Skocz do zawartości


Zdjęcie

Creepypasty(urban legends)

Creepypasta Opowiadania Telewizja

  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
1611 odpowiedzi w tym temacie

#1471

Sarlinz.
  • Postów: 25
  • Tematów: 1
  • Płeć:Nieokreślona
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Biało-okie Widmo (Specter With White Eyes) - ciąg dalszy (część 3) (źródło: Creepypasta Wiki, autor: Nuggan, tłumaczenie: Schlafrok)

 

Angela Christine napisała: Nie martw się, to wyraźnie duch jakiegoś przyjaznego psiaka. Tak samo jak każdy inny pies, myśli on że każdy kogo zobaczy jest jego najlepszym przyjacielem, więc biegnie do nich i patrzy przez okno, próbuje zdobyć twoje zainteresowanie. Ten tutaj nie rozumie jednak że jest duchem, albo że ludzie sądzą że jest straszny. On po prostu chce się bawić!

 

Wszystko fajnie, poza faktem że to coś nie wygląda jak pies. Jest ewidentnie w kształcie humanoidalnym, na samym początku myślałem że to czyiś cień. Zresztą, pies nie mógłby stać tak wysoko żeby dosięgnąć do mojego okna.

 

Dzisiaj ktoś zapukał do moich drzwi. Tym razem nie do tylnich a do frontowych, poza tym wciąż był dzień, otworzyłem je więc bez większego strachu. Był to jeden z ochroniarzy odpowiadających za moje mieszkanie. Chciał wiedzieć czy zauważyłem kogoś podejrzanego w okolicy, zachowującego się dziwnie. Powiedziałem że nie. Poradził mi żebym pozostał czujny i zadzwonił jeśli tylko coś zauważę, powiedział też że ostatniej nocy miał tutaj miejsce wypadek. Odpowiedziałem że wiem o tym, widziałem wozy strażackie. Ochrona, razem z tutejszą policją, sądzą że w okolicy kręci się ktoś w rodzaju podglądacza. Spytał się czy mam jakieś zwierzęta który wypuszczam na dwór. Mam tylko szczura żyjącego na górze w klatce w moim pokoju gościnnym, nic większego, więc znów odpowiedziałem przecząco. Dowiedziałem się że kilka dzieciaków bawiących się w pobliżu, znalazło kilka (około 5) martwych kotów za śmietnikami przy mieszkaniu jednego z nich. Wszystkie z kotów (a raczej ich resztki) były rozszarpane, a ich kawałki leżały porozrzucane po ogródku.

 

Mam teraz dodatkowe żarówki, baterie i latarki, więc myślę że ta noc powinna być w porządku. Tak naprawdę wciąż nie wiem co zrobić jeśli znów usłyszę pukanie do drzwi albo coś będzie się patrzyć przez okno. Zadzwoniłem do mojego przyjaciela, który interesuje się trochę zjawiskami paranormalnymi i okultyzmem (ogółem zajmuje się takimi rzeczami) i wyjaśniłem mu sprawę. Lekką komplikacją jest jednak to że mieszka on w Arizonie, a ja w Pensylwanii. Powiedział mi że jeśli by tu był, a to z czym się zmagam to to o czym on myśli, to spróbowałby złapać to do słoika. Nie mam najbledszego pojęcia o co mu chodzi, co to znaczy, ani jak się za to zabrać. Powiedział mi też że cały sekret polega na znaniu odpowiednich słów i byciu wystarczająco pewnym oraz stanowczym w wypowiadaniu ich.

 

Wygląda na to że jedyne co mi na ten moment pozostaje, to przetrzymać noc z moimi latarkami i nie patrzyć się przez okna.

 

Część 1 | Część 2 |


Użytkownik Schlafrok edytował ten post 18.03.2014 - 17:21

  • 4

#1472

mbbacia.
  • Postów: 61
  • Tematów: 4
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Plague - Like A God

 

Niedawno pojawiła się fajna gierka na PC zatytułowana "Plague Inc. Evolved". Można było ją dostać dzięki wczesnemu dostępowi na Steam. Oczywiście ja nie miałem zamiaru wydawać ani grosza zresztą jak zawsze więc rozpocząłem poszukiwania po internecie już w dniu premiery. Nie znalazłem nic, w sumie czego się spodziewałem trzy godziny po premierze. Jednak nie podawałem się gdzieś w końcu musiałem znaleźć. 

 

Po przerzuceniu wielu stron w końcu trafiłem na pewnego dość "pustego" wareza gdzie jako świeża wrzutka widniała gra której szukałem. Wszedłem w temat i ku mojemu zdziwieniu Chrome nie chciało mnie wpuścić twierdząc, że na stronie znajduje się niebezpieczne oprogramowanie. Tak bardzo zależało mi na tym żeby zagrać jeszcze tego dnia, że zignorowałem to i wszedłem na stronę. Wtedy poczułem przypływ adrenaliny...

 

Lubię gdy jest dziwnie, ale pierwszy raz spotkałem się z czymś takim : 

ocTWe.jpg

 

Dziwne co? Też tak pomyślałem i w sumie każdy normalny człowiek wyłączył by czym prędzej przeglądarkę i darował sobie, ale nie ja. Jestem dociekliwy i gdy to zobaczyłem tym bardziej zapragnąłem zagrać w tą grę. Żałować zacząłem po dwóch minutach...

 

Dokładnie 2 minuty minęły jak gra zaczęła się sama pobierać. Używam menadżera pobierania, a mimo to nie zostałem przez niego zapytany czy chcę pobrać plik. Gra ważyła 26mb czyli dużo mniej niż się spodziewałem, teraz już wiem dlaczego..

 

Kiedy plik się pobrał prześwietliłem go moim AVG, ale ten nie znalazł w nim nic dziwnego. Tak więc rozpocząłem instalacje. Wyglądała całkiem normalnie poza jednym. Tym że nazwa gry nie była taka jaka miała być. Zamiast "Evolved" widniał napis "Like A God". Lekko zbity z tropu pomyślałem że nazwa jest taka, a nie inna celowo, albo to jakiś mod. Mimo wszystko zainstalowałem grę.

 

Po zainstalowaniu nie było ikonki na pulpicie, a przynajmniej tak myślałem na początku. Ikonka była, ale nie wiedzieć czemu była ukryta. Jak ją już znalazłem ustawiłem nazwę "asasdad" żeby widzieć gdzie jest, a ona i tak zmieniła się na "Like A God". Głodny wrażeń odpaliłem.

 

No i poczułem zwód. Menu było biedne, napisy zrobione jak w paincie do tego grała muzyka jak ze starych 8-bitowych gierek. Nie spodziewałem się jednak tego, że po wciśnięciu Nowa Gra do wyboru mam tylko jedno miasto, powtarzam MIASTO!!. Nie tego się spodziewałem po takiej produkcji. Chciałem się tego pozbyć, ale uznałem że skoro już włączyłem to chociaż zobaczę co i jak.

 

Miasto było niewielkie, mieszkało w nim około 20 tysięcy mieszkańców. Niby skądś je znam, ale nie mogłem sobie przypomnieć. Grafika? Wszystko wyglądało jak narysowane w paincie i to dosłownie. Mimo to czułem frajdę z rozwijania swojego wirusa (co było bardzo realnie żmudne) i zarażania nim kolejnych mieszkańców.

 

Pograłem jakąś godzinkę i postanowiłem położyć się spać. Przez ten czas udało mi się zarazić 5 tysięcy ludzi. Wirus był wciąż za słaby, żeby powodować zgony, ale wiedziałem że dzieło dokończę dnia jutrzejszego. 

 

Rano czułem się strasznie źle. Bolał mnie brzuch i miałem zawroty głowy. Wyszedłem nawet na chwilę na miasto, ale było dosyć pusto. W radiu mówili coś o jakiejś jelitówce panującej w okolicy. Wtedy połączyłem wszystkie fakty. Odpaliłem grę i z mapą miasta spojrzałem z góry na miasto w którym tworzyłem wirusa. Możecie sobie tylko wyobrazić jak nisko opadła mi szczena kiedy zdałem sobie sprawę, że to moje miasto. Na liczniku widniało 5126 osób zarażonych, a wirus czy chciałem czy nie co pewien czas mutował sam ja jak z betonu siedziałem i patrzyłem na ekran. Do czasu..

 

Z tego stanu wybudził mnie dopiero głos z radia. Kiedy powiedzieli, że w aptekach zaczyna się sprzedaż leku na ekranie komputera zobaczyłem komunikat. Informował on mnie że rozpoczęto sprzedaż antidiotum i muszę się pośpieszyć jeśli chcę wygrać i przejść na następny poziom. Nie wiedziałem co począć i wyłączyłem komputer. Zacząłem jednak myśleć i włączyłem grę... Mam nadzieję że nie będę tego żałował


  • 1

#1473

Sarlinz.
  • Postów: 25
  • Tematów: 1
  • Płeć:Nieokreślona
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Biało-okie Widmo (Specter With White Eyes) - ciąg dalszy (część 4) (źródło: Creepypasta Wiki, autor: Nuggan, tłumaczenie: Schlafrok)

 

Mój znajomy z Arizony oddzwonił do mnie i był nieugięty w temacie łapania tego czegoś. Twierdzi że to coś poluje tylko na małe rzeczy, takie jak koty, oraz nie jest jeszcze zbyt silne, ale jeśli mamy to powstrzymać to trzeba zrobić to teraz. Powiedział że jeśli tak się nie stanie, to ktoś może zostać poważnie zraniony, albo zabity. Dał mi instrukcje co mam zrobić.

 

Mam wziąć czysty, dosyć duży, szklany słoik (znalazłem więc stary słoik po ogórkach który leżał mi gdzieś w kuchni) i nasmarować go od środka olejem. Następnie mam wypełnić go w 3/4 piaskiem (obojętnie jakiego pochodzenia). Dostałem od niego także coś w stylu krótkiej modlitwy/pieśni, ale wyraźnie zaznaczył żebym nikomu jej nie powtarzał. Ponoć prócz rzeczy które mi wymienił jest jeszcze pare kroków do zrobienia, ale nie mam odpowiednich... składników, myślę że tak to można nazwać. Nawet i bez nich całość wciąż ma zadziałać, ale będzie słabsza.

 

Teraz, myślę że najważniejszą rzeczą w kwestii tego ducha (albo stwora), jest to że nienawidzi światła. Tak więc, to co mam zrobić kiedy znów zapuka do moich drzwi, to "odpukanie" mu w ten sam sposób. Potem odliczyć do dziesięciu i otworzyć drzwi. Potem biorę słoik (wcześniej wypełniony), teraz z dodaną do niego zapaloną świeczką i stawiam całość przy moich stopach. Ponoć stwór stanie się rozwścieczony i zacznie poruszać się szybko, szybciej niż mogę to zauważyć, żeby ugasić światło. Teraz, muszę być gotowy z pokrywką słoika, ponieważ w tym samym momencie w którym świeczka zgaśnie muszę nałożyć pokrywkę i zakręcić ją tak szybko jak tylko mogę.

 

Teraz to coś powinno być zamknięte w słoiku. Wydaje mi się że w jakiś dziwny sposób ma to sens: jeśli to jest duch (albo coś w tym rodzaju), to powinien przejść przez szkło... ale przecież nie mógł przedostać się przez moje okna, więc coś jest na rzeczy.

 

Tutaj jest słoik, świeczka w środku już zapalona i gotowa:

Spoiler

 

Kilka lat temu, jako zwyczajny szkolny projekt, wziąłem badziewny aparat cyfrowy i zrobiłem z niego aparat na podczerwień. Teraz przejrzałem wszystkie moje rupiecie i znalazłem go. Zrobiłem kilka zdjęć słoika, żeby porównać je ze zdjęciami zrobionymi jeśli to coś da się złapać. Kiedy na zewnątrz jest ciemno, zazwyczaj robię zdjęcia z fleszem. Większość lamp błyskowych nie emituje dużo światła podczerwieni, ale mój "aparatowy wytwór" jest ustawiony na pełne spektrum więc połączony ze zwykłym fleszem na pewno poradzi sobie z robieniem zdjęć świeczki, a może nawet ze złapaniem tego czegoś na kadrze. Tak więc, zdjęcie z fleszem:

Spoiler

i bez flesza.

Spoiler

 

Teraz pozostaje mi jedynie czekać na pukanie do drzwi.

 

___________________________________________________________________________

 

Siedziałem sobie dzisiaj wieczorem czytając, tak jak zwykle to robię, ale nic się nie działo. Cały czas patrzyłem na ekran komputera żeby sprawdzić godzinę i doprowadzało mnie to trochę do szału. Zamknąłem więc laptopa, odłożyłem książkę i zwyczajnie siadłem w ciszy czekając. Nawet prócz tego że byłem na to przygotowany, podskoczyłem w przerażeniu gdy pukanie się rozpoczęło. Byłem w lekkim szoku, więc nie podszedłem do drzwi od razu, ale po około minucie pukanie wciąż trwało, więc podleciałem do drzwi i "odpukałem" najlepiej jak potrafiłem. Martwiło mnie jednak że przegapiłem "kawałek" pukania do drzwi.

 

Otworzyłem drzwi i spojrzałem w ciemność. Miałem słoik ze świeczką w mojej dłoni, a moje oczy wciąż nie przystosowały się dobrze do ciemności. Jednak jedna część ogródka wyglądała ciemniej niż reszta. Klęknąłem i postawiłem słoik na stopniu schodów, zamykając za sobą drzwi. Noce tutaj są chłodne, ale do wytrzymania i całkowicie spokojne. Nie było nawet jednego podmuchu wiatru. Z tego jak opisywał to mój znajomy zdawało mi się że wszystko stanie się szybko, ale tylko patrzyłem jak świeczka z dużego jasnego płomienia zmienia się w malutki płomyk. Tak szybko jak zgasła, zamknąłem pokrywkę słoika i zakręciłem ją tak mocno jak mogłem. Nie wiedziałem tak naprawdę co robić dalej, więc po prostu wszedłem do środka mieszkania.

 

Patrząc na słoik w świetle, tak naprawdę nie wyglądał ani trochę inaczej. Jedyna zmiana fizyczna jaka nastąpiła, to taka że słoik był zimniejszy niż przed paroma chwilami, prawie tak zimny jakbym wsadził go do lodówki. Prócz tego pokrywka "zassała" się samoistnie. Wydaje mi się że to przez zmianę ciśnienia, teraz w końcu świeczka nie jest zapalona.

 

Aktualne zdjęcie:

Spoiler
Nie wygląda jakoś inaczej przy aparacie z podczerwienią:
Spoiler
Zrobiłem także jedno zdjęcie bez flesza, ale praktycznie nic nie widać:
Spoiler

 

Nie wiem co powinienem z tym teraz zrobić, więc zadzwonię do mojego znajomego i zapytam.

 

EDIT: To coś jest zamknięte na amen. Próbowałem poluzować pokrywkę, tylko żeby coś sprawdzić, nie rusza się nawet o milimetr.

 

 

Część 1 | Część 2 | Część 3


Użytkownik Schlafrok edytował ten post 22.03.2014 - 12:30

  • 5

#1474

Frostx.
  • Postów: 3
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

BETY NIE MA ZĘBÓW

 

Ludzie o szerszym intelekcie wiedzą że nie ma ostrej granicy między tym co realne i nierealne... ~ H.P. Lovecraft

 

Historia tej dziewczynki zaczyna się dokładnie dwadzieścia lat temu, w małym miasteczku Ringehows w stanie Ohio, kiedy jeszcze każdy z nas był małym jedenastoletnim chłopcem.

           Nie było wtedy tak jak teraz, gdy dzieci mają komputery, tablety, komórki dotykowe z mnóstwem aplikacji, czy to na androida czy na inne tego typu ustrojstwo.

           Wtedy graliśmy w piłkę, czasami w weekendy nasi rodzice zabierali nas na ryby, co było czymś, co teraz można określić jako wypad rodziny w niedzielne popołudnie do kina. Czasami chodziliśmy na wspólne ogniska z namiotami i spaliśmy pod gołym niebem.

           Moi rodzice nie zarabiali w tych czasach dużo, ale nie mogę narzekać, że należałem do biednej rodziny. Żyliśmy w przeciętnym domku jednorodzinnym, gdzie rodzice spali na dole w pokoju z podwójnym łóżkiem, a ja z ośmioletnim bratem Stanem na piętrze, dzięki czemu mieliśmy bliżej do łazienki i toalety.

           Dzieciństwo mógłbym wspominać bardzo dobrze, od małej szkółki, do której chodził każdy dzieciak z naszej ulicy, gdzie to w klasie robiliśmy popularnie dziś nazywane „przypały” wygłupiając się na lekcjach i rzucając w siebie po klasie czym się tylko da, obawiając się tylko tego, który z nas dostanie akurat tego dnia linijką po łapach albo na gołe pośladki. A potem, gdy tylko rozbrzmiewał ostatni dzwonek od razu wybiegaliśmy na dwór i tam bawiliśmy się do samej nocy, czy to grając w kulki, kopiąc piłkę, albo raz na jakiś czas paląc papierosy, które udawało nam się podwędzić naszym rodzicom (w tamtym czasie bowiem każdy palił, nie rozpaczając o tym, że na koniec dostanie raka) i tak pod koniec dnia po kolacji ślęczeliśmy do nocy przy małej lampce nocnej nad ohydnymi zadaniami z matematyki czy też polskiego.

           Mimo wszystko nie potrafię do dzisiaj dobrze wspominać tych wszystkich chwil, gdyż są one niczym w porównaniu do tego, co działo się potem. Powodem tego jest pewna nieżyjąca dzisiaj już dziewczynka Bety, która mieszkała na tej samej uliczce, co my: Rick, Jack, Peter i Mike. A także ja – Owen.

           Powinienem tutaj zacząć chyba od jej wyglądu, tych ohydnych do dzisiaj warkoczy, zwisających jej z obu stron głowy, ciasno związanych, z małymi zielonymi kokardkami na końcu. W dodatku dochodziła jej wielka, cała okryta pryszczami twarz, nosem który opadał jej niewiarygodnie nisko i na którym nie wiadomo jak trzymały się okulary z grubymi szkłami, a także zębami, do których był przymocowany aparat dentystyczny.

           Byliśmy młodzi, naiwni, uważaliśmy, że każda dziewczyna jest krucha, że nie umie się bawić, i że zawsze musi lubić pedalski różowy kolor, na którego tle latają jednorożce z krainy os. To były lata szczenięce, lata, w których nawet jeszcze żaden z nas nie masturbował się przy gazetkach porno swojego taty.

           Wiadome było od samego początku, że nasza paczka nie trzyma się z żadną z dziewczyn. Ale za to praktycznie nikt oprócz nas nie wiedział, że znęcamy się nad Bety. Taka już była kolej rzeczy, padło akurat na nią, na pryszczatą dziewczynkę, która albo jeździła na tym swoim malutkim pomarańczowym rowerku, z którego powoli schodziła już farba i który tak szczególnie pamiętam do dzisiaj, albo siedziała gdzieś samotnie z tomikiem poezji Edgara Alana Poe. Tomik pamiętam równie dobrze, często bowiem miałem go w rękach i widziałem te samą niebieską okładkę, gdzie było tylko nazwisko tego do dziś znanego pisarza i tytuł, który wtedy wiał wielka nudą. Jeśli ktoś jeszcze zastanawia się skąd miałem go w rękach, to powiem wam, chociaż ciężko mi spisując te słowa. Często jej go wyrywaliśmy. Wyrywaliśmy i rzucaliśmy do siebie, mając dzięki temu zabawę podobną do „Głupiego Jasia”. Bety płakała, a my się śmialiśmy.

Rick był naszym przywódcą, pamiętam, że to on najbardziej z nas wszystkich lubił ją kopać, brudząc jej często koszulę, którą akurat na sobie miała. Zawsze patrzała na nas ze zgrozą, próbowała uciekać, ale my i tak ciągle ją doganialiśmy.

           Czy tego żałuję? Tak, z biegiem czasu wiem, że postąpiłem źle, robiąc jej to wszystko. Ale byłem tylko dzieckiem, to była dla mnie zabawa, nic więcej. Kiedy jest się małym zdaje się, czasem, że wszystko mu wolno. Nikt bowiem nie zawsze wie do czego zdolne są małe dzieci.

           To jednak dopiero początek tego, co się działo. Dalej ta Historia jest jeszcze bardziej ohydniejsza i trudniejsza dla mnie do przełknięcia.

           Wszystko zaczęło się dokładnie w piątek po szkole. Początek weekendu, to była dla nas bardzo ważna sprawa. Wtedy zwykle rodzice kupowali nową paczkę papierosów, dzięki czemu zawsze każdy z nas osobna przynosił ich z dwie, a może nawet trzy sztuki. Dalej po meczu piłki zgrzani od potu w słoneczne dni zwykle kupowaliśmy lody i przy dymie ze śmierdzieli raczyliśmy się w miłym słońcu.

           Podobnie było i tym razem. Z tym, że zamiast lodów piliśmy oranżadę. Na Cole bowiem nie było nas stać, a były to czasy, kiedy na sklepowych półkach nie było czegoś takiego jak podróbka tego pysznego picia, czy też zwykła jej kopia – „Pepsi”. Dzień mijał nam nieubłagalnie szybko, mimo, że na piłce spędziliśmy całe cztery godziny, robiąc sobie tylko krótkie przerwy. Kiedy jest się dzieckiem ma się niesamowicie dużo energii, co dla dorosłego wydaje się być niesamowite.

           - Słyszeliście kiedyś o tym jak poderwać dziewczynę? – wypalił nagle Mike.

Był on z naszej paczki najbardziej gadatliwy, czasami nawet przed jego imieniem dodawaliśmy przymiotnik „papliwy”, żeby bardziej podkreślić jego wielomówność.

           Wszyscy popatrzyliśmy się na niego z wyczekiwaniem, a on opowiadał dalej.

           - Najpierw pyta się jej czy lubi kukurydzę. A ona wtedy odpowiada, że tak.

           - Skąd wiesz, że tak akurat odpowie? – spytał się Jakob, przerywając mu.

           - Musi – machnął na niego ręką Mike – one zawsze lubią kukurydzę.

           - Skąd wiesz? – tym razem to ja mu przerwałem.

           - Po prostu, wiem i tyle, każda ją lubi.

           - Nie przerywajcie mu – odezwał się Rick. Od zawsze kiedy mówił jego głos był donośny i pewny siebie. Najpewniej też dlatego szybko każdy z nas zaczął się go słuchać. – Chcę się dowiedzieć zakończenia.

           - Dobrze – kontynuował Mike, kiedy wszyscy umilkliśmy. – Więc kiedy ona odpowiada tak, my mówimy: „to opierdol mi kolbę”.

           Wszyscy popatrzyliśmy parę sekund na siebie, następnie każdy wybuchł śmiechem i zataczał się nim jeszcze długo.

           Słowem kluczowym w tym wszystkim był czasownik „opierdolić”, który wtedy wywołał u nas więcej śmiechu niż sam fakt o tym, że prosi się dziewczynę w przenośni o to, żeby nam obciągnęła. Jak już mówiłem, nikt z nas się wtedy nie masturbował, chociaż wiedzieliśmy na czym polega seks (głównie jednak tylko w takim sensie, że wkładało się penisa do waginy kobiety, nie rozumieliśmy jakie przyjemności są z tym związane).

           Mike’owi trzeba było jedno przyznać, umiał czasem opowiadać naprawdę dobre kawały, takie po których zwykle tarzaliśmy się cali czerwoni i spoceni ze śmiechu na ziemi. Tym razem też tak było.

           A kiedy w końcu każdy już odetchnął zaczęła się bardzo dziecinna dyskusja, którą udało mi się zapamiętać do dzisiaj.

           - Tak w ogóle zastanawia mnie jak to jest z tymi dziewczynami – powiedział Jack. On z nas wszystkich był najbardziej filozoficzny, zawsze musiał nad wszystkim polemizować. – Ja za nic nie wziąłbym do ust czyjegoś kutasa. Nie ma w ogóle takiej opcji.

           - Ale to kobiety – zauważył Peter – one są w ogóle jakieś dziwne. Po prostu lubią pewnie takie zabawy.

           - Ale kiedy do brzmi tak ohydnie – kontynuował swoje rozmyślania Jack – ja bym nigdy nie dał żadnej swojego do ust. Nie ma po prostu takiej opcji.

           - Może po prostu na starość dorośli dziwaczeją – powiedziałem.

           - Ja nigdy taki nie będę – upierał się Jack – na pewno.

           Wszyscy na chwilę zamilkli i ponownie zaczęli sączyć oranżadę.

           - Idziemy potem do mnie? – Spytał się nas Peter – Pogramy w Ping-ponga.

           Każdy dzieciak w okolicy wiedział, że Peter ma w piwnicy wielki stół ping-pongowy. To przez jego ojca, który z tego, co było nam wiadomo strasznie lubił ten sport i często, kiedy chodziliśmy do niego pograć widzieliśmy różnego rodzaju medale i puchary na półce, błyszczące i zupełnie wyczyszczone, zapewne dlatego, że bardzo o nie dbał.

           Każdy w szkole pytał się Peter’a czy może przyjść i do niego pograć, ale on zawsze odmawiał. Tacy już byliśmy, nie przyjmowaliśmy do naszej paczki zupełnie nikogo, bawiliśmy się sami, więc tylko my mieliśmy dostęp do stołu ping-pongowego, co dawała nam ogromną satysfakcję. Byliśmy wtedy królami - byliśmy dziećmi, którym nie brak niczego.

           Wszyscy oczywiście od razu przytaknęliśmy na jego propozycję. Zaczynało się ściemniać gdyż był to dopiero początek wiosny, a i tak nikt z nas nie miał ochoty dłużej siedzieć na dworze.

           Dopiliśmy ostatnie krople, które zwisały na ściankach butelki i ruszyliśmy w kierunku jego domu. Wszystko zapowiadało się na to, że będziemy się świetnie bawić przez ten tydzień. Zawsze tak było: kiedy już na początku dobrze się bawiliśmy, zawsze na końcu było tak samo. Tak nam się przynajmniej zdawało, ale tym razem wszechświat miał co do nas zupełnie inne plany.

           Domyśliliście się już? Jeżeli nie, to powiem wam. Jechała na tym samym, cholernym pomarańczowym rowerku, tym razem jednak trzymając zupełnie inną książkę. Nie dostrzegałem z tamtej odległości co to było, ale zapewne nie tomik Poego. Tym razem książka była grubsza i w mniejszym formacie. To jednak nie ja pierwszy ją dostrzegłem, ale Rick.

           - Hej! – zakrzyknął – patrzcie kto jedzie!

           A my spojrzeliśmy tam, i w tym momencie każdy już domyślił się, że nie będziemy grać w ping-ponga. Tym razem moce, których nie sposób mi tutaj opisać zmieniły bieg całej naszej historii, całego życia, które tak bardzo kochaliśmy. Chociaż żaden z nas nie zdawał sobie z tego sprawy. My tylko od razu zaczęliśmy do niej biec.

           Bety nie widziała nas. Jeździła spokojnie tam i z powrotem, wpatrując się jednocześnie w swoją książkę. Do dziś nie wiem jak udawało jej się w ten sposób czytać. Ale z tego co wiem, to dziewczyny mają jakby większą podzielność uwagi. To ten ich tak zwany szósty zmysł. Jednak nie pomógł on Bety w wyczuciu nas, najpewniej był zbyt skupiony na książce i jeździe.

Jeśli ktoś w tej chwili zastanawia się dlaczego tak opowiadam o tych wszystkich dziwnych zjawiskach, mocach, zmysłach czy wszechświecie niech zaczeka jeszcze chwilę. Najgorsze bowiem miało dopiero nadejść.

Teraz jednak w końcu udało nam się dobiec do tej biednej dziewczynki. Rick od razu wytrącił jej książkę z ręki, nie czekając nawet na to aż zorientuje się, że przy niej jesteśmy. Książka wypadła jej z rąk i zamknięta gruchnęła cicho o ziemię. Udało mi się dostrzec tytuł. Była to „Twierdza” Saint-Exuperego. Lektura do dziś mi nie znana, a pisarza kojarzę tylko z „Małego księcia”. Jednak wiem, że w tej książce coś było. Że opowiada ona o wzrastaniu młodego człowieka, dojrzewaniu. Skąd? Zwyczajnie, złączam ze sobą fakty. Moment w którym zobaczyliśmy Bety był jednoczesny z tym, w którym nasze życie się zmieniło, moment, w którym weszliśmy na o wiele większy próg.

- Co tam Bety? – spytał ją Rick i nie czekając na odpowiedź pociągnął ją za ucho.

Dziewczynka jęknęła i spadła z roweru na ziemię, gdzie od razu pobrudziła sobie swoją białą bluzkę. Brudzenie jej było już u nas tradycją. Nieważne jakie rzeczy na sobie miała, zawsze po naszej „zabawie” z nią pozostawała na niej duża warstwa kurzu. Tym razem również nie mogło tego zabraknąć. Rick ją kopnął. Następnie do zabawy przyłączył się Peter.

- No Bety, mam takie pytanie. Lubisz kukurydzę? – również nie zaczekał na jej odpowiedź.

Bety zasłaniała twarz rękami i powoli zaczynała płakać, ale on napluł jej na twarz pokaźną ilością flegmy.

Obserwowałem ich w milczeniu. Zwykle czekałem, kiedy Bety się podniesie, żeby móc rozpocząć z nią zabawę w „Głupiego Jasia”, która była moim faworytem, ale teraz jednak mój wzrok padł na patyk leżący bardzo blisko jej roweru. Nie musiałem długo czekać na pracę mojego mózgu, od razu go podniosłem i wsadziłem jej pomiędzy szprychy. Od tak, po prostu, żeby nie mogła za szybko odjechać.

Podczas tego Bety była już nieźle okładana przez pozostałą czwórkę. Chłopaki zawsze kopali ją tak, żeby trochę ją to pobolało, ale zawsze potrafili to zrobić tak, że nie miała na sobie żadnych sinicy ani blizn. Ja też to potrafiłem, wystarczyło tylko przyhamować nogę w ostatniej chwili i nie kopać w sam środek brzucha, najlepiej robić to gdzieś po bokach, gdzie kości przyblokują trochę twojego kopa.

W końcu jednak odeszliśmy od niej, żeby mogła się podnieść. Bety zawsze to robiła. Nie leżała na ziemi dopóki od niej nie odeszliśmy, zawsze podnosiła się i próbowała jak najdalej uciekać, co zresztą w ogóle jej nie wychodziło. Ale gdyby teraz to zrobiła, gdyby leżała cały czas może bieg historii mógłby wyglądać zupełnie inaczej. Jednak tak się nie stało.

Podniosłem jej książkę i przyjrzałem się jej dokładniej. Okładka wcale nie była interesująca. Przedstawiała tylko jakieś schody, na górze których świeciło oślepiające słońce.

- To twoje? – spytałem żenującym tonem – znowu czytasz jakieś nudne książki?

Zaśmiałem się i rzuciłem ją na ziemię, po czym dodatkowo przydeptałem butem. Uśmiech cały czas nie schodził z twarzy żadnego z nas. Bety w tym czasie zaczynała coraz bardziej płakać.

- Pierdol się Bety – rzucił Jack i kopnął w jej stronę tumany kurzu z ziemi.

Bety zasłoniła się rękoma przed nadchodzącą falą kolejnego brudu. Mimo to jej twarz została lekko umorusana.

- D-d-d dlaczego – wyjąkała – d-d-d dajcie mi spokój.

- Oczywiście, że damy – odparł Rick – ale dopiero wtedy, gdy zginiesz – zaśmiał się szyderczo. – Jednak na razie czuj ból Bety, rozkoszuj się nim. To on będzie ci zawsze mówił dlaczego nikt cię nie lubi.

Po tym do jego śmiechu wszyscy się dołączyliśmy, a Bety płakała coraz to większymi strumieniami łez.

Odbiegła od nas i spróbowała wejść na swój rower. Patrick zareagował prawie, że natychmiast i zaczął do niej podchodzić. Szybko chwyciłem za jego ramię, powstrzymując go. Spojrzał się na mnie pytająco. Wskazałem ruchem głowy na patyk włożony prosto w jej szprychy.

Następne zdarzenia działy się w ułamku sekundy. Do dziś nie wiem kiedy nagle wszystko nabrało tak poważnego obrotu.

Bety wsiadła na siodełko, i cała zapłakana nawet nie zauważyła blokady, jaką założyłem jej na tylne koło. Od razu podniosła rower i postawiła dwie nogi na pedał. To była dosłownie sekunda, w której nastąpił suchy trzask, a ona runęła z powrotem w dół. Niestety, tym razem zareagowała za wolno, trzymała cały czas ręce na kierownicy, nie zdążyła się nimi zaprzeć. Wylądowała tak, a nie inaczej, wprost na twarzy, szczęką u dołu.

Wszyscy na chwilę zamarliśmy w bezruchu, widząc, że Bety nie podnosi się. Rick po dłuższej chwili przełknął głośno ślinę i podszedł do niej.

- Bety? – wyszeptał. – Bety żyjesz?

I nagle ożyła. Podniosła się z całą zakrwawioną twarz i spojrzała na nas. Wszyscy odsunęliśmy się, nie wiedząc, co robić.

Nagle Bety z powrotem upadła i teraz na czworakach charczała na ziemi. Nikt nie wiedział co robić, każdy stał tylko w osłupieniu, czekając na to, co stanie się dalej. Nie musieliśmy długo wyczekiwać finału. Bety w końcu wypluła to, co uwierało ją w gardle. Garść swoich zębów. Nie wiem czy były to ósemki czy siódemki czy może pierdolone dziewiątki. Nie jestem dentystą. Ale mogę wam przyrzec jedno. Jako dziecko to był najokropniejszy widok, jaki tylko mógł nam się przydarzyć.

A Bety cały czas na czworakach charczała i wypluwała je kolejnymi garściami. Aż zdziwiło mnie, że człowiek może mieć ich aż tak dużo. Ale to jeszcze nie był koniec.

Przed nami był otwarty właz do kanału ściekowego. Nie wiem dlaczego, nie wiem po co, nie mam pojęcia w jakim celu, ale wydaje mi się, że to też ten jebany wszechświat. Jak to powiedział kiedyś mądrze Norman Maclean „Wszechświat to suka”, chociaż wydaje mi się, że tak trochę nie do końca. Wydaje mi się, że ten właz został otworzony właśnie przez nas, po to, żeby nas ukarać za to, co robiliśmy tej małej, brzydkiej dziewczynce.

Ale co się stało?

Bety wstała, podniosła się ociężale, a kolana drżały jej jak galareta. Spojrzała na nas z twarzą całą pokrytą krwią i kurzem. Krew ściekała jej po brodzie i kapała co jakiś czas małymi kropelkami na ziemię.

- Bety nie ma zębów – powiedziała nagle.

Spojrzeliśmy na nią w szoku. A ona patrzyła na nas pustym, bez emocji wzrokiem.

- Attendite a peccatoribus, benedictum. Bety nie ma zębów.

Jej głos był jakiś inny, bardziej niższy, opanowany, jakby zupełnie nic się jej nie stało. A wtedy nagle Bety odwróciła się i zaczęła iść w kierunku kanału. Nikt się nie ruszał, nikt nie chciał jej powstrzymać.

W mojej głowie cały czas odbijało się echem to jedno zdanie: „Bety nie ma zębów, Bety nie ma zębów, Bety nie zębów…”

Bety podchodziła coraz bliżej otwartego włazu, a żaden z nas nie wiedział, co tak właściwie zamierza. W tej chwili byliśmy za bardzo rozdygotani i tym, że przez nas wybiła sobie wszystkie zęby, ale też dlatego, że po powstaniu tak nagle zmieniła się jej osobowość.

W końcu dziewczynka doszła do celu, który tak bardzo nas szokował. Doszła i zatrzymała się na kilka sekund.

- Attende a peccatoribus, benedictum – powtórzyła. – Bety nie ma zębów.

Rozłożyła ręce, przybierając pozę, którą zwykle przybierają samobójcy, czy to skaczący z mostów, czy z wysokich budynków.

W tamtym momencie wstrzymałem oddech, widząc jak powoli przechyla się w dół, a następnie spada. Ostatnim co widziałem były jej małe, różowe buciki z zielonymi sznurowadłami.

Zapadła głucha cisza. Żaden z nas się nie odzywał. Wszyscy wpatrywali się a to w rower, a to w kanał, do którego Bety spadła. Czułem jak po plecach przechodzą mi ciarki, jak całe ciało drży.

Nie wiem ile tam tak staliśmy, ale czas jakby stanął w miejscu, nic innego się dla nas nie liczyło. Tylko ten pieprzony rower i kanał ściekowy. Nasz strach był nie do opisania. Baliśmy się tego, co to zaszło tak jak Lovecraft obawiał się wielkości wszechświata.

W końcu Rick jako pierwszy z nas ruszył się. Obserwowaliśmy to, jak powoli podchodzi do kanału i schyla się niepewnie, jakby obawiał się, że zaraz coś go tam całego wciągnie.

- B-bety? – wyjąkał, siląc się na spokojny ton – Bety… jesteś tam?

Nie było żadnej odpowiedzi. Chłopak stał, jak stał, rowerek leżał przewrócony, a pełno okrwawionych zębów nadal zwyczajnie taplało się w kałuży krwistego błota.

- Nie żyje? – pisnął Peter.

Rick spojrzał się na niego ze zgrozą w oczach. Nic nie odpowiedział tylko lekko wzruszył ramionami, które mocno mu się trzęsły.

***

           Tak, zabiliśmy ją. Bety przez nas zginęła, a my nic nie mogliśmy z tym faktem zrobić.

           Jedna z dróżek naszego miasteczka prowadziła do małego, jednak mocno gęstego lasu. Żadne dziecko nie szło tam się bawić, gdyż było w nim za ciemno. Ale my tam uciekliśmy, chcieliśmy gdzieś się schować, uciec na razie przed całym światem. Mimo to miałem wrażenie, że ktoś za nami szedł. Wpadałem w paranoję, a po pozostałych widziałem, że mają podobne uczucia do mnie.

           Stanęliśmy zdyszani, w otaczającej nas ciemnej ciszy, gdzie nawet żaden ptaszek nie chciał zaćwierkać, ani żadna wiewióreczka poruszyć listkami. Byliśmy opuszczeni. Bo zabiliśmy Bety.

           - Znajdą nas – wyjąkałem. – Zrobią śledztwo jak w telewizji, i dojdą do nas po tropach.

           - Nie – powiedział Rick. Jemu najlepiej udało się opanować stan, w jakim teraz byliśmy. – Nie wiedzą gdzie jest ciało, a my jesteśmy tylko dziećmi. – Odetchnął głęboko. – Ma ktoś z was papierosa.

           - Ja – Jack wyciągnął z kieszeni pogiętą paczkę cheasterfieldów, którą najpewniej podwędził ojcu. Znajdowały się w niej dwa  papierosy.

           Zaczęliśmy je palić w tak zwanym kółeczku. Każdy zaciągał się po dwa razy i podawał osobie obok. Jednak to nic nie pomagało. Zwykle kiedy paliliśmy w głowach pojawiało się nam przyjemne kręcenie, które sprawiało, że czuliśmy się lepiej. Tym razem jednak takiego czegoś nie było. Tylko sam, gorzki i suchy dym, który niszczył nasze puca. Skończyliśmy je w kilka minut, kiedy filtry były już tak gorące, że parzyły każdego z nas w usta.

           Potem nadal milczeliśmy, nikt nie wiedział co ma powiedzieć. Każdy cicho stał i wpatrywał się w gęste chaszcze, które nas otaczały. W końcu znów przemówił Rick.

           - Musimy coś sobie obiecać – wziął głęboki oddech – nikomu nie powiemy o tym, co dzisiaj zaszło.

           Spojrzeliśmy na niego w szoku, ale i tak po oczach inny widziałem, że każdy dochowa tej tajemnicy. Ja nigdy nie odważyłbym się tego komuś powiedzieć.

           - Przyrzeknijmy sobie – zażądał Rick. Jego głos znów był władczy. Trzeba mu było jedno przyznać, naprawdę potrafił trzymać głowę na karku, nawet w takich chwilach. – Przyrzeknijmy, że nikt oprócz nas nie będzie o tym wiedział.

           Przez chwile staliśmy w bezruchu. Następnie każdy z nas złapał się za rękę, utworzyliśmy pewnego rodzaju krąg.

           - Przyrzekam – zaczął Rick i spojrzał się na mnie.

           Miałem wzrok wbity w ziemię.

           - Przyrzekam – szepnąłem.

           - P-p przyrzekam – odparł cichutkim piskiem Jack.

           - Przyrzekam – Peter prawie zapowietrzył się, mówiąc to.

           - Przyrzekam – zakończył Mike.

           Po tym wszystkim wróciliśmy do domu cali roztrzęsieni i niepewni swojego życia. O Bety pisali później w gazecie. Podobno porwał ją jakiś seryjny morderca, ale my znaliśmy prawdę. Myśleliśmy już, że to koniec, że sprawa jakoś się ułoży, ale to tak naprawdę dopiero początek do większej historii. W tamtej chwili jednak coś w nas zaszło, każdy z nas się zmienił, jakby wydoroślał i odbierał inne sprawy inaczej. Ale to i tak było nic, bo wszyscy potem zaczęli ginąć.

***

           Pierwsza śmierć nastąpiła po tygodniu. To był dla nas wszystkich szok, kiedy się o tym dowiedzieliśmy. Jedno było pewne, Rick nie żył, a nam udało uzyskać się informacje z gazety, gdyż jego rodzice nie chcieli nic nam powiedzieć. Nie wiem skąd prasa dobrała się do tych informacji, ale kiedy przeczytaliśmy wstęp, poczuliśmy, że owiewa nas straszliwy chłód spowodowany strachem.

           Rick’a znaleziono rano w łazience. Jego twarz była cała pokrwawiona, a na podłodze w krwi leżały jego zęby. Na lustrze zaś było napisane jego własną krwią: „Bety nadal nie ma zębów”.

           Gazeta pisała, że to ten sam seryjny zabójca znów uderzył. Policja podobno wszczęła śledztwo, szukała go i wiązała te dwa morderstwa… w sumie jedno „porwanie” gdyż ciała jeszcze nie odnaleziono.

           Ale my znaliśmy prawdę. To Bety, ona go zabrała. Chciała nas ukarać i zrobić to samo, co my robiliśmy jej.

           Tej nocy nie mogłem spać, cały się trząsłem, miałem drgawki na ciele. Bałem się, że to ja będę kolejny. Podejrzewam, że moi koledzy mieli podobnie. Każdy z nas obawiał się jej tak samo. To były naprawdę nieopisane męczarnie. Cały czas tylko przewracałem się w kołdrze, pocą niemiłosiernie.

           Bety na szczęście nie przyszła… nie do mnie.

           Kolejną ofiarą był Peter. Dowiedzieliśmy się o jego śmierci od razu rano przez jego matkę. Pamiętam jak kolana mi drżały, a w głowie kręciło się niemiłosiernie. Kobieta bowiem wybiegła na ulicę i wrzeszczała na cały głos.

           - TO ON! – dało się słyszeć – ZABIŁ GO, MOJEGO MAŁEGO BIEDNEGO PETER’A! WYRWAŁ MU ZĘBY! – kobieta upadła na kolana i szlochała głośno na dworze, nie chcąc się nawet ruszyć, kiedy ktoś do niej podbiegł. Jej zachowanie dało się zrozumieć. Peter jako jedyny mieszkał sam z matką. Po jego zabójstwie kobieta nie miała już nikogo.

           Nie musiałem już zgadywać jak wyglądała twarz naszego kolegi, wiedziałem dobrze, że najpewniej była tak samo podobna jak Rick’a. Ciekawi mnie tylko, co była napisane na lustrze, albo gdzie indziej: ścianie, ziemi… Kto wie, gdzie Bety mogła nabazgrać kolejny napis. Bo nabazgrała go na pewno. Mogę się tylko domyślać, że pewnie coś znowu o tych swoich zębach.

           Zwróćcie teraz uwagę na cykl tych śmierci. Pierwszy zginął Rick, tak jak pierwszy podszedł do niej wtedy i zwalił ją z roweru, a następnie zaczął kopać. Drugi był Peter, tak samo jak wtedy, kiedy pytał się ją czy lubi kukurydzę, a następnie dołączył się z nim do naszej „zabawy”.

           Bety nie zabijała nas bez powodu, wszystko było sprawnie ułożone. Pozostawało tylko pytanie kto teraz będzie kolejny. Pamiętałem, że Mike i Jack podeszli do niej chyba jednocześnie, więc nie wiadomo było, co nastąpi teraz.

***

           Rano, na przerwie w szkole podzieliłem się z nimi moimi spostrzeżeniami, co wprawiło ich w jeszcze gorszy nastrój niż przedtem. Byłem troszkę spokojniejszy od nich, myśląc, że Bety przyjdzie po mnie ostatniego, ale nawet samo poczucie tego faktu nie pomagało najlepiej.

           - Nie chcę umierać – powiedział Mike – trzeba coś z tym zrobić, nim będzie za późno.

           - Ciekawe tylko co – żachnąłem się – Bety zginęła, a tego odwrócić się nie da.

           - Tego może nie – rzekł Jack – ale…

           Spojrzeliśmy się na niego.

           - Co ale? – spytałem.

           - Widziałem to kiedyś w telewizji… był taki film o tym, że duchy nie mogą iść do nieba, póki ich ciało nie zazna spokoju, albo też… - popatrzył na nas niepewnie przez chwilę – ona nie da nam spokoju póki nie przyznamy się co zrobiliśmy.

           Nasz wzrok padł na niego ze zgrozą.

           - Nie ma mowy… tata mnie zabije – Mike wyciągnął przed siebie rękę, jakby chciał go przed czymś powstrzymać.

           - Niewielka to różnica – spróbowałem zażartować, ale okazało się to pomysłem zupełnie złym. Mike pobladł cały na twarzy i spojrzał się na mnie wzrokiem nienawiści.

           - Chociaż w sumie… chyba nie musimy się przyznawać… - powiedział nagle Jack.

           Znów popatrzyliśmy na niego tym samym wzrokiem, podczas którego poczułem nagły przypływ nadziei, słysząc, że jest inny sposób.

           - Może po prostu… – Jack wziął głęboki wdech – może po prostu trzeba oddać jej ciało rodzicom, żeby oni zabrali je na cmentarz.

           Po moim ciele przeszedł dreszcz.

           - Jak to oddać ciało? – spytałem zszokowany? – Przecież wpadła do kanału.

           - No właśnie… – odparł Jack.

           - Chyba nie chcesz powiedzieć, że mamy tam… - Mike pobladł jeszcze bardziej.

***

           Byliśmy zdesperowani, bardzo, ale to bardzo zdesperowani. Woleliśmy oddać ciało i w razie czego tłumaczyć się przed policją, mogliśmy nawet iść do więzienia – chociaż nie wiem, gdzie mogliby umieścić jedenastolatków – byle tylko Bety po nas nie przyszła.

           Tego wieczoru każdy z nas wymknął się z domu. Wtedy każdy był dla siebie sąsiadem i nie obawiano się tak o kradzieże, więc domy nie były zamykane na klucz.

           Przeszedłem cicho przez salon, tak, żeby nie obudzić rodziców i po chwili znalazłem się na dworze. Czym prędzej popędziłem na miejsce spotkania, tak bardzo przez nas unikane. Miejsce, gdzie po raz ostatni pobiliśmy Bety i gdzie był otwarty właz do kanału.

           Kiedy tam doszedłem Mike i Jack czekali na mnie, tak bladzi, że mogłem to dostrzec na ich twarzach mimo panującego mroku. Mike palił papierosa, do dzisiaj wydaje mi się, że to on z nas wszystkich znosił to najgorzej.

           Nikt nie kwapił się zbytnio, żeby zacząć to, po co tu przyszliśmy. Właz od kanału był zamknięty, więc we dwójkę z Jack’iem musiałem go odsuwać. Gdy w końcu metalowa klapa opadła na ziemię z głośnym hukiem, rozejrzeliśmy się czy aby na pewno nikt nie idzie. Na ulicy było zupełnie pusto, na całe szczęście.

           - Gotowi? – spytałem, chcąc dodać im i sobie chociaż trochę otuchy. Nic to nie pomogło.

           Oni tylko niemrawo kiwnęli głowami.

           Wziąłem głęboki oddech i powoli spuściłem się w dół, kładąc nogi na bolce zgięte i przybetonowane do ściany, mające najpewniej pełnić funkcję drabiny. Schodziłem powoli, a każde moje położenie stopy na kolejnym „schodku” rozbrzmiewało na dole głośnym echem. Schodziliśmy w dół i bałem się tak samo jakbym schodził w sam dół oceanu Pacyficznego do świątyni R’lyech, gdzie czeka na mnie uśpiony Cthulhu.

           La mayyitan ma qadirun yatabaqa sarmadi fa itha yaji ash-shuthath al-mautu gad yantahi.

           W końcu moje nogi dotknęły płytkiej, zielonej rzeczki, która płynęła spokojnie dalej w głąb okrągłego tunelu. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu nie było tutaj tego, czego tak się obawiałem schodząc. Ciało Bety zniknęło, chociaż wydawało mi się, że po prostu popłynęło ścieżką dalej, pchane przez wodę.

           Podobno kiedyś jeden turysta z Florydy przyniósł sobie do domu nietypową pamiątkę – małego aligatorka, którym na początku zamierzał się opiekować, z czasem jednak hodowanie go znudziło mu się, więc spuścił go w toalecie. Mały aligatorek potrafiąc pływać przeżył w kanałach, jedząc szczury i różnego typu inne szkodniki, które się tam znalazły. Potem, kiedy aligator wyrósł zaczął zabijać ludzi, pracowników, którzy schodzili tam, żeby coś naprawić albo sprawdzić poziom nawodnienia ścieków. Z czasem odkryli aligatora, ale okazało się, że więcej ludzi postanowiło zrobić coś podobnego do tego, co uczynił turysta z Florydy. Jeszcze z czasem podobno aligatory straciły swój kolor, stały się albinosami. I tak oto w kanałach mieszkały aligatory o kolorze białym z czerwonymi oczami, które potrafiłyby rozszarpać dorosłego człowieka na strzępy.

           Opowiadam wam tę historię, żebyście bardziej zrozumieli wtedy mój strach, a uwierzcie mi, że to bardzo ważne. Bowiem każdy z nas wolałby spotkać się z takim właśnie aligatorem niż z dziewczynką, która pragnie zemsty. Aligator zabił by nas szybko, ale Bety? Torturowałaby nas, chciałaby abyśmy poczuli to, co ona czuła za każdym razem, kiedy się do niej dobieraliśmy. I to było straszniejsze niż cokolwiek w tej chwili innego.

           Nie wiem ile już moczyliśmy nogi w kanałach, jak bardzo śmierdzieliśmy, ani jak bardzo byliśmy zmęczeni.

           - Nie ma jej – powiedział w końcu Mike. – Zniknęła, powstała i chce nas zabić. Tutaj na pewno jej nie znajdziemy.

           - Nie ma mowy – powiedział Jack – mogę być kolejny, chyba kopnąłem ją wtedy po Peterze. Jeśli chcesz, to idź, ale wiedz, że Bety może ci nie wybaczyć, jeśli z nami nie zaniesiesz tego ciała.

           Mike cały pobladły stanął i wpatrywał się w nas przez chwilę. Następnie odwrócił się i zwymiotował, rzygi z jego dzisiejszego obiadu i kolacji zaczęły rozpływać się powoli w wodzie.

           Nasze oddechy stały się szybsze, ruszyliśmy dalej.

***

           Wiem, że mógłbym opisywać dalej jak to chodziliśmy w kanałach, przytaczać dalsze części naszych rozmów i tak dalej, żeby tylko bardziej wam na nas zależało, ale kiedy powracam do tego myślami drżę tak, jakbym właśnie dowiedział się, że moja dziewczyna jest w ciąży. Opowiem więc co się stało u „kresu” naszej wędrówki.

           A było to już po jakimś kilometrze drogi, kiedy padaliśmy ze zmęczenia, jednak myśl o tym, że Bety może nas zabić dodawała jako takich sił.

           I wtedy wszyscy to usłyszeliśmy. Plusk.

           „PLUSK, PLUSK, PLUSK”

           Cokolwiek do nas szło wydawało takie same dźwięki jak my, kiedy posuwaliśmy się dalej.

           Nie wspomniałem o tym wcześniej, ale Jack wziął ze sobą latarkę. Świecił nią nam na przodzie, cały czas kiedy posuwaliśmy się dalej. Jednak teraz cofnął się, a sprzęt wypadł mu z ręki. Chlupnął cicho w wodzie, gdzie na całe szczęście świecił dalej, ale jak na razie w kanałach zapanowała kompletna ciemność.  

           Poczułem coś… jakby zapach stęchlizny, który rozchodził się po całym kanale, był teraz większy i ostrzejszy.

           Szybko odepchnąłem Jack’a i sięgnąłem po latarkę, która zaczynała już mrugać w wodzie.

           I to był mój błąd. Światło padło na nią, na naszą zagubioną Bety… która była teraz jeszcze ohydniejsza niż wcześniej. Praktycznie to już nawet nie była ona. Jej twarz była jakby rozdarta, a ze środka wyrastały macki… dużo macek, szarych, oślizgłych i obrzydliwie plączących się ze sobą. Widok niemal że nie możliwy do opisania. Wyobrazić go sobie można tylko jeśli do umysłu przywoła się obraz kwiatu, który rozkwita, z tym, że z jego środka wystrzeliwują kończyny jak u wielkiej kałamarnicy.

           Zdawało mi się, że na nas patrzyła, chociaż nie widziałem jej oczu. Mimo to, kiedy podniosła swoją małą stópkę i ruszyła do nas serce zabiło mi tak szybko, jak jeszcze nigdy wcześniej.

           Macki opadły z jej twarzy i stając się bezwładne chlupnęły w kanałowej wodzie. Kiedy powoli do nas podchodziła, one powoli sunęły za nią, tworząc tym samym najobrzydliwszy widok jaki kiedykolwiek widziałem niezdolny już do jakiegokolwiek opisu.

           Zło, tylko i wyłącznie zło wypływało z tego, w co Bety się zamieniła.

           - B-b-b-b-bety… - usłyszałem za sobą głos Jack’a. – M-m-my naprawdę nie chcieliśmy… to był wypadek… chcemy cię oddać…

           Widziałem jak wychodzi przede mnie. Nie wiem czy był odważny czy głupi, ale zbliżył się na dość poważną odległość do potwora, który był kiedyś tylko małą i niewinną dziewczynką.

           Przyznam, że nawet trochę spodziewałem się tego, co nastąpiło w kolejnej sekundzie, ale i tak wrażenie i doświadczanie tego widoku było okropne.

           Macki znów ożyły i wystrzeliły w kierunku Jacka. On nie zdążył nawet krzyknąć, kiedy całego go oplątały i zaczęły dosłownie miażdżyć w dziwnym kokonie, jaki stworzyły. A ja i Mike mogliśmy to tylko obserwować, nie umiejąc niczego zrobić.

           Nagle usłyszałem za sobą kolejny chlupot wody. Odwróciłem się. To Mike upadł i leżał nieprzytomny na ziemi, zemdlał.

           - MIKE! – wrzasnąłem i zacząłem nim potrząsać, co chwila patrząc za siebie – MIKE WSTAWAJ, NIE MOŻESZ TERAZ…

           Puściłem latarkę a głos zamarł mi w gardle. Nie mogłem wymówić nic więcej. Czułem jak przez moje spodnie leje się ciepły mocz. Zsikałem się, dosłownie popuściłem.

           Ostatnim obrazem, jaki widziałem nim światło całkowicie mnie opuściło była krew, która małymi strumyczkami wyciekała poprzez wąskie szczeliny w kokonie z macek Bety.

           Wiedziałem już, że nie mogę pomóc żadnemu z nich. Wcześniej ona by mnie dopadła, musiałem jak najszybciej uciekać, tylko to jeszcze mi pozostało.

           Zacząłem biec, i biegłem, i biegłem, i biegłem, aż nie starczyło mi tchu. Serce prawie wyskoczyło mi z piersi, brutalnie ją rozrywając. Wlokłem się przez ciemne, wilgotne i pachnące stęchlizną kanały, chcąc jak najszybciej wydostać się na ziemię. I o dziwo udało mi się to.

           Biegnąc, ręką cały czas dotykałem tej samej ściany, po której stronie była drabina w nadziei, że natrafię na nią. Natrafiłem, a wtedy poczułem, że coś na mnie spływa, jakaś ulga, ale była ona tylko chwilowa.

           Wybiegłem na świat, który teraz po wyjściu z tego mrocznego więzienia wydawał się taki jasny, i wróciłem do domy. Byłem cały przemoczony, zsikany w spodnie i brudny na całym ciele. No i cuchnąłem szlamem, którego tam na dole było pełno.

           Wyrzuciłem wszystko z siebie do brudów, mając nadzieję, że matka nie zobaczy na nim śladów mojej wieczornej ekspedycji ani też nie poczuje niczego podejrzanego. Przebrałem się w piżamę i przykryłem się kołdrą, cichutko łkając w poduszkę i  wiedząc to, że już nigdy, ale to przenigdy nie zobaczę swoich przyjaciół i wiedząc, że jestem jedynym, który został z jej dręczycieli. Bo na pewno Bety miała zamiar po mnie przyjść, wiedziałem to.

***

           Na szczęście to już prawie koniec mojej historii i mam nadzieję, że choć trochę wam na mnie zależy. Chciałbym, żebyście się teraz o mnie martwili, oj bardzo bym chciał.

           Pewnie większość z was zastanawia się, czy Bety faktycznie do mnie przyszła, skoro wciąż żyję i piszę te słowa. Otóż tak, przyszła. A było to dokładnie dwa dni po tym jak wybrałem się z moimi byłymi kolegami do ścieków.

           Podczas tego czasu kolejne dwie sprawy zaginięć trafiły na policję. Ja jadłem mniej niż wcześniej, nie wychodziłem prawie, że w ogóle z domu – co nawet było na rękę moim rodzicom, bo przecież w końcu w naszym mieście grasował porywacz pedofil, dlatego też pewnie nie naciskali na mnie, żebym wyszedł na dwór i rozumieli, że po stracie wszystkich kolegów nie mam z kim się bawić – cały czas tylko czekałem na nią – na dziewczynkę z mackami zamiast głowy, która pokiereszuje mi twarz i wyrwie wszystkie moje zęby.

           Noce były najgorsze, wręcz prawie, że bezsenne, które odsypiałem po przyjściu ze szkoły w słoneczne popołudnia.

           Ale wiedziałem, że to już prawie mój bliski koniec.

           Bety zjawiła się gdzieś około godziny pierwszej. Wyczułem ją niemal natychmiast, leżąc jak zwykle od kilku dni cały przykryty kołdrą i trzęsąc się cały. Zimny pot spływał mi po czole, kiedy nagle usłyszałem ciche plaskanie, takie jakby odległe, ale jednocześnie zbliżające się do mnie.

           Przełknąłem ślinę, dokładnie wiedząc, co do mnie przyszło. Serce zastukało mi jak młot, a w oczach zaczęły kłębić się łzy rozpaczy. Była tam, a plaskanie przybierało na sile. Poczułem też znajomy zapach ścieków.

           Nie wiedziałem co zrobić. Powoli zdjąłem kołdrę z głowy, tak, że wystawały mi z niej teraz oczy. I naprawdę tam była ta sama postać z mackami, które bezwładnie leżały na ziemi.

           - Bety… - wyszeptałem ze skruchą.

           Ona tylko zbliżyła się do mnie.

           - Cześć Owen – wychrapała – jak tam twoje zęby? – jej głos był straszny, niosący się echem w mojej głowie.

           - Bety… proszę – zapłakałem – nie chcę umierać…

           Moje ramiona był wiotkie, całe ciało złapało paraliż, nie mogłem nic zrobić, tylko się w nią wpatrywać.

Jej macki podniosły się, a ona podeszła jeszcze bliżej. Ścisnąłem ręką kołdrę tak mocno, że ręka zaczynała mi bieleć.

Dotknęła mnie! Musnęła po twarzy, a jej pozostałe kończyny już dobierały się do reszty mojego ciała. W tej chwili mój oddech był tak ciężki, że zdawało mi się iż z każdym wydechem wydostaje się ze mnie trochę życia. Jakby moja dusza ulatniała się z ciała.

- Wiem, że nie chcesz – powiedziała Bety – wiem to, bo widzisz, potrafię widzieć kiedy ktoś chce. A to dlatego, że sama tego chciałam, kiedy mnie biliście. Pomyślałam tak i zobacz, jestem teraz tutaj i to cudowne uczucie.

Jej macka owinęła mi całe gardło i przysunęła blisko otchłani, która tworzyła się w kształcie dziury pośrodku jej wszystkich osmiorniczych ramion.

- I zobacz kim się stałam, dostałam moc, w zamian za to, że na zawsze będę uwięziona w tym ciele, ale mi to pasuje. Lubię zabijać, bardzo lubię, a ty wiesz, że należy ci się kara.

- Bety – jęknąłem – przepraszam… naprawdę, bardzo przepraszam, gdybym mógł tylko cofnąć czas…

- Postąpilibyście tak samo, bo czas wyprałby wasze umysły. Zaufaj mi, znam teraz wiele tajemnic wszechświata, stałam się jedną z jego części.

Załkałem cicho, słysząc jej słowa. Pomyślałem wtedy, Boże, co my zrobiliśmy. Stworzyliśmy potwora.

- Mimo to Owen’ie twój przypadek jest inny – Bety zaśmiała się – to ty włożyłeś mi patyk w szprychy mojego roweru, to ty spowodowałeś mój upadek i to ty odpowiadasz za moją śmierć.

Obraz przed oczami rozmazywał mi się, ledwo co widziałem już Bety, i jedyne, co wciąż pozostawało takie samo, to czucie jej macek na swoich plecach i ciele, a także smród, jaki się z niej wydobywał.

- Wydaje mi się, że dla ciebie lepiej będzie przygotować coś innego, lepszego… taka mała zemsta za to, że przez ciebie jestem tym czym jestem – kontynuowała Bety – nie umrzesz.

Kiedy to usłyszałem moje oczy rozwarły się szeroko. Spojrzałem na nią zszokowany, nie wiedząc co powiedzieć. Mimowolnie spłynęło na mnie uczucie ulgi. Ale takie jak zwykle – tylko chwilowe.

           Bety powoli zaczęła odsuwać ode mnie macki.

           - Pamiętaj tylko jedno – zachrapała Bety – zawsze będę przy tobie, do twojej prawdziwej śmierci.

           Poczułem jak mdleje, krew całkowicie odchodziła mi z mózgu. Gdyby nie to, że zasypiałem najpewniej bym zwymiotował. Tak jednak padłem na łóżko.

***

           Rano obudził mnie krzyk mojej matki. Był przerażający, niczym screemer z jakiejś gry, okropność.

           Wstałem i od razu przypomniałem sobie wydarzenia z dzisiejszej nocy. Zadrżałem nie wiedząc do czego Bety mogłaby być zdolna. Zastanawiałem się co zrobiła, wybiegając z pokoju i gnając cały czas tym samym tempem przez korytarz, obawiając się najgorszego. Ludzie często starają się przewidzieć jakieś wydarzenie, ale często im to nie wychodzi, teraz już wiem, że jeżeli naprawdę odgadną to, co stanie się w niedalekiej przyszłości, to musi to być tylko i wyłącznie coś złego.

           Kiedy wpadłem do pokoju mojego brata (bo to właśnie stamtąd dobiegał krzyk) zamarłem z przerażenia tak jak poprzedniej nocy. Ona… ona go zabiła… zabrała ze sobą jego duszę. Mojego malutkiego ośmioletniego braciszka, który nie był jej nic winien. Zabrała go, bo wiedziała jak bardzo go kochałem. Często lubiłem mu odpowiadać na pytania, pokazywać różne rzeczy, bawić się z nim. A teraz odszedł, a ja mogłem tylko cierpieć.

           Do naszego pokoju wbiegł ojciec.

           - To on – wyjąkała moja mama – to ten sam zabójca, zabrał go – załkała głośno i przytuliła się do taty.

           Byłem całkowicie zagubiony, i dopiero wtedy poczułem co to jest samotność.

***

           Nie bez powodu kilka razy odwołałem się do wszechświata i jego mocy. Teraz mam tą samą fobie co Lovecraft, obawiam się tego, co czyha na nas w gwiazdach, i również uważam, że ludzkie życie to zwykły przypadek, efekt uboczny wielkiego wybuchu.

           Jednak zanim ostatecznie zakończę moje słowa mam jeszcze dwie historie.

           Ludzka pamięć jest tak skomplikowana jak miłość do kobiety, niby ich unikamy, niby mamy czasem dość ich marudzenia, ale bez nich nie dałoby się żyć. Jeśli jednak jakaś cię rzuciła starasz się zapomnieć o tym, że proponowała ci przyjaźń. Przynajmniej jesteście z nią w dobrych stosunkach.

           Ja też zacząłem być z moimi wspomnieniami w dobrych stosunkach, a to dlatego, że je z siebie wyrzuciłem. I brałem leki, które je blokowały.

           Nie wiedziałem dlaczego jestem w domu dziecka, ani dlaczego je biorę. Po prostu wszystkiego nie pamiętałem. Czasami śniły mi się tylko koszmary z dziewczynką, z której twarzy zwisały macki, ale nie potrafiłem ich zrozumieć. Zapomniałem o wszystkim, dosłownie o wszystkim, co się działo.

           Nie o tym jednak chcę wam teraz opowiedzieć. Chciałem za to opisać swoją pierwszą miłość. Prawdziwą miłość, nie jakieś tam gimbusiarskie związki na dwa tygodnie.

           Nazywała się Clarice i była w tym samym wieku, co ja. Poznaliśmy się zwyczajnie, nie mając co robić i szukając towarzystwa. Ona… była naprawdę piękna, aż dziwiłem się, że wybrała kogoś takiego jak mnie. Miała piękne włosy, czarne, spadające jej kaskadą na ramiona. Kiedy się całowaliśmy kochałem zatapiać w nich swoje dłonie.

           Wiem na pewno, że była to dorosła miłość. Kochaliśmy się i byliśmy sobie tak bliscy jak nikt inny.

           Ale trzeba tu się skupić na jednej ważnej scenie. Scenie, w której nasze strefy erogenne poniosły nas trochę dalej niż myśleliśmy. Nie wiem nawet kiedy dokładnie wylądowaliśmy w łóżku, w nocy, kiedy zakradłem się do jej pokoju. Pokochałem seks od razu. To ciepłe ciało, pocałunki gdzie tylko chcesz, prawdziwe wyznanie miłości oddane gestami tak przyjemnymi, że są praktycznie nie do opisania.

           Nie miałem zabezpieczenia, ale ona o tym wiedziała. I zrobiłem to, moje nasienie wleciało w nią, co dawało tylko jedno. Wydaje mi się, że tej nocy zaszła w ciąże, a ja czułem przez to, że jestem szczęśliwy. Śpiąc przy jej boku obiecałem sobie, że jeśli to, co oboje myślimy okaże się prawdą, to zrobię wszystko, byleby tylko się nią opiekować. Miałem wtedy swoje pięć minut, które ma każdy człowiek na ziemi. I to w tym momencie ja byłem najszczęśliwszą osobą na świecie. Ale jednak…

           Wstałem rano, a jej już przy mnie nie było. Wyszedłem z pokoju, mając dobry humor. Cieszyłem się, że to, co zrobiliśmy połączyło nas już na zawsze, tak mi się przynajmniej wydawało. Mimo to, pomyliłem się.

           Wszystkie dzieciaki, nieważne w jakim wieku zgromadzone były przed toaletą i jednocześnie łazienką dla dziewczyn. Zdziwiony tym zbiegowiskiem podszedłem bliżej i stanąłem na palcach, żeby ujrzeć całą sytuację. Wtedy moje serce zamarło.

           Zacząłem się przedzierać przez cały tłum jaki teraz powstał i ciągle poszerzał się. Podczas tego cała moja pamięć wróciła. Przypomniało mi się wszystko od czasu kiedy Stan został przez nią zabrany. Widziałem w mojej wyobraźni obrazy ojca, który stał się alkoholikiem, który stracił pracę i ciągle bił mnie i moją matkę. Widziałem martwe ciało mojej matki, kiedy popełniła samobójstwo. I przypomniała mi się chwila, kiedy pod mój dom podjechał wóz i zabrał mnie tutaj, do tego pieprzonego sierocińca.

           A teraz podbiegałem do niej, mojej kochanej Clarice, której twarz była pokiereszowana tak znajomymi ranami, a na podłodze leżały jej zęby. Na lustrze był ten sam napis.

           „Wciąż nie mam zębów”

           Nabazgrany jej własną krwią.

           Tym razem żadne leki już nie pomogły. Wiedziałem, że ona tu jest. Sama mi to przecież powiedziała: „zawsze będę przy tobie”.

***

           Zanim przejdę do ostatniej historii chciałbym wam coś wytłumaczyć. W sierocińcu poznałem prozę Lovecrafta. To dlatego tyle o nim wiem. Czytałem tam o Cthulhu, o górach szaleństwa i o różnych innych okropieństwach z Necronomiconu.

           On istnieje, naprawdę musi być gdzieś tam pod oceanem. Bo to on zabił Bety po to, żeby odrodziła się na nowo, to on dał jej to, co już sam ma, wielkie macki zwisające mu z głowy. To jednocześnie jego symbol, pokazujący, że to w ten sposób ona została przez niego naznaczona. Lękam się więc dnia, kiedy Cthulhu wyjdzie w końcu ze swojej świątyni i pogrąży świat w mroku, a to stanie się na pewno.

***

           A teraz czas na rozwiązanie zagadki.

           W wieku dziewiętnastu lat podałem się za geja. Poszedłem do gejowskiej knajpy, gdzie poznałem Michael’a. Rozumieliśmy się i widać było, że mnie pokochał. Jednak ja tylko udawałem, traktowałem jak dobrego kumpla, najlepszego przyjaciela, ale to tylko po to, żeby coś zobaczyć.

           Tej nocy się na to zdobyłem. Zacisnąłem zęby i poszedłem z nim do łóżka, a on szeptał mi do ucha miłe słówka o tym, że jestem jego największym skarbem, obiecywał, że już nigdy mnie nie zostawi. A ja kłamałem go, mówiąc zupełnie tak samo.

           I moje mniemania i obserwacje potwierdziły się. Chtulhu oszukał Bety. Tak, zabrała Michael’a, chociaż wcale mi na nim nie zależało, nawet za nim nie płakałem, a wręcz brzydziłem się nim.

           Oto cała tajemnica. Bety zabiera tylko tych, którzy naprawdę mi współczują, którzy chcą dla mnie dobrze. I tylko ich i wyłącznie ich uczucia może wyczuć, podczas gdy ja jestem całkowicie bezpieczny.

***

           I tu właśnie kończą się moje słowa drogi czytelniku. Dla ciebie to zwykła opowieść, dla mnie zaś ratunek, albo raczej coś, dzięki czemu będę mógł mieć spokój.

           To dlatego tak dokładnie opisywałem swoje uczucia, przerwałem wam fragmentem z historyjką o krokodylach, żebyście bardziej zrozumieli mój strach. Opowiedziałem o moich uczuciach do Clarice, abyście zaczęli mi współczuć.

           Tak, zrobiłem to. Jeśli poczuliście ze mną jakąś więź, związaliście ze mną i moimi uczuciami ona po was przyjdzie. Przyjdzie, pokiereszuje wam twarz i wyrwie wszystkie zęby.

           Ja zaś już i tak nie mam życia. Straciłem wszystko, stałem się aseksualny, nie czuję pociągu do niczego, stałem się tylko marnym wrakiem człowieka, kimś kto nie ma prawa się podnieść. Więc dlaczego inni mieliby mieć lepiej?

           Tak więc strzeżcie się teraz, bo Bety nadal nie ma zębów. I jeżeli połączyła was ze mną jakaś więź, to ona po was przyjdzie.

           Życzę wszystkim udanej śmierci. Bo tylko ci, co nie umieją czuć mają prawo to przetrwać.

          

Nie reklamujemy innych stron, poza tym tutaj piszemy TYLKO pasty, do komentarzy i innych tekstów z nimi związanych jest oddzielny temat.

 

Kronikarz


Użytkownik Kronikarz Przedwiecznych edytował ten post 22.03.2014 - 17:16

  • 1

#1475

Sarlinz.
  • Postów: 25
  • Tematów: 1
  • Płeć:Nieokreślona
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Biało-okie Widmo (Specter With White Eyes) - ciąg dalszy (część 5) (źródło: Creepypasta Wiki, autor: Nuggan, tłumaczenie: Schlafrok)

 

Cholera...

 

Spoiler

 

Poszedłem na górę swojego mieszkania żeby się odlać. Kiedy myłem ręce, usłyszałem z pokoju gościnnego mojego szczura który zachowywał się jak świrnięty. Poszedłem tam żeby zobaczyć co się z nim dzieje i zobaczyłem że trzyma się prętów swojej klatki i gryzie je jak szalony. Ugryzł mnie gdy podszedłem wyjąć go stamtąd, ale za chwilę się uspokoił. Potrzymałem go w rękach i dałem mu kawałek czekolady, wyglądało na to że wszystko już w porządku. Wsadziłem go więc do klatki, uzupełniłem pojemniczek na wodę, zszedłem na dół i zobaczyłem to.

 

Spoiler

Wygląda na to że słoik spadł ze stolika na którym go zostawiłem, a pokrywka się otworzyła. Nie słyszałem żeby coś spadało kiedy byłem na górze, a tak jak wcześniej wspominałem pokrywka była zakręcona na amen, więc nie mam bladego pojęcia jak to się stało. Słoika nie stawiałem też na krawędzi stołu tylko na jego środku, więc zagadką jest też to jak przedostał się na podłogę.

 

Spoiler

 

Świeczka wciąż jest w środku, teraz jest jednak spopielona. Trochę piasku się wysypało. Posprzątałem to co mogłem swoją ręką, a resztę zrobił za mnie roomba (robot domowy popularny w Ameryce, u nas dostępny chyba tylko w telezakupach, używany do czyszczenia mieszkania - ot taki okrągły, płaski i zrobotyzowany odkurzacz który za nas sprząta - przyp. tłumacza). Próbowałem zadzwonić do mojego znajomego żeby dowiedzieć się co się dzieje i co mam zrobić, ale nie odpowiada na telefony. Jestem lekko poddenerwowany. Jeśli bałagan to jedyne co się stało to byłbym bardzo szczęśliwy, ale podejrzewam że to nie koniec. Teraz idę zapalić papierosa i trochę się uspokoić.

 

Edit: Jedna z moich nowych żarówek się wypaliła. Nie roztrzaskała się, nie spadła, nie skwierczała, zwyczajnie przestała działać. Nie wiem co się dzieje, ponieważ nie jest to zwykła żarówka, to jedna z tych super-energo-oszczędnych które mają działać co najmniej 10 lat. Wkręciłem nową żarówkę i wygląda na to że działa normalnie, więc to nie lampa jest problemem.

 

Edit 2: Moja cholerna fajka wodna się przewróciła. Sama z siebie. Kiedy nie byłem nigdzie w pobliżu niej. Byłem w kuchni nalewając sobie coś do picia po tym jak zamontowałem żarówkę, a z innego pokoju usłyszałem hałas. Fajka wodna była mała i nie spadła ze stołu, więc nie jest rozbita, ale gorące węgielki wysypały się i rozpadły się na mnóstwo małych kawałków lądując na moim dywanie. Musiałem złapać szczypce do węgla i wrzucić je do kominka, ale zrobiłem to za wolno i na moim dywanie zostały nadpalone miejsca.

Spoiler

 

Ponadto, z fajki wylała się także woda i niektóre kable są zalane oraz najprawdopodbniej nie do odratowania.

 

Znów zadzwoniłem do znajomego, znów nie odpowiada. Zwyczajnie położę się do lóżka i zamknę drzwi do sypialni. Jutro spróbuję się z tym zmierzyć.

 

Edit 3: Po kilku godzinach nie-spania dostałem telefon od mojej ciotki z zapytaniem czy mógłbym zawieźć ją do fryzjera, jako że mój wujek jest daleko w górach polując. Pojechałem ją zabrać, a po drodze przekazała mi smutną wiadomość. Moja ciotka pracuje dla osiedla mieszkaniowego w którym mieszkam, trzy dni temu dostali wiadomość od jednego z lokalnych przedsiębiorstw. Jeden z ich pracowników, który mieszka w jednym z osiedlowych mieszkań, nie pojawił się pracy ani nie dał żadnej wiadomości, wszyscy są więc zaniepokojeni.

 

Zapytali czy ktoś mógłby zajrzeć do jego mieszkania, zobaczyć co z nim. Jeden z menadżerów pojechał do niego i zapukał do drzwi. Zero odpowiedzi. Otworzył drzwi, krzyknął "czy ktoś jest w domu". Wciąż zero odpowiedzi. Poszedł na górę i sprawdził sypialnie. Mężczyzna leżał w swoim łóżku, martwy. Wygłąda na to że umarł we śnie. Policja powiedziała że wszystko wygląda jak by odbyło się bez ingerencji osób trzecich, ale mężczyzna był naprawdę młody i zdrowy. Nie miał powodu żeby umrzeć w nocy.

 

Zrobiło się jasno, więc spróbuję się przespać. Znowu.

 

Część 1 | Część 2 | Część 3 | Część 4


Użytkownik Schlafrok edytował ten post 23.03.2014 - 15:46

  • 5

#1476

Citrus limon.
  • Postów: 26
  • Tematów: 3
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Cienie pod schodami

 

Znalazłem ten tekst w składziku, w mieszkaniu kupionym nie dla siebie. 38 kartek wyrwanych z różnych zeszytów. W kratkę, w linię, równe i pomięte - różne. Były zawinięte w gazety. Lubię czytać starą prasę. Gy ją rozwinąłem, zobaczyłem ten stos. Zacząłem je przeglądać i nie mogłem się już oderwać.

To był dziennik. Bardzo dziwny dziennik. Dziwny dziennik, dziwnego człowieka. Ale czy na pewno człowieka?

Muszę wydawać się bardzo nieoryginalny. Zacząłem ze standardowego wstępu. Wielokrotnie powtarzany jest motyw o znalezieniu czyichś rękopisów to w butelce, w wannie, to w kieszeni.

U mnie, jak już pisałem w składziku, na półce, zarzucone starymi butami, zastawione zakurzonymi słoikami i butelkami.

Ale co mam robić, jeśli to co napiszę jest prawdą? Niektórych rzeczy się domyśliłem. Wiele poprawiłem, a jeszcze więcej wyrzuciłem. Ale przekaz się nie zmienił. Patrzę teraz na te kartki, dotykam ich. Leżą obok klawiatury, mam ochotę odsunąć je dalej, przycisnąć je czymś ciężkim. Nawet więcej, mam ochotę je wyrzucić i zapomnieć o ich istnieniu.

Tak zrobię, ale najpierw zakończę historię.

Jestem przerażony, bardzo przerażony, ponieważ wierzę, że na tym papierze jest prawda.

 

Wpis pierwszy

 

Dlaczego jej posłuchałem? Dlaczego zawsze jej słucham? Kim w końcu ona jest? Była żona - cudza żona - drażniący głos w telefonie. Nawet nie wiem jak ona teraz wygląda. Zażądała, abym wymienił 3-pokojowe mieszkanie. Nie byłem przeciwny - rzeczywiście, po co mi duże mieszkanie? Wystarczyłby mi jeden pokój, niech tylko będzie tam przestronna kuchnia, tak żeby można było postawić tam wersalkę. Kuchnia z kanapą to więcej niż kuchnia. Jest prawie jak pokój. Od dawna chciałem coś takiego. A żonie potrzebne były pieniądze.

"Sprzedaj mieszkanie." - powiedziała chłodnym głosem. " Ja i Masza potrzebujemy pieniędzy." Masza to moja córka. Jest już duża i nie mam pojęcia jak teraz wygląda. "Kupisz sobie coś skromniejszego" - powiedziała jej matka. " A resztę pieniędzy prześlesz nam." Nigdy nie umiałem się z nią kłócić. Nawet kiedy stała się obca.

Sprzedałem mieszkanie. Właściwie zostawiłem je. Już drugą dobę jestem na dworcu. Idiota! - krzyczę na siebie, krzywię się i trzęsę głową. - Wiedziałem o ryzyku! Ale nie chciałem za dużo formalności. Uwierzyłem uśmiechniętemu człowiekowi, który przyszedł z ogłoszenia. Dureń, dureń, dureń! Co teraz? Dokąd teraz? Policja nie może nic zrobić - tak mi wyjaśnili. Dokumenty są czyste, same je podpisałem, bez nacisku. Uśmiechnięty kupiec więcej się już do mnie nie uśmiecha. To straszny człowiek - dlaczego od razu tego nie zauważyłem?

Boże, co ze mnie za idiota!

Jutro znów do niego pójdę. Niech będzie co ma być...

 

Wpis drugi

 

Na trzecie piętro wchodziłem długo. Spotkałem sąsiadkę, wymieniliśmy parę słów, mimo że nie chciałem wcale rozmawiać. Ależ miała minę! Widocznie o wszystkim już wie. Pewnie cały blok jest już świadomy co się ze mną stało.

No i dobra!

Zadzwoniłem do drzwi. Guzik mój, ale dźwięk dzwonka obcy, jakiś szydzący. Wyszedł nowy gospodarz: w szlafroku, bosy, łysy, w zębach miał wykałaczkę. Oparł się o futrynę i krzywo spojrzał:

- Czego?

- Proszę zrozumieć, - mówię mu z żalem, zapomniałem się przywitać. - Nie mam gdzie żyć. Oszukał pan mnie. Proszę kupić mi chociaż dom na wsi. Jakąś ruderę z piecem. Nie mogę bez dachu... - spieszę się widząc jego spojrzenie. Nienawidzę siebie za tę słabość w głosie, drżenie i niepewność. - Błagam! Dopóki jest lato, jakoś dam radę. Ale co będę robić, gdy przyjdzie jesień, a potem zima?

- Mówiłem ci, żebyś tu się nie pokazywał? - zacisnął dłoń. - Ostrzegałem, że ci przywalę jak jeszcze raz cię zobaczę? - Zrobił krok do przodu, przykrył drzwi.

- Ostrzegałem!

Ustępuję, coś mamroczę. Jest silniejszy ode mnie, młodszy. Ale to nie najważniejsze. Wiem, że jest okropnym człowiekiem, że ma wielu znajomych - wszyscy są tacy sami, ogoleni, młodzi i silni. Wiem, że na pewno ma broń, wiem że na pewno już zabijał - on jest drapieżnikiem, ludojadem. A ja? Kim ja jestem? Wątły nieudacznik. Cios rzuca mnie na schody. Duszę się, w brzuchu mam gorycz, ale próbuję mu się odgryźć.

Czuję żal - biją mnie we własnym domu, nie puszczają mnie do swojego mieszkania. Kolejne uderzenie i czuję dzwonienie w uszach. Prawie ślepnę. W ustach czuję smak krwi. Wargi mam gorące, spuchnięte. Już niczego nie rozumiem, nic nie widzę, zakrywam się rękoma, próbuję schować się od leniwych, ale silnych ciosów. Co za szczęście, że nie spotkałem nikogo znajomego, gdy leciałem ze schodów. Na samym dole przewidział mi się ruch cieni pod schodami, gdzie stały stare dziecięce wózki.

- To ten z numeru 28. - usłyszałem silny głos.

Kto tam był...?

 

Wpis trzeci

 

Jak pies liżę rany, dotykam językiem ruchome zęby. Masuję bolącą rękę. Mam pretensje do siebie.

Chyba mam temperaturę. Raz mam dreszcze, raz czuję falę gorąca. Jestem ospały i rozkojarzony. Zabraniam sobie myśleć o złym, dlatego też wspominam przeszłość - wszystko co dobre teraz jest tylko tam. Wspominam studenckie lata, pracę w kołchozie przy ziemniakach, wesołe życie na stancji. Los, który złączył mnie z Wierą - moją żoną. Ślub... 12 lat żyliśmy dusza z duszą. A potem nagle wszystko zaczęło się walić. Kraj, praca i rodzina. Wszystko rozsypało się w proch. Stop! Nie wolno mi myśleć o złym. Myśl o tym, co dobre. Wspominaj, marz.

Masza, moja córka. Kochane dziecko, wymagające troski i opieki. Jak zabawnie bała się ona wielu rzeczy - starej ikony, stojącej w szafie, jeleniej głowy w przedpokoju, ciemności i składziku w malutkim pokoju. Chodziła już do szkoły, lecz wciąż wierzyła w bukę, mieszkającą za drzwiami składziku. Nie przyznawała się do swojego lęku, wstydziła się go, ale nie raz w nocy krzyczała cicho i wołała mnie- ojca, który by ją obronił. Jak szybko życie się zmieniło. Stałem się niepotrzebny i żałosny. Teraz boi się mnie bardziej niż buki.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ją rozumiem. Ależ musiała urosnąć. Pewnie jest już całkiem dorosła. Kto teraz ją obroni? Co jeśli pozna jakiegoś młodzieńca, podobnego do tego, co zajął nasze mieszkanie? Bezczelny, łysy, z tatuażami, z samochodem, z pistoletem, z pieniędzmi. Czym będę ja? Pustym miejscem?

 

Wpis czwarty

 

Za dnia chodziłem na swoje podwórko. Miałem nadzieje spotkać znajomych i poprosić ich o odrobinę pieniędzy. Zobaczyłem sąsiadkę, ale udawała, że mnie nie zna. A ja nie odważyłem się do niej podejść. Obok kontenerów na śmieci znalazłem worek z butelkami. Dałem je do skupu, kupiłem aspirynę i bułkę. Poszedłem po wodę na sąsiednią ulicę. Jest tam wąż. Umyłem się. Jak bardzo chciałbym wziąć kąpiel lub chociaż stanąć pod gorący prysznic. Znalazłem brzytwę, ogoliłem się. Ręka prawie już nie boli. Na nodze wyrósł mi ogromny czyrak, przeszkadza, gdy chodzę. Nie mogę upaść na dno. Wyprałem koszulę i skarpetki.

Pod wieczór zorientowałem się, że stodoła, w której śpię przez ostatnie dni polubili nastolatkowie, chyba narkomani.

Oddaliłem się od nich. Przenocuję na ulicy. Noce są całkiem ciepłe.

 

Wpis piąty

 

Ależ jestem samotny! Wcześniej tego nie zauważałem. Stało się nieszczęście i nie jestem już nikomu potrzebny, kto mi pomoże?

Starzy sąsiedzi proponują mi niewielkie pieniądze, wstydzę się brać, a oni wstydzą się dawać. Odczuwam, że nie chcą mnie widzieć, ale ich nie osądzam. A co ja bym zrobił, gdyby na ulicy zostałby ktoś z nich? Zaprosiłbym do siebie zamieszkać? Oczywiście, nie. Przy spotkaniu spuszczałbym wzrok i w pośpiechu dawał drobne lub pogiętą dychę, byleby uniknąć rozmowy i wyrzutów sumienia - zupełnie tak jak oni teraz. Prawie już nie chodzę pod dom. Wstydzę się znajomych i boję się tego oszusta. On nie tyle co pozbawił mnie mieszkania, ale zabrał mi też dokumenty, rzeczy gdzieś wywiózł, zniszczył jakiekolwiek wspomnienie o mnie. Będę się wtrącał to zniszczy i mnie. Zdecydowałem! Przeżyję zimę i wyjadę. Gdzieś daleko na wieś. Cicho wprowadzę się do opuszczonego domu. Opowiem swoją historię staruszkom. Poproszę na początek trochę ziemniaków, cebuli, kurcząt na początek gospodarstwa. Będę chodzić na grzyby i ryby. Głupio rozpoczynać w takim wieku nowe życie. Ale co mi zostało? Żyć w mieście, jak bezpański pies, jeść ze śmietnika, spać na dworcu - dziczeć, staczać się? Teraz zrozumiałem, że na coś jeszcze czekam, mam jakąś nadzieję. Dlatego staram się nie odchodzić daleko od znajomych miejsc.

Jak ciężko jest się rozstać z przeszłością. Znalazłem ukryte miejsce w krzakach przy rurach ciepłowniczych. Z budowy przytargałem dwie płyty styropianu, na śmietniku znalazłem kawałek dachówki i wiele kartonowych pudeł. Z tego wszystkiego zbudowałem szałas. Dziesięć kroków ode mnie chodzą ludzie, ale mnie nie widać. Można tu mieszkać, przynajmniej do mrozów.

Myślę co robić dalej.

 

Wpis szósty

 

Nie wytrzymałem - wszedłem do swojej klatki schodowej. Podszedłem do swojego mieszkania. Drzwi są już inne, pancerne - obce. Ale guzik dzwonka wciąż ten sam - mój. Co teraz jest tam w środku? Popatrzyłbym, może jest coś mojego. Jedyne miejsce, gdzie byłem szczęśliwy, to przecież moje mieszkanie. Dlatego tak mnie tu ciągnie... Wystraszył mnie szum za drzwiami. Dziwne, wiedziałem, że w mieszkaniu nikogo nie ma. Ale nadal słyszałem wyraźny szum. Jakby ktoś specjalnie się nie ukrywał. Podszedł do drzwi z drugiej strony. Przechylił osłonkę wizjera i dysząc gapił się na mnie. Wystraszyłem się. Przypomniała mi się buka, której tak bardzo bała się moja córka. Prawie go zobaczyłem stojącego tuż za drzwiami. Głupoty, to na pewno nerwy, moja wyobraźnia. Ale.. Nie, nie , nie! Uciekłem, prawie nie przewróciłem się po drodze i nie złamałem nogi lub rozbiłem głowy. Znów w mroku pod schodami przewidział mi się ruch. Znów usłyszałem głos:

- Wkrótce będziesz nasz.

"Nasz-sz-sz" - jakby między rdzawymi wózkami wiły się żmije.

Nigdy nie podobało mi się to ciemne miejsce. Zawsze, gdy wchodziłem do bloku mijałem je czym prędzej. Wiało stamtąd grozą, mogli się tam chować bandyci... lub coś gorszego.

Co za bzdury mam w głowie?! Może jestem chory? Na pewno jestem chory, mam zszargane nerwy. Potrzebuję lekarstwa - waleriana? Piracetam? Nie znam się na medycynie, więc piję wywar z głogu kupionego w aptece. Alkohol trochę mnie uspokaja, lepiej śpię, mniej się martwię. Tak jest łatwiej. Na ulicy spojrzałem w górę, na okna swojego byłego mieszkania. Przysięgam! Widziałem jak drgnęła zasłona na oknie. Ktoś tam był. Stał za drzwiami, gdy do niej podszedłem. Śledził mnie wzrokiem, gdy schodziłem na dół. Kto?! Kto?! - nie daje mi to spokoju.

 

Wpis siódmy

 

Czuję, że jesień jest blisko. Noce są zimne. Przyzwyczaiłem się żyć na ulicy, ale teraz marznę. Naznosiłem do swojego szałasu porwanych materacy i szmat. Okrywam się nimi jak w gnieździe. Zerwałem z rur wełnianą izolację, teraz czekam aż włączą ogrzewanie. Uspokajam siebie mówiąc ze sobą: -nie użalaj się nad sobą. Wczoraj na dworcu widziałem żebraka, siedział bosy na betonowym peronie. Podszedłem i spytałem, gdzie mieszka. Okazało się, że właśnie tam, pod betonową płytą. W norze-szczelinie, zatkanej śmieciami i gazetami. Ja mam lepiej. Mam prawie dom. Wczoraj cały dzień łaziłem po mieście. I dziwiłem się jak wiele jest na ulicy żebraków. Wcześniej nie widziałem ich, nie zwracałem uwagi. Przechodziłem obok, odwracałem się. A teraz oczy jakby się otworzyły. Rozmawiałem jeszcze z dwoma. Nawet nie proszą o jałmużnę, mówią że to bezcelowe. Żyją jak bezpańskie psy. Ich widok jest nie do zniesienia. Kiedy pojadę na wieś, spróbuję namówić ich, aby pojechali ze mną. Chociaż widzę, że tego nie potrzebują, nie myślą o innym życiu. Ja nie jestem taki, nie. Ja piszę, składam swoje myśli - nie stępiałem. Staram się myć, prać ubranie. A w dodatku mam dom - delikatną chatkę z kartonu i styropianu. Jest przytulniejsza od namiotu. Nie jestem gorszy od odpoczywającego w lesie turysty.

 

Wpis ósmy

 

Oszalałem?

Odbywa się coś niewyobrażalnego, niemożliwego. Zaczynam widzieć straszne rzeczy. To co wcześniej składało się na moje życie, odeszło teraz na drugi plan. Przez to zamglone tło zaczyna dziać się coś mi nieznanego, strasznego. Nie wierzę własnym oczom, uszom - wszystkim zmysłom.

Halucynacje! Tak, halucynacje!

Jestem chory, bardzo chory - więcej nie wiem, nie wiem jak mam wyjaśnić to, co się ze mną dzieje.

 

Wpis dziewiąty

 

Dwa dni leżałem w moim legowisku, nigdzie nie chodziłem, leczyłem się wywarem. Chyba czuję się lepiej. Niech to diabli! Zaczynam bać się ogromnego świata. Ewidentnie coś się z nim dzieje. Dziś pójdę do mojego bloku, będę żebrał o pieniądze u sąsiadów. Wstyd. Ale co tam! Nie zbiednieją. Nie proszę przecież o sto rubli. Dycha to maksimum, na które liczę.

Tylko nabiorę odwagi i ruszam.

 

Wpis dziesiąty

 

To niemożliwe!

Widziałem ich! Rozmawiałem z nimi!

Napiję się! Już teraz! Tylko po to, by zapomnieć te twarze!

Czy naprawdę ze mną już koniec?

Nie wierzę, nie wierzę, nie wierzę...

 

Wpis jedenasty

 

Jestem pijany. Tak lepiej. Mogę opowiedzieć co się stało. Powinienem opowiedzieć. Mi samemu nieprzyjemnie czyta się tę histerię na papierze.

Dziś po południu wybrałem się na żebry do znajomych. Drzwi otworzyło tylko troje. Unikali spojrzenia, kiedy prosiłem o pieniądze, jakby nie mogli skupić na mnie wzroku. Wydaje się, że z trudem mnie w ogóle rozumieli. Dali za to 40 rubli. Na czwartym piętrze, na oknie znalazłem pięć butelek po piwie, włożyłem je do siatki, którą teraz zawsze noszę ze sobą. Stałem przed swoim mieszkaniem, miałem ochotę zadzwonić. Wiedziałem, że właściciela nie ma, ale wiedziałem, że dzwonek zmusi kogoś do poruszenia się. Kogo?

Podobnego do tych, którzy żyją pod schodami?

Stop! Wybiegam z myślami naprzód. Postałem jeszcze pod drzwiami i zbiegłem na dół. Natknąłem się na sąsiadkę z piątego piętra. Przywitałem się. Zachowywała się dziwnie: wzdrygnęła i pośpieszyła się - prawie pobiegła po schodach. A potem usłyszałem pieśń:

" Wstawajcie, towarzysze, wszyscy na miejsca, ostania parada rozpoczyna się.."

Halucynacja- pomyślałem. Gdy zszedłem niżej, zrozumiałem że pieśń pochodzi spod schodów, gdzie już nie raz wydało mi się, że widzę ruch. Zajrzałem tam, za wózkami i zardzewiałymi sankami. Okazało się, iż jest tam więcej miejsca niż myślałem. W głębokiej ciemności palił się mały ogień, a wokół siedzieli ludzie. Właściwie nie, to nie byli do końca ludzie. Siedziały tam stworzenia podobne do paskudnych ludzi. Byli niewysocy, garbaci, kulawi. Ich blade, pulchne twarze przypominały nierówne kawałki ciasta. Włosy - u niektórych brudne, u innych jak zwierzęca sierść. Odzież porwana.

"... wrogowi nie poddaje się nasz dumny "Wariag"..."

- Cześć, - odezwało się jedno ze stworzeń, odwracając się do mnie. - Wódka jest?

- Nie - odruchowo odpowiedziałem.

- Będzie to przychodź. - powiedziało.                    

- Kim jesteście? - zapytałem.

- Nie widzisz... mieszkamy tu...

Rzeczywiście tam mieszkali i wydaje się, że całkiem od dawna. Jak wcześniej ich nie zauważałem?

Dlaczego ich stamtąd nie wygonią? Wszystko to przemknęło w mojej głowie w ciągu chwili. W drugim momencie znalazłem odpowiedź - nikogo tu nie ma. To tylko halucynacja. I żyje ona nie pod schodami, a w moim chorym mózgu.

 

Wpis dwunasty

 

Widzę ich coraz więcej i częściej. Brzydcy i straszni. Odrażający i odpychający. Siedzą na murkach, załatwiają swoje potrzeby w krzakach, windach, za garażami. Skupiają się pod schodami. Okupują rozwalone domy, żyją w piwnicach i na strychach. Są wszędzie, dosłownie wszędzie. W parkach polują na psy, na wysypisku szukają ubrań, ze śmietników wyciągają jedzenie, na rynkach kradną portfele. Są jak pasożyty, robaki, jak karaluchy. Ale te można zobaczyć, jak w nocy włączysz światło. Można je złapać i rozgnieść, a ci są nieuchwytni i niewidzialni.

Tylko ja ich widzę.

Wszędzie.

To dlatego, że sam staję się jednym z nich.

 

 

Wpis trzynasty

 

To nie są halucynacje. Teraz jestem tego pewien. Te stworzenia są absolutnie prawdziwe. Wszyscy oni byli kiedyś zwykłymi ludźmi, ale potem ich życie legło w gruzach i oni sami się zmienili. Znaleźli się na samym dnie świata, gdzie wzrok człowieka nie może przeniknąć. To dosłownie równoległa przestrzeń. Tak, tak! Dokładnie tak! Jesteśmy obok, razem, żyjemy na jednym świecie, ale w różnych jego wymiarach.

Kiedyś czytałem, że pszczoły nie zauważają, nie dostrzegają ludzi, nie wiedzą o ich istnieniu. Tak są przystosowane.

Zamożna ludzkość nawet nie podejrzewa istnienia drugiego świata. Wczoraj niczego się nie bałem, chodziłem do swojego mieszkania. Twarzą w twarz stanąłem naprzeciw z nowym właścicielem. Nie zobaczył mnie. Przeszedł obok, mógłbym go uderzyć, popchnąć, podstawić nogę. Pewnie nawet by niczego nie zrozumiał. Jak ja go nienawidzę!

Inni też mnie nie zauważają. Nie wszyscy, ale większość. Wczoraj skorzystałem z tego i ukradłem portfel.

Nie, nie wstydzę się. Dokumenty zwróciłem, podrzuciłem pod drzwi. A z pieniędzy było tam 130 rubli. Trzeba bać się psów. Czują nas.

Boję się jeszcze policji. Wielu z nich jeszcze mnie widzi. Myślę, że to kwestia czasu. Nie osiągnąłem jeszcze dna, ale tam dążę. Mam plan...

 

Wpis czternasty

 

Obserwuję, analizuję.

Oni są różni. Funkcjonuje u nich hierarchia ( dość długo przypominałem sobie to słowo - czuję, że tępieję ). Ci co mieszkają na ulicy są najniżej. Trzymają się stadami i walczą ze sobą. Za śmietniki, za jedzenie, za miejsce. Inni osiedlają się w domach, w piwnicach, podjazdach, na strychach. Jest ich mniej, również skupiają się w rodziny. Są zazwyczaj silniejsi, chytrzejsi i mądrzejsi od tych co żyją na ulicach. Ale wyżej od nich są "domownicy" (ros.домовые, przyp. tłumacza: ciężko znaleźć odpowiednik w j. polskim, wyjaśnienie słowa jest pod tekstem)- żyjący w mieszkaniach tuż obok ze zwykłymi ludźmi. Ci korzystają ze wszystkich wygód, nie znają problemów z jedzeniem, nawet ze zwierzętami znajdują wspólny język.

W ciągu tygodnia obszedłem całe sąsiedztwo. Trzykrotnie walczyłem. Są słabi. W piwnicy, w bloku nr 10 przy ul. Mińskiej z łatwością powaliłem trzech mężczyzn.

W hierarchii jestem wyżej od nich. Jestem lepiej zbudowany i znacznie bystrzejszy. Ci ulicznicy to prawie zwierzęta. Moje miejsce nie jest z nimi. Eksperymentowałem. Przysiadałem do ludzi, przesuwałem się do nich do oporu, zaglądałem im w twarz. Nie zauważają mnie. Ale jakieś przeczucie każe im się odsuwać. Gdy ich dotykam, wzdrygają się, zaczynają się drapać lub szukać na sobie owadów. Jednego uderzyłem mocno w głowę i wtedy mnie zobaczył. Wywnioskowałem, że muszę siedzieć cicho. Dziwne - w lustrach i witrynach z trudem odróżniam swoje odbicie. Muszę wytężać wzrok i mocno się wpatrywać. Muszę trochę poczekać. Niecierpliwie chce do domu.

 

Wpis piętnasty

 

Przyzwyczaiłem się do zimy. Prawie nie czuję mrozów. Gdy jest bardzo zimno, idę z wódką pod schody. Rozmawiamy o różnych rzeczach, dużo śpiewamy. Są głupi, ale lepszej kompanii nie potrzebuję. Dowiaduję się wiele o życiu.

Piszę coraz mniej. Zmuszam się, głowa powinna pracować. Ale nie mam właściwie o czym pisać. Za to dużo czytam, gdy jest jasno. Ludzie wyrzucają mnóstwo książek. Szczególnie upodobałem sobie kolorowe pisma. Gdy nie jest zbyt zimno, mieszkam w swoim szałasie. Jak Eskimos, jak Czukcza. Nawaliło mnóstwo śniegu, zasypało chatę, aż po sam dach. Powstała tak śnieżna chatka. Zapomniałem jak się nazywa. W środku jest ciepło, zwłaszcza jak przycisnę się do rury. Jem niewiele, ale zawsze jestem syty. To nawet fajne.

Dobrze żyję, czekam wiosny.

 

Wpis szesnasty

 

Z dachów kapie woda. Porobiło się nieprzyjemne błoto. Najwyższa pora. Chodziłem wczoraj na zwiady. Rozmawiałem z "domownikiem" przez drzwi. Ma na imię Sasza, jest już stary. Pamięta moją córkę. Mówił, że widziała go kilka razy. Małe dzieci nas widzą, wiem. Mnie też pamięta, również moją żonę.

Groziłem mu, kazałem mu się wynosić. Poprosił o tydzień. Chce przenieść się do sąsiadki, jest tam teraz wolne.

Boi się mnie.

Wiadomo - ja jestem gospodarzem.

Pozwoliłem mu. Wracam do domu za 7 dni.

Nie mogę się doczekać.

 

Wpis siedemnasty

 

Dzisiaj!

Zbieram się. Rzeczy prawie nie mam. Zbieram swoje zapiski.

Szałas zostawiam Wadiku. Jest z ulicy, ale całkiem niegłupi. Po prostu jest słaby i dużo pije.

Szkoda mi wszystko to rzucać. Przywiązałem się do tego. Nie! Chcę do domu! Tam jest telewizor, wanna i kanapa.

Tam jest lepiej.

Zaraz idę...

Już teraz...

 

Wpis osiemnasty

 

Wszystko jest proste. Zadzwoniłem, on otworzył. Pewnie myślał, że dzieciaki się bawią. Wyjrzał, spojrzał w dół schodów, nikogo nie zobaczył. A ja spokojnie przeszedłem obok. Wszedłem do mieszkania. Do swojego mieszkania. W przedpokoju jest inna tapeta i meble są inne. Jeleniej głowy nie ma. Lustro naprzeciwko drzwi, wcześniej go nie było. Nie zostało nic mojego. I tak wszędzie, we wszystkich pokojach. Na kuchni, a nawet na balkonie. Ale wszystko jedno, to nadal moje mieszkanie. Znam je. Pamiętam je. Pamiętam jakie było, kiedy mieszkałem tu z rodziną. Wróciłem do domu.

W składziku jest mnóstwo miejsca. Zamieszkam tam. Ale nie zamierzam oczywiście sterczeć tam cały czas.

 

 

Wpis dziewiętnasty

 

On jest obcy!

Nie mogę żyć z nim obok, nie chcę.

Nienawidzę! Nienawidzę!

Dzisiejszej nocy podszedłem do niego i długo obserwowałem jak śpi. Jest obrzydliwy. Wiele się o nim dowiedziałem. Często przychodzą do niego znajomi, rozmawiają o interesach. Nie znoszę ich słuchać. Mówią też o rozrywce. Dręczą młode dziewczyny i potem się tym jeszcze chwalą. Wspominam córkę. Może też ma takiego znajomego?

Zemszczę się.

Daję słowo, zemszczę się.

Wczoraj razem balowali. Szumieli do rana. Przyszedł policjant, ale od razu poszedł. Grozili, że dowiedzą się kto go wezwał. Potem znów były kobiety.

Jakie to wszystko jest okropne...

 

Wpis dwudziesty

 

Jestem dosłownie w raju. Gdy nikogo nie ma w domu, oglądam telewizor. Znów czytam dobre książki. Skąd wzięły się u takiego tumana, po co? Biorę prysznic. W lodówce zawsze jest jedzenie. Szczerze to nie potrzebuję jego tak bardzo. Bardzo się zmieniłem. Boję się do tego przyznać, ale wydaje się, że nie jestem już dłużej człowiekiem. Wylazłem ze starej skóry - niczym motyl wyłazi z kokonu.

Jestem niewidzialnym człowiekiem. Mogę wszystko. Wszystko jest mi dozwolone. Nie boję się go już. Wczoraj oblałem go czerwonym winem. Przedwczoraj wyrzuciłem przez okno flaszkę wódki. Jednemu z jego koleżków odciąłem włosy. Nie mogę się powstrzymać. Karcę siebie za to za każdym razem. Zaprosił księdza. Ten machał kadzidłem i kropił święconą wodą. Obryzgał też mnie. Dlaczego? Nie jestem diabłem. Jestem panem tego domu.

 

Wpis dwudziesty pierwszy

 

Nocami siadam na niego z góry i duszę. Nie pozwalam się ruszyć. O północy włączam telewizor na cały regulator. Zrzucam książki z półki. Rwę pościel. Rysuję na lustrze różne znaki i litery. Boi się, widzę to. Kiedy kładzie się spać, zostawia włączone światło w innych pokojach. Pod poduszką chowa pistolet i latarkę. Coraz częściej dzwoni po koleżanki - przy nich siedzę cicho. Dziś wstawił zamek w drzwi do sypialni. Co z tego, nawet jak się tam beze mnie zabarykaduje, wciąż będę mógł stukać i drapać drzwi.

Jestem tu gospodarzem!

Zmuszę go by stąd odszedł.

Nie dam mu normalnie żyć!

 

Wpis dwudziesty drugi

 

Przesadziłem...

Ale niczego nie żałuję.

Czuję jedynie lekki chłód w piersi - zabiłem człowieka.

Tak, on na pewno na to zasługiwał. Jednak jest mi nieprzyjemnie i ciężko. Chciałem go tylko przegonić z mieszkania, tak jak zrobił to on. Dziś w nocy zamknął się w sypialni, ale ja już tam byłem. O drugiej w nocy usiadłem mu na klatkę piersiową. Dusiłem go i czułem, że śni mu się koszmar. Potem się obudził. Wkoło panował nieprzenikliwy mrok, mimo że wieczorem zostawił włączoną nocną lampkę. Charknął, dusząc się wydostał prawą rękę spod kołdry. Uderzył ręką o włącznik, lecz nic się nie zapaliło. Wyjąłem ją z gniazdka. Rzucał się próbując mnie zrzucić, ale trzymałem się mocno. Wyjął pistolet spod poduszki. Uchyliłem się przed wystrzałem i wybiłem broń z jego ręki. Wtedy wyjął latarkę. Wiązka światła uderzyła mnie po twarzy. Oślepłem, osłabiłem chwyt, ale on nie próbował już się wyrywać. Cały osłabł i powietrze wyszło z niego jak z pękniętej opony.

Nie wytrzymało mu serce. Myślę, że wiem dlaczego. Zobaczył mnie i umarł z przerażenia.

 

Wpis dwudziesty trzeci

 

W końcu wszystko się skończyło: szum, tłok, policja, obcy ludzie. Teraz jestem sam. W swoim mieszkaniu. Wszystko teraz jest w porządku. Czekam. Wiem, że prędzej czy później pojawią się nowi mieszkańcy. Nie zamierzam im dokuczać. Znów zajmę składzik. Zacznę żyć cicho. Oczywiście, jeśli będą to dobrzy ludzie. Lecz jeśli nie... Cóż...

Wtedy będę musiał przypomnieć kto tu jest gospodarzem.

 

 

Mały dodatek od tłumacza:

ros. Домовой ( tu przetłumaczony jako domownik) - w mitologii słowiańskiej duch, chochlik, opiekun domu i rodziny. W Polsce to mistyczne stworzenie  jest mało znane. W krajach rosyjskojęzycznych jest popularnym motywem w opowieściach i legendach ludowych. Powszechnie wierzy się, że mieszka w każdym domu i należy pozostawać z nim w dobrych stosunkach, aby nie psocił.


Użytkownik Citrus limon edytował ten post 23.03.2014 - 17:35

  • 3

#1477

Sarlinz.
  • Postów: 25
  • Tematów: 1
  • Płeć:Nieokreślona
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Biało-okie Widmo (Specter With White Eyes) - ciąg dalszy (część 6) (źródło: Creepypasta Wiki, autor: Nuggan, tłumaczenie: Schlafrok)

 

attackbunny napisał:

  •  
  • sól
  •  

shotgunbadger napisał:

  •  
  • sól
  •  

My Little Puni napisał:

  •  
  • sól
  •  

Tardcore napisał:

  •  
  • sól
  •  

Spoiler

 

Nie jestem jakoś bardzo szczęśliwy z powodu sprzątania potem kręgów soli z całego mieszkania, ale jeśli to zadziała to nie będę narzekał.

 

Mój znajomy nareszcie do mnie oddzwonił. Wygląda na to że wszystko zrobiłem źle, a pokrywka na słoiku nie była nawet blisko tego jak mocno miała być zakręcona. Był bardzo zdziwiony że wszystko było dobrze przez tak długi okres czasu, jak na spartaczoną robotę. Prócz tego, zgodził się z wami na temat soli. Cóż, według mnie brzmi to jakbyście wszyscy obejrzeli za dużo programów w telewizji, ale skoro tak mówi ekspert....

 

Znajomy sądzi, że teraz ten byt ukryty jest gdzieś w ciemnym zakamarku mojego mieszkania. W garderobie, szafce kuchennej, wentylacji, czymś w ten deseń. Nie wyjdzie stamtąd póki nie zajdzie słońce, więc do tego czasu mało mogę zrobić. Powiedział mi też że mam dwie opcje - mogę spróbować wypędzić to coś z mojego mieszkania, albo znów zamknąć.

 

Zostałem ostrzeżony że w obu przypadkach to coś będzie wściekłe, jeszcze bardziej niż było ostatnim razem. Jeśli użyję pierwszej opcji, to stwór nie będzie mógł wejść do mojego domu, ale może zrobić coś mi gdy wyjdę ze swojego mieszkania, albo po prostu komu innemu. Nie zamierzam ryzykować, więc znów spróbuję go złapać. Tym razem bez spartaczenia niczego.

 

Jako że wciąż jest dzień, muszę iść po kilka rzeczy aby się na to przygotować. Ponadto, muszę znaleźć coś większego niż słoik po ogórkach. Jeśli znalazłbym coś co miałoby jakieś symboliczne, może i religjne znaczenie, o wiele trudniej byłoby temu czemuś się z tego wydostać. Czas pochodzić po lesie...

_________

 

I znów jestem u siebie w domu, już po "wyprawie". Wkrótce się ściemni, więc mam nadzieję że znalazłem to co trzeba.

 

Oto początek pola zaraz za śmietnikami:

Spoiler

 

Jestem prawie pewny że to właśnie tutaj znaleźli te rozerwane koty. Zaraz obok jest ścieżka która tutaj prowadzi, a trawa i wszystko do okoła jest zgniecione. Jedną z rzeczy które polecił mi znajomy było zebranie ziemi z tego miejsca, więc wziąłem jej trochę.

Spoiler

 

Mam też znaleźć trochę małych białych polnych kwiatków. Te są małe i białe, ale rosną na drzewie zamiast na ziemi. Nie wiem czy się nadadzą, ale i tak wziąłem kilka żeby zapytać się mojego znajomego czy są ok.

Spoiler

 

Jednak nie tak daleko znalazłem takie coś i tak samo wziąłem do późniejszej oceny. Są małe, białe i rosną praktycznie wszędzie gdzie się popatrzy. Pachną trochę jak czosnek.

Spoiler

 

Prawie dostałem zawału, gdy usłyszałem odgłos łamanych gałęzi podczas zbieranie tych kwiatków. Okazało się że to tylko królik, obserwował mnie cały czas gdy tutaj byłem.

Spoiler

 

Następną rzeczą którą miałem zebrać była martwa gałąź, z "widelcowym" zakończeniem. Ten tutaj wyglądał dla mnie idealnie.

Spoiler

 

Ostatnim "składnikiem" miał być cały, w miarę dobrym stanie, orzech. Taki okaz leżał niedaleko od gałęzi.

Spoiler

 

To wszystko z lasu. Ponadto potrzebowałem węgla, oleju i świec, ale to wszystko już miałem. Zadzwonię teraz do znajomego i upewnię się że wszystko jest prawidłowe. Mam nadzieję że tak właśnie będzie, zaczyna się ściemniać a ja wciąż muszę ogarnąć jak to coś złapać.

 

EDIT: shotgunbadger napisał:

  •  
  • na ten moment wypędź tylko tego ducha, dopiero potem złap.
  •  

Z tego co się dowiedziałem, jeśli zrobię coś takiego to wściekłość tego czegoś może przerosnąć moje wyobrażenia. Nie zamierzam ryzykować.

_________

 

Mam już wszystkie informacje od znajomego, potwierdził że wszystko co mam się nadaje. Jest już ciemno na zewnątrz, ale nie dzieje się nic dziwnego. Sprawdziłem co u mojego szczura, zachowuje się normalnie. Na wszelki wypadek rozsypałem krąg z soli wokół jego klatki. Na ten moment doprowadzam wszystko to stanu gotowości, ale zamierzam pokazać wam przedmiot do którego zdecydowaliśmy złapać ten byt.

Spoiler

 

Jest to stary obraz, które był zawieszony na ścianie przy schodach mojego mieszkania. Został namalowany kilka dobrych lat temu przez mojego kuzyna. Nie bliskiego kuzyna, ale takiego z dalszej, włoskiej części mojej rodziny. Obraz miał przedstawiać bezbronną duszę, spadającą w kierunku śmierci. Wygląda na idealny obiekt do zatrzymania tam tego czegoś.

 

EDIT: Właśnie spaliła się kolejna żarówka. Tym razem w mojej kuchni, na lampie w wiatraku zaczepionym do sufitu.

 

Prócz tego, tak samo jak wcześniej ze słoikiem, zrobiłem zdjęcie obrazu aparatem na podczerwień. Wiecie, dla porównania po rytuale. Wygląda dosyć creepy, oddaje światło zupełnie inaczej niż w zwyczajnym świetle, a dużo detali zupełnie znika. Praktycznie jedyne co możecie zauważyć to czaszka pośrodku.

Spoiler

 

_______________

 

Ok, skończyłem pierwszą część rytuału który miałem odprawić. Chodziłem od pokoju do pokoju w moim mieszkaniu, rozpylając olejek aby namaścić ściany, potem odmówiłem do tego krótką modlitwę. Musiałem się upewnić że dotarłem do każdej ściany, szafki, szuflady, okna, ogółem do wszystkiego. Z tego co zrozumiałem, sprawi to że byt nie będzie miał gdzie się ukryć, jednocześnie nie będąc zdolnym uciec z mieszkania.

 

Zabieram się do następnej części rytuału. Zrobię zdjęcie jak wszystko będzie gotowe.

 

EDIT: Właśnie spadłem ze schodów. Przysięgam, coś złapało moją kostkę kiedy byłem na jednym ze stopni. Spadłem, ale jakoś fortunnie wywinąłem się z tego bez większych obrażeń. Jedyne co ucierpiało to moje kolano, lekko je sobie rozwaliłem. Kiedy byłem na drabinie miałem ze sobą "widelcową" gałąź, kiedy spadłem złamała się ona, chyba po prostu na nią spadłem. Teraz nie jest tak długa jak miała być. Na ten moment to tyle, muszę jakoś rozwiązać ten problem z gałęzią, na bank nie pójdę teraz do lasu szukać kolejnej.

 

Część 1 | Część 2 | Część 3 | Część 4 | Część 5


Użytkownik Schlafrok edytował ten post 30.03.2014 - 09:48

  • 4

#1478

MrsLuna.
  • Postów: 4
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Annie96 pisze... (źródło: storiesforyourscreen)

 

Podczas siedzenia na WhatsAppie, natknęłam się na dziwną rozmowę ludzi, których nie znam. Cholernie mnie przeraziła. Kiedy próbowałam ją ponownie znaleźć, appka cały czas się zacinała.
Na całe szczęście zdołałam zrobić jej kopię. Oto ona:

 

annie96: śpisz?
01:31

 

mcdavey: nie.. zgaduję, że ty też :P

01:31

 

annie96: nie mogę.. to przez ten wiatr.. brzmi jak kłócące się koty. jaka jest twoja wymówka? :P
01:32     

 

mcdavey: uczę się :(
01:32

 

annie96: tak teraz nazywa się pornografię? :P
01:32

 

mcdavey: Wciąż nie mogę uwierzyć co johnny dziś zrobił!
01:36

 

annie96: ja też nie.. ten koleś ma problemy psychiczne..
01:36

 

annie96: cholera, ten wiatr jest naprawdę głośny.. nie brzmi normalnie, haha
01:36

 

mcdavey: U mnie zero wiatru. Tylko deszcz.
01:36

 

annie96: Szczęściarz. Potrzebuję mojego snu piękności! :P
01:37

 

mcdavey: Jasne, że tak ;)
01:37

 

annie96: co? masz na myśli, że wyglądam
01:38

 

annie96: cholera, chyba właśnie usłyszałam kroki na zewnątrz
01:38

 

mcdavey: Porpoś swojego szalonego ojca, żeby sprawdził o co chodzi :P
01:39

annie96: jestem sama w domu! rodzina jest na wakacjach, pamiętasz? mówiłam ci
01:39

 

mcdavey: Serio? Do kiedy? Powinniśmy gdzieś wyjść :D
01:40

 

annie96: to naprawdę brzmi jak czyjeś kroki, ale jest w nich coś dziwnego.. powinnam spojrzeć przez okno, ale w łóżku jest tak ciepło :(
01:40      

 

mcdavey: Jesteś pewna, że chcesz spojrzeć przez okno, gdy jesteś sama w domu?

01:41        Co jeśli tam naprawdę ktoś jest i patrzy na ciebie z dołu? :P

 

annie96: NIEŚMIESZNE

01:42

 

mcdavey: spokojnie.. jestem pewien, że to nic takiego

01:42

 

annie96: idę sprawdzić, zw

01:42

 

mcdavey: Jeśli naprawdę jest tam coś dziwnego w tym twoim sąsiedztwie

01:43

 

mcdavey: Do kogo zamierzasz zadzwonić?

01:43

 

annie96: Cholera, ktoś tam jest!!!

01:45

 

mcdavey: Serio?

01:45

 

annie96: TAK. widzę plecy jakiegoś mężczyzny

01:45

 

mcdavey: Co robi?

01:46

 

annie96: szuka czegoś? rękoma. w krzakach.

01:46

 

mcdavey: haha, musi być naćpany.. prawdopodobnie szuka swoich narkotyków :P

01:46

 

annie96: david, mówię serio! co powinnam zrobić??

01:48

 

mcdavey: nic? Pewnie zaraz sobie pójdzie :)

01:49

 

annie96: o mój boże... zaczął kopać gołymi rękoma w ziemi. zrujnuje mi ogród!

01:49

 

annie96: cholera, odwraca się

01:50

 

mcdavey: I jak wygląda?

01:50

 

annie96: DAVID TO NIE JEST ŚMIESZNE

01:51

 

mcdavey: Co?

01:51

 

annie96: JAK TY TO ROBISZ?

01:51

 

mcdavey: O czym ty mówisz??

01:52

 

annie96: widzę, że to ty! w moim ogrodzie! jak to możliwe, że ze mną piszesz bez dotykania telefonu?

01:54      spójrz w górę! jestem przy oknie, nie słyszysz jak w nie walę?

 

mcdavey: <> annie, zaczynasz mnie przerażać.. Na pewno nie ma mnie w twoim ogrodzie. To nie ja.

01:54

 

annie96: PRZESTAŃ UDAWAĆ. widzę twoją twarz. i masz na sobie tą głupią futbolową bluzę, z której jesteś tak cholernie dumny

01:54

 

mcdavey: to musi być ktoś kto wygląda jak ja.. serio annie, jestem w domu. nie bawiłbym się w takie coś :)

01:55

 

annie96: to musi być jeden z twoich kumpli.. robiący jakiś głupi żart.. jak inaczej mógłby nosić twoją bluzę??

01:55

 

mcdavey: jest mnóstwo takich bluz jak moja! żaden z moich kumpli nie wygląda jak ja..

01:55        za dużo o mnie myślisz ;)

 

annie96: znów zaczął kopać

01:55

 

annie96: do cholery, idź już sobie!!

01:55

 

mcdavey: annie, masz broń u siebie w domu?

01:56

 

annie96: nie bądź głupi. nikogo nie zastrzelę.

01:56

 

mcdavey: nie musisz jej używać. pokaż tylko, że ją trzymasz.

01:57

 

annie96: czy ty przypadkiem nie masz swojego imienia na tej bluzie?

01:57

 

mcdavey: ta, cała drużyna ma taką bluzę ze swoim imieniem

01:58

 

annie96: widzę twoje pieprzone imię!!!

02:00

 

mcdavey: co

02:00

 

annie96: O CO DO CHOLERY CHODZI DAVID

02:01

 

mcdavey: Annie, ta bluza wisi w mojej szafie..

02:04

 

annie96: <> ZOBACZYŁ MNIE

02:04

 

annie96: DLACZEGO UŚMIECHA SIĘ W TEN SPOSÓB

02:04

 

annie96: IDZIE

02:04

 

mcdavey: ZADZWOŃ NA POLICJĘ!!!

02:04

 

mcdavey: ANNIE?!

02:05

 

mcdavey: ANNIE GDZIE JESTEŚ

02:07

 

mcdavey: zadzwoniłem na policję i powiedziałem, że ktoś się włamał do twojego domu.

02:12       powiedzieli, że już jadą, ale zajmie im to około pół godziny

 

mcdavey: annie jesteś tam?

02:15

 

annie96: to jest w domu. muszę być cicho. światła zgaszone. siedzę z nożem w szafie.

02:17      trudno mi pisać tak bardzo się przy tym trzęsąc

 

mcdavey: <><>, czekaj tam, policja będzie za 20 minut.. wiesz gdzie on jest?

02:17

 

annie96: TO. nie on. to jak wyglądał, kiedy mnie zobaczył.. żaden człowiek nie mógłby tak wyglądać..

02:17

 

mcdavey: jezu, czy to wie gdzie jesteś?

02:17

 

annie96: nie, wzięłam nóż, kiedy zobaczyłam, że biegnie w stronę domu i schowałam się w szafie, kiedy usłyszałam jak się włamuje

02:17

 

mcdavey: ok dobrze, będzie dobrze.. narkoman nie ma mózgu, żeby znaleźć kogoś chowającego się w szafie.. policja wkrótce tam będzie!

02:17

 

annie96: o boże, to mnie woła

02:18

 

annie96: to nie brzmi jak ty david

02:18

 

annie96: ma głęboki głos

02:18

 

annie96: wypełniający dom

02:18

 

annie96: wypełniający moją głowę

02:18

 

mcdavey: co mówi

02:18

 

annie96: "wychodź annie"

02:19

 

annie96: "chcę tylko na ciebie popatrzeć"

02:19

 

annie96: cały czas to powtarza

02:19

 

annie96: jestem szalona david?

02:19

 

annie96: tak jest być szalonym?

02:20

 

mcdavey: tylko 10 minut annie! trzymaj się! jesteś silna, wytrzymasz to!

02:21

 

annie96: wchodzi po schodach ale.. strasznie wolno.. nieregularnie

02: 21

 

annie96: dlaczego to wygląda jak ty? dlaczego ty??

02:21

 

mcdavey: nie wiem annie! wierz mi

02:21

 

annie96: czy możesz sprawić, żeby to przestało?

02:21

 

annie96: proszę. spraw, żeby przestało

02:21

 

mcdavey: zrobiłbym to, gdybym umiał

02:22

 

annie96: jest na końcu korytarza

02:22

 

annie96: nie powiedziałam moim rodzicom nic przed ich wyjazdem

02:22

 

annie96: słuchałam muzyki 

02:22

 

annie96: czy to był ostatni raz, kiedy ich widziałam?

02:22

 

mcdavey: annie

02:23

 

annie96: to ma coś wspólnego z tobą. tylko ty możesz sprawić, żeby przestało.. myśl

02:23

 

mcdavey: NIE WIEM ANNIE

02:25

 

annie96: proszę

02:25

 

mcdavey: może to dlatego.. że tyle o tobie myślę

02:27

 

mcdavey: cały czas

02:27

 

annie96: więc przestań

02:28

 

mcdavey: nie wiem jak

02:28

 

annie96: skrobie ściany, zbliża się.. błagam

02:29

 

mcdavey: staram się. bardzo się staram

02:29

 

annie96: Zwalnia. Staraj się bardziej.

02:31

 

annie96: Cokolwiek robisz, działa.

02:32

 

annie96: Przestało. Nic nie słyszę. 

02:34

 

mcdavey: serio?? nie wychodź jeszcze! zostań w szafie do póki nie przyjedzie policja!

02:34

 

annie96: Co mam im powiedzieć jeśli tego już tu nie ma?

02:34

 

mcdavey: WSZTSTKO annie WSZYSTKO co powiedziałas mi

02:34

 

annie96: Nie wiedziałam, że czułeś coś do mnie, David :)

02:34

 

mcdavey: serio się cieszę, że to przestało

02:35

 

annie96: Możesz do mnie rano wpaść David? Naprawdę potrzebuję cię zobaczyć :)

 

mcdavey: jasne annie, wpadnę

02:36

 

annie96: Świetnie! Nie mogę się doczekać!

02:38

 

mcdavey: annie...

02:40

 

mcdavey: annie, skąd mam wiedzieć, że to ty? 

02:42

 

 

annie96 jest niedostępny/a

 

Wykropkowany wulgaryzm, jest nadal wulgaryzmem. Zapoznaj się proszę z regulaminem forum. 

wulgaryzmy.gif

edycja:

ultimate


Użytkownik MrsLuna edytował ten post 05.04.2014 - 20:45

  • 6

#1479

Sarlinz.
  • Postów: 25
  • Tematów: 1
  • Płeć:Nieokreślona
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Biało-okie Widmo (Specter With White Eyes) - ciąg dalszy (część 7) (źródło: Creepypasta Wiki, autor: Nuggan, tłumaczenie: Schlafrok)

 

Dobra, tak w tej chwili wygląda ostatnia część rytuału:

Spoiler

 

Patyk postawiony jest tak żeby dotykał obrazu, obok niego stoi świeczka z olejkiem. Jest to po to żeby przekazać energię do obrazu. Kartony są tutaj z wcześniej już wymienionego powodu, czyli patyka który po "wypadku" nie posiadał już swojej pierwotnej długości.

Spoiler

 

Tablica ouija nie jest tutaj po to żebym rozmawiał z tym bytem, albo robił coś podobnego. Mój znajomy powiedział że ma to na celu po prostu bycie tutaj w charakterze "otwartego zaproszenia" dla każdego astralnego bytu który się pojawi. Ponoć nie jest to coś absolutnie koniecznego, ale jako że jedna taka tablica akurat walała mi się gdzieś w mieszkaniu, nie zaszkodzi jej postawić.

Spoiler

 

Węgiel i ziemia z zewnątrz jest zmieszana z olejkiem. Mam tego potem użyć żeby "pobłogosławić" moją tablicę, nóż, świeczkę i całą resztę. Mniej więcej to samo co wcześniej robiłem z pomieszczeniami.

Spoiler

 

Nóż ma służyć jako długi sztylet nazywany przez znajomego "athame", czy jakoś tak. Mam kilka sztyletów, ale żaden z nich nie posiada czarnej rączki - a właśnie taka jest ponoć wymagana. Nóż który widzicie jest więc jedyną dostępną mi rzeczą która pasowała.

Spoiler

 

Świeczka stoi na spodzie kieliszka. Pod kieliszkiem są kwiatki, te pachnące jak czosnek.

Spoiler

 

Nie udaję że wiem jak cokolwiek z tego ma tak naprawdę zadziałać. Jedyne co wiem pochodzi z instrukcji które dał mi znajomy: Najpierw mam wszystko pobłogosławić olejkiem. Potem wyłączam wszystkie światła w moim mieszkaniu, z wyjątkiem małej latarki żeby przypadkiem nie spaść podczas korzystania ze schodów. Potem, podczas mówienia krótkiej modlitwy której tekst dostałem od znajomego, zapalam świeczkę. Następnie zapraszam wszystkie obecne byty, mówiąc że jeśli światło je uraża powinny je ugasić. Zanurzam nóż w olejku, a kiedy świeczka zgaśnie zanurzam go w wosku powstałym w knocie świecy.  Kiedy wszystko wykonam, szybko kładę świeczkę pod kieliszek ze znajdującymi się tam kwiatkami. Potem dotykam końcem kija góry kieliszka, jednocześnie rozcinając orzech na pół ostrzem noża. Muszę teraz powiedzieć bytowi że zniszczyłem więzienie które go trzymało i pozwalam mu na przemieszczenie się do jednego miejsca. Miejscem tym jest obraz, a drogą do tego miejsca patyk.

 

Znajomy powiedział mi że wtedy coś powinno stać się w kieliszku, ale cokolwiek się stanie będzie to znakiem że duch przeniósł się do obrazu.

 

Zamierzam teraz zacząć gasić światła. Kolejnego posta spodziewajcie się gdy wszystko skończę.

___________

 

Cóż, wszystko jest gotowe. Wyłączyłem światła i zrobiłem wszystko tak jak miałem to zrobić. Tym razem, w przeciwieństwie do sytuacji która działa się na podwórku, świeczka zgasła prawie natychmiast. Stało się to tak szybko po tym gdy skończyłem mówić, że prawie upuściłem nóż gdzieś w ciemność. Gdy odprawiałem modlitwę mój szczur znowu zachowywał się jak świernięty, ale jako że rozsypałem w okół jego klatki sól... cóż, starałem się to po prostu ignorować.

 

Nie mam pojęcia czy poszło dobrze czy źle. Nic się nie dzieje - żadnych szmerów, żadnych pociągnięć za kostkę, żadnych przepalonych żarówek.

 

Tak teraz wygląda obraz na zwykłej fotce. Dla mnie nie ma żadnej różnicy.

Spoiler

 

Jednak coś się dzieje gdy robię zdjęcie w podczerwieni:

Spoiler

 

Oba zdjęcia są z fleszem. Jak widać na drugim, światło odbija się inaczej niż wcześniej. Tutaj macie następne ujęcie, lekko zamazane - kamera ma słaby focus w ciemnościach:

Spoiler

 

Może to znaczy że wszystko zadziałało? Mam nadzieję. Próbowałem dzwonić do znajomego, ale ten znowu nie podnosi słuchawki.

 

Edit: Wróciłem tam po dobrej chwili żeby posprzątać po rytuale i zastałem obraz przekrzywiony. Poprawiłem go i poszedłem wyrzucić kartony do pokoju gdzie trzymam różne graty, ale kiedy wróciłem pod obraz... znów był przekrzywiony.

Spoiler

 

____________

 

JASNA CHOLERA.

 

Prawie dostałem zawału serca. Siedziałem na kanapie szykując dla was nowy post, kiedy usłyszałem jakiś odgłos. Obróciłem się w kierunku skąd pochodził hałas i zobaczyłem obraz STACZAJĄCY SIĘ PO CHOLERNYCH SCHODACH.

Spoiler

 

Zatrzymał się dopiero gdy dotarł do ostatniego stopnia i zablokował na mojej maszynie do karaoke.

 

Na razie nie robię nic sam, poczekam aż dostanę odpowiedź od znajomego.

 

 

Część 1 | Część 2 | Część 3 | Część 4 | Część 5 | Część 6

 

 

 

 

 

 


  • 3

#1480

aniolek344.
  • Postów: 1
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Konsekwencje

Wierzycie w duchy  ?  Ja zawsze sądziłam, że nie jesteśmy sami.
Jest jednak wielu takich, którzy będą śmiać się dopóki nie przeżyją czegoś na własnej skórze.

Moja koleżanka należała do grona sceptyków.
Pewnego wieczoru, kiedy nocowałam u niej tak dla rozrywki  zachciało nam się „wywoływać duchy”.
Jeżeli myślicie, że potrzebne do tego są jakieś tablice, krew i inne bzdury to grubo się mylicie. Nie warto z tym igrać.
Wystarczy, że bardzo zechcecie COŚ zobaczyć i nie ma odwrotu.
Dla klimatu porozkładałyśmy świece w krąg na podłodze, zgasiłyśmy wszystkie światła w mieszkaniu, zamknęłyśmy się w jednym pokoju, okna posprawdzałyśmy itd. 
Usiadłyśmy w kręgu i wierzcie lub nie, od razu było czuć coś dziwnego. Taka zimna, nieprzyjemna aura…
Kilka głupich słów typu : Przywołujemy cię, jak się nazywasz, daj nam znak i po chwili nam się znudziło. Zgasiłyśmy świece, odłożyłyśmy na biurko i zajęłyśmy się innymi rzeczami.
Ok. godzinę później oglądałyśmy komedię .
Nagle poczułam, że po moich plecach delikatnie porusza się ciężka zasłona od okna. Sprawdziłam czy okno jest zamknięte i oglądałam dalej. Po chwili zaczęło wkurzać mnie, że Justyna trzęsie moim krzesłem, chciałam już ją ochrzanić, jednak kiedy spojrzałam w dół ona trzymała nogi na swojej pufie. Ciarki przeszły mi po plecach, nagle z drugiego pokoju dobiegł nas dźwięk spadających rzeczy.
Piesek Justyny zaczął strasznie skomleć i świrować. Poszłyśmy zobaczyć  co było dźwiękiem tego hałasu jednak nic nie znalazłyśmy .
Prędko uciekłyśmy do pokoju Justyny i schowałyśmy się pod kołdrą .
Pies świrował, szczekał prosto w ścianę , piszczał i drapał . W pokoju zrobiło się zimno. Żyrandol zaczął się lekko kołysać, meble wydawać odgłosy stukania, a za oknem słychać było nagły, porywisty wiatr.
Prawie płakałyśmy ze strachu, więc Justyna postanowiła włączyć muzykę na mp3, dając mi jedną słuchawkę, aby zagłuszyć te przerażające  dźwięki. Pies biegał wzdłuż ściany i piszczał jeszcze z dobre pół godziny. Kiedy przestał myślałyśmy, że już nic nas nie spotka, jednak to była pomyłka. Nagle usłyszałyśmy przeraźliwy dźwięk przesuwającego się przedmiotu po biurku . Bałyśmy się zobaczyć co wydaje ten hałas. Od strony łóżka po drugiej stronie ściany usłyszałyśmy chrobotanie . Jak by ktoś był za ścianą i paznokciami drapał ścianę. Nigdy nie słyszałam straszniejszego dźwięku. Modliłam się by nadszedł poranek…
Przez długi czas czułam zimny oddech na karku,
ciarki przechodziły mi po plecach i chciałam krzyczeć ze strachu.
Rano, po przebudzeniu ustaliłyśmy fakty co do wczorajszej nocy. Wszystko było zgodne, nie było wytworem mojej wyobraźni.
Świeczki na biurku były zapalone…
Figurka aniołka leżała stłuczona na podłodze, a pies spał skulony pod łóżkiem . Od tamtej feralnej nocy nigdy już u niej nie nocowałam , a Justyna przekonała się całkowicie, że zjawiska paranormalne to nie żarty.

Możecie mi nie wierzyć, śmiać się czy mówić, że w tej opowieści nie ma nic strasznego. Jednak nie jest to bajka zabarwiona dla frajdy innych, a prawdziwa historia, która była początkiem innych dziwnych zdarzeń . Jest to w pewien sposób przestroga dla tych, którzy bardzo chcą igrać z nieznanym . Uważajcie czego szukacie, bo to nie jest film. Wszystko nie dzieje się z dnia na dzień. Od kilku lat spotykam dziwne, niewyjaśnione zdarzenia. Czasem co kilka dni, czasem co miesiąc, dwa. Możecie być jednak pewni, że do tego nie da się przyzwyczaić, oswoić z tym lub oswoić TO..


  • 0

#1481

Havvocowsky.
  • Postów: 6
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Witam wszystkich, na wstępie chciałbym zaznaczyć że seria ta (o ile się przyjmie) jest moją pierwszą, i dużo ze ‘strasznością’ wspólnego miała raczej nie będzie. Ot, taka opowieść, klasyfikuję ją jako creepypastę, ze względu na to że będą w niej występowały postaci z miejskich legend. Proszę o przesyłanie opinii, sugestii na forumowej PW.

The Hunt
Epizod 1.
Bloody Mary

 

Świat nie jest taki jak się nam wydaje… Ja na przykład, jestem łowcą, czy też myśliwym. Nie poluję jednak na jelenie, kaczki czy inne zwierzęta, ale na… Jakby to ująć… Stworzenia paranormalne… Mieszkam w odizolowanym od reszty domów na przedmieściach średniej wielkości miasta. Ze względu na moją profesję nie mam zbyt wielu przyjaciół, muszę być dość skrytym człowiekiem… Ostatnia noc była dziwna, wyjątkowo dziwna… Moim celem miała być Krwawa Mary, którą wiele osób uważa za zwykłą miejską legendę. Wszedłem do łazienki w swoim piętrowym domku, trzymając w dłoniach moją zaufaną strzelbę-dwururkę. Przygotowałem w niej wcześniej świeczki, była dokładnie godzina 3:33 w nocy. Pozapalałem świece, złapałem mocniej za swoją broń, po czym wypowiedziałem z pewnością w głosie:
-Bloody Mary… Bloody Mary – usłyszałem kroki –Bloody Mary…
Błyskawicznie odwróciłem się na pięcie, nie traciłem czasu na celowanie, wypaliłem z dubeltówki z biodra, z obu luf na raz. Stworzenie to upadło na posadzkę w agonii, zwijało się z bólu zalewając krwią swoją białą sukienkę. Obok niej upadł nóż kuchenny, który chwilę wcześniej był gotowy żeby zagłębić się w moim karku… Niektóre osoby pewnie zapytałyby mnie co czułem strzelając do postaci… Satysfakcję z upolowania kolejnego celu? Strach przed nim? Czy może szacunek dla niego? Nie… Czułem odrzut. Odrzut i zapach prochu… Przełamałem swoją strzelbę, z luf wyskoczyły i upadły wesoło na kafelki dwie, dymiące się jeszcze łuski. Przeładowałem broń, podszedłem do zwijającej się kreatury i wypaliłem jeszcze dwa razy kończąc jej cierpienia. Dwururkę przewiesiłem przez ramię, wyjąłem sztylet z pochwy na udzie, podszedłem do ciała i zaczynałem odcinać mu głowę, potrzebowałem jej do potwierdzenia wyeliminowania celu. Rzuciłem jeszcze drętwo:
-Miejska legenda? Teraz już tylko legenda…
Taki już byłem. Zimny skurczybyk, któremu zależało tylko na pieniądzach za kolejną zgładzoną istotę… Włożyłem trofeum do czarnego foliowego worka, a następnie do walizki. Zostawiłem zaufaną broń na miejscu, złapałem jedynie za moją dość małą kuszę, idealną do założenia na nadgarstek, zarzuciłem na nią rękaw kurtki. Wziąłem ze sobą walizkę i wyszedłem, odebrać swoją wypłatę…
Uwielbiam nocne spacery. Nie dla atmosfery, czy dla czystszego powietrza, tylko dlatego że w nocy może się zdarzyć okazja do upolowania ponadprogramowego stworzenia. Z tego to powodu zabieram zawsze ze sobą kuszę, głównie na wampiry, biorę też kilka dodatkowych bełtów zakończonych srebrnym grotem, w razie ataku wilkołaka…
Udałem się prosto do swojego szefa, wszedłem do jego piwniczki, jak sam swoje lokum nazywał, położyłem walizkę na jego biurku. Otworzył ją, rozwinął łeb z worka, po czym dodał:
-No, no, ładnie… Tak jak się umawialiśmy, piętnaście tysięcy.
-Dwadzieścia… szefie – poprawiłem go i dodałem to nieszczęsne szefie na końcu z niechęcią.
-Racja, zapomniałem… Dobra, twoim następnym celem będzie troll… Dasz sobie radę?
Rozglądnąłem się po pomieszczeniu, chwilę pomyślałem, po czym rzuciłem zimnym głosem:
-Ile?
-Trzydzieści-
odparł. Trzydzieści tysięcy, zawsze chodziło o tysiące.
-Gdzie będzie ten cały troll?
-Podobno ma być pod mostem, nad rzeką.

Odwróciłem się i wyszedłem z jego biura, jeśli można je tak nazwać. Było pełne głów albo innych pamiątek po różnorakich stworach. Ghoule, wampiry, takie tam… Sam szef nie był człowiekiem, był pół wilkołakiem. Pomimo że jestem tylko człowiekiem, który może jedynie wyczuć stworzenie o nadprzyrodzonych zdolnościach, pracowałem dla niego. Robiłem to dlatego, że dużo płacił.
Udałem się w stronę swojego domu, aczkolwiek w połowie drogi poczułem czyjąś obecność… Spoglądnąłem dookoła, zauważyłem coś w cieniu. Z ciemności wyszedł do mnie… No cóż, o wampirze mowa. Podciągnąłem szybko rękaw kurtki, rozłożyłem i załadowałem kuszę, zwykłym, drewnianym bełtem i wycelowałem mu w serce. Stało się wtedy coś dziwnego, w jego oczach ukazał się strach, co jak na wampira jest ewenementem. Pewnie jakiś świeżak – pomyślałem, po czym wystrzeliłem kołek a właściwie pocisk z kuszy prosto w jego serce, ten upadł kończąc swoje nieśmiertelne życie. Przeszukałem truchło, znalazłem notes, na ostatniej zapisanej stronie znalazłem swoje zdjęcie i adres, z dopiskiem Imię i nazwisko nie znane. Wyeliminować. Cholera… Wiedziałem wtedy że ktoś bardzo nie lubi mojej działalności i próbuje mnie zabić. Na moje szczęście wybrał niewłaściwego zabójcę. Zacząłem biec do swojego domu, gdy znalazłem się pod nim domyśliłem się, że zaraz będę musiał uciekać. Nerwowo przeszukiwałem kieszenie w poszukiwaniu kluczy, stałem pod drzwiami. Byłem zdekoncentrowany gdy nagle poczułem uderzenie. Zachwiałem się, zamroczyło mnie i upadłem uderzając o schody dość mocno…

To be continued

Jeśli przeczytaliście, dziękuję. Przy ocenie proszę o wzięcie poprawki na to, że jest to moje pierwsze opowiadanie tego typu. Jak napisałem na wstępie, opinie, pytania i sugestie proszę kierować w prywatnej wiadomości na forum.


Użytkownik Havvocowsky edytował ten post 13.04.2014 - 14:40

  • 0

#1482

LukaWaj333.
  • Postów: 8
  • Tematów: 1
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Fotograf

Podczas lata 1950 roku, grupa przyjaciół znalazła w lesie stary, opuszczony dom. Weszli do środka, aby zobaczyć, co mogą tam znaleźć. Wewnątrz domu na środku pokoju został wykopany dół na wodę. Trzech chłopców postanowiło popływać, natomiast inni pozostali susi i robili zdjęcia domu swoimi aparatami.

Trzydzieści kilka lat później, w 1982, wędrujący mężczyzna znalazł stary aparat. Zabrał go na miejscowy posterunek policji, aby spróbować dowiedzieć się, do kogo on należy. Policjanci wywołali film. Większość zdjęć była zniszczona, z wyjątkiem kilku.

To zdjęcie zostało zrobione jako ostatnie. Nie wiadomo, co się stało z twarzami chłopców lub dlaczego seria zdjęć nagle się skończyła. Dzieci nie zostały nigdy zidentyfikowane, a ich ciał nigdy nie odnaleziono. To, co dzieje się na tym zdjęciu nadal pozostaje tajemnicą.


Creepers.png


  • 0

#1483

Descent.
  • Postów: 15
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Dyktafon - nagranie #00017 cz.4
Autor: Przemysław Wojciechowski (własnego autorstwa)
 
 
Minęło parę miesięcy od tamtych wydarzeń, a ludzie myślą że mi ************ się w głowie...
Ta NOC zmieniła całe moje życie. Teraz jestem tu - ale zacznijmy od początku.
 
Celine nadal ze mną mieszkała, było widać że się boi. Nie dziwiłem się po tym wydarzeniach jakie nastały. Płakałem za Lisą, byłem na jej pogrzebie. Jej rodzina mnie obwiniała, wytykali mnie palcem jak jakiegoś wyrzutka, nie z tego świata. "To była twoja wina,  że nasza jedyna córka została zamordowana!" - również obwiniałem sam siebie za jej śmierć, myślałem że będziemy mieli dziecko, wspólnie stworzymy pełną rodzinę, dom, pies, ogród...
2 dni po pogrzebie ukochanej siedziałem w pokoju, nieogolony w tym samych ciuchach z lodami i łyżką w ręce oraz oglądałem jakieś anime.
Ale w tym dniu nie zaskoczyło mnie nic innego oprócz jednej rzeczy. "ON" próbował otworzyć DRZWI! Ciągnął za klamkę, Celine tym razem stała i wpatrywała się w ruch klamki. Nie wiedziałem co robić, więc zadzwoniłem na policję . Powiedzieli, że przyjęli zgłoszenie. Jednocześnie sprawdzałem kamery noktowizyjne. NIKOGO TAM NIE BYŁO!
Lecz gdy spojrzałem przez wizjer - zauważyłem go. Nawet nie wiem jak go opisać. Oczy, usta, twarz: nie miał żadnej widocznej rysy na twarzy. Wyglądał jakby latał - nie miał rąk ani nóg i z tyłu miał coś podobnego do ogona. 
Zabarykadowałem drzwi. Sprawdziłem dyktafon i co się stało? Ten dyktafon zaczął trząść się dobrowolnie. Wziąłem go do ręki. Na wyświetlaczu pokazano, że nagrano 1 wiadomość (?). Odtworzyłem. Usłyszałem niewyraźne słowa. Postanowiłem sprawdzić nagranie - puścić je od tyłu. Odtworzyłem nagranie od tyłu. Usłyszałem "LOOK BEHIND YOU - WINDOW". Bałem się odwrócić. Ale to zrobiłem. Zauważyłem Celine leżącą na podłodze - martwa (wokół niej było mnóstwo krwi). A w oknie zauważyłem GO!. Uciekłem. Co zrobiłem później, gdzie się ukryłem - nie wiadomo, zapomniałem.
Pamiętam jedynie to, że policja znalazła mnie i aresztowali. W więzieniu nie mogłem przestać widzieć jego twarzy, Lisy oraz Celine. Na ścianach widziałem ich wyryte twarze. Wszędzie. Nie mogłem wytrzymać psychicznie. Niedługo zbliżał się proces w związku zamordowaniem obu dziewczyn. Sądzę, że wszyscy więźniowie obok w celach słyszeli moje krzyki, jak i klawisze.
Powolnymi krokami zbliżał się proces. Nagle datę przesunięto o 2 miesiące. Nie mogłem znieść nawet dnia, nawet godziny. Dobiło mnie to doszczętnie.
Proces odbył się. Nie wiedziałem, że się tak skończy. Skazano mnie na dożywotni pobyt w szpitalu psychiatrycznym. Bez warunkowego zwolnienia oczywiście.
Jak oni nas tu traktują. Oni myślą, że jestem całkowicie ********. Ale nie jestem, NIE JESTEM! Widzę go wszędzie. Słyszę jego cichy szept. NIEWYRAŹNY. Gdyby w śledztwie dołączono ten dyktafon. Ta zabawka zmieniła moje życie.
Moja kartka kończy się, zdjęcia nie mam przepraszam - to tak samo jakbym nie miał dowodu na to, że ta historia jest prawdziwa.
Nigdy nie bierzcie dyktafonu. Nigdy.


  • 0

#1484

trebmal.
  • Postów: 178
  • Tematów: 3
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

*
Popularny

Koniec

 

Pewnej nocy O. wracał do domu przez miasto, gdy nagle z jednej z alejek wszedł mu w drogę mężczyzna. Myśląc, że to jakiś rabuś, zaczął przygotowywać się do obrony, ale tamten człowiek po prostu stał . Kiedy się mu przyjrzał, uświadomił sobie, że wyglądał jak hipis. Nawet trochę jak karykatura hipisa z jakiejś komedii. Długie umyte włosy i broda, sandały ... i kawałek kartonu z napisem "Koniec jest bliski ". O. pomyślał, że jest w nim coś niezwykłego, nawet jak na hipisa.

- Chcesz coś? - zapytał.

- Świat zbliża się do końca - powiedział hipis. - Potrzebuję twojej pomocy.

O. obszedł hipisa łukiem i ruszył w dalszą drogę. Hipis poszedł za nim i po chwili wyrównał z nim krok.

- Proszę, potrzebuję twojej pomocy - powtórzył.

- Słuchaj, ja naprawdę nie jestem zainteresowany - powiedział O. i szedł dalej.

Hipis oparł się o ścianę, patrząc jak O. odchodzi. Nawet nie był zbytnio rozczarowany; wiele osób odpowiadało mu w ten sposób. “Kolejny sceptyk” pomyślał , dotykając palcami poszarpanych dziur na środku swoich dłoni.

 

Martwe centrum handlowe

 

Gdzieś w Wirginii stoi centrum handlowe w zaawansowanym stanie rozkładu. Z pewnych powodów budynku nie zburzono - było wiele planów ożywienia okolicy, niektóre z nich dość skomplikowane dotyczyły także rozbiórki oryginalnego budynku ... ale żaden z nich nigdy nie stał się faktem.

W dzisiejszych czasach smutno ogląda się to zapomniane miejsce. W okresie swojej świetności w latach 70-tych XX wieku i wczesnych 80-tych, centrum handlowe było zapchane w weekendy, szczególnie sobotnie wieczory. To było ekskluzywne, modne i dobre na zakupy miejsce.

Lata mijały, a większe, lepsze centra handlowe otwierano w całym mieście. Centrum powoli zaczęło tracić najemców, do dziś jest zupełnie puste. Jeśli pójdziesz tam obecnie, zadziwi cię ogrom pustki - każdy krok i każde słowo zwielokrotni głośne echo. Tam, gdzie kiedyś dziesiątki ludzi przychodziły na zakupy, spotkały się na obiad i zbierały razem jest teraz tylko dziwna cisza. Optymistyczne uczucia co do tego miejsca zostały zatarte tak bardzo, że wiele osób zaczęło unikać przychodzenia tutaj...ale nie mogę powiedzieć dokładnie, dlaczego.

Historia kończyłaby się tutaj, gdyby nie bardzo ciekawa plotka: mówi się, że w niektóre sobotnie wieczory w ciągu całego roku dzieje się coś bardzo dziwnego. Jeśli podejdziesz do jednego z wejść tego centrum handlowego, zastaniesz odblokowane drzwi. Gdy je popchniesz, ustąpią - możesz wejść.

W pobliżu na ławce tuż przy wejściu będzie siedzieć mroczna postać - rzucając cień, który zaciemnia ciemność wokół niej . Możesz odezwać się do niej - wykrzyknij:

"Znam twój sekret i tajemnice, które zachowujesz."

Tam, gdzie kiedyś był cień, pojawi się twarz - blada zwiędła twarz należąca do starca z czarnymi ziejącymi dziurami oczodołów.

" Nie, " odpowie głosem przywodzącym na myśl wijące się robactwo, " To ja znam twoje"

Wtedy zada ci pytanie dotyczące twojego własnego życia, a raczej jednego szczegółu, czegoś, co wydarzyło się wiele lat temu. Znasz odpowiedź na postawione pytanie - ale jest ono tak niejasne, początkowo trudno będzie odpowiedzieć.

Będziesz musiał udzielić odpowiedzi - po prostu nie będziesz w stanie powiedzieć " Nie wiem . "

Jeśli odpowiesz prawidłowo, zanim na powrót stanie się ciemnością cienisty człowiek włoży ci w dłonie pudełko. Otwórz je. Będzie tam notatka, a na niej nazwisko osoby, która jest tobie przeznaczona do miłości. Rzadko zdarza się, że jest to rzeczywiście ta osoba, o której ty myślisz jako o tej jedynej.

Jeśli jednak odpowiesz źle, następnej niedzieli ktoś znajdzie twoje ciało przy wejściu do centrum handlowego, do którego wszedłeś. Będzie tak okaleczone i wypatroszone, że nikt nie będzie w stanie go zidentyfikować.


  • 6

#1485

Havvocowsky.
  • Postów: 6
  • Tematów: 1
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

The Hunt
Epizod 2.
The Fall of a Giant

 

Obudziłem się z potężnym bólem głowy połączonym z jej zawrotami. Chwilę zajęło moje dojście do siebie, aczkolwiek jak już do tego doszło postanowiłem się rozejrzeć. W pomieszczeniu panował półmrok, przez małe prostokątne okno na ścianie, tuż przy suficie prześwitywało blade światło księżyca. Nie miałem bladego pojęcia gdzie jestem, przypuszczałem że w jakiejś piwnicy. Siedziałem związany na drewnianym krześle. Wiedziałem jedno - muszę z tego miejsca jak najszybciej uciec... Tylko jak? Po chwili rozmyślania postanowiłem rozbujać krzesło, przewrócić je. Na całe szczęście się udało, a siedzisko to nie było zbyt wytrzymałe i roztrzaskało się o zimną podłogę. Wymacałem po ciemku dość ostro zakończony kawałek drewna i przeciąłem linę którą były związane moje ręce. Stwierdziłem że trzeba się skupić, spróbować wyczuć obecność jakichś istot obdarzonych nadnaturalnymi zdolnościami. Nie było to łatwe, ale i tak nic nie wyczułem... Byłem połowicznie wolny, mogłem chociaż się ruszać. Stwierdziłem, że wartoby było zorientować się gdzie jestem. Instynktownie wysunąłem ręce przed siebie, zacząłem szukać jakiegokolwiek obiektu. Pierwszą rzeczą którą wyczułem było coś niedużego, sięgało mi może do pasa. Owalne u podstawy, trochę wyżej płasko. Po kolejnych oględzinach tego obiektu, wydedukowałem jedną możliwą tezę - jest to po prostu muszla klozetowa, a ja znajduję się w łazience. Podszedłem do okna, było zamknięte, nie dało się go otworzyć. I tak bym się w nim nie zmieścił, chciałem zobaczyć co znajduje się na zewnątrz. Zwykła ulica, kto by pomyślał. Oparłem się o ścianę, po czym zacząłem rozmyślać... Jeśli wciąż nikt stąd mnie nie zabrał, pewnie są w pobliżu. Uznałem że najlepszym rozwiązaniem będzie przyciągnięcie czyjejś uwagi, kogoś z, nazwijmy ich 'porywaczami', do pomieszczenia w którym znajdowałem się ja. Potrzebowałem broni, jakiejkolwiek. Po chwili przypomniałem sobie o roztrzaskanym krześle, oraz o jego fragmencie, dzięki któremu uwolniłem się z więzów. Złapałem za niego, przeszedłem obok tego co wyglądało na drzwi. Zacząłem bezmyślnie wydzierać się i tupać. Podziałało. Do pomieszczenia wszedł dość młody chłopaczek z kijem baseball'owym w dłoni. Podszedłem go od tyłu jak tylko zamknął drzwi. Złapałem go za szyję, drugą ręką wbiłem mu w nią drewniany kołek z rozwalonego wcześniej krzesła. Zalał się krwią, obryzgując przy tym ścianę przed nim:

-Co z tymi wszystkimi cholernymi amatorami?- pomyślałem. Fakt, jak narazie wszyscy moi niedoszli zabójcy byli żółtodziobami.

Złapałem za kij który jeszcze chwilę wcześniej dzierżył denat. Drzwi otwierały się na zewnątrz, do pomieszczenia sąsiadującego z ową łazienką, która teraz zamieniła się w scenę jak z horroru, czy co najmniej jakiejś rzeźni. Postanowiłem kopnąć w drzwi, tak aby jakaś osoba która ewentualnie przy nich stoi została przez nie uderzona, co znacznie ułatwiłoby mi robotę. Po huku wyważanych drzwi nastąpiła cisza - w oświetlonym salonie było pusto... Co nie znaczyło że ktoś zaraz nie zjawi się u progu. Wciąż trzymając kij w dłoni zaczynałem 'przeszukiwanie' komód, szuflad, szaf. Znalazłem tylko portfel. W środku nie było dokumentów, za to było w nim marne 50 dolarów...

-Zawsze coś- powiedziałem po cichu chowając pieniądze do kieszeni spodni.

Wyszedłem z domu, wciąż z kijem. Gdy zorientowałem się na jakiej ulicy jestem - w czym pomógł mi znak drogowy, postanowiłem udać się najpierw do biura swojego szefa. Po dobiegnięciu tam okazało się że jest kompletnie puste - wszystko z jego środka zniknęło, tak jakby uciekał w pośpiechu. Uznałem że pewnie ktoś go ostrzegł. Następnie - dotarłem do swojego domu. Trochę mi to zajęło, aczkolwiek tutaj znowu zawód - zastałem jego szczątki, resztki. Przed budynkiem stał patrol policji który dostrzegłem z daleka, rzuciłem kij byle gdzie, tak żeby mnie z nim nie zauważyli. Podszedłem do policjanta spisującego raport i zapytałem:

-Whoa, Panie władzo, co tu się stało?zacząłem udając totalnego głupka, nie mającego pojęcia czyj to dom.

-Co, nie widać? Pożar był, prawdopodobnie podpalenie.

-A wiecie kto to zrobił? Bo jak ten człowiek łazi spokojnie po ulicach, to na co idą moje podatki?- postanowiłem się z nim podrażnić, wyciągnąć jak najwięcej informacji.

-Pracujemy nad tym...- odwarknął, po czym dodał po chwili: -I proszę się odsunąć, utrudnia Pan śledztwo.

Odszedłem powoli, jak tylko się odwróciłem zacząłem myśleć. Szedłem przed siebie, prosto, byle dalej. Myślałem nad tym kto to zrobił, kto tak bardzo pragnie mojej śmierci (no, oczywiście oprócz całej części mieszkańców miasta z nadprzyrodzonymi zdolnościami). Wiedziałem jedno - wybrali niewłaściwych wykonawców do tej roboty. Albo zależało im na pieniądzach, albo chcieli to zrobić na ostatnią chwilę. Czy jedno czy drugie - ich błąd, bo ja nie odpuszczam.

To be continued

 

Kolejna część mojej opowieści, tym razem mniej istot z miejskich legend i creepypast. Historia się rozkręci, to nadal jest przedsmak. Mam zaplanowanych kilka plot twist'ów, ale to z czasem. I nie mam zamiaru zwracać uwagi na akcje w stylu 'łapka w dół i mnie nie ma', gdzie to osoba wystawiająca negatywną ocenę nie napiszę nawet na PW swojej opinii, nie wspominając już o tym co możnaby poprawić, co wywalić, co dodać. Enjoy & stay tuned ;)


Użytkownik Havvocowsky edytował ten post 20.04.2014 - 21:17

  • 1


 


Inne tematy z jednym lub większą liczbą słów kluczowych: Creepypasta, Opowiadania, Telewizja

Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych