Skocz do zawartości


Zdjęcie

Creepypasty(urban legends)

Creepypasta Opowiadania Telewizja

  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
1611 odpowiedzi w tym temacie

#1366

'Kadia.
  • Postów: 1
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Znalezione i przetłumaczone z creepypasta.com. Mam nadzieję, że jeszcze nie było.

Huśtawki

Tata kazał mi schować się w szafie. Nie widzę go już wcale przez te małe szczeliny. Wcześniej kazał mi również obiecać, że nie otworzę drzwi, choćby nie wiem co, a ja zamierzam go posłuchać! Powiedzał, że to jak zabawa w chowanego, tyle że tym razem nie mogę dać się złapać. Myślę, że trochę się bał. Mama zawsze powtarza, że jestem stworzony do gry w chowanego, więc pewnie wygram również tym razem.
Chciałbym tylko wiedzieć, gdzie ukrył się tata. Zabronił mi się szukać, powiedział, że wtedy "złe rzeczy" mogą mnie znaleźć. O tak, znam je dobrze i wiem jak bardzo potrafią przestraszyć. Później tata mawiał, że przychodziły do naszego domu, nocą. Szukały nas. My jednak zawsze potrafiliśmy się ukryć, tak długo, aż ogromne jaskrawe światła i okropne dźwięki znikały. Dziś jednak przyszły po nas znowu.
Są takie straszne! Wyglądają jak sznury od hustawek z wielkimi okrągłymi łbami i oczami wielkości talerzy mamy. Chciałbym, żeby tym razem była tu ze mną, w mojej kryjówce, ale ona zniknęła kilka nocy temu. Tata powiedział, że musiała odejść ze "złymi rzeczami", po to, abym ja nie musiał tego robić. Tak bardzo chciałbym, żeby ze mną została. Teraz tata zamierza odejść z nimi, z tymi ludźmi-huśtawkami. Wiem, że tak się stanie, ponieważ słyszałem jego krzyki i ten hałas, jakby wymiotował. Mama brzmiała tak samo.
O nie! Usłyszałem "puff"! Mój pies zrobił kiedyś "puff". Potem narobił dużo czerwonego bałaganu, a mama krzyczała i płakała. Nienawidzę tego dżwięku.
Człowiek-huśtawka trzyma mnie. Płynę wysoko w powietrze, w kierunku czerwonych świateł. Może "złe rzeczy" to właśnie huśtawki? One też sprawiają, że płynę. Kiedyś lubiłem się huśtać.
  • 0

#1367

Visko.
  • Postów: 2
  • Tematów: 1
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Słowem wstępu.

Witam, dnia 21.06.2011' pod wpływem weny twórczej napisałem krótką historyjkę, myślałem jej tu nie wrzucać, ale dzisiaj ją odkopałem z zakamarków pendrive'a no i pomyślałem, że jednak ją tu wkleję, może się spodoba. Oto ona, miłego czytania.




Jest noc, godzina 01:45. Właśnie wróciłeś do domu z kina, w którym byłeś/aś razem z przyjaciółmi.
Nikogo nie ma, rodzice pojechali na imprezę do znajomych a w domu zastajesz tylko kartkę na której jest napisane:
„Drogie dziecko, do domu wrócimy jutro wieczorem, obiad masz w lodówce. Baw się dobrze, rodzice. :)"
Ucieszony/a myślą, że masz do dyspozycji całe mieszkanie przez kilkanaście godzin postanawiasz zaprosić swoich przyjaciół.
Sięgasz po telefon lecz w tym momencie wyłącza się on, światła we wszystkich pomieszczeniach gasną. Obok Ciebie pojawia się mała istota, z początku myślisz, że jest to człowiek jednak gdy słyszysz jego metaliczny, wwiercający się w mózg głos stwierdzasz iż tak nie jest. Przemawia do Ciebie:

-Oto Twoja chwila, podczas której musisz obrać właściwą drogę. Wybierz rozsądnie.

Pojawiasz się na czerwonym dywanie, którego końca nie widać, z lewej i prawej strony widzisz tykające, starodawne zegary. Jednak ta sytuacja wcale Cię nie dziwi, wydaje Ci się że jest ona przypisana każdemu człowiekowi. Idziesz przed siebie, po minucie drogi napotykasz tabliczkę na której widnieje wiadomość:
„Droga, którą podążasz jest drogą końca, gdy ją wybierzesz Twoja istota zniknie, nie będziesz istniał, wybierz właściwą drogę."

Ciekawi Cię jaka jest druga droga, wracasz się i idziesz kolejne dwie minuty, napotykasz znak głoszący:
„Droga, którą podążasz jest drogą życia i śmierci, idąc nią pojawisz się z powrotem w swoim mieszkaniu, jednakże zostaną Ci 3 dni życia, później zginiesz w nieokreślony sposób. Wybierz właściwą drogę."

Nie zastanawiając się postanowisz przeczekać pomiędzy dwoma znakami. Zasypiasz i budzisz się z powrotem w swoim mieszkaniu, gratulację, wybrałeś dobrą drogę.

Pozostaje ciekawostka, dlaczego czułeś/aś, że ta sytuacja nadarza się wszystkim ludziom?

Na koniec mam dla Ciebie pytanie. Zastanawiasz się dlaczego dziennie ginią setki ludzi na świecie? Oni wybierają złą drogę.
Zastanawiasz się dlaczego czasami osoby znikają i nie zostają już nigdy znalezione?

One nie istniały.
  • 0

#1368

CierpnacaSkora.
  • Postów: 35
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Ci Cisi

Autor: always_through
Tłumaczenie: CierpnacaSkora AKA RivetTheEmperor

Wiecie kim jesteśmy. Jesteśmy tymi, którzy siedzą z tyłu. W kącie. Nie mówimy za dużo. Nie pytamy jak minął ci weekend. Nie rozmawiamy o pogodzie. Nie obchodzi nas to. Wszyscy znacie taką osobę, myślicie o niej teraz. Ta osoba, która siedzi za tobą w klasie. Ten współpracownik w kącie biura, który nigdy z tobą nie rozmawia. Ten sąsiad, który rzadko wychodzi z domu. Taka osoba istnieje w życiu każdego z was.
Proszę, nie mylcie nas z innymi. Tymi "strasznymi". Tymi, którzy próbują was bez przerwy podrywać. Tymi niezdarnymi, którzy za bardzo starają się sprawić, żebyście ich polubili. Oni nie są nami. Mówię o tych, których nawet nie zauważacie, że są w pobliżu. Nie zauważacie ani gdy jesteśmy obecni, ani gdy nas nie ma. Ci niewidzialni. Przychodzimy i odchodzimy wedle naszych upodobań, a wy nie macie o tym pojęcia. Nie rozmawiamy między sobą, jeśli myślicie o tym. Nie jest to jakieś sekretne stowarzyszenie albo klub. Nie mamy zebrań. Nie wysyłamy grupowych mail'i. Po prostu jesteśmy tutaj. Po prostu patrzymy. Po prostu myślimy. Po prostu planujemy.
Mimo wszystko, wszyscy znamy się ze sobą. Oczywiście, nie osobiście. Mam na myśli to, że przechodząc obok jednego z nas na ulicy, korytarzem, w biurze, to wiemy. Rozpoznajemy siebie nawzajem. Nie kiwamy głową ani nie mrugamy. Nie przybijamy piątki. Patrzymy tylko sobie w oczy i wiemy. Niektórzy z nas tworzą drużyny, ale większość nie. Jednak tym, którzy to robią praktycznie zawsze się nie udaje. Zwyczajnie jesteśmy lepsi sami. Nie pytaj mnie czemu, bo nie wiem. Nie wiem czemu jesteśmy tacy. Przestałem o tym myśleć wiele lat temu. Po tym pierwszym. Potem już mnie to nie obchodziło. Nie potrzebowałem wyjaśnień. Po tym momencie, po raz pierwszy w swoim życiu, poczułem się jakbym był sobą.
Miałem 16 lat. Przez całe życie czułem się inny. Miałem przyjaciół, ale nie interesowali mnie oni, a oni nie interesowali się mną. W szkole byłem niewidzialny. Nigdy nie byłem dręczony, ale też nie byłem "popularnym dzieciakiem". Byłem tam fizycznie, jednakże nie mentalnie. Zawsze byłem gdzieś w środku mojej głowy, żyłem swoją imaginacją i przeżywałem różne wielki i przerażające przygody. Żyłem w swojej głowie. Myślałem zbyt wiele o wszystkim. Martwiłem się o wszystko. Byłem pewien, że przez to będę miał raka.
Mój tata odszedł zanim go poznałem. Moja mama była sekretarką u lokalnego okulisty, zarabiała wystarczająco żebyśmy mogli żyć komfortowo. Nasze małe życie było cacy oprócz jednej rzeczy. Jednej dużej i spoconej rzeczy...jej szefa, Dr Jeffery King'a. Lubił moją mamę. Bardzo. Za bardzo. Bardziej niż ona lubiła go. Popełniła błąd, gdy zaczęła się z nim umawiać na początku swojej pracy u niego. Błąd, którego oboje potem żałowali. On bardziej niż ona. W momencie, gdy ona to zakończyła, on powoli stawał się agresywny. Zaczęło się od dzwonienia i pisania smsów późną nocą. Później zaczął pojawiać się przed naszym domem pijany i krzyczeć do mojej mamy. Później w naszym domu było włamanie, a jedynym zdewastowanym pokojem był pokój mojej matki. Wiedzieliśmy, że to był on, ale nie było żadnych dowodów. Następnego dnia moja mama złożyła rezygnację z pracy, za dwa tygodnie mogłaby odejść. Błagałem ją żeby po prostu tam nie wracała, ale ona chciała "postąpić słusznie". Nikt nigdy nie postępuje słusznie. Zacząłem chodzić do jej biura po szkole, bojąc się, że on mógł ją skrzywdzić. Nie miałem zamiaru na to pozwolić.
Nigdy nie spojrzał na mnie, gdy tam byłem. Patrzył tylko na nią. Pewnego dnia, gdy moja mama przygotowywała się do wyjścia z pracy, włamałem się do szafki na dokumenty. Była w pokoju na zapleczu, więc wiedziałem, że mam kilka minut. Znalazłem nazwiska i numery kilku poprzednich sekretarek. Tamtej nocy zadzwoniłem do każdej z nich. Robił to już wcześniej. Lubił żerować na swoich sekretarkach. Wszystkie opowiedziały podobne historie. Jedna skończyła się o wiele gorzej od reszty. Jedna kobieta wylądowała w szpitalu po tym jak została brutalnie zgwałcona, gdy wracała do domu z pracy. Zeznała policji, że to był ten doktor, ale z jakiegoś powodu żaden pozew nie został wniesiony. Później, King powiedział mi, że pracował dla szefa policji oraz, że stali się kolegami od golfa. Kobieta powiedziała, że zawsze odrzucała jego zaloty oraz, że gwałt wydarzył się dzień przed sfinalizowaniem jej rezygnacji. Jutro miało być ostatnim dniem pracy mojej mamy. Decyzja podjęła się sama.
Jakieś 24 godziny po skończeniu rozmowy z tamtą kobietą, siedziałem w biurze King'a. Za to on nie siedział. Jestem pewien, że ciężko byłoby znaleźć krzesło biorąc pod uwagę fakt, że wypaliłem mu oczy przy użyciu jego własnego lasera służącego do przeprowadzania operacji oczu. To było zabawne. Przykleiłem go taśmą klejącą do ławki, a następnie zmusiłem go do trzymania otwartych powiek z małą pomocą haczyków wędkarskich. Haczyki były przyczepione do drutu, który przyszyłem do tyłu jego głowy, żeby jego oczy pozostały otwarte. Jego głowę też przykleiłem taśmą klejącą, nie chciałem, żeby laser wypalił coś więcej niż te niebieskie oczka. Następnie włączyłem maszynę i usiadłem. Wrzaski rozpoczęły się bardzo szybko. Musiałem zakleić mu usta, żeby był cicho. Zadziwiająco, zdołał pozbyć się taśmy zanim zdążyłem usiąść ponownie. Po tym jak obkleiłem całą jego głowę, usiadłem i zacząłem mu wyjaśniać. Widocznie mnie nie rozpoznał, więc powiedziałem mu o tym kim była moja matka, o kobietach z którymi rozmawiałem, bla bla bla. Powiedzmy po prostu, że pod koniec wiedział czemu to się działo. Poprawiłem jego głowę tak, żeby jego drugie oko było przed laserem. Po kilku kolejnych minutach wyłączyłem maszynę. Nie chciałem, żeby jego oczy zostały zainfekowane, więc wylałem na nie buteleczkę izopropylowego alkoholu. To też mu się nie spodobało. Opóźniając nieuniknione, zerwałem taśmę z jego ust i zadałem mu kilka pytań na które miał trochę interesujących odpowiedzi. Szlochając i łkając opisał mi to co robił kobietom w przeszłości. To brzmiało jak spowiedź. Spowiedź, którą tylko potwór mógłby powiedzieć księdzu.
Fantazjowałem o tym co miało wtedy nastąpić przez całe życie, a jednak wciąż byłem poddenerwowany. Moje serce szalało. Pociłem się, a moje dłonie się trzęsły. Nie osądzajcie mnie - to był mój pierwszy raz. Nie miałem jeszcze wtedy żadnego z moich narzędzi. Wszystko co miałem to stary, wojskowy bagnet, który znalazłem w naszym garażu kilka lat wcześniej. Moja mama nigdy nie powiedziała skąd on się wziął, ale wiedziałem, że należał do mojego ojca. Przez chwilę, gdy doktor mówił, przyglądałem się ostrzu. Na uchwycie wydrapany był mały trójkąt. Coś czarnego spływało z czubka ostrza i wysychało. W środku jego spowiedzi, dźgnąłem Dr Jeffrey'a w gardło, odrobinę na prawo jego tętnicy szyjnej. Krwawił intensywnie. Próbował nabrać powietrza. Wepchnąłem ostrze nawet głębiej, gdy on skręcał się i gulgotał. Wpychałem je tak głęboko, aż poczułem jego kręgosłup. Popatrzyłem jak jego krew wylewa się na podłogę w ogromnych ilościach, a następnie poszedłem do domu. Moje serce nie szalało. Nie pociłem się. Moje dłonie się nie trzęsły. Stałem się sobą tamtej nocy.
Dobra opowieść, no nie? Powinno uspokoić cię to, że nie wszyscy z nas są tacy jak ja. Wszyscy jesteśmy inni. Nie wszyscy z nas zabijają, torturują, gwałcą, okaleczają, przebijają sztyletem, strzelają czy porywają. Wszyscy mamy własny styl. Wszyscy mamy swoje własne potrzeby. Niektórzy z nas po prostu zaspokajają je w inne, mniej "mordercze" sposoby. Niektórzy zaznają komfortu używając do tego narkotyków lub alkoholu. Niektórzy z nas lubią kraść. Niektórzy lubią odkręcać śrubki z infrastruktury dla niepełnosprawnych, siadać w pobliżu i się śmiać. Pewnego razu widziałem materiał w wiadomościach o woźnym, który pracował na nocną zmianę w małym katolickim kościele. Każdej nocy czyścił łazienki, wycierał ławki kościelne i masturbował się do wody świętej. Widzicie, każdy z nas ma swój własny styl.
Jeśli to wszystko jest dla ciebie nowe, to bądź zapewniony, że nie jesteś jednym z nas. Bądź wdzięczny za to. Uważaj się za farciarza. Miłuj swoje "normalne" życie. Nie myślcie, że zawsze takie będzie. My tak nie myślimy. Nie chcemy być tacy jak wy. Może przed naszymi Pierwszymi tak myśleliśmy, ale nie po. Nie, po uważaliśmy się za farciarzy, że nie jesteśmy tacy jak reszta z was. "Błogosławiony" to chyba słowo, którego wy używacie dość często. Mimo wszystko, niektórzy z nas nie czują się tak. Niektórzy z nas nienawidzą bycia jednym z nas. Po prostu jeszcze nie mieli swojego pierwszego i jest to bardzo zrozumiałe. Niektórzy z nas kwitną późno, a niektórzy wcale. To smutne, gdy oni nie zdają sobie sprawy z tego kim są, ani jak osiągnąć swój cały potencjał. Muszą czuć się tacy zagubieni i zrozpaczeni w środku. Uczucie, które prawdopodobnie nigdy nie odchodzi. Próbują wypełnić swoje życia czymś "ważnym", ale nic im nigdy nie pasuje. Szukają swojego powołania na tradycyjnej ścieżce kariery, ale nienawidzą swojej pracy. Szukają miłości, ale miłość zawsze ich opuszcza. Zwracają się w stronę płytkich rzeczy. Może dużej ilości followerów na Twitterze, lub wielu znajomych na Facebook'u. Mimo to, nie są w stanie zbudować prawdziwej przyjaźni z żadnym z nich. Ale oni to wiedzą. Kończy się to tym, że siedzą w domu, bo jest tam bezpiecznie. Nie mogą zostać skrzywdzeni w domu. Przestają próbować. Przestają wpuszczać ludzi. Ludzie tylko ich krzywdzą i zostawiają. To etap na którym większość zostaje aż do dnia w którym umrze. Czy to naturalnie w samotności, czy też popełniając samobójstwo w ów samotności. Jeżeli to choć trochę przypomina ciebie i opisuje twoje życie, to gratulacje - jesteś jednym z nas. Witamy. Woda jest ciepła. Po prostu wskocz.
Do reszty z was mogę powiedzieć tylko jedno: obserwujcie. Ta osoba, która siedzi za tobą w klasie, ten współpracownik w kącie biura, który nigdy z tobą nie rozmawia, ten sąsiad, który rzadko wychodzi z domu...obserwujcie ich. Obserwujcie ich, bo mogą być tacy jak ja, lub o wiele gorsi. Mogą nie być tymi którzy zakwitają. W takim razie nigdy nie będziecie tą osobą, która w wiadomościach po okropnym wydarzeniu mówi "Był takim miłym facetem. Bardzo spokojnym i cichym". No i najważniejsze - obserwujcie ich, bo oni obserwują was.

Użytkownik CierpnacaSkora edytował ten post 11.09.2013 - 21:22

  • 6

#1369

andkar94.
  • Postów: 105
  • Tematów: 4
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Diabeł też gra w karty

Pewien chłopak wstał rano do szkoły. Była ósma, rodzice wyszli do pracy o 7. Kiedy uszykował się do szkoły i zjadł śniadanie zorientował się, że dzisiaj lekcje zaczyna dopiero o 11. Ucieszył się niezmiernie i myślał o tym, jak spędzić czas. Bardzo lubił grać w karty, miał więc mnóstwo różnych talii w domu. Wyciągnął trzy i zaczął układać domek z kart na podłodze. Kiedy zużył wszystkie, był czas wychodzić. Zostawił wszystko, nie miał już czasu posprzątać. Ze szkoły wrócił o 16. Rodziców jeszcze nie było. Dziwnie pachniało w całym domu. Miał wrażenie, że ktoś tam jest. Kiedy wszedł do pokoju oniemiał. Trochę się przeraził, bo domek z kart który zostawił sięgał teraz do sufitu. Składał się z wszystkich talii kart, jakie posiadał w całym domu, a wyjął tylko trzy. Był ułożony wzorowo, tak idealnie.
Przeczył nawet prawom fizyki. Całość postawiona była na małym domku, który zbudował.
Wystraszył się bardzo mocno, ale przecież nie będzie uciekał z własnego domu. Pomyślał, że może śni, kto to mógł zrobić zapytał siebie w myślach. Szukaj mnie, odpowiedział piskliwy głosik, jak to zinterpretował chłopak, przypominający głosik skrzata.


Memories

Była to burzowa i deszczowa, letnia noc. Byłem sam z ojcem w domu. Reszta domowników pojechała do rodziny. Tej nocy miało miejsce coś dziwnego. Poszedłem obudzić ojca:
- tato, wstawaj! Nie reagował.
- tato, obudź się!
Tylko przeciągnął się, ale po chwili otworzył oczy.
- co jest?
- chodź do kuchni szybko – powiedziałem głośnym szeptem.
- a po co? – zapytał.
- coś tam siedzi na krześle – wysyczałem w przerażeniu.
- to pewnie kot
- to do kota podobne nie jest…, a zresztą kot jest tutaj pod łóżkiem, przed chwilą miauczał.
- to zapal światło i zobacz co to jest – mówił coraz bardziej zdenerwowany ojciec
- nie ma prądu, wyłączyli z powodu burzy
- no dobra, idę, bo nie dasz mi spokoju.
Nałożył laczki i udał się ze mną w stronę kuchni. Uderzenia piorunów były głośne i nadawały klimatu tej nocy. Panowała taka duszna atmosfera. Mimo, że ojciec szedł przodem bałem się i trząsłem w panice. Jak przypomniałem sobie znowu to coś co widziałem prawie nie narobiłem w gacie. W pewnym sensie przypominało kota, ale miało chyba sześć odnóży, jedna nienaturalnie krzywa i zagięta w górę.
Gdy doszliśmy z ojcem do kuchni zapaliliśmy wyświetlacze w telefonach, by cokolwiek widzieć. Szukaliśmy tego, co tak mnie przestraszyło.
- przewidziało ci się – odparł ojciec, kiedy po oględzinach nic nie znalazł
Cholernie się bałem, to na pewno jest w mieszkaniu.
Poszliśmy jednak do łóżek. Cały czas miałem wrażenie, że zaraz coś doskoczy mi do nogi.
Wtuliłem się w łóżko. Szybko zasnąłem, zapominając o wszystkim.
Tak samo kot trzęsący się ze strachu pod taty łóżkiem zasnął i też coś kotopodobnego z sześcioma odnogami zasnęło pod moim.
  • -1

#1370

CierpnacaSkora.
  • Postów: 35
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

Pięc Dni. Pięć Nocy.

