Zbliżają się andrzejki, więc natchnęło mnie na opowiadanie dotyczące wróżb. Nieco mroczne
Zastanawialiście się kiedyś ilu ludzi zabiliście? Oczywiście nie mam na myśli ludzi, których udusiliście własnymi rękoma, tudzież poderżnęliście gardło a potem zakopaliście zwłoki na odludziu. To sami wiecie doskonale. Moje pytanie dotyczy raczej morderstw dokonanych przez zaniechanie. Przykładowo, kiedy chwiejnym krokiem, w zimową noc wracaliście z imprezy i nie zastanowiliście się nad losem mijanego bezdomnego leżącego na ławce. Biedak jak biedak, da sobie jakoś radę, ja muszę jak najszybciej znaleźć się w ciepłym łóżeczku. Rano słuchając wiadomości, prawie nie zauważacie kiedy spiker mówi o powiększającej się statystyce ofiar mrozów. Potencjalnego morderstwa mogliście dokonać też widząc piękną dziewczyną w autobusie, nagabywaną przez dwójkę podchmielonych gości. Każdy patrzy się w okno lub bawi się komórką. Dziewczyna wysiada, ci dwaj też. Trzy dni później w Super Expresie znajduje się artykuł opisujący morderstwo młodej kobiety dokonane w parku Dreszera, prawdopodobnie na tle seksualnym. Ale przecież nie każdy czyta gazety, zwłaszcza tabloidy gdzie, wiadomo, ¾ treści to kłamstwo. Sumienie spokojne. Jadąc samochodem letnią porą mijamy osobę leżącą w rowie. Pijak. Spacerując wzdłuż rzeki mijamy grupkę dzieciaków, ewidentnie chcą się kąpać. Tutaj jest dość niebezpiecznie, nie ma wydzielonych kąpielisk i przede wszystkim dzieci są same, bez opiekunów. Cóż, na pewno dadzą sobie radę, zresztą gdzie są ich rodzice? Takich przykładów można podać jeszcze wiele. Myślę że, tylko się nie obraźcie, prawie każdy z nas żyje w błogiej nieświadomości bycia przynajmniej jednorazowym mordercą, dokonującym swych zbrodni przez zaniechanie lub brak dobrej woli.
Piotrek pod tym względem był wyjątkowy. Istny seryjny morderca w białych rękawiczkach, chociaż, jak to bywa w zjawisku przeze mnie opisanym, nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie było by do końca sprawiedliwe gdybym powiedział, że Piotrek to skończony łajdak. Miał trudne dzieciństwo. Mając 7 lat został porzucony przez matkę. Dwa lata później została skatowana na śmierć w domu mężczyzny, dla którego pozostawiła syna i męża. Przez te dwa lata Piotrek nie mógł zrozumieć, dla czego jego mamusia już go nie kocha. Ojciec Piotrka popadł w depresję i alkoholizm. Jednak kochał syna, i mimo swoich kilku dniowych ciągów starał się zapewnić mu w miarę normalne życie, nigdy na niego nie krzyczał i nigdy go nie bił. Oczywiście przez swój nałóg zawalał wiele istotnych spraw. Piotrek, jako bardzo inteligentne dziecko, już wtedy zrozumiał że może liczyć tylko na siebie. W tak młodym wieku wyrobił sobie pogląd, że wszyscy ludzie są tacy jak jego rodzice – myślą tylko o sobie i o swoich pragnieniach. Jedyną bronią jest bycie takim samym. Kiedy dowiedział się o śmierci swojej matki oprócz ukłucia smutku, poczuł ogromną falę satysfakcji. Dzieci w szkole nie dawały mu spokoju, dokuczały mu za to że jest synem wyrodnej matki i alkoholika. Chcąc zaimponować szkolnej społeczności, zaczął pilnie się uczyć. Nauka stała się centrum jego życia. Brał udział w każdej olimpiadzie, zawsze zwyciężał. Wszystko, co wiązało się z zdobywaniem wiedzy przychodziło mu bardzo łatwo. Nie znosił, kiedy przeszkadzano mu w uczeniu się lub gdy odmawiano dostępu do wiedzy. Ten pęd ku byciu coraz bardziej mądrzejszym zrobił z niego człowieka pewnego siebie, umiejącego narzucić innym swoją wolę. Po zdaniu matury z wszelkimi możliwymi rozszerzeniami, podjął się studiów prawniczych w najlepszej państwowej uczelni w stolicy. Tam, podczas jednego z wykładów, usłyszał pogląd pewnego profesora, który stał się mottem w przyszłej pracy Piotrka. „Prawo nie jest dobrem samym w sobie. Jest NARZĘDZIEM, które należy umiejętnie, skutecznie i bezwzględnie wykorzystać.”
Niewiele osób w wieku 30 lat może się poszczycić własną willą w prestiżowej dzielnicy i sportowym autem. Piotrek dzięki zawrotnej karierze komornika sądowego mógł sobie pozwolić na wszystko. Zgodnie z swoim mottem był bezwzględny i nieugięty w stosowaniu prawa. Wiele osób, których majątek uległ egzekucji, popada w czarną rozpacz. Piotrek tłumaczył sobie, że osoby takie są same sobie winne. On tylko skutecznie egzekwował prawo. Nie zrobiła na nim wrażenia staruszka, która błagała go na kolanach, aby nie odbierał jej mieszkania. Cóż, nie trzeba było brać kredytu na wycieczkę po świętych miejscach Europy, skoro nie widziało się szans na spłacenie długu. Patrzył na nią ze wzgardą, bo niby co jej do głowy przychodzi – że stanie się jakiś cud? Powieka mu nie drgnęła, kiedy wpisywał do spisu inwentarza komputer pewnego przykutego do wózka inwalidzkiego chłopaka. Nie zważał na zszokowany wyraz twarzy matki kaleki i wściekły grymas ojca. Myślał wtedy, że wózek w świetle prawa też należy do masy majątku. Ciężkie sytuacje samotnych matek obchodziły go tyle, co zeszłoroczny śnieg. Wszystkie groźby nie robiły na nim większego wrażenia. Był tak pewny siebie, że kiedy widząc machającą mu przed nosem pięść lub nierzadko nóż, uśmiechał się pogardliwie. Doskonale wiedział, że jego „podopieczni” są bezsilni wobec prawa. Co mu mogą zrobić? Pobiją go? Zaciukają nożem? To na pewno nie zmieni ich beznadziejnego położenia na lepsze. Piotrek już myślał, co taka groźba zmieni w prowadzonym przez niego postępowaniu. Cieszył się na myśl o tych zmianach.
Młodzi ludzie, niesamowicie pewni siebie, którzy osiągają szczyty swoich marzeń i ambicji wyróżniają się jednym szczególnym tokiem myślenia: wybitnie uważają się za ludzi nieśmiertelnych, nie może spotkać ich żadna krzywda. Zawsze się wybronią, zawsze znajdą wyjście. Zupełnie inaczej myślą ludzie zapędzeni w kozi róg, między innymi „klienci” Piotrka. Nie raz słyszał, że ktoś się powiesił z powodu prowadzonej przez niego egzekucji długu. Dwie osoby zmarły na zawał po jego odwiedzinach. Ktoś przewlekle chory zmarł wcześniej, wyrok sądowy podobno odebrał mu wszelką chęć do walki z chorobą. Piotrek nigdy, nawet przez ułamek sekundy nie poczuł się winny. Za winnych uważał tylko i wyłącznie swoich „podopiecznych”. Sami doprowadzili się do tego stanu swoimi błędnymi decyzjami. On tylko stosował bezwzględnie prawo, co w jego przekonaniu było słuszne i sprawiedliwe. Stosował je także w życiu prywatnym, przez co nie był lubianym klientem żadnej restauracji czy sklepu. Ludzie, którzy z nim współpracowali, zwłaszcza osoby które przyuczał do zawodu, bali się go, lecz mimo to budził w nich podziw. Nie miał żony ani dziewczyny. Nie mógł jednak narzekać na brak kobiet. Lgnęły do niego jak muchy do cukru. Piotrek żadnych z tych przelotnych romansów nie brał na poważnie. Do czasu, kiedy dostał na przeszkolenie w terenie 26 letnią Paulinę. Chociaż drażniło go, że często wspomina o swoim bliskim przyjacielu, chyba po raz pierwszy w życiu poczuł do obcej osoby coś więcej niż sympatię. Zauważył sam u siebie, że w jej obecności łagodnieje. Raz przesunął termin spłaty jednemu z dłużników. Innym razem podpowiedział pewnemu emerytowi jak napisać podanie o rozłożenie długu na raty. Wściekał się i beształ za swoją słabość. Dłużej tak nie mogło być, szukał pretekstu, aby rozmówić się z Pauliną. Znalazł go gdy, był tego pewien, specjalnie nie wpisała do spisu drogocennego fortepianu u dłużników jednego z banków. Gdy oboje dokonywali swoich komorniczych obowiązków, grała na nim mała dziewczynka. Zaraz po wyjściu zaproponował Paulinie kawę w pobliskiej restauracji. Lekko zawstydzona, lecz dużo bardziej wystraszona zgodziła się.
