Źródło grafiki: Warner Bros
Z wyglądu przypominał sowę, od razu rzucał się w oczy. David Ferrie w śledztwie prokuratora Jima Garrisona był jednym z podejrzanych o udział w spisku na życie JFK.
Garrison myślał i procedował bardzo rozumnie. Jego śledztwo, o którym wspominaliśmy przy okazji artykułów o JFK, skończyło się na oskarżeniu Claya Shawa, który zresztą trafił do aresztu, ale potem został uniewinniony. Opinia publiczna odniosła jednak wrażenie, że cała sprawa jest bardziej zamotana niż była wcześniej. W końcu sam Garrison zaplątał się w zupełnie inną historię związaną z hazardem, która odebrała mu autorytet. Zamiast demiurga zdzierającego pajęczynę tajemnic spowijającą zabójstwo JFK, stał się osaczonym przez system małym człowiekiem, wycofującym się, bo już nic więcej nie mógł zrobić. A przecież duża część jego dzieła do dziś jest wartościowa.
Na przykład analiza zachowań Davida Ferriego (na zdjęciu z filmu Olivera Stone’a w wykonaniu Joe Pesciego), czyli pomocnika Shawa, wskazująca na powiązania z zamachowcami. Prokurator przeanalizował billingi rozmów telefonicznych Ferriego. Pracował on dorywczo w Nowym Orleanie jako detektyw w biurze prawnika G. Wray Gilla. Dodajmy, że zupełnie przez przypadek był to główny prawnik Carlosa Marcello.
David Ferrie był zresztą oficjalnie związany z donem. Gdy w kwietniu 1961 roku bracia Kennedy aresztowali Marcello i deportowali do Gwatemali, to właśnie człowiek-sowa był tym, który uratował mu życie. Mafioso został ponoć zostawiony nagi w dżungli i zdołał przeżyć i powrócić drogą lotniczą do USA dzięki swemu wiernemu pilotowi Ferriemu.
I oto według Garrisona 24 września 1963 roku, dzień przed tym, gdy Harvey Lee Oswald wyjechał z Nowego Orleanu do Dallas, Ferrie wykonał telefon do Chicago. Numer, pod który dzwonił, dało się jednoznacznie ustalić, lecz nie sposób było stwierdzić, do kogo należał. Garrison ku swemu zdumieniu znalazł go w dokumentacji komisji Warrena. Okazało się, że z tego samego numeru w Chicago dzwonił do swojej kochanki komiwojażer Lawrence Meyers, który wraz z nią wybierał się w podróż do Dallas, gdzie 21 listopada 1963 roku przez zupełny przypadek wpadł do klubu Carousel Jacka Ruby’ego. Wesoła parka przeniosła się później na upojne noce do hotelu Cabana, przez kolejny całkowity przypadek tego samego, w którym stacjonował Eugene Hale Brading.
Ferrie (1918-1967) miał wielki problem z wytłumaczeniem, gdzie znajdował się w dzień zabójstwa Kennedy’ego. Sam zmarł śmiercią bardzo tajemniczą, będąc prorokiem, który kilka godzin wcześniej sam ją sobie wróżył w rozmowie telefonicznej z jednym ze współpracowników Garrisona. W jego domu znaleziono list pożegnalny, a jednocześnie koroner stwierdził, że śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych.
Meyersa przesłuchuwała komisja Warrena i jego zeznania można znaleźć w oficjalnych dokumentach. Sprawa telefonu Ferriego idealnie pokazuje to, z czym mamy do czynienia w przypadku badania spawy JFK. A mianowicie z serią nieprawdopodobnych przypadków, powiązań i narzucających się faktów, gdzie wciąż jednocześnie brak wyraźnego przełomu. Tak to trwa od kilku dekad i na przypuszczeniach bazujących na najbardziej prawdopodobnej wersji wydarzeń zapewne pozostanie.