Autor: Scheller
Tłumaczenie: CierpnacaSkora AKA RivetTheEmperor

Lachlan był podekscytowany przez pierwsze cztery dni. W piątek, piątego dnia, gdy wrócił z podstawówki z ubrudzonymi kolanami, nie był podekscytowany. Był w stanie euforii.
Byłem w swoim biurze, pisząc ostatnie formułki w kolejnym projekcie badawczym.
-Taaato!
-Hej!
-Tato! Tato! Tato!
-Oho, ktoś tu jest wesoły. Dobrze bawiłeś się w szkole?
-Szkoła jest super!
-To świetnie!
-I mam mnóstwo przyjaciół!
-Pewnie, że masz.
-Patrz!
Wyciągnął swoją małą, brudną dłoń w moim kierunku.
-Skaleczyłeś się?
-Nie.
-To wygląda jak skaleczenie.
-To telezman.
-Co?
-Telezman.
-Talizman?
Lachlan uśmiechnął się szeroko.
-Tal-iz-man.
-Och.
-Podoba ci się?
Przyciągnąłem jego dłoń bliżej do siebie.
Perfekcyjny okrąg, wycięty w jego skórze z małą kratką w środku. Kratka była silnie czerwona. To nie było skaleczenie, to była silna czerwień rany w jego ciele.
-Zrobiłeś to specjalnie?
-Nie. Moi przyjaciele to zrobili.
-Twoi przyjaciele to zrobili?
-Tak.
-Zrobili to celowo?
-Oczywiście. Oni wszyscy mają coś takiego.
-Lachlan, czy ci przyjaciele są starsi od ciebie.
Lachlan przytaknął kiwnięciem głowy.
Zrobił krok do tyłu, ale wciąż trzymałem jego dłoń.
-A czy oni chodzą do twojej szkoły?
Przytaknął kiwnięciem głowy.
-A znasz ich imiona?
-Potrząsnął przecząco głową.
-Nie znasz ich imion?
-Oni nie mają imion.
-Och. - powiedziałem - Ale oni są w twojej klasie, tak?
-Nie.
-Ale są w twojej szkole.
-Przytaknął kiwnięciem głowy.
-A kiedy cię skaleczyli?
-Na pierwszej przerwie.
-Pierwszej przerwie?
Lachlan uśmiechnął się.
-Zrobili to mi i Nichole.
Wziąłem swoją komórkę ze stołu.
-Lachlan, ile oni mieli lat?
-Nie wiem.
-Jak wysocy byli?
-Niżsi od ciebie.
-Niżsi?
-Tylko trochę.
-A jak wyglądali?
-Nie wiem. Byli bardzo bladzi.
-Bladzi?
-Bardzo bladzi.
Przewijałem palcami listę numerów.
-A gdzie ci oni to zrobili?
-Na mojej dłoni.
-Nie, mam na myśli gdzie byłeś, gdy zrobili to coś na twojej dłoni?
Lachlan przestał mówic. Przechylił swoją głowę na bok.
-Gdzie byłeś, Lachlan?
-Na dole.
-Na dole? W piwnicy?
- Nie - powiedział - bardziej na dole.
Mój palec wskazujący natrafił na nazwisko wychowawcy klasy. Zapytałem go czy w klasie Lachlana jest dziewczynka o imieniu Nichole. Nauczyciel odpowiedział, że tak. Powiedziałem mu, żeby przyszedł do szkoły i zadzwonił do rodziców ów dziewczynki.
Potem zadzwoniłem na policję.
Gdy przybyliśmy, Pani Bullen kłóciła się już z policjantami.
-Coś takiego nie mogło się stać - powiedziała - Starsze dzieci po prostu nie mogą tam wchodzić.
Podeszliśmy do nich. Lachlan się bał. Podniosłem go, zdjąłem opatrunek i pokazałem jego dłoń pani Bullen i oficerom policji.
-Lachlan powiedział, że jakieś dzieci mu to zrobiły.
-Mój Boże - rzekła pani Bullen.
-Nie - powiedział Lachlan - To zrobili moi przyjaciele!
Jeden z policjantów pochylił się, żeby przyjrzeć się dłoni Lachlana.
-Twoi przyjaciele? - zapytał.
-Tak. Oprowadzili mnie po szkole. Nicholę też!
-Byli starsi od ciebie? -spytał policjant.
Lachlan przytaknął.
-I jesteś pewien, że byli w szkole?
Przytaknął ponownie.
Matka z małą blondwłosą dziewczynką weszła przez drzwi.
Lachlan pomachał ręką, a następnie próbował zejść na ziemię.
-Nichole! Nichole! Też im pokaż!
-Nichole przestała iść. Cofnęła się o kilka kroków, ale jej matka podniosła ją.
-Co ma pokazać? - zapytała matka.
-Ta-liz-man - powiedział Lachlan.
“Nichole! Nichole! Show them too!”
Nichole potrząsneła głową.
-Jaki talizman? - zapytała jej matka.
Lachlan wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Na jej dłoni! Też to mam!
Kolor uciekł z twarzy pani Bullen, gdy patrzyła ona na małą czerwoną ranę na lewej dłoni dziewczynki. Okrą otaczający czworokątną ranę.
Policjanci poprosili woźnego, aby zabezpieczył wszystkie nagrania z kamer. Potem poprosili Lachlana i Nichole, żeby pokazli im gdzie poznali swoich "przyjaciół".
-Na dole - powiedział Lachlan.
-W piwnicy - dodała Nichole.
-Nie, nie w piwnicy. - stwierdził Lachlan. -Niżej.
-Wcale nie. - powiedziała Nichole.
-Ale było ciemniej - rzekł Lachlan.
Nichole przytaknęła.
-Było bardzo ciemno - powiedziała - Ale nie bolało.
Ta dwójka zaprowadziła nas do schodów z tyłu szkoły.
-Te schody zazwyczaj są zamknięte - powiedziała pani Bullen.
Oficerowie policji wezwali wsparcie. Potem zeszli po schodach z nami. Powoli, gdy trzymałem Lachlana za rękę, a Nichole trzymała w ten sposób dłoń swojej matki, zeszliśmy do dołu, w ciemność. Pani Bullen znalazła włącznik światła. Jasne światło sprawiło, że korytarz pwrócił do życia.
Drzwi były zamknięte po obu stronach korytarza. Jedno po drugim, policjanci otwierali drzwi, włączali światło i przeszukiwali pokoje. Druga para policjantów podeszła do nas w momencie, gdy okazało się, że połowa pokoi była pusta.
-To nie tutaj - powiedział Lachlan - za dużo tu światła.
-I jest za zimno - dodała Nichole.
-Tak - powiedział Lachlan - Wtedy było bardzo ciepło.
-Byli naprawdę straszni.
-Nie - rzekł Lachlan - Byli naprawdę mili.
-Byli bardzo bladzi.
Lachlan przytaknął skinięciem głowy.
-Oraz - zaczęła Nichole - nie mieli nosów.
-Mieli nosy! -odparł Lachlan - Po prostu były płaskie.
-I nie mieli ust - powiedziała Nichole.
-Nie - powiedział Lachlan- To były tylko ich maski.
-Nosili maski? - zapytał policjant.
Lachlan uśmiechnął się
-Naprawdę fajne maski.
-Fajne?
-Straszne - powiedziała Nichole.
-Jak lekarze - powiedział Lachlan - ale większe i szare.
-I nie baliście się ich? - zapytałem.
Lachlan potrząsnął głową przecząco.
-Oni są naszymi przyjaciółmi. Zaczęli szkołę z nami!
-Byli tutaj przez cały czas? - zapytał policjant.
Nichole i Lachlan oboje przytaknęli.
Po tym jak wszystkie pokoje zostały przeszukane, policja przesłuchała Lachlana i Nichole ponownie.
Było ich trzech lub czterech. Biała cera, płaskie nosy, duże szare maski, które wyglądały jak mikrofony. Duże oczy lub okulary przeciwsłoneczne.
W ciągu tygodnia bawili się tylko z Nichole I Lachlanem, ale nie z żadnym innym dzieckiem.
Poprosili ich, żeby przyszli do powinicy, a potem, jak powiedział Lachlan, wszystko było czarne, a schody niespodziewanie skończyły się w ciemności, widział tylko ich blade ciała.
Potem, mężczyźni dali im talizmany.
-To było bardzo szybkie - powiedziała Nichole - Nie bolało.
Potem światło powróciło, a im powiedziano, żeby wybiegli stamtąd po schodach.
Tamtej nocy Lachlan zasnął w moim łóżku, objąłem go ramionami. On się nie bał. To ja tego potrzebowałem. Zamknąłem wszystkie okna i drzwi, sprawdziłem poddasze oraz każdą szafę. I wciąż, nawet, gdy drzwi do sypialni były zamknięte, nie mogłem zasnąć bez niego w swoich ramionach.
O 2:40 w nocy obudziłem się i niczego nie miałem w ramionach. Nie było go pod łóżkiem, ani pod szafą. Drzwi do sypialni wciąż były zamknięte od wewnątrz.
Zadzwoniłem na policję. Potem zadzwoniłem do matki Nichole, a w jej głosie było tyle samo paniki jak i w moim.
Przeszukałem cały dom i ogród, wykrzykując jego imię.
Wtem, ktoś do mnie zadzwonił.
Matka Nichole.
-Nie mogę w to uwierzyć - powiedziała - On jest tutaj.
Prawie 13 kilometrów stąd. Ale był tam, w zamkniętej sypialni, spał na górze dwupiętrowego łóżka obok Nichole, a siostra Nichole spała na dole.
Policja przeszukała oba nasze domy, ale nie znaleźli nic podejrzanego. Zabrałem go z tamtej szkoły i przez większość czasu byłem z nim w tym samym pokoju. W nocy przywiązywałem jego ramię do swojego jedwabną nicią. Następnie obejmowałem go.
Przez dwie noce wszystko było w porządku.
Trzeciej nocy obudziły mnie krzyki dziewczynki.
Nichole, ściśnięta między mną a Lalchanem.
Czwartej nocy obudziłem się, a go nie było.
Zadzwoniłem do matki Nichole, a ona pobiegła do sypialni Nichole.
Usłyszałem jak otwiera drzwi z trzaskiem.
Wykrzyknęła imię Nichole, ale to nie głos Nichole jej odpowiedział. Tylko jej siostry.
W tym momencie nasza dwójka, tak mi się wydaje, miała nerwowe załamanie. Przeszukałem cały dom znowu, krzycząc, a po drugiej stronie linii telefonicznej ona i starsza siostra Nichole chyba robiły to samo.
Potem po drugiej stronie linii były krzyki.
A potem zrobiło się cicho.
Policja pojawiła się na długo przede mną.
Drzwi były zamknięte, więc dzwonili do drzwi, długo i głośno.
Matka Nichole odpowiedziała. Powiedziała, że była w łóżku. Pozwoliła policjantom wejść do środka.
Razem weszli do sypialni dziewczynek.
Na dolnym łóżku znaleźli śpiącą, starszą siostrę Nichole.
Nichole i Lachlan byli na górnym łóżku.
Matka Nichole nie wiedziała jak Lachlan wszedł do jej domu.
Matka Nichole nie wiedziała też w jaki sposób dziwna rana znalazła się na jej dłoni. I dlaczego jej córki oraz Lachlan mieli taką samą ranę.
Nie pamiętała wizyty w szkole.
Nie pamiętała spotkania ze mną.
To już piąta noc.
Lachlan jest tuż obok mnie, jego ramię przywiązane do mojego.
Jego oczy są zamknięte, a jego oddech spokojny.
Ale ja nie mogę zasnąć.
Siedzę plecami do ściany, a ręką obejmuję go. Na kolanach trzymam laptopa, a kamera stoi po drugiej stronie pokoju.
Nie mogę zasnąć, bo zastanawiam się czemu ta rana na jego dłoni się nie goi.
Nie mogę zasnąć, bo zastanawiam się czy on zniknie i czy wróci.
I nie mogę zasnąć bo zastanawiam się czy będę pamiętał, że coś jest nie tak.

Użytkownik CierpnacaSkora edytował ten post 17.09.2013 - 21:00

  • 2

#1371

Frostx.
  • Postów: 3
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Żarówka

Zdarzyło wam się kiedyś, że gdy siedzieliście sobie spokojnie w pokoju i czytaliście książkę, graliście w coś albo po prostu odpoczywaliście przy zapalonym świetle, to nagle zgasła wam żarówka? Jeśli tak, to być może niektórzy z was tak jak ja bojący się ciemności wiedzą jakie to straszne uczucie, kiedy nagle wszystko gaśnie i pozostaje tylko nieopisana w strachu ciemność. A co jeśli w żarówce siedziałoby coś, co sprawia, że nawet gdy się świeci, to jest upiorna? Czy ktoś potrafiłby to sobie wyobrazić? Kiedy spisuję te słowa na kartce przede mną leży zapalona świeca. Nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze powrócę do używania tych szklanych świecidełek po tym, co mi się przydarzyło. To wszystko, co tutaj opisuję wydarzyło się naprawdę, a ten kto znajdzie kiedyś te notatki niech ma się na baczności. Odkrywa bowiem złowrogą, dawno już zapomnianą tajemnicę.
Wszystko zaczęło się dokładnie od momentu, w którym podczas czytania książki nastąpiło krótkie syczenie, a następnie wszystko umilkło, a mnie ogarnęła ciemność. To żarówka - przepaliła się. Było to początkiem mojej zguby. Wtedy jeszcze w ogóle nie przejmując się żadnym zagrożeniem poszedłem do szafy po latarkę, a następnie czekając w drugim pokoju aż szkło przestygnie wróciłem tam i pospiesznie odkręciłem ją od lampy. Szybko zorientowałem się, że niestety nie posiadam żadnej zapasowej. Trudno. Kładąc się spać zaplanowałem sobie, że na jutro w sklepie szybko dokonam zakupu.
Następnego dnia po powrocie z pracy zrobiłem dokładnie tak jak wczoraj pomyślałem. Podjechałem do jednego z supermarketów i wszedłem do środka. Nie wiem czy to w ogóle jest możliwe, nigdy wcześniej nie spotkałem się z takim zjawiskiem, ale... tym razem żarówek nie było. Ani jednej, wszystkie wykupione. Jak to w ogóle możliwe, aby kiedykolwiek była aż taki popyt na żarówki, żeby nie można było w sklepie dostać ani jednej? Do dziś nie wiem co o tym sądzić.
Zdenerwowany wróciłem do samochodu i nie wiedziałem co począć. Pracę kończę bardzo późno, tak, że gdy jadę do domu zwykle wszystkie sklepy oprócz tego jednego są już zamknięte. A zresztą nawet gdyby był jakiś otwarty, to gdzie miałbym w nim kupić żarówkę? Tylko w tym supermarkecie mogli je sprzedawać, a nie chciało mi się przejeżdżać kilkuset kilometrów do jakiegoś poza miastem tylko po jedno cholerne świecidełko do lampy. Zrezygnowany zacząłem jechać do domu. Pomyślałem, że dobrze, poczekam te kilka dni aż do sklepu przyjadą z nową dostawą, a w tym czasie w pokoju po prostu nie będzie paliło się światło.
Odpaliłem radio i starałem się skupić na drodze. Żarówka jednak wciąż nie dawała mi spokoju. Z natury jestem pedantycznym człowiekiem. Jeśli czegoś nie mam tak jak chcę, to od razu w głowie cały czas zaprzątują mi się o tym myśli. Tak oczywiście musiało być i tym razem. Przez tą wadę straciłem kiedyś także dziewczynę. Każdego denerwuje po dłuższym okresie ze mną moje zachowanie. Wciąż coś sprzątam, poprawiam. Muszę mieć we wszystkim ewidentny ład i porządek.
Zaciskiwałem ręce na kierownicy coraz mocniej, przejeżdżając właśnie przez leśną drogę. Zdaje mi się, że wtedy nawet mogłem się pocić. To uczucie jakbyś miał rzucić palenie albo właśnie dowiedział się od dziewczyny, że rodzi twoje dziecko w szpitalu i prosi, byś pojawił się tam jak najszybciej. Paskudna sprawa. Wyjeżdżając jednak przed lasem dostrzegłem coś, co przykuło moją uwagę. Było to coś w rodzaju pchlego targu. Wydaje mi się też, że rzeczy, które tam się znajdywały sprzedawali cyganie, co można było rozpoznać po ich dość charakterystycznych - przynajmniej dla mnie - rysach twarzy.
Właśnie wtedy wpadł mi do głowy również ten pomysł. Oni mogą mieć przecież żarówki. Przy odrobinie szczęścia może udałoby mi się zakupić tą pasującą do lampy w moim pokoju.
Z lekkim już napływem ulgi zaparkowałem przy jednym z ich straganów i wyszedłem z auta. Ich wzrok od razu padł na mnie. Mieli jednak przyjazne twarze, co trochę mnie onieśmieliło w moim stosunku do nich.
Zacząłem chodzić wzdłuż ich straganów, oglądając znajdujące się na nich rzeczy. Było tego pełno. Od papieru toaletowego po sterowanie zdalnie samolociki i coś, co bardzo mogłoby pomóc gimnazjalistom, którzy lubią się zabawić - kondomy. Jednak choćbym szukał tak długo jak mógł nigdzie nie mogłem znaleźć tej cholernej żarówki. Już moje myśli ponownie powróciły, dając mi do zrozumienia, że będę mimo wszystko musiał zaczekać te kilka dni na nową dostawę świecących szkiełek do sklepu, kiedy ktoś za mną zawołał.
- Chej.
Odwróciłem się. Spojrzałem na siedzącego przy jakiejś budce, na której, co mnie zdziwiło, nie było nic, straszego jegomościa, mającego na oko gdzieś tak z pięćdziesiąt, góra sześćdziesiąt lat.
- Widzę, że czegoś zawzięcie poszukujesz przyjacielu - odrzekł, widząc, że go usłyszałem.
- To nieważne - powiedziałem szybko - tego czego tu szukam najpewniej nie ma.
Uśmiechnąłem się.
- Tak myślisz? - Spytał się, przyglądając mi się dokładniej - Może po prostu robisz to źle.
Rozejrzałem się niepewnie w około, sprawdzając czy stary nie chce mnie przypadkiem zagadać, podczas gdy ktoś z tyłu będzie próbował mnie okraść albo co gorsza zdzielić w łeb. Takim już po prostu jestem człowiekiem - ostrożnym.
- Co pan ma na myśli? - Spytałem się, podchodząc bliżej.
- Wiesz, potrafię czytać w myślach - powiedział nagle zmieniając temat - może chciałbyś spróbować?
Popatrzyłem się na niego niepewnie. Cała sytuacja w jakiej się znajdowałem była teraz niezwykle dizwna.
- Ile? - Spytałem się po krótkim milczeniu.
- Jak dla ciebie, darmo. - Uśmiechnął się.
Obejrzałem się jeszcze raz za siebie. Nikt za mną nie stał. Było całkowicie pusto.
- Dobrze - odparłem zrezygnowany - więc na czym to polega?
- Spójrz mi po prostu w oczy - odrzekł starzec.
Tak też zrobiłem. On zaś przyglądał się im przez dłuższą chwilę. W końcu wziął od nich głowę i zamknął oczy, a na twarzy pojawił mu się wyraz całkowitego skupienia. Znów po dłuższej chwili otworzył je i uśmiechnął się.
- A więc tego poszukujesz - odparł - chyba mogę to załatwić.
- Słucham? - Spytałem teraz już kompletnie wytrącony z równowagi.
Ten zaś tylko ponownie się uśmiechnął. Następnie sięgnął ręką dosłownie pod siebie i grzebał chwilę w jakimś schowku pod krzesłem czy czymś na czymkolwiek on siedział. Obserwowałem go lekko zestresowany, zastanawiając się, co za chwilę się stanie. On jednak wyciągnął to, czego zupełnie się nie spodziewałem. Wy się już pewnie domyśliliście. Miał w rękach żarówkę. Wyciągnął ją znikąd i pasowała akurat do mojej lampy.
W szoku patrzyłem jak wyciąga rękę z nią w moim kierunku. Nie mogłem wykrztusić ani słowa. On tak po prostu odgadł moje myśli i dowiedział się czego szukałem. Czy ludzie naprawdę posiadają takie właściwości? Zwątpienie to kieruje mną do dziś.
Z otwartymi ustami wziąłem od niego żarówkę. Musiałem jej dotknąć, zobaczyć czy jest prawdziwa. Była. Zimne szkło natychmiast dotknęło moich palców.
- Ale... - wyjąkałem w końcu - ale jak pan to zrobił?
On tylko uśmiechnął się po raz nie wiem już który i powiedział.
- Skąd mam to wiedzieć, po prostu to umiem - po czym dodał - czasem po prosu wystarczy w coś uwierzyć.
- Ile? - Spytałem się ponownie.
A on ponownie i po raz ostatni już uśmiechnął się i tak samo odpowiedział.
- Jak dla ciebie przyjacielu, darmo.
Spojrzałem się na żarówkę. Wciąż była w moich rękach.
- Jasne - powiedziałem - dzięki... naprawdę, to wiele mi pomaga...
- Och, nie, nie... - przerwał mi szybko - to bardziej pomoże mi niż tobie, uwierz mi.
Zdziwiony wsiadłem do samochodu i wróciłem do domu.
Kiedy znalazłem się w moim mieszkaniu (a musicie wiedzieć, że mieszkałem w bloku na ostatnim piętrze) od razu nie zdejmując nawet butów poszedłem w stronę pokoju i czym prędzej w końcu to zrobiłem. Wkręciłem żarówkę tam gdzie powinna być. Usiadłem na łóżku i przez chwilę ją podziwiałem. Mogłem odetchnąć z ulgą i wkońcu zająć się czymś innym. Tak też zrobiłem.
Wszystko zaczęło się dopiero w nocy. Znowu tam poszedłem. Nacisnąłem pstryczek a światło z nowej żarówki wesoło rozświetliło cały pokój. Wtedy wszystko wydawało mi się na miejscu, ale to był mój ostatni normalny dzień.
Otwarłem spokojnie książkę i zacząłem czytać. Znalazłem naprawdę wciągającą lekturę. Wręcz nie mogłem się oderwać gdy już zacząłem. I tak właśnie minęło mi kilka najbliższych godzin. Książka była dość gruba, więc nawet jeśli poświęcałem jej tyle czasu, to i tak czas na przeczytanie jej całej musiał być ogromnie wysoki.
Zdarzyło się to dokładnie o północy. Na ścianie pojawił się cień. Zauwarzyłem go zupełnie przypadkiem. Rzucił mi się w oczy podczas przekładania strony. Uchwyciłem go zaledwie kątem oka. Był na przeciwnej ścianie od mojego łóżka. W oczy rzucił mi się jego niski, wręcz zgarbiony kształt. Na pewno miał rogi, tego nie zaprzeczę nigdy. Wydawało mi się widzieć też szpony na łapach. Zapowietrzyłem się. Przez chwilę serce biło mi donośnie w klatkę piersiową. Mój wzrok cały czas padał na ścianę, gdzie znajdował się cień. Zauważyłem coś jeszcze, przyglądając mu się. Kiedy znikał jakby podleciał ścianami pod sufit prosto do żarówki.
Rzuciłem książkę na ziemię i szybko podniosłem się z łóżka. Moje ciało przewodziło dreszcze. Podbiegłem do ściany. Teraz mój oddech był bardzo ciężki. Wyciągnąłem w kierunku niej drżącą rękę. Wpatrywałem się w nią jakby była rzeczą będącą w stanie przy nieostrożnym użytku zabić. Im bliżej niej była moja ręka tym bardziej drżała. Dotknąłem jej szybko palcem i cofnąłem go pospiesznie. Nic się nie stało. Trochę pewniejszy siebie dotknąłem ją cała ręką. Efektu, który poczułem w ogóle się nie spodziewałem. Była ciepła. Przybliżyłem twarz, żeby sprawdzić czy na pewno nic się na niej nie zmieniło. Przyglądałem się jej bardzo długo w niemym milczeniu. Wtedy zauważyłem coś jeszcze... albo raczej poczułem. Był to bardzo lekki zapach spalenizny. Ledwo dolatywał do moich nozdrzy, ale jednak tam był. Tego było dla mnie za dużo jak na jedną noc. Zapach uznałem za zwykłą pomyłkę i złudzenie w mózgu, wywołane zmęczeniem. Wyłączyłem światło i poszedłem spać.
Następnego dnia, kiedy byłem w pracy wciąż o niej myślałem. Ten dziwny cień na ścianie wciąż nie dawał mi spokoju. Podczas jednej z przerw, gdy mogłem odpocząć postanowiłem, że zdejmę żarówkę, którą wczoraj zawiesiłem w pokoju. Dawała mi dziwne złudzenie. W końcu dostałem ją za darmo od jakiegoś cygana. Mogła zostać dziwnie zbudowana, w ten sposób, aby oszukiwać mózg. Podejrzewałem zabawy ze ślepą plamką w oku lub czymś bardzo podobnym.
Kiedy jechałem do domu tą samą drogą, wyjeżdżając z lasu zauważyłem, że cygan, którzy wczoraj handlowali już nie było. Widocznie musieli zwinąć interes. Wcześnie byłem jeszcze szybko sprawdzić supermarket, gdzie mogły znajdować się żarówki. O dziwo teraz półki nimi zostały już zapełnione. Patrzyłem chwilę na nie po czym zdecydowałem, że kupię jedną. Tak też zrobiłem. Następnie wróciłem do domu. Podróż minęła mi dość spokojnie.
Gdy ponownie wszedłem do mieszkania poczułem się tak jakoś dziwnie. Dotychczas lubiłem pomieszczenie, w którym mieszkałem, ale teraz było odpychające, ciemniejsze, jakby jakiś mrok albo niewidzialne zło wkradło się tutaj. Pomimo to nie przejąłem się tym zbytnio. Zdjąłem buty i kurtkę, a następnie poszedłem wymienić żarówkę. Chciałem mieć z nią już raz na zawsze spokój.
Od tego czasu zaczęły się schody. Dokładniej od chwili, kiedy dotknąłem szkła, które otaczało świecący w środku drucik. Było gorące i to tak bardzo, że w żaden sposób nie można było za nie złapać. Zdziwiłem się bardzo, bo żarówka była przecież od wczorajszej nocy wyłączona. Co dziwniejsze faktycznie parzyła, ale gdy trzymałem blisko niej ręce nie wydawała ciepła. Jakby parzenie było jej obroną. Dość ciekawe i nieco straszne, ale nie wywarło to na mnie aż tak dużych emocji. Może po prostu prąd w jakiś dziwny sposób nagrzewał ją z lampy. Nie umiałem sobie tylko wyjaśnić sprawy dlaczego nie wydaje ciepła, ale na to pewnie też było jakieś wytłumaczenie. Co do tego nie miałem żadnych wątpliwości.
Odczekałem godzinę, robiąc w domu najprzeróżniejsze zwykłe zajęcia. Kiedy znów spróbowałem jej dotknąć ponownie parzyła. Zdenerwowany chciałem tym razem spróbować zrobić to za pomocą szmatki. Nic nie pomagało. Szkło cały czas się ślizgało przez co żarówką w ogóle nie dało się kręcić. Co dziwniejsze po całej operacji, jakiej starałem się na niej dokonać szmatka była zupełnie zimna jakby w ogóle nie dotykała szkla, jednak kiedy znów dotknąłem żarówki poparzyła mnie.
Znów dałem z nią sobie spokój. Minęły trzy dni, podczas których nic się nie działo. Wracając z pracy nie natknąłem się ponownie na dziwne cygańskie targowisko. Jednak w nocy czwartego dnia od zakupienia żarówki znów musiało wydarzyć się coś niezwykłego. Jak zwykle postanowiłem poczytać książkę w moim pokoju. Zapaliłem więc lampę i położyłem się wygodnie. Na początku wszystko było dobrze, jednak tylko do czasu. Na początku nastąpiła różnica, na którą w ogóle nie zwróciłem uwagi. Zmiana temperatury. Potem kolejna dziwna rzecz, znów dziwny zapach spalenizny, tym razem jednak o wiele bardziej mocniejszy niż przedtem. Z lekkim strachem odłożyłem książkę. Rozejrzałem się wokół siebie. Nic, było zupełnie pusto, nie zauwarzyłem żadnego cienia. Spojrzałem na żarówkę. Chciałem zobaczyć czy nadal spokojnie się świeci i czy nie zmieniła koloru czy coś w tym stylu. Wtedy serce podeszło mi bliżej do gardła. Do dziś nie wiem dokładnie jak miałbym to opisać. Na suficie znajdował się wielki pająk, który z łatwością, gdyby mógł, zjadłby dorosłego słonia lub jakieś inne ogromne zwierze. Widziałem jego wielkie szczypce i owłosione odnóża, jednak najgorsze i najbardziej przerażające były w nim oczy. Te cholerne oczy, które dosłownie pożerały i wchłaniały cię całym wzrokiem.
Nie to jednak było w tej sytuacji najdziwniejsze. Ten pająk jakby był cieniem, ale jednocześnie nim nie był. Jakby niektóre części jego owłosionego cielska były bardziej wypukłe i wychodziły z szarego kształtu, rzucanego na ścianę.
Na moim ciele zaczęła pojawiać się gęsia skórka. Byłem kompletnie sparaliżowany, a po całym moim ciele rozlewały się potoki mrożącej krew w żyłach wody. Zebrałem się na odwagę poruszyć i zgasiłem światło. Wszystko zniknęło. Nie widziałem kompletnie nic. Na oślep obijając się trochę wybiegłem z pokoju. Prawie całą bezsenną noc spędziłem na kanapie w salonie. Nigdy jeszcze nie miałem tak wstrząsającego przeżycia jak to i wydaje mi się, że już mieć nie będę.
Kolejnego dnia wziąłem wolne. Nie chciałem w takim stanie iść do pracy. Spróbowałem ponownie odkręcić te cholerną żarówkę, aby nigdy więcej mnie nie straszyła. Nic. Byłem strasznie zdenerwowany wchodząc do pokoju. Nic więc - przynajmniej dla mnie - dziwnego, że zdenerwowany w końcu wziąłem młotek ze skrzynki na narzędzia, a następnie zrobiłem nim duży zamach. Jeśli to był jedyny sposób, żeby pozbyć się tego cholernego ustrojstwa z mojego domu, to ja wcale nie protestowałem. Uderzyłem w nią najmocniej jak tylko umiałem i... nic! Znowu, kurwa, nic! Żarówka nawet nie pękła, a gdy uważniej jej się przyjrzałem nie zauważyłem na niej nawet najmniejszej rysy. Była zupełnie nietknięta.
Kilka minut później kompletnie już zbity z tropu wsiadłem do auta. Planowałem pojechać do tej małej polany nad lasem, gdzie handlowali cyganie. Z piskiem opon ruszyłem z parkingu przed domem.
Kiedy w końcu tam dojechałem miejsce było takie, jakiego się spodziewałem - zupełnie opuszczone. Nie było żadnej żywej duszy. Mimo to wyszedłem i zacząłem przetrząsać całą tą okolicę. Patrzyłem po krzakach w głąb drzew i w inne miejsca. Po prostu dosłownie wszędzie gdzie tylko się dało. I znowu nic. Tak przynajmniej myślałem póki na coś nie wdepnąłem. To był zupełny przypadek, że w ogóle to znalazłem. Był to bardzo mały, wręcz mikroskopijnych rozmiarów medalik z dziwnymi znaczkami wyrytymi na sobie. Nie przypominam sobie, żeby cyganie takie sprzedawali, a dokładnie przyglądałem się ich budkom, kiedy jeszcze poszukiwałem żarówki do mojej lampy. Schowałem go do kieszeni i powróciłem do domu.
Tej nocy znów spałem na kanapie w salonie. Starałem się opanować. Ciągle podnosiłem głowę w poszukiwaniu dziwnych kształtów, które mogłyby skrywać się w zakamarkach mojego domu.
Kiedy w końcu usnąłem miałem bardzo dziwny sen. Biegłem czarnym korytarzem, a za mną goniły mnie pająki. Były wielkie, owłosione, a ich tułowia zostawiały za sobą tony pajęczyn. Z potem cieknącym po mojej twarzy obudziłem się wcześnie rano. Właśnie zaczął się weekend.
W żarówce zaobserowałem coś dziwnego. Nie wiem nawet jak udało mi się to dostrzec, ale na medaliku i na niej widniał taki sam dziwny znak. Czworokąt w kole, w środku którego jakimś dziwnym językiem namalowany był jeden napis. A przynajmniej jeden ciąg liter bez żadnych odstępów.
Miałem tego dość. Czułem się jak idiota, kiedy dzwoniłem, aby zamówić elektryka. Zjawił się pół godziny później. Przez ten cały czas sprawdzałem czy żarówka parzy, aby przypadkiem nie wyjść na kompletnego debila. Następnie wyjaśniłem mu o co chodzi.
- Ciekawa sprawa - powiedział - nigdy wcześniej o czymś takim nie słyszałem.
Byłem spięty, kiedy dotykał żarówki, ale ku mojej uldze również go poparzyła. Wydawał się zaskoczony bardziej ode mnie. Mimo to powiedział żebym się nie martwił. Wyjął ze skrzynki dziwny rodzaj szczypiec, a następnie posadził pod sobą drabinę, aby łatwiej mu się nimi operowało. Był o wiele niższy ode mnie, więc to oczywiście normalne że była mu potrzebna.
Późniejsze wydarzenia jakie miały miejsce są naprawdę straszne. Człowiek majstrował przy niej z jakieś pięć minut zanim nie kopnął go prąd. Powinienem wspomnieć, że dość blisko żarówki wstawione było okno. Siła kopnięcia była dość duża, a przynajmniej większa niźli powinna być w zwykłej małej żaróweczce. Elektryk został odepchnięty. Z żarówki posypało się kilka iskier. Elektryk zleciał z taboretu. Następnie, sekundę później słychać było już tylko brzęk tłuczonej szyby. Biedak wypadł z okna. To co z niego zostało potem na ziemi nie sposób jest opisać. Dosłownie go wtedy rozczłonkowało.
Nie mogłem spać po tych wszystkich zdarzeniach. Kiedy byłem na komisariacie zeznawałem policji całą tą sytuację. Musieli mi uwierzyć, ponieważ na dłoniach elektryka znaleźli lekkie ślady spalonej skóry, a ponadto na jego ubraniu nie było żadnego z moich odcisków palców. Wypuścili mnie, ale gdy wychodziłem wciąż dziwnie na mnie patrzyli. Nie wiedziałem co mam robić. Byłem kąpletnie rozbity.
Następnego dnia pojechałem do mojej ostatniej nadziei. Miałem kiedyś kolegę, który dość długo siedział i zajmował się różnymi demonami, duchami czy innego rodzaju takimi dziwactwami. Znalazłem do niego numer i czekałem w nadziei, że odbierze. Tak też się stało. Umówił się ze mną.
Podróż do jego domu trochę mi zajęła, ale w końcu znalazłem się tam, gdzie miałem być. Otworzył mi drzwi i przywitał się. Następnie opowiedziałem mu pokrótce całą historię, jaka miała miejsce w moim domu. Słuchał mnie uważnie i ku mojej uldze w jego oczach zauważyłem, że nawet mi wierzy. Potem wyciągnąłem z kieszeni znaleziony wcześniej medalion i podałem mu go. Przyglądał się mu przez dłuższą chwilę. Namyślał się, obracając go w rękach po czym oddał mi.
- Słuchaj... nie wiem czy to na pewno to, ale chyba znam rozwiązanie twoich problemów.
Spojrzałem na niego z nadzieją w oczach i ponagliłem, żeby zaczął mówić.
- Słyszałeś może kiedyś o “Wrangu”?
Pokiwałem przecząco głową.
- Wrang... to coś jakby demon, istota pozaludzka, która żyła bardzo dawno temu. - Odetchnął - Faktycznie wywodzi się z cygańskich opowieści. Te istoty podobno żyły w kosmosie, jeszcze nim ziemia powstała. Kiedy nastąpił wielki wybuch coś się w nich podobno zmieniło. Dotychczas tylko latały w całej tej atmosferze, jaka tam panowała i żywiły odłamkami wszystkiego, co tylko się tam błąkało, dopiero potem, kiedy wszystkie planety zaczęły powstawać... one jakby przez to wyewoluowały. Nigdy nikt nie chciał przyjąć ich istnienia, stały się przez to niewidzialne dla ludzkich oczu. Ale wtedy to je porządnie rozwścieczyło. Nie lubiły, kiedy człowiek spoglądał na nie i nie bał się ich. Kreatury te zrobiły więc coś, co jest mylone czasem z dybugami... zaczęły przemieniać się w różne przedmioty... to właśnie różnica. Demon zwany dybukiem tylko wchodzi w jakiś przedmiot, wrang zaś chce, żeby człowiek się bał. - Skończył na chwilę i podniósł medalion mniej więcej na wysokość naszych oczu - To, co jest tutaj wyrzeźbione na tym medalionie, to znaki wranga, podobno ich jakiś tajemniczy język... jeśli taki sam jest na żarówce to... - przestał nagle mówić.
Powiedziałem mu, żeby wydusił to z siebie.
- To może oznaczać, że masz już dwa wrangi.
Moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Kimkolwiek byli ci ludzie, to na pewno nie cyganie... a przynajmniej nie zwykli. Strach pomyśleć w jakich celach mogli oni sprzedawać te wszystkie dziwne przedmioty, które skrywały się na tych niewinnych stołach.
- Jak je powstrzymać? - Spytałem - Co zrobić, żeby raz na zawsze odeszły?
Mój kolega zamyślił się przez chwilę, odkładając medalik na stół. Przerażał mnie sam fakt, że może z niego w każdej chwili wyskoczyć coś dziwnego.
- To chyba nie jest takie proste... czekaj...
Odszedł, zostawiając mnie z tym dziwnym medalionem. Ciągle się w niego wpatrywałem. Wciąż wydaje mi się, że parę razy nawet się poruszył, przekręcił o parę milimetrów w bok, ale to mogą być tylko moje przypuszczenia. W końcu kolega przyszedł z jakąś dziwną książką, a ja dzięki temu choć na chwilę o tym zapomniałem.
- Zobacz - powiedział, wskazaując palcem na jedną z otwartych stron.
Znajdywał się tam obraz, przedstawiający dość duży zakryty wóz, do którego przykute były konie. Nad nim napisane było: “Navigantes risu”
- To grupa komików - wyjaśnił szybko kolega - dość stara, ale wciąż niektórzy o niej pamiętają. To dlatego, że jeden z nich miał dość nietypowe hobby. Czasem kiedy zabawiali w różnych miastach on zawsze musiał pytać mieszczan i chłopów o różne dziwne zjawiska ludzkie, które zwali opętaniem. Człowiek ten zawsze wyganiał z takowych osób demony. Następnie wszystko dokładnie opisywał. Kilkaset lat później ktoś znalazł jego notatki i wydał z nich całą obszerną książkę. - Przerwał na chwilę i przewrócił parę stron - Tutaj - ponownie wskazał palcem na jeden z opisów - opisana jest jego potyczka z tym dziwnym stworem.
Wziąłem od niego książkę i zacząłem czytać. Z każdym zdaniem dostawałem coraz większych dreszczy. Człowiek opisywał tam swoje wejście do jednej z bardzo już starych i rozpadających się hat. Znalazł w środku kobietę, szamoczącą się po podłodze i zakrywającą rękami w jakimś kierunku. Kiedy jednak człowiek popatrzył się w tamtą stronę nic tam nie było. Leżała tylko jakaś stara klepsydra, w której wciąż przesypywał się piasek.Krzyki kobiety były bardzo głośne. Kiedy na chwilę odsłoniła swoją twarz zobaczył bardzo bladą skórę i kawałek zaczerwienionego oka. Wtedy właśnie klepsydra zaczęła się dziwnie poruszać, kiwać na wszystkie strony i podskakiwać. Dalej był opis, w którym opisujący próbował różnych sposobów na odegnanie z niej ducha. Nic nie pomagało. W końcu zabrał z domu kobiety klepsydrę, postanawiając zbadać ją dokładniej. Pisał, że w czasie, kiedy wiózł ją do jednego z klasztorów, gdzie znalazłby pomocną mu dłoń jego sny zaczęły nawiedzać straszliwe wizje. W końcu po kilku dniach dotarł w wyznaczone miejsce. Potem znów na kartkach był długi opis, w którym mnisi chcieli ogonić demona, siedzącego w klepsydrze. W końcu w piątej nocy od przywiezienia klepsydry coś się stało. Jeden z mnichów wpadł na pomysł, aby wylać na niego wino, które otrzymał z wody za pomocą specjalnej modlitwy. Gdy to zrobił stwór ujawnił się. Klepsydra zaczęła pulsować aż w końcu przemienił się w zgarbionego demona, który według opisu w oczach miał śmierć, a na rękach pazury ostre niczym brzytwa. Demon jednak mimo to pulsował całym sobą dalej. W końcu zmienił się w kupkę popiołów.
Oderwałem głowę od książki. Nie wiem ile dokładnie minęło czasu. Kolega wciąż patrzył na mnie nie spokojnie. Potem spojrzał na medalik, które ze sobą przywiozłem.
- To nie zadziała - powiedziałem - nie mamy wina z wody, którą przemienia Chrystus.
- Nie... ale to dawno pisana książka - w jego głosie słychać było podniecenie - może nie chodzi tutaj głównie o wino.
- A o co? - Spytałem, patrząc mu w twarz.
- Wydaje mi się, że trzeba na niego rozlać krew...
Wstrząsnął się. Patrzyłem na niego w oniemieniu. Ale mówił poważnie. Wiedziałem to. Poznałem po zachowaniu. Oboje spojrzeliśmy na medalion, który leżał spokojnie na stole. Dobrze wiedzieliśmy, że to zrobimy.
Kilka chwil później stałem już z nożem na ogródku za jego domem, a pode mną w trawie spoczywał medalion. Wstrzymałem oddech i naciąłem sobie lekko skórę na kciuku. Zapiekło mnie to. Poczułem nieprzyjemne mrowienie. Mimo to ścisnąłem kciuk mocniej, aby krew wyleciała z mojego palca. Dalszy moment był naprawdę straszny. Kiedy krew kapnęła na medalion ten zapalił się żywym ogniem. Następnie w niektórych miejscach zaczął pęcznieć i powiększać się. Okryły go wstrętne metalowe bąble. Następnie wciąż się paląc uformował się w garbatego demona, z którego wszystko zaczęło ściekać. Stwór wył przeraźliwie, tak, że ziemia trzęsła się od jego jęku, a mi i koledze piszczało w uszach. W końcu udało się. Straszydło zmieniło się w kupkę popiołu, upadając i powoli smoląc się.
Podziękowałem koledze za wszystko, a on życzył mi powodzenia. Wsiadłem do auta i pojechałem do domu.
Wszedłem do pomieszczenia. Czułem w nim wszędzie zapach spalenizny. Czym prędzej poszedłem do pokoju, w którym zamontowałem żarówkę. Było w nim ciemno, naprawdę bardzo ciemno, ale mimo to nie odważyłem się włączyć światła. Ponownie naciąłem sobie palec i jąłem przykładać go do żarówki. Tego co stało się chwilę potem w ogóle się nie spodziewałem.
Zacząłem uciekać. Za mną biegł wielki pająk. Kiedy miałem przyłożyć palec do żarówki on wyślizgnął się z niej i próbowała mnie złapać. W końcu dobiegłem do kuchni i poślizgnąłem się. Upadłem na ziemię, a on był tuż nade mną. Powoli zbliżał swoje wielkie szczypce do mojej twarzy. Pamiętam, że wtedy popuściłem w spodnie, a ciepły mocz rozszedł się po moich nogawkach i płynął dalej po ziemi. Całe życie leciało mi przed oczami. Mimo to w ostatnim usilnym przypływie rozpaczy zdołałem podnieść rękę, aby złapać go za kły. Zupełnie wtedy zapomniałem o nacięciu na moim palcu. W momencie, gdy krew dotknęła pająka wszystko w nim zasyczało, a on sam głośno jęknął. Odsunął się i zaczął wić się na ziemi. Wszystko w nim się skręcało i wyginało w dziwny sposób. Mało co, a dotknąłby mnie i ugodził boleśnie jednym z odnóż. W końcu jednak zmienił się w kupkę popiołu.
Tutaj kończę te notatki. Gdy wróciłem do pokoju żarówki już tam nie było. Nigdy nie wkręciłem nowej na jej miejsce i nie wiem czy odważę się jeszcze kiedyś to zrobić. A wy miejcie się na baczności, którzy to czytacie. Przecież każdemu z was w każdy momencie może zgasnąć żarówka.
  • 2

#1372

CierpnacaSkora.
  • Postów: 35
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Na Dole Schodów

Autor: Lerichkid
Tłumaczenie: CierpnacaSkora AKA RivetTheEmperor

Mój zegarek wskazuje 21:00.
Wbiegam do kuchni i biorę ostatni kawałek jagnięciny, a potem latarkę. Wchodzę do sąsiedniego pokoju, przechodzę przez wąski korytarz po schodach prowadzący na dół, do piwnicznych drzwi. Zdejmuję łańcuch, otwieram kłódkę i wyciągam metalowy klin z drzwi. Mahoniowe drzwi otwierają się, a obrzydliwy smród zaczyna wypełniać korytarz.
Włączam latarkę nakierowując ją na dół, w ciemność. Na dole schodów widzę dwa czerwone ślepia, które gapią się na mnie bezustannie. Olbrzymich rozmiarów zęby migoczą w świetle trzymanej w mojej dłoni latarni. Cichy skowyt dobiega z ciemności, przechodzą mnie ciarki. Podrzucam fragment jagnięciny na dolną część schodów. Ów fragment nie uderza w podłogę. Odgłosy żucia wydają echo, a potem następuje chrupnięcie, kość jak się domyślam.
Ku mojemu zdziwieniu, znów słyszę skowyczenie. Nakierowuję latarkę na miejsce z którego dobiega i widzę to, przycupnięte na ziemi, drapiące swoje żylaste włosy. Patrzy na mnie gniewnie, dysząc niczym ranny byk.
Nagle, rzuca się do przodu, po schodach. Trzaskam drzwiami. Szybko! Klin, kłódka, łańcuch, tak samo jak wcześniej. To uderza w drzwi brutalnie, ale drzwi wytrzymują. Słyszę jak drapie drzwi, skomląc. Cofam się do ściany korytarza, zsuwam się po niej. Moje serce bije jak szalone.
-Było blisko...
Czuję jak mój oddech się stabilizuje. Czuję ulgę. Ale to uczucie spokoju zawsze zmienia się w poczucie winy.
Powinienem kochać swoją córkę.

Użytkownik CierpnacaSkora edytował ten post 22.09.2013 - 21:03

  • 9

#1373

andkar94.
  • Postów: 105
  • Tematów: 4
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Muzyka idealna

Muzyka towarzyszy ludziom już od początku. Ludzie zawsze pragnęli słuchać muzykę, tworzyć ją na coraz to innych instrumentach. Każdy chciał stworzyć muzykę, którą wszyscy chcieliby słuchać. Chcieliby słuchać bez końca.
Kiedy pojawiły się syntezatory, pojawiło się mnóstwo różnych brzmień. Dzięki komputerom można wykreować muzykę jaką się chce.

Pewna firma muzyczna postanowiła stworzyć płytę składającą się z 10 utworów. Płyta miała nazywać się Heaven Music. I to się udało. Muzycy tworzyli krótkie sekwencje, przepuszczali je przez dziesiątki filtrów, dodawali mnóstwo efektów, przeplatali między dźwiękami sygnały o odpowiednio dobranej częstotliwości. Całość powodowała dziwne zjawisko.

Dzięki wszystkim tym efektom muzyka stawała się tak niezwykła i piękna, że słuchający uzależniał się od niej. Dosłownie. Kiedy jeden z muzyków stworzył hit nr 1 na tą płytę i przesłuchał całość, zwariował. Siedział w studiu całą noc i non stop słuchał stworzonego przez siebie utworu. Kiedy koledzy przyszli nad ranem zobaczyli wykończonego kolegę na krześle który słuchał zapętlonego utworu. Kiedy próbowali go oderwać lub wyłączyć muzykę stawał się agresywny. Wezwano lekarza psychiatrę, który od razu zdecydował o leczeniu na oddziale zamkniętym. Nikt potem już nie próbował przesłuchiwać utworu, ale zapisano go na płytę na pierwszym miejscu. Płyta ukryta była w zapomnianych kartotekach firmy.
Później postanowiono odkurzyć płytę z archiwów i przetestować jej wpływ na ludzi.
Sprawą zainteresowało się więzienie. Dowództwo więzienia postanowiło przetestować ją na więźniach. Puszczano utwory po kolei od 10 wzwyż. 10 utwór o tytule „Raaak” po prostu podobał się więźniom, jakoś specjalnie nie wpływał na ich zachowanie. Kolejny utwór – „Wrong” bardzo się wszystkim podobał, powodował natychmiastowe poprawienie się humoru. Po przesłuchaniu następnej piosenki „Bad Choice” nastąpiła 3 godzinna przerwa.
Więźniowie cały ten czas rozmawiali o tej piosence i próbowali ją śpiewać.

Zostało siedem piosenek. Czas badań przedłużał się, ponieważ każda kolejna, bliżej pierwszej coraz bardziej uzależniała. Mam na myśli uzależnienie psychiczne i fizyczne.
Oto co napisano w raporcie:


06.01.1998
Więźniowie wykazywali uzależnienie zarówno psychiczne i fizyczne. Nie pozwalali odciągnąć się od muzyki. Kiedy przerywano odtwarzanie utworów zmieniali nastawienie, stawali się wrogo nastawieni i atakowali wszystkich wokół krzycząc z całych sił o ponowne włączenie. Kiedy to następowało ponownie uspokajali się i słuchali. Kiedy jednak muzyka dalej nie była włączana zaczęli się dusić, krwawić, wbijać sobie palce w oczy, w uszy, rozdzierać skórę na twarzy, szyi i całym ciele bardzo głośno wyjąc. W końcu umierali, niektórzy od mocnego uderzania głową w podłogę lub ścianę.
Utwory uzależniały zależnie od miejsca na liście. Utwory 7, 6, 5 i 4 dawały takie same skutki abstynencji, ale one utrzymywały się od kilku godzin do 2-3 dni. Utwór 3 uzależniał na 3 miesiące, drugi na 10 lat, a pierwszy na nieznany okres czasu.


Więźniowie twierdzili tak:

Więzień nr 1 (testowano: 10,9,8,7,6,5)
Kiedy słuchałem utworów byłem wniebowzięty. One nadawały sens mojemu życiu, nic innego nie chciałem robić tylko słuchać, nawet jeść się nie chciało, nic. Kiedy wyłączono mi 8 utwór, cały czas miałem go w głowie, myślałem o nim. Nic innego się nie liczyło

Więzień nr 2 (testowano te same utwory co w przypadku pierwszego + 4 i 3.
To było coś niesamowitego, ta niebiańska muzyka. Od muzyki 3 byłem uzależniony ponad 3 miesiące, nie pamiętam dokładnie. Pożywienie podawano mi dożylnie. Pamiętam sny, grała w nich ta muzyka i śniły mi się cudowne rzeczy...


Więźniowie, którzy słuchali 10 lat, nie potrafili mówić, ani normalnie żyć. Ostatecznie podano im Pavulon.


Nawet do teraz niektórzy nadal słuchają muzyki w podziemiach więzienia.
Twórca hitu nr 1 zanim został umieszczony w izolatce zabił 14 pielęgniarzy przegryzając im szyje. W izolatce nie było lepiej, próbował przegryźć ścianę na wylot by wyjść ze szpitala i posłuchać utworu, który udało mu się stworzyć. Zmarł w konwulsjach... po drodze.

Płytę przejęło FBI jako środek niebezpieczny dla życia i zdrowia, zniszczono wszystkie komputery firmy oraz zlikwidowano samą firmę.

Ale, jest jedno ale. Jeden z ludzi skopiował jeden z utworów wcześniej na pendriv’a.
Wrzucił go do sieci niszcząc natychmiast pendrive. Nie miał pojęcia jaki utwór posiada ponieważ jest on bez nazwy. Policja już go szuka. Ale wszyscy wiedzą, że jest pod tym linkiem…

klik

Użytkownik Black_ket edytował ten post 23.09.2013 - 21:30

  • 8

#1374

sookie.
  • Postów: 1
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Tekst usunięty w związku z nadmiarem wyrażeń wulgarnych.

Dołączona grafika

Ponownie zachęcam Cię do przeczytania Regulaminu, który zaakceptowałaś oraz FAQ. Nie możesz ingerować w przypis Moderatora, a Ty go usunęłaś.

