Brrr, jak pomyślę o tarocie, to ciarki mnie przechodzą.
Kiedyś mój znajomy, właściwie znajomy mojej rodzinki kupił sobie tarota w księgarni. I wierzcie mi, że to się okazało cholerstwem. Po przeczytaniu tego tematu stwierdziłam, że jak kiedyś ten znajomy wpadnie do mnie i do mamy, to go zapytam o to co się działo "po" tarocie, bo to co pamiętam z opowiadań może być lekko zniekształcone przez upływ czasu... Ale myślę że to co ważne będę pamiętać.
Podstawową zasadą, kiedy kupujemy tarota jest to, aby karty NIE ZMIENIAŁY WŁAŚCICIELA. Z kart może wróżyć tylko jedna osoba, a mianowicie ta, która karty kupiła, czyli ta którą karty obrały za swojego właściciela. Nie można pożyczać kart komuś, aby ktoś z nich wróżył. Karty maja swoją energię, a co więcej czują energię tego, kto wróży. W przypadku Michała było tak, że pożyczył je znajomemu, Markowi. Mieszkał ze mną z mamą i z bratem przez jakiś czas, był dla mamy jak drugi syn a dla mnie jak drugi brat. To jemu właśnie Michał pożyczył karty. Wróżył z nich, i pamiętam jak mówił, że miał jakieś dziwne odczucia w tym okresie czasu, kiedy miał styczność z kartami. Nie pamiętam już na czym ta "dziwność" polegała. Jego wróżby też się sprawdzały, wywróżył kiedyś sobie że w rodzinie będą kłopoty z ciążą. Po wizycie u niej dowiedział się, że siostra może nie donosić ciąży, albo jest tam jakieś zagrożenie, coś w tym stylu. Przez jakiś czas karty leżały nawet u mnie w domu, przeglądałam książkę dołączona do tarota i tasowałam sobie karty, ale ostrzegano mnie przed tym, abym czasem nie próbowała sobie wróżyć. Zresztą, miałam respekt przed tymi kartami i nie wróżyłam, jakoś się bałam po prostu. Nie tylko chyba ja, kiedy mama opowiadała o tych kartach, czułam że ma respekt przed tym i chce trzymać się od tego z daleka.
Mama kiedyś wspominała, że kiedy Michał wróżył jej z kart, wróżba sprawdziła się jej w 100 procentach. Ja pamiętam też poprosiłam o wróżbę, mimo protestu ze strony dorosłych i Michała, ale nie pamiętam jej wyników, o czym mówiła i czy się sprawdziła. To były lata jakoś pomiędzy 2001 i 2003 rokiem, teraz nie jestem w stanie już dokładnie tego określić. Zawsze mówiła o tym z jakimś przestrachem. Wracając do tego, że karty nie mogą zmieniać właściciela, to kiedy karty Michała wróciły od Marka z powrotem, u Michała ale chyba nie tylko u niego zaczęły się dziać jakieś dziwne rzeczy. Słyszał kroki małego dziecka w nocy w kuchni (to akurat mogła być jakaś autosugestia, ja nie słyszałam więc nie wiem), tarcie o szybę na pierwszym piętrze (przy jego oknie nie ma drzewa..) jakby styropianem, a którejś nocy miska, która stała na szafce i była napełniona wodą, ni stąd ni zowąd przez noc zdążyła zmienić miejsce, a mianowicie znaleźć się na podłodze, zalewając przy tym kuchnię. Inne osoby, takie jak (była już) dziewczyna mojego brata również w jakiś sposób to odczuły. Nie wiem, czy były to jakieś "nienormalne" zjawiska, czy po prostu ciągłe niepowodzenie w życiu, ale tarot w końcu został spalony. Owa była mojego brata jako ostatnia trzymała w rękach karty przed spaleniem, i to u niej potem zaczęły się sypać różne sprawy w życiu. Spalenie tarota ponoć wyglądało mniej tak, że zanim trafił do pieca, kilka osób podawało go sobie z rąk do rąk, w końcu ostatnia osoba go wrzuciła.
Nie wiem, na ile wiernie oddałam to co się działo te parę lat temu, ale jestem pewna, że tarot nie przyniósł żadnej korzyści... Lepiej się w to nie mieszać w ogóle, takie jest moje zdanie. Jednak głupie karty a mają wpływ na życie człowieka. Co sądzicie? Jeszcze popytam tych co mogę na ten temat, żeby uwiarygodnić moje zeznanie