Praca wykonywana przez takie osoby jak Plähn jest bardzo wymagająca /123RF/PICSEL
Artykuł w czasopiśmie może odmienić życie. Dziesięć lat temu Dirk Plähn przeczytał reportaż na temat amerykańskiej ekipy czyszczącej miejsca zbrodni - i już wiedział, czym się będzie zajmował. Ludzie wciąż umierają i ktoś musi przecież po nich sprzątać...
Kiedy Dirk Plähn przyjeżdża na miejsce swojej pracy, śmierci już tam nie ma - ale są jej ślady. Wystarczy mu krótka informacja od policji bądź z zakładu pogrzebowego, aby wiedzieć, co czeka go w mieszkaniu zmarłego. Nie musi nawet patrzeć - zwykle sam węch pozwala mu ocenić, ile czasu zajmie mu wykonanie zlecenia. - Im później po śmierci znajduje się człowieka, tym bardziej czasochłonne jest sprzątanie. Kiedy zwłoki leżą w mieszkaniu sześć tygodni, tracą do 40 litrów płynów ustrojowych. Mam wtedy wrażenie, że stąpam po wodzie. W takich przypadkach trzeba zerwać całą podłogę. Zawał serca w łóżku, samobójstwo w łazience, wypadek w kuchni, morderstwo w salonie - "klientów" nigdy nie brakuje. W samym Hamburgu, gdzie działa Dirk, umiera 50 osób dziennie. Najczęściej w domu, za to w najróżniejszy sposób...
"Na metr kwadratowy potrzebuję średnio godziny"
Paradoksalne w zawodzie Plähna jest to, że chociaż regularnie ma bliski kontakt ze śmiercią, to jeszcze nigdy nie widział zwłok. - Patrząc na mnie w białym kombinezonie ochronnym, wiele osób myśli, iż jestem ekspertem od zabezpieczania śladów. Ja jednak robię coś wprost odwrotnego: usuwam je - tłumaczy. Zjawia się z reguły wtedy, kiedy mundurowi skończą pracę, a mieszkanie po sześciu, siedmiu dniach zostaje "odpieczętowane". Ale czasem zdarza się, że musi działać błyskawicznie. - Raz policja zadzwoniła o drugiej w nocy, prosząc, bym jak najszybciej sprzątnął klatkę schodową. Jakiś mężczyzna strzelił sobie w głowę i krew spłynęła schodami cztery piętra w dół. Nie chciano, aby sąsiedzi tego człowieka musieli po niej deptać następnego dnia.
Z reguły jego "klientami" są jednak samotni zmarli, których zwłoki leżą w mieszkaniach przez parę tygodni. - Kiedyś, zwłaszcza w starym budownictwie, zapach szybko przedostawał się na klatkę schodową. Ale dziś mieszkania są tak dobrze izolowane, że upływa sporo czasu, zanim sąsiedzi zorientują się, co się stało - wyjaśnia Plähn.
Problem polega na tym, iż wskutek procesów rozkładu ciało po kilku tygodniach dosłownie się rozpuszcza, a jego pozostałości wciskają się w każdą szczelinę. Jakie emocje towarzyszą Plähnowi podczas ich usuwania? - Staram się wiedzieć jak najmniej o ofierze, ponieważ nie chcę mieć w głowie obrazu osoby, której płyny ustrojowe akurat wycieram. Dlatego przed przystąpieniem do pracy odwraca prywatne zdjęcia w mieszkaniu zmarłego.
Zdjęcia ze strony firmowej Plähna - po lewej mieszkania już po sprzątaniu.
Fragmenty zdjęć po prawej zostały rozmazane przez redakcję /materiały prasowe
Ale nawet jeśli po takiej robocie uda mu się wrócić do domu psychicznie nieobciążonym, to jest wyczerpany fizycznie. - Wszystkim się wydaje, że wystarczy przetrzeć ścierką umywalkę i załatwione. Tymczasem takie sprzątanie bardzo męczy. Na metr kwadratowy schodzi mi godzina. Nierzadko spędzam na klęczkach dziesięć godzin i szczoteczką szoruję fugi na podłodze w łazience, każdą dokładnie i wielokrotnie. Kiedy robi się to w kombinezonie ochronnym, w którym temperatura wynosi 40°C, i oddycha w masce przeciwgazowej, to jeden dzień takiej harówki odpowiada czterdziestogodzinnemu tygodniowi pracy. Niekiedy musi skuć płytki podłogowe i całą wylewkę 15-kilogramowym młotem. Zbiera potem skażony materiał do specjalnych, zamykanych skrzyń i sam wywozi do punktu utylizacji odpadów.
"W tej robocie trzeba być w doskonałej kondycji fizycznej"
Dopiero gdy w mieszkaniu pachnie czystością jak na basenie, oznacza to, że Plähn wykonał swoje zadanie. - W tej robocie trzeba być wysportowanym oraz w doskonałej kondycji fizycznej. Niezbędne jest też profesjonalne wyposażenie. Stary sposób na usuwanie śladów krwi za pomocą rozpuszczonej w zimnej wodzie aspiryny nie sprawdza się przy dużych ilościach płynów ustrojowych. Ekwipunek czyściciela zajmuje sporo miejsca w jego służbowym busie. Są tam m.in. maski przeciwgazowe, szczotki, noże do tapet, 50 rolek papieru na akcję, neutralizatory zapachu, młoty, dłuta, środki dezynfekujące, na które trzeba mieć pozwolenie niemal jak na broń, oraz nieodzowne kombinezony ochronne do pracy z chemikaliami, buty i rękawice. Plähn zdaje sobie sprawę, iż wirusy, np. HIV, mogą przeżyć w krwi do siedmiu dni poza organizmem człowieka.
Myjki wysokociśnieniowe, jakich używają jego niektórzy koledzy po fachu, nie cieszą się uznaniem Plähna. - Posługując się takim urządzeniem, tylko roznosi się krew po całym mieszkaniu. Jej mikroskopijne cząsteczki czepiają się wszystkiego. Dlatego on woli tradycyjne metody sprzątania. Ostatecznie chodzi przecież o to, aby nic nie przypominało dramatu, jaki się tu rozegrał.