Akurat jeśli chodzi o pokazy mody to sprawa jest bardzo prosta. Generalnie świat mody można podzielić na dwa duże działy - pret-a-porter i haute couture. Pret-a-porter to kolekcje ubrań projektowanych i produkowanych seryjnie, dostępnych teoretycznie dla każdego. Wiadomo, znana marka = najczęściej kosmiczna cena, szczególnie jeśli chcemy coś z luksusowej linii, ale to nadal produkt, który może mieć każdy, kogo na ten produkt stać. Haute couture to już rzeczy szyte w pojedynczych, niepowtarzalnych sztukach, według konkretnych, wyśrubowanych zaleceń (obrzydliwie bogatego) klienta. Taka opcja ultra-premium, na przykład dla jakiegoś znanego aktora, który postanowił po raz dziesiąty w tej dekadzie wziąć ślub, czy zadać szyku na czerwonym dywanie. Te dziwactwa, które widujemy na pokazach, wchodzą właśnie w skład haute couture. To nic innego jak moda koncepcyjna, eksperymentalna. Tego nikt oprócz modela już nigdy nie założy. Bardziej chodzi o to, żeby pokazać swoje możliwości i odwagę twórczą, zaprezentować jakieś nowo odkryte ciekawe połączenie materiałów, a często zwyczajnie zażartować. Celem żartu najczęściej jest konkurencja. Kto wie? Może właśnie ten worek na ziemniaki i gniazdo nawiązuje do jakiejś niezbyt udanej kreacji lub kolekcji? Ot, taki inside joke, na zasadzie "kto ma wiedzieć, ten wie". To dokładnie jak z motoryzacją. Mamy przecież samochody produkowane seryjnie, ale mamy też pojazdy wykonywane "na miarę", aż w końcu bryki koncepcyjne, które prawdopodobnie nigdy nie trafią do fabryk, niektóre nie przejadą nawet dwóch metrów, ale... są. Żeby być i pokazać, po pierwsze, że "i tak można", a po drugie "co by było, gdyby..."