Nauka jest trochę jak Świątynia Opatrzności albo polska autostrada. Pozostaje wiecznie rozgrzebanym placem budowy, która nigdy nie zostanie ukończona. Konieczność nieustannego rewidowania poglądów i przyznawania się do błędów wpisana jest w los uczonego. Pseudonaukowcy wszelkiej maści wykorzystują właśnie ten mechanizm. Są fałszywymi prorokami, powtarzającymi „rewolucja to my!”. Nie sposób rozpoznać ich, weryfikując poszczególne twierdzenia. Wszak nawet najlepiej wykształceni z nas nie są ekspertami od wszystkiego. Jedyna nadzieja w podejściu systemowym. Nie siłą, lecz sposobem.
Od kilku lat w ramach badań przeglądam setki koncepcji rodzących się na tzw. obrzeżach nauki. Mogą mi państwo uwierzyć na słowo – widziałem rzeczy, których żaden śmiertelnik nie powinien oglądać… Ponieważ nie znam się ani na fizyce, ani na genetyce, ani na klimatologii i w ogóle to na niczym poza semiotyką się nie znam, jedyne, co mogłem robić, to analizować strukturę poszczególnych koncepcji i poszukiwać powtarzalnych wzorów.
Chciałbym w tym miejscu podzielić się kilkoma sposobami, które wypracowałem dla szybkiego odróżniania, czy to, co widzę, to potencjalna naukowa rewolucja (czyli coś, co powinno zainteresować fizyków/genetyków/geologów), czy może mniej lub bardziej subtelna produkcja pseudonaukowa (a więc coś w sam raz dla mnie).
Pytam więc:
Jak dany autor czy wypowiedź odnosi się do „tymczasowości” nauki?
Jakie jest miejsce autora na naukowej mapie? (Kto do mnie mówi? Skąd przemawia?)
Jak ustosunkowuje się do całego systemu nauki?
Czy stara się uwzględnić pełne konsekwencje stawianych tez?
Czy próbuje zrozumieć mechanizmy stojące za opisywanymi zjawiskami?
W polskim internecie jest już kilka interesujących i dobrze napisanych tekstów-instrukcji pozwalających na rozpoznanie pseudonauki. Np. ten autorstwa Huberta Talera albo ten z bloga Mity Nauki. Ale dorzucenie do arsenału kilku kolejnych laserów jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło (jak mawiali wodzowie starożytnego Imperium Lechitów).
1.
Nauka nigdy nie mówi ostatniego słowa
Pseudonauka twierdzi, że ktoś, kto nie wie na pewno, z pewnością się myli
W pamięci utkwił mi pewien sugestywny obraz słabości nauki. Oto wkrótce po ogłoszeniu trotylowych rewolucji ekspert od badania wypadków lotniczych wije się podpiekany na wolnym ogniu pytań dziennikarki, żądającej od niego deklaracji, że na wraku „na sto procent nie ma śladów materiałów wybuchowych”. „Nie znaleźliśmy żadnych śladów” – odpowiada. „Ale czy to znaczy, że NA PEWNO ich tam nie ma?” I tak dalej…
Oto największa słabość (i największa siła) nowoczesnej nauki. Jako naukowcy nigdy nie możemy dać stuprocentowej odpowiedzi. Fakt, że każdy łabędź, jakiego do tej pory zaobserwowaliśmy, był biały, nie znaczy, że za rogiem nie kryje się złośliwe czarne ptaszysko, czekające tylko, by wyskoczyć, kiedy ogłosimy uroczyście, że wszystkie łabędzie są białe. Dlatego na dobrą sprawę wszystkie twierdzenia nauki mają status roboczy, a sama nauka jest wiecznie rozgrzebanym placem budowy, która nigdy nie zostanie ukończona. Konieczność nieustannego rewidowania poglądów i przyznawania się do błędów wpisana jest w los uczonego.
W nauce nic nie jest na pewno i na zawsze. Czy potrafimy z całą pewnością, bez cienia wątpliwości udowodnić, że Ziemia jest kulą (ściślej: geoidą), organizmy powstały w drodze ewolucji, w Smoleńsku nie było zamachu, a szczepionki w globalnej skali przynoszą gigantyczne korzyści? Nie! Ale nie dlatego, że mamy wobec tego wątpliwości, tylko dlatego, że nauka po prostu tak nie działa. Mimo wszelkich różnic koledzy fizycy, biolodzy, inżynierowie i epidemiolodzy kierują się na najgłębszym poziomie tymi samymi zasadami: wybierają wyjaśnienia prostsze (brzytwa Ockhama), lepiej pasujące do całości naukowego obrazu świata, opisujące większą liczbę znanych faktów i tak dalej…
Ta słabość jest zarazem siłą, bo (jak pokazuje historia) nauka jest zawsze gotowa na rewolucję. Poszczególni naukowcy mogą nie być na nią przygotowani, pewne instytucje mogą bronić się przed prawdą naprawdę długo. Ostatecznie jednak rewolucje są nieuniknione.
Pseudonaukowcy wszelkiej maści wykorzystują właśnie ten mechanizm. Są fałszywymi prorokami, powtarzającymi „rewolucja to my!” „Bronicie się, bo nie jesteście gotowi, boicie się o swoje etaty, instytuty i granty. Ale idziemy po was!” Radiestezja, fale kosmosu, Wielka Lechia i Beata Pawlikowska – oni zawsze przedstawiają się jako kolejna z wielu rewolucji. „Najpierw nas wyśmiewają, potem zaprzeczają, wreszcie uznają to za oczywistość.” „Przecież zawsze powtarzaliście, że w nauce nic nie jest dane raz na zawsze.”
Otóż naukowcy mogą wielu rzeczy nie wiedzieć. Mogą nawet nie wiedzieć, że czegoś ważnego nie wiedzą (unknown unknowns). Ale nienaukowe fenomeny po prostu nie mogą stać się zarzewiem naukowej rewolucji. To trochę jak z Kartezjańskimi królestwami rzeczy rozciągłych i myślących. Materia oddziałuje z materią, myśl z myślą. Jak długo bym się nie napinał i nie wytężał, nie przesunę myślą kuli do kręgli.
Żeby wejść w świat nauki (na prawach innych niż ciekawostka badana przez dziwaków takich jak ja), nowy fakt (nowa teoria, nowa interpretacja) musi spełniać kilka elementarnych wymogów. Na przykład musi być wytworzony i możliwy do opisania w ramach systemu (określonego języka, narzędzi) i uwzględniać konsekwencje i mechanizmy opisywanych zjawisk.
2.
Nauka opiera się na coraz bardziej zaawansowanej specjalizacji
Pseudonauka głosi radykalną demokratyzację poznania
Kiedy napotykam kolejną rewelację (a coraz więcej przebija się ich także do mediów głównego nurtu), pytam zawsze: kto za tym stoi, gdzie o tym opowiada? Jakkolwiek ponętnie brzmią opowieści o genialnych odkryciach dokonywanych w komórce za stodołą i nowych Einsteinach rewolucjonizujących fizykę w przerwach nudnej pracy w urzędzie patentowym, nudna rzeczywistość jest taka, że przełomów w nauce dokonują zwykle naukowcy.
„Nie mówimy, że tak jest, nie podajemy gotowych rozwiązań, chcemy tylko, żeby każdy mógł wyrobić sobie własne zdanie.” To mantra powtarzana nieustannie przez współczesnych pseudonaukowców, dziennikarzy zapraszających ich do telewizji, wydawnictwa publikujące ich dzieła i polityków wprowadzających pseudonaukowe idee do debaty publicznej i programów nauczania. Na pozór brzmi to jak świetny, uczciwy pomysł. Prawdziwe oddanie władzy w ręce ludu.
Niestety, są rzeczy, których po prostu nie da się robić całkowicie demokratycznie. Należy do nich między innymi nauka. Nawet w hipotetycznym społeczeństwie, w którym wszyscy byliby naukowcami (rety, ależ to by była piękna katastrofa!), każdy byłby wszak specjalistą w jednej, wąskiej dziedzinie.
Miło powspominać czasy Arystotelesa czy innych polihistorów, którzy stawiali milowe kroki w każdej dyscyplinie, jakiej by się nie dotknęli. Ale to było dawno. Dziś, ze względu na ograniczone możliwości rozwoju największego nawet geniusza i niezwykły stopień zaawansowania i szczegółowości poszczególnych dyscyplin, po prostu nie można w sposób sensowny „zabierać głosu” czy „mieć zdania” na każdy temat. Można powiedzieć, że współczesna nauka opiera się na układzie godnym Mefistofelesa – sprzedaliśmy otwartość i demokratyczny charakter w zamian za możliwość postępu powyżej pewnej granicy.
3.
Nauka opiera się na zaufaniu wpisanym w system instytucji kontrolnych
Pseudonauka opiera się na nieufności wobec systemu (i często na ślepym zaufaniu wobec guru)
Ponieważ w nauce wierzymy, że nie każdy może znać się na wszystkim, współczesna akademia opiera się nie tylko na wiedzy, lecz także na wierze i zaufaniu. Jako semiotyk nie mam zbyt wielu narzędzi weryfikacji, lecz wierzę, że moi koledzy pracujący na polu fizyki czy genetyki nie są kompletnymi hochsztaplerami. A jeżeli nawet trafiłby się jeden oszust – od tego są uniwersytety, komisje doktorskie i recenzowane czasopisma naukowe, żeby delikwenta złapać, obedrzeć ze skóry i przywiązać do pręgierza (w poszczególnych dyscyplinach szczegóły kar mogą się różnić – chodzi o zasadę).
A gdyby nawet z oszustów składał się któryś uniwersytet, dane gremium czy rada czasopisma (może się zdarzyć) – urzędnicy, ministerstwa, kontrole i parametryzacje są od tego, żeby szajkę wytropić i zdemaskować (choć na co dzień może się wydawać, że zajmują się jedynie produkowaniem tabelek i utrudnianiem badaczom życia).
Można więc powiedzieć, że w ostatecznej instancji tropiciele spisków i zwolennicy nauk alternatywnych mają rację: choć współczesna nauka w mikroskali opiera się wiedzy (eksperymencie/ badaniach archiwalnych/obliczeniach) to w makroskali nie pozostaje nam nic więcej niż wiara.
Pseudonauka zastępuje tę wiarę – spiskiem. Dlatego, choć na pierwszy rzut oka nie zawsze rewolucje pseudonaukowe wiążą się z teoriami spiskowymi, do każdej idei stojącej w radykalnej sprzeczności z tezami współczesnej nauki trzeba ostatecznie dokleić spisek, żeby wyjaśnić, dlaczego naukowcy dane objawienie ignorują/przemilczają/zatajają/zwalczają. Czasem spisek pozostaje w danej teorii ukryty, kiedy z konieczności jego istnienia jako logicznego elementu całego wywodu nie zdają sobie sprawy sami głosiciele. Zwykle jednak dość szybko konspiracja ujawnia się w obliczu „ataków” na alternatywne prawdy.
Co interesujące, nieufności wobec systemowej nauki i jej autorytetów towarzyszy często ślepe zaufanie wobec wszystkiego, co zaproponuje pseudonaukowy guru. Kasza jaglana? Prastare słowiańskie kroniki? Spisek jaszczuroludzi? Zaufaj mi, jestem pseudonaukowcem!
4.
Nauka stara się zrozumieć i uwzględnić szerokie konsekwencje głoszonych tez
Pseudonauka nie uwzględnia konsekwencji
Zgodnie z przedstawionym wyżej mechanizmem przedstawiciele nauk alternatywnych np. zwolennicy płaskiej Ziemi, by obalić dowody przeczące swemu poglądowi, muszą obudowywać początkowe twierdzenie („Ziemia jest plaska”) coraz to nowymi zastrzeżeniami:
P: Jak to możliwe, że z kosmosu widać Ziemię jako kulę?
O: NASA jest częścią wielkiego spisku.
P: Co jest za Antarktydą (która na mapie płaskiej Ziemi ma kształt pierścienia otaczającego świat)?
O: Nie wiemy, bo tajne służby uniemożliwiają komukolwiek dotarcie tam.
I tak dalej. Ostatecznie świat zwolenników płaskiej Ziemi jest więc nie tylko dyskiem, lecz – przede wszystkim – totalitarnym reżimem utkanym z kłamstw i kontrolowanym przez niewiadomo kogo w niewiadomo jakim celu. Umówmy się: w takiej sytuacji zagadnienie kształtu świata powinno zejść na dalszy plan wobec znacznie poważniejszych pytań: kto, dlaczego i w jaki sposób rządzi całym tym bajzlem?!
Skoro cały świat jest jednym wielkim matrixopodobnym więzieniem, to kogo obchodzą geometryczne detale? Tymczasem zwolennicy płaskiej ziemi żyją sobie jak gdyby nigdy nic, idą do pracy albo szkoły, kibicują ulubionej drużynie, a potem po prostu siadają przed ekranem i spierają się o kształt globu.
Nauka działa zupełnie inaczej. Kiedy ktoś wyciąga jedną cegiełkę – cały mur grozi zawaleniem. To odbija się w zachowaniu wszystkich obecnych na placu budowy. Robotnicy, inżynierowie, architekci i behapowcy rzucają się nagle w panice, żeby ratować sytuację. Tak właśnie, ujęte obrazowo, wyglądają prawdziwe rewolucje naukowe.
Po rewelacjach Newtona czy Einsteina trzeba było przebudować całe dyscypliny, żeby dopasować je do nowych odkryć. Jasne – największym rewolucjom towarzyszą też fazy negacji i wyparcia! Kto z nas nie ma czasem ochoty zamknąć oczu na jakieś zjawisko i mieć nadzieję, że ono po prostu zniknie? Ostatecznie jednak wobec nowości nauka dokonuje panicznej przebudowy…
Bo poszczególne fakty, teorie, koncepcje, choć rozproszone na dziesiątki dziedzin i setki subdyscyplin, tworzą jednak jeden naukowy organizm. Pseudonaukowe teorie są w nim ciałami obcymi. Choć czerpią z naukowego języka, pojęć, czasem całych potężnych fragmentów naukowej logiki, to ostatecznie pozostają obce i niepowiązane z całością gmachu wiedzy.
5.
Nauka dąży do poznania mechanizmów tego, co się dzieje
Pseudonauka opisuje zjawiska i zależności bez wnikania w ich mechanizmy
Choć nauka (jako niedokończona budowa) zasadniczo nie wyklucza niczego, pewne rewelacja po prostu nie są naukowe. Weźmy astrologię. Problem z zależnością losów od znaków zodiaku nie polega na istnieniu lub nieistnieniu jednej jedynej korelacji. Gdyby w najbliższy wtorek badania potwierdziły, że „panny” istotnie, w sposób powtarzalny i mierzalny różnią się od „raków” czy innych „kurczaków”, to wszyscy fizycy i socjologowie świata musieliby natychmiast rzucić to, czym się aktualnie zajmują, żeby wyjaśnić mechanizm tej korelacji.
Może gwiazdozbiory emitują jakieś nowe, nieznane dotychczas fale? Czy to siła zbiorowej sugestii? Czy jakaś substancja wpływa na ukształtowanie mózgu w zależności od pory roku urodzin?
Astrolodzy po prostu przyjmują, że tak jest, szukając potwierdzeń (czasem je znajdując) i próbując wykorzystać swoją wiedzę w praktyce.
Podobnie rzecz miewa się z homeopatią. Nigdy nie będziemy w stanie ostatecznie wykluczyć, że fenomen X powoduje skutek Y. Homeopaci twierdzą, że im bardziej rozcieńczona substancja, tym silniejsze jej działanie.
Mówimy: OK. Tyle, że w niektórych lekach substancja rozcieńczona jest tak bardzo, że nawet cząsteczka nie ma szansy znaleźć się w „leku”.
Homeopaci ripostują: odpowiada za to pamięć wody. Rozpuszczalnik zmienia swoje właściwości i przenosi informację o pierwotnie rozpuszczonej w nim substancji.
Mówimy: WOW! Jak działa ta pamięć wody? Skąd się bierze? Co jeszcze ciekawego można z nią zrobić? Ile to kosztuje i za ile można to sprzedać?
Homeopaci odpowiadają: Są rzeczy na niebie i ziemi… Nauka nie wszystko jeszcze poznała… Nie mówcie, że tak nie jest, bo może jest… A najważniejsze, że HOMEOPATIA DZIAŁA.
A niech sobie działa! Nie mam nic przeciwko temu. Ale to nie ma nic wspólnego z nauką. Szaleni wynalazcy, wizjonerzy i szamani mogą wykorzystywać i patentować zjawiska, których mechanizmu działania nie rozumieją. Ale zadaniem nauki jest właśnie rozumienie. Tam, gdzie nie ma choćby próby rozumienia, nie można mówić o nauce.
Skoro zaś obowiązkiem nauki jest rozumienie, a pseudonauka jest formą nierozumienia, można powiedzieć, że zadanie, przed jakim staje badacz zjawisk pseudonaukowych, jest bardzo perfidne: chodzi o to, by zrozumieć czyjeś nierozumienie. W jaki sposób ludzie nie rozumieją współczesnej nauki?
Czy to nierozumienie jest powtarzalne, czy można opisać rządzące nim prawa? Czy można, poznawszy „zasady nierozumienia”, wpisać w samą naukę i techniki jej komunikacji mechanizmy zabezpieczające przez wypaczeniem czy wręcz uprowadzeniem przez hochsztaplerów i ignorantów?
Sądzę, że odpowiedź na powyższe pytania jest twierdząca. I że to ważne zadanie, które zbyt długo już odkładaliśmy na później.
Ale oczywiście mogę się mylić. Wszak jestem tylko naukowcem.
Marcin Napiórkowski