Skocz do zawartości


Zdjęcie

Creepypasty(urban legends)

Creepypasta Opowiadania Telewizja

  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
1611 odpowiedzi w tym temacie

#1411

p0lybius.
  • Postów: 111
  • Tematów: 1
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

Przyjaciel w potrzebie


Spałem. Była może jedenasta, kiedy się obudziłem. Na zewnątrz było ciemno, i padał lekki deszcz. Jest przecież środek listopada, nie ma się czego dziwić. Mogłem się jedynie domyślać, jak teraz musi być zimno i nieprzyjemnie za oknem. Lekko przecierając oczy, odruchowo sięgnąłem po telefon, który leżał obok na nocnej szafce.

Nieodebrane 2 połączenia. Ostatnie 15 minut temu.
Telefon był wyciszony, nic dziwnego że go nie usłyszałem.

Hmm, dziwne, kto by chciał teraz dzwonić, w środku nocy?
Wcisnąłem przycisk, żeby zobaczyć szczegóły połączenia. Paweł?
Mój najlepszy kumpel. Tyle że nie odzywa się do mnie od miesiąca.
Ostatnio mu odbijało, ale w sumie on nigdy nie był „całkiem normalny”.
Typowy jajcarz. Ale po grzyba wydzwania do mnie po nocach? Kiedy myślałem co mogło być powodem tego telefonu, i zastanawiałem się czy oddzwonić, zauważyłem że Paweł dzwoni ponownie. Miałem telefon w ręce, a usłyszeć dzwonka nie mogłem, bo przecież dalej miałem wyciszony.

Odebrałem natychmiast.

- Co jest, po co dzwonisz po nocach?
- Wpadaj do mnie, szybko
- Powaliło cie? Wiesz która jest godzina?
- Nie mam czasu, jesteś mi potrzebny. W końcu jesteś moim najlepszym kumplem. Niestety przez telefon nie da się tego załatwić.
- Kurde, stary, jak ty...

W tym momencie zauważyłem że się rozłączył. No nic, odwaliło mu jak zwykle -pomyślałem.
Chwilę pogapiłem się przez okno, na drzewa obdarte z liści, których konary i gałęzie wyglądały jak kikuty. Nie wiedziałem co zrobić.

- Trudno, pojadę do niego, i tak już wstałem, i jakoś nie miałem ochoty wracać do łóżka. Po tym wszystkim odbije to sobie, i pośpię sobie dłużej. Ubrałem się więc szybko, i pojechałem do Pawła.
Nie wiem dlaczego tak postanowiłem, może myślałem że będzie jakaś fajna akcja, czy coś w ten deseń.


Kiedy zajechałem pod jego dom, zdziwiło mnie że wszystkie światła były zgaszone. Pomyślałem sobie że Paweł robi sobie jaja jak zwykle, i budził mnie w nocy, a sam sobie śpi. Kiedy już wyciągałem telefon, żeby do niego zadzwonić, ktoś nagle uderzył otwartą dłonią w dach samochodu. Wystraszyłem się, bo było ciemno, a wokół nie było nikogo. To Paweł podszedł do samochodu, kiedy gramoliłem się z telefonem.

- Kiedyś cie zabije debilu, straszysz mnie po nocach, dzwonisz do...
- Nie mam czasu, wyłaź -przerwał mi Paweł
- Mów co jest grane, bo serio cie zabije
- Musisz mi pomóc
- Super.... ALE W CZYM, DO JASNEJ K...
- Ciszej, bo ktoś nas usłyszy!


Paweł był jakoś dziwnie roztrzęsiony. Widać było po nim, że serio dzwonił w jakiejś grubszej sprawie.

- Powiesz mi w końcu o co chodzi, czy mam spadać do domu? -zapytałem ze zdenerwowaniem.
- Chodź ze mną na tył domu, dowiesz się wszystkiego.
- Fajnie...

Poszedłem więc za nim. Było ciemno, ale dało się jakoś chodzić, tym bardziej że nie raz byłem u Pawła, więc znałem teren. W końcu Paweł się zatrzymał.

- to tutaj
- ale tu nie ma nic- odpowiedziałem
- dopiero będzie. Obróć się, i podaj mi te dwie łopaty, które leżą za tobą.
- Łopaty? - zdziwiłem się. -Dzwonisz do mnie w nocy, nic nie chcesz powiedzieć, prowadzisz mnie nie wiadomo do kąd, i prosisz do tego o łopaty? Człowieku, zabiłeś kogoś i grób kopiesz, czy jak?
- Ciszej, bo nas ktoś usłyszy. Nie każdy musi wiedzieć, że kopiemy dół na ciało...

Zatkało mnie na chwilę

- Dobra, powiedz mi o co biega, ale tym razem na serio -zapytałem ze zdenerwowaniem
- no już ci powiedziałem, kop szybko i nie zgrywaj się, bo nie mam czasu
- jak to grób? Na mózg ci padło? Albo się dowiem o co chodzi, albo spadam stąd, bo już mi się w mózgu przewraca jak ciebie słucham
- zabiłem człowieka...

Po tych słowach zapanowała cisza. Paweł patrzył się na mnie, a ja na niego. Długo to nie trwało- Paweł zaczął kopać ziemię, energicznie wbijając szpadel w mokrą glebę. Stałem jak przyryty, nie wiedząc co mam zrobić. Było zimno i lekko padało, ale jakoś nie zwracałem na to uwagi. Jeszcze przed chwilą spałem w wygodnym łóżku, ale te słowa od razu mnie obudziły. Popatrzyłem się tylko na łopatę w mojej ręce, i znów na Pawła. Wtedy on odparł do mnie

- pomożesz mi, czy nie?
- to, co powiedziałeś... to na serio?

Spojrzał tylko na mnie. Wiedziałem że mówi prawdę. Zbyt długo go znam, poznałbym że robi sobie żarty. Nie zastanawiając się, zacząłem kopać razem z nim. Ale po chwili żałowałem że w ogóle do niego przyjechałem. Przecież on jest mordercą! Dopiero teraz to do mnie dotarło. Razem ze strachem.

- Jak mogłeś kogoś zabić? - zapytałem ostrożnie
- nie chciałem tego zrobić... musiałem. Po prostu musiałem, wierzysz mi?!?!- krzyknął Paweł. Wystraszyłem się, i od razu cofnąłem się do tyło dwa kroki.

- sam do mnie przyszedł- dalej mówił Paweł.
- no spoko, wierzę...

Nie wiedziałem co o tym myśleć. Pewnie był to wypadek. Ale po co chciał to wszystko ukryć? Coraz bardziej się niepokoiłem. - Przecież to nienormalne, sam się w to niepotrzebnie pakuje. Ale nie wiedziałem co zrobić. Nie mogłem się skupić, i pomyśleć logicznie.

- znałem go? -zapytałem
- w sumie, to tak
- kto to jest?

Paweł nic nie mówił. Coraz bardziej mnie to wszystko denerwowało. W końcu kopałem grób w środku nocy, nie dziwie się że mój mózg działał jak zwariowany.

- znałem kiedyś pewnego człowieka -odparł Paweł przerywając ciszę- ale dziś już go nie ma ze mną...

Domyślałem się, że mówi o trupie dla którego właśnie przygotowywałem miejsce wiecznego spoczynku...

- był mi bliski, nawet sam nie wie jak bardzo...- ciągnął dalej mój kumpel, nie przerywając kopania- ale niestety, to jego wina.

Coraz bardziej mnie to niepokoiło. Zabił kogoś z rodziny? Ale po co? Jedno co mnie zastanawiało, to...

- gdzie jest ciało? -zapytałem

Paweł znów nic nie odpowiadał. Im bardziej był nierozmowny, tym bardziej czułem się dziwnie....

- tak właściwie, to jeszcze go nie zabiłem...- powiedział do mnie.

Nie wiedziałem co o tym myśleć. Znów mnie zatkało. Dół był już prawie gotowy, kiedy to powiedział. Ucieszyłem się, nawet nie wiem czemu. Pewnie dlatego, że już całkiem mózg mi się zagotował, myśląc że pomagam mordercy, kopiąc w środku nocy mogiłę. Okazało się jednak, że nic się nie stało, a przynajmniej... jeszcze. Może uda mi się go odciągnąć od tego pomysłu? Może znów sytuacja wróci do „normalnej”.

- więc zostawmy to, pewnie da się to jakoś załatwić inaczej -odpowiedziałem z ulgą do Pawła
- nie! Krzyknął do mnie, jednocześnie przeszywając mnie swoim wzrokiem- muszę to dokończyć.

Pomyślałem, że on na serio jest nienormalny, i chce kogoś zabić. O ile myślałem że to przez przypadek, jakoś to ogarniałem, ale teraz? Tymczasem Paweł przestał kopać, i zaczął spoglądać w wykopany dół. Za chwilę odezwał się do mnie

- tak w ogóle, to ile ty masz wzrostu?
- 198 centów, a co? -popatrzyłem na niego dziwnie...
- trudno, najwyżej wcześniej odrąbie ci głowe, żebyś się zmieścił....

---------------------------------------------------
moja pierwsza pasta, proszę o wyrozumiałość :>

Użytkownik p0lybius edytował ten post 11.11.2013 - 11:22

  • 2

#1412

Amymone.
  • Postów: 78
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Relacja mojej dziewczyny. Jej wersja opowieści o kobiecie z pomarańczą

Zanim przeczytacie opowieść z punktu widzenia mojej dziewczyny, tutaj jest mój pierwszy post, który zawiera również wydarzenia z ostatniego dnia.

Okej, zdaję sobie sprawę, że trochę się z tym spóźniłem, ale jeśli czytaliście mój dopisek, wiecie, że trochę się tutaj działo. Jednak nic ponadto, policja zadzwoniła do nas dziś rano, żeby sprawdzić, co z nami i powiadomić, że nadal nie znaleźli rozwiązania.

A historia mojej dziewczyny... Zacznę od opisania nas obojga. Ja urodziłem się w Bośni i przeprowadziłem się do sąsiedniego kraju na Bałkanach, gdzie dorastałem. Do Stanów przyjechałem sześć lat temu. Moja dziewczyna urodziła się w Indiach, mieszkała w Kenii do trzeciego roku życia, później przeprowadziła się do Kanady. Poznałem ją przed około rokiem, od tego czasu jesteśmy razem.

Więc, moja dziewczyna, nazwijmy ją Lila, także kilkakrotnie spotkała Rose. Pierwszy raz, jak sobie przypomina, widziała ją w samolocie. Przez kilka lat pracowała jako stewardessa w Kanadyjskich Liniach Lotniczych. To był zwyczajny dzień, sześć lat temu, nie pamięta, dokąd lecieli. Lot trwał dwie godziny. Kiedy wszyscy usiedli i zapięli pasy, ona zaczęła podawać drinki. W obsługiwanej przez nią części siedziała Rose. Nie znała jej wtedy oczywiście. Powiedziała mi, że było w niej coś bardzo niepokojącego, ten uśmiech przyklejony do twarzy, blada skóra i ciągłe wpatrywanie się. Gdy zaproponowała jej napój i przekąski, nie odpowiedziała od razu, tylko rozciągnęła usta w jeszcze szerszym uśmiechu. Potem przemówiła:
- Mam coś dla ciebie – odezwała się głosem zupełnie niepasującym do kobiety w jej wieku. Pasował bardziej do nastolatki niż dorosłej osoby. Było w nim coś figlarnego, ale i przerażającego.
Różne rzeczy zdarzają się w pracy stewardessy, więc zaskoczyło jej to zbytnio.
Tak? Co to jest, proszę pani?
Nie traktuj mnie protekcjonalnie, lafiryndo – odpowiedziała błyskawicznie. Naprawdę szybko. Nie zauważyłam, żeby jej usta się poruszyły, kiedy to mówiła. Potem zazgrzytała zębami, nadal z uśmiechem, nigdy go nie zdejmowała z twarzy. To było czerwone światło dla Lili. Kiedy pasażerowie stają się agresywni, pracownicy wiedzą, że muszą trzymać się na dystans.
Dobrze, życzę miłego lotu.
Mam coś dla ciebie – wyszeptała, wyjmując pomarańczę zza pleców. Nie poruszyła ani jednym mięśniem na twarzy. Głos wciąż jak u nastolatki. Jak u dwunastolatki, która dopiero zaczyna dojrzewać.
Nie, dziękuję. - Lila uznała, że to jakaś wariatka i odeszła.
Och, ale powinnaś. Pewnego dnia, zobaczysz, pewnego dnia.
I to było to. Lila popatrzyła na nią z gniewem i poszła dalej. Kobieta więcej jej nie zaczepiała. Ale tylko podczas tego lotu.

Lila po powrocie do domu nie myślała o tym zdarzeniu. Kiedy jej mama spytała, jak minął lot, Lila uśmiechnęła się i powiedziała:
Dobrze, z wyjątkiem jednej szalonej paniusi.
Jej mama chciała usłyszeć więcej i Lila dokładnie opisała, co się stało. Jeszcze zanim wymówiła słowo „pomarańcza”, jej mama rozpłakała się. Lila była w szoku. Zaczęła się kolejna opowieść. Więc, kiedy moja dziewczyna była dzieckiem i przebywała w Kenii, kilka razy obudziła rodziców głośnym płaczem. Gdy przychodzili sprawdzić, co się dzieje, w jej łóżeczku znajdowali pomarańczę. Ale dom był zawsze zamknięty. Drzwi, okna, nikt nie mógł po prostu wejść do środka. Doszło do tego, że jej rodzice przenieśli łóżeczko do swojego pokoju i zamontowali kamery. Rankiem w dzień trzecich urodzin Lili, po obudzeniu zobaczyli swoją córkę z pomarańczą na klatce piersiowej. To był dla nich horror. Wezwali policję, oni sprawdzili zapisy z kamer. Kamery nagrały kobietę, wchodzącą do domu przez drzwi wejściowe (które były dokładnie zamknięte), potem do pokoju. Położyła pomarańczę na Lili i stanęła. Stała przez godzinę. Tak po prostu, z przechyloną na lewo głową, wpatrzona w dziecko. W tym momencie opowiadania nie trzeba wyjaśniać, że Lila była kompletnie przerażona. Z jej mamą nie było lepiej. Kontynuując, jej rodzice nie wiedzieli, co robić. Policja nie mogła odnaleźć tajemniczej kobiety, a żadne środki ostrożność (chyba tylko ochroniarze 24/7, a na to nie było ich stać) nie dawały rezultatów. Część rodziny była już w Kanadzie, namawiali ich do dołączenia, a to wydarzenie było decydujące. Wyprowadzili się z kraju, zostawiwszy za sobą kreaturę i jej pomarańczę. To znaczy, aż do tego lotu.

Lila nie była w stanie nic zrobić przez kilka dni po tej rozmowie. Jadła mało, z nikim nie rozmawiała. Po jakimś czasie poczuła się lepiej. Nic nie zapowiadało dalszego horroru, więc uwierzyła, że był to dziwaczny przypadek. Ruszyła naprzód. Nie widziała Rose latami. Miesiąc przed poznaniem mnie, spotkała ją jednak po raz kolejny.

Lila odbywała wiele lotów nad Atlantykiem. Uwielbiała je. Długie podróże, niezłe pieniądze, zwiedzanie świata. Miała to wszystko. Miesiąc przed naszym poznaniem, wracała z Hong Kongu. Chyba leciała do Toronto (nie pamiętam dokładnie, ona teraz śpi, to było raczej Toronto). Załoga zatrzymała się w ładnym hotelu, każdy dostał własny pokój. Lila była na trzecim piętrze. W tamtym czasie lubiła wypić, tej nocy nieźle się upiła. Odpłynęła koło pierwszej w nocy. O czwartej ktoś zapukał do jej pokoju. Najpierw raz, potem drugi. To nie było głośne czy szybkie stukanie. Nie, puknięcia były ciche i powolne. A jednak jakoś się obudziła. Wytoczyła się z łóżka, myślała, że to inny członek załogi, równie pijany jak ona. Nie zastanawiając się długo, otworzyła drzwi, a tam stała ona. Lila powiedziała, że światła w jej pokoju były zgaszone, ale telewizor włączony. Odblask ekranu padał na twarz Rose. Oświetlał uśmiech i perłowobiałe zęby, jasnoczerwoną szminkę, białą twarz, przekrzywioną głowę. Wiecie jak to jest, kiedy jesteście pijani i coś strasznego (wypadek, gliny) się wydarzy, a wy od razu trzeźwiejecie? Lila wydała bezradny jęk. Obie po prostu stały. Rose zaczęła kiwać się w przód i w tył. Za każdym odchyleniem w tył, spod sukienki wysuwały się czerwone buty. Zgrzytała zębami. A potem wyjęła pomarańczę.
Cz... czego ode mnie chcesz? - zapytała Lila.
Rose dalej kiwała się z uśmiechem.
Proszę, zostaw mnie w spokoju. Nic nie mam.
Weź to. Weź to teraz. On też weźmie – powiedziała głosem nastolatki, jeszcze bardziej figlarnym tonem. Brzmiała jak uradowane dziecko.
Nie wiem, czy włączył się jej instynkt obronny, ale Lila wzięła tę przeklętą pomarańczę i rzuciła nią w Rose z krzykiem:
Wynoś się stąd i zabieraj to, wariatko!
To był pierwszy raz, kiedy któreś z nas zobaczyło twarz Rose bez uśmiechu. Białe zęby skryły się za pełnymi, czerwonymi ustami. Głowa wróciła z lekkiego przechylenia do normalnej pozycji.
Wkrótce zobaczę was oboje – powiedziała już głosem dorosłej osoby. Był nawet straszniejszy niż poprzedni. Lila sądzi, że to dlatego, że brzmiał prawdziwie. Jak zwyczajnej, świadomej osoby, która komuś grozi. W tamtym momencie Lila nie wiedziała jeszcze, kogo miała na myśli Rose, mówiąc „oboje”. Sądziła, że chodzi o nią i jej mamę.
Wracamy do stanu obecnego. Jeśli czytaliście mój poprzedni wpis, wiecie, że Rose włamała się do naszego pokoju (logiczne założenie). Zrobiłem zdjęcia przed przyjazdem policji. Zaraz je wstawię. Niektóre rzeczy zostały przestawione. Jesteśmy wystraszeni, nie wiemy, co się stanie. Niedługo porozmawiam z mamą przez Skype'a, zobaczę, czy ona wie coś więcej. Lila pogada ze swoją mamą.

Osobiście te odkrycia mnie zszokowały. Nigdy bym nie przypuszczał, że coś takiego jest możliwe. Szczerze mówiąc, jeśli ktoś z was by to opisał, nie uwierzyłbym w ani jedno słowo. Nie mogę mieć pretensji, jeśli mi nie ufacie. Ale jeśli macie coś jakiś pomysł, zamieniam się w słuch. Zakładam, że to jakiś rodzaj kultu, sekty, ale jest jedna rzecz, która miesza mi w głowie. Chodzi o to, skąd Rose wiedziała o mnie i Lili, zanim się poznaliśmy. Wszystko poza tym umiem wytłumaczyć logicznie, ale to po prostu wydaje mi się jakimś supernaturalnym zjawiskiem. Czy jakoś nas ze sobą zetknęli? Jak mieliby to zrobić? I co ważniejsze, po co ? Mają w tym jakiś zysk?
Hej ludzie, obiecałem wam zdjęcia i uaktualnienia, no i oto są. Odpowiem też na kilka pytań. Po pierwsze, zapoznam was z najnowszymi wydarzeniami:
Nie mieliśmy żadnego incydentu z Rose od ostatniego „włamania”.
Policja zadzwoniła do nas dziś rano, powiedzieli nam, żebyśmy byli ostrożni i zgłosili się, jeśli zdarzy się coś nowego.
Rozmawiałem z mamą przez Skype'a i trochę się rozczarowałem. Powiedziała tylko, że Rose była normalną osobą. Nie pamięta, czy Rose pytała o mnie. Nigdy nie wydawało jej się, że Rose może być nienormalna. Rodzice są teraz naprawdę zmartwieni. Nie jestem pewien, czy posądzają mnie o chorobę psychiczną, ale martwią się o mnie.
Lila nie skontaktowała się jeszcze ze swoją mamą (jej mama przebywa w Anglii).
Dużo rozmawialiśmy. Doszliśmy do wniosku, że stoi za tym jakiś kult. Żadne z nas nie jest zbyt wierzące. Ciężko wyjaśnić, skąd Rose wiedziała o nas zanim się poznaliśmy.
Dostałem dużo prywatnych wiadomości z pytaniem, jak się poznaliśmy. To dobre pytanie i zapomniałem odpowiedzieć na nie wcześniej. No więc, ostatniego lata wybrałem się z kumplem do klubu. Zamykali go o pierwszej, potem wszyscy wychodzili wyluzowani. Staliśmy na zewnątrz, kiedy jakiś starszy facet podszedł do nas i zaczął się do mnie przystawiać (tak, jak homoseksualista). Daleko mi do bycia homofobem, ale ten gość był natrętny. Wtem usłyszałem głos Lili „Hej kochanie, co tam robisz?”. Odwróciłem się i zobaczyłem ją, siedziała z dwiema koleżankami na ławce. Zrozumiałem, że mówi do mnie. Jej spojrzenie powiedziało mi wszystko. Uratowała mnie. Powiedziałem „moja dziewczyna czeka” i poszedłem w jej stronę. On podążył za mną. Nie uwierzył, że jesteśmy razem, zadawał pytania. Między Lili i mną od razu zaiskrzyło. Zachowywaliśmy się tak autentycznie, że tamten facet w końcu odpuścił. Tamtej nocy po raz pierwszy pocałowałem Lili. Miała być w okolicy tylko przez dwa dni, ale obiecała, że wróci, żeby mnie zobaczyć. Spotkaliśmy się dwa tygodnie później. Od tego czasu jesteśmy razem.

