Witam wszystkich!
W tym temacie chciałbym poruszyć historię opowiedzianą przez mojego sąsiada, która już od dłuższego czasu siedzi mi w głowie (jakieś 15 lat). Nigdy nie miałem czasu aby jakoś na poważnie się nad tym zastanowić, ale skoro przypadkowo tu trafiłem i mam trochę czasu, to postanowiłem podzielić się ową opowieścią, może ktoś się wypowie i nieco rozjaśni sprawe.
Mieszkam w niewielkiej miejscowości w okolicach Orawy w Małopolsce, Pewnego dnia wraz z ojcem byliśmy z wizytą u Pana Jana, obecnie ma 95 lat. Potężny człowiek o wielkich łapach, kowal, zdobywca bokserskiego pasa Podhala, osoba bardzo opanowana, prawdomówna, pokorna, skromna i niezwykle pracowita. Za czasów drugiej wojny światowej w swojej niewielkiej chatce wraz z rodzicami ukrywał żydów. Pan Jan opowiedział nam historię, w której to w czasach swojej młodości pracował jako stróż w stacji poboru wody dla pobliskiego miasta. Do miejsca swojej pracy chodził pieszo przez gęste iglaste lasy, sama stacja leżała pośrodku gęstej kniei miedzy pobliskimi górkami. Pewnej nocy wracając do domu zauważył latające światełka miedzy drzewami. Zatrzymał się a na jedno z nich zagwizdał, ku jemu zdziwieniu owo światełko zaczęło się do niego zbliżać, spanikował i zaczął biec do domu. Światełko nie przestało go ścigać, gdy Pan Jan dobiegł do domu i zamknął za sobą drzwi, światełko w nie uderzyło drapiąc je niczym ogromny, wściekły niedźwiadek. Jak opowiadał, już nigdy nie szedł tamtą drogą do pracy, według niego owe światełka to dusze ludzi bez chrztu i bierzmowania.
Osobiście do tej pory nie wiem co myśleć o tej opowieści, tym bardziej, że znając sąsiada nigdy nie podejrzewałbym go o takie historie, bo i po co miałby je opowiadać. Obecnie przebywa w domu spokojnej starości, czasami wraca do swojego domu na weekend, może uda mi się jeszcze kiedyś go o to wypytać. Chciałbym się dowiedzieć co Państwo o tym myślicie.
Serdecznie pozdrawiam!