Na wstępie chciałabym zdementować parę rzeczy jako córka nauczycielki dyplomowanej (staż 35 lat pracy, wiek ok 60 lat). Klasy 1-8, nauczyciel wspomagający. Pewnie mnie zjecie, ale trudno.
Zarobki:
2500 miesięcznie. Dodatki to niewielki ułamek całości (np. nagroda dyrektora, która zazwyczaj w szkole przypada albo pupilkowi dyrekcji, albo jest dzielona na całą kadrę). Chciałabym, żeby moja mama zarabiała te 5 tysięcy, naprawdę - mogłabym gdzieś pojechać na wakacje chociaż raz w życiu, tymczasem w liceum nie było mnie stać nawet na podręczniki.
20 godzin pracy, tymczasem mama wychodzi o 7 rano, wraca po 14-15, siada do poprawiania zadań, sprawdzianów i pisania całej tej papierologii, często do późna w nocy. Na każde dziecko trzeba zapisać osobną opinię. Osobną. Powiedzmy, dzieci jest 20 w klasie, niepełnosprawnych 10, przy każdym takim trzeba napisać jakie ma osiągnięcia, co umie, czego nie potrafi. A no właśnie, a jeśli to dziecko na wózku? To kto pcha wózek, nie daj boże na pierwsze piętro, kto sadza dziecko na kiblu, kto podciera mu tyłek? A no, moja mama. Ale to przecież nie jest wpisane w jej obowiązkach, taka praca fizyczna.
Ale jednak jest...
Więc papiery na jedno dziecko tu, na drugie tam, na trzecie. W międzyczasie dzwonią rodzice, żeby zapytać, ALE CZY NA PEWNO NA JUTRO JEST ZADANE TO I TO? A CO Z WYCIECZKĄ DO X - jakby ich dziecko nie potrafiło tego zapisać, a oni przeczytać ze zrozumieniem. Może powinnam mieć więcej empatii do tych dzieci i rodziców, ale po tylu latach już nie potrafię.
A rodzice potrafią dzwonić do 19, 20, 21. Rekordzistka zadzwoniła ok 22 i wisiała na telefonie do 23, doprowadzając mnie i tatę do szału. Samo uzupełnianie tych wszystkich dokumentów potrafi trwać do 23-24.
Nie ma wiele wolnego w wakacje, nie ma też wiele wolnego w ferie bo i tak w pracy musi być (nawet jeśli nie ma uczniów, nauczyciel musi być w szkole do początku lipca i na początku lipca wraca do pracy, w ferie też tyle czasu nie ma, tak czy siak wszystko jest poświęcone na pracę w tym czasie). To ile tego wolnego jest? No tak realnie z tydzień? Dwa?
Pamiętam czas, kiedy moja mama rozchorowała się na grypę. Poszła do lekarza, natomiast dyrekcja wszczęła lament "ALE NIE MAMY NIKOGO NA ZASTĘPSTWO!!". Aha. Czyli trzeba iść do pracy i zarażać wszystkich, bo NIE MA ZASTĘPSTWA. To nic, że można mieć komplikacje grypowe, na przykład, albo jeszcze zarazić dzieci. A kto będzie temu winien, jeśli zachoruje bąbelek mamusi? A, no tak, mamy winnego... przyjdzie rodzic i na starcie zacznie się drzeć, że JA PANIĄ PODAM DO KURATORIUM, JA PANIĄ PODAM DO DYREKCJI. A potrafią przyjść rozwydrzeni rodzice, do których nie trafiają żadne, najmniejsze nawet argumenty, nieważne jak bardzo łatwe do wytłumaczenia, nieważne jak bardzo logiczne i oczywiste. Zawsze to nauczyciel będzie dla nich ten zły, ten, który niesłusznie wlepił jedynkę bąbelkowi (to nic, że bąbelek się nie uczył i nie odrabiał zadań, ani nawet na przykład nie wykazywał żadnej chęci do współpracy, mimo preferencyjnych warunków i prób dogadania się - bąbelek wie, że przyleci mamusia do szkoły i nakrzyczy i wszystko będzie dobrze). Nauczyciela straszy się non stop - kuratorium to tamto. To stało się najbardziej wygodnym argumentem w dyskusjach nauczyciele - rodzice. I nie mówiłabym o tym, gdybym sama nie była tego świadkiem. Spotykałam już rozwydrzonych rodziców. W tym środowisku o to wybitnie nietrudno. Najczęściej to rodzice dzieci, które mają milion papierków na milion schorzeń. A te papierki zwalniają ich od myślenia, pracowania w szkole i w ogóle robienia czegokolwiek. Zaobserwowane, spotkane, doświadczone (także we własnej klasie).
To wszystko to mały ułamek góry lodowej. I patrząc po wymaganiach Ministerstwa, mając wgląd w te wszystkie dokumenty - wcale mnie nie dziwi że nauczyciele i dzieci się nie wyrabiają. Żeby wypracować wszystkie wymagania z dziećmi, trzeba byłoby mieć czas z gumy, po jednej i drugiej stronie. A jednak zadania zadawać trzeba, przerabiać materiał też. Zarobki zostają od lat takie same, wymagania rosną. Podwyżki? Jakie podwyżki?
Mamy zbędną papierologię, roszczeniowych rodziców którzy na starcie już krzyczą o kuratorium. Bąbelki, którym nie chce się uczyć (a spotkałam takich sporo), ale i bąbelki które są całkiem sensownymi, fajnymi dzieciakami, tylko mają rodziców, którym się nie chce z nimi pracować. Bo serio, ale jeśli dziecko ma problem z czytaniem, pisaniem czy liczeniem, to trzeba z nim ćwiczyć. W domu. Tymczasem ludzie potrafią przyjść z pretensjami, że dziecko nie umie czytać i pisać. Poważnie? Tylko z kim dziecko ma pracować w domu?
Dziś ludzie często mylą rolę nauczyciela z rolą niańki. Nauczyciel ma nauczyć cię myśleć - logicznie, schematycznie (odnosząc się do słynnego zadania jednej z nauczycielek z Pabianic). Krzyczy się często, że nauczyciel zabija kreatywność. A wszystko jest według klucza - a według czego pracujemy dzisiaj, w handlu, programowaniu, innych zawodach? A, no tak, według kluczy... tak czy owak nauczyciel zabija kreatywność, zabija to tamto i nie potrafi dziecka nauczyć niczego. Tylko że to też rola rodziców, tu musi być współpraca, współdziałanie. Sam nauczyciel z dzieckiem wiele nie zdziała. O tym też dziś wiele osób zapomina.
Dobrze opłacany zawód to dobrze wykonujący swoje obowiązki pracownik. 2.5k? To kropla w morzu potrzeb. Inne nauczycielki, np. zajęć plastycznych i muzycznych, zarabiają mniej. Moja przyjaciółka tak pracuje - jeździ po wszystkich okolicznych szkołach, żeby tylko uzbierać te 20 godzin. A zarabia i tak beznadziejnie. Początkujący nauczyciel to 1.8k, patrząc po stawkach znajomych. To moi znajomi górnicy zarabiają trochę więcej... choć niewiele lepiej.
Tyle się krzyczy o roszczeniowości nauczycieli, a zapomina się o odpowiedzialności, jaką mają na swoich barkach. Wycieczki, wyjścia gdziekolwiek, przerwy - to pilnowanie, pilnowanie, pilnowanie non stop. A wiecie, jak wyglądają wycieczki u mojej mamy? Tak, wychodzi o 7, wraca o 18-20. Tak samo wywiadówki - powrót z lekcji o 15, wywiadówka o 16 do 18, podobnie jak konsultacje. Jak w tym systemie nauczyciel ma się wyrabiać? Jak ma dawać sobie radę z czymkolwiek? Jest zmęczony kiedy tylko wraca do domu, a nie ma szansy odpocząć, bo już się zaczynają telefony od rodziców bąbelków. A nie daj boże bąbelkowi coś odwali na tej wycieczce i na przykład złamie sobie nogę. Pretensje będą do kogo?
I za 2.5k człowiek ma się starać? O co ma się starać? To jest praca, nie misja. Może dla niektórych jest misją, ale ci którzy w to wierzą, są pierońsko naiwni. Nauczyciele nadal chcą kształtować dzieci, pomagać im - i widzę to po swoich znajomych, kolegach, przyjaciółkach mamy, jej otoczeniu i swoim, że chcieliby kontynuować swoją misję, swoją rolę, swoje powołanie - ale w tej chwili nie ma takiej możliwości. Przede wszystkim trzeba zmienić system i zmienić wymagania, bo w tej chwili i nauczyciele, i dzieci są wygodnymi chłopcami do bicia.
Podsumowując, nie pamiętam, żebym widziała ją dłużej niż kilka godzin dziennie. Nigdy nie miała za wiele czasu dla mnie, poza wspólną nauką (nie spędzałyśmy wspólnie wolnego czasu - głównie uczyła mnie po godzinach swojej pracy, z tatą odrabiałam zadania), bo rodzice to, rodzice tamto, wywiadówka, konsultacje, sprawdzanie lekcji, zajęcia rewalidacyjne i inne zadania. Czas miał głównie tata i gdyby nie jego zarobki, to nawet nie byłoby nas stać na cokolwiek. Nie chodziła na moje wywiadówki, na cokolwiek co dotyczyło mnie ani mojego brata, bo nie miała kiedy. Chodził głównie mój tata, chyba że zdarzały się jakimś cudem wolne wieczory (jak tak liczę z pamięci, to... dwa).
Jedna z moich znajomych, która zarabia te mityczne 1.8 k, ledwie stać na czynsz (1000 zł we wsi za kawalerkę + leki na chorą, 80-letnią matkę, której emerytura jest jeszcze bardziej głodowa niż stawka jej córki). Naprawdę, szczerze życzę nauczycielom, by zarabiali więcej, bo w obecnym systemie to jest po prostu głodowa stawka za ogrom odpowiedzialności i ciągłe zastraszanie ze strony rodziców. Inne zawody, mniej wykwalifikowane, są lepiej płatne. A przebranżowienie się - po 35, 20, 15 czy nawet 10 latach pracy - nie wchodzi dziś w grę. Gdzie ma pójść taki nauczyciel, starszy, nie znający nawet angielskiego?
Pomijając statystyki, u nas wszędzie są wakaty do szkół, wykrusza się kadra (wymiera, a ludzi nie ma - miasto po prostu staje się klasyczną przygraniczną sypialnią). Brakuje ludzi... w mojej wsi i przyległych miastach i miasteczkach - i wcale mnie to nie dziwi. Młodsi nauczyciele, lepiej wykształceni, mają szansę na zmianę pracy, ale są jeszcze wtedy zbyt naiwni, zbyt wierzą w swoją misję. Moja przyjaciółka - plastyczka - nie znajdzie pracy w swojej branży w takiej wsi, jak moja. Nie ma szans. Tu nie ma pracy, nie było i nie będzie. Więc tacy nauczyciele zostają. Często zostają, bo nie ma innego wyboru. Nie ma innej, alternatywnej pracy do której mogliby się przebranżowić. Wbrew pozorom to nie jest taki oczywisty problem. Gdzie na takiej wsi znajdziesz pracę, zwłaszcza w prawie wymarłym mieście jak moje?
Co istotne, 35, 30, 20 lat temu realia pracy były jeszcze inne... dziś, w obecnym świecie, gruntownie się zmieniają. System nie nadąża, nie ma szans. Tak samo jak skostniałe wymagania Ministerstwa. A obrywają wszyscy.
Niestety po tym poziomie które widzę w obecnym, dzisiejszym społeczeństwie, nie mam nadziei. Dziś ludzie przywykli, że protestujący to zawsze najlepsi chłopcy do bicia - poczynając od pielęgniarek po górników i nauczycieli. A przecież nie od dziś wiadomo, że dobrze opłacany pracownik, który ma szansę ODPOCZĄĆ to dobry, wydajny pracownik.
Mimo mojego poparcia, mam wrażenie, że i tak nie osiągną tych 1k. Zasługiwaliby na to, ale przy obecnej postawie społeczeństwa (która jest bardziej roszczeniowa w moim odczuciu niż postawa nauczycieli) nie wydaje mi się to w ogóle prawdopodobne. Oczywiście żądanie 1k od ręki nie jest możliwe (nie przy tym systemie budżetu) ale do irytacji doprowadzają jednoczesne obietnice 500+ na krowy... to jest w ogóle absurd. Rozłożenie tego na czas, na raty byłoby sensowne, ale nie rozbijanie tego wszystkiego na 10-15 lat. No, ale tyle o polityce.. (jeśli to podpada pod politykę to sorry! Wywalę ten akapit jakby co)
I bazując na tym, co widzę, w jakim otoczeniu żyję (w 80% to środowisko nauczycielskie), to nie jest protest polityczny, wbrew temu, co próbuje się mówić i co próbuje się ludziom wciskać. Tu chodzi przede wszystkim o zwykłych ludzi. O nauczyciela Janusza informatyki, o Grażynkę od polskiego... najsmutniejsze jest to, że i tak mało kto to zrozumie.
Użytkownik Wrath edytował ten post 11.04.2019 - 23:20