Trumna jest biała. Kilkanaście osób, przeważnie mężczyzn, w marznącym deszczu i wietrze czeka, aż ksiądz Franz Josef skończy modlitwę, a grabarze opuszczą trumnę do wykopanego dołu. Nikt nie ociera łez.
Jest luty 1971 roku. Kaplicę cmentarza Møllendal w norweskim Bergen wypełniają dźwięki pieśni "Prowadź mnie, światło". Szesnastu mężczyzn i dwie kobiety w zadumie patrzy na udekorowaną goździkami i tulipanami trumnę, w której spoczywają zwłoki młodej kobiety. Za chwilę wyjdą z kaplicy i pochowają ją w nieoznaczonym grobie. Żadne z nich nie wie, co mogłoby się znaleźć na nagrobku. Nie mają nawet pojęcia, jak miała na imię.
Szesnastu mężczyzn i dwie kobiety to policjanci i pracownicy komisariatu w Bergen. Żegnają kobietę, której zagadkowej śmierci nie udało im się rozwikłać. Nie udało się to zresztą przez kolejne pięćdziesiąt lat.
Policyjny fotograf robi pamiątkowe zdjęcie.
Pogrzeb, na którym nikt nie płakał ŹRÓDŁO: POLITIET / STATSARKIVET I BERGEN
W tamtą niedzielę, 29 listopada 1970 roku, tata wziął mnie i Malin na wycieczkę. Ja miałam dziesięć lat, Malin była ode mnie dwa lata starsza. To nie był ładny dzień, jak to w listopadzie, ale w Bergen nie ma zbyt wiele ładnych dni. Padało. Szliśmy we trójkę, ścieżką wokół jeziora. Spieszyliśmy się, chcieliśmy zdążyć, zanim całkiem zepsuje się pogoda i zapadnie zmrok. Malin szła pierwsza, ja za nią. Bolały mnie nogi. I nagle ten zapach. Jakby coś się przypaliło. Okropny. Już chciałam się rozpłakać i poprosić tatę, byśmy wrócili do domu, kiedy Malin zawołała “patrzcie tutaj!”. Spojrzałam więc między kamienie i o mało nie zwymiotowałam.
Carl
Pamiętam ten dzień. Jestem jednym z ostatnich, którzy pamiętają. Telefon w policyjnej centrali zadzwonił około dziesiątej rano. Powiedziano mi, że ojciec i jego dwie córki znaleźli w Isdal ciało kobiety. To odizolowana dolina, oddalona o kilka kilometrów od miasta. Tutaj, w Bergen, nazywamy ją Doliną Śmierci. Dlaczego? Średniowieczni ludzie przychodzili popełniać tu samobójstwa. Tak mi mówiono. Ale to nie było samobójstwo. Nie znam nikogo, kto chciałby zginąć taką śmiercią.
Gunnar
Byłem jednym z pierwszych policjantów na miejscu zdarzenia. Makabryczny widok. Ciało leżało pomiędzy kamieniami, częściowo zwęglone. Twarz i włosy spalone, do tego stopnia, że nie dało się rozpoznać rysów. Ramiona ułożone w pozycji boksera, typowe dla ofiar broniących się przed ogniem. Wyglądało to trochę, jakby kobieta rozpaliła ognisko, a płomienie buchnęły jej w twarz. Tylko że nie znaleźliśmy żadnego śladu po ognisku.
Odizolowana dolina, w której znaleziono ciało ŹRÓDŁO: STATSARKIVET I BERGEN
Malin
Znaleźli przy niej: pierścionek, klipsy, zegarek ustawiony na godzinę 10.10, dwie plastikowe butelki z wodą, butelkę po tanim alkoholu, złamany parasol, kalosze, nylonowe pończochy i coś, co mogło być spalonym futerałem na paszport. Wszystko ułożone wokół ciała, jak w jakiejś upiornej ceremonii. Dobry Boże, mam dziś 61 lat, a tamto wspomnienie nadal prześladuje mnie z niezwykłą intensywnością.
“Kobieta, 164 cm wzrostu. Twarz mała, okrągła. Włosy ciemne, oczy brązowe. Uszy małe. Wiek pomiędzy 25-40” - napisano w gazecie. Policja nie miała pojęcia, czyje ciało odkryłyśmy z Niną w dolinie. Nazwali ją więc kobietą z Isdal. Nazywają ją tak zresztą do dziś. Bo nadal nie wiemy, kim ona jest.
Rzeczy znalezione przy ciele ofiary ŹRÓDŁO: POLITIET / STATSARKIVET I BERGEN
Karl
Przeszukaliśmy teren z psami i wykrywaczami metalu. Technicy dosłownie przeczesali las. Nic to nie dało. Nie mieliśmy nic. Żadnego zgłoszenia zaginięcia, żadnych świadków, dokumentów. Wszystkie metki z ubrań tej kobiety były ucięte, wszystkie etykiety - zdrapane. Późniejsza sekcja zwłok wykazała, że przyczyną śmierci było zatrucie tlenkiem węgla i przedawkowanie tabletek nasennych. Miała ich w żołądku około pięćdziesięciu. W płucach było sporo tlenku węgla, co oznacza, że wciąż żyła, gdy ją podpalono.
Pod ciałem leżała futrzana czapka, jedna z takich, jakie widuje się w Rosji czy Kazachstanie, nosząca ślady benzyny. Ale nie było tam nic, w czym można było przynieść benzynę. Żadnego kanistra, nic.
Nie mieliśmy nawet pojęcia, ile może mieć lat. Natychmiast zgłosiliśmy sprawę służbom specjalnym. Przyjechali ludzie z KRIPOS. Daliśmy też apel do prasy. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie. I wtedy nastąpił przełom.
Gunnar
Zgłosił się pracownik przechowalni bagażu z dworca w Bergen. Zeznał, że kilka dni wcześniej kobieta odpowiadająca rysopisowi zostawiła w przechowalni dwie walizki. Jezu, czego tam nie było! Peruki, różnych kolorów. Ubrania, wszystkie bez metek. Pieniądze, niemieckie marki i norweskie korony, trochę monet z Belgii i Szwajcarii. Kosmetyki, bez etykiet. I okulary zerówki z wyraźnym odciskiem palca.
Karl
Bingo.
Gunnar
Bingo. Odcisk palca pasował. To były jej rzeczy. Ale co z tego? Nie było tam nic, co powiedziałoby nam, kim jest. Pudełko zapałek z nazwą sklepu z erotyczną bielizną z Berlina. Kilka łyżeczek. Lek na receptę, z wymazanym nazwiskiem pacjenta i lekarza. I kartka z dziwnym szyfrem, który potem odcyfrowaliśmy, ale który nie okazał się przełomowy. Jedyną wskazówką, za którą mogliśmy podążyć, była reklamówka ze sklepu obuwniczego w Stavanger. Pojechaliśmy tam.
Karl
I znów bingo! Chłopak ze sklepu zeznał, że doskonale pamięta kobietę, która przyszła kupić kalosze. “Spędziła tu mnóstwo czasu, stała tu i nie mogła się zdecydować. Wciąż przeglądała się w lustrze. W końcu wróciła po nie następnego dnia” - opowiadał. “Od razu było widać, że nie jest stąd. Mówiła po angielsku, ale z obcym akcentem. Zresztą, w ogóle była jedną z tych osób, które zapadają w pamięć. Nawet pachniała specyficznie. Tak jakby… czosnkiem”.
Kalosze ofiary ŹRÓDŁO: POLITIET / STATSARKIVET I BERGEN
Malin
Wyobrażam sobie, jak bardzo policja musiała ucieszyć się z tego świadka. Mieli trop i podążyli nim natychmiast. Obeszli wszystkie okoliczne hotele. W jednym z nich recepcjonistka pamiętała ciemnowłosą kobietę, która mówiła z dziwnym akcentem. Wtedy, by zameldować się w norweskim hotelu, nie trzeba było przedstawić paszportu, ale trzeba było wypełnić kartę meldunkową. No i znaleźli ją. Przedstawiła się jako Fenella Lorch. Belgijka.
Mieli więc nazwisko i narodowość. Wysłali zapytanie do Belgii. Okazało się jednak, że Fenella Lorch nie istnieje. Wtedy zaczęli przeglądać rejestry gości wszystkich hoteli w Norwegii. I znaleźli ją po charakterze pisma.
Nina
Genevieve Lancier, Oslo, 21-24 marca. Claudia Tielt, Bergen, 24-25 marca. Znów Claudia Tielt, Bergen, ale inny hotel, 25 marca- 1 kwietnia. Claudia Nielsen, Stavanger, 29-30 października. Alexia Zarne-Merches, Bergen, 30 października do 5 listopada. Vera Jarle, Trondheim, 6-8 listopada. Fenella Lorch, Stavanger, 9-18 listopada. Elisabeth Leenhouwfr, Bergen, 18-19 listopada. To samo nazwisko, inny hotel, Bergen, 19-23 listopada. Tego dnia, 23 listopada, zaniosła na stację w Bergen swoje walizki. Z tatą i Malin znalazłyśmy ją 29.
Wszystkie te nazwiska okazały się fałszywe.
Kobieta z Isdal miała wiele tożsamości. Prawdopodobnie żadna nie była prawdziwa ŹRÓDŁO: NRK
Karl
Boy hotelowy zapamiętał ją tak: “Mocny makijaż, czerwone usta. Poważna twarz bez uśmiechu”. Kelnerka: “Ciemne włosy, elegancja, pewność siebie. Nosiła futrzaną czapkę i miała złote zęby. Wyglądała na kogoś, kto ma plan do wykonania i nie chce, by mu przeszkadzano. Często zmieniała pokoje. Mówiła po angielsku, ale wtrącała też słówka po niemiecku”.
Jeden ze świadków zeznał, że podczas jednego z posiłków widział ją w towarzystwie dwóch Niemców, w tym oficera. Tego jednak nigdzie nie potwierdziliśmy.
Gunnar
Oczywiście od razu pojawiła się teoria, że Fenella Lorch, czy jakkolwiek się nazywała, była szpiegiem. W latach 70. samotnie podróżująca kobieta była raczej czymś nadzwyczajnym. Mogła być agentką obcego wywiadu, ewentualnie prostytutką. To by tłumaczyło te peruki, okulary, liczne tożsamości, ciągłe zmiany hoteli. Byliśmy w środku Zimnej Wojny, w Norwegii roiło się od szpiegów. Mogła tu być, by obserwować testy pocisku Penguin. Ale nie mamy na to dowodów.
Złamany szyfr z jej notatek powiedział nam tylko, gdzie była w ostatnich miesiącach przed śmiercią. O22-O28 P oznacza, że od 22 do 28 października przebywała w Paryżu, O29PS - że tego dnia podróżowała z Paryża do Stavanger. O29S - to 29 październik, Stavanger. O30NB5 - że od 30 października do 5 listopada przebywała w Bergen. Zgadzało się to z kartami meldunkowymi w hotelach. Ale prowadziło tylko w kolejną ślepą uliczkę.
Zaszyfrowane notatki kobiety z Isdal ŹRÓDŁO: NRK
Karl
Utknęliśmy. W 1970 roku nie mieliśmy testów DNA. Nie pozostało nam nic innego, jak pochować tę tajemniczą kobietę i zamknąć sprawę. Myśleliśmy, że to już koniec. Do czasu, aż kilka lat temu nie zaczęli grzebać przy niej dziennikarze.
Nina
Marit Higraff. Tak nazywała się dziennikarka telewizji NRK, która doprowadziła do wznowienia sprawy kobiety z Isdal. Dzięki jej uporowi w 2016 roku w piwnicy uniwersyteckiego szpitala w Haukeland odnaleziono zupełnie dobrze zachowaną szczękę kobiety z Isdal. Wcześniej wszyscy sądzili, że szczęka zaginęła albo została zniszczona. Tymczasem to zęby pozwoliły rzucić całkiem nowe światło na tę, beznadziejną w gruncie rzeczy sprawę.
Gunnar
14 plomb i kilka złotych koronek. Takich zębów nie mógł mieć ktoś, kto pochodził z Norwegii. W Norwegii nie stosowano złotych plomb. Dentysta, który oglądał szczękę, od razu stwierdził, że to raczej robota kogoś z Europy wschodniej lub południowej.
Szczęka kobiety z Isdal. Złote zęby były bezcenną wskazówką w śledztwie ŹRÓDŁO: KRIPOS
Nina
Pogranicze francusko-niemieckie, może Belgia, może Norymberga. To było miejsce, z którego mogła pochodzić kobieta i które udało się ustalić naukowcom dzięki metodzie datowania węglem. Szczęka ujawniła jeszcze jeden sekret: kobieta z Isdal była znacznie starsza, niż podawała w hotelowych formularzach. W chwili śmierci miała 45 lat. Jeśli obie te rzeczy są prawdą, to znaczy, że wychowywała się w Norymberdze w latach 30. W rozkwicie nazizmu.
Malin
Do dzisiaj fascynuje mnie ta kobieta. Kim była? Skąd pochodziła? W kwestionariuszach podawała rozmaite profesje i narodowości, raz była Belgijką, raz - Niemką. Wpisywała, że zajmuje się interesami, handlem antykami. Podawała różne daty urodzenia, raz miała 25, raz - 27 lat.
Czy był jakiś powód, dla którego musiała się odmładzać? Czy uciekła z Niemiec, gdy Hitler doszedł do władzy? Czy to znaczy, że była Żydówką? Może była jedną z dziewczynek wywiezionych z Norymbergi w latach 30.? Może straciła całą rodzinę i dlatego przez tyle lat nikt nie zgłosił jej zaginięcia?
Jeśli była szpiegiem, dla kogo pracowała? Czy nie za bardzo rzucała się w oczy swoim mocnym makijażem, obcym akcentem, zapachem czosnku? Dlaczego zginęła? Czy dowiedziała się czegoś, czego nie powinna wiedzieć? Kto zadałby sobie tyle trudu, by przyprowadzić ją do doliny i zmusić do połknięcia pigułek? I to w Bergen, które w 1970 roku było raczej sennym miasteczkiem na norweskiej prowincji?
A jeśli to było samobójstwo, dlaczego wybrała tak odległe od miasta miejsce? Nie prościej było zażyć te tabletki w hotelowym pokoju?
Karl
Nie wiemy. Minęło 50 lat, a w sprawie wciąż jest więcej pytań niż odpowiedzi. Nie wiemy, kim była kobieta z Isdal. Mamy jej profil DNA, ale nie mamy go z czym porównać. Do tej pory nikt nie podjął decyzji, by przepuścić go przez komercyjne bazy danych.
Nina
Dziś nawet po jej grobie nie ma śladu. Ale ludzie w Bergen i tak wiedzą, gdzie jest pochowana. Trumna, w której spoczywa jej ciało, wykonana jest z cynku, który się nie rozłoży. Będzie można ją przenieść, jeśli kiedykolwiek odnajdzie się ktoś, kto ją znał.
(1)
Powyższy tekst wiernie przedstawia historię kobiety z Isdal. Wszystkie opisane fakty rzeczywiście miały miejsce, wszystkie podane szczegóły i tropy w śledztwie są zgodne z rzeczywistością. Niestety, większość świadków wydarzeń z 1970 roku już nie żyje. Dziewczynki, które znalazły ciało, dziś dojrzałe kobiety, nigdy nie zabrały głosu w sprawie. Bohaterowie i ich głosy to literacki zabieg, użyty, aby akta, stare medialne doniesienia i fakty zebrane w książkach przemówiły ludzkim głosem. To historia, którą te cztery osoby - dwie dziewczynki i dwóch policjantów - mogłyby opowiedzieć w ten sposób.
(...)
ŹRÓDŁO: INTERPOL