Usiedli naprzeciwko siebie, zamówili coś do picia. Krępująca cisza zdenerwowała Piotrka, postanowił nie przebierać w słowach.
- Za to, co zrobiłaś pół godziny temu, powinienem powiedzieć szefowi żeby wywalił cię na zbity pysk. Nie pogarszaj swojej sytuacji i proszę, nie udawaj głupiej i że nie wiesz o czym mówię, to urąga mojej i twojej inteligencji.
Zwykle po takiej reprymendzie ludzie jąkając się zaczęli gęsto się tłumaczyć. Ona spokojnie, z lekkim wyrazem wyższości nad nim odpowiedział mocno i wyraźnie:
- Jesteś człowiekiem bez serca.
Piotrek, słysząc te zdanie już sto razy w swoim życiu, trochę się zawiódł. Teraz na poważnie pomyślał, że nie nadaje się ona na komornika.
- Dziewczynko, z miękkim sercem to możesz sobie zostać siostrą miłosierdzia. Co do cholery uczyli cię na tych studiach, w tym zawodzie….
- Jesteś człowiekiem bez serca i bydlakiem – przerwała mu bezceremonialnie, gniewnie, zaskoczyła go bo uważał że jemu się nie przerywa – rozmawiałam z matką tej dziewczynki, kiedy byłeś z jej ojcem na strychu. Bóg wie, czego szukałeś na strychu w nowo wybudowanym domu, instalacje klimatyczną też chciałeś wpisać do inwentarza? Nie ważne, ta dziewczynka ma na imię Alicja. Nie patrz na mnie jak na cyrkowe dziwadło. Twoje ofiary mają rodziny, a członkowie tych rodzin imiona. Alicja jest chora na białaczkę. Ten fortepian daje jej tyle radości, jest jedną z niewielu rzeczy, które przytrzymują ją przy życiu. Proszę bardzo wracaj tam, i wpisz go do inwentarza. Albo wiesz co, może lepiej od razu palnij jej w łeb, to by było nawet bardziej humanitarne. Wiesz, jakie masz biurowe przezwisko? Robot – zszokowany słowami Pauliny Piotr, machinalnie zdał sobie sprawę z swojej niewiedzy o pseudonimie nadanym przez kolegów. Czuł się podle, jedyna osoba, do której żywił jakieś wyższe uczucie właśnie miesza go z błotem i co gorsza trafia w samo sedno, porusza fundamenty jego nastawienia do innych ludzi – bo jak robot, automatycznie, jak program komputerowy wykonujesz swoje zadania. Nie interesuje cię nic innego jak tylko wykonanie zadania, idziesz do celu po trupach, i to dosłownie.
Odsapnęła. Piotrek ciągle miał utkwiony wzrok w jej oczach. Wzięła to za brak skruchy, dalej ogarnięta gniewem mówiła co o nim myśli.
- Nie tylko w pracy zachowujesz się jak byś nie miał duszy. Jestem na stażu już 3 miesiące, przez ten czas byłam na dwóch imprezach firmowych i kilkanaście razy na piwie z pracownikami. Wiesz ile razy widziałam ciebie na tych spotkaniach? – Piotr doskonale wiedział. Od września był tylko raz na piwku z ludźmi z pracy. Głównym powodem tego wyjścia była nowa, czyli właśnie Paulina. On wolał towarzystwo ludzi podobnych jemu czyli bogatych, takich co wiedzą czego chcą i zdają sobie sprawę ze swojej wartości. Mimowolnie pomyślał, że musi odpłacić kolegom za to że go unikają po pracy – tak, dokładnie tylko raz. A wiesz, czemu tak się dzieje?
Piotrek chciał się wytłumaczyć, iż to dlatego bo zawsze odmawia wyjścia na wspólnego browarka. Uznał jednak, że to głupie tłumaczenie. Milczał.
-Dlatego, że ty oprócz tych swoich krezusów nie masz kolegów, wątpię żebyś miał chociaż jednego przyjaciela.
Nie zapanował nad własną mimiką i słowami. Kącik jego ust uniósł się w pogardliwym uśmieszku, za którym kryła się wypuszczona jak z sprężyny złość.
- Ty za to masz przyjaciela. Ten twój Marcin, pachnący gnojem i czosnkiem właściciel warzywniaka przy Różyckim. Dalej ma nadzieję, że taka panienka z wyższych sfer jak ty da mu szansę? Czy może już mu dałaś?
Spodziewał się, że wybiegnie płacząc z kawiarni. Znów go zaskoczyła, nie zrobiła się nawet czerwona. Zamiast tego spokojnie i stanowczo odpowiedziała.
- To, co jest między mną a Marcinem to nie twoja sprawa, żałuję że w ogóle ci o nim wspominałam. Zaufałam ci, ale cóż, widać nawet pierwsze wrażenie może być mylne. Powiem ci tylko, że obserwując ciebie jestem pewna, że ty nigdy nie doświadczysz takiego uczucia, jakie jest między nim a mną.
Teraz spuścił wzrok na blat stołu. Była na niego wściekła, lecz mimo wszystko zrobiło się jej mu go żal. Po chwili wahania położyła dłoń na jego wierzchu jego dłoni. Znów spojrzał na nią.
- Czemu ty taki jesteś. Co ty człowieku chcesz udowodnić?
„Czemu” – pomyślał Piotrek – „ Już sam zapomniałem czemu. Myślisz, że to takie proste?” Nie powiedział tego głośno. Zamiast tego znów utkwił wzrok w blacie.
Widząc, że nic z niego nie wyciągnie, zmieniła temat:
- Będziesz jutro na imprezie andrzejkowej?
Wyrwany pytaniem z zamyślenia Piotr uniósł głowę i blado uśmiechając się odpowiedział:
- To będzie na Woli, tak? Chodźmy już, nie bój się nie powiem nic szefowi.
Piotrek już podczas jazdy taksówką przeczuwał, że pójście na andrzejki było błędem. Odreagował to uczucie na taksówkarzu, któremu zarzucił że specjalnie jedzie dłuższą trasą. Nie obyło się bez skargi złożonej do korporacji jeszcze podczas jazdy. Impreza andrzejkowa odbywała się w wielkiej hali. Było bardzo klimatycznie. Gustowny bufet piętrzył się na długim stole ustawionym w literą U. W środku rozstawione były kramy gdzie piękne hostessy zapraszały do brania udziału w różnych wróżbach. Było nawet parę małych namiotów. Piotrkowi zrobiło się przez moment głupio, wiedział, że całą tą imprezę fundują podatnicy. Muzyka na razie nie grała głośno, Piotr wiedział, że prawdziwe szaleństwo zacznie się, gdy wszystkie stare grzyby z poszczególnych departamentów rozejdą się do domów. Poruszony wczorajszą rozmową z Pauliną, ułożył sobie mowę, którą chciał powiedzieć swoim współpracownikom. Nawet, jakby się tego spodziewając, wszyscy zamilkli gdy do nich podszedł. To zbiło go z tropu. Zamiast płomiennej przemowy tłumaczącej, że nie jest takim potworem jak go sobie wszyscy wyobrażają, zdobył się tylko na ogólnikowe przywitania i pytania w stylu „jak się bawisz?”. Nie czekając na to, kiedy zaczną go unikać, podszedł do naczelników, z nimi zawsze mógł porozmawiać. Im dłużej z nimi rozmawiał tym bardziej sobie uzmysławiał, czemu nie lubi takich imprez. Gwoździem do trumny była Paulina. Przyszła 30 minut po Piotrku, i nie była sama. Przyszła z tym badylarzem. Nie wiedział, co ona w nim widzi, dla niego swoim wyglądem nie różnił się od strachu na wróble. Nie miał jeszcze okazji z nim zamienić choćby słówka, ale złośliwie wmawiał sobie, że nie mógłby rozmawiać z nim o ziemniakach i kapuście. Udawał, że ich nie widzi. Postanowił pochodzić wśród kramów. Zawędrował przed czarny namiot nad wejściem, którego widniał szyld napisany celtycką czcionką. Napis ten wywołał u niego drwiący uśmieszek „PRAWDZIWE WRÓŻBY, WCHODZISZ NA WŁASNE RYZYKO.” Piotrek nigdy nie był przesądny, a ni tym bardziej wierzący. Miał jednak ochotę zobaczyć, co za banialuki zostaną mu powiedziane za zasłoną namiotu. Może też bez problemu skryć się przed Pauliną i całą resztą. Odwrócił tabliczkę wiszącą obok wejścia na „zajęte”. Kiedy wszedł do namiotu, uśmiechnął się mimo woli. W jego przyciemnionym wnętrzu, za małą ławą, zasłaną przeróżnym magicznym drobiazgiem siedziały trzy przepiękne kobiety. Dopiero po chwili zorientował się, że to cyganki. „No i co z tego” pomyślał Piotrek „jedna piękniejsza od drugiej, istne Esmeraldy. Może ten wieczór nie będzie taki beznadziejny.”
-Pan, piękny pan – powiedziała środkowa Esmeralda pokazując piękne perełki zębów – pan przyszedł po wróżby. My wszystko wiemy wszystko ci powiemy.
Piotrek nie za bardzo słuchał, bezczelnie wpatrywał się w dekolty wróżbitek.
-Proszę, niech piękny pan usiądzie przed nami, powiemy wszystko – pokazując wymowny gest ocierania kciuka o palec wskazujący i serdeczny – ale nic za darmo piękny panie.
Piotr nonszalancko rzucił trzysta złotych, na stół:
- Ful serwis proszę
Środkowa piękność szeroko uśmiechnięta zabrała pieniądze.
- Mało dajesz piękny panie. Zwłaszcza, że nasze przepowiednie zawsze się sprawdzają.
Klient spojrzał na cyganki jak się patrzy na sztukmistrzów, czyli z mieszaniną zdziwienia i rozbawienia.
- Trzysta złotych to nie mało. Jak się postaracie – tu uśmiechnął się znacząco – dam jeszcze więcej. Czemu one nic nie mówią – wskazał głową na dwie pozostałe kobiety – nie znają polskiego?
- Piękny pan raczy wybaczyć. To niemowy od dziecka, razem trzymamy się od maleńkiego. Możesz się panie zwracać do mnie… Esmeralda.
W przyciemnionym świetle przyjrzał się twarzom cyganek po kolei. Teraz był pewien. To były siostry, dlatego nie mógł szczerze powiedzieć, która jest ładniejsza. Zawiesił wzrok na twarzy środkowej wróżbitki. Jej oczy były dziwne, zamglone. W ułamku sekundy zorientował się – „Boże, ona jest zupełnie ślepa, skąd wiedziała że jestem mężczyzną. Pewnie po zapachu, niewidomi mają wyostrzone zmysły. Esmeralda to chyba bardzo popularne imię wśród Romów, nie mogła przecież odgadnąć, że tak nazwałem je w myślach. Tego jeszcze nie miałem, dwie niemowy i jedna niewidząca.” Zrobiło się mu trochę dziwnie, ale szkoda mu było wydanych pieniędzy.
- Co piękny pan chce wiedzieć? – zapytała stawiając przed sobą wielką szklaną kulę.
Piotr postanowił dalej być uwodzicielski. Uśmiechając się lubieżnie odpowiedział:
- Powiedzcie mi jak skończy się dla mnie ten wieczór.
Kula ustawiona na stole nabrała koloru atramentowej czerni. Jak na komendę, wszystkie trzy wróżki wyprostowały się na krzesłach. Jednocześnie zaczęły trzepotać rzęsami. W jednej chwili otworzyły szeroko oczy, jednak widać w nich było jedynie białe jak śnieg białka. Odrzuciły głowy do tyłu i tak znieruchomiały. Piotr zachwycał się widokiem cudownych, wygiętych w łuk sylwetek. Minęła minuta, Piotrek miał już powoli dość całej tej, w jego mniemaniu, szopki. Po kolejnej minucie zdenerwował się już nie na żarty. „Czego się mogłem spodziewać? Zwykłe naciągaczki i tyle. Jak tylko spróbuję dotknąć którąś z nich, zaraz mnie oskarżą, chociażby o molestowanie w miejscu pracy.” Kiedy już lekko uniósł się nad krzesło, ledwo usłyszał szept małej dziewczynki dochodzący z prawej strony. Szept, który zmroził mu skórę:
-Umrzesz.
Przełknął ślinę, nachylił się w stronę niemowy po prawej stronie.
- Co powiedziałaś?
Trzy gardła głośno i wyraźnie wypowiedziały:
- UMRZESZ UMRZESZ UMRZESZ. TY SZUMOWINO.
Jednego nie można było odmówić Piotrkowi w tej sytuacji – odwagi. Stłumił grozę, dość wyraźnie zapytał:
- Jak to się stanie?
Znów głos dziewczynki po prawej stronie:
- Dopadną cię potwory. Nawet trochę ci współczuję. Nie będziesz nawet widział, co się będzie z tobą działo bo wydłubią ci oczy śrubokrętem.
Piotr już bardziej opanowany, zadrwił:
- W co mi jeszcze wsadzą ten śrubokręt nędzna aktorko? Może w…
- Nie kpij Jasiński. Tam gdzie myślisz wsadzą ci, co innego i to w czterech sztukach, przedtem poszerzając cię w tym miejscu brzytwą. – przerwał mu tubalny głos dochodzący z gardła Esmeraldy.
Piotr słysząc swoje nazwisko zdębiał, chciał uciec, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Bas kontynuował swą „przepowiednie”:
- To dziecko ma rację, dopadną cię potwory. Na początku skopią cię jak wór z suchymi strąkami fasoli. Nie bój się nie stracisz przytomności, to fachowcy, takie stwory uwielbiają cierpienie swoich ofiar. Potem stanie się to, co powiedziało to niewinne dziewczę i ja. Brzytwą poszerzą ci też tą wredną gębę, wycinając z niej to, co ci już nie będzie potrzebne. To bardzo ciekawskie stwory, można powiedzieć eksperymentatorzy. Rozprują cię jak świnie, zobaczą jak wyglądasz w środku, nie zobaczą już pracy pękniętej wątroby i żołądka, ale jeszcze będą trzymać twoje bijące serce. Będziesz myślał o nich jak o bogach, modląc się do tych istot aby cię dobili, aby ten bezmiar cierpienia już się skończył. I chociaż pierwszy raz w życiu twoja modlitwa będzie szczera, to nie zostanie wysłuchana. Zostawią twój krwawiący ochłap mięsa żeby dogorywał na mrozie. Chciałbym żebyś wiedział, mimo konsekwencji, jakie mnie za to spotkają, że wcale mi cię nie żal, ty s…
- Ciii, i tak już powiedziałeś za dużo – odezwała się dziewczynka po prawej – dobrze wiesz, że w miejscu gdzie się znajdujemy nie można przeklinać i złorzeczyć.
Piotr w miarę, kiedy tenor opowiadał o szczegółach jego rzekomej kaźni robił się coraz bledszy. Nawet wtedy próbował trzeźwo myśleć: „Zdobycie mojego nazwiska to żaden problem. Cały ten pokaz może być zemstą moich koleżków z pracy. Tak, jestem tego pewien, chcieli mi utrzeć nosa tą makabryczną historią”. Całkiem wyraźnie powiedział pierwszą myśl, jaka mu przyszła do głowy:
- Potworów nie ma.
Trzy gardła zaśmiały się głośno, szyderczo. Piotr słysząc ten śmiech wbrew swojej woli skulił się w sobie. Gardło Esmeraldy, znów odezwało się basem:
- Wśród żywych mnóstwo jest potworów, myślisz że przez kogo znaleźliśmy się w tym miejscu? Wielu z was nie można nazwać ludźmi. Tak jak ciebie, łajzo.
Nastąpiła chwila ciszy, w której Piotr dalej próbował wszystko racjonalnie wyjaśnić. Niespodziewane, odezwała się wróżka z lewej strony, pięknym kobiecym głosem. Piotr mógłby przysiąc, że słyszał ten głos wiele lat temu:
- Jest jeszcze szansa.
- Zamknij się idiotko – odezwali się jednocześnie dziewczynka i tenor – on nie zasługuje na naszą litość.
- Wiem, że znajdujecie się w tym miejscu przez niego. Ale ja tylko nie chcę by był taki jak ja. Piotrusiu proszę cię zmień się, ostatnią rzeczą, jaką pragnę jest to abyś skończył w tym miejscu. Posłuchaj tej dziewczyny, z którą wczoraj rozmawiałeś. Ona pokarze ci jak traktować innych ludzi z miłością. Za chwilę czeka cię ciężka próba, jedyne, co mogę ci powiedzieć to to żebyś szanował jej wybory. Chociaż wydawałyby ci się bardzo trudne do przyjęcia. Błagam posł….
Z trzech gardeł wydostał się charkot różnych głosów. Odgłosy stłumionych przekleństw i żalów. Trzy wróżki zwiędły w jednej chwili, ich ciała dopasowały się do krzeseł. Dwie z nich rozejrzały się po namiocie. Esmeralda rzecz jasna nie rozglądała się, ale widać było, że próbowała zrozumieć co się stało. Nagle zapłakała, jej dwie siostry jak na komendę objęły ją i siebie rękoma. Ich drobne ramiona, co chwilę wstrząsane były przez szloch. Esmeralda uniosła głowę nad swoje siostry i stanowczo, choć przełykając łzy powiedziała:
- Precz, bibaxt, mulo!! Precz przeklęty, wynoś się!!
Piotrek wytoczył się z namiotu jak pijany, chociaż nie wypił jeszcze nawet kieliszka. Teraz zapragnął to nadrobić. Dotarł do stołu, szukał tego co pozwoliłoby mu uspokoić pędzące myśli – piwa. Znalazł butelkę, szybko ją otworzył. Cudowny złocisty płyn gwałtownie zwilżył mu przełyk. Zakrztusił się, jednak każdy kolejny łapczywie wypity łyk przynosił mu ukojenie. Jego umysł powoli się rozjaśnił. Dochodził do jednego, w jego pojęciu, logicznego wniosku – to wszystko było ukartowane. Popijając piwo rozpracowywał to, czego przed chwilą doświadczył – „Takie przedstawienie da się łatwo wytłumaczyć. Kwestia znania mojego nazwiska jest bardziej niż jasna. Esmeralda, czy ktoś zna inne cygańskie imię? Zastanawiające jeż też to, że do tego namiotu prawie nie było chętnych osób”. Piotr uśmiechnął się z triumfem – „To wszystko tłumaczy. Moi koledzy z pracy nie są jednak tacy głupi. Trzeba im to przyznać, potrafią zorganizować coś więcej niż oklepany paintball w jakimś wygwizdowie. Wiedzieli, że jak zobaczę te trzy ślicznotki to już się nie wycofam. Swoją drogą, skąd oni je wytrzasnęli?” Jednak pozostały jeszcze dwie kwestie. Pierwsza, jak dowiedzieli się o jego wczorajszej rozmowie z Pauliną. Momentalnie posmutniał, jego doświadczenia związane z zachowaniem ludzi kalkulowały tylko jeden wniosek – Paulina musiała im wszystko powiedzieć. Niczego dobrego nie spodziewał się po ludziach, przyzwyczaił się do tego, że go zawodzą, lecz „zdrada” Pauliny dotknęła go do żywego. Druga kwestia, jedyna jego zdaniem, która nie ma wyjaśnienia, dotyczyła głosu kobiety która mówiła mu, co ma zrobić aby uniknął okropnego losu. Otworzył drugą butelkę, teraz już popijał z wolna . „Na pewno słyszałem już dawniej ten głos, był taki czuły, opiekuńczy. Pamiętam ten głos jak zza ciężkiej dymnej zasłony. To nie mogła być moja…”. Urwał swoje rozmyślania, gdy przez dno butelki zobaczył Paulinę i Marcina. Stali na drugim końcu sali twarzami do siebie. Nawet z tej odległości widział jak błyszczą się jej oczy. Oczy, które powinny tak patrzeć na niego, a nie na jakiegoś nieudacznika ze wsi. Poczuł się zupełnie pusty gdy Paulina złożyła namiętny pocałunek na ustach Marcina. Pocałunek zarezerwowany tylko dla najukochańszej istoty na świecie, za nic mający przyzwoitość i to czy jego świadkowie odczuwają zgorszenie. Odłożywszy prawie pustą butelkę, nie pożegnawszy się z nikim Piotrek opuścił imprezę.
Zdążył jednak jeszcze ochrzanić pracownika szatni za upuszczenie jego szala. Oczywiście nie omieszkał tego zrobić w obecności kierownika firmy obsługującej tą imprezę.
Czekając na taksówkę obmyślał plan zemsty. „Kwestia kariery Pauliny w sądownictwie jest już przesądzona. To było najprostsze i zarazem dające najwięcej satysfakcji. Tego pożal się boże przedsiębiorcę od kartofli też się załatwi, od czego w końcu ma się znajomości w skarbówce. A na deser zostawię sobie koleżków z pracy. To już będzie przyjemność na całe lata.” Miał jednak jakieś wątpliwości. „Być może rzeczywiście jestem potworem, ta dziewczynka i ten „grubas” ledwo kryli swoją niechęć do mnie, zupełnie jak bym zrobił im krzywdę. Jednak jak można nazywać mnie potworem? Za co?” Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że to jego koledzy chcieli mu pokazać jak to on jest nieczuły wobec swoich „klientów”. „Jeśli za to nazywają mnie potworem czy jakimś tam robotem, że rzetelnie wykonuję swoje obowiązki, to niech ich szlak z takim podejściem. Ciekawe czy jakiś mój „podopieczny” maczał palce w tej maskaradzie. Trzeba będzie to sprawdzić, oni tak zawsze, parszywi oszuści, zawsze mają schowane jakieś fundusze”. Przekonany o słuszności swoich myśli, zły na cały świat, wsiadł do taksówki. Prowadził ją ten sam kierowca, na którego w drodze na imprezę złożył skargę.
Piotr szukał okazji do kłótni. Widząc, że kierowca przyjął stoicką postawę, zapalił papierosa.
-Proszę zgasić papierosa – powiedział grzecznie taksiarz – w aucie jest zakaz palenia. Po za tym mam astmę.
„Tu cię mam” pomyślał Piotr złośliwie „zabawię się na twojej głupocie i niewiedzy”
- Wie pan, że mógłbym zaskarżyć całą pańską firmę za dyskryminację?
- Proszę zgasić papierosa – kierowca był nieugięty,
- Proszę mnie zmusić, płacę za przejazd więc wymagam. Co mnie obchodzi pańska rzekoma astma, widać że jarałeś pan jednego za drugim i teraz innym żałujesz.
Kierowca zahamował z piskiem opon. Nie patrząc na Piotra, nie patrząc nawet w tylne lusterko, wycedził przez zęby:
- Wynoś mi się pan z auta,
- Zobaczymy – powiedział Piotr szukając na swoim smartfonie numeru do korporacji – zobaczymy jak zareagują na drugą skargę dotyczącą pańskiego nikczemnego zachowania.
- Dzwoń sobie do woli. O tej porze już nie rozpatrzą skargi. Wynoś się pan z auta.
Piotr przez chwilę zastanawiał się czy nie wezwać policji. Ubolewał nad tym, że policja zjawi się na miejscu najprędzej za 15 minut, oraz nad tym że tak właściwie to nie miał podstaw do jej wzywania. Kierowca nie dał się sprowokować, nie chciał użyć przeciwko kłopotliwemu pasażerowi siły. Piotr zadowolił się spisaniem nazwiska kierowcy, zrobieniem zdjęcia tablicy rejestracyjnej i nieuiszczeniem opłaty za niedokończony kurs, co kierowca skwitował tylko „obejdzie się”.
Do swojej willi nie miał daleko. Już w myślach układał sobie treść emaila, którego miał zamiar wysłać do samego prezesa tego wrednego taksiarza. Organizatorzy imprezy andrzejkowej też powinni dostać za swoje. Skręcił w swoją ulicę, gdy za rogiem trącił kogoś ramieniem. Odwrócił się i z gniewem powiedział:
- Jak leziesz ciu…
Urwał, kiedy zobaczył że ten, którego chciał nazwać ciulem nie jest sam. Było ich razem czworo. Jeden z nich położył swoją ciężką dłoń na jego ramieniu. Drugą, żelaznym uciskiem złapał go za kroczę. Rzucił Piotrem o chodnik jak szmacianą lalką, zaczęli kopać go bez litości. Kiedy kolejny osobnik wyjął za pleców długi wkrętak, a następny złożoną brzytwę, Piotr sam nie wiedział czemu przypomniał sobie głos z namiotu cyganek, głos który mówił o nadziei. W jednej chwili pojął, że dla niego nie ma już żadnej przyszłości, zaskutkowało to tylko cichym skomleniem, z którego wyraźnie można było usłyszeć dramatyczne „mamusiu”. Czwórka zarechotała, jeden z nich, ten z brzytwą podszedł i okropnym cięciem, z wprawą pozbawił Piotra języka, poszerzając przy tym jego uśmiech. Zanim zbliżył się ten z śrubokrętem, Piotr, pomimo niewyobrażalnego bólu okaleczonej twarzy i reszty ciała, spojrzał na oblicza swoich oprawców. Paskudne zwierzęce mordy, które nie wyrażały nic poza żądzą mordu i wyuzdanej lubieżności. „Ten grubas który mówił przez Esmeraldę miał rację, to nie mogą być ludzie”. To była jego ostatnia myśl, potem był tylko ocean cierpienia i daremne modlitwy.
Ryszard Skalecznik
19.11.2013 Warszawa
Użytkownik skalecznik edytował ten post 20.11.2013 - 21:31