Proszę was o przeczytanie tego artykułu.
Globalne ogłupienie
„Efektu cieplarnianego” nie ma. Klimat od tysięcy lat zmienia się z przyczyn naturalnych. Emisja dwutlenku węgla przez człowieka nie ma żadnego znaczenia.
Słyszymy ciągle o postępującym "efekcie cieplarnianym" i jego rzekomych skutkach. "Eksperci" straszą katastrofami i podają dane, wskazujące na niepokojące zmiany. Tymczasem, posiadając pewne minimum wiedzy z zakresu klimatologii i geografii, można zauważyć, że "ekologiczne" rozumowanie jest niedorzeczne, wnioski - błędne, dane - fałszywe. "Ekolodzy", zamiast rzetelną wiedzą, posługują się propagandą i sloganami. Większość "specjalistów" okazuje się być ignorantami, nie mającymi pojęcia o procesach zachodzących w atmosferze.
Jak wygląda kwestia "globalnego ocieplenia", gdy się ją rozważy z uwzględnieniem wiedzy na temat klimatu i procesów zachodzących w atmosferze?
Problem pomiaru temperatury
Co rusz słyszymy o pobiciu kolejnego "rekordu" temperatur. Czy się smażymy? Raczej nie - powinniśmy raczej mówić o najwyższej temperaturze... w krótkiej historii współczesnych pomiarów.
Regularne pomiary temperatury powietrza, wbrew pozorom, zaczęto prowadzić zupełnie niedawno. Dość powiedzieć, że dopiero w roku 1715, Fahrenheit skonstruował termometr. Porównywalne z dzisiejszymi zapisy, siłą rzeczy, pojawiły się jeszcze później. Ciągi badawcze, którymi dysponujemy, są więc bardzo krótkie - nie liczą nawet 300 lat. Znamy zaledwie mały wycinek historii klimatu. A jednocześnie, początek naszych badań zbiega się z końcem okresu wyraźnego ochłodzenia, zwanego "małą epoką lodową".
Klimat nie ma żadnego "ustabilizowanego stałego stanu", na który czasami powołują się ignoranci. Około 1000 lat temu występował okres bardzo ciepły. Tacy na przykład Wikingowie kolonizowali wtedy Grenlandię. Jakie panowały wtedy temperatury? Żadnych zapisów nie mamy, ale zapewne dużo wyższe niż dzisiaj, w końcu dziś soczystych zielonych pastwisk na tej wyspie nie ma. Na szczęście, Wikingowie nie mieli jeszcze telewizji, z której dowiedzieliby się, że wywołali zmiany klimatyczne wskutek masowego używania lampek na tłuszcz wielorybi.
Co najmniej cała Europa była tysiąc lat temu pod wpływem "globalnego ocieplenia". W wielu miastach Anglii spotkać można na przykład ulice o nazwie Wine Street (Ulica Winna). Z historii wiemy, że Wyspy Brytyjskie były sporym ośrodkiem upraw winorośli. Podobnie było w Polsce - do dziś swiadczy o tym kilka miejscowości o nazwie Winna Góra. Dzisiaj, w dobie katastrofalnego rzekomo ocieplenia, takie uprawy w Anglii jak i w Polsce są rzadkością. To świadczy o tym, że cykliczne zmiany klimatu są czymś zupełnie naturalnym, a obecny okres jest jeszcze względnie chłodny.
RUINY HVALSEY W POŁUDNIOWO-ZACHODNIEJ GRENLANDII. TYSIĄC LAT TEMU KWITŁO TU OSADNICTWO WIKINGÓW, KTÓRZY ZBUDOWALI TU NAWET KATEDRĘ.
Po ociepleniu, przyszła pora na ochłodzenie. Trwało ono mniej więcej od wieku XIV, aż do (według niektórych badaczy) początków XX wieku. Cechowało się, na przykład, znanymi z kronik surowymi zimami, zamarzaniem Bałtyku, czy też rośnięciem lodowców, do czego za chwilę powrócimy.