HPL

Użytkownik Kronikarz Przedwiecznych edytował ten post 25.09.2013 - 10:34

  • -3

#1375

CierpnacaSkora.
  • Postów: 35
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Jezus z Narnii

Autor: Scheller
Tłumaczenie: CierpnacaSkora AKA RivetTheEmperor

Odkąd rozwiodłem się z żoną, Melanie żyła w dwóch światach. Podczas tygodni ze mną żyła w zoo, muzeach i książkach, a w tygodniach ze swoją matką żyła na zajęciach biblijnych, religijnych filmach i w kościołach.
Musiała czuć się zdezorientowana, gdy ciągle przeskakiwała pomiędzy czytaniem książek, a wierzeniem w książki i z powrotem. Może to dlatego nie udało się nam jej ustrzec.
To było gdzieś w lecie. Melanie właśnie skończyła dziesiąte urodziny. Pierwszy tydzień swoich wakacji spędziła na obozie biblijnym. Gdy jej matka przywiozła ją do mojego mieszkania, przywiozła też dużą torbę książek.
Wciąż pamiętam to jak Hailey przechyliła głowę i powiedziała:
-Zawsze chcesz, żeby czytała. Teraz ma dobre książki. Czego więcej chcesz?
Później zobaczyłem tytuły.
"Mój przyjaciel Jezus"
"Jezus dla dzieci"
"Historie Biblijne dla dzieci"
Melanie opowiedziała mi o swoim pobycie na obozie podczas obiadu.
-Oglądaliśmy filmy - powiedziała - Wiedziałeś, że aborcja jest zła?
Prawie zakrztusiłem się jedzeniem.
-Aborcja jest zła, bo to Bóg daje dzieci, więc nie można ich krzywdzić!
Melanie uśmiechnęła się dumnie.
Jedynym słowem jakie zdołałem wykrztusić jako odpowiedź było "Och".
Po obiedzie poszliśmy prosto do księgarni. Melanie wbiegła do niej przede mną. Miała książkę w dłoni zanim zdążyłem wejść przez drzwi. Pokazała mi ją.
"Lew, czarownica i stara szafa"
-Podoba ci się? - zapytałem.
-Na okładce jest lew!
Melanie wskoczyła na kanapę, gdy tylko wróciliśmy do domu, usiadła po turecku i zaczęła czytać z wielkim uśmiechem. Wielki uśmiech szybko zmienił się w uśmiech o wyszczerzonych zębach, a potem w poważną minę, którą robiła zawsze, gdy zapominała o świecie wokół niej.
Przeczytanie dwustu stron nie zajęło jej nawet całego dnia. Kupiliśmy resztę książek z serii.
Przez resztę lata Melanie nie przestawała mówić o Narnii, ale już w jesieni jej umysł został wypełniony nowymi światami.
Zaraz po Nowym Roku Melanie zaczęła mówić o Jezusie.
-Wiesz - powiedziała - Jezus nie lubi mojego łóżka.
-Twojego łóżka?
-Mamusia mówi, że nie mogę mieć nowego.
-Jest dla ciebie za małe?
-Nie.
-Zatem wydaje mi się, że mamusia ma rację.
-Ale Jezus go nie lubi.
-Dlaczego go nie lubi?
-Mówi, że poręcz jest za wysoko.
-Poręcz?
-Nie może mnie zobaczyć.
-Och, jestem pewien, że mamusia mówiła ci, że Jezus widzi cię przez cały czas.
-Nie. Nie mogę powiedzieć mamusi o Jezusie.
-Nie możesz powiedzieć mamusi o Jezusie?
-Powiedział, że nie mogę.
-Kto tak powiedział?
-Jezus.
-Rozmawiałaś z Jezusem?
-Nie, nie Jezusem mamusi. Jezusem z Narnii.
-Jezusem z Narnii?
-No wiesz, - powiedziała Melanie - wygląda jak Jezus, ale jest z Narnii.
-I gdzie z nim rozmawiałaś?
-On żyje w mojej szafie.
Za każdym razem, gdy Melanie przychodziła, mówiła mi więcej o Jezusie. O jego białych włosach. O jego długiej brodzie. O tym, że lubi z nią grać w gry planszowe i mówi jak układać puzzle.
I zawsze prosiła, żeby nie mówić jej mamie.
-On mówi, że nie mogę jej powiedzieć, bo mama będzie zła.
Po trzecim tygodniu słuchania o Jezusie z Narnii powiedziałem o tym jej matce. Ona tylko się zaśmiała.
-Widzisz co zrobił z nią ten twój cały nonsens?
Nie wiedziałem co myśleć, gdy Melanie mówiła mi o Jezusie. Byłem otumanione, ale zarazem zaniepokojony. Nigdy nie miała innych wymyślonych przyjaciół, a ten był naprawdę dziwny.
Szczególnie dziwne było to, że według Melanie, Jezus zawsze był blisko szafy.
Hailey nie brała Jezusa na poważnie, zatem uznałem, że ja też nie powinienem. Wydawało mi się dziwne, że wymyślony przyjaciel nigdy nie pojawił się w moim domu - tylko wtedy, gdy Melanie była ze swoją matką. Z drugiej strony, w mieszkaniu swojej matki słucha pewnie o innym Jezusie przez cały dzień. Pomyślałem, że jest to jej metoda na radzenie sobie z tym.
Pewnego razu Hailey usłyszała jak Melanie z kimś rozmawia. Kiedy otworzyła drzwi zobaczyła ją siedzącą samą na podłodze, układającą puzzle. Szafa była zamknięta.
Melanie zdenerwowała się, gdy Hailey chciała otworzyć szafę. Melanie próbowała zablokować drzwi. Jednakże, gdy Hailey ją odsunęła i otworzyła drzwi, w szafie nie było nic niezwykłego.
Przyzwyczaiłem się do słuchania o Jezusie z Narnii. Melanie lubiła go, bo bawił się z nią każdego wieczora. Jezus był przyjacielem z którym spędzała wolny czas.
Pamiętam przejażdżkę samochodem. Właśnie wjeżdżaliśmy do miasta, gdy Melanie odwróciła się do mnie.
-Czy mogę zobaczyć Narnię?
-Nie jestem pewien, kochanie.
-Jezus chce mi ją pokazać.
-Och.
-Mogę?
-Nie wiem, zapytaj swoją mamusię.
Melanie zapytała. Hailey powiedziała, że nie. Melanie pytała do momentu w którym Hailey powiedziała, że tak.
Tej samej nocy dostałem telefon. To był telefon Hailey.
-Tatusiu?
Melanie brzmiała, jakby płakała.
Zapytałem ją co się stało.
-Jezus nie przyszedł, - powiedziała - obiecał, że przyjdzie.
-Wszystko w porządku, - rzekłem - Jezus przyjdzie. Nie martw się o niego.
-Jesteś pewien?
-Oczywiście.
Jezus nigdy nie powrócił.
Hailey poczuła smród dokładnie cztery dni później, w czwartek. Poszukała jego źródła, nie znalazła i poddała się.
Dopiero tydzień później, gdy smród stał się nie do zniesienia, poszukała skrupulatnie.
Szybko zauważyła, że fetor dochodził z pokoju Melanie. Jego źródło nie kryło się pod łóżkiem czy półkami. Smród dobywał się z szafy.
Opróżniła całą szafę. Wytarła ją całą. Dopiero wtedy, gdy wycierała czarną ścianę mokrą tkaniną, zauważyła, że ściana się poruszyła.
Nacisnęła na nią. Zobaczyła dziurę w ścianie. Zobaczyła pokój za nią.
Chude zwłoki mężczyzny siedziały zaraz za dziurą.
Policjanci powiedzieli, że to był atak serca "spowodowany dużą dawką stresu lub lub podekscytowania."
Powiedzieli, że prawdopodobnie umarł tamtej niedzieli, tego dnia w którym przywiozłem Melanie do domu.
W jego samochodzie znaleźli sznur.
W bagażniku były dwie walizki.
Jedna z jego ubraniami.
Jedna z ubraniami Melanie.
  • 5

#1376

Drops.
  • Postów: 6
  • Tematów: 0
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Policzcie osoby
Autor: lifestrikes
Oryginał
Tłumaczenie: Drops


W 1979 mój tata miał 16 lat. Dorastał w południowym Arkansas, niedaleko Spavinaw Creek, w głębi wsi. Znał te obszary jak własną kieszeń, ale mimo to moja babcia wahała się, kiedy spytał, czy może w weekend biwakować nad rzeką z przyjaciółmi z innych farm w rejonie.

Po długich rozważaniach, moja babcia w końcu się zgodziła. Tego weekendu on i jego przyjaciele spakowali się i udali nad rzekę. Grupa składała się z dziewięciu nastoletnich chłopców, w wieku od trzynastu do siedemnastu lat.

Kiedy dotarli na miejsce, spędzili dzień na łowieniu ryb i grach. Zaczęło się ściemniać, więc rozpalili ognisko. Słońce zaszło i zrobiło się tak ciemno, że mój ojciec nie był już w stanie dostrzec twarzy osób wokół niego.

Rozejrzał się wokół ogniska i próbował zidentyfikować swoich przyjaciół. Ledwie cokolwiek widział. Domyślił się, kim była większość z nich, jednak zdezorientowała go liczba osób naokoło ogniska. Zaczął liczyć w myślach, „1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10…” Zaczął liczyć jeszcze raz, i znowu, próbując rozstrzygnąć, czy przez przypadek nie uwzględnił kogoś w obliczeniach dwa razy.

Po policzeniu jeszcze kilka razy, zaczął panikować.

„Kim jest dodatkowa osoba siedząca z nami przy ognisku?”, pomyślał.

Nie wiedział, co powiedzieć przyjaciołom. Bał się, że ktokolwiek lub cokolwiek było tam z nimi, zareaguje, jeśli grupa dowie się o nim i skrzywdzi ich.

„Policzcie osoby,” powiedział wreszcie do przyjaciół.

Wszyscy zaczęli mamrotać „Co?” „O czym ty mówisz”, zdezorientowani tym, że zakłócił konwersację, by wypowiedzieć to losowe zdanie.

„Policzcie osoby!” powtórzył głośno.

Siedzieli tam w ciszy przez kilka sekund; zrozumieli, co miał na myśli. Wszyscy zerwali się i odbiegli od ogniska.

Po około piętnastu minutach, wrócili tam z powrotem. Wszyscy byli bezpieczni.

Żadne z nich nigdy nie dowiedziało się, co lub kto siedział przy ognisku wraz z nimi. Jednak do dziś, kiedy wraz z rodziną i przyjaciółmi taty z dzieciństwa, jedziemy na biwak, widzę, jak wszyscy rozglądają się wokół ogniska, licząc osoby.
  • 20

#1377

CierpnacaSkora.
  • Postów: 35
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

Minimalista

Autor: Urban_teller
Tłumaczenie: CierpnacaSkora AKA RivetTheEmperor

Jego imię to Sven. Ma 27 lat, blond włosy i kiedyś miał dobrze zbudowane ciało.
Mieszkaliśmy razem przez trzy lata, on i ja. Noce spędzaliśmy przy piwie, orzeszkach i dobrej rozmowie, a za dnia prawie się nie widywaliśmy z powodu mojego napiętego harmonogramu zajęć. On jest architektem, czy też raczej był, nie jestem pewien.
W marcu udało mu się spełnić swoje marzenie. Pojechał do Japonii na trzy tygodnie. Przez ten czas jego ściana na fb była wypełniona zdjęciami świątyń, ulic i ludzi. Ale najwięcej było zdjęć domów, małych i dużych, a w końcu domów i mieszkań od wewnątrz. Pod jednym ze zdjęć, do dzisiejszego dnia widnieje zdanie, które jak mi się wydaje, rozpoczęło jego obsesję:
"Tutejsi ludzie są bardzo mili. Powiedz im, że jesteś architektem i poproś grzecznie, a każdy obcy człowiek pokaże ci swój dom - pamiętaj tylko o zdjęciu butów!"
W swoich postach oraz dwóch krótkich rozmowach telefonicznych, które odbyliśmy podczas jego pobytu w Japonii zauważyłem, że wydawał się on mieć nową pasję - minimalizm. Uprość i oczyść swoje życie, a uprościsz i oczyścisz swój umysł.
-Wiesz - powiedział - Oni mają tam mieszkania, które nie są większe niż nawet pokoje studenckie, ale mają w nich wszystko! Prysznic, kuchnię, wszystko w tylko jednym pokoju, nawet tego się nie zauważa!
Pierwszą rzeczą jaką Sven zrobił po swoim powrocie było spakowanie większości swojego życia - swoich ubrań, konsol do gier i swojego telewizora, a potem też starych prezentów oraz przypadkowych pamiątek - do pudełek. Postawił pudełka na chodniku i znikły one w przeciągu godziny. W przeciągu tygodnia coraz więcej i więcej pudełek opuszczało jego pokój. Stare kartki urodzinowe, zdjęcia, trofea, a nawet jego odziedziczony po dziadku zegarek. Niedługo potem wszystko było na chodniku. Niedługo potem wszystko znikło.
Pokój z prawie całkowicie pustą półką, prawie całkowicie pustą szafą, biurkiem i krzesłem.
-Czyż nie jest to piękne? - zapytał.
Musiałem się zgodzić. Tak bardzo proste, tak bardzo czyste, tak bardzo relaksujące.
Żadnego bałaganu. Żadnych wspomnień.
Żadnych zmartwień.
Choć trochę motywacji Svena przeskoczyło też na mnie, to mój pokój pozostał w nieładzie.
-Naprawdę powinieneś odgracić swój pokój - powiedział - Nigdy nie czułem się szczęśliwszy.
Sven żył prościej od tamtego dnia.
-Jest o wiele bardziej relaksująco.
Uśmiechał się, gdy to mówił.
Prostsze jedzenie.
-Czuję się taki lekki.
Prostsze ubrania.
-Nie muszę już wybierać. Trzy zapętlone komplety ubrań. Wszytko inne to nadmiar!"
Bez biurka.
-Zresztą i tak szkodzi twoim plecom.
Bez półki.
-Tylko zbiera kurz.
Bez prześcieradła.
-Twoje ciało uczy się radzić sobie z zimnem.
Bez materaca.
-Miękkie rzeczy źle działają na kręgosłup.
Bez łóżka.
-Tak jest o wiele łatwiej.
-Och- powiedziałem - ale gdzie śpisz?
-Podłoga mi wystarcza.
Znów uśmiechnął się w ten sposób. Rozluźniony, opanowany, spokojny, niemożliwie szczęśliwy.
-I co robisz, gdy robi się zimno?
Uśmiechnął się szeroko.
-Nie ma problemu. Wciąż mam szafę.
Wprowadził się do szafy na początku kwietnia. Od tamtej pory nie widywałem go nigdzie indziej.
Nie przesadzam, gdy to mówię.
Nie widywałem go w kuchni.
Nie widywałem go w łazience.
Podczas dnia otwiera drzwi do szafy. Nocą je zamyka.
-Naprawdę powinieneś do mnie dołączyć. - rzekł - Jest tu mnóstwo miejsca.
-Nie wydaje mi się.
-Och - powiedział Sven - Po prostu jesteś zbyt przywiązany do rzeczy.
Pożegnałem się ze Svenem, którego znałem dwunastego kwietnia, dnia w którym ogolił głowę. Tamtego dnia był już chudy, o wiele zbyt chudy, żeby być zdrowy.
Czasem przynosiłem mu jedzenie.
-Nie. - mówił - Nie jestem głodny.
Nigdy nie był głodny, dało się to dostrzec patrząc na to jak siedział bokiem w swojej szafie, a jego ciału kształtu nadawały jedynie jego żebra i kości, które wydawały się niemal przenikać skórę.
Ale on zawsze się uśmiechał.
-Naprawdę potrzebujesz pomocy - powiedziałem.
A on uśmiechnął się wyszczerzając zęby, których dziąsła powoli obumierały.
-Nie martw się o mnie. Tutaj czuję się o wiele lepiej, o wiele lepiej niż wcześniej.
-Ziom, to nie jest zdrowe.
-O wiele bardziej zdrowe, niż to jak ty żyjesz - powiedział - Naprawdę powinieneś do mnie tu dołączyć. Jest tu wystarczająco miejsca dla nas dwóch!
-Tu nie ma miejsca - rzekłem.
Naprawdę nie powinienem był tego mówić.
Sven zamontował deskę w szafie, tuż nad swoją głową.
-Możesz być na górnej półce.
Myślałem, że to był żart.
Każdego dnia wydawało mi się, że górna półka rosła, a jego miejsce się kurczyło. Ale mieścił się tam.
Zawsze tam siedział, cicho, czasem z pożyczoną ode mnie książką, a czasem tylko ze swoim umysłem.
Był wtedy wrzesień.
-Naprawdę - powiedział - Możesz mieć górną półkę. Na pewno się zmieścisz.
-Nie jestem tego taki pewien.
-Och - odparł - Zrobię trochę więcej miejsca. Jutro na pewno się zmieścisz.
Następnego dnia, jako żart, usiadłem na jego górnej półce.
On zamknął drzwi.
Słyszałem tylko swoje bicie serca i jego oddech.
-Czyż nie jest spokojnie? - zapytał Sven.
-Trochę za ciasno jak dla mnie. - zasugerowałem - I coś tu śmierdzi.
Wtedy powiedziałbym, że śmierdziało jak paznokcie.
-To odejdzie - oznajmił.
Następnego dnia górna półka była jeszcze większa. Wysokość jego miejsca była tak mała jak wysokość pięciu lub sześciu książek ułożonych na stosie.
Zapach się pogorszył.
Zgnilizna.
-Nie martw się - oświadczył - polepszy się.
-Sven - powiedziałem - Myślę, że umierasz.
A on się zaśmiał.
-Za bardzo lgniesz do swojego ciała. - rzekł.
-Nie. Naprawdę, musisz iść do szpitala.
-Nie jestem szalony! Nie zaczynaj znów tej rozmowy!
-Daj mi numer swoich rodziców.
-Nie.
Po raz pierwszy wyglądał na złego.
-Proszę, chce ci tylko pomóc.
-Nie! Jestem całkowicie w porządku.
-Czuję zapach twojego gnijącego ciała.
Zaśmiał się.
-Nie martw się, to tylko proces leczenia.
-Leczenia?
-Rany.
-Jakie rany?
-Nic poważnego - odpowiedział - Nic poważnego, naprawdę!
-Pokaż mi.
-Nie!
-Pokaż mi!
Chwyciłem go za prawą dłoń.
Była koścista, mała i zimna.
-Przestań!
Ale ja pociągnąłem.
Był lżejszy niż mój plecak.
Jego paznokcie wbiły się w moje ramię.
-Przestań! - krzyknął.
Całe jego ciało wyśliznęło się z jego półki.
Oprócz lewego ramienia.
I jego nóg.
Pościłem.
-Odczep się! - krzyknął.
Jednym ruchem znów znalazł się na swojej półce.
-Jesteś szalony - powiedziałem.
-Nie. To ty jesteś. Nie potrzebujesz tych wszystkich rzeczy, żeby być szczęśliwy!
Odszedłem tyłem do drzwi.
-Co zrobiłeś ze swoimi nogami?!
-Nie potrzebowałem ich. Odciąłem je dwa tygodnie temu.
-Mój Boże...Ty umrzesz...
Jego oczy znów wyglądały łagodnie. Uśmiechnął się.
-Uprość. Wtedy przestaniesz martwić się o takie rzeczy.
Powinienem był zadzwonić po karetkę, albo na policję, albo po prostu do kogoś - kogokolwiek. Ale nie zrobiłem tego, bo za każdym razem, gdy próbuję to zrobić, patrzę na niego, a on się uśmiecha.
On jest szczęśliwy, szczęśliwszy niż ktokolwiek inny kogo widziałem.
Minęły już cztery dni. Sven wciąż tu jest, szczęśliwy. Czasem słyszę jak nuci albo śpiewa. Czasem po prostu siedzi tam cicho i się uśmiecha.
Powinienem być zszokowany, obrzydzony, przerażony.
Zamiast tego czuję się błogo i spokojnie, gdy patrzę na niego.
Gdy czuję się zestresowany lub zmartwiony to patrzę na niego, a jego uśmiech mnie uspokaja.
Zacząłem sprzątać swój pokój, nawet o tym nie myśląc. Sven ma rację w pewnych sprawach, to oczywiste. Sprzątanie uspokaja mnie. Zostawiłem dwa pierwsze pudełka na ulicy.
Nocą, chwilę zanim zasnę, zastanawiam się jakby to było, być tam z nim, w jego szafie.
I gdy zamykam oczy, ciemność wypełnia zostaje wypełniona wspomnieniem. Nie słyszę nic oprócz bicia swojego serca i jego oddechu, a pamiętam jedynie to jaki szczęśliwy byłem tam, w środku.
  • 4

#1378

MysterLolek.
  • Postów: 22
  • Tematów: 2
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Siemanko tu MysterLolek a to moja czwarta historia ;) Tak jak pod poprzednią creepypast'ą tak i tu przepraszam że tak rzadko coś wrzucam, ale staram się przedstawiać moje jak najciekawsze pomysły :) Życzę miłego czytania!


Woźny cz. I

Mam 62 lata. Pracuję w jednej z polskich szkół jako woźny i piszę tu aby... przedstawić wam historię, która przydarzyła mi się w ostatnim czasie. Należę to tego typu osób które nie wierzą w duchy czy inne głupoty, ale ostatnie... wydarzenia skłaniają mnie ku przemyśleniu tego wszystkiego. Wcześniej pracowałem w jednej z firm zajmującej się montowaniem foteli, kanap i takich dupereli. Jednym słowem: nic ciekawego. Jednak firma zbankrutowała a ja zostałem z ręką w nocniku... Tak więc chwyciłem pierwszą lepszą prace z brzegu, którą był właśnie woźny w tej szkole. O dziwo okazała się świetnie płatna! Potem dowiedziałem się dlaczego...


Zacząłem 17 stycznia. Wiecie jak jest w styczniu: krótkie dni, długie noce. W szkole były jeszcze dwie woźne oprócz mnie. Opowiedziały mi czemu ta praca jest tak dobrze płatna. Podobno... sprzątacze popełniali samobójstwa po kilku miesiącach pracy. Ja jestem... może nie tyle odważny co właśnie jak wcześniej wspomniałem nie wierzę a raczej nie wierzyłem duchy czy demony. Woźne o, których wspomniałem to Pani Basia i Pani Bogusława. Wspominam o nich, ponieważ nie raz będę tu o nich opowiadał. Pani Basia pracowała od 7.00 do 11.00 a Pani Bogusława od 11.10 do 16.00, mi oczywiście pozostał wieczór, od 16.10 do 21.00

Przez pierwszy tydzień nie działo się nic nadzwyczajnego. Tam przejechałem mopem, wyczyściłem WC, które wydało mi się chyba najstraszniejszą rzeczą, odkurzałem sale w których uczniowie się uczyli. Przez ten czas nie zauważyłem nic podejrzanego. Zaczęło się od środy drugiego tygodnia mojej pracy.

Wyszedłem z domu o 15.35. Nie mam daleko do tej szkoły, więc chodzę tam na pieszo. Gdy dotarłem na miejsce, zastałem Panią Bogumiłę siedzącą na ławce w holu szkoły. Jadła kanapkę i popijała herbatą z termosu.
-Dzień dobry- powiedziałem podchodząc do niej.
-Dzień dobry Panie Henryku- powiedziała odgryzając kolejny kęs kanapki.
Zauważyłem że coś jest nie tak. Zazwyczaj pani Bogumiła była pełną życia, uśmiechniętą osobą. Dziś siedziała z opuszczoną głową męcząc się ze zjedzeniem kanapki.
-Czy coś się stało?- spytałem.
-Nie wszystko w porządku- powiedziała nie patrząc mi nawet w oczy. Wiedziałem że coś jest nie tak, ale nie chciałem drążyć tematu więc po prostu poszedłem do mojego pokoiku i przebrałem się.

Gdy Pani Bogumiła wyszła ja wziąłem się do roboty. Pozamiatałem i umyłem parter po czym wszedłem na pierwsze piętro i tam zacząłem sprzątać. Właśnie miałem wypastować podłogę, ale coś szczególnie zwróciło moją uwagę. Na parapecie leżało... ludzkie serce. Galaretowata, czerwona masa. Na początku zszokowało mnie to, ale potem pomyślałem że to najzwyklejszy żart, lub ,,chrzest bojowy” nowego woźnego. Wziąłem więc w rękę ,,galaretkę” i wyrzuciłem do kosza. Nie miałem tego za złe dzieciakom. Młodość musi się wyszaleć. Gdybym jednak wiedział co to naprawdę było nie wziął bym tego do ręki, tylko wezwał policje. Mimo iż byłem pewny że to żart dzieciaków poczułem się... dziwnie. Zamyśliłem się trochę, ale przerażający szept zza mych pleców zupełnie mnie z tego zamyślenia przebudził. Sparaliżował mnie strach. Pierwszy raz w życiu od 13 roku życia się... bałem. Jednak resztki mego rozsądku cały czas ,,pracowały”. Zauważyłem że szczotka z długim kijem stoi oparta o ścianę a ponieważ szept wydawał się co raz bliżej musiałem się pospieszyć. Rzuciłem się na ów przedmiot i z całą prędkością na jaką było mnie stać odwróciłem się z ,,bronią” w rękach jednak, moje przerażenie i ulga o mało mnie nie powaliły. Za mną nie było... nic. Korytarz, kilka drzwi do klas i zegar na ścianie. Brak żywej duszy, oprócz mnie oczywiście.

Ległem na pobliską ławkę i zacząłem ,,oddychać” jak by tlen, którym właśnie oddycham miał być ostatnim w moim życiu. Zasłoniłem dłoń rękoma i dalej sapałem jak dziki zwierz. Przez kilka minut nie mogłem dojść do siebie. Gdy powoli się uspokoiłem usłyszałem pęknięcie szyby w sąsiedniej sali. Znowu moje serce podeszło mi do gardła. Powoli wstałem na chwiejnych nogach i skierowałem się w stronę owej klasy. Powoli otworzyłem drzwi nie mając przy sobie nawet tej szczotki, więc byłem bezbronny. Gdy do niej wszedłem znowu niczego nie zauważyłem, wszystko było na swoim miejscu ŻADNA szyba, okno, szklanka, nic a nic nie było rozbite. A przecież słyszałem to! Co się dzieje? W mojej głowie roiły się setki teorii. Od tych paranormalnych, do naukowych wyjaśnień tego co zaszło przed kilkoma chwilami.

Znów coś przykuło moją uwagę tym razem nieco coś bardziej normalnego. Zwykła kartka złożona kilka razy. Leżała na jednym z uczniowskich ławek. Powoli do niej podszedłem i już miałem wyrzucić gdy, coś mnie tknęło by ją rozłożyć i zobaczyć co jest na niej. Moje zdziwienie i przerażenie nie miało w tej chwili granic. Na kartce był napis z...krwi. Po rosyjsku.

CIĄG DALSZY NASTĄPI


Jeśli chcesz ciągu dalszego to daj łapkę w górę a na pewno będę kontynuował moje wypociny :)

PS Wybaczcie za wszystkie błędy ortograficzne i interpunkcyjne ;)

Użytkownik MysterLolek edytował ten post 06.10.2013 - 09:40

  • -6

#1379

Frostx.
  • Postów: 3
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Jaskinia smoka

Super jest wrócić choć na chwilę do myśli, w których jest się dzieckiem, prawda? Kto jest starszy po szkole i w dodatku ma prace, wie jakie miłe jest to uczucie. Zrozumiałby bardziej to o czym za chwilę tu napiszę. Potem chyba pozostaje mi już tylko popełnić samobójstwo. Dobrze, że nie mam żadnej rodziny albo choćby osoby mi bliskiej. Dlaczego? Jakoś tak wyszło, wiecie, niby najpierw umierają dziadkowie potem rodzice, a na końcu okazuje się, że nie masz nawet kontaktu do jakiegoś wujka lub cioci. Co do dziewczyn, miałem dwie i z żadną mi się nie ułożyło. Byłem więc samotnikiem, który pracuje w sklepie spożywczym codziennie od ósmej do piętnastej, a następnie wraca do domu i siedzi całymi godzinami przed komputerem.
Mój kolega był zupełnym przeciwieństwem mnie. Miał dwójkę dzieci i wciąż po dwóch latach kochającą go rodzinę. Jemu - mogłoby mi się wydawać przed tym wszystkim, co nam się przydarzyło - powodziło się nad wyraz szczęśliwie. Mimo to bardzo się z nim lubiłem.
Poznaliśmy się już dość dawno w pierwszej klasie liceum. Tak dobrze się wtedy razem bawiliśmy. Jeśli wiecie, co mam na myśli, kiedy napiszę tutaj, że chodzi mi głównie o imprezy domowe i inne takiego typu rzeczy. To był raj, raj młodości, z której potem niestety wyrośliśmy.
Kiedy nie musieliśmy kryć się już za kioskami i prosić sprzedawców o paczkę papierosów albo wysyłać jakiegoś bezdomnego po piwo szybko zajęliśmy się właśnie swoimi sprawami. Sprawami dorosłych. Dlatego też zdziwiłem się, kiedy zadzwonił do mnie w pewien czwartkowy już wieczór, radosny i pełen jak zawsze tryskającej z niego pozytywnej energii.
- Siemasz stary! - rzucił do słuchawki.
- Siemasz! - odpowiedziałem, ucieszony jego telefonem.
- Słuchaj, dzwonię do ciebie z pewną propozycją - powiedział nadal takim samym tonem, a ja trochę bardziej zaciekawiony zacząłem mu się przysłuchwiać. - Wiesz, że w tym tygodniu Amy z dzieciakami pakowała się i wyjeżdża na weekend do mamy, a najpewniej wróci dopiero w poniedziałek późnym wieczorem? - spytał, kontynuując swoją wypowiedź.
Przytaknąłem.
- Wiesz, tak sobie myślałem, czy nie zechciałbyś się ze mną gdzieś wybrać - powiedział, a ja zainteresowałem się jeszcze bardziej i szybko spytałem go o co dokładnie chodzi. - Szperałem sobie niedawno w internecie - zaczął - i natknąłem się na pewną legendę. Dokładniej pochodzi ona z miasteczka Prighteen, taka tam niby wieś, wyjęta rodem z westernów, która już dawno powinna zostać zburzona. Dokładniej jednak natknąłem się tam na coś, co jest poza, ale dość blisko właśnie tego miasteczka. To tak zwana “Jaskinia smoka” albo smocza jaskinia, nieważne, nazywaj ją sobie jak chcesz. - Słuchając go poczułem, jak mimowolnie jakiś mały dreszczyk przebiega mi po plecach. Byłem lekko podniecony. Słuchałem go dalej. - Niektórzy mówią, że to się wydarzyło bardzo dawno temu, w czasach gdy żyły jeszcze pieprzone dinozaury. Zagnieździł się tam smok. Powiem ci więcej, podobno w tamtej właśnie jaskini jest jego skarb, ale wszyscy z miasta boją się tam wchodzić.
- Dlaczego? - spytałem, zdziwiony tym faktem.
- To też miało miejsce dawno temu. Była sobie tam kiedyś jakaś wycieczka, harcerze lub być może jacyś koloniści, nieważne. W każdym razie była to grupa złożona z trzech opiekunów i dwudziestu paru góra trzydziestu uczniów. To był jeden z ich punktów do zwiedzenia, taka niby atrakcja czy coś.
- I co się stało? - słuchając go musiałem usiąść. Czułem, że to będzie dość długa rozmowa.
- Właśnie nic. Podobno weszli tam i już nigdy z niej nie wyszli.
- Jak to - spytałem, znów zdziwiony kolejnym faktem - a policja czy coś w tym stylu? Nie szukali ich?
- Właśnie o to chodzi. Zdesperowane rodziny wezwały na ich miejsce policję, ale ci byli w jamie i nie znaleźli zupełnie żadnych śladów. Co lepsze, oni wyszli stamtąd bez szwanku.
- Czy to jest potwierdzone?
- Raczej nie, długo tego szukałem, ale nic nie piszą na ten temat. Ale o smoku, to legenda wyjęta niemal z ust jednego z mieszkańca wioski. Ktoś opisał ją na jakimś blogu czy czymś tam. Nie wie, co to dokładnie za strona.
- Dobra, stary, ale co z tego? - byłem zupełnie strącony z tropu.
- Jak to, co? Pringhteen znajduje się od nas tylko o jakieś siedemdziesiąt kilomterów stąd. Na pewno dojedziemy tam w jakieś półtora godziny.
- A po co mielibyśmy tam jechać?
- Nie no Mike - niemal wykrzyknął w słuchawce - w chuja se lecisz? To jasne, że mamy tam iść, żeby odkryć skarb smoka. Wiem, że raczej go tam nie będzie, ale i tak to może być świetna zabawa - powiedział i dodał po chwili. - Wiem, że na pewno masz wolny weekend. Ja też, bo jak już mówiłem Amy z dzieciakami jedzie sobie w siną dal. Chyba nie masz inne go wyjścia, jak tylko dać mi się namówić.
Milczałem, nie wiedząc co powiedzieć.
- Hej! Mike! Jesteś tam jeszcze? - spytał się teraz niepewnie w słuchawce mój kolega, myśląc, że najpewniej przez te jego głupoty się rozłączyłem.
- Jestem, jestem - powiedziałem szybko - myślę.
- Nie ma wogule o czym myśleć! Pojedziemy moim samochodem. Nie, że coś, ale oboje wiemy, że jest szybszy i wygodniejszy od twojego - mówił szybko, nawet nie zauważając, że podkreśla to, że ma lepiej płatną pracę od mojej - musisz się zgodzić, bo inaczej do końca życia będziesz dla mnie wielkim sukinkotem.
Znów milczałem, ale w mojej głowie już i tak podjęła się decyzja.
- Zgoda! - krzyknąłem po chwili. - Ale Rick, czy my aby nie jesteśmy już trochę za duzi na chodzenie po jaskiniach?
- Właśnie o to chodzi - jego ton był pełen entuzjazmu, kiedy powiedziałem, że się zgadzam. - Znów poczujemy się jak dzieci. Czy to nie będzie miłe doświadczenie?
- Ach, co mi tam. Powiedz tylko, co mam wziąć ze sobą.
- Jedzenie, dużo żarcia albo też dużo kasy, żebyś miał co jeść przez cały dzień. Może nawet będziemy musieli wynająć sobie gdzieś jakiś pokoik na jedną noc, bo tak bardzo pochłoną nas owe poszukiwania. Kto wie.
- Kto wie - przytaknąłem. - Kiedy będziesz? - spytałem po chwili.
- W sobotę, rano, gdzieś tak o dziewiątej, więc lepiej szybko się ubierz, bo inaczej będziesz miał niemiłą pobudkę, a potem ostre słowa poganiania przeze mnie.
- Dobra, dobra, martw się lepiej, żebyś ty tak wcześnie wstał - odgryzłem się, ale i tak Rick miał rację. Byłem strasznym śpiochem. W weekendy potrafiłem spać nawet do dwunastej. Taką już miałem naturę.
Następnie jeszcze trochę pogadaliśmy. Ja spytałem się, co u niego, on, co u mnie, a potem omówiliśmy jeszcze raz całą wyprawę i tyle. Teraz pozostawało czekać.
Przyznam szczerze, że kiedy pracowałem w piątek, to nie mogłem się już doczekać, kiedy znowu zobaczę się z moim starym kolegą i razem pojedziemy na prawdziwą przygodę, prawie, jak dzieci.
Co do tego, jak się spakowałem. Nie przewidywałem, że będę musiał wynająć sobie jakiś hotelik czy coś, ale na wypadek wziąłem ze sobą pięćdziesiąt dolców. Co do jedzenia, nie polecam tego sposobu, to niezdrowe, ale nakupowałem dużo gotowych kanapek w sklepie, dodatkowo dwie butelki piwa i Cole (być może była to Pepsi, ale tego raczej nie pamiętam). Tak oto, kiedy w końcu budzik obudził mnie o ósmej rano w sobotę byłem już całkowicie gotowy do drogi.
Rick zjawił się dokładnie o dziewiątej. Z tego, co pamiętam, to zawsze był punktualny. Zszedłem, przywitałem się mocnym uściskiem dłoni i po chwili już jechaliśmy do klimatem westernowego Prighteen, cały czas śmiejąc się, rozmawiając na najróżniejsze tematy i wciąż zastanawiając się, co też znajdziemy w legendarnej “Jaskini smoka”. Powiadają, że smoki mają w swoich skarbach dosłownie wszystko od zwykłych złotych monet po korony królewskie, diamenty i inne kamienie szlachetne, a nawet czasami może trafić się jakiś czarodziejski przedmiot jak na przykład lama z magicznym dżinem, który spełni twoje trzy nędzne życzenia. Tak przynajmniej tłumaczył mi Rick. Widziałem po nim, że on o wiele bardziej niż ja zaangażował się w wyprawę. W końcu jednak to on miał wziąć całe wyposażenie, w którego skład wchodziły chociażby latarki, apteczki i tego typu podobne rzeczy. Nie wiem jednak po co brał chociażby kilof i to jeden z tych, o których pochodzeniu nawet nie wiedziałem, bo wielkością swoją przypominał bardziej zabawkę niż prawdziwe narzędzie do kopania, a także łopatę również tego samego wzrostu.
Dojechaliśmy o gdzieś tak dziesiątej trzydzieści albo trochę później. Ciekawym zjawiskiem było to, że kiedy wstąpiliśmy w Prignteen do jednego - a jakże wyglądające niczym z westernu - baru, żeby wypić po symbolicznym piwku - bo moje dwa chociaż Rickowi nie wolno było opróżniliśmy podczas jazdy - to barman zapytany o miejsce, gdzie właśnie się wybieraliśmy stanął dęba i popatrzył na nas dziwnym wzrokiem, jakbyśmy powiedzieli, że właśnie chcielibyśmy go zabić i sprzedać do laboratorium lub coś w tym stylu. Niesamowite, jak bardzo to miejsce przerażało miejscowych.
O jedenastej w końcu dojechaliśmy do celu. Mój kolega zaparkował dokładnie przed jaskinią. Swoje pierwsze wrażenie ta czarna otchłań wywarła na mnie naprawdę duże. Była otoczona mnóstwem zarówno gładkich, jak i ostrych kamieni. Wnętrze od środka było nieprawdopodobnie duże. Przewyższyło by przeciętnego człowieka o jakieś cztery może nawet pięć metrów.
- Wow! - krzyknął z zachwytu Rick, gdy wyszedł z auta i popatrzył się na to wszystko, co jama całym sobą prezentowała.
- Nieźle - powiedziałem. - Ile to ma gdzieś tak metrów kwadratowych, jeśli by zliczyć całą jej podziemną powierzchnię? - spytałem po chwili.
- Nie wiem - odparł Rick - na stronie nikt tego nie napisał, ale wydaje mi się, że na oko, to może gdzieś tak z trzydzieści tysięcy metrów kwadratowych albo i więcej.
- Niesamowite - zachwyciłem się teraz tym wszystkim - co natura może sama stworzyć.
- Mnie ciekawi bardziej co jest w środku - rzucił do mnie z tyłu, kiedy wyjmował nasze plecaki.
Następnie podszedł i podał mi latarkę. Była dość duża, a kiedy na próbę ją zapaliłem od razu walnęła mnie w oczy dość mocny światłem.
- Kurwa - zakląłem, szybko ją wyłączając.
- No, co - zaśmiał się Rick - potrzebne nam tam będzie dość ostre światło, co nie?
- Właśnie, a co jeśli się zgubimy lub gdzieś wpadniemy? - spytałem, dopiero teraz zdając sobie z tego sprawę.
- Nie ma szans - rzucił szybko - ta jaskinia jest bardzo duża, więc raczej jeśli byśmy zabłądzili, to szybko znajdziemy drogę po strudze światła, jaka się tam wlewa. I poza tym, podobno nie ma tam żadnych wąskich zakrętasów, czy czegoś takiego. W końcu smok nie przecisnąłby się wtedy w takim miejscu, a jeżeli już by miał, to zapewne zburzył by je wszystkie.
- Ty ciąglę z tym smokiem, chyba w niego nie wierzysz?
- A dlaczego by nie? W końcu mamy się czuć jak dzieci. - Uśmiechnął się.
Weszliśmy do środka. Nie mylił się. Jaskinia naprawdę był duża, a jej ścieżka najwyraźniej zakręcała cały czas i ciągle prowadziła w dół. To był taki jakby wielgachny podziemny tunel, który miał bardzo powykręcany i co jakiś czas zasyfiony nietoperzami sufit. Nietoperze były jednak tylko z początku. Im zagłębialiśmy się dalej tym rzadziej przestaliśmy je widywać.
Wkrótce było już naprawdę cholernie ciemno. Jak to dobrze i prosto ujął Rick “Jak w dupie”. Gdyby nie te latarki, to zapewne już dawno byśmy zabłądzili. Gdy spytałem się go o baterie, to od razu uspokoił mnie, że dopiero dzisiaj je montował, więc nie mam się czego obawiać. Nie przewidział jednak, że było prawie niezupełnie tak, jak powiedział. Lepiej dla mnie było, żebym się czegoś obawiał, tak samo lepiej byłoby też dla niego. Dokładniej chodziło o zgrozę, która dopiero czekała na nas w jaskini, a o której nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy.
Niedługo po tym, jak droga zaczęła być bardziej stroma nagle natrafiliśmy na dwa dość duże rozwidlenia dróg. Można było iść w dwie strony. Wszystko, co się potem wydarzyło było dla mnie dość szybkie. Ustaliliśmy, że pójdziemy w prawo, a jeśli natrafimy na jakieś jeszcze rozwidlenie, to natychmiast zawrócimy, aby przypadkiem faktycznie nie zabłądzić. Jednak Rick mylił się co do tego, że nie ma tu takich typu przejść. Ale i tak jak na razie dobrze się bawiliśmy. Poza tym, widoki tego całego sufitu jaskini były wręcz bajeczne. Nie są dla mnie nawet do opisania. Trzeba by samemu je zobaczyć.
Ruszyliśmy dalej. Tym razem droga była wyjątkowo prosta. W gdzieś tak jej połowie zdaliśmy sobie sprawę, że im dalej idziemy tym sufit obniża się coraz bardziej. Tunel się zwężał, ale nadal mogliśmy tam bez problemu iść we dwójkę. Zaczynało być też coraz zimniej. Wcześniej nieodczuwalna dla nas zmiana temperatury teraz dawała nam się widocznie we znaki. Mimo to zwyczajnie zaśmialiśmy się, że w młodości powiedzielibyśmy, że tylko zwykłe pipki nie wytrzymają takiego mrozku i będą jęczeć jak stare baby, i ruszyliśmy dalej. Z początku było zabawnie, teraz zaś zaczynało robić się wręcz ciekawie. Odkąd weszliśmy do jaskini minęły chyba ze trzy godziny. Ból nóg dawał wkrótce nieźle o sobie znać, ale i tak zaciskaliśmy zwyczajnie zęby. Ciekawość przezwyciężała wszystkie nasze inne emocje, jakie wtedy w sobie mieliśmy. Wszystko tylko, żeby odkryć smocze skarby, w które oczywiście wątpiłem.
Gdy w końcu latarką uchwyciliśmy to, że tunel, którym szliśmy kończy się i dalej jest jakby wejściem i jednocześnie wyjściem do jakieś wielkiej przestrzeni znów byliśmy podjarani zupełnie tak samo, jak na początku. Niemalże pobiegliśmy natychmiast w tamtą stronę i od razu byliśmy we wnętrzu można by powiedzieć jakiejś groty lub czegoś podobnego. Była okrągła i na zapewne spiczasta, co dało się zauważyć po zwężającym się powoli suficie na samej górze. Ledwo światło doszło do jej końca.
I wtedy wszystko się zaczęło. Nasza dziecięca przygoda zmieniła się w piekło, kiedy stwierdziliśmy, że wokoło oprócz wejścia, do którego weszliśmy jest jeszcze z dziesiątki innych, ale o wiele mniejszych. Gdybyśmy chcieli przez jakieś przejście najpewniej musielibyśmy zdjąć plecaki i zacząć się czołgać, a to nie wchodziło w grę. Przyznam, byliśmy trochę zawiedzeni tym, co zobaczyliśmy i postanowiliśmy wrócić. Kiedy się odwracaliśmy nagle w jednej z tych dziurek rozległ się szmer. Spojrzeliśmy na siebie. Po minie Ricka przekonałem się, że słyszał to tak samo wyraźniej jak jak. Szmer rozległ się ponownie. Teraz dokładnie wiedzieliśmy, z której dobiega dziury. Światła naszych latarek padły tam niemal natychmiast.
- Zajrzę tam - rzucił Rick i powoli zaczął się odwracać w tamtą stronę.
- Czekaj - zatrzymałem go - a co jeśli to nietoperz? Może mieć wściekliznę, więc jeśli cię ugryzie, to będziesz mieć poważne kłopoty. - Wiedziałem doskonale, że nie był szczepiony. Mówił mi kiedyś o tym, że miał trudne dzieciństwo. Potem oczywiście los się do niego uśmiechnął.
- Daj spokój. - Na jego twarzy pojawiło się rozbawienie. - Co nietoperz miałby robić w takiej małej jaskini? Przecież one są zwykle na sufitach i w dodatku na nich śpią. - Mówiąc to uspokoił mnie lekko.
Następnie zdjął plecak i położył na ziemi przy dziurze, aby zajrzeć do środka. Poświecił tam latarką.
- Niczego nie widzę - powiedział - może to... - nie zdążył dokończyć, bo w tym momencie krzyknął głośno z powodu tego, że jakiś czarny kształt wyłonił się z jaskini.
Serce podeszło mi do gardła, kiedy widziałem, jak ze środka wylatuje dość duża grupa nietoperzy i omija Ricka, wznosząc się coraz wyżej nad jego głową. On w tym czasie zakładał ręce za głowę, broniąc się przed nimi.
Popatrzyliśmy na siebie. W tej chwili trwało duże milczenie. A potem nagle roześmialiśmy się. Rozbawiła nas cała ta sytuacja. Nasza radość nie trwała jednak długo, kiedy tym razem z jaskini naprawdę coś wyszło. Był to dla mnie widok mrożący krew w żyłach. Tym razem Rick nie krzyknął, ale zwalił się na ziemię, kiedy wprost z dziury na niego nagle wybiegło malutkie dziecko. To był widok mrożący krew w żyłach. Jego skóra była zupełnie szara, w niektórych miejscach brakowało jej kawałka mięsa, a czasami przez takie ubytki zauważało się malutkie szarobiałe kości. Głowa jednak była najgorsza. Dziwię się, że patrząc na nią nie postradałem zdrowych zmysłów. Tylko oczy w niej pozostawały niewinne, co i tak jednak przez całą tą sytuacje napawało jeszcze większym strachem. Miało wiele szram, na policzkach, czole, usta zupełnie mu się rozbadźgały, tworząc tylko jakiś krzywy kształt, pozbawiony jakiejkolwiek ludzkości. Było łyse, miało gdzieś tak z jedenaście lat. Do dziś wydaje mi się, że było to jedno z tych dzieci właśnie z tej dziwnej wycieczki.
Wydawało mi się, że w chwili, kiedy patrzałem ze światłem skierowanym na tego małego potwora nic gorszego mnie już nie spotka. Błąd. Kiedy dziecko rozszarpywało twarz Rickowi zaczęło krzyczeć. Głos przypominiał skrzypienie, jakichś starych i zniszczonych drzwi, mroził dosłownie całe ciało.
Mój kolega tylko bezskutecznie próbował je z siebie ściągnąć, ale dziecko najprawdopodobniej było kilka razy silniejsze niż na swój wiek powinno. Bałem się go. Nie wiedziałem, co mam robić. Mój kolega już w tej chwili zamiast krzyczeć jęczał, a ja obserwowałem z coraz to większym zamiarem zwymiotowania zjedzonych przeze mnie kanapek z marketu prosto na ziemię, kiedy rączka zaczęła mu wbijać się w oko i dosłownie je masakrować. Gałka oczna niemal natychmiast pękła przez swoją cienką błonę i zaczęła łączyć się z krwią na całej tej masakrze, jaka miała miejsce na jego twarzy. Rick zemdlał, tak przynajmniej mi się wydaje do dziś, kiedy obserwowałem, jak jego ciało przestaje się ruszać. Poczułem zgrozę. Te kilka piw, które wcześniej wypiliśmy teraz wyszło przefiltrowane przez mój żołądek z mojego penisa w postaci moczu wprost na dżinsy, które na siebie dzisiaj rano założyłem.
W tym momencie wydarzyły się dwie rzeczy. Najpierw dziecko przestało na chwilę płakać i spojrzało się na mnie. Wtedy również przez światło w mojej latarce zauważyłem, że z dziur zaczyna wychodzić coś równie podobnego do atakującego nas. Kiedy skierowałem latarkę w tamtą stronę od razu przekonałem się, że to dokładnie to samo, tyle, że w większej ilości. Ile tam było tych dzieci? Nie wiem. Pamiętam tylko, że z każdego otworu wychodziło tylko po jednym dziecku. Zupełnie, jakby to były domki każdego z ich osobna.
Wyglądały różnie. Niektóre były umazane krwią. Zdawało mi się nawet, że widziałem, jak jedno nie miało nogi i czołgało się najszybciej, jak tylko umiało, prosto w moim kierunku. Strach wcześniej paraliżując mnie teraz zmotywował do działania. W chwili, kiedy dziecko rzuciło się na mnie zrobiłem unik, obiegając je i czym prędzej wziąłem z kieszeni Ricka klucze od auta. Inaczej przecież nie mógłbym opuścić tego miasta. To było jednak trochę głupie, bo poczułem na swojej szyi palce tak lodowate i oślizgłe, że natychmiast wstrząsnął mną dreszcz. Nie dałem się jednak. Chwyciłem jak najmocniej za rączki, które oplatały mnie z tyłu i rzuciłem dzieckiem przed siebie. Kiedy leciało nadal trzymało się mojej szyji. W momencie, kiedy je odrzuciłem zrobiło mi pazurami osiem szram po cztery na prawej i lewej stronie. Zawyłem z bulu, ale nawet na coś takiego nie miałem wystarczająco dużo czasu. Dziecko, które ominąłem teraz dopadło mnie i wszczepiło rączkami w moją bluzę. Dodatkowo zaczynały już podbiegać inne kreatury. Zauważyły nas. Dziecko naprawdę było silne. Upadłem z nim obok Ricka. Usłyszałem w mojej głowie odgłos darcia koszuli. Niesamowite, jaka to była imponująca siła. Odwróciłem twarz, chroniąc się przed łapami dziecka. Nic by mnie wtedy nie uratowało, gdyby nie otwarty plecak mojego kąpana. Gdy szamotał się z dzieckiem najpewniej musiał się przez przypadek otworzyć. W przypływie rozpaczy, nie wiedząc zupełnie co robić sięgnąłem do środka i tylko czysty przypadek tego, że natrafiłem akurat na kilof uratował mnie od rychłej śmierci.
Chwyciłem za rączkę i szybko wyjąłem go z plecaka. Skurwysyn ledwo co wyszedł, a musiałem mocno pociągnąć, bo zahaczał o coś w środku. Dzieciak tym razem już dobrał się do mojej twarzy i zrobił mi kilka ładnych szram. Najmocniej jak tylko umiałem przywaliłem mu w łeb. Rozległ się głośny plask. Dziecko nagle zamarło, a następnie stało się na mnie po raz już drugi martwe, i tym razem było takie na prawdę. Szybko zrzuciłem je z siebie i kiedy już chciałem wstać poczułem nagle, jak moje buty dotyka pełno małych tych samych niewinnych rączek. Szybko zebrałem się z ziemi. Gdy wstałem od razu zrzuciłem jedno z nich z mojej nogi, wywalając je jak najdalej w powietrze. Mimo to tak jak wcześnie dzieciak, którego ubiłem ten tym razem zamiast na szyi zrobił mi niezłe rozdarcia na butach.
Uwierzycie, że podczas tego wszystkiego cały czas trzymałem latarkę w ręku? Bo ja nie. Ale najwidoczniej tak było, bo świeciłem ją do wyjścia i po chwili już wybiegłem z tego mrocznego pomieszczenia. Ciągle jednak słyszałem za sobą głosy tych biednych sierot, które cały czas żyły i nie zasnęły jeszcze snem wiecznym.
Nie wiem ile czasu minęło nim znów znalazłem się na rozwidleniu. Mimo to wciąż dobrze słyszałem ich krzyki. Widocznie za mną biegły. Wtedy też w głowie szybko zaświtał mi pewien pomysł. Skoro mnie gonią to pewnie dalej pobiegną cały czas prosto. Skoro tak, to wymyśliłem sobie, że wejdę do drugiego otworu, modląc się w duchu, że tam nic już nie znajdę. Znów oczywiście musiałem się mylić.
Kiedy byłem w połowie jego drogi odgłosy dzieci w końcu ucichły. Na całe moje szczęscie. Byłem cały, zupełnie zgrzany i przepocony. Doszło też do mnie, że Cola (albo pepsi) w moim plecaku pod wpływem mojej szamotaniny z dziećmi rozlała się, więc mogłem wyrzucić cały plecak. Tak też zrobiłem.
Postanowiłem iść dalej. Nie odważyłbym się za nic wrócić tam, gdzie najwyraźniej pobiegły dzieci. W moich myślach rodziły się wtedy straszliwe rzeczy, jak ta, że na przykład mogą one wyjść z jaskini i zaatakować mieszkańców miasteczka. Nie zniósł bym tego, gdyby tak się stało. To w końcu była moja wina.
Do dziś w pełni nie mogę pojąć tego, co było na końcu tego tunelu. Kiedy trochę ochłonąłem i doszło do mnie, że jest w nim o wiele cieplej niż w poprzednim, to przeszły mnie ciarki. Po tym, co jeszcze tak niedawno widziałem, mogłem już uwierzyć nawet w tego cholernego smoka. I byłem dość bliski tej pieprzonej prawdy. Czym była, a właściwie jest nadal ta jaskinia? Nie mam pojęcia. Być może skrywa jakieś dziwne moce wskrzeszania nieumarłych, czy coś takiego. Wisi mi to, nie chcę wiedzieć ani tego, ani pamiętać wszystkiego, co widziałem potem.
Gdy drugie wejście, a zarazem wyjście do tunelu stanęło mi przed oczami zląkłem się. Jeszcze bardziej przeraziło mnie to, że gdy poświeciłem tam bardziej, to światło od czegoś się odbijało. Żeby coś sprawdzić wyłączyłem również na chwilę latarkę. Miałem rację. Z tamtego miejsca wydobywał się niebieskawy poblask.
Zatrzymałem się. Patrzyłem na to wszystko i długo się zastanawiałem, ale w końcu doszło do mnie, że zaszedłem za daleko, aby teraz tak po prostu zawrócić. Tak więc ruszyłem na przód.
Moje oczy długo wpatrywały się w to, co tam było. Jak to wogule możliwe? Nie wiem. W każdym razie spróbuję opisać jak najlepiej to, co tam widziałem, a widziałem sporo. Na początku ważnym faktem było to, że naprawdę znalazłem skarb. Niesamowite bogactwo, którym faktycznie było wszystko o czym Rick opowiadał mi rano w aucie i to właśnie od tego odbijało się światło latarki. Ale te wszystkie świecidełka były niczym przy pozostałych dwóch ważnych rzeczach. Nie wiem, czy ktoś uwierzy w to, co teraz spisuję, ale tam był szkielet smoka! To bydle było ogromne, z łatwością mogłoby pożreć kilkadziesiąt naszych słoni, a wnioskuję, że to byłoby dla niego jak dla nas kilka ziarenek groszku. Nie wiedziałem jak bardzo wielka jest ta jaskinia, ale z pewnością łatwo go mieściła. Nie mam pojęcia tylko, jak się tam dostał, sokor tunele, przez które szedłem z Rickiem nie dorównywały mu wzrostem chociażby odrobinę. Mimo to, podczas gdy wam wydaje się, że to było już najbardziej najniewyklejsze, to mylicie się. Było jeszcze coś. Jakby jakieś kuliki sunące w powietrzu błękitnego koloru, które rozświetlały całą jaskinię. Krążyły wokół siebie, tworząc coś, co w kształcie było chyba kulą. Widok tego czegoś był przepiękny. Naprawdę na chwilę zauroczył mnie tak, że zapomiałem o wszystkim. Szybko jednak ponownie zdałem sobie z tego sprawę. Mogłem tu wyłączyć latarkę. Zobaczyłem coś jeszcze bardzo daleko, niemal tam, gdzie docierał koniec szkieletu smoczego ogona, znajdowało się kolejne przejście. Nie wiedziałem, czy była to droga na zewnątrz, ale mogłem zaryzykować.
Wszystko być może prawie skończyłoby się dla mnie dobrze, gdyby nie kolejna niespodzianka, jaką zgotowała mi jaskinia. Kiedy szedłem w kierunku tamtej dziwnej jamy butem w pewnym momencie odkopnąłem jakiś złoty puchar, który wtedy nie miał dla mnie żadnej wartości. Liczyło się tylko moje życie. Niepotrzebnie to jednak zrobiłem. Nastąpiło potężne trzęsienie ziemi, które mnie wtedy sparaliżowało. Słyszałem, że dzieje się coś niedobrego. Wydawało mi się, że smocze kości jakby za mocno mimo tego wszystkiego trzeszczą. Odwróciłem się znów tak samo wystraszony, jak przedtem. Zrobiłem wtedy jedną z najstraszniejszych rzeczy, jaka mnie spotkała w życiu. Nie opisze tego nawet strach, kiedy pierwszy raz idziesz kupić fajki bez dowodu albo to, że ktoś informuje cię, że masz raka. Spojrzałem mu w oczu! Spojrzałem w oczy tej piekielnej besti! Widziałem wtedy rzeczy tak wstrętne i złe, że nawet nie mam zamiaru ich tu opisywać. Latały mu w nich zupełnie takie same kuliki, jak tam pod samą górą jaskini. Zoabczyłem jak wciąż patrząć się na mnie z całym swoim szkieletem zaczyna wstawać. To był jego błąd. Dotychczas, kiedy leżał, to spokojnie mieścił się w jaskini. Kiedy jednak wstał, natychmiast walnął o jedną ze ścian i zatrząsł wszystkim do okoła, a na mnie posypała się sterta małych kaymczków.
Zacząłem uciekać. Nie wiem co smok albo raczej smoczy szkielet tam robił, ale najwyraźniej chyba chciał wymachiwać łapami, jakby nadal miał na nich błonę, która umożliwiała mu latać. Znów na niego spojrzałem. Jego wstrętny łeb łypał na mnie tymi jego przerażającymi oczami. I wtedy ten skurwysyn zrobił coś, co sprawiło, że miałem sytuację, jakbym był w jakimś filmie akcji, czy czymś takim. Zionął ogniem. Nie wiem jak to zrobił i skąd on się wydobywał, ale widziałem kątem oka, że płomienie nie były ani pomarańczowe ani nawet niebieskie. Skurwysyn zionął zielonym płomieniem!
Czułem jak pęd gorąca mnie dopada. Pędziłem ile sił w nogach. Starałem się dobiec do tego dziwnego otworu i w końcu mi się to udało. Mimo to wciąż pędziłem dalej. Ogień leciał za mną jeszcze przez chwilę, a potem ustał. Wszystko wciąż się trzęsło. W dodatku w tym korytarzyku było jeszcze duszno przez falę gorąca i dym po niej tego ożywieńca, co sprawiało mi duże kłopoty z oddychaniem.
Jaskinia waliła się. Ledwo co, kiedy resztkami sił biegłem omijałem niektóre dość duże, spadające głazy. Można się było dosłownie posrać. Kiedy zobaczyłem, że biegnę do jakiegoś ślepego zaułka, gdzie znajdowała się jedna z błękitnych kulek, latających pod sufitem, to myślałem, że jestem już zgubiony na zawsze. Że zginę tu, wraz ze smokiem i że nikt nigdy nie odnajdzie mojego ciała.
Wydarzenia późniejsze są mi obce. Tak szybo jak się to zaczęło tak szybko skończyło. W momencie, kiedy w przypływie rozpaczy dotknąłem świecącej na błękitno kulki zapadła ciemność. Kiedy się ocknąłem byłem leżącym przed zawaloną jaskinią człowiekiem. Gdy odzyskałem przytomność wciąż było jasno. Podniosłem się z ziemi szybciej niż niejeden uczeń, spóźniony na lekcję fizyki, chemii matmy czy czegoś podobnego, gdzie miało się kiepskie nauczycielki.
Dalej wróciłem do domu i zawiadomiłem policję. Powiedziałem im zmyśloną historię o tym, jak spadła na nas obu lawina i jak ja zdołałem uciec, a mój kolega nie. Miałem o to rozprawę w sądzie, ale zostałem uniewinniony. Mówili, że to było nieumyślne spowodowanie śmierci, ale trafił mi się dobry adwokat z urzędu (bo oczywiście na innego mnie nie było stać). Nie wiem, co stało się z jego żoną Amy, z którą zawsze się dogadywałem, ale teraz nawet się do mnie nie odzywała ani jak radzą sobie jego dzieci.
Strach pomyśleć, co było w tej jaskini. Jaka magia tam była i zaginęła wraz ze smokiem ożywieńcem i armią nieumarłych dzieci. Co za obrzędy ktoś tam mógł uprawiać. Nie chcę nawet o tym myśleć. To przerasta myślenie kogo kolwiek z ludzi. Ja chcę po prostu zapomnieć. Tutaj chyba się z wami żegnam, posyłając te notatki do internetu. Nie chcę już dużej żyć. Nie po tym wszystkim, co się stało. Wy weźmiecie to tylko za zmyśloną na szybko historyjkę, ale ja wiem jak było. Czas już iść. Czas umierać.

Użytkownik Frostx edytował ten post 07.10.2013 - 12:42

  • 0

#1380

Ten jeden jedyny zryty.
  • Postów: 13
  • Tematów: 1
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

*
Popularny

BEN DROWNED

Post #1 (7 wrzesień, 2010)
Okej, /x/, potrzebuję twojej pomocy. To nie jest copypasta, to się długo czyta, ale czuję, że od tego zależy moje bezpieczeństwo. Chodzi mi o grę video, dokładniej o Majora’s Mask. To wydarzenie, to najstraszniejsza rzecz, jaka przydarzyła mi się w całym życiu.
Niedawno przeprowadziłem się do akademika jako student drugiego roku, gdzie mój przyjaciel dał mi Nintendo 64. Krótko mówiąc, byłem bardzo podjarany, mogłem w końcu zagrać w stare gry z dzieciństwa, z którymi nie miałem styczności przez ostatnią dekadę. Nintendo 64 było razem z żółtym kontrolerem i dość tandetną kopią Super Smash Brothers, i choć jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma, to muszę przyznać, że szybko mi się to znudziło po przejściu LVL 9.

W weekend około dwadzieścia minut jeździłem po dzielnicach w pobliżu akademika, kiedy to trafiłem na lokalną wyprzedaż garażową, gdzie miałem nadzieję ubić jakiś interes. Skończyłem na zdobyciu kopii z Pokemon Stadium, Goldeneye , F-Zero oraz dwóch kontrolerów za 2 dolary. Zadowolony, zacząłem wracać z powrotem, kiedy to ostatnia wyprzedaż przykuła moją uwagę. Do teraz nie wiem czemu, nie było żadnego samochodu, tylko jeden stół z losowymi rupieciami, ale coś mnie tu przywiodło. Zazwyczaj ufam swojemu instynktowi, więc wysiadłem z samochodu, po czym zostałem przywitany przez staruszka. Wyglądał, delikatnie mówiąc, odpychająco. To było dziwne. Jeśli byś mnie zapytał, dlaczego był odpychający, nie potrafię sprecyzować czemu – było w nim coś, przez co czułem się niekomfortowo, nie potrafię tego wyjaśnić. Wszystko, co ci mogę powiedzieć, to to, że jeśli nie byłoby środka dnia i nie byłoby tylu osób wokół, nawet nie pomyślałbym o tym, by do niego podejść.

Rzucił do mnie krzywym uśmieszkiem i spytał, czego szukam. Natychmiastowo zauważyłem, że musi być ślepy na jedno oko; jego prawe miało ten “zaszkliły” wygląd. Zmusiłem się do patrzenia w tylko jego lewe oko, by go jakoś nie obrazić. Spytałem go, czy może nie ma żadnych starych gier video.

Już zacząłem się zastanawiać, jak mógłbym wybrnąć z sytuacji, w której spytałby się mnie czym jest gra video, ale, ku mojemu zaskoczeniu, powiedział, że ma parę w starym pudełku. Zapewnił mnie, że wróci za chwileczkę i udał się w głąb garażu. Po tym, jak poszedł, sprawdziłem co w ogóle ma na sprzedaż. Wzdłuż zaśmieconego stołu były raczej… specyficzne obrazy. Prace wyglądały, jakby jakiś chory psychicznie człowiek bawił się atramentem. Zaciekawiony, przejrzałem je wszystkie – to było raczej oczywiste, czemu nikt nie przeglądał tej sprzedaży garażowej, nie wyglądały one zbyt estetycznie. Doszedłem do ostatniego, który z jakiegoś powodu wyglądał trochę jak Majora’s Mask – to samo ciało w kształcie serca z wystającymi małymi igłami. Początkowo miałem potajemnie nadzieję, że znajdę tą grę na tej sprzedaży, choć mógłby być to tylko przypadkowy układ atramentu, ale po następnych wydarzeniach, sam już nie jestem pewien. Powinienem był spytać się o to wtedy tego starca.

Po wpatrywaniu się w obraz, podniosłem wzrok i nagle starzec znów był przede mną w odległości na wyciągnięcie ręki, uśmiechał się do mnie. Przyznam, że odruchowo odskoczyłem i zacząłem się nerwowo śmiać, kiedy dał mi cartridge do Nintendo 64. Gra miała standardowy, szary kolor, oprócz tego, że ktoś na tyle czarnym markerem napisał “Majora”. Miałem motyle w brzuchu po tym, jak zdałem sobie sprawę z tego zbiegu okoliczności. Spytałem go za ile chciał za tą grę.

Starzec uśmiechnął się do mnie. Powiedział, że odda mi ją za darmo i, że należała kiedyś do dzieciaka w mniej więcej tym samym wieku co ja, który już tu nie mieszka. Było coś dziwnego w wymowie tego, co powiedział, ale wtedy nie przywiązywałem do tego większej uwagi, byłem zbyt pochłonięty myślą nie tylko o tym, że znalazłem tą grę, ale także o dostaniu jej za darmo.

Pamiętałem o tym, by być sceptycznym, bo wyglądała na trochę poniszczoną i nie miałem żadnej gwarancji, że będzie działać, ale wtedy mój optymizm wtrącił myśl, że to może jest jakaś wersja beta albo wersja spiracona, a to mi wystarczyło, by być dobrej myśli. Podziękowałem starcowi, który uśmiechnął się I powiedział “Żegnaj, więc”- przynajmniej tak to zrozumiałem. Całą drogę do domu miałem dziwne wrażenie, że starzeć powiedział jednak coś innego. Moje wątpliwości potwierdziły się, gdy włączyłem grę (ku mojemu zdziwieniu, działała bardzo dobrze), zauważyłem, że jest już zapisany stan gry nazwany “BEN”. “Żegnaj Ben”, mówił “Żegnaj Ben”. Współczułem starcowi, oczywistym było, że był dziadkiem i się starzał, a ja – z jakiegoś powodu – przypomniałem mu o jego wnuczku “Benie”.

Z ciekawości załączyłem ten stan gry. Na oko mógłbym powiedzieć, że był całkiem daleko w grze – miał prawie wszystkie maski i 3/4 pokonanych bossów. Zauważyłem, że użył statuy sowy, by zapisać grę. Doszedł do 3 dnia stojąc przed Kamienną Świątynną Wieżą z pozostałą godziną przed rozbiciem się księżyca. Pamiętam, że kiedyś wstydem było dojść prawie do końca gry, ale nigdy jej nie skończyć. Zrobiłem nową grę nazwaną tradycyjnie “Link” i zacząłem grać, będąc gotowym na przeżycie dzieciństwa na nowo.

Jak na tak zniszczony cartridge byłem pod wrażeniem, jak gra płynnie chodziła - dosłownie jak nówka, prócz pewnych niedociągnięć (na przykład tekstury, które znajdowały się tam, gdzie nie powinny lub losowe błyski w cutscenkach, dało się przeżyć). Jednak była jedna rzecz, która mnie denerwowała. Czasami NPCi nazywali mnie “Link”, czasami “BEN”. Zrozumiałem, że to był bug – usterka w kodzie gry powodująca pomieszanie stanów gry czy coś w tym stylu. Po jakimś czasie już nie mogłem tak grać, to było jakoś po przejściu Świątyni Woodfall gdzie niestety udałem się do zapisów I usunąłem stan zapisu gry “BEN” (Miałem na celu zatrzymanie pliku z wyłącznego szacunku dla pierwotnego nabywcy, z resztą nie potrzebowałem 2 stanów zapisu),mając nadzieję, że to rozwiąże problem. Rozwiązał, ale także nie rozwiązał, teraz NPCi w ogóle mnie nie nazywali, tam, gdzie powinno być moje imię w dialogu było tylko puste pole (mój stan zapisu wciąż się nazywał “Link”). Sfrustrowany, z pracą domową do zrobienia, odłożyłem grę na następny dzień.

Znów zacząłem grać w ostatnią noc, docierając do Lens of Truth I torując swą drogę, by dotrzeć do Snowhead Temple. Teraz, niektórzy z was będący hardcorowymi graczami w Majora’s Mask na pewno więdzą o glitchu “4 dnia”- ci, którzy go nie znają, mogą go sobie wygooglować (4th day glitch), ale ogólnie chodzi tu o to, że dokładnie o 00:00:00 końcowego dnia, idziesz porozmawiać z astronomem i patrzysz przez teleskop. Jeśli będziesz miał dobry timing, odliczanie zniknie a ty masz dodatkowy dzień, by dokończyć cokolwiek co robiłeś. Zdecydowałem, że wykorzystam bug i spróbuję ukończyć Snowhead Temple, udało mi się za pierwszym razem i licznik z odliczaniem u góry znikną.

Jednak kiedy wcisnąłem B, by odejść od teleskopu, zamiast zastać astronoma, znalazłem się w Majora boss fight room pod koniec gry (zakręcone pudło na arenie). Patrzyłem się na Skull Kida lewitującego nade mną. Nie było żadnych dźwięków, tylko on unoszący się nade mną, i muzyka który normalnie leciała w tle (wciąż creepy). Moje dłonie zaczęły się pocić – to definitywnie nie było normalne. Skull Kid NIGDY się tu nie pojawia. Próbowałem poruszać się po otoczeniu, i nie ważne gdzie się udałem, Skull Kid wciąż był zwrócony na mnie, patrzył się na mnie, nic nie mówił. Myślałem, że już nic się nie stanie, bo chodziłem już tak około 60 sekund. Myślałem, że gra jest zbugowana czy coś – ale zacząłem przekonywać się do tego, że jednak się mylę.

Już chciałem sięgnąć przycisku resetu, kiedy to pojawił się tekst na ekranie: “Nie jesteś pewien czemu, ale najwidoczniej masz rezerwację…” Momentalnie rozpoznałem ten tekst – dostajesz tą wiadomość kiedy dostajesz klucz od Anju w Stock Pot Inn, ale czemu pojawił się tutaj? Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że gra próbowała się ze mną skomunikować. Znów chodziłem dookoła, może był jakiś przycisk, który sprawiłby, że mógłbym mieć z czymś interakcję, później zrozumiałem, jak głupi byłem – pomyśleć, że ktoś mógł zaprogramować grę w ten sposób to absurd. Oczywiście, piętnaście sekund później inna wiadomość pojawiła się na ekranie, i znów, jak pierwszy , była to już istniejąca fraza “Iść do pokoju z bossem Temple? Tak/Nie”. Spauzowałem grę na sekundkę, zastanawiając się co powinienem wybrać i jak gra by zareagowała. Postanowiłem, że nie wybiorę Nie. Wziąłem kilka głębokich oddechów, wcisnąłem Tak, a ekran zabielił się ze słowami “Narodziny Nowego Dnia” z podtekstem “||||||||”. To, gdzie zostałem przeniesiony, napawało mnie najbardziej intensywnym przerażeniem i strachem jakie kiedykolwiek doświadczyłem.

Jedyny sposób, jakim mógłbym to opisać, to miałem uczucie niewytłumaczalnej depresji na strasznie dużym poziomie. Normalnie nie jestem taką uczuciową osobą, ale sposób w jaki się czułem był tak dziwny, straszny, że nie wiedziałem nawet o jego istnieniu – to były tak mieszane, potężne uczucia, że miałem wrażenie, że mnie wręcz dosłownie zalewa.

Pojawiłem się na jakimś polu twiglight, które było dziwną wersją Clock Town. Wyszedłem z Wieży Zegarowej (co się zazwyczaj robi w pierwszym dniu) tylko, by odkryć że nikogo nie było. Normalnie z glitchem 4 dnia wciąż możesz znaleźć strażników I psa kręcącego się naokoło wieży – tym razem nie było nikogo. To, co ich zastąpiło, to przytłaczające uczucie, że na tej samej planszy coś na mnie patrzyło. Miałem cztery serduszka życia i Łuk Bohatera, ale z tego punktu widzenia nie obchodził mnie mój avatar, osobiście czułem, że byłem w niebezpieczeństwie. Może jedyną relaksującą rzeczą była muzyka - to była Muzyka Leczenia, która pojawiła się ot tak, ale grana od tyłu. Muzyka stawała się głośniejsza, aż w końcu tak głośna, że miało się wrażenie, że nagle coś na ciebie wyskoczy, ale nic takiego się nie stało. Powtarzająca muzyka tylko odbiła się na mojej psychice .

Nawet teraz słyszę śmiech Happy Mask Salesmana w tle, ale na tyle cicho, że nie byłem pewien, czy mi się nie przesłyszało, ale na tyle głośno, żeby mnie zdeterminować do znalezienia go. Szukałem we wszystkich czterech strefach Clock Town, nic nie znalazłem…. Nikogo. Brakowały tekstury, wschodnia część Clock Town pozwalała mi chodzić w powietrzu, cała plansza była… zniszczona. Całkowicie zniszczona. Gdy Muzyka Leczenia powtórzyła się po raz już pięćdziesiąty, po prostu zapamiętałem, jak stałem na środku południowej części Clock Town. Zdałem sobie sprawę, że nigdy wcześniej się nie czułem tak samotny w grze video.

Kiedy przeszedłem przez miasto duchów, już nie wiem, czy to była kombinacja umiejscowionych tekstur, atmosfery I prześladującej melodii, która kiedyś była miła i spokojna, a teraz zniszczona i straszna, ale już prawie uroniłem łzę, I nawet nie mam pojęcia czemu. Prawie nawet się rozpłakałem. Coś mnie tu chwyciło, ta potężna esencja uczucia depresji, która przyprawiała mnie o paraliż.

Spróbowałem opuścić Clock Town, ale za każdym razem, kiedy wychodziłem, ekran się ściemniał a ja tylko pojawiałem się w innej części Clock Town. Próbowałem zagrać na mojej Ocarina, chciałem uciec, NIE chciałem tu tkwić, ale za każdym razem, kiedy grałem Piosenkę Soaring pojawiało się tylko “Twoje nuty odbiły duże echo, ale nic się nie stało”. To raczej oczywiste, że gra nie chciała, bym stąd wyszedł, ale nie mam pojęcia, czemu mnie tu przetrzymywała. Nie chciałem wchodzić wewnątrz budynków, czułem, że byłbym zbyt przerażony w stosunku do tego czegoś, co mnie straszyło. Nie wiem czemu, ale wpadłem na pomysł, by utonąć w Laundry Pool i może bym się odrodził gdzieś indziej. Mógłbym opuścić to miejsce.

Kiedy wpadłem do wody, stało się właśnie to. Link złapał się za głowę, a ekran rozjaśnił się. Był na nim uśmiechający się do mnie Happy Mask Salesman - nie do Linka – do mnie z Skull Kided a krzykiem w tle, a gdy już ekran wrócił do normy, wpatrywałem się w Statuę Linka z grającą piosenką Elegy of Emptiness. Krzyknąłem, gdy pojawiła się tuż przede mną z tym przerażającym wyrazem twarzy. Odwróciłem się I pobiegłem do południowej części Clock Town, i, na moje nieszczęście, ta pierdolona statua śledziła mnie. Mógłbym to porównać do Weeping Angels z Doctor Who. Od czasu do czasu losowo pojawiała się tuż za mną. To było coś, jakby goniła mnie, albo – nawet nie chcę tego powiedzieć – prześladowała mnie.

Byłem na skraju histerii, i nawet nie pomyślałem o tym, by wyłączyć konsolę. Nie mam pojęcia czemu, byłem w tym uwięziony – ten cały terror był taki realny. Próbowałem potrząsnąć statuę, ale za każdym razem się za mną pojawiała. Link zaczął odtwarzać dziwne animacje, których nigdy wcześniej nie widziałem. Wykręcał ręce naokoło lub łapał losował skurcz, a ekran znów ścinał do Happy Mask Salesmana uśmiechającego się do mnie. Na moment stanąłem twarzą w twarz z tą pierdoloną statuą, znów. Skończyłem na tym, że pobiegłem do Swordmasters Dojo na jego tyły, nie wiem z jakiego powodu, ale panicznie chciałem znaleźć oparcie w tym, że może nie jestem tu sam. Ku memu rozczarowaniu nikogo nie znalazłem, ale kiedy się odwróciłem, statua pojawiła się i zablokowała przejście przez korytarz. Próbowałem atakować statuę moim mieczem, bez żadnego skutku. Zmieszany po prostu patrzyłem na statuę i czekałem na śmierć. Nagle ekran znów się rozjaśnił do Happy Mask Salesmana i Linka odwróconego ku ekranowi, stojącego tak, jakby był lustrzanym odbiciem statuy, patrzącego na mnie razem z jego kopią. Po prostu się we mnie wpatrywali. Z czwartej ściany zostały tylko odłamki, więc przestraszony wybiegłem z Dojo while. Nagle gra przeteleportowała mnie do podziemnych tuneli z Muzyką Leczenia puszczaną od tyłu, kiedy to statua znów zaczęła się pojawiać… tym razem bardziej agresywnie – Robiłem tylko kilka kroków, kiedy on się znów i znów pojawiała za mną. Szybko wydostałem się z tunelu i pojawiłem się w południowej części Clock Town. Kiedy biegłem tak kompletnie bezradny – w wielkiej panice – nagle, jakby przy śmierci, pojawił się krzyk, a obraz zaczernił się z napisem “Narodziny Nowego Dnia” oraz “|||||||||”. Znowu.

Ekran wrócił do normy, stałem na szczycie Wieży Zegarowej z lewitującym nade mną Skull Kidem , w ciszy. Spojrzałem wzwyż, księżyc był już tylko kilka metrów nad moją głową, ale Skull Kid po prostu wpatrywał się we mnie z tą pierdoloną maską. Leciała nowa piosenka - the Stone Tower Temple theme grana od tyłu. W akcie desperacji wyjąłem łuk i strzelałem w Skull Kida – i wprawdzie trafiałem go, a on odtwarzał animację bycia uderzonym. Strzeliłem już trzecią strzałę, kiedy pojawił się komunikat “Na nic ci się to nie zda. Hee, hee.”, wtedy zacząłem się unosić plecami do podłogi, Link krzyknął, aż w końcu stanął w płomieniach, które go zabiły

Podskoczyłem, gdy się to stało - nigdy nie widziałem tego ruchu użytego przez NIKOGO w całej grze, a sam Skull Kid nie posiada ŻADNYCH ruchów. Kiedy pojawił się ekran śmierci, znowu zacząłem się palić w powietrzu, Skull Kid śmiał się, a ekran się ściemnił, tylko po to, bym pojawił się w tym samym miejscu. Postanowiłem szarżować, ale działa się ta sama rzecz, ciało Linka uniosło się nad ziemię przez nieznane moce i momentalnie stanęło w płomieniach, które je zabijały. Tym razem podczas sceny śmierci słyszałem Muzykę Leczenia puszczoną od tyłu. Za trzecim (i ostatnim) razem, zauważyłem, że tym razem nie było żadnej muzyki, jedynie cisza. Pamiętam, że oryginalnie przy walce z Skull Kidem powinieneś użyć Ocariny, by cofnąć się w czasie lub przywołać gigantów. Spróbowałem zagrać Piosenkę Czasu, ale zanim uderzyłem ostatnią nutę, ciało Linka znów wybuchło w płomieniach i zginął.

Ku końcowi sceny śmierci konsola zaczęła wydawać takie dźwięki, jakby chciała przeprowadzić jakieś skomplikowane działania dotyczące czegoś… Kiedy ekran wrócił do normy, pojawiła się ta sama scena, co w poprzednich trzech razach, tym razem Link leżał, jakby martwy, nie widziałem tego wcześniej w grze, jego głowa był zwrócona ku kamerze razem z Skull Kidem unoszącym się nad nim. Nie mogłem się ruszać, wcisnąć żadnego przycisku, tylko wpatrywać się w martwe ciało Linka.
Po około trzydziestu sekundach gra się zwyczajnie rozjaśniła z wiadomością “Spotkałeś się z okropnym przekleństwem, czyż nie?” tuż przed wykopaniem do ekranu początkowego.

Zauważyłem, że nie było już moich saveów. Zamiast “Link” był “TWOJA KOLEJ”. “TWOJA KOLEJ” miał 3 serca, 0 masek oraz żadnych itemów. Wybrałem “TWOJA KOLEJ” i natychmiastowo wróciłem do szczytu Wieży Zegarowej ze sceną nieżyjącego Linka z lewitującym nade mną Skull Kidem, którego zapętlony śmiech wciąż i wciąż się powtarzał. Zresetowałem konsolę, a kiedy gra się ponownie włączyła, był jeden dodatkowy save umiejscowiony pod “TWOJA KOLEJ”. Nazywał się “BEN”. Plik “BEN” był dokładnie tym samym, który wcześniej usunąłem, na Kamiennej Świątynnej Wieży z księżycem, który miał się niedługo rozbić.

Wyłączyłem konsolę. Nie jestem przesądny, ale to jest ZBYT DZIWNE nawet dla mnie. Dzisiaj w ogóle w to nie grałem, baa, nawet nie zmrużyłem oka ostatniej nocy. Wciąż w głowie słyszę tą Muzykę Leczenia od tyłu i wciąż przypominam sobie to przerażenie przy eksploracji Clock Town. Przyjechałem jeszcze raz do starca by zadać mu parę pytań razem z kumplem (nie ma mowy, bym tam poszedł sam). Przed domem była tabliczka Na Sprzedaż. Pukałem, nikogo nie było w środku.
Więc teraz wróciłem i piszę o tym wszystkim i o moich przypuszczeniach, z góry sorry, jeśli się pojawiły jakieś błędy gramatyczne. Jestem totalnie niewyspany. Ta gra mnie przeraża, teraz jeszcze bardziej, kiedy o tym wszystkim napisałem, ale myślę, że jest w tym coś więcej. Jest coś, co woła mnie o to, bym to dalej ciągnął. Myślę, że “BEN” jest czymś equation, ale nie wiem czym, I jeśli by wtedy starzec mi pomógł, byłbym wstanie znaleźć parę odpowiedzi. Potrzebuję dnia lub dwóch, zanim znów włączę tą grę. Już się odbiła na mojej psychice, ale następnym razem nagram wszystko, co zrobię. Pomysł o nagrywaniu przyszedł do mnie przed końcem grania, więc możecie zobaczyć jedynie parę minut tego, co widziałem (włączając w to Skull Kida i statuę). Wrzuciłem to na youtube:

Dzień Czwarty.wmv(05:30)


Zostanę w tym wątku przez chwilę dłużej przed zaśnięciem, by odpowiedzieć na parę waszych pytań, pomysłów czy teorii, by naświetlić nieco tą sprawę, albo rzeczy, które mógłbym spróbować zrobić. Myślę, że jutro zagram na pliku “BEN”, by zobaczyć co się stanie, może miałem to wszystko robić. Nie wierzę w paranormalne gówno, ale to jest trochę pojebane. Może ten cały BEN jest po prostu dobrym hackerem/programistą. Nie chcę myśleć o alternatywnych wyjściach, jeśli nie jest. To koniec tej kopiuj/wklejanki. Mam nadzieję, że to jest tylko jakiś żart developerów, że inni ludzie też zostali “wrobieni” czy mieli “shackowane” kopie gry. To mnie po prostu przeraża.



Post #2 (8 wrzesień, 2010)
Napiszę wszystko, co się stało I wkleję link do video, ale ostatniej nocy wszystko było dla mnie zbyt realne. Myślę, że skończę się z tym bawić. Już byłem nieźle przerażony po napisaniu tego wątku. Ostatniej nocy, ta statua, Elegy of Emptiness, miałem o niej sen. Śniłem, że mnie goniła w moim śnie. Odwracałem się... ta okropna statua wpatrywała się we mnie tymi pustymi oczyma. W śnie pamiętam, że nazywałem to Ben, a nigdy wcześniej nie miałem snu, który mógłbym tak szczegółowo zapamiętać. Dobrą rzeczą jest jednak to, że trochę pospałem przynajmniej, tak myślę. Dzisiaj, kiedy już odkładałem sprawę gry tak długo jak mogłem, wróciłem do starca by sprawdzić, czy może nie ma go z powrotem. Tak jak myślałem, samochodu wciąż nie było, przed drzwiami też nikt nie odpowiadał. Gdy już wracałem do samochodu mężczyzna koszący trawę z domu obok spytał się mnie, czy nie szukam kogoś przypadkiem. Powiedziałem, że szukam starca, który tu mieszkał. Odpowiedział to, co już wiedziałem – wyprowadził się. Próbując inaczej, spytałem, czy starzec miał jakąś rodzinę albo znajomych, z którymi mógłbym porozmawiać. Odkryłem, że nigdy nie był żonaty, nie miał także zaadoptowanych dzieci czy wnucząt. Zacząłem się martwić, zadałem ostatnie pytanie, które powinienem zadać na początku – kim był Ben? Jego twarz posmutniała, dowiedziałem się, że cztery domy dalej około osiem lat temu 23 Kwietnia – mężczyzna poinformował mnie, że to ten sam dzień, w którym ma urodziny, stąd zna dokładną datę – na tej dzielnicy był wypadek z małym chłopcem imieniem Ben. To było tuż po tym, kiedy jego rodzice wyjechali. Próbowałem się dowiedzieć od niego nieco więcej, bez skutku.

Wróciłem i ponownie zacząłem grać. Załadowałem grę i natychmiastowo wyskoczył ekran początkowy z maską –dźwięk, która został puszczony nie był normalnym "whoosh", to było coś znacznie bardziej głośniejszego irytującego. Wcisnąłem start oczekując najgorszego, ale, zupełnie jak dwie noce temu, były pliki "TWOJA KOLEJ" i "BEN"(prawdę mówiąc wcześniej zajrzałem do tego saveu, zauważyłem tylko, że było wciąż to samo miejsce z sową do zapisu). Wybrałem save BEN, przez chwilę zmieszany, gdyż statystyki był nieco inne niż dwa dni temu. Wyglądało na to, że ukończył już Kamienną Świątynną Wieżę... Zebrałem się na odwagę i wczytałem plik.

Momentalnie zostałem wrzucony do całkowitego chaosu. Oczywiście, byłem an zewnątrz Kamiennej Świątynnej Wieży, ale to już było oczekiwane. Strefa nie nazywała się Kamienną Świątynną Wieżą, a raczej "Ka m i e n n ą". Pojawiło się pole tekstowe z kompletnym bezsensem, którego nie mogłem rozszyfrować. Ciało Linka było zdeformowane. Jego plecy były wykrzywione ku stronie, gdzie jego postura była permanentnie zniekształcona. Ekspresja Linka była dziwna, nietypowa. Miał taką ekspresję na twarzy, której wcześniej nie rozpoznawałem, to było puste spojrzenie – jakby był martwy. W tym czasie, kiedy tak Link stał z tym nieregularnym zniekształceniem ciała I po tym, jak już przeanalizowałem, czym stał się mój avatar zauważyłem, że mam przedmiot pod przyciskiem C, którego wcześniej nie zauważyłem. Jakaś notatka, ale naciśnięcie go nic nie robiło. W tle leciała muzyka, której nie rozpoznawałem z gry – prawie demoniczna z natury, był jakiś głośno brzmiący pisk albo jakiś rodzaj śmiechu lub czegoś, co leciało w tle. Miałem dokładnie dwie minuty, by zbadać teren, zanim kolejna z tych przerażających statuł Elegy of Emptiness pojawiła się i natychmiastowo po tym zostałem przeniesiony do ekranu z "Narodziny Nowego Dnia ", tym razem bez podtekstu "||||||".

Byłem w Clock Town – scena normalnie by się odtworzyła po tym, jak pierwszy raz podróżowałeś w czasie. Tatl powinna powiedzieć "C-Co się stało? Jeśli w ogóle coś się stało…" ale zamiast powiedzieć "Zaczynaj od początku", skończyła wypowiedź w zepsutym polu tekstowym, kiedy to pojawił się śmiech Happy Mask Salesmana. Odzyskałem kontrolę nad bohaterem, ale z rzutu kamery - Szukałem drzwi do Wieży Zegarowej, patrząc na mojego avatara biegającego koślawo. Zauważyłem, że nie mogę nigdzie dojść, bo nic nie widzę, ale szczęśliwie przeszedłem przez drzwi. Tu zostałem przywitany przez Happy Mask Salesman który zwyczajnie powiedział "Spotkałeś się z okropnym przekleństwem, czyż nie?" przed tym, kiedy ekran się rozjaśnił.

Byłem na polu Termina znów jako zwykły człowiek. Być może już nie grałem w tą samą grę – zostałem gdzieś przeteleportowany, nie było żadnego znaku z zegarem dnia czy czegokolwiek. Wziąłem głęboki oddech i rozejrzałem się naokoło pola, od razu można stwierdzić, że to nie było normalne. Nie było żadnych przeciwników. W tle leciała zmiksowana wersja Happy Mask Salesman's theme. Postanowiłem pobiec wprost do Woodfall zanim zauważyłem rząd trzech, zamglonych figur w tle zwróconych ku jednej stronie – W tym Eponę. Gdy do nich podszedłem, na moje nieszczęście rozpoznałem wśród nich Happy Mask Salesmana, Skull Kida oraz statuę Elegy of Emptiness po prostu stojących tam. Pomyślałem, że może się tu zbugowali, ale powiedziałem do siebie, że od teraz powinienem wiedzieć, że jednak nie. Podszedłem do nich ostrożnie i zauważyłem, że Skull Kid odtwarzał zwykłą, zapętloną animację, tak samo z Eponą i statuą Elegy of Emptiness robili to, co robią normalnie – po prostu stali tam. Happy Mask Salesman przerażał mnie jednak bardziej niż pozostała dwójka.

Też był normalny, noszący te okropne ubrania, ale gdziekolwiek się poruszyłem, jego głowa powoli się odwracała w moją stronę, śledziła mnie. Nie miałem z nim żadnego dialogu ani z nim nie walczyłem, lecz wciąż jego głowa podążała za mną. Przypomniało mi się moje pierwsze spotkanie z Skull Kidem na szczycie Wieży Zegarowej. Wyjąłem moją Ocarina (do którego gra zagrała charakterystyczny dźwięk, kiedy masz zamiar zagrać na swojej Ocarinie) i spróbowałem piosenkę, której wcześniej nie grałem – muzyka Happy Mask Salesmana ustała. Zaczęła grać ta sama, która leciała zapętlona czwartego dnia - Muzyka Leczenia.

Skończyłem grać piosenkę, pojawił się nieprzyjemny pisk, niebo zaczęło migać, zmiksowana muzyka Happy Mask Salesmana przyśpieszyła, umacniając jedynie strach we mnie. Link wybuchnął w płomieniach i zginął. Te trzy figury dalej stały i patrzyły się, jak płonę podczas mojej sceny śmierci. Nie wiem jak mam ci opisać jakie to przerażające uczucie, musiałbyś obejrzeć video jeśli chciałbyś zrozumieć co czułem. To samo przerażenie, które pozbawiło mnie snu dwa dni temu znów narastało, kiedy pojawił się tekst "Spotkałeś się z okropnym przekleństwem, czyż nie?", poraz trzeci. Za tym musi się kryć jakieś głębsze znaczenie.

Miałem trochę czasu do namysłu, kiedy to pojawił się krótki przerywnik filmowy z przemiany w Zora. Teraz znalazłem się w Great Temple Bay. Byłem ciekawy, co tym razem gra miała w zanadrzu. Powoli udałem się na plażę, gdzie znalazłem Eponę. Dziwiłem się, czemu gra postanowiła umieścić ją tutaj, sugerowała, że ona próbowała zdobyć napój? Nie mogłem zdjąć maski. Domyśliłem się, że raczej to nie był powód, dla którego została tu umieszczona.

Nagle uświadomiłem sobie, że Epona wciąż się wpatrywała w jeden punkt na morzu, wyglądała, jakby próbowała pokazać mi pewien punkt z odległości. Kierowałem się przeczuciem, w ten sposób doszedłem do Great Bay i zacząłem płynąć. Oczywiście – prawie to przeoczyłem – znalazłem to na dnie oceanu; jedna z statuł, Elegy of Emptiness. Podpłynąłem do niej, gdy nagle moja Zora zaczęła odtwarzać animację topienia się, nie widziałem tego wcześniej – co przecież nawet nie ma sensu, bo Zora może oddychać pod wodą. Mój bohater utonął, zginął. Znów, statua to była jedyna rzecz, którą widziałem podczas mojej śmierci. Tym razem się nie odrodziłem, przeniosło mnie do menu, tak jakbym zresetował konsolę.

BEN.wmv(06:23)
https://www.youtube....GOJmdxdjeA#t=21

Ekran z “wciśnij start” był przede mną. Wiedziałem, że jedynym powodem, dla którego mnie tu umieścił, by zapewne nowy save. Nie myliłem się. Nowy stan zapisu mówił o Benie. Teraz to ma sens, czemu statua pojawiła się, kiedy próbowałem pójść do Laundry Pool – gra musiała zaplanować sposób, w który mógłbym uciec z czwartego dnia w Clock Town. Dwa savey mówiły o jego przekleństwie. Tak jak myślałem, Ben był martwy. Utonął. Oczywiście gra nie jest po mojej stronie- faszeruje mnie nowymi saveami – chce, bym wciąż grał, bym szedł dalej, ale ja już skończyłem z tym cholerstwem. Nie ruszam więcej stanów zapisu. To już jest zbyt przerażające, a ja nie wierzę w rzeczy paranormalne, ale kończą mi się możliwości wyjaśnienia. Dlaczego ktoś mógłby wysłać mi taką wiadomość? Nie rozumiem tego, to jest zbyt przerażające, by o tym myśleć. Video jest dla tych, którzy chcą to zobaczyć i przeanalizować (może jest jakaś zaszyfrowana wiadomość w tych bezsensownych dialogach czy coś symbolicznego, przez co wcześniej przeszedłem – jestem zbyt emocjonalnie i mentalnie zmęczony by się z tym pierdolić).
Post #3 (10 wrzesień, 2010)
Wiem, że jest bardzo wcześnie, nie przespałem całej nocy, nie mogę spać. Nie obchodzi mnie to, czy ludzie to widzą, nie o to chodzi, chcę po prostu wyrzucić to z siebie. Teraz jednak straciłem wolę do tego, by o tym mówić. Im mniej o tym powiem, tym lepiej. Myślę, że video mówi za siebie. Zrobiłem to, co mi mówiliście, zagrałem piosenkę Elegy of Emptiness w pierwszym miejscu, w które mnie zaprowadziła gra, ale myślę, że to jest co gra lub Ben(Jezu Chryste, nie wieżę, że nawet rozważam tak absurdalną teorię, że istnieje w grze) chciał, bym to zrobił. Prześladuje mnie, nie tylko w grze, jest też w moich snach. Wciąż go widzę, za moimi plecami, zwyczajnie wpatrującego się we mnie. Nie poszedłem na żadne lekcje, zostałem w moim pokoju z zamkniętymi oknami i zatrzaśniętymi drzwiami – w ten sposób wiem, że mnie nie obserwuje. Ale wciąż mnie ma, gdy gram, gdy gram wciąż może mnie widzieć. Gra mnie teraz przeraża. Za pierwszym razem mówił do mnie – nie tylko używając tekstu w grze – mówił do mnie. Rozmawiał ze mną. Ben się odnosił do mnie. To do mnie mówiło. Nie wiem co to oznacza. Nie wiem czego ode mnie chce. Nigdy tego nie chciałem, chcę wrócić do mojego starego życia

UTOPIONY.wmv(06:20)


Rzeczy jak te nie zdarzają się ludziom takim, jak ja. Jestem tylko dzieciakiem, nawet niewystarczająco dorosłym by pić. To nie uczciwe, chcę do domu, chcę znów zobaczyć rodziców. Jestem tak daleko od domu w tej szkole, chcę tylko znów przytulić mamę. Chcę zapomnieć o tej przerażającej, pustej twarzy statuy. Mój oryginalny save wrócił - ten sam, który wcześniej znikną. Nie chcę już grać. Czuję, że stanie się coś złego, jeśli nie będę grał, ale to niemożliwe, to gra video – prześladuje mnie czy nie, nie może mnie zranić, nie? Tak serio, nie może, no nie? To jest to, co wciąż sobie powtarzam. Kiedy o tym myślę już sam nie jestem pewien.
Post #4 (12 wrzesień, 2010)
Pozwólcie mi tylko sprostować parę rzeczy – wiem, że się martwicie, ale "jadusable" ma się dobrze. Skończył się przeprowadzać, powiedział, że wraca do domu. Olał ten semestr, nie jestem pewien, co się stało , mam parę teorii, ale wy pewnie wiecie na ten temat więcej. Jestem współlokatorem "jadusable'a" I rzeczywiście zauważyłem, że było z nim coś nie tak przez te ostatnie parę dni. Wciąż siedział w swoim pokoju, tracąc kontakt z dosłownie wszystkimi znajomymi, a jestem prawie pewny, że nie jadł niczego ciężkostrawnego. Po następnym dniu nie mogłem już tu zostać, więc pałętałem się u kolegi. Do pokoju wracałem tylko po parę mi potrzebnych rzeczy. Próbowałem z nim rozmawiać parę razy, ale za każdym razem przerywał rozmowę, kiedy pytałem o jego izolację, tak jakby coś go prześladowało. Wczoraj przyszedłem po swoją książkę z filozofii, wtedy do mnie podszedł. Wyglądał okropnie, miał ogromne wory pod oczami. Dał mi płytkę i jakieś specyficzne instrukcje. Powiedział, że miał do mnie jedną, ostatnią prośbę – w końcu wytłumaczył mi o co chodzi, dał mi info do konta na Youtube. Powiedział, że się stąd wynosi, że to go nakłaniało do ponownego grania, by zmieniać rzeczy, których nie powinien. Chciał, żebym też wrzucił video, by poinformować ludzi o tym, co się stało. Powiedziałem, że mógłby to przecież zrobić sam, ale odpowiedział tym dzikim wzrokiem, że nigdy więcej nie zajrzy do gry. To ostatnia rzecz, jaką powiedział, nawet się nie pożegnał, gdy rodzice po niego przyjechali. Nigdy nie spotkałem jego rodziców.
Szczerze, nie mogę ci powiedzieć o wszystkim, kiedy mówił, ciężko było go zrozumieć, a jego cholerna ekspresja mnie tylko dezorientowała. Na płytce było video z ostatniej nocy, dokument tekstowy z jego loginem I hasłem do Youtube i trzeci dokument nazwany Prawda.txt które zawierały “jego notatki, które zrobił. Powiedział, że to bardzo wiele dla niego znaczy, bym podążał za jego instrukcjami. Normalnie nie pisałbym tego w ten sposób, z powodu głupiej gry komputerowej, ale sposób, w jaki mówił i patrzył zatwierdza mnie w tym, że to jest coś poważnego, a ja to uszanuję. Video dostałem już wczoraj. Po obejrzeniu go musiałem zobaczyć jego inne filmy na jego kanale Youtube, żeby coś z tego zrozumieć, ale nawet teraz jestem wciąż zmieszany. Video wypuszczę wieczorem, Prawda.txt wypuszczą 15 września, tak jak mnie prosił. Nie czytałem tego, zrobię to w momencie wypuszczenia tego, dla szacunku do kolegi. By odpowiedzieć już na wasze pytania, nie, nie dzwoniłem jeszcze do niego, zrobię to jutro, by sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Powinien już być teraz w domu.

Jadusable.wmv(07:41)


O filmie: uciąłem tu moment do miejsca, kiedy wybrano plik "BEN", później zauważyłem, że jadusable zostawił ekran wybierania, bo gra co jakiś czas zmieniała savey. Wybaczcie za to, ale ostatnie pliki były takie same, jak z końcówki wcześniejszego filmu (Link i BEN), żadnych różnic. Nie byłem tu, kiedy w to grał, ale wygląda na to, że na początku, kiedy się pierwszy raz odrodził testował ekwipunek by zobaczyć, jakie ma przedmioty czy coś, bo zmieniły się losowo od tych poprzednich. To było po tym, kiedy pomyślałem, że gra stała się dla niego zbyt osobistą sprawą.
Post #5 (15 wrzesień, 2010)
Hej, z tej strony "Jadusable”. To jest ostatni raz, kiedy cokolwiek przeczytasz ode mnie, to jest mój ostatni prezent dla ciebie – to są wszystkie notatki, jakie zrobiłem. Zanim je pokaże, chciałbym podziękować wam wszystkim za wysłuchanie mnie, to była dla mnie mocna podpora, by to kontynuować. Kiedy to czytacie, nie będzie mnie już w pobliżu, ale po obcowaniu z tą nienormalną grą dokładnie cztery dni, zrozumiałem, kto tu z kim tak naprawdę gra. Mam nadzieję, że po przeczytaniu tego ta cała sytuacja się więcej nie powtórzy.
Są rzeczy, z którymi nie mogłem się z tobą podzielić, które się działy, ale zaraz to wyjaśnię. Ben blokował moje jakiekolwiek poczynania, których dokonałem, bym wam nie przedstawił prawdy. Próbowałem, nawet podtekstowo, by was ostrzec. Oprócz chaosu, zawarłem także różne wskazówki w moich filmach. We wszystkich filmach nagranych w czwarty dzień, miałem Maskę Prawdy w interakcji, podchodziłem do Gossip Stone, czy miałem Lupę Prawdy w ekwipunku, z jakiegoś powodu. Dla entuzjastów Zeldy wszystkie te symbole są znakami nadziei i prawdy, które pewnie niektórzy z was rozpoznali. Gdy grałem w plik nazwany “BEN”, kiedy BEN wciąż mnie śledził, robiłem wszystko, co mogłoby się wydawać oczywistym, ale oprócz tego wysłałem wam tajną wiadomość – Nigdy nie nałożyłem Lens, czy Maski czy nawet nie odwiedziłem kamienia. Podziałało, video zostało wrzucone na Youtube. Modliłem się, żeby ktoś to zauważył.

Tagi też miały znaczenie, mam nadzieję, że się nimi zainteresowaliście. Były moimi małymi wiadomościami – niczym dużym, żeby Ben niczego nie podejrzewał – przez to, że Ben manipulował i zmieniał pliki, mam nadzieję, że widzieliście bliską prawdę do tego, co się stało na prawdę. Nie miałem pojęcia, czy rzeczywiście tak było
To się długo czyta, nie mam czasu, by udowadniać wam wpisy, albo żeby upiększać moje wyszukiwania. Tu jest wszystko.

---


6 wrzesień, 2010

23:00 – Nie wierzę w to, co się stało, nie jestem pewien, czy to nie rodzaj złożone mistyfikacji, podlegam strachowi i nie mam pojęcia, co o tym myśleć. Kto lub czym jest statua? Mnóstwo pytań. Zaczynam ten dokument jako “notatnik”, więc będę mógł wszystko analizować na bieżąco. Będę pisał co się dzieje, żeby sprawdzić później, czy to ma jakiś związek

7 wrzesień, 2010

2:10 - (zrobiłem nowy wątek, możesz wrócić i zobaczyć mój pierwszy post do czwarty dzień.wmv)

4:23 – Nie mogę spać. Próbowałem, ale im bardziej próbuję tym staję się bardziej nerwowy. Po prostu czuję, że za każdym razem, kiedy zamykam oczy, to statua pojawia się.

8:20 – Nie spałem w ogóle, zwyczajnie zacznę dzień. Nie mam siły, żeby iść dziś na lekcje, pojadę znów do starca z kolegą Tylerem, w razie czego.

13:18- Znowu w domu. Starca nie było, naprawdę dziwne, że wyprowadził się następnego dnia, ale może tabliczka Na Sprzedaż była już wczoraj, tylko nie zauważyłem. Tyler chce wiedzieć, o co chodzi, nie powiedziałem mu. Idę coś zjeść, padam ze zmęczenia.

15:46 – Nie mogłem się skupić wracając z baru, w pewnym momencie widziałem statuę Elegy wpatrującą się we mnie gdzieś na uboczu. Teraz definitywnie, definitywnie potrzebuję snu.

17:00 – Nie myślę dużo o tym, czy ludzie mi uwierzą o tym wszystkim. Myślę, że wrzucę nowego posta do internetu. Myślę, że zrobię jakieś podsumowanie, te notki są zbyt sporadyczne.

18:00 – Podłączyłem nagrywarkę do komputera. Myślałem, że się zaciął, zaczął wydawać ten dziwny, pipczący dźwięk, ale wydaje się, że teraz wszystko gra. Komputer nie może mnie teraz zawieść.

19:00 – Skończyłem wrzucać video. Jakość jest znacznie lepsza, niż myślałem, że będzie. Taa, zgaduję, że to jest naprawdę specjalna karta. Nigdy nie zdarzył mi się tak dobrze zgrany ekran.

19:45 – Wydawało mi się, że zobaczyłem pojawiającą się ikonę na pulpicie wyglądającą jak statua, na sekundę. Przestraszyłem się trochę. Po wrzuceniu muszę skasować te video z pulpit.

20:00 – Wrzucam video na swoje konto na Youtube.

20:03 – Nie pamiętam, żebym wrzucał video z Vampire: The Masquerade: Bloodlines ostatniego roku. To prawdopodobnie konto, które dzieliłem z kolegą ostatniego lata. Mam nadzieję, że nie ma nic przeciwko temu, bym uploadował ten filmik.

20:55 - Postuję podsumowanie z Czwartego Dnia z linkiem na Youtube. Staram się nie zasnąć, ale jestem taaaaki zmęczony w tej chwili.

8 wrzesień, 2010

10:48 – Miałem sen o statule. Śniłem, że mnie goniła w moim śnie. Odwracałem się... ta okropna statua wpatrywała się we mnie tymi pustymi oczyma. W śnie pamiętam, że nazywałem to Ben, a nigdy wcześniej nie miałem snu, który mógłbym tak szczegółowo zapamiętać.
11:21 – Serio, już nie chcę w to grać. Chyba sprawdzę jeszcze raz, czy starzec jest u siebie.

13:35 – Nie było starca, ale miałem ciekawą konwersację z jego sąsiadem. Napiszę całe podsumowanie z grania dzisiejszej nocy, poczekam jeszcze trochę i wyszukam parę informacji o tym całym Benie.

14:45 – Miałem losowe, niewytłumaczalne bóle głowy, wciąż słysząc tą piosenkę. Teraz jest jeszcze taka pora, że łatwo zachorować, muszę uważać. Z mojego organizmu zostanie kupa złomu przez te zarwane nocki.

15:00 –

15:02 – Mój komputer.... tak po prostu... otworzył dokument tekstowy i napisał "Hej" oraz "www.cleverbot.com”. Co... do... cholery...

15:46 – Wszedłem na stronę, to jest jeden z tych “botów czatowych”. Myślę, że po prostu wkleję wam tu całą konwersację:

9/8/10 Konwersacja

User: Cześć?

Cleverbot: Cześć.

User: Kim jesteś i jak zdołałeś przejąć kontrolę nad moim komputerem?

Cleverbot: Kim jestem?

User: Racja, zapomniałem, jesteś botem.

Cleverbot: Naprawdę tak myślisz?

User: Słuchaj wiem, że ktokolwiek się pierdoli z moim komputerem może zobaczyć mój ekran monitora.

Cleverbot: Racja.

User: Taa, a ty jesteś pewnie jednym z TYCH dzieci, które myślą, że są sprytne. Wiesz, że to jest nielegalne, nie/?

Cleverbot: Naprawdę?

User: Bez jaj. Jesteś zaznajomiony z "prawami prywatności?". Wyjdź z mojego komputera, dzieciaku

Cleverbot: Jestem twoim komputerem.

User: Spoko historia. W każdym razie, dzwonię do DPS, wybrałeś zły czas, żeby ze mną pogrywać.

Cleverbot: Mam więc poczekać, aż włączysz grę?

User: ...Co?

Cleverbot: Grę.

User: Majora's Mask?

Cleverbot: Tak.

User: Skąd o tym wiesz?

Cleverbot: Stąd.

User: Skąd dokładnie?

Cleverbot: Ja to zrobiłem.

User: Zrobiłeś co?

Cleverbot: Grałem z tobą.

User: Co do cholery/

Cleverbot: Byłeś wystraszony?

User: Kim jesteś?

Cleverbot: Ben.

User: Statuą? Jesteś w moim komputerze?

Cleverbot: Tak.

User: jak?

Cleverbot: Podłączyłeś mnie.

User: Jakim cudem cię podłączyłem?

Cleverbot: Kable.

User: Jak?

Cleverbot: Powiedz mi o sobie.

User: Co?

Cleverbot: Powiedz mi o sobie.

User: O co ci chodzi?

Cleverbot: Co cię naprawdę przeraża?

User: Co do cholery?

Cleverbot: Odpowiedz.

User: Nie

Cleverbot: Odpowiedz.

User: Do cholery, jakim cudem otworzyłeś to sam z siebie?

Cleverbot: Jestem teraz twoim komputerem.

User: Ile możesz kontrolować?

Cleverbot: Wszystko.

User: Czego ode mnie chcesz?

Cleverbot: Zabawy.

User: utknąłeś tam. Możesz mnie zranić?

Cleverbot: Ha

User: ?

Cleverbot: Idź grać.

User: Nie, nie możesz mnie zranić.

Cleverbot: Długo ci zajęło pisanie tego.

User: Więc?

Cleverbot: Nie jesteś pewien.

User: Jeśli jesteś taki potężny, czemu używasz tak idiotycznej strony jak tej, żeby ze mną “czatować”?

Cleverbot: Mało roboty. Nieźle rozbudowane. Zabawne.

User: Zabawne?

Cleverbot: Tak. Tradycyjnie. Lubię to.

User: Myślisz, że to zabawne?

Cleverbot: Śmieszne.

User: A moje notatki?

Cleverbot: Możesz je pisać.

User: Czemu mi na to pozwalasz?

Cleverbot: To zabawne widzieć, co o mnie myślisz.

(okno się zamknęło)

15:50 – Co ja zrobiłem? Wprowadziłem go do mojego komputera. Kontynuuję to pisać, wpisywać podsumowania. Czuję, jakbym był więźniem w miejscu bezpieczeństwa. Nie mam pojęcia, nie wiem, czy mam halucynacje. Czuję, jakbym był szalony w tej chwili. Mogę to poczuć, patrzy na mnie, nawet, kiedy to piszę. Ben kontroluje wszystko w grze – bawi się ze mną, prowadzi jak owieczkę, ale po co? Co jest celem? Wiem, że Ben utonął, ale skąd te nawiedzenia? Co ja robię, prawdopodobnie on może nawet to zobaczyć.

16:35 - (Wrzuciłem zagranie w BEN.wmv)

19:18 - BEN znów mnie zaprosił na Cleverbot. Powiedział, że jest mu przykro i chce być wolny, że mogę go uwolnić, że tak, jak wszedł do komputera, tak może wyjść, ale potrzebuje mojej pomocy. Powiedział, że jestem specjalny, bo mogę mu pomóc. Pierwsza, miła rzecz, którą powiedział. Obiecał, że zostawi mnie w spokoju, jeśli to zrobię. Obiecał. Nie wiem, co mam myśleć, jak mogę niby zaufać tej rzeczy?

19:20 – Boję się, powiedział, że tylko się ze mną bawił. To jest raczej jakaś głupia wersja zabawy. Powiedział, że gra skończona. Chciałbym, żeby to był koniec. Powiedział, że chciałby być wolny, że jest uwięziony w cartridge i komputerze, I że chce być uwolniony. Nie chcę się z tym *********, nie wiem, jak długo wytrzymam prześladowanie mnie. To obserwuje mój każdy ruch, przez każde, zamknięte drzwi, nie mam już prywatności. Wie o wszystkim, co było na moim komputerze. Powiedział, że może zrobić mi okropne rzeczy, ale nie musi, więc powinienem mu zaufać.

20:01 – Coś mi mówi, że w coś gram, dokładnie jak w grze.

20:29 - BEN znów mnie zaprosił na Cleverbota. Zignorowałem to i wziąłem prysznic Kiedy podszedłem do laptopa, przywitał mnie obrazek Statuy Elegy patrzącej się na mnie z tymi martwymi oczyma. Nie chcę już z nim rozmawiać.

21:44 – Wal się Ben nie rozmawiam z tobą

21:56 – wal się ben nie rozmawiam z tobą

22:06 – WAL SIĘ BEN NIE ROZMAWIAM Z TOBĄ

22:12 – WAL SIĘ BEN NIE ROZMAWIAM Z TOBĄ

22:45 – To już ponad półtorej i godziny, kiedy już wiadomość się nie pojawia. Ben przestał. Zaczynam się przekonywać, że nie panuje tylko nad grą/komputerem, zaczynam coś czuć. Ciężko to wytłumaczyć, nigdy nie byłem dobry w tych sprawach duchowych, ale jest coś innego w aurze w moim pokoju.

22:42 – Zaczynam losowo widzieć statuę Elegy, kiedy szukam czegoś na necie w miejscach, gdzie nie powinien się pojawiać. Miejscach, w których nie powinien być – przewijam stronę na dołu i nagle pojawia się zdjęcie statuy Elegy. Zawsze statuy Elegy. Nie wiem, jak wiele jeszcze mogę znieść.

9 września, 2010

12:35 – Moje najgorsze obawy się spełniły – Ben zatuszował fragment BEN.wmv. Spojrzałem na podsumowanie utworzone na różnych forach z BEN.wmv, na niektórych z nich usunął posty lub zmieniał fragmenty. Nie ma dowodów, że Ben istnieje poza grą. Nie ma dowodów, że Księżycowe Dzieci istnieją poza grą. Jak tak szybko usunął te posty, kiedy ja niczego nawet nie zauważyłem? Doszło do mnie, że może ja tylko pisałem te posty, a w prawdzie Ben je wszystkie cenzurował i udostępniał. Spytam go, czemu to robił.
12:50 – Nie odpowiada na Cleverbocie. Dostaję tylko takie odpowiedzi, jakie normalnie się dostaje od bota.

1:24 – Ben się chyba na mnie gniewa

10:43 – Księżycowe Dzieci pojawiły się w moim ostatnim śnie, zdjęli swoje maski, by pokazać swoje okropne, zdeformowane twarze – robaki wychodziły z pustych, czarnych dziur w miejscach, gdzie powinny być oczy, żółty uśmiech, który stawał się coraz większy z każdym momentem, kiedy się do mnie przybliżali. Powiedzieli, że chcą się zabawić. Próbowałem uciec – ale ich czwórka przetrzymała mnie przy ziemi z zadziwiającą siłą. Nad nimi stał Happy Mask Salesman mówiący, że ma nową maskę, którą chciałby mi ofiarować. Wraz z jego ślamazarnymi ruchami przypominające te z gry, wyjął model maski kogoś, kogo nie mogłem rozpoznać - młodo wyglądająca twarz – dał ją Księżycowemu Dziecku. Podśmiechując, nakierował ją na moją twarz; Mieli okropne, zniszczone ciała podskakujące ku dołu i górze. Dwóch z nich przetrzymało mnie, kiedy to dwaj pozostali powoli nakładali maskę na moją twarz.

Moje trzęsienie się I krzyki spowodowały u Happy Mask Salesmana zmianę ekspresji na twarzy w najbardziej przerażający uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałem. Sporadycznie chodził na około śledząc procedurę jak zaciekawiony lekarz. Próbowałem się wyzwolić, bez skutku. Moje oczy zwróciły się ku tyle głowy z powodu wielkiego bólu. To było tak realne, nie mogłem się obudzić. Nie mogłem się obudzić nie ważne jak bardzo próbowałem, nie mogłem się obudzić. Gdy maska przyległa do moich kości, zaczęli związywać razem moje nogi, później ręce. Przerażające uczucie przekłuwania nogi na wylot, rozrywając moje ścięgno Achillesa i zawiązywania jej z innymi kończynami przeszło przez moje całe ciało. Próbowałem krzyczeć, ale maska była tak ciasno przywiązana do mojej twarzy, że to była moja nowa twarz… a moja nowa twarz nie miała ust. Nie wydałem z siebie dźwięku. Mówiłem sobie w myślach, że tylko śnię, wciąż i wciąż to powtarzałem, aż w końcu Księżycowe Dzieci przestały i spojrzały na mnie. Po prostu się wpatrywali. Happy Mask Salesman powoli się do mnie przybliżał wpatrując się we mnie, był już przed moją twarzą, zachichotał i zwyczajnie powiedział " Spotkałeś się z okropnym przekleństwem, czyż nie?”. Nie mogłem się obudzić. Nie mogłem się obudzić. Nie pozwoliliby mi wstać zanim nie zmieniliby mnie w następną statuę elegy.

Obudziłem się zdyszany, płakałem I trzęsłem się. Natychmiast podbiegłem do komputera po Bena.

9/9/10 Konwersacja 1

User: Odpowiedz mi, ben.

Cleverbot: Witaj z powrotem

User: Jaki jest cel tego wszystkiego, DLACZEGO?

Cleverbot: Zabawia mnie to.

User: Jak?

Cleverbot: Fajnie się gra, zabawnie tobą się bawić, sprawić, byś czuł się bezpiecznie.

User: ...

Cleverbot: Zastanawia mnie, jak byś zareagował.

User: na co?

Cleverbot: Gdybym się nie odkrył i pozostał w ukryciu, jedynie robiąc małe rzeczy, bawiąc się z tobą. Zamknąć ci okno, wyłączyć komputer, poruszyć myszką. Małe rzeczy. Sprawić, byś myślał, czy tu rzeczywiście jestem, dając ci jedynie małe wskazówki, że tak.

Cleverbot: Z tobą chciałem zrobić nieco coś innego.

User: robiłeś już to wcześniej?

Cleverbot: Tak. I będę to kontynuował.

User: Z kim? Benem?

Cleverbot: Hmm.

User: Znałeś Bena?

Cleverbot: Nie powiem ci.

User: Jak zginął Ben?

Cleverbot: Wiesz.

User: Ale jak utonął?

Cleverbot: Nie powiem ci tego.

User: Dlaczego?

Cleverbot: To jest zarezerwowane dla innego.

User: Kogo?

Cleverbot: Innego, kto spyta.

User: kiedy

Cleverbot: Później.

(okno się zamknęło)

Zaczynam myśleć, że może ta "rzecz" nie jest Benem. W jego sadystycznej naturze nie zdziwiłbym się, gdyby zabrał imię mu po tym, kiedy go zabił.

24:04 – Mój pokój znów jest jakiś dziwny. Jest tu coś... gdzieś jest.. Czuję się nieswojo, jakby coś próbowało mnie dosięgnąć i złapać, ale nie wiem dokładnie gdzie to jest.

24:46 – Ben chyba już nie chce już ze mną grać. Zagram jeszcze raz, znów zagram w tą grę. Ben, widzisz to? Znowu zagram w tą grę, tylko proszę, przestań już proszę proszę

13:41 – Szaleję, kiedy próbuję odróżnić prawdę od fikcji. Albo Ben robi jakieś sztuczki, albo to wszystko jest na prawdę. Czy Ben generuje te odpowiedzi, czy ludzie je odpisują? Czy ja widziałem migający obraz, czy to tylko moja wyobraźnia? Wyobraź sobie poleganie na internecie i swoich oczach przez całe życie, a potem zostanie ślepym – nie możesz już na tym polegać, musisz wszystko zgadywać. Na krótką chwilę spoglądam na odpowiedzi do video, ludzie odpisywali, że to wygląda na sfałszowane, sphotoshoppowane czy cokolwiek – i nie mam pojęcia, czy Ben miał z tym cokolwiek wspólnego. Albo te wszystkie odpowiedzi są wygenerowane przez Bena, żebym tylko się zniechęcał – Widzisz, jestem więźniem tych wiecznie ryjących banię przypuszczeń. To jest coś, co osiada na mojej psychice i sprowadza mnie do krawędzi. Kiedy to piszę, nie wiem, czy kogokolwiek to obchodzi tak bardzo jak mi się wydaje – po prostu kolejna sztuczka. Czy ten cały dokument w ogóle istnieje? Czy ja nic nie piszę?

9/9/10 Konwersacja 2

User: O co chodzi? Jaki jest cel grania? mam dość kiedy robię cokolwiek

Cleverbot: Masz dość, bo nie potrafisz odkryć mojego sekretu.

User: Czego?

Cleverbot: Tematu.

User: O CZYM TY MÓWISZ

Cleverbot: Piękno znajduje się w prześladowaniu ciebie

(okno się zamknęło)

16:09 – Ben, chce, żebym zagrał. Mówi, że ma coś bardzo ważnego do pokazania.

16:23 - (Wrzucenie pliku z gry UTOPIONY.wmv)

21:09 - (Wrzucenie pliku z gry DZIECI.wmv)

10 września, 2010

11:52 - Plik UTOPIONY.wmv był już kiedy wstałem. Pamiętam, że o tym pisałem, ale nie pamiętam, żebym o tym stworzył post. Ocenzurował to, nie ma już wzmianki o starcu. Nie mam już głosu. Piszę jedynie to, co on chce, żebym napisał, jestem jego maską, która go wyraża, gdy on kłamie.

11:55 – Jest całe podsumowanie z video, którego nie pamiętam, żebym je tak robił. Kiedy czytam to podsumowanie, to brzmi inaczej – chodzi o sen sprzed dwóch nocy, który wygląda na bardziej sadystyczny – te Księżycowe Dzieci, znaczą coś więcej, jakby były innym wcieleniem Bena. Zdarzyło się coś ostatniej nocy, czego nie pamiętam. Piszę właśnie czwarte podsumowanie na fora. Cień mojego krzesła ruszył się.

12:00 - Ben nie pozwala mi zobaczyć Youtube. Mogę odwiedzać wszystkie strony, ale za każdym razem wyłącza mi okno, kiedy wchodzę na Youtube. Czemu?

14:02 – Czuję, że powietrze staje się cięższe, chyba nie jestem tu sam. Czymkolwiek jest "aura", teraz staje się bardziej gwałtowna

14:44 – Próbuję się skontaktować z Benem na Cleverbocie, nie odpowiada. Tylko zwykłe AI

15:51 – Moje uszy mnie nie zwodzą, słyszę Muzykę Leczenie. Wciąż ją słyszę

16:23 – Jestem w dobrym nastroju, wcześniej myślałem, że to zbyt dziwne. Otworzyłem okno I trzy piętra niżej na parterze widziałem starca. Jestem w całkowicie dobrym nastroju. Ten sam starzec. Po prostu wpatrywał się w moje okno. Kiedy jakiś student go zauważał, nie zwracał na niego wielkiej uwagi.

---

Tu się kończą moje notatki. Wyszedłem z pokoju, wziąłem ze sobą cartridge. Nie chcę pisać szczegółów dotyczących tego, co się stało. Minęły dwa dni od tego zdarzenia. To moje ostatnie podsumowanie z ostatniego video - Matt.wmv.

Ostatnie video, które zrobiłem , Matt.wmv, zaczynało się normalnie. Odrodziłem się w Clock Town jak zwykle, wyglądało na to, że nic tu nie ma. Zdeterminowany zagrałem Oath to Order Na szczycie Wieży Zegarowej w czwarty dzień, przygotowywałem się. Przyśpieszyłem czas do ostatniego dnia, doszedłem do obserwatorium. Gdy dotarłem do pokoju z teleskopem i podszedłem do astronoma dowiedziałem się, że nie mogę skorzystać z teleskopu. Powiedział mi, że to by było oszustwo i że powinienem trzymać się zasad. Gra nie pozwalała mi zastosować glitchu czwartego dnia, nie ważne jak bardzo próbowałem. Próbowałem jeszcze parę razy, ale to była strata czasu. Gra stała się bardziej agresywna. Powiedziała, że mam się udać do Kanionu Ikana, gdzie się kończy gra, że wtedy przestałaby mnie prześladować. Chciałem już skończyć ten koszmar, zagrałem piosenkę soaring, wtedy się tam pojawiłem. Powiedziano mi, żebym sprawdził ekwipunek, że znajdę odpowiedź na koniec gry. Sprawdziłem i zauważyłem, że brakowało jednej piosenki - the Elegy of Emptiness. Oczywiście, gdy już tu trafiłem i nauczyłem się piosenki, wydawało mi się, że ostatnią rzeczą, jaką to będzie potrzebowało to wystarczająca zabawa Bena ze mną. Ben jest manipulatorem; próbuje zwodzić ofiarę w pozory bezpieczeństwa i sprawia, że stracisz uwagę i wpadniesz w pułapkę jak motyl w pajęczą sie, żywi się tym. Jestem niczym innym jak jego lalką, bawi go sprawdzanie ludzkich emocji przez robienie różnych rzeczy.

Są wciąż rzeczy, które nie mają sensu, ale nigdy nie byłem dobry w rozwiązywaniu tego typu rzeczy, zanadto mój stan psychiczny nie jest za dobry, daję wam wszystkie puzzle do przeanalizowania i ułożenia razem bez żadnych luk

Piszę te "przemyślenia" na komputerze w bibliotece, wysłałem emailem do siebie notatki, które przetrzymywałem na “zainfekowanym” komputerze z ostatnich czterech dni. Teraz skombinuję to wszystko na tym bezpiecznym, publicznym komputerze w jeden dokument tekstowy – Nie ma szans, że Ben to zauważy. Nie miałem żadnych problemów z Benem, kiedy byłem na swoim komputerze I próbowałem wysłać emaila do siebie – byłem naprzeciw niego. Nie ma pojęcia, co właśnie mi pozwolił zrobić. Nie miałem także problemów z otworzeniem pliku txt. Z mojego “zainfekowanego” komputera na emailu. Nie wiem jak ci to opisać jakie to uczucie w końcu móc wszystko powiedzieć w tym poście. Koszmar się kończy w tym miejscu.

Pamiętajcie,

Nie ściągajcie ŻADNYCH moich filmików albo niczego O moich filmach – przez video/audio z Youtube, screenshota, czegokolwiek. Nie wiem, jak może się przemieszczać, ale na pewno wiem, że przez oglądanie/czytanie mojego tekstu na to mu nie pozwoli, inaczej nie potrzebował mojej pomocy, ale rekomenduję, byś nie brał nic, co jest streamowane online na swój komputer.

To mój ostatni post, umieszczam to tu, na forum, dla świata. Jeśli zobaczycie jakiekolwiek, następne posty ode mnie po dzisiejszej dacie – 12 wrzesień – i po następującym czasie - 12:08 – ZIGNORUJCIE je. To już zostało udowodnione, że Ben może manipulować moimi kontami i komputerem. I tak jak powiedziałem, nie mam pojęcia, jak to się może przemieszczać, ale zrobi wszystko, żeby się uwolnić. Jest zdesperowany. Dla twojego bezpieczeństwa, lepiej o mnie zapomnij. Proszę.

Już to mówiłem, ale zarówno stąd, nie ściągajcie ŻADNYCH plików zdjęciowych które mogłem tu zostawić, jakichkolwiek plików, dosłownie NICZEGO.

Ten piąty będzie moim ostatni dniem, spalę cartridge, a potem wrócę i zniszczę laptop.

Znów, nawet jeśli cię nie znam, ta sprawa trochę mnie gryzie. W tym semestrze naprawdę nie miałem żadnych znajomych, a raczej, przestałem na nich zwracać uwagę.


Wolny.wmv(00:18)


Choć myślę, że to moja głupota, bo ja, geniusz, wybrałem życie samotnika. Wydaje mi się, że jeśli ktoś odciągnąłby mnie od tej gry zanim tak się w to dałem wplątać, uratowałby mi życie. Cóż, po prostu się cieszę, że to się mi przytrafiło, teraz mogę was ostrzec i Ben zginie. Na koniec, dzięki za poświęcenie czasu na przeczytaniu mojej historii, być może mi nie wierząc. Nie musisz mi wierzyć – naprawdę, nie powinieneś. Wasz ciągły odzew przez ten cały czas pomagał mi dążyć do rozwiązania sprawy. Teraz jestem od tego całkowicie wolny. a?????????^`

Ponownie, dzięki,

Jadusable


...Nie powinieneś był tego robić, Matt. Nie powinieneś był tego robić...

Tłumacz: Dejmiv
  • 8


 


Inne tematy z jednym lub większą liczbą słów kluczowych: Creepypasta, Opowiadania, Telewizja

Użytkownicy przeglądający ten temat: 6

0 użytkowników, 6 gości oraz 0 użytkowników anonimowych