(mam nadzieję, że uda mi się wklepanie cytowania...)
Kazdy chce oczywiscie "wychowac" sobie klienta (rodzica) - jednym to wychodzi lepiej, innym gorzej, a niektorzy sa po prostu niereformowalni.
A, widzisz. Płacą ci... im niby też, ale coś nie do końca wychodzi. Niereformowalność to jedno, ale ciągłe grożenie kuratorium albo dyrekcją - sam przyznasz - jest trochę przesadą. Jest to zrozumiałe jeśli sprawa faktycznie jest gruba, a nauczyciel nie ma żadnego wyjaśnienia na swoje działanie, postępowanie. Tymczasem dziś groźby tego typu są na porządku dziennym. A kuratorium jest jak skarbówka - przyjdzie i będzie tak grzebać, żeby tylko coś znaleźć, nawet jeśli to nie dotyczy nauczyciela i tej sprawy bezpośrednio. Chodzi o cokolwiek. Dziś ludzie już nadużywają tego prawa. To stało się ich koronnym argumentem. Jak urzędnik jest nietykalny, tak na lekarza mało kto wezwie prokuratora (chyba że sprawa jest naprawdę poważna i nie pozostawia żadnych wątpliwości). A nauczyciel? Pawełek dostał jedynkę, zgłoszenie do kuratorium za znęcanie się psychiczne nad uczniem. Słyszałam. To rzeczywiście niereformowalny rodzic, ale wydaje mi się, że jednak nie powinien mieć takiej możliwości grożenia kuratorium czy dyrekcją, jeśli tej możliwości nadużywa. A dziś to norma. Niereformowalnych jest coraz więcej, rośnie więc poczucie zagrożenia.
Dlatego tak jak wspominalem nalezy najpierw okreslic i zreformowac obowiazki oraz prawa nauczycieli. Inna sprawa, ze wiekszosc pracy nauczyciela to wlasnie zarzadzanie ludzmi (tego juz nikt nie pojmuje, w ogole umowmy sie wiekszosc wiedzy pdostawowki moglby przekazac kazdy nie potrzebujac do tego specjalnych studiow i papierkow, a i tak najwazniejszy bedzie sposob w jaki ta widze podaje, jak zarzadza dzieciakami oraz rodzicami, cechy z jakiegos powodu totalnie ignorowane przy zatrudnieniu w szkole mam wrazenie) i pewne rzeczy powinien sobie ustabilizowac i okreslic, choc fakt jest to trudne bo wiem jacy sa obecnie rodzice. Dlatego system nalezy zreformowac, ale nadal nijak to sie ma w mojej glowie do roszczen o podwyzke 1000 zlotych. Jezeli jest jakas patologia to nalezy ja wyleczyc. Podnoszac pensje patologia dalej jest pielegnowana, po prostu za wieksze pieniadze. Za 10 lat bedzie trzeba zwiekszyc place o kolejny 1000 zlotych bo patologia nadal bedzie rozwijana. Jak juz ustalone zostana prawa, obowiazki, w zasadzie caly nowy system to wtedy nalezy pomowic o zarobkach i zastanowic sie czy w nowym wydaniu nalezy je podniesc.
Zgodzę się, że trzeba określić i zreformować obowiążki i prawa nauczycieli. Krzyczy się o podwyżkę głównie dlatego, że można protestować albo właśnie o podwyżki, albo o zmianę (lub podniesienie?? nie pamiętam dokładnie, tu nie będę kłamczyć) warunków pracy.
Jeśli chodzi o zarządzanie to po części też się zgodzę. Z drugiej strony zarządzanie ludźmi to nauki wchodzące w zakres zarządzania i administracji (a takie studia muszą mieć głównie dyrektorzy czy osoby aspirujące do stanowiska dyrektora lub wicedyrektora). Na niższych szczeblach pokroju nauczycieli to też jest istotne, ale takie osoby mają wiedzę zdobytą bardziej "na czuja", z doświadczenia i tego, co wypracowali z dziećmi i rodzicami (a każda klasa jest inna). Paradoksalnie też wiedza z podstawówki, o której mówisz że nie wymaga papierków, nie zawsze jest taka łatwa. Czy pamiętasz podstawowe zasady ortografii, gramatyki, przyrody i innych rzeczy? Bo ja nie. Na studiach uczysz się nie tylko wiedzy którą musisz przekazać, ale też o tym, jak ją przekazać. Fakt faktem, najważniejszy jest sposób przekazywania wiedzy - co do tego zgoda.
(Taka mała dygresja odnośnie przekazywania wiedzy: w szkole z klasami integracyjnymi nauczyciel musi też wiedzieć, jak pracować z dziećmi niepełnosprawnymi (jak nauczyciel wspomagający - więc głównie z tej perspektywy będę pisać). Kiedyś przyszłam do mamy do klasy. Była dziewczynka, na pozór normalna, zwyczajna - miałam ją ubrać (chodziło o nałożenie na nią kurtki). Nie miałam zielonego pojęcia jak się za to zabrać, bo stała nieruchomo jak kołek, ani be, ani me, ani słówka nie piśnie, a ja nie domyśliłam się w ogóle, co ja miałam zrobić (nie przyniosła kurtki ani nic). Takie dzieci mają problemy nie tylko z czytaniem, pisaniem, liczeniem, ale także rozumieniem i funkcjonowaniem w normalnym świecie. Do tego jednak jest potrzebna wykwalifikowana kadra, a takie kierunki jak np. oligofrenopedagogika są jednak trudne i wymagają trochę bardziej specjalistycznej wiedzy niż nas obojga, twojej czy mojej)
Ponadto zapomina się, że w podstawówkach nie chodzi też tylko o przekazanie wiedzy (i znów: przeładowany program, brak możliwości poświęcenia uczniom czasu - np. znajomi nauczyciele często uskarżali się, że nie mogą zająć się uczniami jak trzeba i muszą równać wszystko w dół, a wtedy, nie ukrywajmy, cierpią też dzieci), ale także integrację i uczenie dzieci współdziałania w grupie, funkcjonowania wśród innych rówieśników i nie tylko. Myślę, że to nie jest coś, co dałaby radę zrobić osoba bez kwalifikacji i bez studiów czy papierków. Ale już nawet nie mówmy o integracji. Wiedzę, samą wiedzę, bez kształtowania rzeczy pobocznych, też mimo wszystko trudno przekazać - osobiście sama nie umiałabym tego zrobić i nie sądzę, że osoba z ulicy, bez papierka, też by dała radę. Dlaczego? Ano, trzeba mieć umiejętność do nauczania innych. Doświadczyłam tego sama, kiedy musiałam nauczyć swoich znajomych obsługi kilku programów - na pozór prostych, a jednak się okazało, że tłumaczenie tego wszystkiego jest żmudne, skomplikowane i pod koniec tych "zajęć" miałam ochotę tłuc głową w ścianę i krzyczeć. I nie mówię tu o jakiejś bardzo specjalistycznej wiedzy, raczej coś typu "co musisz włączyć, co od czego jest i dlaczego nie powinieneś naciskać tego czerwonego krzyżyka". Mimo to trzeba wszystko było gruntownie wyjaśnić od podstaw. Najbardziej podstawowych podstaw, które każdy powinien zrozumieć.
"Nie naciskaj czerwonego krzyżyka". "Ale dlaczego?" "Bo w ten sposób wyłączysz program i..." "Aha. (wyłącza czerwony krzyżyk) ŁOLABOGA DZIEJO SIE RZECZY NIESTWORZONE A CO JEŚLI MI SIE NIE ZAPISAŁO I W OGÓLE TO TWOJA WINA BO NIE MÓWIŁAŚ".
Protesty sa najgorszym sposobem poprawienia swoich warunkow. Dziekuje za wsparcie, ale mi by sie to nie zdarzylo. Niestety w rzeczywistosci taki fenomen sprawiedliwego swiata, ze kazdy zasluguje na lepsze warunki i lepsze szanse jest mitem. Albo inaczej - kazdy ma szanse na lepsze warunki i szanse, ale zeby z nich skorzystac musi podjac decyzje i te szanse wykorzystywac, nic sie nam z gory nie nalezy... szczegolnie jezeli nie jest poparte faktami i liczbami. Nie obraz sie i nie traktuj tego personalnie bo nauczycielem jest Twoja mama i ja nie chce nikogo osobiscie obrazac, ale fakty sa niestety takie, ze nauczyciele to najczesciej naukowe odrzuty ze studiow. Po moim roku tez bylo to widac, wiekszosc szla na nauczycielska specjalizacje bo nie miala innego wyjscia. Takich zapalonych nauczycieli, ludzi, ktorzy to planowali mozna bylo policzyc na palcach jednej reki, ale oni chyba tez zdawali sobie sprawe na co sie pisza, znali warunki tej pracy i zarobki. Niewielu matematykow czy biologow studiuje z mysla, ze chce byc nauczycielem... Tak samo jak chlopaki w budowlance chca byc operatorami koparek, projektantami, kierownikami budowy, a nie ukladaczami kostki brukowej czy konserwatorami powierzchni plaskich. Jaka jest rzeczywistosc i gdzie konczy wiekszosc wiemy.
No i o to też się protestuje: o zmianę systemu. Pod tym względem to też popieram i nie uważam, że protesty są złe (aczkolwiek rozumiem, dlaczego uważasz inaczej). Z drugiej strony w jaki sposób miałby zostać zreformowany system, jak miałby się obecnie prezentować po zmianach, bez protestów, bez niczego? Różnica między nauczycielem a lekarzem jest też taka, że lekarz może wyjechać, znajdzie pracę gdziekolwiek indziej... nauczyciel niekoniecznie. Większość z nich nie będzie w stanie się przebranżowić ani przenieść do innych miejsc. Znajoma nauczycielka (matka mojego dobrego kolegi) ostatnio mówiła mi, że rozglądała się za pracą w przyległych miejscowościach do naszej i wspominała, że najwięcej nauczycieli szukały ambasady, a to wiązałoby się z wyjazdem, znajomością języka używanego przez Polonię (np. powiedzmy, węgierskiego)... i tak dalej. Nie zawsze każdy może sobie pozwolić. Ponadto mówiła, że ceny rosną, pensje zostają takie same, bez zmian - czy 30 lat temu wiedziała na co się pisze i że 30 lat później nie będzie jej stać na podstawowe rzeczy? Niekoniecznie. Raczej mało kto przewiduje, że 30 lat później jego stawki zostaną takie same, zamrożone, podczas gdy ceny trzykrotnie wzrosną.
A skoro prośby, petycje (rodziców czy nauczycieli) nic nigdzie nie dały... to prędzej czy później trzeba tupnąć nóżką i pokazać, że jednak nie zawsze jest tak różowo. Ludzie zawsze wolą mieć klapki na oczach i udawać, że trawa po stronie sąsiada (nauczyciela, oświaty) jest bardziej zielona. Proszono, próbowano rozmawiać, rodzice wnosili petycje, prośby. Nic. O kant stołu to można było potłuc. Wszystko zostało wyrzucone do kosza. To pozostaje tylko protest. A kiedy protestować, jak nie teraz? W wakacje? To byłoby bez sensu.
Nie obraz sie i nie traktuj tego personalnie bo nauczycielem jest Twoja mama i ja nie chce nikogo osobiscie obrazac, ale fakty sa niestety takie, ze nauczyciele to najczesciej naukowe odrzuty ze studiow. Po moim roku tez bylo to widac, wiekszosc szla na nauczycielska specjalizacje bo nie miala innego wyjscia
To prawda że nic się nie należy z góry za samo bycie np. nauczycielem, ale można - i warto - protestować jeśli system jest wadliwy i nie jest z nim w porządku.
Na moim roku (filologia) część osób poszła na specjalizację nauczycielską. Z czystej pasji, chęci nauczania innych. Czy ktoś został po tym nauczycielem? Nikt. Po zajęciach w szkole większość zmieniła zdanie, część zmieniła kierunek i specjalizację póki tylko mogła. Ba, nauczycielskim groziło nawet zamknięcie (bo nie uzbierały się do tego osoby). Te osoby uświadomiły sobie problem jaki jest w obecnej oświacie, dlatego miały szansę zmienić swoją sytuację. Uprawnienia pedagogiczne mają, ale dziś już zajmują się czymś innym.
Ogólnie zawsze sporo zostaje pasjonatów, sporo zostaje odrzutów - w moim odczuciu, znając te osoby, znając też nauczycieli z pasją, trudno wszystkich wrzucać do jednego wora niekoniecznie to najczęściej odrzuty (ale może podeprzesz się swoimi statystykami - ile jest w tych statystykach odrzutów itp? Czy powstały takie badania? Osobiście chętnie bym je poznała, bo to jednak interesujący temat). Myślę jednak, że wszystko zależy od punktu widzenia i środowiska, w jakim się wychowywaliśmy. Sądzę, że stanowimy świetny kontrast jeśli chodzi o ocenę i opinie odnośnie protestu, nawet jeśli po części się ze sobą zgadzamy odnośnie reform, mimo że mamy zupełnie inną mentalność i inne podejście.
Jakie jest zrodlo danych tych 1.8-2.5k? (...)Nie chcialbym tak zarabiac, dlatego w pore zrezygnowalem ze studiow i poszedlem szukac szczescia gdzies indziej. (...) Z drugiej strony pensja w okolicach 4000 brutto dla mojej nauczycielki matematyki z gimnazjum (pozdro Magda) to jest jakis skandal i nonsens.
Jeśli pytasz o źródło danych odnośnie tych pensji, odpowiem tak - mam wgląd w konto swoich rodziców, znajomi też pokazywali mi swoje wycinki pensji.
I to też jest różnica - dziś łatwiej się przebranżowić i przekwalifikować osobom młodym, starszym jest już trudniej.
4k brutto, marzenie... Cóż, powiem tak - są nauczyciele którzy uczyć potrafią (mimo tego że nie mają tej pasji), i są ci z pasją, i są odrzuty. Tylko jak ich oceniać? Przez ankiety ewaluacyjne spotykane w np. urzędach?
(generalnie jest coś takiego - urzędnik na koniec pewnego okresu wypełnia kartę, gdzie ocenia swoje osiągnięcia, swoje umiejętności itp., później ocenia go kierownik departamentu z tego co pamiętam. Ale naraź się kierownikowi... nie masz wtedy co liczyć na to, że dostaniesz pozytywną ocenę, widziałam parę takich ankiet siłą rzeczy; nie od dziś było wiadomo, że dane osoby miały na pieńku z kierownikami, później widziałam ich wypowiedzenia, urlopy i tak dalej...). Ogólnie mam wrażenie, że ciężko byłoby wypracować sensowny, uczciwy system, który by nie polegał na prywatnych sympatiach dyrektora lub innych nauczycieli bądź rodziców/dzieci. Jak sądzisz?
Dobry nauczyciel moze dobrze zarobic w prywatnej szkole i udzielajac korepetycji.
Szkoła prywatna to dobra opcja, ale nie każdy ma taką możliwość. Może gdyby stawki za nie były niższe, może więcej osób by się zdecydowało na wybór systemu szkół prywatnych (tworząc w ten sposób miejsca pracy dla innych nauczycieli poza państwówką). Ale sektor prywatny zawsze był, jest i będzie lepiej dofinansowywany niż państwówka (a porównuję to na podstawie tego, co widziałam będąc w kadrach urzędu + przebywając w środowiskach szkolnych). Tak czy inaczej w państwowych szkołach, z przepchanym i przepełnionym systemem wymagań i wypchanymi do szczytu możliwości klasami (w moich klasach, odkąd się uczyłam, było ok. 28 osób (klasy 1-6), 32 (1-3 gimnazjum), 34 (liceum). I to było za dużo. Wszystko trzeba było równać w dół i nikt z niczym nie nadążał. Prywatny sektor może stworzyć nawet więcej mniejszych klas i też byłoby nawet ok. Mniejsze klasy - łatwiej się skupić na konkretnych uczniach. Ale co ma zrobić człowiek z państwówki, gdzie ma wszystko z góry narzucone i radź sobie sam, a wymagania zmieniają się jak w kalejdoskopie i żyjesz w ciągłym zagrożeniu i dostaniesz za byle co po dupie?
Bardziej chodzilo mi o przyklad kolezanki, ktora robi jakies studia plastyczne w Wypizdowku Mniejszym wierzac w American Dream i rozwoj kariery malarki totalnie nie majac na to perspektyw i mozliwosci. (...) Po prostu tego nie robie zamiast robic na przekor wszystkiemu, a pozniej dopominac sie, ze w sumie to banany kiepsko rosna, lemury zdychaja to dajcie mi wiecej kasy bo nie mam.
Perspektywy i możliwości to jedno, a z drugiej strony jeśli szuka się takich osób (nauczycieli plastyki i muzyki), to ktoś prędzej czy później się znajdzie na to miejsce. Ale czy to znaczy, że powinien się godzić na stawkę 1.8k? Sądzę, że niekoniecznie, nawet jeśli to Wąchock Górny, Wypizdówek Mniejszy a Warszawa. Jeśli pracodawca szuka - znajdzie. Tylko aby się nie dziwił, że pracownik zacznie protestować po pewnym czasie, jeśli nie będzie w stanie inaczej wywalczyć sobie podwyżki, a przebranżowić się nie może z racji wieku, miejsca zamieszkania, zobowiązań (np. choroby krewnych, która uniemożliwia nawet stopniowe przejście z jednej pracy do drugiej - problem koleżanki od plastyki). Wiele jest osób o takim problemie, ale nie znamy wszystkich motywów i motywacji. Łatwo jest nam obecnie osądzać i mówić, że "powinni wybrać inne studia" lub że byli po prostu naiwni. Myślę, że wybierając taki zawód, nie zakładali że wszystko się ułoży w taki sposób. Biorąc pod uwagę tamtejsze realia i tamtejsze zarobki, trudno mi dziś powiedzieć, że nauczyciele "wiedzieli na co się piszą". Bo nie wiedzieli. Dopiero od niedawna zaczęły robić się takie absurdy, np. wydłużenie ścieżek awansu zawodowego (na 10-15 lat - kto chciałby zarabiać przez bite 10 lat jako stażysta 1.8k i móc awansować - a więc dostać podwyżkę - dopiero PO 10 latach?).
No i tutaj dochodzi jeszcze aspekt moralny aktualnie czyli wykorzystywanie dzieci jako tarczy, zakladnikow i usilne proby zatrzymania egzaminow, robienie bydla pod szkolami przeszkadzajac dzieciakom czy wyzywanie "zastepcow" tzw. "łamistrajków".
Osobiście też nie postrzegam obecnej sytuacji jako "wykorzystywanie dzieci jako zakładników". Ten okres, jaki był (i jest) to okres powtórek, nie nauka nowego materiału, więc dziecko tak czy owak i tak musi powtórzyć materiał w swoim własnym, prywatnym zakresie. Nie ma większej różnicy. Ten materiał dziecko już zna i powinno było go sobie przyswoić.
A nauczyciele już wcześniej ostrzegali - rząd nie zareagował, więc siłą rzeczy to następstwo olanych uwag, próśb i sugestii. Protestowano zresztą już od dłuższego czasu na nowe warunki Ministerstwa, nowy system nauczania. Krzyczenie, że bierze się "dzieci na zakładników" w moim odczuciu jest bezsensowne. Tak samo przecież zrobiły pielęgniarki i lekarze z pacjentami - odeszli od ich łóżek, mimo że to też służba publiczna, też równie kiepsko opłacana i też są równie mocno potrzebni (wbrew temu co się sądzi, wiedza nauczycielska i wiedza medyczna też mimo wszystko wymagają kwalifikacji, nawet jeśli nie są równoważne rzecz jasna - ale kto kształci lekarzy?). Czy wtedy krzyczano, że bierze się pacjentów na zakładników? Ano, tak. Ale dopiero właśnie wtedy ludzie zaczęli otwierać oczy i rozumieć, jaka jest zła sytuacja i co jest nie tak. W tym kraju dopóki nie zaczniesz protestować na poważnie, ludzie dopóty będą cię olewać i myśleć, że tak naprawdę nic nie zrobisz. Bo przecież nie robisz. A jak odejdziesz od pacjenta, od ucznia, zaczynasz COŚ robić, to ooooo... jakiś ty zły człowieku... nagle okazuje się, że ludzie nie potrafią sobie poradzić bez nauczyciela (albo niańki), bez lekarza, bez pielęgniarki, bez górnika.
Aspekt moralny zawsze będzie dyskusyjny w sprawach dotyczących godności człowieka. Jeśli nie wolno tak traktować dzieci, to jak wolno traktować w ten sposób nauczycieli? Dużo zależy od mentalności i środowiska, a także doświadczeń własnych ze szkołą.
Jeśli chodzi o rzeczy bardziej przyziemne typu robienie bydła pod szkołami i wyzywanie zastępców od łamistrajków, to powiem tak - świadkiem takich zachowań nie byłam, nie jestem, ale jeśli rzeczywiście się wydarzyły to zdecydowanie nie powinno to mieć miejsca. Z drugiej strony nastroje społeczne są złe - nic dziwnego więc, że konflikt eskaluje coraz bardziej, zwłaszcza w obliczu postawy niektórych osób. U nas np. przyszedł ksiądz i się wymądrzał, że nauczyciele nie powinni strajkować bo to tamto. To nic, że zarabiał znacznie więcej niż większość nauczycieli...
(nie ma co kryć, w miejscowościach małych, w zamkniętych społecznościach stawki ogólnie nie są większą tajemnicą, zawsze ktoś będzie szeptać za plecami, że a bo ksiądz X zarabia tyle a tyle, a ta od geografii to się o stawkę kłóci i ostatnio z krzykiem przyszła, że ta od matmy więcej zarabia...).
Użytkownik Wrath edytował ten post 12.04.2019 - 15:00