Obecnie żyjemy w okresie relaksacji klimatu po długim ochłodzeniu. Nasze krótkie ciągi pomiarów temperatury, muszą zatem wykazać ocieplenie. Zimy muszą łagodnieć, a lodowce - siłą rzeczy - będą się cofać. O sile i szybkości, z jakimi takie procesy zachodzą, wiemy niewiele - nasze zapisy dotyczą przecież tylko wycinka jednego ocieplenia. Jeżeli więc czytamy o "temperaturach w średniowieczu", to nie są to temperatury pomierzone, a oszacowane współcześnie. Szacunki, jakie by nie były, nie wykazują również - bo nie mogą - zjawisk takich jak wyjątkowo silne mrozy czy upały, bo oszacować możemy jedynie średnią temperaturę, a i to bardzo niedokładnie. Tak więc podnoszenie alarmu z powodu "katastrofalnego upału" - przy mizernej bazie pomiarów - jest, delikatnie mówiąc, nie na miejscu. Nasza wiedza absolutnie nie upoważnia do wyciągania dramatycznych wniosków z takim przekonaniem, jak czynią to "ekolodzy".
Podobnie, nie można mówić, że temperatura "rośnie dramatycznie szybko". Z braku zapisów, nie wiemy jak szybko "może" albo "powinna" rosnąć temperatura. Pewne poszlaki wskazują jednak, że naturalne zmiany klimatyczne mogą przebiegać gwałtownie. Syberia była kiedyś krainą ciepłą, a w jej lodach znajdujemy dziś mamuty z niestrawioną trawą w żołądkach. Zmiana musiała więc przyjść nagle. Może z powodu bujnego rozwoju motoryzacji w roku 10000 p.n.e.?
ZMIANY TEMPERATUR NA ZIEMI NA PRZESTRZENI OSTATNICH 1200 LAT. OŚ X TO LATA N.E. JAK WIDAĆ, W LATACH 900-1350 N.E. TEMPERATURY BYŁY DUŻO WYŻSZE, NIŻ OBECNIE. SZACUNEK NA PODSTAWIE POMIARÓW DENDROLOGICZNYCH (BADANIE IZOTOPOWE I POMIAR GRUBOŚCI SŁOJÓW). ŹRÓDŁO - WESTERN INSTITUTE FOR STUDY OF THE ENVIRONMENT.
ZMIANY TEMPERATUR NA ZIEMI NA PRZESTRZENI OSTATNICH 11000 LAT. OBECNE OCIEPLENIE NIE JEST SZCZEGÓLNIE ZNACZĄCE ANI INTENSYWNE. WYRAŹNIE WIDAĆ M.IN. ZBIEŻNOŚĆ OKRESU CIEPŁEGO Z OKRESEM ROZKWITU CESARSTWA RZYMSKIEGO. PODANE WARTOŚCI TEMPERATUR SĄ POWSZECHNIE ZNANE, ALE IGNOROWANE PRZEZ WIELU BADACZY. ŹRÓDŁO JW.
Problemów z temperaturą ciąg dalszy
Kłopoty w ocenie zmian klimatu nie wynikają jedynie z braku zapisów, sięgających poza XVIII wiek. Posiadane przez nas dane są... zafałszowane. Wie o tym każdy normalny klimatolog. I nic nie może na to poradzić.
Pierwsze punkty pomiarów meteorologicznych powstawały tam, gdzie były potrzebne - czyli w miastach. Pochodzące z nich ciągi pomiarowe są więc dzisiaj najdłuższe i czasami jedyne liczące się na danym obszarze. Z biegiem lat, miasta się rozrastały. Im większe miasto, tym silniejsze zjawisko tzw. miejskiej wyspy ciepła. W zespołach miejskich powietrze jest suchsze i cieplejsze (nawet o kilka stopni), niż na otaczających terenach. Bierze się to z wielu przyczyn: z silnego nagrzewania nieosłoniętych powierzchni dachów czy ulic, z dużej emisji ciepła z budynków itp. Zjawisko to nasiliło się szczególnie w drugiej połowie XX wieku, wskutek rozwoju motoryzacji, szerokiego stosowania materiałów takich, jak beton i szkło, czy też po prostu postępów w ciepłownictwie. Prowadzone w takich warunkach pomiary, siłą rzeczy, muszą wykazać znaczny wzrost średniej temperatury, nawet gdyby klimat nie zmieniał się w ogóle. Wszystkie wykresy, pokazujące gwałtowny wzrost temperatur od XX wieku, są obarczone powyższym błędem! I nie ma możliwości, by go wyeliminować - aby to zrobić, musielibyśmy zrezygnować zupełnie z naszych najdłuższych ciągów badawczych. Jeżeli zatem oglądamy wykres, pokazujący wzrost temperatury, zaczynający się gdzieś w XVIII lub na początku XIX wieku, to prawie na pewno są to dane pochodzące z miasta, pokazujące dziś temperaturę znacznie wyższą, niż w rzeczywistości ma region, w którym ono leży!
Kolejnym problemem jest fakt, że od zakończenia "zimnej wojny" likwidowanych jest wiele stacji meteorologicznych, położonych w bardziej wysuniętych punktach. Skoro wśród naszych danych jeszcze wiekszy udział mają punkty położone w obrębie miast, prosta operacja obliczenia średniej wykaże wartość wyższą, nawet jeżeli temperatura we wszystkich punktach nie zmieni się ani trochę.
Popularne media, jak na przykład "Gazeta Wyborcza", nawet nie owijają w bawełnę (pewnie dlatego, że redaktorzy nie rozumieją, o czym piszą) i biją na alarm, gdyż na przykład "ten lipiec jest w Warszawie najcieplejszy od początku prowadzenia pomiarów temperatury, czyli od 1779" (źródło). Co logicznie wynika z tego, że Warszawa się rozbudowuje i rozrasta.
"Specyficzne" wnioski
W cytowanym wyżej wywiadzie z tzw. "ekspertem Międzynarodowego Panelu", czytamy, że "z powodu globalnego ocieplenia klimatu zmienia się krążenie powietrza nad półkulą północną". Ciekawy to wniosek, gdyż nikt jeszcze czegoś takiego nie udowodnił. Ponadto wiadomo, że takie zmiany są naturalne i cykliczne (znane są też ich przyczyny). Z kolei temperatura lipca 2006, o 5 stopni wyższa od średniej, "to anomalia, której nie da się wyjaśnić zwykłymi wahaniami naszego klimatu". Otóż w naszym klimacie coroczna zmienność pogody jest czymś normalnym i oczywistym, co chyba każdy rozgarnięty czytelnik dawno zauważył. Znajdujemy się bowiem w takim miejscu Europy, w którym spotykają się masy powietrza napływające ze wszystkich prawie stron (wiedza z geografii w szkole podstawowej). Nie trzeba też chyba tłumaczyć, że odchylenia od średniej są czymś zupełnie normalnym, bo na tym polega istota średniej. Natomiast dane, jak widać na dołączonej mapce, pochodzą z miast - czyli, jak już wiemy, są zawyżone. I taki to właśnie jest "poziom" artykułów na temat "efektu cieplarnianego".
A na dodatek, na wyżej wspomnianej mapce pominięto cały Półwysep Skandynawski. Przypadkowo? Skandynawia nie pasuje "ekologom" do układanki, bo przeżywa właśnie... ochłodzenie.
Pochodzenie ciepłych zim
Niezależnie od wiarygodności naszych danych, w ostatnich latach możemy zauważyć bardzo łagodne zimy. Z opowieści (albo i własnych doświadczeń, jeżeli Czytelnicy są starsi niż niżej podpisany), wyłaniają się trzaskające mrozy i dwumetrowe zaspy śniegu. Zmiana klimatu jest ewidentna. Co jest jednak jej przyczyną?
Teoria, że dzieje się tak wskutek zwiększenia emisji "gazów cieplarnianych" na Ziemi o jakieś promile, jest tak niedorzeczna, że na razie nie będziemy się nią zajmować. Najważniejszym czynnikiem, kształtującym klimat w Polsce, jest cyrkulacja atmosferyczna.
Mniej więcej od 1980 roku, napływają do nas większe niż wcześniej masy powietrza oceanicznego znad północnego Atlantyku. Dzięki ciepłemu Prądowi Zatokowemu w Hiszpanii rosną palmy, gdy położony na tej samej szerokości geograficznej Nowy Jork ma klimat podobny do naszego. Od niemal trzydziestu lat, w zimie napływa do nas powietrze względnie ciepłe i wilgotne, stąd długie i silne mrozy trafiają się zdecydowanie rzadziej, niż na przykład w latach powojennych. Pierwsze opisy tego cyklicznego zjawiska dostarczali już XVIII-wieczni kronikarze. Za pewien czas ta tendencja się odwróci, a wtedy solidne zimy na pewno do nas wrócą. [więcej na ten temat - już wkrótce na tej stronie].
Podobna, bardziej ewidentna sytuacja panuje na południu Europy. Susze i upały to nie "anomalie", tylko skutki większego napływu suchego i gorącego powietrza zwrotnikowego, zamiast wilgotnego atlantyckiego. Zjawisko związane jest z opisaną powyżej "tajemnicą" ciepłych zim i poznane przez klimatologów już jakiś czas temu. „Ekolodzy” o klimacie wolą jednak słuchać od wszystkich, poza klimatologami.
Skoro gdzieś jest cieplej, gdzieś indziej powinno być chłodniej. I jest! Wyraźnie chłodniejsze jest na przykład lato w Skandynawii. W północnej Kanadzie występują mroźniejsze zimy. Gdyby nasza cywilizacja rozwinęła się tam, a Europa była prawie bezludna, dzisiaj być może walczylibyśmy dzielnie z "globalnym ochłodzeniem".
Lodowcowy problem
Podobno, "topią się lodowce na całym świecie", co jest skutkiem "efektu cieplarnianego". Po pierwsze, nie na całym świecie, po drugie - na jakikolwiek związek tego zjawiska z "emisją gazów cieplarnianych" nie ma żadnych dowodów. Generalnie, problem jest dwojakiego rodzaju.
Pierwszą sprawą, jest relaksacja klimatu po "małej epoce lodowcowej". U jej końca, czyli około wieku XVIII, lodowce osiągnęły maksimum powierzchni i objętości. Mniej więcej od wieku XIX zaczęły się cofać. Trudno jest powiązać ten fakt z rozwojem motoryzacji, chyba że weźmiemy pod uwagę automobil parowy Mikołaja Cugnot'a (rok budowy 1769) w liczbie jednej sztuki. Ekonawiedzeni masowo produkują wykresy, obrazujące cofanie się lodowców od XVIII wieku - ale nie pokazują nigdy, jak bardzo urosły w wiekach XIII-XVIII!
Osobną kwestią są wahania wielkości lodowców w krótszych (niż kilkaset lat) okresach. Masa lodu wynika nie tylko z temperatury. Co roku, lodowiec jest zasilany zimowymi opadami śniegu. Bilans jego masy zależy więc nie tylko od letnich upałów, ale i od wielkości opadów. W większej części Alp są one niższe, co dodatkowo powoduje lokalny wzrost temperatury (bo pociąga za sobą spadek zachmurzenia). Przyczyną są wspomniane wcześniej cykliczne zmiany cyrkulacji atmosferycznej nad Europą. Szybsze cofanie się wielu tamtejszych lodowców nie powinno więc dziwić. Namiętnie przywoływanie Alp przez różnych "specjalistów", jest jednak tylko połową prawdy... bo jednocześnie bardzo szybko rosną lodowce norweskie!
Proces ten notowany jest od początku lat 80. Niektórzy naukowcy mówią wręcz o postępie najszybszym od zakończenia "małej epoki lodowej". Przyczyna jest odwrotna niż w przypadku Alp - znacznie wyższe opady w zimie, oraz chłodniejsze niż zazwyczaj lato. Podobne procesy następują również w innych częściach świata - rosną niektóre lodowce Nowej Zelandii, a także Alaski. Alaskański Lodowiec Hubbarda, wskutek szybkiego postępu, grozi obecnie przegrodzeniem fiordu, do którego spływa, i utworzeniem dużego, zatamowanego lodem jeziora.
Niektórzy "eksperci" tłumaczą powyższe zjawiska (o ile w ogóle o nich słyszeli) jakimś nieokreślonym "wpływem człowieka", który wywołuje różne "anomalie". Nie przedstawiając, oczywiście, cienia dowodu i logiki - bo i niczego takiego tam nie ma. Opisane wyżej procesy nie są jednak "tajemniczymi anomaliami", lecz naturalnymi wahaniami, coraz lepiej poznanymi przez naukę, czego ekologiczne nieuki w ogóle nie przyjmują do wiadomości.
Symbolem "efektu cieplarnianego" stało się Kilimanjaro. Czapa śnieżna ze szczytów tego masywu konsekwentnie znika. Tyle, że Kilimanjaro jest dowodem na... brak "efektu cieplarnianego". Proces topnienia czapy snieżnej notuje się od momentu odkrycia tej góry przez białego człowieka. Na ilustracji pokazano powierzchnię zajętą przez lód w poszczególnych latach. Bardzo szybkie topnienie widoczne jest już od początku pomiarów w roku 1912. Jeżeli naukowcy w roku 1912 zastali intensywny i wykształcony proces, to oznacza, że musiał on rozpocząć się dużo wczesniej - gdy o uprzemysłowieniu nikt jeszcze nie słyszał.
POWIERZCHNIA KILIMANJARO ZAJĘTA PRZEZ LÓD. JAK WIDAĆ, TOPIŁ SIĘ ON BARDZO SZYBKO JUŻ W CZASACH, GDY NIKT NIE SŁYSZAŁ O MOTORYZACJI. ŹRÓDŁO - OHIO STATE UNIVERSITY.
Zawartość cukru w cukrze
Gospodarka człowieka emituje pewne ilości dwutlenku węgla. Może jest to 0,001% emitowanych na Ziemi gazów „cieplarnianych”, a może 0,005% - nie ma to większego znaczenia, bo na przykład roczne wahania emisji naturalnej są kilka razy większe. I ta informacja inteligentnemu człowiekowi zupełnie wystarczy, przytoczmy jednak jeszcze kilka faktów, aby rozwiać wszelkie wątpliwości.
Wystarczy wielki pożar buszu lub wybuch dużego wulkanu, by emisja CO2 na Ziemi wzrosła o kilka procent. Emisja "gazów cieplarnianych" przez człowieka jest niczym, w porównaniu do naturalnych procesów, zachodzących od tysięcy lat. Ale żenująca niewiedza na ten temat (lub przemilczanie faktów), to nie jedyna kompromitacja "ekologów".
Atmosfera jest dla nich chyba czymś w rodzaju wiadra. Dodatkowa emisja gazów ma się w niej kumulować i powodować stopniowy wzrost ich stężenia. Brakuje tylko wyliczeń, w którym roku stężenie tlenu osiągnie tak niski poziom, że się udusimy.
Atmosfera nie jest jednak wiadrem, a dwutlenek węgla (i inne gazy) jest z niej bezustannie przechwytywany przez rośliny. Proces ocieplenia, co jest logiczne, ma na intensywność tegoż przechwytywania bezpośredni wpływ. Przecież jeżeli w takiej Polsce wiosna zacznie się wcześniej, a lato skończy później, okres wegetacyjny znacznie się wydłuży, przez co rośliny będą przetwarzały dwutlenek węgla przez czas znacznie dłuższy. Dodajmy jeszcze, że lasy produkują jedynie ułamek tlenu na Ziemi. Puszcza amazońska, choć oczywiście bardzo cenna, żadnymi "zielonymi płucami" nie jest. Ponad 80% tlenu wytwarza oceaniczny fitoplankton. Wzrost temperatury oceanu spowoduje oczywiście rozrost fitoplanktonu i w konsekwencji - zwiększenie "mocy przerobowych" CO2, niezależnie od powierzchni lasów.
Na koniec warto przypomnieć, co się do "gazów cieplarnianych" zalicza. Dwutlenek węgla nie jest jedynym ani najważniejszym "gazem cieplarnianym". Jest nim para wodna, która stanowi ponad 90% tychże. Emisja pary wodnej przez człowieka to poniżej jednego promila emisji tego gazu na Ziemi. Zaś emisja dwutlenku węgla przez gospodarkę to ułamek procenta emisji "gazów cieplarnianych" ogółem. Twierdzenie, że powoduje to drastyczne zmiany klimatu na kuli ziemskiej jest tak niedorzeczne, że nie warto się nim dłużej zajmować.
"Najważniejszym gazem cieplarnianym, o którym prasa nie pisze na ogół wcale, nie jest dwutlenek węgla, który wypuszczamy spalając węgiel, spalając ropę, spalając gaz, a także z innych źródeł ludzkich - tylko woda. Zwyczajna para wodna daje około 97% całego efektu cieplarnianego."
PROF. ZBIGNIEW JAWOROWSKI, WSPÓŁAUTOR RAPORTU "POZARZĄDOWEGO PANELU DO SPRAW KLIMATU". ŹRÓDŁO
Katastrofy pogodowe
Co rusz słyszymy o kolejnej katastrofie pogodowej. Cyklony przeplatają się z tajfunami i tsunami, a dziennikarze i "fachowcy" z przejęciem przekonują nas, że to człowiek jest odpowiedzialny za "anomalie pogodowe" i będzie ich coraz więcej. Jak zwykle, bez sensu.
Zacznijmy od tego, że cyklon lub tajfun są zjawiskami normalnymi, a przyczyny ich powstawania wyjaśnia na przykład fizyka, a nie "ekofilozofia". Czy możemy twierdzić, że ich liczba lub siła gwałtownie rośnie? Nie, gdyż w miarę kompletne zapisy tych zjawisk dotyczą tak krótkiego okresu wstecz, że dla każdego poważnego badacza jest on zbyt krótki, by wyciągać daleko idące wnioski. Skąd się jednak biorą informacje o częstszych katastrofach?
Jeszcze sto lat temu, wiadomość o katastrofalnym tajfunie w Azji docierała do Europy po paru tygodniach, a czasami i po pół roku. Informacje o zdarzeniach mniejszych nie docierały wcale, bo nikogo to nie interesowało. Jednocześnie wiele tych zjawisk miało miejsce na terenach słabo lub w ogóle nie zaludnionych, stąd - poza wystraszeniem stada małp - nie powodowały wielu ofiar.
Dzisiaj informacja dociera na drugą stronę kuli ziemskiej w ciągu kilku minut. Jednocześnie gęstość zaludnienia jest wielokrotnie wyższa. Dlatego nie tylko dowiadujemy się o większej liczbie zdarzeń, ale też każde z nich pociąga za sobą większe skutki i większą liczbę ofiar, niż analogiczne wydarzenie sto lat temu. Dodajmy, że media prześcigają się w przekazywaniu obrazów klęsk i katastrof, a uzyskamy odpowiedź na pytanie, skąd nagle pojawiło się tyle tajfunów. I przypomnijmy, że w niektórych rejonach świata cyklony, monsuny i powodzie są zjawiskami tak normalnymi, jak dla nas jesienny deszcz. Zdarzały się nawet w czasach, gdy nie było telewizji!
"Działacze ekologiczni" każdą informację o powodzi czy innej katastrofie opatrują komentarzem, że przyczyną tych zjawisk jest "efekt cieplarniany" spowodowany "emisją CO2" (bez jakiegokolwiek uzasadnienia). Ostatnio każde większe zjawisko pogodowe okazuje się byc spowodowane "efektem cieplarnianym" - obojętnie, czy to susza, czy powódź, czy upał, czy mrozy. Jak w znanym kawale o wszechobecnym Leninie - strach otwierać konserwę.
Przemilczani naukowcy
Dla „autorytetów” nadciągająca katastrofa jest oczywista. No tak... ale co to za autorytety? Różni aktorzy, jacyś pisarze, sportowcy, postaci w rodzaju znanego zbieracza suszonych motyli, tłum "działaczy ekologicznych", no i oczywiście - biurokraci i politycy. Z okazji niedawnej "konferencji klimatycznej" w Poznaniu, cytowanym w prasie "autorytetem ekologicznym" była m.in. wybitna specjalistka od klimatu, była żona Micka Jaggera (źródło). Szkoda, że nie na przykład profesor Alojzy Woś, kierownik Zakładu Klimatologii na wydziale geograficznym Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, który z przyczyn czysto naukowych "efekt cieplarniany" uważa za zwykłą bzdurę.
O klimacie najwięcej wiedzą nie Angela Merkel i Al Gore (tych dwoje, sądząc po wypowiedziach, nic nie wie), tylko klimatolodzy. Większość badaczy z polskich uczelni, zajmująca się tą dziedziną, wykazuje daleko idący sceptycyzm wobec idei "efektu cieplarnianego". W miarę postępów naszych badań, dowiadujemy się bowiem coraz więcej o klimacie i o tym, że jego wahania są czymś zupełnie naturalnym.
Według "ekologów", tysiące naukowców potwierdzają, że zjawisko "efektu cieplarnianego" jest wywołane "emisją CO2 przez człowieka" i grozi nieobliczalnymi konsekwencjami. Tymczasem większość rzetelnych naukowców odnosi się do tej teorii bardzo sceptycznie. Ale opinia geografów, meteorologów, klimatologów jakoś mało kogo interesuje. A kto wie więcej o klimacie - klimatolog, czy "ekofilozof"?
Pod tzw. "raportem Międzyrządowego Panelu ds Zmian Klimatu" (United Nations Intergovernemntal Panel on Climate Change, znany na świecie jako IPCC), podpisało się 52 "naukowców". Odpowiedzią na niego był tzw. Raport Mniejszości Senatu USA (U.S. Senate Minority Report), dowodzący, że żadnego "efektu cieplarnianego" wywołanego przez człowieka nie ma. W roku 2007 podpisało się pod nim ponad 400 naukowców z całego świata, natomiast nowsza wersja raportu z roku 2008 zawiera już 650 podpisów i liczy 231 stron. Źródło. Pobierz raport (język angielski).
O "międzynarodowym panelu", produkującym mętne frazesy, zapewne wszyscy już wiele razy słyszeli - a czy media cytują "Raport Mniejszości", który stworzyło ponad 12 razy więcej badaczy i który stoi na solidnych podstawach naukowych? Twierdzenie, że większość naukowców zgadza się co do zjawiska "efektu cieplarnianego" i potrzeby walki z nim, jest totalnym kłamstwem.
W dziedzinie badań klimatu, panuje sytuacja poniekąd chora. Badacze, zajmujący się tą dziedziną, z pewnym zdziwieniem stwierdzają, że wyniki badań przeczą wielu sloganom z gazet i telewizji. W wielu pracach znaleźć można konkluzje, że cały ten "efekt cieplarniany" nie bardzo pokrywa się z faktami. Jednocześnie, rzetelna wiedza rozpowszechnia się opornie. Nawet wielu naukowców (!!) nie wie, że nasze obecne ciepłe zimy, jak i ostatnia zima mroźna, są następstwem naturalnej oscylacji atmosferycznej [więcej na ten temat - już wkrótce na tej stronie]. Jednocześnie, zaprzeczanie "oczywistościom" często bywa kwitowane stwierdzeniem o "zaprzedaniu się" naukowców jakiemuś "kapitałowi", czerpiącemu dochody ze spalania paliw kopalnych, i tak dalej. Takie stwierdzenia, wysuwane na przykład przez "ekofilozofów", są nie tylko niedorzeczne, ale i obraźliwe wobec badaczy, żmudnie gromadzących wyniki badań często przez wiele lat. Zwłaszcza, że wypowiadane przez ignorantów, którzy nawet nie rozumieją, co właściwie taki glacjolog lub klimatolog bada. Pojawia się pytanie, komu "zaprzedali się" rzekomi specjaliści, wieszczący roztopienie się lodowców i zalanie wysp na Pacyfiku, co może obalić nawet średnio rozgarnięty uczeń podstawówki? Bo o dziennikarzach nie warto nawet wspominać.
"Dyskusja o globalnym ociepleniu nie dotyczy poziomu temperatury oraz dwutlenku węgla. To nie jest naukowa dyskusja o klimacie. To jest zderzenie tych, którzy chcą zmienić nas, a nie klimat, z tymi, którzy wierzą w wolność, rynek, ludzką wynalazczość i postęp techniczny"
VACLAV KLAUS, PREZYDENT REPUBLIKI CZESKIEJ
O szkodliwości fałszywych teorii
Medialna propaganda o "efekcie cieplarnianym" w rzeczywistości bardziej szkodzi ochronie środowiska, niż pomaga. Ochrona przyrody i stopniowe wprowadzanie mniej szkodliwych technologii jest koniecznością. Tymczasem kwestia "emisji CO2" jest karykaturą ochrony środowiska, prowadzi do działań niedorzecznych i bezsensownych, a do tego bardzo drogich. Zaś debaty o "gazach cieplarnianych", pełne informacji wyssanych z palca i sprzecznych z faktycznym stanem wiedzy, odwracają uwagę od rzeczywistych problemów. Pozwalają jednak grupie "działaczy" i polityków na spędzenie miłych wakacji w ciekawych zakątkach świata jak i dają niezły zarobek "pośrednikom handlu emisjami", a także pracę dla biurokratów, którzy te limity w pocie czoła rozdzielają.
Czy ktoś zna jakiegokolwiek "specjalistę" od "efektu cieplarnianego", który uczciwie przytoczył podane powyżej fakty? Dodajmy, że sporą część "tajemniczych" mechanizmów rządzących pogodą, naukowcy znają już od kilkudziesięciu lat. Natomiast "ekolodzy", "ekofilozofowie" i Al Gore nie mają o nich bladego pojęcia. I wcale nie chcą mieć, bo prawda ich w ogóle nie interesuje.
Kiedyś, egipscy kapłani wmawiali ciemnemu ludowi, że spowodował zaćmienie Słońca. Dzisiaj, biurokraci i politycy próbują nas przekonać, że klimat zmienia się przez nas. Tu nie chodzi o żadną ekologię. W obu przypadkach chodzi o władzę, politykę i pieniądze. Oraz posady dla różnych "działaczy", którzy nie potrafiąc zrobić nic sensownego, chcą zbić kapitał na klimatycznej szopce.
"Teza o antropogenicznym pochodzeniu zjawiska efektu cieplarnianego jest rozpowszechniana od lat 70. przez ludzi, którzy poza nadzwyczaj sprawnymi działaniami lobbingowymi nie mogą się pochwalić żadnymi przekonującymi wynikami badań. Nagminnie stosują wybiórcze podejście do danych badawczych i odrzucają te, które nie pasują im do tezy."
PROF. ZBIGNIEW JAWOROWSKI, WSPÓŁAUTOR RAPORTU "POZARZĄDOWEGO PANELU DO SPRAW KLIMATU". ŹRÓDŁO
Klimat będzie ocieplał się nadal. Jak do tej pory, w większości regionów świata przekroczył poziom ciepłoty występujący na początku XIII wieku. Jednak daleko nam jeszcze do temperatur, panujących 1000 lat temu. Rozpowszechnianie pseudonaukowych teorii opartych na domysłach i politycznych interesach, utrudnia poznanie rzeczywistych procesów rządzących zmieniającym się klimatem. Odwraca też uwagę od rzeczywistych problemów ochrony środowiska. A rzetelna wiedza o zmianach klimatycznych już niedługo może się przydać.
Autor jest absolwentem Wydziału Nauk Geograficznych i Geologicznych na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
W roku 2007 obronił pracę magisterską, wykazując wpływ cyklicznych zmian cyrkulacji atmosferycznej nad Atlantykiem i Europą na przepływy rzek europejskich.
Czyli stężenie CO2 spada ? Lub też utrzymuje się na stabilnym poziomie ok 400 ppm, nieznacznie się wahając.
Człowiek nie mógłby powodować globalnego ocieplenia, gdyż ilość CO2 emitowana przez ludzkość jest mała, by podnieść stężenie do aktualnego poziomu,pozostają więc czynniki naturalne.