Użytkownicy marihuany, także tej rekreacyjnej, od dekad już padają ofiarami irracjonalnej i agresywnej polityki antynarkotykowej. Jednocześnie w ostatnich latach pojawił się nowy ruch, który walczy o prawo do użycia tej rośliny, lub jej pochodnych, jako lekarstwa. Trudno nie odnieść wrażenia, że te dwa zjawiska, wieloletnia niesłuszna krzywda i tępy opór rządów, jak i działania aktywistów zmierzające do legalizacji leku, są jakoś powiązane.
Penalizacja posiadania i użycia marihuany jest irracjonalna i szkodliwa
Wskazuje na to kilka faktów:
narkotyki znacznie groźniejsze są w pełni legalne (alkohol);
marihuana jest relatywnie mało szkodliwą używką (co nie znaczy, że jest nieszkodliwa);
delegalizacja sprawia, że nie ma dostępu do bezpiecznej, badanej i kontrolowanej przez państwowy nadzór marihuany, a jedyny sposób uzyskania suszu to kontakt ze światkiem przestępczym lub samodzielna hodowla, ryzykowna pod względem możliwych konsekwencji karnych.
Najgłośniejszym raportem obnażającym irracjonalność polityki antynarkotykowej większości krajów był ten opublikowany w 2007 roku w Lancet. Autorzy raportu stworzyli matrycę cech umożliwiającą scharakteryzowanie szkodliwości danej substancji za pomocą szeregu kategorii i subkategorii:
Używając tej matrycy pytali następnie ekspertów o ocenę szkodliwości różnych substancji psychoaktywnych w czteropunktowej skali, w każdej z kategorii z osobna. Następnie wyliczyli średnią dla każdej ocenianej substancji. O ocenę poprosili dwie niezależne grupy ekspertów.
Pierwszą stanowili psychiatrzy zajmujący się uzależnieniami. Drugą bardziej zróżnicowane grono ekspertów związanych z narkotykami, obejmujące między innymi chemików, farmakologów, ekspertów śledczych i ludzi z policji.
Oceny obu niezależnych grup były podobne, co wskazuje, że cechował je pewien obiektywizm i nie były li tylko wyrazem subiektywnych intuicji. W badaniu tym marihuana nie została oceniona szczególnie surowo. W przeciwieństwie do alkoholu. Podobny wynik otrzymano dwa lata później, gdy wykorzystano ocenę w większej liczbie kategorii, z wyraźniejszym szacowaniem szkodliwego wpływu na użytkownika i otoczenie.
W łącznej ocenie szkodliwości – dla użytkownika i otoczenia – alkohol wypadł wtedy jako nawet bardziej szkodliwy niż heroina i kokaina (głównie przez swój destrukcyjny wpływ na otoczenie). Marihuana znowu znalazła się na końcu stawki badanych substancji psychoaktywnych.
Nie znaczy to, że marihuana jest zupełnie nieszkodliwa, jak na przykład twierdzą liczni przedstawiciele takich organizacji jak Wolne Konopie.
Istnieje coraz więcej dowodów, że użycie jej przez nastolatków, czyli w wieku, w którym wciąż trwa intensywny rozwoju mózgu, miewa silnie negatywny wpływ na jego przebieg, w tym istotnie zwiększa prawdopodobieństwo rozwoju depresji i psychoz. Inne prace sugerują, że zażywanie marihuany przez młodzież może zwiększać ryzyko udarów.
Słowem: tak dla marihuany, nie dla spożycia tejże przez dzieci i młodzież.
Delegalizacja jest niegodziwa
Ponieważ delegalizacja marihuany jest irracjonalna, polityka społeczna i prawo, które surowo karze za łamanie zakazu spożycia czy produkcji suszu są zwyczajnie niegodziwe. Życia ludzi są niszczone bez sensu, bez powodu, w pełnym majestacie prawa.
Pod tym względem stoję w jednym szeregu ze zwolennikami legalizacji. Karanie za zażywanie marihuany jest skandalem. Gorzej, gdy idzie o kwestię leczniczej marihuany. Tutaj środowiska aktywistów walczących o legalizację osuwają się często w pseudonaukowy nonsens i szerzą nieuczciwą, kłamliwą propagandę.
Nonsensy o medycznej marihuanie
Problem z medyczną marihuaną polega na tym, że leczniczy potencjał tej rośliny jest w przypadku większości chorób przedmiotem bardzo wczesnych badań, w przypadku wielu innych okazał zaś się złudną nadzieją.
Zielarstwo
Pisząc o leczniczym potencjale rośliny mam na myśli potencjał substancji aktywnych. W rojeniach aktywistów najlepszym lekarstwem są albo skręty, albo destylaty i oleje warzone w warunkach chałupniczych. Im więcej różnych substancji zachowanych w końcowym produkcie, tym rzekomo lepiej, bo dzięki temu ma on mieć pełniejsze działanie.
To dość charakterystyczny błąd polegający na utożsamieniu naturalnego z dobrym. W rzeczywistości, gdy szukasz lekarstwa na jakąś chorobę, to nie liczysz naiwnie, że może trafisz na roślinę, która jest darem natury, starannie przygotowaną miksturą z odpowiednio dobranym składem leczniczym.
Gdy próbujesz się leczyć ziołami ryzykujesz, że w używanej przez ciebie roślinie znajdują się zarówno substancje korzystne z punktu widzenia leczenia, jak i niekorzystne.
Przykłady głupoty
Tymczasem taki właśnie konopny szamanizm i zielarstwo zostało przyjęte jako dowiedziony fakt i poważna medycyna przez media. Jakiś czas temu Maciej Kowalski napisał w NaTemat:
Import oleju z kwiatów konopi indyjskich to zdaniem polskiego ustawodawcy zbrodnia. Przekonał się o tym dobitnie Jakub Gajewski (Siou), jeden z liderów Wolnych Konopi - za zarzucany mu import 900 gramów olejku dla pacjentów grozi mu 15 lat więzienia!
Największym absurdem całej tej sytuacji jest fakt, że minęło już pół roku od historycznego postanowienia Trybunału Konstytucyjnego, który wyraźnie orzekł, że nie ma podstaw do utrzymywania w Polsce zakazu leczenia marihuaną.
Sugeruje to, że Gajewskiemu grozi więzienie za leczenie ludzi olejem uwarzonym z marihuany. Także na NaTemat Krzysztof Majak wyprodukował artykulik zawierający takie kwiatki:
[Olej RSO] To jeden z najmocniejszych naturalnych medykamentów, który może powstrzymywać lub działać doraźnie w przypadku ponad 200 chorób.
LOL, srsly.
Nie wszystkie publikacje na ten temat, które ukazały się w prasie, to brednie. Godny polecenia jest na przykład tekst opublikowany we wrocławskim wydaniu Wyborczej przez Piotra Czerniawskiego:
Gajewski jest aktywny na Facebooku. "Wspólnie z rodzinami wyleczyłem 2 osoby z lekoopornych i chemioopornych nowotworów, w tym jedna osoba była pacjentem paliatywnym w stanie terminalnym" - pisze tam. I jeszcze: "Wyleczyłem moją mamę ze zmiany czerniakopodobnej w 10 dni - nie wiem czy to był na pewno czerniak tylko i wyłącznie dlatego, że odradziłem iść jej na biopsję, która może rozsiać komórki krwionośne nowotworu po organizmie". Jego emocjonalne wpisy to pomieszanie faktów z szalonymi teoriami, wsparte wyrywkowym cytowaniem badań i podważaniem możliwości konwencjonalnej medycyny. Horror dla każdego, kto posiada elementarną naukową wiedzę.
Gajewski istotnie tak napisał.
Niestety inni autorzy Wyborczej i okolic (to jest mediów Agory takich jak Tok.fm) byli już mniej sceptyczni. Szczególnie zaskoczyły mnie teksty Piotra Pacewicza, dziennikarza, którego kojarzyłem poza tym jako człowieka raczej inteligentnego i krytycznego. Mieszają one uwagi dość rozsądne, jak te o niedoskonałości prawa z zupełnie nierozsądnymi:
Ale, powtórzmy to, Jakub nie walczył o skręty. Podczas przeszukania jego mieszkania nie znaleziono zresztą ani grama suszu. Zwany przez swoich pacjentów "dr. Siou", był kimś w rodzaju nielegalnego aptekarza, doradzał im, jak mają się leczyć, współorganizował sympozjum o medycznej marihuanie.
Może jestem uprzedzony, ale Dr. Siou brzmi dla mnie trochę jak doktor Ashkar, zaś strona Konopie Leczą, polecana przez stronę Stowarzyszenia Wolne Konopie jako swoisty portal zdrowotny o marihuanie, straszy bełkotem, którego nie powstydziłyby się najbardziej idiotyczne serwisy alt-medowe. Czy Pacewicz tak samo broniłby nielegalnych aptekarzy leczących raka innymi podejrzanymi miksturami o nieokreślonym składzie i działaniu?
Olej RSO
Importowany przez Gajewskiego olej RSO to czysty szamanizm. Jego nazwa pochodzi od Rick Simpson Oil. Rick Simpson to internetowy guru, twarz pseudoterapii, promujący ją na swoich stronach i zarabiający na sprzedawaniu nasyconych nonsensem poradników.
Właściwie każda pseudonaukowa terapia to sprawa entuzjastów skupionych wokół twórcy danej metody, bezkrytycznie przyjmują wywody guru, czepiając się ich jako nadziei wyleczenia z często nieuleczalnych chorób.
Znajdywanie leków na raka
W badaniach medycznych jest tak, że gdy ktoś znajduje wskazówkę, że substancja x może na coś pomagać, to często ma to miejsce w trakcie badań nad modelem komórkowym. W kontekście badan na komórkach warto pamiętać o słusznej obserwacji zawartej w jednym z komiksów xkcd:
Z faktu, że coś zabija komórki nowotworowe na szalce, dosłownie prawie nic nie wynika. Sól kuchenna, dodana w odpowiedniej ilości, też okaże się potężnym środkiem antynowotworowym – na szalce. Bardzo wiele substancji dodanych do hodowli komórkowych, w odpowiednim stężeniu będzie je zabijać. Dana substancja musi zabijać komórki nowotworowe i jednocześnie nie zabijać komórek zdrowych, tylko wtedy ma szansę stać się lekiem na raka.
Jeśli chodzi o rzekome leki na raka i inne choroby, o których opowiadają aktywisci walczący o leczniczą marihuanę, prawie zawsze okazuje się, że nigdy nie były testowany inaczej, niż właśnie na szalce. Innymi słowy, to żadne leki, co najwyżej substancje warte dalszego sprawdzania.
Jaka jest szansa, że coś, co działa na szalce, zadziała w ludzkim organizmie? Niewielka. Nawet gdy badania dojdą do fazy testów na ludziach, większość potencjalnych leków okazuje się fałszywą nadzieją. Testy na ludziach, do których przechodzi ułamek substancji testowanych na zwierzętach, są testami trójstopniowymi.
W testach pierwszego stopnia określa się bezpieczeństwo dla ludzi, weryfikując, czy podawanie danej substancji nie jest samo w sobie niebezpieczne.
W drugiej fazie testów, wciąż na ograniczonej liczbie uczestników, próbuje się zweryfikować, czy badana substancja rzeczywiście wykazuje działanie lecznicze, o które się je podejrzewa (mierzy się tam także efekt placebo, czyli sprawdza na ile rzekomy efekt leczniczy wynika z tego, że pacjenci wierzą, że lek im pomaga).
Jeśli obie fazy wypadną pozytywnie, to znaczy potwierdzi się, że dana substancja jest bezpieczna i wydaje się leczyć, przechodzi się do fazy trzeciej, które jest już testowaniem na wielką skalę, odpowiednimi procedurami kontroli warunków, które mają zapewnić, że to co zostanie uznane za substancję leczniczą, faktycznie leczy w warunkach klinicznych.
Niecałe 10% substancji, które pozytywnie przeszły testy fazy pierwszej i drugiej przechodzi pozytywnie testy fazy trzeciej. Ponieważ tylko niewielki ułamek substancji wykazujących interesujące działanie w testach na komórkach i zwierzętach w ogóle przechodzi do fazy testów na ludziach, efekt jest taki, że mniej niż 1% substancji wykazujących działanie antyrakowe na szalce okazuje się być lekiem.
Zdecydowana większość badań nad skutecznością marihuany prowadzona była wyłącznie na kulturach komórkowych lub na zwierzętach. Stan na rok 2015 jest taki, że mniej niż 80 badań prowadzonych było na ludziach.
Co i jak leczy się marihuaną?
Niedawno ukazała się metaanaliza badań nad medycznym zastosowaniem marihuany i jej pochodnych:
Whiting, P. F., Wolff, R. F., Deshpande, S., Di Nisio, M., Duffy, S., Hernandez, A. V., et al. (2015). Cannabinoids for Medical Use: A Systematic Review and Meta-analysis. Jama, 313 (24), 2456–2473.
http://doi.org/10.1001/jama.2015.6358
Metaanalizy to prace naukowe, które powstają nie w wyniku prowadzenia nowych badań eksperymentalnych, ale z statystycznych analiz wyników już opublikowanych w innych pracach. Ich celem jest wyciągnięcie wniosków, do jakich prowadzi całość dostępnej literatury naukowej na dany temat.
Autorzy metaanalizy o zastosowaniu marihuany w leczeniu chorób u ludzi chcieli wyselekcjonować prace dotyczące randomizowanych kontrolowanych testów na pacjentach (RCT, randomized controlled trials). Stanowią one złoty wzorzec badań medycznych nad skutecznością danej terapii (po więcej info odsyłam na Wikipedię). Jak wspominałem, tylko takie badania, a nie testy na szczurach czy komórkach, mogą być dowodami leczniczych właściwości jakichś substancji.
Nie ma zbyt wielu badań nad skutecznością marihuany w leczeniu chorób
Autorzy metaanalizy o roli marihuany w leczeniu znaleźli 79 (słownie siedemdziesiąt dziewięć) prac, w których próbowano na serio zbadać użyteczność marihuany w leczeniu jakichś schorzeń przy pomocy kontrolowanych, randomizowanych testów na pacjentach.
Konkluzje z badań nad leczniczym wykorzystaniem marihuany nie potwierdzają entuzjastycznych twierdzeń aktywistów
Potwierdzono, że w przeprowadzonych badaniach kannabinoidy wykazywał lepsze działanie, niż placebo. Efekt ten często nie osiągał jednak statystycznej istotności. Inaczej mówiąc, wyniki wielu badań nie pozwalają wykluczyć, że pozytywny wpływ kannabinoidów, który zamanifestował się w wynikach, jest po prostu wynikiem przypadku, a nie rzeczywistego leczniczego działania.
Dobrze zaprojektowane badania kliniczne są tak pomyślane, żeby właśnie wyniki takich fluktuacji wykluczyć – to dlatego testy kliniczne są zrandomizowane, że ani pacjenci, ani lekarze w nich uczestniczący nie wiedzą kto dostaje placebo, a kto badaną substancję leczniczą.
Pozwolę sobie zacytować fragment konkluzji z metaanalizy (tłumaczenie moje):
...uzyskano umiarkowanej jakości wyniki sugerujące, że kannabinoidy mogą być przydatne w leczeniu chronicznych neuropatii lub bólu nowotworowego (palone THC i nabiximols) i spastyczności wywołanej stwardnieniem rozsianym (nabiximols, nbailon, kapsułki z THC/CBD i dronabinol). Uzyskano niskiej jakości wyniki sugerujące, że kannabinoidy mogą zmniejszać mdłości i wymioty wywołane chemioterapią (dronabinol i nabiximols), poprawiać przybieranie na wadzę u pacjentów z HIV (dronabinol), zmniejszać zaburzenia snu (nabilone, nabiximols) i objawy syndromu Tourette'a (kapsułki z THC); uzyskano bardzo niskiej jakości wyniki sugerujące poprawę u cierpiących na zaburzenia lękowe, co ewaluowano testem publicznego mówienia (cannabidiol). Niskiej jakości dowody wskazywały, że nie wpływają negatywnie na psychozę (cannabidiol) i depresję (nabiximols). Stwierdzono zwiększone ryzyko krótkoterminowych efektów ubocznych powiązanych z użyciem kannabinoidów, w tym poważne efekty uboczne. Popularne efekty uboczne obejmowały: osłabienie, zaburzenia równowagi, oszołomienie, zawroty głowy, dezorientację, biegunkę, euforię, senność, suchość w ustach, zmęczenie, halucynacje, nudności i wymioty.
Porównajcie tę umiarkowaną ocenę skuteczności oraz sporą kolekcję efektów ubocznych, z radosnymi opowiastkami aktywistów twierdzących, jak to zażywanie marihuany w sposób jednoznaczny leczy masę chorób, bez istotnych efektów ubocznych.
Przesadzone opowieści o leczniczym potencjale marihuany są prawdopodobnie narzędziem propagandy mającej na celu depenalizację rekreacyjnego zażywania tej używki
Strony i ugrupowania walczące o wolność marihuany lubią opowiadać o nieludzkim polskim prawie. Kontrastują sytuację w Polsce z sytuacją w bardziej cywilizowanych krajach, gdzie doprowadzono do legalizacji leczniczej marihuany.
Problem w tym, że tam gdzie zalegalizowano leczniczą marihuanę, często robiono to w sposób urągający medycznym standardom. Komentując opisaną wyżej metanalizę o skutecznosci marihuany w terapii chorób, serwis New Scientist zauważa (tłumaczenie moje):
Whiting [jedna z autorek metanalizy] wyjaśnia, że kannabinoidy zwykle były dopuszczane do medycznych zastosowań bez konieczności przejścia restrykcyjnych testów skuteczności, których używa się do oceniania innych lekarstw.
"Sądzę, że kannabinoidy powinny być oceniane w taki sam sposób jak inne metody lecznicze" mówi. "To ważne, by wszystkie działania były oceniane za pomocą tych samych procedur, tak by potencjalne korzyści i efekty uboczne stosowania kannabinoidów rozważać w kontekście rzeczywistych dowodów."
Wezwanie do właściwych działań, poprzez testy, jest powtarzane przez Deepaka Cyrila D'Souza'e i Mohini Ranganathan z Yale University School of Medicine w New Haven, Connecticut w towarzyszącym komentarzu. Zwracają oni uwagę na porażkę w testowaniu tych leków tak samo jak innych, przez US Food and Drug Administration, co jest jak stawianiem wozu przed koniem.
"Jeśli stanowe inicjatywy legalizacji leczniczej marihuany są tylko ledwo zawoalowaną próbą umożliwienia dostępu do rekreacyjnej marihuany, wtedy społeczność medyczna powinna być wyłączona z tego procesu" mówi D'Souza. "Jeśli zaś celem jest uczynienie marihuany dostępną dla medycznych zastosowań, wtedy niejasnym jest czemu proces aprobowania do takiego użycia powinien być inny, niż ten używany w przypadku innych lekarstw".
Jako dodatkowy cios dla medycznej marihuany, badanie opublikowane w tym samym numerze JAMA ukazało, że zażywane doustnie tabletki z kannabinoidami zwykle zawierały nieprawidłowo opisane dawki. Z 75 kupionych produktów tylko 17% było prawidłowo opisanych, 60% zawierało więcej substancji czynnej, niż mówiła etykieta, a 23% zawierało mniej.
Sugeruje to, że lecznicza marihuana może być obecnie sposobem na swoisty moralny szantaż, drogą na skróty dla tych, którzy walcząc o legalizację rekreacyjnego palenia skrętów, wolą się odwoływać do politycznie bardziej skutecznej troski o pacjentów. Zobaczmy w jaki sposób polscy aktywiści okłamują opinię publiczną.
Marihuana leczy pono wiele chorób
Epilepsja
Jakub Gajewski pisze:
Na świecie są setki (jeśli nie tysiące) badań i świadectw będących niezaprzeczalnymi dowodami mówiącymi o tym, że medyczna marihuana niweluje skutecznie ataki epilepsji ograniczając je diametralnie lub całkowicie je eliminując. Wystarczy sięgnąć do ogólnodostępnej bazy PUBMED, aby przeczytać liczne wyniki badań z całego świata na ten temat.
W rzeczywistości nie ma żadnych jednoznacznych dowodów, że marihuana lub związki z niej izolowane pomagają w leczeniu epilepsji. Link, który podałem, prowadzi do artykułu stworzonego w ramach tak zwanych przeglądów Cochrana, starannie przygotowywanych przez społeczność naukową przeglądów istniejącej literatury dotyczącej różnych terapii i form leczenia.
Stwardnienie rozsiane
Niedawny przegląd badań wskazuje, że doustne przyjmowany ekstrakt z konopi jest skuteczny w redukowaniu napięcia mięśniowego. Dwa leki wykorzystujące wyizolowane kanbinoidy (THCi nabiximols, znany także pod nazwą Sativex) być może też są skuteczne (co znaczy, że obecnie dostępne badania wskazują na skuteczność, ale nie dowodzą jej jednoznacznie). Jeśli chodzi o redukcję bólu w tej chorobie, skuteczność wykazały ekstrakty, prawdopodobną skuteczność wykazują izolowane kanabinoidy. Gdy idzie o zaburzenia w oddawaniu moczu, prawdopodobnie skuteczny jest nabiximols, THC i ekstrakty doustne są nieskuteczne.
Demencja
Na stronie Konopie Leczą, która jest zdrowotną przybudówką serwisu Wolnych Konopii, spotykamy się z takim stwierdzeniem:
Według naukowców tę wiedzę [o roli receptorów kanabinoidowych w rozwoju schorzeń neurodegeneracyjnych] da się przełożyć na techniki walki z demencją, w szczególności z alzheimerem. Badania ukazują również możliwość zagrożeń płynących z modyfikowanych leków produkowanych na podstawie marihuany.
Po pierwsze nie ma dowodów, że kanabinoidy pomagają w leczeniu demencji. Po drugie widzimy w tej wypowiedzi typowe podejście altmedowe, czyli irracjonalny lęk przed modyfikacją natury. Tylko tym można tłumaczyć dziwaczną uwagę o niebezpieczeństwach wynikających ze zmodyfikowanych leków. Leki oczyszczone lub syntetyczne są niemal z definicji bezpieczniejsze, bo mają określony skład, czego o skrętach czy warzonych w domowych warunkach olejach się nie da powiedzieć.
Cukrzyca
Jakub Gajewski stwierdza:
…marihuana ma wiele ciekawych właściwości leczniczych, również jeśli chodzi o cukrzycę.
W rzeczywistości marihuana nie wydaje się mieć właściwości leczniczych wobec cukrzycy.
Zespół Tourette’a
Wolne Konopie przytaczają wypowiedź prof. Moniki Płatek:
Trudno też lekceważyć dowody dostarczane przez lekarzy i farmaceutów z różnych stron świata, iż niektóre środki uznawane za zakazane jak ziele konopi lub żywica konopi mogą stanowić bezpieczne i efektywne, a w niektórych przypadkach jedyne skuteczne lekarstwo w wielu ciężkich schorzeniach i dolegliwościach, np. (…) zespole Tourette`a…
Niestety, ale wbrew twierdzeniom pani profesor dane wskazujące na rzekomą skuteczność marihuany w leczeniu zespołu Tourette’a są skrajnie wątpliwe.
Mdłości
Jeśli chodzi o leczenie nowotworów, to związki wyizolowane z marihuany mają potwierdzone działanie w jednym aspekcie ich terapii – łagodzeniu mdłości, które często towarzyszą różnym formom chemioterapii. Przegląd literatury przedmiotu wskazuje zarazem, że wbrew częstym twierdzeniom zwolenników stosowania medycznej marihuany, zażywanie kanabinoidów daje efekty uboczne, które muszą być brane pod uwagę przy rozważaniu włączenia ich jako wspomagających leków w terapii.
Rak piersi
Istnieją pono dowody, że marihuana leczy raka piersi. Strony promujące medyczną marihuanę wskazują artykuły prowadzące do badań, a jakżeby inaczej, na modelach mysich i na liniach komórkowych. Czyli jak zwykle - należy wziąć poprawkę na niecały 1% potencjalnych leków, które obiecujące na tym wczesnym etapie, faktycznie okazują się użyteczne po przejściu testów na ludziach.
Ale jest jeszcze jeden problem, na który uwagę zwraca autor bloga Sceptical Raptor. W badaniach na liniach komórkowych stężenie THC, które zdolne było zabić komórki raka piersi to około 10 µmol/L. Gdyby przeliczyć to do stężeń w organizmie, jakie uzyskiwane są z palenia marihuany w postaci skrętów, okazuje się, że chory musiałby zażywać tego ratującego życie lekarstwa w liczbie tysiąca skrętów dziennie, by uzyskać stężenie substancji aktywnej porównywalne do tego, które w badaniach na liniach komórkowych zdaje się zabijać raka.
Czy poważne leczenie raka piersi substancjami czynnymi wyizolowanymi z marihuany jest możliwe? Nie wiadomo, na razie nie ma na to ani dowodów, ani opracowanych terapii.
Rak płuc
Strona Konopie Leczą wskazuje trzy prace rzekomo dowodzące leczenia raka płuc za pomocą marihuany, ale żadna ze wskazanych prac tego w rzeczywistości nie dowodzi. Dwie są pracami na liniach komórkowych i myszach, jedna tylko na liniach komórkowych. Ja sam znalazłem jeszcze inną – znowu na liniach.
Pomijając wspomniane zastrzeżenia dotyczące zasadności traktowania badań na myszach lub liniach komórkowych jako dowodów na działanie u ludzi, znowu warto wskazać, że stężenia THC skuteczne w kulturach komórkowych można by osiągnąć w organizmie paląc jedynie setki skrętów dziennie. Jeśli THC kiedyś stanie się podstawą jakiejś terapii raka płuc, to tylko w formie oczyszczonej, nie przyjemnych i promowanych przez wielu terapii z wykorzystaniem naturalnego zioła.
Och, czy wspomniałem, że palenie marihuany samo w sobie zwiększa być może ryzyko raka płuc? Piszę być może, gdyż obecne wyniki nie są jednoznaczne. Gdybym pisał o tym tak jak Wolne Konopie piszą o leczeniu marihuaną, to napisałbym: paląc marihuanę umrzesz na raka.
Glejak
Glejak jest chyba najbardziej medialnym z nowotworów rzekomo leczonych za pomocą marihuany. Wywiad z ojcem chorego na glejaka zamieściła na przykład Wyborcza. Mężczyzna opowiada w nim jak jego syn został zwrócony życiu za pomocą spożywania oleju RSO, mimo, że był już w fazie terminalnej.
Niestety jest to typowy dowód anegdotyczny. O ograniczeniach tego jeszcze niżej coś napiszę. Wracając do glejaka – jest on jedynym nowotworem, w związku z którym prowadzono badania nad użyciem kanabinoidów w terapii na ludziach.
Niestety badania te nie są powodem do otwierania szampana. Po pierwsze są stare, zrobione je w 2006 roku i od tamtej pory nikt ich nie powtórzył, a jeśli powtórzył, to nie publikował wyników, co dość wyraźnie wskazuje, że metoda nie budzi entuzjazmu lekarzy.
Po drugie, z dziewięciu osób z glejakiem wielopostaciowym, które brały udział w badaniu, i którym podawano bezpośrednio do guza THC, dziewięć zmarło po roku. Tak więc cudowny lek nie uratował niczyjego życia.
Autorzy twierdzili jednak, że znaleźli dowody na pewne oddziaływanie badanego kanabinoidu na guzy u ośmiu z tych osób, ponadto nie zauważono, by podawanie tego kanabinoidu wywoływało szkodliwe efekty uboczne.
Tak więc w najbardziej jak dotąd pozytywnym (pod względem wyników) badaniu kwestii leczenia glejaka kanabinoidami, wszyscy leczeni pacjenci i tak zmarli. Tymczasem dla pana Gajewskiego kwestia możliwości całkowitego wyleczenia się z tego raka poprzez najadanie się zrobionym chałupniczo olejem jest pewnikiem:
Na początku sierpnia ojciec, jedyny opiekun Jakuba podjął się ratowania syna niekonwencjonalnymi metodami, w efekcie których horror i męczarnie jakie Jakub musiał przechodzić z powodu choroby i efektów ubocznych chemioterapii zaczęły ustępować! Na początku listopada dotarli do jak się okazało jedynego, prawdziwie efektywnego, powstrzymującego rozwój i rozsiew komórek nowotworowych leku – oleju z kwiatów konopi indyjskiej. Od listopada do kwietnia stosował olej z wysoką zawartością CBD.
Cóż, jeśli poszukamy wyników badań nad glejakami i CBD, to dowiemy się, że tak jak w przypadku THC, póki co nie ma jednoznacznych dowodów, że mogą leczyć glejaka. I mówimy tu o wyizolowanych substancjach podawanych do guza w dużym stężeniu, nie uwarzonym w piwnicy olejku, który wkrapla się pod język.
Słabość dowodu anegdotycznego
To, że nie wierzę w historię chłopaka wyleczonego z glejaka olejem RSO nie znaczy, że uważam, że jego ojciec kłamie. Jestem raczej pewny, że on subiektywnie może być przekonany o tym, że mówi prawdę.
Glejak jest o tyle podstępnym nowotworem, że znane są przypadki spontanicznej okresowej remisji (czyli przejściowego cofnięcia się objawów choroby). Zaś w badaniu, o którym pisałem trochę wcześniej, nawet u pacjenta, który zmarł najszybciej, przez krótki czas od rozpoczęcia podawania stężonego THC (przypominam - bezpośrednio do guza) wzrost jego nowotworu przyhamował, choć koniec końców nie uległ zatrzymaniu.
Właśnie dlatego potrzebne są testy na licznych grupach pacjentów, w których oprócz chorych, którym podaje się testowany lek, są też chorzy, którym się go nie daje, a którzy są kontrolą, czyli pokazują nam na ile takie efekty można uzyskać bez leku.
Póki co nawet najbardziej obiecujące wyniki z badań nad myszami i komórkami na szalkach nie wskazują, by glejaka można było wyleczyć jakimiś związkami z marihuany. Tym bardziej nie potwierdzają opowieści pana Gajewskiego, że olej destylowany z kwiatów konopi leczy glejaka, a nawet regeneruje komórki mózgowe (!). To altmedowe brednie.
Teraz być może zastanawiasz się czytelniku czy nie przesadzam? Czy dobrze jest zrównywać ludzi leczących się konopiami z naiwnymi, którzy wierzą, że wcierając sobie cieciorkę wyleczą się z raka?
Cóż, gdy patrzę na dyskusje na stronach poświęconych rzekomym leczniczym własnościom marihuany, to trudno mi dostrzec różnicę między ignorancją ich uczestników, a ignorancją innych altmedowców:
Srsly, to czysty bełkot, pokazujący, że piszący te rzeczy nie wiedzą nawet czym jest nowotwór.
Kanabinoidy i nowotwory
Wrzucam obrazek powyżej nie po to, by wam przypominać czasy licealnej biologii, ale pokazać skrajnie uproszczony obraz jednej komórek budujących nasze ciało.
W organizmie ludzkim występuje wiele różnych komórek, które mają odmienną strukturę i funkcję. Komórki te nie tylko działają same w sobie jako skoordynowane całości, ale też potrafią się ze sobą porozumiewać, dzięki czemu tworzą skoordynowaną całość wyższego rzędu.
Komórki koordynują się w tkanki, które koordynują się w narządy, które razem współtworzą zintegrowaną całość, czyli organizm właśnie. Mechanizmy tej koordynacji są zapisane w genach. Choć nie rozumiemy ich szczegółów, rozumiemy już niektóre z nich w ogólnych zarysach.
Komórki używają receptorów do odbierania sygnałów ze środowiska oraz cząsteczek sygnałowych do wysyłania sygnałów do środowiska
Komórki w naszym organizmie cały czas ze sobą rozmawiają. Ilustracja poniżej pokazuje bardzo uproszczony obraz fragmentu takiej rozmowy.
Pierwsze pytanie, które może się pojawić, to skąd pierwsza komórka na powyższym schemacie wie co powiedzieć? Otóż komórki działają jak małe komputery. Programy genetyczne zapisane w ich genomach nieustannie analizują informacje przychodzące ze środowiska i reaguję do nich adekwatnie.
Genomy komórek to systemy operacyjne, wyselekcjonowane i zaprojektowane przez miliardy lat ewolucji. W pewnym sensie znają one cel każdej komórki i wiedzą jak go realizować, odpowiednio dostosowując jej zachowanie do sygnałów płynących z otoczenia, w większości tworzonego przez inne komórki w organizmie. Komórki są tak zaprogramowane, by reagować w sposób, który pozwala im harmonijnie współpracować z innymi komórkami.
Jednym z najważniejszych mechanizmów kontroli zachowania komórek jest ten regulujący ich podziały i wzrost
Niekontrolowany rozrost jednej grupy komórek stanowi zagrożenie dla innych komórek, a w dalszej perspektywie dla integralności całego organizmu.
Zakładam, że domyślacie się co się stanie, gdy komórki nie są w stanie kontrolować swojego wzrostu. Powstaje nowotwór.
Nowotwory rozwijają się, gdy w komórce dojdzie do uszkodzenia mechanizmów kontrolujących jej wzrost
Takie jest ogólne wyjaśnienie genezy każdego nowotworu – komórka zaczyna się dzielić w sposób niekontrolowany. Ale co dokładnie powoduje taką zmianę? Odpowiedź jest taka, że nie ma jednej odpowiedzi. Każdy typ nowotworu jest wywoływany przez inne zmiany w komórkach.
Jedną z przyczyn tych różnic są różnice w komórkach, z których powstają nowotwory. Gdy w naszym organizmie, w trakcie rozwoju zarodkowego i płodowego, różnicują się organy, z pierwotnie jednorodnych komórek zarodkowych powstają różne rodzaje komórek budujących poszczególne tkanki.
Komórki poszczególnych tkanek mogą się znacząco od siebie różnić, ale przecież wszystkie mają te same geny. Skąd biorą się różnice? Z selektywnego włączania i wyłączania genów. Ma to znaczenie przy powstawaniu nowotworów.
Nowotwory to efekty mutacji
Uszkodzenie mechanizmów kontrolujących wzrost komórek to, na podstawowym poziomie, jakiś rodzaj mutacji w genach komórek. Ponieważ jednak każdy typ komórek ma uruchomione inne rodzaje genetycznych podprogramów, ta sama mutacja w jednej komórce może nic nie wywołać, w innej zaś może zacząć stymulować nieograniczone podziały.
Mutacje, które zachodząc w komórkach krwi prowadzą do rozwoju białaczki, mogą nie wywoływać żadnego efektu w komórkach mięśni czy gruczołowych.
Jak to możliwe? Może być tak, że dana mutacja spowoduje produkcję białka regulatorowego, przekazującego sygnały wewnątrz komórek. Jeśli białko to stanie się aktywne w komórkach krwi i zacznie zakłócać ich sieci sygnałowe, wprowadzi je w tryb nieograniczonych podziałów.
Z kolei inne sieci sygnałowe, w komórkach dajmy na to mięśniowych, pozostaną na obecność tego zmienionego białka nieczułe.
Złożoność przyczyn nowotworów wyklucza także użycie jednego lekarstwa na raka. Nawet jeśli coś działa na białaczkę, nie ma zwykle powodu oczekiwać, że będzie działać na mięsaka czy czerniaka, chyba, że mechanizm rozwoju danej białaczki jest akurat podobny do mechanizmu czynnego w rozwoju innego nowotworu (czasami może mieć to miejsce).
Tym bardziej podejrzana jest idea, że coś co rzekomo leczy raka, miałoby też leczyć na przykład padaczkę, której etiologia jest zupełnie inna. Ludzie, nawet wierzący w zupełne brednie, z natury szukają jednak racjonalizacji. U zwolenników leczniczej marihuany racjonalizacją jest układ endokannabinoidowy.
Układ endokannabinoidowy reguluje wiele procesów w kilku różnych częściach organizmu
Nazwy tej używamy dla współdziałających ze sobą cząsteczek sygnałowych, enzymów, które je produkują i degradują oraz specyficznych receptorów rozrzuconych po różnych tkankach (kliknięcie powiększa):
Badania nad układem endokannabinoidowym dowiodły, że pełni on rolę w takich procesach jak kształtowanie pamięci motorycznej, modulowanie plastyczności synaptycznej (czyli zdolności komórek nerwowych do tworzenia i zmieniani połączeń między sobą), apetyt czy tolerancja na ból.
Marihuana zawiera substancje pobudzające receptory endokanabinoidowe
Zażywanie tej używki ma efekty, jakie ma, gdyż marihuana zawiera substancje (fitokannabinoidy), które też mogą się łączyć z receptorami układu endokannabinoidowego. Wśród nich dwie najbardziej znane to THC i CNB.
Wiemy, że fitokannabinoidy wpływają na metbolizm naszych komórek. Działanie psychogenne marihuany jest bezpośrednim skutkiem tegoż. Ponieważ receptory endokannbinoidowe są rozrzucone po całym organizmie i zaangażowane w modulowanie różnych procesów, jest rozsądnym przyjęcie, że fitokannabinoidy mogą jakoś oddziaływać na te procesy.
Kluczem jest słowo jakoś. Ponieważ endokannabinoidy zdają się grać jakąś rolę w kształtowaniu pamięci motorycznej czy funkcjonowaniu układu nerwowego, prowadzi się badana nad działaniem fitokannabinoidów takich jak THC w kontekście chorób neurodegeneracyjnych wpływających na motorykę (na przykład stwardnienia rozsianego).
Jeśli jednak ktoś sądzi, że mądra matka natura po prostu wsadziła do pewnego zielska naturalne lekarstwa, które w cudowny sposób są w stanie cofnąć objawy specyficznych, ludzkich chorób, cóż, ma mierne pojęcie o działaniu natury.
Jeśli stwierdzimy, że jakiś fitokannabinoid w warunkach laboratoryjnych przedłuża życie komórek glejowych (stanowią one rodzaj rusztowania dla neuronów) pod nieobecność czynników wzrostowych, to znaczy to dokładnie to, a nie, że leczy stwardnienie rozsiane.
Glej w naszym mózgu nie jest hodowany w postaci czystej kolonii komórek, w podłożu o starannie dobranym i kontrolowanym składzie. Badania nad zbawiennym wpływem fitokanabinoidów na wzrost komórek glejowych na szalkach wykonano prawie piętnaście lat temu. Z tego co wiem, nie wynikła z tego żadna przełomowa terapia stwardnienia rozsianego. A jednak na stronach walczących o wolną marihuanę dalej możecie przeczytać, że to wręcz cudowne lekarstwo na stwardnienie rozsiane.
Tak samo laboratoryjne testy wskazujące, że wzrost komórek niektórych nowotworów trochę spowalnia, gdy potraktować je kannabinoidami. Znaczą one dokładnie to, że w kontrolowanych, uproszczonych warunkach pewne komórki zdają się rosnąć trochę wolniej po podaniu kannabinoidów. Nie, że badana substancja leczy raka.
Jak dotąd nikt nie podał mechanizmu zabijania komórek jakiegokolwiek raka przez oddziaływanie z receptorami endokannabinoidowymi. Spowolnienie wzrostu to nie to samo co zabicie (choć nawet gdyby coś zabijało na szalkach, to daleka droga zostaje do pokazania, że zabija też w ludzkich trzewiach). Niby jak receptory endokannabinoidowe miałyby selektywnie wywoływać apoptozę komórek rakowych? Ich czynność może trochę modyfikować wzrost komórek, ale jak miałaby wywoływać śmierć? Tego nikt nie wie.
Gdy robimy testy na ludziach skuteczności endokannabinoidów w leczeniu różnych objawów chorób, to wychodzi to, co w opisanej metaanalizie: niewielkie różnice, często nawet pozbawione statystycznej istotności.
Żadnych pozytywnych wyników wskazujących, by marihuana leczyła raka.
Altmedowa mentalność
Na profilu Jakuba Gajewskiego znalazłem taką wrzutkę:
Polecany przez niego film – Olej Lorenza – to zaiste ciekawy obraz. Opowiada historię Augusto i Michaeli Odone, rodziców tytułowego Lorenza. Ich syn wydawał się zwykłym chłopcem, aż w wieku kilku lat zaczął zdradzać niepokojące objawy neurologiczne. Diagnoza okazała się przerażająca. Chłopiec cierpiał na adrenoleukodystrofię (ALD), której dziecięca forma w krótkim czasie redukuje pacjenta do stanu wegetatywnego, ostatecznie prowadząc do śmierci.
Odone nie mógli pogodzić się z czymś, co według lekarzy było wyrokiem śmierci. Zaczęli szukać leku na chorobę syna na własną rękę.Nie sięgnęli po zielarstwo, altmed czy inne formy szarlatanerii. Ucząc się od podstaw biochemii i biologii choroby swego syna, nawiązali kontakt z lekarzami i naukowcami.
Wiedząc, że rozwój choroby związany jest z akumulacją długołańcuchowych kwasów tłuszczowych Odone zaproponowali terapię w postaci przyjmowania mieszanki specjalnie dobranych olejów. Miały one ograniczać dostawę szkodliwych kwasów tłuszczowych do organizmu, jak i osłabiać ich syntezę w organizmie. Ich hipoteza była taka, że pozwoli to zahamować, a może nawet cofnąć objawy choroby, która dopadła ich syna. Przy współpracy z pewnym chemikiem zsyntetyzowali potrzebne oleje i zaczęli je podawać Lorenzowi.
Film kończy się niezwykle optymistycznie: postęp choroby Lorenzo, po zaaplikowaniu oleju, został zatrzymany. Chłopiec, który wcześniej zdążył już stracić kontakt z otoczeniem, odzyskał go.
Czyż ta cudowna historia nie pokazuje, jaki potencjał może tkwić w oleju RSO i innych podobnych specyfikach wymyślonych przez równie zdeterminowanych ludzi?
Uhm, nie.
Po pierwsze historia Odone w niczym nie przypomina historii tych, co leczą się olejem z konopi. Odone włożyli niebywałą ilość pracy w zrozumienie naukowych faktów i teorii opisujących schorzenie ich dziecka.
To właśnie owo głębokie, merytoryczne rozumienie zagadnienia pozwoliło im wysnuć pewne hipotezy o tym jak można by próbować zaradzić chorobie. To nie było tak, że znaleźli jakąś roślinę, zaczęli z niej na ślepo wyciskać olejki i rozgłaszać, że wyleczyły ich syna.
Tymczasem, gdy poczytacie pana Gajewskiego, czy innych aktywistów Wolnych Konopi piszących o medycznej marihuanie, zobaczycie, że nie tylko nie spędzili tygodni na studiowaniu jakichkolwiek kwestii medycznych, prawdopodobnie nie poświęcili nawet 10 minut na przejrzenie kilku artykułów w Wikipedii.
Po drugie, wbrew temu co sugerował film, hipoteza Odone okazała się fałszywa. Dalsze badania pokazały wyraźnie: aplikowanie oleju u dzieci, u których doszło do wykształcenia się objawów nie pozwalało ich cofnąć. W czasie, gdy Olej Lorenza zbierał pochwały filmowych krytyków, dzieci chore na ALD umierały mimo tego, że podawano im olej Lorenza.
Czy to znaczy, że film skłamał pokazując poprawę u Lorenza? Nie. Po prostu Lorenzo był wyjątkiem. Medycyna, czy w ogóle biologia, to dziedzina zajmująca się najbardziej złożonymi bytami w znanym nam wszechświecie. To nie nauka o mechanicznych zegarkach. Nie da się stwierdzić, czy coś działa lub nie jedynie na podstawie jednego czy dwóch zbadanych przypadków. Różni ludzie inaczej chorują i inaczej reagują na próby leczenia chorób.
Ale też hipoteza Odone nie okazała się całkiem fałszywa. Choć większość dzieci z wykształconą ALD nie doznała żadnej poprawy, te, które miały mutację odpowiedzialną za rozwój choroby i przyjmowały olej Lorenza przed wykształceniem objawów, znacznie rzadziej zapadały na tę chorobę.
Koniec końców pokazuje to o czym wspominałem wcześniej. Dowody anegdotyczne, odwołujące się do pojedynczych przypadków, nie są żadnymi dowodami. Trzeba je zweryfikować odpowiednio zaprojektowanymi badaniami, pozwalającymi odsiać fluktuacje i wpływ niekontrolowanych czynników.
Olej z konopi sam w sobie jest po prostu zielarską sztuczką kolportowaną szemranymi kanałami. Nie ma żadnych teorii, hipotez wyjaśniających działanie i uzasadniających jego zastosowanie. Nic poza anegdotkami i niedowarzonymi pseudoteoriami entuzjastów, w żaden sposób nie umocowanymi w rzeczywistej wiedzy naukowej.
Kilka słów na koniec
Rzeczywistość jest złożona. Choroby, szczególnie takie jak rak, są cholernie złożone. Ci, którzy proponują jakieś zioło lub destylat z tegoż jako cudowny lek na takie choroby są albo nieodpowiedzialnymi ignorantami, albo rzecznikami jakiejś nieuczciwej polityki.
Kim jest pan Jakub Gajewski, męczennik za sprawę leczniczej marihuany w Polsce?
https://web.archive....znicza-marihuan
Blog już niestety nie istnieje.