Zdaję się sprawę, że niektórzy mogą stwierdzić, że ten facet był częścią kultu i próbował zetknąć nas, ale nasz związek powstał jednak z naszej inicjatywy, więc wątpię w możliwość konspiracji.

Lila jest teraz w złym stanie psychicznym. Boi się każdego szmeru. Nie wiem jak jej pomóc. Sam też się boję, ale staram się pokazywać swoją silną stronę.
Niektórzy z was sugerowali, że moja opowieść jest nieprawdziwa. Powiem tylko: mam pełną świadomość tego, że to wszystko brzmi nieprawdopodobnie i to właśnie z tego powodu ją opisałem właśnie tu. Wielu z was wspomogło mnie radą i dobrymi słowami, dziękuję wam za to. Ci, którzy mi nie wierzą, możecie patrzeć na tę historię jak na trochę marnej pisaniny. Nigdy nie twierdziłem, że to będzie dobre, tylko prawdziwe.
Jeżeli myślicie, że mój chrzest ma coś z tym wspólnego, znajdę czas, żeby go opisać. Chociaż muszę zaznaczyć, że jesteście strasznie niecierpliwi. Proszę, zrozumcie, że dużo się teraz dzieje. Dzięki.
Parę uwag na temat zdjęć:
Zrobiłem kilka fotek przed przyjazdem policji. A także po ich odjeździe (zostawili pomarańczę). Zauważyłem, że coś zostało napisane/ wyryte na skórce. Zrobiłem zdjęcie. Dolny napis zdołałem odszyfrować, to „OTVORI”, co znaczy „otwarte” w moim języku. Nie umiem odczytać górnego wyrazu.
Nie wiem, co zrobić z pomarańczą. Wciąż ją mam. Niedługo będzie trzeba ją wyrzucić.
Koniec gadania o niczym, tu macie zdjęcia.
schody wiodące do pokoju Dołączona grafika
widok na wejściu Dołączona grafika
zbliżenie na pomarańczę Dołączona grafika
zauważcie skórkę Dołączona grafika
kolejne ujęcie Dołączona grafika
napis na skórce Dołączona grafika
Jak napisałem, ktoś zmienił tapetę na moim laptopie na zdjęcie z dzieciństwa, którego tam nawet nie miałem. Dołączona grafika

Jeżeli ktokolwiek umie to jakoś wyjaśnić, byłbym wdzięczny za pomoc. Zdjęcie z polaroidu jest na komisariacie, ale znajomy policjany powiedział mi, że jeśli się nie przyda, będę mógł je zabrać albo przynajmniej zrobić kopię.
Na chwilę obecnę to wszystko.

Edit: Musiałem zamazać część ostatniego zdjęcia, żeby chronic moją prywatność, widać na nim było moje nazwisko. Uprzejmy internauta zauważył to i dał mi znać.
Edit nr 2: Powiedziałem mamie, co się ostatnio stało, a ona zapytała o to zdjęcie. Rozpoznała osoby na fotografii. Kobieta to przyjaciółka z czasów, kiedy byłem dzieckiem, a dziecko to jej syn. Mówi, że nie pamięta momentu zrobienia zdjęcia, a także że w ogóle zostało zrobione. Wspomniała też, że rozmawiała z babcią, która wciąż żyje w Bośni, ona chyba coś wie. Jutro do niej zadzwonię.

Użytkownik Amymone edytował ten post 11.11.2013 - 19:30

  • 8

#1413

Amymone.
  • Postów: 78
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Źródło: http://www.scaryfork...m/missing-girl/
Zaginiona dziewczynka

Pewnego słonecznego popołudnia Madoka-chan i jej mama spacerowały po parku. Kiedy tak chodziły wzdłuż ścieżki, mama dziewczynki zobaczyła swoją przyjaciółkę, która również wybrała się z dzieckiem na spacer. Kobiety zaczęły rozmawiać, a dzieci poszły się bawić.
Kilka minut później mama Madoki rozejrzała się dookoła i zorientowała się, że nigdzie nie widzi swojej córki. Wpadła w panikę, podbiegła do dziewczynki, która się z nią bawiła i zapytała drżącym głosem:
- Gdzie jest Madoka-chan?
- Bawiła się ze mną w piaskownicy - odpowiedziała dziewczynka. - A potem powiedziała, że idzie na zjeżdżalnię, ja nie chciałam iść na zjeżdżalnię, więc zostałam w piaskownicy i potem jej nie widziałam.
Matka i jej przyjaciółka szukały Madoki, wołały ją po imieniu, ale nie znalazły ani śladu dziewczynki. Jakby rozpłynęła się w powietrzu. Zapłakana matka zadzwoniła na policję i zgłosiła zaginięcie córki. Następnie skontaktowała się z mężem i powiadomiła go o strasznym wydarzeniu.
Policja dokładnie przeszukała teren, ale nie wpadła na trop Madoki. Jej rodzice towarzyszyli poszukiwaniom do późna. W końcu musieli odpocząć. Przygnębieni wrócili do domu i zasnęli we łzach.
Policjanci zapewniali, że odnajdą ich córkę, jednak w ciągu miesiąca nie zrobili żadnego postępu w śledztwie. Pół roku później Madoka wciąż się nie znalazła, a jej rodzice byli na krańcu wytrzymałości. Madoka była najprawdopodobniej martwa. Zanim minął rok, policja skontaktowała się z rodzicami, aby powiadomić ich o koniecznej decyzji.
- Przykro mi - powiedział komendant. - Staraliśmy się pomóc. Zrobiliśmy co w naszej mocy, ale musi zmierzyć się z faktami. Nigdy jej nie znajdziemy. Teraz możemy tylko zakończyć dochodzenie i zakwalifikować sprawę jako nierozwiązaną.
Pomimo jego słów, rodzice dziewczynki nie poddali się. Z żalem, ale i determinacją postanowili poświęcić swoje życie poszukiwaniu odpowiedzi na to, co stało się z ich córką.
Ostatnią deską ratunku było spotkanie z medium, w nadziei, że rzuci to nowe światło na sprawę. Rodzice Madoki poprosili o pomoc kobietę, która w tym czasie była najbardziej znanym medium w kraju. Stała się sławna po tym, jak pomogła policji w kilku przypadkach, kiedy wskazała miejsce pobytu przestępców i zaginionych osób.
Kiedy przyjechała kilka dni później, rodzice zaprowadzili ją na jej prośbę w miejsce, gdzie zaginęła ich córka. Przybyli do parku i czekali, a kobieta usiadła w trawie, zamknęła oczy i wpadła w trans.
Po chwili wstała i zasugerowała powrót do domu rodziców Madoki. Przechodziła po pokojach, dotykała rzeczy zaginionej dziewczynki, ubrań, zabawek. Wreszcie przyłożyła palce do głowy i zaczęła masować skronie. Zamknęła oczy i wstrzymała oddech. Z głębokim westchnięciem wyszeptała:
- Madoka-chan wciąż żyje.
Rodzice wpadli sobie w objęcia, wypełniła ich radość i ekscytacja. Matka zapytała z drżeniem:
- Gdzie ona jest?
Uśmiech rozszerzył się na ustach medium, kiedy odpowiadała:
- Jej serce bije, płuca wypełniają się powietrzem.
Uszczęśliwieni rodzice zacieśnili uścisk.
- Wiedziałam, wiedziałam! - z triumfem wykrzyknęła matka. - Ale gdzie ona jest?
- Jej oczy spoglądają na drogie meble - kontynuwało medium. - Jej żołądek wypełniony jej wykwintnymi potrawami.
Mama Madoki wypuściła powietrze z ulgą i poprosiła:
- Więc gdzie ona jest, proszę, powiedz.
Kobieta zawahała się na moment. Jej powieki poruszyły się, krzyknęła:
- Jest wszędzie!
Przez chwilę rodzice zaginionej dziewczynki stali bez ruchu, jak zamrożeni, z otwartymi ustami. Gdy zrozumieli, co medium miało na myśli, opadli na podłogę z płaczem.

Spoiler

  • 9

#1414

Amymone.
  • Postów: 78
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Źródło
Moja babcia poznała Rose i innych podobnych do niej. Jej doświadczenia oraz zdjęcie z pulpitu.

Hej, ludzie, po wielu pytaniach o update postanowiłem zapoznać was z nowinami. Ale po pierwsze, tutaj jest screenshot zdjęcia, które Rose/ jej sekta wstawiła na mój pulpit. Nie zdołałem znaleźć na komputerze żadnego ukrytego folderu z tym zdjęciem. Kobieta po lewej to moja mama, trzyma mnie za rękę. Po prawej stoi jej przyjaciółka z moim kolegą z dzieciństwa. Nie wiemy, kim są ludzie w tle, to dziecko na lewo albo ta kobieta daleko z tyłu. Nikt z nas nie pamięta momentu, w którym to zdjęcie zostało zrobione.

Po tym, jak opowiedziałem mamie co się dzieje, ona porozmawiała z moją babcią. Babcia nie nie powiedziała jej dużo, ale mama miała wrażenie, że posmutniała, kiedy usłyszała, co się stało. Postanowiłem zadzwonić do babci i po długich błaganiach wyciągnąłem z niej tę opowieść.

Moja babcia urodziła się w Chorwacji, ale dorastała w Bośni. Była dzieckiem, które każdą chwilę spędzało na zewnątrz na zabawie i odkrywaniu nowych rzeczy. Jej ulubionym miejscem była rzeka niedaleko domu. Często wychodziła tam z przyjaciółmi, ale pewnego dnia nikt nie chciał jej towarzyszyć. Mimo wszystko poszła tam. Tradycyjnie budowała z piasku coś podobnego do fortecy, kiedy usłyszała czyjeś wołanie. Spojrzała w kierunku drogi(jedynie z tamtej strony mógł ktoś przyjść, tylko jedna ścieżka prowadziła na plażę), ale nikogo nie zobaczyła. Wzruszyła ramionami i powróciła do zabawy. Znowu usłyszała krzyk. „Dana!”. Rozejrzała się dookoła. Nic.
- DANA!
Podskoczyła przerażona i wybiegła na ścieżkę, żeby zorientować się, co się dzieje, ale nikogo nie było. Myślała, że to jeden z jej kolegów robi sobie z niej żarty, więc wróciła nad rzekę. Tam go zobaczyła. Mężczyzna, wysoki, prawie dwa metry wzrostu, ubrany w garnitur i z kapeluszem, jakie panowie nosili w latach trzydziestych. Garnitur był czarny, pod spodem biała koszula z czarnym krawatem. Trzymał w ręce laskę. Osobliwą rzeczą było to, że stał po kostki w wodzie. W garniturze, którego koszt najpewniej wynosił bajońskie sumy. Moja babcia była zaskoczona, ale jako ciekawskie dziecko, chciała dowiedzieć się o co chodzi. Podeszła do linii, do której docierały fale. On nadal stał w wodzie.
- Tak, proszę pana? - zapytała grzecznie.
- Mam coś dla ciebie.
- Tak? Co to jest?
Może i jest to dla was przewidywalne, ale niestety zdarzyło się naprawdę. Wyjął pomarańczę. Moja babcia wywodzi się z raczej zamożnej rodziny i choć czasy stawały się trudne, owoców było pod dostatkiem, więc pomarańcza nie wywołała w niej zachwycenia.

- Ee... Dziękuję panu, ale jadłam już obiad. Może pan to dać komuś innemu.
- Nie, nie, Dana, to jest specjalnie dla ciebie. - Przechylił głowę na bok i przez sekundę babcia pomyślała, że jego kapelusz wpadnie do wody. Nie wpadł. Mężczyzna wciąż trzymał pomarańczę w dłoni, oferując ją mojej babci.
- Ale ja tego nie chcę.
- Weź to, weź, ale już.
Babcia przeżyła w swoim życiu wiele. Drugą wojnę światową, wojnę domową w Bośni. Widziała pokręconych ludzi. Ale powiedziała mi, że nigdy nie zobaczyła nic tak strasznego jak twarz tego mężczyzny. Była dzieckiem o bujnej wyobraźni i wpływało to na jej postrzeganie świata, ale przysięga, że kiedy mówił, jego oczy (białka, nie źrenice) stały się ciemniejsze, widziała gniew na jego twarzy, choć na ustach miał coś w rodzaju uśmiechu.

Zaczęła uciekać. Przystanęła na chwilę, żeby zobaczyć, czy ją goni. On po prostu stał w miejscu, patrząc na nią. Mówi, że dostrzegła, jak jego oczy pojaśniały. Schował pomarańczę do kieszeni, obrócił się i odszedł. Przez rzekę. Krok za krokiem, z laską, zupełnie jakby przechodził przez ulicę.
Moja babcia była przestraszona, ale w kilka lat później to wydarzeniem nie było niczym więcej niż mglistym wspomnieniem.
W 1952 roku urodziła się moja mama. To był radosny dzień, była pierwszym dzieckiem mojej babci. Poród przebiegł dość łatwo, ale przez kilka dni leżała w szpitalu. Dzień przed wypisaniem mężczyzna w garniturze powrócił. Po prawie dwudziestu latach. Babcia spała (leżała w pojedynczej sali). Obudziło ją światło. W horrorach zaraz po usłyszeniu czegoś nie można nic zobaczyć, nagle coś wyskakuje na ciebie zza pleców. Ta, to się nie stało. Otworzyła oczy, a on stał pośrodku pokoju. Ten sam mężczyzna, w takim samym garniturze i kapeluszu. Nie postarzał się ani o dzień przez te dwadzieścia lat.
- Trzymał pomarańczę.
- Dobrze się spisałaś.
- Czego... czego ode mnie chcesz?
- Sprowadziłaś ją.
- Kogo? Czego chcesz?
- Teraz musisz tylko to wziąć i będzie po wszystkim. - Z uśmiechem pokazał pomarańczę. To nie był grymas szaleńca, a prawie przyjacielski uśmiech.
- Nic od ciebie nie chcę. Zostaw mnie albo będę krzyczeć.
No więc zaczął robić te same dziwactwa co Rose. Przechylił głowę na bok, wykrzywił usta w straszliwym uśmiechu, ukazując niezwykle białe zęby. Przemówił głosem dziesięcio- dwunastoletniego dziecka:
- Ale Dana, ty nie rozumiesz.
- WYNOŚ SIĘ!
- On to weźmie – Gdy tylko wypowiedział to dziecięcym głosikiem, z twarzy znikł mu uśmiech, a głowa wróciła do pionu. Odwrócił się i oddalił. Przed opuszczeniem pokoju zgasił światła. Babcia nigdy tego nie wyjawiła, dopóki ja z niej tego nie wyciągnąłem.

Minęło ponad trzydzieści lat, zanim zobaczyła go raz jeszcze. To było podczas wojny w Bośni. Kraj zniszczony przez polityczne świnie, które chciały tylko kasy. Wiecie, jak to jest z wojnami. Tak czy inaczej, czasy były trudne. Zasoby żywności były skąpo rozdzielane. Babcia i dziadek często chodzili głodni. Musieli polować na gołębie na balkonie. Było tak źle. Ale potem na ich progu zaczęły pojawiać się pomarańcze. Jeden owoc każdego dnia na środku wycieraczki. Babcia zapamiętała, jak promienne wydawały się w porównaniu z szarą rzeczywistością. Ale wyrzucała je wszystkie precz. Dziadek był zaskoczony, że marnuje dobre jedzenie w takich czasach, ale niczego mu nie wyjaśniła. Dopóki oni się nie zjawili. Tak, oni. Mężczyzna w garniturze i... Rose. To był 1993. Tego dnia co chwila wybuchał bomby, nikt nawet nie odważył się wychylić głowy za okno, a tym bardziej wyjść na ulicę. Jednak moi dziadkowie usłyszeli pukanie do drzwi. Myśleli, że przyszedł ktoś, żeby w końcu zająć się mieszkańcami. A gdyby jakiś intruz chciał wejść, i tak by to zrobił. Więc otworzyli. Po lewej stał mężczyzna. Ten sam garnitur, kapelusz i laska. Wiek także ten sam. Minęło już pięćdziesiąt lat. Obok niego stała kobieta w czerwonych butach, białej sukience, z długimi czarnymi włosami, niesłychanie bladą skórą i szminką w tak jaskrawoczerwonym kolorze, że tęskniło się za szarością czasów wojny. Przekrzywiła głowę, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Witaj, Dana – odezwała się do mojej babci głosem, który mógł należeć tylko do bardzo, bardzo młodej dziewczyny.
- O co tu chodzi? - zapytał mój dziadek. Dwoje tamtych ludzi (wciąż nazywam ich ludźmi) nagle zrzuciło uśmiech z twarzy i popatrzyło na niego.
- Chyba wolisz być cicho – Rose odpowiedziała swoim prawdziwym, dorosłym głosem (przynajmniej moja babcia zakłada, że był to jej naturalny głos).
Mój dziadek został postrzelony, torturowano go, głodzono, ale nigdy nie czuł takiego strachu jak wtedy. Odebrało mu głos, od tego momentu trzymał język za zębami.
Uśmiechy ponownie się zjawiły, głowy przechylili na bok, zęby, które ukazały się zza warg, błyszczały jasno jak zawsze.
- Gdzie on jest? - Rose zapytała dziecięcą odmianą swojego głosu.
- Kto? Czego od nas chcesz? Nic nie mamy!
- Przestań. Po prostu powiedz nam, gdzie on jest. - Rose wyglądała, jakby zaczynała tracić cierpliwość.
- Ale kto?
- Wasz wnuk. - Jej oczy przeszyły moją babcię. Poczuła, jak krew zamarza jej w żyłach.
- Jego... jego tu nie ma. Jest w Czarnogórze. - Pomyślała, że kimkolwiek są ci ludzie, dadzą im spokój, gdy usłyszą, że ich wnuk (czyli ja) przeprowadził się setki kilometrów dalej.
Wygięli usta w jeszcze szerszych uśmiechach, jeśli to w ogóle możliwe. Obrócili się, jakby byli zsynchronizowani i odeszli. Mój dziadek obserwował ich z balkonu. Wszędzie latały kule, spadały bomby, a oni szli wzdłuż ulicy, nieporuszeni. Głowy mieli nadal przekrzywione. Można było zobaczyć ich uśmiech.

Pierwszy określę tę opowieść. Głupoty. Głupoty, głupoty, głupoty. Zaczyna robić się z tego bajka dla dzieci. To się nie dzieje naprawdę. Ta. Jestem z wami. Jakbym gdzieś to przeczytał, to tylko dla przyjemności, a potem napisałbym autorowi, żeby spadał na drzewo, za próby przekonania mnie, że ta historia jest prawdziwa.
Ale tak właśnie jest.
Nie mam na to logicznego wyjaśnienia. Czy to jakaś sekta? Może. Czemu się nie starzeją? Czemu są wszędzie? Czemu śledzą wszystkich moich bliskich? Zabijcie mnie, ale nie wiem.
  • 9

#1415

Amymone.
  • Postów: 78
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Źródło
Po raz kolejny spotkałem Rose

Prawie zobojętniałem na otaczającą mnie rzeczywistość. Od czasu opublikowania mojej pierwszej relacji odkryłem tyle nowych faktów, że jestem jak otępiały. W dodatku nic się naprawdę nie wydarzyło od czasu włamania. W tych okolicznościach przestaje mnie obchodzić to, co dzieje się wokół mnie. Wydaje mi się, że wszyscy choć raz czegoś takiego doświadczyli. Może to jakiś mechanizm obronny.

W każdym razie wczoraj we środę miałem dzień wolny od pracy. Moja dziewczyna chciała na jakiś czas uciec od tego wszystkiego. Pojechała na kilka dni do przyjaciółki, która mieszka w tym samym mieście. Ja walczę ze stresem poprzez ćwiczenia fizyczne. Skoro miałem dzień tylko dla siebie, postanowiłem nie podnosić ciężarów jak zazwyczaj, ale zrobić coś więcej. Pojechałem w długą trasę rowerem. Od sąsiedniego miasta dzieliło mnie 80 kilometrów. Rankiem było dość pochmurnie, więc uznałem, że lepiej wziąć ze sobą trochę pieniędzy na powrót autobusem i jak najmniej innych rzeczy. Przysłano mi wreszcie iPhone'a 5, ale na pewno nie zamierzałem zabierać go ze sobą, jeśli miało się rozpadać. No więc wybrałem się na wycieczkę jedynie z rowerem i kasą.

Po 50 kilometrach jazdy dotarłem do ścieżki rowerowej, która ciągnęła się prawie do celu mojej podróży. Ma długość 22 kilometrów. W lipcu jechałem już tamtędy, ścieżka była wtedy zatłoczona. Setki rowerzystów z każdej strony, ledwie można było się ruszyć. Tym razem wyglądała na opustoszałą. Nikogo w zasięgu wzroku. A pogoda pogarszała się z minuty na minutę. Podnosiła się gęsta mgła. Czułem się, jakbym był wewnątrz chmury, tak było wilgotno, choć nie spadła ani kropla deszczu. Moja koszulka ociekała wodą, widoczność marna, ale jechałem dalej. Po kilku kilometrach zacząłem zauważać ławki na poboczu, których wcześniej nie dostrzegłem. Dobry pomysł, droga jest na tyle długa, że czasem po prostu trzeba odpocząć. Mimo to kontynuowałem jazdę. Widoczność sięgała może pięciu metrów. Kiedy przejechałem około siedmiu kilometrów, wydało mi się, że usłyszałem czyjś śmiech. Wcisnąłem hamulce i rower zatrzymał się dopiero po kilku metrach. Nasłuchiwałem. Nic. Cóż, wiem, co sobie myślicie, i macie rację. Jestem skończonym durniem. Wybrać się na wycieczkę w odludne miejsce, kiedy śledzi cię jakaś wariatka. Motyw jak z taniego horroru. Wiem. Żałuję, że to zrobiłem. Ale tłumaczyłem sobie, że dotąd nikt nie zrobił mi krzywdy fizycznej, a najgorszym, co się może stać, będzie zaoferowanie mi kolejnej pomarańczy.

Wsiadłem z powrotem na rower, wcisnąłem pedały kilka razy i ponownie usłyszałem śmiech. Dochodził z naprzeciwka. Olać to, przejadę jak najszybciej. Mgła miała dla mnie litość i widoczność zwiększyła się do 7,5 metra. Wtedy zobaczyłem osobę siedzącą na ławce. Wmawiałem sobie, że to zwyczajny rowerzysta, który siedzi i odpoczywa. Tak powinno być, prawda? Wszyscy wiemy, że to nieprawda, żaden rowerzysta tam nie siedział. Był to mężczyzna w czarnym garniturze. Bez kapelusza ani laski, więc poczułem się trochę lepiej. Ustawiłem przerzutki na najwyższy bieg i zacząłem pedałować jak Lance Armstrong. Kiedy go mijałem, znowu się zaśmiał. Obok niego nie było żadnego przedmiotu, ani roweru, ani telefonu, ani gazety. Siedział tam tak z rękoma na kolanach, nie patrząc na mnie. Wpatrywał się przed siebie. I kiedy przejeżdżam obok niego, gnojek zaczyna się histerycznie śmiać. Przestraszyłem się. Dopiero wtedy zauważyłem pomarańczę leżącą na ławce. I wtedy on spojrzał prosto na mnie. Epizody z Rose były piekielnie straszne, ale to, to był całkiem nowy poziom. Pośpiesznie jechałem dalej. Jeszcze raz usłyszałem śmiech, kiedy oddalałem się od niego. Następne 20 kilometrów zajęło mi 45 minut, czyli nie zwalniałem ani na chwilę. Dotarłem do miasta, w którym miałem złapać autobus, i tu czekał mnie kolejny szok. Przybyłem na przystanek o 16.10. Ostatni autobus odjeżdżał o 16.30. Dojechałbym nim do małego miasteczka przy początku ścieżki rowerowej, gdzie złapałbym autobus do domu. No więc, przychodzę na stację i co widzę? Są tylko dwa miejsca na rowery, oba zajęte. Opuśćmy rozbudowane opisy i przejdźmy do rzeczy: kierowca powiedział, że przewóz roweru poza wyznaczonym miejscem jest wbrew regulaminowi. To był ostatni autobus i jeśli chciałem wrócić na noc do domu, musiałem dojechać do innego miasta przed 19.00, żeby złapać ostatni autobus. Miałem dwie i pół godziny oraz 30 kilometrów do przejechania. Albo to, albo przenocowanie tutaj. Miałem przy sobie tylko 10 dolarów, no... Pedałuj sobie z powrotem. I powodzenia z facetem na ścieżce.

Chciałbym móc wam powiedzieć, że przekonałem kierowcę do zabrania mnie. Żałuję, że nie zostałem tam na noc. Może mógłbym zapłacić w hotelu, podając numer karty kredytowej. Mogłem chociaż spróbować. Ale nie, zdecydowałem się wrócić i dostałem to, na co zasługiwałem.

Po przejechaniu trzech kilometrów, zauważyłem coś leżącego na ziemi, około sześć metrów przed sobą. Pamiętam, że myślałem o tym, że ścieżka utrzymywana jest w czystości, więc dziwnie by było, gdyby jakiś śmieć po prostu leżał tam sobie. Zwolniłem. Była to figurka żołnierza GI Joe. Wyglądała na nową. No cóż, jakieś dziecko upuściło ją podczas wycieczki z rodziną. Jedź dalej. Półtora kilometra dalej, następny przedmiot. Piłka do koszykówki. Zatrzymałem się. Podniosłem ją. Upuściłem. Oczy pełne łez. Kiedy byłem w ósmej klasie, wziąłem udział w turnieju 3 na 3 w mojej szkole. Byłem tym tak podekscytowany. Zebrałem najlepszą drużynę, jaką mogłem znaleźć. Gdybyśmy wygrali, pojechalibyśmy na ważniejsze zawody i może nawet wygrali trochę kasy. W dniu zawodów, kiedy dotarliśmy na boisko, okazało się, że w naszej grupie wiekowej zgłosiły się tylko dwie inne drużyny. Ucieszyliśmy się. To znaczyło, że nawet jeśli przegramy, zdobędziemy jakąś nagrodę. Przegraliśmy, prawdę mówiąc, tamte dzieciaki nas rozwaliły. Ale skończyliśmy na drugim miejscu, więc dostaliśmy po 50 dolarów na karcie prezentowej, którą mogliśmy wykorzystać w Foot Locker. Od razu tam pobiegliśmy. Moi przyjaciele wybrali buty i swetry, ale ja wziąłem tę piłkę do koszykówki. Była wyjątkowa, pomalowana w szachownicę, 32 białe pola i 32 czarne. Nazwali mnie świrem, bo wydałem na nią całą swoją nagrodę, ale ja ją uwielbiałem. A przynajmniej przez kilka dni, zanim nie zorientowałem się, że te kolory przyprawiają mnie o ból głowy, kiedy piłka się kręci, a projektanci wzoru to wredne gnojki. Dlatego wyrzuciłem ją do rzeki z mostu w pobliżu mojego domu. A teraz, teraz trzymałem w rękach tę samą piłkę, 8000 kilometrów od domu, w środku lasu, na ścieżce rowerowej i tylko ja wiedziałem o moich planach na ten dzień. Zamarłem, wypuściłem piłkę i zachciało mi się krzyczeć. W pewnym momencie zaczynasz być wściekły, wiecie, wściekły, że twoje życie nie jest normalne jak innych ludzi. Czemu nie mogę martwić się takimi bzdurami, jak wynik drużyny, której kibicuję, albo tym, czy dostanę podwyżkę. Czemu muszę przez to przechodzić? Co takiego zrobiłem? Mógłbym rozważać moje życie lub wydostać się z lasu i spróbować złapać autobus. Wybrałem to drugie. Jechałem ostrożnie. Kilka kilometrów dalej leżała kolejna rzecz. Strona z gazety. Zamokła przez lekką mżawkę. Podniosłem ją. To wycinek artykułu o mnie. Zaraz po przylocie do Stanów, szkoła, dla której grałem, opublikowała w szkolnej gazetce artykuł o moim życiu. Był tam, w moich dłoniach. Wyrzuciłem go i postanowiłem, że nie będę się więcej zatrzymywał. Przejechałem obok roweru, który posiadałem w Bośni, przejechałem obok starej koszulki z Iron Maiden, obok zdjęcia mojej rodziny w złamanej ramce. Przejechałem obok zdechłego kota, który wyglądał identycznie jak kot, którego miałem w wieku 15 lat. Im szybciej jechałem, tym częściej na drodze pojawiały się przedmioty z mojej przeszłości.

W tym momencie ta historia staje się się bardziej niespójna niż jakikolwiek kiepski film, który widzieliście. Śmiało, nazwijcie mnie kłamcą, wyraźcie swoje niedowierzanie. Ja bym tak zrobił. Poprzednie trzy opowieści też bym wyśmiał. Chciałbym być na waszym miejscu. Chciałbym pisać to dla rozrywki. Ale piszę to, aby znaleźć pomoc, radę, aby uspokoić mój umysł choć na chwilę.

Jechałem wzdłuż ścieżki. Kolejne trzy kilometry i wreszcie wydostanę się z tego piekielnego lasu. Zaczyna się robić ciemno. Ciemno i mgliście. I wtedy, właśnie wtedy, słyszę śmiech. Tylko że tym razem to śmiech dziecka. Albo nie. Zwalniam, przerażony tym, co ma nadejść. Dostrzegam sylwetkę osoby siedzącej na ławce. Tej samej, na której siedział mężczyzna. Ponownie słyszę śmiech. Nie taki, jak śmiech czarnego charakteru na myśl o potworności jego planu. Figlarny śmiech. Sądzę, że można określić go jako chichot. Jednak nie należy do dziecka. To kobieta tam siedzi. Kobieta ubrana w białą sukienkę. Rose.

Wcisnąłem hamulce tak gwałtownie, ale o dziwo nie przeleciałem przez kierownicę. Ona siedziała ze skrzyżowanymi nogami, patrzyła prosto przed siebie, nie na mnie, śmiejąc się. Potem zwróciła się w moim kierunku, przechyliła głowę z uśmiechem który opisywałem wielokrotnie. Powiedziała:
- Usiądź.
Po raz pierwszy byłem przerażony do tego stopnia, że coś we mnie pękło. Dotąd nachodziła mnie, kiedy byłem w domu lub jakimś mniej czy bardziej bezpiecznym miejscu. Teraz byłem w lesie. Kiedy to opisuję, zdaję sobie sprawę, jak bardzo byłem głupi, że wybrałem się na wycieczkę w takich okolicznościach. Może podświadomie chciałem ponownie ją spotkać. Spotkać i zakończyć te szaleństwo. Odzyskałem pewność siebie i zsiadłem z roweru. Odłożyłem go powoli i zauważyłem zdjęcie mnie i mojej dziewczyny leżące na ziemi. Było mokre i częściowo spalone. Nie zatrzymam się teraz. Muszę z nią porozmawiać. Zrobiłem kolejny krok. Ona wciąż się uśmiechała, nie poruszając się wcale.
- Usiądź – powiedziała w moim języku. Dziecięcym głosem.
- Nie.
- Jesteś bardzo upartym chłopcem, Milos.
- Nie jestem chłopcem. Nie chcę mieć w wami nic wspólnego. Czemu nie możecie zostawić mnie w spokoju? Czego ode mnie chcecie?! - Czułem się wyzwolony, mogąc wykrzyczeć moją frustrację na wariatkę, która sprawiła mnie i mojej dziewczynie tyle bólu.
- Nie ma potrzeby krzyczeć, Milos.
- Nie, TRZEBA krzyczeć. Bawisz się moim życiem!
- Chcę tylko, żebyś ze mną poszedł ze mną.
- Najpierw powiedz, czego chcesz. Potem zdecyduję.
Wzięła pomarańczę leżącą obok niej i wyciągnęła dłoń z owocem w moim kierunku.
- Decyzja nie należy do ciebie. - Jej głos zabrzmiał bardziej dojrzale, jednak nadal nie pasował do kobiety w jej wieku.
- To moje życie!
Uśmiech zniknął z jej twarzy.
- Wiesz, Milos, to sięga daleko w przeszłość. Nie masz nad tym kontroli. MUSISZ przyjść. - Wykrzyczała słowo „musisz”. Wykrzyczała mi to prosto w twarz. Cofnąłem się, gotowy do ataku. Rose wstała.
- Będę z wami walczył, wezwę policję, ja...
- Nie możesz nic zrobić – przerwała mi. - Za kogo ty mnie uważasz? Myślisz, że policja ci pomoże? Myślisz, że przyjaciele ci pomogą?
- Czym jesteście? Sektą? Chcecie mnie złożyć w ofierze?
Zaczęła się śmiać. Śmiała się, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Ty naiwny dzieciaku. - Jej głos powrócił do dziecięcego brzmienia. - Musisz się jeszcze wiele o nas dowiedzieć. - Zrobiła krok w moim kierunku.
W tamtej chwili szczerze wierzyłem, że mam styczność z czymś nieludzkim. Przyznam, że po powrocie do domu, kiedy ochłonąłem i zacząłem myśleć logicznie, wróciłem do teorii sekty. Ale wtedy naprawdę wierzyłem, że spotkałem coś nie z tej ziemi.
- Więc poproszę innych o pomoc – powiedziałem bezwiednie.
- Może Kościół? - zapytała tonem dziecka, które przedrzeźnia cię, aby celowo cię zirytować. - Sądzisz, że twój bóg cię ocali? Zapytaj swojego księdza. Zapytaj, a potem zadecyduj.
Nie mam pojęcia, o co jej chodziło, ale miałem już dosyć. Czas uciekać. W tym samym momencie ona zrobiła krok w tył, usiadła i zaczęła wpatrywać się w pomarańczę. Podbiegłem do roweru, wskoczyłem na niego i odjechałem tak szybko, jakby gonił mnie sam diabeł. Kiedy ją mijałem, Rose roześmiała się szaleńczo, wciąż wpatrując się w pomarańczę.

Wpadłem do autobusu w ostatniej chwili. Czułem się jak wrak człowieka i kiedy dotarłem do domu, zadzwoniłem na policję. Opisałem, co się stało, a oni odpowiedzieli, że przeszukają ten teren. Nie spodziewam się rezultatów. Cały dzień spędziłem, rozmyślając o ostatnich wydarzeniach. Jak Rose/jej sekta mogła zdobyć moje rzeczy. Uważałem, że już dawna zostały zniszczone. Czy to naprawdę był ten sam kot, którego miałem 12 lat temu? Jak? I co sugerowała mówiąc „zapytaj swojego księdza”? Tyle pytań i żadnych odpowiedzi. Mam pustkę w głowie. Nie zwierzyłem się swojej dziewczynie, bo prawdopodobnie załamałaby się psychicznie. Ja też chyba się załamię. Jestem rozbity, dręczony przez coś, czego nie rozumiem. Jestem zagubiony.
  • 9

#1416

Amymone.
  • Postów: 78
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Źródło

Relacja z chrztu oczami „mojego” księdza. Jak Rose próbowała go powstrzymać

Dobra, ludzie, dużo działo od mojego ostatniego wpisu. Wielu z was wysłało mi wiadomość z pytaniem, czy nic mi się nie stało. Niektórzy nawet wyciągnęli pomocną dłoń i podali mi swój numer telefonu. Dziękuję wam za to.

Nie napotkaliśmy Rose od tamtego razu. W dodatku postanowiliśmy się przeprowadzić. Znalazłem pracę na południu Stanów i uznaliśmy, że wyniesienie się będzie dobrym pomysłem (uwaga, Atlanto, nadchodzę). Mój ojciec skontaktował się z księdzem, który udzielił mi chrztu. Ta opowieść robi się coraz bardziej pokręcona, jeśli mogę to tak określić.

Wracając do tematu, zostałem ochrzczony w monasterze Ostrog w Czarnogórze. Oto zdjęcie:
Dołączona grafika

Nie wierzę w Boga w żadnej postaci, ale ta świątynia jest niesamowita. Zbudowano ją dawno temu. Podczas najazdu Imperium Tureckiego została przeniesiona kamień po kamieniu wysoko w góry, których Turkom nie udało się zdobyć. To imponujący budynek. Wyznawcy różnych religii, w tym muzułmanie i buddyści, odwiedzają to miejsce w poszukiwaniu duchowej pomocy. Nawet ja czułem tam coś „więcej” niż rzeczywistość, której można doświadczyć zmysłami.

No więc kiedy miałem sześć lat, mój tata postanowił, że zostanę ochrzczony. Żadne z moich rodziców nie jest szczególnie religijne, ale tata trzymał się tradycji, wśród nich także chrzczenia dzieci. Udzielenie sakramentu miało się odbyć w najsłynniejszej świątyni na Bałkanach, Ostrogu. Ceremonię dokładnie rozplanowano, było wielu chętnych, więc zostałem przydzielony do licznej grupy innych dzieci. Przyjechaliśmy na miejsce i czekało nas rozczarowanie (a przynajmniej mojego tatę, mnie nie obchodziła cała ta sytuacja). Na progu zatrzymał nas ksiądz.

- Ty, ty nie możesz wejść do środka. - Zatrzymał mnie. Kapłani w moim kraju noszą długie czarne sutanny i hodują długie brody. Stałem tak w uścisku gościa wyglądającego jak nietoperz. Mój tata wyskoczył przede mnie i domagał się wyjaśnienia.
- Znam cię, synu – powiedział do niego ksiądz. - Udzieliłem ci chrztu. Pamiętam. - Rzeczywiście ochrzcił go 20 lat temu. - Ale twój syn , on nie może tam wejść.
- A to niby dlaczego? - zapytał mój tata, był w szoku.
- Nie mogę tego wyjaśnić, ale lepiej będzie dla nas wszystkich, jeśli pójdzie gdzie indziej.
- Ale czemu?
- Synu, proszę, odejdź. Ale zapamiętaj, musisz go ochrzcić. Nie waż się o tym zapomnieć.
- Nie rozumiem.
- I nigdy nie zrozumiesz. Po prostu to zrób.
Tata wziął mnie za rękę i pociągnął za sobą. Nie miał pojęcia, o co tu chodziło. W drodze do domu próbował jakoś to wyjaśnić. Myślał, że może to ja coś zepsułem, na przykład nasikałem za świątynią albo coś takiego (choć brzmiało to jak akcja w moim stylu, nic złego nie zrobiłem).

Kiedy dotarliśmy do domu, zadzwonił telefon. Od tamtego księdza. Chciał, żebyśmy wrócili. Natychmiast. To 35 minut jazdy. Tata był zdziwiony bardziej niż kiedykolwiek. Pojechaliśmy z powrotem. Ceremonia już się zakończyła. Byliśmy tam tylko my trzej.
- Postanowiłem ochrzcić twojego syna pomimo...
- Pomimo czego? - zapytał mój tata, zaintrygowany.
- Nie mogę wam powiedzieć. Ale to ważne, żebyśmy zrobili to szybko.
Tak się stało. Nie mogłem ustać w miejscu, kiedy kapłan odprawiał modły, a potem pokropił mnie wodą święconą. Pamiętam, że wynudziłem się śmiertelnie zanim wreszcie skończył. Odprawił nas i zaznaczył, żebyśmy nie wracali, chyba, że stanie się coś dziwnego.

Tata był zadowolony z zakończenia sprawy. To było przed dwudziestoma latami. Kilka dni temu tata wybrał się do Ostroga. Ksiądz jeszcze żyje, ale zakończył posługę kapłańską. Nadal mieszka na terenie klasztoru. Przekonanie go do rozmowy wymagało trochę perswazji (także pieniężnej).

Mój chrzest odbył się trzynastego lutego 1992 roku. Noc wcześniej ksiądz zajmował się swoimi owcami (w tamtych czasach księża często hodowali owce i krowy, w ten sposób zarabiali na życie), w pewnej chwili zobaczył postać w ciemności. Dziwne, ktoś stoi tam późno w nocy, choć było już po godzinach otwarcia świątyni, a wszyscy duchowni znajdowali się już w części mieszkalnej.
- Ej, kto tam jest? - krzyknął ksiądz.
- Podejdź, ojcze – odpowiedziała spokojnym głosem kobieta.
Ksiądz wyjaśnił, że od czasu do czasu odwiedzali go zdesperowani ludzie, błagający o błogosławieństwo lub schronienie. Podszedł do tej kobiety, żeby dowiedzieć się, czego potrzebuje. Kiedy się zbliżył, zobaczył kobietę w bieli, stojącą w bezruchu. Stała wśród owiec, które ustawiły się w okrąg dookoła niej, jakby zachowując bezpieczną odległość. Ksiądz twierdzi, że od razu poczuł obecność czegoś bezbożnego.
- Czego chcesz? - zapytał wrogo. Wiedział już, że nie rozmawia z niewinny gość.
- Jutro. Jutro spotkasz chłopca. Takiego jak każdy inny. Ma na imię Milos. Nie udzielisz mu chrztu.
Duchowny zwierzył się mojemu ojcu, że uczestniczył w kilku egzorcyzmach, ale nigdy tak się nie bał. Tym razem poczuł się zagrożony.
- Ty i twój rodzaj nie macie wstępu na poświęconą ziemię.
- Mój rodzaj, ojcze? Co przez to rozumiesz?
- Wy, demony. - Głos załamywał mu się od strachu.
Zaśmiała się.
- Demony? Widzę, że należysz do kleru - ale czy umiesz walczyć z demonami? To wymaga głębokiej wiary, ojcze.
- Odejdź stąd natychmiast.
- Posłuchaj mnie, żałosny klecho. Wiem, kim jesteś. Wiem, o czym myślisz. Wiem, że czujesz moją siłę. Sprzeciw się mojemu żądaniu, a nigdy więcej nie będziesz spał spokojnie.
- Potem odeszła. Resztę historii już znacie. Najpierw odmówił ochrzczenia mnie, ale potem zmienił zdanie. Najwyraźniej, jak to określił mojemu tacie, wolał być dręczony przez złego ducha niż odmówić dziecku bożemu szansy na spotkanie z Jezusem. Dodał, że płaci za to od dnia mojego chrztu.

Przez dwa tygodnie od tego wydarzenia, każdej nocy, widywał za oknem kobietę w bieli. Po prostu tak stała, z głową przechyloną na bok. Jednak bez uśmiechu, jej twarz wyrażała złość. Długo się modlił, ale nie miało to na nią wpływu. Następnie jego owce zaczęły umierać. Żadnych śladów dzikiego zwierzęcia, żadnych ran. Zwyczajnie leżały martwe. Na koniec gwałtownie zwiększyła się liczba koniecznych egzorcyzmów. Uważa, że był to bezpośredni skutek sprzeciwienia się rozkazom tamtej kobiety. Pokazał mojemu tacie nagranie (w połowie lat 90' w kaplicy założono kamery). Ojciec stwierdził, że było niewiarygodne. Ukazywało trzynastoletnią dziewczynkę, która przyszła z mamą do kaplicy. Matka szlochała, błagając o pomoc. Kapłan rozpoczął rytuał, a dziewczynka rzucała przedmiotami. Egzorcysta poprosił dwóch młodych mężczyzn, którzy przyszli pomodlić się, żeby przytrzymali ją. Miotała się, próbując uwolnić z ich uścisku. Chwilę przed upadkiem na kolana, odezwała się „Nie powinieneś był tego robić, ojcze.”. Została uzdrowiona.

Mój tata miał już dość tych informacji, ale chciał dowiedzieć się, kim była ta kobieta. Ksiądz wyznał, że z początku sądził, iż jest demonem, ale nie wpływały na nią modlitwy, a także nie ograniczała jej poświęcona ziemia, co zmuszało do zastanowienia. Potem myślał, że należy do sekty, a może zajmuje się czarną magią. Nachodziła go trzynastego lutego każdego roku. Tego dnia umierały wszystkie jego stada. Chore osoby, które tego dnia przychodziły do monasteru po pomoc, doznawały pogorszenia stanu zdrowia. Liczba opętanych osób wzrastała nienaturalnie właśnie trzynastego lutego. Na zakończenie dnia przychodziła do niego, nieważne, gdzie się wtedy znajdował. Wielokrotnie próbował z nią porozmawiać, dowiedzieć się, kim/czym jest. Nigdy nie odpowiedziała. Nigdy się nie starzała. Ostatecznie ksiądz załamał się do tego stopnia, że porzucił stan duchowny. Nadal mieszkał na terenie klasztoru, ale nie był w stanie dłużej wykonywać swojego zajęcia. Stracił wiarę. Doszedł do wniosku, że Bóg powinien był go ochronić. Mój tata powiedział, że wydawał się niestabilny psychicznie. Wspominał coś o Moranie, cokolwiek to miało znaczyć. Wygląda na to, że jest to bogini śmierci w niektórych kulturach, ale sądzę, że staruszek zwariował.

Myślę sobie, że ta opowieść była tylko paplaniną starego człowieka, który zbliża się do śmierci. Boginie? Demony? Raczej nie.

Podsumowując, oto rozczarowująca historia mojego chrztu.
Nie natknąłem się na żadne z nich od zdarzeń opisanych w poprzednim wpisie. Przeprowadzam się, w nadziei, że to pomoże. Postanowiłem też: jeśli spotkam ich kolejny raz, przyjmę od nich pomarańczę. Nie mogę żyć tak w nieskończoność. Po prostu... nie mogę.
 

Spoiler

  • 10

#1417

Amymone.
  • Postów: 78
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Coś z innej beczki, rytuał-instrukcja. Pojawiły się już tu wcześniej The Midnight Man i One Man Hide And Seek, ale tego chyba jeszcze nie było. Nazywa się w oryginale The Three Kings.

Trzej królowie
Trzej królowie to rytuał, dzięki któremu można uzyskać dostęp (nie całkiem fizyczny) do miejsca, które nazywam "Sferą Cienia". Uzyskanie z nim połączenia zależy od tego, jak dokładnie trzymasz się poleceń. Trzej królowie to ryruał względnie bezpieczny, jednak indywidualne doznania mogą się różnić.
Nie twierdzę, że nie powinieneś się obawiać Sfery Cienia, możliwe, że już ją kiedyś widziałeś, ale pamiętasz jedynie jako powracający sen. Powiem tylko, że nie ma potrzeby obawiać się tego miejsca, nie wiedząc, czym tak właściwie jest. To różnica. Niewiedza napędza strach, a ten jest jak wysokooktanowe paliwo dla Sfery Cienia. Musisz się dobrze przygotować, jeśli chcesz spróbować. To trochę jak skakanie ze spadochronem. Jeśli nie uda ci się za pierwszym razem, to marne szanse, że ponownie spróbujesz.

Jeśli masz zamiar upić się albo naćpać przed rozpoczęciem rytuału, to będzie z tobą źle. Jeśli przechodzisz przez trudny czas, masz problemy życiowe, czujesz się rozchwiany psychicznie albo robisz to, żeby uciec od czegoś - będzie z tobą źle. I jeśli nie będziesz się trzymał moich instrukcji (szczególnie, kiedy coś powtarzam, co robię nie bez powodu) to będzie z tobą naprawdę źle.

Potrzebne ci będą:
- duży i pusty pokój, najlepiej bez okien. Jeśli są w nim okna, musisz je zasłonić, żeby utrzymać pokój w całkowitej ciemności. Najlepiej sprawdza się piwnica, jeśli jest w niej dość miejsca.
- paczka świec (jeśli wszystko pójdzie dobrze, zużyjesz tylko jedną) i zapałki lub zapalniczka
- wiadro wody i kubek
- wiatrak elektryczny
- dwa duże lustra (nie martw się, nie zostaną zniszczone. A nawet jeśli, to będzie najmniejsze z twoich zmartwień)
- trzy krzesła
- budzik
- działający telefon komórkowy (nie zapomnij naładować baterii!)
- bliska osoba, która będzię trzymać się zasad i nie sprzeciwi się temu szaleństwu
- zabawkę lub inną pamiątkę z dzieciństwa, będzie twoim talizmanem

Przygotowania:
Krok 1: Rozpocznij przygotowania około jedenastej wieczorem. Jedno krzesło ustaw na środku pokoju, skierowane na północ (to ważne). To jest twój tron.
Krok 2: Dwa pozostałe krzesła ustaw dokładnie po prawej i lewej, zwrócone przodem do twojego tronu. Te krzesła są przeznaczone dla Królowej i Błazna.
Krok 3: Ustaw lustra na tych dwóch krzesłach. Postaraj się, żeby tworzyły kąt prosty z siedzeniem (w przeciwnym razie możesz dostać coś mniej lub więcej niż trzech królów). Powinny być dokładnie naprzeciwko siebie. Kiedy usiądziesz na swoim tronie, kątem oka będziesz widział swoje odbicie zwielokrotnione przez oba lustra. Jeśli nie musisz obrócić głowy, żeby to zobaczyć, wykonałeś moje instrukcje prawidłowo.
Krok 4: Postaw przed swoim krzesłem wiadro w wodą i kubek, prawie na wyciągnięcie dłoni.
Krok 5: Za krzesłem ustaw wiatrak i podłącz go do prądu. Nie musi być ustawiony na maksymalne obroty, wystarczy średnia lub wolna prędkość. Nie wyłączaj go.
Krok 6: Wyłącz światła, zostaw drzwi otwarte i wróć do swojego pokoju.
Krok 7: Połóż świece obok łóżka razem z zapalniczką, budzikiem i komórką (podłącz ją do ładowania)
Krok 8: Ustaw alarm na 3.30
Krok 9: Wyłącz światła i połóż się spać, trzymając w dłoniach pamiątkę z dzieciństwa.

Rytuał:
- O 3.30 powinien włączyć się alarm. Wyłącz go, ale nie zapalaj światła. Masz dokładnie trzy minuty na zapalenie świeczki, zabranie telefonu, dojście do przygotowanego pokoju i usadowienie się na krześle. Powinieneś zdążyć przed 3.33. Nie zapomnij o swoim talizmanie! Sprawdź, czy wszystko jest w porządku. Jeśli twój telefon z jakiegoś powodu się nie naładował, przerwij rytuał. Jeśli alarm nie włączył się idealnie o 3.30, przerwij. Jeśli drzwi do pokoju są zamknięte (pamiętasz, zostawiłeś je otwarte), przerwij. Jeśli wiatrak jest wyłączony (a zostawiłeś działający), przerwij.
- Uwaga dodatkowa - jeśli musisz przerwać rytuał z powodu któregokolwiek z powyższych powodów, ty i bliska ci osoba opuśćcie dom. Pójdźcie do hotelu czy gdzieś. Nie musicie biec, weźcie kurtki i klucze, ale wyjdźcie. Po szóstej rano powinno być czysto.
- Jeśli wszystko idzie zgodnie z planem, możesz usiąść na twoim tronie. NIE PATRZ wprost na żadne z luster. NIE DOPUŚĆ aby świeczka zgasła. Za krzesłem jest wiatrak, musisz osłaniać płomień własnym ciałem (To ma znaczenie, jak się przekonasz).
- Spójrz prosto przed siebie, w ciemność. Nie na świecę, nie na lustra, prosto przed siebie. Uważni czytelnicy zauważyli, że nie w kroku drugim nie zostało określone, które krzesło jest przeznaczone dla Królowej, a które dla Błazna. Ponieważ to twoim zadaniem jest dowiedzieć się. A z ich punktu widzenia to ty jesteś Królową lub Błaznem. Stąd nazwa, trzej królowie.

Nie wyjaśnię, co dokładnie dzieje się dalej. Wystarczy powiedzieć, że nie będziesz sam, a kiedy zadasz pytanie, dostaniesz odpowiedź. Czasem w formie nowego pytania, ale takie jest życie, prawda? Po prostu pozostań na miejscu i staraj się nie ruszać. Powtarzam, NIE PATRZ wprost na lustra ani na świecę. Prosto przed siebie, uwierz mi, tak będzie najlepiej. I nie stchórz, musisz wytrzymać do 4.34. Wtedy się skończy. Możesz odrobinę dygotać, ale próbuj się powstrzymać. Nie dlatego, że wpłynie to na rytuał, po prostu to nie uchodzi w dobrze wychowanym towarzystwie.
Wspomniałem już, żebyś nie dopuścił do zgaszenia świeczki? Po to jest wiatrak. Osłaniasz płomień swoim ciałem, ale gdybyś nagle się poruszył, podmuch zgasi świeczkę. To zabezpieczenie numer 1. Bliska osoba jest numerem 2. O 4.34 ma przyjść do pokoju i zawołać cię po imieniu. Jeśli to nie zadziała, niech zadzwoni na twoją komórkę. Jeśli i to nie zadziała, niech użyje kubka i wody - tylko nie może cię przy tym dotknąć, co jest częstym błędem początkujących. Zabezpieczeni numer 3 to twój talizman, pamiątka z dzieciństwa, medalik czy coś takiego. Wskaże ci drogę, jeśli rozpęta się piekło.

Dużo tych kół ratunkowych. Musisz być jakimś harcerzem, żeby to wszystko przygotować. Jeśli zrobisz to pół na pół, nic z tego nie wyjdzie. Najgorsze, co może się stać, to jeśli postarasz się na tyle, żeby rytuał zadziałał, ale nie na tyle, żeby być przygotowanym na konsekwencje.

Użytkownik Amymone edytował ten post 18.11.2013 - 18:33

  • 5

#1418

Lunka.
  • Postów: 2
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

To moja pierwsza historia tu i w dodatku mojego autorstwa więc uwagi będą mile widziane :) Mam nadzieję, że wam się spodoba.


Projekcja złych snów

Kiedyś... opowiedziałabym tę historię inaczej. Co nie znaczy, że przecież się zmieniła. Prędzej zmieniłam się ja. Kiedy tak naprawdę wspomnienia przestają być jasnymi planszami w naszej pamięci a stają się projekcją naszych snów? Czymś tak nierealnym, że wręcz niemożliwym żeby się wydarzyło. Czyjś dotyk, głos, uśmiech. Szczegóły twarzy. Te plansze bledną z każdym dniem. Nie opowiem tej historii tak jak się wydarzyła, opowiem ją tak jak ją zapamiętałam.

Nie umiem przypomnieć sobie kiedy pierwszy raz poczułam, że jest obok. Kiedy pierwszy raz do mnie przyszła. Mroźnym dotykiem czułych rąk, jak przyjaciółka, którą bawi moje zakłopotanie tym, ze jest obok. Listopadowy wieczór, taka cisza tuż przed nocą. Już nikt nie krząta się po domu, nie rozmawia. Zmęczenie bierze górę nad chęcią przebywania z rodziną, powieki stają się takie ciężkie. Kolejny film powoduje już tylko ziewanie.
Skrada się. Tak powoli, nieuchwytnie. Jakby bała się naruszyć tę ciszę, ten bezruch swoim pojawieniem się. Wyczuwa ją mój pies. Widzę jak jeży się na grzbiecie spoglądając trwożnie w stronę drzwi. A przecież nikt nie puka, za późno na gości. Dla niej nie jest za późno. Nigdy. Sama wybiera sobie porę, już dawno to zauważyłam. Bezszelestnie przesuwa się obok mnie zawadzając niby przypadkiem ręką. Mój warkocz spada z ramienia, czuję jej chłodne palce. Niecierpliwym gestem poprawiam włosy.
- Zostaw - mruczę poirytowana.
Widzę jak się uśmiecha. Wiem, że nie jest zła. Znam ją za dobrze.

Zaraz... znam ją? Więc to nie może być pierwsze spotkanie. Nie, na pewno nim nie jest. Próbuję sięgnąć dalej pamięcią. Widzę ciemny pokój, błyski telewizora na ścianie i siebie schowaną głęboko pod kołdrą. Mamy nie ma. Poszła do pracy. Tata śpi w fotelu, ale uparcie powtarza, ze ogląda film za każdym razem kiedy próbuję mu zabrać pilot. Więc daję za wygraną. Chociaż nie mogę zasnąć przy włączonym telewizorze boję się iść do swojego pokoju. Bo tam czai się "coś". Nie wiem co, nie widzę niczego. Ale czuję. Czyjąś prawie namacalną obecność, czyjś oddech na skórze. Oczy wpatrzone we mnie. Nie pomaga zaciskanie powiek. Sen nie nadchodzi. A to nie ma zamiaru odejść. Czuję jak drżę na całym ciele. Jakby było mi strasznie zimno. Zaraz... jest zimno. Nawet bardzo zimno. Ale dlaczego? Przecież jej środek lata, więc skąd chłód, którego wcześniej nie było? Teraz wiem, że chłodem była ona i, że ten lód nie jest niemiły. Ale w umyśle dziecka zachowały się te złe wspomnienia, te złe sny, które straszyły. Zaciskałam więc mocno oczy, małe rączki zwijałam w pięści.
- Odejdź - powtarzałam.
- Nie wiem kim jesteś, nie chcę ciebie tu, boję się ciebie. Nie chcę ciebie tu.
Nie posłuchała. Dziś wiem, że nie mogła posłuchać i odejść. Jak można odejść od samej siebie? Jednak coś uzyskałam - przestała do mnie mówić. Nie mogę wyłuskać z zakamarków pamięci co wtedy mówiła. Słowa zlały się w jedno, straciły swoje znaczenie. Nie pamiętam nawet jak wtedy brzmiał jej głos. Pamiętam tylko jego ciągłą amplitudę. Cichy, delikatny szept narastał nagle zmieniając się w ostry ton. Jakby krzyczała na mnie nie mogą krzyczeć jednocześnie, jakby nie lubiła tego, że musi na mnie krzyknąć.

Kolejny slajd. Kolejna barwna kartka zakopana gdzieś w pamięci. Parapet. Otwarte na oścież okno i ta wieczorna cisza, jaka jest tylko na wsi. Z rechotem żab i trelem ptaków. Dzień powoli idzie już spać, chłód wdziera się pod sweter, którym się przed nim okrywam. Znowu mogę słyszeć jej głos więc te wspomnienie nie jest aż tak odległe. Krąży wokół mnie. Jak stróż, jak pies, który musi strzec swojego pana. Chociaż jej akurat nie spodobało by się nazwanie psem. Uśmiecham się na myśl o tym i czuję słodki zapach jaśminu. Mimo, że jest maj i jaśmin jeszcze nie kwitnie. Nawet nie rośnie pod moim oknem.
- Dlaczego ty zawsze pachniesz jaśminem? - zamykam oczy nie chcąc na nią patrzeć kiedy podłazi niemal pod nos żeby odpowiedzieć. Uśmiecha się złośliwie. Widzę to nawet przez powieki. A może tylko czuję? Nie wiem. Wtedy jeszcze nie wiem czym jest więź między nami, ale umiem już nazwać Ją. Moja Mika. Mój cień.
- Bo ty nim pachniesz, nie wiedziałaś? - syczy lekko przez co brzmi zawsze jak przekaz z niedostrojonego cb radia. Jak zakłócenia w eterze fal radiowych.
Smutek ogarnia mnie nagle, jakby przychodził znikąd. Wiem, że go wyczuła. Już się nie uśmiecha a jej oczy błyszczą wściekłą zielenią zawsze kiedy szuka celu do ataku. Czuję jej zimne ręce na ciele, przytula mnie delikatnie.
- Nie chcę żebyś sobie poszła. Nie wiem co zrobię kiedy to zrobisz. Nie umiem wyobrazić sobie, że ciebie nie ma - słowa płyną bez ładu, tłumione wątpliwości układają się w głoski.
Odsuwa się, czuję jej zdumienie, którego nie chce pokazać.
- Kiedy odejdę? - tak, to na pewno było pytanie. Musiało nim być. Jakby pytała mnie o to czego sama nie wiedziałam, czego sama się bałam. Jakbym to ja miała nad tym kontrolę. Podsuwam kolana pod brodę i opieram na nich głowę.
- Pójdziesz i znowu będę sama - sama słyszę już łzy w swoim głosie. Wiem, że to ją zdenerwuje, rozdrażni. Nie lubi emocji z prostego powodu - sama musi mimowolnie je odczuwać. A to uważa za słabość, za coś miernego. Ludzkiego. Brudnego.
Milczy. Wiem, że czeka na moją odpowiedź, że nie odpuści.
- Kiedyś przecież w końcu odejdziesz. Przyjaciele na niby kiedyś zawsze znikają, prawda? Kiedy się dorasta.
Pamiętam, że rzadko śmiała się ze mnie. Mogę takie chwile policzyć na palcach jednej ręki. Zawsze gotowa mnie chronić, rozszarpać każdego, kto mnie zranił. Ale wtedy to była jedna z tych nielicznych chwil kiedy jej ostry, nieprzyjemny śmiech świdrował mi w uszach a ja miałam pełną świadomość, że jest skierowany tylko we mnie.
- Tak, znikają. Ale zdradzę ci sekret mała. Ty już jesteś dorosła.
  • 1

#1419

skalecznik.
  • Postów: 13
  • Tematów: 2
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Zbliżają się andrzejki, więc natchnęło mnie na opowiadanie dotyczące wróżb. Nieco mroczne :>

Zastanawialiście się kiedyś ilu ludzi zabiliście? Oczywiście nie mam na myśli ludzi, których udusiliście własnymi rękoma, tudzież poderżnęliście gardło a potem zakopaliście zwłoki na odludziu. To sami wiecie doskonale. Moje pytanie dotyczy raczej morderstw dokonanych przez zaniechanie. Przykładowo, kiedy chwiejnym krokiem, w zimową noc wracaliście z imprezy i nie zastanowiliście się nad losem mijanego bezdomnego leżącego na ławce. Biedak jak biedak, da sobie jakoś radę, ja muszę jak najszybciej znaleźć się w ciepłym łóżeczku. Rano słuchając wiadomości, prawie nie zauważacie kiedy spiker mówi o powiększającej się statystyce ofiar mrozów. Potencjalnego morderstwa mogliście dokonać też widząc piękną dziewczyną w autobusie, nagabywaną przez dwójkę podchmielonych gości. Każdy patrzy się w okno lub bawi się komórką. Dziewczyna wysiada, ci dwaj też. Trzy dni później w Super Expresie znajduje się artykuł opisujący morderstwo młodej kobiety dokonane w parku Dreszera, prawdopodobnie na tle seksualnym. Ale przecież nie każdy czyta gazety, zwłaszcza tabloidy gdzie, wiadomo, ¾ treści to kłamstwo. Sumienie spokojne. Jadąc samochodem letnią porą mijamy osobę leżącą w rowie. Pijak. Spacerując wzdłuż rzeki mijamy grupkę dzieciaków, ewidentnie chcą się kąpać. Tutaj jest dość niebezpiecznie, nie ma wydzielonych kąpielisk i przede wszystkim dzieci są same, bez opiekunów. Cóż, na pewno dadzą sobie radę, zresztą gdzie są ich rodzice? Takich przykładów można podać jeszcze wiele. Myślę że, tylko się nie obraźcie, prawie każdy z nas żyje w błogiej nieświadomości bycia przynajmniej jednorazowym mordercą, dokonującym swych zbrodni przez zaniechanie lub brak dobrej woli.

Piotrek pod tym względem był wyjątkowy. Istny seryjny morderca w białych rękawiczkach, chociaż, jak to bywa w zjawisku przeze mnie opisanym, nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie było by do końca sprawiedliwe gdybym powiedział, że Piotrek to skończony łajdak. Miał trudne dzieciństwo. Mając 7 lat został porzucony przez matkę. Dwa lata później została skatowana na śmierć w domu mężczyzny, dla którego pozostawiła syna i męża. Przez te dwa lata Piotrek nie mógł zrozumieć, dla czego jego mamusia już go nie kocha. Ojciec Piotrka popadł w depresję i alkoholizm. Jednak kochał syna, i mimo swoich kilku dniowych ciągów starał się zapewnić mu w miarę normalne życie, nigdy na niego nie krzyczał i nigdy go nie bił. Oczywiście przez swój nałóg zawalał wiele istotnych spraw. Piotrek, jako bardzo inteligentne dziecko, już wtedy zrozumiał że może liczyć tylko na siebie. W tak młodym wieku wyrobił sobie pogląd, że wszyscy ludzie są tacy jak jego rodzice – myślą tylko o sobie i o swoich pragnieniach. Jedyną bronią jest bycie takim samym. Kiedy dowiedział się o śmierci swojej matki oprócz ukłucia smutku, poczuł ogromną falę satysfakcji. Dzieci w szkole nie dawały mu spokoju, dokuczały mu za to że jest synem wyrodnej matki i alkoholika. Chcąc zaimponować szkolnej społeczności, zaczął pilnie się uczyć. Nauka stała się centrum jego życia. Brał udział w każdej olimpiadzie, zawsze zwyciężał. Wszystko, co wiązało się z zdobywaniem wiedzy przychodziło mu bardzo łatwo. Nie znosił, kiedy przeszkadzano mu w uczeniu się lub gdy odmawiano dostępu do wiedzy. Ten pęd ku byciu coraz bardziej mądrzejszym zrobił z niego człowieka pewnego siebie, umiejącego narzucić innym swoją wolę. Po zdaniu matury z wszelkimi możliwymi rozszerzeniami, podjął się studiów prawniczych w najlepszej państwowej uczelni w stolicy. Tam, podczas jednego z wykładów, usłyszał pogląd pewnego profesora, który stał się mottem w przyszłej pracy Piotrka. „Prawo nie jest dobrem samym w sobie. Jest NARZĘDZIEM, które należy umiejętnie, skutecznie i bezwzględnie wykorzystać.”

Niewiele osób w wieku 30 lat może się poszczycić własną willą w prestiżowej dzielnicy i sportowym autem. Piotrek dzięki zawrotnej karierze komornika sądowego mógł sobie pozwolić na wszystko. Zgodnie z swoim mottem był bezwzględny i nieugięty w stosowaniu prawa. Wiele osób, których majątek uległ egzekucji, popada w czarną rozpacz. Piotrek tłumaczył sobie, że osoby takie są same sobie winne. On tylko skutecznie egzekwował prawo. Nie zrobiła na nim wrażenia staruszka, która błagała go na kolanach, aby nie odbierał jej mieszkania. Cóż, nie trzeba było brać kredytu na wycieczkę po świętych miejscach Europy, skoro nie widziało się szans na spłacenie długu. Patrzył na nią ze wzgardą, bo niby co jej do głowy przychodzi – że stanie się jakiś cud? Powieka mu nie drgnęła, kiedy wpisywał do spisu inwentarza komputer pewnego przykutego do wózka inwalidzkiego chłopaka. Nie zważał na zszokowany wyraz twarzy matki kaleki i wściekły grymas ojca. Myślał wtedy, że wózek w świetle prawa też należy do masy majątku. Ciężkie sytuacje samotnych matek obchodziły go tyle, co zeszłoroczny śnieg. Wszystkie groźby nie robiły na nim większego wrażenia. Był tak pewny siebie, że kiedy widząc machającą mu przed nosem pięść lub nierzadko nóż, uśmiechał się pogardliwie. Doskonale wiedział, że jego „podopieczni” są bezsilni wobec prawa. Co mu mogą zrobić? Pobiją go? Zaciukają nożem? To na pewno nie zmieni ich beznadziejnego położenia na lepsze. Piotrek już myślał, co taka groźba zmieni w prowadzonym przez niego postępowaniu. Cieszył się na myśl o tych zmianach.

Młodzi ludzie, niesamowicie pewni siebie, którzy osiągają szczyty swoich marzeń i ambicji wyróżniają się jednym szczególnym tokiem myślenia: wybitnie uważają się za ludzi nieśmiertelnych, nie może spotkać ich żadna krzywda. Zawsze się wybronią, zawsze znajdą wyjście. Zupełnie inaczej myślą ludzie zapędzeni w kozi róg, między innymi „klienci” Piotrka. Nie raz słyszał, że ktoś się powiesił z powodu prowadzonej przez niego egzekucji długu. Dwie osoby zmarły na zawał po jego odwiedzinach. Ktoś przewlekle chory zmarł wcześniej, wyrok sądowy podobno odebrał mu wszelką chęć do walki z chorobą. Piotrek nigdy, nawet przez ułamek sekundy nie poczuł się winny. Za winnych uważał tylko i wyłącznie swoich „podopiecznych”. Sami doprowadzili się do tego stanu swoimi błędnymi decyzjami. On tylko stosował bezwzględnie prawo, co w jego przekonaniu było słuszne i sprawiedliwe. Stosował je także w życiu prywatnym, przez co nie był lubianym klientem żadnej restauracji czy sklepu. Ludzie, którzy z nim współpracowali, zwłaszcza osoby które przyuczał do zawodu, bali się go, lecz mimo to budził w nich podziw. Nie miał żony ani dziewczyny. Nie mógł jednak narzekać na brak kobiet. Lgnęły do niego jak muchy do cukru. Piotrek żadnych z tych przelotnych romansów nie brał na poważnie. Do czasu, kiedy dostał na przeszkolenie w terenie 26 letnią Paulinę. Chociaż drażniło go, że często wspomina o swoim bliskim przyjacielu, chyba po raz pierwszy w życiu poczuł do obcej osoby coś więcej niż sympatię. Zauważył sam u siebie, że w jej obecności łagodnieje. Raz przesunął termin spłaty jednemu z dłużników. Innym razem podpowiedział pewnemu emerytowi jak napisać podanie o rozłożenie długu na raty. Wściekał się i beształ za swoją słabość. Dłużej tak nie mogło być, szukał pretekstu, aby rozmówić się z Pauliną. Znalazł go gdy, był tego pewien, specjalnie nie wpisała do spisu drogocennego fortepianu u dłużników jednego z banków. Gdy oboje dokonywali swoich komorniczych obowiązków, grała na nim mała dziewczynka. Zaraz po wyjściu zaproponował Paulinie kawę w pobliskiej restauracji. Lekko zawstydzona, lecz dużo bardziej wystraszona zgodziła się.

Usiedli naprzeciwko siebie, zamówili coś do picia. Krępująca cisza zdenerwowała Piotrka, postanowił nie przebierać w słowach.
- Za to, co zrobiłaś pół godziny temu, powinienem powiedzieć szefowi żeby wywalił cię na zbity pysk. Nie pogarszaj swojej sytuacji i proszę, nie udawaj głupiej i że nie wiesz o czym mówię, to urąga mojej i twojej inteligencji.
Zwykle po takiej reprymendzie ludzie jąkając się zaczęli gęsto się tłumaczyć. Ona spokojnie, z lekkim wyrazem wyższości nad nim odpowiedział mocno i wyraźnie:
- Jesteś człowiekiem bez serca.
Piotrek, słysząc te zdanie już sto razy w swoim życiu, trochę się zawiódł. Teraz na poważnie pomyślał, że nie nadaje się ona na komornika.
- Dziewczynko, z miękkim sercem to możesz sobie zostać siostrą miłosierdzia. Co do cholery uczyli cię na tych studiach, w tym zawodzie….
- Jesteś człowiekiem bez serca i bydlakiem – przerwała mu bezceremonialnie, gniewnie, zaskoczyła go bo uważał że jemu się nie przerywa – rozmawiałam z matką tej dziewczynki, kiedy byłeś z jej ojcem na strychu. Bóg wie, czego szukałeś na strychu w nowo wybudowanym domu, instalacje klimatyczną też chciałeś wpisać do inwentarza? Nie ważne, ta dziewczynka ma na imię Alicja. Nie patrz na mnie jak na cyrkowe dziwadło. Twoje ofiary mają rodziny, a członkowie tych rodzin imiona. Alicja jest chora na białaczkę. Ten fortepian daje jej tyle radości, jest jedną z niewielu rzeczy, które przytrzymują ją przy życiu. Proszę bardzo wracaj tam, i wpisz go do inwentarza. Albo wiesz co, może lepiej od razu palnij jej w łeb, to by było nawet bardziej humanitarne. Wiesz, jakie masz biurowe przezwisko? Robot – zszokowany słowami Pauliny Piotr, machinalnie zdał sobie sprawę z swojej niewiedzy o pseudonimie nadanym przez kolegów. Czuł się podle, jedyna osoba, do której żywił jakieś wyższe uczucie właśnie miesza go z błotem i co gorsza trafia w samo sedno, porusza fundamenty jego nastawienia do innych ludzi – bo jak robot, automatycznie, jak program komputerowy wykonujesz swoje zadania. Nie interesuje cię nic innego jak tylko wykonanie zadania, idziesz do celu po trupach, i to dosłownie.
Odsapnęła. Piotrek ciągle miał utkwiony wzrok w jej oczach. Wzięła to za brak skruchy, dalej ogarnięta gniewem mówiła co o nim myśli.
- Nie tylko w pracy zachowujesz się jak byś nie miał duszy. Jestem na stażu już 3 miesiące, przez ten czas byłam na dwóch imprezach firmowych i kilkanaście razy na piwie z pracownikami. Wiesz ile razy widziałam ciebie na tych spotkaniach? – Piotr doskonale wiedział. Od września był tylko raz na piwku z ludźmi z pracy. Głównym powodem tego wyjścia była nowa, czyli właśnie Paulina. On wolał towarzystwo ludzi podobnych jemu czyli bogatych, takich co wiedzą czego chcą i zdają sobie sprawę ze swojej wartości. Mimowolnie pomyślał, że musi odpłacić kolegom za to że go unikają po pracy – tak, dokładnie tylko raz. A wiesz, czemu tak się dzieje?
Piotrek chciał się wytłumaczyć, iż to dlatego bo zawsze odmawia wyjścia na wspólnego browarka. Uznał jednak, że to głupie tłumaczenie. Milczał.
-Dlatego, że ty oprócz tych swoich krezusów nie masz kolegów, wątpię żebyś miał chociaż jednego przyjaciela.
Nie zapanował nad własną mimiką i słowami. Kącik jego ust uniósł się w pogardliwym uśmieszku, za którym kryła się wypuszczona jak z sprężyny złość.
- Ty za to masz przyjaciela. Ten twój Marcin, pachnący gnojem i czosnkiem właściciel warzywniaka przy Różyckim. Dalej ma nadzieję, że taka panienka z wyższych sfer jak ty da mu szansę? Czy może już mu dałaś?
Spodziewał się, że wybiegnie płacząc z kawiarni. Znów go zaskoczyła, nie zrobiła się nawet czerwona. Zamiast tego spokojnie i stanowczo odpowiedziała.
- To, co jest między mną a Marcinem to nie twoja sprawa, żałuję że w ogóle ci o nim wspominałam. Zaufałam ci, ale cóż, widać nawet pierwsze wrażenie może być mylne. Powiem ci tylko, że obserwując ciebie jestem pewna, że ty nigdy nie doświadczysz takiego uczucia, jakie jest między nim a mną.
Teraz spuścił wzrok na blat stołu. Była na niego wściekła, lecz mimo wszystko zrobiło się jej mu go żal. Po chwili wahania położyła dłoń na jego wierzchu jego dłoni. Znów spojrzał na nią.
- Czemu ty taki jesteś. Co ty człowieku chcesz udowodnić?
„Czemu” – pomyślał Piotrek – „ Już sam zapomniałem czemu. Myślisz, że to takie proste?” Nie powiedział tego głośno. Zamiast tego znów utkwił wzrok w blacie.
Widząc, że nic z niego nie wyciągnie, zmieniła temat:
- Będziesz jutro na imprezie andrzejkowej?
Wyrwany pytaniem z zamyślenia Piotr uniósł głowę i blado uśmiechając się odpowiedział:
- To będzie na Woli, tak? Chodźmy już, nie bój się nie powiem nic szefowi.

Piotrek już podczas jazdy taksówką przeczuwał, że pójście na andrzejki było błędem. Odreagował to uczucie na taksówkarzu, któremu zarzucił że specjalnie jedzie dłuższą trasą. Nie obyło się bez skargi złożonej do korporacji jeszcze podczas jazdy. Impreza andrzejkowa odbywała się w wielkiej hali. Było bardzo klimatycznie. Gustowny bufet piętrzył się na długim stole ustawionym w literą U. W środku rozstawione były kramy gdzie piękne hostessy zapraszały do brania udziału w różnych wróżbach. Było nawet parę małych namiotów. Piotrkowi zrobiło się przez moment głupio, wiedział, że całą tą imprezę fundują podatnicy. Muzyka na razie nie grała głośno, Piotr wiedział, że prawdziwe szaleństwo zacznie się, gdy wszystkie stare grzyby z poszczególnych departamentów rozejdą się do domów. Poruszony wczorajszą rozmową z Pauliną, ułożył sobie mowę, którą chciał powiedzieć swoim współpracownikom. Nawet, jakby się tego spodziewając, wszyscy zamilkli gdy do nich podszedł. To zbiło go z tropu. Zamiast płomiennej przemowy tłumaczącej, że nie jest takim potworem jak go sobie wszyscy wyobrażają, zdobył się tylko na ogólnikowe przywitania i pytania w stylu „jak się bawisz?”. Nie czekając na to, kiedy zaczną go unikać, podszedł do naczelników, z nimi zawsze mógł porozmawiać. Im dłużej z nimi rozmawiał tym bardziej sobie uzmysławiał, czemu nie lubi takich imprez. Gwoździem do trumny była Paulina. Przyszła 30 minut po Piotrku, i nie była sama. Przyszła z tym badylarzem. Nie wiedział, co ona w nim widzi, dla niego swoim wyglądem nie różnił się od strachu na wróble. Nie miał jeszcze okazji z nim zamienić choćby słówka, ale złośliwie wmawiał sobie, że nie mógłby rozmawiać z nim o ziemniakach i kapuście. Udawał, że ich nie widzi. Postanowił pochodzić wśród kramów. Zawędrował przed czarny namiot nad wejściem, którego widniał szyld napisany celtycką czcionką. Napis ten wywołał u niego drwiący uśmieszek „PRAWDZIWE WRÓŻBY, WCHODZISZ NA WŁASNE RYZYKO.” Piotrek nigdy nie był przesądny, a ni tym bardziej wierzący. Miał jednak ochotę zobaczyć, co za banialuki zostaną mu powiedziane za zasłoną namiotu. Może też bez problemu skryć się przed Pauliną i całą resztą. Odwrócił tabliczkę wiszącą obok wejścia na „zajęte”. Kiedy wszedł do namiotu, uśmiechnął się mimo woli. W jego przyciemnionym wnętrzu, za małą ławą, zasłaną przeróżnym magicznym drobiazgiem siedziały trzy przepiękne kobiety. Dopiero po chwili zorientował się, że to cyganki. „No i co z tego” pomyślał Piotrek „jedna piękniejsza od drugiej, istne Esmeraldy. Może ten wieczór nie będzie taki beznadziejny.”
-Pan, piękny pan – powiedziała środkowa Esmeralda pokazując piękne perełki zębów – pan przyszedł po wróżby. My wszystko wiemy wszystko ci powiemy.
Piotrek nie za bardzo słuchał, bezczelnie wpatrywał się w dekolty wróżbitek.
-Proszę, niech piękny pan usiądzie przed nami, powiemy wszystko – pokazując wymowny gest ocierania kciuka o palec wskazujący i serdeczny – ale nic za darmo piękny panie.
Piotr nonszalancko rzucił trzysta złotych, na stół:
- Ful serwis proszę
Środkowa piękność szeroko uśmiechnięta zabrała pieniądze.
- Mało dajesz piękny panie. Zwłaszcza, że nasze przepowiednie zawsze się sprawdzają.
Klient spojrzał na cyganki jak się patrzy na sztukmistrzów, czyli z mieszaniną zdziwienia i rozbawienia.
- Trzysta złotych to nie mało. Jak się postaracie – tu uśmiechnął się znacząco – dam jeszcze więcej. Czemu one nic nie mówią – wskazał głową na dwie pozostałe kobiety – nie znają polskiego?
- Piękny pan raczy wybaczyć. To niemowy od dziecka, razem trzymamy się od maleńkiego. Możesz się panie zwracać do mnie… Esmeralda.
W przyciemnionym świetle przyjrzał się twarzom cyganek po kolei. Teraz był pewien. To były siostry, dlatego nie mógł szczerze powiedzieć, która jest ładniejsza. Zawiesił wzrok na twarzy środkowej wróżbitki. Jej oczy były dziwne, zamglone. W ułamku sekundy zorientował się – „Boże, ona jest zupełnie ślepa, skąd wiedziała że jestem mężczyzną. Pewnie po zapachu, niewidomi mają wyostrzone zmysły. Esmeralda to chyba bardzo popularne imię wśród Romów, nie mogła przecież odgadnąć, że tak nazwałem je w myślach. Tego jeszcze nie miałem, dwie niemowy i jedna niewidząca.” Zrobiło się mu trochę dziwnie, ale szkoda mu było wydanych pieniędzy.
- Co piękny pan chce wiedzieć? – zapytała stawiając przed sobą wielką szklaną kulę.
Piotr postanowił dalej być uwodzicielski. Uśmiechając się lubieżnie odpowiedział:
- Powiedzcie mi jak skończy się dla mnie ten wieczór.
Kula ustawiona na stole nabrała koloru atramentowej czerni. Jak na komendę, wszystkie trzy wróżki wyprostowały się na krzesłach. Jednocześnie zaczęły trzepotać rzęsami. W jednej chwili otworzyły szeroko oczy, jednak widać w nich było jedynie białe jak śnieg białka. Odrzuciły głowy do tyłu i tak znieruchomiały. Piotr zachwycał się widokiem cudownych, wygiętych w łuk sylwetek. Minęła minuta, Piotrek miał już powoli dość całej tej, w jego mniemaniu, szopki. Po kolejnej minucie zdenerwował się już nie na żarty. „Czego się mogłem spodziewać? Zwykłe naciągaczki i tyle. Jak tylko spróbuję dotknąć którąś z nich, zaraz mnie oskarżą, chociażby o molestowanie w miejscu pracy.” Kiedy już lekko uniósł się nad krzesło, ledwo usłyszał szept małej dziewczynki dochodzący z prawej strony. Szept, który zmroził mu skórę:
-Umrzesz.
Przełknął ślinę, nachylił się w stronę niemowy po prawej stronie.
- Co powiedziałaś?
Trzy gardła głośno i wyraźnie wypowiedziały:
- UMRZESZ UMRZESZ UMRZESZ. TY SZUMOWINO.
Jednego nie można było odmówić Piotrkowi w tej sytuacji – odwagi. Stłumił grozę, dość wyraźnie zapytał:
- Jak to się stanie?
Znów głos dziewczynki po prawej stronie:
- Dopadną cię potwory. Nawet trochę ci współczuję. Nie będziesz nawet widział, co się będzie z tobą działo bo wydłubią ci oczy śrubokrętem.
Piotr już bardziej opanowany, zadrwił:
- W co mi jeszcze wsadzą ten śrubokręt nędzna aktorko? Może w…
- Nie kpij Jasiński. Tam gdzie myślisz wsadzą ci, co innego i to w czterech sztukach, przedtem poszerzając cię w tym miejscu brzytwą. – przerwał mu tubalny głos dochodzący z gardła Esmeraldy.
Piotr słysząc swoje nazwisko zdębiał, chciał uciec, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Bas kontynuował swą „przepowiednie”:
- To dziecko ma rację, dopadną cię potwory. Na początku skopią cię jak wór z suchymi strąkami fasoli. Nie bój się nie stracisz przytomności, to fachowcy, takie stwory uwielbiają cierpienie swoich ofiar. Potem stanie się to, co powiedziało to niewinne dziewczę i ja. Brzytwą poszerzą ci też tą wredną gębę, wycinając z niej to, co ci już nie będzie potrzebne. To bardzo ciekawskie stwory, można powiedzieć eksperymentatorzy. Rozprują cię jak świnie, zobaczą jak wyglądasz w środku, nie zobaczą już pracy pękniętej wątroby i żołądka, ale jeszcze będą trzymać twoje bijące serce. Będziesz myślał o nich jak o bogach, modląc się do tych istot aby cię dobili, aby ten bezmiar cierpienia już się skończył. I chociaż pierwszy raz w życiu twoja modlitwa będzie szczera, to nie zostanie wysłuchana. Zostawią twój krwawiący ochłap mięsa żeby dogorywał na mrozie. Chciałbym żebyś wiedział, mimo konsekwencji, jakie mnie za to spotkają, że wcale mi cię nie żal, ty s…
- Ciii, i tak już powiedziałeś za dużo – odezwała się dziewczynka po prawej – dobrze wiesz, że w miejscu gdzie się znajdujemy nie można przeklinać i złorzeczyć.
Piotr w miarę, kiedy tenor opowiadał o szczegółach jego rzekomej kaźni robił się coraz bledszy. Nawet wtedy próbował trzeźwo myśleć: „Zdobycie mojego nazwiska to żaden problem. Cały ten pokaz może być zemstą moich koleżków z pracy. Tak, jestem tego pewien, chcieli mi utrzeć nosa tą makabryczną historią”. Całkiem wyraźnie powiedział pierwszą myśl, jaka mu przyszła do głowy:
- Potworów nie ma.
Trzy gardła zaśmiały się głośno, szyderczo. Piotr słysząc ten śmiech wbrew swojej woli skulił się w sobie. Gardło Esmeraldy, znów odezwało się basem:
- Wśród żywych mnóstwo jest potworów, myślisz że przez kogo znaleźliśmy się w tym miejscu? Wielu z was nie można nazwać ludźmi. Tak jak ciebie, łajzo.
Nastąpiła chwila ciszy, w której Piotr dalej próbował wszystko racjonalnie wyjaśnić. Niespodziewane, odezwała się wróżka z lewej strony, pięknym kobiecym głosem. Piotr mógłby przysiąc, że słyszał ten głos wiele lat temu:
- Jest jeszcze szansa.
- Zamknij się idiotko – odezwali się jednocześnie dziewczynka i tenor – on nie zasługuje na naszą litość.
- Wiem, że znajdujecie się w tym miejscu przez niego. Ale ja tylko nie chcę by był taki jak ja. Piotrusiu proszę cię zmień się, ostatnią rzeczą, jaką pragnę jest to abyś skończył w tym miejscu. Posłuchaj tej dziewczyny, z którą wczoraj rozmawiałeś. Ona pokarze ci jak traktować innych ludzi z miłością. Za chwilę czeka cię ciężka próba, jedyne, co mogę ci powiedzieć to to żebyś szanował jej wybory. Chociaż wydawałyby ci się bardzo trudne do przyjęcia. Błagam posł….
Z trzech gardeł wydostał się charkot różnych głosów. Odgłosy stłumionych przekleństw i żalów. Trzy wróżki zwiędły w jednej chwili, ich ciała dopasowały się do krzeseł. Dwie z nich rozejrzały się po namiocie. Esmeralda rzecz jasna nie rozglądała się, ale widać było, że próbowała zrozumieć co się stało. Nagle zapłakała, jej dwie siostry jak na komendę objęły ją i siebie rękoma. Ich drobne ramiona, co chwilę wstrząsane były przez szloch. Esmeralda uniosła głowę nad swoje siostry i stanowczo, choć przełykając łzy powiedziała:

- Precz, bibaxt, mulo!! Precz przeklęty, wynoś się!!

Piotrek wytoczył się z namiotu jak pijany, chociaż nie wypił jeszcze nawet kieliszka. Teraz zapragnął to nadrobić. Dotarł do stołu, szukał tego co pozwoliłoby mu uspokoić pędzące myśli – piwa. Znalazł butelkę, szybko ją otworzył. Cudowny złocisty płyn gwałtownie zwilżył mu przełyk. Zakrztusił się, jednak każdy kolejny łapczywie wypity łyk przynosił mu ukojenie. Jego umysł powoli się rozjaśnił. Dochodził do jednego, w jego pojęciu, logicznego wniosku – to wszystko było ukartowane. Popijając piwo rozpracowywał to, czego przed chwilą doświadczył – „Takie przedstawienie da się łatwo wytłumaczyć. Kwestia znania mojego nazwiska jest bardziej niż jasna. Esmeralda, czy ktoś zna inne cygańskie imię? Zastanawiające jeż też to, że do tego namiotu prawie nie było chętnych osób”. Piotr uśmiechnął się z triumfem – „To wszystko tłumaczy. Moi koledzy z pracy nie są jednak tacy głupi. Trzeba im to przyznać, potrafią zorganizować coś więcej niż oklepany paintball w jakimś wygwizdowie. Wiedzieli, że jak zobaczę te trzy ślicznotki to już się nie wycofam. Swoją drogą, skąd oni je wytrzasnęli?” Jednak pozostały jeszcze dwie kwestie. Pierwsza, jak dowiedzieli się o jego wczorajszej rozmowie z Pauliną. Momentalnie posmutniał, jego doświadczenia związane z zachowaniem ludzi kalkulowały tylko jeden wniosek – Paulina musiała im wszystko powiedzieć. Niczego dobrego nie spodziewał się po ludziach, przyzwyczaił się do tego, że go zawodzą, lecz „zdrada” Pauliny dotknęła go do żywego. Druga kwestia, jedyna jego zdaniem, która nie ma wyjaśnienia, dotyczyła głosu kobiety która mówiła mu, co ma zrobić aby uniknął okropnego losu. Otworzył drugą butelkę, teraz już popijał z wolna . „Na pewno słyszałem już dawniej ten głos, był taki czuły, opiekuńczy. Pamiętam ten głos jak zza ciężkiej dymnej zasłony. To nie mogła być moja…”. Urwał swoje rozmyślania, gdy przez dno butelki zobaczył Paulinę i Marcina. Stali na drugim końcu sali twarzami do siebie. Nawet z tej odległości widział jak błyszczą się jej oczy. Oczy, które powinny tak patrzeć na niego, a nie na jakiegoś nieudacznika ze wsi. Poczuł się zupełnie pusty gdy Paulina złożyła namiętny pocałunek na ustach Marcina. Pocałunek zarezerwowany tylko dla najukochańszej istoty na świecie, za nic mający przyzwoitość i to czy jego świadkowie odczuwają zgorszenie. Odłożywszy prawie pustą butelkę, nie pożegnawszy się z nikim Piotrek opuścił imprezę.
Zdążył jednak jeszcze ochrzanić pracownika szatni za upuszczenie jego szala. Oczywiście nie omieszkał tego zrobić w obecności kierownika firmy obsługującej tą imprezę.

Czekając na taksówkę obmyślał plan zemsty. „Kwestia kariery Pauliny w sądownictwie jest już przesądzona. To było najprostsze i zarazem dające najwięcej satysfakcji. Tego pożal się boże przedsiębiorcę od kartofli też się załatwi, od czego w końcu ma się znajomości w skarbówce. A na deser zostawię sobie koleżków z pracy. To już będzie przyjemność na całe lata.” Miał jednak jakieś wątpliwości. „Być może rzeczywiście jestem potworem, ta dziewczynka i ten „grubas” ledwo kryli swoją niechęć do mnie, zupełnie jak bym zrobił im krzywdę. Jednak jak można nazywać mnie potworem? Za co?” Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że to jego koledzy chcieli mu pokazać jak to on jest nieczuły wobec swoich „klientów”. „Jeśli za to nazywają mnie potworem czy jakimś tam robotem, że rzetelnie wykonuję swoje obowiązki, to niech ich szlak z takim podejściem. Ciekawe czy jakiś mój „podopieczny” maczał palce w tej maskaradzie. Trzeba będzie to sprawdzić, oni tak zawsze, parszywi oszuści, zawsze mają schowane jakieś fundusze”. Przekonany o słuszności swoich myśli, zły na cały świat, wsiadł do taksówki. Prowadził ją ten sam kierowca, na którego w drodze na imprezę złożył skargę.

Piotr szukał okazji do kłótni. Widząc, że kierowca przyjął stoicką postawę, zapalił papierosa.
-Proszę zgasić papierosa – powiedział grzecznie taksiarz – w aucie jest zakaz palenia. Po za tym mam astmę.
„Tu cię mam” pomyślał Piotr złośliwie „zabawię się na twojej głupocie i niewiedzy”
- Wie pan, że mógłbym zaskarżyć całą pańską firmę za dyskryminację?
- Proszę zgasić papierosa – kierowca był nieugięty,
- Proszę mnie zmusić, płacę za przejazd więc wymagam. Co mnie obchodzi pańska rzekoma astma, widać że jarałeś pan jednego za drugim i teraz innym żałujesz.
Kierowca zahamował z piskiem opon. Nie patrząc na Piotra, nie patrząc nawet w tylne lusterko, wycedził przez zęby:
- Wynoś mi się pan z auta,
- Zobaczymy – powiedział Piotr szukając na swoim smartfonie numeru do korporacji – zobaczymy jak zareagują na drugą skargę dotyczącą pańskiego nikczemnego zachowania.
- Dzwoń sobie do woli. O tej porze już nie rozpatrzą skargi. Wynoś się pan z auta.
Piotr przez chwilę zastanawiał się czy nie wezwać policji. Ubolewał nad tym, że policja zjawi się na miejscu najprędzej za 15 minut, oraz nad tym że tak właściwie to nie miał podstaw do jej wzywania. Kierowca nie dał się sprowokować, nie chciał użyć przeciwko kłopotliwemu pasażerowi siły. Piotr zadowolił się spisaniem nazwiska kierowcy, zrobieniem zdjęcia tablicy rejestracyjnej i nieuiszczeniem opłaty za niedokończony kurs, co kierowca skwitował tylko „obejdzie się”.
Do swojej willi nie miał daleko. Już w myślach układał sobie treść emaila, którego miał zamiar wysłać do samego prezesa tego wrednego taksiarza. Organizatorzy imprezy andrzejkowej też powinni dostać za swoje. Skręcił w swoją ulicę, gdy za rogiem trącił kogoś ramieniem. Odwrócił się i z gniewem powiedział:
- Jak leziesz ciu…
Urwał, kiedy zobaczył że ten, którego chciał nazwać ciulem nie jest sam. Było ich razem czworo. Jeden z nich położył swoją ciężką dłoń na jego ramieniu. Drugą, żelaznym uciskiem złapał go za kroczę. Rzucił Piotrem o chodnik jak szmacianą lalką, zaczęli kopać go bez litości. Kiedy kolejny osobnik wyjął za pleców długi wkrętak, a następny złożoną brzytwę, Piotr sam nie wiedział czemu przypomniał sobie głos z namiotu cyganek, głos który mówił o nadziei. W jednej chwili pojął, że dla niego nie ma już żadnej przyszłości, zaskutkowało to tylko cichym skomleniem, z którego wyraźnie można było usłyszeć dramatyczne „mamusiu”. Czwórka zarechotała, jeden z nich, ten z brzytwą podszedł i okropnym cięciem, z wprawą pozbawił Piotra języka, poszerzając przy tym jego uśmiech. Zanim zbliżył się ten z śrubokrętem, Piotr, pomimo niewyobrażalnego bólu okaleczonej twarzy i reszty ciała, spojrzał na oblicza swoich oprawców. Paskudne zwierzęce mordy, które nie wyrażały nic poza żądzą mordu i wyuzdanej lubieżności. „Ten grubas który mówił przez Esmeraldę miał rację, to nie mogą być ludzie”. To była jego ostatnia myśl, potem był tylko ocean cierpienia i daremne modlitwy.


Ryszard Skalecznik
19.11.2013 Warszawa

Użytkownik skalecznik edytował ten post 20.11.2013 - 21:31

  • 9

#1420

Zwierzakos.
  • Postów: 2
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Wiście

Ciemne ściany, na tych ścianach wiszą wisielców mdłe cienie
Imionami mury zdobione tych co oddali ziemię
Wzdryga się chłodne powietrze kiedy w noc nadchodzi burza
Gromy, błyskawice, krople oblewają czarną różę
Tym co rozbudza madame Śmierć, to co wieje duszą martwą
Takie bajki opowiadała babcia mi oraz bratu
Strach każdemu wejść w objęcia ciemnej, opuszczonej szkoły
Gdy raz wejdziesz nigdy więcej nie powrócą Ci kolory,

Ja popełniłem ten błąd, jeden ale niewybaczalny
Podszedłem blisko placówki, stanąłem przy drzewie czarnym
Był wtedy listopad, wisiały jeszcze na drzewach liście
Lecz to jedno było suche, martwe, na nim napis "Wiście"
"Nic strasznego" pomyślałem budząc w sobie znów odwagę
Kroki szły niby na taśmie, czułem jakbym stracił wagę
Udawałem sam przed sobą, żem chojrakiem i żem twardy
Że to ja będę kolejnym opiewanym przez pieśń barda

Drzwi nie otwarły się same, mokre drewno drżąc popchnąłem
Powoli wszedłem do środka, raz tupnąłem, kaptur zdjąłem,
Zdawało się tu być chłodniej, oddech zaczynał parować
Zapach zgnilizny i straty, że aż zabolała głowa
Ciemność widać pośród rzadkich promieni zza barykady,
U stóp leżą zgniłe kartki, wiatr sam z sobą dmie obrady,
Zakręciło mi się w głowie, oparłem się więc o ścianę
Wziąłem dłoń, a kątem oka dojrzałem na palcu ranę

"To nie rana" - zakrzyknąłem a i ściana nie krwawiła
Wzrok się w końcu przyzwyczaił, farba odkryła co kryła
Łuski z dotykiem odpadły, tam szkarłatny napis "Wiście"
Huk piorunem ponaglony wpadł przez szparę razem z liściem
Cofam się, w strachu przyśpieszam, złapać chcę za klamkę bramy
Nie ma klamki, drzwi też nie ma, Nie ma również żadnej ściany
Złapałem za stopę lepką, ciało się jej odkleiło
Padło z plaskiem na podłogę, co wisiało, to nie żyło

Głos wydałem przyduszony, jakby przez mą własną dumę
Cofnąłem się od wisielca, gdy plecami w przepaść runę
Tam spadałem dwa dni całe, słysząc szeptów milion cztery
"Wiście" wszystkie mi szeptały, jakby do głowy zalgnęły
Lądowałem tam skąd spadłem, z tą niejasną dziś różnicą
Że dokoła zgniłe ciała wciąż szeptały mieląc licem:
"Wiście", i poczułem wtedy, jak coś mi nad głową krąży
Wziąłem notes, zapisałem, zaraz za nimi podążę

Z wami żegnam się na świecie jeszcze, lecz już nie dla świata
Słowa to ostatnie, jakie przyjdzie mówić mi do brata,
Skoro czytasz, znaczy, że dotarłeś tutaj, zbyt daleko,
Znasz moją historię, wiesz, że zamyka się życia wieko,
Spójrz po raz ostatni przez te szpary tam, na złote liście
Nim usłyszysz finalny szept śmierci w swojej głowie: "Wiście"
  • 0

#1421

Amymone.
  • Postów: 78
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Odgłosy deszczu

Tej nocy obficie padało. Kiedy zbliżaliśmy się do tunelu, zatrzymałem na chwilę samochód. Moi przyjaciele i ja słyszeliśmy liczne plotki i legendy o tym miejscu, podobno jest nawiedzone. Mówi się, że jeśli wjedziesz do tego tunelu nocą, stanie się coś dziwnego. Zamierzaliśmy sprawdzić prawdziwość tych pogłosek i przetestować naszą odwagę.

W powietrzu unosiła się niepokojąca, złowieszcza atmosfera. Teren był oddalony od miasta, a na drodze nie zobaczyliśmy wielu samochodów. Jednak nie wyglądał dokładnie tak, jak można by sobie wyobrazić miejsce nawiedzane przez duchy. Po jakimś czasie odpaliłem silnik i powoli wjechałem do tunelu. Po raz pierwszy brałem udział w czymś takim, czułem nieznaną mieszankę strachu i podniecenia. Moi przyjaciele uśmiechali się od ucha do ucha, jak dzieci na przejażdżce w parku rozrywki. Jechaliśmy naprawdę powoli, z nadzieją, że coś się wydarzy, jednak dotarliśmy do końca tunelu bez żadnych ponadnaturalnych przeżyć. Byliśmy rozczarowani. Moi przyjaciele wyglądali przez okna, obserwując ściany tunelu z wyczekiwaniem.
- Przejedźmy się jeszcze raz - zaproponowałem. Wszyscy wyrazili zgodę, więc zawróciłem.
I tym razem nie dostrzegliśm nic nadzwyczajnego. Przebyliśmy trasę tam i z powrotem jeszcze kilka razy, po czym nuda sięgnęła zenitu. Nawet rytm kropel deszczu uderzających o dach auta zaczął nas irytować. Po trzech czy czterech przejażdżkach jeden z kolegów powiedział:
- Dajcie spokój, wracajmy do domu.
Pomyślałem, że ma rację, to wszystko robiło się nużące. Jednak moją uwagę zwrócił ton jego głosu. Zanim wyjechaliśmy na zewnątrz, zahamowałem i popatrzyłem za siebie. Zauważyłem, że mój przyjaciel, który odezwał się przed chwilą, trząsł się, jakby było mu zimno. Pozostali również to zobaczyli i przyglądali się ze zdziwieniem.
- Co z tobą? Zobaczyłeś coś?
- Po prostu się stąd wynośmy - odpowiedział. Jego ręce drżały.
Deszcz padał coraz mocniej. Krople odbijały się od karoserii, wydając ostry dźwięk. Postanowiłem znaleźć jakieś miejsce w pobliżu, w którym moglibyśmy się zatrzymać i uspokoić. Po wyjeździe w tunelu skierowałem się na szosę. Na poboczu zobaczyłem bar, więc zjechałem z drogi i zaparkowałem pod lokalem. Mój przyjaciel zaczął się uspokajać.
- Dobra - powiedziałem. - Możesz nam teraz powiedzieć, co widziałeś?
- Nie słyszeliście tego? - zapytał, patrząc na nas ze zdumieniem.
- Czego? Jakiegoś tajemniczego dźwięku? Czyjegoś głosu?
Nie mieliśmy pojęcia, o co mu chodzi.
- Nic nie słyszałem, padał deszcz - odpowiedziałem.
- Czyli słyszałeś! - krzyknął. Pochylił się, oczy miał wielkie jak spodki.
- Zwyczajnie nam powiedz - odparowałem ze złością. - Co takiego mieliśmy usłyszeć?
Po długim milczeniu, otworzył usta.
- To był deszcz. Odgłosy deszczu...

Nagranie
To zdarzyło się wiele lat temu. Bogaty starszy mężczyzna mieszkał w willi na wzgórzu. Nie miał rodziny. Pewnej nocy policja otrzymała zgłoszenie, że staruszek popełnił samobójstwo. Kiedy funkcjonariusze przyjechali na miejsce, otworzył im lokaj. Powiedział, że pracował do późna, sprzątając kuchnię. Wtem usłyszał huk wystrzału. Pobiegł schodami na górę i ujrzał martwego pracodawcę.

Policjanci poprosili o pokazanie zwłok. Lokaj zaprowadził ich do sypialni na piętrze. Głowa staruszka spoczywała na biurku. Wokół niej rozszerzała się plama krwi. W skroni ziała dziura po kuli. Pistolet leżał na blacie, tuż obok prawej ręki mężczyzny. Obok lewej ręki leżał magnetofon. Po zdjęciu odcisków palców z broni okazało się, że były tam tylko ślady pozostawione przez staruszka.

Jeden z policjantów wcisnął przycisk "odtwórz" na magnetofonie. Rozpoczęło się nagranie głosu starego człowieka "Nazywam się Samuel Richardson. Jestem samotny i nieszczęśliwy. Postanowiłem opuścić ten okrutny świat. Przepraszam. Boże, miej litość nad mą duszą.". W następnej sekundzie rozbrzmiał odgłos wystrzału.

Po sprawdzeniu nagrania, policja aresztowała lokaja pod zarzutem morderstwa.

Piosenkarz (nie bierzcie tego na serio ;) )

Pewna mała dziewczynka była nieuleczalnie chora. Prawie ciągle leżała w łóżku albo przebywała w szpitalu. Z tego powodu nie miała żadnych przyjaciół ani nikogo, kto by się z nią pobawił. Czas mijał, stan dziewczynki coraz bardziej się pogarszał i pobyty w szpitalu stawały się coraz dłuższe. Lekarze nie mieli dobrych wieści dla matki dziewczynki. Na osobności poinformowali ją, że jej ukochanej córce zostało niewiele czasu.

Pewnego dnia pracownik organizacji charytatywnej dowiedział się o historii dziewczynki. Bardzo poruszony jej sytuacją, spotkał się z jej matką i zapytał, czy jest coś, co mógłby zrobić.
- Niech pani zastanowi się, czy moglibyśmy jakoś pomóc pani córce.
- Chciałabym bardzo jakoś ją rozweselić - odpowiedziała matka.
- Może uda nam się coś zrobić. Czasem organizujemy spotkania chorych dzieci ze sławnymi osobami. Sądzi pani, że to sprawiłoby jej radość?
- Myślę, że tak - odparła matka z zachwyceniem.
- Jakiego piosenkarza albo aktora lubi pani córka?
Kobieta odpowiedziała bez wahania:
- Justina Biebera!

Kilka dni później pielęgniarki powiedziały chorej dziewczynce, że przyjdzie do niej wyjątkowy gość. Dziewczynka rozpływała się ze szczęścia, kiedy do jej sali wszedł Justin Bieber. Sławny piosenkarz usiadł przy niej i pocałował ją w czoło. Potem ujął jej małą rączkę i odezwał się cicho:
- Powiedz mi, o czym marzysz najbardziej. Mogę spełnić wszystkie twoje życzenia.
Z oczu dziewczynki popłynęły łzy, kiedy odpowiedziała:
- Chcę tylko być zdrowa, mieć przyjaciół i móc znowu się bawić.
Justin Bieber popatrzył jej głęboko w oczy i czule pogłaskał po włosach.
- Spełnię twoje życzenie - odrzekł. Rękę opuścił na jej poduszkę.
- Naprawdę? - zapytała dziewczynka, wpatrując się w niego wielkimi, niebieskimi oczami.
Szepnął jej do ucha:
- Obiecuję.
W ciągu kilku minut dziewczynka została uwolniona od nieuleczalnej choroby i nigdy więcej już nie chorowała.
Niedługo potem wypisano ją ze szpitala i odesłano do domu. Nie musiała już leżeć w łóżku, więc zdobyła wielu przyjaciół i często się z nimi bawiła.
Wszystko wydawało się zmieniać na lepsze, ale stało się coś bardzo dziwnego.
Justin Bieber poszedł do więzienia.

Odpowiedzi
Spoiler

  • 9

#1422

juleczka11124.
  • Postów: 2
  • Tematów: 1
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Był zimny i deszczowy wieczór. Krople wody spływały smugami po
oknach. Słońce schowało się za chmurami, nie mając najmniejszego zamiaru wyjść i ocieplić mokrą ziemię.
Wszystko ucichło. Ptaszki zbyt małe, by pokonać tak złą pogodę. Wleciały pod drzewa, starając się skulić i uniknąć zmoknięcia. Bały się. Cały świat się bał, bo wiedział, że coś jest nie tak...

-Co ty sobie myślisz?! Nie jestem kukłą, którą można się bawić!
Wyszła i trzasnęła drzwiami.
On się tego nie spodziewał, jak mogła!?
-Jedna impreza, a taka awantura...Gdzie ona się teraz podzieje?
-Muszę za nią biec.
Pomyślał. I poszedł.
Szukał całą noc, jego powieki same opadały, był tak zmęczony,
że położył się pod drzewem, gdzieś w lesie, i usnął.

Otworzył oczy.
-Gdzie ja jestem?! Nic nie pamiętam..
Rozejrzał się dookoła, ale zobaczył tylko ciemną pustkę.
Po chwili ujrzał światło, jasny strumień z sekundy na sekundę
stawał się coraz większy.
-O cholera! Jak razi...Co jest grane? Nic nie rozumiem...
Wyszeptał.
Usłyszał kroki. Stawały się one coraz głośniejsze, aż nagle
wszystko ucichło.
Poczuł zimno, nieprzyjemne i szorstkie uczucie na karku.
-Co do diabła?!
Obrócił się gwałtownie. Poczuł ból, który nie sposób było opisać.
Jego głowa, krew...Wszędzie mnóstwo lepkiej, czerwonej mazi.
W powietrzu unosił sie charakterystyczny zapach ciętej miedzi.
Stał się cud...On przeżył

-Aaaaa! Co ty zrobiłeś, bezduszny potworze! Jak mogłeś...
Wykrzyczała kobieta, zanosząc się płaczem.

Nieznajomy podszedł do niej i zbliżył się tak,
że ich twarze dzieliło tylko kilka milimetrów.
Wyszczerzył zęby i z całej swojej siły zadał
cios ręką w szyję...Chyba można się domyślić co się stało...
Kręgi nie wytrzymały. Była trupem, duchem, który za jakiś czas
przyjdzie się zemścić.

Minęło kilka lat. Mężczyzna-przeżył coś, czego nie jest w stanie wymazać z pamięci. Widział śmierć własnej żony, to jak cierpiała, błagała, krzyczała... On miał ochotę umrzeć za nią. Dlaczego do jasnej cholery Bog sprawił, że to spotkało ją!?? Tego nie wie nikt...
Człowiek ten miał na imię Marcin. Od pamiętnego czasu stał się nieśmiały, skryty i zamknięty w sobie. Nikt go nie lubił ze względu na to, że wszystkich odpychał, nie chciał żeby ktokolwiek
był blisko niego.
Miał czterdzieści lat, a jego twarz była tak nieskazitelnie czysta. Wyglądał conajmniej na trzydzieści. Wszystkie kobiety się za nim uganiały. Ale jego reakcje na ich zachowanie były ostre
i zniechęcające. Pewnego wieczora wracając z nędznej i źle płatnej pracy postanowił się wyluzować. Pojechał nad jezioro. Wolna od jakiejkolwiek żywej duszy plaża, okrążona lasem.
Przyjechał, zdjął ubrania i z pędem wbiegł do wody. Czuł, że żyje. Ta codzienność i monotonność zżerały go od środka. Myśli, które kłębiły się w jego głowie bez przerwy.
Miał już dość, chciał odlecieć. Udało mu się. Mając już wychodzić z wody ujrzał coś co sprawiło, że wszystko się
zatrzymało. Nie mógł się ruszyć. Strach go sparaliżował. Kobieta, z wyglądu przypominająca jego żonę...Tak strasznie za nią tęsknił. Miał ochotę pobiec i ją przytulić, lecz po jakimś czasie namysłu przypomniał sobie,
że ona nie żyje.
-O Boże!
Krzyknął.
-Yhmmm. Eh.
Nie mógł się wysłowić, aż wkońcu z jego ust wyleciały tylko dwa słowa:
-Kim jesteś?
Powiedział ze strachem, a zarazem szczęściem i nadzieją do "żony". Ona nic nie odpowiedziała. Jedyną rzeczą jaką robiła, było powolne poruszanie się w stronę Marcina. Znajdowała się coraz bliżej. Mężczyzna się ocknął i tak szybko wybiegł z wody, jak do niej wbiegł. Co chwile zerkał czy postać za nim zniknęła. Tak, rozpłynęła się, jak gdyby
nigdy nic.
Próbował pozbierać ciuchy, lecz co chwilę wylatywały mu one z rąk. Tak mocno się trząsł, że nie mógł zrobić niczegokolwiek innego.
Zostawił wszystko i pobiegł do samochodu. Jak to można było się spodziewać, jego auto nie odpaliło.
-Szlag by to trafił!!!
Rozejrzał się dookoła. Wszędzie las, drzewa, krzaki..
-Kurde! Co ja teraz mam zrobić?! Dlaczego ja?! Dlaczego...
Pozamykał wszystkie drzwi i się położył z nadzieją nie zobaczenia tego "czegoś". Usnął. Lecz jego odpoczynek nie trwał zbyt długo. Po kilkunastu minutach snu, obudził go dziwny i nigdy dotąd niesłyszany przez niego dźwięk.
Coś podobnego do ...nie, tego się nie da opisać. Poprostu było to okropne. Marcin wybiegł z pojazdu i gnał jak najszybciej się dało przed siebie. Kamień. Akurat w tym momencie musiał się o niego potknąć.
Jego żona była tuż za nim, spoglądała na niego. Lecz było w niej coś dziwnego. Te zęby...wystawały poza wargi, były ostre i miały nieregularne kształty. Oczy, ciemna pustka, w której można by było się utopić. I...jej szyja,
coś wystawało, było przebite przez skórę. To był przerażający widok.
Mężczyzna obrócił się.
Nic nie powiedział. Próbował krzyknąć, ale to było na nic.
Wydobył z siebie tylko ciche jęknięcie...

Użytkownik juleczka11124 edytował ten post 23.11.2013 - 23:49

  • -1

#1423

Mroczny_Mroku.
  • Postów: 9
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Zastanawiałem się, czy powinienem to tutaj wrzucać, bo na dobrą sprawę, to opowiadanie z creepypastą ma niewiele wspólnego... Chciałbym jednak poznać Wasze opinie i liczę na konstruktywną krytykę :)


Paraliż.


Czyściec istnieje, wierzcie mi. Każdy człowiek, który w jakiś sposób źle wykorzysta swoje życie, otrzymuje drugą szansę. Jedyne, co musi zrobić, to powrócić na ten świat i przeżyć wszystko od nowa, unikając popełnionych wcześniej błędów. Ja, Floyd Lawrence, dostałem taką szansę. To niesamowite. Pamiętam dokładnie moment swojej śmierci, pamiętam swój niewyobrażalny ból, pamiętam widok zmasakrowanych zwłok innych pasażerów, którzy zginęli na miejscu. Pamiętam też to, co wydarzyło się później. Ciemność, która przerodziła się w światło. Pamiętam swoją nogę, która w magiczny sposób wróciła na miejsce i pozwoliła mi iść przed siebie. Pamiętam widok zapierający dech w piersiach, obraz piękniejszy, niż wszystko to, co udało mi się zobaczyć przez całe życie. I pamiętam sięgające chmur ogrodzenie, które oddzielało mnie od Raju.
Wtedy zrozumiałem, że nie zasłużyłem na to, by się tam znaleźć. Nie usłyszałem żadnego głosu. Nie pojawił się święty Piotr ani anioł, który by mi wszystko wyjaśnił. Ta wiedza po prostu przyszła. Przed sobą zobaczyłem całe zło, jakie uczyniłem w ciągu niespełna czterdziestu lat swojego życia. Zapłakałem gorzko i zacząłem krzyczeć, błagając o drugą szansę.
Urodziłem się w rodzinie pochodzącej z klasy średniej jako trzecie, i ostatnie, dziecko. Ojciec zajmował się jakąś pracą w biurze. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, jaką, ponieważ niedługo po moich narodzinach odszedł do innej kobiety. Znam go tylko z opowieści mojej mamy, która nigdy nie przestała go kochać. Każdego dnia wyczekiwała na jego powrót. Przygotowywała pięć porcji obiadu, regularnie wycierała kurze w jego biurze, które aż do jej śmierci pozostało w nienaruszonym stanie, a nawet kupowała mu nowe koszule. Żyła tak, jakby on przez cały czas mieszkał z nami, jednocześnie zaniedbując potrzeby własnych dzieci. Ze starszymi braćmi nie układało mi się najlepiej. Oboje traktowali mnie jak kogoś obcego, kogoś, kto podzielił ich szczęśliwą rodzinę. Mimo to, nie było mi źle. Nikt mnie nie bił, zawsze miałem co włożyć do ust, czasem dostawałem fajne zabawki. Nie brakowało mi niczego, bo nie wiedziałem, że czegoś mi brakować powinno. Po prostu nigdy nie uświadczyłem innego życia, nigdy nie miałem okazji dowiedzieć się, jak to jest mieć ojca, albo kochających braci.
Gdy poszedłem do szkoły szybko zdobyłem przyjaciela. Mark był inny od reszty moich rówieśników. Niemal nigdy nic nie mówił. Na wszelkie pytania odpowiadał kiwnięciami głowy. Nigdy się nie śmiał. Właściwie nie wiem, co mnie w nim ujmowało. Może to, że ani razu mnie nie skrytykował, że był uległy i pomagał mi w każdej sytuacji. Pewnego razu stanął w mojej obronie, gdy naraziłem się grupie starszych chłopców. Od tamtej pory zaczęli nas dręczyć. Każdego dnia przychodzili, aby zabrać nam kieszonkowe. Na szczęście nigdy się nie domyślili, że zostawiam większość pieniędzy w domu. Nie powiedziałem o tym nawet Markowi. W końcu jednak miałem dosyć. Zdecydowałem, że następnym razem, gdy przyjdą po pieniądze, wspólnie stawimy im opór. Przyszli następnego dnia. Wspólnie z Markiem byliśmy w toalecie, gdzie spisywałem od niego pracę domową. Nasi dręczyciele wtargnęli do środka z zamiarem palenia papierosów. Gdy tylko zobaczyli, na kogo trafili, od razu zaczęli domagać się kieszonkowego. Nagle słowa stanęły mi w gardle. Nie potrafiłem się postawić. Nie umiałem się obronić. Bez słowa, drżącymi rękami sięgnąłem do kieszeni spodni, skąd po chwili wyciągnąłem pieniądze. Mark nie robił nic. Stał całkiem prosto, przerzucając spojrzenie z jednego na drugiego. Nie bał się, widziałem to w jego oczach. Pomyślałem sobie wówczas, jak bardzo mu zazdroszczę tego, że niczego się nie obawia. Oddałem pieniądze i czym prędzej uciekłem na zewnątrz, zostawiając go z nimi.
Podobno stłukli go na kwaśne jabłko. Nie mogę tego stwierdzić na pewno, bowiem od tamtego dnia nie zobaczyłem go już nigdy więcej. Było mi strasznie przykro, że mój przyjaciel postawił się komuś, z kim nie miał najmniejszych szans wygrać. Zdałem sobie sprawę, że od teraz będę całkiem osamotniony. Że już nikt nie stanie w mojej obronie, że nikt nie będzie pomagał mi w odrabianiu zadań domowych ani pisaniu sprawdzianów.
Szkoła się skończyła i poszedłem na studia. Był to dla mnie czas wielkiego smutku. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że wszyscy moi rówieśnicy mają za sobą swoją pierwszą miłość. Tylko ja nigdy nikogo nie pokochałem. Do tej pory nie przeżyłem swojego pierwszego razu. Było mi wstyd. Zacząłem z pożądaniem spoglądać w kierunku każdej mijanej na ulicy kobiety. Każdą z nich wyobrażałem sobie w całkowitym negliżu, każda w mojej wyobraźni stawała się moją seksualną niewolnicą, wykonującą wszystkie moje polecenia. Moje wybujałe fantazje stawały się coraz silniejsze i nie wystarczały. Do normalnego funkcjonowania potrzebowałem kobiety. Prawdziwej kobiety, ciała z krwi i kości. Wreszcie przełamałem swój lęk przed odrzuceniem. Wiedzcie, że nie należałem do najprzystojniejszych facetów, ale nie uważałem się też za kogoś wybitnie brzydkiego. Byłem całkiem nieźle zbudowany, regularnie uprawiałem sport i nie obżerałem się śmieciowym jedzeniem. Mimo to, pozostawałem wiecznie zamknięty w sobie. Od czasów Marka nie zdobyłem nawet żadnego przyjaciela, o dziewczynie nie wspominając. Jednak w końcu się przełamałem. Rose była przepiękną kobietą. Gdy tylko ją ujrzałem, w mojej głowie pojawił się niezwykły obraz. Fantazje z jej udziałem należały do najbardziej brutalnych i cholernie przyjemnych. Szybko zacząłem działać. Dowiedziałem się, że Rose ma chłopaka, ale nawet to nie mogło mnie zniechęcić. Wiedziałem już, że to z nią chcę przeżyć wiele chwil zapomnienia.
Okazja nadarzyła się, gdy zobaczyłem ją stojącą samotnie na stacji metra. Pewnym krokiem podszedłem do niej i zacząłem rozmowę. Nie była chętna do konwersacji, ale ja nie odpuściłem. W głowie miałem już gotowe scenariusze na sto upojnych nocy z nią i jedyne, o czym wówczas myślałem to za wszelką ceną doprowadzić do tego, aby je zrealizować. Tamtego wieczoru zostałem odesłany z kwitkiem. Szybko jednak stało się coś, co porównać można chyba tylko z wygraną na loterii. Z tą różnicą, że ja nawet nie musiałem wypełniać kuponu. Otóż, Rose okazała się nie być tak idealną i niewinną osóbką, na jaką wyglądała. Miała mnóstwo sekretów, które skrzętnie ukrywała przed światem. A mnie udało się odkryć jeden z nich. Okazało się, że moja piękność żyła pod zbyt dużą presją, co szybko doprowadziło do uzależnienia się od różnych specyfików. A to kosztowało. Gdy zatem rodzice z powodu własnych kłopotów finansowych przestali wysyłać jej pieniądze, wpadła w rozpacz. A mnie udało się o tym dowiedzieć. Sam całkiem nieźle sobie radziłem, pomimo braku wsparcia od starej i schorowanej matki, która ledwie wiązała koniec z końcem. Zaproponowałem Rose mały układ, na który ona, choć niezbyt chętnie, przystała. Piękna, ciemnowłosa Rose stała się moją prywatną dziwką. Przybywała na każde moje skinienie, aby tylko otrzymać trochę pieniędzy na używki. W takich okolicznościach zrealizowałem nie tylko sto fantazji z nią w roli mojej niewolnicy, ale też wszystkie pozostałe. Nasza znajomość zawisła na włosku po ponad roku, kiedy Rose zaczęła mieć wyrzuty sumienia. Przyszła do mnie późnym wieczorem. Gdy tylko zobaczyłem ją w progu, odruchowo zacząłem rozpinać spodnie, ale ona mnie powstrzymała i powiedziała, że nie chce kontynuować tej znajomości. W tamtym okresie seks stał się dla mnie czymś zwyczajnym. Zacząłem chodzić na imprezy i podrywać przypadkowe dziewczyny, a zatem jedna Rose nie powinna była robić mi wielkiej różnicy. A jednak robiła. Co tu kryć – zakochałem się. Po tym, co wam opowiedziałem, zapewne nie chcecie mi uwierzyć. Myślicie, że traktowałem ją jedynie jako obiekt seksualny. Macie rację, początkowo tak było. Nigdy jej tego nie powiedziałem. Chciałem to zrobić, lecz gdy wtedy w nocy stanęła w drzwiach mojego mieszkania i powiedziała, że nie chce dłużej zdradzać swojego chłopaka... Wtedy po raz drugi w życiu doznałem uczucia całkowitej niemocy. Czegoś na kształt paraliżu.
I tak skończyła się moja pierwsza miłość. Rose nigdy później nie spotkałem. Jej chłopak zapewne nigdy nie poznał prawdy o rozwiązłości swojej ukochanej, zresztą niezbyt mnie obchodzi, czy ułożyła sobie życie z nim, czy może z kimś innym.
Musicie coś wiedzieć. Tak wiele czasu poświęciłem na, w gruncie rzeczy, nic nieznaczące epizody z mojego życia, zapominając o tym, co tak naprawdę oddzieliło mnie od Raju. Otóż, popełniłem kiedyś bardzo złą rzecz. Coś, o czym nigdy nie zapomniałem i chyba tylko dręczące mnie poczucie winy ocaliło mnie przed piekłem. Zabiłem człowieka.
To stało się przypadkowo. Byłem na ostatnim roku studiów, miałem wówczas dwadzieścia dwa lata. Siedziałem w swoim mieszkaniu, jak każdego niedzielnego wieczoru. Oglądałem telewizję i popijałem piwo, siedząc wygodnie w fotelu. Nie spodziewałem się gości, toteż dźwięk dzwonka do drzwi mocno mnie zdziwił. Pomyślałem, że może to moja ówczesna sympatia, Alice, postanowiła złożyć mi niezapowiedzianą wizytę. To jednak nie była Alice, lecz jakiś nieznajomy mężczyzna. Gdy tylko otworzyłem drzwi wepchnął się do środka i powiedział, że musimy poważnie porozmawiać. Wystraszyłem się nie na żarty. Kto by się nie przestraszył. Po raz kolejny dopadło mnie uczucie paraliżu. Oprzytomniałem dopiero wtedy, gdy zdałem sobie sprawę, że konfrontacja jest nieunikniona. Napastnik wyciągnął nóż i rzucił się na mnie. Upadłem na podłogę. Zaczęliśmy tarzać się po ziemi. On próbował mnie zranić, a ja robiłem wszystko, by uniknąć trafienia. Mężczyzna wyglądał na niepoczytalnego. Na moje szczęście, nieznajomy szybko się zmęczył, co dało mi okazję do wyrwania mu z rąk potencjalnego narzędzia zbrodni. Gdy udało mi się go obezwładnić, zdałem sobie sprawę, że jego życie jest teraz całkowicie zależne ode mnie. Poczułem się... szczęśliwie. W tamtej chwili byłem Bogiem. Paradoksalnie, z ofiary stałem się łowcą. W jednej chwili odmieniło się całe moje życie.
Pewnie myślicie, że zadałem mu cios. Nie, nie zrobiłem tego. Wyszeptałem mu do ucha kilka niecenzuralnych słów i poinformowałem, że dzwonię na policję. Wstałem, otrzepałem się z niewidzialnego pyłu i poszedłem do telefonu. Zapewne zastanawiacie się, czemu zostawiłem napastnika całkiem samego, dając mu sposobność do kontrataku. Też mnie to zdumiewa. Nie wiem, dlaczego nie pomyślałem o tak oczywistej rzeczy... Gdyby nie to, nie stałbym później przed zamkniętą bramą prowadzącą do Raju. Nie musiałbym przeżywać tego po raz drugi.
Co się jednak stało, to się nie odstanie. Poszedłem po telefon, zostawiając nieznajomego mężczyznę samego. Jakież to szablonowe i przewidywalne... Wstał i rzucił się na mnie. Tym razem nie udało mu się mnie powalić, jednak dał radę wytrącić mi jego nóż z ręki. Moja jedyna szansa na obronę przeleciała przez pomieszczenie i wylądowała pod stolikiem do kawy w saloniku. Wtedy to znów przyszło. Przeklęty paraliż uniemożliwiał mi obronę. Nieznajomy natychmiast popędził w stroną noża i po chwili miał go już w garści. Wtedy stało się coś, czego nie potrafiłem i nadal nie potrafię logicznie wyjaśnić. Moje ciało zaczęło działać całkowicie samo, bez mojego przyzwolenia. Ręce wyciągnęły się do przodu a nogi ruszyły pędem przed siebie, wprost na mężczyznę. Powaliłem go mocnym pchnięciem. Nieznajomy uderzył tyłem głowy prosto w kant stolika. Zmarł niemal natychmiast. Dopiero wtedy odzyskałem pełną kontrolę nad sobą. Zadzwoniłem na policję i pogotowie, choć zdawałem sobie sprawę, że jest za późno na jakikolwiek ratunek. Powiedziałem do słuchawki swoje nazwisko, adres i dodałem, że właśnie zabiłem człowieka.
Jeśli zastanawia was, co ten facet robił w moim domu, spieszę z wyjaśnianiami. Mężczyzna był chory psychicznie, niepoczytalny. Przyszedł do mnie z myślą, by zabić. Byłem całkowicie przypadkową ofiarą. A raczej miałem nią być. Stałem się tymczasem ofiarą siebie samego. Ten czyn, za który nie poniosłem żadnych konsekwencji prawnych, uzmysłowił mi, że coś jest nie tak z moim ciałem. Że ono nie jest mną, że nie mam nad nim kontroli. Że w każdej chwili moje ciało może wypowiedzieć mi posłuszeństwo i zabić kolejną osobę. Czułem się winny. Cholernie winny, choć wielokrotnie tłumaczono mi, iż to nie moja wina. Moja. Nie powinienem był iść po telefon, dając mu czas na powstanie. Należało go obezwładnić, albo przywalić w łeb na tyle mocno, żeby stracił przytomność. Powinienem był działać, dopóki miałem kontrolę nad własnym ciałem.
Koniec mojego życia nie był końcem życia kogoś na wysokim stanowisku, człowieka powszechnie szanowanego w społeczeństwie, szczęśliwego męża i ojca. Może to i lepiej, że do niczego nie doszedłem w ciągu tych niemal czterdziestu lat egzystencji. Do samego końca prześladował mnie obraz tego człowieka. Myślałem o nim każdego cholernego dnia, widziałem go każdej nocy w koszmarach. Był ze mną w autobusie, którym, jak co dzień, jechałem w poniedziałkowy poranek do pracy. Pogoda była brzydka, deszczowa i mglista. Nietrudno o wypadek w takich warunkach. Pojazd jechał za szybko, na ostrym zakręcie wpadł w poślizg. Uderzył w przydrożne drzewo i przewrócił się, przyprawiając o śmierć kilku pasażerów. Moja agonia była niezwykle powolna i bolesna. Zmiażdżyło mi nogę, powybijało zęby. Śmiertelne okazały się obrażenia wewnętrzne. Mógłbym przysiąc, że moja ofiara przy tym była. Że spoglądała na swojego kata i śmiała się z jego marnego losu. Ostatnim wspomnieniem był ogromny żal i... przerażenie. Nastała ciemność. Ciemność przerodziła się w światło. A ja zobaczyłem Raj. Raj, który dla mnie okazał się być zamknięty.
Dostałem jednak drugą szansę. Moja pamięć o poprzednim życiu nie została wymazana. Pamiętam każdy jego szczegół. To było niesamowite doświadczenie. Całe dwadzieścia dwa lata nieustającego déjà vu. Jakże niezwykłe było powtórne zaprzyjaźnienie się z Markiem, jak wspaniałe były upojne chwile w objęciach Rose! I jak przykre były moje tarapaty, jak bardzo cierpiałem, gdy po raz kolejny nie miałem odwagi zatrzymać kobiety mego życia przy sobie...
Nadszedł wreszcie dzień mojej próby. Siedziałem w mieszkaniu, piłem piwo i zajadałem się chipsami. Dzwonek do drzwi. Poczułem, że moje serce przyspiesza. Wiedziałem, że nie mogę od razu się przygotować i czaić się na napastnika z nożem, wiedziałem też, ze nie mogę zadzwonić na policję zanim to wszystko się wydarzy. Wiedziałem, że muszę się z tym zmierzyć. Otworzyłem drzwi. Mężczyzna wtargnął do środka i odepchnął mnie. Upadłem, a on rzucił się na mnie, wyciągając nóż. Po kilku minutach szarpaniny przyciskałem go do podłogi ciężarem własnego ciała, a w prawej dłoni trzymałem narzędzie, którym nieznajomy chciał mnie zamordować. Znów to uczucie. Głos w głowie, który podpowiadał mi, że mogę to zrobić. Że jego życie jest w moich rękach. Oparłem się temu i odrzuciłem nóż tak, iż wylądował pod stolikiem do kawy. Wiedziałem, że teraz się uda. Uderzyłem go pięścią w twarz. Jeden raz, drugi, trzeci. Biłem go do nieprzytomności. Gdy tylko upewniłem się, że nie jest w stanie się podnieść, poszedłem po coś do związania napastnika. Obezwładniłem go i wykonałem telefon na policję. Przyjechali po kilku minutach, kiedy mój niedoszły zabójca zdążył oprzytomnieć. Krzyczał, że jeszcze go popamiętam, że mnie dopadnie i zatłucze na śmierć. A ja... Nie potrafiłem opanować śmiechu. Po złożeniu zeznań i oddaniu funkcjonariuszom noża zostałem w mieszkaniu sam. Telewizor wciąż grał, ruch na ulicy malał, a ja poczułem się błogo. To była moja pokuta. Pokuta, na którą czekałem przez całe życie. Dosłownie.
To było szesnaście lat temu. Po skończeniu studiów wyjechałem do wielkiego miasta i osiedliłem się w nim na stałe. Tam zdobyłem pracę i mnóstwo pieniędzy, za które zbudowałem własny dom na jednym z luksusowych osiedli. Żyłem uczciwie i w zgodzie ze swoim sumieniem. A teraz... Teraz czas się pożegnać. Nadal jeżdżę do pracy autobusem. Wiem, że to wszystko musi się dokonać, aby pokuta była ważna.
Czyściec istnieje, wierzcie mi.

***

Dlaczego? Dlaczego ono wciąż tu jest...?
  • 2

#1424

Amymone.
  • Postów: 78
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Czy ktoś doświadczył tego w dzieciństwie?
źródło

Pytałem już przyjaciół i rodzinę, ale nie wiedzieli, o co mi chodzi. Kiedy byłem dzieckiem, miałem może 5 lat, zdarzały się... dziwne rzeczy. Tuż przed zaśnięciem, ni stąd, ni zowąd czułem dezorientację. Może to paraliż senny czy coś, ale pamiętam, że mogłem się rozglądać, poruszać (kilka razy nawet usiadłem). Wszystko dookoła wyglądało... dziwacznie. Wydawało mi się, jakby pokój zaczął się rozszerzać, a telewizor i inne przedmioty się kurczyły. Czułem się taki... bardzo, bardzo mały. Czułem jak przestrzeń się rozszerza. A oto, co działo się później. Zawsze jakby przeczuwałem, że to się stanie, na szyi dostawałem gęsiej skórki. Rozlegały się szepty. Prawie bezgłośne. Nie mogłem rozróżnić słów. Brzmiało to, jakby kilku ludzi szeptało jednocześnie. Zawsze jednocześnie. Szepty stawały się głośniejsze i głośniejsze, a w końcu przechodziły w głosy. Ciągle coś mówiły, bez żadnych przerw. Bardzo się bałem, krzyczałem o pomoc. Zazwyczaj mama przychodziła na górę i kiedy tylko weszła do mojego pokoju, głosy ucichały... bardzo szybko. Prawie, jakby milkły w tej samej chwili, w której weszła. Działo się to przez jakiś czas. Może nawet kilka lat. I prawie każdej nocy. Czasami byłem tak przestraszony, że nie miałem odwagi zawołać mamę, tylko chowałem się pod kołdrę i zasłaniałem uszy małymi rączkami, tak szczelnie, jak tylko mogłem, ale to nic nie dawało. Po długim czasie głosy znikały, baaaardzo powoli. Nienawidziłem ich. Zanim ucichły, byłem przerażony, pokryty potem od chowania się w całości pod kołdrą. Kiedyś zorientowałem się, że głosy znikają też po włączeniu światła. Nie pamiętam, jak doszedłem do takiego wniosku, to było około dwadzieścia lat temu. Przypominam sobie, że pewnego razu krzyczałem do mamy, żeby przyszła i zapaliła światło. Natychmiastowa ulga.
Ale jest też noc, o której nie mogę zapomnieć. Pamiętam, że pojawiły się szepty, a ja przykryłem uszy dłońmi. Zawołałem mamę, ale ona nie przychodziła. Czekałem. szepty robiły się głośniejsze. Brzmiały, jakby było ich tyle, co ludzi na stadionie piłkarskim. Jak olbrzymi tłum. Wzmagały się, wkrótce krzyczały. Krzyczały tak głośno! Płakałem. Po prostu ryczałem, policzki miałem mokre od łez, smarki wypływały mi z nosa i tak dalej. Wiedziałem, że jest tylko jeden sposób. Musiałem włączyć światło sam. To znaczyło, że muszę wyjść spod przykrycia i dostać się do włącznika, narażony na to, co tam czeka. Na pewno możecie sobie wyobrazić, jak przerażające jest wyjrzenie spod kołdry, kiedy jest się dzieckiem i boi się tego, co jest na zewnątrz. Przetoczyłem się na brzeg łóżka, powoli wysunąłem z pościeli (wciąż pochlipując) i wyczołgałem na podłogę, starając się nie robić hałasu. Żeby dosięgnąć włącznika, musiałem wstać. To było najgorsze. Głosy wrzeszczały mi wprost do ucha. Nie mógłbym usłyszeć nic innego. Dosłownie trząsłem się ze strachu, czułem się, jakby moje ciało ważyło tonę, kiedy podnosiłem się, żeby włączyć światło. W tym samym momencie głosy zmieniły się w echo. Wciąż słyszałem krzyki i wrzaski, ale jako echo. Upadłem na podłogę, bezgłośnie płacząc. Usłyszałem, że mama weszła do pokoju. Znalazła mnie w fatalnym stanie. Myślę, że to był najgorszy przypadek. Z czasem głosy stawały się mniej nachalne, mijały całe tygodnie bez żadnego przypadku, aż w końcu całkiem zniknęły. Nie pamiętam dokładnie, kiedy. Nie znam nikogo, kto doświadczył czegoś takiego. Dajcie mi znać, jeśli wam też się to przydarzyło.
  • 7

#1425

CierpnacaSkora.
  • Postów: 35
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Życie jest krótkie

Tłumaczenie: CierpnacaSkora AKA RivetTheEmperor


Byłem tam. Stałem przy ścianie, gdy się urodziłeś.

Bardzo szybko nadszedł twój pierwszy dzień szkoły. Stałem na dachu budynku i patrzyłem jak idziesz do klasy.

Skwapliwie obserwowałem jak rośniesz, zmieniasz się, doświadczasz życia. Byłeś wyjątkowy na swój sposób, ale z dystansu wydawałeś się być dokładnie taki sam jak inni.

Ukrywałem się w kącie, gdy twoi rodzicie nagrywali kamerą twoje rozdanie świadectw. Wyglądałeś na bardzo szczęśliwego. Całe życie było przed tobą. Myślałeś, że na zawsze będziemy razem. Jednak ja wiedziałem lepiej. Te rzeczy zawsze kończą się tak samo.

Strasznie się nudziłem, gdy siedziałem na skraju twojego biurka i patrzyłem jak cały czas pracujesz i pozwalasz, żeby życie cię omijało. Całkowicie mnie zawiodłeś. Ignorowałeś mnie. Zawsze myślałeś o "potem". Tak jak reszta tych głupców.

"Później" moglibyśmy podróżować. "Później" moglibyśmy przespać cały dzień. "Później" doceniłbyś mnie bardziej, kochał bardziej, szanował bardziej. Okazałeś się być jednym z tych złych. Chyba powinienem był ci współczuć, ale jestem już do tego przyzwyczajony.

Cicho wdychałem woń twoich włosów i patrzyłem jaki ich kolor ulatnia się, zostawiając szarość i biel. Niegdyś miałeś bujne włosy o intensywnej barwie. Obwiniałeś mnie o zabranie ci tego. Nic nie czułeś, gdy lizałem twoją skórę, a moja żrąca ślina wypalała zmarszczki na twoim ciele, które niegdyś było tak gładkie i zdrowe.

"Później" przyszło i odeszło. W momencie, gdy w końcu odszedłeś na emeryturę było już o wiele za późno na twoje plany dla mnie. Nie mogłem też już zrobić niczego oprócz tego co zwykle. Czekałem i patrzyłem.

Smutny, pusty wazon stał za mną na parapecie twojego szpitalnego pokoju. Cierpliwie spoglądałem na twoją usychającą formę. Wiedziałem, że wtedy, blisko końca, tęskniłeś za mną. Tak jak wielu przed tobą i wielu, którzy dopiero mieli nadejść, żałowałeś, że nie doceniłeś mnie bardziej. Płakałeś, ale ja tylko siedziałem i patrzyłem.

Tylko ja czuwałem nad tobą, gdy w końcu umarłeś.

Wzruszyłem ramionami i zamknąłem to oko, a następnie otworzyłem kolejne. To wisiało na tylnej ścianie tego samego pokoju szpitalnego gdzie ty się urodziłeś. Wydawało mi się, że minęła ledwie chwila. Całe twoje życie było dla mnie niczym mrugnięcie okiem.

Jako Czas, mam tendencję do patrzenia na rzeczy inaczej niż wy, śmiertelnicy.

Może ten następny doceni mnie bardziej.
  • 12


 


Inne tematy z jednym lub większą liczbą słów kluczowych: Creepypasta, Opowiadania, Telewizja

Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych