerwonym markerem. Ostrożnie chwyciła za brzeg blatu, podnosząc go do góry i spojrzała do środka.

Wewnątrz biurka znajdował się niebieski klejnot wyrzeźbiony w kształt wiolonczeli.

„...Och... to jest śliczne...” westchnęła Pinkie badając przedmiot. Nie była pewna co on tam robił, ale miała mocne przeczucie, że to jest coś, co musi ze sobą zabrać. Podniosła go delikatnie, po czym umieściła ostrożnie wewnątrz torby. Zamknęła biurko Octavii, zanim zorientowała się, że powinna sprawdzić również swoje biurko. Wewnątrz był czerwony klejnot w kształcie balonika. Szybko umieściła go również wewnątrz torby.

Zamknęła biurko i rozejrzała się dookoła. Żadna inna ławka nie miała znaków na sobie. Skierowała się ku frontowi klasy i sprawdziła biurko nauczyciela. Na biurku była notatka:


W przededniu przejścia nocy w dzień, zalśni czerwony księżyc


„Następna zagadka?” zapytała głośno Pinkie. Ta miała zdecydowanie mniej sensu, niż poprzednia, którą próbowała rozwiązać. Nie miała pojęcia co ta zagadka próbuje jej przekazać...

Odwróciła głowę w stronę drzwi, gdy usłyszała śmiech źrebaków biegnących ponownie przez korytarz. Szybko opuściła pomieszczenie i rozejrzała się po korytarzu w poszukiwaniu ich obecności. Zobaczyła je trochę dalej, bawiące się ze sobą. Powoli podchodziła do nich, próbując mieć lepszy widok, na dwa małe źrebaki. Jednakże, gdy zbliżyła się na tyle blisko, że zaczęły uciekać wzdłuż korytarza, podjęła za nimi pościg.

Małe źrebięta nie uciekły daleko, wykonując szybki skręt do innego pomieszczenia. Pinkie zatrzymała się przed drzwiami i przeczytała ‘Schowek Woźnego” na tabliczce. Usłyszała kliknięcie dobiegające z drzwi, tak jakby właśnie zostały odblokowane. Chwyciła za klamkę i otworzyła je, wchodząc do środka.

Pokój nie wyglądał tak, jak powinien wyglądać Schowek Woźnego, powinien mieć więcej półek z rzeczami do czyszczenia, a to był w większości pusty pokój. Na końcu naprzeciwko drzwi, stał mały podest wysokości kolan, a za nim znajdowało się coś, co wyglądało na drzwi z zegarem i symbolami dookoła, umieszczony pomiędzy portretami dwoma księżniczek.

„Och! Czy to olej do lampy?” powiedziała wchodząc na mały podest i zauważając stojącą na nim małą butelkę żółtego płynu. Powąchała go szybko, by upewnić się co to jest, zanim podniosła go i włożyła do torby. „Dobrze to powinno mi starczyć na jakiś czas.”

Podeszła kawałek do przodu, żeby bliżej przyjrzeć się drzwiom. Na lewo od drzwi, był narysowany z pietyzmem obraz przedstawiający Księżniczkę Lunę umieszczoną w okręgu, otaczający małą dziurkę w ścianie. Księżniczka Celestia była narysowana podobnie po drugiej stronie, także otaczając mały otwór w ścianie.

„Zaraz... ta dziurka... Znam ten kształt.” powiedziała, zauważając coś w dziurze, którą otaczała Celestia. Szybko sięgnęła do torby i wyciągnęła czerwony klejnot w kształcie balonika i wpasowała go delikatnie w otwór. Wszedł w miejsce z satysfakcjonującym kliknięciem.

„To oznacza, że drugi klejnot musi iść tutaj.” powiedziała, umieszczając niebieską wiolonczelę pod wizerunkiem Luny. Kiedy drugi klejnot kliknął w przeznaczonym dla niego miejscu, zegar wysunął się lekko do przodu, razem z okalającymi go symbolami. Spojrzała uważnie na symbole; Było tam sześć obrazków. Trzy słońca – czerwone, zielone i niebieskie, i trzy księżyce – biały, zielony i czerwony.

„Zaraz... zegar i księżyc...” przyszły jej do głowy słowa z biurka nauczycielki. „W przededniu przejścia nocy w dzień... noc jest przed północą, dzień po północy... zmieniają się o dwunastej... a czerwony księżyc rozżarzy się o tej godzinie”. Umieściła kopytko naprzeciwko koła z symbolami i zakręciła nim, umiejscawiając czerwony księżyc tak, że teraz znajdował się bezpośrednio nad godziną dwunastą na tarczy zegara. Potem przesunęła obydwie wskazówki zegara, by również wskazywały na tą godzinę.

Zegar zadzwonił dwanaście razy, a jego tarcza wsunęła się głębiej w drzwi, po czym drzwi podniosły się do góry i schowały w suficie, pozostawiając otwartą ścieżkę. Pinkie szybko przeszła do następnego pomieszczenia.

„Hę?” powiedziała, gdy jej ucho zadrżało, wychwytując bardzo cichy dźwięk, jakby dochodzący z samego Ponyville. Rozpoznała to jako syrenę. Syrenę, która zawodziła gdzieś w oddali. Nie była pewna co to znaczy, ale czuła instyktownie w żołądku, że to nie może oznaczać niczego dobrego.

Skupiła wzrok na pomieszczeniu przed nią. Szybko tego pożałowała.

Sam pokój wydzielał zapach zgnilizny, sufit był brązowy, z brakującymi kafelkami, ściany były babraniną łuszczących się, pognitych ścian, a podłoga była pokryta kurzem, pleśnią i brudem.

Dziury zdobiły pokój, odsłaniając żelazne zardzewiałe siatki umiejscowione za nimi. Najwyraźniej pokój stał na jakichś fundamentach.

Dwa martwe kucyki zwisały w rogach pomieszczenia, ich ciała były owinięte jakimiś materiałami, ale ich krew pochlapała ściany i podłogi obok nich. Trzymały się na łańcuchach i jakimś metalu, za który były powieszone. Na ścianie pomiędzy nimi widniało pojedyncze słowo wypisane w ich krwi.



Uciekaj


Nie potrzebowała, żeby ktokolwiek jej to powtarzał. Wybiegła ze schowka woźnego z powrotem na korytarz.

„Z-zaraz... co stało się ze światłem?” zapytała po wpadnięciu na korytarz, który wyglądał na pogrążony w ciemnościach. Szybko chwyciła do torby wyjmując latarenkę. Przywrócony do życia płomień oświetlił cały hol. Westchnęła żałując tego, że korytarz nie był dłużej tym ze spokojnej i cichej szkoły, a zamiast tego był zrobiony z tych samych poniszczonych materiałów, co pokój, z którego dopiero co uciekła.

Wszystko było pognite, trzymające się na metalowej siatce. Brud pokrywał podłogę plamami, a krew zasychała na ścianach. Wiszące ciała kucyków były widoczne w różnych odstępach wzdłuż korytarza. Tak mocny zapach zgnilizny dławił Pinkie; gdyby nie latarenka w jej ustach musiałaby chyba opróżnić swój żołądek.

Następnie w jej uszy uderzył cichy, jednostajny dźwięk. Jej serce zaczęło łomotać, gdy po chwili usłyszała kroki rozchodzące się echem po holu. Skręciła w kierunku kroków, słuchając jednostajnego syczenia, które stawało się coraz głośniejsze, wraz ze zbliżaniem się kroków. Jej mózg nakazywał jej uciekać, odsunąć się od ścian i skierować całą siłę w swoje kopytka...

Ale wydawało jej się, że utknęła, praktycznie przyklejona do podłoża. To uczucie nie było takie samo, jak przy innych potworach. To odczucie wkłuwało się prosto do każdego zakątka jej duszy. To uczucie wgryzało się w nią i zmuszało jej nogi do stania w miejscu.

Snop światła oświetlił stwora. Szedł dalej w kierunku jego strumienia, a ona poczuła jak jej serce stanęło na krótki moment.

To był jeden z potworów z jej koszmarów.

Przed nią stał wysoki, patykowaty kucyk. Nie miał twarzy; jego skóra opinała mocno jego twarz i ciało, zupełnie jakby była przymocowana bezpośrednio do kości. Był blady, śmiertelnie blady, co dodatkowo podkreślał czarny garnitur z czerwonym krawatem, który nosił na tułowiu. Kontynuował swój powolny, pewny marsz w jej kierunku; każde stuknięcie kopytkiem rozbrzmiewało w jej mózgu, próbując rozetrzeć jej umysł na miazgę.

Fonograf wybuchł głośnym, wysokim dzwonieniem, gdy poczuła jak ból wdziera się do jej umysłu. W końcu poczuła, że już nie jest dłużej przyklejona do tego miejsca i zbierając całą swoją siłę, odwróciła się i zaczęła uciekać.

Serce podeszło jej do gardła i wybijało szaleńczy rytm, gdy jej kopytka dzwoniły głośno z każdym susem. Nie dbała o brud, o ciała które mijała, musiała się po prostu wydostać. Jej umysł skrywał się za mgłą, którą stwór zdawał się wnosić swoją obecnością. Głośne dzwonienie fonografu wydawało się być jedyną rzeczą trzymającą ją przy zdrowych zmysłach, dzięki którym mogła biec tak szybko jak tylko umiała.

Ścięła zakręt z błyskawiczną prędkością. Wkładała w to całą swoją siłę; wiedziała, że potrafi szybko biegać, potrafiła dotrzymać tempa, jeśli czasem nawet nie wyprzedzić Rainbow Dash. Musiała zgubić Slender Pony (dosł.slender-smukły,patykowaty,strzelisty-przyp.tłum.), żeby uciec. Odważyła się spojrzeć przez ramię.

Dotrzymywał jej kroku. Wydawało się, że tylko idzie, jednak utrzymywał jednostajny powolny galop, i wyglądało to jakby sunął w jej stronę, nie dając jej żadnych szans na ucieczkę.

Jej umysł zawirował i szarpnęła głową do przodu, starając się przyspieszyć. Musiała znów skręcić. Jej kopytko uderzyło w jedną z jej nóg i prawie upadła. Uspokoiła swoje nogi i ponownie wystartowała.

„SHKYAAAAAAAA!!!” mrożący krew w żyłach krzyk ryknął tuż za nią, gdy zobaczyła białą połówkę klaczki pełznącą prosto w jej stronę. Przeskoczyła nad nią, a jej język chybił jedno z jej kopytek, próbując ją ugryźć. Biegła dalej i krzyki klaczki nagle ucichły, po czym usłyszała odgłos miażdżenia kości przez potwora, który ją ścigał. Jej żołądek i serce podeszły jej do gardła, a jej nogi płonęły z bólu. Umysł zdawał się ją opuszczać, a oczy zachodziły mgłą.

‘Nie ucieknę nie ucieknę nie ucieknę nie ucieknę NIE UCIEKNĘ’ te słowa krzyczały i rzucały się po zakamarkach jej umysłu. Czuła to: niedługo tutaj umrze. Ten potwór ją zabije i nic na to nie może poradzić...

Jej oczy rozwarły się, gdy zobaczyła drzwi na końcu korytarza.

‘Wyjście!?’ krzyczał jej umysł, próbując to zanotować. Pobiegła tak szybko, jak tylko mogła, próbując zignorować ciągłą, zbliżającą się obecność groźby wiszącej nad nią. Musiała dopaść do tych drzwi! Już prawie przy nich była! Jeszcze troszeczkę! Jeszcze tylko troszeczkę! Uda jej się!

Skoczyła prosto przez otwarte drzwi zatrzymując się z poślizgiem wewnątrz pomieszczenia. Jej serce natychmiast ścisnęło się, gdy rozejrzała się dookoła. Pokój był kwadratowy, z jednym wejściem, bez żadnych wyjść. Wskoczyła prosto w ślepy zaułek, z goniącym ją potworem.

Gorączkowo spojrzała wokół; pokój był ozdobiony dekoracjami na przyjęcie: wielokolorowymi serpentynami, balonikami umazanymi we krwi, ohydnie wyglądającymi przekąskami, niedbale zawiązanymi, gnijącymi prezentami, kucykami wiszącymi w każdym rogu, i śladami krwi na podłodze.

Odwróciła się szybko i zobaczyła, że Slender Pony stopniowo wchodzi do pokoju. Jedyne wejście do pokoju zostało zapieczętowane żelazną bramą. Nie było już ucieczki. Była uwięziona z potworem w jednym pokoju.

Wypuściła latarenkę z ust, nie będąc jej w stanie dłużej trzymać, trzęsąc się gorączkowo. Latarenka potoczyła się na środek pomieszczenia, obracając się pionowo w kierunku krwawej pieczęci. Pieczęć zajaśniała czerwoną łuną, wypełniając cały pokój światłem. Mogła teraz dojrzeć jak Slender Pony, o czerwonym odcieniu zmierza w jej kierunku.

„COFNIJ SIĘ!” krzyknęła podbiegając do prezentów. Zaczęła chwytać je jeden po drugim i rzucać nimi w Kucyka. Prezenty upadały na ziemię, zatrzymując go na moment. Ale w chwili, gdy prezenty w niego uderzały, zamieniały się w kupkę popiołu. Na chwilę zwolnił swój krok, ale mimo to, nie wyrządziły mu żadnej krzywdy.

Złapała ostatni prezent i cisnęła nim z całą swoją mocą, prosto w jego głowę. Uderzył go, po czym rozsypał się w pył.

Pinkie płakała w bólu, czując jak jej czoło się rozdziera, a jej wzrok zasnuwa mgła.

Stuknęła kopytkami o posadzkę i pobiegła na oślep jak najdalej od ścigającego ją Kucyka. Jej wzrok wrócił, gdy poczuła krew spływającą pomiędzy jej oczami i kapiącą z jej nosa. Na głowie miała świeżą ranę.

Chwyciła stół, na którym stały obrzydliwe przekąski i strząsnęła je na ziemię. Podniosła do góry tylnie nogi i z całej siły kopnęła stół w kierunku Slender Pony. Stół uderzył go i zmusił do cofnięcia. Uderzył w ścianę, więc wyglądało na to, że stół zatrzymał go na chwilę w miejscu.

Pinkie dyszała wpatrując się w stwora. Powoli wstał. Odsunął delikatnie stół, który natychmiastowo zamienił się w kupkę popiołu.

Nogi Pinkie ugięły się pod nią i upadła na kolana. Łkała i szlochała z bólu i wyczerpania. Nie mogła walczyć z tym potworem. To ją przerastało. Jej umysł zawirował, chcąc zaakceptować śmierć. Jej ciało nie mogło tego znieść, jej umysł również.

Czuła, jak jej mózg boli ją coraz bardziej, gdy zbliżał się Slender Pony. Ten uporczywy ból zdawał się wwiercać w jej czaszkę. Nie była w stanie na niego spojrzeć. Szlochała z zamkniętymi oczami, chcąc po prostu, żeby ten horror skończył się w końcu raz na zawsze.

Ból ustąpił. Stukanie kopytek Kucyka przestało się przybliżać. Dzwonienie fonografu zaczęło przycichać.

Pinkie odważyła się otworzyć oczy i spojrzeć w górę. On ciągle tu był, ale zatrzymał swój szturm na nią. Wyglądał jakby patrzył gdzieś w przestrzeń za nią, na coś, czego ona nie potrafiła dostrzec...

Wtedy to usłyszała. Syrena. Syrena zaczęła znów jęczeć gdzieś w oddali. Slender Pony postawił jedno ze swoich udniesionych kopytek na ziemi, i skierował twarz na Pinkie. Zesztywniała czekając na to, co zamierza zrobić, ale on po prostu tam stał. Potem, powoli zniżył głowę do swojego garnituru i wyciągnął z niego małe brązowe pudełko. Postawił je na ziemi, po czym odwrócił się i odszedł spokojnie od niej.

Światło w pokoju przyciemniło się, aż zapanowały ciemności.

Światło z latarenki, zaczęło wnosić do pomieszczenia delikatną poświatę.

Pinkie czkała, biorąc ogromny haust powietrza, które znów paliło jej płuca. Mogła poczuć, że jej serce ciągle gna na najwyższej szybkości, gdy zorientowała się w swoim położeniu. Pokój nie był tym samym, w którym jeszcze przed chwilą się znajdowała. Wyglądał jak normalna piwnica. Były tu rury i urządzenia kontrolujące podgrzewanie wody w budynku. Jej latarenka leżała na boku pośrodku pomieszczenia, świecąc delikatnym płomieniem.

Brązowe pudełko stało ciągle tam, gdzie zostawił je Slender Pony.

Pinkie zaniemówiła. W tej chwili nie miała najmniejszej siły, żeby się podnieść. Zniżyła głowę i ponownie pozwoliła sobie na cichy szloch.

 


Autor: Jake-Heritagu
  • 0

#1251

Katz.
  • Postów: 6
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Moja kolejna pasta, tym razem bardzo krótka. ;)

PIEKŁO

Ah... Marzy mi się takie idealne życie. Wspaniała żona, trójka dzieci, duży dom, pieniądze, satysfakcjonująca praca... Niestety to wszystko zawsze pozostanie jedynie marzeniem, o którym pewnie z czasem zapomnę. To co obecnie czuje jest straszne! Smutek, strach i rozpacz nie należą do przyjemnych uczuć, lecz są o wiele lepsze od okropnego bólu, żalu i poczucia winy. Cóż, sam sobie na to wszystko zapracowałem... Bardzo bym chciał to wszystko naprawić, lecz z piekła się wyjść nie da, a tym bardziej wrócić do życia.

Użytkownik Katz edytował ten post 15.06.2013 - 20:21

  • 0

#1252

Rajden204.
  • Postów: 16
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja Kiepska
Reputacja

Napisano

SILENT PONYVILLE - ROZDZIAŁ IV


Było cicho. Włosy spływały jej na twarz; nie czuła teraz pulsowania swoich ran. Wszystko dookoła zdawało się być jednakowe. Wyglądało na to, że cała jej uwaga jest teraz kilometry stąd...

Resztki tlenu opuściły jej usta, przelatując po twarzy. Jej płuca zaczynały piec. Chciała wytrzymać jeszcze trochę, ale jej ciało odmawiało jej tego wysiłku.

Pinkie z głośnym świstem wciągnęła wielki łyk powietrza, wyjmując głowę z wiadra z wodą.

Ciężko dyszała, próbując się zrelaksować i uspokoić chociaż trochę jej szalejące serce. Właśnie spojrzała śmierci w oczy. To coś... ten potwór... ten... Slender Pony... wiedziała, że podchodząc do niej, chciał ją zabić. Kiedy się zbliżał, jej umysł zatonął we mgle, jak nigdy wcześniej... a potem ten ból rozrywanej głowy.

Ostrożnie dotknęła swoich świeżo zabandażowanych ran na głowie. Rozcięcia z incydentu w jej pokoju zaczynały się goić, ale Slender Pony pozostawił głęboką ranę pośrodku jej czoła. A jednak przeżyła, a rozcięcie teraz tylko lekko pulsowało, co niedługo miało pewnie minąć. Musiała również zmienić opatrunki na nodze. Przez całe to bieganie, rany po ugryzieniu pootwierały się i jej noga pulsowała teraz, powoli dochodząc do siebie.

Potrząsnęła włosami, strzepując z głowy resztki wody. To małe zmoczenie trochę ją zrelaksowało, ale była wciąż w szkole. Szkoła była miejscem, gdzie była ścigana w tym... tym... jedynym wyrażeniem, jakie przychodziło jej do głowy, aby to opisać był „Alternatywny Świat” - różniący się znacząco, a jednak wciąż taki sam.

Opuściła głowę i zaczęła pić wodę z wiadra. Wcześniej nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo była spragniona, ale wspominając jak wiele płakała i uciekała, nagle poczuła, że jej gardło jest suche jak pieprz. Błyskawicznie opróżniła całe wiadro z jego zawartości.

Jej język szorował po dnie wiadra z nadzieją na chociaż jedną kropelkę, ale nie było już więcej wody. Cicho westchnęła i podnosząc głowę do góry, rozejrzała się po stołówce, w której teraz się znajdowała.

Była w stanie wyobrazić ją sobie w latach swojej świetności, te wszystkie małe klaczki zbierające się tutaj i jedzące drugie śniadanie podczas długiej przerwy. Przyjaciele dzielili się nowymi plotkami, przygodami, niektórzy bazgrali, niektórzy spędzali czas sami, ale długie przerwy i szukanie kryjówek były zawsze ulubionymi rzeczami źrebaków w każdej szkole.

„Te dni tak dawno odeszły w niepamięć, prawda?” – westchnęła Pinkie patrząc na pomieszczenie brudne od kurzu. Stoły musiały być puste już od dłuższego czasu i widać było, że żadna klaczka już dawno nie zawitała w te progi. Nawet zarys bawiących się klaczek-duchów gdzieś zniknął, pozostawiając po sobie tylko pustą ciszę.

Wzięła cichy oddech i wyciągnęła wstążkę, którą musiała wcześniej zdjąć, aby zmoczyć głowę. Jeszcze raz delikatnie zawiązała kokardę na końcu swojej grzywy. Rósł w niej wielki sentyment do tej wstążki, nie tylko dlatego, że była prezentem od Gummy’ego; dawała jej poczucie normalności w tych spokojnych momentach, gdy miała trochę czasu dla siebie. Jej umysł odczuwał lekką ulgę na myśl, że ona po prostu tam jest.


„Wydaje mi się, że...” powiedziała biorąc głęboki wdech i przechylając głowę, „Pozostało mi tylko... otworzenie tego pudełka...” powiedziała, patrząc na leżące na siedzeniu przed nią, brązowe pudełko. Jeszcze nie patrzyła do środka; właściwie miała zamiar je tam zostawić. Bardziej chciała je zmiażdżyć, całkowicie zniszczyć. Wszystko co oferował jej Slender Pony, powodowało, że jej żołądek kurczył się z gniewu. Ale jakaś siła, której nie rozumiała, zmuszała ją do wzięcia pudełka. Odłożyła je, by napić się wody i teraz, gdy skończyła, ono siedziało tam patrząc się na nią szyderczo.

„...Może będę mogła je rozwalić, po sprawdzeniu co jest w środku.” rozprawiała sama ze sobą, dając sobie w końcu na tyle pewności siebie, aby odważyć się na otwarcie go. Ostrożnie podniosła do góry brązowe wieko, bojąc się trochę, że gdy tylko je dotknie, zamieni się w ogień. Wieczko zsunęło się z łatwością, i Pinkie spojrzała do środka.

„...C-co to tu robi?” zapytała samą siebie, wpatrując się wstrząśnięta w to co znajdowało się w pudełku. Był to klucz do Kącika Kostki Cukru. „Skąd on to miał? Dlaczego mi to dał?” Pytania napływały do głowy Pinkie, ale pozostawały bez odpowiedzi. Dopiero co stamtąd przyszła, bądź co bądź jej pokój znajdował się zaraz nad Kącikiem Kostki Cukru.

Pinkie poczuła mdłości na samą myśl, że Slender Pony mógł być w Kąciku Kostki Cukru. Prawdopodobnie, to wyjaśniało co stało się z jej pokojem i dlaczego sklep był zamknięty. Gdyby miał klucz... to być może wyjaśniałoby również to, co zobaczyła w łazience, a nawet obecność tej małej, białej klaczki, która ją zaatakowała. Jej żołądek wykonał kolejnego fikołka, gdy czuła jak wewnątrz niej, narasta gniew.

Ostrożnie podniosła klucz i umieściła go w torbie. Musiała wrócić i sprawdzić, co zdarzyło się w Kąciku Kostki Cukru. Delikatnie umieściła wieko z powrotem na szczycie brązowego pudełka, po czym chwyciła je i postawiła na ziemi.

Podniosła swoją silniejszą nogę, i zmiażdżyła pudełko kopytkiem. Zgniotło się z satysfakcjonującym chrzęstem.


Śnieg zaczynał piętrzyć się pod jej kopytkami. Miasto wyglądało, jak okryte białą pierzyną. Każdy kawałek miasta pokryty był śniegiem, ulice, dachy, nawet drzewa... Pinkie nigdy nie widziała miasta zasypanego tak mocno. Zawsze były kucyki, dbające o to, żeby miasto podczas zimy było uprzątnięte, czyszczące ulice i upewniające się, że nie nagromadziło się zbyt dużo śniegu.

Śnieg skrzypiał pod każdym jej krokiem, delikatnie roztapiając się pod nią. Trzęsła się coraz bardziej, marząc o ciepłym ubraniu, które byłoby w stanie ją ogrzać. Normalnie czuła się zimą jak ryba w wodzie, ale teraz śnieg przemoczył ją doszczętnie. Czuła jak jej nogi powoli zaczynają zamarzać.

W tle wreszcie zamajaczył jej Kącik Kostki Cukru. Odetchnęła z ulgą; widziała kilka Groanerów w oddali, ale żaden nie zbliżył się do niej, więc dotarła tutaj cierpiąc tylko z zimna, co w aktualnych okolicznościach uważała za całkiem niezły wyczyn.

Podeszła do drzwi swojej ulubionej piekarni i delikatnie je szarpnęła. Tak jak się spodziewała, drzwi były zamknięte. Więc nawet, jeśli sprawdziłaby je wcześniej i tak musiałaby odejść stąd z kwitkiem.

Ostrożnie wyciągnęła klucz z torby i gdy umieściła go w zamku, drzwi się odblokowały. Pinkie obserwowała, jak klucz obraca się w popiół, zupełnie jak wcześniej klucz do szkoły. Wydała z siebie głośne westchnięcie, po czym popchnęła drzwi wchodząc do środka.

Tak jak oczekiwała, Kącik Kostki cukru tonął w ciemności, zupełnie jak jej pokój. Do pomieszczenia docierała niewielka ilość światła. Szybko sięgnęła do torby, wyjmując latarenkę. Dziękowała sobie w duchu, że napełniła ją olejem podczas pobytu w stołówce, po czym zapaliła knot.

Ku jej zaskoczeniu Kącik Kostki Cukru wyglądał dobrze. Co prawda na półkach i ladzie nie było żadnych wypieków, ale nie było tam też kurzu i zniszczeń. Właściwie, to całe miejsce było nawet udekorowane. Były tam wstążki, transparenty i baloniki porozmieszczane po całym sklepie. Był tam też rozstawiony stolik na zakąski i poncz, kilka gier poukładanych w różnych miejscach, a na drugim stole piętrzył się stosik prezentów.

Nad tym wszystkim, od jednego końca do drugiego, rozwieszony był transparent obwieszczający wszystkim – ‘Witamy Pinkie Pie’.

„Te dekoracje są dla mnie?” – spytała Pinkie kładąc latarenkę na stole, by oświetlić pomieszczenie.

„Och! Mamy gościa? Kocham gości!” dobiegł ją brzmiący nieco zbyt znajomo głos. Pinkie stanęła jak wryta, rozglądając się dookoła. Nie słyszała ŻADNEGO kucyka, odkąd znalazła się w tym okropnym miejscu, i nagle wypełniła ją nadzieja.

„Tak! Tak macie gościa! To ja! Pinkie Pie!” zawołała szybko Pinkie Pie, nie ukrywając swego podniecenia, chcąc w końcu spotkać jakiegoś kucyka. „Gdzie jesteś? Wyjdź! Obiecuję, że nie jestem jak te potwory na zewnątrz!”

„Naprawdę?” zachichotał głos, „W te dni po prostu ciężko stwierdzić, kto czym jest, a kto czym nie jest” odpowiedział wesoło.

„Proszę, czy mogłabyś wyjść? Naprawdę chciałabym zobaczyć twoją twarz.” powiedziała Pinkie, nie dbając o to, że głos brzmiał dziwnie znajomo; po prostu chciała zobaczyć innego kucyka.

„Oki-doki-loki! Skoro tak ładnie prosisz!” Ciemna plama w rogu pokoju poruszyła się, przemieniając się w kształt kucyka, tuż przed oczami Pinkie. Cień otaczający kucyka ustąpił, gdy padły na niego promienie światła. Pinkie westchnęła w szoku, zakrywając sobie usta kopytkami.

„Co się stało? Wyglądasz na zaskoczoną widząc mnie! Mówiłaś, że nazywasz się Pinkie Pie, prawda? Co za zbieg okoliczności! Ja też jestem Pinkie Pie!” Nie mogło być wątpliwości, jasnoróżowa skóra, kędzierzawa kręcona grzywa i ogon, niebieskie i żółte baloniki na jej Cutie Marku, ta pełna życia aura... to była Pinkie Pie. „Ale to byłoby bardzo mylące, gdybyśmy OBYDWIE zaczęły mówić na siebie Pinkie Pie!” wyjaśniła myśląc nad tym, gdy przestała na chwilę podskakiwać, „Musimy dać Ci przezwisko!”

„C-co... ale ja...”Pinkie nie wiedziała co powiedzieć. Dlaczego były jej dwie? A ta Pinkie nie wyglądała na cierpiącą z powodu smutku i rozpaczy, nie była obwiązana bandażami i nie wyglądała, jakby cokolwiek ją bolało. Ta Pinkie wyglądała dokładnie, tak jak ona, zanim zaczęły ją nachodzić koszmary, doprawiając wszystko szczyptą tego miasta.

„Och! Widzę, że Twoje włosy oklapły, czy to znaczy, że jesteś smutna? Musisz być! Moje włosy są oklapnięte tylko, gdy jestem smutna! Więc będziemy mówić na Ciebie Saddie Pie!” (od sad-smutny- przyp.tłum) – szczęśliwa wersja Pinkie Pie znów zaczęła podskakiwać, „Dlaczego jesteś smutna Saddie Pie? Czy ktoś ukradł Ci słodkości? Zawsze możesz zrobić sobie więcej!” chichotała wesoło, „Och! Już wiem co odwróci ten grymas do góry nogami! Zróbmy babeczki!”

„B-babeczki?” zapytała z niepokojem Pinkie, „Ale... ja chcę się wydostać z tego miasta...”

„Ooooo, już chcesz iść?” powiedziała szczęśliwa Pinkie Pie kręcąc głową, „Ale dopiero co przyszłaś! No chodź! Przed nami jeszcze tyle zabawy!” pokicała w kierunku drzwi na zaplecze Kącika Kostki Cukru, prowadzących do piwnicy. Otworzyła drzwi i odwróciła się „Chodź za mną głuptasku! Będziemy się dobrze bawić! A potem upieczemy te babeczki!” Szczęśliwa Pinkie Pie pokicała w ciemność po schodach, znikając z pola widzenia.

Pinkie po prostu wpatrywała się w niedowierzaniu, jak druga Pinkie znika jej z oczu. Nie mogła uwierzyć w to co widziała. Z pewnością była jedyną Pinkie Pie... prawda? Musiała dowiedzieć się, dlaczego była tutaj druga Pinkie Pie. Chwyciła latarenkę i zaczęła powoli schodzić po schodach do piwnicy. Mogła usłyszeć ciągłe chichotanie samej siebie gdzieś tam w ciemności, daleko w dole. Z jakiegoś powodu, chyba bardziej wolała ciszę...

Dotarła do końca schodów i rozejrzała się, oczekując zobaczyć piwnicę. Zamiast tego ciągnął się przed nią długi korytarz, z szeregiem czterech drewnianych drzwi, zwieńczony drewnianymi drzwiami na jego końcu.

„No chodź no chodź! Pobawmy się już!”- radosny głos odbijał się echem od ścian korytarza. Pinkie nie potrafiła dokładnie określić kierunku, z którego dochodził. Podeszła pomału do pierwszych drzwi i otworzyła je, wchodząc powoli. Wewnątrz pokoju doznała szoku, widząc znajomy widok salonu ze swojej rodzinnej farmy.

„Masz... powinnaś coś zjeść.” Widmowy wizerunek jej ojca postawił miskę zupy, przed widmowym wizerunkiem jej ‘młodszej siebie’, szczelnie owiniętej kocem.

„... Nie jestem głodna...” jej ‘młodsza ja’, mruknęła cicho w odpowiedzi, zagrzebując się w kocu jeszcze ciaśniej.

„Nie jadłaś nic odkąd wróciłaś... proszę, musisz coś zjeść.” Jej ojciec usiadł na kanapie naprzeciwko córki.

„...Nie chcę już nigdy nic jeść...” powiedziała Młoda Pinkie z głosem drżącym ze strachu. Jej ojciec położył głowę koło trzęsącej się córki, przybliżając się do jej ciała.


Obraz rozpłynął się. Pokój znów był tak cichy, jak przed pojawieniem się wizji. „Czy to było... wspomnienie?” pytała samą siebie. Nie pamiętała tego wspomnienia. Słowa jej ojca brzmiały dla niej złowieszczo, ale nie wiedziała za bardzo, dlaczego.

Zobaczyła coś kątem oka na stoliku, gdzie jeszcze przed chwilą stała zupa. Na jego blacie leżał mały zielony kafelek z wizerunkiem kota. Nie była pewna co to znaczy, ale wiedziała, że jest to coś ważnego. Szybko chwyciła to ze stołu i schowała do torby.

Następnie wyszła z pokoju, zamykając drzwi za sobą.

„Powiedz, nie chcesz się pobawić?” radosny głos ponownie odbił się echem od ścian korytarza. Pinkie chwilowo zignorowała go, otwierając drzwi naprzeciwko. W środku zobaczyła pokój przesłuchań, jeden z tych, jakie widziała u miejscowych władz, gdy była mała.

„Nie widzi pan, że ona wiele przeszła?” tłumaczył widmowy obraz jej mamy, duchowi młodego policjanta, gdy przytulała swoją różową córkę. „Wasze pytania ją niepokoją!” Różowa klaczka trzęsła się w ramionach swojej matki.

„Bardzo przepraszamy... nie chcemy jej straszyć, ale musimy wiedzieć co się tam zdarzyło” powiedział spokojnie źrebak- policjant.

„Musicie dać mojej córce trochę czasu,” powiedział stanowczo jej ojciec. „To ciężki okres... dla nas wszystkich.”

„Rozumiemy i proszę przyjąć nasze kondolencje, ale musimy znać wszystkie szczegóły. Kiedy je poznamy, będziemy mogli szybko doprowadzić tę sprawę do końca” zapewnił znów źrebak.

Obrazy rozwiały się ponownie pozostawiając po sobie, na stole do przesłuchań, różowy kafelek. To była kolejna scena, której nie mogła znaleźć we wspomnieniach. Przez nią czuła się jeszcze bardziej zmieszana, bo nie znała powodu, dla którego była wtedy w pokoju przesłuchań...

Zbadała płytkę, zauważając na niej wizerunek ptaka. Szybko włożyła ją do torby i opuściła pokój.

„Ooooch, chcesz żebym czekała, tak?”362 wesoły głos Pinkie Pie odbijający się echem od ścian korytarza, brzmiał na rozczarowany. Pinkie lekko potrząsnęła głową. Głos drugiej Pinkie był dla niej niepokojący. Słyszenie swojego głosu z ust kogoś innego było trochę... nienaturalne.

Powoli przeszła do następnych drzwi, otworzyła je i wkroczyła do środka. Tym razem ujrzała swoją sypialnię na farmie. W pokoju stały trzy łóżka, po jednym dla każdej z nich, gdyż rodzice spali w innym pokoju.

„Dalej siostrzyczko... musisz się przespać... już późno.” Widmowy obraz jej starszej siostry Octavii próbował pocieszyć młodą, różową klaczkę.362 Spały w jednym łóżku, a jej siostra tuliła ją mocno do siebie, „Wiem, że przechodzisz teraz ciężki okres... ale jestem tu... i wiesz, że nie pozwolę, żeby cokolwiek Ci się przydarzyło.”

Młoda, różowa klaczka zaczęła szlochać wtulona w Octavię. Obydwie objęły się i wizja znów się rozwiała. Na łóżku pozostał czerwony kafelek z wizerunkiem węża.


Pinkie wytarła łzę, która zaczęła się formować w kąciku jej oka. Nie wiedziała dlaczego te emocje narastały wewnątrz niej. Te obrazy były zbyt realistyczne, żeby nie były prawdziwe... ale dlaczego ich nie pamięta?

Przed opuszczeniem pokoju ostrożnie włożyła czerwony kafelek do torby.

„No choooooodż... Przygotowałam dla ciebie przyjęcie i wszystko!” ciągle emanowała szczęściem, ale tak jakby zaczynała lekko się niecierpliwić

Pinkie lekko potrząsnęła głową; musiała zobaczyć, co jest za ostatnimi drzwiami. Druga Pinkie mogła poczekać.

Otworzyła ostatnie drzwi z boku korytarza i weszła do pokoju, którego ściany wyglądały jak niebo, a podłoga była pokryta piaskiem i skałami. Wyglądało zupełnie, jak na zewnątrz jej farmy.

„Więc... jesteś pewna, że to jest to czego chcesz?” zapytał jeszcze raz jej widmowy ojciec.

„Tak... tak myślę. Po prostu... nie sądzę, że mogłabym tu dłużej zostać” odpowiedziało powoli jej ‘młodsze ja’.

„Rozumiem” odpowiedziała jej matka, stojąca tuż obok ojca, „Tylko proszę uważaj na siebie. Wiem, że masz Octavię przy sobie.”

„Jesteście pewni, że nie chcecie odejść? Ja też nie wiem, czy potem tutaj wrócę” powiedziała Octavia przenosząc wzrok ze swojej młodszej siostry na rodziców.

„Tą farmę zostawił mi mój ojciec; nie mogę jej opuścić” powoli potrząsnął głową ich tata, „Ta farma to teraz całe moje życie, i z dobrymi, i złymi wspomnieniami. Więc mam nadzieję, że wybaczycie nam, że nie idziemy z wami. Tylko proszę uważajcie na siebie.”

„Nie martw się ojcze, gwarantuję, że nic nam się nie stanie” uśmiechnęła się Octavia.

„Wierzymy Ci Octavio.” skinęła jej matka ze łzami w oczach.

Obrazy rozwiały się, pozostawiając po sobie, na środku pokoju niebieski kafelek z362 wizerunkiem ryby.

‘To było, gdy opuszczały farmę, prawda?’ Pinkie pamiętała, że opuściły farmę, za pozwoleniem rodziców... ale nie pamiętała tej rozmowy, zanim z niej odeszły. Mimo to... była pewna, że taka rozmowa miała miejsce. Wszystkie te wizje zdarzyły się, gdy była młodsza... ale musiała je zapomnieć.

„Dlaczego miałabym zapomnieć coś takiego?” pytała siebie, schylając się po niebieską płytkę i wkładając ją do plecaka. ‘Musi być jakiś dobry powód, dla którego zapomniałam... może... może ta druga Pinkie coś wie...’ pytała samą siebie, opuszczając pokój.

Druga Pinkie Pie była lekko zirytowana, „Nie jesteś zbyt zabawowa Saddie Pie! Gdyby to mnie powiedzieli, że wyprawiają mi przyjęcie, poszłabym prosto na nie!” Jej głos brzmiał, jakby jej cierpliwość się kończyła.

Pinkie przeszła przez resztę korytarza do drzwi na jego końcu. Popchnęła drzwi i weszła do środka.

„Och! Tu jesteś! Już się bałam, że gdzieś się zgubiłaś! Co byłoby trochę dziwne, bo jak można się zgubić w prostym korytarzu? To znaczy myślę, że da się znaleźć sposób i na to, ale mimo wszystko spóźniłaś się na przyjęcie!” Druga Pinkie stała na środku pokoju, oświetlona przez latarenkę zwisającą pod sufitem. Reszta pomieszczenia tonęła w czerni, poza okręgiem światła, który rozjaśniał miejsce, w którym stała.

Pinkie ostrożnie wyłączyła latarenkę, schowała ją do torby i odwróciła się do samej siebie.

„Powiedz mi... wiesz czego dotyczyły te wizje prawda?” zapytała tak poważnie, jak tylko mogła.

Inna Pinkie zmarszczyła brwi, „Co? Kazałaś mi czekać na to? To niezbyt ładnie z twojej strony.” powiedziała podirytowana, „Ale ci wybaczę! W końcu tu przyszłaś i będziemy się razem świetnie bawić!” Podskakiwała szczęśliwa.

„Proszę! Chcę się móc bawić tak samo, jak ty... ale nie mogę, dopóki nie uzyskam odpowiedzi.” potrząsnęła głową Pinkie, „Co stało się z Ponyville? Czemu są tu potwory? Czemu widziałam obrazy, które widziałam? Nie pragnę niczego bardziej, niż powrotu do organizowania przyjęć i spędzania czasu z przyjaciółmi...” lekko zniżyła głowę, „Ale nie mogę... przynajmniej dopóki będą zżerać mnie te wszystkie wątpliwości.”

Druga Pinkie przestała kicać i zmarszczyła brwi.

„W porządku, już widzę jak to jest.” Druga Pinkie odwróciła się, „Myślę, że po prostu muszę usunąć z Ciebie ten smutek Saddie Pie.”

Pinkie zamrugała zmieszana. Nie wiedziała, co ma na myśli druga Pinkie, ale nie odpowiedziała jej na żadne z palących ją pytań...

Jej myśli zatrzymały się i stanęło jej serce. Jej uszy wychwyciły z oddali dźwięk syreny. Światło w pokoju zaczęło się ściemniać, pogrążając pokój w całkowitej czerni.

‘Och nie... och nie nie nie nie nie nie nie nie!’ pomyślała w panice, gdy światło zupełnie zgasło. Próbowała się na czymś skupić. Świat się przeobrażał; czuła jego przesuwanie pod kopytkami. Gdy syrena zaczęła przycichać, latarenka z powrotem wróciła do życia, ponownie oświetlając miejsce, gdzie stała druga Pinkie.

Ziemia dookoła nich zmieniła się w gnijącą, brudną podłogę, jaka pojawiła się również za pierwszym razem, gdy słyszała wycie syreny. Druga Pinkie stała wciąż w tym samym miejscu; jedyną różnicą było to, że teraz miała na sobie dziwną suknię ze skrzydłami.

Gdy druga Pinkie zaczęła się odwracać, fonograf zaczął jednostajnie buczeć.

„Wiesz co...” – przemówiła druga Pinkie – „bawienie się z samą sobą może naprawdę być najlepszą zabawą, jaką kiedykolwiek miałam.” Odwracając się lekko chichotała, pozwalając Pinkie na zobaczenie jej stroju w pełnej krasie. „W końcu będę musiała to zrobić... ale przecież nic nie trwa wiecznie”

Pinkie wpatrując się w strój, zaczęła zauważać szczegóły, których raczej wolałaby nie widzieć. Skrzydła na plecach, łącznie 6, były każde innego koloru i były przyszyte bardzo niezdarnie. Na jej szyi znajdował się naszyjnik ze zwisających rogów jednorożców. Materiał, z którego była zrobiona jej sukienka wyglądał jak kolorowa szachownica zrobiona ze skóry, a każdy kwadracik sukienki miał na sobie inny Cutie Mark.

„Och, podoba ci się moja sukienka?” Druga Pinkie zauważyła jej otwarte ze zdziwienia oczy. Druga Pinkie, wygięła ciało tak, aby lepiej wyeksponować swoje dzieło, „Bardzo się cieszę, że tak Ci się podoba, pracowałam bardzo ciężko, aby je zrobić. Nie było łatwo uzbierać ten cały materiał, żeby pozostał tak... nienaruszony. Kucyki bardzo się wiercą wiesz?” Śmiała się, z nonszalancją bawiąc się jednym ze skrzydeł. „Jestem dumna z tego, jak dobrze mi to wyszło. Ale muszę przyznać, widzę coś, co mogłabym dodać, aby było jeszcze lepsze!”

Latarenka zaświeciła mocniej, rozświetlając większy kawałek pomieszczenia, odsłaniając stół wcześniej ukryty w ciemności. Druga Pinkie odwróciła się i podeszła w jego stronę, sięgając do postawionej na nim medycznej torby.

Z torby wyciągnęła ogromny, rzeźnicki nóż.

„A teraz mogłabyś być takim dobrym kucykiem i stać w miejscu? Nie chciałabym zabrudzić twojego ślicznego Cutie Marka.” powiedziała druga Pinkie jakby było to całkowicie naturalne i chwyciła nóż rzeźnicki w usta. Fonograf zaczął wydawać swoje zawodzące dźwięki.

Pinkie poczuła, jak serce jej stanęło. Nie mogła nawet ogarnąć tego wszystkiego, co mówiła do niej druga Pinkie. Ale stało się dla niej jasne, że druga Pinkie nie ma zamiaru dać jej najmniejszych szans, gdy zaczęła szarżować na nią w pełnym galopie. Zdawała się celować w jej nogi.

Odskoczyła jej z drogi w samą porę, bo nóż był bardzo blisko zranienia jej głęboko. Spróbowała cofnąć się w ciemność, kiedy uderzyła w coś twardego. Spojrzała za siebie, gdy latarenka z sufitu zaczęła mocniej świecić, odkrywając przed nią cały pokój, zupełnie jakby tylko na to czekała.

Wbiegła w wiszące pod sufitem na rzeźnickim haku, wyschnięte pozostałości kucyka. Odskoczyła, nie chcąc nawet tego dotykać, gdy jej oczy szybko zaczęły dostrzegać wszystkie dekoracje w pomieszczeniu. Poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła.

Ciała kucyków zwisały w kilku miejscach pokoju. Ich ciała wyschły, a pod nimi uformowała się spora zaschnięta kałuża krwi. Ścianę dekorowały czaszki, podczas gdy meble były zrobione z kości i skóry, latające tam baloniki, jak również serpentyny i wstążki skąpane były we krwi, a stosy części ciała i różnych narządów leżały ułożone w rogach pokoju. Na stole, gdzie leżała medyczna torba, z ciemności wyłonił się półmisek ozdobiony wizerunkiem czterech klaczek, a na nim piętrzył się stos babeczek.

Jej uszy zadrżały, gdy usłyszała odgłos galopujących kopytek i szybko skoczyła do góry, po czym usłyszała jak ostrze wbija się w ciało, na którym wylądowała. Pinkie uciekła od szalonej wersji samej siebie, dysząc ciężko podczas galopu na drugą stronę pokoju. Odwróciła się akurat na czas, by zobaczyć jak druga „ona” wyciąga z nóż z ciała kucyka.

„Saddie Pie, to nie będzie wcale zabawne, jeśli będzie tak po prostu uciekać!” powiedziała radośnie druga Pinkie, wyjmując nóż, „Chociaż muszę ci przyznać; masz wolę walki! To lubię u kucyków.” Zachichotała szczęśliwa i ponownie umieściła rękojeść noża w ustach.

Ta ‘inna’ Pinkie mówiła to wszystko takim samym, szczęśliwym głosem. Przerażało ją to, gdy myślała, że można mówić o takich rzeczach, tak ucieszonym tonem. Ta Pinkie działała z intencją zabicia jej, ale wcale nie chciała zrobić tego szybko; było oczywiste, że chciała, aby był to powolny, bolesny proces.

Druga Pinkie znów zaczęła szarżować. Z tej odległości mogła zrobić unik; uskoczyła jej z drogi.

„AARGH” zawołała, gdy piekący ból ukąsił ją w prawą nogę. Potknęła się patrząc na drugą Pinkie, która jawnie chichotała, a krew kapała z końca jej rzeźnickiego noża. Druga Pinkie przechyliła głowę i zmieniła kierunek cięcia, kiedy tylko Pinkie zaczęła swój unik. Na jej nodze pojawiło się głębokie rozcięcie; czuła krew ściekającą po jej nodze.

Inna Pinkie figlarnie stuknęła kopytkiem, i rozpoczęła następną szarżę prosto na nią. Zgromadziła całą swoją siłę, aby uskoczyć jeszcze raz.

„AAARRGH” wydała z siebie kolejny okrzyk bólu, gdy uczucie rozcinania jej tylnej nogi zmusiło ją do potknięcia się i upadku na ziemię. Jej noga zadrżała z bólu. Nacięcie biegło ukośnie wzdłuż całej nogi. Poważnie krwawiła; zła Pinkie manewrowała nożem zbyt dobrze, by mogła tego uniknąć. Ataki kompletnie unieruchomiły ją w tym momencie.

„Daję Ci 5 za wysiłek, ale tylko 3 za wykonanie. To daje Ci całkiem mocną 4!” Druga Pinkie wesoło ją dopingowała. „Mam nadzieję, że nie poddałaś się całkowicie tylko dlatego, że straciłaś swoje nogi! Wiem, że jest ciężko, ale wstawaj i walcz!” Te pokręcone słowa brzmiały tak radośnie, że aż mdliły Pinkie.

Odwróciła się by zobaczyć drugą Pinkie, znowu chwytającą nóż w usta. Podchodziła do niej od tyłu i właśnie podnosiła swoją głowę. Zamierzała opuścić nóż, wbijając go prosto w jej prawą nogę.

Z całej swojej mocy pociągnęła do siebie swoją tylną nogę, gdy druga Pinkie również z całej siły opuściła głowę w dół z zamiarem odrąbania tej nogi. Pinkie wyprostowała nogę z maksymalną mocą, trafiając Pinkie z koszmarów prosto w szczękę.

Pinkie poczuła, że ciało jej przeciwniczki leci w tył, po tym jak głośne chrupnięcie rozbrzmiało w całym pomieszczeniu. Usłyszała głośny łomot, zakończony odgłosem noża upadającego na metalową posadzkę. Dyszała z bólu, starając się zbytnio nie skupiać na swoich krwawiących nogach. Z trudnością odwróciła głowę w kierunku, w którym poleciała druga Pinkie.

Druga Pinkie jęknęła, upadając na plecy. Przeturlała się po ziemi, miotając głową na wszystkie strony. Jej usta poważnie krwawiły. Gdy kaszlała i parskała, wyleciały z nich kawałki zębów i kropelki krwi. Spojrzała na Pinkie, którą chciała zaatakować i ciężko dyszała sącząc krew z ust.

„Niewhzl... pprópb...” Druga Pinkie próbowała przemówić, ale zdołała tylko wybełkotać coś bez sensu. Wyglądała na cierpiącą, ale powoli podniosła się na chwiejnych kopytkach.

Pinkie, również powoli stanęła na kopytka. Obciążenie jej zranionych nóg, sprawiło, że jej ciało wrzeszczało z bólu, ale starała się zrobić wszystko, co w swojej mocy, aby uciszyć ten wewnętrzny krzyk.

„Zarllsh... cszie... wrlykonszczee...” Druga Pinkie coraz mocniej pluła krwią. Chwyciła kopytkiem swój rzeźnicki nóż, tak mocno jak mogła i ciągnąc go po ziemi z głośnym łoskotem, zaczęła powoli posuwać się w stronę Pinkie. Pinkie wzięła krótki wdech, koncentrując się na złej, różowej klaczy, idącej w jej kierunku.

Druga Pinkie zaczęła zwiększać tempo, a w końcu przeszła w pełny bieg, nacierając prosto na Pinkie.362 Wyglądała na wycieńczoną, ale zdeterminowaną, by zatopić ostrze w ciele Pinkie. Pinkie nakierowała swoją nieuszkodzoną połowę ciała na drugą Pinkie i ponownie uniosła swoje tylne kopytko do góry.

Rzeźnicki nóż przejechał po metalowych kratach rozsiewając iskry, po czym uniósł się do góry. Szalony pęd koszmarnej Pinkie był już bliski zwieńczenia atakiem. Na moment cały świat stanął w miejscu, ścierając ze sobą dwie siły, które nigdy nie powinny się spotkać, tuż na skraju śmierci.

Rzeźnicki nóż wyleciał wysoko w powietrze i utkwił w podłodze. Głośne chrupnięcie poniosło się głośnym echem.

Tylnia noga Pinkie wystrzeliła, trafiając z całą swoją mocą prosto w gardło swojego oprawcy. Oczy drugiej Pinkie zwęziły się, gdy jej tchawica została zmiażdżona, przeciwstawiając energię jej pędu, hamującej sile kopnięcia. Jej ciało zdradziło ją, chwiejąc się nad ziemią, przyjmując na siebie cały impet kopnięcia, po czym uderzyło w posadzkę z głuchym łoskotem.

Inna Pinkie szarpała się i drgała na podłodze, próbując ze wszystkich sił wciągnąć powietrze przez swoją pogruchotaną tchawicę, która teraz wypełniała się już tylko krwią płynącą swobodnie z jej karku. Wierzgała i skręcała się, gdy jej oczy wywróciły się białkami do góry. Wydawało się, że trwa to całą wieczność, ale ciało w końcu przestało się poruszać, wypuszczając z siebie ostatnie tchnienie.

Jedyną słyszalną rzeczą było teraz głośne dyszenie Pinkie Pie; jej fonograf ponownie zamilkł. Spojrzała na zwłoki leżące przed nią. Widziała samą siebie martwą, zabitą swoimi własnymi kopytkami.

Wydawała się otumaniona bólem, który próbował siłą wedrzeć się w jej ciało. Jej umysł zaczynał tonąć we mgle, z powodu utraty krwi broczącej wciąż z jej pociętych nóg. W tym momencie to wydawało się tak... nic nieznaczące. Jedynym co mogła zrobić było tępe wgapianie się w nieżywe ciało leżące przed nią. Nic więcej zdawało się nie mieć teraz znaczenia.

Jednak jej mózg zaczął w końcu odbierać sygnały wysyłane przez jej ciało. Potrzebowała pomocy medycznej. Jej nogi zaczęły się trząść, gdy tylko spróbowała postawić na nich pierwsze kroki. Pokuśtykała do medycznej torby, starając się nadwyrężać zranione nogi najmniej, jak to tylko było możliwe. Ostrożnie ją rozpięła i spojrzała do środka. Było tam wiele ostrych narzędzi jak skalpele, strzykawki wypełnione dziwnym płynem, a nawet piła do odcinania kości.

Jednakże zobaczyła też zwój bandaży z gazy. Z namaszczeniem chwyciła je i wyjęła z torby. Rozwinęła kawałek, po czym delikatnie, ale ciasno okręciła je wokół swoich ran. Okręcała powoli, ale stanowczo, okręcając najpierw wielkie rozcięcie na tylnej nodze, a potem mniejsze nacięcie na przedniej.

Bandaże szybko nasiąknęły krwią, ale izolowały jej rany, przynajmniej na jakiś czas. Włożyła resztę gazy do torby i zaczęła zmierzać ku wyjściu. Powoli pokuśtykała z powrotem przez ponury korytarz, przechodząc przez stalowe drzwi. Ostrożnie zaczęła wspinać się po schodach; potknęła się raz, czy dwa przez brud, który pokrywał każdy stopień. Wdrapywała się z wielkim trudem. Jej ciało krzyczało z bólu i wyczerpania, ale jakoś dotarła na szczyt.

Powoli ruszyła gnijącą podłogą Kącika Kostki Cukru, w stronę pokrytych kurzem lad sklepowych. W suchym miejscu, na ladzie stała brązowa butelka. Napis na etykiecie mówił, że jest to „Leczniczy Napój”.

Pinkie z przytłumionym umysłem, zdjęła zębami korek, po czym chwyciła i opróżniła całą butelkę. Napój smakował jak mix gorzkich ziół, z posmakiem truskawek, więc był jak większość lekarstw do picia. Jej ciało było jej wdzięczne, za dostarczenie napoju. Odłożyła pustą butelkę na ladę i powoli zaczęła zmierzać na środek Kącika Kostki Cukru.

Położyła się, dysząc ciężko, gdy mgła w jej głowie w końcu ustąpiła, pozwalając jej zapaść w niespokojny sen.


PS: Ja i użytkownik Amaterasux. będziemy wstawiać części tej pasty najczęściej. Miłego czytania :P
  • 1

#1253

Neck.
  • Postów: 197
  • Tematów: 7
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Wartościowy Post

Kiedyś

Kiedyś, gdy byłem o wiele młodszy, lubiłem się bać. Już wtedy czytałem straszne historie, które znalazłem w internecie. Musiałem brać pod uwagę to, że potem miałem problemy w nocy. Nie, nie chodzi o to, że "nie mogłem spać". Nie wiem jaki sens ma to powiedzenie. Po prostu, gdy już gasiłem światło, było czarno. Ciemność była tak gęsta, że wydawało mi się, że nie mogę oddychać. Bałem się wtedy, czegoś konkretnego, już nie pamiętam czego, ale bałem się jak cholera. Zawsze, gdy robiło się ciemno, do głowy przychodziły mi same najstraszniejsze zdjęcia i historie... w końcu zasypiałem. Rano budziłem się z dziwnym uczuciem "jak ja mogłem się bać? przecież wszystko jest ok" i siadałem znowu do kompa, by czytać dalej...

To było kiedyś.

Teraz uświadomiłem sobie, jaki byłem głupi.

Gdy jestem starszy, moje środki ostrożności wzrosły conajmniej dwa razy. Znalazłem te forum, gdzie historie nie są typu "a rodzice już nigdy nie wrócili". Tutaj umieszczane są już naprawdę porządne pasty. Wraz ze strachem, który wzrósł, wzrosiły moje wymagania co do niego. Nie wystarczy mi tekst "nie patrz za siebie", potrzebuje dobrego wątku i dobrego zakończenia.

Dość o tym.

Gdy byłem mniejszy, historie zacząłem czytać w wakacje. Potem, po przeczytaniu, gdy już miałem iść spać, otwierałem okno, by nie było mi gorąco w nocy.

Dziś? Dziś do okna bym nawet nie podszedł.

Za dużo koszmarów o Jeffie, bym mógł w ogóle spojrzeć w te okno.

Oprócz okna, ZAWSZE zamykam szafe, drzwi, zakrywam niektóre rzeczy, by mnie nie niepokoiły i zawsze obracam krzesło od biurka tyłem do mnie.

Nie pamiętam skąd to się wzięło.

Myślałem, że to po prostu zwykły niepokój. Dziś sobie jednak przypominałem. Wczoraj w nocy zasunąłem krzesło, zamknąłem okno, drzwi i szafe. Rozejrzałem się uważnie po pokoju i poszedłem spać. Gdy rano wstałem, nie mogłem sie ruszyć.

Zasłony były zasłonięte do tego stopnia, by było widać moją twarz. Krzesło stało obrócone w moją stronę i stało zaraz przy moim łóżku.

A szafa...

...szafa była otwarta.
  • 11

#1254

Rajden204.
  • Postów: 16
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja Kiepska
Reputacja

Napisano

Witam. Jako iż doszedłem do wniosku, że seria Łowca na prawdę potrzebuję poprawek, postanowiłem napisać kolejną część, lecz już bardziej obmyślaną (Jestem nowy na forum, więc jak to też będzie lipne poproszę o pomoc)

Łowca V

Oto kolejny wpis. Teraz będę opisywał to, co zdarzyło się w ostatnim czasie, bo to co opisywałem było z jakieś pół roku temu. A co do Raidena. Stał się normalny tak szybko, jak stal się tym Cienistym. Do dzisiaj nam nie powiedział jak to się stało. Przez te 6 miesięcy warowaliśmy przy tym "portalu". Po szkole zawsze chodziliśmy sprawdzać, czy wszystko OK. Przez ten czas nic się nie działo. Aż do ostatniego czasu...

Obudziłem się o 3 w nocy. Kolejny koszmar. Tym razem był o zjawiskach z tamtym "przejściem". "Dobrze wiesz, że musicie tam iść. Tam dzieje się zło, a przecież WY to powstrzymujecie." Powiedziała postać ubrana w czarną szatę z kapturem na głowie. Rano, gdy wszyscy się zebraliśmy do kupy postanowiliśmy wyruszyć w tamten "Świat". Była to sobota. Trzy dni temu. Czuliśmy niepokój przechodząc przez niewielką bramę. Po przejściu w świat przepełniony słodyczą "portal" się zamknął, a nasze umiejętności przepadły. "Jest BARDZO źle!" Krzyknął Raiden - "Bez mocy, w zimę w tym świecie? Już po nas" Rozpaczał dalej. Nawet jemu to się przytrafiało, taki lekki atak paniki. Po chwili się zebrał i poszedliśmy w głąb lasu. Ciemnego, strasznego lasu. W zimę, o 8 rano jest strasznie zimno. Nie wiedzieliśmy gdzie idziemy. Raiden wziął długi, prosty badyl i poszedł przed nami. A co się czai w ciemnych mrocznych lasach? Oczywiście że jakieś zwierzęta. Na nasze nieszczęście to były wilki. Sparaliżowani strachem nie mogliśmy nawet pomyśleć o ucieczce, a co dopiero o walce. Gdy największy wilk ugryzł Raidena w udo paraliż minął, a my instynktownie poszedliśmy ratować przyjaciela. Gdy odgoniliśm masywną bestię od Raidena w jego oczach rozbłysł gniew. 6 sporych wilków na 3 młodych, nieuzbrojonych ludzi. Raiden powiedział "zwierzęta są liczniejsze, lecz ja się liczb nie boję!" Krzyknął Raiden szarżując na jednego wilka, który odsunął się od reszty. Gdy wilk upadł Raiden ze wściekłością dobijał go kijem, a gdy kij się złamał odrzucił jego marne części, usiadł na wilku i z pełną siła i gniewem w oczach zaczął okładać psa po pysku. Po chwili wstał, cały zakrwawiony. Chwycił zmasakrowane ciało wilka i z potężną siłą cisnął nim w pozostałe psy. Przerażone wilki ukazały nam skruchę i uciekły wgłab lasu. Bez zastanowienia całą trójką poszedliśmy szukać wyjścia. O około 10 godzinie znaleźliśmy wyjście. "Josh, ty oglądasz ten cztero kopytny szajs, gdzie my jesteśmy?" Zapytałem, on mi odpowiedział "Nie wiem. W bajce tego nie było, ale na pewno się zbliżamy do jakiegoś miasta czy coś" Odparł Josh. Nie marnując czasu poszedliśmy przed siebie. Głodni i wycieńczeni postanowiliśmy poszukać czegoś do jedzenia i miejsca do krótkiego odpoczynku. Mała rzeczka. Tam można usiąść i wypić trochę lodowatej wody. Byliśmy raczej zahartowani na takie zimna, więc to nie było aż takim problemem. Po 30 minutowym odpoczynku ruszyliśmy dalej. Godzinami błąkaliśmy się po bajkowych terenach. Jakieś znaki rozpoznawcze? Nie. Lodowa pustynia. Taki słodki świat a cholera wszędzie śnieg i lód. Godzina ok. 15. Temperatura jakoś się ustatkowała. Chłód aż tak nie dokuczał. "Panowie, chyba jesteśmy. Tak, to Ponyville!" Wykrzyknął Josh. "Stój głupcze!" Powiedziałem. "Nie możemy się ujawniać. Jesteśmy tutaj jedynymi ludźmi. jak myślisz, jak zareagują? Widząc dwunożne wysokie istoty o rękach i do tego mówiące? Dokończyłem. "Musimy zostać ukryci. Pod osłoną nocy pozbieramy czegoś do jedzenia. Oczywiście od złodzieji czy coś" Powiedział Raiden. Wędrując po Ponyville zobaczyliśmy lodowisko, a na nim? Różowego kucyka, Pinkie Pie oczywiście. Lepiąc śnieżkę Josh zapytał mnie - "Co ty robisz? Mieliśmy być ukryci?". "Bawimy się w Kto Trafi Różowego Psychola?" Powiedziałem. Josh mnie powstrzymywał. Nie dlatego, żebyśmy pozostali ukryci, tylko raczej dlatego, żeby nie zrobić krzywdy jego "jednej z sześciu ulubienic". Po trzecim razie trafiłem. Prosto w tyłek. Było trochę śmiechu. Pinkie rozglądając się za tym, kto rzuca śniegeim powiedziała "Kto się bawi w bitwę na śnieżki??". Później minęło wszystko z górki. Noc. Jest osłona. A wiadomo - w nocy wszystko co złe i plugawe wychodzi na zewnątrz. Rozglądaliśmy się za kimś, kogo można załatwić i zdobyć coś do jedzenia. A co robią ubodzy złodzieje? No a jak, włam na sklep z jedzeniem. Dostrzegłem takiego jednego i powiedziałem o tym Raidenowi - "Załatw to sam, ja popatrze" Powiedział uśmiechnięty Raiden. No to co? Stoję w cieniu, czekam na odpowiedni moment. Wychodzi z jedzeniem. I zaczyna się zabawa. Bez zastanowienia skaczę w stronę szarego kucyka i jednym chwytem łapię go za szyję. Nie wiedział nawet co się dzieje. Wyrwał się i ze strachem w oczach powiedział łamiącym się, grubym głosem "Czym ty jesteś?!" . "Tym co załatwia takie śmeci jak ty" Powiedziałem pewnym siebie tonem. Bez kolejnego zastanowienia ponowiłem atak. Udało się. Wskoczyłem mu na plecy i jednym szarpnięciem skręciłem mu kark. Pożegnałem jego plugawą duszę z paskudnym cielskiem. W trójkę wyrzuciliśmy ciało z dala od miasta. Troche jedzenia było. 2 worki jabłek. Nieźle. Bunkrując się w czyjejś szopie (czy co to tam było) zasnęliśmy. Obudziliśmy się zupełnie gdzie indziej. Schronisko? Posterunek policji? Jakieś laboratorium? Schronisko. Niestety. Uznani za rzadkie stworzenia patrzeliśmy, jak rozumne kucyki patrzyły na nas różnym wzrokiem. Szczęściem, strachem, ignorancją. Nagle do "Klatki" wszedł jeden z pracowników. "Odsuńcie się! Pod tamtą ścianę już!" Powiedział. Raiden z szyderczym uśmieszkiem wykonał polecenie. My również. Rzucił nam coś do jedzenia. Jakąś obrzydliwą papkę. Wyglądało jak... Jak gówno po prostu. Złapał mnie i wyciagnał z klatki. Wpakował do mniejszej klatki na wózku i wywiózł mnie gdzieś. Do... weterynarza czy coś... Co za wstyd. "No dobra kolego, wyskakuj z klatki" Powiedział doktor. Po chwili zaczął mnie oglądać i badać "Podnieś tę kończynę proszę" Powiedział łagodnym tonem. Wiedziałem że chodzi o rękę, wieć wykonałem jego polecenie. Ale przesadził, gdy wbił mi jakąs igłę pod pachę. "AŁA! Ty poparany idioto! Nie daruje ci tego!" Wykrzyknąłęm. "To coś, to stworzenie umie mówić!" Wykrzyknął zaniepokojony lekarz. Bez zastanowienia chwyciłem za to, co wbył mi pod pachę. Był to skalpel. Powiedziałem z pogardą w głosie "Ja podniosłem pachę, a teraz ty podnieś głowę, żebym mógł cię wykończyć." Oberwałem czymś ciężkim w łeb. Próbując ocknąć się wydziałem rozmazanym spojrzeniem jak doktor gada ze strażnikiem.
Wszystko w porządku?"
"Dzięki tobie tak. Dziękuję. Wynieś to coś z tymi dwoma podobymi na zewnątrz. Nie są agresywni. On mnie nie chciał zaatakować. On sie bronił. Wykazują dosyć duży iloraz inteligencji. Zanieś ich do pałacu Celestii, ona zadecyduje nad ich losem".

Obudziłem się już w towarzystwie Raidena i Josha. "Himunaru! Wszystko OK? Co ci robili?" Zapytał Raiden. "Nic takiego, jakieś badania czy coś. Aha i jesteśmy w pałacu Celestii... czy coś" Powiedziałem wycieńczonym głosem. Byliśmy w ubraniach, nie mieliśmy tylko kurtek. W zamku było ciepło. Gdy żołnierze nas prowadzili do nijakiej księżniczki pozostali gapili się na nas z pogardą. Poprowadzeni pod nogi księżniczki leżeliśmy rzuceni przez żołnierzy. "Nic nie próbujcie śmieci, wy wynaturzenia, mam was na oku" Powiedział jeden z nich. "Powstańcie" Powiedziała księżniczka. "Kim wy jesteście, do jakiej rasy należycie?" Zapytała. Raiden jako Leader odpowiadał za nas : "J... Jesteśmy... ludźmi. Nazywam się Raiden, a oni to Himunaru i Josh..." Mówił Raiden drzącym głosem. "J... Jesteś... Jesteśmy tutaj w celu polowaniu na zło... Jeste... Jesteśmy Łowcami..." Dokończył. "Ludźmi? Łowcami?" Powiedziała Celestia zdezorientowanym głosem. "Łowcami? Te śmieci to zabójcy!" Krzyknął żołnież próbując nas dżgnąć włócznią. Wybiłem mu ją z kopyt, chwyciłem ją i jednym kopnięciem odsunąłem go od nas. Gdy pozostali dwaj żołnierze zrobili to samo Raiden i Josh także ich pozbawili broni. Po chwili zebrała się masa strażników. "Nie jesteśmy tymi złymi! My to ci dobrzy, którzy mordują zło!" Krzyknął Raiden. "Dosyć!" Krzyknęła Celestia, która magią nas rozbroiła i przykuła do ściany. "Jesteście przerażenia, rozumiem to, ale nie możecie nikogo zabijać. "Powiedziała Celestia łagodnym głosem. "Jesteście Łowcami zła tak? Pozwolę wam tu zostać, ale pod okiem naszej miłośniczki żyjątek. Fluttershy się wami zajmie" Powiedziała Celestia jeszcze milszym tonem. "Flutter.. co? " Powiedziałem. Księżniczka lekko zachichotała, po czym kazała strażnikom odprowadzić nas do domu nijakiej Fluttershy. "Niczego nie próbować" Powiedział strażnik. Co innego mogliśmy zrobić, jak tylko zapukać. Otworzyła żółta klacz o różowej grzywie. Zachwycona jakimiś nowymi zwierzętami od razu zaciągnęła nas do środka. "Jakieś miłe zwierzątka" Wykrzyknęła radośnie uściskując naszą trójkę. Raiden lekko zawstydzony i szczerze mówiąc... przerażony delikatnie ją szturchał, dając znak, żeby puściła nas z uścisku. "Jesteście głodne? Co jadacie?" Zapytała łagodnym głosem. Josh od razu rzucił się do odpowiedzi : "Jabłka poprosimy" Powiedział łagodnym głosem. Lekko zdezorientowani dalej staliśmy w progu domu. Bezbronni, zamknięci pod kluczem, obserwowani. Musieliśmy przerwać nasz główny cel. Poszukiwanie zła. Dokładniej wskazówek dotyczących creepypast takich jak Cupcakes, Raibow Factory czy Sweet Apple Massacre. Po zjedzeniu przekąski Zółta klacz powiedziała radośnie "Moje przyjaciółki chetnie was poznają!" Powiedziała szczęśliwie podskakując do drzwi. Do drzwi ktoś zadzwonił. A jak. Jej 5 przyjaciółek, których wymieniać nie muszę. Zestresowany Raiden instynktownie cofnął się do kąta i dawał znaki, żeby trzymać od niego dystans. Było miło. Inny świat, coś nowego. Pogawędka. W końcu ktoś był na poziomie. Inteligencji, tak jak Twilight Sparkle. Oczywiście z nią gadałem, gdyż z naszej ekipy ja byłem najmądrzejszy. Gdy Raiden się trochę oswoił z otoczeniem także dołączył do rozmowy. Szalony i imprezowy znalazł wspólne tematy z Apple Jack, Pinkie Pie i Raibow Dash. Mi została pogawędka z Rarity. Delikatne zapoznanie. Czuliśmy czyiś wzrok na karku. Obserowali nas. Strażnicy i jacyś naukowcy robiący notatki. Zbliża się wieczór. Żegnamy się z nowo poznanymi kucykami i kładziemy się do zsnu, bo co innego możemy robić. Raiden przed snem spytał się żółtego kucyka, czy w razie czego może ją prosić o pomoc. "Oczywiście" Odparła Fluttershy słodkim głosem, gładząc Raidena po głowie. Przytuliła go i wszyscy poszliśmy spać.

19 Grudnia 2013 rok
Himunaru


------------------------------------------------------------------------------

Tak, wiem, że to trochę śmieszne i bezsensowne i BARDZO MAŁO CREEPY, ale uwierzcie mi, w kolejnych częściach mam zamiar się rozkręcić. Dodać tajemnicze szczegóły i creepy momenty. Bardzo proszę o dobre opinie, a jak będą złe proszę o napisanie na PW tego, co mogę poprawić


  • 2

#1255

Jonxx.
  • Postów: 33
  • Tematów: 2
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

*
Wartościowy Post

Moja pierwsza pasta, mam nadzieję, że się spodoba :)

Apokalipsa

Pewnego letniego dnia postanowiłem w skończyć w końcu robić kolejny łuk, bowiem zajmowałem się od dłuższego czasu łucznictwem. Postanowiłem, że ten będzie głównie z drewna cisowego i nie wdając się w szczegóły pogrążyłem się w pracy. Po ukończeniu roboty spojrzałem na swoje dzieło i postanowiłem je wypróbować. Wziąłem kołczan razem ze strzałami i poszedłem do lasu spróbować coś upolować. Po godzinie drogi w końcu to zauważyłem. Kilka humanoidalnych sylwetek między drzewami. Postanowiłem wspiąć się na drzewo i stamtąd Po kolei ich ustrzelić...

Ale może najpierw cofnijmy się i wyjaśnijmy o co właściwie chodzi. Otóż około 2 lat temu naukowcy drążący w głąb ziemi odkryli jakieś starożytne ruiny gdzie po dłuższym przeszukaniu odnaleźli czarną skrzynkę którą natychmiast mieli zamiar przenieść do swojego laboratorium. Niestety jeden z naukowców nie mógł wytrzymać ciekawości i nie zachowując bezpieczeństwa otworzył skrzynkę. Jakie było ich zdziwienie gdy ze środka wyleciał pojedynczy owad. Nie mieli jednak wiele czasu mu się przyjrzeć gdyż gdy ten tylko ich dostrzegł zaatakował a ludzie dźgnięci jego żądłem natychmiast tracili rozum i atakowali wszystkich z wyjątkiem innych zarażonych. Z tego co widziałem nawet najmniejsze ugryzienie zarażonego kończy się infekcją i w efekcie dołączeniem do legionów "nieumarłych". Co dziwne kontakt z samą krwią zarażonego była całkowicie bezpieczna. Co do samego insekta chodzą słuchy, że jeden z mądrzejszych jajogłowych zabił go. Jak nie wiem, ale podobno nikt go już nie widział.

W każdym razie ja w tamtej chwili byłem jednym z żołnierzy armii w kraju z którego obecnie nic nie zostało. Po informacji o pladze od razu wyruszyliśmy do boju. Zabijaliśmy te stwory masowo jednak ich było coraz więcej aż w końcu opanowały praktycznie cały świat. Z mojej jednostki pozostałem tylko ja i w chwili mądrości postanowiłem oddalić się póki co jak najdalej od siedlisk ludzkich i zbudować dom na jakimś wysokim drzewie. Wiedziałem, że innego wyboru nie mam bowiem widziałem jak w kilka sekund bestie te przebiły stalowe drzwi za którymi schowane było parę osób. Jeśli chodzi o samo drzewo podejrzewałem, że nie są na tyle inteligentne, żeby po prostu wyrwać same drzewo. W każdym razie od tego czasu minęło około dwóch lat i w tym czasie zbudowałem nie wielki schron na drzewie i ryzykując życie przyniosłem tam mnóstwo sprzętu. Z początku miałem wciąż swój karabin i mnóstwo amunicji, ale pod naporem umarłych amunicja szybko się skończyła i pozostały mi jedynie tradycyjne metody. Zacząłem więc wyrabiać łuki co było moim hobby w dzieciństwie. Szybko nauczyłem się robić takie których siła bez problemu przebijała ludzkie czaszki. Strzały z początku brałem z okolicznego sklepu, ale gdy się skończyły zacząłem wyrabiać je samemu. Groty odzyskiwałem z połamanych, zużytych strzał więc nie było z tym problemu. W każdym razie wróciliśmy do początku mojej historii.

Po wdrapaniu się na drzewo napiąłem cięciwę i wystrzeliłem w kierunku stwora. Padł od jednego strzału, musiałem przyznać, że są znacznie mniej wytrzymali niż ludzie, ale nadrabiają to liczebnością i siłą.. Po kolei wystrzeliłem wszystkie jeden po drugim ponieważ, we własnej głupocie podeszły prosto pod drzewo i nieskutecznie próbowały mnie dosięgnąć. Nagle jednak jeden z nich spojrzał się na mnie z błyskiem w oku i zaczął potrząsać drzewem. Tego się nie spodziewałem, nigdy wcześniej tego nie robiły. Czyżby mądrzały z czasem? W każdym razie wiedziałem, że mam kłopoty, przez potrząsanie nie mogłem trafić ani jednego mimo, że zostały już tylko trzy bestie. W końcu skończyły mi się strzały. Wyciągnąłem sztylet zza pasa i już miałem rzucić się prosto na nie gdy usłyszałem strzał.

Nie mogłem uwierzyć gdy jeden za drugim stwory padały na ziemię. Wygląda na to, że byłem ocalony. W tej chwili ujrzałem jakiegoś mężczyznę podchodzącego do drzewa i krzyczącego do mnie żebym złaził. Okazało się, że nazywa się Michał i należy do specjalnej siły zbrojnej zajmującej się niszczeniem zombie. Powiedział, że ktoś taki jak ja bardzo by im się przydał więc od razu się zgodziłem. Po pięciominutowej drodze doszliśmy do ukrytego włazu. Tego się nie spodziewałem! Wielka baza była tuż pod moimi stopami przez prawie dwa lata. Szybko zostałem oprowadzony i po krótkiej rozmowie zostałem przydzielony do głównej jednostki bojowej. Dostałem porzadny karabin, mnóstwo amunicji i zapasy na kilka dni po czym razem z resztą ruszyliśmy na pogrom tych plugawych stworów. Nie miały szans, zabijaliśmy jeden po drugim. Po powrocie do bazy jednak czekały na nas złe wieści. Podobno zostały wykryte jakieś nowe super szybkie i silne stwory które zabijały nieuważnych ludzi w ciągu sekundy. Wiedzieliśmy, że tylko my mamy z nimi szanse więc postanowiliśmy zaatakować ich główne legowisko. Myśleliśmy, że coś znajdziemy, może wskazówkę na antidotum. Kto wie.

CDN.

Jak już mówiłem jest to moja pierwsza Creepypasta (W sumie nie ma tu wiele strasznego, no ale sporo tu takich ;p) Jeśli komuś się podoba to napiszcie w komentarzach, będę ją wtedy kontynuował. Aha, prosiłbym o porządne konstruktywne komentarze, a nie "nie podoba mi się i tyle".
Pozdrawiam :)
  • 11

#1256

hut3r3.
  • Postów: 2
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano


Creepypasta.exe ~Część 1~


Cześć, mam na imie Noah. Jestem realistą, więc wszelkie paranormalne sprawy, to dla mnie
stek bzdur, i bez sensownych historii.
W internecie wiele razy napotykałem się na historie, które były przedstawiane jako prawdziwe, a tak naprawde
były wyssane prosto z palca.
Niedawno w mojej szkole powstał trend na "creepypasty".
Poprostu świetnie... Kilkaset osób, podniecających się jakimiś głupimi historyjkami, przez które nie mogą
spać po nocach, poprostu pięknie...
Każdy kto nie czytał creepypast, lub nie chciał tego robić, był wyśmiewany i okrzykiwany mianem tchórza.
Tak też było ze mną, choć niezbyt się tym przejmowałem. Nie miałem zamiaru czytać jakiś bzdur, i zaśmiecać
sobie głowy jakimiś pseudo-strasznymi historyjkami.
Nastał piątek, - Wkońcu piątek! - ucieszyłem się w duszy, wiedząc że będę miał całe dwa dni wolnego,
od tych wszystkich niedorozwojów.
Jeszcze tylko jedna lekcja, i można iść do domu.
Dzwonek rozległ się w całej szkole. Hałas, wrzask są w piątek naturalne. Wszyscy chcą jak najszybciej
zacząć te upragnione dwa dni wolnego.
Zbiegłem ze schodów, wziąłem kurtkę, i chcąc szybko wyjść ze szkoły zacząłem się przedzierać przez tłum.
Gdy byłem tuż przed drzwiami, poczułem jakieś szarpnięcię na ramieniu, ktoś wyciągnął mnie z tłumu.
Był to jakiś chłopak, z wyglądu był o rok starszy odemnie, czarna bluza, kaptur na głowie, rękawy zaciągnięte.
Wyglądał jak taki typowy dresiarz, - No to pięknie zaczynam ten piątek... Jakiś dryblas będzie chciał mi pewnie
zabrać pieniądze! - Zirytowany całą sytuacją koleś, nagle się odezwał.
- Uwierzysz... - Mówiąc to wręczył mi płytę. - W co uwierzę? - Zapytałem tuż po wzięciu płyty. Ten jakgdyby nigdy nic,
odwrócił się i odszedł. Troche zdziwiony zaistniałą sytuacją patrzyłem na płytę którą dał mi jakiś tajemniczy koleś.
Stałem tam, i patrzyłem się. Nagle podeszła do mnie szatniarka, i zapytała się czy wszystko ok.
Szybko zerwałem się, powiedziałem że tak, i skierowałem się ku wyjściu ze szkoły.
Przez całą drogę do domu, oglądałem płytę którą dał mi ten "ktoś".
Gdy tylko do niego dotarłem, odrazu włączyłem komputer, i włożyłem płytę do napędu.
Wyświetliło się okienko, czy chcę otworzyć folder, oczywiście zgodziłem się.
Na dysku znajdował się jeden plik o nazwie "creepypasta.exe".
- No nie... - aż kipiałem ze złości, kiedy zobaczyłem ten napis - Kolejny frajer, który chce żebym uwierzył w te
pieprzone historie?! - Po chwili wysunąłem płytę, schowałem do pudełka i rzuciłem w stos książek. Mam już dość
tych wszystkich creepypast.
Zmęczony dzisiejszym dniem postanowiłem iść spać. Zasnąłem natychmiastowo.
Zaczęła się sobota. Słońce świeciło, dwadzieścia stopni na plusie. Żyć nie umierać.
Umówiłem się ze znajomymi, wyszedłem dość wcześnie, koło godziny dziesiątej rano, wróciłem o dziesiątej wieczorem.
zjadłem kolacje, i poszedłem spać. Następnego dnia, postanowiłem najpierw zająć się szkolnymi obowiązkami, a potem
zająć swoimi sprawami. Przy pakowaniu się na poniedziałek, zobaczyłem płytę którą dostałem w piątek.
- Całkowicie o niej zapomniałem... Może jednak zobacze co na niej jest - Myślałem, wkładając płytę do napędu.
Pojawił się tylko jeden plik, o wspomnianej już nazwie.
- Co może się takiego stać? To zapewne tylko jakiś głupi żart - przekonywałem się w duchu, ale i tak bardzo głęboko
we mnie formował się strach.
Więc włączyłem plik i... Nic.
Nic się nie stało. Nie włączył się żadnej film, żadne zdjęcie, żadna gra. Poprostu nic.
- Świetnie... Tyle zachodu o nie działający plik... - Myślałem wyciągają płyte z napędu i umieszczając ją w koszu.
Przygotowany na dzień jutrzejszy, mogę się teraz zająć swoimi sprawami.
Jak zawsze umówiłem się ze znajomymi, tym razem to ja wybieram gdzie idziemy.
- Ostatnio otworzyli nowy Aqua park, może się wybierzemy? - wysłałem wiadomość do znajomych.
Wszyscy się zgodzili, a więc postanowione.
Było gdzieś koło godziny piętnastej, wszyscy bawili się świetnie oprócz mnie...
Niewiem, może było to spowodowane przemęczeniem, ale mam czasami jakieś dziwne omamy.
Widze jakieś postacie, dosłownie na ułamek sekundy, ale widze.
Nie potrafie rozpoznać żadnej z nich, nigdy w życiu ich nie widziałem. Jestem zmęczony przez to pływanie, to napewno
to, wyśpie się i wszystko będzie ok.
Wróciłem do domu, usiadłem jeszcze na chwile do komputera aby sprawdzić skrzynke pocztową.
Uruchomiłem moją przeglądarke, i pierwsza reklama którą ujrzałem, to biały napis na czarnym tle, mówiący
"uwierzysz".
Niewiem dlaczego akurat ta reklama, przyciągnęła mój wzrok, ale była dziwnie niepokojąca.
Sprawdziłem e-mail, nic ciekawego. Same oferty, gdzie moge wygrać 10000zł czy jakiś samochód.
- Kolejna internetowa bzdura, która tak samo jak creepypasty jest nie potrzebna -
Wyłaczyłem komputer, i położyłem się spać. Dziwne sny. To wszystko co przydażyło mi się dzisiejszej nocy.
Długi korytarz, światło na końcu. Jak każdy człowiek zacząłem podążać w strone światła, lecz z każdym krokiem,
wydawało mi się że ono też się oddala.
Nagle wśród tego światła, dostrzegłem jakąś sylwetke.
Lekko przestraszony ale i zaciekawiony ruszyłem w strone tajemniczej postaci.
Gdy tylko ją dostrzegłem obudziłem się cały roztrzęsiony.
Jedyne co pamiętam z wyglądu tej postaci, jest to że wyglądała jak zwykły człowiek w garniturze.
Jednak był jeden szczegół który wyróżniał ją spośród innych... Miała całkowicie pustą twarz.

Użytkownik hut3r3 edytował ten post 20.06.2013 - 18:34

  • -2

#1257

Mirrond.
  • Postów: 7
  • Tematów: 1
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

*
Wartościowy Post

Witam.
Ostatnio postanowiłem (bo dość dokładnej lekturze większości tego tematu), napisać kilka własnych creepypast.
Od razu mówię, że przynajmniej niektóre z nich są częściowo oparte na faktach - owszem, w większości jednak nie, ale nie jestem nawet w stanie powiedzieć, że wszystkie śmierci to fikcja... zresztą to akurat nieważne. Mam nadzieję, że się spodoba. Od razu mówię, że wszystkie moje creepymakarony to w całości moje dzieła - tłumaczenie czyichś dzieł mnie nie kręci.
Na początek coś krótkiego...

Lis
Idziesz na spacer przez las. Słońce grzeje, wiatr lekko szumi, a twoją ścieżkę parokrotnie przebiegają wiewiórki. Wokół cisza i spokój, nagle przerwana przez hałas dobiegający cię gdzieś z tyłu. Odwracasz się i widzisz jak krzaki kilkanaście metrów za tobą lekko się trzęsą.

Pewnie lis, myślisz sobie i idziesz dalej.

Parę minut później ponownie słyszysz jakiś hałas. Ponownie się odwracasz i widzisz trzęsące się krzaki parę metrów od ciebie.

Pewnie lis, myślisz sobie.

W tym momencie z krzaków wychodzi stwór, prawie tak wielki jak ty. Syczy i charczy, spoglądając na ciebie głodnymi oczyma. A ty jesteś sam, w samym środku lasu, z dala od ludzi. Sparaliżowany strachem patrzysz, jak potwór wyszczerza kły i rusza w twoją stronę.

To jednak nie był lis.

**************************
A potem coś nieco dłuższego.

**************************
Las
Mieszkam w pewnym całkiem przyjemnym miasteczku, otoczonym jeziorami i lasami. Nieważne jak się ono nazywa, ani gdzie leży. Często łaziłem po odludziu, najczęściej z kolegami (choć nie zawsze). Bawiłem się w swego rodzaju "tropiciela tajemnic" i nie powiem, parę ciekawych rzeczy znalazłem bądź zobaczyłem. Ostatnio jednak moje wyprawy dość nagle się zakończyły i raczej niemożliwe, bym kiedyś do nich wrócił... zaraz opowiem dlaczego.
Celem mojej ostatniej wyprawy był pewien dość interesujący z punktu widzenia mojego hobby las, którym razem z kolegami przezwaliśmy Czerwonym Lasem (kto grał w Stalkera, wie od czego wzięła się nazwa). Ot, zwyczajny kawał lasu pomiędzy jeziorem, a polami pszenicy, na dodatek przecięty trasą wycieczkową. Było o nim parę mało przyjemnych historyjek, do tego i nam przydarzyło się parę rzeczy - a to zobaczyliśmy jakieś dziwne zwierzę, które szło za nami spory kawałek, a to znajdowaliśmy jakieś dziwne rzeczy... zresztą nie będę się w to zanurzał, bo ta historia ich nie dotyczy. Ścieżka była całkiem zadbana, z ławkami rozstawionymi co kilkaset metrów i równiutkim, białym brukiem. Niewiele osób nią jeździło, muszę przyznać - wpadłem na niej na kogoś może raz albo dwa.
Tego konkretnego dnia jechałem po niej rowerem. Mieliśmy w samym środku lasu "bazę" - drewniany szałas otoczony "murem" z gałęzi. Niby niewiele, ale jakoś czuliśmy się wewnątrz bezpieczniej. To właśnie z niej wracałem - miałem tam z dwoma znajomymi ognisko. Piekliśmy kiełbaski, żartowaliśmy itd. Trochę też połaziliśmy po lesie, ale akurat niczego anormalnego nie zauważyliśmy. Gdy już wracaliśmy (na rowerach), zapadał już zmrok. Zasadniczo staraliśmy się uniknąć przebywania tam po zmroku, za wyjątkiem sytuacji "kontrolowanych", gdy nie zapuszczaliśmy się zbyt głęboko i mieliśmy ekwipunek "bojowy", czyli kamerki, walkie-talkie, latarki itd. Możecie to uznać za głupie, ale udawanie, że rozwiązujemy paranormalne tajemnice było całkiem przyjemnym hobby. Niestety, tego konkretnego wieczoru solidnie się zasiedzieliśmy i noc złapała nas na ścieżce, wciąż z dala od wyjścia. Byliśmy solidnie zestresowani, ale na szczęście było nas czterech i mieliśmy rowery, więc nie baliśmy się, że nam coś się stanie. W pewnym momencie jadący przede mną kolega gwałtownie zahamował - jak sie okazało, zauważył coś na ścieżce (bruk był biały, zatem nawet po ciemku dało się zauważyć, że coś na nim leży). Tym czymś okazał się aparat cyfrowy, zupełnym przypadkiem identyczny model jak mój. Wyglądał na nieuszkodzony, ale się nie włączał, zatem założyłem że bateria się rozładowała. Umówiłem się z kolegami, że wezmę ją do domu i sprawdzę czy działa - jak tak, to dołączy do naszego "bojowego" sprzętu, jak nie to damy ją do zabawy jednemu z członków naszej grupy, który uczy się w technikum elektronicznym i lubi się bawić różnymi urządzeniami. Reszta jazdy przebiegła bezproblemowo i gdy już dotarliśmy do oświetlonych ulic naszej miejscowości, rozjechaliśmy się do domów.
Dzień później wziąłem się za "analizę" znaleziska. Przełożyłem baterię z mojej własnej kamerki tej samej marki. Ku mojej radości, włączyła się. Karta pamięci była jednak pełna. Z ciekawości postanowiłem sprawdzić, jakie zdjęcia zrobił poprzedni właściciel (i tak nie zamierzałem mu tego aparatu oddawać - znalezione nie kradzione). Ku mojemu zaskoczeniu nie było ani jednego zdjęcia, tylko bardzo długi film trwający niemal godzinę. Przerzuciłem go na komputer i odpaliłem.
Pierwsze dziesięć minut przedstawiało jakąś młodą kobietę (20-25 lat, o imieniu Ania), która szła ścieżką przez Czerwony Las. Nagrywał ją jej chłopak (Mariusz), przynajmniej tyle wywnioskowałem z ich rozmowy. Był wieczór, oceniałem że film był nagrany pomiędzy 19 a 20. Para rozmawiała i ogólnie wydawała się dobrze się bawić. W pewnej chwili chyba zdali sobie sprawę, że robi się późno i stwierdzili że będą wracać. Wtedy zaczęły się dziać dziwne rzeczy.
Najpierw Ania nagle się zatrzymała i zaczęła się wpatrywać w krzaki, coraz słabiej widoczna w zapadających ciemnościach. Kamerzysta spytał, co się stało - dziewczyna potrząsnęła głową i powiedziała, że wydawało się jej że coś się tam ruszało. Cofnąłem nieco film, ale niczego nie zauważyłem. Aparat nie był zbyt dobry jakościowo i jakość nagrania była raczej średnia. Wzruszyłem ramionami i puściłem film dalej.
Od tego momentu wszystko zaczynało się robić coraz bardziej popieprzone. Jakość filmu stale się pogarszała, momentami widać było dziwne śnieżenie. Kolega, z którym się skonsultowałem stwierdził, że być może karta pamięci jest uszkodzona np. od upadku (aparat raczej sam z siebie nie znalazł się na bruku). Momentami film zupełnie zanikał na chwilę. Przez następny kwadrans para szła ścieżką, coraz bardziej zaniepokojona. Dobry nastrój prysnął, a oni byli coraz bardziej przekonani że coś za nimi idzie. Parokrotnie słyszeli jakieś nieokreślone hałasy (na nagraniu ich nie było, albo były na tyle ciche że nie dało się ich wyłowić z szumu tła). Raz byłem prawie pewien, że coś rzeczywiście poruszyło się w głębi lasu, ale niestety nie byłem w stanie stwierdzić co. Po piętnastu minutach film zanikał na sześć minut i szesnaście sekund i słychać było tylko niewyraźne dźwięki, z których niczego nie dało się wywnioskować. Po tym czasie nagranie wraca, ale jego jakość jest koszmarna. Widać było na nim zaledwie las. Sądząc z pola widzenia, nagrywający klęczał na ziemi i rytmicznie poruszał się w przód i tył. Sądząc z niewyraźnych dźwięków, również coś bełkotał. Po dziewięciu minutach widać, że krzaki przed nim zaczynają się trząść. Słychać również jego krzyk, po czym nagranie znowu zanika i to aż na dziesięć minut.
Ostatnie dziesięć minut filmu miało wręcz idealną jakość i wyjątkowo przerażającą zawartość. Za każdym razem, gdy o tym myślę, po plecach przechodzą mnie ciarki. Gdy tylko obejrzałem film do końca, natychmiast usunąłem go z komputera. Zniszczyłem kartę pamięci z aparatu, a następnie (na wszelki wypadek), rozkręciłem i uszkodziłem sam aparat... a moim kolegom powiedziałem, że od początku był popsuty. Nigdy więcej nie poszliśmy do tego lasu - wszystkie projekty wypraw skutecznie sabotowałem. Dwa dni później doszły mnie plotki, że niedaleko tego lasu znaleziono zwłoki młodej kobiety. Nie wiem, czy była to Ania, ale zakładam że tak właśnie było. Mariusz ma mniej "szczęścia" - żadnego męskiego ciała nie odkryto, a szczerze wątpię by przeżył.
Co do ostatnich dziesięciu minut filmu - przedstawiał nas, siedzących przy ognisku i pieczących kiełbaski, a potem zbierających się do powrotu do domu. Nagrywający musiał stać nie dalej, niż dwadzieścia metrów od nas, podczas gdy my byliśmy absolutnie bezbronni i nawet nie wiedzieliśmy, że coś nas obserwuje.


********************
Mam nadzieję, że się spodoba.
  • 9

#1258

Amaterasux..
  • Postów: 35
  • Tematów: 2
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Tydzień.





Gdy obudziłem się po raz pierwszy sam w domu przeraziłem się. Leżałem na kanapie w salonie, a gdy przetarłem zaspane, podkrążone oczy spostrzegłem
że musiałem zasnąc podczas oglądania kreskówek - była godzina 23:17, nic dziwnego więc, że na ekranie świeciło się logo kanału telewizyjnego i słychac było ten ponury dźwięk...
Siedząc w miejscu, gdzie przed chwilą jeszcze spałem dotarło do mnie, że rodziców nie było w domu już odkąd wróciłem do domu ze szkoły...
Martwiąc się o rodziców, z pustym brzuchem i telefonem komórkowym w dłoni wszedłem do kuchni, by spałaszowac lodówkę aby głód przestał mi przeszkadzac.
Po wyciągnięciu ostrożnym ruchem sernika z lodówki usiadłem na krześle przy stole, krojąc kawałek słodkiego ciasta, drugą ręką wyszukiwałem Mamy w kontaktach.
Minęło kilka sekund od kiedy usłyszałem 4-krotne 'BEEP'. Uznałem, że skoro jest sygnał rodzice musieli pójśc na jakąś imprezę - telefon wyciszony, lub pozostawiony w jakimś bezpiecznym miejscu.

Piątek, dochodzi 23:30 a ja jestem sam w domu... Po schodach do swojego pokoju i przed komputer. Taki był plan. Poszedłem prosto do swojego pokoju, mijając łazienkę i pokój gościnny. Usiadłem na fotelu przy komputerze, by po znudzeniu się grą położyc się spac.


Obudziłem się, gdy dochodziła już 13ta. To już dziewiąty raz, gdy w piątek zostałem sam w domu. Za każdym razem to samo.
Zszedłem na dół, by sprawdzic, czy rodzice jak co tydzien po nocnym znikaniu są w domu. Zastałem ich w salonie - oglądali poranne wiadomosci. Ojciec od zawsze miał wolne soboty.
Dzisiaj jednak na powitanie otrzymałem chłodne słowa mamy
-Wychodzisz gdzieś? - Zapytała matka, gdy ojciec wzdychając powiedział lekkim głosem patrząc na moją matkę, Natalię...
-Nat, może to czas pokazac synkowi gdzie znikamy co tydzień? Może nareszcie znajdzie jakieś hobby, pasję?
-Wiesz, że to Ty decydujesz, kotku. - Po tych słowach ojciec gestem kazał mi się przybliżyc. Szepnął mi wtedy proste ' Myj zęby i się ubieraj. Śniadanie zjesz jak wrócimy.'
Nigdy nie było chwili, żebym nie szanował swojego ojca. Był dla mnie autorytetem, kimś, kim chciałbym się w przyszłości stac. Może dlatego, że byłem zamkniętym w sobie dzieckiem i nigdy nie miałem wielu znajomych... Sam nie wiem, niemniej zrobiłem tak, jak ojciec kazał.
-GOTOWY? - Usłyszałem stojąc w łazience. Krzyk ojca z takiej odległosci brzmiał bardzo nisko i ciepło.
-IDE! - Krzyknąłem i zbiegłem na dół po wypluciu z ust mieszaniny pasty i śliny.



Wsiedliśmy do naszego Sedana. Nie wiem, kogo tata kocha bardziej - mamę, czy swój samochód.
Umiejscowiłem się z tyłu samochodu, gdy Sebastian, czyli mój tata zamknął drzwi po tym, jak mama usiadła na miejscu pasażera.
Ruszyliśmy. Nie zadawałem pytań - dla rodziców było to coś ważnego, oboje byli bardzo poważni poza kilku-sekundowymi uśmieszkami.
Nie było im jednak do śmiechu. W obu głowach była myśl, czy to już czas by pokazywac mi tak bardzo ważne dla nich miejsce.
Podróż minęła szybko, lubiłem rozmyślac w samochodzie więc po kilku chwilach zauważyłem, że stoimy w lesie niedaleko naszego miejsca zamieszkania.
Zawsze udawaliśmy się tu na grzyby w jesieni. Nigdy jednak nie zapuszczałem się w tą częśc lasu. Ani z rodzicami - ani samemu.

-No to jesteśmy, chodzcie, szkoda czasu. - Powiedział ojciec po szybkim wyjściu z samochodu. Zapomniał nawet manierów, których zawsze bardzo pilnował - najpewniej z ekscytacji. Wysiadłem z samochodu i poszedłem za rodzicami, którzy szli przodem przysłaniając mi widok na wprost. Nie przeszkadzało mi to, lubiłem takie wycieczki - lubiłem przechadzac się i obserwowac niebo. Dlatego też aż do momentu, gdy matka powiedziała 'Do środka' patrzyłem się w niebo.
Staliśmy teraz przed małą, drewnianą chatką. Była bardzo zadbana jak na chatkę w środku lasu. Wszedłem do środka zaraz za rodzicami...

Rozejrzałem się po pokoju, w którym teraz byliśmy i zapytałem 'To będzie nasz domek letniskowy?'
-Hmm, coś w tym stylu synu, coś w tym stylu. - Powiedział z uśmiechem ojciec i wskazał na drzwi mówiąc - Tam jest pokój zabaw. Zajrzyj.
Podszedłem niepewnie do drzwi, podekscytowany nacisnąłem klamkę, otworzyłem drzwi i zobaczyłem... Schody a na dole kolejne drzwi. Schody, wyłożone kafelkami jak w szpitalu - śliskimi i nieokreślonego koloru, ściany natomiast były zielone, wesoło zielone.
'Idę dalej' pomyślałem schodząc po schodach. W drzwiach nie było klamki, a jedynie wyglądający na solidny, zamek. Pchnąłem je bez rezultatu i usłyszałem 'Dziura w ścianie po prawej, tam masz klucze' zza pleców. Za mną stał mój ojciec a w pierwszych drzwiach mama. Słowa ojca oblały mnie jak kubeł zimnej wody. Zdziwiony obecnością dziury, której wcześniej nie widziałem sięgnąłem po klucze. Ojciec wziął mi je z ręki i przekręcił w drzwiach bez klamki... Wszedłem przodem, kilka kroków, krzyk...
Poczułem uderzenie w głowę. Zemdlałem..




Wiszę tak już cztery godziny. czuję jakby nogi miały mi się rozleciec na części.. Wiszenie do góry nogami nie jest przyjemne. Już nie słyszę rodziców, ale nadal słyszę stukanie... Ktoś... kroi. Nie mam wyjścia, jak spędzę tu jeszcze kilka godzin rodzice mnie wypuszczą...
Na pewno wypuszczą... Wybaczą mi...



Znowu... Matka.. Krzyczy.. 'Mówiłam, że nie wytrzyma! JEST ZA MŁODY! To TWÓJ dzieciak, co z nim zrobimy?'
'Spędzi trochę czasu w kąciku zabaw to mu przejdzie ten irracjonalny strach... Jeszcze mu się spodoba.' Po optymistycznych i stłumionych przez ścianę słowach ojca zacząłem rozmyślac, co się właśnie stało...
Moi rodzice są potworami.. Widzę hektolitry krwi, wszędzie.. na białej ścianie, na dywanie, który leży na podłodze... Nie wiem, co to za pomieszczenie, ale wygląda niczym rzeźnia.
Mam inne wyjście? Musze.. się.. dostosowac.

-Synku, jutro po ciebie wrócimy. Jak będziesz gotów to czeka cię niezła zabawa. Spodoba ci się. Przytuliłbym cię, ale jak widzisz - mam ręce całe we krwi a tutaj nie ma jeszcze wody. - Powiedział ojciec stojąc przede mną.
-Będę czekał, tatusiu. - Powtarzałem aż do czasu gdy dostałem do dyspozycji nóż i ciało bez członków.

Dostosowałem się.










____________________________________________________



W sumie to tak trochę bez weny, jednak liczę, że się podobało.
To moja pierwsza creepypasta, więc liczę na krytykę.


Pozdrawiam!

  • 4

#1259

black96.
  • Postów: 86
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Potworki, przepraszam, że dawno niczego nie wrzucałam, jednak z powodu życia prywatnego i problemów nie miałam na to czasu. Mam nadzieję, że teraz będę mogła częściej coś dodawać. Łapcie lekką, króciutką pastę, która mnie rozbawiła. Enjoy ;)

Psychofanka
Wpis pierwszy:
Wszystko zaczęło się dwudziestego trzeciego marca 2010 roku. Albo czwartego. Nieważne. W każdym razie robię ten wpis, by świat wiedział kim byłem, jestem i będę. Byłem vlogerem na youtubie. Nieważny jest mój nick, ani filmiki ze mną. To już przeszłość. Zamknąłem i skasowałem to wszystko. A wszystko dlatego, że umówiłem się z pewną dziewczyną na randkę. Z moją fanką poznaną dzięki ww. Stronie .
Ona mieszkała na Wałbrzychu, ja w Suwałkach. Dzięki sławie na YouTubie, miałem pieniądze, żeby do niej pojechać. Specjalnie. Jedyna fanka, która do mnie napisała, porozmawiała i chciała dodać do znajomych na Facebooku. Dodałem.
Spotkaliśmy się ,porozmawialiśmy, odprowadziłem ją do domu. Pocałowała mnie. Powiedziałem jej. że nic z tego nie będzie. Że nie pasujemy do siebie, że za daleko i tak dalej. Powiedziała, że rozumie.
Przestaliśmy rozmawiać na Facebooku, YouTubie i tym podobnych. Kontakt się zerwał. Mi nie zależało. Dość szybko wyleciała mi z głowy.
W międzyczasie zaczął się rok szkolny. Rozpoczynałem naukę w Liceum im. Mikołaja Kopernika profil mundurowy, kiedy znów się spotkaliśmy.
SPECJALNIE WYBRAŁA MOJĄ SZKOŁE Z INTERNATEM, BY BYĆ ZE MNĄ W KLASIE!
Powiedziała mi o tym. Byśmy byli razem. By nic nas nie rozdzielało. Byśmy na zawsze byli razem. Powiedziałem, że nie chce. Że mam dziewczynę. Że nic z tego nie będzie. Ona uznała, że jesteśmy sobie przeznaczeni, że będziemy razem bo tak chce los, żebym nie uciekał przed prawdziwą miłością.
Trzy dni później moja dziewczyna "wpadła" pod pociąg. Tak przynajmniej uznała policja. Teraz wiem, że nie poznała prawdy.
Od pierwszego września moje życie zmieniło się w koszmar. Po śmierci mojej dziewczyny, moja "fanka" Katarzyna Prolog zmieniła moje życie w piekło. Każda przerwa, każda lekcja, każda rozmowa, każde wyjście- ona była przy mnie. Mimo gróźb i próśb moich przyjaciół i rodziny ona dalej była przy mnie. Nie chciałem iść z tym na policje. Myślałem, że jej przejdzie.
I to był mój błąd. Największy.
W każdym razie jest kwiecień. Pada deszcz. Leje jak z cebra. A ona stoi za oknem w samym bikini i patrzy w moje okno. Wiem to, bo mam komputer przy oknie i mimowolnie ją widzę.
Mój ojciec poszedł do niej, powiedzieć jej, żeby się odczepiła. Leży teraz pod jej nogami, związany jak szynka. Idę do niej. Porozmawiać. Módlcie się, bym mógł dodać następny wpis.
Ciekawe czy wszystkie Wałbrzyszanki są tak po ieprzone, czy mam po prostu pecha.

Wpis drugi:
Jeeeeeezu... ja pier ole...
Zgwałciła mnie. Normalnie na świecie zgwałciła mnie. Przy moim ojcu. Najnormalniej na świecie przyłożyła mi pistolet do głowy i kazała stracić z nią cnotę. Co gorsza sama była dziewicą.
Ona jest chora. Złożyłem donos na policję. Z ojcem.
Szukają jej. Idę się umyć. Muszę spłukać z siebie ten brud.

Wpis trzeci:
Minęły trzy miesiące. Nie znaleziono Kaśki. Wczoraj dostałem garnitur. Pocztą.
Od kilku miesięcy znikają członkowie mojej rodziny, przyjaciele, znajomi. Moja klasa licząca trzydzieści osób we wrześniu liczy teraz dwadzieścia. Znikają moje ciotki, wujkowie, kuzyni.
Wiem, że zniknęło czterech policjantów.
Wiem, że to robota Kaśki. I że garnitur też jest od niej.
Widzę ją. Stoi w ogrodzie. Pod moim oknem. W sukni ślubnej.
Chyba wiem o co chodzi. Zwłaszcza, że w jednej ręce trzyma tackę z obrączkami ślubnymi. A w drugiej głowę moje psa. Samą głowę. ODCIEŁA MU GŁOWĘ!
Trzymajcie kciuki. Ubieram garnitur i idę do nich. Błagam. Ja chcę żyć. Nie mogę podać wam adresu byście pomogli. Nie mogę podać żadnej informacji, bo ona znajdzie te wpisy.

Wpis czwarty:
Od dzisiaj mam żonę. Mam siedemnaście lat i mam żonę. Moja żona jest psychiczna. Śledzi mnie.
Mam żonę. To psycholka.
Właśnie gotuje mi obiad. Nie mogę uciec. Przyczepiła mi obrożę elektryczną. Porazi mnie prądem, gdy będę więcej niż piętnaście metrów od niej.
Moja żona.
Psychopatka.
Po ebana baba.
Opowiem o swoim ślubie:
Odbył się w lesie, na polanie. Była dróżka prowadząca do niej. Wzdłuż dróżki rosły drzewa.
A na drzewach, powieszeni wisieli moi przyjaciele z klasy i policjanci. Niektórzy w dość mocnym stadium rozkładu. A ja musiałem przejść między wisielcami, trzymając Kaśkę pod ręką.
A dalej było gorzej. Był nawet ksiądz. Przywiązany do drzewa.
I cała moja rodzina różniej się tam zjawiła. Wszyscy przywiązani do krzeseł. Prawie wszyscy mieli poderżnięte gardła. Tylko moja siostra, matka i ojciec siedzieli żywi na krzesłach. Nic nie mówili.
Później odkryłem, że wycięto im języki.
Jednak najbardziej makabryczny był fakt, że była tam tez moja dziewczyna. Była przywiązana do pręta. A raczej to, co zostało z jej zwłok. Była moją "druhną".
Wesela nie było.
Pomocy.
Nie mogę jej zabić. Nie mogę.

Wpis piąty:
Zabiłem ją. Zabiłem. Porąbałem ją na kawałki i wrzuciłem do piekarnika.
W końcu zjem porządny obiad. ONA NIE UMIAŁA GOTOWAĆ.
-----
http://www.facebook....?ref=ts&fref=ts
  • 2

#1260

BejkIMikey.
  • Postów: 1
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

===================================================
Autorzy: Bejk i Mikey
---------------------------------------------------
Tytuł: Omegle.com [Część I]
===================================================

Na pewno każdy z was wchodził na strone Omegle.com
Ale jeżeli nie wiecie co to za strona, to jest to
portal internetowy, na którym chatuje się z losowymi ludźmi
z całego świata.
Na dodatek, można jeszcze popatrzeć na kogoś poprzez
kamerkę.

---------------------------------------------------

Pewnego dnia, razem z przyjacielem, postanowiliśmy
pośmiać się i porozmawiać z ludźmi korzystających
z tego portalu.
Natrafialiśmy na różnych ludzi, niektórzy byli w grupie
tak jak my, lub pojedyncze osoby.
Lecz intrygującym a zarazem straszym momentem
na tej stronie, była "rozmowa" z dziewczynką.
Rozmowa rozpoczęła się od tego, że widzieliśmy
pusty pokój.
Przez minutę wpatrywaliśmy się w ekran,
czekając aż coś się wydarzy.
Nagle ekran zrobił się czarny.
Gdy chcieliśmy rozłączyć się, ta osoba napisała: "Witajcie."
Oto nasza rozmowa:

My: Cześć!!
My: W końcu się odezwałeś/aś.
Stranger: Przepraszam.
My: Dlaczego wyłączyłeś/aś kamerkę ?
Stranger: Przepraszam.
My: Dlaczego mnie przepraszasz ?
Stranger: Ciebie ? Was.
My: CO ?! Skąd wiesz, ze jest nas dwóch.
My: Przecież nie mamy kamerki.
Stranger: Chcecie mnie zobaczyć ? To prosze.

-----------------------------------------------------

Tym razem znów widzieliśmy ten sam pokój.
Lecz nie był on pusty, jak był poprzednio.
Na krześle położonym w środku pokoju siedziała dziewczynka.
To co było w tym dziwne.. to to, że gdy dziewczynka
siedziała na krześle, ktoś inny z nami pisał.

-----------------------------------------------------

My: Ktoś jest z tobą w pokoju ?
Stranger: Tak. To ON.
My: Kim jest ten "ON" ?
Stranger: ...
My: ODPOWIESZ MI ?!
Stranger: ...
My: To może inaczej..
My: SKĄD KURWA WIEDZIAŁAŚ, ŻE JEST NAS DWÓCH ?!
Stranger: Ciągle was obserwuje..
Stranger: Jesteście inni niż reszta.
My: DLACZEGO JESTEŚMY INNI ? NIE JESTEŚMY CZARNI.
Stranger: ...
My: A TAK WGL, TO JAKA "RESZTA" ?
Stranger: Wasi poprzednicy ...

-----------------------------------------------------

Denerwowało nas zachowanie tej osoby, więc postanowiliśmy
się rozłączyć.
Chcieliśmy wylosować następną osobę.
Ku naszemu zdziwieniu, ponownie wylosowaliśmy tą dziewczynkę.
Natychmiastowo się rozłączyliśmy.
Kolege wzywała natura.. tak więc wyłączyłem na chwilę
przeglądarkę i poszedłem zrobić coś na przegryzkę.
Gdy wróciliśmy, zastaliśmy wyłączony komputer.
Wtedy ze zdenerwowania krzyknąłem:
CO SIĘ KURWA DZIEJE Z TYM KOMPEM.
No cóż mogliśmy zrobić, ponownie odpaliliśmy kompa.
Po załadowaniu się już windowsa, na pulpicie
nie zastaliśmy nic oprócz folderu zatytułowanego
"..." co nas przeraziło.
Kompletnie wkurzyło mnie to, że komp
był dosłownie jak po formacie.
Nie miałem moich gier, zdjęć i filmów.
Mimo naszych oporów, postanowiliśmy wejść w ten folder
mówiąc do siebie: NIE JESTEŚMY TCHÓRZAMI !
W folderze, znajdowały się 4 pliki, wszystkie
w rozszerzeniu .jpg .
Weszliśmy w pierwszy lepszy obrazek.
To co zobaczyliśmy, zapamiętamy do końca życia.
Był to trup, mężczyzna, z rozpierdolonym brzuchem...
Jego wnętrzności były położone obok jego ciała,
krew była wszędzie...
Odruchowo wyłączyliśmy zdjęcie.
Ponownie ze słowami: NIE JESTEŚMY TCHÓRZAMI
Otworzyliśmy kolejny obrazek..
Był to ten sam mężczyzna, tylko że wyglądał jakby
spał, i JESZCZE żył.
Dwa pozostałe pliki, były niewyraźne.
Najgorsze było to, że plik, na którym był przedstawiony JESZCZE
żywy mężczyzna, nosił nazwę "ON.jpg".
  • 3


 


Also tagged with one or more of these keywords: Creepypasta, Opowiadania, Telewizja

Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych