Skocz do zawartości


Zdjęcie

Creepypasty(urban legends)

Creepypasta Opowiadania Telewizja

  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
1611 odpowiedzi w tym temacie

#1456

marcin szeregowy.
  • Postów: 64
  • Tematów: 7
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Pokój

 

autor: marcin szeregowy

 

 

Witaj, nieważne jak się nazywam ani ile mam lat, po prostu piszę bo chcę opowiedzieć Ci moją historię. Byłem jednym z wielu nastolatków, mieszkałem z rodzicami w domku jednorodzinnym. Prawie całe dnie spędzałem w swoim pokoju, siedząc przed komputerem i słuchając muzyki. Tak naprawdę nigdy nie odsłaniałem okien, lubiłem siedzieć w swojej ,,ciemnej jaskini”. Okien też nie otwierałem, może to dlatego, że za dużo czytałem creepypast. Bałem się że jeśli wyjdę choć na chwilę z pokoju, chociażby się odlać, zostawiając otwarte okno to jakiś stwór przez nie wejdzie. Wiem, pewnie przesadzałem. Ale w sumie ten stwór nie miałby trudności się ukryć.

 

Prawie nigdy nie sprzątałem w pokoju i mamie też nie pozwalałem sprzątać. Po prostu lubiłem swój pokój takim jakim go uczyniłem. Mój pokój nie bez powodu nazywał się ,,jaskinią”. Nie dość, że było w nim ciemno, to z podłogi ,,wyrastały” stalagmity różnych papierków, kartonowych pudełek, zużytych ubrań itd. Ciężko było zobaczyć podłogę. Brakowało tu tylko nietoperzy. Do tego miałem w pokoju szafy, dawno nie otwierane. Nie wiedziałem co w nich mogło być, może to moja wyobraźnia po tych pastach, ale czasami w nocy słyszałem coś jakby drapanie od wewnątrz. W każdym bądź razie sprzątałem tylko na święta, jak cała rodzina zjeżdżała się do nas na święta. Głównie dlatego że mieliśmy dom jednorodzinny i to dość duży. Lecz pewnego dnia stało się coś co odmieniło mnie całkowicie. Był to Czerwiec, już nie chciało mi się chodzić do szkoły, więc postanowiłem że tamtego dnia czyli w piątek, pójdę ostatni raz. Gdy jadłem śniadanie, usłyszałem kroki. Zamarłem, trzymałem tuż przed ustami kanapkę w trzęsącej się ręce. O tej porze nikogo oprócz mnie nie powinno być w domu. Rodzice zaczynali pracę godzinę przed tym jak ja szedłem do szkoły. Wyraźnie słyszałem jak ktoś wszedł do mojego pokoju. Biorąc nóż z kuchni udałem się powoli, najciszej jak umiałem, w stronę drzwi. Złapałem za klamkę, wziąłem głęboki oddech i odepchnąłem gwałtownie drzwi. Osoba wewnątrz podskoczyła, ja też, z zaskoczenia… to była moja mama.

 

 

- Cześć mamo… Co ty tutaj robisz?! Czy nie powinnaś być w pracy już od no nie wiem… może godziny?!

-Cz… Cześć synku, wybacz jeśli Cie nastraszyłam, po prostu dzisiaj mi się godziny zmieniły

- Dobra nie ważne… aaa… co robisz w moim pokoju?

- A nic nic, tylko sprawdzałam czy już wstałeś, w końcu niedługo masz szkołę

- Ta, jeszcze jeden dzień i rzucam tę budę

- Jak tam sobie chcesz- odpowiedziała obojętnie

 

 

Lecz w jej oczach i w jej głosie było coś dziwnego, coś co mi się nie podobało. Szczególnie wtedy kiedy powiedziała ,,A nic nic”. Najpierw mnie nastraszyła chodząc po domu, bo ,,godziny jej się zmieniły” ale nic o tym nie mówiła wcześniej. Potem jeszcze ta dziwna rozmowa, zastanawiałem się nad tym w drodze do szkoły.

 

Dzień w budzie, jak zwykle zleciał nudno, więc byłem szczerze uradowany, gdy usłyszałem ostatni w tym roku dzwonek. W drodze do domu byłem uśmiechnięty. Nie spieszyło mi się, delektowałem się pogodą i wolnością. Mój humor zmienił się gwałtownie jak dotarłem pod dom. Pierwszym widokiem jaki mnie zaniepokoił był widok odsłoniętych, otwartych okien od mojego pokoju. Bardzo cicho wszedłem do mieszkania, nie miałem przy sobie nic do obrony, więc udałem się do kuchni po nóż. Potem podszedłem pod drzwi i przyłożyłem ucho. Nic nie słyszałem. Zdecydowałem się że zrobię tak samo jak rano. Chwyciłem klamkę… wziąłem się w garść i gwałtownie otworzyłem drzwi. To co tam zobaczyłem… stałem w drzwiach przerażony i sparaliżowany. Nóż automatycznie wypadł mi z dłoni. Moja mama… posprzątała mój pokój!


  • 0

#1457

ServusSnajper.
  • Postów: 240
  • Tematów: 4
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

The yellow-toothed man

Jak większość dzieciaków na studiach, nie miałem pojęcia, co chcę robić w życiu. Doradcy zawodowi i nauczyciele z liceum powtarzali, jakie studia są ważne i jak niesamowity wpływ na naszą przyszłość ma ich wybór. Zawsze myślałem, że to nie do pomyślenia, w jak młodym wieku oczekuje się od nas podejmowania ważnych decyzji. Wiedziałem jednak, że chcę pracować w medycynie, więc jednocześnie z nauką w szkole, robiłem kurs na ratownika medycznego. Cztery miesiące i tysiąc dolarów później, w końcu zdobyłem swoją licencję do wykonywania zawodu.

Wysłałem aplikacje do jak największej liczby firm, szpitali i straży pożarnych w pobliżu szkoły i po wielu porażkach, w końcu zdobyłem pracę. Była to firma 24 kilometry od kampusu, ale nie przejąłem się tym, bo naprawdę chciałem pracować. Praca ratownika medycznego była mało urozmaicona, jeśli mam być szczery. Chodzę do szkoły w Zachodnim  Massachusetts, więc poza kampusem znajdują się jedynie grunty uprawne i kilometry gór. Spodziewałem się okropnych wypadków i katastrofalnych urazów medycznych, gdzie wykażę się swoimi umiejętnościami. Zamiast tego, przypadki wyglądały w ten sposób, że dzwoniła jakaś babcia i narzekała na ból w lewej stopie lub pijany dzieciak, który skręcił kostkę na lodzie. Potrzebowałem akcji, podekscytowania, ale czułem się właściwie, jak jakiś specjalny taksówkarz.  Wszystko zmieniło się jednej nocy, gdy dostaliśmy z Kevinem telefon pod koniec naszej 16-godzinnej zmiany.

Była 2 rano, kiedy z Kevinem odebraliśmy telefon od mężczyzny narzekającego na ból głowy.  Dostawaliśmy telefon za telefonem, chcieliśmy po prostu iść do domu. Po wykluczeniu poważnych zagrożeń, jak udar mózgu, czy atak serca, okazało się, że mężczyzna nie pił nic przez cały dzień. Wziął ibuprofen, popił większą ilością wody i ból w cudowny sposób zniknął. Gdy załadowaliśmy swój ekwipunek do ambulansu, pojechaliśmy z powrotem na nasze stanowisko, czekając tylko na kolejne, z niekończących się telefonów, jednak dostaliśmy telefon od dyspozytora.

„Sanitarka numer jeden, dostaliśmy raport o mężczyźnie spacerującym w pobliżu. Możliwy zmieniony stan psychiczny. Bez odbioru.” Oż w pytę. Pomyślałem. Akurat, kiedy już myślałem, że mamy przerwę.

“Jesteśmy w drodze. Potrzebujemy 10 minut. Bez odbioru.” Przewróciliśmy z Kevinem oczami I westchnęliśmy.

Jak wcześniej powiedziałem, nasza firma była na zadupiu, więc nie miałem pojęcia, czego ten facet szukał tu, w dodatku w środku nocy; prawdopodobnie to tylko pijany gość, któremu zepsuło się auto.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, szybko przeszukaliśmy teren i niczego nie znaleźliśmy. Anonimowy rozmówca mówił o mężczyźnie w obdartych ciuchach, błądzącym po skrzyżowaniu. To był pusty odcinek autostrady, otoczony otwartymi polami z obu stron, w zasięgu wielu kilometrów, nie było tu żadnego domu, ani innego budynku. Nie widziałem żadnych samochodów, zaparkowanych, ani w trasie, ale nie dziwiło mnie to, gdyż była przecież 2 nad ranem.  Spędziliśmy z Kevinem kolejne 10 minut, szukając czegokolwiek, jednak niczego dziwnego nie spostrzegliśmy. Pomyślałem, że być może ten człowiek naprawił swój wóz i odjechał. Nie mogłem odejść bez całkowitej pewności, że nic złego się nie stało, gdyż byłoby to uznane za zaniechanie działania.

Zanim zdążyłem zadzwonić do dyspozytora, Kevin zatrzymał się i wpatrywał się w pole. „Hej, Steve”, wyszeptał, trzymając strumień światła latarki skupiony w jednym punkcie. „Chyba kogoś tam widzę”. Zmrużyłem oczy i zapaliłem swoją latarkę, ze wszystkich sił starając się dostrzec tego niewidzialnego człowieka. „Jesteś pewien, Kev? To mógł być je…”. Strumień światła powędrował na coś, co znajdowało się 200 metrów dalej. To, co zobaczyłem, bardzo mnie zdziwiło: wyglądało, jak człowiek, ale on tylko… stał po środku pola. Był odwrócony do nas tyłem, nie ruszał się; wokół niego nie było absolutnie nic. Ambulans miał światła zapalone i byliśmy w tym miejscu od dobrych 20 minut, więc on musiał nas już wcześniej zauważyć.

„Hej, wszystko w porządku?”, Krzyknąłem w jego stronę i pomachałem ręką. Coś wydawało się nie być w porządku; światła były zwrócone w stronę tej postaci, a ona ani razu się nie poruszyła. Doznałem tego nieprzyjemnego uczucia tonięcia w brzuchu i odwróciłem się do Kevina. „Kev, chodźmy to sprawdzić. Może być ranny.” Kevin był bardzo blady. Ściskał swoją latarkę, a jego oczy utkwione były w tym mężczyźnie. Byliśmy partnerami, odkąd zacząłem tę pracę parę miesięcy temu i nigdy nie widziałem go w takim stanie. Nawet wypadki samochodowe nie wzruszały go za bardzo, zachowywał spokój, a później opowiadał nawet kawały. Teraz wyglądał, jakby zobaczył ducha.

„Zadzwonię do dyspozytora. M-może potrzebować trochę p-pomocy.” Wybełkotał.

„O czym ty mówisz?”, zapytałem, ale zauważyłem, że Kevin już wracał do ambulansu. Na zajęciach mówiono nam, że bezpieczeństwo na miejscu zdarzenia jest najważniejsze; jeśli czulibyśmy się zagrożeni, nie powinniśmy się zbliżać. W końcu nie potrzeba ani jednego pacjenta więcej. Z tego, co mogłem powiedzieć, wyglądało na to, że mężczyzna po prostu stał w otwartym polu. W środku nocy. Sam. Tak, było to przerażające, ale nie wydawało się niebezpieczne. W mojej głowie uruchamiały się alarmy, ale nie takie, które ostrzegały przed zagrożeniem. Olałem zasady i powoli zacząłem zbliżać się do tego człowieka.

 Musiałem powoli iść przez bagniste pole, podczas gdy moje stopy zanurzały się na parę cali w błocie przy każdym kroku. Wszystko mówiło mi, że powinienem zawrócić, a ja byłem bliżej i bliżej. Każdy krok zdawał mi się bardziej męczący.

Jedynym dźwiękiem były rytmiczne uderzenia torby medycznej o moją nogę, przy każdym kroku. Chociaż nie byłem wytrawnym ratownikiem, wyrobiłem w sobie umiejętność oceniania stanu zdrowia osoby, kiedy szedłem komuś na pomoc, ale tym razem było inaczej. Trzymałem latarkę skierowaną na niego cały czas, a on cały czas był nieruchomy. Jego plecy wciąż zwrócone były do mnie, kiedy się zbliżałem. Nagle, zgniły smród uderzył mnie w nozdrza i prawie zwymiotowałem. Żaden trup, którego widziałem, nie śmierdział tak przeraźliwie. Jeśli byłoby to ciało, to nieżywe od tygodni.

Dolazłem w końcu na miejsce i odezwałem się, walcząc z odruchem wymiotnym. „P-proszę pana, czy wszystko dobrze?” Ciągle, żadnej reakcji. Teraz, kiedy byłem bliżej, widziałem więcej detail. Miał na sobie podartą, brązową koszulkę, która luźno wisiała na jego chudym ciele. Długie dziury na jego T-shircie odkrywały bladą skórę, chorą skórę. Na nogach miał stare, niebieskie jeansy z ciemnobrązowymi plamami na obu nogawkach. Nie miał na sobie żadnych butów i jego stopy były w tej chwili pod paroma calami błota.

„Proszę pana?”, zapytałem.  Nic. Spojrzałem w dół I zabrakło mi tchu przez to, co zobaczyłem. Mężczyzna stał przed okaleczonym ciałem jelenia. Organy wypatroszonego łosia leżały porozrzucane, jelita zwisały luźno z jamy brzusznej.

Moje ciało w końcu się poddało; schyliłem się i zwymiotowałem kolację na swoje buty.

Powoli wstałem i zauważyłem, że ramiona mężczyzny poruszają się w górę i w dół. Wyglądało to, jakby się śmiał; jego ramiona ruszały się w górę i w dół, prawie, jak w odpowiedzi na jakiś niewypowiedziany kawał. Po paru sekundach tego dziwnego ruchu, wreszcie usłyszałem coś, co brzmiało, jak cichy śmiech. Ten cichy śmiech jednak przerodził się wkrótce w ryczący śmiech, który spowodował, że jego ramiona podnosiły się i opadały bardzo szybko. Ten śmiech nie ustawał, kiedy mężczyzna powoli zaczął odwracać się, aż stanął przodem do mnie. Teraz jego śmiech był ogłuszający. Podniosłem latarkę, którą upuściłem i cofnąłem się na widok tego, co zobaczyłem.

Mężczyzna miał na twarzy nienaturalnie szeroki uśmiech, jakby rozciągnięty między uszami. Jednak to jego zęby, jeśli można je tak nazwać, były tym, co mnie zszokowało. Żółte, podobne do sztyletów zęby stały na miejscu, w którym normalni ludzie mają zęby. Każdy z tych zgniłych zębów wystawał pod innym kątem, nadając jeszcze bardziej groźny wygląd. Mój instynkt zachowawczy górował, cofnąłem się jeszcze o krok. On podszedł bliżej mnie. Jego śmiech nie urywał się, kiedy wycofywałem się powoli. Naśladował moje ruchy, jakby drwił ze mnie. Odwróciłem się i pobiegłem, jak najszybciej potrafię. Pole było błotniste, więc ślizgałem się przy każdym kroku. Wciąż słyszałem ten ogłuszający śmiech i odgłos jego kroków tuż za mną. Naśladował każdy mój krok. Czułem jego chory oddech na swoim karku. Patrzyłem cały czas przed siebie, nie mogłem patrzeć na potworność, która mnie ścigała.

Straciłem równowagę i poślizgnąłem się. Zanim się podniosłem, popatrzyłem do góry i zostałem oślepiony przez jasne światło. Śmiech zatrzymał się natychmiast, kiedy ujrzałem Kevina i funkcjonariusza policji, którzy mnie znaleźli. Wstałem szybko, oczekując, że ten obłąkany potwór rzuci się na mnie, ale nic tam nie było.

Policjant rozejrzał się po miejscu zdarzenia, ale niczego nie znalazł. Zobaczył jelenia, ale powiedział mi, że prawdopodobnie jakieś zwierzę go zabiło, wystraszyło się nas i uciekło. Próbowałem porozmawiać o tym z Kevinem, o tym, co widziałem, ale on nie chciał słuchać. Za każdym razem, kiedy coś o tym wspominałem, on natychmiast zmieniał temat.

Rzuciłem pracę krótko po tym incydencie. Nazwijcie to zespołem stresu pourazowego, nerwami, nie ważne, po prostu nie pracuję już w ratownictwie medycznym po tym, co się stało. Chyba powoli staję się obłąkany; czasem widzę tę postać, kiedy jadę samochodem, ale tylko z bardzo daleka. Kiedy go zauważam, on znika. Nie mogę już jeździć nocą i unikam podróży, kiedy to tylko możliwe. Czasami, gdy już zasypiam, słyszę jego śmiech. Paranoja, przesadzam. To nie mógł być on, śledzić mnie z domu na zajęcia. To po prostu chore. Niemożliwe, żeby on stał na zewnątrz, za oknem… prawda?

 

Źródło: http://www.reddit.co...lowtoothed_man/

Tłumaczenie: ServusSnajper


  • 4

#1458

marcin szeregowy.
  • Postów: 64
  • Tematów: 7
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Tajemnicza Skrzynka

 

autor: marcin szeregowy

 

 

Mój pradziadek zrobił kiedyś małą skrzynkę. Umieścił w niej coś, ale nikt oprócz prababci nie wiedział co. Skrzynka była na zamek, więc nie było możliwości jej otworzyć bez klucza. Każdy był ciekaw co w niej jest. Prababcia nie chciała tego powiedzieć nikomu, mówiła że przysięgła to pradziadkowi. Na nic zdawały się prośby. Sąsiedzi i rodzina często przyjeżdżali do nich do domu, pod pozorem odwiedzin, lecz tak naprawdę chodziło im o to żeby zajrzeć do skrzynki. Niestety( a może stety) pradziadek miał zawsze klucz przy sobie. Podczas tych wizyt nie pił też alkoholu, żeby nikt go nie okradł, kiedy byłby nietrzeźwy. Nie wiadomo czemu, ale pradziadek nie chciał, żeby ktokolwiek oprócz prababci wiedział o zawartości skrzynki. Później wybuchła wojna. Pradziadek opuszczając dom, żeby dołączyć do żołnierzy wręczył prababci kluczyk, a skrzynkę wziął ze sobą. Na czas wojny słuch o nim zaginął. Dopiero kilka miesięcy po zakończeniu wojny do prababci dotarła wieść o jego śmierci. Żołnierze, którzy z nim służyli opowiadali potem, że przed swoją ostatnią bitwą poszedł się z kimś spotkać, nie chciał powiedzieć z kim, ale podobno wziął ze sobą jakiś tajemniczy pakunek. Prababcia od tego momentu gasła w oczach. Potrafiła cały dzień siedzieć na werandzie, oglądając kluczyk, który wręczył jej pradziadek. Nagle poważnie zachorowała, w tydzień przed śmiercią wręczyła mojej babci kluczyk, szepcząc jej coś do ucha. W dzień pogrzebu, kiedy wszyscy się żegnali ze zmarłą, moja babcia podeszła do trumny jako ostatnia. Stała tam dłużej niż inni, odchodząc od trumny poprosiła żeby ją zamknąć. Niedługo po pogrzebie okazało się, że znaleziono ciało pradziadka. Pochowano go jednak we Włoszech, w Neapolu na cmentarzu. Babcia chcąc pożegnać się z ojcem, postanowiła pojechać do Włoch. W niedługim czasie się to spełniło. Kiedy już była w Neapolu, udała się na cmentarz. Po chwili poszukiwań znalazła grób pradziadka. Stała tam tak dłuższą chwilę, gdy nagle podszedł do niej jakiś obcy człowiek. Zapytał się jej, czemu tu tak stoi. Babcia odparła wtedy, że tu jest pochowany jej ojciec. Obcy słysząc że ona jest córką zmarłego, zaprosił babcię do swojego mieszkania, podał adres i odszedł. Babcia nieco zaskoczona, stała tak jeszcze chwilę, a potem udała się do hotelu. Do domu nieznajomego udała się dopiero następnego dnia. Kiedy już tam była, po wypiciu herbaty, nieznajomy wręczył babci skrzynkę razem z testamentem pradziadka. Było tam napisane, że jego ostatnią wolą było żeby skrzynkę przekazać jego córce. Okazało się, że ten człowiek był tą osobą, z którą pradziadek spotkał się przed śmiercią. W testamencie było też napisane, żeby skrzynkę otworzyć dopiero w Polsce. Babcia powiedziała wtedy, że i tak jakby chciała ją otworzyć to by nie mogła, bo nie miała ze sobą kluczyka. Po tym wydarzeniu wróciła do Polski. Na następny dzień od powrotu, rano przybiegła do niej sąsiadka. Oznajmiła że tej nocy złupiono grób jej prababci. Kiedy babcia przybyła na miejsce zauważyła rozwalony grób z otwartą trumną jej matki. Zajrzała do trumny i zauważyła że nie ma w niej w kluczyka, który włożyła do trumny w dniu pogrzebu. Wtedy babcia wzięła skrzynkę i dała ją mojej 18- letniej wówczas cioci. Babcia kluczyka już nigdy nie zobaczyła na oczy. Moja ciocia kilka lat później zwierzyła się mojemu wujkowi, wtedy jeszcze jej chłopakowi, o skrzynce i kluczyku. Wujek powiedział jej że ma kolegę którego kolega razem ze swoimi kumplami łupi groby. Możliwe że także złupił on grób jej babci. Słyszał on też że ten kolega kolegi uciekł ze swoją bandą do Rosji. Ciocia chciała go znaleźć więc wujek postanowił, że jak się pobiorą to w podróż poślubną pojadą do Rosji, znaleźć tego kolegę. I 3 lata później tak się stało. Wujek przed wyjazdem otrzymał wiadomość od kolegi, że tamten kolega trafił do jednego z rosyjskich więzień. Ciocia i wujek wyjechali do Rosji lecz już nigdy nie wrócili do kraju. Przyszedł tylko od nich list, który wysłali do rodziny. Pisali w nim, że udało im się znaleźć kolegę, był w więzieniu, ale gdzie, nie napisali. Miał przy sobie kluczyk, wręczył im go jak się spotkali i odszedł bez słowa do celi. Ciocia i wujek wrócili do hotelu, gdzie była skrzynka. Ostatnim zdaniem listu było: ,,(...) w końcu mamy i skrzynkę i kluczyk, właśnie otwieramy..." i tutaj list jakby się urywa. Od tamtego momentu nie udało się już nigdy nawiązać kontaktu z ciocią lub wujkiem.

 

 


  • 0

#1459

Filip9845.
  • Postów: 5
  • Tematów: 1
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Pani zza Światów!

 

3 marca 1985 roku do szpitala psychiatrycznego przywieziono 8 letnią Marry Blane.

Dziewczynka często opowiadała innym o kobiecie w szpitalnym fartuchu,
która codziennie w nocy pojawiała się przy jej łóżku, a zaraz o świcie znikała w
niewyjaśnionych okolicznościach. Marry nazywała ją 'Panią z Zaświatów' i
upierała się przy stwierdzeniu iż jest ona duchem. Mówiła również,
że zjawa nauczyła ją 'Języka Zmarłych', którym się z nią porozumiewa.

Jej opowieści uznano za przejaw zaburzeń psychicznych,
a mniemaną zjawę za halucynacje (ponieważ nikt inny jej nie widział).
Poddano ją więc leczeniu.

Tłumaczono Marry, że 'Pani z Zaświatów' to tylko wytwór jej wyobraźni i
nie istnieje ona w realnym świecie.

Z każdą taką próbą Marry stawała się coraz bardziej agresywna, zamknięta w sobie,
miewała niekontrolowane ataki szału, podczas których rzucała się po całej sali oraz
krzyczała w tajemniczym języku (lekarze stwierdzili, że może to być wspomniany przez Marry 'Język Zmarłych').
Niektórzy twierdzili, że dziewczynka została opętana przez 'Panią z Zaświatów'.

Włożono jej kaftan i umieszczono ją w izolatce. Jej ataki szału słabły z każdym dniem.

Gdy już podjęto decyzje o zamknięciu jej z powrotem w normalnej sali i
otwarto drzwi izolatki ich oczom ukazał się straszny widok.

W izolatce, w której od 28 dni przebywała Marry znaleziono jej zakrwawione i pocięte zwłoki.

Co ciekawe do izolatki nie miał wstępu nikt poza personelem szpitala.
Nie znaleziono też żadnego narzędzia zbrodni. Zwłoki znaleziono w zapiętym kaftanie,
co wyklucza próbę samobójczą.

Dokładna historia śmierci Marry Blane do dziś nie jest znana.

Tuż po tym zdarzeniu zamknięto szpital. Świadkowie twierdzą,
że od czasu tragicznej śmierci ośmiolatki w szpitalu zaczęły się dziać niewyjaśnione do dziś rzeczy i
widziano czasem dziewczynkę o czarnych włosach w czarnej sukience z misiem w
ręce przechadzającą się po korytarzach szepczącą do siebie coś w niezrozumiałym języku. 

mttes8.jpg

Źródło:https://www.facebook...6064403?fref=ts


Użytkownik Filip9845 edytował ten post 14.02.2014 - 21:47

  • 2

#1460

london5.
  • Postów: 3
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

"Rezydencja diabła" to 3 minutowy film niemy z 1896 roku. Został nakręcony w Paryżu przez

Georgesa Mélièsa. początkowo reżyser chciał nagrac zabawną i śmieszną jak na tamte czasy historię. Podczas wielkiej premiery na seans przyszło sporo widzów, choc w całym mieście była burza. W całkowitych ciemnościach, przy blasku reflektora i na wielkim ekranie rozpoczął się pokaz. Gdy tylko seans się zaczął ludzie zaczęli mdlec, inni mieli torsje. Wielu było wystraszonych. Szokowani ludzie w pośpiechu opuszczali kino. Niektórzy popełniali samobójstwa. Film do końca oglądał reżyser i kilku aktorów. jJakie zdziwienie przeżyli, gdy odkryli na filmie postacie których nie było w filmie.

 

OOto "Le Manoir du Diable : (1896), pierwszy w historii film grozy.

 
  • 1

#1461

mizantrupia.
  • Postów: 25
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

tytuł: What my son said

autor: MrsIsaacDarwin
tłumaczenie: mizantrupia


Mój synek ma jedenaście miesięcy i od niedawna zaczął mówić. Posługuje się mniej więcej dwudziestoma słowami - wskazuje na coś palcem, po czym wypowiada nazwę przedmiotu.  Czasami nagle rzuci jakimś słowem, jak "kot", które nie pasuje do sytuacji i zdaje nam się, że wymyśla. Po bliższych oględzinach okazuje się, że jednak ma rację, a jakiś czworonóg czmychnął właśnie z parapetu.

Ostatnio byłam z nim w domu sama. Nagle przestał się bawić, wskazał paluszkiem na pusty pokój za moimi plecami i bardzo wyraźnie powiedział "pan".


Użytkownik mizantrupia edytował ten post 21.02.2014 - 16:21

  • 3

#1462

michal1.
  • Postów: 8
  • Tematów: 2
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

1 listopada

 

 

To była jesień. Jednak nie taka zwykła jakie pamiętam z zeszłych lat. Towarzyszyły jej dziwne zjawiska, których nie potrafię wyjaśnić do dzisiaj, ale może zacznę od początku.

 

Dokładnie mówiąc miało to miejsce w moim mieście w Bielsku-Białej, kalendarz wskazywał dzień 1 listopada, przypadek? Nie sadze, w końcu to dzień wszystkich zmarłych, który idealnie pasowałby do zaistniałych zdarzeń. Parę tygodni przed tym dniem czytałem pewna legendę, mało znaną, powtarzającą się w różnych epokach i losowych miejscach. Najczęściej jednak odbywała się w średniowieczu. Krótko mówiąc co parę lat w różnych miejscach dochodziło do kilku- kilkunastu śmierci ludzi w niewyjaśnionych okolicznościach. Ginące osoby nie były w żadnym stopniu spokrewnione ze sobą oprócz tego, ze znalezione ciała były w dużym stopniu "zmasakrowane". Nadchodzącą śmierć miało zwiastować stado niespokojnych wron, a powód, dla którego ginęli ludzie był dla mnie trochę zabawny i mało prawdopodobny. Chodziło o to, że jeżeli w jakiejś miejscowości przez cały rok było zauważalnie mniej zgonów niż w innych miastach to śmierć musiała hmm... "wyrównać rachunki", że tak powiem, i doprowadzić do średniej, czy coś w tym stylu. Ja osobiście pierwszy raz o tym słyszałem, a w wiadomościach nigdy nie dowiedziałem się o niewyjaśnionych zabójstwach, więc uznałem to po prostu za miejską legendę. Niestety pomyliłem się, i to bardzo.

 

Dzień 1 listopada zaczął się całkiem normalnie, jak każdy inny. Szaro-bure chmury, drzewa bez liści na gałęziach i zimne podmuchy wiatru. Jedynym wyjątkiem była data, która symbolizowała święto zmarłych. Raczej nie jestem głębokim wierzącym, a w kościele rzadko bywam, wiec mało mnie to wszystko interesowało. Głównym plusem jest wolne od pracy. Chyba dla większości ludzi tylko to się liczyło, he he. Był rok 2002 w piątek, więc szykował się długi weekend. Dzień rozpocząłem  oczywiście od porannej herbaty i czegoś orzeźwiającego, bo przecież czwartek ostatni dzień, to trochę wypiłem i kacyk dawał się we znaki. Jednak długo mnie nie męczył i o 12 w południe czułem się już dobrze. Oczywiście zasiadłem wygodnie przed komputerem i zacząłem czytać informacje na różnych portalach. Na pierwszych stronach nie dało się nie zauważyć nagłówków o wiadomościach na temat pijanych kierowców w długi weekend. Nic dziwnego, w końcu mieszkamy w Polsce, kraju gdzie człowiek lubi popić, a spora część z nich siada za kółkiem i powoduje wypadki drogowe. Najgorsze w tym jest to, że giną w tym niewinni ludzie. Po tej chwili żalu nad naszym "pięknym" krajem mama z kuchni zawołała mnie, żebym poszedł na stacje i kupił kilka zniczy, jeżeli w ogóle będą, bo większość sklepów dzisiaj jest zamkniętych. Zamierzała bowiem wybrać się wieczorem na groby oddać szacunek zmarłym i pomodlić się za nich. Ubrałem buty i kurtkę po czym wyszedłem w stronę stacji. Pogoda na zewnątrz była naprawdę nie przyjemna. Przy takiej pogodzie i negatywnym nastawieniu do świata nie trudno o depresję. Podczas tych przemyśleń zauważyłem grupę czarnych ptaków, które szukały pożywienia pod pobliskim drzewem. Nagle wzrok wszystkich tych mrocznych stworzeń skierował się na moją osobę. Wywołało to u mnie lekki niepokój. Czułem na sobie przeszywający wzrok tych zwierząt, jakby precyzyjnie analizowały każdy mój ruch i najmniejszy oddech. Kątem oka zauważyłem pewnego mężczyznę idącego w moją stronę. Krótką chwilę patrzyłem na niego. Nie dało się nie zauważyć wielu zmarszczek, a wyraz twarzy wskazywał na człowieka zmęczonego codziennością dnia. Miał około 50 lat. Minąłem go i dalej dążyłem w swoją stronę. Zupełnie zapomniałem o wronach, rozmyślając co dokładnie oznaczał smutny wyraz twarzy minionego parę sekund mężczyzny. Może dręczyły go problemy rodzinne, może brak pieniędzy na rachunki… Nagle wszystkie ptaki koło mnie w jednym momencie zerwały się z miejsca i poleciały w nieznanym kierunku. Odwróciłem głowę by dokładnie się im przyjrzeć i spostrzegłem coś bardzo dziwnego. Mężczyzny za mną nie było. Po prostu zniknął. Zdziwiony zatrzymałem kroku i zdałem sobie sprawę, że ulica była szeroka i długa oraz nie miał możliwości skręcenia lub wejścia gdzieś do budynku, ponieważ najbliższy znajdował się jakieś 100 metrów stąd. Ptaszyska zniknęły z horyzontu, a ja zastanawiałem się, co się właśnie wydarzyło. Nie mogąc wymyślić innego sensownego wytłumaczenia stwierdziłem, że tak bardzo zamyślony szedłem i przeszedłem spory kawałek drogi, aby tamten człowiek mógł spokojnie gdzieś skręcić. Jednak w głębi umysłu wiedziałem, że wcale tak nie było.

 

Doszedłem w końcu do celu. Po niedługiej chwili szukania, znalazłem znicze. Znajdowały się w dziale obok wyposażenia do samochodu oraz alkoholu wysokoprocentowego. Trochę paradoksalne, pomyślałem, żeby umiejscowić alkohol przy regale samochodowym. Wybrałem kilka ładnych, lecz nie drogich zniczy i zapłaciłem przy kasie w sumie 25 złotych za 4 szklane ozdoby na grób. Wychodząc ze sklepu zamierzałem pójść inną drogą niż wcześniej. Myśl o wzroku tamtych  wron i nienaturalne zniknięcie mężczyzny wywołało u mnie niepokój.

 

Poszedłem inną ulicą, ale wcale nie czułem się swobodniej. Z minuty na minutę niebo coraz bardziej robiło się ciemniejsze. Gęste obłoki nade mną wciąż gromadziły się tworząc ponurą kopułę. Wyglądało na to, że szykowało się na deszcz. Nagle tam na górze coś zauważyłem. To pojedyncze wrony zaczęły się zlatywać. Po chwili było ich więcej. Znacznie więcej. Nie pasowało mi to, że zataczały kręgi, niczym sępy czekające na śmierć wybranej ofiary. Przez brak widocznego słońca naprawdę zrobiło się jakoś ciemniej. Cały ten czas odczuwałem dziwne, niepokojące uczucie śledzenia mojej osoby. Jakby nieznany wzrok gdzieś z za drzew obserwował mnie nieustannie. Przyspieszyłem kroku, by jak najszybciej znaleźć się w ciepłym domu. W tym momencie silny wiatr dał mi do zrozumienia, że tak łatwo mi to nie przyjdzie. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale podczas mocniejszych podmuchów słyszałem jakby czyjeś odgłosy mieszające się z szelestem gałęzi. Wtedy nie na żarty zacząłem się bać i jeszcze bardziej przyspieszyłem, a raczej biegłem. Rozglądając się niespokojnie chciałem upewnić się czy nikt nie stoi w pobliżu mnie, bo skąd by wzięło się uczucie bycia obserwowanym. Ptaszyska schodziły coraz niżej i słyszałem wydawane przez nie dźwięki. Zwykłe piszczenie tych zwierząt przeradzało się w upiorne piski porównywalne z drapaniem tablicy szkolnej ca pomocą paznokci. Czułem, że moje serce biło szybciej i szybciej. Zdziwiło mnie to, że od stacji nikogo nie spotkałem po drodze. Żadnego człowieka w pobliżu. Pierwsze krople spadły na ziemię. Gruby deszcz zapewne symbolizował urwanie chmury w przeciągu paru chwil. Minutę później lało tak jak przypuszczałem. Gęste fale deszczu uderzały o podłoże. W tamtym momencie skupiłem się  na jak najszybszym dotarciu do domu, dzięki czemu mogłem zapomnieć o przerażających ptakach. Na szczęście dobiegałem już pod klatkę. Po dotarciu do niej uświadomiłem sobie, iż nie słyszałem już tych dźwięków z góry. Spojrzałem tam i faktycznie czarne stworzenia zniknęły. Wiatr także osłabł, dzięki czemu mogłem odetchnąć z ulgą. Ochłonąłem i wszedłem do środka, prędko po schodach do góry i byłem już bezpieczny w mieszkaniu. Ściągnąłem buty oraz kurtkę i podszedłem do okna, by przyjrzeć się ulewie. Od tych intensywnych opadów widoczność znacznie się pogorszyła przez ścianę wody, jednak niebo powoli robiło się jaśniejsze. Wśród tego zamętu zauważyłem coś niepokojącego. Około 50 metrów naprzeciwko bloku w jednym z ogródków działkowych stał jakiś cień postury człowieka. Pośród nagich drzew, nieopodal domku znajdowała się ledwie dostrzegalna postać. Miałem wrażenie jakby obserwowała mnie swoim mrocznym spojrzeniem. Wytężałem wzrok, aby lepiej przyjrzeć się temu czemuś, całą uwagę poświeciłem owemu zjawisku. Tkwiłem w kuchni osłupiały nie mogąc pojąć czy to dzieje się naprawdę. Nagle do pomieszczenia weszła moja mama i donośnym głosem powiedziała coś o zniczach. Zrobiła to tak niespodziewanie, że aż wystraszyłem się jej i podskoczyłem. Prawie upuściłem reklamówkę ze wspomnianymi wcześniej zniczami. Odwróciłem wzrok ku niej i dałem jej zakupy. Spojrzała na mnie troskliwym wzrokiem i rzekła:

- Coś się stało?

- Nie mamo, wszystko w porządku.

Widziała bowiem w moich oczach przerażenie. Szybko odwróciłem spojrzenie w stronę działek, ale postaci już nie było. Nie mogłem zrozumieć co się wydarzyło. Pewnie przez te cholerne ptaszyska i nagłą zmianę pogody, moja wyobraźnia płatała mi figle.

- To chyba przez ten deszcz i wiatr jesteś taki poddenerwowany. Zmokłeś w drodze? – dodała mama.

- Tylko troszeczkę – odpowiedziałem. Dobrze wiedziałem, że pogoda nie ma nic wspólnego z moim lękiem. Udałem się do pokoju, wcześniej schowałem buty, kurtkę oraz bluzę i zasiadłem przy komputerze, by nieco się zrelaksować.

 

Odpaliłem jakąś grę i zapomniałem o wydarzeniach z południa. Dzień mijał jak każdy inny i nic niezwykłego się nie działo. Od czasu do czasu wychodziłem do kuchni, żeby coś zjeść. Po drodze oczywiście spoglądałem przez wspomniane wcześniej okno. Chciałem upewnić się, że wszystko jest w porządku. Działki były puste, bez żadnych upiorów. Nawet słońce powoli wyłaniało się z za chmur i przestało padać. Z każdym obejrzeniem okolicy stawałem się spokojniejszy. Miniona przygoda podczas powrotu do domu to na pewno moje przewrażliwienie. Jestem fanem horroru i tłumaczyłem sobie to w taki sposób, iż mój umysł przy sporej ilości zgromadzonych informacji na temat filmów grozy i opowiadań wykreował świat przypominający scenariusz horrorów podczas zaistniałej sytuacji oraz ponurego otoczenia. Grałem na komputerze do godziny 19. W międzyczasie wymieniłem kilka smsów z kumplem i umówiliśmy się na spotkanie po 22. Mama weszła do pokoju i zapytała czy przeszedłbym się z nią na cmentarz pomodlić się za zmarłych. Zastanowiłem się chwilę i zgodziłem się iść z nią, i tak nie miałem niczego do roboty, bo gra pomału mnie nudziła. Odzialiśmy ubrania i ruszyliśmy w stronę grobów. Znajdowały się one jakieś 25 minut drogi na nogach od domu. Nie leżał tam nikt bliski, ponieważ reszta rodziny mieszka w innej części Polski, więc nie mięliśmy możliwości pojechać w rodzinne strony.

 

Idąc tak z mamą zaobserwowałem pośród ciemności poruszające się drzewa od wiatru i gdzie nie gdzie wrony. Nic nadzwyczajnego, pomyślałem, w końcu była jesień, to normalne o tej porze roku. Jednak coś nie dawało mi spokoju, czułem lekki niepokój, jakbym czuł, że coś może się wydarzyć tam na cmentarzu. Dotarliśmy do celu. Sporo ludzi odwiedziło tamto miejsce smutku. Większość z nich chodziła pośród mogił szukając swoich zmarłych krewnych, aby pomodlić się za nich. Reszta grupy stała przy niewielkiej kaplicy i układała w promieniu kilku metrów swoje znicze. Patrząc na te wszystkie przygnębione twarze, na których nierównym światłem odbijały się blaski płomieni, sam odczułem smutek i przybywającą refleksję na temat kruchości ludzkiego życia. Po tej chwili wyciszenia i modlitwy usłyszałem, że ktoś zaczepił moją mamę. To jakaś kobieta. Po jej rozmowie z mamą stwierdziłem niewątpliwie ich znajomość. To chyba koleżanki z pracy, pomyślałem. Odsunęły się na bok, aby ze sobą poplotkować, kiedy ja postanowiłem nadal pozostać na swoim miejscu.

 

Po niedługiej chwili zauważyłem coś bardzo zastanawiającego. Grupa około 6-7 ptaków, oczywiście jak zwykle tych przeklętych czarnych ptaków, wylądowała za pewnym mężczyzną. Miał on na oko 30 lat i stał na skraju całego towarzystwa od zniczy z samego tyłu. Wrony niezaprzeczalnie były nim niezwykle zainteresowane. Najpierw chodziły koło niego, potem zaczepiały jego spodnie swoimi dziobami. Nigdy nie widziałem takiego zachowania u tego typu zwierząt i zwyczajnie zdumiałem. Mężczyzna co chwile odganiał je machając nogą, ale one wracały nieustannie. Nie wytrzymał i postanowił się przejść. Oznajmił to dwóm kobietom, które z mojego punktu widzenia jedna była żoną, a druga matką. Ptaszyska oczywiście ruszyły za nim. Gdy poszedł, odwróciłem głowę i myślałem nad tymi zjawiskami. Najpierw w drodze na stację i do domu, teraz to niecodzienne zachowanie. Starałem sobie to jakoś wytłumaczyć, ale ileż można, po tylu próbach. Skojarzyłem to wszystko z legendą wspomnianą na początku. Parę szczegółów się zgadza. Najpierw ptaki, potem jakiś cień i to zniknięcie człowieka niedaleko stacji. Na samą myśl ciarki przeszły mi po plecach. Lekko zdenerwowany podszedłem do mamy i dołączyłem się do rozmowy. Nic ciekawego z niej nie wynikało, jednak pozwoliło mi to się czymś zająć. Jednak czasami odwracałem wzrok i przeglądałem dookoła okolicę czy nic nadzwyczajnego się nie dzieje.

 

Koleżanka opuściła nas po paru minutach, ale los chciał, że tego wieczoru spotkaliśmy jeszcze 2 sąsiadki z bloku. Trochę nam zeszło na rozmowie z nimi. Mogę nawet powiedzieć, że nawet sporo, bo zbliżała się 22. Oznajmiłem to mamie i już mięliśmy się zbierać, kiedy kątem oka dostrzegłem dwie kobiety. W histerii szukały kogoś. Miałem wrażenie, że tamtego człowieka, któremu wrony nie dawały spokoju, ponieważ to te dwie kobiety, które poinformował o przechadzce. Przestraszone rozglądały się za nim i kłóciły się między sobą. Dowiedziałem się, że długo go nie ma i ma wyłączony telefon. Robiłem się bardziej zdenerwowany, bo docierało do mnie co się dzieje. Matka poszła w stronę domu, kiedy ja udałem się na spotkanie ustalone o 22:20. Szedłem przestraszony, bo zdawałem sobie sprawę, że może to być moje ostatnie spotkanie w życiu.

 

Wydostałem się z cmentarza. Samotny nie czułem takiej samej pewności co chwilę wcześniej pośród tłumu i u boku mamy. Ciemność, puste drzewa i podmuchy wiatru naprawdę dawały w kość mojej psychice. Dostałem smsa od kolegi, że prawie dotarł na miejsce. Mi brakowało jeszcze około 15 minut drogi do celu. Czułem, że będzie to najdłuższe i najstraszniejsze 15 minut w moim życiu. Po włożeniu telefonu z powrotem do kieszeni usłyszałem dźwięk, który zmroził mi krew w żyłach. To głos wydawany przez wrony. Nie był naturalny jaki można usłyszeć na co dzień. Przekształcał się coś znacznie przerażającego. Jakby w każdą z tych istot wstąpił demon. Ich piski przypominały bardziej nawoływania potworów, niż ziemskie stworzenia. Gromadziły się jedna za drugą nieopodal mojej osoby. Najgorsze w tym było to, iż zawsze w takich sytuacjach znajdujesz się sam. Dookoła ani żywej duszy, która mogła by ci pomóc. Zacząłem biec. Oglądając się co chwilę przez ramię, zobaczyłem, że nie ustępują mi kroku. Moje serce biło szybciej i mocniej, a w głowie przelatywało miliony myśli. Wybiegłem na jedną z głównych ulic i jedną z najbardziej uczęszczanych przez ludzi. Cholera – pomyślałem – nikogo nie ma w pobliżu. Co się dzieje, przecież jest piątek o 22. Ktoś musi gdzieś podążać! Chociażby na imprezę, mimo, że było święto, to i tak większość klubów funkcjonowała. Minął moment, kiedy uświadomiłem, sobie o złym wyborze mojej drogi. Wokół mnie przez całą długość prostej ulicy stały w rzędzie stare, zaniedbane kamienice, co jeszcze potęgowało mój strach. Nagle z lekkiego mroku jakieś 100 metrów naprzeciwko mnie ktoś się wyłonił. Na początku ucieszyłem się, bo może znajdę tak bardzo potrzebną pomoc, jednak później moje odczucia skrajnie się zmieniły. Gdy ledwo dostrzegalny cień wyłowił się i wyraźnie mogłem zaobserwować kształty oraz kontury, zaniemówiłem z wrażenia. Przestałem biec i zwolniłem kroku. To co się przede mną prezentowało to wysoka na około 2 metry 20 centyetrów postać humanoidalna. Całe jej ciało pokrywał czarny kolor. Jedynie w lekkim blasku latarni widziałem linie żeber. Reszta jej wszystkich zewnętrznych kości również otaczała sama skóra, bez żadnej tkanki tłuszczowej. Kilka pagórków na ramionach i udach to prawdopodobnie mięśnie. Poruszała się powoli, ale utykała na jedną z nóg, przy tym nienaturalnie szarpiąc całym ciałem. Trzymała jakiś długi przedmiot, kształtem przypominającym kawałek zakrwawionej blachy. Wokół niej latało, chodziło, bądź krążyło dziesiątki wron. Strach, lęk czy przerażenie to mało co wtedy czułem. Tego potwornego uczucia nie da się opisać słowami. Dłonie drżały, a na czole, brzuchu i plecach zlewał się zimny pot. Kilka sekund trwało zanim ponownie powróciła świadomość umysłu. Pierwszy pomysł jaki przyszedł do głowy – uciekaj. Tak też zrobiłem i skręciłem w jakąś ciemną uliczkę jednokierunkową.

 

Dzięki truchtowi ptaki wydłużyły dystans do mnie. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa i co chwilę uginały się pode mną, tak, że prawie się przewróciłem. Następne co postanowiłem, to zadzwonić do kogoś, bo przecież miałem telefon. Wybrałem nr do kumpla, z którym byłem umówiony, ale coś było nie tak. Żadnego sygnału w słuchawce. Spojrzałem na ekran – brak zasięgu. Ku*wa mać! – krzyknąłem do siebie. Wiedziałem, że potwór bawi się ze mną. Chce zmęczyć psychicznie zanim odbierze mi życie. Bez przerwy rozglądałem się, aby zlokalizować niebezpieczeństwo. Nagle w jednym z ciemnych okien dostrzegłem tego upiora. Po prostu stał i gapił się. Odwróciłem wzrok i pobiegłem jeszcze szybciej. Kilkanaście metrów dalej znowu ta sama sytuacja. Jednak okno znajdowało się bliżej. Na dachach budynków siedziały ptaszyska. One także wpatrywały się na mnie swoimi ciemnymi oczami. Zacząłem płakać, bo byłem pewien, że nie ma ratunku, ale nie mogłem przestać uciekać, bo chęć życia po prostu nie pozwalała mi się zatrzymać. Rozumiem Was, na pewno teraz myślicie sobie, że jestem wariatem, ale muszę podkreślić, iż nie biorę żadnych leków i nie cierpię na ani jedną chorobę psychiczną oraz na co dzień nie odczuwam dużego stresu. Mój organizm jest zdrowy i sam czuję się zdrowo. To nie były halucynacje. Tak bardzo wtedy chciałem, żeby to była nie prawda… Dobiegałem na jedno z osiedli. Stwierdziłem, że może uda się to coś zgubić wśród gęsto postawionych bloków. Od tego morderczego biegu zrobiło się okropnie ciepło, więc sprawnie zdjąłem kurtkę i wyrzuciłem. Nie obchodziło mnie dobro materialne, najważniejsze to przeżycie. Dostałem się wreszcie na blokowisko. Pierwszym co ujrzałem to roślinność przy jednym z bloków. Otoczone to wszystko było wysokim żywopłotem. Z mojej perspektywy wyglądało to na niezłą kryjówkę. Już wiedziałem gdzie mogę odnaleźć swój azyl.

 

Zważywszy na to, że cała okolica nie była zbyt dobrze oświetlona, a wrony „odstawiłem” na dobre kilkadziesiąt metrów, jak najszybciej wskoczyłem do ogródka. Troszkę się przy tym podrapałem. Minęło ponad półtora godziny odkąd tu siedzę. Nie wiem jak to się dzieje, ale ani ptaki, ani postać nie mogą odnaleźć mojego miejsca schronienia. Z jednej strony cieszyłem się, że jeszcze żyję, ale z drugiej okropnie się martwiłem i ciągle powtarzałem w myślach kiedy to wszystko się zakończy. Ludzi jak nie było tak dalej nie ma. Stwór już kilka razy obszedł okolicę, ale na szczęście nie dostrzegł mnie. Niestety nie mogłem spojrzeć na twarz mojego złoczyńcy, za bardzo się bałem. Za każdym razem, kiedy przechodził obok przerażającym krokiem, odwracałem głowę i modliłem się, aby nie zauważył mnie. Serce nadal biło jak oszalałe, dłonie i nogi drżały, a pot i łzy zmagał zimny wiatr co ochładzało mój organizm.  Poszedł gdzieś dalej. Zdecydowałem się spojrzeć na telefon. Godzina: 23:56. Cholera. On ma w nocy przewagę. Do rana jeszcze dobrych kilka godzin, zanim ludzie zaczną wychodzić na zakupy. Może do tej pory zniknie, a jeżeli nie, to chociaż przy większej ilości ludzi wybiegnę i zacznę krzyczeć jak zwariowany o pomoc. Może da mi spokój, a może przerzuci się na kogoś innego. Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Usłyszałem, że zbliża się po głośniejszym, nierównym chodzie. Skupiłem się jeszcze bardziej, żeby nie wydać z siebie ani jednego dźwięku. Po chwili przemieszczał się tuż koło mnie. Nagle coś wleciało mi do buzi. Jakiś paproch albo owad. Próbowałem to jakoś po cichu wydostać przez dmuchniecie, ale nie wytrzymałem drapania w gardle i kaszlnąłem. Mój oprawca momentalnie obrócił się do mnie i podniosłem wzrok. Strach jaki doświadczałem osiągnął maksymalny poziom. Zobaczyłem jego twarz. Głowa cała łysa, puste oczodoły z wyciekającą z nich krwią. Na jej środku znajdował się smukły, mały nos a pod nim szczęka, wisiała na jednym naderwanym zawiasie żuchwy, a drugi był kompletnie urwany. Nigdy, nawet w najstraszniejszych horrorach nie widziałem bardziej krwawej, zdeformowanej i przerażającej facjaty. To tak wygląda śmierć – przeleciało mi przez głowę. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, wybuchnąłem panicznym płaczem. Wydał z siebie niezwykle głośny ryk, przypominał połączony głos rozwścieczonego lwa i obdzieranej ze skóry żywcem kobiety. Był naprawdę głośny, aż dostałem bolesnej migreny. Podbiegł do krzaków i mocnymi uderzeniami bezproblemowo rozcinał wszystko co spotkał na drodze. Nawet grube gałęzie drzew nie stanowiły dla niego problemu. Na czworaka cofałem się, krzycząc i wrzeszcząc z całych sił. Nie zwracałem uwagi na rozcięte dłonie przez ostre patyki na ziemi. On nadal parł w moją stronę, bijąc swoją bronią po roślinach. Za wszelką cenę chciał mnie dopaść. Zamarłem kiedy moja droga ucieczki zakończyła się na drzewie za plecami. Władał mną tak nieludzki strach, że miewałem mroczki przed oczami. Rozciął ostatnią gałąź blokującą drogę do mnie i wziął zamach. Zaryczał jeszcze raz, tym razem głośniej i… nagle coś odwróciło jego uwagę. Począł rozglądać się zdezorientowany i po prostu rozprysł się. Z miejsca, w którym stał wyleciało kilkadziesiąt czarnych jak smoła wron, z czego każda z nich odleciała w inna stronę. Siedziałem w tej samej pozycji jeszcze dobrą chwilę, nie rozumiejąc o co chodzi, aż wyciągnąłem telefon i spojrzałem na datę: 2 listopada 2002 roku, godzina: 00:00. W pobliżu nie dostrzegłem żadnych ptaków, a wiatr jakby uspokoił się. Poczułem się niedobrze i dostałem torsji. W bloku naprzeciwko w kilku oknach pojawiło się światło i już chciałem iść prosić o pomoc, ale nie wytrzymałem – zemdlałem.

 

Ocknąłem się prawdopodobnie około godziny 17 na łóżku szpitalnym. Wszyscy bliscy mnie powitali zmartwionym głosem. Pytali się czy pamiętam co się stało, a ja zmyśliłem, że pamiętam tylko kilku mężczyzn bijących mnie na obcym osiedlu. Pewnie i tak by nie uwierzyli mi co naprawdę przeżyłem tej koszmarnej nocy. Niedługo potem postanowiłem uczęszczać do psychologa, bo nie radziłem sobie ze strachem związanym z tamtymi wspomnieniami i często zastanawiałem się nad odebraniem sobie życia. Teraz jest już wszystko w porządku. Próbuję zapomnieć o tym czego doświadczyłem i żyć normalnie. Jedynie jedna myśl nie daje mi spokoju. Jeżeli on, to znaczy, ten stwór nie zdążył mnie zabić w dzień swoich żniw i skończył mu się czas, to co będzie w tym roku? Od tygodnia nie mogę zasnąć. Z dnia na dzień boję się coraz bardziej. Minął prawie rok i za dwa dni 1 listopada. Tak bardzo się boję. Może o mnie zapomniał, a może dokona swojego celu? Tego nie wiem. Od miesięcy trenuję i biegam, by być szybszy i silniejszy. Mam nadzieję, że tym razem także uniknę śmierci. Życzcie mi powodzenia i strzeżcie się śmierci, bo nikt nie zna dnia, ani godziny.

 

Michał Karwaszewski

 

 


  • 1

#1463

Sarlinz.
  • Postów: 25
  • Tematów: 1
  • Płeć:Nieokreślona
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Hej! To mój pierwszy post na forum - konto mam nowe, mimo że przeglądam je już od dawien dawna. :) Łapcie mój "debiut tłumaczeniowy", mam nadzieję że nie będziecie się nudzić.

_______________________

 

Biało-okie Widmo (Specter With White Eyes) (źródło: Creepypasta Wiki, autor: Nuggan, tłumaczenie: Schlafrok)

 

 

Cóż, łapcie coś "creepy" co dzieję się u mnie od kilku ostatnich dni.

Przez ostatni tydzień byłem kompletnie sam w moim mieszkaniu. Moja dziewczyna pojechała na wycieczkę razem z grupą ze szkoły w której uczy, rzadko kiedy widzę moich rodziców, a moi wszyscy przyjaciele i znajomi mają mnóstwo godzin pracy. Byłem kompletnie odcięty od jakiegokolwiek kontaktu z człowiekiem, moim jedynym "ratunkiem" był internet. Jako że pracuję w domu, mogę sobie wybrać godziny pracy i w zasadzie cały plan dnia - ostatnio polegało to na wstawaniu późnym popołudniem i pójściu spaść o 4-5 rano.

Nawet internetowe czaty w nocy pustoszeją, więc zazwyczaj spędzam moje ostatnie godziny przed snem czytając w świetle mojej lampki nocnej. Moje mieszkanie nie posiada oświetlenia w głównym pokoju, a jakimś dziwnym trafem wszystkie żarówki w mojej lampce zwyczajnie się przepalały - ot, szybki niebieski błysk kiedy sięgam do włącznika. Użyłem wszystkich zapasowych żarowek które posiadałem, a duży deszcz odciągał mnie od pojechania do sklepu po zamienniki.

Dwie noce temu, około godziny 3:30 rano, usłyszałem lekki hałas na zewnątrz moich drzwi wyjściowych, które są zaraz obok głównego pokoju gdzie siedzę i czytam. Czasami, jeśli mamy mieć gości, moja dziewczyna albo ja bierzemy worek ze śmieciami i rzucamy go na werandę zamiast iść do śmietnika. Ot, nasze lenistwo, smieci leżą sobie wtedy przez całą noc zanim je wyrzucimy tam gdzie miały być.

Moja weranda i ogródek są ogrodzone, więc rzadko kiedy zdarza się żeby jakiekolwiek zwierzęta się tam przedostały. Nie przypominałem sobie żebym zostawiał tam jakiekolwiek śmieci, pomyślałem jednak że moja dziewczyna mogła zostawić je tam w zeszły weekend i zapomniała mi o tym powiedzieć - a teraz jakiś kot-dachowiec przeskoczył przez ogrodzenie i szuka w nich żarcia. Otworzyłem drzwi na werandę pozwalając deszczowi lać prosto w moją twarz. Tak jak sądziłem, był tutaj worek ze śmieciami, stojący dokładnie na górze kilku pustych krat po piwie. Worek ze śmieciami był rozerwany, a śmieci porozrzucane.

Lekko zniesmaczony że Anna nie powiedziała mi o śmieciach, wziąłem nowy worek i zacząłem zbieranie porozrzucanych śmieci. Nie widziałem kota, ale słyszałem jednego. Brzmiał jakby był chory albo poddenerwowany, ale miauczał głośno w akompaniamencie deszczu. Nie było go jednak nigdzie w moim ogródku, a ogrodzenie było na tyle wysokie że nie mogłem nic przez nie zauważyć - nie byłem więc pewny skąd dochodzi to miauczenie. Nie chcąc wziąć mokrego i śmierdzącego worka ze śmieciami do mojego mieszkania czy też iść przez cały ten deszcz do śmietnika, otworzyłem drewnianą budkę i wrzuciłem do niej śmierci. Zamknąłem drzwi, żeby ten zasrany kot nie mógł się znowu dorwać do śmieci. Po całej robocie nie mogłem usłyszeć miauczenia kota. Wróciłem do mieszkania, wysuszyłem się, potem już w zasadzie nie myślałem o całym incydencie.

Ostatniej nocy, dokładnie w tym samym czasie, znowu usłyszałem hałas na zewnątrz. Oczywiste było, że kot nie mógł się dostać do budki gdzie trzymałem śmieci. Otworzyłem drzwi na werandę, będąc przekonany że zobaczę kota bawiącego się kratami po piwie. Znów przywitał mnie mocny deszcz, tym razem z dodatkiem wiatru. Po paru chwilach mój wzrok przystosował się do ciemności i zobaczyłem owe piwne kraty nie znajdowały się tam gdzie powinny.
Rozejrzałem się, i zobaczyłem go w odległym kącie ogrodzenia. Był wyprostowany, zjeżony i parskał na coś z wściekłością. Na początku nie wiedziałem o co mu chodzi ale potem zobaczyłem coś niezwykle dziwnego, ruszającego się wzdłuż ogrodzenia. Na początku myślałem że był to jakiś cień osoby zbliżającej się do zwierzaka, ale kiedy przyjrzałem się dogłębniej, zauważyłem że cień to to nie jest. Bardziej przypomniało to ciemną chmurę w kształcie człowieka. To coś sunęło w kierunku kota, ale zatrzymało się jakby coś zauważyło. Odwróciło się w moim kierunku, świadome mojej obecności. Miało twarz którą ciężko mi odtworzyć.

Okrągłe usta, brak nosa, dwoje świecących białych oczu. To coś otwarło usta i wydało dźwięk, który można porównać do rozpędzonego pociągu który nagle hamuje. Ruszyło na mnie z pełną prędkością, ale zanim dotarło zdążyłem zatrzasnąć drzwi i zablokować na trzy zamki. Odsuwając się od drzwi, mogłem usłyszeć walenie i drapanie o drzwi i ściany na zewnątrz. Trwało to przez ok. 30 sekund i nagle ustało.

Spojrzałm na duże okno które ma widok na ogródek, ale dwie żaluzje były zasłonięte. Była jednak między nimi mała dziura przez którą mogłem zauważyć szybę, jednak na zewnątrz było zbyt ciemno żebym mógł coś zauważyć bez przyjścia bliżej. Kiedy stałem tam, zszokowany, niepewny co mam zrobić, głośny dźwięk prawie przyprawił mnie o zawał serca, a spomiędzy wcześniej wspomnianej "żaluzjowej dziury" zobaczyłem jedno, lśniące, białe oko patrzące na mnie. Zaraz potem padła moja żarówka, a ja spędziłem resztę nocy na górze siedząc z latarką.

Dzisiaj, kiedy nastał dzień, posprzątałem kraty z piwem i wszystkie śmieci, zabierając je do śmietnika. Pojechałem do sklepu i kupiłem więcej żarówek. Pogoda była okej, nie zapowiadało się na deszcz. Reszta dnia była spokojna, przekonywałem siebie że zeszłej nocy miałem pewnego rodzaju halucynacje. Póki nie przyszła cholerna 3:30. Kilka minut temu, leżałem w moim łóżku czytając książkę i usłyszałem coś z ogródka.

Jęczało przez moment, a następnie usłyszałem powolone, mocne pukanie do drzwi. Nie wstałem, nie otworzyłem ich. Spojrzałem przez okno i znów zobaczyłem białe oko. Siedziałem tam, nie ruszając się, a oko patrzyło sie na mnie, bez mrugnięcia. Powoli sięgnąłem po aparat, który miałem na stole zaraz przy kanapie na której siedziałem, włączyłem flesz i zrobiłem zdjęcie.

Kiedy wziałem aparat z mojej twarzy, oko zniknęło. Cokolwiek to było nie pojawiło się, ale i tak zamieszczę tutaj zdjęcie. Sądzę że to coś niezbyt lubi światło i musiało uciec tak szybko jak tylko zobaczyło flesz aparatu. To jedno wyjaśnienie, drugie jest takie że to jest coś czego moja kamera nie potrafi sfotografować. Mam nadzieję że odstraszyłem to na dobre.

 

Obiecane zdjęcie: Nuggan_-_Specter_w_White_Eyes_01-01.jpg

 

EDIT: Znów słyszę pukanie do drzwi....

 

___________________________________

 

Jeśli się podobało, dajcie mi znać - przetłumaczę resztę. Pasta jest sama w sobie długa, ale nie widzę sensu tłumaczenia jej jeśli ta część raczej się nie spodoba.
 
 


Użytkownik Schlafrok edytował ten post 03.03.2014 - 22:15

  • 9

#1464

Citrus limon.
  • Postów: 26
  • Tematów: 3
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Staruszka na ławeczce

 

Latem często mieszkam w domku letniskowym za miastem. Na sąsiedniej działce mieszka samotna staruszka. Jest ona uznawana za szaloną. Całymi dniami siedzi przed domem na ławce i mamrocze coś niezrozumiałego pod nosem. Gdy pewnego razu przechodziłem obok zwróciłem uwagę, że głaszcze coś na kolanach. Kot - pomyślałem. Przyjrzałem się dokładniej, ale nic tam nie było. Wyglądało jakby jedną ręką coś przytrzymywała, a drugą głaskała powietrze. Stwierdziłem, że kiedyś musiała mieć kota i ten odruch jej został. Oto, co przytrafiło mi się pewnej nocy. Obudziłem się z uczuciem, że ręka leży na czymś futrzastym tuż obok mnie. Ze spokojem stwierdziłem, że to mój kot i odruchowo go pogłaskałem. Coś jednak było nie tak, sierść była jakaś twardsza. Tu szybko otwieram oczy i przypominam sobie, że jestem na działce, a mój kto jest w mieście. Leżę przez chwilę i myślę co robić. Plan miałem taki, aby szybko nakryć to coś kocem i wyrzucić natychmiast przez okno. Tylko wykonałem pierwszy ruch, stworzenie zeskoczyło z łóżka i pobiegło do drzwi. Kątem oka zauważyłem, że w jego ruchach było coś dziwnego. Szybko wyskoczyłem z pościeli i pobiegłem do drzwi. Były lekko uchylone. Od razu się uspokoiłem. Po prostu zapomniałem zamknąć drzwi i jakiś miejscowy kot lub piesek musiał się przybłąkać. Odwracam się i w oknie widzę twarz staruszki z sąsiedniego domku. Nigdy jej takiej nie widziałem. Rozpuszczone siwe włosy falowały na wietrze, jej ogromne oczy gapiły się prosto na mnie.  Wystraszyłem się, odskoczyłem przerażony od okna. Zauważyłem jak zawróciła i pobiegła szybko na swoją działkę. Długo próbowałem się uspokoić, położyłem się i wtedy dotarło do mnie, co nienaturalnego było w tym uciekającym kocie czy psie. Wydawało mi się, że nie biegł, a toczył się po podłodze do drzwi. Kolejnego dnia obudziłem się i poszedłem do sklepu. Przechodziłem jak zwykle obok staruszki. Ona jak zwykle z zapiętymi włosami gada coś cicho do siebie. Pomyślałem, że przyśniło mi się jak biegała roztrzepana pod moim oknem. Podszedłem specjalnie bliżej. Głaskała jak zwykle coś niewidzialnego na kolanach:
- Co ty, dlaczego zmusiłeś mnie bym biegała za tobą w nocy, co? Po co polazłeś do tego chłopaka, wystraszyłeś go!
Poczułem przeszywający dreszcz na całym ciele. Mało co nie zacząłem uciekać. Opanowałem się jednak. Po tym wydarzeniu szukałem informacji o staruszce. Nikt nic o niej nie widział prócz tego, że około dziesięć lat przesiedziała u czubków. Odkąd  wyszła, siedzi tak przed domem. Kiedyś piłem z miejscowym znajomym w moim wieku, od niego dowiedziałem się, że owa babcia jakieś 15 lat temu zamordowała swojego męża. Odrąbała mu siekierą głowę. Gdy policja przyjechała na miejsce, kobieta siedziała uśmiechnięta na ławce głaszcząc ją zakrwawioną na kolanach i mówiąc do niej.


  • 4

#1465

Neck.
  • Postów: 197
  • Tematów: 7
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Vines

 

Jeśli jesteś obcykany w Internecie, to wiesz co to są tzw. VINES'y. Jeśli nie, wyjaśnie ci to w skrócie. Vinesy to krótkie, obowiązkowo 7-sekundowe, filmy, które mają tematykę bardzo ogólną. Głównie mają rozbawić oglądacza, ukazując sytuacje z życia (przykładem jest choćby vine, w którym autor mówi o wakacjach, a mianowicie o tym, jak to w wakacje znajdzie dziewczyne, będzie regularnie chodził na siłownię, nauczy się grać na gitarze, co, jak zresztą u większości, kończy się przesiedzeniem całych dwóch miesięcy przed kompem).

 

Teraz, gdy już wiesz o co mi chodzi, opowiem ci co zdarzyło się dziś w nocy.

Uwielbiam te filmy, Nie wiem dlaczego, ale jestem w stanie po prsotu siedzieć i oglądać je cały czas. Oczywiście Vinesy mogą tworzyć wszyscy, a co za tym idzie - nie wszystkie są dobre. Przeglądając oficjalną stronę Vinesów na Facebooku, natrafiłem na pare żałosnych i nieśmiesznych, które pomimo tego nadal zdobywały góre lajków. Zmotywowało mnie to - skoro tak żałosne filmy mogą zdobywać mnóstwo okejek, to ja tym bardziej. Postanowiłem nagrać własnego Vinesa.

Mam w domu dwa koty i psa. Koty bardzo lubią "bałaganić" w nocy, dlatego śpią albo w łazience, albo na dworze. Dziś było wyjątkowo ciepło, więc poszły na zewnątrz. Pies jest troche inny. To buldog francuski, a ta rasa jest uważana za upośledzoną. Nie jest zbyt mądry, ale za to wszyscy go kochają. Pełno razy zdarzyło mi się przyłapać go, jak wyżerał kotom jedzenie z misek. Krzyczałem, że tak nie wolno i byłem na niego zły, ale jego tępy wyraz pyska mówił, że jest mu przykro i że mnie przeprasza. Postanowiłem zrobić z tego Vinesa. Przyłapać go na wyjadaniu i uwiecznić jego pysk. Pomyślałem, że niektórym mogłoby się nawet spodobać, rozbawić, czy coś... Tak więc wziąłem się do roboty

W sumie nie musiałem robic wiele. Nałożyłem nocą jedzenie dla kotów, ukryłem się z kamerą i latarką w kabinie przysznicowej, uchyliłem drzwi i czekałem na przyjście psa. Byłem tak zdeterminowany, tak bardzo chciałem zaistnieć choć na te siedem sekund w internecie, że czekałem.

Długo.

Czekałem tak długo, że prawie zasnąłem. I wtedy usłyszałem ten dźwięk.

Pralka zaczęła się przesuwać. Nie wiedziałem co sobie myśleć.

Później było tylko coraz gorzej.

Usłyszałem jak coś chodzi po łazience. Na czterech łapach. Bardziej przypominało mi to dźwięk bosych stóp, niż dźwięk psich pazurów.

Usłyszałem, jak to coś wącha. Bardzo głośno. Na tyle głośno, że słyszałem to w kabinie, lecz na tyle cicho, że nie było tego słychać na zewnątrz. Potem było słychać mlaskanie i ogólnie głosy jedzenia, które nie należały do żadnego ze znanych mi zwierząt. Na końcu usłyszałem dźwięk siorbania wody z kociej misk.

Nie wychodziłem. Wiedziałem, że to nie mój pies. Nie wiedziałem co to. Byłem przekonany, że zlałem się w gacie, ale najgorsze przede mną.

Nagle wszystko ucichło. Jakby to coś nasłuchiwało. Potem ten obrzydliwy plask łapami o kafelki, który stawał się coraz głośniejszy. I wąchanie, głośne wąchanie. Zaraz obok mnie.

Pomimo ciemności widziałem przez niewyraźną szybę prysznicową zarys głowy. Dużej, podłużnej, koloru ludzkiej skóry.

Już chciałem otworzyć drzwi kabiny, uderzyć nimi to coś i wybiec z krzykiem i olanymi gaciami, kiedy nage wąchanie ucichło, a stwór zaczął się oddalać, Po chwili usłyszałem dźwiięk zasuwanej pralki i... cisza. Siedziałem tak w kabinie jeszcze przez godzine, aż w końcu odważyłem się wstać i zobaczyć, co tu się właśnie, kurwa, stało.

Kociego żarcia nie było, wody też. Spojrzałem za pralkę. widziałem tam dziurę. Nie wiem dokąd prowadziła, ale nie chciałem tego sprawdzać.

Była na tyle duża, że mógłby się w niej zmieścić dorosły człowiek.

I najwidoczniej nie tylko człowiek.


  • 6

#1466

Oxylice.
  • Postów: 2
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Postanowiłem przetłumaczyć kilka zagadkowych historyjek ze strony scaryforkids, których nie mogłem znaleźć na tym forum. Jest to moje pierwsze tłumaczenie.

 

1. W Dzień Bożego Narodzenia pewien chłopiec znalazł pod choinką trzy prezenty. Gdy w pierwszym prezencie znalazł parę butów, zaczął płakać. Drugim prezentem okazała się być piłka do nogi. Chłopiec płakał coraz bardziej. Otwierając trzecią paczkę, wyjął z niej spodenki rowerowe. Ukrył twarz w dłoniach szlochając. Za oknem Św. Mikołaj śmiał się głośno. Dlaczego?

 

2.W zamkniętym pokoju znaleziono mężczyznę wiszącego na linie . Jego stopy nie dotykały ziemi. Pokój był zupełnie pusty. Nie było w nim żadnego stołu ani krzesła. Pod stopami mężczyzny zauważono tylko kałużę wody. Jak więc się zabił?

 

3.Kobieta udowodniła w sądzie, że jej mąż został zamordowany przez jej siostrę. Mimo to sędzia nie mógł jej za to wysłać do więzienia. Dlaczego?

 

4. Pewien mężczyzna wykonywał swoją pracę, gdy przez przypadek zrobił dziurę w swoim kombinezonie. Trzy minuty później był już martwy. Dlaczego?

 

5. Dwóch mężczyzn leży na środku pustyni. Obaj mają na sobie plecaki. Jeden mężczyzna żyje i ma otwarty plecak, drugi jest martwy, a jego plecak zamknięty. Jak umarł drugi mężczyzna?

 

6. Policja znalazła zwłoki mężczyzny leżącego na polu pokrytym śniegiem. Został on zamordowany. Policjanci dostrzegli ślady kół prowadzące daleko za pole. Podążając za nimi, dotarli na pobliskie gospodarstwo. W domu znaleźli starszego mężczyznę i niepełnosprawną kobietę siedzącą na ganku. Przesłuchali staruszka oraz kobietę i odkryli, że oboje z nich mogą jeździć. Aresztowali kobietę pod zarzutem morderstwa. Dlaczego ją?

 

7.Młode małżeństwo poleciało na urlop do Florydy. Para zarezerwowała miejsca w ładnym hotelu. Podczas urlopu małżonek został zamordowany. Policja przeszukała ich pokój i znalazła aparat fotograficzny, bilet lotniczy i krem do opalania. Policja natychmiast aresztowała żonę. W jaki sposób dowiedzieli się, że to ona zamordowała męża?

 

8.Mężczyzna zostaje złapany i skazany na śmierć. Musi wybrać jeden z trzech pokoi. W pierwszym pokoju szaleje pożar, w drugim znajdują się lwy, nie karmione od trzech lat, w trzecim pokoju stoją zabójcy z załadowanymi karabinami. Który pokój powinien wybrać mężczyzna?

 

9.Był sobie bogaty człowiek, który mieszkał w dworze ze swoją żoną i służącymi. Pewnej niedzieli został zamordowany w swoim gabinecie. Policja przesłuchała jego żonę i służących. Żona zeznała, że podczas morderstwa, spała w sypialni. Kucharz zeznał, że był w kuchni, przygotowując śniadanie. Lokaj zeznał, że był w jadalni i polerował srebra. Pokojówka zeznała, że była na podjeździe, sprawdzając skrzynkę na listy, a ogrodnik zeznał, że pracował w ogródku i zrywał warzywa. Kto zamordował mężczyznę?

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Odpowiedzi:

1.Chłopiec nie ma nóg.

2.Mężczyzna stał na bloku lodu.

3. Obie kobiety to siostry syjamskie (inna wersja mówi, że żona zabiła swoją siostrę-morderczynię).

4.Mężczyzna był astronautą i wykonywał naprawy, będąc w tym czasie w próżni.

5.Obaj mężczyźni, to spadochroniarze. Spadochron drugiego, nie otworzył się.

6.Kobieta poruszała się na wózku inwalidzkim.

7.Żona kupiła tylko jeden bilet powrotny.

8.Drugi pokój. Jeśli lwy nie były karmione od trzech lat, to nie żyją.

9.Pokojówka. W niedziele, nie dostaje się listów.


  • 3

#1467

Sarlinz.
  • Postów: 25
  • Tematów: 1
  • Płeć:Nieokreślona
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Tak jak mówiłam, wcześniej dodanej przeze mnie pasty jest jeszcze trochę do tłumaczenia - łapcie więc kolejny "part".

________________________________ 

 

Biało-okie Widmo (Specter With White Eyes) - ciąg dalszy (część 2) (źródło: Creepypasta Wiki, autor: Nuggan, tłumaczenie: Schlafrok)

 

Właśnie przed chwilą coś stało się w mieszkaniu jednych z moich sąsiadów. Nie wiem w zasadzie co konkretnego, ale jest tutaj jakieś sześć wozów strażackich, wszystkie przed tym mieszkaniem. Kilku strażaków właśnie weszło do środka.

 

Trzymam moją kamerę tak wysoko jak mogę żeby zrobić zdjęcia znad mojego ogrodzenia. Nie widzę dokładnie co się tam dzieje, zresztą sami oceńcie:

Spoiler

 

Poszedłem na górne piętro mojego mieszkania i tam ze okna swojej sypialni zrobiłem to zdjęcie:

Spoiler

 

Nie wygląda na to żeby był tam ogień, ale jedna z kobiet rozmawiająca ze strażakami jest trochę rozhisteryzowana. Nie mogę zbytnio usłyszeć co mówi. To co mogę usłyszeć to kot zachowujący się jak chory psychicznie, zaraz na podwórku niezamieszkanego mieszkania obok mnie. Na razie zostaję w środku, nigdzie nie wychodzę.

 

EDIT: Już pojechali. Wciąż nie wiem co tak naprawdę się stało. Uchyliłem trochę okno na piętrze, żebym mógł usłyszeć co konkretnie mówili. Jedna z kobiet ciężko oddychała i chyba płakała, kiedy druga z nich po prostu darła się na strażaków. Nie załapałem całej rozmowy, ale było pewne że kobieta nie mogła teraz bezpiecznie wrócić do mieszkania. Większa część wozów pojechała od razu po tym jak przyjechała, ale jeden został tutaj na dłuższą chwilę, razem z karetką.

 

Dwóch strażaków, niosących siekiery, eskortowało trzecią osobę z budynku, z maską i zbiornikiem powietrza trzymanym przy jej twarzy. Wygląda także na to, że jedno z ich przednich okien jest rozbite. Zobaczę czy jutro mogę dowiedzieć się co konkretnie się stało.

 

EDIT2: Złapałem jednego z moich sąsiadów, który mieszka trochę bliżej miejsca gdzie to wszystko się stało, kiedy szedł on do pracy - i dowiedziałem się co się stało. Chodziło o to że jedna z kobiet która mieszka w tym mieszkaniu skarżyła się że przez ostatnie kilka nocy coś patrzyło się na nią przez frontowe okno kiedy oglądała telewizję. Policja zrobiła kilka "szybkich nalotów", tak samo jak firma odpowiedzialna za ochronę mieszkania, ale ani jedni ani drudzy nic nie zobaczyli. Potem, kiedy wstała w środku nocy, żeby pójść do kuchni i wziąć coś do picia, znów pojawiło się to coś, tym razem jeszcze bliżej, z "twarzą" przyciśniętą do szyby. Kobieta zaczęła drzeć się w niebogłosy i w ataku paniki złapała pierwszą lepszą patelnię leżącą pod ręką, po czym rzuciła nią w okno.

 

Kiedy patelnia rozbiła szybę, jedna z jej żarówek samoistnie się wypaliła i również samoistnie cała szklana obudowa rozprysnęła się na kawałki, a lampa spadła na kanapę. Kanapa zaczęła się przypalać i napełniła mieszkanie dymem - stąd przyjazd straży pożarnej. Dwójka osób które były na dole szybko się wydostały, ale jedna spała na górze na drugim piętrze i nawdychała się trochę dymu, stąd późniejsza karteka.

 

Naprawdę nie wiem co w tym momencie robić, to cholerne coś najwyraźniej wie że tutaj jestem. Nie wygląda na to żeby coś działo się w ciągu dnia, więc mam trochę czasu żeby coś wymyślić. Powinienem się trochę przespać, ale na razie jadę uzupełnić zapasy moich żarówek i baterii do latarki. Na ten moment to tyle.

 

______________

 

Kolejną część pasty postaram się dodać jeszcze w tym tygodniu - jak wyrobię się z obowiązkami, to może nawet i dwie części. Będzie ich jeszcze trochę, więc jeśli ta podobała wam się tak jak poprzednia... będziecie mieli jeszcze trochę czytania. :)


Użytkownik Schlafrok edytował ten post 16.03.2014 - 21:32

  • 7

#1468

Radzio12.
  • Postów: 18
  • Tematów: 1
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

Pilcene

 

Byłem chrześcijaninem. Podczas drugiego roku szkoły biblijnej zapisałem się na letnią misję do Łotwy. Po przylocie do Rygi, wraz z jedenastoma studentami, w tym dwoma przewodniczącymi pracownikami wydziału, pojechaliśmy do małej, otoczonej lasem wioski zwanej Pilcene. Naszym zadaniem było głoszenie Ewangelii wśród jej mieszkańców.

 

Jako punkt historycznego spotkania kultur kochającej mity Germanii, zafascynowanej śmiercią Rosji oraz silnej, rodowej, pogańskiej więzi, wiejskie rejony Łotwy mają wiele legend i przesądów. Pilcene nie jest wyjątkiem. Wszyscy wieśniacy mieli swoje własne rady. Kilku z nich potrafiło posługiwać się łamanym angielskim, w związku z czym mówili nam takie rzeczy jak „Nie gwiżdżcie, gdy jesteście w domu”, czy „Pilnujcie, by diabeł nie wypróżnił wam się w sakwę”. Pewnego razu, niski, pomarszczony mężczyzna objął moją rękę swymi zwiędłymi dłońmi i wręczył mi swego rodzaju domowej roboty, wyrzeźbioną, metalową monetę. Powiedział jedno słowo – „Miris” (oznaczające „martwy”) i opuścił mnie.

 

Trzeciego dnia misji jeden z chłopaków z naszej grupy poczuł się źle. Z początku były to tylko nudności, myśleliśmy więc, że są one wynikiem utrzymywania się na zupach z kwaśnych jaj. Następnego ranka nie wstał. Pamiętam jak odwiedziliśmy go w chatce, w którym gościła go starsza para. Jego twarz była trupioblada i oddychał jak przez słomkę. Cierpiał do tego stopnia, że nie można było go ruszyć, więc musieliśmy wysłać prośbę o przyjazd lekarza z większego miasta.

               

Wraz z resztą studentów spędziliśmy cały dzień będąc wokół chorego, modląc się ile wlezie. Zmarł około trzeciej popołudniu. Lekarz się nie pojawił. Wieśniacy nalegali, by pochować go przed zmrokiem. My natomiast upieraliśmy się, by jego ciało zostało wysłane samolotem do Stanów, gdzie zostanie wyprawiony mu pogrzeb, zgodnie z wolą rodziców. Pamiętam jak obserwowaliśmy przewodniczących, którzy wrzeszczeli na starszyznę wioski, żądając pozostawienie ciała chłopca w spokoju. Chcieli również poczekać na pojazd, który wziąłby je do kostnicy. Tam zwłoki byłyby przygotowane na dalszą podróż. To jednak nie powstrzymało mieszkańców od wykopania grobu w lasach opodal wsi. Emocje sięgały zenitu. Nasz przyjazny stosunek do tubylców wyparował. Oburzyliśmy się, a oni przestali nam ufać. Już po czterech dniach wyprawy nasza misja dobiegła końca. Zamieniła się w konflikt.

               

Piątego dnia, rankiem, obudził mnie opętańczy krzyk. Przewodniczący chcieli dowiedzieć się, co wieśniacy zrobili z ciałem chłopaka. Ci z kolei upierali się, że nawet go nie ruszali. Wzięli nas do pustego grobu, by udowodnić, że nic się w nim nie znajduje.

               

Tego samego dnia dwie dziewczyny z naszej grupy obudziły się ze złym samopoczuciem. Nie powiedziały o tym nikomu, zwalając wszystko na stres. Do popołudnia ich niekontrolowane torsje sprawiły, iż choroba stała się niezaprzeczalna. Pozostali studenci gorliwie czuwali przed chatką w której odpoczywały. Zaraz przed północą jedna z dziewczyn umarła. Druga około trzeciej nad ranem. Troje ludzi ze starszyzny wmaszerowało do chaty. Mężczyzna na przedzie niósł drewniany pal i pobijak. Ja, dziewiętnastoletni mężczyzna, łkałem widząc przepychankę przewodniczących próbujących uchronić zwłoki moich koleżanek przed wbiciem na pal przez starszyznę wioski.

               

Późnym rankiem szóstego dnia obudziliśmy się wśród straszliwej ciszy panującej w wiosce. Obu naszych przewodniczących było kolejnymi ofiarami choroby. Przez całą noc chronili ciał od tubylców, którzy chcieli je zbezcześcić. W tamtym momencie po zwłokach nie było już jednak ani śladu. Przewodniczący zmarli wczesnym popołudniem. Wraz z ośmiorgiem studentów zostaliśmy sami na odludziach obcego kraju. Nikt z nas nie znał więcej niż kilkadziesiąt łotewskich wyrazów. Nie mieliśmy żadnego kontaktu z naszą ojczyzną i wiedzieliśmy bardzo niewiele o kulturze, która nas otaczała. Serca naszych liderów zostały wbite na kołki, a ich ciała zakopane.

               

Byłem pewien, że złe dusze maczały w tym palce. Sam diabeł sabotował naszą misję. Jedyne co nam pozostało to modlitwa i duchowa walka.

               

Gdy kolejna z naszych koleżanek poczuła się źle siódmego dnia, bezsilnie oglądaliśmy jak najsilniejszy z mężczyzn w wiosce wkłada ją, jeszcze ciężko oddychającą i rozglądającą histerycznie na wszystkie strony, do długiego, drewnianego pudła, owija je sznurami oraz łańcuchami, po czym opuszcza do ziemi.

               

Zaraza rozprzestrzeniła się gwałtownie kolejnego dnia. Co najmniej dwanaście nowych przypadków zostało odkrytych kolejnego ranka, wliczając w to tubylców. Nigdy nie zapomnę, gdy wchodząc do chaty moich gospodarzy, zobaczyłem mężczyznę i kobietę z wyciętymi dziurami w klatkach piersiowych. Byli oni przysunięci do ściany niczym szmaciane lalki. Przez cały wieczór dźwięk przerzucanej gleby przeszywał wioskę niczym krople deszczu w trakcie ulewy. Wykopano niezliczoną ilość grobów.

               

Czternastego dnia sam poczułem się źle. Z początku odczuwałem nudności i zawroty głowy. Wiedziałem jednak, że nie mogę zostać w wiosce. Zacząłem iść w stronę lasu, stając się słabszym z każdym krokiem. Myślałem, że tam właśnie umrę, lecz powiedziałem sobie, iż będzie to lepsze rozwiązanie niż wbicie mego serca na pal, czy bycie zakopanym żywcem. Wlokłem się tak godzinami, zatrzymując się czasem, by zwymiotować. W pewnym momencie doszedłem do polany, na środku której stał ceglany dom z przymocowanym talerzem satelitarnym. Do dzisiaj nie wiem co to był za budynek ani kto w nim mieszkał. Gdy go zobaczyłem, poczułem gwałtowny ścisk w głowie, ból mnie wręcz przeszywał. Nie mogłem utrzymać równowagi.

               

Obudziłem się dwa dni później w szpitalu w Rydze, niedługo po czym przeniesiono mnie do placówki w Londynie. Po pewnym czasie zezwolono mi w końcu na powrót do Stanów. Dowiedziałem się potem, że odnaleziono jedynie czworo pozostałych studentów, podczas mającego na celu uspokoić histerię w Pilcene wtargnięcia władz prowincjonalnych. Gdy poinformowano mnie, iż choroba była spowodowana przez niezwykle agresywną odmianę ameb w pitej przez nas wodzie, zacząłem się śmiać z faktu, że obwiniałem wcześniej „demony” za to, co nam się przytrafiło. To my, ludzie, jesteśmy w stanie zgotować piekło samym sobie.

 

Źródło: reddit.com/r/nosleep/

Autor: 6FtAboveGround

Tłumaczenie: Radzio12


Użytkownik Radzio12 edytował ten post 17.03.2014 - 17:53

  • 0

#1469

Blitz Wölf.
  • Postów: 495
  • Tematów: 7
  • Płeć:Nieokreślona
  • Artykułów: 1
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Ania

 

Jezu... Wiem, że nikt mi nie uwierzy, ale muszę się z tym podzielić. Wiem, że brzmię jak jakaś cholerna wariatka, ale to nie jest w tej chwili istotne. Darujcie, że nie będzie to jakaś wciągająca opowieść, ale będę starała się opisywać wszystko po kolei tak, jak było.

 

Mieszkam w leśniczówce (mąż jest leśniczym, wyjechał na 2 dni do swojej siostry i aktualnie go nie ma). Wczoraj wieczorem do drzwi zapukała dziewczynka, tak na oko ośmioletnia. Wpuściłam przemarznięte dziecko do środka. Ania (w międzyczasie spytałam ją o imię) twierdziła, że jej rodzice dawno nie żyją i poprosiła mnie o nocleg. Cholera jasna, już wtedy mogłam się przecież zorientować, że coś jest nie tak! Powiedziałam, żeby poczekała, bo muszę zadzwonić na policję, takie małe dziewczynki nie powinny włóczyć się po lesie same, blablabla. No wiecie, taki standardowy tekst. Kiedy tylko chwyciłam za słuchawkę telefonu mała zaczęła mnie błagać, żebym tego nie robiła, bo ją zabiją tak jak rodziców. Strasznie przy tym płakała i aż zakuło mnie serce kiedy patrzyłam, jak okropnie się boi. Co miałam zrobić? Natychmiast odłożyłam słuchawkę i próbowałam ją uspokoić obiecując, że nie zadzwonię i że jest tutaj całkowicie bezpieczna. Kiedy już nieco się uspokoiła spytałam, czy jest głodna i czy ma na coś ochotę, a jeśli tak, to na co.
- Nie chciałabym sprawiać kłopotów... Jeśli to nie problem, to poproszę kawę i trochę chleba.
Zdziwiłam się, bo jakie dziecko poprosiłoby o kawę? No nic, poszłam do kuchni, by wstawić wodę i sięgnęłam po chleb. Ania została w dużym pokoju. Przyniosłam jej dokładnie to, czego sobie życzyła - nie chciałam, żeby znów zaczęła płakać...
- Mmm, jaki pyszny chleb! - powiedziała mała po skosztowaniu - Wie pani, oni nam dawali taki suchy, czasem spleśniały i zawsze było go za mało, nigdy nie wystarczało dla nas wszystkich ... A kawa jaka dobra! Nigdy nie piłam lepszej!
Słuchałam dziewczynki w osłupieniu i zastanawiałam się, kim są ''oni''. Raczej nie rodzice, bo przecież żadne dziecko by nie mówiło w taki sposób o najbliższej rodzinie. ''Nas wszystkich'', czyli nie była sama. Może ma rodzeństwo?
- Aniu, masz brata albo siostrę? - spytałam, jednak po chwili tego pożałowałam. Odpowiedź prawie zbiła mnie z nóg.
- Miałam dwóch braci, ale oni... to znaczy... ich już nie ma. Tak jak rodziców.
O co mogę zapytać, żeby nie uzyskać podobnej, przerażającej odpowiedzi? Pora wejść na bezpieczny grunt.
- Śliczną masz sukienkę, taką oryginalną... Mogę spytać, kto ci ją sprezentował? - zlustrowałam jej odzież, która COŚ mi przypominała, ale nie byłam w stanie powiedzieć CO DOKŁADNIE.
- Och, ciocia mi ją uszyła z ubrania pana, który tak śmiesznie mówił. Mamusia i tatuś wtedy już nie żyli. Ciocia zabrała mnie do siebie, ale szczekacze przyszli kiedyś do jej mieszkania i chyba ją zabili, bo słyszałam jak ktoś strzelał. Wtedy uciekłam.
- Wtedy przyszłaś tutaj? - sięgnęłam pamięcią wstecz i usiłowałam przypomnieć sobie, kiedy ostatnio słyszałam wystrzały z broni innej niż myśliwska.
- Tak, ale wcześniej bardzo długo biegłam uliczkami i nagle wszystko zrobiło się białe. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że jestem w lesie i jest wieczór.  
Było mi strasznie przykro z powodu sytuacji, w jakiej znalazło się to dziecko, ale jednocześnie próbowałam poskładać wszystkie fakty do kupy. ''Szczekacze''?
- Aniu, kim są ''szczekacze''?
- Ciocia tak ich nazywała, bo nie mówili normalnie. Jak mówili brzmiało to jak szczekanie wściekłego psa. Chodzili w mundurach i zawsze mieli przy sobie broń. Musiałam schodzić z chodnika, jeśli widziałam ich w mieście.
Cholera jasna, przecież mamy XXI wiek, to nie wojna... Wojna. Druga wojna światowa. Nagle coś mi zaświtało.
- Skarbie, muszę na chwilę wyjść... Zjedz jeszcze trochę chleba i napij się kawy, pewnie ostygła na tyle, że można już ją wypić. Zaraz wrócę, nie martw się.
Odpowiedziała skinieniem głowy, a ja w te pędy pognałam do biura męża. Gdzie on miał tę książkę, gdzie on ją miał... W końcu znalazłam to, czego szukałam. ''Front wschodni drugiej wojny światowej''. Nerwowo przeglądałam kartki szukając ilustracji z umundurowaniem rosyjskich żołnierzy, aż moim oczom ukazał się rzeczony szkic. Szczególnie jedna z narysowanych postaci przykuła moją uwagę - mężczyzna na obrazku miał na sobie mundur wykonany z płótna tego samego koloru i faktury co sukienka Ani. W tej chwili zrozumiałam, kim był ''pan, który śmiesznie mówił''...
To było dla mnie za dużo. Musiałam się położyć - nawet nie poszłam do łóżka, po prostu ległam tam, gdzie stałam, podkładając pod głowę książkę.

''Śmiesznie mówiący pan'' był radzieckim żołnierzem, a ''szczekacze'' to pewnie Niemcy, którzy zamordowali jej rodzinę. Tylko skąd ona się tu wzięła? Jakim cudem ta dziewczynka wie o takich rzeczach? Wspominała, że dookoła niej wszystko zrobiło się białe, czy to możliwe, że...
- Proszę pani? Czy coś się stało? - z otchłani przemyśleń wyrwał mnie głos małej.
- Ja tylko... zakręciło mi się w głowie. - lepszego kłamstwa nie mogłam w tej chwili wymyślić.
- Przepraszam, ale długo pani nie przychodziła... Zaczęłam się martwić.
- Nic mi nie jest, spokojnie... Na Boga, dziecko, co się dzieje!
Oślepiło mnie jasne światło. Świeciło przez, nie wiem, może 2 sekundy, a kiedy zniknęło nigdzie nie mogłam znaleźć Ani. Obeszłam cały dom, zajrzałam w każdy kąt, ale nigdzie jej nie było. Jedyne, co mi po niej pozostało to ślady ubłoconych bucików i niedopita kawa w dużym pokoju. Już sama nie wiem, czy to zdarzyło się naprawdę.

Zadzwoniłam do męża i spytałam, czy w czasie wojny na tym terenie miały miejsce jakieś operacje wojenne. Zdziwił się, bo do tej pory -wstyd się przyznać- byłam historyczną ignorantką.
- Bezpośrednio tutaj nie, ale za to poważnie ucierpiały okoliczne wsie. Kochanie, co sprawiło, że zaczęłaś się tym interesować?
- A, nic... Tylko tak pomyślałam o ofiarach wojny, no wiesz. Zapalenie znicza na mogile nie jest przecież jakimś wyczynem, a jak dobrze świadczy o pamięci...
- Jeśli chodzi o mogiły to nie będziesz musiała daleko szukać. W lesie jest jedna...
- Umarła tam mała dziewczynka?
- Tak... Skąd ty to wiesz? Nigdy o tym nie wspominałem.
- A, nie ważne... Taka jedna Ania mi kiedyś o tym powiedziała. No to pa, kochanie, nie mogę się doczekać, aż wrócisz. - odłożyłam słuchawkę.

 
Potem wylałam kawę do zlewu, umyłam podłogę i próbowałam wmówić sobie, że to, co właśnie kończę opisywać nigdy nie miało miejsca.

 

Ten tekst jest moją próbą na polu wymyślania dziwnych historii. Ciekawa jestem, czy poszło mi źle, czy bardzo źle.


  • 4



#1470

Radzio12.
  • Postów: 18
  • Tematów: 1
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

Shadow Web

 

Jak dobrze znasz Internet? Jeszcze dwa tygodnie temu myślałem, że byłem z nim za pan brat. W końcu spędzam sporą część dnia przeglądając Reddita i 4chana, a także jestem zawsze na czasie z nowymi memami oraz circle jerkami. Byłem internautą od wczesnych dni stron FortuneCity i kanałów IRC, odwiedzałem je regularnie.

 

Później, jakiś rok temu, pewna osoba wprowadziła mnie do „Shadow Web” – czegoś w rodzaju tajnej warstwy Internetu, której nigdy nie znajdziesz za pomocą Google bądź forów. Nie ma linków do Shadow Web w znanej nam sieci. I nie, to nie jest deepnet, jeśli o tym myślisz. To nie strona z filmikami „gore”, czy dziwacznymi wypadkami, gdyż widziałem już takie. Zapewniam Cię, że to coś o wiele bardziej pokręconego.

 

Nigdy nie zapytałem jak miał na imię. Był stałym klientem, który przychodził na stację benzynową, gdzie ubiegłego roku pracowałem jako asystent. Za każdym razem gdy przychodził, kupował talony UKASH o wartości od dwudziestu do pięćdziesięciu dolarów. Myślałem, że są one przeznaczane na subskrypcje stron pornograficznych. To pewnie przez połączenie jego beżowych koszul polo i cofniętej linii włosów – dawało to nieprzyjemne skojarzenie ze zboczeńcem.

 

Pewnego razu poprosił o talony w wysokości trzystu dolarów i popełniłem błąd pytając go „Na co?”.

- Słyszałeś kiedykolwiek o Shadow Web? – zapytał mimochodem wyliczając trzysta ze zwitka banknotów dwudziestodolarowych.

Nigdy się z czymś takim nie spotkałem, więc potrząsnąłem głową przecząco. Popatrzył wtedy na swój portfel i wyciągnął mały druczek wielkości karty kredytowej.

- Jeśli chciałbyś się o tym dowiedzieć. – szepnął, pochylając się w moją stronę i wkładając papierek do mojej kieszeni na klatce piersiowej. Dałem mu talony, po czym wyszedł i nigdy go już nie zobaczyłem.

 

Po niedługim czasie zrezygnowałem z pracy, by wrócić do szkoły. Kilka tygodni temu znalazłem swój stary, żółty mundurek z papierkiem wciąż znajdującym się w przedniej kieszeni. Kiedy go rozwinąłem i przeczytałem, od razu przypomniało mi się spotkanie z przerażającym klientem.

 

Świstek zawierał instrukcje informujące jak dostać się do „bram” Shadow Web. Było tam wiele kroków, jedne bardziej wyszukane od drugich. Niestety, moja ciekawość sprawiła, że je wykonałem.

 

Pierwszą rzeczą jaką musisz wiedzieć o Shadow Web jest to, iż nie chcesz tam wchodzić. Widziałem wiele porąbanych rzeczy w sieci, ale nic nie jest nawet bliskie tego co znajduje się w SW. Gdy tak nad tym myślę, powinienem był od razu się zmywać po otworzeniu strony startowej. Nie wiem czemu tego nie zrobiłem. Może coś ze mną jest nie tak?

 

Na stronie głównej, która swoją drogą przypominała te, które wyskakują podczas korzystania z darmowego Wi-Fi na lotniskach bądź sklepach, pierwszą rzeczą jaką zauważyłem było słowo „posuwanietrupów”. Było ono pod polem wyszukiwania razem z około trzydziestoma innymi, które według mnie były najczęściej wpisywanymi rzeczami, jak np. „odzieranie ze skóry”, czy „okaleczenie”. Mogło mi to dać do zrozumienia, że najwyższy czas na zamknięcie przeglądarki.

 

Było tam też wiele innych rzeczy, innych od treści seksualnych i obrazowych materiałów gore. Między innymi instrukcja jak zrobić własnoręcznie minę lądową lub coś w stylu craigslist dla kanibali i ludzi, którzy chcieli być przez nich zjedzeni. Rzeczy takie jak rynek z możliwością zakupu i sprzedaży ukradzionych tożsamości – pojedynczo i hurtowo.

 

Spędziłem niemal godzinę czytając przecieki dokumentów wojennych i dyplomatycznych na stronie zwanej avenge.shweb. Wyglądała ona dosyć retro, jeśli wiesz o co mi chodzi. Jej układ miał ramki, a każda z nich posiadała własny pasek przesuwania. Kiedy zdałem sobie sprawę, że klikam linki bez zbędnego myślenia, uświadomiłem sobie, iż zaaklimatyzowałem się w Shadow Web.

 

Nie pytaj jak natknąłem się na kolejną stronę. Ciekawość mnie pokonała i kliknąłem na coś, czego nie powinienem był klikać. Nie podam nazwy strony, gdyż wiem, że kilka osób popełni ten sam błąd myśląc, iż nie może być tak źle. Może.

 

Kiedy tam trafiłem, zauważyłem logo UKASH na dole strony, świadczące o możliwości zapłaty za dodatkowe usługi. Co prawda było to show na żywo, ale płaciłeś tylko wtedy, jeśli chciałeś być reżyserem. Oglądanie było darmowe. Poniżej obrazu z nadawanej na żywo kamerki internetowej, było okienko pozwalające zalogować się do czatu. Po kliknięciu „dołącz” wpisałem asdfasfg, tak jak zawsze, gdy chcę skomentować coś na stronie pornograficznej.

 

Po zalogowaniu, wiadomości zalały ekran. Większość z nich była po angielsku, kilka po japońsku i parę chyba po arabsku albo persku. Użytkowników korzystających z czatu było około 150-200, lecz podejrzewam, że jeszcze więcej ludzi oglądało wideo anonimowo. Większością czytelnych wiadomości było coś w rodzaju „STARTTTTT” lub „GOGOGO”.

 

Po jakiejś minucie mężczyzna z maską hokejową zakrywającą twarz pojawił się na ekranie. Pamiętam, że miał ciemną skórę i był wychudzony. Tak jakby wręcz głodował. Chwilę po tym wszyscy na czacie zostali wygłuszeni  poza jednym użytkownikiem o nicku „italiangoat”, który jak zgadłem był reżyserem całego show.

 

Wtedy rozpoczął się krzyk.

 

Miała zakryte oczy i była przywiązana do drewnianego krzesła, jej ręce związane zostały za plecami. Większy, ciemniejszy mężczyzna ciągnął ją za włosy aż znalazła się na środku ekranu. Patrzyłem jak starała się wydostać ze ściskających ją lin, ale była ona związana tak ciasno, że dało się dostrzec sińce. Bóg wie jak długo była skrępowana w ten sposób.

 

W końcu większy mężczyzna ściągnął jej zakrycie z oczu, a ona przestała krzyczeć. Kiedy popatrzyła na kamerę, zdała sobie sprawę co się dzieje. Zaczęła płakać i błagać o coś mężczyzn w obcym języku, chyba był to arabski. Wtedy na czacie pojawiła się wiadomość.

 

Italiangoat: połóż ją bokiem na podłodze

Reżyser wydał swe pierwsze polecenie. Wychudzony mężczyzna zobaczył wiadomość i przekazał temu większemu w ich języku.

Italiangoat: kopnij ją w brzuch.

Wychudzony kontynuował tłumaczenie.

Italiangoat: kopnij ją w twarz.

Krzyk stawał się coraz głośniejszy. Co ja oglądałem? To nie było na moje nerwy. Chwyciłem za komórkę, będąc gotowym zadzwonić na 911.

 

Italiangoat: nadepnij na jej piersi.

Italiangoat: powiedz swojemu koledze, żeby kopał mocniej, zapłaciłem za to dobre pieniądze.

Byłem w zbyt wielkim szoku i nie mogłem odkleić oczu od ekranu. Kopanie nie ustawało przez kolejne dziesięć, dwadzieścia, może trzydzieści sekund. Dla mnie trwało ono wieczność.

 

Italiangoat: teraz poderżnij jej gardło.

Kiedy przeczytałem ostatnią wiadomość, zaczęło mi przewracać się w żołądku. Nie, nie, nie, nie. Niech ktoś im to przerwie. Próbowałem pisać na czacie, ale pole było zablokowane. Kobieta zaczęła płakać jeszcze bardziej gdy usłyszała ostatnie życzenie.

Italiangoat: nie, czekaj, jeszcze nie.

Wychudzony uniósł rękę dając znać partnerowi, by się wstrzymał.

Na moment mój oddech wrócił do normy, myślałem, że oszczędzono kobietę. Przynajmniej na jakiś czas. Wtedy reżyser napisał kolejną wiadomość:

Italiangoat: najpierw wydłub jej oczy

Wychudzony gapił się wprost na kamerkę. Nie mogłem ujrzeć jego twarzy, jedynie oczy i trochę skóry wokół nich. Szukałem w jego wzroku wskazówki świadczącej o tym, że choć trochę się waha. Proszę, przerwij to. Modliłem się. Trzymałem jednak kursor na guziku zamykającym przeglądarkę w razie gdyby kontynuowali.

 

Wtedy właśnie wychudzony zaczął pisać, a na czacie pojawił się drugi nick:

Admin: kolejne $500

Zawiesiłem się, gdy zobaczyłem kwotę. Pięćset dolców. Ta kobieta była torturowana i prawdopodobnie zostanie zabita za marną kwotę pięciuset dolarów. Zarabiałem tyle na stacji benzynowej. Jeśli mógłbym zaoferować tysiąc, by zaprzestać tym torturom, zapłaciłbym. Opróżniłbym moje konto oszczędnościowe, jeśli oznaczałoby to uratowanie jej życia. Naprawdę, przysięgam. Zapłaciłbym każde pieniądze, aby zatrzymać to szaleństwo.

Italiangoat: OK.

Szybko wyłączyłem ekran. Chciałbym, aby mój zdrowy rozsądek dał o sobie znać wcześniej. Wybiegłem na podwórko i zwróciłem chyba dwa posiłki. Od dawna nie czułem się tak źle po obejrzeniu czegoś. Gdy byłem w gimnazjum kilku kolegów pokazało mi klip z Rotten.com. To był ten w którym czaszka mężczyzny zostaje roztrzaskana wpół przez śmigło helikoptera, podczas gdy je naprawiał. I potem, przez kolejne lata widziałem więcej podobnych filmików. Wystarczająco dużo, żebym nie miał po nich odruchu wymiotnego. Ale powiem Ci jedno: oglądanie materiału na żywo, w którym osoba jest torturowana, to coś o wiele gorszego.

 

Gdy kończyłem już wypluwać żółć z mych ust, usłyszałem krzyk pochodzący z mojego pokoju. Wtedy uświadomiłem sobie, że w pośpiechu wygasiłem jedynie monitor, zapomniałem wyłączyć głośniki.

 

Jej krzyk stawał się coraz gorszy, w końcu jednak udało mi się dostać do biurka i odłączyć głośniki od komputera. Cisza która nastąpiła była nie do zniesienia. Poczułem się tak, jakbym to własnymi rękami ją wyciszył. Zabił.

 

Poczułem taki żal, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie czułem.

- Zabiłem ją. – pomyślałem. Powtarzałem to sobie cały czas. – ZABIŁEM ją.

To uczucie było nie do opisania.

 

Musiałem dowiedzieć się, czy przeżyła. Kiedy sięgnąłem ku przyciskowi włączającemu monitor, głos w mojej głowie błagał mnie bym przestał. Nie chciałem tego widzieć.

 

Ale zanim udało mi się powstrzymać, moja ręka już zareagowała. Nigdy nie zapomnę tego co zobaczyłem, przenigdy.

 

Oderwana głowa kobiety spoczywała na wprost mnie, oczodoły były puste. Ta twarz… ta krzywa, odkształcona twarz prześladuje moje myśli od tamtego momentu. Nawet teraz, gdy to piszę, czuję jej puste oczodoły wpatrujące się we mnie zza pleców. Śpię ze wszystkimi zaświeconymi światłami, włączonym telewizorem, lecz nic mi nie pomaga.

 

Zaraz przed wyłączeniem przeglądarki i przekonfigurowaniem ustawień sieciowych pozwalających na dostęp do starego, dobrego Internetu, zobaczyłem kolejną wiadomość na czacie:

Admin:  Dziękuję za oglądanie. Następny show odbędzie się za godzinę.

 

Źródło: reddit.com/r/nosleep

Autor: keniluck

Tłumaczenie: Radzio12


Użytkownik Radzio12 edytował ten post 18.03.2014 - 14:51

  • 3


 


Inne tematy z jednym lub większą liczbą słów kluczowych: Creepypasta, Opowiadania, Telewizja

Użytkownicy przeglądający ten temat: 2

0 użytkowników, 2 gości oraz 0 użytkowników anonimowych